Szturm1

Szturm1

poniedziałek, 14 listopad 2022 01:13

Grzegorz Ćwik - Jeden dzień mniej

Podobno nie jesteśmy tu przypadkiem. W ramach właściwie każdej religii i większości funkcjonujących i sensownych systemów filozoficznych człowiek ma do spełnienia a ziemi określony cel a do wypełnienia przypadają mu pewne role. I choć długość życia generalnie rośnie, to śmiem twierdzić, że mimo to czasu po tej stronie nie mamy za wiele. Odliczając ten potrzebny na sen, pracę, naukę, codzienne obowiązki etc. okazuje się, że tego właściwego czasu, najlepszej jakości, bo zależącego wyłącznie od nas jest nie tak dużo. I co, dobrze go wykorzystujesz? Gdy już wrócisz z tyry, z uczelni, od rodziny czy z urzędu – co wówczas robisz? Masz plan, czy działasz z doskoku? Od razu rzucasz się w wir wydarzeń, czy czekasz aż Ci się łaskawie zachce?

 

Każdy jeden dzień to jeden dzień mniej. Już teraz pomyśl, że na końcu swojej drogi czeka Cię rachunek, który podsumuje Twoje dni. Przed samym sobą, może przed Bogiem, Bogami, może przed kimś bliskim – ale tego, że będziesz musiał sam ocenić swoje życie bądź pewien. Podobnie jak tego, że choćbym nie wiem jak bardzo chciał i się bał, to nie zdobędziesz się wówczas na kłamstwo. Pozostanie tylko czysta prawda – czy dobrze wykorzystałeś swoje dni? Czy każdy kolejny dzień, jaki Ci uciekł był wypełniony tym, czym powinien?

 

Nacjonalizm to idea dość prosta i jasna – Naród dla nas to najważniejsza wartość i najdoskonalsza wspólnota, którą współtworzymy i do której się odwołujemy i myślą o Jego dobru kierujemy się codziennie. Co więcej, świadomy nacjonalizm kreuje zazwyczaj w sercach nacjonalistów poczucie obowiązku pracy i aktywnej działalności dla tegoż Narodu. Czy chodzi o kwestię aktywizmu typowo politycznego, regionalnego, sportowego, społecznego, charytatywnego czy jakiegokolwiek innego – świadomy nacjonalista rozumie, że silny Naród nie zostanie nam przez kogokolwiek dany, a sami musimy go wykuć ciężką pracą i walką.

 

Tak więc prędzej czy później dochodzimy do pytania o to, czy wolny czas spędzić na owej mozolnej działalności, czy może na czymś innym? A możliwości tu jest serio sporo. Nowoczesny świat dostarcza dużą liczbę sposobów przepalania swojego wolnego czasu. Od najbardziej klasycznych jak chlanie, ćpanie i włóczenie się po klubach, przez bardziej modernistyczne jak przeglądanie głupich filmików na youtubie, aż po typowe dla każdej grupy wiekowej i klasy społecznej gnicie na przewijaniu social mediów. Możliwości jest tu bez liku, na dobrą sprawę można i odpalić coraz bardziej zapomniany telewizor i cieszyć się błogim nic nie robieniem.

 

Ale czy o to w tym wszystko chodzi? Czy chcesz mieć poczucie, że każdy kolejny dzień, który mógłbyś poświęcić na pracę, działalność, rodzinę, na cokolwiek sensownego, straciłeś na tym co puste, żadne i nic nie wnoszące? Czy serio kolejny serial na netflixie, mix wypowiedzi kolejnego patusa na youtubie czy piwko po pracy jest tak istotne?

 

Te wszystkie rzeczy to przede wszystkim stracony czas – czas, którego już nigdy nie odzyskasz. Dziwisz się, że inni się rozwijają, działają, żyją tak jak powinni? To zsumuj godziny, dni i tygodnie jakie marnujesz na wszelkie formy zamulania, degradowania siebie i uskuteczniania wspakultury. Może się okazać, że wyjdzie tego naprawdę sporo. Niestety, życie to nie gra komputerowa – nie wczytasz starego zapisu, by móc naprawić błędy.

 

Nacjonalizm to idea oparta o Naród, a więc ludzi. To dla Narodu działamy, walczymy, robimy wszystko by przestawić Historię na właściwy tor. To ludziom poświęcamy czas, bo nolens volens człowiek jest istotą społeczną. Nie żyjemy w oderwaniu od współtworzonych wspólnot, ale naszym obowiązkiem jest wspieranie ich i praca nad tym, by były w jak najlepszym stanie. Poczynając od rodziny, przez społeczność lokalną, regionalną, na Narodzie wreszcie kończąc.

 

Tak więc im więcej czasu tracimy na bzdury, w tym gorszym stanie pozostawiamy nasze kolektywne grupy. A to nic innego jak wspieranie liberalizmu, którego celem jest likwidacja jakiejkolwiek wspólnotowej tożsamości na rzecz hiper indywidualizmu.

 

Aby być jak najbardziej przydatnym Narodowi i innym wspólnotom trzeba się oczywiście rozwijać. A rozwój i nauka wymagają oczywiście czasu. Zresztą, dotyczy to tak samo kwestii zawodowych, praktycznych umiejętności czy posiadania wiedzy o świecie lub specjalistycznej w jakiejś dziedzinie. Wystarczy, że w ciągu pół roku czy roku średnio pół godziny dziennie poświeciłbyś nauce jakiejś umiejętności lub poznawaniu jakiejś dziedziny. Dziś byłbyś w niej naprawdę ekspertem. Nauczyłbyś się robić profesjonalne grafiki, poznał meandry energetyki lub geopolityki, stał się naprawdę dobry w jakiejś dyscyplinie sportowej. Ale każdy dzień to jeden dzień mniej. Straciłeś poprzedni rok, może i wiele przed nim. Jak będzie z następnymi?

 

Zaniedbywanie rodziny, bliskich, przyjaciół – to nieodłączny element dzisiejszych czasów i skutek powszechności sfery online i social mediów. Wolimy czaty, ustawienie niedostępności i emotki zamiast prawdziwych relacji, emocji i rozmów. Wolimy ciekłokrystaliczny ekran zamiast żywego człowieka, lub też wolimy wypranych z człowieczeństwa pijaków i ćpunów zamiast tych, którzy żyją czymś i dla kogoś. Każdy kolejny dzień to jeden dzień mniej. Warto?

 

Każdy dzień to także dzień bliżej do porażki i upadku. Nasi wrogowie nie śpią, są aktywni, konsekwentni i systematyczni. Dzień po dniu niszczą nasze narody, rodziny, wartości, wszystko co czyste, jasne i święte. A Ty? Jak z tym walczysz? Jak stawiasz opór? Każdy dzień to jeden dzień mniej i jeden dzień bliżej do porażki.

 

Nacjonalizm to idea pracy nad sobą, rozwoju i czynienia siebie dziś lepszym niż wczoraj i jutro lepszym niż. Z pożytkiem dla siebie, bliskich i całej wspólnoty. Jeśli jednak wybierasz gnuśność, marazm, nijakość i pójście z nurtem, to jak możemy w ogóle mówić o praktycznym nacjonalizmie.

 

Nacjonalizm to także aktywizm. Oczywiście, każdy ma inną ilość wolnego czasu, ale jeśli nacjonalizm to dla Ciebie tylko pójście raz w roku na Marsz Niepodległości i wrzucanie okolicznościowych memów przy rocznicy ważnego wydarzenia na swoją tablicę, to mam złą wiadomość – do dupy z Twoim nacjonalizmem.

 

Każdy dzień to jeden dzień mniej. Nieważne ile już straciłeś – ważne ile jeszcze przed Tobą i ile jeszcze możesz spożytkować w jak najbardziej produktywny i sensowny sposób. Nie czekaj aż Ci się zachce. Zerwij się w Historię jak do Szturmu. Dziś jest pierwszy dzień reszty Twojego życia.

 

 

 

Grzegorz Ćwik

 

Mieszanie narodów pod butem imperiów przynosi chaos i cierpienie na Ziemi

 

Cierpliwość Stwórcy wyczerpała się

 

Wyznajemy zasadę narodową i antyimperializm

 

Zasada narodowa wynika z praw Natury

 

Antyimperializm wynika z zasady narodowej

 

Przeznaczeniem każdego imperium jest upadek

 

Jest to prawo ustanowione przez Stwórcę

 

Prawo to ludzkość poznała w momencie upadku Wieży Babel

 

Kto się wywyższa, zostanie strącony

 

Jedna krew, jedno narodowe państwo

 

Tylko tak

 

Jedna krew, jedno narodowe państwo

 

Tylko tak

 

Jedna krew, jedno narodowe państwo

 

Tylko tak

 

Wolność narodom!

 

Śmierć imperiom!

 

Wolność narodom!

 

Śmierć imperiom!

 

Jest przełom września/października 2022 roku. Obserwujemy toczącą się od lutego wojnę na Ukrainie i kolejne niepowodzenia „drugiej armii świata”. Mobilizacja Rosjan do wojny napastniczej przebiega z ogromnym trudem, władze rosyjskie w akcie desperacji stosują szantaż nuklearny. Przeciwnie sytuacja wygląda na Ukrainie – choć część ludności uciekła za granicę przed wojną, ludność jako ogół zmotywowana jest, by wygrać. Ukraina nie ma problemu z brakiem rezerw ludzkich, a wręcz przeciwnie. Brakuje uzbrojenia dla setek tysięcy ochotników, chcących bronić swojej ziemi. Obrona swojego dobytku i swoich rodaków wygrywa z mokrymi snami o poszerzaniu ziem – ludzie pod wpływem presji prędzej zmobilizują się do obrony swojej ojczyzny niż zaryzykują swoje życie w wojnach napastniczych. Wojna na Ukrainie jest kolejnym dowodem na wyższość paradygmatu narodowego, paradygmatu suwerenności narodu ponad paradygmatem imperialnym, który w efekcie końcowym jest ślepy na naród i staje się narzędziem realizacji egoistycznych ambicji warstwy rządzącej kosztem interesów ogółu.

 

Co jest źródłem imperializmu? Do najbardziej pierwotnych archetypów imperializmu można zaliczyć biblijną opowieść o Wieży Babel. Budowniczowie zaślepieni pychą i kierujący się gigantomanią zmusili resztę ludzkości do wybudowania wieży sięgającej do nieba, chcąc dorównać Bogu. Bóg nie pozwolił na ukończenie budowy tej wieży, pomieszał języki ludzkości uczestniczącej w budowie i rozproszył narody po różnych częściach świata. Wieża Babel jako pierwszy projekt imperialny (wg narracji biblijnej) przedstawia podstawowe cechy imperializmu: zaborczość, pycha i gigantomania. Boskie pomieszanie języków i rozproszenie narodów usankcjonowało zasadę narodową. Zróżnicowanie i rozproszenie narodów stało się praktyczną realizacją przykazania z Księgi Rodzaju, aby ludzkość rozmnażała się i zaludniała Ziemię. Stoi to w jawnej sprzeczności z przeurbanizowanym charakterem imperiów, które charakteryzują się skupieniem swojej siły wokół przerośniętych metropolii drenujących peryferia z ludności i kapitału, gdzie człowiek traci swoje człowieczeństwo i tożsamość, gdzie umiera tradycja i masa pozbawiona tożsamości staje się liczebniejsza pomimo niskiego przyrostu naturalnego.

 

Narody i ich potomkowie mogą trwać tysiąclecia, z kolei każde imperium musi mieć swój koniec, mniej lub bardziej, ale zawsze bolesny. Imperium Rzymskie rozszerzało swoje granice na kościach podbitych narodów, aż wojownicze plemiona germańskie pod wodzą Arminiusza zatrzymały ekspansję Rzymu na rzece Ren.  Od tego czasu Rzym pogrążał się w coraz bardziej nasilającym się despotyzmie i dekadencji, by kilkaset lat później upaść. Cechą wspólną wszystkich imperiów kolonialnych jest to, że przestały istnieć, a ich pozostałości nadal podlegają procesowi dekadencji i rozkładu. Francja, Hiszpania, Anglia – imperia, które podbiły dziesiątki narodów, dzisiaj same wynaradawiają się i grozi im separatyzm narodów, które jeszcze nie odzyskały z ich rąk niepodległości. Tysiącletnia Rzesza Adolfa Hitlera upadła na gruzach Berlina po dwunastu latach istnienia.

 

W ostatnich latach jesteśmy świadkami kompromitacji dwóch imperial izmów – amerykańskiego i rosyjskiego. Rosyjski imperializm osiągnął swoje apogeum w czasach rozbiorów carskich niewoląc kolejne narody i prześladując ruch narodnicki reprezentowany przez Wolę Ludu, stracił swoją siłę ducha w 1917 roku, Jego kolejna, bolszewicka odsłona najpierw skompromitowała się moralnie, by w wyniku nieudolności upaść w 1991 roku. 2022 rok potwierdza słuszność paradygmatu narodników, Józefa Piłsudskiego i Jurija Łypy, którzy przewidywali upadek imperium rosyjskiego w wyniku własnej słabości i degeneracji. Rosja, która opierała swoje istnienie na przemocy i brutalności nie jest w stanie wypracować stosunków społecznych opartych o dobro wspólne. Stąd powszechna korupcja, złodziejstwo, które niszczą gospodarkę i prowadzą do zaniedbania armii, w której narody Rosji nie chcą walczyć, stąd taka spektakularna skala porażek i dezercji w wojnie przeciwko nieporównywalnie mniejszej Ukrainie. Kontynentalny rozmiar i wielonarodowy charakter Federacji Rosyjskiej to będą ostatnie gwoździe do trumny imperium rosyjskiego.

 

Zgroza aktualnych imperialnych działań Rosji nie może nam przysłonić wiedzy o imperialnym charakterze Stanów Zjednoczonych od momentu ich powstania. Stany Zjednoczone będąc bękartem imperializmu brytyjskiego mają wpisany kod imperialny, a wraz z nim końcowy upadek w kamień węgielny. Powstały na ziemi, z której w wyniku czystek etnicznych usunięci zostali Indianie. Cały XIX wiek na kontynencie amerykańskim upływał pod znakiem sprowadzania ludności afrykańskiej jako darmowej siły roboczej oraz Manifestu Destiny, podboju ziem na zachód od 13 kolonii, zaboru ziem Meksykowi, czystek etnicznych na Indianach. W Stanach Zjednoczonych narodziła się szkoła chicagowska, która dała podbudowę teoretyczną pod ekonomię neoliberalizmu, którego konsekwencją stała się ekspansja ekonomiczna amerykańskich i zachodnich korporacji w reszcie krajów świata dominując je ekonomicznie. Liberalny mesjanizm i globalizm Stanów Zjednoczonych przyczynił się do szeregu wojen napastniczych. Stany Zjednoczone są jednym z kierunków, z których emanuje inżynieria społeczna niszcząca tradycyjne kultury narodów i religii i narzuca kulturowo społeczeństwom wyniesienie na piedestał absurdu i zepsucia moralno-obyczajowego siejąc dekadencję. Kierunek cywilizacyjny, jaki obrała Ameryka uderza w nią rykoszetem. Wzrastająca przestępczość, rozwój różnego rodzaju ekstremizmów prowadzących do terroryzmu, dezinformacja z roku na rok pogłębiają rozłam w społeczeństwie amerykańskim podatnym na niepokoje, które może wywoływać działalność agenturalna. Amerykanie często są podawani jako przykład narodu, który nie ma wspólnego pochodzenia. Jednak nie da się mówić o narodzie, którego wspólna tożsamość staje pod znakiem zapytania. Czy da się mówić o narodzie w sytuacji, w której kwestionuje się jego mity założycielskie? Dla czarnoskórych mitem politycznym staje się ruch BLM, dla Latynosów mitami stają się idee takie jak Aztlán i Reconquista, z kolei dla Indian mitem politycznym jest przekonanie o krzywdzie, jaką doznali, gdy byli poddani czystkom etnicznym przez państwo, którego są częścią. Wszystkie te mity negują mit założycielski państwa. Nawet wśród białych występują podziały wynikające z różnic politycznych (podział republikanie-demokraci, zwolennicy dziedzictwa konfederackiego) i religijnych (mormońska idea Deseret Nation). W wielu stanach występują tendencje regionalistyczne i separatystyczne (Hawaje, Kalifornia, Alaska, Teksas, Vermont). Śmiało  można przewidywać, że w warunkach wzrastania napięć, zwłaszcza w przypadku podsycania ich przez służby wywiadowcze innych państw Stany Zjednoczone podzielą los Jugosławii, wybuchnie druga wojna secesyjna, która tym razem spowoduje nieodwracalny rozpad Stanów Zjednoczonych, a wzajemne czystki etniczne pogrzebią ideę jednego narodu amerykańskiego. Dla społeczeństwa amerykańskiego będzie to koszmar, dla reszty świata będzie to błogosławieństwo, ponieważ karta jednego imperializmu definitywnie zostanie zamknięta. Pasmo imperialistycznych wojen prawdopodobnie zakończyło się rok temu wraz z kompromitującą ewakuacją z grobowca imperiów-Afganistanu.

 

Imperializmem bliźniaczym amerykańskiemu jest projekt Unii Europejskiej imitujący paneuropeizm. Wiele nie trzeba tłumaczyć, nacjonaliście znana jest lewicowo-liberalna agenda narzucana przez instytucje unijne oraz nasilający się biurokratyczny model zarządzania, wyalienowany od społeczeństw europejskich, który coraz bardziej ogranicza suwerenność państw członkowskich oraz szkodzi ich interesom ekonomicznym. Brexit oraz coraz większe znaczenie polityczne sił kontestujących eurokrację w państwach członkowskich sugerują, że ten projekt globalistyczny znajduje się na równi pochyłej lub jest bliski osiągnięcia tego stanu. Ekspansja polityczna UE wyhamowała, za to można z nadzieją spoglądać na coraz popularniejsze idee Międzymorza, które przy praktycznej realizacji mogą osłabić znaczenie struktur unijnych, których ośrodki władzy znajdują się poza obszarem Międzymorza.

 

Cechą wspólną zarówno liberalno-globalistycznego projektu USA i UE, jak i rosyjskiego eurazjatyzmu jest narzucanie własnej wizji świata innym narodom i wiążąca się z tym inżynieria społeczna, naciski polityczne, ekspansja ekonomiczna, jak i niekiedy agresja militarna oraz gigantomania i pycha wynikająca z przekonania o własnej wyjątkowości i o posiadaniu monopolu na słuszność idei. Są to cechy wspólne z cechami budowniczych Wieży Babel. I tak jak oni kiedyś, współczesne ideologie usiłujące narzucić swoją wizję świata, mają problem z jej implementacją, w wyniku czego przegrają.

 

Aktualna jest w obecnym czasie myśl XIX-wiecznej rosyjskiej organizacji Wola Ludu, której hasło mogłoby być adekwatnym do obecnej sytuacji politycznej hasłem tegorocznego marszu na 11 listopada w stolicy:

 

Свобода народам!

 

Смерть империям!

 

Dymitr Smirniewski

 

         Co najbardziej ugrzęzło Polakom w świadomości narodowej? Zapewne Powstanie Chmielnickiego na przełomie XVII wieku. Każdy zna „Ogniem i Mieczem” Henryka Sienkiewicza, czy to w formie literackiej, czy adaptacji filmowej. Czasem pamiętamy z odmętów historii o Rabacji Galicyjskiej z 1846 roku, kiedy to „rusiński chłop zarzynał polskiego pana”, ale zapominamy o tym, że „parobek” był „podpuszczony przez Austriaka” do „zemsty”.

 

         W zbiorowej pamięci przetacza się obraz walki o Lwów w 1918 roku, pomiędzy Polakami i Ukraińcami, gdzie wsławiły się w polskim panteonie narodowym chociażby „Orlęta Lwowskie”, ale zapominamy o sojuszu Piłsudskiego i Petlury, aby bić razem bolszewika w 1920 roku.

 

         Na piedestał tej „hańby” trudnych konotacji historycznych, jak „gwóźdź do trumny”, stoi działalność terrorystyczna „Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów” (OUN) wobec II Rzeczypospolitej Polskiej (II RP).

 

         W tym akapicie dygresja: działania UON wpisują się w terroryzm i walkę o niepodległość w pierwszej połowie XX w. Istnieje hipoteza, że UON „inspirował się” w swoich „działaniach” na innej formacji, która mniej więcej w tym samym czasie walczyła o suwerenność i niepodległość dla swojego narodu. Chodzi dokładnie o Irlandzką Armię Republikańską (IRA).

 

         Wzorem dla ukraińskich szowinistów miała być podobno działalność Irlandczyków z lat 1919-1921, oraz w trakcie irlandzkiej wojny domowej z lat 1922-1924. Nie zmienia to faktu, że jeśli nawet „OUN wzorował się na IRA”, czy też nie, to trzeba mieć na uwadze, że obydwie organizacje są „wypadkowymi procesów historycznych”, które można określić jako: „odzyskiwanie niepodległości i suwerenności przez narody, które od czasów średniowiecza nie miały swojej niezależności w Europie”.

 

         Oprócz tego „w polskiej mentalności” pozostaje kwestia dalszych  dziejów polsko-ukraińskich podczas drugiej wojny światowej: postać Stefana Bandery oraz stworzenie zbrojnej formacji ukraińskich szowinistów, jaką stać się miała Ukraińska Powstańcza Armia” (UPA).

 

         Nie dziwi mnie niechęć Polaków do Stefana Bandery. Postać ta w naszej ojczyźnie budzi „obrazę”, co jest zrozumiałe. W końcu nakreślił on jak obchodzić się w szowinistyczny sposób z innymi etnosami, aby zbudować „wolną i niepodległą Ukrainę”. „Oliwą do ognia” okazał się w dziejach lipiec 1943 roku na Wołyniu. Pomimo tego, że Bandera siedział w obozie koncentracyjnym, to jednak zarys jego działań zrealizowanych na Wołyniu w lipcu 1943 roku prosi o „pomstę do nieba”.

 

         Rzeź Wołyńska. Temat, użyje tutaj specjalnie: „wałkowany non toper”, bo: „żyją jeszcze świadkowie”, bo „wydarzyło się to w sumie niedawno”. Argumenty można mnożyć, a tematu „nie można zamiatać pod dywan”… Tak, tylko przecież tego nie robię?

 

         Naprzeciw temu stoi ten tekst. Historia się wydarzyła, i jest nauczycielką życia. Na dobrą sprawę to od nas zależy, to jest współczesnej generacji Polaków i Ukraińców, czy uporamy się z naszą historią, czy też nie. Nie potrzebujemy do tego armii rosyjskich trolli w Internecie. Potrzebujemy historyków, którzy będą analizować naszą historię, bez zbędnych emocji, szowinizmów i historyzmów.

 

         Potrzebujemy badaczy, którzy będą dążyć do idei obiektywizmu w metodologii badań, czy to po stronie polskiej, czy ukraińskiej. Potrzebujemy konkretnych gestów „pojednania” i „współpracy”, bo jak pokazuje nasza sytuacja geopolityczna, czy tego chcemy, czy też nie, Polska nie może funkcjonować bez Ukrainy, a Ukraina bez Polski. Tu nie chodzi o to, czy się z tym zgadzasz, czy też nie. Na dobrą sprawę tu chodzi o to, że dajesz kontrolować się niepotrzebnym emocjom pompowanym przez mass media, czy będziesz „ukrainofilem” czy „ukrainofobem”, to jest mało istotne. Skłóconych ludzi po prostu lepiej kontrolować...

 

         Trywialne rozważania, ale tylko na pierwszy rzut oka? Dlaczego? Czy tego chcemy czy też nie, Polska i Ukraina mają wspólny „rdzeń historyczny”, jakim była I Rzeczypospolita. Czy to pod kątem kulturowym, obyczajowym czy historycznym. O religii specjalnie nie piszę, chociaż utworzenie kościoła unitów pokazuje, że jednak „złoty okres tolerancji religijnej” powinien być dobrze spożytkowany dla potomnych w merytoryczny sposób?

 

         Rzeczypospolita Obojga Narodów (RON) , a potem Trojga Narodów (chociaż okres krótki realizacji tego pomysłu w dziejach, bo w latach 1658-1659) to wspólny „rdzeń historii” większości państw w Europie środkowo-wschodniej. Patrząc od północy, będzie to współczesna: Estonia, Litwa, Białoruś, Ukraina, Polska, w pewnym momencie Czechy i Słowacja, podobnie część Rumuni czy Węgier, a nawet tereny dzisiejszej zachodniej Rosji?

 

         Dobrze, a co „inne narody na to”? Przecież na przykład tacy Litwini traktują projekt, jakim był RON, jako „okupacja”? Patrząc na ich dzieje w historii, więcej wnieśli do rozwoju swojego narodu, etnosu, i dla cywilizacji w tym okresie, niż podczas zaborów. Cieszy mnie to, iż coraz częściej słyszę, że, sparafrazuje to, dla lepszego odbioru:

 

- „Litwini inaczej zaczynają patrzeć na historię, z okresu od bitwy pod Grunwaldem do czasów rozbiorów. Nie traktują tego jako okupacje, a czas pewnej autonomii, czas rozwoju w spokoju, harmonii i porządku, w ramach jednej z dzielnic, jaką była Litwa, w czasie istnienia Rzeczypospolitej Obojga Narodów”. Spotkałem się z taką opinią. Czy jest ona zgodna z prawdą? Trudno jednoznacznie stwierdzić.

 

         Trochę prześmiewczo, ale szczerze: to tyle w ramach „polskiego imperializmu na wschód”, który w ogóle nie istniał? Dlaczego? Patrząc na historię w rozmiarze geopolitycznym, odnoszę wrażenie, że w sytuacji, kiedy zbiorowości żyją w zgodzie, a na zachodzie w imię Lutra zabija się innych, a czarownice pali na stosie, to ma to rację bytu. Ideał „wolności” rozumianej w dobrym tego słowa znaczeniu…

 

         Przykłady porównawcze? Inaczej podchodziła do problemu unifikacji Polska wobec Litwy, niż Anglia wobec Szkocji.

 

         Oczywiście jest inne rozwiązanie, ale czy dobre? W moim odczuciu, na pewno gorsze, wręcz haniebne. Alternatywą do spuścizny Jagiellonów, RON, idei Międzymorza jest… „ruski mir w praktyce”? Jeśli ktoś chce powrotu tego dziadostwa w Europie środkowo-wschodniej, a już mieliśmy dwa takie okresy w dziejach, w postaci zaborów czy „czerwonej zarazy”, to naprawdę niech zastanowi się nad tym dwa razy, (tak napisałem to specjalnie), to co jest ważniejsze: życzeniowe i roszczeniowe myślenie o historii n , czy spokój, ład i porządek?

 

         Przejdziemy do zakończenia tego krótkiego felietonu, a koniec chcę rozpocząć tytułowym pytaniem tego tekstu: Po co komu „historyzmy” w Polsce wobec Ukrainy? Zapewne dla tych osób, które nie widzą, że nasz sąsiad odpiera inwazje agresora, który też nie jest, nie był, i nie będzie, przychylny wobec nas, Polaków.

 

         Po co komu historyzmy? Na pewno też pośród takich ludzi, którzy „myślą życzeniowo”, na „tu i teraz”, na „już”. „Nie od razu zbudowano Rzym”, mówi pewne przysłowie. Ma to racje bytu w rozwoju współczesnej sytuacji politycznej, ekonomicznej czy gospodarczej. Nie unikniemy tego. Historia tworzy się na naszych oczach.

 

         Specjalnie nie pisałem o ludziach, o „małym zasobie intelektualnym”. Powyższym zdaniem nie mam zamiaru nikogo obrażać, ani w żadnej pisemnej formie urazić.

 

        Nie można zapominać także o „opłacanych mitycznych trollach internetowych”, na rzecz Federacji Rosyjskiej, jeśli w ogóle one istnieją... Na sam koniec nie można zapominać o osobach, które kierują się niezdrowym egoizmem wobec innych nacji, co już ma formę szowinizmu, a nie  nowoczesnego nacjonalizmu z lat ‘20 XXI wieku, który się tworzy i ewoluuje, aby nie iść ścieżkami z przeszłości, które były „zawiłe i kręte”.

 

         Żyjemy w zupełnie innych czasach, niż 100 lat temu, czy to pod kątem geopolityki, postępu i technologii. Przykładem niech będzie współczesny przesył informacji, w porównaniu sprzed wieku. Przepaść jest nieosiągalna pod tym kątem. Historia się już wydarzyła. Od nas zależy jak ją „spożytkujemy dla potomnych”.

 

 

 

Patryk Paweł Płokita

 

 

 

Bibliografia:
https://hrabiatytus.pl/2020/08/03/rzeczpospolita-obojga-rownych-narodow-czy-litwa-byla-prowincja-rzeczpospolitej/

 

czwartek, 06 październik 2022 23:36

Jan Piasecki - Prawda czasów, prawda ekranu

To też zamiast rzucić się w wir <działalności politycznej>, tworzyć partię, ubiegać się o teki ministerialne, zużywać najlepsze siły w zdobywaniu mandatów wyborczych, weszliśmy na drogę żmudną i bardzo długą, drogę samotnej, cichej pracy organicznej. Celem tej pracy od podstaw było przeobrażenie w opinii Narodu wielu błędnych poglądów, wychowanie człowieka, wprowadzenie do życia publicznego moralności i idealizmu.

 

 

 

Jak wielu z nas jest pochłoniętymi wielkim światem polityki, który determinuje nasze poglądy i zachowania, często czyniąc nas nieświadomymi swojej roli narzędziami w rękach politykierów i wielkich tego świata. Wystarczy pierwszy lepszy fake news a jesteśmy w stanie rozszarpać każdego kto tylko w niego nie uwierzył i iść na wojnę nawet z własnymi, dotychczasowymi poglądami. Manipulacja obecna w mediach społecznościowych przybrała formę broni masowego rażenia, która potrafi wywoływać w nas najbardziej skrajne emocje i poglądy mimo, że…w normalnej sytuacji byśmy tak nie myśleli. Twórcze myślenie i chłodna analiza stały się dawno zapomnianymi cnotami, która współcześnie są wyśmiewane tylko dlatego że stale nawołują do rozsądku i własnej oceny. Bezkrytycznie przechodzimy nawet nad najbardziej bzdurnymi teoriami, która mają na celu wywołanie zamętu oraz chaosu w którym przecież najlepiej się steruje ludźmi. Jeszcze 10 lat temu nikt z nas by nie pomyślał, że powstaną całe fermy trolli internetowych, którzy jednym lub dwoma zdaniami będą zmieniać opinię przynajmniej kilku procent społeczeństwa. Z jednej strony to przeraża a z drugiej pokazuje jak łatwo można manipulować ludźmi w dobie powszechnego dobrobytu oraz dostępu do internetu. Zauważcie zresztą jaką popularnością cieszą się politycy, którzy nie mają…nic do powiedzenia, za to wzbudzają poparcie pustym słowotokiem lub skandaliczną z pozoru radykalnością, która ukrywa ich ideową pustkę. Aktorzy, celebryci, kabareciarze i inni cyrkowcy mają większy wpływ na poglądy społeczeństwa niż niejeden wykształcony publicysta czy wykładowca. Sława, blichtr i blaski fleszy są w cenie, szokują, przyciągają i uwodzą. Tym co mnie przeraża jest to iż społeczeństwo lgnie do tego jak ćmy do lampy naftowej i co gorsza ten błędny lot ku płomieniowi nie ma końca. Cofamy się w rozwoju intelektualnym, świat dobrobytu który był nam przez lata tak bliski całkowicie wymazał ze świadomości człowieka niedawne cnoty, krytyczne i twórcze myślenie. Jesteśmy zdani na łaskę błaznów tego świata… Cytując klasyka, cywilizację mogą uratować biblioteczki i klasyczne książki, bo jeśli nie wychowamy inteligencji wtedy kontrrewolucja odejdzie do lamusa, razem z wspomnianymi wyżej cnotami.

 

 

 

Jan Piasecki.

 

W mediach głównego nurtu można zaobserwować dziwne zjawisko – właściwie każdego dnia wśród najważniejszych wiadomości pojawiają się doniesienia o „bohaterach z Azowstalu”, „dzielnych ochotnikach z Ukrainy”, czy „odwadze ukraińskiej obrony terytorialnej”. Nagle znienawidzony i opluwany (lub przemilczany) pułk Azow stał się jednym z najbardziej znanych i podziwianych oddziałów wojskowych na świecie. W niniejszym eseju zastanowimy się, dlaczego tak się stało i dlaczego – o dziwo – nacjonaliści mają z tym problem.

Czym jest Azow?

Zacznijmy od uściślenia, co właściwie mamy na myśli, używając terminu „Azow”. Jednym z głównych problemów publicystyki czy komentariatu (zarówno z prawej jak i lewej strony) jest swobodne używanie skrótu myślowego „Azow”. Tak naprawdę mówimy o dwóch różnych (choć związanych ze sobą zjawiskach) – o pułku Azow i szerszym ruchu azowskim. Pułk Azow to formacja wojskowa, która powstała jako oddolna inicjatywa ukraińskich nacjonalistów – tzw. „czarne ludziki”, czyli spontanicznie powstające bataliony ochotnicze, które podjęły walkę ze wspieranymi przez Kreml separatystami – i następnie jako batalion została włączona w skład ukraińskiego MSW, a po zwiększeniu stanu liczbowego została przekształcona w pułk. Obecnie obok samego głównego pułku Azow istnieją również azowskie pododdziały obrony terytorialnej. Drugie zjawisko to ruch azowski – czyli nowoczesny ukraiński ruch nacjonalistyczny, tworzony przede wszystkim przez młode pokolenie o szerszym, „europejskim” horyzoncie światopoglądowym.

W niniejszym eseju terminu „Azow” będziemy używać na określenie zarówno pułku jak i ruchu – ale będziemy podkreślać różnicę, gdy będzie mowa tylko o jednym z tych zjawisk.

Kto właściwie popiera Azow?

Od razu zdradzę plot twist – liberałowie nie popierają Azowa (ani ruchu, ani pułku) – natomiast próbują zbić kapitał polityczny na jego popularności; ale o tym w dalszej części eseju. Zatem – kto właściwie popiera Azow? Przede wszystkim tak zwani „zwykli ludzie”. Można tutaj mówić o rzeczywistej popularności Azowa – odnosząc się do pochodzenia i pierwotnego znaczenia słowa „popularny”, a więc „ludowy”. Azow (przede wszystkim jako pułk) znalazł ogromne uznanie w oczach „szerokich mas ludowych”. I trudno się temu dziwić – Azowcy od samego początku wojny Ukrainy z Rosją (a więc od rewolucji godności, preludium w postaci walk z separatystami i teraz w czasie najgorętszej fazy konfliktu) są na pierwszej linii walk i biorą na siebie najtrudniejsze zadania.

Punktem kulminacyjnym zainteresowania Azowem była oczywiście obrona Mariupola, a następnie desperacka obrona ostatniego punktu oporu – Azowstalu. Jednym z archetypów indoeuropejskiej zbiorowej wyobraźni jest właśnie beznadziejna walka do końca – Termopile, Zadwórze, gwardia, która umiera, ale się nie poddaje itp. Obrona Azowstalu była kolejnym wydarzeniem historycznym wpisującym się w ten archetyp i nie ma nic dziwnego w tym, że tak mocno rezonowała z wyobraźnią zwykłych ludzi. Sama postawa żołnierzy Azowa (a także innych formacji biorących udział w obronie Mariupola) była rzeczywiście godna podziwu. Przypomnijmy szczekanie pro-kremlowskich komentatorów, którzy zaraz po złożeniu broni przez azowców zapowiadali, jak to zaraz będą się rozpruwać i nadawać, a to na armię ukraińską, a to na państwo ukraińskie, a to na sam pułk, a to na swoich dowódców. Wiemy, że Rosjanie bardzo liczyli na takie zeznania, specjalnie nagrywali część przesłuchań, żeby potem puszczać w eter wyznania „skruszonych” azowców. I co? I nic – możemy być pewni, że gdyby chociaż jeden taki przykład się pojawił, Russia Today transmitowałaby to w pętli 24/7. Wiemy też teraz, że gdy nie zadziałało zwykłe zastraszanie i perswazja (czy rozpuszczanie wśród żołnierzy plotek o ataku Polski na Ukrainę i proponowaniu wstąpienia do formacji rzekomo broniących Ukrainy przed wojskami NATO), Rosjanie przeszli do bicia i głodzenia, a nawet mordowania części jeńców – czyli do wypróbowanych sowieckich metod, które również nie przyniosły efektu.

Pytanie nie powinno brzmieć, dlaczego zwykli ludzie zaczęli pozytywnie postrzegać pułk Azow – tylko dlaczego mieliby go nie podziwiać. I nie jest też tak, że popularność jest efektem oddziaływania mediów głównego nurtu. Od samego początku wojny media głównego nurtu (również ukraińskie) ignorowały pułk Azow i starały się za dużo o nim nie mówić. Jednak to same media azowskie zyskały na popularności (zwłaszcza prowadzone przez nich kanały na Telegramie) i media głównego nurtu postanowiły zbić na tym kapitał. Obrony Mariupola i pułku Azow w pewnym momencie po prostu nie można było przemilczeć.

Czy poparcie mas ludowych dla Azowa oznacza, że liberałowie popierają Azow. Niekoniecznie – masy ludowe to… masy ludowe. Mają specyficzne poglądy, które są trochę liberalne, trochę konserwatywne, trochę narodowe, trochę kosmopolityczne. Wśród zwykłych ludzi są przedstawiciele różnych opcji – ale poglądami tzw. zwykłych ludzi rządzą przede wszystkim emocje, niekonsekwencja i niespójność. Ludzie będą popierać naraz kościół (bo kojarzy im się z babcią) i ruchy pro-aborcyjne (bo kojarzy im się z fajną aktorką z serialu), naraz będą popierać marsze równości (bo są fajne i kolorowe) i marsze niepodległości (bo nasza kochana ojczyzna). Tak było, tak jest i tak będzie – tak samo jest z ludźmi teraz, z jednej strony fascynują się Azowem i uważają żołnierzy pułku Azow za bohaterów, z drugiej nie przeszkadza im to wzywać do zwalczania nacjonalizmu.

Dlaczego liberałowie próbują wypłynąć na popularności Azowa?

To właśnie szerokie popularne (czyli ludowe) poparcie dla pułku Azow jest falą, na której próbują wypłynąć różni liberałowie czy lewicowcy zarówno z mediów jak i z polityki. Czy to znaczy, że liberałowie zaczęli nagle popierać pułk Azow czy ruch azowski? Oczywiście – nie. W gruncie rzeczy nadal nienawidzą Azowa i nadal popierają jego rozwiązanie. Tylko że zrozumieli, że stając przeciwko Azowowi utracą resztki wiarygodności i (przede wszystkim) kliknięcia/wyświetlenia od zwykłych ludzi. Azowa nie było w stanie zniszczyć największe państwo na świecie – które podobnie jak zachodnie demokracje jest połączeniem ideologicznej lewicy z liberalną technokracją. Jeżeli Rosja swoją armią nie była w stanie fizycznie zlikwidować Azowa, a swoimi mediami przeciwdziałać jego popularności w swojej strefie wpływów – jak miałyby to zrobić o wiele słabsze i mniejsze państwa czy koncerny medialne?

Po co zatem liberalne media czy liberalni politycy wykorzystują popularność Azowa? Po pierwsze po to, aby zyskać na tym popularność – czyli z tych samych przyczyn, dla których media informują o odnoszących sukcesy sportowcach, a politycy chętnie zbijają z nimi piątki. Po drugie,widzą, że Azow jest realną siłą w prawdziwym świecie – siłą, z którą trzeba się (przynajmniej w tej chwili) liczyć. I już teraz widać, że zwłaszcza politycy próbują tutaj prowadzić swoją grę – na zasadzie „popieramy was jako formację zbrojną, ale zrezygnujcie ze swoich idei”. Jak ta gra potoczy się dalej, zobaczymy, gdy skończy się wojna.

Warto od razu zaznaczyć, że wbrew temu, co teraz się opowiada, Azow miał bardzo małe poparcie ze strony ukraińskiego establishmentu. I podejrzewam, że nadal tak jest – myślę, że ukraiński establishment tak samo próbuje zbić kapitał na ludowym poparciu Azowa jak jego zachodni odpowiednicy. Azow działał zawsze dwutorowo – z jednej strony brał udział w rzeczywistych walkach na froncie, z drugiej – budował oddolny ruch, który miał mu zapewnić dotarcie do zwykłych ludzi i poparcie społeczeństwa. Establishment ukraiński z kolei zawsze rzucał Azowowi kłody pod nogi, natomiast sami azowcy potrafili bardzo sprawnie grać kartą bohaterów wojennych (którymi zresztą autentycznie są) w wymuszaniu dofinansowania czy uzbrojenia ze strony państwa ukraińskiego. Azowcy nie bali się również wchodzić do polityki, instalować swoich ludzi w strukturach państwowych, zabiegać o poparcie z różnych stron – co nie podobało się przede wszystkim najwyższym władzom. Warto podkreślić, że Azow był mocno zwalczany przez Petra Poroszenkę (zwłaszcza pod koniec jego prezydentury), natomiast Wołodymyr Zełenski zaczął od polityki „pułk tak, ruch nie”, aby szybko przejść do „Azow nie” i którą pewnie by kontynuował, gdyby nie wybuch wojny z Rosją.

Zresztą samo rzekome poparcie dziwnych kręgów dla Azowa było od dawna przedmiotem wielu plotek, które najczęściej działały na zasadzie „Radio Erewań nadaje”. Zacznijmy od najgłośniejszej plotki, że żydowski oligarcha Ihor Kołomojskij stworzył i sfinansował Azow. Jednym z głównych problemów Ukrainy są oligarchowie, w przypadku których trudno powiedzieć, gdzie właściwie zaczyna się ich własność i majątek prywatny, a gdzie własność i majątek państwa ukraińskiego. Gdy wybuchła wojna domowa na Ukrainie, pojawił się pomysł, aby mianować oligarchów gubernatorami obwodów, a przez to zmusić ich do zaangażowania politycznego (i majątkowego) w wojnę po stronie Ukrainy. Tak było z Kołomojskim, który został mianowany gubernatorem obwodu dniepropietrowskiego i automatycznie zmuszony do przekazywania z funduszy pół-państwowych spółek batalionów ochotniczych (a właściwie wszystkich formacji zbrojnych) walczących w Donbasie. Drugą słynną plotką było to, że Izrael popierał i zbroił Azow. I znowu – nie samochody, tylko rowery, i nie rozdają, tylko kradną. Armia ukraińska zakupiła broń od przedsiębiorstw zbrojeniowych z Izraela i część tej broni trafiło do oddziałów funkcjonujących w ramach MSW. Warto jednak dodać, że lobby izraelskie w USA podjęło (mniej lub bardziej skuteczne) wysiłki, aby sprawić, że pułk Azow nie otrzyma tej broni. Trzecią wielką plotką było rzekome poparcie, którego Izrael udzielił antysemityzmowi na Ukrainie (sic!). Tymczasem okazało się, że jeden z izraelskich polityków powiedział, że prezydent Zełeński jako Żyd nie może być antysemitą i podejmuje liczne działania, aby zwalczać antysemityzm na Ukrainie.

Establishment ukraiński jako taki nie popiera ukraińskiego nacjonalizmu (podobnie jak establishment polski nie popiera nacjonalizmu polskiego, czy establishment niemiecki niemieckiego itd.). Natomiast nacjonalizm jest obecnie tak bardzo popularny wśród ukraińskich żołnierzy (zwłaszcza tych wywodzących się z batalionów ochotniczych), że establishment nie ma innego wyboru niż go tolerować. Mówiąc obrazowo – zwierzchnicy sił zbrojnych Ukrainy mogliby kazać żołnierzom (i oficerom) pozdejmować naszywki z krzyżami celtyckimi i czarnymi słońcami z polowych mundurów i ogłosić, że komu się nie podoba, może wracać do domu – ale wtedy nie zostałoby wielu żołnierzy, aby prowadzić wojnę z Rosją.

Dlaczego nacjonaliści mają problem z popularnością Azowa?

Najbardziej zaskakujące jest to, że kręgami, które mają największy problem z popularnością Azowa są… nacjonaliści. Właściwie za każdym razem, gdy w mediach pojawi się jakieś doniesienie o obrońcach Azowstalu, zdjęcie czy wywiad z jakimś żołnierzem Azowa, w komentarzach zaraz odpala się jakiś nacjonalista i pisze „ha! na rękawie jest zakazany symbol, czemu to jest w telewizji, a tak w ogóle Azow itd.”. Chciałoby się skomentować – co ty nie powiesz, Sherlocku? W pewien sposób jest to niezrozumiałe – w końcu per analogiam, gdy w mediach pojawi się jakaś osoba przedstawiana w pozytywnym świetle i ma wpinkę w kolorach tęczy albo inny lewacki symbol, lewaki nie podnoszą zamętu „to lewacki symbol, czemu to pokazują?!”, tylko wprost przeciwnie – reakcja lewaków jest na zasadzie „lewacki symbol, dobrze że pokazują!”. Skąd zatem takie dziwne reakcje nacjonalistów?

Uważam, że są dwa najważniejsze powody. Po pierwsze – uzależnienie od przegrywu. Nacjonaliści są tak przyzwyczajeni do porażek, że w pewnym sensie się do nich przyzwyczaili. Myślę, że dotyczy to przede wszystkim tych, którzy odnoszą porażki zarówno na polu działalności jak i w życiu osobistym oraz osób, których jedyna aktywność sprowadza się do shitpostowania w internecie. Niektórzy nie potrafią sobie wyobrazić, że ktoś może po prostu odnieść sukces. A skoro zawsze się przegrywa – to jeśli ktoś wygrał, z pewnością jest to oszustwo i spisek. Azow wygrywa – żydzi wymyślili, żeby nas oszukać. Trudno to nawet sensownie komentować, ale jeżeli nacjonalizm ma kiedykolwiek zwyciężyć, musimy pogodzić się z tym, że też możemy odnosić i odnosimy sukcesy. Za czarnowidztwo proponuję wprowadzić środowiskowe mandaty albo kary fizyczne, bo jest to jedna z największych kul u nogi naszego ruchu.

Pochodną tego uzależnienia od przegrywu jest kręcenie nosem na wszystko. Niektórzy nacjonaliści przypominają grubasa siedzącego na kanapie i komentującego wybory miss świata: „ta ma za duże uszy, ta za bardzo wystające kostki, ta za małe zęby” itd. Azowcy są bohaterami dla ludzi w całej Europie – niestety, edgy shitposterowi nie odpowiadają niektórzy z tych ludzi, Azow ma się natychmiast rozwiązać. Zresztą z takim wybrzydzaniem spotykałem się już wielokrotnie wcześniej. Najbardziej znany europejski żyjący pisarz ma poglądy bliskie naszym – nuda, czemu nie ktoś z fantastyki. Najwięksi klasycy fantastyki mieli poglądy bliskie naszym – nieważne, akurat jest jakiś biedapisarz z Polski, który jest lewy. Wśród noblistów mamy kilku nacjonalistów – akurat mi nie odpowiadają ich książki. Największy filozof XX wieku był nacjonalistą – nie zgadzam się z jedną z jego wypowiedzi z 1952. Największy festiwal black metalowy jest właściwie nacjonalistyczną inicjatywą – wolałbym country. I tak w koło Macieju – rzeczywistość nigdy nie dosrasta do oczekiwań ludzi, którzy nie wyszli z piwnicy.

Drugim powodem jest uzależnienie od kumaterskości. Nacjonaliści piszą i mówią, że nacjonalizm musi trafić do zwykłego człowieka. No dobrze, ludzie z kręgów nacjonalistycznych właśnie stali się bohaterami dla większości zwykłych ludzi właściwie w całej Europie. Też źle, bo ci ludzie nie stali się z automatu kumatymi gośćmi siedzącymi od dwudziestu lat w klimacie. Otóż dotarcie do zwykłych ludzi oznacza, że to właśnie ci zwykli ludzie, te wszystkie normiki z całą swoją normickością, ze swoimi niespójnymi i zmiennymi poglądami, którzy właściwie nie ogarniają, jak działa świat – że to właśnie oni zaczną z takich czy innych przyczyn nagle sympatyzować z nacjonalistami, na tej samej zasadzie jak od czasu do czasu sympatyzują z gejami, czy z brytyjską rodziną królewską, zależnie od tego, jak wieje wiatr. Przykro mi, ale tak działa społeczeństwo od zawsze – ludzie będą ludźmi, a normiki będą normikami. Jeśli komuś to nie pasuje, dobrze, ale nie mówmy w takim razie o docieraniu do zwykłych ludzi. Można dotrzeć do ludzi – ale do realnych ludzi takich, jakimi są, a nie takich, jakimi chcielibyśmy, by się stali.

Wojna i przyszłość

Azowcy są obecnie przykładem najbardziej skutecznych nacjonalistów w Europie. Właściwie od zera samodzielnie zbudowali ruch i formacje zbrojne, które stały się bohaterami nie tylko dla szerokich mas ludowych w samej Ukrainie, ale w całej Europie. Zrobili to wbrew lewicy i liberałom, którzy cały czas rzucali im kłody pod nogi, a gdy okazało się, że Azowa nie da się zniszczyć, postanowili spróbować wypłynąć na fali jego popularności.

Nacjonaliści z innych krajów zamiast kręcić nosem i pomstować, powinni się cieszyć i brać przykład. Tak, można osiągnąć sukces, ale kosztem ogromnych wyrzeczeń i poświęceń. Zamiast za każdym razem, gdy media głównego nurtu pokazują Azow w pozytywnym świetle, krzyczeć „przecież to nacjonaliści, nieeee!!!!”, powinni mówić „to właśnie są nacjonaliści, tak!”. Do normików w pewnym stopniu dotrze, że nacjonaliści to nie są jakieś karykatury rodem z antyfaszystowskich agitek, tylko właśnie ludzie pokroju obrońców Azowstalu. Inna rzecz, że nacjonaliści z innych krajów (a zwłaszcza z zachodu) muszą dorosnąć i dosięgnąć do poziomu reprezentowanego przez ruch azowski.

Popularność Azowa (jak i w ogóle obrońców Ukrainy) stwarza dla nas ogromną szansę – można mówić o samym Azowie oraz stojącymi za nimi ideami i przedstawiać je w pozytywnym świetle, docierać z nimi do zwykłych ludzi. Zamiast narzekać i chować się w bezpiecznej strefie przegrywu, polecam wyjść z piwnicy i nie bać się zwycięstwa.

 

 

 

Jarosław Ostrogniew

 

Zajmuje się analizowaniem szurskiej propagandy historycznej już jakiś czas i odnoszę wrażenie, że środowiska antypiłsudczykowskie w przenośni stosują taktykę armii czerwonej - pal licho z jakością tego co wystawiamy i produkujemy, najważniejsza jest ilość. Nachalnie w prostacki sposób powielają te same brednie - a to, że Józef Piłsudski to był mason, satanista, agent "City of London", dezerter, zdrajca i tak dalej. Oczywiście nie uzasadniają tego w żaden sensowny sposób, dobierają tylko te informacje, które akurat pasują pod z góry założoną tezę i mieszają je z fałszem, naciągają, manipulują, konfabulują, a zazwyczaj po prostu kłamią.

 

Rozsiewający takie bzdury to bardzo często "redaktorzy" szurskich kanałów na youtube i innych portalach, oraz politycy konfederacji, która nie bez przyczyny żartobliwie, lecz dość trafnie zwana jest konfederosją, szurfederacją, lub po prostu partią mniejszości rosyjskiej w Polsce.

 

Do tego dochodzą infantylne tytuły "programów" ów szurskich kanałów, gdzie cały czas coś "UJAWNIAJĄ", "OBNAŻAJĄ" i w ogóle dokonują najbardziej sensacyjnych odkryć w dziejach ludzkości.

 

Osoba mająca odpowiedni poziom wiedzy historycznej, lub po prostu o wystarczająco wysokim ilorazie inteligencji na taką troglodycką propagandę będzie odporna, ale niestety wielu ludzi jest podatnych na manipulację i wiarę w najróżniejsze teorie spiskowe, a zatem antypiłsudczykowskie szury mają gdzie rekrutować swych wyznawców.

 

Interesujące tutaj jest również to, co z resztą niejednokrotnie zaobserwowałem, że poglądy antypiłsudczykowskie u wielu idą w parzę z innymi szurskimi poglądami. Tak przykładowo: niewiara w istnienie, lub realną szkodliwość wirusa COVID-19, przekonanie o szkodliwości masztów 5G, wiara w rządzący światem spisek waspowsko-masoński, czy chociażby negacjonizm lądowania amerykanów na księżycu.

 

Oczywiście nie można pominąć tutaj wątku, że środowiska antypiłsudczykowskie są też na mniejszym, lub większym poziomie prorosyjskie i świadomie, lub nie powielają to, co jest na rękę moskiewskiego kremla.

 

To absolutnie nie powinno dziwić, albowiem by zdeprecjonować, oraz w podły sposób zohydzić koncepcje federacji państw w Europie środkowo-wschodniej i ideę międzymorza, to trzeba identycznie postąpić z postacią naszego Marszałka.

 

Tomasz Gontarz

czwartek, 06 październik 2022 22:50

Tomasz Gontarz - Realizm Józefa Piłsudskiego

Spadkobiercy endecji bardzo często zarzucają Marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu brak realizmu politycznego. Samego Marszałka, jak i piłsudczyków przedstawiają często jako bezmyślnych romantyków i insurekcjonistów. Czy słusznie? Tutaj nie zaszkodzi umieścić pewien cytat.

 

„Piłsudski z przekonaniem przewidywał w najbliższej przyszłości austriacko-rosyjską wojnę z powodu Bałkanów. Nie miał wątpliwości co do tego, że za Austrią staną - a właściwie już stoją - Niemcy. Wyraził następnie przekonanie, że Francja nie będzie mogła pozostać biernym świadkiem konfliktu: dzień, w którym Niemcy wystąpią otwarcie po stronie Austrii, spowoduje nazajutrz dla Francji konieczność - z mocy obowiązującego ją układu -interwencji po stronie Rosji. Wreszcie twierdził, że Anglia nie będzie mogła pozostawić Francji na łaskę losu. Jeśli zaś połączone siły Anglii i Francji będą niedostateczne, wciągnięta będzie, prędzej czy później, po ich stronie Ameryka. Następnie, analizując potencjał wojenny wszystkich tych mocarstw, Piłsudski postawił wyraźne pytanie: jaki będzie przebieg i czyim zwycięstwem zakończy się wojna? Jego odpowiedź brzmiała: Rosja będzie pobita przez Austrię i Niemcy, a te z kolei będą pobite przez siły anglo-francuskie (lub anglo-amerykańsko-francuskie). Wschodnia Europa będzie pobita przez środkową Europę, a środkowa z kolei przez zachodnią. To wskazuje Polakom kierunek ich działań" - relacja Wiktora Czernowa z odczytu wygłoszonego przez Józefa Piłsudskiego w paryskim Towarzystwie Geograficznym, rok 1914.

 

Jeżeli Józef Piłsudski nie był realistą, a endecja ze swym wiernopoddańczym stosunkiem wobec Rosji i popieraniem tworzenia legionów polskich właśnie przy tym państwie prowadziła realpolitykę, no to ja jestem chyba baletnicą.

czwartek, 06 październik 2022 22:42

Monika Dębek - Śląscy Rycerze – Augustyn Świder

Kolejną postacią z cyklu „Śląscy Rycerze”, którą chciałabym przedstawić to Augustyn Świder.

Urodził się 16.10.1886 r. w Lipinach – dzisiejsza dzielnica Świętochłowic, jednego z miast, położonego na Górnym Śląsku. Zmarł 02.02.1923 r. w Katowicach.

 

Pochodził z rodziny typowo robotniczej, mając zaledwie 14 lat, rozpoczął prace w Hucie Cynku

w Świętochłowicach – Lipinach, tam pracował również jego ojciec.

 

W 1901 r. został jednym z założycieli Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” w Lipinach

 W latach 1908 – 1910 odbył bardzo wiele podróży zagranicznych. Przed I wojną światową

udało mu się dojść pieszo do Francji i Austrii. Zwiedził także Włochy, Szwajcarię i Niemcy.

 

Swoją osobowością spowodował, że w 1910 r. został zauważony przez samego Wojciecha Korfantego, otrzymał stanowisko redaktora w „Polaku” – tam publikował wiersze oraz opowiadania.

 

Ważniejsze utwory poetyckie:

  • Sokół w więzieniu” (1920)

  • Skończone powstanie” (1921)

  • Jesień 1921” (1921)

  • Poległym cześć” (1921)

  • Nasz cel” (1921)

  • Szkoda” (1922)

  • *** [Kto nigdy…]” (1922)

  • Rżnij Walenty – Bóg się rodzi” (1922)

 

Augustyn Świder to czynny uczestnik I Powstania Śląskiego. Został także komendantem Polskiej Organizacji Wojskowej na Górnym Śląsku, w mieście i powiecie Bytom w 1919 r. Od czerwca tego samego roku pełnił funkcję sekretarza Głównego Komitetu Opieki nad Uchodźcami w Sosnowcu, czyli organizacji zajmującej się polską ludnością wysiedloną z niemieckiej części Śląska.

W 1919 roku współredagował również w mieście Sosnowiec „Powstańca”.

 

W latach 1920 -1921 Augustyn Świder był redaktorem naczelnym, pisma „Orędzie Sokole”, wydawanego przez Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” w Bytomiu.

 

Został aresztowany przez władze niemieckie za polską działalność wydawniczą i za nawoływanie ludzi do walki o polski Górny Śląsk.

 

3 maja 1921 r. był na czele powstańczego oddziału, który wszedł do Lipin, rozbrajając niemieckich żołnierzy. Internował niemieckich urzędników oraz obsadził urząd polskimi funkcjonariuszami. Został mianowany chorążym Wojska Polskiego i powołany do służby wojskowej w 73 pułku piechoty  w Katowicach. Zginął w bójce, która odbyła się w nocy z 2 na 3 lutego 1923 w Katowicach.

 

Monika Dębek

Internet – dostęp do niego w XXI wieku jest powszechny, w dużych miastach, w miasteczkach, w małych miejscowościach, a nawet na wsi.

Ma ogromny wpływ na wiele aspektów życia ludzkiego, także na relacje międzyludzkie. Oprócz kontaktów „twarzą w twarz” powszechne są też kontakty internetowe.

Nie zaprzeczam, istnieje bardzo wiele plusów relacji w sieci – jest to przede wszystkim skrócenie relacji – oszczędność czasu. Dzięki sieci można zawrzeć i utrzymywać kontakty nawet z drugiego końca świata.

Dzięki Internetowi idzie też zdobyć, często w bardzo szybki sposób akceptację u innych ludzi.

Nie ma w tym nic złego (trzeba korzystać z dobrodziejstw dzisiejszego świata), pod warunkiem,

że nie przekracza się pewnych granic.

Szeroko pojęta sieć internetowa sprzyja niestety ludziom, którzy w życiu codziennym, bardziej lub mniej nie radzą sobie. Sprzyja także przestępcom, czy po prostu zwykłym nieudacznikom, którym nie powodzi się w życiu realnym.

 

Internet tworzy również internetowych hoolsów. Sieć sprawia, że różnego rodzaju sieroty życiowe mogą być anonimowe, mogą kogoś obrażać, myśląc, że ich zachowanie pozostanie bez żadnych konsekwencji.

Kim jest tak zwany internetowy kozak?

To osoba, zazwyczaj bardzo zakompleksiona, posiadająca niskie poczucie własnej wartości i próbująca w sieci pokazać się jaka to ona nie jest super. Wybiera sobie ofiarę, często z pozoru gorszą od siebie i próbuje się dowartościowywać jej kosztem.

Często obraża innych ludzi na forach internetowych czy w mediach społecznościowych.

Kozak w necie, czy inaczej internetowy hools, boi się konfrontacji w cztery oczy. Na żywo jest cichutką osobą, niepodejmującą żadnych dyskusji.

 

Niestety w środowisku „nacjonalistów” także dosyć sporo internetowych kozaczków. Bardzo częste jest wyśmiewanie się na prywatnych profilach, grupach, stronach z innych osób. Można odnieść wrażenie, że osoby te są niesamowicie odważne i mające bardzo wiele do powiedzenia, w końcu w sieci potrafią być bardzo bohaterskie. W życiu realnym, no cóż, trudny temat.

Można spotkać się nawet z sytuacjami, gdzieś ktoś kogoś obraża, wypisując do innych, ostrzegając przed drugą osobą – a na manifestacji podaję rękę jak potulny baranek. Czy to nie przypadkiem zwykła hipokryzja?

 

Przecież spotkania osobiste to najlepsza okazja do konfrontacji i powiedzenia drugiej osobie co się o niej myśli. Obgadywanie przez Internet a na żywo udawanie, że nic się nie dzieje to bardzo niehonorowe zachowanie. I tak mają zachowywać się nacjonaliści, którzy tyle mówią o honorze, a ci deklarujący się jako katolicy głoszą przecież hasła „Bóg, Honor i Ojczyzna”.

 

Często można się spotkać także z robieniem zdjęć prywatnych rozmów i wysyłaniem ich dalej.

Wiadomo, jeśli ktoś działa w organizacji, a ktoś go obraża, grozi, czy wysyła niecenzuralne zdjęcia, musi zareagować – nie można sobie przecież pozwolić na takie zachowania. Jednak niektórzy specjalnie próbują rozmawiać z innymi na pewne, często bardzo delikatne tematy, a następnie wysyła je innym, po to, aby ośmieszyć celowo drugiego człowieka.

Cóż, brak honoru to coraz większa powszechność. Jeśli się kogoś nie lubi, nie trzeba z nim przecież utrzymywać relacji, wystarczy, użyć opcji zablokuj, napisać, że nie chce się z nim rozmawiać lub oczywiście optymalnie powiedzieć w oczy, że nie ma się ochoty na dalsze kontakty. Na ten ostatni sposób jest w stanie odważyć się chyba, tylko nieliczna grupa osób.

 

Zadziwiający jest fakt, że niektórym nacjonalistom chce się bawić screenowanie rozmów o głupotach i wysyłanie ich dalej, zamiast podjąć się faktycznej pracy dla Ojczyzny, która potrzebuje każdego serca dla pracy na jej rzecz. Tak zachowują się dorośli mężczyźni.

Można odnieść wrażenie, że nie potrzeba zewnętrznego wroga. Szeroko pojęte środowisko nacjonalistów, zniszczy się samo poprzez afery i intrygi.

Inne środowiska zaś będą się z nich śmiać i nazywać internetowymi hoolsami.

 

Mimo dobrodziejstwa, jakim jest Internet, korzystajmy jednak z możliwości rozmowy na żywo z istotami ludzkiego, przecież tak najłatwiej można sobie wyjaśnić pewne sprawy, szczera rozmowa może doprowadzić nawet do rozejmu czy nowej jakości relacji.

Wiadomo, nie można sobie pozwolić na żadne chamstwo w swoim kierunku, zachować trzeba kulturę, w końcu nacjonalista powinien ją posiadać, aby móc dawać przykład dla innych osób.

 

Szkoda, że nacjonaliści, zamiast się łączyć, dzielą się poprzez dziadowskie zachowania, a często ci, którzy nie robią nic, próbują podcinać skrzydła dla kogoś innego.

Intrygi, aferki koperkowe? Nie powinno ich być w ogóle, a ich próby gładzone na samym początku, a osoby, które się zachowują w dziecinny sposób wyrzucane ze środowiska lub przynajmniej upominane, aby nieprawidłowe zachowania nie miały już więcej miejsca.