Grzegorz Ćwik - Natura a kapitalizm

Dużo ostatnio w „Szturmie” wspominamy o globalnym ociepleniu, a pewnie będziemy o tym pisać jeszcze więcej. Powód jest oczywisty – globalne ocieplenie to wyzwanie jak i zagrożenie dla nas i wszystkich pozostałych Narodów na świecie. Nauka całkiem dobrze już jest w stanie stwierdzić, co jeszcze poza zwiększeniem średniej temperatury przyniesie, a właściwie już przynosi, globalne ocieplenie:

 

  • Głód (ze względu na przewidywany ponad 50% spadek wydajności zbiorów głównych zbóż)

  • Powodzie i ogólny skok poziomu oceanów, co przyniesie koniec tysiącom miast i osiedli

  • Falę pożarów, które już teraz stanowią ogromne wyzwanie dla państw strefy równoleżnikowej

  • Odpływ wody pitnej

  • Falę katastrof naturalnych (huragany, tsunami)

  • Wymieranie gatunków, zwłaszcza morskich

  • Skokowy wzrost zanieczyszczenia powietrza

  • Powszechność chorób tropikalnych

Wiele jest powodów, skutków i zagadnień z tym związanych, jedno jak sądzę jest jednym z bardziej podstawowych w tej kwestii. Chodzi mianowicie o sam stosunek do natury. Kwestia niby trywialna, jednak w gruncie rzeczy to określony sposób traktowania jej jest jednym z kilku podstawowych powodów takiego, a nie innego rozwoju zjawiska globalnego ocieplenia.

 

 

 

Zderzenie dwóch światów

 

 

Źródeł tego, jak obecnie neoliberalny i kapitalistyczny zachód traktuje naturę i podchodzi do niej szukać możemy w historii i to dość odległej. Wiele osób na kluczowy wskazuje powstanie i rozwój chrześcijaństwa, ze słynnym cytatem z Księgi Rodzaju: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi” (Rdz, 1, 28). Oczywiście, sprawa nie jest taka prosta i w tej samej Biblii cytatów sugerujących zwierzchność człowieka nad naturą znajdziemy jeszcze kilka, jednak znajdziemy także stwierdzenia, że człowiek ma opiekować się światem stworzonym przez Boga, że Bóg gniewa się na tych, którzy tego nie czynią, oraz że jeśli nie troszczymy się o świat przyrody, czekają nas przykre konsekwencje:

 

„Czyż to wam może mało, że spasacie najlepsze pastwisko, by resztę swego pastwiska zdeptać swoimi stopami,  że pijecie czystą wodę, by resztę zmącić stopami?” (Ezechiel, 34, 18).

 

„Żałośnie wygląda ziemia, zmarniała; świat opadł z sił, niszczeje, niebo wraz z ziemią się wyczerpały. Ziemia została splugawiona przez swoich mieszkańców, bo pogwałcili prawa, przestąpili przykazania, złamali wieczyste przymierze. Dlatego ziemię zżera przekleństwo, a jej mieszkańcy pokutują”. (Izajasz, 24:4-6).

 

„Nadszedł Twój gniew i pora (...) aby dać zapłatę sługom Twym, prorokom i świętym, (...) i aby zniszczyć tych, którzy niszczą ziemię.” (Apokalipsa św. Jana 11:18).

 

Zresztą, Pismo Święte powstało w czasach, gdy ludzkość była tak nieliczna a jej wpływ na naturę tak żaden, że ciężko tu oczekiwać odniesień do sytuacji bardziej nam współczesnej. Źródeł znanego nam i powszechnego póki co, przynajmniej na liberalnym zachodzie, stosunku do natury, szukać należy w czasach bliższych rewolucji przemysłowej. Jak celnie pisze Naomi Klein „Gdyby  istniał  jakiś  święty  patron  współczesnej  gospodarki  opartej  na eksploatacji,  byłby  nim  zapewne  Francis  Bacon.  Angielskiemu  filozofowi, uczonemu i mężowi stanu przypisuje się zasługę przekonania brytyjskich elit, by  raz  na  zawsze  porzuciły  pogańskie  koncepcje,  że  ziemia  jest  życiodajną matką, którą należy szanować i czcić (a także nieco się jej obawiać), i weszły w  rolę  mistrza  lochów.”. Autorka przywołuje tu niezwykle symptomatyczny cytat z Bacona:

 

„Musicie  bowiem  śledzić  i  ścigać  naturę  w  jej peregrynacjach  –  pisał  Bacon  w  De  Augmentis  Scientiarum  w  1623  roku  –   a  będziecie  mogli,  kiedy  zechcecie,  pokierować  nią  i  przyprowadzić  na  to samo miejsce. […] Człowiek powinien też bez skrupułów penetrować te jamy i  zakątki,  kiedy  jedynym  jego  celem  jest  dociekanie  prawdy”.

 

Siedemnasty wiek to początek prawdziwego rozwoju kolonialnych imperiów, a siłą rzeczy pociągało to za sobą mentalny proto-globalizm. Oto świat przestaje się jawić jako coś tajemniczego, nieokiełznanego, ale wraz z jego coraz lepszym poznaniem, oraz coraz większą ilością kolonii, natura zaczyna być traktowana identycznie jak owe kolonie. Oczywiście, zrównywanie zjawiska kolonializmu i wykorzystania planety oraz samego stosunku do natury to trochę nadużycie, nie można jednak nie mieć pewnego wrażenia, że właśnie wówczas zaczęliśmy traktować naturę jak kolonie, czyli coś do całkowitego wyeksploatowania, podporządkowania i przekucia na określone zyski materialne.

 

Jeszcze lepiej powyższą myśl rozwinął duchowny i filozof William Derham w książce Physico-Theology opublikowanej w 1713 roku: „Jeśli zajdzie taka potrzeba, możemy splądrować cały  świat,  przeniknąć  do  wnętrzności  ziemi,  zstąpić  na  samo  dno  głębin, odbyć podróże w najdalsze regiony, żeby zdobyć bogactwo”.

 

To zdanie to praktycznie motto całego kapitalizmu od wczesnego XVIII wieku aż do dziś. Zysk ponad wszystko, ponad naturę, która jest tylko polem czerpania i wydobywania, a do tego traktowana jest jako wrogi element zewnętrzny. Efekt tego to właśnie wszechogarniający Ziemię kryzys klimatyczny, rosnąca dramatycznie temperatura, coraz częstsze katastrofy naturalne, choroby tropikalne i cała reszta dobrodziejstw inwentarza tego najpewniej największego wyzwania dla ludzkości w historii.

 

Aksjologiczne źródło tego sposobu myślenia to oczywiście rodzący się w tym samym czasie liberalizm, niosący ze sobą całkowite wyrwanie człowieka z więzi i warunków społecznych, jak i naturalnych. W optyce liberalizmu liczą się tylko jednostkowe zyski i cele, a wszystko pozostałe to pola ekspansji lub zaboru, jeśli dany zasób nie posiada jeszcze właściciela. Wszelkie związki – społeczne, kulturowe, ekologiczne czy etniczne dla opcji liberalnej nie mają  znaczenia, ta bowiem stawia na „wolność” i „jednostkę”, a przeciwstawia się „tyranii”.

 

W kontekście tego stosunek do natury jaki obecnie dominuje na świecie, przynajmniej tym zachodnim (w rozumieniu kulturowym) to właśnie pozbawiona odpowiedzialności i choćby elementarnego myślenia o przyszłych pokoleniach doktryna pełnego wyzysku, bez jakiejkolwiek formy zabezpieczenia środowiska naturalnego. Dotyka to zwłaszcza małych i biednych krajów, głównie afrykańskich, gdzie koncerny paliwowe za grosze wykupują na własność gigantyczne połacie ziemi a następnie wydobywają paliwa kopalne bez elementarnego poszanowania zarówno tubylców, ale i samego środowiska naturalnego.

 

Dlatego też to właśnie koncerny paliwowe i energetyczne najmocniej finansują denialistów klimatycznych oraz najmocniej oponują przeciw rewolucji energetycznej i przejściu na zieloną energetykę czy choćby atomową. Czemu? I tu dochodzimy do sedna sprawy – zmniejszyłoby to radykalnie  ich zyski i naraziło na koszty.

 

Podobnie rzecz ma się z prawicą, zwłaszcza tą najbardziej ohydną czyli liberalną i wolnorynkową. To nie jest tak, że prawica to idioci i dlatego negują zmiany klimatyczne lub ich antropogeniczność. Oni robią to, bo doskonale rozumieją skutki kryzysu klimatycznego – a więc zmiana sposobu życia, walka z konsumpcjonizmem, ograniczenie śladu węglowego, wreszcie odgórne ograniczenie emisji poprzez stopniowe odejście od paliw kopalnych. A wszystko to... zrobić muszą państwa, czyli po prostu państwa te muszą odzyskać swoją plenipotencję. Interwencjonizm zaś, silne państwo, odrzucenie mechanizmów rynkowych na rzecz twardych zakazów, o tego platformersko-korwinistyczna prawica nienawidzi. Państwo i to polskie miałoby być silne i o czymś decydować? „Wolność!” gardłuje w tym samym szeregu Bosak, Korwin, Dziambor, Tusk, Hołownia i Giertych. Państwo musi być słabe, a wszystko wyreguluje wolny rynek, który w niecałe 200 lat doprowadził Ziemię do wejścia na ostatnią prostą do likwidacji warunków umożliwiających życie na tej planecie.

 

Znacie paradoks Fermiego? Jak podaje wikipedia: „wyraźna sprzeczność pomiędzy wysokimi oszacowaniami prawdopodobieństwa istnienia cywilizacji pozaziemskich i brakiem jakichkolwiek obserwowalnych śladów ich istnienia”. Czemu o tym wspominam? Ano dlatego, że wielu klimatologów uważa, że rozwiązaniem, przynajmniej częściowym paradoksu, jest niesłychanie małe prawdopodobieństwo wystąpienia klimatycznych warunków umożliwiających rozwój rozumnego życia. Co więcej, warunki takie są wbrew pozorom bardzo kruche i wpływając na nie…dążymy do autodestrukcji.  Skupienie takich aspektów jak: określona temperatura, obecność gwiazdy w danej odległości, atmosfera, skład powietrza, obecność wody, grawitacji, promieniowania magnetycznego i wielu innych czynników – to właściwie jakby wylosować szóstkę w totka! A tymczasem to do czego dążymy to podarcie kuponu zanim odebraliśmy wygraną. Już teraz klimatolodzy w części boją się, że doszliśmy lub lada chwila dojdziemy do momentu, gdy w klimacie ocieplenie zacznie zwiększać się nie tylko za sprawą naszych działań, ale także określonych „sprzężeń zwrotnych”. Chodzi o takie zmiany czynników, które same wywołane przez człowieka wywołają już same następne, które dalej będą ocieplać klimat.

 

A jaka jest alternatywa? To oczywiście holistyczne postrzeganie świata jako integralnej całości w swej naturze. Człowiek żyje w niej, zależy od niej i nasz los uwarunkowany jest kruchą wypadkową przypadkowych czynników, które łatwo możemy zmienić – i równie łatwo zapłacić za to wysoką, być może najwyższą cenę. Tyle ile czerpiemy z natury, tyle musimy jej oddać. Wbrew poglądom wszelkiej maści prawicowców zasoby natury nie są niewyczerpalne, co przecież oczywiste, skoro położone są na ograniczonym terytorium i przestrzeni. Tak samo podejmując określone działania, jak najbardziej jesteśmy w stanie wpływać na środowisko. Skoro bowiem potrafimy zanieczyścić wodę, ziemię, zniszczyć gatunki, to czemu niby, jak twierdzą prawaccy denialiści, nie możemy wpłynąć na powietrze, jego skład i tym samym temperaturę.

 

Nasza przyszłość musi zawierać takie zagadnienia jak zielona energetyka, nowe ekologiczne rolnictwo, całkowita kontrola nad działaniami konsorcjów energetycznych i wydobywczych, ograniczenie konsumpcji i produkcji. Ale nowy świat to także świat sprawiedliwości społecznej, sprawiedliwej redystrybucji dóbr, walki ze skrajnymi nierównościami i systemowym wyzyskiem. Obecny bowiem ład ekonomiczno-społeczny wynika z tych samych zasad liberalizmu co podejście do natury, a pracownicy i robotnicy są tak samo gnębieni i szmaceni przez wielki kapitał, co środowisko naturalne.

 

Mam świadomość, że postulowanie zmian w sposobie myślenia i postępowania to być może najbardziej wymagające postulaty, jednak być może tym bardziej przez to jest to temat dla nacjonalizmu. Nasza idea wynika nie z fałszowania nauki czy odcinania człowieka od jego korzeni, ale z faktycznej troski o nasz świat, człowieka i to jak będzie nam się żyło. A w najbliższej przyszłości bitwa o klimat będzie najważniejszą dla naszego Narodu, etnosu i całego gatunku ludzkiego.

 

 

 

Grzegorz Ćwik