Szturm1

Szturm1

poniedziałek, 31 maj 2021 21:12

Grzegorz Ćwik - Niewolnicy systemu

Każdy system totalitarny potrzebuje niewolników. Czy to tych, którzy mają świadomość swego zniewolenia, jednak poddani są terrorowi i przymusowi, czy dobrowolnych i co gorsza nieświadomych swej roli. Ci pierwsi wiążą się generalnie z totalitaryzmami zaprzeszłymi – z hitleryzmem czy komunizmem. Ten pierwszy jako niewolników uczynił rzekomo niższych rasowo Słowian, a i sporą część swojej klasy robotniczej przy okazji, drugi zaś całą swoją klasę robotniczą i często gęsto sporą część ludności państw uzależnionych.

 

Jednak jak wiemy z Dugina wszystkie teorie polityczne ostatecznie przegrały w starciu z liberalizmem, który póki co okazał się najskuteczniejszą ideą polityczną, choć jak się wydaje już niedługo. Skuteczność liberalizmu, jako idei totalitarnej, wynika między innymi z jego pragmatyzmu i umiejętności dostosowania się. Po co tworzyć jawne struktury policji politycznej, która szybko zostanie znienawidzona? Albo po co tworzyć urząd cenzorski? Wystarczy wdrożyć pojęcie „poprawności politycznej” czy „mowy nienawiści” i ludzie sami zaczną się cenzurować. Naprawdę amatorszczyzna spod znaku UB, NKWD czy Gestapo mogłaby zazdrościć. Tak samo z janczarami systemu. Po co tworzyć idee wyższości Nordyka czy robotnika oraz chłopa, po co bawić się w propagandę oficjalnych mediów, zastępy SS, Smiersza, Specnazu. Ci zawsze mogą się poddać, zwątpić lub zdradzić.

 

A gdyby tak stworzyć niewolnika idealnego, niczym w filmowym „Matrixie”? Takiego, który żyje w iluzji, doświadcza bodźców i jest pewien, że są prawdziwe, podobnie jak tłoczone mu w żyły i korę mózgową idee i wartości? Jak dobrze zaprogramować takiego gościa, to potem już nic więcej nie trzeba robić.

 

Takich ludzi mijamy i widzimy każdego dnia. Pisałem już kiedyś w tekście „Skryta mentalność liberalna”, że większość osób wyznających poglądy i paradygmaty neoliberalne robi to w sposób podświadomy, poza ideologiczny i w oderwaniu od jakichkolwiek politycznych niuansów. Ludzie ci wyznają określone zasady i opinie, ale nie jako świadomi liberałowie czy kapitaliści, ale uważając takie czy inne liberalne dogmaty za coś oczywistego, jasnego i potwierdzonego empirycznie.

 

 

 

Niewolnicy systemu

 

 

O tyle całość zagadnienia jest kuriozalna, że przeciętny niewolnik systemu wyznaje poglądy neoliberalne przeciw własnemu interesowi, a w ramach interesu swojego wroga – kapitalistów, wyzyskiwaczy, wielkich koncernów i korporacji.

 

Wystarczy prześledzić dowolne dyskusje o ekonomii, gospodarce czy kwestiach społecznych, żeby wśród wypowiedzi zwykłych pracowników znaleźć perełki w rodzaju „niskie podatki i brak interwencji państwa to droga do bycia bogatym mocarstwem”, „płace minimalne i ich podnoszenie prowadzą do bezrobocia”, „kodeks pracy to relikt komunizmu”, „inspekcja pracy to ingerowanie w prywatne życie przedsiębiorcy” etc. Oczywiście zwykle pojawią się przy okazji oskarżenia o komunizm, jakieś głęboko nietrafione porównania z Koreą Północną czy Wenezuelą etc.

 

To niesamowite jak neoliberalizm potrafi zmanipulować ludzi i przekonać ich do stawania w pozycji obrońców tych, którzy są de facto naszymi wrogami. Kiedy bowiem pojawia się pomysł rządu czy jakichkolwiek sił politycznych na podatek bankowy czy informacyjny, to nagle zastępy młodych, przyszłych przedsiębiorców biją na alarm, bo oto „socjalizm” i „totalitaryzm” chcą zabrać „wolność”. To, że takie podatki mają płacić ci najwięksi, banki i korporacje, a wpływy budżetowe zostałyby wydane chociażby na kolejne reformy i działania społeczne nie ma dla niewolników znaczenia. Możliwość podwyższenia najwyższych progów podatkowych, które płaci znikoma część podatników wywołuje u ludzi mających 2200 netto na śmieciówce torsje i ataki histerii. Tu objawia się całkowite zatracenie rozumienia u Polaków i Polek tego do jakiej części społeczeństwa należą. Praktycznie 99,99% z nas to zwykli pracownicy i obywatele, którzy nie mają nic wspólnego z wielkim biznesem, międzynarodowymi holdingami i miliardowymi transakcjami. Jednocześnie duża część z nas jest gotowa do ostatniej kropli krwi bronić przywilejów tych, którzy są nieliczną grupą beneficjentów balcerowiczowskiej Polski.

 

Wiara w teorię skapywania? Cóż, w to chyba nawet owi niewolnicy niespecjalnie wierzą. Bardziej to kwestia kiepskiego systemu edukacji oraz pełnej świadomości społeczeństwa, że system opiera się na niesprawiedliwości, stąd lepiej być egoistą niż wspólnotowcem. Mimo wszystko nie wydaje się, aby to było jedyne wyjaśnienie. Do tego jednak jeszcze powrócimy.

 

 

 

Ślepe uliczki liberalnej niewoli

 

 

Generalnie uznać możemy, że przeciętny niewolnik systemu wyznaje poglądy, które aksjologicznie zgodne są z główną doktryną anglosaskiego liberalizmu rodem ze szkoły chicagowskiej:

 

- przewaga własności prywatnej nad kolektywną

 

- przekonanie o tym, że interwencja państwa w ekonomię może mieć tylko zły wpływ na nią

 

- uznanie całkowitej swobody gospodarczej

 

- niewtrącanie się do relacji na linii pracownik-pracodawca

 

- przeświadczenie, że „chcącemu nie dzieje się krzywda”, czyli pozycja społeczna i ekonomiczna dowolnej osoby to wynik jej pracy, zdolności i pracowitości

 

- odrzucenie wszelkiej państwowej pomocy dla gorzej sobie radzących

 

- swobodna konkurencja, zwłaszcza wobec zagranicznych podmiotów

 

 

 

Ile państw zbudowało na takich zasadach swoją potęgę? Absolutnie żadne. Korea Południowa, Japonia, Niemcy, Francja, cała Skandynawia czy nawet Wielka Brytania i USA w XIX wieku stały się mocarstwami dzięki cłom, interwencjonizmowi, państwowej własności i inicjatywie, wspieraniu krajowego kapitału i innowacyjności oraz w wypadku krajów europejskich po 1945 roku szeroko zakrojonej strefie wsparcia socjalnego.

 

Mimo to przeciętny niewolnik systemu nie przyjmuje tej oczywistej faktografii do siebie. Zamiast tego możemy usłyszeć czy przeczytać szereg niejako już standardowych i powszechnie przyjmowanych bredni.

 

- „Związki zawodowe to komunizm, lenie i jako takie są niepotrzebne”. Jest coś autentycznie niezwykłego w tym, że państwo które ma genezę w jednym z największych ruchów związkowych w historii, jednocześnie żywi tak powszechną nienawiść do związków zawodowych. W normalnych, cywilizowanych krajach dawno już zrozumiano, że pracownik i pracodawca, zwłaszcza duża firma, nie mają równych relacji i pozycji, stąd istnienie związków zawodowych jest jednym z najskuteczniejszych elementów zabezpieczenia interesów pracowniczych. Zwłaszcza prawica liberalna lubuje się w nienawiści do związków zawodowych, a różni Kisiele, rzekomi krytycy kapitalizmu a w praktyce jego fanatyczni orędownicy, lubują się w bredniach jakoby związki zawodowe stanowiły „przeżytek”.

 

- „Za wcześnie jeszcze abyśmy podwyższali pensje, pozwolili sobie na dobrobyt i godne życie. Musimy pracować, oszczędzać, zaciskać pasa i słuchać pana menadżera”. Ustalmy jedno: III RP istnieje od 32 lat. To ogromny odcinek czasu. W takim samym odcinku czasowym Korea Południowa z kraju biedy, głodu i ubóstwa wyrosła na światową potęgę, podobnie Islandia, Szwecja, Japonia i szereg innych państw w XX wieku. Twierdzenie, że dalej mamy tkwić w neoliberalnej pułapce biedy i niepewności to zwykłe kłamstwo – wszyscy dobrze wiemy, że w praktyce nigdy nie usłyszymy z ust Balcerowicza czy Gwiazdowskiego, że nareszcie pora na dostatnie życie. Bieda i wyzysk wpisane są, były i będą w neoliberalną logikę i schemat myślenia.

 

- „Płaca minimalna zwiększa bezrobocie”. Dowodów empirycznych jest na to dużo, bo aż żadnego. Nigdzie, gdzie wprowadzono płace minimalne nie zwiększyło się bezrobocie, czego zresztą świetnym przykładem jest Polska pod rządami PiS-u. Podobnie w Niemczech, krajach skandynawskich i dziesiątkach innych, gdzie płaca minimalna ma gwarantować określony poziom wynagrodzenia i minimalizować wyzysk pracowniczy.

 

- Mityczny „socjal” to już temat rzeka. Ileż to można się nasłuchać anegdot o rodzinach żyjących z dziesiątek tysięcy rzekomych zasiłków, zapomóg i wsparcia od państwa. I to wszystko w demoliberalnym piekiełku, jakim jest obecna III RP i jej oszałamiające zasiłki dla bezrobotnych wynoszące ok. 150 euro. Oczywiście nic nie dolało nienawiści do „socjalu” jak wprowadzenie 500+. Pisaliśmy już o tym nieraz na naszych łamach, zauważmy tylko kilka głównych kwestii. Warunkiem pobierania tego dodatku nie jest bycie „patusem” czy bezrobotnym, a… posiadanie dziecka. Jeśli dla kogoś posiadanie dzieci to patologia, to radzimy leczyć się. Spadające bezrobocie przeczy twierdzeniu, że mityczny „socjal” rozleniwia, a badania wykazują, że 500+ wydawane jest m.in. na pomoce naukowe i odzież dla dzieci.

 

- Teoria skapywania… naprawdę ktoś jeszcze w to wierzy ad.2021? Ano tak, przynajmniej w Polsce. Teoria ta już dawno została obalona i uznana za bzdurną, jednak w Polsce znajdziemy delikwentów, którzy gotowi są mniej zarabiać, mieć śmieciówkę zamiast umowy o pracę, bo… pan pracodawca jest prześladowany przez tyranię socjalizmu. A tak już na poważnie – jeśli pracodawca nie jest w stanie zapewnić odpowiedniej umowy, godziwej płacy i warunków pracy to najzwyczajniej w świecie nie powinien być pracodawcą. Skończmy z mitem małych i średnich przedsiębiorstw, którym hołubią kolejne rządy, bo to zwykłe wylęgarnie biedy, wyzysku, niskich pensji, krańcowo słabej efektywności pracy i innowacyjności. Nie każdy musi mieć firmę, a jeśli nie jest w stanie zapewnić pracownikom godziwych warunków, to wręcz powinien mieć to uniemożliwione.

 

 

 

Źródła

 

 

No dobrze, to wróćmy do podstawowego pytania – skąd się to bierze?

 

Manipulacja, propaganda i socjotechnika to jedna część odpowiedzi, oczywiście jak najbardziej słuszna. System wpaja nam od urodzenie określone poglądy i wartości, stąd ciężko się dziwić, że ludzie tak powszechnie je przyjmują.

 

Druga część odpowiedzi na to pytanie tkwi w umiejętności neoliberalizmu do wyciągnięcia z nas tego, co najgorsze. Gdy przeciętny obrońca neoliberalizmu staje ponownie do boju o dobre imię kapitalizmu, jednocześnie zapominając, że sam jest kiepsko opłacanym pracownikiem, w gruncie rzeczy wyraża on pragnienie bycia jednym z członków liberalnej elity materializmu. Pomimo wyzysku i cały czas neofolwarcznych stosunków pracy w Polsce (a może właśnie dzięki nim?) wiele osób chciałoby zwyczajnie zmienić swoje miejsce w tym układzie i samemu wyzyskiwać i żyć z pracy innych. Taki właśnie ideał przemycany jest podprogowo w ramach kapitalistycznej propagandy. Marzenie kucowatych, młodych fanatyków austriackiej szkoły to właśnie taka typowa staropolska i sarmacka samowola, gdzie nic nie ogranicza ich fantazji w kurwieniu, wyzyskiwaniu i niszczeniu swych podwładnych.

 

Pisałem miesiąc temu o anomii państwa i upadku ogólnie przejmowanych zasad i wartości. W systemie, gdzie jest tak dużo niesprawiedliwości i nierówności praktycznie każdy prędzej czy później dojdzie do wniosku, że bycie uczciwym nie opłaca się, a model typowego „przedsiębiorcy” zaczytanego w Mentzenie, Berkowiczu czy Gwiazdowskim jest o tyle korzystny, że wówczas to my jesteśmy tym, który gnębi i poniża a nie jesteśmy tym gnębionym i poniżanym.

 

 

 

Wojna klasowa

 

 

Żyjemy w dobie wojny klasowej, która wynika z przyjęcia neoliberalnych paradygmatów po roku 1989. To wojna wypowiedziana przez banksterów, wielkie korporacje, świat finansów i holdingów wszystkim normalnym ludziom – tzw. „roszczeniowcom”, tym, którzy rzekomo są za słabi, zbyt mało zaradni, za głupi i zbyt leniwi. To wojna garstki przeciw wszystkim, przy czym niestety owa garstka posiada przewagę w każdym aspekcie, jak posiadane środki, wsparcie mediów, świata polityki, nauki i „mądrych głów”. To wojna, która powoduje, że nawet w dobie koronawirusa bogaci są coraz bogatsi a biedni coraz biedniejsi.

 

A skoro i tak jesteśmy na wojnie, i to wojnie, którą nam narzucono, to warto pamiętać po której stronie barykady stoimy. To strona ludzi pracy, ludzi którzy tworzą, którzy chcą mieć normalne życie, rodziny, mieszkania. Nie wypada więc by będąc żołnierzem na takiej wojnie wznosić pochwały ku czci naszych wrogów, siać defetyzm w ich interesie i rozsiewać wrogą propagandę. My i oni to dwa światy, które nie mają ze sobą nic wspólnego.

 

 

 

Grzegorz Ćwik

 

piątek, 30 kwiecień 2021 19:56

Zeus i góra Tomorr (Albanian Third Position)

Kilka moich uwag wstępnych: Poniższy tekst jest autorstwa albańskich nacjonalistów odrzucających wierzenia abrahamowe, zwłaszcza islam na rzecz mitologii indoeuropejskiej. Niemniej jednak ten krótki tekst obrazuje bardzo ciekawe fakty. Askr Svarte w wywiadzie udzielonym słoweńskim nacjonalistom z organizacji „Tradycja przeciw Tyranii” zwrócił uwagę na wiele punktów wspólnych charakterystycznych dla zarówno chrześcijaństwa przystosowanego do folkloru ludów europejskich, jak i etnicznych europejskich wierzeń pogańskich. Wiele zwyczajów z folkloru, kalendarz religijny, jak i spostrzeżenia dotyczące działań zmierzających do przezwyciężenia duchowych dekadencji – mimo różnic religijnych, zarówno Askr Svarte, jak i ja, jako katolik, jako opcję przeminięcia Kali Jugi widzimy wzrost manifestacji „mrocznych” form duchowości, które następnie muszą zostać pokonane. Jest to pewnego rodzaju „akceleracjonistyczne” spojrzenie na duchowość z perspektywy przyszłości. Pytanie, czy te formy zostaną przez kogoś zainicjowane, czy będą naturalną konsekwencją triumfu laicyzacji to już inna kwestia. Tego typu punkty wspólne, jakie można dostrzec między różnymi religiami widać również w tym artykule opisującym albańską duchowość ludową. Albańczycy są narodem, w którym zderzyły się ze sobą cztery wyznania abrahamowe (katolicyzm, prawosławie, islam sunnicki oraz suficki islam w wersji bektaszija). Czynnikiem spajającym duchowość Albańczyków, a przez to spajającym ten naród etnicznie jest zachowanie indoeuropejskich archetypów w ludowej religijności albańskiej. Góra Tomorr, w tożsamości narodowej Albańczyków mająca sakralny charakter jest dla albańskich chrześcijan miejscem Wniebowzięcia NMP, a dla muzułmańskich Albańczyków miejscem Abbasa ibn Alego, który zginął w bitwie pod Karbalą i który jest postacią otaczaną czcią przez szyitów i wyznawców sufickiej wersji islamu. W obu przypadkach mamy do czynienia z echem dawnego kultu Zeusa (po albańsku Zojz), który został przystosowany do islamskich i chrześcijańskich wierzeń po kolejno – chrystianizacji i islamizacji Albańczyków. Choć dla wielu pogan, w tym działaczy organizacji ATP chrystianizacja i (ewentualnie) islamizacja zwyczajów antycznych Europejczyków jest skrzywieniem ich kultury, uważam, że europejskie chrześcijaństwo jest kontynuacją pierwotnej duchowości Europejczyków. Zauważyć trzeba na graniczny charakter kultu góry Tomorr – wskazuje ona, że należy w duchowości odrzucić płytki, telluryczny etnocentryzm, ponieważ ostatecznym celem człowieka są Niebiosa. Niebiosa są prawidłowym odczytaniem skrzywione prawdy zawartej u Nietzschego. Odrzucając jego nihilizm, pamiętajmy nadal, że człowiek jest czymś, co pokonane być powinno. [Dymitr Smirniewski] 

 

 - - - 

 

Oto kilka uwag brytyjskiego uczonego klasycznego Arthura B. Cooka zaczerpniętych z jego pracy „Zeus: studium starożytnej religii”, nad którymi warto się zastanowić.

 

Pisze on: „Jest również prawdopodobne, że Zeus był czczony na Górze Tomori w pobliżu Berat, co można sądzić po świętym charakterze tej góry i niektórych kultowych zwyczajach opisanych przez niedawnych podróżników”. Następnie cytuje książkę J. Swire'a King Zog's Albania (Londyn 1937) o świątyni na górze Tomor: „Świątynia została zbudowana, jak powiedział mi Baba Tyrabiu, na miejscu starożytnej pogańskiej świątyni, więc Abas Ali prawdopodobnie odziedziczył swoje nadprzyrodzone moce od pogańskiego boga, którego wyparł. Wspomina również o świętej jaskini wykonanej przez Mahometa z „przejściami, których człowiek nie może splugawić; i prowadzą pod ziemię… na szczyt Tomori i do tekke na skale nad Krują ”.

 

Mamy tu proste świadectwo starożytnej pogańskiej świątyni i wyznanie, że Abas Ali jest tylko przykrywką dla starego indoeuropejskiego boga nieba, czczonego przez Albańczyków. Ponadto chcielibyśmy zwrócić uwagę na legendę o świętej jaskini łączącej górę Tomorr z górą Kruja. Góra Tomorr i góra Kruja są duchowo powiązane, jak sugeruje ta legenda, a fakt, że w Kruja znajdujemy kolejne święte miejsce Bektashi, nie powinien nas dziwić. Nie zapominajmy też, że Kruja była twierdzą naszego bohatera narodowego. O jego ezoterycznym znaczeniu w tradycji Albanii mówiliśmy gdzie indziej.

 

Innym świadectwem jest R. Matthews w Sons of the Eagle (Londyn 1937): „Wiele setek lat temu… było dwóch braci, bardzo święci mężowie, którzy mieszkali w Arabii. Pewnego dnia przybyli do Albanii: nikt nie wie jak, niektórzy mówią drogą powietrzną. Młodszy z nich założył swój dom w Beracie, gdzie był wielce czczony za swoją świętość i został patronem miasta. Ale starszy brat, Ali, był wielkim wojownikiem. Jeździł po całej okolicy na swoim wspaniałym koniu, rzucając wyzwania i pokonując barbarzyńców, którzy mieszkali w okolicy. Jego koń potrafił pokonać wiele kilometrów jednym susem. Na skałach Tomori wciąż możesz zobaczyć ślady jego kopyt… W końcu nadszedł dzień, kiedy Ali pokonał wszystkich swoich wrogów. Więc udał się na emeryturę na szczyt Tomori, do miejsca, gdzie dziś stoi świątynia. Przez trzy dni medytował tam samotnie nad losem swoich wrogów i przyszłości swojego kraju, Albanii. Wtedy po raz ostatni wskoczył na siodło swojego wielkiego konia. Powietrze zaniosło go na szczyt Olimpu w Grecji i tam mieszka na zawsze. Ale co roku, 15 sierpnia, w dniu, w którym on i jego brat po raz pierwszy przybyli do kraju, wraca na szczyt Tomori. Pozostaje tam przez trzy dni, aby przyjąć hołd swojego ludu. I to właśnie z tego powodu i ze względu na jego opiekę chrześcijanie i muzułmanie pielgrzymują co roku i przez trzy dni składają ofiary w sanktuarium”.

 

Autor komentuje najważniejszą część tej legendy: „Życie wieczne na Olimpie… Wtedy rzeczywiście Zeusowi pod tak cienkim przebraniem ludność południowej Albanii nadal składała hołd”. W legendzie można wyróżnić trójdzielność indoeuropejską. Jeden brat jest świętym (funkcja religijna), drugi jest wojownikiem (kasta wojowników), a ludzie składający hołd to zwykli ludzie (kasta produktywna). Ponadto wzmianka o znaku pozostawionym przez kopyta konia na górze przypomina ślady pozostawione przez konia Skenderbega na innej znanej albańskiej górze. Arthur B. Cook wzmacnia więź, którą tworzymy z naszą starożytną pogańską tradycją albańską i Dodoną przez: „Pan Matthews kończy swoją opowieść, zwracając uwagę na podobieństwo między Tomori na północy i Tomaros na południu:„ jeśli pójdziesz dziś w jedną stronę w górę Tomori, w końcu dotrzesz do wioski, która sama nazywa się Tomori. Powyżej znajduje się zbiór ruin, do tej pory niezbadanych, znanych lokalnie jako Qyteti (miasto). A największy z nich został nazwany przez mieszkańców wioski Dodona. (ib. str. 286).”

 

Hugh Hunt wspiął się na Tomorr w 1929 roku i opisuje, jak złożono ofiarę na górze Tomorr, zanim została zakazana przez komunizm: „Dowiedzieliśmy się, że następnego dnia ma odbyć się pielgrzymka na szczyt góry Tomori, gdzie złożono ofiarę. białego byka miał się odbyć i przyjął zaproszenie do udziału w tym święcie. Następnego dnia wstaliśmy o świcie i rozpoczęliśmy wspinaczkę. Obecny był pełny skład mnichów - w sumie około czterdziestu - i kilku służących. Wspinaczka była uciążliwa, a dzień upalny. Szczyt był spowity chmurami - to dobry znak, mówili mi mnisi, gdyż wskazywało to na obecność ZEFS, któremu miała być poświęcona ta ofiara. Zainteresowałem się, bo chociaż moja znajomość mitologii greckiej jest zadziwiająco mała, zacząłem dostrzegać, że musi istnieć jakiś związek między tym kochającym chmury bóstwem a Zeusem. Ale pytania okazały się mało przydatne; mnisi wydawali się równie mało poinformowani jak ja; ceremonia odbywała się corocznie - a może częściej, bo jestem zdania, że ​​poinformowali mnie, że w podobny sposób obchodzili dzień św. Jerzego, ale nie jestem tego pewien. Dotarliśmy na szczyt - była już późna pora - i tam znaleźliśmy byka wychowanego wcześniej przez mieszkańców wioski i już rozpalono ogień. […] Modlitwy ofiarował główny mnich; a byk, już szczęśliwie uwolniony od bólu, został wciągnięty na solidną drewnianą konstrukcję i upieczony. O ile pamiętam, miał na szyi girlandę z jasnych kwiatów; ale sądzę, że zostały one nałożone po jego śmierci. Wyszedłem wcześniej niż reszta, w towarzystwie tłumacza i mojego towarzysza, a po zmroku wróciłem do wioski. Nigdy nie odkryłem, jaki był ostateczny los byka.”

 

Bardzo przypomina to ofiary składane Bogom w klasycznej starożytności. Imię boskości (Zefs) jest również bardzo interesujące. Przypomina albańskie słowo oznaczające boga (Zot), a także różne formy albańskiego bóstwa, ojca nieba (Zen, Zis, Zojz itp.).

 

Arthur B. Cook podsumowuje: „Powyższe stwierdzenia wydają się obejmować potrójną mieszankę użycia bektaszyckiego, powszechnych wierzeń ludowych i klasycznej reminiscencji. Wiara ludowa dostarczyła magicznego konia, podziemnych przejść… Klasyczne wspomnienie wyjaśni ślady kopyt na górze, wyjazd na Olimp, a przede wszystkim przetrwanie imienia Zeus. Niemniej jednak, gdy weźmie się pod uwagę wszystkie te czynniki, trwała świętość góry, coroczna pielgrzymka na jej szczyt i uroczysta ofiara z białego byka przez zebranych wieśniaków są wystarczającym dowodem na to, że starożytny kult boga nieba na swoim świętym wzgórzu przechodzi z pokolenia na pokolenie prawie nietknięty przemijającymi zmianami polityki i religii ”.

 

Dlatego Albania jest jedynym krajem w Europie, w którym Zeus jest obecny, a jego kult jest nadal praktykowany. Cesarz Julian, którego chrześcijanie nazywają apostatą za powrót do pogańskich wierzeń, sławił prowincję Epir Novus i uczeni wciąż mają to uczucie, gdy spotykają nasze tradycje. Będziemy kontynuować jego wojnę, ale teraz nadszedł czas, aby rozerwać skorupę Abasa Alego, semickiego uzurpatora, aby ujawnić naszego albańskiego ojca Nieba i oddać mu cześć taką, na jaką zasługuje.

 

Tłumaczenie: Dymitr Smirniewski

 

Link: https://albanianthirdposition.wordpress.com/2020/09/01/zeusi-dhe-tomorri-zeus-and-tomorr/

 

Jewgienij Nieczkasow znany również jako Askr Svarte jest rosyjskim odynistą i tradycjonalistą, który napisał różne książki o pogańskim tradycjonalizmie oraz Ścieżce Lewej Ręki w germańsko-nordyckiej tradycji. Założył również społeczność pogańską Svarte Aske, wydawnictwo Svarte Publishing oraz jest redaktorem naczelnym publikacji Warha.

 

Na sam początek proszę, powiedz nam, jak wyglądał Twój początek z rodzimowierstwem i co Ciebie skłoniło na drogę pogaństwa?

 

W roku 2019 minęło 10 lat od czasu moich pierwszych kroków w kierunku pogaństwa. Kiedyś, w czasach mojej młodości do moich rąk trafiły książki Alieksieja Dobrowolskiego (Dobrosława) i Varga Vikernesa. Służyło to za impet dla mojego zanurzenia w tradycji pogańskiej. Do tego czasu aktywnie studiowałem klasyczny europejski okultyzm. Obecnie moje poglądy poszły znacznie dalej i głębiej. Przykładowo, zrozumiałem, że Varg okazał się poganinem tylko w swojej muzyce, nie w swoich ideach i książkach.

 

Dodatkowo, mam bezpośrednio niemieckie korzenie. Moi przodkowie byli niemieckimi imigrantami w Imperium Rosyjskim, a potem zostali zesłani na Syberię. Niemiecka krew z góry wyznaczyła moją ścieżkę precyzyjnie w linii niemiecko-skandynawskiej tradycji. Mimo to, uznaję słowiańskie rodzimowierstwo za przyjaciela i sojusznika, głównie dlatego, że przez wiele lat utrzymywałem przyjaźń z Welesławem Czerkasowem (wołchw Veleslav). I jestem dobrze zaznajomiony z jego filozofią i książkami. Jego nauczanie o sakralnej i prawdziwej wewnętrznej naturze człowieka można prześledzić w moich pracach.

 

W zasadzie to prawda, że pogaństwo jest naturalną i autentyczną formą religijności i duchowości dla wszystkich narodów (ethnoi) żyjących na świecie.

 

Jesteś autorem kilku książek w temacie pogaństwa i starej wiary. Czy mógłbyś pokrótce przedstawić te książki, jak i swoją inną działalność dla naszych Czytelników oraz również wyjaśnić nam główną istotę światopoglądu, który nazywasz „tradycjonalistycznym pogaństwem”?

 

Moje prace można podzielić na dwa rodzaje: moje książki o germańsko-nordyckiej tradycji z jednej strony, z drugiej moje książki i artykuły o pogańskiej filozofii, teologii oraz krytycyzmie. Według mnie, druga strona dotyka ogólnych tematów i problemów, z którymi mierzy się tradycja indoeuropejska zwłaszcza w Europie. Rozwijam swoją tradycje i w tym samym czasie proponuję rozwiązania i formułuję pytania, które dotyczą nas wszystkich. To jest praca dla dobra wspólnego.

 

Opublikowałem dwie książki o germańskiej tradycji: „Luka: AT the Left Hand of Odin” (Fall of Man Press) oraz “Приближение и окружение” (“Przybliżenie i okrążenie” Svarte Publishing). W tych książkach rozważam i rozwijam kierunek nazywany „Ścieżką Lewej Ręki” – transgresyjne i traumatyczne doświadczenie Sacrum oraz egzystencję Tradycji w erze Ragnaroku, absolutnie niekorzystnej nowoczesności. W drugiej książce stawiam na filozofię języka oraz Martina Heideggera, który jest bardzo rzadki w naszych kręgach.

 

Jeśli mówimy ogólnie o pogaństwie to po rosyjsku opublikowałem ogromną pracę „Polemos: Pogański Tradycjonalizm” wielkości 800 stron w dwóch tomach. W niej rozważam historię oraz obecny stan wielu pogańskich tradycji indoeuropejskich. Studiuję i pokazuję z ogromną ilością przykładów tego, jak nowoczesność i postnowoczesność zinfiltrowały pogaństwo oraz stopniowo zniszczyły różnorodność kultur i religii. Poruszam najbardziej wrażliwe tematy, w tym wirtualną rzeczywistość, technologię, społeczeństwo przemysłowe, feminizm, politykę, język itd. Ale poza krytyką, próbuję pokazać pozytywne aspekty, sukcesy pogaństwa, jak i nowe kierunki myśli oraz mistycznych objawień związanych z tradycjonalizmem. Część informacji o książce jest dostępna po angielsku na stronie www.polemos.ru.

 

Również opublikowałem ponad sto artykułów o pogaństwie oraz dziesiątki wywiadów z różnymi przedstawicielami pogaństwa, pisarzami oraz aktywistami z Rosji, Europy i Ameryki. Publikujemy ich w naszym almanachu „Warha”. Tej jesieni będzie siódma edycja po rosyjski, a w 2019 roku opublikowana została druga edycja po angielsku nazywająca się „Warha Europe”. Publikowana jest online za darmo. Ponadto już drugi rok prowadzimy naszą platformę medialną o pogaństwie, „Fundację Religii Tradycyjnych”, która jest dobrze znana wśród rosyjskich badaczy współczesnego pogaństwa.

 

Światopogląd tradycyjnego pogaństwa jest również związany z tradycjonalizmem Juliusa Evoli. Generalnie obecnie ludzie używają terminu „tradycjonalizm” w związku z respektowaniem konkretnych lokalnych i narodowych tradycji i zwyczajów, ale tradycjonalizm Evoli i Rene Guenona jest w rzeczywistości filozofią, która wierzy w cykliczność natury historii, w której różne lata od złotego wieku do ciemnego wieku pojawiają się ponownie w historii oraz również wierzy, że istnieją transcendentalne prawidła, których resztkami są tradycje wszystkich starożytnych religii. Czy mógłbyś nam trochę opowiedzieć o tym kierunku filozoficznym i do jakiego poziomu jest on obecny w „pogańskim tradycjonalizmie”? Powiedz nam coś również o evoliańskich koncepcjach takich jak „Rewolta przeciw Współczesnemu Światu”, czy „Ujeżdżanie Tygrysa”, które są również tytułami jego dwóch lub więcej ważnych książek. Co reprezentuje „współczesny świat” w evoliańskim sensie oraz jak możemy najlepiej zbuntować się przeciwko obecnemu czasowi Kali Jugi lub ciemnego wieku?

 

To jest dokładnie to, o czym piszę w „Polemos”. Tradycjonalizm Juliusa Evoli, Mircei Eliadego, Alana de Benoist położony jest w sercu moich metod i poglądów. Tak, tradycjonalistyczne pogaństwo kładzie nacisk na dwie rzeczy: a) lokalność („Odrzuć globalność, szanuj lokalność”) oraz unikalność każdej pogańskiej tradycji i kultury ich narodów ; b) jedność wszystkich tradycji indoeuropejskich na najwyższym poziomie teologii w apofatycznym rdzeniu Sacrum. Jest też inna metafora: Jedna Tradycja jest podstawową gramatyką języka Sacrum, podczas gdy osobne tradycje różnych ludów są mitami (literalnie „mit” oznacza „opowieść”), opowieści oraz komunikację ludzi z ich Bogami. Podejście to usuwa sprzeczności i nie wzywa do tworzenia ani jednego pogańskiego kościoła ani religii, nie stwarza warunków wstępnych do zjednoczenia. Jedność w wielości, złożoność w wielości. To wielość kultur przeciwko tylko jednej kulturze lub wielokulturowości (lewicowo-liberalnej różnorodności) tygla.

 

Odnośnie evoliańskiego wezwania do „Rewolty Przeciw Współczesnemu Światu”, Evola sam mówi o nim najlepiej. Podsumowując, Współczesny Świat (od wieków XV-XVI) jest odwróconym odbiciem świata Tradycji. Wszystko, co było święte i konstytuowało strukturę społeczeństw tradycyjnych zostało zniszczone i wywrócone na jedną stronę. Zamiast sacrum jest profanum, zamiast arystokracji – egalitarne obywatelstwo, zamiast ludów i klanów – narody, zamiast religii – nauka, zamiast stanów i kast – równość itd. Ale problem tkwi głębiej: zamiast tradycyjnego myślenia i języka, mamy współczesną logikę, metody, algorytmy i myśli, kartezjanizm i heglizm. Podążając za Rene Guenonem, Evola proponował zbuntować się przeciwko temu wszystkiemu oraz przywróceniu godności arystokratycznej oraz najwyższym sakralnym orientacjom życia.

 

Ale w swojej późniejszej książce „Ujeżdżanie Tygrysa” Evola zaoferował refleksję na temat swojej wieloletniej ścieżki oraz prób przywrócenia Tradycji. Evola przyznaje, że potrzeba inne strategii. Nie prostej wojny w imię restoracji, ale sprytu, cierpliwości i oczekiwania. Stąd dobrze znany obraz „ujeżdżania tygrysa”: zachowanie egzystencjalnego napięcia i wierności (Semper Fidelis) Tradycji i wyższych ideałów nawet w dobie totalnej alienacji i upadku. „Jeśli Europa jako pierwsza wkroczyła w upadek, jej przeznaczeniem jest wyjście z tego jako pierwsza” - mówi Evola. Wśród minusów tej pracy chciałbym zwrócić uwagę na niezrozumienie idei Heideggera. Chociaż badacze twierdzą, że Heidegger znał pisma Evoli.

 

Stety lub niestety, my nie posiadamy gotowej uniwersalnej formuły tego, „jak mamy wszystko przywrócić z powrotem”. Są różne opinie. Według mnie osobiście, jednym z warunków Kali Jugi jest niemożliwość powstania dużych wspólnot inicjacyjnych. Losy toczą się w małych (kilka tysięcy też małych) grupach lub na poziomie indywidualnym. Sposób, w jaki będzie możliwe całkowite wymazanie współczesnego świata z powierzchni ziemi, jest nadal przed nami ukryty. Myślę też, że właściwa śmierć (opuszczenie tego świata) może dać wartościowe owoce przydatne w dalszej wędrówce duszy i stać się iskrą, która może przypomnieć innym o płomieniu Tradycji.

 

Jacy inni myśliciele, filozofowie i pisarze również Ciebie zainspirowali?

 

Jak wspomniałem wcześniej: Julius Evola, Mircea Eliade, Veleslav Czerkasow i Alain de Benoist. Ważnym jest, by dodać do tej listy Aleksandra Dugina, znam dobrze prawie wszystkie jego prace. Niemniej jednak muszę zastrzec, że nasze poglądy w pewnych kwestiach są diametralnie różne. Ważnym jest również wspomnienie o Martinie Heideggerze, który jest sam w sobie zagadką zagadek. Filozofia Heideggera jest wyzwaniem, który formułuje jeszcze głębsze i bardziej radykalne pytania niż tradycjonalizm. Budowanie mostu między tradycjonalizmem, a Heideggerem jest trudnym zadaniem. Tutaj ważniejsze jest prawidłowe postawienie pytania niż udzielenie na nie odpowiedzi.

 

Mogę jeszcze wymienić innych autorów w przypadkowej kolejności: Meister Eckhart, Ernst i Friedrich Jüngerowie, Jean Baudrillard, Kaarlo Pentti Linkola, Collin Cleary, poezja i mity personalne Jewgienija Gołowina, poezja Siergieja Jesenina. I to nie wszystko.

 

Wydaje się, że pogaństwo jest dość powiązane z różnymi poglądami, które można znaleźć na prawicy, przykładowo w szkole myśli Nowej Prawicy, której główny filozof Alain de Benoist pisał również obszernie o pogaństwie. Jakie są główne koncepcje, poglądy i idee, które można znaleźć w wierzeniach pogańskich i starożytnych religiach, które są również atrakcyjne dla Nowej Prawicy, a także dla wielu różnych ludzi po prawej stronie, od identytarystów po etnonacjonalistów?

 

Wynika to w dużej mierze z aktywności Alaina de Benoist. Ale jeśli spojrzymy na historię to interes narodowo zorientowanych myślicieli w tradycji ich narodów oraz ich ziemi (folkloru) sięga kilka wieków wstecz. Zaletą idei de Benoista jest to, że przezwyciężył on orientację na ścisły nacjonalizm, będący w istocie najczystszym przejawem nowoczesności. Skupił się na kulturze, etniczności, odrzuceniu globalizacji oraz postawił na studiowanie europejskich kultur i historii. Dla niego pogaństwo jest formą myśli, w ramach której można zbudować taką myśl i praktykę, która pozwoli na uniknięcie błędów nowoczesności i Oświecenia. Dla niego i wszystkich kolejnych nowoprawicowców, identytarystów, korzenie Oświecenia, egalitaryzmu i globalizacji sięgają chrześcijaństwa, które ustanawia kolejne przesłanki skutkujące nowoczesnością. Te idee są generalnie wspólne wielu autorom i jako takie są prawdziwe.

 

Inną znaną figurą wewnątrz ruchu Nowej Prawicy jest rosyjski autor Aleksandr Dugin. Jaka jest Twoja opinia o Czwartej Teorii Politycznej i o ruchu eurazjatyckim?

 

Jak już wspomniałem, mam wiele wspólnego z ideami Aleksandra Dugina. Swoją drogą, nawet w swoich książkach (np. w „Postfilozofii”) Dugin uznaje chrześcijaństwo za krok ku upadkowi i nowoczesności.

 

Eurazjatyzm to projekt i ideologia polityki zagranicznej. W Rosji jesteśmy świadkami całkowitej porażki we wszystkich kierunkach. Zachodnia publiczność może pomyśleć, że Rosja jest bastionem konserwatyzmu i religii, ale jest to dzieło propagandy polityki zagranicznej i telewizji. Mamy kraj oligarchiczny, w którym symuluje się konserwatyzm, aby pocieszyć ludzi i zdobyć lojalność wyborczą.

 

Czwarta Teoria Polityczna to bardzo kusząca koncepcja, która zawiera precyzyjne definicje wcześniejszych podstaw i propozycji o „jakim wszystko NIE powinno być”. Ogółem, koncepcja rozwija te same wnioski, jakie ma de Benoist i tradycjonalizm z wpływem Heideggera i jeszcze trudniejszym przezwyciężeniem nowoczesności. Zależnie od punktu widzenia. Czwarta Teoria Polityczna ma plusy i minusy, takie jak brak praktycznych implementacji, konkretnych map myśli i pozytywnych opisów. Wydaje się, że taki był plan: dać myślicielom, politykom pole, na którym są podstawowe zasady i zamierzenia, ale konkretne przykłady wykonania 4PT mogą być bardzo różne w różnych częściach świata. Finalnie, teoria jest nadal w fazie rozwoju i w celu zdobycia lepszego zrozumienia jej „mechaniki” powinno się ją studiować i próbować znaleźć propozycje rozwiązania podstaw jej własnej kultury i (geo)polityki w różnych krajach.

 

Podczas gdy współczesny człowiek odrzuca starożytne mity jako prymitywne baśnie, wielu uważa, że ​​mity to coś znacznie więcej; że mityczne stworzenia, bohaterowie i bogowie reprezentują różne archetypy, a same mity reprezentują coś więcej niż niektóre historie naszych przodków. Powiedz nam, jakie są Twoje poglądy na temat starożytnych mitów, czego możemy się z nich nauczyć i dlaczego ważne jest, aby każdy naród pamiętał i pielęgnował swoje mity i legendy?

 

Po pierwsze, jakiekolwiek twierdzenia, że współczesna nauka i społeczeństwo przezwyciężyły mitologię jest samo w sobie fałszywe. Obecnie mity istnieją jako zdegenerowane fragmenty i refleksje stereotypów, politycznych i marketingowych mitów stworzonych dla specyficznych celów. O tym pisali Jean Baudrillard i Roland Barthes. Pomimo całego patosu racjonalności, społeczeństwa są nadal głęboko irracjonalne w swojej dynamice społecznej.

 

Mit jest opowieścią, narracją. Uważam, że mit jest zarówno paradygmatem, jak i w pewnym sensie epistemą, specjalną ścieżką, logiką i procedurą myślenia, które przewyższa klasyczny kartezjanizm i logikę arystotelejską, które są nauczane w szkołach. Collin Cleary ma dobrą definicję takiego sposobu bycia: żeby być otwartym na Bycie i pozytywną wolę twórczości poetyckiej.

 

Mieszkać w Micie (mitach kultury twojego ludu) - ogólnie oznacza to zmianę swojego myślenia, twojego spojrzenia na świat i sposobu bycia. Czego możemy się nauczyć z Mitu? Wszystko. Mit jest naszą Ojczyzną.

 

Mimo że materializm zwyciężył w Europie i na Zachodzie, pozostawiając niewiele miejsca na prawdziwą duchowość, wydaje się, że ludziom brakuje jakichkolwiek mitów i mitów. Świadczy o tym ciągła popularność filmów i książek o tematyce mitycznej, jak na przykład legendarne książki JRR Tolkiena, które są dziś tak popularne, jak wtedy, gdy powstały prawie 70 lat temu. Jak myślisz, co kryje się za tym, że nawet w świecie, w którym wszystko jest zracjonalizowane, ludzie wciąż pragną takich mitycznych opowieści? Czy zgodzisz się, że do pewnego stopnia na poziomie podświadomości ludzie chcą wrócić do świata mitów i tradycji, ponieważ nowoczesne utylitarne, liberalne poglądy nie są w stanie zaspokoić ich duchowych potrzeb?

 

Moim zdaniem wszystko napędza pragnienie producentów, aby zarobić. Dlatego nie mam złudzeń, że jakikolwiek film czy serial może przynajmniej pomóc w promocji tradycji. Należy to rozumieć jako aksjomat: wszystko, co dotyczy mediów i telewizji, jest degradacją. Każdy, kto ci powie, że „Wikingowie” popularyzują tradycję germańsko-skandynawską, jest w najlepszym razie po prostu głupcem. Popularność podyktowana jest tutaj efektami specjalnymi i cyklami mody na określone tematy w kulturze. Minie kilka lat i wszyscy będą mieli dość fantazji i bajek, ludzie będą oglądać inny modny gatunek.

 

Jeśli chodzi o Tolkiena, Martina czy Gaimana i literaturę tego gatunku jako całości, uważam, że to wszystko jest symulakrą, fałszerstwem i kompilacją opartą na prawdziwych mitach i tradycjach. Jeśli czytelnicy chcą „czegoś epickiego” lub „bajecznego”, pozwól im czytać same sagi, prawdziwe historie lub święte teksty. Albo lepiej - niech wcielają te zasady w życie.

 

Masz rację, mówiąc, że nowoczesne utylitarne, liberalne poglądy nie są w stanie zaspokoić potrzeb duchowych. Ludzie odczuwają głęboką tęsknotę za autentycznością, której nie wiedzą, gdzie szukać. A potem rodzi się chimera, kiedy pod pozorem duchowości System karmi ludzi pseudo-duchowością, również pod sosem zabawnych treści. Ludzie są słabi i ślepi, więc falsyfikat biorą za coś prawdziwego, a „powrót do mitu” oznacza „oglądanie następnego sezonu”. Ci ludzie są zgubieni.

 

Oprócz wspomnianego już pogańskiego tradycjonalizmu, jesteś także zwolennikiem „Ścieżki Lewej Ręki”. Czy mógłbyś wyjaśnić znaczenie tego terminu w duchowości i opowiedzieć nam trochę o tym?

 

Termin „Ścieżka Lewej Ręki” to ogólna nazwa na dużą liczbę szkół i nauk, tradycyjnych i współczesnych. Niektóre z nich są wręcz przeciwstawne do innych, więc opowiem o swoich kierunkach myślenia.

 

Według mnie, Ścieżka Lewej Ręki jest tym podejściem lub tą konfiguracją w ramach Tradycji, która odpowiada zmienionym warunkom metafizycznym naszej epoki. Z grubsza mówiąc, niemożliwe jest w erze Wieku Żelaza praktykowanie tradycji tak, jakby wokół nas trwał Złoty Wiek. Dlatego też Ścieżka Lewej Ręki jako całość sugeruje podejście do problemu inaczej, z innego punktu widzenia. Nie ma mowy o przywróceniu Złotego Wieku ani o powrocie do wygodnego świata burżuazyjnego konserwatyzmu, który prawie 100% europejskich konserwatystów widzi jako ideał - konserwatyzm burżuazyjny XVIII-XIX wieku.

 

Musimy polegać na transgresywnym i radykalnym doświadczeniu niekorzystnych warunków metafizycznych jako przejawów właściwego porządku rzeczy. Stąd zwiększona uwaga na ponurą estetykę i obrazy związane ze śmiercią, zniszczeniem i ekstatycznymi (szamańskimi) praktykami. Ale to jest poziom zewnętrzny. Jeszcze głębiej wszystko opiera się na problemie myślenia i poprawnej interpretacji metafizyki czasu i naszej prawdziwej wewnętrznej natury. Ścieżka Lewej Ręki jest prawie zawsze indywidualną ścieżką duchowej samowiedzy i przezwyciężania dualizmu (podobna do tantrycznej adwajty). Można powiedzieć, że Ścieżka Lewej Ręki jest najkorzystniejszą ścieżką duchowego urzeczywistnienia w najbardziej niekorzystnej dla Tradycji epoce, otoczonej grozą, która odstrasza tych, którzy jeszcze nie są gotowi lub w ogóle takiej ścieżki nie potrzebują. Zgadzam się z tym poglądem, zgodnie z którą era zniszczenia, parodie i symulacje są pod patronatem Bogów odpowiedzialnych za śmierć, podróże oraz zmiany wyglądu i stanów umysłu (np. Dionizos i Wotan). Pytanie brzmi, jakiego rodzaju ofiary musimy złożyć na ich cześć i jak zrobić to poprawnie.[1]

 

Zwracając uwagę na fakt, że Rosja jest tradycyjnie słowiańskim krajem, jak to się stało, że zdecydowałeś się pójść drogą germańskiego odynizmu zamiast słowiańskiego rodzimowierstwa, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że europejskie religie starożytne są również tym, co moglibyśmy nazwać „religiami etnicznymi”? Czy przyczyny tego są w jakikolwiek sposób związane ze skandynawskimi korzeniami Rosji?

 

Jak wspomniałem na początku, mam wielu germańskich przodków po obu liniach moich rodziców. Moi krewni żyją w Szwabii i Bawarii, więc rozwiązanie tej kwestii było właściwe. Utrzymuję przyjaźń z rodzimowiercami i innymi słowiańskimi (i nie tylko) poganami, są oni moimi towarzyszami.

 

Chociaż, jak wspomniałem powyżej, starożytne religie Europy są w pewnym sensie religiami etnicznymi, wszystkie mają te same korzenie, które sięgają wierzeń wedyjskich i Indoeuropejczyków, którzy są również źródłem większości europejskich języków i narodów. Możemy łatwo zauważyć ten związek, porównując różne bóstwa różnych ludów europejskich. Czy możesz powiedzieć nam trochę więcej o tych powiązaniach, możesz podać kilka przykładów podobnych wierzeń i bóstw w całej Europie, a zwłaszcza przedstawić nam podobieństwa między wierzeniami, bogami, mitami i zwyczajami germańskimi i słowiańskimi?

 

Jeśli chodzi o pokrewieństwo ogólne, to wszystko w tej sprawie zostało doskonale opisane przez Georgesa Dumézila (patrz jego książka „Les Dieux Indo-européens”) i językoznawstwo akademickie. Istnieje wiele przykładów, czy to w triadycznej strukturze najwyższych Bogów wśród ludów indoeuropejskich, czy w podobnych terminach dla pojęcia „Boga” w różnych językach.

 

W języku rosyjskim słowo „бог” jest powszechnie używane w odniesieniu do świętych postaci niebiańskich. Wywodzi się z  prasłowiańskiego * bogъ i, według M. Fasmera, z przedindoeuropejskiego rdzenia * bhag (hinduskie bhagas), co oznacza „obdarowywać”, „dawać” i „przydzielać”. Etymologicznie Bóg jest „dawcą”, „tym, który przynosi dary”, na przykład Даждьбог (Dażbog) w słowiańskiej mitologii.

 

W językach germańskich ustalono znaczenie słowa Gott, w języku angielskim - Bóg, w staronordyckim - Goð / Guð. Samo słowo sięga do pragermańskiego * guda (n) (Bóg), z przedindoeuropejskiego rdzenia * ǵhuto pochodzącego od * ǵhew, co oznacza „rozlać” lub od * ǵhaw, co oznacza „wzywać”.

 

W każdym przypadku znaczenie mieści się w jednym gnieździe semantycznym: dawca, dzielnik i jednocześnie ten, który mieszka w niebie. Bogowie to ci, którzy dają coś z nieba lub dzielą się czymś ze wszystkimi.

 

Nauka proponuje rozważenie hipotezy jednego prajęzyka, którym kiedyś posługiwał się jeden proto-lud, z którego przez tysiąclecia rozwinęły się i osiedliły wszystkie ludy indoeuropejskie. To pytanie przenosi nas z powrotem w nieopisane głębiny wieków, gdzie naukowcy mogą jedynie wysuwać hipotezy i stawiać pytania bez odpowiedzi.

 

Nawiasem mówiąc, nie jestem zwolennikiem radykalnej wersji kręgów kulturowych, według których rzeczy, słowa i przedmioty są wymyślane tylko raz w historii, a następnie rozprzestrzeniają się z ludzi na ludzi. Jest to śmieszne i wyklucza możliwość prostych zbiegów okoliczności lub identycznych decyzji między różnymi narodami, które nigdy się nie spotkały. Takie podejście narzuca nam ideę, że są narody, które są nośnikami postępu i wynalazków, i są narody, które przejmują jedynie odkrycia innych. To jest jakiś kulturowy rasizm na poziomie archeologicznym. Nasze wspólne pokrewieństwo na poziomie odległych przodków nie powinno wykluczać naszej wyjątkowej tożsamości i różnych rozwiązań tego samego problemu, w zależności od różnic między kulturami czy środowiskami. Wreszcie ważniejsze jest dla mnie nasze „pokrewieństwo” w Sacrum, w wymiarze transcendentalnym. Ten związek nie istnieje w przeszłości, ale tu i teraz.

 

Jedyny tekst, jaki został rzekomo napisany przez przedchrześcijańskich Słowian, nie przez chrześcijańskich misjonarzy, dotyczący ich wierzeń to Księga Welesa, która została napisana na drewnianych deskach. Ten tekst, który został znaleziony w Rosji w XX wieku, został w większości uznany za oszustwo przez oficjalnych badaczy. Jakie jest twoje zdanie o tym tekście i jaki status posiada on wśród rosyjskich rodzimowierców?

 

„Księga Welesa” to fałszywka łatwa do zweryfikowania. Nikt nie widział żadnych tablic, a analiza językowa i kulturowa tekstu sugeruje, że tekst został napisany współcześnie. Według mnie, najprawdopodobniejszą wersją jest to, że była to próba Miroljubowa, by przepisać indyjskie mity w języku rosyjskiego folkloru. Jest to bardzo zgodne z duchem jego epoki, naznaczonej pasją do duchowości Wschodu itp. Niektóre pomysły, które zaproponował w swojej twórczości, znalazły odpowiedź wśród rodzimowierców, takie jak trójdzielny podział świata, obraz Welesa. Te fragmenty jego twórczości są bardzo bliskie strukturom indoeuropejskim i archaicznym. Ale ogólnie jest to fałszywka i nie można tej książki uznać za wiarygodne źródło. Wśród rosyjskich rodzimowierców jest to rodzaj wskaźnika adekwatności.

 

Kiedy chrześcijaństwo zaczęło rozprzestrzeniać się w Europie, przejęło wiele starych zwyczajów, legend i praktyk, aby stać się dominującą nową religią. Czy możesz podać kilka przykładów tego w Rosji, a także powiedzieć, jak postrzegasz chrześcijaństwo w opozycji do pogaństwa?

 

To, o czym mówisz nazywa się „podwójną wiarą”, którą próbuje się aktywnie przedstawić jako „ludowe prawosławie”. W rzeczywistości sytuacja jest dość skomplikowana. Oczywiście, gdy chrześcijaństwo zdobyło władzę, niezależnie czy siłą, czy nie, zaabsorbowało wiele elementów pogańskiej kultury i kalendarza. Przykładem jest tradycja Kaledari - zimowej procesji mumii z domu do domu. W pogaństwie były to duchy, które zbierały dary (prawie w duchu Bataille'a i Mossa), a w prawosławiu fabuła zaczęła odzwierciedlać oczekiwanie na Boże Narodzenie (np. Zawieszenie gwiazdy na słupie). Lub jeszcze bardziej znana praktyka dostosowywania świąt chrześcijańskich do dat kalendarza pogańskiego jest szczególnie widoczna na przykładzie katolickich świąt Bożego Narodzenia, co całkowicie zbiega się ze świętem przesilenia zimowego. W końcu, okazuje się, że jesteśmy zgodni i konsekwentni, że jakikolwiek naród, czy to rosyjski, czy inny został całkowicie schrystianizowany. Raczej sytuacja wygląda tak, że ludzie nauczyli się zewnętrznego poziomu, zachowania i terminów chrześcijaństwa, ale wewnątrz rozumieli to w absolutnej pogańskiej logice myśli. Nastąpiło pewnego rodzaju rekonfiguracja mitów i schematów myślenia. Podobne procesy zachodziły w Europie. Jeśli chodzi o Rosję i Słowian, należy zwrócić szczególną uwagę na wszelkiego rodzaju sekty ludowe i heretyckie, ruchy, mistykę i folklor.

 

Ale chciałbym zaznaczyć, że powyższe jest prawdą nie tylko w odniesieniu do folkloru i zwykłych ludzi. Prawie zawsze, w każdej erze pomiędzy zakonnikami, a myślicielami religijnymi możemy odnaleźć wiele śladów greckiej filozofii pogańskiej i śladów penetracji myślenia folklorystycznego na poziomie kleru. Sami kapłani często myślą w kategoriach okultystycznych, mistycznych i pogańskich. Nazwałem to „teologiczną podwójną wiarą”. Żywe przykłady to Paweł Floreński, Nicholas of Cusa i Meister Eckhart.

 

Mając bystry umysł i intelektualną intuicję, możesz zdekonstruować i rozszyfrować chrześcijaństwo w dowolnej kulturze. Trzeba tylko oczyścić ukryte struktury i wątki pogańskiej myśli i folkloru i tchnąć w nie świeże powietrze. Aby to zrobić, współcześni poganie muszą rozwijać swoją teologię i filozofię, szukać i wspierać własnych filozofów.

 

Powiedz nam, jak szeroko rozpowszechnione są stare wierzenia, zarówno odynizm, jak i rodzimowierstwo słowiańskie w Rosji oraz jak widzą te wierzenia zwykli ludzie oraz opinia publiczna? Czy współpracujesz również z jakimikolwiek innymi organizacjami pogańskimi i fundacjami w Rosji i za granicą?

 

Według moich subiektywnych szacunków liczba pogan w Rosji w ciągu ostatnich dziesięciu lat znacznie wzrosła. Religijni uczeni zauważyli, że w społecznościach pogańskich wykształciły się ze stadium subkultury i obecnie istnieją jako diaspory. Dotyczy to zarówno rodzimowierców, jak i odynistów/Asatru. Asatru są bardziej aktywni w swojej pracy, a rodzimowiercy przeważają ilościowo. Jednak na szczeblu państwowym i publicznym pogaństwo jest nadal demonizowane i prześladowane. Teraz przywiązujemy dużą wagę do socjologii naszych społeczności, sondaży i opinii. Śledzimy również przypadki prześladowań. Przykładowo, tuż przed końcem 2019 roku legendarna świątynia rodzimowiercza koło Małojarosławca została zniszczona. Wiadomość ta wywołała lawinę reakcji z Polski i Europy Wschodniej, co było szczególnie zaskakujące.

 

Dziś słowiańskie, rosyjskie rodzimowierstwo przechodzi zmiany pokoleniowe. Przybywają młodzi aktywiści i myśliciele i dokonują swego rodzaju rewizji poprzedniego doświadczenia. Czasami jest to nieuzasadnione odważne, a czasami sprawiedliwe. Chciałbym, aby przekształciło się to w nowe zrównoważone organizacje i szkoły myślenia.

 

Tak, staramy się współdziałać ze wszystkimi zdrowymi i odpowiednimi siłami na całym świecie, od Azji po Amerykę, od Grecji po Szwecję. Oczywiście nie ma gdzie uciec od nieporozumień dotyczących historii, polityki, teologii i kwestii metafizycznych. Dlatego konieczna jest wspólna praca z trzeźwym umysłem i minimum emocji. Wszędzie tam, gdzie jest szansa na dialog i porozumienie, trzeba się do tego zobowiązać. Moim zdaniem pogański tradycjonalizm jest roboczym językiem naszej komunikacji i potencjalną platformą dla wszystkich pogan, którzy rozumieją szkodliwy wpływ nowoczesności na ich przekonania i kulturę.

 

Dziękuję za wywiad. Ostatnie słowa należą do Ciebie.

 

Dziękuję za interesujące pytania.

 

Z odwagą przeciwstawmy się prymitywnej nowoczesności przez doniosły antyk.

 

Rozpoznajmy śpiew Mitu pośród białego szumu codziennego życia.

 

Na chwałę Bogom.

 

Tłumaczenie: Dymitr Smirniewski 

 

Link: https://tradicijaprotitiraniji.org/2021/03/08/askr-svarte-myth-is-our-homeland/ 

 

 

 

[1] Fragment zaznaczony kursywą jest o tyle ciekawy, że w nim autor wyciąga podobne wnioski, choć różniące się tradycją religijną. Jako katolik sądzę, że obecny czas dekadencji, laicyzacji jeśli nie zostanie przezwyciężony i jeśli laicyzacja będzie postępować nadal, aż do zaniku wiary chrześcijańskiej, to następnym po okresie laicyzacji etapem (być może pierwszym z dalszych, być może jedynym) będzie popularyzacja mrocznej strony duchowości. Pojawią się sekty, które zaczną popularyzować praktyki okultystyczne wywołujące u ludzi cierpienia duchowe. Społeczeństwo szukając ratunku od tych cierpień (które prawdopodobnie wywołają destabilizację społeczeństwa) będzie skłaniało się do powrotu na łono Kościoła i pokuty. (przyp. Smirnov)

 

Pomimo, że wielu Polakom lata 50 i 60 kojarzą się z ponurą rzeczywistością PRL-u, otoczone są one swoistym kultem, jako niezwykle kreatywny okres. Specyficzna aura ówczesnego twórczego fermentu do dzisiaj inspiruje różne gałęzie twórczości. Do głosu doszło wówczas nowe pokolenie, wychowane po wojnie, które pragnęło żyć nowocześnie. Widoczne stały się zmiany w kulturze, modzie i stylu życia. Wiatr odnowy było czuć od połowy lat 50., gdy zrezygnowano z doktryny socrealizmu i pozwolono artystom na większą wolność twórczą. Uwolniona od wymogów propagandowych sztuka rozwinęła skrzydła. Niestety w sferze społeczno-gospodarczej realia przybierały jakoby nieco inny wymiar.

 

  

Objęciu władzy przez Gomułkę w 1956 r. towarzyszyła ogromna nadzieja społeczeństwa polskiego na zmiany i poprawę sytuacji, która niestety dość szybko została rozwiana. Bezrobocie w Polsce końca lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku było faktem. Władze jednak zamiast tego słowa wolały określać ten stan „lokalnymi nadwyżkami siły roboczej”. Mimo nadmiaru rąk do pracy i realnej niezbędności zatrudnienia, faktycznie osób tych brakowało w zakładach. Uwarunkowane to było deficytem środków państwowych, które pracodawca mógłby wypłacić obywatelowi za wykonaną pracę. Dziwna to była sytuacja, gdyż ludzi do pracy nie brakowało i byli wręcz potrzebni, a jednocześnie państwo nie dysponowało środkami na ich wynagrodzenie. Przykładem obrazującym kondycję ówczesnej Polski może być skarga Samodzielnego Referatu Zatrudnienia Miejskiej Rady Narodowej w Sopocie, z września 1957 roku, kierowana do władz, a dotycząca nadmiaru obowiązków. Czteroetatowy referat zajmował się bowiem szerokim spectrum spraw, począwszy od zatrudniania absolwentów szkół wyższych, średnich i zawodowych po zniesieniu nakazów pracy, poprzez wyszukiwanie miejsc pracy dla amnestionowanych, repatriantów z ZSRR i zwalnianych z armii podoficerów, po aktywizację miast i miasteczek. Pracownicy tej komórki odpowiedzialni byli także za zagospodarowywanie tzw. funduszów interwencyjnych, szkolenia i przekwalifikowywania osób zwalnianych z administracji, repatriantów, młodocianych i kobiet, jak i organizowanie prac chałupniczych. Przydzielali również zapomogi jedynym żywicielom, ale i werbowali pracowników do pracy w górnictwie1.

 

Pomimo złej sytuacji władze utrzymywały nadal raz obrany kurs. Wprawdzie w wszelkiej maści gazetach („Życiu Warszawy”, „Chłopskiej Drodze”, czy „Sztandarze Młodych”)2 pojawiać się  zaczęły artykuły dotyczące problematyki braku pracy i samego bezrobocia, jednakże oficjalnie rządzący starali się robić tzw. dobrą minę do złej gry i wypierali rzeczywistość, chociażby w oficjalnych wystąpieniach, czy statystykach. Nie mogło bowiem być inaczej, niż stanowił najwyższy akt państwowy, a mianowicie Konstytucja Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Uchwalona przez Sejm Ustawodawczy w dniu 22 lipca 1952 roku3 hołdowała hasłu całkowitego wyparcia bezrobocia i jego likwidacji. W artykule 58 ust. 1 czytamy, że „Obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej mają prawo do pracy, to znaczy prawo do zatrudnienia za wynagrodzeniem, według ilości i jakości pracy”. Z kolei ustęp drugi stanowił, iż „Prawo do pracy zapewniają: społeczna własność podstawowych środków produkcji, rozwój na wsi ustroju społeczno-spółdzielczego, wolnego od wyzysku, planowany wzrost sił wytwórczych, usunięcie źródeł kryzysów ekonomicznych, likwidacja bezrobocia”.

 

Tym samym, zgodnie z polityczną poprawnością, rząd głosił, że w 1956 roku pracę miało szukać 38 tysięcy obywateli, przy jednoczesnych 48 tysiącach wolnych miejsc. W 1957 roku z kolei liczby te wynosiły odpowiednio 32 tysiące osób poszukujących zatrudnienia i 56 tysięcy wakatów4. Prawda, o czym mowa była wyżej, odbiegała jednak znacznie od oficjalnych danych. Przeprowadzone w 1956 roku badania w obszarze zatrudnienia w kilku wybranych miastach województwa katowickiego i opolskiego pozwoliło na oszacowanie prawdopodobnej, aczkolwiek jak się dzisiaj uważa znacznie jeszcze zaniżonej ilości faktycznej skali bezrobocia. W wyniku podjętych czynności ustalono bowiem, że przeciętny stosunek realnej liczby bezrobotnych do zarejestrowanych kształtował się na poziomie 5:1 dla kobiet i 3:1 dla mężczyzn. Oznaczać to mogło skalę 180 tysięcy osób bezrobotnych w Polsce, przy czym zdecydowaną większość, bo około 144 tysiące, stanowić miały kobiety5.

 

Pracy brakowało, a w szczególności nie było ofert skierowanych do kobiet. Władze, ratując swoją reputację organizowały dla nich prace tymczasowe. Zajęcia te nie budziły jednak wśród bezrobotnych, posiadających fach w rękach, często młodych ludzi, zachwytu i szeroko pojętego entuzjazmu. Wynikało to bowiem ze specyfiki i charakteru oferowanego zajęcia. Przykładem irracjonalnej oferty zatrudnienia mogą być chociażby prace interwencyjne dla krakowskich kobiet, polegające na darciu pierza za kwotę do 30 złotych dziennie6.   

 

Nadzorujące z ramienia państwa polskiego rynek zatrudnienia, ówczesne Ministerstwo Pracy i Opieki Społecznej7 oraz Zarząd Rezerw Roboczych zauważyły, że problem bezrobocia tkwi między innymi w braku skoordynowanych działań w zwalczaniu tego zjawiska. Obydwa państwowe podmioty nie posiadały bowiem wystarczających i należytych uprawnień do organizowania biur pośrednictwa pracy na miarę tamtych czasów. W praktyce funkcjonowały zaś rzesze licznych instytucji o nieuregulowanych, dublujących się kompetencjach, utrudniających jednocześnie prawidłowe funkcjonowanie państwa w tej sferze działalności8. Na uwagę zasługuje jednak jeszcze jeden fakt, a mianowicie taki, iż MPiOS na masową skalę tworzyło przepisy prawa, jednakże były one bardzo często sprzeczne ze sobą, co w efekcie prowadziło do braku praktycznego ich używania przez powołane do tego instytucji, które wówczas nie rzadko postępowały według własnego uznania9. Jedynym, jak na owe lata, istotnym rozwiązaniem kryzysu pracowniczego i braku tym samym środków do życia, było powołanie w sierpniu 1956 roku do życia funduszu interwencyjnego, przeznaczonego przede wszystkim do ratowania sytuacji w małych miastach i miasteczkach i wspomożenie tym samym najuboższych.

 

Napięta sytuacja w kraju doprowadziła w końcu do wydarzeń czerwca 1956 roku, kiedy to niezadowoleni ze swojego położenia robotnicy poznańskich zakładów im. Cegielskiego (wówczas zakłady im. Józefa Stalina) zaczęli strajkować, domagając się poprawy swojego położenia i swobód politycznych10. Z czasem do strajkujących zaczęli przyłączać się pracownicy innych poznańskich zakładów, manifestując poparcie dla strajkujących. Ten swoistego rodzaju bunt obywateli przeciwko władzy i położeniu ekonomicznemu, związanemu z niskimi wynagrodzeniami skończył się krwawym stłumieniem. Wśród ofiar znalazły się dzieci i kobiety, co tylko doprowadziło do wzrostu gniewu wśród strajkujących i zaostrzenia wymiany „ciosów”. Przeciw manifestującym władze wysłały wojsko. Do Poznania przybyli najważniejsi oficjele rządzącej partii, Premier Józef Cyrankiewicz i sekretarz Komitetu Centralnego Edward Gierek11. Po rozprawieniu się z ludnością cywilną Poznania, natychmiast władze wszczęły represje wobec strajkujących. Aresztowano setki mieszkańców stolicy Wielkopolski, których poddawano brutalnym torturom śledczym. Wydarzenia poznańskie stały się punktem zwrotnym w historii Polski. Doprowadziły bowiem do tzw. przełomu października 1956 i sukcesu polskich komunistów, którzy przekonali interweniujące władze moskiewskie do utrzymania w Polsce kursu ku komunizmowi we własnym zakresie bez udziału Moskwy. W efekcie powołano nowe kierownictwo partyjne, a w wyniku uprzednich zabiegów, do łask, o czym mowa była już wcześniej w niniejszym opracowaniu, wrócił Władysław Gomułka, którego wybrano I Sekretarzem Komitetu Centralnego.

 

Istotnym dla społeczeństwa było również uwolnienie (osadzonego uprzednio m.in. w Stoczku Warmińskim i Komańczy) księdza kardynała Stefana Wyszyńskiego i odwołanie z funkcji Ministra Obrony Narodowej Marszałka Konstantego Rokossowskiego12.

 

Wyciszenie i przywrócenie w miarę normalnego ładu i porządku w kraju spowodowało między innymi to, że w wielu zakładach pracy zezwolono na tworzenie rad robotniczych. Stały się one przedstawicielami robotników, których władztwo sięgało nawet zakresu usuwania dyrektorów zakładów i wybierania nowych13. Ustępstwa partii rządzącej, wprawdzie pozorne, jak wynika z historii, miały niewątpliwie ogromne znaczenie dla samej partii. Okazało się bowiem, że społeczeństwo kraju obdarzyło ją ogromnym kredytem zaufania. Kardynał Wyszyński, postać jak na ówczesne czasy, jak również i dzisiaj darzona szacunkiem, charyzmatyczna i stanowiąca o jakości religijnej katolickiej Polski, dała się nawet sfotografować przy urnie wyborczej, co należało odbierać jako ocieplenie w kontaktach władzy z przedstawicielstwem duchowieństwa w kraju i tym samym z społeczeństwem14.

 

Wychodzący z kryzysu społeczno-gospodarczego kraj, wszedł w nowy cykl rozwojowy. Pod koniec 1960 roku dobiegał ku końcowi etap tzw. pierwszej pięciolatki. Wprawdzie założeń tego planu w skali globalnej nie udało się władzy osiągnąć w pełni, niemniej jednak zauważyć należy, zgodnie z posiadaną aktualnie wiedzą, że w przypadku zakładanej produkcji przemysłowej został on przekroczony o 10%, a do wykonania planu w wynagrodzeniu realnym zabrakło jedynie 1%15. Mimo wszystko, władze zachęcone wynikami ww. planu stworzyły dla kraju wytyczne rozwoju na kolejne lata, a mianowicie na okres od 1961 do 1965 roku. Przyjęta na III Zjeździe PZPR w marcu 1959 roku tzw. „nowa pięciolatka” zakładała przyspieszenie gospodarcze i dalszy rozwój. W ramach założeń dochód narodowy miał zwiększyć się o 41%, płace miały wzrosnąć o 23 %, inwestycje o 50%, a zatrudnienie o 9%16. Rzeczywistość okazała się jednak zgoła odmienna aniżeli założenia władzy ludowej, bowiem okres pomiędzy 1959 rokiem a 1964 przyniósł zwolnienie gospodarcze, a Polska zaczęła odstawać od średniej światowej w tym zakresie. Mimo tego najszybciej rozwijał się w Polsce przemysł, który też zwiększał zatrudnienie. W owym okresie produkcja przemysłowa urosła o 53%17. Powstały wówczas kopalnie węgla brunatnego w Koninie, czy Turoszowie. Zaczęto na masową i szeroką skalę wydobywać siarkę w okolicach Tarnobrzega, czy rudę miedzi w obrębie Legnicy. Rozszerzał się Rybnicki Okręg Węglowy. Działania te miały wymierny wpływ na rozwój przemysłu maszynowego i metalowego. W tym okresie prawie dwukrotnie zwiększyła się produkcja samochodów ciężarowych, rozwijał się przemysł chemiczny, transport, czy łączność, wytwarzanie środków produkcji urosło do 65%, a spożycie do 35%18. Jednakże na tym tle w tyle pozostało wytwórstwo włókiennicze, obuwnicze, czy rolno-spożywcze. Pogłębiająca się asymetria produkcyjna zaowocowała ponownie pojawianiem się swego rodzaju napięć rynkowych.

 

Najgorzej wiodło się w rolnictwie. Hołubiona przez socjalistyczne władze kolektywizacja wsi, mająca zmierzać do przekształcania się indywidualnych gospodarstw rolnych w produkcyjne spółdzielnie rolnicze, dające pracującym w nich pewne wynagrodzenie, jak i zatrudnienie, nie przynosiły wymiernych efektów. Ilość spółdzielni nie wzrastała, jak zakładano. Mało tego, według danych, w roku 1964 ich liczba spadła do 120019. By „podtrzymać” przy życiu, swój sztandarowy pomysł, władze wspierały ten rodzaj aktywności pracowniczej wszelkiego rodzaju dotacjami i przydziałem gruntów, pochodzących z Państwowego Funduszu Ziemi20.

 

Założenia kolejnego planu gospodarczego niestety wyhamowały. Poziom życia mieszkańców Polski, mimo szumnych zapowiedzi i założeń nie uległ w tym okresie znacznej poprawie. Płace wzrosły jedynie o 6% z zakładanych 23%, co było praktycznie nie odczuwalne przez potencjalnego obywatela. Wiele do życzenia pozostawiały warunki mieszkaniowe, gdyż w owym okresie czasu również zmalało tempo budownictwa mieszkalnego. Spadł poziom spożycia i usług prowadząc do ponownych niepokojów rynkowych, pojawienia się kolejek, a tym samym apatię i niechęć społeczeństwa do rządzących21. Dodatkowo napięta sytuacja polityczna poza granicami kraju nie wieszczyła niczego dobrego w najbliższym okresie czasu dla Polski. Pogłębiająca się bowiem przepaść pomiędzy tzw. wschodem, a zachodem, izolacja krajów bloku wschodniego, do którego również zaliczała się Polska miały również wymierny wpływ na rozwój gospodarczy krajów tzw. demoludów, które ograniczało całkowite uzależnienie od władz ZSRR. Nawyk władzy do wyznaczania celów gospodarczo-ekonomiczno-społecznych w postaci planów rozwojowych na kilka kolejnych lat, doprowadził do nakreślenia nowej pięcioletniej koncepcji funkcjonowania państwa. W czerwcu 1964 roku, w trakcie IV już Zjazdu PZPR przyjęto nowe założenia, formalnie zatwierdzone w roku 1966 przez Sejm.

 

 

Mimo systematycznego "przykręcania śruby" przez ówczesne władze komunistyczne co najmniej do połowy lat sześćdziesiątych Polska pozostawała najbardziej liberalnym i otwartym "państwem bloku". Polacy gorzko żartowali, że mieszkają w "najweselszym baraku obozu socjalistycznego". Jakby krytycznie nie oceniać polityki prowadzonej wtedy przez Gomułkę, przyznać trzeba, iż w dziesięcioleciu popaździernikowym (1956 r.) w sposób odczuwalny wzrosła stopa życiowa. Oczywiście potrzeby konsumpcyjne społeczeństwa utrzymywane były na relatywnie niskim poziomie. Prywatny samochód osobowy (nawet "Syrena") pozostawał trudnodostępnym artykułem luksusowym. Natomiast popularnym środkiem lokomocji - zwłaszcza na prowincji - stawał się motocykl, przeważnie krajowej produkcji (WFM, WSK, "Junak"). Wyjazdy zagraniczne - teoretycznie możliwe - praktycznie pozostawały udziałem wąskiej grupy osób. Jeszcze w 1964 r. paszporty na indywidualne wyjazdy dla wszystkich obywateli PRL "załatwiane" były w jednym pokoju w Pałacu Mostowskich w Warszawie. Niemniej właśnie po październiku 1956 r. zaczęto w Polsce nieśmiało rozbudzać aspiracje konsumpcyjne, zwłaszcza wśród lepiej materialnie sytuowanych grup socjalnych. W tym samym czasie znacznemu ograniczeniu uległy też obszary ubóstwa i nędzy społecznej, choć naturalnie w tym zakresie pozostawało jeszcze bardzo wiele do zrobienia.

 

                    CDN.

 

 

 

Norbert Wasik urodzony w 1976 r. w Zakopanem. Absolwent Kolegium Jagiellońskiego - Toruńskiej Szkoły Wyższej. Manager związany z sektorem FMCG. Dumny mąż i ojciec. Publicysta, działacz społeczny i narodowo-radykalny. Autor książki „Rozważania nad współczesnym narodowym radykalizmem”. Biegacz amator, fan długich dystansów, maratonów i biegów ultra. Pasjonat historii, gór i góralszczyzny. Idealista, romantyk i pragmatyk w jednej osobie, entuzjasta innowacji i nowych technologii.

 

 

 

 

PRZYPISY:

 

1 Archiwum Państwowe w Gdańsku, Oddział w Gdyni, MRN Sopot, 551, Podział czynności Samodzielnego Referatu Zatrudnienia (załącznik do pisma z 27 IX 1957).

 

2 www.twojahistoria.pl [on-line]. Setki tysięcy bezrobotnych, czy w czasach PRL-u rzeczywiście każdy miał pracę. World Wide Web: https://twojahistoria.pl/setki-tysiecy-bezrobotnych-czy-w-czasach-prl-u-rzeczywiscie-kazdy-mial-prace/#4

 

3 Konstytucja Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej z dnia  22 lipca 1952 roku (Dz.U. z 1952r., Nr 33, poz. 232).

 

4 www.twojahistoria.pl [on-line]. Setki tysięcy bezrobotnych, czy w czasach PRL-u rzeczywiście każdy miał pracę. World Wide Web: https://twojahistoria.pl/setki-tysiecy-bezrobotnych-czy-w-czasach-prl-u-rzeczywiscie-kazdy-mial-prace/#4

 

5 Ibidem.

 

6 Ibidem.

 

7 MPiOS – poprzednik aktualnego Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej (przyp. autora).

 

8 J. Kochanowski, Niepotrzebni muszą odejść, czyli widmo bezrobocia 1956-1957, Instytut Historyczny Uniwersytetu Warszawskiego, Studia i Materiały XIV/2016, s. 65.

 

9 Ibidem, s. 65

 

10 W. Pronobis, op. cit., s. 413.

 

11 Ibidem, s. 414.

 

12 Ibidem, s. 416.

 

13 Ibidem, s. 416.

 

14 Ibidem, s. 417.

 

15 W. Roszkowski, op. cit. 259.

 

16 Ibidem, s. 259.

 

17 Ibidem, s. 260.

 

18 Ibidem, s. 260.

 

19 Ibidem, s. 260.

 

20 Ibidem, s. 260.

 

21 Ibidem, s. 261.

 

piątek, 30 kwiecień 2021 19:34

Michał Walkowski - Szukając sedna

Co mamy na myśli mówiąc „Trafiłeś w sedno”? Czym się różni orzeczenie o „utożsamieniu” od tego o „zidentyfikowaniu się”? Co ma wpływ na to, co w nas niezmienne, co stoi u podstaw tego, co jest naszym fundamentem osobowym? Jaka jest nasza ludzka istota jednostkowa? – na tych kilka esencjalnych pytań próbował będzie odpowiedzieć ten tekst.

Odnosząc się do pierwszego z postawionych we wstępie pytań oraz przywołując tytuł, należy zauważyć, że „oddanie sedna” jest niczym innym jak orzeczeniem o esencji lub istocie. Wiele było prób (nieraz zupełnie ze sobą sprzecznych) odpowiedzi na pytanie „Kimże jest człowiek?”. Owo pytanie można rozpatrywać co najmniej dwojako:

  1. Jako rozważania nad naszym gatunkiem i jego unikalną specyfiką;

  2. Jako refleksję nad fundamentem tożsamości osobowej.

Na potrzeby tekstu interesował nas będzie „zaledwie” wycinek drugiego aspektu (bo można go rozumieć szerzej) – mianowicie pytanie o to, co czyni jednostkę tym, kim jest. Można to określić jako osobową tożsamość indywiduum.

Drugie pytanie, które stawiam, a raczej zawarte w nim określenia mogą być odbierane potocznie. Natomiast w tym konkretnym przypadku należy je rozpatrywać jako oddające faktyczny stan rzeczy. Czym zatem jest „utożsamianie” i czym się różni (o ile tak jest) od „identyfikowania”? I w konsekwencji – czym „tożsamość” od „identyfikacji”? Pytania te wydają się być jednymi z kluczowych dla sprawy tegoż tekstu. Pozornie można byłoby je ze sobą połączyć, ale pozornie subtelne różnice często rodzą wielkie konsekwencje. Tak jest także w tym przypadku. Intuicyjnie odczuwamy bowiem zasadniczą różnicę między użyciem stwierdzenia „utożsamiam się z tym”, a powiedzeniem, że „to wpisuje się w moją tożsamość”. Nie czujemy jej jednak przy porównaniu „utożsamiania” i „identyfikowania”, gdyż często traktujemy oba te stany jako tożsame. Potocznie to dopuszczalne. Natomiast jeśli chcielibyśmy zadbać o adekwatną precyzję, musielibyśmy rozłączać obie te kwestie. Oba stwierdzenia pochodzą bowiem od innych słów-źródeł. Jak nietrudno się domyślić – pierwsze od „tożsamości”, a drugie od „identyfikacji”. I w tym momencie wracamy do początku tego akapitu. Wszak rozważania te mają dotyczyć właśnie tych dwóch niezmiernie istotnych dla nas, ludzi stanów rzeczy. I znów – choć trudniej niż poprzednio – można odnieść wrażenie, iż są to synonimy. Nic bardziej mylnego. Tożsamość określa to, kim jesteśmy, a raczej kim jest każdy z nas jako „ja”, określa naszą istotę, naszą unikalność jednostkową, nasz fundament, naszą podstawę bytowego indywiduum. Natomiast identyfikacja jest bardziej płynna. Zależy wszak od sytuacji, warunków, innych kontekstów, naszej świadomości, czy wreszcie – ukierunkowania naszej woli. Oba te elementy wzajemnie mogą, choć nie muszą, na siebie oddziaływać. Wydaje się, że o ile tożsamość – by zachować pojęciowy sens – powinna być rozdzielana na tę, która podlega wpływowi danej jednostki, czy świata zewnętrznego oraz tę, która jest całkowicie niezmienna, tak w przypadku identyfikacji nie ma takiego obowiązku. Ten rozdział jest istotny z perspektywy etycznej. Nie możemy wszak oceniać, wartościować tego, na co wpływu nie mamy, a powinniśmy to, co leży w naszej odpowiedzialności. Natomiast granice orzekania o tym, na co mamy wpływ, wykraczają poza wąski aspekt rozumienia pytania „Kimże jest człowiek?”. Jest tak, ponieważ często zdarza się, że biorąc pod uwagę kontekst szerszy, zbiorowy, wnioski mogą być zgoła inne, niż te, które przychodzą na myśl przy skupiani się li tylko na jednostce. Z liberalnego punktu widzenia tożsamość, na którą jednostki nie mają wpływu, nie powinna podlegać ocenie, osądowi i dlatego chociażby odpowiedzialność zbiorowa nie ma w tym wypadku racji bytu. Jako nacjonalista jestem także (z automatu) kolektywistą i interesuje mnie kontekst społeczny. Oznacza to, że nie mogę dojść do absurdalnych wniosków o dziecięcej „czystej karcie” umysłu. To bodaj jeden z największych absurdów intelektualnych i gwałtów na społecznej świadomości, który stoi u podstaw zjawisk takich jak polityczna poprawność, czy tyrania mniejszości. Ale niestety jest faktem i swoistym motorem napędowym liberałów. Fakty naukowe oraz – co równie ważne – poszerzona o zdjęcie klapek z oczu intuicja na szczęście są po naszej stronie. Pierwszy element doskonale opisuje w swoich tekstach mój redakcyjny kolega – Lech Obodrzycki. Drugi natomiast dotyczy odpowiedniego wykorzystania, wyciągnięcia logicznych wniosków z pierwszego. Oznacza to, że jeżeli genetyka, psychologia ewolucyjna, antropologia, czy biologia same w sobie potwierdzają na wskroś wiele tez nacjonalistów w temacie słuszności odpowiedzialności zbiorowej, społecznej naturze człowieka, czy łączności międzypokoleniowej ludzi wczoraj, dziś i jutro, to można śmiało stwierdzić, że racja leży po naszej stronie. Natomiast trudno się z nią pogodzić prostemu człowiekowi, skoro zachodzi tak daleko idąca różnica między wpływem naszym i liberalnych mitologów. Czy jednak oznacza to, że jesteśmy wciąż skazani na porażkę? Podobno prawda wyzwala oraz – jak wciąż wielu z nas wierzy – czeka ją ostateczne zwycięstwo.

 

 

Michał Walkowski

W dyskursie nacjonalistycznym wyraz „mafia” znajduje wielorakie zastosowanie na określenie grup społecznych, których zazwyczaj nacjonaliści nie darzą zbytnim uznaniem. Mówi się o lobby żydowskim jako mafii, mówi się o mafii lewackiej, tęczowej, o mafii globalistów, banków, koncernów międzynarodowych, mówi się też o mafii politycznej, zwłaszcza w kontekście naszych „elit” politycznych lub mafii medialnej. Mnie jednak ciekawią inne aspekty mafijności, niezwiązane z negatywnymi skojarzeniami.

 

Co należy w pierwszej kolejności powiedzieć o mafii? Mafia jest kolektywistyczną formą organizacji społeczności, jednak nie należy jej utożsamiać ze zuniformizowaną szarą masą. Ogromne znaczenie posiadają tan takie atrybuty jak siła (rozumiana jako gotowość do walki oraz rywalizacji), posiadanie pewnych zdolności przydatnych grupie, posiadanie cennych kontaktów potrzebnych do budowy wpływów grupy. Mafia jest społecznością ściśle hierarchiczną, dobrze zorganizowaną, która jednak posiada duży stopień elastyczności potrzebny grupie do radzenia sobie w zróżnicowanych trudnych warunkach. Jest to społeczność posiadająca duży stopień hermetyczności pozwalający na kontrolę przypływu nowych członków grupy i w ten sposób zapewniający grupie bezpieczeństwo. Posiada również określony system wzorców i zachowań umożliwiający swoim ludziom, „kumatym” porozumiewanie się. Zasadą działania mafii jest powiązanie swojego życia osobistego z życiem zbiorowym grupy, własne działania muszą być skoordynowane z działaniami reszty grupy. Indywidualizm, tzw. „jazda na gapę” są wykluczone. Reszta grupy niszczy „gapowicza”, gdy się takowy pojawi. Wydaje się rzeczą oczywistą, że tak kolektywne grupy interesu posiadają oczywistą przewagę nad indywidualistycznymi interesami. Czy Polacy są tak rozumianą społecznością mafijną? O ile polskie „elity” polityczne tworzą relacje, które można określić mianem mafijnych, nie angażują aktywnie polskiego społeczeństwa do prowadzenia swojej aktywności w polskim interesie państwowym i etnicznym. Polskie społeczeństwo obecnie posiada mentalność opartą na paradygmacie liberalnym i indywidualistycznym. Ów paradygmat nie jest dla polskiego społeczeństwa wrodzony, został importowany wraz z zachodnią kulturą opartą na formalizmie, „gesselschaft”, bilateralizmie i społeczeństwie konsumpcyjnym. Skutki tego typu myślenia obserwujemy w wielu przypadkach, m. in. w braku solidaryzmu między Polakami za granicą, słabym poziomie organizacji społecznych, bilateralizmie stosunków pracy, a wraz z tym słabym znaczeniem związków zawodowych i rad pracowniczych (mimo istnienia podstaw prawnych do istnienia takowych), rozluźnienia więzów rodzinnych i innych negatywnych skutkach.

 

Można wymienić dwie teorie powstania indywidualizmu jako zbiorowego stylu życia społeczeństw europejskich. Pierwsza jest teorią geopolityków i zwolenników koncepcji geografii sakralnej takich jak Haushofer, Carl Schmitt, filozofów takich jak Julius Evola. Ich teorie rozwija Aleksandr Dugin w swoich książkach, zwłaszcza w „Podstawach Geopolityki” oraz w „Czwartej Teorii Politycznej”. Druga próbuje wyjaśniać zjawisko europejskiego indywidualizmu za pomocą metody naukowej przy pomocy psychologii ewolucyjnej. Najbardziej znanym nacjonalistom przedstawicielem tej metody jest Kevin MacDonald, autor słynnego cyklu „Kultura Krytyki”. Pierwsza teoria próbuje przypisać rozwój postaw liberalnych i indywidualistycznych specyfice geopolitycznego Morza (talassokracji). Największe apogeum talassokracja osiągnęła w świecie anglosaskim, ów świat cechował się rozwijaniem nowinek technologicznych, zapoczątkował rewolucję przemysłową, zainicjował powstanie cywilizacji naukowo-technicznej oraz powstanie kapitalistycznych stosunków pracy. Ten typ cywilizacji sprzyjał rozwojowi postaw konsumpcjonistycznych, ekonomicznej logiki zysku, stawiania nacisku na przedsiębiorczość jednostki, a w konsekwencji również nacisku na indywidualny rozwój. Taki typ stosunków swoje życie zawdzięcza ciągle działającemu mechanizmowi opierającemu się o relację pomiędzy możliwością zaoferowania swoich zdolności, usług, produktów, pomysłów pracodawcy lub konsumentowi. Rozbudowane relacje społeczne, które nie są  oparte o wyłączny utylitaryzm są tutaj bez znaczenia. Jest to wizja, którą podzielają liberalni filozofowie tacy jak Francis Fukuyama. Druga teoria próbuje wyjaśnić zjawisko indywidualizmu Europejczyków cofając się do okresu prehistorii. W tym okresie przodkowie Europejczyków żyjąc w ciężkim klimacie zmagali się z ekstremalną selekcją naturalną. Zgodnie z tezami Kevina MacDonalda taki wymuszony przez klimat tryb życia wymuszał więcej kreatywności, samodzielności, indywidualnych zdolności adaptacji, a dalsze więzy rodzinne stały się mniej istotne niż bliższe. O ile w obu teoriach występują wady, teoria geopolityczna jest zdecydowanie bliższa prawdzie o genezie zachodniego indywidualizmu. Indywidualistyczny model stosunków społecznych jest stosunkowo nowym wynalazkiem, związanym z transformacją techniczną społeczeństw, wzrostem poziomu życia i dobrobytu ekonomicznego, z rozluźnieniem obyczajów, wzrostem znaczenia bodźców zmysłowych i spadkiem znaczenia konsekwencji ich zaspokajania (związanym z postępem technicznym). Społeczeństwa europejskie jeszcze stosunkowo niedawno były oparte o niemniej silny niż w społeczeństwach bliskowschodnich instynkt wspólnotowy oraz silne poczucie świadomości pokrewieństwa z dalszymi członkami rodziny. Zresztą, indywidualizm w trudnych warunkach prehistorycznego życia byłby czymś absurdalnym. Od silnego poczucia wspólnoty, wspólnego celu przeżycia, nacisku na bliskie relacje grupy zależało wspólne przetrwanie i przekazanie swoich genów dalej. Indywidualizm, słaba świadomość wspólnoty i pokrewieństwa uniemożliwiałyby przetrwanie jednostek, nawiązywanie relacji społecznych i prokreację. W teorii geopolitycznej mimo, że pojawia się mała nieścisłość – w talassokracjach u steru władzy są grupy o stosunkach mafijnych, przedstawienie problemu indywidualizmu cywilizacji zachodniej wydaje się bardziej celne. Choć faktem jest, że trudne warunki prehistorycznego życia przodków Europejczyków również mogły przyczynić się do rozwoju inteligencji i w konsekwencji po pewnym czasie do rozwoju technicznego, który w końcu znalazł swoje ujście w cywilizacji naukowo-technicznej i indywidualizmie.

 

Charakter struktury mafijnej pokrótce został wyjaśniony, wyjaśniono również źródło indywidualizmu, który uniemożliwia skuteczną rywalizację ze społeczeństwami mafijnymi. Spróbuję przedstawić funkcję polityczną struktur mafijnych na przykładzie mafii azjatyckich zwłaszcza mafii wietnamskiej. Mafia wietnamska w krajach europejskich jest powiązana z dużymi skupiskami diaspory wietnamskiej – przeważnie świeżych imigrantów z pierwszego pokolenia, głównie w krajach, gdzie Wietnamczyków jest najwięcej, takich jak Niemcy, Polska, czy Czechy. Prawdopodobnie każdemu Czytelnikowi Wietnamczyk w Polsce kojarzy się ze sprzedawcą taniej odzieży i innej tandety na bazarze, czy też z prowadzącym małe lokale gastronomiczne kuchni wietnamskiej. W krajach takich jak Czechy, czy Niemcy mafia wietnamska wypiera lokalnych handlarzy narkotykami dzięki silnej organizacji wewnętrznej i solidaryzmowi etnicznemu. Jak duże znaczenie ma mafia wietnamska w życiu diaspory wietnamskiej? Trudno powiedzieć. Z pewnością ma duże znaczenie ekonomiczne, gdyż społeczność wietnamska zazwyczaj zajmująca się własną działalnością gospodarczą w obszarze usług, zwłaszcza handlu podatna jest na tego typu wpływy mafijne z uwagi na kilka czynników: po pierwsze, branże, które są w ich społeczności popularne są łatwo podatne na szereg przekrętów i przestępstw finansowych, takich jak unikanie płacenia podatków, pranie brudnych pieniędzy itd. Po drugie, społeczność wietnamska posiada cechy charakterystyczne sprzyjające rozwojowi stosunków mafijnych, takie jak hermetyzm, silny kolektywizm i skoordynowane współdziałanie ze swoją społecznością etniczną – wszystkie te cechy rzutują się na ich działalność ekonomiczną. Dobra organizacja, kolektywizm, elastyczność odrzucająca uleganie schematom pozwalają na skuteczną realizację swoich celów przy unikaniu wymiaru sprawiedliwości. Przykładowo, gdy działalność wietnamskich firm-słupów ma zostać skontrolowana przez izby skarbowe, zamiast kontroli skarbowych do magazynów i stoisk przyjeżdża straż pożarna – zostają one podpalane, ślad po wietnamskich „przedsiębiorcach” ginie, a sprawy karne zostają umarzane zanim zostają wytoczone. To połączenie kolektywizmu oraz elastycznej „przedsiębiorczości” jest czymś nieosiągalnym i nie do pojęcia dla przeciętnych liberalnych wyznawców Korwina. Oto Azjaci wynoszący ze swojego kraju wartości zarówno komunistyczne, jak i rynkowe, nie krępujący się prawem obcego państwa potrafią przechytrzyć zarówno polskich drobnych przedsiębiorców, jak i polski wymiar sprawiedliwości dzięki umiejętności banalnego przebranżowienia się. To jest możliwe tylko w kolektywistycznych społecznościach takich jak m. in. mafia. Żeby dobić do reszty korwinistów należy dodać, że owa przestępczość ma charakter wybitnie etnocentryczny, zorientowany na wietnamską rację stanu. Zarobione i ukradzione obcym państwom pieniądz lądują w Wietnamie! Gdzie są inwestowane i w ten sposób przyczyniają się do rozwoju gospodarki Wietnamu. A policja wietnamska jest niechętna współpracy w ujęciu wietnamskich przestępców[1].

 

Tutaj dochodzimy do funkcji, jaką mafia może odegrać w interesie danego państwa. Jak już wcześniej wspomniałem, mafia z charakteru ma mocno kolektywistyczny z zazwyczaj rodzinno-etnocentryczny charakter. Mafia również potrzebuje własnego terytorium i własnej społeczności, które ma pod swoim wpływem. Tutaj schodzą się interes mafijny, racja stanu i nacjonalizm ekonomiczny. Mafia myśląc o własnym interesie nie chce mieć w swoim habitacie konkurencji z obcego kraju i będzie czyniła wszystko, byle by wyeliminować konkurencję lub nie dopuścić, by zadomowiła się na własnym terytorium. W tym momencie działalność mafii i protekcjonizm pokrywają się ze sobą. Mafie stosują wobec zagranicznych agresywnych inwestorów wymuszenia, haracze, kradną lub niszczą ich towary importowane, a kradzione sprzedają pod zmienionymi etykietami kraju produkcji. A jeśli wpuszczają zagranicznych inwestorów na swoje terytorium to tylko po postacią spółek joint-venture, czyli jeśli będą miały w tym interes. Czasem w interesach, mimo bycia etnocentrycznymi mafie zgadzają się na małżeństwa mieszane ich członków.

 

Jeśli już jesteśmy w temacie rodziny. Mafijny styl organizacji społeczności bardziej sprzyja wielodzietności niż liberalno-indywidualistyczny styl życia. Ważniejsi członkowie chcąc kontynuacji pokoleniowej ich przedsięwzięcia chcą, żeby ich ludzie poszerzali swoje rodziny. Z uwagi na kolektywistyczny charakter tych grup dzieci z tych grup ze względu na wsparcie, jakie mogą otrzymać od całej grupy (jest to pewna forma korporacjonizmu) mogą się rozwijać w różnych kierunkach, co w dalszej perspektywie jest korzystne dla grupy. Dlatego azjatyccy mafiosi często posyłają swoje dzieci na studia, by te zdobyły wiedzę i doświadczenie i wykorzystały je w interesie swojej grupy.

 

Wracając do protekcjonizmu, rządy krajów azjatyckich dają mafiom ciche przyzwolenie na swoją działalność, ponieważ w dłuższej perspektywie te mafie prowadzą cenną działalność dla tych państw pod różnym kątem – zarówno wpływów politycznych państwa, jak i ekonomicznym (wspomniany protekcjonizm), czy też wywiadowczym. Chińskie triady są w układzie z rządem, partią komunistyczną, biznesem, służbami wywiadowczymi, czy nawet z policją chińską. Japońska jakuza jest w układach z rządem narodowo-konerwatynego premiera Shinzo Abe i jego następcy, z keiretsu, z grupami parareliginymi (szintoistycznymi, ale też takimi jak Nippon Kaigi), czy nawet z japońskimi grupami nacjonalistycznymi yuoku dantai. Dotyczy to również krajów takich jak Wietnam, Korea Południowa, jak i innych państw azjatyckich.

 

W ten sposób w tym artykule przedstawiłem jak państwo może wykorzystywać przestępczość zorganizowaną dla realizacji racji stanu. Przestępczość zorganizowana może być przedłużeniem państwa w szarej strefie w kraju i za granicą. Przedstawiłem również niestandardowy charakter ekonomiczny struktury mafijnej wymykający się schematycznym doktrynom ekonomicznym. Udowodniłem również, że społeczności mafijne zawsze będą wygrywać w starciu ze społecznościami liberalno-indywidualistycznymi. Temat mafii w ogóle nie jest poruszany w dyskursie nacjonalistycznym, nie prowadzi się analizy socjologii mafii. Liczę na to, że ten tekst skłoni Czytelników do refleksji, pozwoli na nowe spojrzenie na mafię i pośrednio przyczyni się do wypracowania metod skutecznej obrony społeczeństwa polskiego przed krajowymi i zagranicznymi strukturami mafijnymi oraz do reformy polskiego społeczeństwa w tym kierunku.

 

 

 

[1] Na marginesie wspomnę, że ogromnie ciekawe byłoby przeprowadzenie wywiadu w następnym numerze „Szturmu” z ekspertem do spraw przestępczości wietnamskiej w Polsce.

 

 

 

Dymitr Smirniewski 

 

Od kilku lat w polskim środowisku nacjonalistycznym zaczęły być promowane postawy antyszowinistyczne. Czasy gardłowania za sloganami typu „Wilno, Lwów – polskie znów!” wydaje się, że odeszły. Coraz większą popularność zyskują idee paneuropejskiego nacjonalizmu, Międzymorza, białego solidaryzmu rasowego i identytaryzmu, które dążą do przezwyciężenia dawnych konfliktów między białymi i europejskimi narodami na rzecz wspólnej walki ze wspólnymi problemami o wspólne cele oraz stworzenia pan etnicznego sojuszu, który będzie tworzył nowy ład na obszarze Europy, względnie Eurazji/Eurosyberii. Z drugiej strony dostrzegamy koncepcje etnopluralizmu i separatyzmu rasowego, które chcą odrzucić niezdrowy rasizm z jednej strony, z drugiej strony sztuczny i destruktywny multikulturalizm dążący do masowego wymieszania różnych narodów i ras w jeden tygiel. Dąży on do współpracy wszystkich narodów i ras, by walczyć ze wspólnym wrogiem inżynierii społecznej lewicy i jej mocodawcami wielkokapitalistycznymi. Czasem też walczymy z szowinizmem wyznaniowym dzielącym polskich nacjonalistów.

 

Zapominamy jednak o jednym typie szowinizmu, który najbardziej osłabia polski nacjonalizm. Jest nim szowinizm organizacyjny. Jak można scharakteryzować szowinizm? Można go odnieść do dwóch definicji. Pierwszą jest wrogość, chęć rewanżu, zaszkodzenia, zniszczenia lub konfrontacji z inną grupą etniczną, rasową, czy wyznaniową – tę definicję można sprowadzić do chęci wywoływania lub zaistnienia waśni pomiędzy społecznością własną, a obcą. Druga definicja określa szowinizm jako postawę demonizowania, wyolbrzymiania wad, negatywnego stereotypizowania i dostrzegania samych negatywów w obcej grupie etnicznej, rasowej, czy wyznaniowej przy bezkrytycznym podejściu do własnej grupy. Szowinizm ma charakter konfliktogenny. Analogicznie szowinizm organizacyjny polega na wrogości do innej organizacji niekoniecznie wynikającej z różnic ideowych, na demonizowaniu i wyolbrzymianiu wad innej organizacji przy niedostrzeganiu wad własnej organizacji. „Oni nie mają zasad”; „Oni istnieją tylko w Internecie”; „Tylko my mamy fundamentalne zasady dzięki którym wygramy”; „Tylko my jesteśmy jedyni prawdziwi/słuszni/oryginalni”; „Tylko my jesteśmy z tradycją, działamy od x lat” – te frazesy oraz kłótnie i wycieczki personalne są chlebem powszednim polskiego grajdołka środowiskowego. Spójrzmy teraz na fakty. Większość grup nacjonalistycznych w Polsce nie przekracza realnie kilkuset działaczy – w dodatku rozsianych po całym kraju i za granicą. Nie posiadamy żadnego ośrodka, który stanowiłby jakąś podstawę pod rozwój, ani centrów społecznych w stylu CasaPound, ani ośrodków think-tank. Przez ponad 30 lat środowisko nacjonalistyczne w Polsce nie zdołało osiągnąć żadnego trwałego efektu, potencjalne środowisko sympatyków w ogóle nie zna założeń korporacjonizmu, dystrybucjonizmu, syndykalizmu, nie rozumie znaczenia koncepcji Międzymorza, nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia kapitalizmu kulturowego. A więc efekt meta polityki – leży.

 

Jeśli liderzy organizacji nacjonalistycznych nie zaczną sobie zdawać sprawy z tego, że sukces można osiągnąć tylko przy wzajemnej koordynacji działań metapolitycznych i społeczno-organizacyjno-aktywistycznych to żadna organizacja nacjonalistyczna nigdy nie osiągnie wymiernego sukcesu. Nawet nie sądzę, że konieczne jest zjednoczenie wszystkich organizacji w jeden tygiel – to byłoby bezcelowe. Pod względem rozwoju środowiska jestem zwolennikiem pracy organicznej i dialektyki heglowskiej – sukces tkwi raczej w wielu ludziach i organizacjach ze wszystkimi ich zaletami i zdolnościami, umiejętnościami rozpoznania i wykorzystania otoczenia (instynkt przestrzeni), które razem zostając zsynchronizowane, przynoszą wymierny efekt. W końcu wspólny cel jest o wiele ważniejszy od (re)sentymentów organizacyjnych. Mając to na uwadze odsuńmy na bok spory organizacyjne na rzecz wspólnego celu.

 

 

 

Dymitr Smirniewski

 

W ciągu wieków w naszej historii powstało wiele teorii na temat etnogenezy Polaków. Począwszy od baroku istniał prąd kulturowy nazywający się sarmatyzmem, wywodzący polską szlachtę od starożytnych irańskich Scytów i Sarmatów. Współcześnie można powiedzieć o istnieniu neosarmatyzmu postulującego pochodzenie Polaków i zazwyczaj szerzej – Słowian od wspomnianych ludów. Do nurtu neosarmatyzmu można zaliczyć pisarzy związanych z tematyką słowiańszczyzny, takich jak Czesław Białczyński. Jeszcze wcześniej, bo już w średniowieczu istniała teoria postulująca etnogenezę gocko-wandalską Polaków. Z Wandalami poszczególne plemiona słowiańskie wiąże szereg domniemanych poszlak[1]: niemiecki etnonim „Wenden” określający Słowian połabskich, czy szereg kronik i zapisków określających Polskę jako „kraj Wandalów”. We wczesnym średniowieczu Słowiańszczyzna zachodnia nosiła nazwę „Germania Slavica”, według niektórych dokumentów Bolesław Chrobry nosił tytuł „Rex Sclavorum, Gothorum sive Polonorum”. Pozostałości tych teorii można spotkać przykładowo w nazwach kilku miejscowości – „Wandalin”[2].

 

Pomijając wspomniane powyżej poszlaki, przejdźmy do niezaprzeczalnych faktów historycznych. Goci i Wandalowie byli ludami germańskimi, których pierwotną siedzibą była Skandynawia. Między III a I wiekiem p. n. e. wymienione ludy opuszczają swoją siedzibę Skandynawię i osiedlają się na terytoriach dzisiejszej Polski. Około IV wieku n. e. rozpoczyna się wędrówka ludów, w czasie której Goci i Wandalowie wędrują po całej Europie Środkowej i Wschodniej (obszar geopolitycznego Międzymorza), by następnie czując się zagrożeni ekspansją Hunów wkroczyć na terytorium Cesarstwa Zachodniorzymskiego wraz z plemionami irańskimi (pochodzenia scytyjskiego i sarmackiego), takimi jak Alanowie. Na obszarze Cesarstwa, Wandalowie początkowo wędrując po Galii, przenieśli się do Iberii, by na końcu osiąść w Afryce Północnej i tam tworząc razem z Alanami państwo. W międzyczasie w 455 roku złupili Rzym. Od Wandalów wywodzi się nazwa hiszpańskiej prowincji Andaluzja, pochodząca ze zniekształconej arabskiej nazwy Iberii al-Andaluz. Goci dzieląc się w międzyczasie na Wizygotów i Ostrogotów zajmują resztę Cesarstwa Zachodniorzymskiego tworząc królestwa na terytorium Iberii i dzisiejszej południowej Francji (Wizygoci) oraz na terytorium dzisiejszych Włoch, Chorwacji, Słowenii i Bośni (Ostrogoci). Istnieją pewne dowody na to, że nie wszyscy Goci i Wandalowie opuścili obszar Międzymorza. Obecność Gotów, a raczej ich potomków na terytorium dzisiejszej Ukrainy jest poświadczona nawet w XVIII wieku. Do tego czasu część Tatarów krymskich, często posiadająca silnie nordyckie cechy (takie jak blond włosy i niebieskie oczy) posługiwała się krymską odmianą języka gockiego zapisywaną alfabetem gockim. Wyznawali oni islam, w XVIII wieku ostatecznie zasymilowali się z resztą Tatarów. W języku polskim istnieją dzisiaj liczne polsko-gockie związki językowe[3], zazwyczaj występujące tylko w języku polskim i niewystępujące w innych językach germańskich.

 

W okresie międzywojennym i II wojny światowej środowiska polityczne wielu narodów i grup etnicznych z regionu Międzymorza deklarowało gockie pochodzenie swoich rodaków. Za potomków Gotów zostały uznane narody takie jak Chorwaci i muzułmańscy Bośniacy (przez ustaszy i społeczność muzułmańską), Serbowie, Słowacy, Górale (przez Goralenvolk), czy Ślązacy. Ukraiński nacjonalistyczny intelektualista Jurij Łypa ogłosił, że Ukraińcy są narodem wywodzącym się od Gotów, a w konsekwencji są narodem germańskim.

 

Goci byli narodem, który odegrał ogromną rolę w wejściu cywilizacji europejskiej w nowy okres średniowiecza. Obejmując wiele obszarów Europy, biorąc udział w etnogenezie znacznej części ludów europejskich zostawili po sobie pamięć i ogromny wkład w historię Europy, mimo że jako naród stricte już nie istnieją. Niezależnie od tego, na ile łączenie takich ludów, jak Goci, czy Wandalowie z  Polakami jest naciągane, warto, by pielęgnować pamięć po nich, na podstawie ich historii tworzyć kulturę popularną w postaci książek, filmów z aktorami takimi jak Michał Żebrowski bazującą na łączeniu Gotów z Polakami, wzmacniając w ten sposób polską tożsamość narodową. Ostatecznie, dumy z naszej kultury nie stworzymy na podstawie drobiazgowego trzymania się faktów historycznych (co może tylko zanudzać naszą historię), ale na podstawie swobodnego posługiwania się historią i polotu w tworzeniu własnych „faktów” historycznych. Z tego powodu nie sądzę, że należy potępiać zwolenników Imperium Lechickiego. Mit Wielkiej Lechii przez samo wzbudzanie zainteresowania dziesiątek, a może nawet setek tysięcy Polaków jest doskonałym narzędziem do powstania uniwersum, które może powtórzyć sukces „Wiedźmina”.

 

Mit gocki może też pełnić rolę integrującą wiele narodów Międzymorza, zwłaszcza tych, które niechętnie utożsamiałyby się ze słowiańskim dziedzictwem regionu (takich jak Węgrzy, czy Rumuni). A więc Goci razem ze Słowianami oraz Scytami mogą stanowić element konstytuujący przyszłą tożsamość Międzymorza.

 

 

  

 

[1] http://web.archive.org/web/20150930082219/https://pl.wikipedia.org/wiki/Polacy_a_Wandalowie

 

[2] https://pl.wikipedia.org/wiki/Wandalin

 

[3] https://pl.wikipedia.org/wiki/Goci#Zwi%C4%85zki_j%C4%99zykowe_gocko-polskie

 

 

 

Dymitr Smirniewski

 

piątek, 30 kwiecień 2021 19:06

Maksymilian Ratajski - Nie marnuj czasu

Chyba każdy z nas boryka się z brakiem czasu, chcielibyśmy więcej czytać, ćwiczyć, działać, realizować swoje pasje, ale ciągle nie mamy kiedy! Nie możemy wygospodarować tych dwóch godzin w ciągu dnia. A kiedy podtrzymywać kontakty ze znajomymi, te prawdziwe, a nie wirtualne? Owszem, w pewnym wieku mamy dużo obowiązków w pracy, rodzinnych, w organizacjach… Ale zadajmy sobie pytanie - czy nasz brak czasu rzeczywiście wynika z ilości obowiązków, czy raczej z jego marnotrawienia? 

 

Dlaczego marnujemy tak dużo czasu? Kazik śpiewał “nie mam na nic czasu bo oglądam seriale”, wybitny artysta często trafnie diagnozuje różne problemy w swoich utworach. Żyjemy w epoce, w której złodziei czasu jest aż nadto - facebook, youtube, instagram, gry komputerowe, seriale… To wszystko jest pod ręką, minęły czasy, kiedy w domu był jeden telewizor, jeden komputer… Dzisiaj każdy ma nieograniczony dostęp do Internetu w smartfonie.

Pokusa sprawdzenia czegoś w Internecie, tylko na chwilę, jest bardzo silna, bezwiednie sięgamy po telefon, albo klikamy w laptopie i nawet nie wiemy kiedy minęły dwie godziny. Dlaczego tak popularne są portale plotkarskie, seriale paradokumentalne i tym podobny ściek? Bo ludzie uwielbiają marnować przy nich czas.

 

Często ciężko nam narzucić sobie granicę - oglądamy te filmy i seriale, które wcześniej założyliśmy, że obejrzymy, i tylko jeden odcinek dziennie. Sprawdzimy co potrzebujemy na facebooku, albo posiedzimy pół godziny i koniec. Kiedy zamierzamy się uczyć, albo pracować, to NIE WŁĄCZAMY facebooka, kwejka, ani netflixa. Pod żadnym pozorem. Gdybyśmy trzymali się takich reguł zdecydowanie lepiej wykorzystywalibyśmy nasz czas i przestałoby go nam brakować.

 

Innym powszechnym sposobem marnowania czasu jest wylegiwanie się w łóżku, zamiast z niego wstać zaraz po przebudzeniu, szczególnie w dni wolne, kiedy możemy dłużej pospać. Ostatecznie wstajemy po południu - dzień, który mogliśmy przeznaczyć na trening, lekturę czy działalność zmarnowaliśmy.

 

Pandemia koronawirusa sprawiła, że marnujemy jeszcze więcej czasu, który częściej spędzamy w domach. Nauka odbywa się zdalnie, bardzo wiele osób w ten sposób pracuje. Nieczynne są siłownie, ciężko pójść na boisko, wszystko jest pozamykane. Dodatkowo wiele osób trafia na kwarantannę. W takich warunkach jeszcze więcej czasu spędzamy gapiąc się bezmyślnie w ekran monitora, zamiast zająć się czymś pożytecznym.

 

Wypoczynek jest potrzebny, tylko warto go odróżniać od nic nie robienia. Czytanie książek, wycieczka w góry czy trening pompek także są formą wypoczynku, odskocznią od codziennych obowiązków, będąc jednocześnie czymś pożytecznym. Ostatnio ponownie odkryłem szachy, w które nie grałem już ponad dwa lata, “nie miałem czasu”, trochę brakowało motywacji, żeby znowu usiąść do szachownicy. Gra królów pozwala odpocząć i spędzić przyjemnie czas, jednocześnie ucząc koncentracji, kreatywnego myślenia, czy zwracania uwagi na szczegóły.

 

Potrafimy marnować czas na oglądanie durnych seriali i programów telewizyjnych, przeglądanie fejsa, instagrama, gry komputerowe, czytanie głupot w Internecie i przeglądanie memów.  Potem się okazuje, że nie mamy kiedy zrobić treningu, na półce leży dziesięć książek, które mieliśmy w planach przeczytać dwa lata temu. Mieliśmy zacząć chodzić na ściankę wspinaczkową, biegać dwa razy w tygodniu… Ale brakuje nam czasu. Szczytem wszystkiego jest kiedy “katolik” mówi, że nie ma czasu na modlitwę, czy niedzielną Mszę.

 

Marnowania czasu nie wyeliminujemy nigdy, zawsze pewną jego część będziemy spędzać bezczynnie, czy zajmując się całkowicie zbędnymi pierdołami. Tak zwane odmóżdżenie, nie robienie niczego, jest nam czasem potrzebne dla zachowania higieny psychicznej. Ale niech to będzie rzadkie, kiedy naprawdę nie mamy siły na nic innego, tymczasem dla wielu młodych ludzi, wychowanych w dobie smartfonów i mediów społecznościowych, marnowanie czasu stało się wręcz stylem życia.

 

Media społecznościowe być pożytecznym narzędziem do komunikacji, zdobywania informacji na interesujące nas tematy czy szerzenia Idei. Dobry film również może stanowić spotkanie z kulturą i wartościową rozrywkę. Również w graniu na konsoli nie ma nic złego. Problem zaczyna się kiedy zabierają nam zbyt dużo czasu, którego brakuje nam na rzeczy ważne. Jeżeli ktoś spędza na facebooku po kilka godzin dziennie, bezmyślnie go przeglądając, nie może wytrzymać bez spojrzenia na telefon, czy zarywa noce na graniu, zaniedbując przy tym pracę, rodzinę czy szkołę, to znaczy, że ma naprawdę poważny problem. Dzisiaj widzimy, że smartfony, gry i media społecznościowe potrafią być bardzo uzależniające. 

 

Jestem mistrzem w marnowaniu czasu - kiedy mam napisać tekst, zajmuję się absolutnie wszystkim poza pisaniem - przeglądam facebooka, czytam całkowicie zbędne rzeczy w internecie, oglądam filmy… Dobrze, że nigdy nie używałem instagrama... Potem okazuje się, że jest już trzecia w nocy, siedzę od osiemnastej, a napisałem ledwie dwie linijki. Redaktor naczelny co miesiąc musi się dopytywać o teksty, które powinien dawno dostać. Czy taka postawa jest postawą dojrzałego człowieka, ideowego nacjonalisty? Nie. Tak samo marnowałem czas kilka lat temu, kiedy wszystko było ważniejsze od nauki na studia. Później owocowało to zaległościami na Politechnice i wiecznymi problemami.

 

Zdanie sobie sprawy z problemu jest pierwszym krokiem do poradzenia sobie z nim. Marnowanie czasu jest w sumie dość przyjemne, bo niczego od nas nie wymaga, tak jak bałagan robi się sam, tak i czas marnuje się sam. Nawet nie zauważamy kiedy. Trudniej jest przestać marnować czas niż rzucić alkohol i papierosy (nie mówię tu o poważnym uzależnieniu). Pierwszy sukces - wyrzuciłem facebooka z telefonu. 

 

Pisząc ten tekst chciałem skłonić Czytelników do przeprowadzenia rachunku sumienia - na ile rzeczywiście jesteśmy zajęci, a ile czasu marnujemy, wyrzucamy na śmietnik. Co chcieliśmy zrobić, ale brakowało nam czasu? Nauczyć się hiszpańskiego? Programowania? Przygotować do maratonu? Przeczytać tych dwadzieścia książek od dawna zalegających na półce, czekających, kiedy znajdziemy na nie czas? Ile czasu zmarnowaliśmy na przeglądanie fejsbuka, memów czy gry na konsoli? Wielokrotnie pisaliśmy na łamach Szturmu o czynnikach niszczących współczesnego człowieka - hedonizmie, konsumpcjonizmie, używkach, degrengoladzie moralnej… Rzeczach, które widać, rzucają się w oczy. Marnotrawienie czasu, spędzanie całych dni nie robiąc nic konkretnego, jest równie szkodliwe, tym bardziej, że z reguły nie zdajemy sobie z niego sprawy. 

 

Żyjemy w kulturze marnowania czasu, nie robienia niczego konkretnego.  Za kilka lat gabinety psychologów i psychoterapeutów zapełnią się osobami, które swoją młodość przesiadziały na facebooku czy instagramie, nie robiąc w życiu nic poza oglądaniem seriali na netflixie i śledzeniem plotek o celebrytach. Pewien wpływ na ten stan rzeczy ma coraz mniejsza ilość obowiązków młodych ludzi - dzisiaj już nie trzeba pracować przy domu/gospodarstwie, do wszystkiego wzywa się fachowców, a w codziennych czynnościach wyręczają nas takie urządzenia jak zmywarka. Człowiek XXI wieku ma coraz więcej wolnego czasu, przez co coraz więcej go marnuje i pozostaje mu tylko powtórzyć za Kazikiem “nie mam na nic czasu bo oglądam seriale”.

 

Maksymilian Ratajski