
Szturm1
Szturm miesięcznik narodowo-radykalny nr 108 2025
- Grzegorz Ćwik - Wybory minęły, wojna klasowa trwa nadal
- Kamil Królik Antończak - Ciii...sza wyborcza
- Redaktor Fox - Co za kampania!
- Adrianna Gąsiorek - Cyfrowe zapóźnienie – bariera dla rozwoju gospodarczego i innowacyjności
- Krzysztof Kwaśny - “Młodzi nie chcą pracować” - o problemach młodzieży na rynku pracy
- Krzysztof Kwaśny - Recenzja serialu “1983”
- Krzysztof Kwaśny - Rzut okiem na kandydaturę Karola Nawrockiego
- Krzysztof Kwaśny - Te wybory to była walka klas
- Odolan Sokołowski - Subkultury naszym celem
Odolan Sokołowski - Subkultury naszym celem
Kluczowe pytanie
Jakie metody walki o naród należy wykorzystywać? Oto pytanie, które powinni sobie zadać współcześni nacjonaliści.
W praktyce, w której wielu polskich nacjonalistów skupia swe działania głównie na klejeniu plakatów, malowaniu graffiti i zwalczaniu, zresztą ze wzajemnością, lokalnej antify, umyka w pewien sposób sens owych działań. To znaczy ciągle główna potyczka toczy się wokół przyciągnięcia nowych ludzi do polskiego nacjonalizmu, rekrutowaniu nowych członków i prób w dalszej konsekwencji, wprowadzania jakiś zmian i forsowania pewnych wartości jako słusznych i potępiania innych jako niesłusznych. W dodatku taki charakter owych działań można śmiało uznać jako antysystemowy, gdyż kręci się nie wokół przepchnięcia kolejnej opcji parlamentarnej, która nigdy nie doprowadzi do zmian systemowych, a wokół działania oddolnego, które ma odbić się na przechodzących akurat ludziach.
Lecz czy to wystarczy? Czy będziemy mogli w ten sposób przyciągnąć nowe osoby? Czy ludzie z takim stylem życia się odnajdą? Z pewnością w pewien sposób tak, ale czy możemy zrobić coś jeszcze? Zdecydowanie tak.
To jest wojna kulturowa
To nie jest wojna polityczna, to nie jest wojna o głosy i stworzenie kolejnej opcji parlamentarnej, która nawet po dojściu do władzy, zostanie po pięciu latach odsunięta od władzy. To jest wojna o umysły, a nic bardziej nie angażuje umysłów narodu jak wspólna kultura. I mówiąc o kulturze nie mówimy o tematach zainteresowań wąskiej grupy intelektualistów z jakiejś uczelni. Kultura to wszystko co przez naród jest tworzone i przeżywane, mówione, wykrzykiwane i przez innych słuchane, co siedzi w umysłach polskich i przez nasze psychologiczne schematy traktowane jest jako dobre, lub złe. Przyszłość z pewnością poszerzy nasze rozumienie kultury. Kluczowym w tym temacie jest z pewnością to, że życie polityczne to jedynie pomniejszy element życia kulturowego. Polityczne rozgrywki mogą przepychać pewne pomysły do umysłów krajan, aczkolwiek dalej dzieje się to w obrębie przepychania konkretnych zmian kulturowych, a nie samego systemu parlamentarnego. O wiele łatwiej wyobrazić to sobie na przykładzie wyodrębnienia politycznej propagandy od propozycji konkretnych partii politycznych, z wyłączeniem elementu przekonywania. Oczywiście wszystko ma swoją siłę przebicia, ale nie należy przeceniać politycznych rozgrywek nad siłę oddolnego kulturowego działania, pamiętając o faktycznym charakterze kultury, a odrzucając traktowanie kultury jako zajawkę dla wąskiego kółka uniwersyteckiego. Warto zwrócić w tym momencie uwagę na pewną korelację zatomizowania społeczeństwa i utraty roli społecznej, między innymi subkultur, w kształtowaniu życia kulturowego, za to z podwyższeniem się roli polityków i celebrytów w tej kwestii. Nie zapominajmy też o duchu młodzieży, który nie chce się nudzić, a chce żyć. Sam człowiek z naszego kręgu cywilizacyjnego, mimo niestety częstego siedzenia wiele godzin w pracy, w głębi siebie pragnie przygody, wrażeń i szczęścia, co zapewnia mu między innymi subkultura. Oczywiście nie zawsze próbuje odnaleźć to w subkulturze, a często niestety w wielu szkodliwych nawykach, będąc jedynie pozornie szczęśliwym, choć nadal nie wolno bagatelizować tak ważnych grup jak subkultury.
Mianowicie to tam powstają zespoły muzyczne, koncerty i spotkania ludzi o podobnym stylu życia oraz zainteresowaniach.
Jak można pomijać wpływ tego wszystkiego na kulturę ogólną narodu? Wszystko to oddziałuje na umysły Polaków, zwłaszcza młodych, wskazując przy okazji na bardzo ważną kwestię, jaką jest młode pokolenie. Tworzenie muzyki to nic innego jak czyn kulturowy, który powstaje w umysłach jednych i oddziałuje na umysły drugich. Zresztą, spójrzmy jak wielu dzisiejszych nacjonalistów zostało zainteresowanych ideą poprzez muzykę polskich skinheadów z lat 90, lub też jak wielu dzisiejszych anarchistów zostało zainteresowanych anarchizmem i zwalczaniem nacjonalizmu dzięki punkowym kapelom. Również spora grupa zainteresowała się swoim pochodzeniem na fali patriotycznego hip-hopu parę lat temu. Nie zapominajmy także o wszystkich nacjonalistach-rodzimowiercach słowiańskich, którzy zaczynali od słuchania podziemnej muzyki metalowej, kończąc w ramionach filozofii Stachniuka i rodzimej wiary.
Przykładów z przysłowiowego naszego podwórka nie brakuje. Dziś możemy zaobserwować kolejną falę skinheadów, falę casuali i falę hardcore punków. Nasi przeciwnicy z ramienia trzech strzał, zaczęli już nawet hardcore punk wykorzystywać do krzewienia swoich własnych idei. Młodzież subkulturowa pragnie koncertów, więc nie ma się co dziwić, że dla nieobeznanych w ideowym świecie nastolatków słuchających HxC punka, wizja pójścia na koncert z biletami po dziesięć, czy nawet zero złotych, jest niebywale kusząca. Pytaniem dla nas powinno raczej być, dlaczego my nie oferujemy w tak dostępny sposób wydarzeń subkulturowych, jakimi są między innymi koncerty? Przecież jest to nieoceniony sposób nie tylko na pozyskiwanie nowych zainteresowanych naszą ideą, ale także sposób na przeżywanie życia kulturalnego, realizację siebie i swojego tworzycielskiego przeznaczenia.
Idąc dalej, dlaczego jeśli teraz nie możemy, to nie dążymy do powstania możliwości zaoferowania czegoś takiego?
Biorąc pod uwagę rolę subkultur w tworzeniu kultury, oraz rolę kultury w życiu Polaków, należy jednoznacznie powiedzieć sobie, że należy w tym momencie postawić na subkultury. Nie możemy zmarnować tej okazji. Należy postawić na subkultury, na wiele subkultur. Nie jedynie na jedną czy dwie, ale na wiele. Należy zacząć realizować siebie, nie ulegając konformistycznej presji skłaniającej do wyzbycia się własnego „ja”. Żadna partia polityczna czy kandydat na prezydenta nie zdobędą poparcia, jeśli będą oddolnie nienawidzeni przez społeczeństwo i będą uważani za sprzecznych z tym, co jest dobre, a tak się składa, że mamy szanse i możliwości by tworzyć oddolnie kulturę poprzez udział w subkulturach.
Nie jesteśmy tu na siłę
Błędem byłoby powiedzenie, że subkulturowcy o poglądach nacjonalistycznych są efektem bycia tu „na siłę” dla samego „efektu”. Subkultury nie powstają na siłę, a są odzwierciedleniem pewnych upodobań i stylu życia, często odzwieciedleniem danych czasów. Między innymi subkultura skinheadów narodziła się na niezadowoleniu angielskiej klasy pracującej.
Czas zrzucić kajdany konformizmu, każącego nam być szarą masą. Jeśli uznamy, że subkultury są buntem przeciw (de facto kapitalistycznemu) systemowi, to my jesteśmy najlepszymi ludźmi do tego by zasilać szeregi subkultur, a subkulturowcy są idealnymi ludźmi do zasilania szeregów grup nacjonalistycznych.
Jeśli zaś uznamy, że subkultury są buntem przeciwko mainstreamowej kulturze, nonkonformistyczną zmianą własnego życia, odrzucającą główny nurt mainstreamu i stylu życia większości ludzi, również nie musimy się wcale do tego jakoś wielce przyczepiać. Nasze dzisiejsze społeczeństwo to społeczeństwo, które z każdym dniem zmaga się z problemem atomizacji. Liberalizm, siedzący w nim indywidualizm, brak przywiązania do wspólnoty narodowej i hedonistyczny materializm, jest domeną współczesnego społeczeństwa i powodem jego powolnego rozkładu. Przeciwko czemu mają buntować się wkurzeni subkulturowcy, jeśli uznać, że uosabiają to, co jest głównym nurtem promowanym przez zgniły system, a nie mogą uosabiać tego, przeciwko czemu buntujemy się my? Przeciwko sobie samemu? Jesteśmy buntem, nonkonformistami, dlatego nie ulegamy systemowej, liberalnej papce. I żadni fałszywi antysystemowcy spod znaku trzech strzał nie uosabiają tego antysystemowego buntu, gdyż sami są jedynie tego systemu pożytecznymi idiotami, czego bardzo jaskrawym przykładem jest popieranie imigracji przez kręgi tak głośno „walczącej o klasę robotniczą” Antify, która to imigracja nie dość, że korzystna jest dla biznesu chcącego taniej i niebuntującej się siły roboczej, to niekorzystna dla zwykłego, polskiego pracownika, zważając na jego mniejszą opłacalność, kosztem imigranta. To my jesteśmy buntem i nie udajemy kogoś kim nie jesteśmy. Jesteśmy w tej, a nie innej subkulturze, gdyż nas uosabia, i szykujemy swe zęby na pożarcie waszego zgniłego systemu, który chce zrobić z nas szarą masę do zarabiania bez żadnej tożsamości.
To jednak nie wszystko...
Bo nie potrzebujemy jedynie konkretnie ubranej młodzieży o konkretnym zachowaniu, a całej infrastruktury subkultury. Potrzeba wydawnictw, potrzeba koncertów, potrzeba klubów.
Musimy stworzyć całe zaplecze, w tym finansowe, które będzie nam umożliwiać przeprowadzanie wydarzeń, nagrywanie i wydawanie płyt oraz tworzenie zinów, a nawet wynajmowanie lokali. W tym aspekcie nie ma miejsca na defetyzm. Tutaj nie ma miejsca na „nie da się, zablokują” czy inne „zaraz nas służby rozbiją”. Nasi przeciwnicy już wszystko to mają, teraz czas się obudzić. Musimy zaoferować młodzieży pole do przeżywania własnego życia. Młodzież powinna móc w łatwy sposób zobaczyć na plakacie czy w internecie informację o zbliżającym się koncercie, na który może przyjść, poznać nowych ludzi i dobrze się bawić. Wyzwaniem dla młodego pokolenia jest stworzenie tego wszystkiego. A nie ma przecież bardziej kulturowego czynu, jak tworzenie. To pytanie do młodzieży, czy podejmujecie się wyzwania, by przysłużyć się swojemu narodowi, swojej subkulturze a w konsekwencji kulturze i poprzez czyn stać się nieśmiertelnymi? Zapamiętani poprzez czyn nie odchodzą bez echa. Zapamiętani poprzez czyn stają się silnymi autorytetami dla przyszłych pokoleń, które to pokolenia będą żyć ich dorobkiem i wzorować się na ich bohaterstwie. Przykładów nie brakuje, popatrzcie po prostu na to kogo sami podziwiacie.
Trzeba pamiętać przy tym wszystkim, że robienie koncertów dla bardzo zamkniętego, hermetycznego grona, nie przyprawi nam nowych twarzy, co powinno być celem samym w sobie.
Jeśli ktoś należy do subkultury skinheadów, bądź też interesuje się nią, dobrze wie jak trudno jest wyrwać jakiś koncert RAC.
Nie można doprowadzić do całkowitego zhermetyzowania subkultur, gdyż staną się one wówczas jedynie kółkiem, z którego ludzie prędzej odejdą, niż przyjdą. Młodzi zainteresowani muzyką nacjonalistyczną, a tym bardziej młodzi zainteresowani po prostu muzyką czy daną subkulturą, nie przyjdą na zamknięty, podziemny i bardzo hermatyczny koncert zespołu, który na okładce swojej płyty ma więcej swastyk, niż posiada muzyków.
To nawet nie kwestia jedynie tej okładki z totenkopfem czy utworami o komorach gazowych. Oni po prostu się o tym koncercie nie dowiedzą. No i nie ukrywajmy, że uleganie starej modzie na nawiązywanie wszędzie do obcego mocarstwa, a dokładniej Rzeszy Wielkoniemieckiej, nie kończy się najlepiej, a i my jako Polacy możemy poszczycić się wybitnymi myślicielami i ciekawymi organizacjami. Taki Jan Stoigniew Stachniuk nie tylko stworzył swoją własną ideologię, ale także spójną ze wszystkim filozofię. Bohaterów i bojowości również nie wolno nam odebrać. Naprawdę mamy się czym poszczycić. Nie trzeba nawiązywać do Hitlera.
Powracając jednak do samego wyzwania jakie stoi przed subkulturową młodzieżą, pamiętajcie przed czym stoicie i o co walczycie, oraz o tym, że historia ciągle się tworzy i to od was zależy jak zostaniecie, i czy w ogóle, w niej zapamiętani.
W kraju na nowo zainteresowanym subkulturami, nie możemy przepuścić takiej okazji oraz nie możemy zostać zapamiętani jako lenie, którzy nie kiwną palcem by było lepiej.
To nasza życiowa szansa.
Czas zdobyć się na odwagę.
Krzysztof Kwaśny - Te wybory to była walka klas
Jesteśmy już po drugiej turze wyborów. Prezydentem ostatecznie został dr. Karol Nawrocki po oficjalnym ogłoszeniu wyników rankiem 3 czerwca. Zabawne, że jego kontrkandydat i jego podwładni po wstępnych ankietach już ogłaszali zwycięstwo, otwierając szampana i nazywając jego żonę pierwszą damą będąc wręcz pewnymi, że sytuacja się nie zmieni a nawet będzie jeszcze lepsza. Jakież musiało być ich zdziwienie, że naród jednak zadecydował inaczej.
No właśnie, naród zadecydował inaczej. Od rana było słychać lament wielkomiejskich ośrodków, ludzi pracujących w biurach oraz studentów, że wybory nie poszły po ich myśli. Znowu najwięcej było pretensji skierowanych w stronę mieszkańców wschodniej części Polski oraz osób gorzej wykształconych czy pracowników fizycznych. Po raz kolejny elity zapomniały o reszcie narodu. Wielkomiejska elita płacze, że ludzie z wykształceniem podstawowym, pracownicy fizyczni, rolnicy czy ogólnie cała wschodnia część kraju nie powinna mieć prawa głosu, skoro mają tak wybierać.
Pominę tutaj wyniki zakładów karnych, ale to jest ta wasza cała demokracja? Demokracja z samego założenia daje ogółowi prawo do wyboru, już zapomnieliście o tym? Chcecie odbierać ludziom prawa wyborcze, bo wybory nie poszły po waszej myśli? Bo mają inną sytuację życiową, pracują w gorszych warunkach i mieszkają na prowincjach? To jest właśnie ta cała wasza demokracja, działa tylko wtedy, kiedy ludzie głosują jak wam się podoba.
Te wybory po prostu pokazały kim rzeczywiście są ludzie “gorszego sortu”. Wszelkie wymienione grupy są piętnowane i są odrzucane, bo mają inne zdanie niż wielkomieszczuchy. Grupy wyżej wymienione są traktowane przez liberalne elity jak podludzie, a potem te elity się dziwią, że przegrywają wybory. Było to nawet zresztą widać w jaki sposób Trzaskowski traktował Nawrockiego. Traktował go gorzej tylko dlatego, że nie wychował się wśród elit tak jak on tylko pochodzi z szarych, gdańskich blokowisk i lubił się pobić za młodu.
Te wybory rzeczywiście były walką klas. Walką klas między wielkomiejską, zachodnią elitą a szarą, odrzuconą ludnością mieszkającą na prowincjach i pracującą fizycznie. Skwituję to takim oto komentarzem skierowanym do wielkomieszczuchów: od rana płaczecie, że “robole” wybrały tak a nie inaczej. Chciałem wam tylko przypomnieć, że te “robole”, na których tak patrzycie z góry i opluwacie budują wam nowe drogi i lotniska, żebyście mogli się wybrać na wakacje all – inclusive na Malediwach, budują wam lokale, w których wypijacie różne rodzaje kaw wartych połowę pensji szarego człowieka, świadczą wam usługi remontowe waszych klitek na zamkniętych osiedlach na Wilanowie itp. Przykładów są setki, wy i tak tego nie zrozumiecie. Płaczcie dalej i nadal próbujcie nieudolnie przekonać do siebie szarych ludzi swoimi uśmiechniętymi, tęczowymi postulatami, z których i tak ci ludzie nie będą nic z nich mieli, przyznajcie raz na zawsze, że naród was nie interesuje. My nadal będziemy stali po stronie narodu, od tego w końcu jesteśmy.
Krzysztof Kwaśny - Rzut okiem na kandydaturę Karola Nawrockiego
Na początku kampanii wyborczej można było odnieść wrażenie, że Prawo i Sprawiedliwość nie do końca wiedziała kogo ma wystawić do walki o fotel prezydencki. Miała kilka opcji, ale ostatecznie zdecydowała się wystawić Karola Nawrockiego. Sam Nawrocki mienił się jako kandydat obywatelski, który przy wsparciu PiS-u miał objąć urząd prezydenta. Kiedy partia ogłosiła wystawienie go jako swojego kandydata, można było odnieść wrażenie, że jest to kandydat totalnie nijaki, z małą charyzmą oraz bez konkretnych postulatów. Od tak, aby był po prostu ktoś wystawiony z ramienia PiS-u. Z biegiem kampanii Nawrocki zaczął w jakiś sposób przekonywać do siebie wyborców, ale wciąż wydawał się być kandydatem, który został wystawiony na siłę.
Z czego właściwie znany jest Karol Nawrocki? Głównie z tego, że był dyrektorem Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku oraz wciąż jest prezesem Instytutu Pamięci Narodowej. Pochodzi z Gdańska, ma doktorat z historii, w przeszłości był aktywnym kibicem gdańskiej Lechii (odniosę się jeszcze do tego) oraz sportowcem a dokładniej bokserem. Trenując boks w gdańskim Stoczniowcu odnosił nawet sukcesy na turniejach.
Jego początkowe postulaty były typowe dla kandydata Prawa i Sprawiedliwości (sprzeciw wobec imigracji, aborcji itp.), ale można było odnieść wrażenie, że poza tym nie ma nic konkretnego do zaoferowania. Dużym plusem może być zwiększenie wydatków na obronność, co w obecnej sytuacji geopolitycznej może okazać się kluczowe, czy wypowiedzenie paktu imigracyjnego oraz sprzeciw wobec eurokołchozowego “Zielonego Ładu”. W sprawach gospodarczych wydaje się, że zaczął pożyczać postulaty od Sławomira Menztzena jak zapowiedź niepodnoszenia istniejących już podatków czy proste podatki dla firm. Nie będę ich tutaj wszystkich wymieniał, można je z łatwością znaleźć w Internecie. W trakcie ostatniej rozmowy ze Sławomirem Mentzenem podpisał ośmiopunktową “Deklarację Toruńską” w ramach przekonania do siebie wyborców Konfederacji. Oglądając wspomnianą rozmowę miałem wrażenie, że kandydat Konfederacji wystawiał mu w pewnych momentach piłkę, ale stwierdzam, że Nawrocki nie wypadł w tej rozmowie źle chociaż wiadomo, było to typowe przekonanie do siebie elektoratu przed drugą turą.
W trakcie kampanii padały wobec Nawrockiego różne oskarżenia, zaczęło się od jego domniemanych dobrych znajomości z pewnymi osobami. Jedną z takich osób miał być słynny uczestnik gal freak fightowych oskarżony o sutenerstwo. Kolejną sprawą była już głośna na całą Polskę afera z mieszkaniem komunalnym. Nie będę już wchodził w szczegóły o słuszność tych oskarżeń, bo jak zawsze jedna i druga strona ma swoje zdanie o tym, ale było widać, że kontrkandydaci Nawrockiego mając taki zasób, aby pogrzebać jego kandydaturę nie potrafili tego wykorzystać.
Kolejna sprawa to przyznanie się u Sławomira Mentzena, że w przeszłości brał udział w kibicowskich ustawkach. Media oczywiście podchwyciły temat i od tamtej pory zaczął się już totalny lament wszelkiej maści liberałów, że jak dawny kibol może chcieć objąć urząd prezydenta państwa. Moja opinia jest taka, że właściwie to czemu nie? Czy prezydent musi koniecznie wywodzić się z wyższych sfer? Mamy przed sobą chłopaka wychowanego na gdańskich blokowiskach, na których musiał wywalczyć swoją pozycję. Mimo takiej a nie innej przeszłości udało mu się zdobyć tytuł doktora z historii. Czy noszenie dresów za młodu a nie garnituru zmienia w jakiś sposób czyjeś kompetencje do objęcia urzędu prezydenta? Czytając opinie o tym miałem wrażenie, że po wypowiedzeniu tych słów zyskał sobie w jakiś sposób zwolenników. Ludzie twierdzą, że zdecydowanie wolą prezydenta, który ma taką a nie inną przeszłość, bo przynajmniej będzie wiadomo, że nie da sobie wejść na głowę i nie będzie bał się tupnąć nóżką w obliczu pewnych spraw. Sam Nawrocki zresztą nigdy się nie krył z tym, że był kibicem i sympatyzował ze środowiskiem kibicowskim. Wrzucał zdjęcia na swoje media społecznościowe z meczów gdańskiej drużyny oraz wziął udział w corocznej Pielgrzymce Kibiców na Jasną Górę jako prezes Instytutu Pamięci Narodowej prowadząc swój wykład.
Tekst ten pisałem przed drugą turą wyborów prezydenckich. Absolutnie nie chciałem nikogo przekonywać do głosowania w te czy we w te. Moim celem był szybki rzut okiem na kandydaturę Karola Nawrockiego z perspektywy nacjonalisty i krótki opis tego co działo się w trakcie kampanii wyborczej.
Krzysztof Kwaśny - Recenzja serialu “1983”
Przyznam szczerze, że zupełne przypadkowo trafiłem na ten serial w trakcie przeglądania jednej z najpopularniejszych aplikacji. Z racji tego, że nie było nic ciekawego do oglądania, postanowiłem wybrać właśnie ten serial, bo wyskoczył akurat w zakładce z proponowanymi pozycjami.
Jakie są polskie filmy oraz seriale chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć. Nowe produkcje kojarzą nam się głównie z kiepskimi komediodramatami albo filmami “romantycznymi”, w których występują zazwyczaj ci sami aktorzy. Miałem w planach zrecenzowanie nowego, polskiego serialu “Kibic” dotyczącego środowiska ultras oraz ekip chuligańskich, ale po pierwszym odcinku z racji widocznego braku wiedzy o tej tematyce reżysera stwierdziłem, że dla własnego zdrowia psychicznego nie będę dalej tego oglądał.
W ten sposób właśnie przeglądając popularną platformę natrafiłem na serial “1983”. Nie jest to może produkcja warta Oscara, raczej jest to serial z cyklu do obejrzenia do obiadu, ale jeśli ktoś lubi alternatywne wersje historii myślę, że obejrzy nawet z czystej ciekawości.
Przejdźmy zatem do fabuły samego serialu. Akcja dzieje się w 2003 roku, państwem nadal rządzi Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Łatwo się domyślić, ponieważ w serialu widoczne są instytucje takie jak Milicja czy Służba Bezpieczeństwa. W 1983 rewolucyjna grupa “Lekka Brygada” dokonała ataków bombowych w kilku dużych polskich miastach. Ataki te wstrzymały proces zmian systemowych i umocniły PZPR u władzy, aż do kolejnego tysiąclecia. W kraju panuje szeroka inwigilacja, im wyżej postawiona służba, tym więcej informacji posiada o danym obywatelu w swojej kartotece. Teraz gdy w naszej rzeczywistości na rynku informatycznym dominują produkty amerykańskie, tak w serialu Polska w sprawach tego rynku współpracuje z Chinami. Ciekawa alternatywna wizja historii, momentami trochę przesadzona, ale patrząc na obecny rozwój technologiczny wizja zaprezentowana w tym serialu jest jak najbardziej możliwa.
Głównym bohaterem jest Kajetan (Maciej Musiał). Student, który właśnie obronił swoją pracę dyplomową. Jego dziewczyna Karolina (Zofia Wichłacz) jest córką Ministra Gospodarki Narodowej. Ich związek jest ukazany jako taki totalnie na siłę. W miarę postępu zmiany postrzegania przez Kajetana systemu chłopak coraz mniej czuje do niej cokolwiek wiedząc, że ona jako córka ministra będzie wierną towarzyszką partii. Kajetan stracił swoich rodziców w trakcie ataków. Trafił pod opiekę babci, która wychowywała go na człowieka całe życie wiernego partii. Po obronie pracy dyplomowej spotyka się ze swoim profesorem, który daje mu pewną poszlakę, która ma pomóc mu odkryć prawdę o atakach. Kajetan po jej otrzymaniu rozpoczyna swoje prywatne śledztwo. W serialu pojawiają się również “Effy” (Michalina Olszańska), działaczka “Lekkiej Brygady”, dawna koleżanka Kajetana z dzieciństwa, które stara przeciągnąć Kajetana na antypartyjną stronę poprzez rozkochanie go w sobie oraz oficer śledczy Janów (Robert Więckowicz). Janów za swoje nieposłuszeństwo wobec partii został zdegradowany. Jego ambicją jest powrót do Wydziału Zabójstw, jednak system nie toleruje niepokornych i samodzielnie myślących funkcjonariuszy. W serialu współpracuje z Kajetanem pomagając mu w śledztwie dotyczącym zamachu z 1983 roku, jednocześnie mając za zadanie stłumienie ruchu oporu.
Sam serial oparty jest głównie na śledztwie Kajetana oraz oficera Janówa, który stara się pomóc Kajetanowi. Pokazane są również rozterki Kajetana oraz jego początkowa pełne oddanie wobec partii i systemu i wiara w ich nieomylność. Jednak w miarę postępu w śledztwie podejście Kajetana do systemu, w którym żyje i zrobił z niego swojego pupila i “bohatera narodowego” się zmienia. Sama “Lekka Brygada” wydaje się raczej wątkiem pobocznym. Ot grupa młodych ludzi, która nie zgadza się z systemem, w którym żyje i próbuje z nim walczyć mając przypiętą łatkę organizacji terrorystycznej. Dla mnie jedyny związek z głównym wątkiem to spotkania “Effy” z Kajetanem i próba rozkochania go w sobie i wykorzystanie tego do przekonania Kajetana, że system, w którym żyje to nieudolna utopia, a partia zrobiła sobie z niego swojego pupila. Jest jeszcze jakiś wątek poboczny władz na uchodźstwie (chyba), które planują dogadanie się z Amerykanami, ale był on na tyle nudny, że nawet nie pamiętam o co tam dokładnie chodziło.
Ciekawie pokazane są nowoczesne technologie i wykorzystanie ich przez system. Trochę jakby się czytało “1984” Orwella tylko z o wiele nowocześniejszymi technologiami i nowymi metodami totalnego inwigilowania społeczeństwa.
Jak pisałem na wstępie, serial nie jest jednym z tych, do którego wrócę z ogromną chęcią, ale jako fan takich alternatywnych wizji historii muszę przyznać, że nie był taki zły. Jeśli ktoś z czytających będzie chciał sobie z ciekawości obejrzeć czy to z nudów czy to do obiadu, aby szerzej zobaczyć, jak on wygląda nie będę zniechęcał. Jak na polskie produkcje filmowe nie wypada najgorzej.
Krzysztof Kwaśny - “Młodzi nie chcą pracować” - o problemach młodzieży na rynku pracy
KRÓTKI KOMENTARZ OD AUTORA
Do napisania tego tekstu zainspirowała autora ostatnia rozmowa z jego znajomym na temat problemu ze znalezieniem pracy. Na polskim rynku pracy panuje obecnie duża konkurencja i średni czas znalezienia nowej pracy wynosi od pół roku wzwyż. Ja jednak chciałbym skupić się głównie na młodzieży, która jest właśnie po zdaniu egzaminów maturalnych oraz młodzieży, która jest w trakcie studiów. Wszak w Internecie można znaleźć dużo komentarzy starszego pokolenia o tym, że obecna młodzież to w ogóle nie chce pracować, jest strasznie roszczeniowa, ciągle brakuje rąk do pracy itp. Problem jednak jest o wiele bardziej złożony.
“ZETKI” A STARSZE POKOLENIE
Starsze pokolenie może wiele zarzucić “Generacji Z”, ale nie może odmówić jej tego, że w porównaniu do większości swoich starszych kolegów zaczyna walczyć o godne warunki pracy, które pracownikowi należą się jak psu buda i chęć zachowania work – life balance. Czemu tak się dzieje? Chociażby przez to, że młodzi wyciągają wnioski z życia swoich rodziców, którzy często i gęsto tyrali całymi dniami za marne grosze, aby było co włożyć do gara i spłacić kredyt za mieszkanie. Przez widoczną zmianę postawy wśród młodzieży pracodawcy coraz mniej chętniej patrzą na dziejącą się zmianę pokoleniową, ponieważ wiedzą, że już mało kto będzie chciał pracować w ich obozach pracy, będąc traktowanym jak “biały murzyn” i słyszeć, że premia została wycofana, bo akurat musi sobie kupić wakacje na Zanzibarze, czy to w przypadku stałej pracy czy typowo wakacyjnej. W kwestii pracy wakacyjnej najpopularniejszym memem stał się tekst jakiegoś spłakanego Janusza, w którym jest napisane, że młodzież teraz nie garnie się do pracy sezonowej, bo przecież rodzice im wszystko zapewnią, a w ogóle to największym twoim wynagrodzeniem w trakcie pracy sezonowej ma być wyniesiona sumienność a nie pieniądze. W końcu młode to by chciały tylko pieniądze i nic nie robić. Oczywiście w tekście nie będę uwzględniał osób z wielkomiejskich ośrodków, które mają bogatych rodziców i chodzą w ubraniach marek, które kosztują po kilka tysięcy i czują pogardę dla mniej zamożnych rówieśników. Osoby, które przeglądają co jakiś czas rolki na Instagramie wiedzą o czym mowa
Tutaj przechodzimy do sedna problemu, jakim jest obecny rynek pracy. Z powodu dużej konkurencji ciężko o znalezienie przyzwoitej pracy, nawet na same wakacje. Tym bardziej jeśli mówimy o miastach średniej wielkości, niestety nie omija to również dużych ośrodków miejskich.
POSZUKIWANIE PRACY PRZEZ MŁODĄ OSOBĘ
Stwórzmy sobie bohatera na potrzeby tego tekstu. Nazwijmy go Mirek. Więc, Mirek właśnie zdał maturę i planuje iść na studia. Chce jednak przed studiami wykorzystać całe swoje najdłuższe wakacje życia na pracę, aby odłożyć sobie pieniądze na wynajem pokoju w miejscowości, w której będzie studiował oraz na swoje prywatne potrzeby. Mirek wchodzi na najpopularniejszy portal ogłoszeniowy i wybiera sekcję praca. Co tam się znajduje? Na start witają go liczne oferty scamerskie zatytułowane “SZYBKA I ŁATWA PRACA BEZ WYCHODZENIA Z DOMU – NAWET 700 ZŁ DNIÓWKI”. Mirek skuszony tytułem czyta opis jednego z takich ogłoszeń i zachęcony łatwą “pracą”, która polega na odpisywaniu na wiadomości planuje wysłać swoje CV, jednak opamiętuje się i domyśla się w końcu, że jest to zwykły scam polegający na wyłudzeniu danych. Przegląda więc portal dalej i znajduje trochę ofert – praca w żabce, poszukiwany dostawca w pizzerii, sprzedawca w sklepie z odzieżą itd. Wysyła więc CV wszędzie, gdzie się da i co? Nic, cisza, zero odzewu od pracodawców. Patrzy kolejne ogłoszenia i co widzi w opisach? Minimum rok doświadczenia na podobnym stanowisku, orzeczenie o niepełnosprawności, poszukiwane tylko kobiety i tym podobne wymagania. Szuka tak przez cały miesiąc i nikt nie chce się do niego odezwać, mimo iż zrobił perfekcyjne CV tak jak w liceum uczyła go pani od doradztwa zawodowego.
Po poddaniu się z poszukiwaniem pracy na znanym portalu ogłoszeniowym postanowił, że wejdzie na grupę “Praca w mieście X - ogłoszenia”. Pisze ładny post, że jest po maturach i szuka pracy na okres wakacyjny. Po jakimś czasie odzywa się do niego pewna kobieta, że ma dla niego pracę w sortowni firmy kurierskiej i zaprasza na spotkanie. Mirek przyjeżdża na spotkanie, kobieta tłumaczy mu na tym polega praca w sortowni i jakie tam obowiązują zasady. Nasz bohater postanawia zapytać w końcu o wynagrodzenie i umowę. Kobieta ze skrzywionym wzrokiem odpowiada, że 23.50 za godzinę, a z umową to się zobaczy i jak mu się nie podoba to może wyjść, bo ma Ukraińca i Wietnamczyka na jego miejsce, którzy z miejsca przystali na jej warunki. Mirek stwierdza, że ostatecznie wyśle CV do jednej z restauracji typu fast food. Następnego dnia dostaje odpowiedź wygenerowaną przez bota, że firma dziękuje za aplikację, ale nie są nim zainteresowani, lecz liczą na to, że pozostaną w kontakcie, bo akurat może trafi się dla niego jakieś stanowisko.
Jak sprawa ma się w kwestii studentów? Studenci zaoczni w wyborze odpowiedniej pracy mają trochę łatwiej, ponieważ muszą być na uczelni tylko w weekendy. Gorzej wygląda sprawa w kwestii studentów dziennych. Student dzienny poszukuje pracy, która będzie im pozwalała na elastyczny grafik i możliwość dopasowania go pod swoje godziny na uczelni. Autor sam aplikował na stanowiska, które miały takie zapewnienia i oczywiście nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Był też na jednej rozmowie o stanowisko, które takie elastyczne godziny miało posiadać. Jednak na rozmowie, po wcześniejszym zapytaniu czy będzie mógł sobie ułożyć grafik pod studia, dostał krótką odpowiedź, że nie i praca jest od poniedziałku do piątku w godzinach 5 – 15. Oczywiście, że student dzienny może sobie dorabiać weekendami, lecz sprawa wygląda już trochę inaczej, kiedy pracę tygodniową, chce połączyć z zajęciami na uczelni, a ofert pracy dających taką możliwość jest po prostu mało i trzeba pamiętać, że studentów poszukujących pracy w takim formacie jest po prostu dużo, a nie tylko oni szukają takiej pracy.
“MŁODE NIE CHCĄ ROBIĆ ZA PÓŁDARMO”
Autor rozmawiając ze swoimi znajomymi na uczelni zauważył, że faktycznie ta postawa co do warunków pracy się zmienia i tu właśnie tkwi problem co do zatrudniania młodych osób i późniejszych lamentów Januszy, że młode nie garną się do pracy. Janusze biznesu chcą po prostu wykorzystać niewiedzę młodego pracownika do obcięcia mu pensji i tłumaczenia się tym, że musiał odprowadzić za niego podatek. Zabawnie wygląda to tłumaczenie, kiedy osoba posiada status studenta i pracodawca nie musi odprowadzać od tej osoby podatku, a tym bardziej, kiedy ta osoba pracuje na czarno. W przypadku młodych osób pracodawcy najczęściej zatrudniają na umowę zlecenie, gdzie w przypadku zatrudnienia na ten rodzaj umowy wychodzą różne krętactwa chociażby w postaci wypłaty poniżej minimalnej krajowej. Chociaż, w przypadku osób, które chcą się zatrudnić na same wakacje młoda osoba słyszy, że ma trochę popracować i potem się zobaczy jak będzie z umową, gdzie końcowo tej umowy w końcu nie dostaje.
WOJSKO JAKO ALTERNATYWA DLA PRACY W JANUSZEXIE?
Natykając się na pewien filmik szerzej mówiącym o obecnym rynku pracy zauważyłem komentarze młodych osób, że miały już dosyć szukania roboty i poszły w kamasze. Jest to jedna z lepszych alternatyw, tym bardziej że obecna sytuacja polityczna jest dosyć niepewna i trzeba być przygotowanym na różne ewentualności. Akurat WCR dosyć nieźle radzi sobie z promocją w szkołach średnich i proponuje młodym osobom po maturach chociażby programy “Wakacje z wojskiem”, “Trenuj z wojskiem w ferie” czy promocję szkolenia 16 – dniowego w ramach służby przygotowawczej do Wojsk Obrony Terytorialnej lub wybranie studiów wojskowych na jednej z kilku uczelni przygotowujących do służby w Siłach Zbrojnych RP (chociażby Akademię Marynarki Wojennej w Gdyni czy Akademię Wojsk Lądowych we Wrocławiu). Studenci na kierunkach cywilnych mogą z kolei wziąć udział w Legii Akademickiej. Poza pewnym i przyzwoitym wynagrodzeniem młoda osoba nauczy się dyscypliny, odpowiedzialności (gdzie według sporej części Januszy biznesu to powinno być dla młodych osób jedynym wynagrodzeniem za pracę) i nabędzie nowe umiejętności jak np. Obsługa broni czy umiejętności przetrwania w lesie. Wojsko proponuje też benefity takie jak zrobienie prawa jazdy kategorii C na koszt wojska.
PODSUMOWANIE
Tym artykułem chciałem pokazać z czym młoda osoba musi się mierzyć przy wyborze pracy. Składa się na to wiele czynników, pazerność pracodawców i imigranci zatrudniani za śmieszne grosze nie są niestety jedynymi. Nawet przy szukaniu weekendowych zleceń potrafią wychodzić takie kwiatki jak próba krętactwa z wypłaceniem wynagrodzenia (autor sam miał z tym problemy). W tekście zostały obalone mity jakoby według starszych osób młodzież w ogóle nie garnęła się do pracy. Jeśli macie młodszych znajomych po prostu ich się zapytajcie z czym musieli się mierzyć przy wyborze odpowiedniej pracy dla siebie.
Adrianna Gąsiorek - Cyfrowe zapóźnienie – bariera dla rozwoju gospodarczego i innowacyjności
Na tle mieszkańców innych państw Unii Europejskiej poziom kompetencji cyfrowych Polaków utrzymuje się na bardzo niskim poziomie – wynika z ostatnich danych Eurostat. Zaledwie nieco poniżej połowy obywateli deklaruje posiadanie przynajmniej podstawowych umiejętności cyfrowych, a tylko 20 proc. dysponuje kompetencjami wykraczającymi poza ten poziom. Te alarmujące dane nie są jedynie statystyczną ciekawostką – mają one bezpośrednie przełożenie na potencjał rozwoju gospodarczego, innowacyjność przedsiębiorstw i konkurencyjność Polski na arenie międzynarodowej.
Czym są kompetencje cyfrowe i dlaczego są tak ważne?
Kompetencje cyfrowe to nie tylko umiejętność korzystania z komputera czy wyszukiwania informacji w Internecie. To także zdolność do komunikowania się za pomocą narzędzi cyfrowych, bezpiecznego przetwarzania danych, wykorzystywania nowoczesnych technologii w pracy, edukacji i codziennym życiu. W czasach, gdy coraz więcej dziedzin życia – od bankowości po ochronę zdrowia – przenosi się do przestrzeni cyfrowej, brak tych kompetencji oznacza realne wykluczenie społeczne i zawodowe.
Dla gospodarki oznacza to coś więcej: spadek efektywności pracy, ograniczoną innowacyjność firm, utrudniony rozwój sektora technologicznego i barierę w adaptacji do przemysłu 4.0. W rzeczywistości zglobalizowanej i opartej na wiedzy, cyfrowa niekompetencja staje się czynnikiem systemowo ograniczającym rozwój.
Polska na cyfrowym końcu Europy
Z danych Eurostatu z 2024 roku wynika, że Polska znajduje się poniżej średniej unijnej zarówno pod względem podstawowych, jak i zaawansowanych kompetencji cyfrowych. Podczas gdy średnio w UE około 54 proc. obywateli posiada co najmniej podstawowe umiejętności cyfrowe, w Polsce wskaźnik ten wynosi niespełna 46 proc. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja w zakresie kompetencji zaawansowanych – zaledwie co piąty Polak deklaruje, że posiada umiejętności cyfrowe wykraczające poza podstawowe, w porównaniu do około 31 proc. w krajach skandynawskich czy Holandii.
W szczególności dotyczy to osób powyżej 45. roku życia, mieszkańców mniejszych miast i wsi oraz osób o niższym poziomie wykształcenia. Choć młodsze pokolenia są znacznie bardziej zaznajomione z technologią, ich kompetencje często ograniczają się do konsumpcyjnego korzystania z Internetu , a nie do jego twórczego czy zawodowego wykorzystania.
Konsekwencje gospodarcze: niewykorzystany potencjał
Brak kompetencji cyfrowych przekłada się bezpośrednio na funkcjonowanie polskich przedsiębiorstw. Z jednej strony utrudnia wdrażanie nowoczesnych rozwiązań technologicznych – takich jak automatyzacja, sztuczna inteligencja, analiza danych – z drugiej, ogranicza produktywność i innowacyjność pracowników. Z raportu Digital Economy and Society Index (DESI) wynika, że małe i średnie przedsiębiorstwa w Polsce znacznie rzadziej niż ich zachodnioeuropejskie odpowiedniki wdrażają narzędzia cyfrowe, takie jak CRM, chmura obliczeniowa czy e-commerce. Przyczyną nie są wyłącznie koszty, ale także brak kompetentnej kadry, która mogłaby te technologie obsługiwać i rozwijać.
W dłuższej perspektywie oznacza to osłabienie konkurencyjności gospodarki, niższy wzrost PKB i mniejsze możliwości przyciągania inwestycji zagranicznych, zwłaszcza tych z sektora high-tech.
Edukacja cyfrowa w Polsce – ciągle z tyłu
Problem ten ma swoje źródła w systemie edukacji, który przez długi czas marginalizował znaczenie kompetencji cyfrowych. Choć w ostatnich latach wprowadzono do szkół przedmioty z zakresu informatyki i programowania, ich jakość i intensywność są bardzo zróżnicowane. Często brakuje wykwalifikowanej kadry, odpowiedniego sprzętu oraz aktualnych programów nauczania, które nadążałyby za postępem technologicznym.
Co więcej, edukacja dorosłych w zakresie kompetencji cyfrowych niemal nie istnieje. Programy wsparcia są rozproszone, często nieatrakcyjne lub niedostosowane do realnych potrzeb rynku pracy. Zbyt mało uwagi poświęca się też edukacji w miejscu pracy – firmy, zwłaszcza małe i średnie, rzadko inwestują w rozwój umiejętności cyfrowych swoich pracowników.
Co można zrobić? Rekomendacje
Aby przełamać ten impas, potrzebne są działania systemowe i skoordynowane:
-
Reforma edukacji cyfrowej – wprowadzenie nowoczesnych programów nauczania informatyki i technologii cyfrowych od najwcześniejszych etapów edukacji. Konieczna jest także profesjonalizacja kadry nauczycielskiej oraz inwestycje w infrastrukturę IT w szkołach.
-
Programy reskillingu i upskillingu – szeroko dostępne kursy i szkolenia dla dorosłych, organizowane we współpracy z uczelniami, samorządami i firmami technologicznymi. Kluczowe będzie dotarcie z tymi programami do osób z mniejszych miejscowości i o niższych kwalifikacjach.
-
Wsparcie dla przedsiębiorstw – ulgi podatkowe i granty dla firm inwestujących w szkolenia cyfrowe pracowników. Promowanie dobrych praktyk i narzędzi cyfryzacji wśród MŚP.
-
Kampanie społeczne – zwiększające świadomość znaczenia kompetencji cyfrowych oraz przełamujące bariery lęku i nieufności wobec technologii.
Podsumowanie
Polska stoi dziś przed wyborem: albo podejmie zdecydowane działania na rzecz rozwoju kompetencji cyfrowych obywateli, albo pogłębi się jej marginalizacja w cyfrowym świecie. Umiejętności cyfrowe to nie luksus, lecz podstawowy zasób współczesnego społeczeństwa. Bez ich upowszechnienia nie będzie możliwe osiągnięcie prawdziwej transformacji cyfrowej gospodarki, ani trwałego wzrostu dobrobytu społecznego. Czas przestać traktować cyfryzację jako trend – i zacząć traktować ją jako konieczność.
Redaktor Fox - Co za kampania!
Kampania przed wyborami prezydenckimi 2025 roku pokazała przede wszystkim, że pogłoski o śmierci telewizji były mocno przesadzone.
Piszę ten felieton w ostatnim dniu kampanii prezydenckiej. Wiem, że macie już ten komfort (lub dyskomfort), że znacie zwycięzcę rywalizacji wyborczej. Ja jeszcze nie wiem, kto wygra, ale mogę wskazać, że dotychczasowe metody kontroli nad ludźmi, stosowane przez Ubekistan i (anty)europejski establishment wkrótcę trafią do lamusa. Ta kampania wyborcza pokazała bowiem, że właścicielom III RP nie udało się zbudować szczelnego monopolu medialnego. Jeśli wygrał Karol Nawrocki, to właśnie dzięki temu. Jeśli zwyciężył Tęczowy Rafałek Trzaskowski, to zaraz się zaczną działania prowadzące do zniszczenia wszelkich niezależnych mediów.
Punktem zwrotnym kampanii była debata w Końskich. Coś, co sztab Trzaskowskiego wykoncypował sobie jako szczwaną pułapkę na głównego rywala, stało się ludowym, iście sarmackim festynem demokracji, a później roastem Trzaskowskiego, który po całej debacie wyszedł na strasznego wała. Rafałek pogrążył się też na kolejnej debacie organizowanej przez TVP "w likwidacji" – wszyscy zobaczyli jak bardzo męczy go samo stanie i odpowiadanie na pytania. Debaty na rynku w Końskich nie byłoby jednak, gdyby nie TV Republika, która wykazała się niesamowitym refleksem i talentem organizacyjnym. Połączyła ona siły z telewizją WPolsce24 i TV Trwam, przerywając medialny quasimonopol strony liberalnej. To ich wysiłki sprawiły, że mieliśmy w tej kampanii aż osiem debat. Rafałek wpadł jedynie na cztery, ale dzięki temu inni kandydaci mieli więcej czasu na zaprezentowanie się wyborcom. Bardzo pozytywnie wpłynął na kampanię również Kanał Zero. Nie zapomnimy tego jak Krzysztof Stanowski zdewastował psychikę "arcykapłance propagandy" Dorocie Wysockiej-Schnepf. (Duchy zamordowanych w Obławie Augustowskiej przyglądały się pewnie temu z satysfakcją z zaświatów...) Sporo też wniosły do debaty publicznej prowadzone przez niego wywiady z kandydatami. Świadczy o tym choćby gigantyczny ból dupy jakiego dostawały cwellotrolle ze stajni Giertycha. Ale też czasem dobrą robotę wykonywali dziennikarze z okolic mainstreamu. Gdy w ostatnim tygodniu kampanii odpalono sfabrykowane historyjki uderzające w Nawrockiego, Tussk sam się wkopał przyznając podczas wywiadu w Polsat News dla Bogdana Rymanowskiego, że źródłem tych rewelacji był patocelebryta Jacek Murański. Po necie zaczęły hulać filmiki, na których po stęczących wypowiedziach Tusska pojawiała się przebitka z łysym zjebem skandującym: "Masa, Masa, ssij kutasa!". Premier polskiego rządu powołujący się na dziwacznego patostreamera – to było mocne samobójstwo wizerunkowe.
W końcówce kampanii widać było ogromną przewagę "prawej strony" w internecie. Nie tylko na platformie X, ale również na YouTube czy TikToku. Widok influencerek i onlyfansiar nagrywających klipy z poparciem dla Nawrockiego świadczył o pozytywnej zmianie pokoleniowej w Polsce. "Zoomerzy" okazali się dużo bardziej prawicowi niż można było sądzić znając nasz zjebany system edukacji. Nie wiem jaki będzie wynik wyborów, ale w przedwyborczy piątek zapowiadało się na to, że jest jeszcze nadzieja dla Polski jako wspólnoty narodowej.
Nie byłoby jednak pewnie przełomu w Internecie, gdyby nie wcześniejszy sukces prawicowych telewizji. Mimo pewnych mankamentów (takich jak patologiczne olewanie ramówki przez Republikę) okazały się one po prostu lepiej prowadzone od libkowskiej konkurencji. Porównując przekazy Republiki, Wpolsce24, TV Trwam, Polsatu, likwidowanej TVP i TVN, widać było jak na dłoni, że telewizje "uśmiechniętej Polski" po prostu omijają pewne tematy. Ten kto ogląda "Bez Spiny" w WPolsce24 lub "Codziennie G****burza" w Republice, i porównuje to z "Kwiatkami Polskimi" w TVP(O), ten ma poczucie tego, że libki żyją w niesamowitym cringe'u. Nic dziwnego, że dzieciaki w szkołach zaczęły dla jaj skandować na przerwach: "Republika! Republika!", by triggerować swoich nauczycieli z komuszego ZNP. Nawet prezenterki prawicowe media mają często ładniejsze. Przyjemniej oglądać programy prowadzone przez Magdę Piasecką czy Natalię Rzeźniczak niż przez Justynę Dobrosz-Oracz czy Aleksandrę Pawlicką. Media liberalno są bowiem twierdzami cringe'u boomerów i pokolenia X. Adresowane są chyba głównie do rozwiedzionych bab po czterdziestce i będących w podobnym wieku zmęczonych życiem biznesowych Januszów. (Media otwarcie postkomunistyczne – takie jak "Przegląd" czy "Nie" są natomiast już tylko hospicjami dla wymierających peerelowskich trepów, milicjantów i esbeków.) Wyraźnie więc widać jakim fatalnym błędem było przejęcie przez obecną targowicką koalicję mediów publicznych na rympał, w grudniu 2023 r. Działając na rympał, bez żadnych etapów pośrednich, zniszczyli użyteczne narzędzie, a napędzili widzów prawicowym mediom, których nie kontrolują.
Jeśli więc wygrał Nawrocki, czeka nas dalsza część tego ekscytującego medialnego reality show. Rząd Tusska i targowicka koalicja będą penetrowane przez prawicowe media oraz internetowych nerdów niczym Bonnie Blue – non stop we wszystkie otwory!
Jeśli wygrał Trzaskowski, to mamy przesrane. Nie wiemy tylko na jak długo – na lata, czy na dekady czy na zawsze. Targowica zemści się bowiem na niezależnych mediach, by docelowo doprowadzić do takiego układu medialnego jak w Niemczech czy w putinowskiej Rosji. Wszystkie telewizje, stacje radiowe, gazety i portale będą podawały jeden przekaz sformatowany dla debili. No chyba, że boomerzy z Ubekistanu okażą się po raz kolejny technologicznymi jełopami i nie będą w stanie zablokować internetu...
Kamil Królik Antończak - Ciii...sza wyborcza
Co kilka lat, kiedy zbliżają się wybory, w Polsce zapada osobliwa cisza. Z każdymi kolejnymi wyborami, 24godzinna cisza zaczynająca się na dzień przed głosowaniem zdaje się jest coraz mniej „cicha”. Teoretycznie ma służyć dojrzałości demokratycznej, ale coraz częściej jej sens poddawany jest w wątpliwość.
Cisza wyborcza pojawiła się w Polsce w 1989 roku, przy okazji pierwszych częściowo wolnych wyborów po upadku PRL-u. W tamtym czasie dostęp do informacji był ograniczony, a media były bardziej scentralizowane. Cisza miała więc sens – chroniła obywateli przed kampanijną manipulacją na ostatniej prostej i w teorii pozwalała na spokojne podjęcie decyzji.
Zasada ta zyskała popularność również w innych krajach postkomunistycznych, które potrzebowały narzędzi do ustabilizowania młodych demokracji. Jednak z czasem świat się zmienił – przede wszystkim sposób, w jaki konsumujemy informacje.
Jej zwolennicy twierdzą, że cisza to ostatnia bariera chroniąca wyborców przed zalewem propagandy, tanich chwytów i fałszywych informacji. Daje chwilę wytchnienia, by każdy mógł na spokojnie zastanowić się, komu powierzyć swój głos. Ale powiedzmy sobie szczerze: ilu z nas dzień przed wyborami siada przy stole, żeby przeanalizować programy, argumenty i obietnice kampanijne polityków i celebrytów, bo i oni ujawniają się co wybory? Zrobiłeś tak czytelniku? A może znasz kogoś kto przedwyborcze soboty oddaje się takiej praktyce? Ja, przyznam się szczerze nie słyszałem o takich sytuacjach. Przyznam też, że argumentacja zwolenników ciszy wyborczej, która ma wyrównywać szanse, żeby bogatsze partie nie mogły wrzucać reklam na ostatnią chwilę, również do mnie kompletnie nie trafia. Czyż te bogatsze partie bądź kandydaci na konkretny urząd, nie wykorzystują swoich zasób znacznie wcześniej, niż dzień przed wyborami skutecznie odsuwając w cień mniej zamożnych?
Dodać można do tego co na co zwrócił uwagę kandydujący w tegorocznych wyborach prezydenckich Marek Woch, gdy przy sondażach wyborczych jego osobę i komitet duże stacje ukazują pod nazwą „Inni”. Spoty wyborcze tych, którzy mogą sobie pozwolić na wiele, a przy tym stacje telewizyjne będące tubami propagandowymi, czym w obliczu tego jest jeden dzień wolny od reklam wyborczych? Ogromne ilości plakatów czy billboardów, tych którzy mogli sobie na to pozwolić, by zaśmiecić nam swoimi cwaniackimi twarzami krajobraz i tak wiszą w przestrzeni publicznej. Czym jest to wszystko w dobie Internetu, gdzie 24/7 widzimy materiały zamieszczone x dni temu, które dopiero teraz nam wyskakują, memy, sondaże, rolki, wiadomości oraz po prostu jawne łamanie ciszy wyborczej przez anonimowych trolli, hejterów i zwykłych ludzi jak i te zakamuflowane w postaci podawania cen warzyw na bazarze, gdzie konkretne warzywo odnosi się do danego kandydata lub partii. W dobie Internetu cisza wyborcza to po prostu fikcja. Nie oszukujmy się Państwowa Komisja Wyborcza nie ma fizycznej możliwości, by kontrolować cały Internet. Zwłaszcza jeśli treści pochodzą z zagranicznych serwerów. W efekcie powstaje absurdalna sytuacja: media tradycyjne milkną, a w sieci trwa pełnowymiarowa kampania – tylko bez oficjalnych logo.
W Niemczech, Wielkiej Brytanii, Holandii czy Szwecji agitacja może trwać do ostatniej chwili. Tam wychodzi się z założenia, że obywatel nie potrzebuje "ochronnej bańki", tylko dostępu do rzetelnych informacji i krytycznego myślenia. I że uczciwości wyborów nie zapewnia cisza, ale transparentność i edukacja. Dziś, w 2025 roku, coraz trudniej obronić sens istnienia ciszy wyborczej w jej obecnym kształcie. To rozwiązanie z innej epoki – może i miało swój czas, ale dziś bardziej przypomina teatralny gest, niż realne narzędzie demokratycznej higieny. Może zamiast obecnej ciszy wyborczej warto by posłuchać głosów, o zakazie publikowania sondaży przez całą kampanie, które i tak są wykupywane i mało rzetelne, a które to niejako programują polskie społeczeństwo do trwania w duopolu PO-PISu, wmawiając Polakom, że każdy inny głos, niż ten oddany na jedną z dwóch największych partii będzie straconym i bez znaczenia?
Grzegorz Ćwik - Wybory minęły, wojna klasowa trwa nadal
Wybory, wybory i po wyborach. A że wygrał – jak zwykle – kandydat PiSu, to i nastąpiło to, co musiało nastąpić. Liberalna i lib-lewicowa strona życia politycznego i publicznego dostała ataku histerii – i to bardzo konkretnej, bo antyludowej. Obrońcy demokracji, praworządności i konstytucji robią w tej chwili to, co potrafią najlepiej – epatują czystą, niczym nieskażoną nienawiścią do zwykłych ludzi, robotników, prekariatu, mieszkańców wsi czy małych miasteczek, osób z niższym wykształceniem, mieszkających na wschodzie czy południu Polski. Słowem – do tych wstrętnych gorszych, którzy śmieli skorzystać z przysługującego im prawa i zagłosować w wyborach – i to o zgrozo nie na wybrańca salonów, tvn-u, elit, Lisów, Michalików i Michników, ale na „kibola, sutenera, ćpuna”. A, no i najważniejsze – na „ochroniarza”! Zapominają tu wprawdzie, że prezydent elekt zrobił po tym doktorat i jest cały czas jeszcze prezesem IPN-u, jednej z najważniejszych instytucji badawczo-naukowych w kraju. Jego pochodzenie i przeszłość skreślają go jednoznacznie w oczach dzisiejszych klasistów – oto bowiem prezydentem jest człowiek ze zwykłej rodziny, jego rodzice to nie starzy partyjniacy, ani prokuratorzy PRL-owscy, ani uwłaszczenia na „reformach” Balcerowicza członkowie nomenklatury, ani też działacze Solidarności, którzy dogadali się ze starym układem, celem stworzenia nowego.
To facet, który normalnie pracował, zna trudy i bolączki codziennego życia, wszystko co osiągnął, a doszedł na samą górę przecież – osiągnął wbrew przeciwnościom, a nie dzięki pochodzeniu i koneksjom rodziców. Same zaś argumenty osadzone są w pewnym kontekście – fakt, że niektóry działacze PO ćpają prawie, że publicznie w Sejmie a Trzaskowski odmawia poddania się testom na narkotyki nie sprawia, że stają się ćpunami. Zażycie nikotyny w tabletce – już tak. Fakt, że w koalicji jest partia Lewica, która co chwile broni tzw. „sexworkerek” (prostytutek) nie sprawia, że rząd jest „sutenerem”. Przypadkowe zdjęcie z gangusem już tak. Można tak długo i namiętnie wymieniać, z najciekawszym – ustawki Nawrockiego to chuligaństwo, ale fakt, że sam Tusk przyznał się kiedyś, że brał udział w awanturach Lechii to już nieważne. Tu chodzi o to, że Nawrocki nie jest ich, jest człowiekiem z „gminu”, a więc dla liberałów i całej ichniej tuby propagandowej nie zasługuje w pełni na miano człowieka.
Idźmy jednak dalej, bo klasizm lib-lewicy i zwykłych liberałów widać nie tylko przy komentarzach odnoście samego prezydenta. Znów czytamy dehumanizujące komentarze o chamach, prostakach, wieśniakach, dziadach, kretynach, znów julki na iksie wrzeszczą na innych i grożą wyjazdem z Polski, a zatroskani sprzedajni intelektualiści głowią się jak to się stało, że ludzi którzy obdarzeni zostali wolną wolą faktycznie z niej korzystają, a nie idą za propagandą, której tępota i brak subtelności spokojnie mogą iść w parze z dorobkiem Jerzego Urbana przed 1989 rokiem. Przecież Wam wyjaśniliśmy ciemniaki na kogo macie głosować, czego nie rozumiecie? Głosować i won do czworaków!
Kwestia poparcia Nawrockiego wynika także w dużej mierze z poparcia części społeczeństwa dla szeroko rozumianej socjalności i redystrybucji. Krótko mówiąc wiele osób popiera Nawrockiego czy szerzej PiS, bo po prostu uważa, że im się to opłaca. I tego nie mogą znieść liberałowie – tego, że w ogóle istnieje publicznie myśl, że neoliberalizm nie jest bezalternatywny, że można czegoś oczekiwać od państwa a sama teoria skapywania to skrajny kretynizm. A ci, którzy są w średniej klasie lub do nie aspirują, boją się dwóch rzeczy – że ktoś dzięki redystrybucji będzie miał tyle co oni (a przecież różnice między klasą średnią a niższa są w gruncie rzeczy niewielkie), a co gorsza tego, że nie będzie musiał poświęcać na to setek darmowych nadgodzin, kredytów, wyrzeczeń etc. Ludzie ci obawiają się, że naprawiony zostanie jakkolwiek ten chory system, i aby godnie żyć nie trzeba będzie już płacić zdrowiem, czasem i rodziną.
Do tego oczywiście mamy cały sektor propagowania nienawiści na scenie publicznej. Dziennikarze, „komentatorzy”, celebryci, intelektualiści, artyści, naukowcy – jednym słowem: medialni pretorianie systemu niesprawiedliwości społecznej zrobią wszystko, żeby nie tylko wspierać określonego kandydata opcji neoliberalnej, ale także szmacić, poniżać i na każdym kroku przypominać zwykłym ludziom, że są nic nie warci, są gorsi i właściwie nie należą im się te same prawa, co tym lepszym – klasie średnie, bogaczom, jednym słowem: Europejczykom.
Demokracja bowiem jest jedynie wtedy, gdy wygrywają kandydaci jednej opcji – wówczas to wielkie zwycięstwo, wspaniałe święto wolności itp. Gdy wygrywa kandydat, który jakkolwiek wyłamuje się ze schematu wynarodowienia i unijnej podległości oraz neoliberalnej agendy – wówczas to „pochód skrajnej prawicy”, faszyzm, upadek wartości itp. A mówimy cały czas o tych samych wyborach, warunkowanych tymi samymi przepisami, ordynacją i tak samo kontrolowanymi przez OBWE w kontekście prawidłowego przebiegu. Tu nie chodzi ani o wartości, ani o rzekomą dbałość o dobro wspólne. Tu chodzi o nienawiść klasową – skoro bowiem neoliberalizm opiera się na skrajnie darwinistycznym wyścigu, zatomizowanym funkcjonowaniu i walce wszystkich ze wszystkim – bo tak te reguły ustalono po 1989 – to reagowanie histeryczną nienawiścią do innych klas jest logicznym skutkiem tegoż.
Nie miejmy też złudzeń – rosnące podziały i idąca z nimi nienawiść klasowa to nie przypadek czy drugorzędna okoliczność – to konsekwentnie i planowo realizowana strategia socjotechniczna, która dzieli ludzi na dwa wrogie sobie obozy, między którymi niemożliwe jest jakiekolwiek porozumienie. Dlaczego? Bo to działa! Tak łatwiej walczyć o poparcie, tak łatwiej dehumanizować wroga, tak łatwiej zarządzać masami.
Stąd właśnie skrajne upartyjnienie życia publicznego i utożsamienie dobra konkretnej opcji politycznej z dobrem państwa, racją stanu etc. Takiego poziomu totalizacji partyjnej nie wymarzyliby sobie nawet staliniści czy maoiści – dla przeciętnego liberała czy neoliberała platforma, Tusk, Sikorski czy Giertych to dobro wcielone a każde ich słowo i czyn są godne pochwały i naśladowania. Wszystko co robi rządząca koalicja jest ex definitione dobre, zaś opozycja – prawica jako taka to zło wcielone, opierające się na głosach tych gorszych, rzekomo żyjących wyłącznie z socjalu obywateli. W tej optyce Polska = Platforma i Donald Tusk, gdzie ostatni mógłby właściwie powiedzieć „Polska to ja” – i większość jego wyborców ze szczęścia zniosłaby jajo.
Pamiętajcie, to nie chodzi tylko o odmienne podejście do wyborów i głosowanie na innego kandydata – to jest prawdziwa wojna wypowiedziana nam, zwykłym ludziom i pracownikom, przez system neoliberalny i zaprzęgnięte w szeregi jego armii obywateli. Nie ma znaczenia kandydat i postulaty, tu podział jest dużo bardziej ostry, głębszy i szeroki – to jest realna wojna klasowa wydana tym, którzy finansują elity, i ponoszą koszty zwijania państwa i niszczenia sektora usług społecznych i socjalnych. To wojna wydana osobom pracującym na śmieciówkach, nie mającym swojego domu, nie mającym możliwości uzyskania stabilizacji czy otrzymania kredytu. To wojna osobom, które każdego dnia doświadczają skutków neoliberalnego reżimu – wysokie ceny, kiepskie płace, słaba jakość komunikacji miejskiej, edukacji, urzędów, służby zdrowia, korupcja i nepotyzm wśród elit, brak planu rozwoju Polski i tworzenia nowych miejsc pracy. Elity mogłyby po Urbanie powtórzyć „spokojnie, władza się wyżywi” – co do tego nie mamy wątpliwości, jednak my jesteśmy po drugiej stronie barykady.
Nie widzę szczerze mówiąc na obecną chwile możliwości przezwyciężenia tego – to bowiem będzie możliwe dopiero po wdrożeniu modelu prawdziwie socjalnego i wspólnotowego państwa, które zamiast dawać wąskiej grupie bogaczy coraz więcej, zajmie się tym, by w końcu skupić się na najbiedniejszych. Od ponad 35 lat nasze państwo dba, głaszcze i dotuje elity – pora by zaczęło dbać o klasę ludową, a nie tych, którzy i tak będą dalej bogaci i wpływowi.