
Szturm1
Maksymilian Ratajski - Różne oblicza Świąt Bożego Narodzenia
Boże Narodzenie kojarzy nam się z rodzinną atmosferą, spotkaniami przy świątecznym stole, prezentami, tradycją, niestety coraz rzadziej zwracamy uwagę na aspekt religijny, który powinien być jedynym istotnym. Jednak także ten tradycyjny, rodzinny obraz Świąt stał się obiektem wściekłego ataku liberalnych mediów spod znaku czerwonej kartki i żółtego kółeczka.
Największe polskie portale zalała fala tekstów o traumatycznej Wigilii z kłótniami w rodzinie, wścibskimi rodzicami i nietrafionymi prezentami. Mogliśmy przeczytać o tym jak spędzić Wigilię z dala od rodzinnego domu, bez opłatka i mamy pytającej, kiedy w końcu ślub, wstydzie przynoszonym przez rodziców, do tego tradycyjnie mnóstwo ataków na ludzi wierzących i biskupów… Dziennikarzom liberalnych portali nie udało im się przebić obrzydliwością michnikowego medium, które z okazji Bożego Narodzenia użyło postaci Maryi z symbolami strajku „kobiet” (a raczej liberalnej lewicy), ale starali się.
Piszę ten tekst 28 grudnia. Sto cztery lata temu trwała o tej porze walka o kształt wracającej na mapy świata Polski. Dla mieszkańców Warszawy czy Krakowa był to czas radości z odzyskanej wolności, zupełnie inaczej sytuacja przedstawiała się w Poznaniu, w którym wrzało. Wielkopolska w dalszym ciągu czekała na wyzwolenie spod niemieckiej okupacji. W świąteczne dni czuć było olbrzymie napięcie, obie strony zdawały sobie sprawę, że do wybuchu walk wystarczy niewielka iskra, obie również w wielu miejscach szły na konfrontację. W drugi dzień Świąt do Poznania przyjechał Ignacy Jan Paderewskim, resztę historii znamy.
Wcześniej, przez ponad sto lat polskie rodziny świętowały Boże Narodzenie w niewoli, później, w czasach II wojny światowej, pod dwiema okupacjami. Zawsze jednak troszczono się o pielęgnowanie wartości, które ukształtowały nasz naród. Zawsze były to święta religijne, rodzinne, obchodzone zgodnie z tradycją. Dzisiaj zamiast spotkania z rodziną, ważniejszy staje się wyjazd na narty lub szał zakupów, tradycje świąteczne są zastępowane przez czerwonego krasnala z reklamy napojów gazowanych (nie mającego nic wspólnego ani z biskupem z terenów dzisiejszej Turcji, ani wielkopolskim Gwiazdorem), narodziny Jezusa Chrystusa dawno zeszły na dalszy plan, nie pasują do liberalnego kultu konsumpcji, spod znaku kiepskich filmów i pojawiających się w połowie listopada dekoracji w supermarketach i galeriach handlowych.
Ukraińcy, zarówno wyznawcy prawosławie jak i grekokatolicy, obchodzą Boże Narodzenie dwa tygodnie później niż my, w tym roku Święta będą dla nich inne niż zwykle. Tysiące Saszów i Siergiejów spędzą Święta na froncie, walcząc o wolność swojego kraju i bezpieczne domy dla swoich żon i dzieci. Wiele rodzin będzie wpatrywać się w puste krzesło, na którym co roku zasiadał ukochany mąż/ojciec/syn lub brat, poległy w walkach z putinowskimi orkami. Wiele dzieci, zamiast w rodzinnym Lwowie czy Kijowie, spędzi Święta w obcym Wrocławiu, dziwiąc się czemu Polacy świętują dwa tygodnie wcześniej, tęskniąc za domem, ukraińskimi świętami, rodziną i przyjaciółmi, którzy zostali na Ukrainie lub uciekli gdzieś indziej, albo płacząc z tęsknoty za ojcem poległym na froncie.
Nasze Święta były w tym roku normalne, w gronie najbliższych, we własnym kraju, bez spadających na głowy bomb. Radosne, rodzinne, tradycyjne, z opłatkiem, śpiewaniem kolęd i Pasterką o północy. I miejmy nadzieję, że takie pozostaną, że nie będziemy musieli spędzać ich na froncie jak Ukraińcy, ani jak zwykłego długiego weekendu, bez rodziny, tradycji i przede wszystkim bez Boga, jakby chcieli tego dziennikarze liberalnych mediów. Do tego potrzebujemy pielęgnowania Wiary i Tradycji we własnych domach, ale nie tylko. Ostatnie lata przyniosły olbrzymią bierność środowisk katolickich, konserwatywnych, a także narodowych (jesteśmy dużo słabsi niż jeszcze w 2015), brak własnej narracji i mediów, odpuszczenie kultury, sprawiają, że liberalne media nie mają konkurencji i bez przeszkód sączą swój jad. W tym czasie, w mediach społecznościowych, na uczelniach, czy w zakładach pracy osoby wyznające tradycyjne wartości zeszły do katakumb, zwłaszcza w dużych miastach, co jest aktem kapitulacji. Widzieliśmy to ponad dwa lata temu, kiedy wściekłym masom tak zwanego „strajku kobiet” przeciwstawiła się zaledwie garstka katolików i nacjonalistów, widzimy od kilku lat, kiedy wzrasta społeczna akceptowalność dla wszelkiej maści libertyńskich wynaturzeń – osoby o konserwatywnych wartościach milczą, bojąc się odezwać, czy to w pracy i na uczelni, czy w Internecie, żeby nie wyjść na „zaściankowych katoli, rasistów, homofobów”. Nic dziwnego, że negatywne zmiany zachodzą w naszym społeczeństwie tak szybko.
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia chciałem życzyć wszystkim Czytelnikom Szturmu dużo Wiary, Odwagi i Wytrwałości w głoszeniu swoich ideałów. Cierpliwości i umiejętności skutecznej pracy ideowej. Kreatywności. Budowy atrakcyjnej w formie i skutecznej narracji, którą będziemy mogli dotrzeć do szerszych mas społecznych. A nade wszystko Błogosławieństwa Bożego.
Maksymilian Ratajski
Maksymilian Ratajski - Misja Krywań czyli Tatry zimą
Tatrzańska zima jest piękna, wymaga jednak odpowiedzialności i odpowiedniego przygotowania. Jest to zupełnie inna turystyka niż w Karkonoszach czy Beskidach, gdzie można sobie pozwolić na zdobywanie szczytów przy gorszej pogodzie, a szlaki potencjalnie lawinowe po prostu zamyka się na zimę. Żeby zdobywać zimą najwyższe szczyty Polski (i Słowacji) potrzeba zaopatrzyć się w odpowiedni sprzęt – raki, czekan, kask i lawinowe abc będą nam niezbędne. Jednak sam sprzęt nie wystarczy, trzeba jeszcze umieć się nim posługiwać, do tego potrzeba także doświadczenia zimowego i umiejętności oceny lokalnego zagrożenia lawinowego, podawany przez TOPR stopień jest uśredniony dla całych polskich Tatr, od Grzesia po Rysy. Zanim zaczniemy sami (a raczej w gronie znajomych) chodzić zimą po Tatrach, powinniśmy odbyć kursy turystyki zimowej i lawinowe. Należy także pozbyć się głupiej brawury i zrozumieć, że czasem rozsądniej jest zrezygnować ze zdobycia szczytu niż ryzykować w złej pogodzie czy pchać się na górę, która jest dla nas na obecnym etapie zbyt trudna. Góry zaczekają, a zdrowie i życie ma się jedno. Pamiętam jak latem załamanie pogody zmusiło mnie do odwrotu dwadzieścia metrów pod szczytem Kościelca.
Zimowa turystyka w Tatrach jest coraz popularniejsza, co mnie osobiście bardzo cieszy, niestety, bardzo często możemy spotkana szlakach ludzi, którzy nie powinni znaleźć się zimą powyżej Śnieżki. Próby wejścia na Rysy w raczkach, brak czekana, czy lawinowego abc, są niestety powszechne. Podobnie jak chodzenie w terenie zagrożonym lawinami bez zachowania 30-metrowych odstępów, a raczej, mówiąc wprost – niemal za rączkę, bo przecież „od tego nie schodzą lawiny”, no właśnie schodzą. Ludzie bardzo często nie czytają komunikatów lawinowych, nie wiedzą także, że dwójka lub jedynka wcale nie oznaczają, że jesteśmy całkowicie bezpieczni. To właśnie przy dwójce zdarza się najwięcej wypadków lawinowych.
Samo posiadanie raków i czekana nie oznacza, że umiemy się nimi posługiwać. Jeżeli ktoś kupił raki, żeby wejść na Śnieżkę, albo Babią Górę, to nie znaczy, że umie w nich chodzić i poradzi sobie w Tatrach. Dlatego apeluję o uczestnictwo w kursach turystyki i lawinowych, na których można posiąść i uzupełnić wiedzę i umiejętności potrzebne do bezpiecznego poruszania się po najwyższych polskich górach zimą.
Nowy rok powitaliśmy w Szklarskiej Porębie, skąd drugiego stycznia udaliśmy się na Słowację w celu wędrowania po Tatrach oraz jeżdżenia na nartach, to drugie to akurat moi znajomi, sam nie mam pojęcia o narciarstwie i nigdy tego nie robiłem. Dla mnie głównym magnesem tej wyprawy był Krywań.
Skrajne Solisko (słow. Predné Solisko) to jedyny szczyt w słowackiej części Tatr, dostępny turystycznie bez ryzyka zapłacenia mandatu, nasi południowi sąsiedzi patrzą przychylnie na działalność taternicką i narciarską, jednak zakazują wchodzenia wyżej w celach turystycznych, grożąc mandatami. Wybraliśmy ten szczyt jako rozgrzewkę, ze względu na jego łatwą dostępność i piękne widoki. Wyruszyliśmy na szlak ze Szczyrbskiego Jeziora, idąc wzdłuż stoku narciarskiego, aż do położonego na wysokości 1840 metrów schroniska. W górę wyszliśmy pełni chęci zdobycia szczytu, motywowani pięknymi widokami na Tatry, a zwłaszcza Krywań. Szlak wśród kamieni, był średnio strony, uderzała bardzo mała ilość śniegu i lodu, w wielu miejscach szliśmy po gołej skale. Tegoroczna zima jest bardzo ciepła, ale gdyby ktoś mi powiedział, że trzeciego stycznia będę, z braku śniegu, zdejmował raki na wysokości 2000 metrów, uznałbym go za wariata. Wysoka temperatura to jednak nie tylko tatrzański problem, w Nowy Rok poszliśmy na położoną w Karkonoszach Szrenicę, gdzie nie było w ogóle śniegu. W końcu stanęliśmy na szczycie mierzącej 2117 metrów góry i po zrobieniu kilku zdjęć ruszyliśmy na dół, tym prędzej, że godzina była już dosyć późna.
Wycieczka na Łomnicki Staw (słow. Skalnaté pleso) miała stanowić odpoczynek, jednak okazało się poważnym wyzwaniem. Wychodząc wcześnie rano można by pomyśleć o Rakuskiej Czubie (słow. Veľká Svišťovka), wznoszącej się na 2038 m n.p.m., jednak tego dnia zamierzaliśmy odpoczywać, a nie zdobywać wysokie szczyty. Wyruszyliśmy z Tatrzańskiej Łomnicy, ponownie długo idąc wzdłuż stoku. Następnie odbiliśmy w prawo w las i tam w pewnym momencie zgubiliśmy szlak. Do stacji kolejki doszliśmy po śladach, stromym podejściem wśród kosodrzewiny, które było zdecydowanie cięższe niż zdobyty dzień wcześniej szczyt. Trudy wędrówki wynagrodziły jednak przepiękne widoki na Łomnicę, Widły i Kieżmarski Szczyt. Na dół postanowiliśmy zjechać kolejką, co pozwoliło nam podziwiać widoki z wygodnego wagonika.
Wycieczkę okupiłem lekkim przeziębieniem, co poskutkowało dwoma dniami spędzonymi na kwaterze, na szczęście pogoda była kiepska, więc nie mam czego żałować. Zasadniczo drugiego dnia mógłbym już pójść na spacer, jednak wolałem być w dwustu procentach pewny, że będę zdrowy i w pełni sił na zdobycie Krywania.
Sobotni poranek przywitał nas piękną pogodą, wstaliśmy niestety dosyć późno i na niebieskim szlaku zameldowaliśmy się o godzinie 7:08. Dość sprawnie nabieraliśmy wysokości idąc dobrym tempem do wysokości 2000 metrów, gdzie musieliśmy założyć raki i zamienić kijki trekkingowe na czekany. Odcinek do przełęczy był naprawdę ciężki, musieliśmy iść w trzydziestometrowych odstępach, ze względu na zagrożenie lawinowe. Końcowe podejście również było bardzo ciekawe, ostatnie sto metrów musieliśmy sami torować szlak, co nie było łatwe, ale udało się stanąć na szczycie. Nie podziwialiśmy jednak pięknych widoków, czas naglił, więc po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia zaczęliśmy zejście. Początkowo było ono wymagające, następnie od przełęczy nieco łatwiejsze, ten etap zdecydowanie łatwiej się schodziło niż wchodziło, ale dalej trzeba było uważać i używać czekana. Dopiero na 2000 metrów skończyły się trudności wysokogórskie i można było poczuć się niczym w Beskidach. Dalsza droga przebiegała już sprawnie, wśród pięknych widoków zachodzącego słońca, a następnie przy świetle księżyca w pełni. Słowackie przepisy sprawiają, że wysoko w górach nie ma tłumów, idąc na Krywań spotkaliśmy jedynie dwoje Polaków, z daleka widzieliśmy kilka osób schodzących zielonym szlakiem.
Krywań został zdobyty! Od kilku dni mój zimowy rekord wysokości wynosi (prawie) 2500 metrów, co jest bardzo przyjemną liczbą. Obyło się także bez mandatu, co bardzo cieszy, szczególnie zważywszy na kurs euro. Pierwszy wyjazd w 2023 roku uważam za bardzo udany i mam nadzieję, że to dopiero początek tatrzańskich wypraw tej zimy. Zamierzam poszerzać swoją wiedzę na kolejnych kursach i zdobywać coraz trudniejsze szczyty.
Maksymilian Ratajski
Marcin Majewski - Jeśli zmiany to tylko na lepsze
Będąc czytelnikami SZTURMU, myślę że czasami zastanawiacie się nad zmianami w otaczającym nas świecie, tym jak przebiegają i jaki jest ich kierunek. Chociaż chyba ważniejszymi pytaniami są; Dlaczego zachodzą?; Do czego dążą?, a najważniejszymi; Jak się w nich odnaleźć?; Czy może któreś są nie do zaakceptowania?. Ważne, żebyśmy umieli postawić sobie i innym nieprzekraczalną granice moralną, bo rozmiękczanie norm moralnych społeczeństwa i „urabianie go” trwa nieustannie cały czas.
Osobiście załapałem się na czas ciekawych zmian, pamiętam szalone lata 90 – kiedy dużo jeszcze pozostawało wspólne po „poprzednim systemie”. Wspólne świetlice, również te osiedlowe, wspólne podręczniki po starszych kolegach z kiermaszu. Wspólne murki, ławki, boiska do grania z bramkami z plecaków, czy otwarte boiska szkolne gdzie można było zarówno odbić piłkę, jak odbić butelkę. Wspólnota dotyczyła również sąsiadów, bo sprzętów użytku domowego było mniej, a jak ktoś miał Internet to gości w domu mógł mieć bez przerwy. Kiedy był nadawany ulubiony program w telewizji kilku kolegów zawsze było chętnych, żeby dołączyć do oglądania. Nie mówiąc o Pegazusach, Nintendo, czy PS-ach.
Wspominam to z tego względu, że wtedy wytwarzał się specyficzny sposób więzi/wspólnoty. Każdy wiedział na kogo może liczyć, gdzie kogo spotkać w czasie wolnym i „z czym do kogo podbić” jeśli chodzi o wiedzę na temat danego rodzaju muzyki/subkultury, czy bardziej praktyczną.
Aktualnie prawie każdy małolat ma zaplanowany czas od samego rana do wieczora, jak by tyrał na 2 etaty, a wachlarz możliwości zajęć (najczęściej prowadzonych przez praktycznie profesjonalnych instruktorów) zaczyna się od szachów, pianina czy lekcji rysunku, rozciąga się do zajęć piłki nożnej czy pływania, na nartach wodnych kończy. Jeśli wychowujecie dzieci to wiedzcie, że udowodniono, iż „multitasking” przynosi druzgocące skutki dla naszej inteligencji, pamięci i wykonywane zadania sumarycznie maja mniejszy „impet”. Dodatkowo wykonywanie są wolniej niż wykonując je od początku do końca po kolei. Ludzie renesansu pokroju Buonarrotiego (Michał Anioł) również wykonywali swoje dzieła jedno po drugim, po kolei – nie wszystkie na raz. To samo dotyczy się dorosłych, wybór zajęć i zainteresowań jest tak duży, że ciężko nam jest spotkać osoby, które mogą „nadawać na wspólnych falach”. W żadnym wypadku nie neguje tutaj zajęć dodatkowych, jednak każdy brak umiaru prowadzi raczej do skutków odwrotnych niż zamierzone. Zjawisko opisywane może powodować sporą ilość płytkich znajomości , które faktycznie nic nie wnoszą do rzeczywistości każdej istoty z osobna. A takiego rozczłonkowania pożądają „władcy marionetek” w myśl zasady „Dziel i rządź”. W czasie międzywojennym jeśli istniał np. jakiś klub sportowy, (nie mówiąc już o stowarzyszeniach twórców, czy innych grup zawodowych) sportowcy trenujący w obrębie różnych sekcji znali się czy to ze zgrupowań, czy wspólnej pomocy w organizacji jakiś wydarzeń lub rzeczy niezbędnych do uprawiania określonej dyscypliny. Aktualnie z wyjątkami kluby skoncentrowały się na pojedynczych dyscyplinach, a miedzy sekcjami często zachodzi rywalizacja o pieniądze prędzej niż jakiekolwiek kolektywne współpracowanie ludzi poświęcających swój czas de facto pod szyld jednego klubu.
Zaczyna nam brakować w społeczeństwie przestrzeni na więzi ludzkie, pomimo portali społecznościowych pozornie takowe ułatwiających. Ludzie w pogoni za szczęściem swoim i swoich najbliższych często łapią „zadyszkę” przestając zwracać uwagę na resztę ludzi, nie mówiąc już o kredytach i zobowiązaniach będącymi kosztem tego szczęścia. Przez media i pandemie z czasem wpędzając się w jakąś fobie społeczną przed drugą osobą – poza ekranem urządzeń do kontaktu.
Na szczęście jest rozwiązanie dla takiego stanu rzeczy. Bóg stworzył człowieka do kreowania swojej rzeczywistości, więc po prostu weźmy ją na „własne barki”. Warto otworzyć się na ludzi, mogą z tego wynikać niespodziewane dla nas profity. Po pierwsze – żaden ekran czy emotikona nie odda nam naturalnych emocji ludzi, ich spostrzeżeń, praktycznej wiedzy, którą możemy przyswoić w sposób namacalny, bezpośredni od pasjonata danej dziedziny. Również przydatna „życiowa wiedza” od osób w sile wieku - zaserwowana w inny sposób niż ciekawostka – zobacz, zapomnij. Może nawet nie wiemy, że w naszym najbliższym sąsiedztwie mieszkają znakomici ludzie: Mechanik samochodowy, Pielęgniarka, Kucharz, Grafik, Dziennikarz, Stolarz, czy inny ciekawy człowiek. Najprostszym rozwiązaniem jest przy okazji organizacji spotkań wspólnot mieszkaniowych zapoznać tych ludzi – spróbować zorganizować raz w miesiącu jakieś spotkanie kulturalne, seans filmowy, gry planszowe, czy wspólne zaprojektować coś dla budynku – nie wszystko zostawiać administracji, której płacimy, ale wpływ na nasze otoczenie często mamy nikły. W pracy/czy na treningu (również naszych pociech) można spróbować przejść do inicjatywy wyjścia na jakieś wydarzenia sportowe czy kulturalne. Przy okazji warto też zobaczyć jakie wartości dla spotkanych osób są ważne, polecić jakiś wartościowy artykuł, film, książkę, podyskutować przekonać lub samemu zostać przekonanym do zmiany jakiegoś poglądu. Przypominam, że podczas mniej powierzchownych i rozemocjonowanych rozmów o wartościach ciężko jest o argumenty typu „bo nie”, a ludzie raczej starają się wytłumaczyć nam swój punkt widzenia. Właśnie w takich okazjach upatruje szanse dla zwiększenia posłuchu dla zdroworozsądkowego narodowego poglądu i walki ze stereotypami o zamkniętym środowisku zakompleksionych, rozczarowanych życiem, narzekających na otaczający świat prawaków.
Warto postarać się stworzyć kolektyw ludzi mający na swój wspólny rozwój wpływ– otwierający ich na świat. Bez zbędnego narzucania się i przekonywania na siłę. Z historii najnowszej mamy znakomity przykład węgierski, zanim nastąpiła w tym kraju zmiana władzy najpierw powstały „oddolne” rozproszone kluby/grupy w całym kraju przewodzące i głoszące chęć do zmian. Coś jak lekko starzejące się już kluby „Gazety Polskiej”. Dzięki takiemu wyjściu z Internetu do płaszczyzny fizycznego świata w formie nieformalnego zrzeszenia można faktycznie tworzyć otoczenie, a nawet mieć wpływ na rade osiedla czy samorząd. Z czasem można pokusić się o stworzenie jakiejś wspólne wyjście na paintball/strzelnice sportową, stworzenie uświadamiającej akcji ulotkowej, zebranie podpisów z konkretną inicjatywa (wśród bliskich osób), wsparcie potrzebujących w jakieś jadłodajni po uprzednim wspólnym przyrządzeniu posiłków, czy zebranie funduszy na jakiś szczytny cel. Może nawet stworzyć lokalną gazetę, lub sieć klubów sympatyków Szturmu? J Warto jest też przedyskutować w takim gronie wybory polityczne potencjalnie tworząc elektorat dla potencjalnego kandydata, najczęściej wtedy nie głosujemy na anonimową osobę z lity wyborczej, o której nie mamy żadnego pojęcia, kto to w ogóle jest.
Spróbować nie zaszkodzi. Chodzi o to żeby trafić do ludzi nowych z naszą ideą, trochę aktywować ich społecznie – takich, których potencjalnie w ogóle byście nie spodziewali się wśród przyszłych wspólnych projektów. Dajcie znać jak odzew, może takie grupki funkcjonują już w otoczeniu waszym, czy waszych najbliższych znajomych i wystarczy się rozejrzeć. Pamiętajmy, że jesteśmy potomkami i spadkobiercami pokoleń, które wiele lat walczyły o swoją wolność przeciwko zaborcom, tworząc państwo podziemne, a ledwie pokolenie, czy dwa pokolenia temu ruch społeczny Solidarność – jednak działania te były skierowane głównie przeciwko niepożądanym dla narodu zjawiskom z nakierowaniem na ośmieszenie i niszczenie ich. Na nas natomiast ciąży zbudowanie świadomego niezależnego i kontrolującego własne sprawy społeczeństwa.
Marcin Majewski
Krzysztof Konopka - Wojsko Polskie
“Bóg mi powierzył honor Polaków, Bogu go tylko oddam.” – książę Józef Poniatowski
Od ośmiu lat za naszą wschodnią granicą trwa wojna, która nabrała nowego tempa 24 lutego 2022 roku. Wojna, która pokazała nam, że historia w naszej części Europy ożywiła się po raz kolejny przy okazji Rosji, która nie od dziś lubi mieszać w historii narodów Europy wschodniej.
To co też widzimy na Ukrainie to konsolidowanie się narodu ukraińskiego wokół własnego państwa i heroicznie walczącej armii. I to właśnie o armii, ale naszej, a nie ukraińskiej będzie niniejszy artykuł. To właśnie wojna za naszą wschodnią granicą przypomniała nam o pilnej potrzebie posiadania jak najsilniejszego i bardziej licznego wojska. Po latach posuchy i nie interesowania się własną armią przez ogromne rzesze społeczeństwa, a także różnych obozów rządzących, teraz to właśnie nadarza się wielka szansa, żeby armia, której istnieje przez setki lat budowała naszą tożsamość, znów wróciła na należyte jej miejsce. To właśnie armia, jej generałowie, zwykli żołnierze i ich postawa do dziś mają wpływ na nasze umysły i na nas jako naród. To komuna miała duży wpływ na upadek autorytetu armii, armii, która była wykorzystywana przeciwko własnemu narodowi, a następnie po upadku komunizmu odsunięta na dalszy plan przez kolejne demokratyczne rządy.
Chcąc, nie chcąc to właśnie okropny rosyjski atak na naszego ukraińskiego sąsiada, sprawił, że oczy narodu znów pokierowały w stronę munduru.
“Polacy! Godzina zemsty wybiła, dzisiaj zwyciężymy albo polegniem.” – Piotr Wysocki
Wieszanie targowickich zdrajców, insurekcja kościuszkowska, zasłanianie przez armię własnymi piersiami, upadającego i źle zarządzanego, niegdyś wielkiego państwa, walki i nadzieje u boku Napoleona, śmierć księcia Józefa Poniatowskiego czy Jakuba Jasińskiego, powstania, tragiczne i bratobójcze walki w okresie I wojny światowej, wielkie zwycięstwo przeciwko sowieckiej Rosji, rządy pułkowników, konspiracje. I dopiero później splamiony mundur przez narzucony nam rząd komunistyczny, a następnie demokratyczne odsunięcie armii od jakiejkolwiek integracji z narodem. Czy przed wojną na Ukrainie, oprócz badań w WKU w wieku 18 lat miał ktoś styczność z armią? Poza sporadycznymi defiladami 11 listopada? Armia została całkowicie usunięta z życia publicznego. Kto stoi na czele armii, jakie jednostki możemy podziwiać, ich dokonania, historia etc. Nikomu nic na ten temat nie było wiadomo. Nie było wiadomo też do końca jak nasza armia wyglądała na teraz i w jakiej formie była nasza potencjalna obronność kraju. Za czasów szkolnych nie było żadnych spotkań z przedstawicielami wojska oprócz legendarnego już i przymusowego badania WKU. To cieszy, że władza w końcu poszła po rozum do głowy i zaczęła z głową inwestować w armię, ale przede wszystkim ruszyła armię z koszar. Rodzinne pikniki, wystawy sprzętu na ulicach miast, no właśnie, ale czy to wystarczy?
“Armia podczas wojny robi tylko to, czego jest nauczona w czasie pokoju.” – Józef Piłsudski
Domyślam się, że bycie zawodowym żołnierzem to ciężki kawałek chleba. Tym bardziej, armia powinna wyjść do narodu. Wykłady w szkołach, na uniwersytetach, możliwość paradowania w mundurach, nie tylko w jednostce, ale także poza godzinami pracy. Naród chce znać swoich dowódców, swoje jednostki. Naród chce być blisko armii. Naród chce wiedzieć w czyich rękach leży jego bezpieczeństwo, jako jednostki i jako części polskiego państwa. Nic tak nie scala naszego narodu jak wygrane, ale i przegrane bitwy w historii. Dla naszego ponad tysiącletniego państwa to armia zawsze była filarem obronności, waleczności i osiągania celów, ale także nadziei i nie poddawania się w chwilach złych. Walka do końca na polu bitwy, ale także hart ducha w codziennej rzeczywistości. Musimy pozwolić żołnierzom być bliżej swoich rodaków, ażeby – oby nigdy do tego nie doszło – naród wierzył, że jego obrońcy staną na wysokości zadania, ale także, że tenże naród stanie ze swoją armią w jednym szeregu, wspierając ją na różnych polach działalności podczas godziny próby.
Polski naród od lat przeznacza ogromne pieniądze z podatków na wojsko, warto, żeby Polacy to wojsko dobrze poznali i nie mówię tu o przymusowej służbie, ale o wzajemnej integracji, budującej poparcie, znajomość i zaufanie.
Bardzo cieszyć musi każdego z nas, że te podatkowe pieniądze po tylu latach, w końcu są naprawdę przeznaczane na świetny sprzęt, który pomoże naszym żołnierzom lepiej strzec naszych granic. Cieszy, także widok niektórych jednostek, starających się promować na portalach społecznościowych. Musi być to promowane na jeszcze większą skalę, a żeby zamiast wybijającej się na tych portalach w większości głupoty, przebijały się także militarne, propagandowe filmiki naszych jednostek. Może wywiady też byłyby świetnym pomysłem, jak kultywowane są tradycje wojskowe w poszczególnych jednostkach? Tak mało wiemy, a to nasza armia!
„Lecz gdyby mi kazały wyroki ponure
Na ziemi się meldować, by drugi raz żyć,
Chciałbym starą wraz z mundurem wdziać na siebie skórę,
Po dawnemu… wojować… kochać się… i pić.” – Bolesław Wieniawa-Długoszowski
Jeżeli w nazwie swojego państwa odwołujemy się do tradycji I RP i II RP, dziwnym było przez ostatnie 30 lat stawianie wojska na bocznym torze naszego życia. Nie uważam naszej demokracji za aż tak słabą, żeby obawiać się integracji armii z własnym narodem. W miejscu i położeniu geograficznym jakim znajduje się nasz kraj, z historycznej perspektywy także, naszym obowiązkiem jest, posiadanie jak największej wiedzy o własnej armii. Silna armia to podstawa silnego państwa, a służący w niej Polacy to podstawa tożsamości naszego narodu. Jeżeli chcemy dumnie nazywać się III albo i IV RP, wojsko musi być normalnością naszej codzienności. Pomimo zawodowej armii, nie możemy traktować bycia żołnierzem jak innej zwykłej pracy. Bycie żołnierzem to obowiązek 24/7, także nie rozumiem zabraniania chodzenia w mundurze „po godzinach”. Tym bardziej, że nie byłaby to pierwszyzna w naszej historii. To na rękach naszego wojska stoi cała nasza historia. A na ulicach, chociażby II RP, roiło się od wojskowych, a dziś w III RP najważniejszych przedstawicieli armii, nie kojarzy dzisiaj nikt. Wątpliwe, że pytając się o jakichkolwiek generałów, dowódców, jednostki, napotkany w drodze do sklepu Polak wymieniłby cokolwiek. W kraju dalej panuje przekonanie bardziej defetystyczne – że na większą skalę, nie mamy zbyt wielkich szans. I tu zadaniem armii jest podejście to zmienić. Szczególnie w perspektywie ogromnych zakupów dokonanych przez Ministerstwo Obrony Narodowej. Powiększona liczebność armii, klasowy sprzęt – to także powiększona nadzieja, że w tej ciężkiej chwili próby dla naszego regionu – w ciężkich ostatnich 200 latach dla naszej państwowości – jesteśmy silni i bezpieczni.
„Za samą szlachtę bić się nie będę. Chcę wolności dla całego narodu i dla niej wystawię tylko me życie” – Tadeusz Kościuszko
Kończąc ten krótki wywód – historyczny heroizm naszej armii jest godny promowania wszędzie gdzie się tylko da. A najlepiej, gdyby robili to właśnie przedstawiciele armii. My jesteśmy z Was dumni, ale jako naród chcielibyśmy poznać was lepiej. Przed III RP stoi wielka szansa ponownego włączenia armii do życia publicznego, scalającego wojska z narodem. To na barkach heroicznych czynów naszych żołnierzy oparte są fundamenty naszego kraju. Nasza obecna armia nie jest wcale słabsza od swoich poprzedników. Cieszę się, że nie musi stać przed takimi wielkimi wyzwaniami jak jej przodkowie. Niech nasza armia jednoczy się z narodem, a inwestycje w nią i jeszcze lepsze jej wytrenowanie odstrasza potencjalnych agresorów na następne 1000 lat. Niech kolejne pokolenia żyją w pokoju, mając silną armię, która ten pokój gwarantuje. Niech widać ludzi w mundurach po ich oficjalnych godzinach pracy, niech armia będzie w szkołach i uniwersytetach, aby przedstawiać nowe koncepcje, swoją historię i wizję teraźniejszości i przyszłości. Niech armia będzie z narodem.
Krzysztof Konopka
Tomasz Gontarz - O Narutowiczu
Nie jest nowiną, że spadkobiercy endecji często przedstawiają historię w wypaczony i nieprawdziwy sposób tak, aby akurat pasowało im pod tezę. Nie inaczej jest z tragicznym wydarzeniem, jakim było zamordowanie prezydenta Gabriela Narutowicza przez endeckiego fanatyka Eligiusza Niewiadomskiego.
Spotykam się z częstym tłumaczeniem, że Niewiadomski tak naprawdę to był taki wyjątek wśród endeków, gdzie przecież wszyscy pozostali to byli spokojni obywatele. Nic bardziej mylnego. Endecja po wyborze Gabriela Narutowicza prowadziła przeciwko niemu nienawistną kampanie kłamstw i pomówień (nic nowego w środowiskach antypiłsudczykowskich). Żona Marszałka Aleksandra Piłsudska wspomina:
"Wybór Narutowicza na prezydenta został przyjęty z zaciekłą wrogością przez Narodową Demokrację, dlatego jedynie, że był bliskim Piłsudskiego. Zagrano na najniższych uczuciach szerokich mas: prasa prawicowa rozpętała kampanię nienawiści przeciw niemu, nazywając go Żydem. Było to świadome kłamstwo. Powóz Narutowicza gdy jechał do Sejmu na złożenie przysięgi, młodzież Narodowej Demokracji obrzuciła błotem; roznamiętniony agitacją tłum uliczny wył, wrzeszczał i wygrażał na widok nowego prezydenta.
Byłam wtedy na mieście. W ścisku nie mogłam się prawie ruszyć. Z jednej strony parła na mnie stara, przygłucha chłopka, która bez przerwy pytała o co chodzi, z drugiej - gruba, wielka służąca. Ta ostatnia, z czerwoną twarzą - podrygiwała całym ciałem, wymachując pięściami i krzycząc:
- Precz z Narutowiczem! Precz z Żydem!
Gdy jej zabrakło oddechu, powiedziałam, że znam dobrze rodzinę Narutowiczów, nikt u nich nie pochodzi z Żydów. Ale to był groch o ścianę. Za chwilę znów zaczęła wrzeszczeć:
- Żydzi nie będą nami rządzili!
Skończyło się na tym, iż wszyscy dookoła mnie krzyczeli i przeklinali w podobny sposób. Nie miałam wątpliwości wśród tłumu znajdowali się agitatorzy".
Jeszcze bardziej durną formą wypaczania historii o tamtym wydarzeniu jest teza, która to głosi, że morderstwo Gabriela Narutowicza było wynikiem tajemnego spisku piłsudczyków. Możecie wierzyć lub nie, ale naprawdę z taką baśniową opowieścią się spotkałem. Dawno, dawno temu forsował ją nawet pewien narcystyczny kabotyn, który znany jest z występów w tak zwanych mediach narodowych. Tezie tej przeczą same zeznania Niewiadomskiego, którego pierwotnym celem był Józef Piłsudski. Jak morderca zeznał na procesie:
"Na śledztwie wstępnem przemilczałem pewną okoliczność, którą obowiązany jestem tutaj podać. Strzały, od których pada Prezydent Narutowicz, pierwotnie nie dla niego były przeznaczone. Miał od nich zginąć Józef Piłsudski, Naczelnik Państwa. Dopiero ostatnie przesunięcia na szachownicy sejmowej wysunęły siłą jakiegoś fatalizmu osobę p. Narutowicza.
[...]
Sposobność nadeszła. W środę 6-go grudnia w gmachu Baryczków miała być otwarta wystawa Warszawy za Stanisława Augusta. Według wszelkiego prawdopodobieństwa powinien ją był otwierać p. Naczelnik Państwa. W rozmowie z p. Kłyszewskim, sekretarzem Tow. Opieki nad zabytkami przeszłości, poruszyłem tę sprawę i upewniłem się, że Naczelnik istotnie będzie. Prosiłem go o przysłanie mi zaproszenia na otwarcie. Zaproszenie otrzymałem.
Wszystko było gotowe. Przeżyłem, przemyślałem wszystko. Wypróbowałem po raz setny rękę i rewolwer, ostatni raz w poniedziałek wieczór. Że Piłsudski zginie, byłem tego tak pewny, jak tego, że tutaj stoję.
We wtorek 5-go, grudnia wyszedłem z rana na ulicę. Wziąłem gazetę, spojrzałem na pierwszą stronę, a moje postanowienie upadło od razu. Znalazłem wiadomość o kategorycznej rezygnacji Piłsudskiego z kandydatury na stanowisko Prezydenta.
Doznałem dwu uczuć jednoczesnych, dziwnych. Jedno - to, było uczucie ulgi, że los uwalnia mnie od konieczności pozbawienia życia człowieka osobiście dobrego, szlachetnego i niepozbawionego rysów bohaterskich. Drugie uczucie było uczuciem męki i goryczy, że oto ten człowiek, twórca Judeo-Polski, sprawca, w moich oczach najgłówniejszy, wszystkich nieszczęść ostatnich lat czterech, pozostanie w dalszym ciągu i będzie dalej grał wybitną rolę w życiu Polski".
Tomasz Gontarz
Tomasz Gontarz - Antypiłsudczyzm?
Raz już pisałem o taktyce antypiłsudczykowskich szurów, a teraz myślę, że warto opisać ich sekciarską mentalność. Oczywiście będzie tyczyło się to przede wszystkim szurów powiedzmy niższego szczebla, albowiem ci wyższego to bardzo często cwaniaki zdające sobie sprawę z tego, że otwarcie kłamią, manipulują i sieją dezinformację.
Moim zdaniem antypiłsudczykowska szuria posiada co najmniej dwie cechy kultu para-religijnego.
Pierwszą z nich jest posiadanie swoistych dogmatów, które opierają się dowodom, że w rzeczywistości było inaczej. Przykładowo możesz szurowi tłumaczyć, że Marszałek Piłsudski nie był żadnym litwakiem vel Selmanem, podając mu dokładnie rodzinną genealogie, ale szur dalej będzie wiedział lepiej. Innym przykładem jest tu kwestia stworzenia planu Bitwy Warszawskiej. Możesz szczegółowo tłumaczyć jakie były zadania Wodza Naczelnego, a jakie szefa sztabu, podawać źródła, dokumenty, listy i rozkazy, a dla szura i tak autorem planu będzie gen. Rozwadowski, a Józef Piłsudski na przykład dezerterem. Takie właśnie przykłady można mnożyć i mnożyć, a to wiem niestety z doświadczenia, bo nie jedną dyskusje z antypiłsudczykowskim szurem przeprowadziłem. Teraz wiem, że to zazwyczaj strata czasu. W ogromnej większości przypadków niestety są to istoty niereformowalne.
Drugą cechą jest posiadanie swoistych guru. Zazwyczaj są to youtube'owi twórcy historii alternatywnej, a rzadziej pisarze, ale czasem jedno łączy się z drugim. To są właśnie te cwaniaki, o których pisałem na początku. W tym tekście nie będę wymieniał o których mapetów konkretnie mi chodzi, albowiem bzdurami każdego z nich warto przyjrzeć się z osobna.
Tomasz Gontarz
Adrianna Gąsiorek - Obowiązki "rodzinne" Piotrusia Pana
Okres świąteczny, który niedawno przeżyliśmy, skłaniał nas do różnych refleksji, ale również do rodzinnych rozmów. Dodatkowo koniec roku często służy do podsumować i określenia naszych celów i planów na kolejne lata. Każdy z nas ma swoją wizję, jak powinno wyglądać jego życie i do czego chciałby dążyć, nierzadko jednak nasze wybory są niezgodne z linią, którą przyjęli dla nas nasi bliscy czy po prostu inni ludzie. Jak zatem faktycznie wybrać własną drogę, przede wszystkim dobrą dla nas samych?
Facebookowe mądrości
Do napisania tego tekstu, skłonił mnie pewien post w social mediach, osoby zupełnie mi nieznanej, który wywołał dość sporą dyskusję w różnych miejscach internetowego światka. Mniej więcej autor przyjął podejście, iż obowiązkiem każdego człowieka względem rodziny i narodu jest znaleźć dobrą pracę, kupić własny dom, założyć rodzinę i to najlepiej przed 30 rokiem życia. Wszystkich, którzy tego jeszcze nie zrobili twórca treści, nazywa narcyzami-nieudacznikami. Określa również, że nasze rodziny mają prawo narzucać nam, jak mamy żyć i mogą wobec nas wysuwać własne oczekiwania. Dalej czytamy, że 40-letni młodzieńcy są potrzebni tylko terapeutom do zapełniania grafiku, a naszym obowiązkiem wobec rodziny i całego świata jest stworzenie wyżej wymienionego modelu idealnego człowieka.
W dyskusji pod postem można było odkryć różne reakcje. Część osób stwierdziła, że tekst ma charakter żartobliwy, inni pochwalali stanowisko autora, a spora grupa przedstawiała kontrargumenty. Długo zastanawiałam się, jak podejść do tego tematu z rozsądkiem, naszły mnie przy tym różne refleksje. Skupię się tylko na kilku z nich.
Zacznijmy od samego pojęcia, które jednoznacznie kojarzy się z postawą, którą internetowy myśliciel wykreował w swoim tekście tzw. syndromu Piotrusia Pana. Nie jestem miłośniczką tej bajki, ale faktycznie dość ciekawie możną ją interpretować wśród zachowań współczesnych ludzi.
Syndrom Piotrusia Pana
Syndrom Piotrusia Pana to psychologiczne określenie postawy mężczyzny, który mimo fizycznej dojrzałości nie potrafi i nie chce zachowywać się dorośle i dojrzale, odrzucając przy tym odpowiedzialną postawę, pozostaje "wiecznym dzieckiem".
Pojęcie to w swojej nazwie nawiązuje do tytułowego bohatera powieści Jamesa Matthew Barriego "Piotruś Pan" z 1904 roku, znanej dziś między innymi za sprawą animowanej adaptacji Disneya. Piotruś Pan Barriego jest mężczyzną, który nie chcąc dorosnąć, przenosi się do fantastycznej krainy Nibylandii, gdzie zostaje przywódcą grupy chłopców, razem przeżywają cudowne przygody i nie starzeją się. Jako swego rodzaju przypadłość współczesnych mężczyzn syndrom Piotrusia Pana opisał w 1983 roku psycholog Dan Kiley w książce "The Peter Pan Syndrome: Men Who Have Never Grown Up".
Co prawda psychologia jako nauka nie wprowadza takiego terminu do tzw. chorób natury psychicznej, ale zaczyna coraz częściej o nim dyskutować. Przyjęło się, że już jako dziecko, mężczyzna dotknięty syndromem Piotrusia Pana jest egoistyczny i narcystyczny, skoncentrowany na sobie, a przy tym przekonany, że i inni powinni się na nim koncentrować.
Czasem możemy się zastanawiać, o co chodzi mężczyźnie dotkniętym syndromem Piotrusia Pana, a to dlatego, że – podobnie jak dzieci – ma on problem z precyzowaniem swoich oczekiwań, przede wszystkim zaś z wyrażaniem emocji. Problem emocjonalny może tu przybrać dwie formy. Może prowadzić do emocjonalnego wycofania, skrytości i zamknięcia w sobie. Może też prowadzić do nadmiernej, nieadekwatnej emocjonalności, która przechodzi w stany podobne do histerii albo sprowadza się do rozczulania się.
Jeszcze inną charakterystyczną dla syndromu Piotrusia Pana cechą jest zupełny brak poczucia odpowiedzialności. Mężczyzna taki zrzuca zawsze winę na okoliczności – zawsze "coś złego się stało", zamiast "coś złego zrobiłem". Poza tym szuka usprawiedliwienia gdzie tylko może, przerzucając odpowiedzialność na innych (przełożonych, znajomych, partnerkę, ale też rząd, polityków, społeczeństwo). Unika również sytuacji, w których tę odpowiedzialność miałby przyjmować, a to prowadzi do kolejnej cechy – nieumiejętności podejmowania decyzji. Mężczyzna z syndromem Piotrusia Pana będzie próbował odkładać decyzję w nieskończoność albo spróbuje zrzucić ją na kogoś innego, bo dzięki temu przerzuci też odpowiedzialność.
Związek z mężczyzną dotkniętym syndromem Piotrusia Pana jest barwny, ale niekoniecznie udany. Początkowo może się wydawać ekscytującą przygodą, ponieważ mężczyzna taki jest zwykle zabawny, pomysłowy, energiczny. Z czasem jednak taki sposób zachowania może zacząć doskwierać. Co więcej, Piotruś Pan potrzebuje nieustającej uwagi, uznania i podziwu – dokładnie tak, jak dziecko. Zwykle partnerka nie jest w stanie zaspokoić tej potrzeby w stu procentach. Oznacza to, że z czasem Piotruś Pan zacznie szukać uwagi na zewnątrz związku. Nie musi to oznaczać zdrady, jednak trzeba się liczyć z tym, że mężczyzna z syndromem Piotrusia Pana bywa duszą towarzystwa i jako taki nie jest najlepszym partnerem dla introwertyczek.
Największy problem w związku z mężczyzną dotkniętym syndromem Piotrusia Pana został właściwie opisany już w książce Barriego, w której ani Dzwoneczek, ani Wendy nie potrafią zbudować normalnej relacji z Piotrusiem. A dzieje się tak dlatego, że Piotruś nie szuka relacji partnerskiej. Kobieta w jego dorosłym życiu ma zastąpić kobietę z jego dzieciństwa, czyli matkę. Mężczyźni z syndromem Piotrusia Pana nie szukają partnerek, które odpowiadają im temperamentem, dziecięcą energią i chęcią zabawy, lecz właśnie takich, które będą im matkowały. Taki mężczyzna próbuje wykorzystywać kobietę, przerzucając na nią odpowiedzialność za obowiązki, które jawią mu się jako zbyt nudne.
Mężczyźni z syndromem Piotrusia Pana zwykle nie są dobrymi ojcami. W ogóle często są przeciwni posiadaniu dzieci, ponieważ podświadomie wyczuwają, że ich pozycja w rodzinie byłaby zagrożona. Uwaga partnerki mogłaby skupiać się na dziecku, zamiast na nich. Do tego dziecko wiąże się z odpowiedzialnością, więc Piotrusie starają się ich unikać. Nawet jeśli mężczyzna taki zostanie ojcem, jego wkład w opiekę nad dziećmi bywa nieproporcjonalnie mały. Chyba że bierzemy pod uwagę zabawy z dziećmi, bo z tym mężczyźni dotknięci syndromem Piotrusia Pana radzą sobie akurat doskonale.
Relacje rodzinne
O samym syndromie warto poczytać i nieco rozszerzyć jego zasięg, ponieważ przyjęło się, że dotyka on tylko mężczyzn. Wiemy jednak, że opisane wyżej zachowania nie są obce również płci żeńskiej i nie skupiałabym się tu tylko i wyłącznie na samych Piotrusiach. Tak wygląda nasze społeczeństwo i raczej problem ten będzie narastał.
Wracając jednak do postu, o którym pisałam w pierwszym akapicie, warto rozważyć, czy faktycznie możemy zgodzić się z całością wpisu. Ja przyjęłam postawę, że tak i nie. Owszem prawdą jest, że owe Piotrusie nie są idealnym wzorcem do stworzenia zdrowego społeczeństwa. Pytanie jednak, skąd ten syndrom bierze się w młodych ludziach. W pewnej części zapewne z wygody, niechęci do brania na siebie odpowiedzialności itd. Z drugiej strony jednak tak wielu z nas żyje w dysfunkcyjnych rodzinach, że nie zgodziłabym się z tym, że rodzice, którzy "tworzą" przez własne zachowanie, takiego narcyza niepotrzebnego społeczeństwu, mają prawo cokolwiek od niego oczekiwać. Ciężko mi się również zgodzić z tym, iż pytanie kogokolwiek podczas wigilijnego obiadu o ślub czy planowanie dzieci jest faktycznie takim odpowiednim pomysłem.
Jestem daleka od oceniania innych ludzi i ich wyborów, ponieważ uważam, że nie mam wystarczającej wiedzy, żeby wpływać na kogokolwiek poza samą sobą, w tak intymnych sferach. Także często rodzinna, nawet najbliższa, z różnych przyczyn, nie ma pełni wiedzy dotyczącej najskrytszych kwestii.
Musimy pamiętać, że bywa, iż pod pewną postawą, może kryć się wiele dużo głębszych problemów, których nie mamy prawa oceniać, a już na pewno nie twierdzić, że ktoś ma obowiązki względem rodziny czy narodu.
Oczywiście nie chodzi o wybielanie lenistwa wśród 30/40 latków mieszkających z rodzicami, którzy nie chcą się podjąć pracy i żerują na rodzinie. Jak najbardziej takie postawy trzeba mocno piętnować. I chociaż stan mieszkalnictwa jest w Polsce dramatyczny i ciężko się usamodzielnić, powiedzmy, że w wieku 30 lat warto by było to jednak zrobić, lub chociaż dążyć do zmian. W tej kwestii zatem zgadzam się z facebookowym wpisem. Gorzej, jednak jeśli w swoich rozważaniach wchodzimy zdecydowanie głębiej.
"Życzenia" nie na miejscu
Wróćmy zatem do rodzinnego, wigilijnego spotkania, podczas którego młoda para jest przepytywana o kwestie pracy, ślubu i potomstwa. Oczywiście jesteśmy w zamkniętym kręgu rodzinnym, który teoretycznie jest bliski sobie. Okazuje się jednak, że często nie dzielimy się swoimi problemami nawet z najbliższymi. Ja zmieniłam podejście w jednej chwili, kiedy byłam świadkiem sceny, która rozegrała się wśród moich bliskich przyjaciół. W zasadzie od tego momentu nigdy już nie składam bardzo osobistych życzeń, nie wypytuję natrętnie i nie narzucam własnego podejścia. Byłam zaproszona na ślub dwójki bliskich mi ludzi. Podczas wesela państwo młodzi przyjmowali gratulacje i setki życzeń. Oczywiście większość z nich dotyczyła "rozmnażania się". Młodzi przyjmowali wszystko na "klatę", ale wiedziałam, że nie jest im to na rękę. Nikt bowiem nie wiedział, że po prostu oboje nie będą nigdy rodzicami, bo tak zdecydowała za nich natura. Dość długo zajęło im się pogodzenie z faktami. Czy zatem takim ludziom mamy wmawiać, że nie są potrzebni społeczeństwu? Że nie spełniają oczekiwań rodziców i narodu? Ludzie walczą z różnymi trudnościami i wchodzenie w nie z naszymi "butami", bo tak nam się wydaje, że to będzie odpowiednie, moim zdaniem wykracza poza nasze możliwości i jest po prostu nie na miejscu. Wiele kobiet nie może zajść w ciążę i wmawianie im, że nie są prawdziwymi kobietami, bo nie spełnią narzuconych przez jakieś grono, obowiązków, jest chore. Podobnie zresztą jest z mężczyznami. Zatem w takich przypadkach odrzucam tę "teorię" o zbytecznym 30-letnim bezdzietnym narcyzie, jeśli nie żeruje on celowo na innych.
Brak odpowiedzialności
Ostatnia kwestia, najważniejsza, która narzuca mi się codziennie w pracy to pytanie — czy wszyscy ludzie powinni mieć dzieci? Oczywiście rozumiem kwestie rozwoju narodu, społeczeństwa, niskiej demografii itd. Wiem, że wszystkim zależy, żeby Europejczycy, Polacy rozmnażali się, aby obce kultury, które zdecydowanie częściej mają liczne potomstwo, nas nie wyparły z własnych terenów. Z takiej ogólnej, masowej perspektywy wygląda to prosto - im więcej nas będzie, tym lepiej. Rozmnażajcie się zatem, jak oczekuje od Was naród i rodzina. Nie zastanawiamy się jednak nad drugą stroną medalu - dzieckiem, które pojawia się na świecie. Zdaję sobie sprawę, że nie ma rodziców idealnych, każdy popełnia błędy, które często odbijają się na życiu dziecka przez wiele lat. Tak było, jest i będzie. Niestety jednak sami widzimy, jak wyglądają obecni przedstawiciele polskiego społeczeństwa w wieku rozrodczym. Ci ludzie najczęściej mają tyle problemów ze sobą, że nie ma żadnych szans na to, aby stworzyli normalną rodzinę. Zawsze trochę żartobliwie mówię, że na wszystko potrzebujemy uprawnień, zezwoleń, a kiedy decydujemy o czyimś życiu i na świecie pojawia się potomstwo, wielu ludzi po prostu nie jest w stanie podjąć się temu obowiązkowi. Nie twierdzę, że kiedyś ludzie byli do tego lepiej przygotowani, ale skala dzieci z różnymi problemami jest teraz niesamowita. W pracy stykam się właśnie z tymi, którzy zostali poczęci, bo tak trzeba, bo taki był obowiązek, bo taka jest kolej rzeczy. Większości dzieci ma problemy rozwojowe i emocjonalne. Nie radzą sobie z niczym, a rola rodzica w zasadzie nie istnieje. Przychodzą do szkoły przed godziną 7, wychodzą po 17 i lecą na dodatkowe zajęcia. Włóczą się po osiedlach "bo rodzic pracuje zdalnie i mam mu nie przeszkadzać". Zajmują się sobą "bo mama siedzi w telefonie i nie ma czasu kupić pierwszoklasiście ołówka". Osobiście mnie przeraża, z jaką samotnością te dzieci już w najmłodszym wieku się stykają. Jak myślicie, wyrosną z nich Piotrusie Pany, ludzie emocjonalnie skrzywdzeni, czy idealni przedstawiciele społeczeństwa? Pewnie niektórzy sobie poradzą, ale w większości będziemy toczyć koło - nieodpowiedzialnych rodziców i ich problematycznych dzieci, którzy staną się kiedyś rodzicami...
Nie chodzi mi o zniechęcenie, ale o zastanowienie się, czy na pewno narzucanie innym tworzenia rodzin jest odpowiednie, jeśli nie znamy wszystkich informacji. Może i moje stanowisko nie jest popularne w naszym środowisku, ale bardzo bym chciała, żeby każdy przed szybką myślą "zróbmy sobie dziecko" przemyślał sprawę i po prostu podjął tę decyzję sam i świadomie. Nie pod naciskiem rodziny czy społeczeństwa. Tak, żeby wychować młodych, zdrowych ludzi, a nie emocjonalne zombie.
Bibliografia:
"Syndrom Piotrusia Pana" Dan Kinley, Wydawnictwo: Jacek Santorski & Co
Adrianna Gąsiorek
Monika Dębek - Postanowienia (nie) noworoczne
Początek nowego roku sprzyja chęci zmian w naszym życiu. Rodzą się nowe pomysły i nowe postanowienia.
Warto określić czym są postanowienia noworoczne?
Są to określone cele, czyli zamierzenia, do których chce dążyć dany człowiek, przez kilkanaście miesięcy.
Są one często bardzo wymagające wielu wyrzeczeń, poświęconego czasu i trudu. Realizacja ich w pewnym momencie może okazać się wcale nie taka prosta jak na początku.
Postanowienia mają nam pomóc w zmianie samego siebie na lepsze, sprawiać, że stajemy się lepszą wersją samych siebie, każdego dnia,
Co zrobić jednak, żeby postanowienia nie okazały się dosłownie, tylko noworoczne i po kilku tygodniach, a może nawet dniach, prysną niczym bańka mydlana.
Żeby postanowienia okazały się nie tylko noworoczne, ale takie, które będziemy realizować przez cały rok, muszą być one przede wszystkim realne do wykonania, jeśli znamy swoje możliwości, a wyobrażamy sobie, że zrobimy nie wiadomo co, raczej skazujemy siebie na porażkę.
Myśląc nad postanowieniami, skupiajmy się na tym, co chcemy zrobić, a nie czego chcemy unikać. Jeśli mamy jedno, większe postanowienie, rozłóżmy je na czynniki pierwsze, na mniejsze cele. Określmy także czas.
Warto także powiedzieć o swoich celach, dla innych osób, presja lub motywacja innym, może nam bardzo pomóc w realizacji konkretnych zadań.
Co może także sprawdzić, że łatwiej będzie nam realizować swoje postanowienia? Świętowanie sukcesów, nawet tych z pozoru bardzo niewielkich. Nie warto się karać, jeśli nie będzie nam się udawać, realizować zadania.
Pamiętajmy także, że nasze postanowienia muszą być z nami związane. Z naszym charakterem, pasjami, możliwościami, ale także ograniczeniami.
Trzeba określić także, czy ich realizacja jest nam faktycznie potrzebna do szczęścia i jakie może przynieść efekty.
Postanowienia noworoczne, robi wielu ludzi, jednak tak na serio, udaje się realizować je, bardzo małej ilości osób. Jeśli nie zrobiłeś ich pod koniec roku, można je przecież stworzyć w każdej chwil, w trakcie całego roku, nigdy nie jest za późno, aby zmieniać swoje życie i zaczynać od nowa.
Sprawiajmy, że pełni entuzjazmu w realizacji naszej misji nie będziemy tylko na początku, nowego roku, ale także przez cały rok. Pamiętajmy także, że możemy zmieniać nasze zamierzania, jeśli nie przynoszą one pozytywnych skutków i nie są one dla nas rozwijające.
Wszyscy mamy marzenia, swoje pragnienia, nie są one tylko po to, aby być, marzenia są po to, aby je spełniać, dążmy do ich realizacji, nie zrażajmy się porażkami, cieszmy się z małych sukcesów, które zbliżają nas do ich spełnienia.
Nacjonalista nie jest osobą, która zatrzymuje się w miejscu i uważa, że wszystko już w życiu osiągnęła. Stawia sobie ciągle nowe postanowienia, każdego dnia stara się być coraz lepszy i żyć doskonalej. Nie robi przecież tego dla samego siebie, ale dla ojczyzny, która ma stawać się lepsza i piękniejsza.
Monika Dębek
Grzegorz Ćwik - Zbudujmy nowy nacjonalizm
Czasu mamy coraz mniej. Przelewa nam się on wręcz przez palce, niczym woda lub piasek. I o ile nie wierzę do końca w determinizm historyczny, to trudno nie mieć wrażenia, że wszystko co nas otacza, mówi, że zmierzamy ku katastrofie a na trasie tego rozpędzonego pociągu o nazwie „Postęp” jest wielka przepaść.
Wychodzi też na to, ze ostatecznie nie wymyśliliśmy jak dotąd w jaki sposób zanieść nacjonalizm pod strzechy. Próbowaliśmy wielu metod, tych grzecznych, tych mniej, kontrowersji, intelektualizmu i nic. Może zwyczajnie jesteśmy jak ten handlowiec co sprzedaje kiepski produkt i problem jest z nim, a nie człowiekiem? Może ten dotychczasowy nacjonalizm ma cały czas za dużo zaprzeszłości i różnych wstecznictw, które sprawiają, że przeciętny Kowalski widząc nacjonalistę czuje się bardziej jak w zoo, niż wśród osób, które mają receptę na jego problemy? Może po prostu nacjonalizm cały czas jest zbyt subkulturowy, za słaby intelektualnie, zbyt ograniczony do własnego poletka, by móc rywalizować z innymi teoriami i szkołami myślenia politycznego?
Zbudujmy wreszcie nacjonalizm, który faktycznie będzie radykalny. I nie na poziomie memów czy okrzyków marszowych, a na poziomie faktycznego programu politycznych zmian, które nie są tylko kosmetycznym maskowaniem tego samego ustroju, co wcześniej. To zresztą częste dla naszej prawicy, w tym nacjonalistów, że gdy przychodzi do rozmowy o faktycznych postulatach, w dziedzinie ekonomii, polityki społecznej, klimatu, energetyki to albo tych postulatów nie mamy, albo powtarzamy wyświechtane i tępe sofizmaty po liberałach pokroju Korwina czy Bosaka. Bieda, nierówności społeczne i płacowe? Wolny rynek wszystko rozwiąże. Globalne ocieplenie? Przecież to mit. Energetyka? Paliwa kopalne są najlepsze i wcale nie niszczą ekosystemu całej planety. Geopolityka? Jawna lub ledwie skrywana miłość do Rosji, lub zwyczajnie brak jakichkolwiek pomysłów, bo rzekomy sojusz z Węgrami Orbana to intelektualna dezynteria.
Zbudujmy w końcu nacjonalizm, w którym nacjonaliści czytają książki nie o spiskach, Żydach, masonach, ale śledzą najnowsze pozycje z wymienionych, wyżej dziedzin. Ilu nacjonalistów zna książki Pikketego, Atkinsona, Klein, Ha-Joon Changa, Graebera czy Raworth? Ilu z nas choćby Wosia czy „Nowego obywatela” czytuje? Jak mamy próbować uczestniczyć w jakiejkolwiek bieżącej dyskusji na istotne tematy, jeśli jedyne co nas zajmuje to Wyklęci, Papież, komuna i jej zbrodnie, oraz ewentualnie husaria i carski poseł Dmowski.
Zbudujmy nacjonalizm, który faktycznie będzie miał wiedzę, i to strukturalną oraz holistycznie uporządkowaną, i będzie w stanie zaproponować nie niewielkie zmiany, ale przemyślane i jednocześnie rewolucyjne porzucenie reżimu neoliberalnego.
Zbudujmy nacjonalizm, który nie udaje, ale faktycznie zna polską historię. Najwyższa pora odrzucić książki Giertycha, Pająka, Brauna, Michalkiewicza, Mentzena, wszelkich innych szurów i zacząć przysposabiać literaturę pisaną przez faktycznych historyków, z tytułami naukowymi, akademickimi i łatwo weryfikowalnym dorobkiem. Przestańmy powtarzać brednie o tym, że obie wojny światowe wywołali Żydzi, że Hitler był agentem Wall Street, Piłsudski agentem Trockiego a Pinochet był kimś więcej niż zdrajcą opłacanym przez CIA w celu zwasalizowania Chile.
Odrzućmy wszystkie debilne filmy z youtuba z żółtymi napisami, które pompują w nasze żyły wszelkie możliwe bzdury, odciągając jednocześnie od tego, co fatycznie ma znaczenie i wpływa na nasze życie. To strukturalne zagadnienia jak kapitalizm kognitywny, kryzys ekologiczny i energetyczny, elektroniczna inwigilacja, kończące się zasoby i upadający model globalizmu są tym, o czym powinniśmy być w stanie mówić godzinami. Oraz czytać i zwiększać wiedzę – także godzinami, a wreszcie w efekcie latami.
Zbudujmy nacjonalizm wyprany ze wszystkich mentalnych i emocjonalnych obciążeń prawicy. Nacjonalizm bliski człowiekowi, także temu słabszemu i niezaradnemu oraz wymagającemu pomocy. Nacjonalizm, który stoi po stronie prawdy, a nie po stronie tego, kto silniejszy. Nacjonalizm pozbawiany zawiści i małostkowości, które objawiają się chociażby w stosunku takiej Konfederacji do zwierząt. Zbudujmy nacjonalizm, który faktycznie idzie z Narodem, dla Narodu i przez Naród.
Zbudujmy taki nacjonalizm, który nie jest całkowitym abnegatem i nie potrafi się wypowiedzieć na jakikolwiek bieżący temat. Fajnie w ramach pewnej subkultury nie śledzić aktualnych wydarzeń z polityki, kultury czy życia społecznego, ale jak do ciężkiej cholery mamy naprawić obecną sytuację, skoro niejeden z nas stwierdza, że nie ma pojęcia jaka ona właściwie jest? Jak mamy dyskutować o kulturze, filmie, muzyce czy grach komputerowych, skoro ex definitione duża część z nas odrzuca a priori możliwość sprawdzenia nowych trendów. Nie chodzi mi tu nawet o tym, żeby kogoś z nas zmusić do tego, by coś mu się podobało, ale żebyśmy mieli świadomość, czego słucha się w Polsce i na świecie, o czym mówi, jakie zjawiska kulturowe i trendy w różnych kwestiach zajmują główne miejsce.
Zbudujmy nacjonalizm, który zamiast hermetycznego i w gruncie rzeczy niezrozumiałego przekazu, stosuje takie pojęcia, motywy i sposoby argumentacji, jakie będą w stanie trafić do przeciętnego człowieka. Generalnie ustalmy, że dla nacjonalizmu najważniejsza jest idea, a symbole, tradycje, postacie do jakich się odwołujemy są wtórne wobec tego. W związku z tym, jeśli chcemy być skuteczni, to przestańmy oczekiwać, że epatowanie celtykiem, Codreanu i czarnym słońcem przysporzy nam szerokiego poparcia. I to nawet nie dlatego, że te rzeczy się źle komuś kojarzą, ale dla zwykłego Polaka i Polki są zwyczajnie obce i nieznane.
Generalnie hermetyzacja i subkulturyzacja nacjonalizmu to duży problem w kontekście propagowania naszych postulatów. Nie ma co ukrywać, że polski nacjonalizm ma wysoki próg wejścia dla osoby z zewnątrz. To zaś wpływa nie tylko na naszą słabość liczebną, ale i na fakt, że raz po raz trafiamy na ścianę, której nie jesteśmy w stanie przebić. Nie róbmy z siebie podziemnych bojowników armii niewidzialnego imperium, którymi nie jesteśmy, a postarajmy się zwykłym obywatelom pokazać siebie, jako trybunów ich interesów i ludzi stojących razem z nimi w szeregu walki z codziennymi problemami.
Zbudujmy wreszcie nacjonalizm, który nie staje w kontrze do wszystkiego i wszystkich dla zasady, doprowadzając do kuriozum, gdy nacjonaliści negują klimatyczny kryzys, tylko dlatego, że mówi się o tym w mediach, albo na przekór całemu Narodowi skrycie lub otwarcie popierają Rosję i Putina. Pora zbudować nacjonalizm, gdzie nie będzie miejsca dla niczego co prorosyjskie, proputinowskie, duginistyczne i euroazjatyckie. To co wrogie Polsce i całemu regionowi musi być bowiem wypalone ogniem, a nie tolerowane jako jeden z odłamów myśli narodowej. Najwyższa pora na odrzucenie jakichkolwiek form symetryzmu w podejściu do sytuacji na wschodzie. Nie może w polskiej idei narodowej istnieć nawet najmniejsza doza sympatii i zrozumienia dla Putina, Moskwy i ich jawnie wrogich wobec Polski zamiarów.
Zbudujmy nacjonalizm, który w zetknięciu z polityką nie sprzeda w 5 minut za grosze wszystkich swoich ideałów i postulatów, tak jak Ruch Narodowy. To wręcz porażające, jak z partii i środowiska, które miało niegłupi nawet program, przynajmniej na papierze, nie zostało właściwie nic. Absolutna dominacja liberałów w ramach Konfederacji w połączeniu z przejęciem właściwe wszystkich ich postulatów, jak również retoryki pokazuje jak słaba jest ideowa i merytoryczna formacja w środowiskach tworzących obecnie Ruch Narodowy. To wręcz antyteza wszelkich bredni tych ludzi o wierności, idei twardej jak stal i gotowości do walki o Polskę. Jak wy nieudacznicy bez szkoły chcecie o coś walczyć, jak przegrywacie z Korwinem i Braunem?
Przestańmy traktować nacjonalizm jako formę spędzania wolnego czasu, a zrozummy, że musi być to idea i doktryna, które niosą praktycznie rozwiązania dla problemów naszego Narodu, Europy a na dobrą sprawę całego świata. Odrzućmy to myślenie ograniczone wyłącznie do własnego, liczącego raptem 312 km2 poletka. Problemy jakie toczą Polskę są problemami światowymi, więc zbudujmy nacjonalizm, który będzie idea uniwersalną, nacjonalizmem globalnym, która szuka remedium na choćby kryzys klimatyczny czy wszechwładzę korporacji.
Niech zaczynający się rok 2023 będzie dobrym momentem na nowe otwarcie i pozbawione zaprzeszłości i kompleksów budowanie nowego nacjonalizmu. Odrzućmy to, co nie działa i zbudujmy taki nacjonalizm, który będzie godny ducha roku 1934!
Grzegorz Ćwik
Szturm miesięcznik narodowo-radykalny nr 98 2022
- Grzegorz Ćwik - Los każdego powstańca
- Monika Dębek - Śląscy Rycerze – Karol Godula
- Tomasz Gontarz - Moskwa. Czyja spuścizna?
- Tomasz Gontarz - Podagra
- Maksymilian Ratajski - Wstań rano – idź na Roraty
- Dymitr Smirniewski - Syndykalistyczne zastosowanie neurotechnologii w zarządzaniu i koordynacji pracy
- Dymitr Smirniewski - Żydzi, czyli straszak na wróble dla idiotów
- BFG 358 - Ja tu piszę całkiem poważnie: o zagrożeniach konsumpcjonizmu w oparciu na wizjach futurystycznych wybranych dzieł: „Nowy Wspaniały Świat”, „Rok 1984”, „Matrix”
- Pieśń Heckera