Do napisania tego tekstu skłoniła mnie refleksja nad komentarzem na pewnym portalu nacjonalistycznym dotyczącym aktywizmu polskich nacjonalistów. Autor komentarza ubolewał nad zamknięciem się nacjonalistów w sieci, zwracał uwagę, że większość polskich nacjonalistów to przysłowiowi „keyboard warriors”, mocni w sieci, okopujący się w wirtualnej przestrzeni, bo to jest dla nich wygodne, bo w ten sposób czują się bezpiecznie, bo aktywizm internetowy jest dla nich mało wymagający. Z pewnością autor w swojej argumentacji ma wiele racji. Zgnuśnienie i wycofanie społeczne młodzieży charakterystyczne dla ery przestrzeni online jest realnym problemem socjologicznym, którego bagatelizować nie można. Nie można za normalną sytuację uznać stanu, w którym wielu młodych ludzi lub też ludzi, którym okres dorosłości spóźnia się potrafi prowadzić ożywione dyskusje na temat poruszany tysięczny raz, orientuje i emocjonalnie zanurza się we wszystkich możliwych idiotycznych forach i dyskusjach na nich, tracąc czas ze swojego życia, który można byłoby wykorzystać dużo lepiej na doskonalenie siebie, swojej wiedzy i umiejętności. Ci sami ludzie jednocześnie nie potrafią zmierzyć się z rzeczywistością, stają się wycofani i upodabniają się do przysłowiowych przedstawicieli subkultury emo. Wydaje się, że w tym tkwi m. in. zjawisko społeczne alternaty wek, osób mających problemy z własną tożsamością seksualną i wymyślających nieistotne problemy typu „body positivity” i inne bzdury. Erę dominacji powierzchownych znajomości opartych o Internet, poszukiwania partnerów przez Internet należy uznać za dystopię młodzieży. Współczesne młode pokolenie praktycznie można uznać za stracone dla Europy. Z pewnością Leon Degrelle adresując do młodzieży „Apel do młodych Europejczyków” nie tak wyobrażał sobie przyszłość.
Moją intencją jednak nie jest analiza zjawiska wycofania społecznego młodzieży, ale spojrzenie na problem nadmiaru „internetowych nacjonalistów” i innej strony. Przedstawię ten problem grając rolę ich „adwokata”. Autor komentarza, o którym na początku wspomniałem napisał, że zjawisko dominacji w Polsce „Internet warriorów” jest ewenementem na skalę europejską. Należę do ludzi, którzy uważają, że stan danej jednostki, zbiorowości, grupy społecznej, czy środowiska w pewnym stopniu determinuje historia. Nie jesteśmy wolni od przeszłości nie tylko tej, w której braliśmy udział, ale też tej, w której nie braliśmy bezpośredniego udziału. Dotyczy to również młodych nacjonalistów. Z pewnością, nie mogą oni usprawiedliwić swojej gnuśności. Ale czy wina leży tylko po ich stronie? Jakie szanse na wykazanie się dawał młodym nacjonalistom ruch przez 30 lat swojego istnienia? Jakie pomysły mają kierownicy ugrupowań nacjonalistycznych na zagospodarowanie zapału i potencjału młodych? Pierwszym krokiem w kierunku rozwoju powinno być uświadomienie sobie faktu, że ludzie nie są jednakowi, każdy ma różny potencjał, różne talenty. Dla wielu perspektywa działalności w środowisku, które kreśli wielkie wizje samemu się nie rozwijając wywołuje dysonans i w dłuższej perspektywie zniechęca do dalszej aktywności.
Dodać do tego trzeba inne problemy. Rozdrobnienie i skłócenie środowiska działa paraliżująco na polski nacjonalizm, w takich warunkach pełne wykorzystanie potencjału jest niemożliwe. Bo jak szereg nacjonalistów ma wyjść aktywistycznie z Internetu jeśli w danym ugrupowaniu przykładowo jeden członek (lub sympatyk) mieszka w Szczecinie, drugi w Garwolinie, trzeci w Chorzowie, czwarty w Legionowie, a jeszcze inny w Pcimiu Dolnym? Nie każdy ma czas i pieniądze na jazdy na demonstracje do miasta z drugiego końca Polski. Zwłaszcza, że w przypadku niektórych organizacji sprawa wygląda tak, że organizując jakieś wydarzenie zamiast porozmawiać z innymi organizacjami, żeby swoją obecnością zasiliły je, wolą sami organizować wydarzenie z garstką osób, bez odpowiednio wcześniejszego nagłośnienia wydarzenia. A potem chwalą się, że zorganizowali coś jako jedyni. Zamiast dążyć do większej skuteczności i konsolidacji ruchu, wolą pompować własne organizacyjne ego pokazując się jako „najlepsza organizacja”.
Idee i dobre chęci to jedno, trzeba również zmierzyć się z twardą rzeczywistością. Dotychczasowy model działalności polskich ugrupowań nacjonalistycznych nie zdał egzaminu. Nie udało się wyjść poza niszowość mimo dobrze rozpoczętego początku poprzedniej dekady. Można marzyć o sukcesach w działalności osiąganych przez nacjonalistów z Polski, Grecji, Ukrainy, Włoch, czy Słowacji, ale te wynikają z konkretnej charakterystyki tamtejszych społeczeństw. Społeczeństwa te różnią się od Polaków mentalnością, są bardziej otwarte na siebie, towarzyskie, również zaangażowanie lokalne stoi na nieporównywalnie wyższym poziomie. Polacy z natury są indywidualistami, częściowo warunkuje to w nas geografia działająca na nas atomizująco, jednak nie na tyle, by zmuszać nas do zwartego zamieszkania[1]. Polacy są więc na ogół rozproszonym społeczeństwem, niezbyt skłonnym do większego ożywienia społecznego poza okazjonalnymi wydarzeniami, jak i niezbyt skłonnym do oparcia swojego życia o lokalne społeczności. Sieciowa struktura społeczeństwa, o której pisał Dugin, przeciwna do tradycyjnej, przestrzenno-hierarchicznej idealnie wpasowała się do polskiego charakteru narodowego. W większym stopniu Polacy zwykle opierają swoje relacje z ludźmi z całkowicie innego obszaru, np. w pracy niż ze swoimi sąsiadami. Trudno więc obwiniać o wszystko „keyboard warriorów”, skoro dla wielu z nich nie do przebicia są problemy strukturalne zarówno społeczeństwa, jak i wielu ugrupowań nacjonalistycznych, których członków spaja głównie kontakt wirtualny. Problemy te paraliżują ich rozwój. Niejednokrotnie wina leży też po stronie przywódców niektórych ugrupowań, bo nie da się niczym usprawiedliwić ich braku zaangażowania (powinni być w największym stopniu zaangażowani w swoją organizację lub uczciwie zejść ze sceny), przerośniętego ego prowadzącego do wojenek personalnych poszczególnych organizacji oraz duszenia przez nich inicjatywy poszczególnych działaczy usprawiedliwianego źle rozumianą dyscypliną. Uznałem, że Szturm będzie najlepszym miejscem do poruszenia tej kwestii z uwagi na silne oddziaływanie na środowisko i przeznaczenie pisma do zderzania różnych poglądów. Liczę, że wywoła on refleksje u wielu Czytelników.
Dymitr Smirniewski
[1] Z wymienionych państw tylko poza Ukrainą tyrania odległości jest o wiele mniejsza niż w Polsce sprzyjając większemu „zwarciu” społecznemu. Na Ukrainie z kolei, podobnie jak w Rosji tyrania obszernego stepu zmusza mieszkańców do bardziej zwartych skupisk.