
Szturm1
Norbert Wasik - Rzeczywisty wpływ obywateli na proces stanowienia prawa w Unii Europejskiej
Wstęp
Proces stanowienia prawa z punktu widzenia potencjalnego zwykłego szarego obywatela jest czynnością, na którą wydaje się nie ma on bezpośredniego wpływu. Jedynym bowiem oddziaływaniem w tym zakresie zdaje się być wybranie przez obywateli konkretnych przedstawicieli narodu – posłów, tudzież deputowanych unijnych, którzy za sprawą swoich uprawnień mogą (ale w żaden sposób nie są zobligowani) urzeczywistniać wolę wyborców i tym samym kreować pewne postulaty.
Czy w rzeczywistości jednak tak jest i czy poniekąd dość potoczne myślenie w tym zakresie przeciętnego mieszkańca Unii Europejskiej o możliwościach jego udziału w tworzeniu zarówno ustawodawstwa krajowego jak i unijnego jest prawidłowe? Niniejsze opracowanie ma rozwiać te wątpliwości i wskazać rzeczywiste uczestnictwo, bądź jego brak w stanowieniu prawa przez obywateli. Praca ta wskaże podstawy prawne wynikające z aktów unijnych, które teoretycznie dają możliwość wpływu społeczeństwa na kształtowanie przepisów prawa. W podsumowaniu zostaną zaś wyciągnięte stosowne wnioski na postawione powyżej pytanie.
Gwoli informacji warto w tym miejscu zaznaczyć również, że w niniejszej pracy starałem się ukryć, czy raczej nie dawać wyrazu własnego, delikatne ujmując, dość sceptycznego stosunku do zbiurokratyzowanej i w mojej ocenie skostniałej struktury UE. Z jakim to uczyniłem efektem pozostawiam ocenie potencjalnego czytelnika.
Krótki rys historyczny powstania Unii Europejskiej
Podejmując się omówienia zagadnienia dotyczącego wpływu obywatela na stanowienie prawa w Unii Europejskiej, należałoby na wstępie przypomnieć kilka istotnych faktów dotyczących powstania tego organizmu.
UE to póki co związek 27 państw, które połączyła wola realizacji i urzeczywistniania wspólnych celów gospodarczo-ekonomicznych. Początkiem Unii, znanej nam w obecnej formie, są lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku. Wówczas to na bazie powołanej 18 kwietnia 1951 roku Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali1 (utworzonej przez sześć krajów tj., Niemcy, Belgię, Francję, Holandię, Luksemburg i Włochy) oraz utworzonych w oparciu o traktaty rzymskie z dnia 25 marca 1957 roku Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej i Europejskiej Wspólnoty Energii Atomowej2, kształtować zaczął się zalążek obecnej Unii Europejskiej. Trzydzieści pięć lat później, w lutym 1992 roku w Maastricht w Holandii3, został zaś podpisany przez kraje zachodniej Europy Traktat o Unii Europejskiej, stanowiąc podwaliny pod tworzące się struktury UE, formalnie funkcjonującej od dnia 1 listopada 1993 roku. Kolejnym istotnym dokumentem, kształtującym Unię w obecnej postaci był Traktat z Lizbony z dnia 13 grudnia 2007 roku o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej (TFUE), który wszedł w życie dnia 1 grudnia 2009 roku4. Akt ten był następcą uprzednio obowiązujących dokumentów, tj. Traktatu ustanawiającego EWG oraz Traktatu ustanawiającego Wspólnotę Europejską (1993-2009)5.
Celem tworzącej się w latach pięćdziesiątych XX wieku organizacji była współpraca na rynku produkcji węgla i stali, mająca zapobiegać ewentualnym konfliktom interesów państw założycieli. Ponad pięć dekad rozwoju tego konglomeratu doprowadziło do ukształtowania się Unii Europejskiej w formie znanej nam obecnie. Na przestrzeni lat, struktura ta ewoluowała, nieustannie ulegając przemianom. Istotnym z punktu widzenia niniejszej pracy jest fakt, że każdy obywatel państwa członkowskiego UE jest równocześnie obywatelem Unii, co daje mu prawo, a zarazem często – wynikający z poprawności politycznej – wręcz nakaz do uczestnictwa w jej demoliberalnym życiu.
Wpływ obywatela na proces stanowienia prawa w UE
Zasadnicze kwestie dotyczące teoretycznego uczestnictwa obywateli we wszelkiego rodzaju tzw. procesach demokratycznych Unii Europejskiej znajdujemy w Traktacie o Unii Europejskiej. Dokument ten, w swoim II tytule, określonym pod nazwą „Postanowienia o zasadach demokratycznych” wymienia trzy podstawowe zasady w tym zakresie6:
-
zasadę równości demokratycznej,
-
zasadę demokracji przedstawicielskiej,
-
zasadę demokracji uczestniczącej.
Pierwsza z zasad, wyrażona w art. 9 TUE, stanowi, że we wszystkich swoich działaniach Unia przestrzega zasady równości swoich obywateli, którzy są traktowani z jednakową uwagą przez jej instytucje, organy i jednostki organizacyjne. Obywatelem Unii jest każda osoba mająca obywatelstwo Państwa Członkowskiego. Obywatelstwo Unii ma charakter dodatkowy w stosunku do obywatelstwa krajowego i żadnym wypadku nie zastępuje go7. Oznacza to, że wspólnota europejska stawia na równość traktowania wszystkich jej obywateli przed instytucjami unijnymi. Z kolei demokracja przedstawicielska, ujęta w kolejnym artykule traktatu, tj. art. 10, wyrażona jest w postaci prawa uczestnictwa obywateli Unii Europejskiej w każdej istotnej z ich punktu widzenia sprawie. Artykuł ten stanowi m.in., że obywatele są reprezentowani w Unii przez swoich przedstawicieli w Parlamencie Europejskim, a szefowie państw lub rządów i rządy odpowiadają demokratycznie przed parlamentami narodowymi albo przed swoimi obywatelami. Poza tym każdy obywatel ma prawo uczestniczyć w tzw. życiu demokratycznym Unii. Najistotniejszym z punktu widzenia tego opracowania artykułem zdaje się być zapis art. 11 Traktatu. Czytamy w nim, że instytucje unijne za pomocą różnego rodzaju środków umożliwiają obywatelom i stowarzyszeniom przedstawicielskim wypowiadanie się i publiczną wymianę poglądów we wszystkich dziedzinach działania Unii. Dalej artykuł stanowi, że instytucje utrzymują otwarty, przejrzysty i regularny dialog ze stowarzyszeniami przedstawicielskimi i społeczeństwem obywatelskim. Ustęp 3 tego artykułu podkreśla również ogromne znaczenie w tym dialogu Komisji Europejskiej (odpowiednika rządu krajowego na poziomie UE), która prowadzi szerokie konsultacje z zainteresowanymi stronami w celu zapewnienia spójności i przejrzystości działań Unii. Szczególnie ważnym podkreślenia, jest fakt inicjatywy ustawodawczej obywateli Unii. Art. 11 ust. 4 stanowi, że obywatele Unii w liczbie nie mniejszej niż milion, mający obywatelstwo znacznej liczby Państw Członkowskich, mogą podjąć inicjatywę zwrócenia się do Komisji Europejskiej o przedłożenie, w ramach jej uprawnień, odpowiedniego wniosku w sprawach, w odniesieniu do których, zdaniem obywateli, stosowanie Traktatów wymaga aktu prawnego Unii. Tym samym można stwierdzić, że zapisy powyższych artykułów TUE, niby umożliwiają obywatelom UE czynne uczestnictwo w życiu publicznym, społecznymi ustawodawczym wspólnoty. Umożliwiają to czysto teoretycznie, gdyż z praktycznego punktu widzenia ww. kwestia w rzeczywistości przedstawia się nieco bardziej zawile. Jak słusznie zauważa J. Galster w książce „Podstawy prawa Unii Europejskiej”8, jest to quasi inicjatywa, a żaden przepis traktatowy nie zobowiązuje Komisji Europejskiej do podjęcia procedury legislacyjnej. Tym samym, co podkreślił ww. autor, ta obywatelska inicjatywa jest raczej tylko ewentualnym swoistego rodzaju wytyczaniem kierunku działania UE, co prawda obligującą członków Komisji do przyjrzenia się postulatom obywateli Unii i wyciągnięcia stosownych wniosków, ale nic ponad to. Niemniej jednak to nowe narzędzie, wprowadzone Traktatem z Lizbony, pozwala na składanie stosownych petycji do Komisji Europejskiej. Obowiązuje ono od dnia 1 kwietnia 2012 roku. Wcześniej każdy członek UE lub rezydent kraju członkowskiego mógł przekazać swoje oczekiwania Komisji jedynie poprzez podania składane do Parlamentu Europejskiego. Technicznie takie prośby były kierowane przez stronę internetową, która nie była do tego przystosowana, więc w praktyce tryb ten nie spełniał swoich celów9. Aktualnie, po dokonanych modyfikacjach proceduralnych, wnioskodawcy zmian w przepisach unijnych, tudzież inicjatyw w sprawach z zakresu funkcjonowania Unii i praw obywatelskich muszą przede wszystkim zebrać minimum jeden milion deklaracji z jednej czwartej krajów członkowskich UE (obecnie z siedmiu krajów), przy czym wymogiem jest również zebranie minimalnej liczby podpisów w poszczególnych krajach unijnych, zależnych od liczby posłów do PE. Dla przykładu dla Polski wymagana liczba podpisów to 38 250, a Portugalii to 16 50010. Po zweryfikowaniu wszystkich deklaracji, inicjatywę przekazuje się do Komisji Europejskiej, która ma 3 miesiące na jej rozpatrzenie, wysłuchanie publiczne w Parlamencie Europejskim i udzielenie odpowiedzi. Komisja może, ale nie musi wystąpić do PE lub Rady Europejskiej z wnioskiem ustawodawczym w żądanym zakresie i gdy taki wniosek zostanie przyjęty, będzie on stanowił przepis do jej stosowania11. Cała procedura inicjatywy obywatelskiej została opisana w Rozporządzeniu UE nr 211/201112, a podstawę prawną jej bytu w praktyce stanowią, oprócz wspominanego już art. 11 ust 4 Traktatu o UE, art. 24 ust. 1 Traktatu o Funkcjonowaniu UE (TFUE) oraz art. 197a Regulaminu Parlamentu Europejskiego13. Od dnia 1 kwietnia 2012 r. zgłoszono ponad 40 takich inicjatyw, przy czym w dwudziestu przypadkach odmówiono dalszego procedowania z uwagi na brak kompetencji we wnioskowanym zakresie Komisji, 13 zaś wycofali sami inicjatorzy14. Przykładem takiej inicjatywy obywatelskiej może być wniosek Stop Vivisection, w którym obywatele zwrócili się do Komisji o ustanowienie ram prawnych w zakresie zakazu w UE dokonywania eksperymentów na zwierzętach15.
Podsumowanie
Uwzględniając obowiązujące przepisy dotyczące uprawnień ustawodawczych obywateli na poziomie instytucji Unii Europejskiej należy stwierdzić, że obywatele w oparciu o aktualne przepisy posiadają dość iluzoryczną możliwość wpływania na otaczającą ich rzeczywistość, tzn. teoretycznie niby mogą sami podejmować próby inicjujące zmiany, bądź wprowadzające nowe rozwiązania prawne w różnej przestrzeni życiowej, niemniej praktycznie jest ów aspekt sprowadzony do minimum. Zauważyć tu również należy, że – z całymi swoimi demoliberalnymi wadami – rozwiązania krajowe, polskie w tej materii są znacznie bliżej obywatela, bowiem dystans pomiędzy instytucjami prawodawczymi, a inicjatorami projektów zmian, jest znacznie mniejszy niż na poziomie UE. Jak zauważa, cytowany już w tym opracowaniu J. Galster, europejska inicjatywa ustawodawcza ma raczej charakter ideowy czyt. czysto teoreytyczny16, którego głównym założeniem jest nadawanie kierunku rozwoju wspólnoty, a nie de facto inicjatywa ustawodawcza w klasycznym wydaniu, tj. takim w którym obywatele mogą skutecznie forsować swoje pomysły. Polska rzeczywistość pokazuje, że my obywatele w dość przyzwoitym minimum możemy brać przysłowiowe sprawy w swoje ręce i starać się poprzez dostępne narzędzia wpływać na kształtowanie otaczającego świata. Przykładem tego są różne projekty zmian polskich obywateli, oczekujące na ich rozpatrzenie i ewentualnie wdrażane w życie. Innymi słowy, pisząc proceduralnie, obywatele w jakimś tam stopniu mają możliwość wpływu na proces stanowienia prawa, jednak rzeczywistość pokazuje, jak żmudna to i często zawiła jest droga. W przypadku wniosków europejskich można mówić właściwie, że inicjatywa ustawodawcza obywateli sprowadza się tylko do wskazywania decydentom kierunku zmian, z kolei krajowe inicjatywy obywatelskie, w oparciu o przykład Polski, zwracają uwagę na fakt konieczności spełnienia szeregu wymogów, długiej drogi legislacyjnej i kosztów ponoszonych przez obywateli – wnioskodawców17.
Norbert Wasik – urodzony w 1976 r. w Zakopanem. Absolwent Kolegium Jagiellońskiego - Toruńskiej Szkoły Wyższej. Manager związany z sektorem FMCG. Dumny mąż i ojciec. Publicysta, działacz społeczny i narodowo-radykalny. Autor książki „Rozważania nad współczesnym narodowym radykalizmem”. Biegacz amator, fan długich dystansów, maratonów i biegów ultra. Pasjonat historii, gór i góralszczyzny. Idealista, romantyk i pragmatyk w jednej osobie, entuzjasta innowacji i nowych technologii.
Bibliografia:
-
www.eur-lex.europa.eu [on-line]. Traite. Dostęp w World Wide Web: http://eur-lex.europa.eu/legal-content/FR/TXT/PDF/?uri=CELEX:11951K/TXT&from=PL.
-
Ibidem.
-
Ibidem.
-
Dz.U z 2004 r. Nr 90 poz. 864/2 z dnia 2004.04.30
-
Praca zbiorowa, Traktat o Unii Europejskiej. Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Karta praw podstawowych Unii Europejskiej, Wolters Kluwer, 2018.
-
Praca zbiorowa pod redakcja J. Galstera, Podstawy prawa Unii Europejskiej, TNOiK 2010.
-
www.oide.sejm.gov.pl [on-line]. Prawo. Traktaty. Dostęp w World Wide Web: http://eurlex.europa.eu/legalcontent/FR/TXT/PDF/?uri=CELEX:11951K/TXT&from=PL.
-
Praca zbiorowa pod redakcja J. Galstera, Podstawy prawa Unii Europejskiej, TNOiK 2010.
-
www. ec.europa.eu [on-line]. Europejska Inicjatywa Obywatelska. Dostęp w World Wide Web: https://ec.europa.eu/info/about-european-commission/get-involved/european-citizens-initiative_pl.
-
Ibidem.
-
Ibidem.
-
www.eur-lex.europa.eu [on-line]. LexUriServ. Dostęp w World Wide Web:http://eurlex.europa.eu/LexUriServ/LexUriServ.do?uri=OJ:L:2011:065:0001:0022:pl:PDF.
-
www.leuroparl.europa.eu [on-line]. Ourservice. Dostęp w World Wide Web: http://www.europarl.europa.eu/atyourservice/pl/displayFtu.html?ftuId=FTU_2.1.5.html.
-
Ibidem.
-
Ibidem.
-
Praca zbiorowa pod redakcja J. Galstera, Podstawy prawa Unii Europejskiej, TNOiK 2010.
-
Dz. U. z 1999 r. Nr 62, poz. 688, art. 15.
Dymitr Smirniewski - Sylwester Damazy Kaliski – "narodowy komunista" w lepszym świetle
Artykuł jest nieco przewrotny, bo opisuje osobę, która należała do rządu komunistycznego, była częścią nomenklatury partyjnej. Dla niektórych Czytelników wspomnienie o polityku PZPR i to w pozytywnym świetle może zalatywać endokomuną. Postaram się udowodnić, że w przypadku Kaliskiego pozory mylą, jego kariera zakończona przedwczesną i tragiczną śmiercią wypełniona była służbą Polsce. Kim był Sylwester Damazy Kaliski? Urodził się w 1925 roku w Toruniu w rodzinie o tradycjach wojskowych. W czasie wojny uwięziony przez Niemców w obozie koncentracyjnym, po wojnie zdaje maturę eksternistycznie i dostaje się na Wydział Inżynierii Lądowo-Wodnej na Politechnice Gdańskiej. W 1950 roku rozpoczyna służbę wojskową, w 1951 roku zostaje pracownikiem WAT.
Tym, czym należy zrozumieć jego karierę polityczną jest fakt, że nie pracował w resortach odpowiadających za utrzymanie systemu komunistycznego, tylko odpowiadał za resorty powiązane z rozwojem nauki i zdolności technicznych polskiego kompleksu naukowo-przemysłowego. W 1974 roku zostaje ministrem nauki, szkolnictwa wyższego i techniki. Jego kariera polityczna stanowiła uzupełnienie kariery naukowej. Z czego jest słynny Sylwester Damazy Kaliski? Zasłynął jako czołowa postać polskich badań nad technologią termojądrową w dziedzinie wykorzystania jej do celów wojskowych oraz w przemyśle energetycznym.
Zanim przejdę do opisu jego prac, wyjaśnię pokrótce znaczenie technologii reakcji termojądrowej dla armii i gospodarki. Technologia reakcji termojądrowej najpełniej jest wykorzystana do celów wojskowych. Na niej opiera się działanie broni wodorowej, która w wyniku eksplozji uwalnia wielokrotnie większy potencjał od broni atomowej. Wykorzystanie fuzji termojądrowej w energetyce obecnie znajduje się w fazie eksperymentalnej. Polega na podgrzewaniu reaktora termojądrowego[1] do temperatury ponad 100 mln °C lub wyższej (spekuluje się również nad metodą tzw. zimnej fuzji) naśladując w ten sposób procesy zachodzące na Słońcu – największym naturalnym reaktorze termojądrowym w naszym układzie planetarnym. W wyniku tego, zderzają się ze sobą radioaktywne izotopy wodoru – deuter i tryt emitując energię. Obecnie prowadzone są badania nad utrzymaniem przez jak najdłuższy czas wysokiej temperatury w reaktorach tak, by czerpano z nich większą ilość energii niż się do reakcji zużywa. Pozwoli to na dokonanie rewolucji energetycznej i osiągnięcie dostępu do takich ilości energii, jakich obecnie nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić.
Sylwester Damazy Kaliski mógł się pochwalić tym, że dzięki niemu Polska w ciągu sześciu lat przeprowadziła udaną kontrolowaną fuzję termojądrową w 1973 roku. Innym pięciu wiodącym krajom udało się to w tym samym czasie, ale badania prowadziły od lat 50-tych. Dokonał tego za pomocą klasycznego detonatora złożonego ze zwykłych ładunków wybuchowych. Inne kraje do udanej syntezy potrzebowały stosowania laserów o dużej mocy. Oznaczało to tyle, że da się przeprowadzić reakcję termojądrową stosunkowo tanim kosztem bez stosowania zapalnika w postaci laseru, czy ładunku atomowego. Dla naszego przemysłu energetycznego była to wspaniała wiadomość. Oznaczało to, że mamy szansę na zbudowanie własnej broni atomowej i elektrowni termojądrowej. W klasycznych bombach wodorowych bomba atomowa służy jako zapalnik. Wtedy okazało się, że Polacy mogą skonstruować broń termojądrową bez ładunku atomowego jako zapalnika.
Wkrótce Polska miała rozpocząć własny program jądrowy razem z Chinami. Chińczycy chcieli nam udostępnić technologię własnych rakiet międzykontynentalnych razem z poligonami do testów broni jądrowej. W zamian Polska miała udostępnić nową technologię termojądrową. Jaki był tego finał? Planami zaniepokojony był Związek Radziecki obawiający się uniezależnienia się Polski. Wymusił na PRL-owskich dygnitarzach porzucenie planów polskiej broni jądrowej w zamian za „sprzedaż” radzieckich rakiet… które zamiast trafić do Wojska Polskiego trafiły do radzieckich baz w Polsce. Sam Kaliski ginie w „wypadku” samochodowym w 1978 roku. Czy naprawdę to był wypadek?
Sylwester Kaliski, choć obracający się w sferach partii komunistycznej od początku swojej kariery zachowywał duży stopień suwerenności względem obcych ośrodków. Gdy rozpoczynał karierę naukową i prowadził badania, pracował nienależnie od radzieckich instytucji. Do dzisiaj istnieje założony przez niego Instytut Fizyki Plazmy i Laserowej Mikrosyntezy. Sylwester Damazy Kaliski pozostaje symbolem polskiego nacjonalizmu technologicznego, ponieważ chciał dzięki swojej pracy rozwinąć niezależną polską naukę, doprowadzić do rozwoju cywilizację techniczną w Polsce i w konsekwencji doprowadzić do emancypacji, suwerenności i podniesienia poziomu życia o rozwoju gospodarczego Polskę. Reprezentował ze sobą idealny typ Polaka, jako opisywał Dmowski w Myśli Nowoczesnego Polaka, jaki opisywali Balicki, czy Stachniuk, mimo, że przyszło mu działać w niewłaściwym okresie marionetkowych rządów komunistycznych. Endokomuna jeśli chce lepiej zadbać o swój wizerunek powinna lepiej jego sobie wybrać za wzór zamiast poronione postaci i ruchy polityczne takie jak Moczar, Gomułka, Pax, partyzanci (frakcja komunistyczna), natolińczycy, ZP Grunwald, czy o zgrozo, Jaruzelski.
Kaliski jest przykładem osoby, której nie da się zaszufladkować. Należy go szanować nie za zaangażowanie w politykę PZPR, choć z perspektywy jego kariery naukowej był to ważny element działalności, ale za wielki wkład w rozwój polskiej myśli technicznej.
Jest jednym z najwybitniejszych myślicieli polskiej techniki.
Dymitr Smirniewski
[1] Najbardziej obiecującymi systemami są systemu tokamak oraz polywell.
Dymitr Smirniewski - Recenzja książki „Rumaki Lizypa” Zenona Kosidowskiego
Archeologia to temat, który rzadko był poruszany w kręgu nacjonalistycznym w Polsce. Po części jest to dziwna sytuacja, że my – polscy nacjonaliści (mnie również to dotyczy) tak chętni w rozprawach o przeszłości i cywilizacji całkowicie ignorujemy tę dziedzinę, która przecież dostarcza wiele interesujących informacji historycznych, pozwalających rozwiać wiele mitów krążących wokół niej.
Recenzowanie niniejszej książki sprawia mi pewne problemy z kilku powodów. Jest to trzecia moja recenzja, więc nie uzyskałem jeszcze wprawy w pisaniu recenzji. Dodatkową trudność sprawia mi wspomniana już powierzchowna znajomość archeologii, wiele poruszonych wątków, również fakt, że książka została wydana w latach 60-tych i wiele informacji zawartych w niej zostało już zdezaktualizowanych. Być może, skoro archeologia w nacjonalistycznej historiografii zajmuje tak podrzędne miejsce, tym bardziej należałoby przybliżyć ją Czytelnikowi. W tym celu zdecydowałem się na napisanie niniejszej recenzji.
Najpierw przedstawię kwestie techniczne książki. Zawiera około 370 stron, z czego sam tekst zawiera mniej niż 360 stron. Druk jest drobny, warstwa wizualna w starym stylu nieco zniechęca do czytania, jednak niedociągłości techniczne nadrabia przystępny styl pisania, umożliwiający zapoznać się z tematem archeologii nawet laikowi. To był zresztą cel autora, o którym wspomniał we wstępie – omówienie tematu archeologii w przystępnym dla czytelnika, popularnonaukowym stylu.
Skąd tytuł „Rumaki Lizypa”? Nazwa nawiązuje do posiadającej burzliwą historię rzeźby przedstawiającej rydwan z końmi. Powstała przed naszą erą, początkowo znajdowała się na wyspie Chios, by w V wieku cesarz bizantyński Teodozjusz II nakazał ją przenieść do hipodromu w Konstantynopolu. Następnie w 1204 roku zostaje zrabowana przez Wenecjan w trakcie wyprawy krzyżowej, by w 1797 roku zostać zabraną do Paryża przez Napoleona. W 1815 roku Wenecja odzyskuje rzeźby. Opowiadając historię Rumaków Lizypa Kosidowski przedstawia tragiczny finał Bizancjum – miasta przyćmiewającego ówczesną zachodnią Europę i cywilizacyjnego centrum ówczesnego świata chrześcijańskiego. Zostaje ono zniszczone najpierw przez krzyżowców, potem przez Osmanów. Zachodnioeuropejscy krzyżowcy razem z Wenecjanami (notabene prowadzącymi zakazany ówcześnie handel z muzułmanami) przyczyniają się do osłabienia chrześcijaństwa w Oriencie, co potem przynosi skutki islamskiej ekspansji na chrześcijańskich Bałkanach i Kaukazie.
Kosidowski w swojej książce przedstawia sposób działania oraz historię metody badania radiowęglowego wieku danych artefaktów historycznych – na tej metodzie opiera się dzisiaj cała archeologia. Jest to podstawa wszelkich badań obok wykopalisk. Datowanie radiowęglowe polega na ustalaniu zawartości dwutlenku węgla w przedmiotach, im mniej go jest, tym mamy do czynienia ze starszym znaleziskiem.
Porusza również słynny temat Atlantydy wskazując na inicjatorów sporu Platona i Arystotelesa. Platon tworząc mit Atlantydy opowiadał o miejscu, które było idealne do życia, którego mieszkańcom szczęście zakończyła wielka katastrofa, w wyniku której Atlantydzi musieli opuścić swoją ojczyznę, która została zalana przez fale morza/oceanu. Spór na ten temat wywołał Arystoteles, który będąc sceptykiem poddał w wątpliwość relacje Platona. Osobiście widzę w tym sporze trwający wiele stuleci konflikt filozoficzny pomiędzy idealizmem, a realizmem i sceptycyzmem. Platon będąc pierwowzorem Hegla reprezentował ze sobą idealizm filozoficzny, charakterystyczny dla kultur wschodnich. Arystotelesa można zestawić z realistami i sceptykami takimi jak Wolter, Marks, czy Kartezjusz – filozofami świata zachodniego ustanowionego na gruncie Oświecenia, który poszedł drogą ku postmodernizmowi. Kosidowski wskazał na ludy, które badacze utożsamiali z pozostałościami Atlantydy. Wśród nich znaleźli się Indianie, Baskowie, Etruskowie, czy ludy Kaukazu. Jako pozostałości Atlantydy wskazywano Wyspy Brytyjskie, Wyspy Kanaryjskie, Makaronezję, Baleary, Sycylię, Sardynię, Skandynawię, Amerykę, czy też Palestynę. Kosidowski przytoczył również powszechne ówcześnie łączenie wątku Atlantydy z wątkiem Lemurii na gruncie okultyzmu. Różni spirytyści utrzymywali, że mają kontakt z duchami ludzi, którzy byli mieszkańcami tych ziem. Przytaczali opowieści o bajecznym życiu w tym regionie, służyły one za motyw Arkadii – raju utraconego. Kosidowski przytacza kilka poszlak wskazujących na istnienie w przeszłości lądu na środku Atlantyku. Przez środek Atlantyku przebiega wysoki i szeroki grzbiet oceaniczny biegnący wzdłuż linii przyatlantyckich kontynentów. Brzegi kontynentalne Nowego i Starego Świata pasują do siebie niczym puzzle wskazując na rozdzielenie się lądu w przeszłości. Inną poszlaką podawaną przez Kosidowskiego jest specyficzna wędrówka węgorzy z pływającej wyspy Sargasso, z których część płynie w kierunku Ameryki Północnej, część w kierunku Europy. Kolejne poszlaki wskazywane przez Kosidowskiego to podobny styl budowy piramid lub zigguratów w Egipcie, Sumerze, Meksyku, czy Peru budowane przez ludy wskazywane na potomków Atlantydów, jak i podobne powieści o Arce, która uratowała życie kilku ludzi w czasie wielkiego potopu.
Opowiada również o buchalterze Christianie Thomsenie, który przypadkowo odkrył, że historia cywilizacji dzieli się na trzy kolejne po sobie epoki: kamienia, brązu i żelaza, a nie jak wcześniej sądzono złota, srebra i brązu (słynne cykle historyczne w indoeuropejskich mitologiach wg których ludzkość zmierza od złotego wieku ku upadkowi).
Opowiada również o historiach falsyfikatów, z których niektóre były uważane za prawdziwe eksponaty.
Opowiada również historię Neandertalczyka i historię jego pokonania przez człowieka z Cro-Magnon – przodka współczesnych ludów europejskich, bliskowschodnich, północnoafrykańskich i indo-irańskich, o jego ostatnim miejscu zamieszkania pieczarze Szanidar i wymarciu spowodowanym przez mniejszy iloraz inteligencji, większy pacyfizm i w konsekwencji zepchnięcie na tereny nieurodzajne o surowym klimacie, do których Neandertalczyk nie był dostosowany.
Opisuje życie w najstarszym mieście Çatal Hüyük, znajdującym się na terenie dzisiejszej Turcji. Wspomina o starożytnej cywilizacji doliny Indusu z ośrodkami miejskimi takimi jak Harappa, która mimo wysokiego poziomu rozwoju i bogatego życia miejskiego, z powodu pacyfizmu i zgnuśnienia pada łupem mniej rozwiniętych, ale wojowniczych plemion aryjskich.
Następnie wspomina o indoeuropejskim ludzie Hetytów, używającym zbroi i żelaznej broni w epoce brązu, który w starożytności siał postrach w ówczesnych imperium egipskim.
Kolejnym ludem indoeuropejskim opisywanym przez Kosidowskiego są Scytowie. Opisuje ich jako Panów stepu, ich taktykę spalonej ziemi stosowaną na stepie, historię powstania ich imperium , zwyczaj pogrzebowy nasypywania kurhanów i inne cechy. Wskazuje na to, że z jednej strony ich despotyczny wodzowie mieli drastyczne zwyczaj pogrzebowe, a ich kobiety (w przeciwieństwie do sarmackich kobiet) miały upośledzoną społecznie rolę, ale z drugiej strony posiadali wysoko rozwinięte poczucie gustu, sztuki i muzyki. Opisuje również scytyjskie miasto, zwane „scytyjskim Neapolem”, którego ruiny znajdują się obecnie na obrzeżach Symferopola.
Kosidowski przedstawia również wiele innych ciekawych informacji. Przykładowo zanim zakończyło się średniowiecze, najlepszymi żeglarzami nie byli Europejczycy, ale Polinezyjczycy (których Kosidowski nazywa „wikingami Pacyfiku”). Na wieki przed wielkimi odkryciami geograficznymi, czy nawet wyprawami wikingów do Ameryki Północnej, Polinezyjczycy przemierzali największy ocean na Ziemi, przecinając wszystkie cztery półkule Ziemi, pokonując horrendalne odległości. Azja Wschodnia w średniowieczu stała na wyższym poziomie cywilizacyjnym niż Europa, dotyczy to nawet najmniejszych krajów azjatyckich, takich jak Kambodża. W średniowieczu stolica Imperium Khmerskiego – Angkor Wat obejmowała milion mieszkańców – populację, którą europejskie miasta zdołały osiągnąć wraz z zapoczątkowaniem rewolucji przemysłowej. Wprawiająca w zdumienie Angkor Wat została zniszczona w trakcie najazdu wroga. Jaki jest z tego wniosek? Biała supremacja oparta o wrodzoną wyższość rasową jest mitem. Rasowa supremacja nie jest dana na wieczność, tylko te narody stają się wiodące w rozwoju, które wykazują wolę stania się wielkim. Biali stracili tę wolę, więc era ich dominacji dobiega końca.
Te oraz wiele innych opowiadań dostarcza czytelnikowi pierwszy raz zaznajamiającemu się z tematem wielu cennych informacji. I chociaż wiedza ta jest już w dużej mierze nieaktualna, fakt, żę Zenon Kosidowski zawarł tak wiele informacji w czasach braku dostępu do Internetu, ograniczonego dostępu do bibliotek świadczy o imponującej wiedzy nieżyjącego już autora tej książki. Za co należy mu się uznanie.
Zachęcam Czytelników Szturmu do przeczytania jej. W dobie informacji, Internetu i z drugiej strony kryzysu czytelnictwa, książka nadal jest intelektualną bronią umożliwiającą rozwój i walkę.
Dymitr Smirniewski
Dymitr Smirniewski - O aktywizmie słów kilka
Do napisania tego tekstu skłoniła mnie refleksja nad komentarzem na pewnym portalu nacjonalistycznym dotyczącym aktywizmu polskich nacjonalistów. Autor komentarza ubolewał nad zamknięciem się nacjonalistów w sieci, zwracał uwagę, że większość polskich nacjonalistów to przysłowiowi „keyboard warriors”, mocni w sieci, okopujący się w wirtualnej przestrzeni, bo to jest dla nich wygodne, bo w ten sposób czują się bezpiecznie, bo aktywizm internetowy jest dla nich mało wymagający. Z pewnością autor w swojej argumentacji ma wiele racji. Zgnuśnienie i wycofanie społeczne młodzieży charakterystyczne dla ery przestrzeni online jest realnym problemem socjologicznym, którego bagatelizować nie można. Nie można za normalną sytuację uznać stanu, w którym wielu młodych ludzi lub też ludzi, którym okres dorosłości spóźnia się potrafi prowadzić ożywione dyskusje na temat poruszany tysięczny raz, orientuje i emocjonalnie zanurza się we wszystkich możliwych idiotycznych forach i dyskusjach na nich, tracąc czas ze swojego życia, który można byłoby wykorzystać dużo lepiej na doskonalenie siebie, swojej wiedzy i umiejętności. Ci sami ludzie jednocześnie nie potrafią zmierzyć się z rzeczywistością, stają się wycofani i upodabniają się do przysłowiowych przedstawicieli subkultury emo. Wydaje się, że w tym tkwi m. in. zjawisko społeczne alternaty wek, osób mających problemy z własną tożsamością seksualną i wymyślających nieistotne problemy typu „body positivity” i inne bzdury. Erę dominacji powierzchownych znajomości opartych o Internet, poszukiwania partnerów przez Internet należy uznać za dystopię młodzieży. Współczesne młode pokolenie praktycznie można uznać za stracone dla Europy. Z pewnością Leon Degrelle adresując do młodzieży „Apel do młodych Europejczyków” nie tak wyobrażał sobie przyszłość.
Moją intencją jednak nie jest analiza zjawiska wycofania społecznego młodzieży, ale spojrzenie na problem nadmiaru „internetowych nacjonalistów” i innej strony. Przedstawię ten problem grając rolę ich „adwokata”. Autor komentarza, o którym na początku wspomniałem napisał, że zjawisko dominacji w Polsce „Internet warriorów” jest ewenementem na skalę europejską. Należę do ludzi, którzy uważają, że stan danej jednostki, zbiorowości, grupy społecznej, czy środowiska w pewnym stopniu determinuje historia. Nie jesteśmy wolni od przeszłości nie tylko tej, w której braliśmy udział, ale też tej, w której nie braliśmy bezpośredniego udziału. Dotyczy to również młodych nacjonalistów. Z pewnością, nie mogą oni usprawiedliwić swojej gnuśności. Ale czy wina leży tylko po ich stronie? Jakie szanse na wykazanie się dawał młodym nacjonalistom ruch przez 30 lat swojego istnienia? Jakie pomysły mają kierownicy ugrupowań nacjonalistycznych na zagospodarowanie zapału i potencjału młodych? Pierwszym krokiem w kierunku rozwoju powinno być uświadomienie sobie faktu, że ludzie nie są jednakowi, każdy ma różny potencjał, różne talenty. Dla wielu perspektywa działalności w środowisku, które kreśli wielkie wizje samemu się nie rozwijając wywołuje dysonans i w dłuższej perspektywie zniechęca do dalszej aktywności.
Dodać do tego trzeba inne problemy. Rozdrobnienie i skłócenie środowiska działa paraliżująco na polski nacjonalizm, w takich warunkach pełne wykorzystanie potencjału jest niemożliwe. Bo jak szereg nacjonalistów ma wyjść aktywistycznie z Internetu jeśli w danym ugrupowaniu przykładowo jeden członek (lub sympatyk) mieszka w Szczecinie, drugi w Garwolinie, trzeci w Chorzowie, czwarty w Legionowie, a jeszcze inny w Pcimiu Dolnym? Nie każdy ma czas i pieniądze na jazdy na demonstracje do miasta z drugiego końca Polski. Zwłaszcza, że w przypadku niektórych organizacji sprawa wygląda tak, że organizując jakieś wydarzenie zamiast porozmawiać z innymi organizacjami, żeby swoją obecnością zasiliły je, wolą sami organizować wydarzenie z garstką osób, bez odpowiednio wcześniejszego nagłośnienia wydarzenia. A potem chwalą się, że zorganizowali coś jako jedyni. Zamiast dążyć do większej skuteczności i konsolidacji ruchu, wolą pompować własne organizacyjne ego pokazując się jako „najlepsza organizacja”.
Idee i dobre chęci to jedno, trzeba również zmierzyć się z twardą rzeczywistością. Dotychczasowy model działalności polskich ugrupowań nacjonalistycznych nie zdał egzaminu. Nie udało się wyjść poza niszowość mimo dobrze rozpoczętego początku poprzedniej dekady. Można marzyć o sukcesach w działalności osiąganych przez nacjonalistów z Polski, Grecji, Ukrainy, Włoch, czy Słowacji, ale te wynikają z konkretnej charakterystyki tamtejszych społeczeństw. Społeczeństwa te różnią się od Polaków mentalnością, są bardziej otwarte na siebie, towarzyskie, również zaangażowanie lokalne stoi na nieporównywalnie wyższym poziomie. Polacy z natury są indywidualistami, częściowo warunkuje to w nas geografia działająca na nas atomizująco, jednak nie na tyle, by zmuszać nas do zwartego zamieszkania[1]. Polacy są więc na ogół rozproszonym społeczeństwem, niezbyt skłonnym do większego ożywienia społecznego poza okazjonalnymi wydarzeniami, jak i niezbyt skłonnym do oparcia swojego życia o lokalne społeczności. Sieciowa struktura społeczeństwa, o której pisał Dugin, przeciwna do tradycyjnej, przestrzenno-hierarchicznej idealnie wpasowała się do polskiego charakteru narodowego. W większym stopniu Polacy zwykle opierają swoje relacje z ludźmi z całkowicie innego obszaru, np. w pracy niż ze swoimi sąsiadami. Trudno więc obwiniać o wszystko „keyboard warriorów”, skoro dla wielu z nich nie do przebicia są problemy strukturalne zarówno społeczeństwa, jak i wielu ugrupowań nacjonalistycznych, których członków spaja głównie kontakt wirtualny. Problemy te paraliżują ich rozwój. Niejednokrotnie wina leży też po stronie przywódców niektórych ugrupowań, bo nie da się niczym usprawiedliwić ich braku zaangażowania (powinni być w największym stopniu zaangażowani w swoją organizację lub uczciwie zejść ze sceny), przerośniętego ego prowadzącego do wojenek personalnych poszczególnych organizacji oraz duszenia przez nich inicjatywy poszczególnych działaczy usprawiedliwianego źle rozumianą dyscypliną. Uznałem, że Szturm będzie najlepszym miejscem do poruszenia tej kwestii z uwagi na silne oddziaływanie na środowisko i przeznaczenie pisma do zderzania różnych poglądów. Liczę, że wywoła on refleksje u wielu Czytelników.
Dymitr Smirniewski
[1] Z wymienionych państw tylko poza Ukrainą tyrania odległości jest o wiele mniejsza niż w Polsce sprzyjając większemu „zwarciu” społecznemu. Na Ukrainie z kolei, podobnie jak w Rosji tyrania obszernego stepu zmusza mieszkańców do bardziej zwartych skupisk.
Dymitr Smirniewski - Czy Polacy mają jeszcze godność?
Pytanie zawarte w tytule nie bez przyczyny musimy sobie zadać. Ofensywa antynarodowej skrajnej lewicy, promocja zboczeń, ataki na nasze dziedzictwo narodowe, kulturowe i religijne takie jak kościoły (jest to polski odpowiednik „cancel culture”), jak i usilne gardłowanie za dzieciobójstwem naszych bezbronnych rodaków. Te widoczne symptomy są silnie dostrzegane. Z pewnością, Polacy zaczynają iść w niepokojącym kierunku, widmo dekadencji jest coraz bardziej widoczne. Ma to swoje przełożenie nie tylko w negatywnych procesach kulturowych, ale i również np. w sporcie, co pokazały ostatnio niedawne rozgrywki. Naród moralnie podbudowany odnosi sukcesy, naród zdeprawowany odnosi porażki.
Nie o tym jednak jest mowa w niniejszym tekście. W ostatnim czasie obserwujemy kolejne symptomy upodlenia, które należy ujawnić. Myślę, że miesięcznik Szturm jest odpowiednim na to miejscem. My – polscy narodowcy, prawicowcy, tożsamościowcy, czy po prostu patrioci śmiejemy się z Zachodu, że w miastach Europy Zachodniej są strefy no-go, że zachodni Europejczycy dają sobą pomiatać przez nadużywających gościnności obcokrajowców, że pozwalają sobie na doświadczanie przemocy. Czy w Polsce jest pod tym względem inaczej? W Sosnowcu, jeździ sobie na rowerze pewien osobnik afrykańskiego pochodzenia, który zapomniał, że jest tylko gościem w tym kraju. Zaczepia polskie dzieci nagrywając je w samej bieliźnie. Za używanie całkowicie neutralnego określenia „Murzyn” zachowuje się wobec nich agresywnie, poniża je i upublicznia ich wizerunek w przestrzeni online.
Teraz czas na zadanie pytania. Gdzie są ci wszyscy agroskini rozprowadzający debilne wlepki o Ku Klux Klanie, robiący szum wtedy, kiedy nie trzeba i wykłócający się z normalnymi nacjonalistami licytując się na aktywizm? Kiedy byliby przydatni stając w obronie poniżanych Polaków, nie ma ich…
Czy powinno się tę sytuację pozostawić bez echa? Byłaby to porażka. Rodzice tych dzieci nie powinni zostawił tego bez echa. Agresja, szykanowanie i upublicznianie wizerunku dzieci w Polsce jest karalne, mam nadzieję, że ich rodzice staną na wysokości zadania. Liczę też na sąsiadów, że wykażą się postawą wspólnotową i nie pozostawią tej haniebnej sytuacji bez odpowiedzi. Ze strony środowisk narodowych, prawicowych i tożsamościowych najlepszą opcją byłoby nagłośnienie tej sprawy. Stawka jest o bardzo ważną kwestię – o to, czy Polacy mają do siebie szacunek. Gdyby sprawa dotyczyła Żydów to ten osobnik od razu zostałby skompromitowany przez media i osądzony za „antysemityzm”. Nie bądźmy gorsi od Żydów, uczmy się od nich.
Dymitr Smirniewski
Dymitr Smirniewski - Czeska Powstańcza Armia – czescy nacjonalistyczni partyzanci u boku ukraińskich nacjonalistów
Temat UPA jest dla nas mocno drażliwy, wywołuje spory pomiędzy Polską, a Ukrainą oraz pomiędzy nacjonalistami z tych krajów. Dla nas UPA to organizacja odpowiadająca za ludobójstwo naszych rodaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Dla Ukraińców jest to organizacja pozostająca symbolem walki o niepodległość Ukrainy. Kontrowersje historyczne były powodem zażartej krytyki środowiska skupionego wokół Szturmu, postulującego dialog z ukraińskimi nacjonalistami pomimo trudnej historii.
Czarna legenda UPA obrastała z czasem w mity. Mity te były już tworzone w latach 40-tych. Wiele z nich było tworzonych przez komunistów. Przykład takiego mitu podaje Leszek Żebrowski, a mianowicie była nim komunistyczna propaganda o walkach UPA pod Warszawą (sic!). Współcześnie rozpowszechnianym mitem jest rzekoma antyczeskość, antyrosyjskość, czy antyormiańskość UPA. Mit ten ma za zadanie wyolbrzymić negatywne cechy ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego takie jak szowinizm. Próbuje się ukazać ukraińskich nacjonalistów jako szowinistów dla zasady nie zauważając, że szowinizm formacji partyzanckich miał charakter wizerunkowy. Antypolonizm wynikał z wyjątkowo napiętych relacji polsko-ukraińskich, które można zaklasyfikować do konfliktu stanowego między polskimi warstwami wyższymi (panami), a ukraińskim chłopstwem oraz do konfliktu chłopskiego pomiędzy polskimi, a ukraińskimi chłopami o ziemię. Tymczasem ukraińscy nacjonaliści w stosunku do innych narodowości, które nie miały tak napiętych relacji z Ukraińcami wykazywali dość silne chęci współpracy. Tak więc skłonni byli współpracować z Rosjanami odrzucającymi zarówno rządy bolszewickie, jak i okupację niemiecką. Byli oni zrzeszeni w ramach Rosyjskiej Sotni UPA. Ukraińskie podziemie nacjonalistyczne miało ambicje utworzenia razem ze zniewolonymi narodami ZSRR wspólnego frontu walczącego zarówno z Sowietami, jak i z Niemcami. Kierowali więc odezwy do narodów takich jak Litwini, Łotysze, Estończycy, Tatarrzy (w tym Tatarzy krymscy), Gruzini, Ormianie, Azerowie, Dagestańczycy, czy tur kijskie narody Azji Środkowej. Wpisywało się to w geopolityczną koncepcję OUN autorstwa Jurija Łypy, która zakładała stworzenie sojuszu pontyjsko-czarnomorskiego. Dzieła Jurija Łypy swoją drogą stanowią bardzo ciekawe studium poznawcze ukraińskiego nacjonalizmu. Byłoby dobrze, gdyby komuś udało się je wydać w języku polskim.
Nie o tym jednak jest ten tekst. Tekst jest o narodowej formacji partyzanckiej stowarzyszonej z ukraińskim podziemiem nacjonalistycznym, która była tworzona przez samych Czechów mieszkających na Wołyniu. Jej nazwą była Czeska Powstańcza Armia, analogicznie do nazwy UPA.
Wołyńskich Czechów wiele łączyło z Ukraińcami. Głównym spoiwem był fakt wyznawania przez wielu z nich wiary prawosławnej. Okres wojny na froncie wschodnim w relacjach czesko-ukraińskich od początku cechował się neutralnym podejściem OUN do Czechów jako takich z próbami przyciągnięcia Czechów na swoją stronę. Przykłady współpracy były liczne, dobitnym przykładem współpracy czesko-ukraińskiej był fakt, że podczas niemieckiej zbrodni w Malinie główną formacją broniącą czeskich i ukraińskich mieszkańców wsi była Ukraińska Powstańcza Armia. Główna czeska formacja konspiracyjna na Wołyniu Blaník starała się zachować równowagę między neutralnością, współpracą z polskim podziemiem, a współpracą z ukraińskim podziemiem. Kooperacja lub próby kooperacji występowały również wśród Czechów z Kupiczowa, którzy w przeciwieństwie do reszty wołyńskich Czechów wyznawali katolicyzm z mniejszością protestancką. Jednak po pewnym czasie kupiczowscy Czesi opowiedzieli się po stronie polskiej. Wynikało to z nasilenia się agresywnych działań ukraińskich nacjonalistów.
Formacja Czeskiej Powstańczej Armii zaczęła powstawać wraz z nasilaniem się działalności UPA. Stworzona przez przybyłego w 1939 roku z Czechosłowacji Antonina Nechutnego skupiała w swoich szeregach pro ukraińsko nastawionych Czechów oraz tych Czechów, którzy dotychczas walczyli w szeregach UPA. Głównym obszarem działalności CzPA były tereny współczesnego obwodu rówieńskiego na dzisiejszej Ukrainie. Czesi z organizacji Blaník podczas rozmów z ukraińskim podziemiem domagali się zaprzestania powoływania czeskich mężczyzn w szeregi CzPA chcąc zachować neutralną niezależność od organizacji ukraińskich.
Ten wycinek z historii ruchu OUN-UPA ukazuje jego działalność w alternatywny sposób. Nie uwłaszczając znaczenia naszej narracji historycznej oraz naszej martyrologii, poznanie alternatywnego punktu widzenia pozwoli nam zrozumieć motywy ukraińskich nacjonalistów odwołujących się do historii UPA bez stawiania znaku równości między ich postawą, a antypolonizmem. Nie znaczy to, że mamy zaakceptować ukraińską politykę historyczną. Sednem jest prowadzenie wspólnego dialogu bez uciekania się w kierunku agresji.
Dymitr Smirniewski
Maksymilian Ratajski - Szach mat nacjonaliści!
Grę królów poznałem w dzieciństwie. Nigdy jednak nie poświęcałem jej zbyt wiele czasu, ćwicząc regularnie. Często grywałem podczas okienek w szkole, miałem konto na kurniku, jednak zdarzały mi się także kilkuletnie przerwy od gry.
Szachy były dla mnie jednym z przyjemnych sposobów spędzania czasu, jednak nigdy nie czułem potrzeby nauki debiutów, czy końcówek, co skutecznie uniemożliwiało mi wejście na wyższy poziom. Podobnie jak zdecydowana większość okazjonalnych graczy zadowalałem się samą przyjemnością z gry.
Pod koniec kwietnia postanowiłem wrócić do szachów, po kilkuletniej przerwie, od tej pory staram się codziennie znaleźć czas na rozegranie choć jednej partii lub rozwiązanie kilku zadań. Widzę już pierwsze efekty poprawy poziomu gry, choć do zadowalającego poziomu wciąż jest bardzo daleko, muszę poświęcić wiele czasu na naukę debiutów i końcówek.
Regularnie oglądam na youtubie filmy Marianczello Dominoniego, który w bardzo przystępny sposób analizuje partie wybitnych szachistów, a także omawia swoje własne, czy uczy debiutów. Zdecydowanie polecam jego kanał, bo mówi o szachach w sposób bardzo ciekawy i naprawdę pomaga widzom lepiej zrozumieć grę, więcej widzieć na szachownicy, po prostu lepiej grać.
Na Chess.com grywam partie trzydziestominutowe, uznałem, że aby zwiększać siłę swojej gry, potrzebuję czasu do namysłu, przy dziesięciu minutach często pojawia się nerwówka, kiedy na zegarze brakuje czasu i łatwo wtedy o błędy, które przecież staram się wyeliminować. Z oczywistych powodów nie grywam więc blitzów. Chess.com (bardzo ceniony jest również Lichess.org, ale na nim nigdy nie grałem), oferuje nie tylko możliwość gry z tysiącami użytkowników na podobnym poziomie, ale także olbrzymie możliwości analizy partii czy zasób lekcji i zadań. Zadania rozwiązuję głównie w specjalnie poświęconym im serwisie Chesstempo, natomiast z analizy partii korzystam bardzo często,
Regularnie rywalizujemy w redakcyjnym gronie, szczególnie z redaktorem naczelnym - obaj charakteryzujemy się bardzo ofensywnym, agresywnym stylem gry, co w połączeniu ze zbliżonym poziomem gwarantuje bardzo ciekawe partie.
Grywam też ze znajomymi w realu, jeszcze do niedawna nie wiedziałem jak wielu moich kolegów gra i to często na bardzo wysokim poziomie. Siadamy do szachownicy podczas weekendowych wyjazdów w góry i gramy. Zaszokowało mnie, że nawet osoby nie grające, z zaciekawieniem śledzą posunięcia na planszy. Zdecydowana większość z nas kojarzy podstawy, wiedząc jak ruszają się poszczególne figury i co jest celem gry. Nawet jeżeli ktoś nie poznał szachów w dzieciństwie, nauka podstaw jest bardzo łatwa, tym bardziej że w Internecie znajdziemy wiele poradników dla początkujących (dla tych bardziej zaawansowanych oczywiście też), a na Chess.com czy Lichessie przeciwników na swoim poziomie, również siłę gry programu komputerowego możemy dowolnie ustawiać, od losowego przestawiania pionków, do Magnusa Carlsena.
Pandemia i lockdown, wspólnie z serialem Gambit królowej sprawiły, że szachy zaczęły cieszyć się większym zainteresowaniem. Mnogość aplikacji, popularność gry i prostota zasad w połączeniu z popkulturą zachęcały zamkniętych w domach ludzi do przypomnienia sobie tej gry. Piękno szachów polega na tym, że są bardzo proste, i każdy jest w stanie opanować podstawy, a jednocześnie bardzo skomplikowane, wymagając od najtęższych umysłów wznoszenia się na wyżyny swoich możliwości. Wszystko zależy od poziomu graczy.
Szachy są w naszym kręgu cywilizacyjnym obecne od stuleci, stanowiąc część dziedzictwa kulturowego. Uważając się za inteligentnego i kulturalnego Europejczyka wręcz nie wypada nie znać tej gry.
Dlaczego warto grać w szachy? Na pewno jest to bardzo dobre ćwiczenie intelektualne, wyrabia zmysł kombinacji, uczy skupienia, przewidywania. Chcąc pokonać przeciwnika, musimy przewidywać jego ruchy, stworzyć plan, co zamierzamy zrobić, a także cały czas uważać, aby czegoś nie przeoczyć. Szachy to także rywalizacja i adrenalina, kiedy czasu na zegarze coraz mniej, a walka jest zacięta. Gra stanowi bardzo przyjemny sposób spędzania wolnego czasu, zarówno w gronie znajomych, jak i samemu, przed komputerem. Zachęca także do rozwoju i systematyczności, grając, chcemy robić postępy, a to zmusza nas do jeszcze częstszej gry i ciężkiej pracy.
Królewska gra pozwala mi ćwiczyć koncentrację, z którą zawsze miałem duże problemy. Rozkojarzenie i przeoczenie drobnego wydawałoby się szczegółu może mieć tragiczne skutki - natychmiastową utratę hetmana lub mata, mimo, że przed chwilą wydawało się, że przewaga jest bezpieczna, a droga do zwycięstwa łatwa. Podpalamy się bo już widzimy nadchodzące zwycięstwo, przez co nie dostrzegamy skoczka, który za chwilę weźmie na widły króla i hetmana.
Zachęcam Czytelników do gry, a może w przyszłości nacjonalistyczne środowisko częściej będzie integrowało się przy szachownicy. Kilka lat temu w nieistniejącym już poznańskim pubie Reduta kwitło życie szachowe, spore grono bywalców tego lokalu integrowało się przy królewskiej grze i piwie lub kwasie chlebowym. Szachy to wspaniała gra towarzyska, zarówno dla graczy jak i śledzących ich poczynania widzów. Dostarczają emocji, zmuszają do wysiłku intelektualnego, a także stanowią okazję i temat do rozmów.
Do zobaczenia przy szachownicy!
Maksymilian Ratajski
Maksymilian Ratajski - Przegraliśmy ulicę
Dziesięć lat temu manifestowanie swoich poglądów na ulicy było jednoznacznie kojarzone z naszą stroną sceny politycznej. Mówiło się wręcz o “prawicy maszerującej”. Modne były koszulki z Żołnierzami Wyklętymi, czy sprzeciw wobec imigracji. Dzisiaj nie da się przespacerować ulicami dużego miasta, żeby nie zobaczyć wysypu tęczowych toreb, które stały się czymś “normalnym” wśród młodych dziewczyn. Firmy reklamują się tęczą i piorunem.
Kilka lat temu ciągle słyszeliśmy, że “polityki nie robi się na ulicach”, nic bardziej mylnego! Prawdziwą politykę robi się na ulicy i w mediach! Medialnie nasze możliwości są bardzo ograniczone. Ulicę jednak przegraliśmy sami.
Przegraliśmy ulicę, utraciliśmy zdolność mobilizowania ludzi, nasze demonstracje nie wzbudzają takiego zainteresowania jak jeszcze kilka lat temu. Tymczasem parady równości stają się coraz liczniejsze, przyciągając także coraz więcej tak zwanych “normików”, a strajk tak zwanych “kobiet” to największe wydarzenie w III RP. Kilka lat temu ulica była naszym bastionem, a Polska jawiła się jako bardzo konserwatywne społeczeństwo.
Co się stało przez ostatnie lata? Jednym z powodów jest na pewno przejęcie władzy przez Prawo i Sprawiedliwość - rządy (centro)prawicowej partii sprawiły, że utraciliśmy potencjał społecznego buntu, który przejęła liberalna lewica, walcząca z “katofaszystowską dyktaturą”, “broniąc demokracji i praw kobiet”. Od 2015 roku Marsz Niepodległości utracił swój antysystemowy charakter stając się patriotycznym festynem, jeżeli wcześniej jedyną narracją był sprzeciw wobec Platformy, to oczywistym jest, że po utracie przez nią władzy zabrakło paliwa.
Przegraliśmy przez ugrzecznianie, cofanie się, a także chęć niektórych osób, żeby jak najszybciej skonsumować tłumy na Marszu Niepodległości i modę na patriotyzm, poprzez zapewnienie sobie poselskich pensji. Dzisiejszy twór zwany Konfederacją na siłę stara się unikać kontrowersji i radykalizmu, zamiast tego skupiając się na szurii, pół-anarchizmie i dziwacznych koncepcjach ekonomicznych.
Przegraliśmy, bo wielu osobom zabrakło jaj. Prawica jest niemal z definicji wykastrowana. Bojąc się łatki radykałów i ekstremistów odcinano się od czego tylko się dało, skutecznie przesuwając okno Overtona w stronę lewicowo-liberalną. Wszystkim umiarkowanym, marzącym, że w końcu demoliberałowie przyznają także im prawo głosu, polecam poczytać Miłosza Jezierskiego, gdyby to uczynili, wiedzieliby, że nasi wrogowie i tak będą ich nienawidzić. Co w tym czasie robiła druga strona? W lipcu 2020, pisałem w tekście Dość tęczowej bezczelności:
“NIGDY nie spotkałem się z sytuacją, w której liberalna lewica, także ta najbardziej "umiarkowana" i mainstreamowa potępiłaby radykalnych harcowników. Zawsze ich chwalą, usprawiedliwiają, a kiedy już naprawdę przesadzą próbują niuansować sprawę, i jednocześnie zadbać, aby nie została przesadnie nagłośniona. Jest to taktyka całkowicie zrozumiała i słuszna, za kilka lat pewne rzeczy już nikogo nie będą szokowały. Harcownicy swoją bezczelnością badają teren, dzięki temu ci bardziej "umiarkowani" widzą na ile mogą sobie pozwolić, a granica społecznej akceptowalności coraz bardziej się przesuwa. Jeszcze dziesięć lat temu oczywistym było, że „gejostwo" jest obrzydliwe, pod żadnym pozorem nie można dać im dzieci. Dzisiaj poparcie dla tak zwanych "związków partnerskich" jest już powszechne, a i stosunek ludzi do adopcji przez tego typu pary staje się coraz bardziej przychylny. Teraz przypomnijmy sobie 11 listopada 2017 roku i wyciągnijmy wnioski. Paniczne odcinanie się i potępianie haseł Czarnego Bloku i słów rzecznika Młodzieży Wszechpolskiej. Widzimy jak na dłoni różnicę między zwycięzcami, a przegranymi, tymi, którzy chcą zmieniać świat, wierzą w swoje racje (jak błędne i szkodliwe by nie były) i zamierzają o nie walczyć, a tymi, którzy już przegrali, bojąc się łatki "faszystów", "radykałów", "rasistów". Właśnie dlatego ponosimy klęskę na wszystkich frontach. Odnośnie konserwatywnej i koliberalnej prawicy nie należy mieć złudzeń, to nasz wróg. Natomiast tak zwani "systemowi narodowcy" popełnili wszystkie błędy, jakie tylko mogli. Pokazali, że nie mają jaj i woli walki, a strona lewicowo-liberalna doskonale ten przekaz zrozumiała. Jedynym racjonalnym krokiem jaki mogli w listopadzie 2017 roku podjąć liderzy RN-u było stwierdzenie, że "w tych hasłach nie widzimy niczego złego, naród to wspólnota organiczna, połączona wspólnym pochodzeniem, językiem, kulturą. Nie widzimy w Czarnym Bloku niczego co nawoływałoby do nienawiści czy propagowało totalitarne ideologie." Po drugiej wojnie światowej europejska prawica kapituluje na każdym polu, bojąc się samego posądzenia o "faszyzm", "rasizm" czy "radykalizm", ta sama choroba dotknęła też jej polskich przedstawicieli, niestety również ze skrzydła narodowego.”
Trzy miesiące później media głównego nurtu broniły fizycznych ataków na kościoły, z kolei niektórzy, przesiąknięci “dobroludzizmem” “katolicy” oburzali się na filmik z Warszawy, kiedy stający w drzwiach świątyni dobrzy ludzie, kulturalnie uniemożliwili wejście agresywnym przedstawicielkom piorunów.
Jak można wytłumaczyć ogrom październikowej klęski? Wydarzenia z jesieni trwale zmieniły nasz naród, drastycznie przyspieszając proces laicyzacji i liberalizacji. Kiedy na ulicach i w Internecie rozlało się piorunowo-tęczowe szambo, nie spotkało się praktycznie z żadną kontrą. Nieliczni, którzy zareagowali, musieli skupić się na staniu pod katedrami i głównymi kościołami w miastach. To było w październiku najważniejsze i do tego udało się zmobilizować trochę osób, uderzała jednak bierność środowisk katolickich, konserwatywnych, prawicowych. Schowanie głowy w piasek. Podczas masowego wyjścia naszych przeciwników na ulice i olbrzymiej kampanii w Internecie, zdecydowana większość tak zwanej prawej strony była tchórzliwa i bierna (wielu także w imię “dobroludzizmu” i fałszywie pojmowanego miłosierdzia potępiało obrońców kościołów, ale to już skrajny upadek). Podobne zjawisko było widać już podczas pierwszego czarnego protestu, kiedy wobec wielotysięcznego tłumu, stawały niewielkie manifestacje przeciwników aborcji. Wtedy już było widać niepokojące zmiany w społeczeństwie, jednak rozmiary jesiennej katastrofy zaskoczyły wszystkich.
Gdzie w październiku byli “ultrakonserwatywni” politycy i “katocelebryci”? Ano nigdzie. Siedzieli cicho, nie nawoływali do manifestacji poparcia dla wyroku Trybunału Konstytucyjnego (a pamiętajmy, że to środowisko raczej nie przejmowało się koronawirusem). Najwyżej płakali z powodu obostrzeń. Dodajmy do tego, że dominująca część Konfederacji szukała nowego “kompromisu aborcyjnego”.
Gdzie była większość katolików i prawicy? Czy była jakakolwiek chęć wyjścia na ulicę? Nie? No właśnie! Widząc, że wypowiedziano nam wojnę, że na ulice wyszły niewyobrażalne tłumy, jakich nikt wcześniej w Polsce nie widział, widząc ich agresję, nienawiść… Ludzie woleli się nie wychylać. Piorunowe szambo wybiło nie tylko na ulicach, ale także w Internecie i zakładach pracy. Również tam, nie napotkało praktycznie żadnej reakcji. Dzięki temu tak zwane “normiki” dostały jasny przekaz - “kobiety słusznie się buntują i walczą o swoje prawa, przeciwko PiS-owi i biskupom”. Przekaz był jednoznaczny - olbrzymie społeczne protesty przeciwko PiS-owi, klerowi i garstce “chuliganów” pod kościołami. Oczywiście ten obraz był skrajnie fałszywy, ale przez bierność i tchórzostwo większości prawej strony, tak zwany neutralny obserwator, nie mógł zobaczyć niczego innego! Ja wiem, że nie każdy czuł się na siłach stanąć pod kościołem w gotowości na fizyczną konfrontację. Szczególnie rozumiem to u kobiet. Ale głośne wyrażenie swojego zdania i stanięcie w obronie wyznawanej wiary i wartości było wówczas obowiązkiem. Osoby, które wówczas zdezerterowały, nie chciały się wychylać, są współwinne ogromowi zmian jakie zaszły w polskim społeczeństwie w ostatnich miesiącach. Naprawdę każdy mógł ustawić sobie nakładkę na zdjęcie profilowe (jak śmiesznie by to nie zabrzmiało, powszechność tęcz i piorunów miała olbrzymie znaczenie dla pokazania masowości tych obrzydliwych protestów). Mobilizacja do manifestacji za wyrokiem Trybunału była konieczna. Jednak nikt się tego nie podjął, bo prawicy i większości środowisk katolickich zabrakło jaj. Większość nacjonalistów i spora część katolickiej młodzieży męskiej była wówczas zajęta doraźną obroną kościołów, więc nie mogliśmy wziąć na siebie odpowiedzialności za organizowanie innych działań. Jeżeli się w coś naprawdę wierzy i zdaje sobie sprawę z zagrożenia, to nie bawi się w strusia chowającego głowę w piasek. Pewne procesy zaczęły się już kilka lat temu, ale to październik nadał im dynamiki. Nie nazwałbym go jednak walną bitwą, raczej kapitulacją praktycznie bez walki.
Strat poniesionych ubiegłej jesieni prawdopodobnie już nie odrobimy. Dokonały się trwałe zmiany w myśleniu Polaków, Kościół został skutecznie przedstawiony jako “wróg kobiet i wolności”. Zabijanie nienarodzonych dzieci stało się “podstawowym prawem kobiet”, do tego doszła pełna akceptacja dla tęczowych i multikulturalizmu. Niektórzy chcieli kompromisów, zrozumienia drugiej strony, pokojowego współistnienia. No to teraz mają. Bo druga strona chciała walki, zmieniania świata na swoją modłę.
Ktoś powie, że mądrzę się po ponad pół roku, a takie rzeczy należało widzieć wcześniej. W październiku miałem (zresztą nie tylko ja) pewne spostrzeżenia, ale zwyczajnie nie było czasu, żeby się tym bardziej interesować. Staliśmy wiele godzin pod kościołami, co w połączeniu z pracą zawodową dawało 3 godziny snu dziennie przez cały bardzo intensywny tydzień. Osób, mających jakąkolwiek chęć działania było wówczas niewiele i ledwie starczało na obstawienie najważniejszych kościołów w dużych miastach. W październiku staliśmy na pierwszej linii, jeżeli był na coś czas, to na napisanie jednego tekstu do Szturmu (praktycznie cały numer był poświęcony tamtym wydarzeniom).
Musimy odzyskać potencjał buntu, zdolność angażowania ludzi, przekonać ich, że biorą udział w czymś ważnym, w walce o wyższe dobro. Tak jak kilka lat temu podczas Marszów Niepodległości i protestów przeciwko przyjmowaniu imigrantów na łódkach. Kiedyś umieliśmy oddziaływać na emocje społeczne, korzystać z mediów społecznościowych. Wiemy, że trwa wojna cywilizacyjna, a ostatnie lata, mimo centroprawicowych rządów (a w dużej mierze przez ich nieudolność), przyniosły katastrofalny skręt społeczeństwa w stronę lewicowo-liberalną. Natomiast nie umiemy powiedzieć tego ludziom, być wyrazistymi i zmobilizować ich do wyjścia na ulice. Dzisiaj, zwłaszcza w dużych miastach, wstydem jest powiedzieć, że się jest przeciwko aborcji, adopcji dzieci przez tęczowych czy zażartować ze składu reprezentacji Francji.
Jeżeli chcemy odzyskać jakikolwiek wpływ na świadomość mas, musimy stworzyć atrakcyjną narrację, która zmobilizuje ludzi do wyjścia na ulice, przyznawania się do swoich poglądów. Politykę robi się na ulicy, używając prostego przekazu, zobaczmy jak zrobili to nasi wrogowie. Zamiast śmiać się z “głupiego lewactwa”, które walczy i wygrywa, spójrzmy na własną sytuację. Przeciwnik ma 4 hetmany i dwie wieże, nam został jeden pionek do wypromowania i całkowicie unieruchomiony goniec. Katastrofa już się wydarzyła, a szanse na przejęcie inicjatywy są niewielkie. Tej partii jednak nie można poddać (choć prawica dawno to zrobiła), a na pata również nie ma co liczyć.
Maksymilian Ratajski
https://www.szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/803-milosz-jezierski-i-tak-was-beda-nienawidzic
Maksymilian Ratajski - Maksymilian Maria Kolbe - wybitny organizator i człowiek czynu
„Jak mama mi powiedziała, co to z ciebie będzie, to ja bardzo prosiłem Matkę Bożą, żeby mi powiedziała, co ze mną będzie. I potem, gdy byłem w kościele, to znowu Ją prosiłem, wtedy Matka Boża pokazała mi się, trzymając dwie korony: jedną białą, drugą czerwoną. Z miłością na mnie patrzała i spytała, czy chcę te korony. Biała znaczy, że wytrwam w czystości, a czerwona, że będę męczennikiem. Odpowiedziałem, że chcę... Wówczas Matka Boża mile na mnie spoglądnęła i znikła.”
Książkę Gustawa Morcinka Dwie korony. Rzecz o ojcu Maksymilianie Maria Kolbe pożyczyłem od Babci kilka lat temu, jednak wtedy brakło mi czasu, żeby tę książkę przeczytać. Wydany w 1948 roku tom jest opatrzony imieninową dedykacją, dzisiaj to cenna rodzinna pamiątka.
Pochodzący z Zaolzia pisarz kojarzy się dziś głównie z socrealizmem (choć Pokład Joanny zdecydowanie warto przeczytać, jako piękną opowieść o historii Śląska, tamtejszej ludności, pracy górników, a także patriotyzmie). Dwie korony to powieść biograficzna, przedstawiająca najważniejsze momenty z życia urodzonego w Zduńskiej Woli franciszkanina. Dzieło jest kierowane do młodszego czytelnika, co widać po sposobie narracji, momentami ciężko mi było czytać, przez nieco infantylny język.
Dwie korony opowiadają historię życia człowieka niezwykłego, którego wybitny życiorys sprowadza się dzisiaj jedynie do ostatnich chwil przed śmiercią. Maksymilian Kolbe poniósł męczeńską śmierć w niemieckim obozie w Auschwitz, to wie każde dziecko w Polsce. Pomijana jest jednak działalność o. Maksymiliana, który był jedną z najważniejszych postaci polskiego Kościoła w dwudziestoleciu międzywojennym, a śmiem twierdzić, że jeden z największych Polaków w ogóle.
Święty Maksymilian był tytanem pracy, wybitnym organizatorem, człowiekiem bezkompromisowym. Żywym dowodem na prawdziwość słów, również zamordowanego w Auschwitz, Jana Mosdorfa – „Jesteśmy fanatykami, bo tylko fanatycy potrafią dokonać wielkich rzeczy”.
Życie świętego Maksymiliana może służyć za inspirację dla każdego katolika i ideowca. A na pewno powinno dla każdego kapłana. Tym większa szkoda, że jego życiorys jest praktycznie nieznany, spłycony jedynie do ostatnich chwil i męczeńskiej śmierci. Przychodzi na myśl porównanie ze św. Janem Pawłem II, którego encyklik prawie nikt nie zna, za to każdy wie, że lubił kremówki, jednak byłoby ono znacznie przesadzone. Tutaj pamięta się o rzeczy bardzo ważnej, świadczącej o wielkości św. Maksymiliana. Jednak zwłaszcza dzisiaj, w dobie kryzysu polskiego Kościoła, należy przypominać wybitnego człowieka czynu, bezczelnego w swoich planach, które jednak potrafił wbrew wszystkiemu realizować. Romantycznego fantastę o chłodnym matematycznym umyśle.
Śledząc życiorys świętego Maksymiliana zdumiewa ogrom podejmowanych przez niego dzieł, ich rozmach, tym bardziej, kiedy uświadomimy sobie, że mówimy o człowieku ciężko chorym na gruźlicę. A także to, że trwają one do dzisiaj, w 80 lat po śmierci świętego. Militia Immacullatae powstała w 1917, z inicjatywy wówczas jeszcze kleryka studiującego w Rzymie. Najważniejszym celem Rycerstwa było staranie się o nawrócenie grzeszników, heretyków, schizmatyków itd., a najbardziej masonów, oraz uświęcenie wszystkich pod opieką i za pośrednictwem Najświętszej Maryi Panny Niepokalanej. W latach 90-tych organizacja ta liczyła ponad 1,6 miliona członków w Polsce.
Ojciec Maksymilian zajmował się także działalnością wydawniczą, nie posiadając środków finansowych założył w 1922 roku Rycerza Niepokalanej, pierwszy numer ukazał się w nakładzie 5 tysięcy egzemplarzy, tuż przed wojną było to średnio 800 tysięcy. Założył także Mały Dziennik, którego nakład wynosił 137 tysięcy w dni powszednie i 225 w niedziele. Jednym z redaktorów tego pisma był czołowy działacz Falangi Jerzy Rutkowski.
Założony w 1927 na podarowanym przez księcia Druckiego-Lubeckiego ściernisku klasztor w Niepokalanowie stał się największym katolickim klasztorem na świecie, zamieszkanym w 1939 roku przez 762 zakonników, posiadając własną straż pożarną, łączny nakład drukowanych tam czasopism wynosił prawie 60 milionów egzemplarzy rocznie, stacja radiowa była w ‘39 na etapie próbnych audycji i starania się o koncesję, dodajmy do tego plany budowy małego lotniska... Zwraca uwagę rozumienie potęgi mediów, tego jak skutecznym są one narzędziem. Święty Maksymilian dostrzegał to już prawie sto lat temu i prężnie działał na polu prasy, ruszając także z radiem.
Maksymilian Kolbe spędził sześć lat jako misjonarz w Japonii, gdzie założył klasztor w Nagasaki, zwany “japońskim Niepokalanowem”, również tam wydawał odpowiednik Rycerza Niepokalanej, który osiągnął 60 tysięcy nakładu, w kraju w którym katolicy byli niewielką mniejszością. Klasztor wbrew sugestiom innych duchownych nie stanął w katolickiej dzielnicy Urakami, a po przeciwnej stronie miasta, na stoku góry, dzięki czemu uniknął zniszczenia od amerykańskiej bomby atomowej.
We wrześniu 1939 roku klasztor w Niepokalanowie stał się schronieniem dla polskich żołnierzy i uchodźców, przez kilka miesięcy ukrywało się w nim także około 1500 Żydów (przypomnijmy, że św. Maksymilian nader często bywa nazywany antysemitą).
Końcówka życia pochodzącego ze Zduńskiej Woli kapłana znana jest wszystkim. Uwięziony przez niemieckiego okupanta w obozie Auschwitz zdecydował się pójść na śmierć głodową zamiast sierżanta Wojska Polskiego Franciszka Gajowniczka. Oddajmy głos Morcinkowi: „W głodowym bunkrze mijały dni. O. Maksymilian wraz ze swymi współtowarzyszami modlił się głośno i śpiewał. Wtórowali mu więźniowie w sąsiednich bunkrach. Podziemie zamieniło się w katakumby, gdzie wierni chrześcijanie przygotowują się na śmierć i wielbią Pana. Z dniem każdym głosy ich cichły, przemieniały się w szept. Współtowarzysze umierali z głodu i pragnienia. Ojciec Maksymilian najdłużej się modlił i czekał na śmierć.” W wigilię Wniebowzięcia Matki Najświętszej 14 sierpnia 1941 roku niezłomny kapłan został dobity zastrzykiem fenolu.
Propagujmy pamięć o świętym Maksymilianie, stawiając go za wzór. Pamięć o całym życiu. Maksymilian Kolbe był fanatykiem, człowiekiem bezkompromisowym.
Pierwotnie tekst ten miał nosić tytuł Dwie korony więźnia 16670, jednak tuż przed wysłaniem redaktorowi naczelnemu postanowiłem go zmienić. Celem tego artykułu nie było przybliżanie książki Gustawa Morcinka, czy napisanie kolejnej biografii świętego z Auschwitz. Chciałem przybliżyć postać człowieka czynu, radykała, tytana pracy, genialnego organizatora, który wydawałoby się nierealne marzenia zamieniał w jak najbardziej realne dzieła.
Regulamin życia św. Maksymiliana
-
Muszę być świętym jak największym.
-
Jak największa chwała Boża przez zbawienie i jak najdoskonalsze uświęcenie swoje i wszystkich, co są i będą, przez Niepokalaną (MI 3).
-
Z góry wyklucz grzech śmiertelny lub dobrowolny powszedni.
-
Nie opuszczę żadnego zła bez wynagrodzenia go (zniszczenia go) i żadneg odobra, które bym mógł zrobić, powiększyć lub w jakikolwiek sposób się do niego przyczynić.
-
Posłuszeństwo twoją regułą = Wola Boża przez Niepokalaną. Narzędzie.
-
Czyń, co czynisz; na wszystko inne, dobre czy złe nie zwracaj uwagi.
-
Zawsze spokojne, nacechowane miłością działanie.
-
Zachowaj porządek, a porządek ciebie zachowa.
-
Przygotowanie, działanie, skutek.
-
Pamiętaj zawsze, że jesteś rzeczą i własnością bezwzględną, bezwarunkową, bezgraniczną, nieodwołalną Niepokalanej: czymkolwiek jesteś, cokolwiek masz lub możesz, wszystkie actiones (myśli, słowa, uczynki) i passiones (przyjemne, przykre, obojętne)) są Jej całkowitą własnością. Niech więc z tym wszystkim czyni cokolwiek się Jej (a nie tobie) podoba. Tak samo Jej są wszystkie twe intencje: niech więc zmienia, dodaje, odejmuje, jak się Jej podoba (gdyż Ona sprawiedliwości nie umie naruszyć). Jesteś narzędziem w Jej ręku, więc czyń to tylko, co Ona chce: wszystko z Jej ręki przyjmuj. Do Niej, jak dziecko do matki, we wszystkim się uciekaj; Jej wszystko powierz. Staraj się o Nią, o Jej cześć, o Jej sprawy, a troskę o siebie i o twoich Jej pozostaw. Nic sobie, ale wszystko uznaj jako otrzymane od Niej. Cały owoc twych prac zależy od jedności z Nią, tak, jak i Ona jest narzędziem miłosierdzia Bożego. Życie (każda jego chwila), śmierć (gdzie, kiedy i jak) i wieczność moja, wszystko to jest Twoim, o Niepokalana. Czyń z tym wszystkim, cokolwiek Ci się podoba.
-
Wszystko mogę w Tym, który mnie przez Niepokalaną umacnia.
-
Życie wewnętrzne: Najpierw cały dla siebie, a tak cały dla wszystkich.
Maksymilian Ratajski
Bibliografia:
Dwie korony. Rzecz o ojcu Maksymilianie Maria Kolbem. Niepokalanów 1948
Patryk Płokita - Kodeks Bushido a sprawa Polska. Część trzecia: stosowanie zasad Dokkodo w codziennym życiu jako eksperyment
Tekst ten powstał w wyniku dwóch wypadkowych. Po pierwsze w wyniku tekstu redaktora naczelnego pt. "Ukryta postawa liberalna", który mocno otworzył mi umysł na problematykę czasów w jakich żyjemy. A drugi tekst to M. Ratajski pt. "Nie marnuj czasu". To ostatnie jest bardzo ważnym zagadnieniem w latach 20 XXI wieku.
A dlaczego? Coraz bardziej ludzie są programowani do nic nie robienia i konsumpcji. Tylko po to, aby nas kontrolować w sposób taki, żebyśmy nie mieli nawet świadomości tego, że wydajemy pieniądze w błoto i przestali myśleć? Ilu z nas ma problem z gospodarowaniem czasu na pasje, hobby, spotkania? Tak jak zakończyłem druga część „Kodeks Bushido a sprawa polska", powtórzę jeszcze raz na samym początku w tym miejscu. Wyłącz w głowie "bo mi się nie chce". Nie jest to trudne. Trzeba jedynie chęci i instrukcji. A tym narzędziem jest Dokkodo Miyamoto Musashiego. Wydaje mi się, że najlepszym przedstawieniem i zachęceniem do zmian w kwestii samorealizacji będzie przykład eksperymentu społecznego, z pogranicza psychologii i socjologii, który przeprowadziłem na sobie.
Wiedza, aby być lepszą jednostką na osi jednostka-zbiorowość i recepta na szczęście? Komfort psychiczny? Więcej czasu na pasje? Brak w głowie „Nie chce mi się", na aktywność fizyczną, czy psychiczno-duchową? Tak jest to możliwe!
W tym miejscu kończymy z teoryzowaniem, a przechodzimy do praktyki Bushido na gruncie polskim.
Czym był ten eksperyment? Polegał on na „próbie życia" według 21 zasad M.M. zawartych w „Dokkodo". Te zasady stosowane były na co dzień. (W sumie nadal się nimi kieruje, kiedy je wdrożyłem w życie, bo stały się częścią mojego życia).
Jaki postawiłem sobie cel eksperymentu? Nie będę ukrywał. Celem dla mnie jako nacjonalisty było poprawienie kondycji człowieka w czasach materializmu, konsumpcjonizmu, seksualizacji oraz wszechogarniającego nihilizmu. To wszystko strąca człowieka w pułapkę wtórnego niewolnika, bo „mu się nie chce" czy „to wyrzucę bo to już stare, i kupię nowe". Powyżej, na dobrą sprawę, to przykłady mentalnych pułapek we współczesnym świecie, które nie pomagają w rozwoju jednostki.
Korporacje na tym zarabiają i powiększają swoją niewidoczną władzę z wierzchu w erze globalizacji, zwłaszcza w zachodnim świecie. Drugim celem eksperymentu było polepszenie kondycji fizycznej, psychicznej i duchowej, na osi jednostka-zbiorowość. Ciekawy byłem czy założenia z Dokkodo naprawdę powodują, że "człowiek jest lepszy, niż był wczoraj". Początkowo podchodziłem sceptycznie do przyszłych wyników eksperymentu.
Od czego zacząłem eksperyment? Pierwszy etap określiłem mianem pojęcia „zapoznanie". Najpierw starałem się interpretować zasady ze źródła. Następnie sięgnąłem do szerszej charakterystyki szukając informacji w cyfrowej sferze. W Internecie znalazłem jeden blog oraz vlog na temat zasad Dokkodo, które dały mi szersze wyobrażenie zawartych punktów, które można jeszcze szerzej interpretować i stosować w 2021 roku. (Udostępniłem je w pierwszej części tego cyklu w bibliografii, więc w tym miejscu warto się do tego odwołać).
Drugi etap określiłem „interpretacja i realizacja". Na czym polegał? Próbowałem zawartą filozoficzną wiedzę z Dokkodo interpretować i realizować w swoim życiu. Na tym etapie pojawiło się dziwne zjawisko, ponieważ jako osoba walcząca z fanatycznym liberalnym indywidualizmem, sam wpadłem w zawirowania myśli na polu „muszę te zasady zinterpretować i zrealizować według swojego uznania". Trwało to krótko. Na dobrą sprawę, potrzebowałem około dwóch tygodni burzy mózgów. Wewnętrzna walka z myślami w tej materii spowodowała w konsekwencji pojawienie się „wyniku myślowego". Dokładnie tu doszedłem do wniosku, że nie jest to żaden fanatyczny indywidualizm, tylko indywidualność nie oderwana od zbiorowości i rzeczywistości, bo ten proces myślowy oparty na Dokkodo poprawia relacje na osi jednostka-zbiorowość. Dosłownie. Do tego indywidualność budowana na poziomie harmonii i porządku na osi jednostka-zbiorowość została być wdrażana w praktyce. Powtórzę jeszcze raz, tutaj w tym tekście kończymy z teoryzowaniem, a zaczynamy powoli praktykę.
To żaden fanatyczny indywidualizm oderwany od rzeczywistości i społeczeństwa pomyśleć co jest dla ciebie najlepsze, skoro z tyłu głowy zaczynasz mieć myśli „pracuj tak, aby zachować harmonię na poziomie jednostka-zbiorowość".
Dokkodo, ścieżka którą kroczysz sam. To Ty musisz ją zbudować w oparciu o instrukcje, które jest narzędziem w pomocy bycia lepszym człowiekiem, którym się było wczoraj. Człowiekiem lepszym dla siebie i dla innych.
Trzeci i ostatni to „adaptacja". Nadeszła ona dopiero po jakimś pół roku. Kolejne trzy miesiące pokazały mi, że te zasady, jako narzędzie zaczynają działać podprogowo na człowieka. W chwili obecnej mamy czerwiec 2021 roku. Nie muszę do zasad zaglądać, ponieważ są one już zakodowane w mojej podświadomości na zasadzie prostych skojarzeń, w konkretnej życiowej sytuacji. Kiedy jednak mam problem z życiem, mam kryzys i nie wiem jak się zachować, wracam do zasad i je czytam jeszcze raz i interpretuje do danej sytuacji, abym nie popełniał starych błędów. Na dobrą sprawę tyczy się to każdej dziedziny życia.
Przypomina to pewien proces naturalnej auto-psychoterapii. Z socjologii można by użyć określenia "”wtórnej socjalizacji". Warto podkreślić, iż proces adaptacji się nie skończył i nadal jest żywy u jednostki. postawić tu można hipotezę, że „Ścieżka którą kroczysz sam" powinna być z Tobą do końca życia.
Wynikiem eksperymentu jest szeroko pojęta poprawa życia fizycznego, psychicznego oraz duchowego. Stosowanie tych zasad jest nadal aktualne w moim życiu i ich nie porzucam. Wiedza zawarta z Dokkodo to zasady na całe życie. Nie ma co porzucać tej ścieżki. To nie jest już kwestia, że chce mi się porzucić tę drogę. Skoro ta filozofia życia jest dobra, a narzędzia do przyswojenia dobre, to po co to porzucać? To tak, jakbyś „na przymus" wyrzucił dobre jabłko zerwane z jabłoni które ci smakuje. Po co masz to robić?
Od października 2020 roku rozpocząłem eksperyment wdrażania zasad z Dokkodo w swoje osobiste życie. Na początku było to trudne, jednak samozaparcie i 21 zasada mówiąca, aby „nie porzucać tej obranej ścieżki", dała mi siłę, aby realizować rozpisane punkty.
Po pół roku zauważyłem zmiany zachodzące w moim życiu. Z chaosu wyłonił się ład i organizacja życia na nowo. Zmniejszył się także odczuwalny stres, bo odrzuciłem sytuacje, które wcześniej mnie nakręcały w negatywne spirale niefortunnego myślenia. Odrzuciłem to błędne koło, a sytuacje, na które nie mam wpływu, wydają się dzisiaj po prostu śmieszne. Z perspektywy czasu zadaje sobie pytania typu: „jak mogłem się tym tak przejmować wcześniej?"
W większości przypadków wylana herbata, korek na mieście i spóźnienie na spotkanie z tego powodu, brak prądu, czy brak ciepłej wody, przestał wpływać na moją psychikę. Dzięki temu udało mi się zmniejszyć stres w swoim życiu i znaleźć czas i energię na przykład na pasje czy dbanie o ognisko domowe.
Na samym początku, w okresie od października do grudnia 2020 roku, od razu zaczęły się problemy ze stosowaniem tych zasad. Nie mówię tutaj o wszystkich, ale z niektórymi miałem problem. Wprowadzenie niektórych zasad było dla mnie trudne, a wręcz niewykonalne.
W okresie stycznia i lutego 2021 roku, w pewnym momencie prób stosowania tych zasad, rozpoczął się pewien proces myślowy w mojej psychice, którą można określić mianem „wewnętrznej psychoterapii", „wewnętrznej walki o samego siebie", „zauważania lepszej perspektywy" i dobra stosowania tych zasad z Dokkodo w codziennym życiu.
Po pół roku próby stosowania tych zasad, szacunkowo był to marzec 2021 roku, zauważyłem znaczące zmiany w moim życiu. Nagle zacząłem mieć czas na wszystko. Pasje, hobby, książkę. Po sześciu miesiącach stosowania tych zasad jako mąż zacząłem bardziej dbać o ognisko domowe. Przykłady? Proste codzienne czynności typu wyrzucanie śmieci, wyjście z psem na spacer, wyjście z żoną na półtoragodzinny spacer do parku i po osiedlu, wspólne gotowanie obiadów. Oprócz tego przestałem się denerwować na rzeczy, na które nie mam wpływu. Dosłownie. Oprócz tego doszło organizacja planów w przyszłość przez co mam dodatkowy czas na inne rzeczy jak wyjazd na wakacje. Ponadto nauczyłem się oszczędzać, z czym zawsze miałem problem.
Podsumowując, wiedza zawarta w Dokkodo działa. Interpretacja zasad i ich wdrażanie w życie to okres około pół roku. Trzeba oczywiście brać poprawkę na indywidualność jednostki. Każdy z nas tę wiedzę będzie wdrażał wolniej albo szybciej, ale to jest mało istotne. Ważne jest to, że „recepta na szczęście bycia dobrym człowiekiem, który nie zatruwa myśli niepotrzebnymi sprawami, może być lepszy, niż był wczoraj”, w praktyce jest możliwe to osiągniecie. Ten ideał jest osiągalny przez narzędzie jakim jest Dokkodo.
Mówiąc lepszy, mam na myśli na przykład: pracownik, mąż, partner, klient, sąsiad. Oprócz tego zauważalna jest silniejsza więź z ludźmi, zwłaszcza podczas interakcji społecznej. Dokkodo działa. Oprócz tego mamy mniej stresu. Nasza psychika ma komfort, a wolny czas można przeznaczyć nie tylko na oglądanie telewizji, czy gry, ale także na drzemkę, modlitwę, medytacje, słuchanie muzyki relaksacyjnej, albo realizować ćwiczenia oddechowe. W następnej części zapowiadam w tym miejscu, na koniec tego tekstu, iż w następnej części zajmiemy się szukaniem wzorów z Dokkodo w japońskiej sztuce anime.
Patryk Płokita