Szturm1

Szturm1

niedziela, 13 kwiecień 2025 21:00

Kazimierz Wysocki - Wiersze

Kazimierz Wysocki  wiersze

Przysięga młodego wojownika

 

Ja chciałbym być wolnym, lecz nie jak libertyn.

Słabości i niemoc z mej duszy na bruk

Na zawsze wyrzucić, niech przyjmie je śmietnik,

Co chwil zapomnianych jest pełen i słów.

 

Od stepów przez mrozy, przez wojny i trudy

Krwi strumień mej rasy bez przerwy tak trwa.

Przez tak długie lata w oparach obłudy;

Nadchodzi znów czas, Krew już w bój chce się rwać.

 

Pomimo, że trują mnie wodą, powietrzem,

Jedzeniem, obrazem - chcą abym ja zgnił,

Jak góra, jak dąb, nie jak trzcina na wietrze

Ja będę. I będę do końca się bił.

 

Gdy w róg Europa nowym słońcem oblana

Zadmie by z transu aryjski wyrwać ród,

Wtem zdrajcy zawisną. Otworzę szampana

I toast wykrzyknę za piękny mój lud.


____________________________

"YAMNAYA"

 

Ramię się trzęsie i chwyta,

Czym prędzej swój topór chce wznieść.

Umysł już o nic nie pyta,

Wigor go przejął - i gniew.

 

W uszach wciąż bębny nam grzmią.

W sercach tkwi ogień i brąz.

Kości przeszywa dźwięk trąb.

Los w nie tysiące lat dął.

 

Krew gotuje się w nas.

Na głowie skóra.

Zdarta z wilka.

 

Wrogów strach.

Natura.

Bitwa.

 

———————————


"ŚWIĄTYNIA ŻELASTWA"

 

Brzęk, klekot, dźwięk metaliczny,

Oddech prędki, potu struga

Twarz zlewa tego, co ćwiczy,

Aby swe ciało wystrugać.

 

W surowej świątyni żelastwa

Liturgia zmagania się z sobą.

Ciało i duch - unia ich trwała

Tu, w tej kuźni, staje się bronią.

 

Dzień za dniem, rok za rokiem

Jak rzeźbiarz, kiedy rzeźbi.

Zawsze wprzód - krok za krokiem.

Dawne "ja" - uśmiercić.

 

Patrz zawsze z zimną odrazą

Na słabość - niech budzi Twój gniew.

 

Krew i żelazo.

Żelazo i krew.

 

——————————


"LAMENT NAD EUROPĄ"

 

Ma piękna Europo! Płomień Twój trupio blady

Tli się ledwie jak krucha zapałka na wietrze.

Czy jej nikt nie osłoni? Na ciele Twym ślady

Uderzeń, cięć, gwałtów, dźgnięć... kto wie czego jeszcze?

 

Krwiste, sine, sczerniałe piękne niegdyś ciało.

Czy go żadne z Twych dzieci nie zechce opatrzyć?

Przez wieki w różne szaty odziane jaśniało

Blaskiem chwały - jak anioł nad śmiertelnikami.

 

Muzyko wśród jazgotu, rzeźbo pośród głazów,

Poezjo pośród wrzasku, barwo wśród szarości,

Obrazie w złotej ramie w morzu bohomazów

Czy nawet po Tobie zostaną tylko kości?

 

I nikt Ci nawet znicza nie postawi, Matko?

Syny Twe i Córki rzucają Ci w twarz błotem?

Czy wiedzą, że gotują w ten sposób śmierć własną?

Że się matczyne Serce nie zrodzi z powrotem?

 

——————————

Zachęcamy do obserwowania autora na jego kanale autorskim na platformie Telegram:
https://t.me/kazimierzwysocki 

Ze smutkiem przyjąłem wiadomość o śmierci dr Zdzisława Słowińskiego (1950-2025) twórcy i właściciela działającego we Wrocławiu wydawnictwa „Toporzeł”.

Doktor fizyki i pracownik Politechniki Wrocławskiej (gdzie ukończył studia z zakresu cybernetyki) około 1980r. przypadkowo poznał Antoniego Wacyka – byłego członka redakcji pisma „Zadruga”. Ten kontakt skłonił go do zapoznania się z myślą zadrużną, jak wspominał, zbieżną w jakimś  stopniu z jego indywidualnymi przemyśleniami. Wacyk pozostając zadrużaninem w sposób ostrożny i dyskretny (co zrozumiałe wobec charakteru reżimu komunistycznego) usiłował zainteresować ideą zadrużną osoby z młodszego pokolenia. Opracował też scenariusz obrzędu postrzyżyn dla dzieci dr Słowińskiego jaki został zorganizowany na górze Ślęży w 1987r.

W 1990 Zdzisław Słowiński założył wydawnictwo „Toporzeł” a pierwszą wydaną książką przez to wydawnictwo były „Dzieje bez dziejów” Jana Stachniuka (Wrocław 1990). Działalność wydawnictwa wspierali osiedli po 1945r. we Wrocławiu zadrużanie starszego pokolenia (obok Antoniego „Gniewomira” Wacyka też wrocławianie Maciej „Sławomir” Czarnowski oraz Józef „Jarosław” Brueckman). Wsparcia finansowego udzielił także Teodor „Wodzibor” Jakubowski, jeden z oskarżonych w procesie „Zadrugi” w 1952, a po 1956 pracujący jako „prywaciarz” i w związku z tym dysponujący pewnymi zasobami finansowymi.

W następnych latach zostały wydane przez „Toporła” kolejne prace twórcy ruchu „Zadruga” – „Zagadnienie totalizmu” (1990), „Człowieczeństwo i kultura” (1996), „Chrześcijaństwo a ludzkość” (1997), „Mit słowiański” (2006) i  „Droga rewolucji kulturowej w Polsce: studium rekonstrukcji psychiki narodowej”(2006).

Wydawnictwo opublikowało też 2-gie wydanie dramatu Stanisława Szukalskiego „Krak syn Ludoli: dziejawa w dziesięciu odmroczach” (2007) w bardzo starannej szacie graficznej z wykorzystaniem ilustracji Autora sztuki. Wydano także wspomnienia Józefy Radzymińskiej „Zawsze niepodlegli” (Wrocław 1991) będące opowieścią o konspiracyjnej organizacji polityczno-wojskowej Kadra Polski Niepodległej, pozostającą podczas okupacji pod wpływami środowiska zadrużnego. W postaci broszury udostępniono też współczesnemu czytelnikowi artykuł L. Ziemickiego (właśc. Ludwik Gościński) „Światopogląd na eksport” (2000), pierwotnie drukowany w „Zadrudze” w 1939r.

Wydawnictwo udostępniło też prace Wacyka popularyzujące dorobek Stachniuka, w tym wydaną pierwszy raz w Szkocji w 1945r. „Kulturę bezdziejów” (wyd. 2-gie , Wrocław 2010), a także przetłumaczoną przez Wacyka z jęz. ukraińskiego książkę Haliny Łozko „Rodzima wiara ukraińska” (Wrocław 1997). Problemy zdrowotne dr Słowińskiego w tym przebyte udary poważnie ograniczyły działalność wydawnictwa prowadzoną bardziej w kategoriach misji niż typowej działalności gospodarczej, tym niemniej prowadziło ono kolportaż wydanych prac do ostatnich dni. Działalność Zdzisława Słowińskiego w ramach wydawnictwa „Toporzeł” z pewnością poważnie przyczyniła się do powrotu Jana Stachniuka (ale w pewnym stopniu także Stanisława Szukalskiego) do intelektualnego obiegu w Polsce.

Tomasz Szczepański

 

niedziela, 13 kwiecień 2025 20:49

Bogdan Reszka - 20 – lecie Templum Novum

To już 20 lat stuknęło, odkąd w pierwszej połowie 2001 r. w moich rękach pojawił się magazyn „Templum”. Były to czasy, kiedy to na rynku wydawniczym, profesjonalnie wydawanych nacjonalistycznych periodyków było jak na lekarstwo. Radykałowie czytali wówczas nieregularnie ukazujący się „Szczerbiec”, a endecy dostępną w kioskach „Ruchu” – „Myśl Polską”. Można było jeszcze sięgnąć po konserwatywną „Frondę” lub monarchistyczne „Pro Fide, Rege et Lege”. Ale brakowało wówczas pisma, które obok tematyki ideologiczno – historycznej na swoich łamach poruszałby również wątki z zakresu kultury i sztuki oraz ostatecznie zerwałoby z ówcześnie panującą zasadą ideologicznej jednonurtowości.

Z  wyżej wymienionych względów, nowo powstały magazyn „Templum” charakteryzował się pewną oryginalnością zarówno w swojej formie jak i warstwie tekstowej, bowiem  redakcja  postanowiła wybić się ponad obowiązujące schematy i sięgnąć nie tylko do naszego rodzimego podwórka, lecz także czerpać pewne wzorce z całego europejskiego panteonu myślicieli szeroko rozumianej prawicy jak np. Julius Evola, Alain de Benoist czy też Leon Degrelle. Stąd pismo stało się swoistym ideologicznym „Koktajlem Mołotowa” będącym „wypadkową: idei nowoprawicowych, katolickiego tradycjonalizmu i iskrzącego styku konserwatyzmu i nacjonalizmu”. Redakcja dodatkowo starała się wówczas pogodzić tradycję polskiego ruchu narodowego z piłsudczyzną, aczkolwiek czując silniejsze przywiązanie do tej pierwszej, co często w tradycyjnych prawicowych kręgach wydawało się wręcz obrazoburcze.

Na początku głównym działem pisma był tzw. „Adwokat Diabła”, który utrzymał się aż do ostatniego numeru. Zwykle dominowały w nim artykuły bądź wywiady wzbudzające kontrowersję i pobudzające do dyskusji.

Magazyn „Templum” w 2004 r. po ukazaniu się dwóch numerów przerodził się w „Templum Novum” i od tego momentu przeszedł pewną organizacyjną metamorfozę, bowiem jego struktura została podzielona na więcej działów takich jak: „Idee”, „w dalszym ciągu kontynuowany „Adwokat Diabła”, „Kultura”, „Historia” oraz „Recenzje”. Formuła ta przetrwała aż do roku 2009, by od numeru 9 przyjąć bardziej tematyczną formę.

Na łamach „Templum Novum” pisali znani i doceniani naukowcy i publicyści tacy jak np.: prof. Jarosław Tomasiewicz, prof. Adam Wielomski, prof. Marek Jan Chodakiewicz, prof. Jacek Bartyzel, prof. Bogumił Grott, dr Tomasz Szczepański, Lech Jęczmyk, Marek Rostkowski – redaktor pisma „Reakcjonista” , a także moja skromna osoba.

Dział wywiadów gościł również znane postacie, takie jak np. Alain de Benoist czy też ś. p.  prof. Paweł Piotr Wieczorkiewicz.

I właśnie ta opublikowana rozmowa, którą osobiście przeprowadziłem z prof. Wieczorkiewiczem 18 maja 2006 r., zaraz po promocji jego najnowszej książki „Historia Polityczna Polski 1935-1945” - mającej miejsce po konferencji w Domu Spotkań z Historią na temat przyczyn, skutków i alternatyw września 1939 r. zorganizowanej wraz z Panią Grażyną Brudzińską Włodarz - stała się tym najsłynniejszym wywiadem, o którym 3 lata później trąbiły niemal wszystkie media w Polsce.[1] Owa medialna „reklama” „Templum Novum” wyniknęła na skutek  chamskiego donosu strażników politycznej poprawności - nijakiej organizacji „nigdy więcej” – i stała się pretekstem do uderzenia w  wówczas ciężko chorującego już profesora, a przy okazji i samo pismo. Skądinąd wywiad proroczo został opatrzony tytułem „Polityczna poprawność a prawda historyczna”, rozmowa z profesorem Pawłem Piotrem Wieczorkiewiczem z Uniwersytetu Warszawskiego”. Myślozbrodnią mojego Rozmówcy było to, iż odważył się pochwalić dokonania w badaniach nad III Rzeszą znanego brytyjskiego historyka Davida Irvinga, a także określenie Adolfa Hitlera mianem „wybitnego męża stanu” lat trzydziestych XX w.

Mijały chwile, kolejne lata, a redaktorzy wciąż stali na posterunku bronionym przed watahami orędowników wszechobecnego kosmopolityzmu, politycznej poprawności i lewactwa oraz wypaczonej tolerancji, aż w końcu doczekaliśmy się jubileuszowego numeru 18 wydanego z okazji dwudziestolecia pisma z dedykacją „ku pamięci ś.p. księdza Tadeusza Isakowicz Zaleskiego (1956-2024 r.)” – szczerego, polskiego patrioty, który niestety przegrał walkę z rakiem, a tuż przed śmiercią miał odwagę powiedzieć, do jakiego upadku rządzący od 1989 r. doprowadzili polską służbę zdrowia i której stan z pewnością przyspieszył Jego śmierć.  

A teraz przejdźmy do zawartości najnowszego numeru „Templum Novum”. 

Dział „Konfesjonał” oferuje czytelnikowi 3 wywiady:

-  Pierwszy z nich, przeprowadzony z prof. Wawrzyńcem Rymkiewiczem – filozofem i kierownikiem Zakładu Historii Filozofii Polskiej na Wydziale Filozofii UW – ukazuje nam negatywne skutki procesów globalizacji dla całej ludzkości, a zwłaszcza Europejczyków i rolę jaką odgrywa w tym procesie „turbokapitalizm” wychodzący daleko poza „swe naturalne granice gospodarcze wsysając w siebie wszystko: religię i politykę, kulturę i naturę”, co w konsekwencji doprowadzi  do „zmian sięgających podstaw naszej egzystencji”.

- W kolejnym wywiadzie prof. Marek Kornat – historyk z IH PAN – stawia tezę, iż współczesny liberalizm jednoznacznie przeobraża się we współczesną odmianę totalitaryzmu, przy okazji krytykując na wybranych przykładach „spotęgowane dogmaty wielokulturowości”, które wraz ze sztuczną inteligencją przyspieszą śmierć zachodu. Biorąc pod uwagę obecne trendy na zachodzie wynikające z politycznej poprawności, nieuznanie wyniku I tury wyborów w Rumunii, czy próby objęcia kontrolą biurokratów każdej sfery życia Europejczyka, dodając do tego cały asortyment szykan prawnych mogący być zastosowany wobec niepokornych, słowa prof. Kornata są z pewnością jak najbardziej trafne.

- W trzecim wywiadzie - „Przeciw agonii Europy” przeprowadzonym z prof. Davidem Engelsem, belgijskim historykiem starożytności i pracownikiem Instytutu Zachodniego w Poznaniu, mamy apel o konieczności powrotu do naszego wspólnego europejskiego dziedzictwa i dążeniu do „hesperializmu”, czyli w „dużym skrócie zaangażowaniu na rzecz zjednoczenia Europy nie tylko z pozycji uniwersalistycznych lecz i także konserwatywnych” by w końcu odzyskać nasz kontynent zarówno w sensie duchowym jak i instytucjonalnym. Oczywiście prof. Engels chwali przy tym ustrój monarchiczny i krytykuje demokrację. Na uwagę dodatkowo zasługuje opinia przestrzegająca przed modnymi dzisiaj wśród konserwatywnych kręgów proputinowskimi poglądami popartymi koncepcjami euroazjatyckiego imperium A. Dugina z racji tego, iż tak odległych interesów tak różnych cywilizacji nie da się pogodzić i z pewnością w przyszłości doprowadziłoby to do siłowej konfrontacji.

Dział „Mieszaniny” ma formułę wielotematyczną. Mamy tutaj m.in. tekst Ryszarda Mozgola przedstawiający historię wcześniejszych wydań książki Emanuela Małyńskiego i  Leona de Poncins pt.: „La guerre occulte”, którą ochoczo również wspierał Julius Evola, którego przetłumaczone na język polski fragmenty tekstów na ten temat mamy dodane w postaci aneksów.

Nad niemożliwością opracowania dzisiaj przekonującej, ogólnej teorii faszyzmu i całkowitym wyjaśnieniem tego zjawiska rozwodzi się w tekście „Faszyzm – nieuchwytne zjawisko” – Marco Tarchi.

Ciekawe związki między „Mistycyzmem i polityką” ukazuje nam Pauline Lecomte w wywiadzie z Dominique Vennerem.

W kontrowersyjnym „Adwokacie Diabła” dr Paweł Bielawski – jeden z czołowych w Polsce badaczy niechrześcijańskiego nacjonalizmu i Nowej Prawicy, a także autor ostatnio wznowionej przez Stowarzyszenie „Niklot” książki „Nowa Zadruga” - przedstawia czytelnikowi poglądy jednego z nowo prawicowych  ideologów - Guillaume’a Faye’a na takie sprawy jak „Seks, seksualność i rodzina”.

W dziale „Przetrwać by zwyciężyć” mamy artykuł Jerzego Wawrowskiego „Kryzys Turecki”, w którym udowadnia, iż rosyjska dyplomacja posługiwała się agenturą wpływu już od dłuższego czasu i próbuje to ukazać na przykładzie likwidacji zagrożenia ze strony koalicji angielsko – prusko – holenderskiej w trakcie wojny rosyjsko – tureckiej, która wybuchła w 1787 r.

Tematykę antyfaszystowskich zbrodni po zakończeniu wojny i ukazaniem ich w filmie Antonello Belluco „Il segreto di Italia” z 2014 r. porusza w swoim artykule „Wyparta zbrodnia w Codevigo (1945)” dr Mariusz Bechta.

Dział „Trudne Pojednanie” zawiera 4 wywiady.

W pierwszym z nich Tomasz Froelich – europoseł z ramienia (AFD) próbuje udowodnić Polakom, iż jego partia wbrew obecnej liberalno-lewackiej propagandzie nie dąży i w przyszłości nie będzie dążyła do żadnych zmian terytorialnych w Europie, a w Polsce i Polakach widzi silnego sojusznika w walce z totalitarnymi zapędami brukselskich elit biurokratów i jako ważnego partnera handlowego. Natomiast jasno stwierdza, iż w polityce zagranicznej niestety istnieją pewne różnice, choćby w podejściu do Rosji, z racji interesów gospodarczych. 

Świadomość europejską po obu stronach Odry” przedstawia nam Benedikt Kaiser – niemiecki politolog z kręgu Nowej Prawicy w rozmowie przeprowadzonej przez Tomasza Kosińskiego.

Sytuację narodowościową w Szwajcarii ukazuje nam Manuel Corchia  - lider szwajcarskiego ruchu tożsamościowego „Junge Tat”. W wywiadzie, którego również przeprowadził wspomniany wcześniej Tomasz Kosiński, skądinąd autor ostatnio wydanej książki poświęconej myśli politycznej Ottona Strassera (1919 – 1974) pt. „Przeciw Republice Weimarskiej i III Rzeszy Niemieckiej”  dostępnej w księgarni Bonito.

Numer kończą historia oraz wybór szeregu cytatów wziętych z zamkniętego już profilu „Totalna Mobilizacja” ś. p. Przemka Pintala, oraz biogramy autorów artykułów i wywiadów stanowiących treść magazynu.

 

Numer "Templum Novum" zamówić można (pdf) pod adresem Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. lub przez stronę www.templumnovum.pl

 

Bogdan Reszka

 

[1]https://tvn24.pl/polska/adolf-hitler-wybitnym-mezem-stanu-ra84587-ls3724033

https://www.se.pl/wiadomosci/polska/historyk-o-hitlerze-aa-hKPs-3qEw-cgnK.html

https://www.fakt.pl/polityka/polski-historyk-pochwalil-hitlera/xc2rqex

https://szostkiewicz.blog.polityka.pl/2009/02/04/hitleriada-wieczorkiewicza/

https://wiadomosci.wp.pl/minister-kultury-przelal-pieniadze-neofaszystom-6037231350186625a

Nasz kraj „uśmiecha się” coraz szerzej, choć niestety to przymuszony uśmiech przez łzy. Coraz więcej osób - i nie mówię tu o nas, nacjonalistach, bo dla nas fakt, że Platforma to syf, kiła, mogiła i tęcza jest oczywisty, a raczej o tzw. „miękkim elektoracie”, który zagłosował na nich bo nie lubił niektórych działań poprzedniego rządu i złapał się na 100 konkretów - jest zawiedzionych obecną koalicją i czuje do niej rosnącą niechęć. Rząd na czele z Donaldem Tuskiem ma się jednak dobrze i dba o to, żeby zabetonować się na swojej pozycji.

 

We wrześniu zeszłego roku premier wypowiedział słynne słowa „Jeśli chcemy przywrócić ład konstytucyjny oraz fundamenty liberalnej demokracji, musimy działać w kategoriach demokracji walczącej. Oznacza to, że prawdopodobnie nie raz popełnimy błędy lub podejmiemy działania, które według niektórych autorytetów prawnych mogą być nie do końca zgodne z literą prawa, ale nic nie zwalnia nas z obowiązku działania”. W tym momencie pokazał, że nawet nie kryje się ze swoimi dyktatorskimi zapędami i nie zamierza oglądać się na prawo w swoich działaniach. Wyobraźcie sobie co by było, gdyby to Kaczyński czy Morawiecki wypowiedzieli takie słowa za czasów rządów PiSu. Wszystkie liberalne media i politycy grzmieliby o faszyzmie, KODziarze wyszliby na ulice a UE podjęłoby natychmiastowe działania w celu „przywrócenia demokracji”. No ale co wolno wojewodzie to nie tobie smrodzie. Ryży może sobie wprowadzać dyktaturę, pardon „demokrację walczącą” i wszyscy fajnopolacy mu przyklasną.

 

Najważniejszym zadaniem „demokracji walczącej” na ten moment jest wyrugowanie wolności słowa, aby dozwolone były tylko wypowiedzi zgodne albo przynajmniej niesprzeczne z linią ideologiczną uśmiechniętej koalicji i nie przeszkadzające jej w działaniach. Pierwszym znamienitym przykładem jest sytuacja z Lądka-Zdroju, dotkniętego na przełomie lata i jesieni zeszłego roku powodzią. Jeden z mieszkańców napisał post na grupie facebookowej „Kłodzko 998 Alarmowo”, w którym przedstawił sytuację oraz opowiedział o praktykach TVP - ustalanie tego, co mieszkańcy mają mówić przed kamerą czy wypraszanie ludzi z planu. Konsekwencją tej wypowiedzi były odwiedziny smutnych panów nad ranem i oskarżenie o utrudnianie akcji ratowniczej. Policja odwiedziła również pare miesięcy później 66 letnią staruszkę, która zamieściła dość emocjonalny wpis krytykujący bożyszcze liberałów - Jerzego Owsiaka.

 

Za największy przełom w tej kwestii należy uznać nowelizację ustawy o mowie nienawiści. Obecnie za stosowanie groźby bezprawnej bądź przemocy motywowanej „nienawiścią” można dostać nawet 5 lat, a katalog tego paragrafu poszerzono o niepełnosprawność, wiek, płeć, lub orientację seksualną. De facto zamyka to usta wszystkim zdrowo myślącym ludziom w kwestii krytyki ideologii LGBT, która jest coraz bardziej ofensywna. Twarzą tego systemu niesprawiedliwości jest minister Adam Bodnar, od dawna związany ze środowiskiem Platformy Obywatelskiej, i nie kryjący się ze swoimi sympatiami jako Rzecznik Praw Obywatelskich za czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości. 

 

Daleko mi do popierania jakiejkolwiek partii, ale sytuacja z Dariuszem Mateckim czy Zbigniewem Ziobro pokazuje, że obecna koalicja nie toleruje żadnych form opozycji. Już chyba każdemu myślącemu samodzielnie spadły klapki z oczu, że bandzie Rudego nie chodzi o żadną praworządność tylko o realizację swojej agendy, narzuconej odgórnie przez Berlin i Brukselę. Coraz więcej mówi się o wariancie rumuńskim i sam poważnie zastanawiam się czy wygrana Nawrockiego bądź Mentzena w wyborach prezydenckich nie wiązałaby się z podobnym scenariuszem jak ten z Georgescu. Pożyjemy, zobaczymy, ale idę o zakład, że tak będzie, jeśli tęczowy Rafałek nie uzyska zadowalającego wyniku.

 

„Demokracja walcząca” to nowa „demokracja ludowa”, czyli ma z demokracją tyle wspólnego co krzesło z krzesłem elektrycznym. Jednak obecnie wszelcy obrońcy demokracji jakoś milczą (co pokazuje ile wart jest ten ustrój). Musimy więc uświadamiać jak najwięcej ludzi, naszych znajomych czy rodziny, o grzechach obecnego rządu zanim będzie za późno, żeby go zmienić.

 

Bibliografia:

https://niezalezna.pl/polityka/co-czytal-donald-tusk-demokracja-walczaca-to-ostateczny-wyraz-tolerancji-pisal-profesor-prawa/526383

https://dorzeczy.pl/amp/686965/blyskawiczna-akcja-sluzb-kulisy-zatrzymania-za-wpis-o-owsiaku.html

https://www.wolterskluwer.com/pl-pl/expert-insights/mowa-nienawisci-co-dalej-z-nowelizacja-kodeksu-karnego

 

 

Mścisław

W ostatnich dniach obchodziliśmy Międzynarodowy Dzień Teatru, który przypada 27 marca. To doskonała okazja, by zastanowić się, dlaczego teatr jest nam potrzebny, jaka jest jego rola w kulturze i czy zawsze spełnia swoją misję.

Teatr jako część naszej tożsamości

Teatr jest jednym z najstarszych przejawów sztuki. Od czasów starożytnych Greków, przez średniowieczne misteria, aż po współczesne inscenizacje, zawsze pełnił ważną rolę w społeczeństwie. W Polsce mamy bogatą tradycję teatralną – od klasycznych dzieł Fredry, Mickiewicza czy Słowackiego, po współczesne sztuki, które podejmują aktualne tematy społeczne i polityczne.

Dla wielu osób teatr to nie tylko forma rozrywki, ale także sposób na refleksję nad światem i ludzką naturą. Oglądając spektakl, możemy na chwilę oderwać się od codzienności i zanurzyć w świecie emocji, historii i uniwersalnych prawd o człowieku.

Dlaczego warto chodzić do teatru?

W dobie cyfrowych rozrywek, gdzie dominuje kino, streaming i media społecznościowe, teatr nadal zachowuje swój wyjątkowy charakter. Dlaczego warto wybrać się na spektakl zamiast spędzać wieczór przed ekranem?

Bezpośrednie doświadczenie sztuki – W teatrze nie ma cięć montażowych, efektów specjalnych czy komputerowej obróbki. To, co widzimy, dzieje się tu i teraz, na naszych oczach. Żywy kontakt z aktorem sprawia, że emocje są intensywniejsze i bardziej autentyczne.

Rozwój wrażliwości i wyobraźni – Teatr zmusza do myślenia, interpretowania i odczytywania metafor. Wzbogaca nasze życie duchowe i kształtuje wrażliwość na piękno.

Edukacja i poznanie klasyki – W teatrze często wystawiane są dzieła wielkich twórców, które pomagają lepiej zrozumieć literaturę, historię i filozofię.

Budowanie więzi społecznych – Wspólne wyjście do teatru to także sposób na spędzenie czasu z rodziną, przyjaciółmi czy partnerem. Wspólne przeżywanie emocji zbliża ludzi.

Czy teatr zawsze spełnia swoją rolę?

Mimo że teatr ma ogromny potencjał, zdarza się, że jego misja zostaje wypaczona. Niektóre współczesne spektakle bardziej skupiają się na kontrowersjach niż na pięknie. Zamiast przekazywać wartości i poruszać istotne tematy, niektóre sztuki bazują na prowokacji, wulgarności lub obrazoburczych treściach, które mogą ranić czyjeś uczucia.

Oczywiście sztuka powinna być różnorodna i podejmować trudne tematy, ale nie może tracić z oczu swojej podstawowej funkcji – poszukiwania prawdy i piękna. Widzowie mają prawo oczekiwać od teatru wysokiego poziomu artystycznego, a nie tylko szokujących treści, które budzą kontrowersje, ale nie wnoszą nic wartościowego.

Polacy kochają teatr

Mimo różnych tendencji, Polacy wciąż cenią teatr. Świadczy o tym popularność zarówno klasycznych scen, jak i nowoczesnych teatrów eksperymentalnych. Ciekawym zjawiskiem jest także obecność teatru w mediach – Telewizja Polska od lat emituje spektakle w ramach Teatru Telewizji. Dzięki temu osoby, które nie mogą odwiedzać teatrów osobiście, mogą cieszyć się tą formą sztuki w swoich domach.

Teatr Telewizji jest jednym z unikalnych zjawisk na skalę światową. Dzięki niemu miliony widzów miały okazję zobaczyć wybitne inscenizacje klasycznych dzieł i poznać twórczość najważniejszych polskich dramatopisarzy. To dowód na to, że teatr nadal odgrywa istotną rolę w naszej kulturze i może być dostępny dla każdego.

Podsumowanie

Teatr to miejsce spotkania ze sztuką, wartościami i historią. Warto chodzić do teatru, bo rozwija on naszą wrażliwość, dostarcza emocji i uczy patrzenia na świat z różnych perspektyw. Jednak teatr powinien dbać o poziom artystyczny i nie podążać wyłącznie za szokiem czy kontrowersją.

Współczesny teatr ma przed sobą wiele wyzwań, ale jedno pozostaje niezmienne – wciąż może być miejscem, gdzie odnajdujemy piękno, prawdę i głębokie przeżycia. I właśnie dlatego warto celebrować jego święto, nie tylko raz w roku, ale za każdym razem, gdy przekraczamy próg sali teatralnej.

 

Adrianna Gąsiorek

niedziela, 13 kwiecień 2025 20:36

Redaktor Fox - Armia Eurocucków

Libki odpowiedzialne za likwidowanie sił zbrojnych państw Europy starają się nas przekonać, że tym razem na poważnie wezmą się za zbrojenia i obronę przed Rosją. Jakoś trudno mi w to uwierzyć…

Straszliwy upiór w postaci Złego Pomarańczowego Króla Boomerów z Waszyngtonu dokonał czegoś niemożliwego: postraszył libkowsko-lewicowych cucków technicznie sprawujących władzę w Europie, że Sojusz Północnoatlantycki może się zawalić a Szatany Zjednoczone Ameryki mogą wejść w antyliberalny sojusz z kremlowskim koboldem (lub tym sobowtórem, który go aktualnie zastępuje). Eurocucki szybko się jednak otrząsnęły z szoku i rozpoczęły kontrofensywę: ogłosiły, że Europa wreszcie stanie się samodzielną strategicznie potęgą militarną.

Poczyniono już pierwsze kroki na drodze ku tej potędze. Niemcy lekko odeszli od fiskalnego sado-maso zafundowanego im przez Angelę Merkel. Francja zasugerowała, że będzie się dzieliła swoim przykrótkim parasolem nuklearnym. (To odważna deklaracja, gdyż Republika Francuska nie ma taktycznych ładunków jądrowych i bombowców stealth. Francuskie atomowe force de frappe zostało zaprojektowane na potrzeby zmasowanego odwetu w razie sowieckiej inwazji, a nie na wypadek gry eskalacyjnej.) Belgia zapowiedziała natomiast, że być może w 2029 r. osiągnie poziom wydatków na obronność wynoszący 2 proc. PKB. Gratulacje!

Jak rozbudowa europejskiego potencjału obronnego może wyglądać w praktyce? "Przy obecnym tempie zamówień, Niemcy odbudowaliby zdolności swojego lotnictwa wojskowego do poziomu z 2004 r. w ciągu 15 lat, w broni pancernej w ciągu 40 lat, a liczbę haubic w ciągu 100 lat" – twierdzą analitycy Kilońskiego Instytutu ds. Gospodarki Światowej. Wspomniany przez nich poziom bazowy z 2004 r. był sporo niższy od tego z 1991 r., a i tak w przypadku Niemiec wydaje się on być obecnie "niedoścignionym ideałem". Według danych przytoczonych w raporcie "The Military Balance 2024", Niemcy posiadają siły zbrojne liczące 181 tys. żołnierzy, z czego 61,9 tys. w siłach lądowych. (Dla porównania: Wojsko Polskie liczy 104 tys. ludzi, z czego 71,4 tys. w siłach lądowych.) Na ich wyposażeniu jest 313 czołgów (podczas gdy WP posiada 476 czołgów, według "The Military Balance".) Tygodnik "Der Spiegel" donosił jednak, powołując się na raport Inspektora Generalnego Bundeswehry, że jedynie dwie trzecie z tych czołgów jest "dostępnych", a z nich 60 proc. gotowych do natychmiastowego działania. Na front mogłoby więc trafić jakieś 130.  Na jesieni 2022 r. niesprawna była połowa spośród samobieżnych dział Panzerhaubitze 2000, 50 proc. transporterów opancerzonych Marder, 70 proc. myśliwców Tornado i  70 proc. śmigłowców marynarki wojennej. Bundeswehra miała problem ze skompletowaniem batalionu wysłanego na Litwę. Brakowało jej m.in. sprzętu łączności. Zdarzało się, że na manewrach montowano na pojazdach opancerzonych kije od mopów udające karabiny maszynowe.

Francja nie zdewastowała swoich zdolności obronnych tak jak Niemcy i ma szczęście posiadać broń jądrową, ale w ostatnich dekadach też oszczędzała na zbrojeniach. Jej siły zbrojne liczą 203,8 tys. ludzi, z czego 113,8 tys. służy w siłach lądowych. Posiada 215 czołgów (plus 210 uzbrojonych w działach pojazdów AMX-10). Ma też 294 myśliwce. Francja ma jednak poważny problem z gotowością do walki. Analitycy szwedzkiego instytutu FOI szacowali w 2000 r., że Francja może szybko przerzucić na flankę wschodnią NATO jedynie 1,5 batalionu spadochroniarzy i 1 batalion sił specjalnych. Pięć batalionów zmechanizowanych jest w stanie wysłać w ciągu 30 dni. Lotnictwo i marynarka wojenna mogą natomiast w ciągu tygodnia mieć gotową do akcji jedną trzecią swoich jednostek. Francja może być więc spóźniona w boju.

Niemiecki koncern Rheinmetall jest obecnie zdolny do budowy 50 czołgów Leopard 2 rocznie. Norwegia na zakończenie zamówionej przez siebie dostawy 54 Leopardów ma czekać do 2030 r. Zapewne Rheinmetall zwiększy zdolności produkcyjne po przejęciu zamykanych fabryk Volkswagena. Ale nawet jeśli powiększy je o 100 proc, to będzie to kropla w morzu potrzeb.

Podejrzewam więc, że cały ten szum wokół budowy europejskiej potęgi gospodarczej ma za zadanie głównie ratowanie niemieckiego przemysłu, poprzez przestawienie go na wysiłek zbrojeniowy. Trudno będzie jednak zrealizować ten cel trzymając się jednocześnie kretyńskich założeń Zielonego Ładu i zmuszając przemysł do kupowania drogie prądu, którego ceny będą szły nadal w górę z powodu złodziejskiego, spekulacyjnego systemu handlu emisjami CO2.

Jak donosił „Financial Times”, przywódcy Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii ocenili, że Europa może zastąpić swoimi siłami amerykańskie wsparcie militarne w ciągu 5-10 lat. Tymczasem szefowie różnych europejskich służb wywiadowczych ostrzegają, że Rosja może zaatakować UE w ciągu pięciu, czterech czy nawet dwóch lat po skończeniu wojny na Ukrainie. Może zatem się okazać, że pokłócona z USA Europa będzie wciąż totalnie nie gotowa na rosyjską agresję. Wówczas liberalne eurocucki zmienią płytę: przestaną udawać wrogów Kremla i wrócą do starej śpiewki o budowaniu wspólnoty od Lizbony po Władywostok. Oczywiście kosztem interesów krajów takich jak Polska.

Na co więc wielka euroarmia? Wyślę się ją do Afryki, by brała udział w bezsensownych konfliktach pomiędzy miejscowymi watażkami. Konfliktach równie sensownych jak opisana w „Kandydzie” wojna króla Awarów z królem Bułgarów. Euroarmię wykorzysta się też do interwencji przeciwko państwom członkowskim – w stylu dawnego Układu Warszawskiego. Nie chcecie Kretyńskiego Zielonego Ładu lub przyjęcia miliona Subsaharyjczyków? To się was zbrojnie spacyfikuje. Mieszkańcy naszych zachodnich województw będą pewnie witać euroarmię tak jak część mieszkańców Donbasu witała rosyjską agresję.

Eurocucki mogą też próbować za pomocą poboru do wojska pacyfikować zradykalizowane populacje białych młodych mężczyzn. No cóż, zrobili coś podobnego w 1914 r. i zaowocowało to faszyzmem, bolszewizmem i nazizmem. Ciekawe co przyniesie tym razem? Chociaż trudno mi sobie wyobrazić, by z konfiarskich libków (ścigających się w deklaracjach, że nie będą walczyć za „ten kraj”) zrobiono faszystów. Już prędzej zostaną jakimiś turbotransami…

niedziela, 13 kwiecień 2025 20:33

Monika Dębek - O autoagresji i samookaleczeniach

O autoagresji i samookaleczeniach

W marcu obchodzone są dwa nietypowe święta – „Światowy Dzień Świadomości Autoagresji” i „Dzień Wiedzy o Samookaleczeniach”. Dlaczego właśnie o samookaleczeniach i autoagresji? Ponieważ są to pojęcia bardzo ze sobą związane i często nawet nierozerwalne. Okaleczać samego siebie to celowe ranienie się. Bardziej szerokie pojęcie to autoagresja – polegająca na działaniu skutkującym szkodami psychicznymi i fizycznymi. Częścią autoagresji bezpośredniej jest właśnie samookaleczanie się czy oskarżanie się. Autoagresja pośrednia to prowokowanie innych do agresji w stosunku do siebie. Istnieje jeszcze werbalny rodzaj autoagresji, czyli różnego rodzaju obarczanie się winą, samokrytyka, negatywne wypowiadanie się o sobie. Bycie agresywnym w stosunku do siebie niewerbalnie to samouszkodzenie.

Dlaczego właśnie o samookaleczeniach i autoagresji?
Ponieważ są to coraz poważniejsze problemy, niestety coraz częściej u młodych ludzi, a nawet dzieci i młodzieży.

Dlaczego ludzie stają się wobec siebie agresywni i się ranią?
Autoagresja bardzo często związana jest z depresją i innymi zaburzeniami psychicznymi.

Dla mnie osobiście tematyka depresji jest bardzo bliska, ponieważ sama musiałam podejmować walkę z chorobą. Depresja potrafiła doprowadzić mnie do momentu, że codzienne wstawanie do pracy stawało się dla mnie ogromnym wyzwaniem i niejednokrotnie nie widziałam kompletnie sensu udawania się do pracy. Iść do pracy, żeby mieć za co żyć. Ale po co właściwie żyć?
Niestety znam całkiem niemało osób, którym skutecznie udało się zabić, sporo, które miały różne rodzaje prób samobójczych. Czasami człowiek może się zdziwić, że osoba na co dzień uśmiechnięta zmaga się z codzienną walką i nierzadko ją przegrywa. Nie jest to walka równa — choroba niszczy od środka, niczym najgorszy nowotwór.

Bardzo dużo mówi się o chorobach w kontekście ciała — szerokie grono pacjentów zmaga się również z chorobami duszy. Mam jednak wrażenie, że o chorobach psychicznych mówi się jeszcze zdecydowanie za mało. Grupa osób chorujących psychicznie staje się z roku na rok coraz większa, niestety jednak w dalszym ciągu do tego rodzaju przypadłości podchodzi się bardzo stereotypowo, a taka osoba często w swoim środowisku lokalnym czy w miejscu pracy jest naznaczana. Często odbiera się ją jako gorszego człowieka i nie jest poważnie traktowana.
Warto napisać, że zdrowie psychiczne jest tak samo ważne, jak i to fizyczne. O ile ludzie często dbają o swój wygląd, chodzą na siłownię, zdrowo się odżywiają itd., nie dbają o swoje samopoczucie psychiczne. Brak dbania o swoją sferę psychiczną jest bardzo destrukcyjny i zniszczył już niejedną jednostkę. Depresja jest zdecydowanie na samym szczycie najczęstszych chorób. Na początku próbowałam się „brać w garść”, jak to zalecało mi wiele „życzliwych” osób. Niestety, wzięcie się w garść jest często nieskuteczne. Po drugie — człowiek często nie jest w stanie zebrać się i zacząć podejmować żadnej aktywności lub nie ma na nią nawet siły. Objawy chorób psychicznych i zaburzeń mogą być bardzo różne — ważne jest, aby żadnego z nich nie ignorować. Problemy niestety nie mają tendencji do rozwiązywania się samoistnie. Nieleczone mogą doprowadzać właśnie do autoagresji i samookaleczeń.
Warto korzystać z pomocy psychologicznej i psychiatrycznej. Nie jest wstydem podejmować terapię i nikt nie ma prawa wyśmiewać się z czyichś problemów, zmagań i walki. Wyśmiewają się jedynie osoby dziecinne i niedojrzałe. Osoba dojrzała podchodzi ze zrozumieniem do choroby.

Dzień Wiedzy o Samookaleczeniach nie powinien być tylko jedynym dniem w roku, gdzie porusza się ten problem. Już dzieci we wczesnym wieku szkolnym powinny być uświadamiane o negatywnych skutkach chorób i zaburzeń psychicznych.
Ważna jest edukacja szkolna już od pierwszej klasy szkoły podstawowej i szeroko pojęta profilaktyka — po to, żeby w przyszłości unikać tragedii. Dobrze, że Dzień Wiedzy w ogóle powstał, ponieważ wiele osób — mimo XXI wieku — nie jest jednak świadomych zagrożeń „chorób duszy”. Od tego dnia można rozpocząć rozwijanie swojej wiedzy w tematyce zdrowia psychicznego.

Światowy Dzień Autoagresji — i w przypadku autoagresji nie może to być tylko jeden dzień w roku, gdzie poświęca się czas jej tematowi.
Z iloma już zagubionymi duszami mieliśmy, mamy i będziemy mieć do czynienia? Nacjonalista nie może być osobą, która wyśmiewa się z jakiejkolwiek choroby, nie może przechodzić obojętnie wobec ludzkich problemów. Jeśli nie może lub nie chce pomagać, to nie ma prawa krzywdzić — ma za to obowiązek kierować człowieka do miejsc, gdzie może szukać profesjonalnej pomocy.
Pamiętajmy również, że proces leczenia u jednego człowieka może trwać zaledwie kilka tygodni, u innego może to być wieloletnia batalia. Nie my jesteśmy od oceniania drugiego człowieka i stwierdzania, że choroba lub leczenie trwa zbyt długo. Nacjonalista jest osobą, która myśli dojrzale i kieruje się w życiu empatią. Terapia u danej osoby pozwala pacjentowi zrozumieć swoje problemy — skąd się biorą, jakie są ich przyczyny — wie, jak je zwalczać lub uczy się z nimi żyć. Człowiek, który podejmuje leczenie, jest osobą, która wraca do normalnego życia i może z niego w pełni korzystać.
Jednostka zdrowa jest w stanie działać w pełni dla narodu i odzyskuje siły do życia. Silna osoba jest w stanie budować Wielką Polskę i pracować dla jej dobra.

Przyznam się szczerze, że jestem zdziwiony, że wcześniej nie trafiłem na ten film, w którym zwiastun ukazuje historię dwóch braci o różnych poglądach osadzonych w czasach tzw. lat ołowiu panujących we Włoszech. Chociaż dwie wrogie sobie ideologie i bunt są w filmie doskonale widoczne i to one zachęciły mnie do obejrzenia tego filmu, to stanowią one tło dla podróży, w którą zabiera nas główny bohater  Antonio Benassi zwany ‘Accio’.

Mój brat jest jedynakiem (Mio fratello è figlio unico) to film, który trafia prosto w serce każdego, kto kiedykolwiek czuł się outsiderem w systemie. Reżyser Daniele Luchetti zrealizował film, który wciąga od pierwszej do ostatniej minuty, opowiadając historię dwóch braci uwikłanych w polityczne burze lat 60. i 70. Accio (Elio Germano) i Manrico (Riccardo Scamarcio) to bracia wychowujący się w prowincjonalnym włoskim miasteczku. Accio to charyzmatyczny outsider, który szukając dla siebie drogi przerywa naukę przygotowującą go do zostania w przyszłości księdzem, przeżywa kryzys wiary i za sprawą znajomego sprzedawcy przez moment wydaje mu się, że odnajdzie ją w faszystowskim ruchu, wstępując do MSI (Movimento Sociale Italiano). Manrico natomiast to gwiazda lokalnej społeczności – podobający się kobietom, wygadany i pełen rewolucyjnego zapału lewicowiec, który łatwo zjednuje sobie ludzi. Ich relacja to mieszanka braterskiej miłości i rywalizacji, wzajemnej fascynacji ale i konfrontacji.

To, co wyróżnia ten film, to jego podejście do polityki. Ostatecznie nie jest to kolejna moralizatorska historia o tym, kto miał rację, a kto się mylił i o szczęśliwie nawróconym faszyście. To raczej opowieść o młodości, która nie może znaleźć ujścia, o gniewie, który szuka ideologii, by móc znaleźć ujście. Accio wcale nie zostaje faszystą z przekonania czy dlatego, że po prostu tkwi w nim faszysta jak powiedział ojcujący mu Mario - starszy znajomy działacz. To raczej jego sposób na pokazanie środkowego palca światu, w którym dostrzega niesprawiedliwość zarówno w rodzinnym domu, będąc najmłodszym dzieckiem i czarną owcą oraz dla włoskiej rzeczywistości lat powojennych, w której przyszło mu żyć. Z czasem jednak zaczyna dostrzegać, że obie strony politycznej barykady, często działają według podobnych zasad i nie zawsze liczy się dla nich to co deklarują. To może czasem prowadzić do tragedii. Bracia od czasu do czasu walczą ze sobą, dość dodać, że podoba im się ta sama dziewczyna, lecz kiedy trzeba było, stawali ramię w ramię. W końcu dalej byli braćmi. To właśnie rodzinne więzi i uczucie miłości do rodziny rodzi tak wiele pytań o sens walki i o trudy jej toczenia. Na przykładzie losów rodziny naszego bohatera reżyser maluje portret podzielonych wewnętrznie po wojnie Włoch, których mieszkańców mimo wszystko łączy wspólna historia i korzenie. Bez złudzeń ukazuje, że zwykli, codzienni bohaterowie nie walczą za sztandary i slogany – oni walczą o dach nad głową, o pracę, o godność.

Grający główną rolę Elio Germano wnosi do filmu niebywałą intensywność i autentyczność. Jego Accio to postać pełna paradoksów – z jednej strony impulsywny i agresywny, z drugiej – głęboko poruszający swoją samotnością i potrzebą bliskości. Germano kreuje bohatera, którego nie sposób jednoznacznie ocenić – irytującego, ale też rozczulającego. Scamarcio jako Manrico uosabia magnetycznego lidera – jego powierzchowny czar i zaangażowanie polityczne skrywają jednak narastający egoizm i ślepą wiarę w idee, które oddalają go od rodziny. W tle znakomicie odnajdują się Angela Finocchiaro grająca zatroskaną matkę chłopców i Luca Zingaretti odgrywającego rolę starszego faszysty wprowadzającego Accio w arkana politycznej walki o ideały – każde z nich wprowadza do filmu inny odcień emocji: od frustracji, przez czułość, po brutalność życia codziennego.

Luchetti znakomicie oddaje ducha epoki – ciasne mieszkania, zaniedbane ulice i pełne napięcia bary, gdzie ideologiczne kłótnie potrafią przerodzić się w bójki. Do tego dochodzi świetnie dobrana muzyka – włoskie szlagiery lat 60. i 70., które nie tylko budują klimat, ale też podkreślają emocje bohaterów.


„Mój brat jest jedynakiem” to film, który mówi więcej o młodzieńczym buncie niż o samej polityce. Pokazuje, jak łatwo zagubić się w wielkich ideologiach i jak trudno znaleźć własną ścieżkę. To kino emocji, brutalnej szczerości i dobrych kreacji aktorskich. Ukazuje z pewnością trudny dla tego pokolenia czas skonfliktowanych rodzin i sąsiadów, walki na ulicach włoskich miast i problemy szarego człowieka.

Dla tych, którzy czują się niepasującym puzzlem w systemowej układance i tych zainteresowanych włoskim klimatem tamtych lat pozycja jak najbardziej godna zobaczenia.

Kamil Królik Antończak

niedziela, 13 kwiecień 2025 20:17

Kamil Królik Antończak - Mentalność niewolnika

 

Na początku kwietnia miał miejsce strajk kierowców współpracujących z Uberem i Boltem. Protestujący domagają się obniżenia prowizji pobieranych przez platformy oraz podwyższenia minimalnych stawek za przejazdy. I niestety jak można się było spodziewać, sieć zalały „mądrości” ludzi, którzy zwyczajnie uwielbiają być wykorzystywani i mieć jak najgorsze warunki pracy, czyli...polskiego społeczeństwa.

 

Polacy od pokoleń harują ponad siły, często za grosze, z przeświadczeniem, że taka jest kolej rzeczy. Że trzeba "zacisnąć zęby", że "jakoś to będzie" . Zamiast walczyć o swoje, zamiast domagać się godnych warunków pracy i życia, wolimy siedzieć cicho i słuchać tych, którzy na nas żerują.

 

Mentalność niewolnika? Brzmi ostro. Ale jak inaczej nazwać sytuację, w której pracownicy bronią interesów garstki cwaniaków – właścicieli firm, korpo-magnatów i pseudo-przedsiębiorców – którzy płacą najniższą krajową, każą zostawać po godzinach często za darmo, a sami jeżdżą furami za pół miliona chwaląc się wakacjami spędzonymi w miejscach do których zabrał Cię jedynie Cejrowski w swoim programie.

 

Związków zawodowych się wstydzimy. Strajków nie popieramy. Myślimy: "a co, jeśli stracę robotę?". A to przecież MY – zwykli ludzie – tworzymy zyski tych firm. To nasza praca ich utrzymuje, a mimo to wolimy przyklaskiwać narracji, że „przedsiębiorca ryzykuje”, że „nie można go opodatkować bardziej”, że „trzeba mu ulżyć”. Bo przecież jak się nie podoba, to zawsze można zmienić pracę na inną, a co mądrzejsi powiedzą Ci, żebyś sam założył np. swoją Biedronkę to zobaczysz jak to jest...

 

Ilu z nas siedzi na umowach śmieciowych? Ilu tyra na czarno, bez emerytury, bez żadnego zabezpieczenia? Ilu zgadza się na wszystko, byle „nie podpaść”? To nie tylko wynik patologicznego rynku pracy, ale też naszej narodowej uległości. Zastraszeni, podzieleni, zmanipulowani – bronimy systemu, który nas tłamsi.


To niesamowite, że np. Młodzież Wszechpolska deklaruje walkę o godne płace dla Polaków, ale ponieważ do strajku (w obronie przecież również także i polskich) kierowców UBER i BOLT namawia Ukrainiec, to już to im się nie podoba, nie można tak, bo to migranci hamują stawki. Po części to racja, ale mówimy tu o sytuacji, w której to jeden z tych migrantów ma odwagę zawalczyć o lepsze płace dla wszystkich, a w zamian spotyka się z hejtem. Kuriozum. Jakie to znamienne, że obcokrajowiec w tym patopaństwie musi walczyć o lepsze warunki pracy, bo polscy pracownicy nie wyobrażają sobie by ich Pan przestał traktować ich jak podnóżek. Jak mają przestać chcieć skoro cytując innego internautę „po prostu jesteśmy nauczeni ciężkiej pracy, a czasy komuny, gdzie się strajkowało się skończyły. Dzisiaj jak nam nie odpowiada praca to idziemy gdzie indziej pracować. I tyle”. No jasne, możemy pójść pracować, gdzie indziej, gdzieś gdzie mamy te same warunki. Młody dynamiczny zespół, atrakcyjne wynagrodzenie (najniższa krajowa) no i możliwość rozwoju, wśród kolejnych niewolników.

Polski pracownik to jeden z najbardziej zapracowanych i najmniej chronionych ludzi w Europie. Harujemy więcej niż nasi zachodni sąsiedzi, zarabiamy znacznie mniej, a mimo to – zamiast domagać się zmian – bronimy status quo. A nawet gorzej: bronimy tych, którzy nas okradają, upadlają i mają nas za tanią siłę roboczą.
Podam tu przykład z mojego bliskiego otoczenia, gdzie pracownik z rodzaju tzw. „lizodupów” wspólnie z szefostwem uknuł intrygę wrabiając innego pracownika w czyny, których nie popełnił tylko po to, żeby szef mógł pokazać jaki jest miłościwy i dobroduszny, że jeszcze w ogóle pozwala mu pracować u niego w firmie. Dzięki temu miał pozycję by wykorzystać zaistniałą sytuację do narzucania dodatkowych obowiązków i robienia problemów z dniami wolnymi...ma-sa-kra. Pracownik pracownikowi wilkiem. Zamiast pracowniczej solidarności – zawiść, podejrzliwość i uprzykrzanie sobie życia.

 

Problem nie kończy się na braku solidarności pracowniczej i na braku buntu. W Polsce mamy wręcz masowe zjawisko identyfikowania się z oprawcą. Pracownik, którego wyzyskują, broni przedsiębiorcy przed „złym państwem”, które „chce go opodatkować”. Gość zarabiający 4000 brutto w wynajmowanym mieszkaniu z rodziną na utrzymaniu łapie się za głowę, że bogaty prezes zapłaci 9% składki zdrowotnej.

 

Uwielbiamy mówić o wolności. Ale dla wielu wolność to nie godne życie, tylko wolność… żeby móc wyzyskiwać innych bez przeszkód. Bo jak tylko ktoś mówi o prawach pracowniczych, o redystrybucji dóbr, o sprawiedliwości społecznej – zaraz podnosi się wrzask: „komunizm!”, „lewactwo!”, „załóż swoją firmę!”. Tak jakby bycie wyzyskiwanym było wyborem. Tak jakby każdy mógł ot tak rzucić robotę i założyć własną Biedronkę.

 

To jest dokładnie ta narracja, której chcą ci, którzy naprawdę rozdają karty. Ci, co mają kapitał, znajomości, wsparcie systemu. A ty, Polaku, siedź dalej w magazynie, pracuj 6 dni w tygodniu, dziękuj za możliwość nadgodzin i broń swego szefa jak niepodległości. Bo przecież „ciężko pracował, żeby coś mieć” – a ty? Ty tylko tyrałeś na to, żeby on to miał.

 

Efektem tej chorej mentalności jest podzielone społeczeństwo. Pracownicy nie ufają sobie nawzajem, nie organizują się, nie walczą razem. Zamiast kolektywnego nacisku – pojedyncze skargi, marudzenie przy stole czy w szatni, pasywna frustracja. A przedsiębiorcy? Czują się coraz bardziej bezkarni. Zwolnią, zastraszą, obetną pensję, wyślą na samozatrudnienie – a ty co zrobisz? Nic. Bo boisz się, że ktoś inny będzie jeszcze gorszy, będzie zły jak zły jest komunizm, a przecież prawa pracownicze to nic innego jak komunizm w czystej postaci...

 

Kamil Królik Antończak