
Szturm1
Monika Dębek - Życie z depresją, czyli codzienna walka
Depresja, któż z nas nie słyszał tej nazwy. Pojawiająca się coraz częściej w środkach masowego przekazu, ale także w życiu każdego człowieka. Nie jest tak bez powodu. Coraz więcej osób cierpi z powodu tej choroby. Zbiera ona coraz większe żniwo w polskim społeczeństwie, ale także na całym świecie.
Jest to jedna z najbardziej powszechnych chorób psychicznych.
Na wstępie koniecznie trzeba określić, czym jest depresja i określić jej charakterystykę. Wielu ludzi nie wie tak naprawdę, jaka jest, myli ją z innymi chorobami lub na przykład zna wiele mitów na jej temat.
Jedna z definicji depresji dostępna jest na stronie pacjent.gov.pl:
„Depresja polega na zaburzeniach nastroju (smutek, utrata przyjemności, pesymistyczne spojrzenie na świat i siebie samego). Możemy ją podejrzewać, jeśli taki stan trwa ponad dwa tygodnie i ma znaczący wpływ na codzienne życie (trudności ze snem, zaburzenia apetytu i popędu seksualnego, utrata sprawności intelektualnej, chęć izolacji)”.
Diagnozę postawić może jednak tylko lekarz – psychiatra. Aby można było powiedzieć, że ktoś ma depresję, muszą wystąpić charakterystyczne objawy.
Przede wszystkim musi istnieć obniżony nastrój, brak radości, czyli anhedonia, a także obniżona energia, czyli tak zwana anergia.
Depresja może objawiać się niską samooceną, poczuciem winy, czasami nawet z błahych powodów. Pojawiają się także zaburzenia snu – może to być brak snu lub jego nadmiar. Choroba ta związana jest także z zaburzeniami żywienia, brakiem apetytu lub objadaniem się. Człowiek depresyjny staje się także coraz mniej sprawny intelektualnie. Nieleczona choroba może doprowadzić nawet do myśli samobójczych, w skrajnych przypadkach do prób samobójczych lub w ostateczności śmierci.
Można więc śmiało powiedzieć, że depresja tak jak inny choroby jest schorzeniem śmiertelnym, którego pod żadnym pozorem nie można bagatelizować.
Depresji często towarzyszyć mogą także objawy fizyczne, bóle całego ciała, wymioty, trzęsienie się rak itd.
Aby można było podjąć walkę z depresją, trzeba wiedzieć, jakie są jej przyczyny, nie są one przecież jednoznaczne.
Do jednego z powodów jej wystąpienia można zaliczyć czynniki biologiczne. Może być ona uwarunkowana genetycznie, jako przyczyny depresji wskazuje się niedobór neuroprzekaźników mózgowych – noradrenaliny, dopaminy oraz serotoniny.
Innym z powodów tej choroby to także zaburzenia hormonalne. Depresja obecna jest na przykład przy niedoczynności tarczycy albo przy zaburzeniach hormonów płciowych. Biologicznych przyczyn można wymienić jeszcze całkiem sporo.
Przy określeniu przyczyn powstania depresji są ważne także koncepcje psychologiczne. Kojarzy się ona najczęściej z wydarzeniami związane ze stratą, utrata pracy, domu, śmierć bliskiej osoby, rozstanie z partnerem, utrata sprawności fizycznej, choroba, wykluczenie z danej społeczności, utracenie wartości symbolicznych czy materialnych.
Ważnym czynnikiem psychologicznym sprzyjającym depresji jest osobowość człowieka czy jego cechy charakteru. Depresja może powstać u perfekcjonistów, którzy nie mogą na przykład pogodzić się z porażką osobistą czy w pracy. Jeśli ktoś jest bardzo wrażliwy lub ma wysoki poziom neurotyczności także może stać się ofiarą tejże choroby.
W niektórych nurtach psychoterapii można odnaleźć informacje, iż depresja to konflikt między tym, jakim człowiek jest, a jaki według swojej oceny powinien być.
Inny powój tej choroby – to zniekształcenia myślowe. Człowieka w życiu spotykają różne wydarzenia, którym nadaje się odpowiedni tok myślenia. Przy myślach automatycznie pojawiają się różnego rodzaju emocje, a one prowadzą do działania lub jego braku. Osoba gromadzi z biegiem czasu różne doświadczenia, które w przypadku depresji tworzą błędne schematy. W depresji ludzie bardzo często patrzą na życie zerojedynkowo. Coś jest albo czarne, albo białe. Życie jednak ma bardzo różne kolory. Depresja sprzyja wyolbrzymianiu, minimalizowaniu, personalizacji, obwinianiu czy spoglądaniu na ludzki los wyłącznie w ciemnych barwach.
Obok nas żyje bardzo wielu ludzi z depresją. Często nie jesteśmy świadomi, że oni chorują. Czasami nie potrafią się oni z różnych przesłanek przyznać do swojego schorzenia. Nie każdy jest odważny, by powiedzieć – tak choruję na depresję.
Sama sporo miesięcy walczyłam z depresją i muszę przyznać szczerze, jest to bardzo twardy orzech do zgryzienia. Wielu ludzi nie ma bladego pojęcia czy ona tak naprawdę jest. Czasami niechcący lub celowo ludzie próbują dobić osobą chorą.
Społeczeństwo nie rozumie chorego. A najgorsze, z czym może się on spotkać do pseudo przyjaciele i pseudo pomoc. Zauważyłam, że niektórzy nie wiedząc, z czym wiąże się choroba, próbują się wymądrzać i udzielać komuś życiowych rad. Sama usłyszałam kiedyś, „że mam się wziąć w garść”, „inni mają jeszcze gorzej”, „przestać się mazać”, „otrząśnij się”, „idź na spacer”, „znajdź se jakieś hobby” itd. Rzecz jasna zakończyłam relacje z tymi osobami. Nie wolno również nikogo zmuszać do relacji z nami.
Chore osoby często wysyłają same sygnały, że dzieje się z nimi coś niedobrego. Mogą przykładowo pojawić się komunikaty typu „mam doła”, „nic mi się nie chce”.
Najgorsze co może zrobić ktoś inny w danej sytuacji, to odpowiedź „acha”, „spoko”, „rozumiem”, „przesadzasz”, „to nic takiego”, „będzie dobrze”. Nie jest także pomaganiem, doradzanie komuś co ma robić w swoim życiu, mówienie, na przykład, że ma wyjść za mąż, określić się co chce robić w życiu, namawianie do zerwania z kimś kontaktu, przeprowadzki lub zatrzymywania kogoś w miejscu. Spotkałam się kiedyś, z tym że ktoś mówił, że źle się czuje w swoim miejscu zamieszkania, odpowiedź brzmiała, „nie zachowuj się jak tchórz i nie idź na łatwiznę, co chcesz uciec od tego miejsca".
Dla człowieka depresyjnego żadnym wsparciem nie jest odwracanie uwagi od jego problemów. Jeśli mówi, że przeżywa jakieś ciężkie chwile rodzinne, zdrowotne itd. warto zapytać się go, jak się czuje, czy można mu jakoś pomóc, a nie zachowywać się egoistycznie i myśleć tylko o sobie, ignorując kompletnie potrzeby innej osoby i jego sytuację życiową.
Uważam, że jeśli nie potrafimy lub nie chcemy komuś udzielić komuś wsparcia, mamy do tego pełne prawo. Trzeba jednak wtedy uświadomić inną osobę, iż jest nam bardzo przykro, ale nie możemy jej udzielić rady.
Warto jednak mówić, aby chory korzystał z pomocy. Jeśli wiemy, jakie są formy ratunku lub gdzie może się udać, możemy go tam pokierować lub nawet się tam z nim udać. Jeśli nie jesteśmy lekarzem, psychologiem, lub psychoterapeutą w żadnym wypadku nie udawajmy, że nimi jesteśmy nawet w dobrej wierze.
Nie obrażajmy kogoś, że jest leniwy, beznadziejny, nie używajmy brzydkich określeń, wulgaryzmów czy przekleństw, nawet jeśli osoba nie działa, tak jakbyśmy tego chcieli. Kontakt z osobą chorą wymaga bardzo wiele, nie każdy jest w stanie udźwignąć jego ciężar, nie należy jednak kogoś na siłę do czegoś zmuszać, pouczać, bawić się w specjalistę od życia, a już szczególnie kogoś innego. Nikt z nas nie jest doskonały, każdy ma swoje wady, zalety, skupiajmy więc uwagę przede wszystkim na sobie, a nie na kimś innym, nawet jeśli on jest podatny na wpływy innych lub ma tendencje do bycia „kozłem ofiarnym”.
Nikt z nas nie lubi też, gdy próbuje się mu udzielać pomocy, gdy tego nie chce lub gdy ktoś udziela porad, gdy go się o to nie prosi. Sama bardzo nie lubię, gdy ktoś narzuca mi swoje zdanie. Tym bardziej, jeśli widzę, że ktoś wcale nie ma nieskazitelnego charakteru, a jego życie jest pełne wad i jest daleko od ideału ludzkiego.
Depresja tak jak już wcześniej wspomniałam to choroba śmiertelna. Jeśli ktoś mówi, że chce się zabić przy nas, nie należy tego ignorować, czy już w najgorszym wypadku wyśmiewać tylko zadzwonić na pogotowie ratunkowe lub zawieść kogoś do przychodni, lub szpitala, w międzyczasie starać się odciągać jego myśli od śmierci.
Przy depresji jak w przypadku każdej, innej choroby konieczne jest leczenie, bez tego chory nie wróci do pełni zdrowia i normalnego funkcjonowania. Na chorobę trzeba patrzeć całościowo, skupić się nie tylko ja jej objawach, ale też przyczynach. Bardzo dobrą formą leczenia jest psychoterapia, istnieje sporo, jej nurtów i miejsc, gdzie można ją podjąć równie na NFZ czy prywatnie – jeśli ktoś posiada środki na podjęcie płatnej formy leczenia. Dzięki psychoterapii można rozpoznać swoje objawy depresji i nauczyć się z nimi radzić. Chory w trakcie jej uświadamia sobie także, co może powodować i nasilać objawy choroby. Wtedy ma szansę, zacząć unikać szkodliwych dla niego czynników, niesprzyjających miejsc czy też ludzi, którzy powodują u niego pogorszenie stanu zdrowia.
Bardzo ważne w leczeniu depresji jest farmakologia. Największą bzdurą, jaką usłyszałam to stwierdzenie, że leki nie są w ogóle potrzebne w leczeniu i wcale w nim nie pomagają.
Psychoterapia to nie jedno, czy dwa spotkania, tylko proces, który trwa miesiącami a czasami nawet latami.
Osobie, która ma myśli samobójcze i dostaje się na oddział psychiatryczny, konieczne jest podanie leków, ponieważ często nie posiada już ona własnych zasobów do walki z chorobą. Niestety okazuje się, że niekiedy to jedyny ratunek, aby zatrzymać kogoś przy życiu.
Zanim psychoterapia zacznie przynosić skutki i pacjent nauczy się radzić sobie z chorobą, konieczne jest podanie preparatów farmakologicznych, aby zlikwidować objawy choroby.
Cele farmakologii w leczeniu depresji to nie tylko usunięcie jej przejawów, ale także pomoc w powrocie do normalnego funkcjonowania w życiu, zależnie od stopnia nasilenia symptomów chorobowych.
Leki pomagają także w zminimalizowaniu nawrotu choroby. Można powiedzieć, że farmakologia jest wręcz kluczowa w leczeniu depresji. Jeśli mamy do czynienia z bardzo ciężką depresją, leki są konieczne, psychoterapia nie jest wtedy wystarczająca.
Lekarz psychiatra jest od tego, aby dobrać dla nas najbardziej skuteczne leczenie farmakologiczne, jeśli pojawiają się u nas skutki uboczne, lub nie czujemy poprawy w leczeniu, należy to niezwłocznie zgłaszać medykowi. Tabletek antydepresyjnych wcale nie trzeba brać do końca życia, znam osobiście ludzi, którzy pokonali depresję tylko przy braniu leków i z pozytywnym skutkiem zakończyli leczenie.
Do każdego człowieka trzeba podchodzić indywidualnie, każdy ma swoje podejście do życia i potrzeby. Ktoś może mieć nawet lekką depresję, ale z różnych powodów może nie chcieć podjąć psychoterapii, nie pokona sam choroby i wtedy można dostosować do niego również odpowiednie leki i dawki.
Depresja jest chorobą, którą można pokonać. Nie jestem lekarzem psychiatrą ani psychologiem, ani psychoterapeutą. Sama jednak walczyłam z depresją i jestem świadoma, że jest ona chorobą podstępną, która może wrócić w najmniej spodziewanym momencie. Z życia prywatnego i zawodowego znam dużo ludzi, którzy się z nią zmagają i toczą każdego dnia walkę o swoje życie.
Można śmiało powiedzieć, że jedną z najgorszych rzeczy, jaką mogą spotkać osoby chore, to mówienie o tej chorobie przez ludzi, którzy nie mają o niej podstawowego pojęcia, wspominają o niej tylko pod publikę lub próbują pokazać, jacy to oni nie są wrażliwi czy empatyczni, chociaż często w rzeczywistości lubią tylko samych siebie i zupełnie nie rozumieją i nie chcą zrozumieć kogoś innego.
W rzeczywistości jest to tylko zwykły pozór i działanie tylko i wyłącznie dla swojej korzyści i chwały, żadna realna pomoc czy uświadamianie innych o chorobie.
Każdej osobie chorującej na depresję, niezależnie od jej stopnia życzę, aby udało się jej z nią wygrać, dużo siły w codziennym życiu i życzliwych ludzi, którzy będą wspierać w życiowej batalii.
Życie jest piękne, mimo jego trudności. Depresję można pokonać, nawet gdy wydaje się dużo silniejszym wrogiem. Ważne to się nie poddawać.
Kamil Królik Antończak - Gdzie będziesz?
Zapewne tak jak i ja czytelniku na swojej drodze zostałeś postawiony przed pytaniem zadanym czy to przez szkolnego pedagoga, wychowawce a być może przez rodzica – gdzie się widzisz za x lat? No właśnie, zapewne wielu z nas myślało o jakiejś wymarzonej dobrze zarobkowej pracy, być może były to podróże po świecie, a może wymarzony partner bądź partnerka i gromadka dzieci z domkiem i super furą zaparkowaną przed nim.
Większość z nas spotkała się z tym pytaniem i zapewne wielu się rozminęło z wizją sprzed lat. Ten tekst nie jest o naszych niespełnionych planach i ambicjach.
Ten tekst jest o tym, że być może warto, żeby zadać sobie to pytanie dziś będą bardziej świadomym człowiekiem, który podąża konkretną ścieżką w życiu. Nieważne czy dopiero zaczynasz i „świeżakujesz” w nacjonalizm, jesteś już trochę w środowisku czy należysz do tej kurczącej się grupy starych narzekaczy.
Pomyśl gdzie będziesz w środowisku za kilka lat? Gdzie będzie za kilka lat środowisko?
Wielu już było sezonowych działaczy, którzy składali ankiety do organizacji na bazie buzujących w nich emocji, które wywarł na nich marsz niepodległości. Jedni wykruszyli się szybciej inni zabawili w środowisku rok,a niektórzy nawet dotrwali do dwóch lat i również wyparowali jak dym z rac odpalanych na wspomnianym wyżej marszu. Czy to jednak zawsze wina słomianego zapału i chwilowej fascynacji?
Statystów w organizacjach nigdy nie brakowało, zawsze byli tacy, którzy pojawiali się od wielkiego dzwona i asystowali w trzymaniu flag czy baneru. Czasami rzucali pomysł na akcję, jednak z zaangażowaniem się w jego realizację bywało już gorzej.
Pamiętam czasy boomu na patriotyzm, gdy ulice polskich miast wypełnione były młodzieżą w koszulkach z patriotycznymi motywami. Dziś moda na gimbopatriotyzm przeminęła razem z działaczami statystami.
Statyści brakiem zaangażowania, olewaniem inicjatyw i wiecznymi wymówkami działali destrukcyjnie na tych, którym chęci do działania nie brakowało.
No tak i teraz ktoś może powiedzieć, że przecież tych fanatycznie oddanych sprawie nie jest w stanie złamać kolega statysta. Racja. Zostali więc. Brali udział w akcjach i realizowali różne projekty z większym czy mniejszym sukcesem. Lata mijały, a oni stali na pierwszej linii walki o swoją idee, z pędzlem w ręku na akcji plakatowania, ulotkami rozdawanymi gdzieś na rynku czy trzymanym banerem podczas manifestacji. Ciesząc się z tych swoich małych zwycięstw niezauważalnych dla świata. Lata mijają, a organizacje nie zmieniają kursu, w którym dryfują. Polskie organizację nacjonalistyczne nie dają innej drogi rozwoju dla działaczy, niż co najwyżej obeznanie się w geopolitycznych tematach. Niestety bądźmy ze sobą szczerzy, po przekroczeniu wieku 30 lat człowiek ma już inne priorytety, niż te 5-10 lat wcześniej.
Osoba mająca małe dziecko w domu, która musi wstać o czwartej rano do pracy, a po pracy zająć się obowiązkami w domu, nie bardzo ma przestrzeń na to by wypuścić się w miasto z młodszymi kolegami oplakatować późnym wieczorem kilka osiedli. Tego rodzaju aktywizm należy zostawić na barkach młodszych działaczy, ale nie jako jedyna forma działalności rzecz jasna.
A starszym? No właśnie.
Nacjonaliści mówią o sobie, że są elitą narodu, za taką oczywiście chcą uchodzić. Jednak wymóg przeczytania kilku lektur takich jak Dmowski czy Codreanu to zdecydowanie za mało w kwestii rozwoju. Na ścieżce kształtowania młodych działaczy, zanim będą mogli się zająć działaniami, które bardziej będą przystawały do ich wieku i pozycji w społeczeństwie, należy położyć wymóg rozwoju. Tylko przez rozwój jednostek, może być mowa o rozwoju naszego ruchu i miejsca jakie obecnie zajmuje w świadomości ludzi.
O jakim rozwoju jest mowa? Chodzi o rozwój osobisty, który prócz plusów, które przyniesie nam wszystkim jako środowisku jest olbrzymią inwestycją w siebie każdego młodego działacza, który w tej chwili nie ma nic cenniejszego od swojego czasu, i tego jak ten czas wykorzysta. Tego co zdąży się nauczyć nim czasu na naukę będzie miał zdecydowanie mniej.
Już teraz powinniśmy zachęcać i organizować kursy dla działaczy z dziedzin, które stworzą podwaliny być może dla przyszłych firm prowadzonych przez starszych działaczy dającym młodszym drogę rozwoju zawodowego. Dziedzin, które można wykorzystać dla naszej działalności.
Rozwój jest kluczem do sukcesu. Musimy się wciąż rozwijać zarówno jako jednostki jak i jako organizacje, wyciągając nauki z lat minionych. Nie można ugrząźć w stagnacyjnym rytmie organizacyjnego bytowania i wciąż robić te same rzeczy i patrzeć jak z roku na rok coraz mniej działają.
Czego dobrym przykładem jest organizowanie marszy rocznicowych, które ludziom przejadły się lata temu i nikt do tych wydarzeń nie przywiązuje większej wagi.
Nacjonalista nie powinien być człowiekiem oderwanym od społeczeństwa, żyjącym w jakimś tajemnym kręgu wyłącznie ze swoimi braćmi i siostrami zjednoczonymi ideą. Nacjonalista tak samo pracuje, tak samo chce mieć czas wolny na spotkania z przyjaciółmi i ma swoje hobby. Jest normalnym człowiekiem.
Młodzi nacjonaliści tak samo jak ich rówieśnicy, nie biorący udziału w życiu społecznym i politycznym jako aktywiści żadnego ruchu przejdą przez te same etapy życia.
Ich również czeka budowa rodziny, życie zawodowe oni również muszą mieć co i za co zjeść oraz gdzie mieszkać.
Dlatego zadaj sobie pytanie, gdzie widzisz siebie za te kilka lat i zastanów się gdzie widzisz siebie za te kilka lat w ruchu.
Czy dalej widzisz siebie jako trzymacza flagi? Czy to pomoże zbudować tą postulowaną Wielką Polskę? Statystowaniem i brakiem rozwoju, nie osiągniemy nic. Niebawem starsi działacze, którzy trzymają pieczę nad projektami będą musieli więcej czasu poświęcić swojemu życiu prywatnemu.
W organizacjach narodowych jest to dużym problemem, a konkretnie powiązany z tym brak kształcenia następców na liderów konkretnych sekcji i przekazywania dalej wiedzy w tematach ich dotyczących. Nierzadko bywa tak, że odchodzi osoba, która zajmowała się dla przykładu stroną www i nagle okazuje się że nikt nie wie co z czym się je i pojawia się problem.
Brak kształcenia młodych w organizacyjnym rzemiośle to jedno, ale drugie to brak kształcenia się działaczy w dziedzinach, które mogłyby zaowocować w działalności.
Mowa tu o chociażby darmowych seminariach z obsługi social mediów, kursy grafiki, copywritingu czy całej masie innych szkoleń, webinarów i kursów. Ile osób ze środowiska czuje, że powinna dawać wzór innym i dbać o swój rozwój zdobywając różnego rodzaju uprawnienia, certyfikaty i zdolności?
Zadając sobie pytanie gdzie to środowisko będzie za kilka lat i gdzie będziesz w nim Ty sam czytelniku powiedz co widzisz. Czy widzisz siebie w jakiejś nowo otwartej fundacji pomagającej kresowiakom, a może trener i właściciel szkoły sztuk walk, gdzie będziesz mógł przemycać wartościowe postawy lub jakakolwiek inna forma pracy z młodzieżą.
Właściciel pubu, agencji reklamy a może firma produkcyjna, która znajdzie nisze na rynku dając prace swoim kolegom z organizacji?
Tak, byłoby naprawdę świetnie, ale żeby to osiągnąć to przede wszystkim trzeba chcieć.
To nie od życia należy wymagać tylko od siebie, należy wymagać od siebie stawania się coraz lepszym, by móc owocnie przełożyć to pole organizacyjne.
Nacjonaliści! Nie czekajcie z założonymi rękami, aż starsi koledzy pokierują wami każąc wam zrobić to czy tamto, bierzcie sprawy w swoje ręce. Dawajcie pomysły i przede wszystkim bierzcie odpowiedzialność za ich zrealizowanie od A do Z. Motywujcie swoich kolegów. Nikt z nas tu nie przyszedł na gotowe, nikt z nas nie przyszedł tu z myślą, że cokolwiek mu się należy.
To tysiące godzin spędzonych na trasach, marszach, wykładach, plakatowaniach, zebraniach, sportowych oraz charytatywnych imprezach. To tysiące złotych wydane na plakaty, farby, vlepki, gadżety czy bilety na wojaże. Niech to wszystko nie okaże się któregoś dnia bezowocną stratą.
Niech oprócz znajomości, kilku blizn i wałęsających się po szafkach vlepek będzie to piękną przygodą torującą drogę do lepszego jutra. Dbajcie o swój rozwój i bądźcie najlepszą inwestycją na zbudowanie tego jutra.
Kamil Królik Antończak
Grzegorz Ćwik - O właściwą meta-narrację
Naszym celem jest dotarcie z nacjonalistycznym światopoglądem do każdej normalnej rodziny, do każdego Polaka i Polki. To rzecz dość oczywista, bo o metapolityce i władzy kulturowej mówimy od dawna, ale nie zawsze mamy świadomość jakie to rodzi konsekwencje dla naszych działań ideologicznych. Aby idea nacjonalistyczna stała się akceptowalna i skuteczna potrzebuje uniwersalności i swojej narracji oraz meta-opowieści. Nie możemy przedstawiać nacjonalizmu jako światopoglądu subiektywnego, ani bazować wyłącznie na emocjach. Wiemy, że prawica narodowa potrafi oburzać się, cieszyć, wyśmiewać, szydzić, protestować, ale czy potrafi przedstawić swoją opowieść, swoją oś narracyjną, która zastąpi te dominujące?
Każda duża myśl polityczna posiada swoją narrację, swoją meta-aksjologię, wokół której wszystko się kręci. Liberalizm kręci się wokół wolności i walki o nią ze złym i zachłannym państwem oraz socjalizmem. Liberalizm spod znaku szkoły frankfurckiej opiera się na walce z opresją i obroną ofiar przed ciemiężycielami – a tym może być każdy, włącznie z rodzicami, nauczycielem czy kimkolwiek, kogo uznać trzeba za wroga. Socjaldemokracja stara się łączyć, zwykle mało udanie, ideały starej lewicy (robotnicze, walkę z wyzyskiem) z nowymi, tęczowymi koncepcjami. Konserwatyści i prawica zwykle skupiają się w teorii na zgodności polityki z Biblią, choć w praktyce kończy się zwykle na intelektualnym onanizmie nad wolnym rynkiem i Rosją.
A gdzie w tym wszystkim jest nacjonalizm? Czy mamy swoją oś narracyjną, która jest w stanie chociaż część społeczeństwa przekonać? Nie chodzi mi tu o samo wskazanie Narodu jako wartości, bo to właściwie w polityce cały czas nieźle funkcjonuje, ale o odpowiedź na pytanie czy ten Naród jest w centrum określonej meta-narracji, którą prezentujemy zwykłym ludziom? Otóż uważam, że nie.
Na pewno bowiem taką meta-narracją nie będzie już rywalizacja między Narodami. Raz, że po 2 wojnie światowej jest to nieprzyswajalne dla większości ludzi, dwa, że w najmniejszym stopniu nie wyjaśnia dzisiejszego świata. Wrogiem przeciętnego Polaka nie jest Niemiec czy Ukrainiec, a liberalizm, idee nowolewicowe, kapitalistyczny wyzysk i imperializm mocarstw. Także oś religijna przestała, i to dawno temu jak sądzę, być czymś co przeciętnemu obywatelowi jest w stanie wyjaśnić rzeczywistość, a nam umożliwi trwałe pozyskanie osoby podzielającej nasz światopogląd. Odsuwamy n bok także wszelkie teorie spiskowe pokroju reptilian, masonów, chipów, szczepionek i 5g.
Nam potrzeba zarówno uniwersalnej, jak i pasującej do każdych czasów historycznych osi narracyjnej, która pozwoli zaprezentować nacjonalizm jako ideę pełną, uniwersalną i kompletną. Skoro powyższe nie pasują już do naszych czasów, to uważam, że taką osią meta-narracyjną może być zaczerpnięta z idei zadrużnej koncepcja walki kultury i wspakultury.
Oba te pojęcia opracował przed wojną Jan Stachniuk, który umieścił je w centrum swojej filozofii – kulturalizmu. Kultura to wedle Stachniuka wszystko co rozwija człowieka i jego możliwości, zwiększa jego władztwo nad światem poziom poznania i rozwoju, kultura to wynik pracy i wysiłku oraz walki podejmowanych przez Narody świata. Wspakultura to zaś jawne zaprzeczenie i przeciwieństwo kultury, a więc wszystko co stopuje proces rozwoju i pracy, spowalnia i niweczy progres naszego gatunku i generalnie nas cofa i niszczy to, co udało nam się zdobyć.
Tak zobrazowany konflikt kultury i wspakultury możemy śmiało stosować jako oś narracyjną do praktycznie całej historii – w końcu tak czy inaczej rozumiany rozwój towarzyszy nam od zawsze, człowiek jako taki szuka cały czas coraz bardziej doskonałych form funkcjonowania, coraz lepszych struktur organizacji, rozwija technologiem, wiedzę, naukę, swoją świadomość. Oczywiście na naszej drodze zdarzają się, nieraz bardzo traumatyczne, ślepe ścieżki, które okazują się owymi przejawami wspakutury. I nie chodzi tu nawet o epigońskie uznania religii abrahamowych za przejaw wspakultury, bo po upływie 80 lat od stworzenia idei zadrużnej, to co najmniej wątpliwe, ale o stwierdzenie, że tym co stałe i niezmienne w naszej historii i losie to walka o rozwój naszego człowieczeństwa i przestawienie się temu, co to człowieczeństwo niszczy, redukuje i niweluje.
Tak jesteśmy w stanie objaśnić zarówno wszelkie wolty filozoficzne i ideologiczne, jak i choćby najnowszą historię – nazizm i komunizm to ostatecznie elementy, które niszczyły nasze człowieczeństwo, w dużej mierze zresztą dosłownie. Wspakultura nie musi być tu zresztą traktowana i definiowana identycznie jak u Stachniuka, bo wtedy faktycznie możemy mieć problem z udowodnieniem, że określony nurt polityczny to wspakultura, ale ograniczmy się do ogólnego stwierdzenia, że wspakultura to to co nas cofa, niszczy nas jako ludzi i ostatecznie ogranicza nasz rozwój. W ten sposób nie tylko komunizm czy nazizm będą wspakulturą.
Przede wszystkim udowodnić możemy, że wspakulturą, elementem czysto antyludzkim jest liberalizm z jego ekonomiczną emanacją – kapitalizmem oraz wszelkie nowolewicowe idee. Pierwszy sprowadza nas wyłącznie do trybików wielkofinansowej machiny i redukuje do cyferek i zer, a drugie z kolei neguje wszelkie normalne poziomy świadomości i tożsamości (płeć, rasa, etnos, naród, etc.) człowieka, sprawiając, że tak naprawdę sami przestajemy wiedzieć kim jesteśmy.
W świecie, który cały właściwie kręci się wokół pojęcia postępu i progresu nie powinno być aż takim problemem przedstawienie zagadnienia z naszego punktu widzenia. Używamy tu zrozumiałego i generalnie neutralnego pojęcia jak rozwój, mówimy o kulturze, która nie ma żadnych złych konotacji. Sam sens jednak tego rozwoju, i fakt, że kulturze przeciwstawiamy antynarodową i antyludzką wspakulturę sprawia, że jak najbardziej celowym jest mówienie o takiej właśnie wizji świata i historii.
Praktycznie każdy aspekt i element tego co nam wrogie jesteśmy jak sądzę w stanie zdyskredytować określając mianem wspakultury – bo tym właśnie liberalizm i nowa lewica są. Czystym uwstecznieniem, wyparciem się swojej spuścizny, dorobku i tożsamości, niwelowaniem swojego człowieczeństwa i dążenie czy to stania się zwierzęciem, czy posiadania wyłącznie czysto zwierzęcych odruchów i pragnień. Jednocześnie skupienie się na osi narracyjnej kultura-wspakultura może wskazać przeciętnemu człowiekowi nie tylko kierunki właściwego funkcjonowania, ale też narzędzia do tego (nacjonalizm), oraz sensowne postawy (postawa człowieka twórczego, pracującego, chcącego poszerzać swoje horyzonty i możliwości).
Aby nacjonalizm był skuteczny musi być uniwersalny, co oznacza, że musimy być w stanie tłumaczyć nim wszelkie fakty i wydarzenia w obecnym świecie. Nie zrobimy tego klasycznymi prawicowymi osiami narracyjnymi, bo te już 70 lat temu się wypaliły, a nowych do dziś nie udało nam się opracować, co już w latach 70-tych słusznie podnosił Alaine de Benosit. Nie wystarczy, że będziemy w stanie wykrzesać z siebie emocje, zwykle zresztą dość płytkie. Brak jednolitej wizji świata i własnej narracji kończy się na ciągłych błędach i wierze w teorie spiskowe i to raczej te rodem z filmów z żółtymi napisami.
Walka kultury i wspakultury ujętej w dość ogólny i szeroki, a przez to łatwo stosowalny, sposób jest nie tylko czymś prawdziwym, ale i nam pomocnym. Przy okazji możemy wypromować szerzej sam termin wspakultura, który umożliwi podpięcie zbiorowo pod niego wszystkiego, co antyludzkie i antynarodowe.
Idea zadrużna zresztą już z definicji była czymś więcej niż tylko myślą polityczną, bo Stachniuk stworzył z niej cały, odrębny nurt filozoficzny. Oczywiście z perspektywy czasu widać, że niejednokrotnie się mylił i błędnie oceniał różne zjawiska, ale sama koncepcja jest wręcz fundamentalna, i jeśli ją przełożyć na nowe czasy, w sposób zrozumiały nie tylko dla nacjonalistów, ale i przeciętne osoby, to niewątpliwie nasza metapolityka tylko na tym zyska.
Tak więc nie czekajmy, tylko od dziś tłumacząc ludziom spoza środowiska świat, historię i wartości pamiętajmy, by wspomnieć o odwiecznym konflikcie kultury i wspakultury. I o tym kim są nasi wrogowie, którzy chcą zniszczyć postęp, ludzkość i Narody.
Grzegorz Ćwik
Szturm miesięcznik narodowo-radykalny nr 100 2022
- Grzegorz Ćwik - To była długa droga
- Kamil Królik Antończak - Mąka ze świerszczy postrachem Konfederacji
- Kamil Królik Antończak - Pułapka luki czynszowej
- Monika Dębek - Śląscy Rycerze – Wiktor Wiechaczek
- Adrianna Gąsiorek - Podsumowanie
- Tomasz Gontarz - Mały zbiór przemyśleń na 160. rocznicę rozpoczęcia Powstania Styczniowego
- Krzysztof Konopka - Dziś stoimy przeciwko Rosji
- Marcin Majewski - Światowe finanse, globalizacja, a obywatele.
- Maksymilian Ratajski - Posypmy głowy popiołem
- Tomasz Szczepański - Kwestia żydowska w Polsce współczesnej – realny problem społeczny a nie straszak oszołomów (polemika z tekstem Dymitra Smirniewskiego– „Żydzi, czyli straszak na wróble dla idiotów”)
- Antoni Tkaczyk - Wywiad z Albańską Trzecią Pozycją (Albanian Third Position)
- Michał Walkowski - Jak i dlaczego walczyć o dyskurs semantyczny?
- Bolesław Wędrowycz - Wielki Post
- BFG 358 - Walka z przebodźcowaniem – detoks dopaminowy jako forma bio-hakingu
BFG 358 - Walka z przebodźcowaniem – detoks dopaminowy jako forma bio-hakingu
W ramach wstępu
Na setny numer Szturmu stwierdziłem, że napiszę tekst, którego treść będzie praktyczna na współczesne problemy człowieka. Bezapelacyjnie jest nim przebodźcowanie i uzależnienie od konsumpcji.
Na początek szerzej w ramach wstępu o nowych technologiach, powtarzać trzeba jak mantrę. Cyfryzacja i internet w dużej ilości zalewają nasze życie i niszczą nasze zdrowie psychicznie od nadmiaru informacji. Świadomość tego faktu jest znikoma, ale małymi krokami zaczyna przebudzać się w narodzie: „mamy dość niszczenia naszej psychiki – zróbmy coś z tym!”
Szum informacyjny, fala fake newsów, zjawisko hejtu, podprogowe programowanie człowieka, aby pokazał coś więcej ze swojego prywatnego życia to codzienność niejednego z nas. Social-media to mistrzostwo manipulacji człowiekiem w latach 20 XXI wieku. Powierzchownie ludzie sami się na to godzą, bo myślą, że jest to dla nich dobre, ale czy na pewno?
Social-media zostały ukierunkowane tak przez swoich twórców, aby użytkownik siedział wiele godzin przed biurkiem przy komputerze, albo leżał na kanapie wpatrzony w smartfon. To ostatnie urządzenie tak uzależniło ludzkość, że mówimy już o fonofilii.
Jaki jest cel twórców social-mediów? Zapewne poprawienie kontaktu między ludźmi imię idei „globalnej wioski”. Patrząc na poprzednie wieki pod kątem rozwoju ludzkości to nie było takiej technologi, jaką mamy teraz. Wcześniej mieliśmy listy pisane ręcznie, teraz mamy skrzynki e-mailowe. Kiedyś mieliśmy gońców na koniu i gołębie pocztowe. Potem pojawił się telegram, telefon i telewizja. Teraz mamy komunikatory i portale społecznościowe, gdzie informacja przechodzi dalej przez kliknięcie odpowiednio palcami na naszych urządzeniach. Oprócz tego doszło do nowego zjawiska, jakim jest szersza interakcja użytkowników, w porównaniu do poprzednich wymienionych technologii.
Nie można zapominać o mrocznej stronie cyfrowego postępu. Celem twórców social-mediów jest na pewno podprogowe zmuszanie użytkownika, aby udostępniał on coraz więcej informacji ze swojego prywatnego życia. Tworzone jest to po to, aby dane wykorzystać pod konkretnego użytkownika, żeby więcej czasu spędzał w cyfrowej sferze. Samonapędzające się perpetuum mobile, w imię postępu i dobrobytu. Szkoda tylko, że mózg zaczyna „wariować” od natłoku informacji. „Dane to nowa waluta w XXI wieku”, a chciwi ludzie lubią zarabiać na tym?
Nie każdy z nas rozumie algorytmy, które podsyłają nam treści przeciwstawne do naszych poglądów na podstawie udostępnianych treści, tylko po to aby grać na naszych emocjach. Budują one takie reakcje chemiczne w naszym mózgu, aby kolejny ras przymusić nas pod-progowo do spędzania większej ilości czasu w cyfrowej sferze. Błędne koło, ale jak z niego wyjść?
To tyle w kwestii cyfrowego świata. Drugim elementem godnym poruszenia jest konsumpcja, a z nią reklamy. Na przykład te w telewizji z nienaturalnie przyspieszonym mówiącym lektorem wpisują się w swoiste „pranie mózgu”, w imię zasady „kup mnie, jestem ci potrzebny”? Reklamy dzisiaj dostosowywane są pod konsumenta.
Chyba najbardziej przerażającą formą manipulacji pozostaje neuro-marketing. Działania takie bombardują bezpośrednio mózg, a manipulacja przechodzi dalej na układ nerwowy. Pierwszy z koncernów, który korzystał z takich metod był np. moloch coca-coli.
Elementy neuro-marketingu w praktyce konsumenta? Pobudzanie wszystkich zmysłów, nie tylko wzroku i słuchu, ale także węchu i smaku. Dlatego też ładnie pachnie w MacDonaldzie, a potencjalny konsument ma problem z powstrzymaniem się od chęci zjedzenia.
Akapit na koniec podsumowujący wstęp do obranego tematu: przykłady można mnożyć dzisiaj, jak medialny świat żeruje na naszej psychice, w imię pompowanej sztucznie konsumpcji. Oczywiście nikt nie mówi tutaj, aby odrzucić nowe technologie jak luddyści z początku XIX wieku, którzy niszczyli maszyny w obawie, że „stracą pracę”. Chodzi raczej o to, aby zachować złoty środek i wykorzystywać nowe technologię do dobrych celów i samorozwoju człowieka, a detoks dopaminowy to recepta na ten syf. Budowanie świadomości w tej materii to pierwszy krok ku lepszemu dobru jednostki w stronę zbiorowości.
Rozwijamy temat
Warto wyjść z owczego pędu, aby poprawić swoje samopoczucie. Ilu z nas ma problem ze wstaniem z łóżka? Ilu z nas słyszy wewnętrzny głos: „nie chce mi się”? Ilu z nas spędza dzisiaj czas na oglądaniu seriali i mierzy się z brakiem czasu na cokolwiek? Ilu z nas zauważa ten problem, ale nie wie co z tym robić?
Tytułowy detoks dopaminowy nie ma nic wspólnego z medycyną i problemami z tarczycą. Uznaje się go za jedną z form tak zwanego bio-hakingu. „Bio-haking”, co to jest? Na dobrą sprawę, bio-haking to proces wykorzystywania odkryć naukowych, w celu polepszenia i zmaksymalizowania potencjału swojej biologii. Bio-hakingiem będą tradycyjne metody, jak zdrowa dieta, czy uprawianie sportu. Z nowszych rzeczy technologicznych można wymienić headsety z sensorami EEG, albo słuchanie muzyki relaksacyjnej, która z relaksem dzisiaj nie musi mieć styczności. W końcu odpowiednie herce fal dźwiękowych wpływają na inne elementy w mózgu?
Dla przykładu, w obecnej chwili pod pojęciem „muzyka relaksacyjna” mamy sety audio, które np. mogą „otworzyć naszą szyszynkę”, która odpowiada za wiele rzeczy jak: wydzielanie melatoniny odpowiedzialnej za dobry sen, reguluje gospodarkę wodną w organizmie, utrzymuje odpowiednie ciśnienie tętnicze, poprawia działanie tarczycy, wpływa na metabolizm kości, odpowiada za wydzielanie hormonu stresu. Oprócz tego wpływa na rozwój intuicji. (Myślę, że temat szeroko rozumianej „muzyki relaksacyjnej” poruszymy w następnym numerze Szturmu, jako kolejny element hakowania naszej biologii).
Z racji tego, zminimalizowanie cyfrowego syfu i konsumpcyjnego trybu życia, aby polepszyć nasze samopoczucie, wpisuje się w definicje bio-hakingu, a detoks dopaminowy jest narzędziem ku polepszeniu tego stanu, na ścieżce relacji „człowiek – technologia”, a raczej w tym przypadku powinno być: „technologia – człowiek”. Nie może być tak, że postęp dominuje nad naszym życiem. W ten sposób tracimy wolę sprawczą nad naszym jestestwem. Proces ten trzeba odwrócić, zwłaszcza w dobie niszczenia narodów, w imię demoliberalizmu i globalistycznych zachcianek psychopatów pokroju twórcy Windowsa.
Nasz mózg jest tak skonstruowany, że „nagradzanie jest dobre”, co dzisiaj nie przekłada się w realnym życiu. Tak uzbroiła nas natura przez tysiące lat ewolucji. Mamutów już nie ma i nie trzeba na nie polować, aby się potem cieszyć z kawałka świeżego mięsa. System nagradzania dzisiaj przeobraził się w swoistą patologie.
Wszystko związane jest z konsumpcją w imię źle rozumianego postępu.
Bodźce są na każdym kroku w cyfrowej sferze. Skoki dopaminowe możemy sobie podbić nie tylko siedzeniem na portalach społecznościowych, ale także dużą ilością kawy, herbaty, alkoholu, cukru, seksu czy narkotyków.
Człowiek po takiej dawce bodźców często czuję się zmęczony, nic mu się nie chce. Brak mu motywacji do życia. Pojawiają się negatywne myśli, a nawet choroby psychiczne takie jak np. depresja.
Egzystencja jednostki dzisiaj skazana jest na uzależnienia? Pisząc o uzależnieniach dzisiaj nie mam na myśli wyobrażenia ćpuna ze strzykawką pod mostem, czy wciąganie przez nos białych proszków. Mówimy o realnych problemach dotyczących całej populacji na planecie Ziemia. Dla przykładu, nie potrafimy dzisiaj odłożyć smartfona na dłuższą chwilę, aby np. przeczytać ulubioną książkę?
Próba odwrócenia tego wydaje się teoretycznie prosta, w praktyce mogą zacząć się schody. Od czego zacząć? Od stopniowego minimalizowania bodźców. Od budowania świadomości, że nadmiar technologii cyfrowej w naszym życiu szkodzi. Słuchaniu naszego wewnętrznego głosu, który nam podpowiada: „po co w ogóle przeglądam te informacje w internecie, skoro nie są mi do szczęścia w ogóle potrzebne?”
Przechodzimy do praktyki
Spróbuj odłożyć telefon na trzy godziny. Nie zaglądaj do niego. Zajmij się swoją pasją. Każdy z nas ma smykałkę do czegoś. Jeden będzie rzeźbił, drugi malował, a trzeci tworzył muzykę. Jeszcze inny biegał lub jeździł na rowerze, chodził na siłownie, albo strzelał z łuku czy pisał wiersze. Samorozwój to proces potrzebny dzisiaj, już nawet nie chodzi o osiąganie celów, raczej chodzi o to, aby odciążyć i wyciszyć umysł, poprawić swoją motorykę na tle „sprawczej wolności jednostki”, w kierunku zbiorowości.
Będzie trudne odłożyć telefon, na pewno na początku. Potrzeba w tym dyscypliny. Dzisiaj to jak „dodatkowa ręka i noga”, ale tylko w Twojej głowie. Jeśli już „przekroczysz Rubikon”, i uda się odstawić telefon na jakiś czas, to potem możesz odkładać go częściej. Wystarczy trzy dni z takimi detoksami odkładania telefonu i zauważalne są zmiany w samopoczuciu. Po jakimś czasie można wrócić do normalnego używania. Pamiętać trzeba o harmonii w tej materii. Wpadanie ze skrajności w skrajność, typu „amiszowskim sekciarstwem odrzucania dobrodziejstw współczesnego świata”, też nie jest dobrym pomysłem. Cyfrowy analfabetyzm nie jest nam do szczęścia potrzebny.
Omówiliśmy kwestię największego uzależnienia dzisiejszej populacji ludzkiej, jakim jest fonofilia. Warto przejść do innych aspektów, gdzie bodźce niszczą nam zdrowie. Bezapelacyjnie są to reklamy, czy w telewizji, czy na serwisach internetowych. Jeśli chodzi o te pierwsze to metoda jest prosta: jeśli pojawiają się podczas oglądania filmu, warto je wyłączyć lub wyciszyć. W kwestii serwisów internetowych to walka z wiatrakami. Widać w nich walkę o interakcję z użytkownikiem, aby go zdenerwować, żeby w końcu kupił subskrypcje. Wydaje mi się, iż świadomość tego zamysłu marketingowego poprawi nasze podejście w tej materii, a denerwowanie się na rzeczy, na które nie mamy wpływu wdrożymy czym prędzej w nasze życie.
Kolejną kwestia detoksów dopaminowych pozostają używki. Jeśli chodzi o kawę lub herbatę, to ograniczenie jej picia w przeciągu dnia nie wydaje się takie trudne. Problem może pojawić się z innymi używkami, jak nikotyna czy alkohol. Z tym ostatnim pamiętać trzeba, że uzależnia on nie tylko psychicznie, ale też fizycznie.
Potrzeba w tym miejscu oddzielnego akapitu na aspekt uzależnienia od alkoholu w Polsce. Walka z nim samemu spowoduje tylko i wyłącznie krzywdę dla jednostki, prowadząc ją w kierunku tzw. „suchego alkoholika”, czyli osoby, która i może odstawiła alkohol, ale procesy nałogowe w jednostce nadal drzemią. Z racji takiego stanu rzeczy może pojawić się „suchy kac”, czyli osłabienie organizmu, jakby ktoś nadużywał alkoholu, a nie pił nic. Oprócz tego nie można zapominać o rozdrażnieniu i stanach depresyjnych. „Suchy alkoholik” nie ma wyuocznych wzorców, jak rozładowywać stres, ponieważ nie ma narzędzi wziętych z psychoterapii.
Oczywiście mówimy tu o przypadkach radykalnie skrajnych. Innym zjawiskiem jest pijaństwo, a innym alkoholizm, chociaż między jednym a drugim występuje cienka czerwona linia. Nie zmienia to faktu, iż z jednym i drugim związane są tradycje tolerancji na alkohol w Polsce. „Ze mną się nie napijesz?”, na pewno słyszał to pytanie nie jeden z nas?
Dobrze, w takim bądź razie, jak „szary obywatel” może zminimalizować picie alkoholu? Bardzo szanuje ruch Straight Egde pośród nowoczesnego nacjonalizmu, ale nie każdy ma predyspozycje odstawienia wszystkich używek i uprawianie sportu, patrz wyżej chociażby kwestie „suchego alkoholika”.
Uważam, iż trzeba zachować złoty środek w tej materii, tzw. „picie kontrolne”. Budowanie świadomości, typu: „ile alkoholu jestem w stanie wypić jako jednostka, aby dobrze się czuć i bawić” podczas np. zabawy weselnej? O jeden kieliszek czy piwo za dużo, to następnego dnia pojawi się „kac morderca”.
Świadomość wypicia „jednego piwa dla smaku”, raz na jakiś czas, też nie wydaje się jakimś problemem. Problem zaczyna się pojawiać, kiedy tracimy hamulce, i z jednego piwa robi się nagle cztery, a w następnym osiem. Owszem istnieje także alternatywa, jeśli ktoś jest piwoszem. Chodzi dokładnie o picie piwa bezalkoholowego, albo niskoprocentowego, co warte jest tu podkreślenia.
Kolejnym elementem detoksu dopaminowego powinno być minimalizowanie „dobrego jedzenia” w kierunku celebracji ważnych wydarzeń z naszego życia, niż „obżeranie się”. Nie jest to dobre dla jednostki, ponieważ może to przejść w dalszą formę uzależnień, jak bulimia czy anoreksja. Pamiętać trzeba, iż nasz żołądek to tzw. „drugi mózg”, a sygnał wysyłany z niego do naszego umysłu jest wręcz natychmiastowy.
Na sam koniec wrócimy znowu do nowoczesnych technologii, jako klamrę obranej tematyki. Chodzi dokładnie o minimalizowanie widoku niebieskiego ekranu przed snem, czy to smartfona, telewizji lub komputera. Powinniśmy wyuczyć w sobie praktykę, iż „idąc do spania” odkładamy nowe technologie ekranowe, dla naszego dobra. Alternatywą może być w tym przypadku np. czytanie książki przed snem przy zapalonym świetle.
Podsumowanie i konkluzja
Detoks dopaminowy to narzędzie w polepszeniu naszego życia, samopoczucia, oraz stanu psychicznego. Bodźce dzisiaj bombardują nas z każdych stron. Odstawienie ich wydaje się nieosiągalne, jednakże postawienie na dyscyplinę, samorealizację, i budowanie świadomości, że to „dla naszego dobra”, może być pomocne w realizacji przejścia z „teorii na praktykę”.
Pamiętać trzeba o tzw. „zasadzie małych kroków”. „Nie od razu zbudowano Rzym”, więc nie od razu odstawisz telefon sam z siebie na półkę. Nie od razu przestaniesz nadużywać alkoholu, albo nikotyny, dla polepszenia swojego życia. Budowanie świadomości to pierwszy krok. Drugim to realizacja i danie sobie czasu i wykorzystanie narzędzi, jakim jest detoks dopaminowy, jako element bio-hakingu.
W ostatnim akapicie tego felietonu życzę czytelnikom dużej wytrwałości w poprawieniu swojego stanu psychicznego, na setny numer Szturmu. Świat należy do nas, ale żeby zacząć budować nowoczesny nacjonalizm, najpierw musimy zadbać o siebie. Gdy zadbamy o siebie, będzie bardziej odporni na mentalne ataki naszych wrogów, a jest nim na pewno konsumpcja i przebodźcowanie.
Autor:
BFG_358
Bolesław Wędrowycz - Wielki Post
Błogosławiony Pan - Opoka moja,
On moje ręce zaprawia do walki,
moje palce do wojny.
On mocą dla mnie i warownią moją,
osłoną moją i moim wybawcą,
moją tarczą i Tym, któremu ufam.
Wielki Post jest dla katolika czasem wojny totalnej, wojny z… samym sobą. Jest to wojna trudna, gdyż walka duchowa jest jedną z najbardziej brutalnych, ponieważ jest toczona w ciszy i wewnątrz każdego z nas. To czas kiedy stajemy w prawdzie przed sobą samym, spotykając się z naszymi grzechami, słabościami, pokusami i podszeptami złego, w tym tajemniczym miejscu gdzie mogą być demony. To jest ten czas kiedy w pokorze budujemy w sobie postawę wojownika, gotowego na najcięższe trudy i zmagania aby stać się lepszym i przez to miłym Bogu. Jeden z najbardziej utytułowanych zawodników kickboxingu, wielkokrotny mistrz świata w tej dyscyplinie, Marek „Punisher” Piotrowski powiedział trenuj tak jakby wszystko zależało od Ciebie, ale módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga.
Z walką duchową jest właśnie tak jak z treningiem sportów walki, dostajesz niejeden cios w głowę czy żebra, leżysz na deskach, brak ci tchu, ale wiesz że musisz wstać. Możesz przegrać walkę, ale się nie załamujesz i wracasz do sali treningowej i wylewasz kolejne litry potu, aby poprzez samodyscyplinę, narzucone zasady i wytrwały trening wrócić mocniejszym i silniejszym. Na tym właśnie polega wiara katolicka, jest to wiara wojowników, którzy każdego dnia podejmują wybory mogące zaważyć na ich życiu doczesnym. Każda sekunda, minuta czy godzina wykorzystana na trening i walkę procentuje w przyszłości. Oczywiście każdy katolik jest grzeszny i słaby, nie raz upadnie, ale to co nas powinno wyróżniać to świadomość naszych słabości/ grzeszności ale i powstania z tego bagna w które wpadliśmy. Kiedyś jeden z księży w swoim kazaniu porównał życie duchowe do scen z filmu „Rocky” kiedy główny bohater nie raz przyjmuje ciosy, nie raz pada na deski, nie raz jest bliski załamania, lecz za każdym razem wraca aby stawić czoła przeciwnościom. Wiem, że nie mam żadnych szans, dlatego spróbuję jeszcze raz. Pewne jest, że na tej naszej drodze wojownika, pełnej dyscypliny, hierarchii zasad, ascezy i wyrzeczeń będą rzucać nam kłody pod nogi, będą się z nas śmiać, wyciągać wyrwane z kontekstu fragmenty Pisma Świętego, aby nas złamać i zmusić do wyrzeczenia się naszej tożsamości. Kiedy przyjdą te przeciwności warto sięgnąć do Psalmów, które są niczym pieśń bitewna zagrzewająca szeregi wojsk do wytrwałej walki albowiem Pan jest twoją ucieczką, jako obrońcę wziąłeś sobie Najwyższego. Niedola nie przystąpi do ciebie, a cios nie spotka twojego namiotu. Wbrew pozorom Pismo Święte nie jest religią słabych „frajerów do bicia”, ale jest Księgą wojownika, który szuka w nim oparcia na drogach współczesnego świata.
W tych dniach Wielkiego Postu starajmy się łączyć wiarę z treningiem, wyrzeczenia/ ascezę z wyrzeczeniami podczas treningu, cierpliwość modlitwy z wytrwałością na macie, hierarchię wartości z dyscypliną treningową. Wojciech Kwasieborski, jeden z liderów pokolenia młodych radykałów napisał w swoim dziele Nie naród, ale Bóg jest najwyższym celem człowieka, jednak naród jest na ziemi najwyższym dobrem ludzkim, dobrem niezastąpionym dla normalnego człowieka, tak, jak niezastąpiona jest rodzina dla dziecka. Idąc do Boga, idziemy w narodzie i z pomocą narodu. Jest on wielkim środkiem, prowadzącym do wielkiego celu. Praca dla narodu stanowi drogę, wiodącą człowieka do Boga. Kiedy świat oferuje nam błyskotki, łatwe i hulaszcze życie, wzbudźmy w sobie postawę wojownika, dbającego o duszę i ciało. Posągi wielkich herosów do dziś wzbudzają podziw i budzą zachwyt, próżno wśród nich szukać zgnuśniałych i hulaszczych postaci, gdyż one nie zawojowały ani nie zawojują świata, który kupił ich dusze i sprowadził do roli niewolników.
Jim Caviezel w jednym z przemówień powiedział: Ale do tego potrzeba wojowników! Gotowych zaryzykować swoją reputacją, swoje imiona, a nawet nasze własne życie, aby stanąć po stronie prawdy. Odetnijcie się od tego zepsutego pokolenia. Bądźcie świętymi! Nie zostaliście stworzeni po to aby dostosować, urodziliście się aby się wyróżniać! A jeśli będziecie wątpić w waszej walce, kiedy widmo klęski stanie Wam przed oczami, zacytuję jeszcze wspomnianego „Punishera” Piotrowskiego nie bój się, On Cię złapie, On Cię złapie…
Jakub Wędrowycz.
Michał Walkowski - Jak i dlaczego walczyć o dyskurs semantyczny?
Jednym z najbardziej istotnych obszarów, na którym liberalna lewica dotkliwie wygrywa z szeroko rozumianą prawicą, jak również ze środowiskiem nacjonalistycznym, jest pole walki o dyskurs semantyczny. Wypadałoby na samym wstępie zdefiniować, czym charakteryzuje się to zjawisko oraz dookreślić, dlaczego jest tak ważne. W dalszej części tekstu zawarte zostaną przykładowe, efektywne metody walki o przyczółki w obrębie tegoż pola.
Dyskurs semantyczny można określić jako praktyczny aspekt użycia języka. Jednak jest to definicja dość prosta i uogólniona. Według polskiego językoznawcy, Waldemara Czachura dyskursem możemy określić „zbiór praktyk komunikacyjnych, realizowanych przez różne podmioty w formie seryjnych wypowiedzi (tekstów), które w procesie interakcji kształtują określone wizje świata według przyjętych reguł kulturowych”. Ta definicja wydaje się kompletna, pełna, a przede wszystkim adekwatna do tego, o czym ma traktować ten tekst.
Mamy więc określone, czym jest zjawisko dyskursu. Nadal jednak nie zostało wyjaśnione, dlaczego miałby odgrywać ono aż tak istotną rolę. Wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka, że komunikacja międzyludzka nie podlega zmianom semantycznym, że pojęcia mają pewne stałe znaczenia. Gdyby jednak tak było w rzeczywistości, to nie dochodziłoby do tak obszernych i hucznych starć społeczno-politycznych na gruncie debaty o znaczeniu różnych słów, czy sloganów. I to właśnie tenże wymiar sprawia, że dyskurs semantyczny jest polem konfliktów tak bardzo ważnym. Częste zderzenia różnych wizji świata, światopoglądów, aksjomatów i rzeczywistości leksykalnych powodują niejako, że możemy mówić wręcz o dialektyce społecznego użycia języka (szczególnie w obrębie metapolityki i działających w jej obrębie grup) – czyli fakcie, że znaczenia słów podlegają częstym zmianom oraz że są one dostosowywane do celów metapolitycznych określonych środowisk funkcjonujących politycznie. Bodaj najbardziej dobitnym przykładem na to są idee „tolerancji” i „równości”. Obie bowiem zostały wyprane ze swoich pierwotnych znaczeń, na których miejsce Nowa Lewica skonstruowała nowe i wybitnie absurdalne desygnaty.
W pierwszym przypadku zamiast definicji, którą usnuli starożytni mówiącej, że tolerancja to nic innego jak „cierpliwe znoszenie”, mamy pozytywną, istotową wręcz dla lewactwa wartość, która urosła z czasem do rangi cnoty. Nie trzeba raczej tłumaczyć jak to „delikatne przesunięcie” odbiło się na całej rzeczywistości społeczno-politycznej (przede wszystkim) świata liberalnego Zachodu. Zaznaczyć jednak należy, że wynikiem usilnych starań wspominanych wyżej środowisk politycznych, które ukuły chociażby obrzydliwą ideę tolerancji represywnej, z „cierpliwego znoszenia” dostaliśmy „przymusową akceptację”, a konsekwencje tego przykładu zmiany znaczeń odbijają się dalece szerzej, mocniej niż tylko do wymiaru dyskursu semantycznego – przykładów jest masa, a do najbardziej absurdalnych zaliczyć można:
- wdrożenie do systemu edukacji w ramach zajęć wychowania do życia w rodzinie edukacji seksualnej, która jakkolwiek sama w sobie jest w wychowaniu dzieci i młodzieży potrzebna, to wciskanie w jej obręb presji do akceptowania zjawisk takich jak świadome „wybieranie płci”, nieuznawanie dewiacji jako możliwych do leczenia albo zbyt wczesne, nieadekwatne oswajanie dzieci ze szczegółowymi informacjami na temat seksu (wykraczając tym samym poza sferę, która powinna nadal funkcjonować jako tabu) jest zwyczajnie niebezpieczne społecznie, a przede wszystkim już dziś widzimy jak wielkie zbiera żniwa na bazie tego, w jaki sposób młodzi ludzie, którzy przeszli przez tego rodzaju zajęcia lekcyjne, odnoszą się do tematów typu aborcja, ruch LGBT (i nieobejmowanie go ostracyzmem publicznym), a nade wszystko w jaki sposób te osoby są zagubione w kontekście niepewności własnej tożsamości i (niesłusznie) zbyt dalekim wiązaniem jej z identyfikacją;
- fakt, że dzięki idei tolerancji represywnej możemy mówić, iż w świecie liberalnego Zachodu funkcjonować zaczął nowy, totalitarny kaganiec społeczny, którym stała się poprawność polityczna.
W kontekście drugiego przykładu, którym jest idea równości, można dostrzec także cały szereg przykładów absurdów, które jeszcze kilkadziesiąt (a często nawet kilka-, kilkanaście) lat temu były nie do pomyślenia, a często również stanowiły obiekt kpin, żartów albo społecznego tabu. Jakkolwiek jednak w przypadku tolerancji mamy do czynienia z zastąpieniem „cierpliwego znoszenia” przez „przymusową akceptację”, tak tutaj mówimy o wymianie pierwotnego pojęcia pozytywnej wartości porównywalnej do solidaryzmu społecznego i tego, co z niego może wynikać (jak np. równość wobec prawa) na rzecz identyczności. I tutaj warto przytoczyć zjawisko wykluczenia z obrębu przestrzeni debaty akademickiej, jak również – szerzej – publicznej, tematyki podziału na rasy – właśnie w imię nowej definicji równości. Temat ten osiągnął absurd tego poziomu, że kontrowersją stało się mówienie o istnieniu owych różnic. Na pewnym etapie drugiej połowy XX wieku nagle, choć – jak można przypuszczać – w wyniku zamierzonych, skoordynowanych działań, na Zachodzie zaczęło się powszechnie uznawać podział na rasy za nieaktualny, a w wielu krajach z biegiem czasu niepoprawne politycznie osoby mające czelność podważać tę nową agendę światowego porządku może spotkać prawna kara. Witamy w świecie, gdzie absurd goni absurd.
Przedstawione zostały powyżej najdobitniejsze przykłady stanowiące o tym, że walka o dyskurs semantyczny jest sprawą kluczową oraz mocno wybiegającą poza sferę wyłącznie słownych utarczek polityków, czy różnego rodzaju aktywistów. Ta część „konfrontacji metapolitycznych” odbija się solidnie na wielu innych aspektach naszego życia. Wypadałoby zatem przemyśleć kwestię tego, w jaki sposób można by było poprawić funkcjonowanie nacjonalistów na tej arenie. Należałoby tutaj wyróżnić co najmniej trzy obszary, w obrębie których odnaleźć można elementy do poprawy: obecność w (nie tylko) social mediach, twórczość artystyczna oraz zrzeszanie się i działalność w obrębie organizacji pozarządowych. Warto potraktować te przestrzenie wspólnie, ponieważ przenikają się one dość mocno, dlatego przedstawiona poniżej lista nie będzie podzielona na sekcje. Oto lista 10 postulatów wraz z paroma słowami odniesień, która może posłużyć za wskazówkę, inspirację, może quasi-poradnik dla polskich nacjonalistów.
1) Odważmy się być wszędzie.
Nasze social media często ograniczają się do 1 lub 2 kanałów przekazu. Wiadomo, że należy zawsze mierzyć siły na zamiary, ale często mając możliwość poszerzenia zasięgu wpływów nie korzystamy z niej. Dlatego warto trzeźwo oceniać sytuację i sukcesywnie rozwijać „macki propagandy” o nowe kanały, profile, czy fanpage. Przestrzeń medialna nie kończy się jednak na social mediach, a innym aspektem tego postulatu jest pamięć o tym, że nie musimy mieć nawet swoich ludzi w środkach masowego przekazu jak radio, telewizja, gazety, czy serwisy informacyjne. W wielu przypadkach wystarczy posłużyć się sprytem (np. wysyłając zapowiedź lub relację z akcji jako anonim), a niekiedy regularną upierdliwością (bombardując skrzynki mass mediów kiedy tylko się da).
2) Bądźmy regularnie.
Bo regularna „kropla drążąca skałę” więcej jest warta niż jednorazowa lub chwilowa zajawka. Systematyczność jest istotna w każdym z wymienianych wyżej obszarów – tak w działalności medialnej, jak i twórczej, czy w obrębie NGOsów. Nad takiego rodzaju pracą można mieć większą kontrolę, jak również łatwiej ją ukierunkować oraz przynosi długofalowo większe efekty.
3) Stawiajmy na jakość.
Poza oczywistą wartością systematyki należy także pamiętać o istotności zdawania sobie sprawy z tego, jak wielką rzeczą jest skupianie się na jakości – postów w social mediach, komunikacji na różnych płaszczyznach, a przede wszystkim nas samych. W obliczu wszechobecnego sloganu „sprzedawania się”, który na wskroś mówi nam nie tylko o kruchej kondycji współczesnego społeczeństwa Zachodu, ale również stawia na „policzalność”, czyli ilość. Nam powinno wybitnie zależeć, żeby w obręb sprzedajności nie wchodzić i twardo trzymać się swojej pracy w duchu koncentracji, dyscypliny i zdrowej selekcji.
4) Działajmy w sieci.
Naród to nie zbiór autonomicznych atomów, a jeden, wielki organizm. To powinien doskonale wiedzieć każdy z nas. W związku z tym trzeba nam pamiętać, że im mocniej jesteśmy zorganizowani, im lepiej tkamy sieć naszych ekip, im szerzej zapuszczamy macki propagandy, czy rozwijamy zakres naszych wpływów, tym nasza przyszłość lepiej rokuje, bo nasze grupy powinny być właśnie jak małe nacje. I nie mowa tu wyłącznie o wymiarze ruchu nacjonalistycznego – nasze poświęcenie i skupienie na sieciowaniu oraz zacieśnianiu relacji może mieć realny wpływ na cały naród. Jednak taki stan rzeczy można osiągnąć wyłącznie przy dużym stopniu skoordynowania.
5) Nie bójmy się wyzwań.
Pewnie nie raz rezygnowałeś z akcji, bo nie miałeś jej z kim przeprowadzić albo ktoś cię olał, czy skrytykował. Na pewno wielu z was zdaje sobie sprawę, ile projektów upadło, ile inicjatyw nie powstało tylko ze względu na strach przed porażką. Jesteśmy mistrzami defetyzmu i rezygnacji. Mimo to warto mieć nadzieję, że ten stan rzeczy się zmieni, ludzie zaczną wykazywać większą odpowiedzialność oraz inicjatywę. Odwagi!
6) Korzystajmy z dobrodziejstw Internetu.
Tylko tyle i aż tyle. Pozorny truizm jest jednak wart wspomnienia, ponieważ wielu z nas nie zdaje sobie w ogóle sprawy z tego, jak wielkim i nadal słabo eksploatowanym zasobem jest Internet. Można w nim znaleźć niemal wszystko, a na pewno wszystko do regularnej i skutecznej działalności tak solowej, jak i w ekipie – od materiałów propagandowych, przez różnego rodzaju fora, poradniki know-how, czy informacje o przeciwnikach, aż po profile lokalnych ekip, z którymi możesz nawiązać kontakt. Dodać na koniec należy, że warto tutaj pamiętać o zasadach BHP (nie tylko w kontekście działań w sieci zresztą) takich jak posługiwanie się VPN, używanie szyfrowanych czatów na komunikatorach w razie potrzeby (chociaż najlepszą praktyką komunikacji w przypadkach omawiania „przypałowych spraw” jest spotkanie osobiste – najlepiej bez telefonów), nie wchodzenie w nieznane, niestandardowo wyglądające linki, nie rozmawianie zbyt otwarcie z nieznajomymi z sieci, czy chociażby unikanie rozsądne dysponowanie własnym wizerunkiem, czy wrażliwymi danymi.
7) Wspierajmy swoich.
Brat za bratem stać powinien. Powinien. Nie zawsze tak jest. Niestety można powiedzieć, że wręcz naszą zmorą jest odcinanie się od kolegów, publiczne pranie brudów, czy po prostu nielojalność. Wydaje się, że istnieją perspektywy na zmianę tego stanu rzeczy przynajmniej dzięki temu, że wiele starań ukierunkowanych jest na integrację środowiska, ale nadal rokowania są ciężkie.
Innym aspektem tego postulatu jest konkretnie to, w jaki sposób można realnie wspierać „naszych” artystów, twórców, prawników, liderów, przedsiębiorców, czy innych dobrych ludzi, którzy mogą generować dla ruchu określone rodzaje dóbr, zasobów, korzyści i wpływów. Niestety wydaje się, że poza możliwościami, które mogą wynikać z poziomu zsieciowania danej ekipy (wzajemnego wsparcia, ale i dzielenia się kontaktami, innymi zasobami), czy formacji, kluczową rolę odgrywają tutaj pieniądze, więc możemy mówić o wszelkiej maści zbiórkach, stypendiach, lokatach i innych rodzajach zabezpieczenia finansowego.
8) Mosty – nie mury.
Ten postulat jest wyrazem nadziei na to, że przyjdzie chwila, w którym środowisko nacjonalistyczne dojrzeje do tego, że nie wolno tolerować sekciarstwa, intryganctwa, farmazoniarstwa, nielojalności względem kumpli, a watażkom i wodzykom należy jak najszybciej obcinać skrzydła. Równocześnie warto wierzyć, że zdamy sobie kiedyś sprawę, jak cenne jest współdziałanie i stawianie na piedestale Polski i naszego narodu.
9) Zawsze zaczynajmy od siebie.
To święta zasada. „Od zwycięstwa w sobie do zwycięstwa w narodzie.” Temat ten jest eksploatowany w nacjonalistycznej publicystyce dość szeroko, ale należy o tym przypominać i starać się o to, żeby każdy z nas zdawał sobie sprawę, że nigdy nie należy być ekspertem od bicia się w nieswoją pierś, a także że bez samodyscypliny i pracy nad sobą nie da się zbudować ani solidnie zsieciowanej formacji, ani tym bardziej Wielkiej Polski.
10) Gromadźmy zasoby.
To zachęta do tego, żeby starać się zbierać środki finansowe (ale nie tylko takie) w obrębie naszych wspólnot. Najprostszą formą mogą być składki. Najlepiej robić to w obrębie nowych lub istniejących już stowarzyszeń. Jeśli ich nie posiadamy, nie ma żadnych przyjaznych w zasięgu, to nadal jest sens zbierania, ale należy mieć na względzie możliwe konsekwencje prawne w razie ewentualnych, nielegalnych działań.
11) Budujmy System.
Nie chcemy być szczurami w wyścigu za marchewką na kiju i gardzimy współczesnym światem, a stawiając się w opozycji do niego pragniemy budować Niewidzialne Imperium, by być gotowym.
Antoni Tkaczyk - Wywiad z Albańską Trzecią Pozycją (Albanian Third Position)
-
Jakie są wasze tradycje oraz inspiracje ideowe? Czy macie jakieś wzorce na których bazujecie?
Ideologiczne inspiracje Albańskiej Trzeciej Pozycji (Albanian Third Position) są starannie dobrane i wyselekcjonowane, ponieważ ważne jest, aby zrozumieć albańską specyfikę. Zwykłe kopiowanie obcych wzorców, bez brania pod uwagę kontekstu albańskiego skazane jest na porażkę (czego niektórzy doświadczyli). Chociaż mamy wiele inspiracji ideowych, ograniczyliśmy się do kilku, które idealnie pasują do albańskiej specyfiki.
Po pierwsze, trzecia pozycja, o której mowa, jest inspirowana włoską organizacją Terza Posizione, ale przede wszystkim wskazuje na istnienie trzeciej drogi w kontekście albańskim, poza nieoficjalnym dwupartyjnym systemem politycznym Albanii, poza kapitalizmem i komunizmem, poza dwoma dominującymi wyznaniami abrahamowymi, poza globalizmem i albańskim komunistycznym izolacjonizmem, poza amerykańskim Zachodem i euroazjatyckim Wschodem. Tak więc jedyną możliwą trzecią pozycją dla Albańczyków jest ta oparty na naszej własnej albańskiej tradycji.
Ponieważ esencja Albanii i Albańczyków zawsze związana była z tradycyjnym społeczeństwem, ATP odwołuje się do Tradycji w rozumieniu Juliusa Evoli. W ten sposób obracamy się wokół istoty tradycji europejskiej i wywodzącej się z niej tradycji albańskiej. Wartości należące do Tradycji są więc także obecne w tradycji albańskiej. Rdzeń naszej tradycji, jej esencję, nazywamy Duchem Albańskim. Najlepszymi wcieleniami Ducha Albańskiego są Skanderbeg (nasz bohater narodowy, który w XV wieku powstrzymał Imperium Osmańskie, ratując Europę przed nieszczęściem osmańskiej okupacji) oraz Kanun of Lekë Dukagjin (nasz starożytny kodeks praw wyrażający nasz tradycyjny światopogląd). Cytując japońskiego uczonego Kazuhiko Yamamoto, sześć filarów Kanunu (a tym samym głównych punktów albańskiej tradycji i ducha) to: besa (słowo honoru podobne do rzymskiego fides), honor, świętość krwi, obowiązek zemsty, obowiązek dostarczania pożywienia swoim krewnym, obowiązek świętej gościnności (przyjaźń dla gości, podobna do starożytnego greckiego pojęcia Xenia/ξενία). Tak więc światopogląd wywodzący się z Albańskiego Ducha stanowiącego rdzeń albańskiej tradycji ma wiele wspólnego z światopoglądem i sposobami działania epoki homeryckiej, co jest bardzo cenne z naszego punktu widzenia w przeciwstawianiu się współczesnemu światu.
Innym naszym głównym ideologicznym punktem odniesienia jest albański ruch z lat 30. XX wieku, zwany Neoshqiptarizem ("Neo-Albanianizm"). Ten ruch kulturowy dążył do pogłębienia albańskiej tożsamości i nacjonalizmu poprzez podjęcie trzech kluczowych kroków: 1) porzucenie wszelkich pozostałości po wpływach osmańskich w Albanii (społecznych, religijnych, kulturowych itp.), 2) czerpanie inspiracji z faszystowskich Włoch w celu zbudowania silniejszego państwa, 3) zastosowanie polityki rasowej inspirowanej niemieckimi narodowo-socjalistycznymi prawami rasowymi w celu wzmocnienia narodu albańskiego. Odrzucając jakiekolwiek pojęcie równości czy demokracji, Neoshqiptarizem promował zamiast tego "oświeconą nacjonalistyczną dyktaturę" jako swój polityczny ideał: rządy nacjonalistycznej duchowej arystokracji z królem jako jej aktywnym przywódcą. Ponadto, albańska partia Balli Kombëtar ("Front Narodowy") z 1940 r. i jej przywódca Mit'hat Frashëri mogą być również uważane za inspirację dla nas, zwłaszcza w fazie walki o obronę etnicznych granic Albanii i walkę przeciwko komunizmowi. Możemy również wspomnieć o albańskiej Rilindji (Odrodzeniu), naszym romantycznym ruchu literackim z XIX wieku, ponieważ podobnie jak on podkreślamy znaczenie walki kulturowej i albańskiego pogaństwa.
Dlatego nasze inspiracje ideologiczne łączą się i współgrają z albańskim duchem i tradycją, są one w istocie duchowo pogańskie, hierarchiczne, heroiczne i arystokratyczne (lub innymi słowy: antyantropocentryczne, antyegalitarne, antyliberalne i antydemokratyczne). Nasze wzorce odzwierciedlają tę ideę: od strony ideologicznej możemy wymienić Juliusa Evolę i Fredricha Nietzschego jako nasze główne referencje (a jako drugorzędne referencje możemy wymienić Platona, Adriano Romualdiego, Guillaume'a Faye, Grega Johnsona, Branko Merxhaniego, Vangjela Kocę czy Ismeta Toto.
Jeśli chodzi o historyczne wzorce do naśladowania, możemy tu wymienić na przykład Preka Cali, przywódcę klanu Kelmendi z Wyżyny Albańskiej i szefa antykomunistycznego oporu w północnej Albanii, który stanął na czele powstania Kelmendów w 1945 roku (jednego z pierwszych antykomunistycznych powstań w bloku wschodnim wraz z albańskimi rewoltami Postriby w 1946 roku i Zhapokikesa w 1948 roku). Był przede wszystkim człowiekiem czynu, zbrojnym obrońcą naszej tradycji i ostatnim wcieleniem Ducha Albańskiego, rozumiejącym od razu antytradycyjny, wywrotowy charakter komunizmu dzięki światopoglądowi silnie zakorzenionemu w Duchu Albańskim. Jednak w światopoglądzie promowanym przez ATP, starożytność jest uważana za nasze źródło, nasze odniesienie i za wzór, który powinniśmy naśladować. Tak więc, wybierając wzorce z naszych przodków oraz poszczególne wzorce z Antyku, w jakiś sposób związane z Albańczykami, podkreślamy pokrewieństwo między duchem naszych przodków a duchem albańskim oraz dziedzictwem starożytności.
Patrzymy zatem na dardańskiego króla Bardylisa (najważniejszego król Dardanii, noszącego imię o wyraźnej etymologii protoalbańskiej i stojący na czele najpotężniejszego bałkańskiego królestwa w latach 393-358 p.n.e.), króla Pyrrusa z Epiru (kuzyn Aleksandra Wielkiego adoptowany przez dardanowsko-iliryjskiego króla Glauciasa, ucieleśnienie unikalnego sojuszu bałkańskich "barbarzyńców" rzucającą wyzwanie Republice Rzymskiej w latach 280-275 p.n.e.), oraz rzymskiego cesarza Juliana (ostatniego pogańskiego cesarza rzymskiego pochodzenia iliryjskiego panującego w latach 361-363 i filozofa neoplatońskiego: przykład dla wszystkich sprawiedliwych przywódców) jako nasze wzorce z Antyku. Ale oczywiście nasz bohater narodowy Skanderbeg (1405-1468) przewyższa wszystkie poprzednie wzorce, gromadząc w sobie wszystkie ich cechy w harmonijny sposób. Dlatego też zawsze pozostanie on naszym ostatecznym punktem odniesienia, naszą gwiazdą polarną oraz doskonałym przykładem i wcieleniem albańskiej tożsamości.
-
Co sądzicie o wojnie na Ukrainie i rosyjskim reżimie?
Przede wszystkim, zanim odpowiemy na Twoje pytanie, chcielibyśmy skorzystać z okazji, aby uczcić pamięć naszych poległych ukraińskich towarzyszy: Serhiy Zaïkovskyi aka Deimos, Kyrylo Parshyn, a zwłaszcza Maksym Kvapysh, a także pozdrowić wszystkich członków ukraińskiego ruchu Avantguardia, naszych bliskich przyjaciół jeszcze na długo przed inwazją Rosji na Ukrainę, obecnie walczących w obronie swojej ojczyzny i całej Europy. Jesteśmy szczęśliwi, że spotkaliśmy tych ludzi, którzy mogą być inspiracją dla wszystkich europejskich nacjonalistów i życzymy, aby Bogowie pobłogosławili naszych poległych ukraińskich towarzyszy w życiu pozagrobowym lub w ich następnych wcieleniach.
Uważamy, że Ukraina jest ofiarą imperialistycznej agresji która wyraźnie jest ukierunkowana na kulturowe ludobójstwo przez Kreml. Jest to jedna z najgorszych rzeczy, jaka może się przydarzyć bratniemu narodowi europejskiemu. Korzenie tego konfliktu są stare, więc musiał on nastąpić prędzej czy później: NATO, siły międzynarodowe w cieniu, Euromajdan itd. nie są tym, o co chodzi w tej wojnie, to tylko elementy wtórne. Istotą tej wojny jest usunięcie tożsamości Ukrainy, oraz osłabienie Europy jako całości.
Uważamy również, że konflikt ten wyraźnie uwypuklił podział wśród europejskich ruchów nacjonalistycznych: pierwsza grupa podkreśla wolność i zjednoczenie naszego kontynentu jako rzeczy najważniejsze, podczas gdy druga składa się z ruchów wierzących z pewnych powodów, że to, co wzmacnia Rosję, wzmacnia Europę (lub przynajmniej to, co osłabia USA i NATO, jest dobre dla Europy). Oczywiście, należymy do pierwszej grupy, ponieważ nasza trzecia pozycja odrzuca wszelką nieograniczoną eksploatację naszego kontynentu przez jakikolwiek imperializm, bezpośredni lub pośredni, militarny lub ekonomiczny, z Kremla lub z Białego Domu.
Ponadto, nasza przyjaźń wobec Ukrainy jest szczera, ponieważ dostrzegliśmy wiele podobieństw między historią narodu ukraińskiego i albańskiego. Zarówno ukraińska, jak i albańska tożsamość zostały zanegowane przez naszych sąsiadów (Rosję i Serbię), obie nasze ziemie są uważane za "kolebki" naszych sąsiadów (Ruś Kijowska przez Rosję i Dardania przez Serbię), zarówno Ukraina, jak i Albania były przez wieki poddane imperialistycznemu panowaniu Rosji i Turcji, zarówno Ukraińcy, jak i Albańczycy walczyli i utrzymywali quasi-niezależność poprzez schronienie się w odległych miejscach i organizowanie się tam jako Kozacy i Malësor (po albańsku Górale), zarówno Ukraińcy, jak i Albańczycy byli uważani za "narody bez państwa" i musieli ciężko walczyć o uzyskanie niepodległości itd. Niemniej jednak każdy spójny europejski nacjonalista powinien wspierać Ukrainę tak jak my, ponieważ kulturowe i fizyczne wymazywanie może zagrozić każdemu europejskiemu narodowi. Niestety, wydaje się, że Kreml zdołał zinfiltrować lub sfinansować wiele europejskich ruchów (a nawet amerykańskich), aby przekazywały ich propagandę. Generalnie jednak większość ruchów wschodnioeuropejskich (z wyjątkiem serbskich) jest proukraińska, ponieważ, jak wy Polacy wiecie, Kreml jest imperialistycznym i egzystencjalnym zagrożeniem dla nas wszystkich. Natomiast ludzie Zachodu nie zdają sobie z tego sprawy i uważają Kreml za latarnię nadziei.
Oczywiście, nasze przemyślenia na temat Kremla stoją w ostrym kontraście z wizją większości zachodnich ruchów. Łatwo padają one ofiarą kremlowskiej propagandy przedstawiającej prezydenta Putina jako przywódcę narodu obracającego się wokół tradycyjnych wartości i przeciwstawiającego się USA i ich porządkowi świata. Nawet jeśli jest to prawdą, że spowolnił on upadek Rosji, to jednak go nie powstrzymał i Rosja nadal jest w ciągłym upadku. W istocie Rosji jest daleko do europejskiego raju, jak próbują przedstawiać niektóre zachodnioeuropejskie ruchy nacjonalistyczne: mamy tam sowiecką nostalgię, niski przyrost naturalny, trwające wielkie wypieranie słowiańskiej ludności przez ludność z Azji Środkowej, "wielokulturowość" w stylu sowieckim, represje wobec wszelkich radykalnych europejskich nacjonalizmów, absolutyzm odziedziczony po Mongołach, skorumpowaną oligarchię, cele zgodne z globalistycznymi celami Światowego Forum Ekonomicznego itd. Mając na uwadze ten kontekst, możliwe jest, że obecna wojna jest dla Kremla sposobem na zdobycie prestiżu za granicą, aby poradzić sobie z ponurą rzeczywistością wewnętrzną.
Tak czy inaczej, Kreml nie walczy o Europę, europejską tożsamość czy tradycyjne wartości (wbrew temu, co twierdzi jego propaganda), ale o poszerzenie własnej strefy wpływów, a przez to wymazanie ukraińskiej tożsamości. W rzeczywistości wielu Rosjan walczy teraz ramię w ramię z Ukraińcami, ponieważ są świadomi szkodliwych imperialnych ambicji Kremla wobec całej Europy. Nawet uzasadnienie osłabienia NATO przez Rosję nie jest przekonujące, ponieważ wszystko, co do tej pory zrobiono, tylko wzmocniło NATO, nadając mu nowy cel. Ale istnienie NATO jest też niezwykle przydatne dla Kremla do uzasadnienia jego imperialistycznych ambicji. Pomimo sprzeciwu, NATO i Kreml są partnerami w plądrowaniu Europy, a jedno nie może się utrzymać i usprawiedliwić bez drugiego.
Podsumowując, wrogość między Rosją a Ukrainą ma realne korzenie historyczne, a wszystkie obce siły opowiadające się po stronie jednej lub drugiej to tylko dodatek: opieranie na nich własnego stanowiska to mylenie ewentualności z istotą tego konfliktu. Tak więc Ukraińcy walczą o swoje fizyczne, kulturowe i duchowe przetrwanie jako naród. My, Albańczycy, solidaryzujemy się z Ukrainą, podobnie jak Polacy i wszyscy inni mieszkańcy Europy Wschodniej, ponieważ wszystkim nam, w tym czy innym momencie groziło wymazanie tożsamości i kultury naszych narodów przez różne imperializmy (głównie jednak przez Kreml). Pomimo sztuczek Kremla, wielu zachodnich i wschodnich Europejczyków (działaczy politycznych lub nie) miało silny wstręt do takiej agresji na bratni naród europejski i obecnie autentycznie solidaryzuje się z Ukraińcami. Jest to dobry powód, by mieć nadzieję na lepszą przyszłość naszego kontynentu. Co więcej, ukraińscy nacjonaliści walczący obecnie o swoją ojczyznę stali się grotem i awangardą europejskiego nacjonalizmu, artystycznym wzorem dla reszty europejskich ruchów we wszystkich aspektach: od ideologii, przez organizację, po umiejętności i ducha walki itd. Jest oczywiste, że od wyniku tej wojny zależeć będą losy europejskiego nacjonalizmu i znaczenia naszego kontynentu w przyszłości.
-
Jakie są Twoje poglądy na temat wiary katolickiej i pogaństwa lub religii w ogóle? Jak wygląda sprawa religii wśród członków Twojej organizacji?
Nasz pogląd na religię jest następujący: ludzie są stworzeni do duchowości, która jest poszukiwaniem absolutnych prawd znajdujących się poza warunkowym istniejącym wszechświatem i dobrowolnym dostosowaniem się do nich. Prawdy te można postrzegać jako bezpośrednio wyrażone w odwiecznych prawach Natury lub jako pochodzące z boskiego porządku kosmicznego i odzwierciedlone w porządku naturalnym. Tak więc w naszym światopoglądzie nauka i religia są bardzo kompatybilne, ponieważ nauka rozszyfrowuje kosmiczny porządek, pomaga nam lepiej go zrozumieć i dostosować się do niego. Liczy się więc wiedza zdobyta dzięki filozofii, a nie wiara czy przekonania.
Mówiąc krótko, chrześcijaństwo było dla nas bolszewizmem starożytności: siłą wywrotową, która rozpuściła różne europejskie tradycje religijne. Wywrotowość Ewangelii polegała na twierdzeniu o równości dusz ludzkich wobec Boga i na wizji Historii jako drogi od Raju utraconego do Apokalipsy: traktując tym samym ludzkość jako bierną gromadę pozbawionych swoich korzeni wyznawców. Jest to sprzeczne z europejskim pogaństwem, które kładło nacisk na hierarchię (od cnoty dusz i ich zdolności do jej zdobycia zależała ich bliskość z Bogami) oraz na koncepcję Historii jako niekończącego się cyklu kształtowanego przez ludzi: w tej wizji ludzkość aktywnie wpływała na Historię (w dobry i zły sposób), posiadała skłonność do indywidualnej cnoty, a z powodu bycia obywatelami mieli obowiązek uczestnictwa w dobrobycie państw i narodów. Niestety, chrześcijaństwo przecięło związek między krwią a religią, podobnie jak światopogląd leżący u podstaw chrześcijaństwa przeciął związek między krwią a narodowością (drużyna piłkarska Francji jest tego dobrym przykładem).
Jeśli chodzi o katolicyzm, to choć wchłonął on elementy z europejskiego pogaństwa, aby zatriumfować i utrzymać się, to nie zdołał poskromić własnej wywrotowej natury. Wielu autorów podkreślało, jak Ewangelie poza Kościołem katolickim stają się ponownie duchową trucizną. Oznacza to, że trujące ziarno było obecne już od początku. Stąd też dzisiaj chrześcijaństwo jest koniem trojańskim globalizmu. Niektórzy uznają rzeczywisty Kościół katolicki i papieża Franciszka za "nieprawdziwych katolików", jednak my postrzegamy ich jako logiczny wniosek chrześcijaństwa. Tak więc wywrotowa natura katolicyzmu doprowadziła do obecnego głębokiego europejskiego kryzysu duchowego, do pogardy dla Praw Naturalnych, do równościowego szaleństwa, do braku korzeni i czystego duchowego globalizmu. To są owoce wydawane przez wszystkie religie Abrahamowe (chrześcijaństwo i islam).
Ponadto istnieje niekończący się konflikt pomiędzy religiami Abrahamowymi a nacjonalizmem (czy to albańskim, czy europejskim). W rzeczywistości chrześcijanie (lub muzułmanie) nie potrzebują swojej tożsamości etniczno-rasowej, ponieważ ich religia ją zastępuje, ich tożsamość etniczno-rasowa jest tylko drugorzędna, podczas gdy tożsamość etniczno-rasowa pogan oferuje im tradycję religijną, ponieważ religia i tożsamość etniczno-rasowa to dwie strony tego samego medalu. Tak więc jest to wybór między religiami etnicznymi a globalistycznymi.
Stąd też ATP uważa pogaństwo za jedyny system metafizyczny kompatybilny z obroną naszej tożsamości, ponieważ jest on religijnym wyrazem naszej tożsamości. Pogaństwo ceni albańską (czy polską, czy jakąkolwiek inną) ziemię i ducha jako święte, ceni naszych przodków i bohaterów jako godnych czci, ceni hierarchię i szanuje istniejące różnice w świętym porządku przyrodniczym i kosmicznym itd. Pogaństwo jest obecne w albańskiej tożsamości: nasza flaga ma pogańskie korzenie, hełm Skanderbega (sam w sobie symbol narodowy) i jego legenda są wypełnione pogańskimi elementami, tradycyjny albański światopogląd jest niemal identyczny ze światopoglądem z mitologii homeryckiej itd. Odnawiając naszą więź z pogaństwem czynimy wielką cześć naszym przodkom, niezależnie od tego, czy byli oficjalnie muzułmanami czy chrześcijanami: w rzeczywistości ich postawy, zwyczaje i praktyki kulturowe zdradzały ich pogaństwo i ich pogański światopogląd (a i tak 99% naszych przodków było poganami). Na przykład najpopularniejszym albańskim świętem jest pogańskie święto Dita e veres (Dzień Wiosny), podróżnicy w latach 30-tych XX wieku donosili o kultach wskazujących na kult Zeusa na górze Tomorr (świętej górze służącej jako albańska góra Olimp), który jest nadal praktykowany, nasz Kanun jest bardziej szanowany niż Biblia i Koran, ludzie nadal przysięgają na Słońce lub ogień ponad wszystko inne, itp.
Jeśli chodzi o skład religijny ATP, wszyscy nasi członkowie są poganami i tylko poganie mogą być członkami ATP. Dla nas nie jest możliwe, aby bronić albańskiej tożsamości i jednocześnie czcić króla Żydów lub przywódcę plemion arabskich. Dlatego ATP promuje Pogaństwo Albańskie jako swój system metafizyczny i światopogląd. Pogaństwo albańskie lub Iliryzm jak go nazywamy, opiera się na naszych specyficznych tradycjach kulturowych, na naszej tożsamości etnicznej i na naszych badaniach historycznych. Promuje cnotę i heroizm dla społeczności i jednostek, szacunek dla Tradycji i harmonię ze świętym porządkiem naturalnym i kosmicznym. Wszystko to jest zgodne z albańskim kodeksem honorowym wyrażonym w Kanun, z albańskim naciskiem na indywidualny heroizm, z rodzinno-centrycznym nastawieniem Albańczyków, z ich szacunkiem dla starszych itd. Nasza strona o nazwie "Pagan Shqiptar" dostępna na naszej stronie internetowej promuje pogański światopogląd i filozofię, aby pomóc Albańczykom lepiej poznać ich wewnętrzne pogaństwo.
Podsumowując, zarówno islam jak i chrześcijaństwo to bomby zegarowe grożące rozsadzeniem tożsamości europejskiej i albańskiej. Tylko pogaństwo może być uznane za pasującą tradycję religijną pozostającą w harmonii z tożsamością Europy. W przeciwieństwie do religii Abrahamowych, których uniwersalistyczna natura zmusza je do przyjmowania konwertytów bez względu na rasę i płeć, aby stworzyć jedną wspólnotę równych braci, pogaństwo jest etniczną religią Europejczyków i tylko Europejczyków i łączy nas z duchowym wymiarem naszych specyficznych tożsamości. Dlatego Iliryzm jest nie tylko tym, co członkowie ATP wyznają metafizycznie, ale także tym, co każdy Albańczyk godny tego miana wyznaje świadomie lub nie.
-
Jaka jest wasza wizja Europy? Jakie jest wasze zdanie na temat paneuropeizmu i idei takich jak Europa Una Nazione, czy Intermarium? Czy uważasz, że Albania mogłaby uczestniczyć w jakimś porozumieniu regionalnym?
Ponieważ wszystkie problemy, z którymi boryka się każdy naród europejski są podobne (niski przyrost naturalny, Great Replacement, ciągła nieistotność, itd.) i ponieważ nadchodzące wyzwania XXI wieku są globalne, tylko Narody tak duże jak kontynenty mogą próbować przezwyciężyć je z powodzeniem i przetrwać w przyszłości: dlatego w naszej wizji Europa musi się zjednoczyć, albo zginie raz na zawsze. To powinno wystarczyć, aby zrozumieć, że dla nas drobny nacjonalizm jest przestarzały. Przez drobny nacjonalizm rozumiemy wszelkiego rodzaju europejskie szowinizmy, albańskie lub inne, marzące o samolubnym przetrwaniu globalizmu lub przezwyciężeniu problemów wewnętrznych, podczas gdy sąsiednie, rywalizujące ze sobą kraje zatonęłyby właśnie z powodu tych samych problemów wewnętrznych lub globalizmu. Obywatelski nacjonalizm to także zapomnienie: jaki jest sens przedstawiania przez Polskę lub Albanię Niemiec lub Grecji jako wrogów, jeśli Polacy, Albańczycy, Grecy i Niemcy zostaną ostatecznie zastąpieni przez nie-Europejczyków? Czy nie-Europejczycy będą machać naszymi flagami i kontynuować nasze konflikty i rywalizację? Oczywiście odpowiedź brzmi nie, a więc rywalizacja europejskich narodów jest teraz bez znaczenia (lub śmiertelnie niebezpieczna, gdy przyczynia się do zaniku europejskiego narodu, kultury i tożsamości).
Dlatego też nasza opinia na temat koncepcji i projektów takich jak paneuropeizm czy Europa Una Nazione jest bardzo przychylna. ATP chętnie podaje albańską Ligę Leżajską, sojusz zawarty przez Skanderbega w 1444 r. w celu przeciwstawienia się podbojowi osmańskiemu, jako inspirujący przykład dla przyszłego sojuszu europejskiego, ponieważ był to pierwszy model państwa albańskiego i podobnie może potencjalnie ustanowić przyszłe państwo europejskie. Tak czy inaczej, dla nas tożsamość każdego narodu europejskiego powinna być postrzegana jako unikalna i warta zachowania, dlatego też żaden z narodów europejskich włączonych do przyszłego państwa europejskiego nie widziałby wymazania swojej tożsamości: zachowałyby swoje flagi, ich języki byłyby nauczane, ich kultury ludowe byłyby promowane, obywatelstwo Państwa Europejskiego byłoby połączone z europejską tożsamością etniczno-rasową, tak jak starożytne obywatelstwo ateńskie było ograniczone tylko do osób o ateńskim rodowodzie (w przeciwieństwie do tego, co obecnie robią współczesne Państwa Europejskie, czego przykładem jest drużyna piłkarska Francji), każdy Naród Europejski cieszyłby się świętym "domem narodowym" w ramach Wielkiego Państwa Europejskiego (geograficznie odpowiadającym mniej więcej rzeczywistym granicom poszczególnych państw europejskich) chronionym przed zmianami demograficznymi i kulturowymi przez Państwo Europejskie itd.
Jak można zauważy, to państwo europejskie bardzo różni się od obecnej "Unii Europejskiej", której światopogląd obraca się wokół antytradycyjnych idei, uniwersalizmu i wartości demokratycznych (takich jak równość, antyrasizm itp.), nie wspominając już o jej skupieniu się przede wszystkim na sprawach gospodarczych. Dlatego uważamy ją za globalistyczną parodię i uzurpację unii, o której mówimy. Niemniej jednak obecna "Unia Europejska" może być dobrą organizacją, z której może wyrosnąć państwo europejskie. Ponieważ wy, Polacy, jesteście już członkami tej organizacji, możecie spróbować wpłynąć na nią od wewnątrz, przeorientować ją daleko od jej obecnych, globalistycznych celów, "wywyższyć" ją w kierunku takiej unii, która byłaby w stanie zapewnić duchowe i etniczne przetrwanie Europejczyków i zjednoczyć ich wszystkich w jednym europejskim państwie. Co więcej, wierzymy, że im więcej krajów Europy Wschodniej dołączy do niej, tym bardziej ten cel będzie możliwy do osiągnięcia, dlatego też życzymy Albanii, aby również do niej dołączyła.
Jeśli chodzi o ideę sojuszu Intermarium, to również podchodzimy do niej bardzo entuzjastycznie. Ta idea jest dziś bardzo aktualna ze względu na obecną wojnę na Ukrainie. Rzeczywiście, Europa Wschodnia przez wieki zawsze była tarczą Europy, chroniąc Zachód przed różnymi pozaeuropejskimi imperializmami. Co więcej, sojusz Intermarium mógłby być dobrym początkiem do stworzenia europejskiej armii niezależnej od NATO i zdolnej trzymać na dystans każdy imperializm z Kremla. NATO jest bowiem aberracją z perspektywy europejskiej, ponieważ jest zarządzane przez mocarstwa pozaeuropejskie (USA i Turcja), podczas gdy sojusz Intermarium składałby się tylko z państw europejskich. Oczywiście Ukraina powinna być włączona, ponieważ ten kraj ma możliwość zaoferowania arsenału jądrowego sojuszowi Intermarium. I z taką europejską armią utworzoną przez kraje Europy Wschodniej posiadające moc nuklearną "highjacking" obecnej "Unii Europejskiej" mógłby się łatwo zdarzyć i mogłaby wreszcie powstać zjednoczona Europa z państwem europejskim, którego chcemy. W takim przypadku życzylibyśmy Albanii, aby jak najszybciej przystąpiła do tego sojuszu, bo chociaż narodom bałkańskim może być trudno współpracować w regionalnych porozumieniach, to sojusz Intermarium poprzez wykroczenie poza region ma większe szanse na to, aby się porozumieć.
Podsumowując tę kwestię, Europa może liczyć tylko na siebie, aby przetrwać. Dlatego opowiadamy się za sojuszem europejskim, za państwem europejskim inspirowanym pojęciem Imperium Evoli (nie mylić z imperializmem) ożywionym przede wszystkim Ideą, a nie zwykłymi interesami materialnymi (jak imperializm). Jest nadzieja w zjednoczeniu naszego kontynentu, ponieważ obecna wojna na Ukrainie uwypukliła spontaniczne poczucie solidarności wobec bliźniego z całej Europy. To uczucie może być filarem przyszłego europejskiego sojuszu zapobiegającego wszelkim imperializmom, z Kremla, z Białego Domu, czy skądkolwiek indziej. Oczywiście Ideą czy czynnikiem scalającym Państwa Europejskiego, którego chcemy, byłaby obrona naszej wspólnej tożsamości europejskiej, a tym samym naszych specyficznych tożsamości. Tak więc Państwo Europejskie nie byłoby sprzeczne ze specyficznym duchem każdego z Narodów Europejskich, które nadal machałyby swoimi flagami, mówiłyby swoimi językami, promowałyby swoje unikalne kultury itd. Wierzymy, że ta idea przemówiłaby do wszystkich narodów europejskich bardziej niż obecne promowanie małżeństw homoseksualnych i nieograniczone przyjmowanie nieeuropejskich migrantów przez obecną "Unię Europejską". Ukraina może być militarną awangardą tej idei, ale sądzimy, że Polska i inne narody Europy Wschodniej mogą ją zainicjować dyplomatycznie z wnętrza "Unii Europejskiej". Jest nawet możliwe, że sukces państwa europejskiego skłoni etnicznych Rosjan do przyłączenia się do niego, co doprowadzi do ostatecznego zniknięcia imperialistycznych zagrożeń Kremla, ponieważ państwo europejskie obejmie i będzie ponad Kremlem. W ten sposób Europa zostałaby zjednoczona od Islandii do miasta Władywostok.
-
Jak postrzegacie stosunki między bałkańskimi państwami? Na kogo patrzycie jak na sojusznika, kogo uważacie za ewentualnego wroga?
Naszym zdaniem stosunki między krajami bałkańskimi mają ogromne znaczenie dla stabilności całej Europy. Jakikolwiek problem na Bałkanach może otworzyć drogę dla pozaeuropejskich potęg do zaangażowania się na naszym kontynencie: 5 wieków osmańskiego zagrożenia dla Europy jest tego dobrym przykładem. Nawet jeśli obecnie stosunki się uspokajają wszystko może się zdarzyć. Rzeczywiście, polityka zewnętrzna Kremla skupia się ostatnio na tworzeniu nowych szarych stref (wbrew prawu międzynarodowemu, więc ci, którzy uważają, że Rosja walczy o międzynarodowy porządek, mylą interesy Kremla z obroną prawa międzynarodowego...) lub wspieraniu konfliktów obracających się wokół tych szarych stref. A Bałkany są pełne takich obszarów: od "Republiki Kosowa" (która nie powinna być niepodległa, lecz zjednoczona z Albanią), przez muzułmański region Novi Pazar, po Bośnię itd. Można twierdzić, że Serbia jest sojusznikiem Rosji w tym regionie, ale ostatnia wojna między Armenią a Azerbejdżanem jest wystarczającym dowodem na to, że Kreml dba tylko o swoje imperialistyczne ambicje, a nie o kolegów z Europy ani o swoich "sojuszników" takich jak Armenia.
W każdym razie, Bułgarię i Chorwację uważamy zwykle za ogólnie przyjazne wobec nas, podczas gdy Serbia nie ma pozytywnego stosunku do nas, jednak ponieważ Bałkany są jednym ze słabych punktów Europy i ponieważ podkreślamy przede wszystkim dobro Europy i Europejczyków, jesteśmy oczywiście gotowi do dalszej współpracy z każdym Europejczykiem, który chciałby z nami współpracować (z Bałkanów lub z innych regionów Europy). Wyjście poza drobne lokalne nacjonalizmy bez negowania prawa naszych sąsiadów do posiadania własnych ojczyzn i tożsamości jest według nas jedynym sposobem na zjednoczenie naszego kontynentu i przetrwanie wspomnianych już zagrożeń XXI wieku. Ale oczywiście, jeśli ktoś jest nieprzyjazny wobec nas, to my będziemy nieprzyjaźni wobec niego.
Ze względu na nasz światopogląd wyjaśniony powyżej nie możemy uznać za sojuszników ruchów otwarcie wspierających Kreml w obecnej wojnie na Ukrainie. Jak już wspomniano, bratniemu narodowi europejskiemu grozi kulturowe i fizyczne wymazanie, a konflikt ten daleki od wyzwolenia Europy od imperialistycznych instytucji takich jak NATO, jeszcze bardziej ją od niego uzależnia, zagrażając tym samym niezależności naszego kontynentu (i udowadniając jednocześnie, jak bardzo europejskie narody muszą się zjednoczyć, by przetrwać). Stąd też europejskie ruchy pro-Z absolutnie nie dostrzegają sedna sprawy (celowo lub nie) i prezentują jedynie swoje hiperpolaryzacyjne, krótkowzroczne i partyzanckie poglądy na wielką skalę. Dlatego nie mają na uwadze interesu Europy i nie powinno się z nimi współpracować w imię dobra Europy.
Podsumowując, rozróżnienie jest obecnie przede wszystkim ideologiczne, ponieważ definiujemy naszego wroga jako kogoś, z kim nie da się pokojowo współistnieć. Faktem jest, że Europejczycy mogą wszyscy współistnieć, nawet ludy bałkańskie bardzo dobrze się ze sobą dogadują, gdy spotykają się w Londynie, Niemczech itd. Uważamy, że koegzystencja pomiędzy wszystkimi narodami europejskimi jest możliwa tak długo, jak długo mają one swoje ojczyzny (stąd też opowiadamy się za "domami narodowymi" chronionymi przez państwo europejskie, w wydaniu zgodnym z duchem nacjonalistycznym). Z drugiej strony, współistnienie z imperialistami i globalistami, którzy odrzucają samą ideę "domu narodowego" dla naszych narodów lub dla Europy jako całości, jest niemożliwe. Stąd też dla nas powinni oni być uważani za naszych wrogów, a także za wrogów każdego Europejczyka.
-
Jaki jest Wasz stosunek do globalizmu i kapitalizmu? Jakie alternatywy proponujecie?
Oczywiście ATP odrzuca każdy przejaw globalizmu, czy to materialnego czy duchowego. Przez materialny globalizm rozumiemy jego kapitalistyczną formę (obecnie reprezentowaną głównie przez USA) i jego komunistyczną formę (którą bardzo dobrze uosabiają Chiny), podczas gdy duchowy globalizm odnosi się do jego religijnych form, wcielonych w życie przez różne religie Abrahamowe (na przykład albańscy imamowie są szczęśliwi, kiedy mogą wypełnić swoje skądinąd puste meczety afgańskimi lub bangladeskimi muzułmanami, których nasi lokalni globaliści używają do zastąpienia rodzimych Albańczyków). Tak czy inaczej, sami globaliści nie stronią od współpracy między sobą, nawet jeśli ich pochodzenie lub marka globalizmu może się różnić: ważną rzeczą jest sam globalizm. Istotnie, kapitalizm i komunizm to dwie strony tej samej globalistycznej monety. W istocie, obecnie ich rozróżnienie jest zatarte (nie tylko w Chinach), ponieważ ich logicznym wynikiem jest stworzenie jednego systemu zawierającego najgorsze aspekty każdego z nich.
Globalizm jest dla nas podobny do partii Guelfów z czasów średniowiecza. Guelfowie byli pro papieskimi siłami przeciwstawiającymi się partii Ghibellinów, która okrzyknęła Świętego Cesarza Rzymskiego najwyższym autorytetem, zarówno duchowym jak i politycznym. Opozycja między nimi byłaby zbyt długa, aby opisać ją szczegółowo, ale warto zauważyć, że Guelfizm jest średniowiecznym globalizmem. Rzeczywiście, Guelfowie odnosili się do ponadnarodowego i uniwersalistycznego podmiotu pretendującego do posiadania władzy decydowania o tym, co jest dobre i złe: ekskomunika adwersarzy była jego główną bronią. Łatwo zrozumieć, że w epoce średniowiecza tym ponadnarodowym podmiotem był Kościół katolicki, podczas gdy dzisiaj odpowiada on niekończącym się ingerencjom globalizmu w lokalną politykę państw (na przykład "prawa" homoseksualne promowane na siłę w różnych krajach Europy Wschodniej, w tym w Polsce, z powodu nacisku globalistów na lokalną politykę). Globalizm podobnie ekskomunikuje poprzez połączenie moralnego wykluczenia i wyroków sądowych w celu wygnania każdego poza społeczną, polityczną i medialną wspólnotę (w ten sposób ekskomunikowani tracą wszelkie uprawnienia do wywierania jakiegokolwiek wpływu na swój kraj).
Ponieważ globalizm jest nowoczesną formą guelfizmu, uważamy się za Ghibellinów. W istocie, Ghibelin to ktoś, kto odmawia ponadnarodowym i uniwersalnym podmiotom wszelkich pretensji do lokalnego określania, co jest legalne lub moralne. Stąd też nasi ludzie zawsze bardziej cenili nasz Kanun, nasze lokalne prawa przodków, niż Biblię i Koran (uniwersalistyczne księgi pretendujące do mówienia, co jest złe, a co dobre, niezależnie od lokalnych kontekstów, zwyczajów i tradycji). Nasz ghibeliński pogląd jest również zgodny z naszą wizją Europy.
Jeśli chodzi o kapitalizm, uważamy, że jego czar musi zostać odrzucony, ale będzie to możliwe tylko poprzez walkę kulturową. Rzeczywiście, motto kapitalizmu brzmi: "Wszystko i wszyscy mają swoją cenę". Zatem jedynym sposobem na przeciwstawienie się mu byłoby odpowiedzenie za Nietzschem, że to, co ma cenę, w rzeczywistości nie ma wartości. Cytat Oscara Wilde'a, że dziś każdy zna cenę wszystkiego, ale wartość niczego, jeszcze bardziej podkreśla to, co musi być alternatywą kapitalizmu: skupienie się na wartości. Innymi słowy, najgorszym strachem kapitalizmu jest to, czego nie może on kupić lub przekształcić w rynek: czystość krwi, piękno, odwaga, honor, porządek, harmonia, poczucie obowiązku, cnota, religijność, tradycja, przezwyciężenie interesu własnego dla większego dobra całego społeczeństwa itd (nie wspominając o wyrwaniu się raz na zawsze z niewoli pieniądza odsetkowego). W każdym razie uważamy, że kapitalizm sam zarządza swoim upadkiem: nie może rządzić w skończonym świecie, udając, że eksploatuje zasoby naturalne w nieskończoność, a tym bardziej, jeśli "amerykański sposób życia" jest modelem promowanym dla całej planety. Stąd bardzo możliwe, że kapitalizm będzie musiał uciec się do systemu rozrzedzania dóbr, podobnego do tego, co działo się w bloku wschodnim (jak już wspomniano kapitalizm i komunizm są skazane na połączenie). Co więcej, Wielka Wymiana Ludów Europejskich na Bliskowschodnie i Afrykańskie hordy ułatwiłaby im sprawę, ponieważ te ludy są łatwe w manipulacji.
W każdym razie, tylko ponowne pojawienie się albańskiego duchowego arystokraty może zaoferować Albanii osoby zdolne do zbudowania idei trzeciej drogi z niszczącego globalizmu, kapitalizmu i komunizmu. Albania sama jednak nie może wiele zrobić, ani inne kraje europejskie indywidualnie. Dlatego potrzebne jest państwo europejskie, które skutecznie ochroni nasze narody przed globalizmem i kapitalizmem.
-
Jaki jest charakter Waszej organizacji i jak wygląda Wasza forma aktywizmu?
ATP definiuje siebie jako duchową ligę albańskich idealistów skupionych wokół wartości należących do Tradycji, jak już wspomniano, w celu zachowania tego co nazywamy Duchem Albańskim (esencją albańskiej tradycji). Mimo, że był on głównie wcielany w przeszłości (od indoeuropejskich przodków Albanii, dardanowsko-iliryczno-epirockich królów i wojowników, albańskich władców średniowiecznych, Skanderbega, do naszych Malësorów/Górali, itd. aż do czasów niedawnych) Duch Albański jest daleki od bycia martwym, ponieważ jest Ideą (w sensie platońskim), która przekłada się na światopogląd u tych, którzy są w stanie (ponownie) się z nim połączyć. Misją ATP jest zebranie i uformowanie osób posiadających ten światopogląd w fizyczną, intelektualną i duchową elitę zdolną i godną do jego wcielenia. Dlatego działania, które wykonujemy, mają na celu uświadomienie go w pełni Albańczykom posiadającym ten światopogląd w sposób intuicyjny.
Tak więc w świecie duchowych i moralnych ruin pierwszym zadaniem, jakie musimy podjąć, jest wewnętrzna przebudowa. Ze względu na komunistyczną politykę tabula rasa, wewnętrzna rekonstrukcja oznacza w albańskim kontekście najpierw oduczenie się komunistycznych kłamstw, ponowne odkrycie naszej kultury politycznej sprzed 1945 roku i ponowne połączenie się ze światopoglądem zakorzenionym w albańskim duchu, aby ponownie ożywić i urzeczywistnić albańską tradycję (w niemal "archeofuturystycznym" stylu). Stąd też pole metapolityczne jest naszym priorytetem. Ponadto nie wierzymy w masowe ruchy polityczne, więc wszystko, co obce walce kulturowej, jest dla nas czymś pozbawionym jakiegokolwiek zainteresowania. Działania które wykonujemy są zorientowane na walkę kulturową, walkę o wyjaśnienie i rozpowszechnienie światopoglądu Ducha Albańskiego.
Bez wykonania tego zadania w pierwszej kolejności, nie można mieć żadnego realnego wpływu. Co gorsza: demokracja, będąc przede wszystkim atmosferą korupcyjną, skorumpuje i obali każdy ruch, zwłaszcza jeśli nie ma on silnej doktryny zakorzenionej w jasnym światopoglądzie. Tak więc aktywizm zewnętrzny kończy się niestety dla wielu jałową i bezcelową agitacją. Każdy jest u nas mile widziany, dlatego nasza działalność koncentruje się na wewnętrznej formacji naszych członków. Za Nietzschem pragniemy, aby nasi członkowie i promowane przez nas elity różniły się od Pelasgian (nasz slang na nieudane albańskie bydło pozostawione przez komunizm i pozbawione duszy przez kapitalizm) jak ludzie od małp.
Zresztą światopogląd, który chcemy rozpowszechniać, może być bardziej obecny u zwykłych ludzi niż u intelektualistów. Niemniej jednak, im bardziej świadomie się go wyznaje, wyraża i wciela, tym bardziej ten żywy przykład naszego światopoglądu będzie miał wpływ skuteczniejszy niż jakiekolwiek demokratyczne wybory. Rozwijając trafny cytat Mussoliniego "Z mojej strony wolę pięćdziesiąt tysięcy karabinów niż pięć milionów głosów", możemy powiedzieć, że poprzez walkę kulturową wolimy zamienić nasz światopogląd w duchowe karabiny dostępne dla powiedzmy trzech tysięcy jednostek, bo one zawsze będą skuteczniejsze niż trzy miliony wyborców pozbawionych jakiegokolwiek światopoglądu.
Najdzielniejsze i najmądrzejsze jednostki naszego narodu w rzeczywistości już tworzą intelektualną i duchową arystokrację w prawdziwym tego słowa znaczeniu: są najlepszym produktem naszego narodu, ale nie zdają sobie z tego sprawy z powodu demokratycznej atmosfery i niestety marnują swój czas. Stąd też działania, które prowadzimy, są w większości symboliczne i pedagogiczne. Pozostaje jednak nacisk na wewnętrzną formację metapolityczną, na (re)kształtowanie Ja zgodnie z Duchem Albańskim, na zgromadzenie jak największej liczby jednostek i dopiero wtedy może się w końcu wyłonić elita godna światopoglądu, który wcielamy w życie.
-
Jaka jest Wasza opinia na temat partii rządzącej i polityki w Albanii?
Niestety, triumf komunizmu w naszym kraju doprowadził do fizycznego i intelektualnego wykorzenienia całej albańskiej kultury politycznej sprzed 1945 roku, która była niezgodna z komunizmem. Zastąpiła ją parodia składająca się z mieszanki komunistycznej propagandy i szowinizmu, mająca służyć własnym celom i obsesjom komunistów (jak ateizm, izolacjonizm, "protochronizm", paranoja...). Chociaż miejscowa elita komunistyczna była początkowo w kontakcie z resztą bloku wschodniego, z powodu regularnych destabilizujących epuracji i całkowitej izolacji dyplomatycznej (Albania wycofała się z Układu Warszawskiego i zaprzestała wszelkich stosunków dyplomatycznych z blokiem wschodnim w 1968 r., i podobnie zaprzestała stosunków dyplomatycznych z Chinami w 1978 r., aby pozostać ostatnim krajem stalinowskim w Europie aż do 1992 r.) miejscowa elita polityczna stawała się coraz bardziej żałosna. Po upadku komunizmu, na albańskiej scenie politycznej zapanowała więc pustka, którą szybko wypełniła komunistyczna klika przekształcona w ostatniej chwili na demokratów, by zapewnić sobie władzę tylko dla siebie.
Tak więc od 1992 roku do dziś rządzący (z lewicy lub prawicy) to synowie dawnych aparatczyków Albańskiej Partii Komunistycznej, jeśli ci nie byli członkami trzeciej kategorii. Oczywiście po upadku bloku wschodniego postawa "skrajnie komunistyczna" przesunęła się w stronę postawy "skrajnie kapitalistycznej" wśród partii albańskich, zwłaszcza że kapitalizm i liberalizm oferowały ocalałym z komunistycznego koszmaru wszystko, czego pozbawiono ich w Albanii. Postawa "pro zachodnia" została jeszcze bardziej zaakcentowana po wojnie w Kosowie w 1999 roku. Od tego czasu scena polityczna w Albanii była zdominowana przez nieoficjalny dwupartyjny system polityczny złożony z "prawicowej" Partia Demokratike (Partia Demokratyczna) i lewicowej Partia Socialiste (Partia Socjalistyczna), podczas gdy różne inne partie łączą się z nimi w koalicje. Partia Demokratyczna rządziła głównie po latach od upadku komunizmu, podczas gdy Partia Socjalistyczna rządzi już prawie 10 lat (a wcześniej od 1997 do 2005 roku).
Mając na uwadze ten obraz łatwo zrozumieć, że po obecnych albańskich partiach politycznych nie należy się niczego spodziewać. W partiach tych rządzą duchowi lub biologiczni spadkobiercy komunizmu, którzy do dziś zatruwają nam życie, bo oczywiście nie pofatygowali się nawet, by rozpocząć jakąkolwiek dekomunizację (jak w Polsce). Uznali jedynie zbrodnie komunistyczne, ale wzbraniają się przed zakazaniem symboli komunistycznych lub otwarciem archiwów Sigurimi (albańskiej tajnej policji komunistycznej), aby opublikować nazwiska jej współpracowników (wciąż żyjących i z pewnością stojących na czele wielu partii politycznych). Co więcej, ich katastrofalna polityka, ogólna korupcja i ich wierność globalizmowi pustoszy nasz kraj dzień po dniu, powodując w ten sposób trwające Wielkie Zastępowanie rodowitych Albańczyków przez różnych uchodźców z Bliskiego Wschodu lub działaczy politycznych, których USA podrzucają tutaj, ponieważ obecna ex-komunistyczna i pro-globalistyczna klasa polityczna zamieniła nasz kraj w kupę śmieci. Ale oczywiście po raz kolejny można było się tego spodziewać, bo komunizm i kapitalizm to dwie strony tej samej globalistycznej monety.
Nie ma żadnej politycznej nadziei dla Albanii, ponieważ wszystkie poprzednie możliwości dekomunizacji kraju zostały zaprzepaszczone: monarchia sprzed 1945 roku nie została przywrócona (wybory zostały sfałszowane); podczas stanu anarchii w 1997 roku w Albanii masy były motywowane szybkimi osobistymi korzyściami (konsekwencja 50 lat wymuszonej przez komunistów nędzy materialnej) i zwróciły się ku bandytyzmowi, psując w ten sposób złotą okazję do brutalnej, ale skutecznej dekomunizacji (jak w Rumunii); obecne główne partie i ruchy "nacjonalistyczne" bezwarunkowo popierają demokrację i są bezsensownie szowinistycznymi lub obywatelskimi nacjonalistami z przestarzałymi poglądami i "doktrynami" nie nadającymi się do wyzwań XXI wieku, co ilustruje całkowita porażka "populistycznej" partii Aleanca Kuq e Zi (Czerwono-Czarny Sojusz).
Jednak po prawie 30 latach z dnia na dzień staje się coraz bardziej jasne, że jedynym rozwiązaniem dla Albańczyków jest trzecia droga. Ale jak wyjaśniono wcześniej, najpierw konieczne jest (ponowne) połączenie z Albańskim Duchem i rozpowszechnienie związanego z nim światopoglądu. W istocie, nieudany i dysgeniczny albański "materiał ludzki" pozostawiony przez komunizm nie nadaje się do niczego, poza służeniem swoim globalistycznym i krypto-komunistycznym panom, aż do jego ostatecznego zastąpienia przez migrantów z Bangladeszu lub Afganistanu. Tylko (ponowne) pojawienie się albańskich duchowych arystokratów, elit z odpowiednim światopoglądem lub doktryną, może pokonać polityczny monopol duchowych spadkobierców komunizmu, kierować biegiem wydarzeń i wyrzucić komunistyczne śmieci wciąż obecne w kraju.
-
Jak wygląda scena kibicowska w Albanii? Które ekipy identyfikują się jako prawicowe czy lewicowe?
Piłkarska scena polityczna w Albanii ma wielką historię, ze względu na fakt, że Albania była pod reżimem komunistycznym i wraz z innymi dziedzinami, komunizm wsadził swój nos również w sprawy piłkarskie. Z powodu tego czerwonego wpływu cały naród został podzielony na tych z komunistycznym podejściem i tych z antykomunistycznym, tak też było z kibicami, którzy wcześnie w historii byli pozycjonowani w poszczególnych obozach politycznych. Najstarsze albańskie kluby piłkarskie, takie jak KF Vllaznia (Shkoder), KF Tirana (Tirana), KF Teuta (Durres), KF Elbasani (Elbasan), KF Besa (Kavaje) itd. to drużyny, które powstały głównie w latach 20-tych i 30-tych, natomiast drużyny takie jak KF Partizani (1946), który został założony rok po Partizanie Belgrad (1945) i KF Dinamo (1950), który został zbudowany z wzorców krajów związku radzieckiego, to drużyny, które na przestrzeni dziejów były uprzywilejowane przez system, a ich kibice składali się z ludzi podporządkowanych władzy i komunistycznych szpiegów. Prawie wszyscy kibice starych drużyn byli przeciwni tym dwóm komunistycznym drużynom.
Dziś tradycja nacjonalistyczna i antykomunistyczna jest kontynuowana, w innej formie, w innym systemie i w innej epoce. Największa konfrontacja polityczna pojawia się w derbach stolicy między kibicami Tirany (Tirona fanatics / prawicowych nacjonalistów) i kibiców Partizana (ultras guerrillas / czerwonych skurwysynów), regularnie dochodzi między tymi kibicami do chuligańskich starć na ulicy, które w większości z nich czerwoni sromotnie przegrywali. Rywalizacja toczy się również na trybunach stadionu przy śpiewach i okrzykach, gdzie kibice Tirany chóralnie krzyczą, że kibice Partizana wraz z ich drużyną to serbskie i komunistyczne bękarty. Kilka lat temu został wywieszony baner z napisem który brzmiał: "otwieramy dla was Auschwitz". Rywalizacja polityczna była, jest i będzie zawsze obecna, dopóki nie znikną komunistyczne kluby.
Należy wspomnieć, że albańska piłka nożna i federacja piłkarska w Albanii jest całkowicie zawładnięta przez mafię, a albańska mafia federacji piłkarskiej jest tak potężna, że ma ogromne znaczenie nawet w decyzjach, które zapadają w UEFA. W Albanii piłka nożna została pozostawiona w całkowitym zapomnieniu, w nędznym stanie i w całkowitej anarchii, gdzie nie można jej nazwać nawet sportem. Futbol w Albanii ma długą tradycję, nasze kluby zostały założone bardzo wcześnie i są starsze niż niektóre z największych drużyn w Europie, ale ta tradycja sportowa nie była kontynuowana dalej, została ona stłumiona przez polityczną i historyczną biurokrację w naszym kraju.
Wróćmy jednak do naszego podejścia jako ATP. Choć piłka nożna oferuje adrenalinę, popularność i wszystko co piękne, to w obecnych czasach jest narzędziem usypiającym masy. Kiedyś w starożytnym Rzymie, gdy tylko cesarze borykali się z porażkami w rządzeniu, organizowali wielkie pokazy gladiatorów, a lud zapominał o wszystkim innym. Dziś znajdujemy się w czasach, w których Europa i jej narody przechodzą okres, w którym zagrożone jest samo istnienie narodów i każdego z nas. W tej sytuacji piłka nożna jest ogromną stratą czasu i energii. Dziś potrzebujemy bojowników spraw narodowych, którzy walczą o ojczyznę i przyszłość swoich dzieci, nie potrzebujemy chuligańskich pijaków, którzy nie potrafią nawet nad sobą zapanować. Musimy realizować wyższe cele niż piłka nożna tocząca się po boisku, przynajmniej obecnie w tych szalonych czasach, w których żyjemy, potrzebujemy silnej organizacji politycznej i nic więcej!
-
Jaki jest stosunek Albańczyków do Włoch Mussoliniego i jego osoby?
Pomimo prawie 45 lat nieprzerwanej komunistycznej propagandy o tym, co było europejską Koreą Północną, stosunek Albańczyków do Włoch Mussoliniego jest w większości neutralny, ale wielu nadal uważa zgodnie z komunistyczną propagandą, która pokazuje im państwo włoskie za rządów Mussoliniego: jako złą faszystowską dyktaturę, która najechała Albanię, chociaż niektórzy postrzegają Włochy Mussoliniego pozytywnie, ponieważ w ciągu kilku lat zrobił dla Albanii więcej niż Imperium Osmańskie w ciągu 5 wieków.
Albańscy komuniści zamazali prawdę o związkach Mussoliniego z Albanią, myląc XIX-wieczne Włochy z Włochami Mussoliniego. Od zjednoczenia Włoch (1871) do zwycięstwa Albanii nad Włochami w bitwie o Wlore (1920), Włochy miały dwuznaczną, półimperialną postawę wobec Albanii: albo chciały ją skolonizować, albo zagarnąć jedną część, a drugą zamienić w marionetkowe państwo. Wraz z objęciem władzy przez Mussoliniego, siły wcześniej dążące do kolonizacji Albanii musiały pójść na kompromis z Duce, ale z drugiej strony faszyzm musiał poradzić sobie z tymi wszystkimi siłami oportunistycznymi. Jak zauważył Evola w swoich komentarzach na temat faszyzmu, rezultat był taki, że siły te regularnie podcinały faszyzmowi skrzydła lub zmuszały go do działania wbrew jego głównej ideologii. I tak właśnie było w przypadku stosunków włosko-albańskich.
Początkowo, ponieważ Włochy miały roszczenia terytorialne wobec Jugosławii, plany Mussoliniego zakładały, że Albania będzie dla Włoch tym, czym Portugalia dla Anglii: wiecznym sojusznikiem. Stąd też rozwijanie bliskich więzi, wzmacnianie włoskiej miękkiej siły w Albanii. Umacnianie przyjaźni między Włochami a Albanią we wszystkich dziedzinach, bez zagrażania niepodległości Albanii, były kluczowymi kierunkami polityki Mussoliniego. Duce zawsze sprzeciwiał się więc planom projektowanym przez dawne włoskie siły imperialistyczne, aby pozwolić Jugosławii na rozbiórkę Albanii, a w zamian uzyskać terytoria, do których rościły sobie prawo Włochy. Inwazja na Albanię w kwietniu 1939 roku była czymś bardzo niespodziewanym dyplomatycznie, a dla jej wyjaśnienia można wskazać na albańskiego króla, obawiającego się włoskiego monopolu w kraju i starającego się nie wkładać wszystkich jaj do jednego koszyka, szukającego innych partnerów i oczywiście bardzo szczególną sytuację europejską na początku 1939 roku. Co więcej, Mussolini od 1936 roku nie był już osobiście odpowiedzialny za politykę zagraniczną faszystowskich Włoch, więc winnym inwazji Włoch na Albanię w 1939 roku był jego zięć i minister spraw zagranicznych: Hrabia Ciano.
Ciano jest przykładem oportunistycznego burżuja obalającego włoski faszyzm od wewnątrz, o którym mówił Evola (skończyłby zdradzając własnego teścia). Przeformułował stare włoskie ambicje imperialne wobec Albanii, by służyły jego własnym celom, stąd tak usilnie je promował. Zresztą po inwazji wizja Mussoliniego dla Albanii nadal była sprzeczna z planami Ciano: Albania nie była kolonią, ale zjednoczona z monarchią włoską na mocy unii personalnej (jak Szkocja i Anglia), Albańczycy byli uznawani za równych Włochom i korzystali z tych samych praw i obowiązków, irredentyzm Albanii stał się nowym irredentyzmem Włoch, Włochy rozwijały Albanię na wszystkich płaszczyznach itd. Stąd też cytat Mussoliniego "L'Albania è nel mio cuore" (Albania jest w moim sercu) był w pewnym stopniu prawdziwy: po raz pierwszy w swojej historii Albania została najechana przez przyjazne mocarstwo o przeważnie dobrych intencjach.
Podsumowując, Duce jest człowiekiem niesprawiedliwie pogardzanym przez albańskich komunistów. Ale ci sami, którzy wyszydzali go za militarną okupację Albanii, zapominają wspomnieć, że w przeciwieństwie do poprzednich okupacji, Włochy Mussoliniego promowały albańską tożsamość, język, historię, bohaterów i utworzyły Wielką Albanię, łącząc wszystkie albańskie ziemie w jedno autonomiczne państwo albańskie. Dziwne" zachowanie jak na obcego najeźdźcę o złych zamiarach, jak to przedstawiała komunistyczna propaganda... Jeśli chodzi o nas, to nasz stosunek do Duce jest taki, że uważamy go za pierwszego rewolucyjnego przywódcę, który zakwestionował zasady Rewolucji Francuskiej z 1789 r., który dzięki swojej energii, socjalistycznemu pochodzeniu, ale jednocześnie antymarksistowskim poglądom, oraz doświadczeniu z pierwszej ręki na froncie zrozumiał znaczenie pojęcia ojczyzny dla swojego narodu. Nakazał im zatem, by nie szukali ślepo prywatnych interesów szkodliwych dla ich większego dobra, ale by dążyli do większego dobra wszystkich Włochów i chronili je, dzięki czemu ponownie połączyli się ze swoją dawną chwałą.
Tomasz Szczepański - Kwestia żydowska w Polsce współczesnej – realny problem społeczny a nie straszak oszołomów (polemika z tekstem Dymitra Smirniewskiego– „Żydzi, czyli straszak na wróble dla idiotów”)
Nie ulega wątpliwości, że problematyka stosunków polsko-żydowskich zajmowała po tożsamościowej stronie sceny polskiej także osoby mało poważne, niezrównoważone i niekiedy mające problemy osobowościowe. W połączeniu ze skłonnościami wielu takich osób do szermowania już na pierwszy rzut oka wątpliwymi teoriami zrozumiałe, że reakcją na to jest porzucenie wypowiadania się na ten temat. Zwłaszcza, że każdą taką wypowiedź wyłapują media wrogie środowiskom tożsamościowym.
To wszystko jednak nie oznacza, że z zajmowania się problemem należy zrezygnować.
Uwaga ogólna – Polska jest częścią cywilizacji Zachodu wobec której Żydzi (jako osobna od niej zbiorowość, ale zasadniczo żyjąca w jej ramach) prowadzą określoną politykę. A są na tyle ważnym podmiotem stosunków międzynarodowych, że polityka ta wpływa na cały Zachód. Nawet zatem, gdyby w Polsce nie mieszkał ani jeden Żyd i tak problematyka żydowska powinna nas w pewnym stopniu obchodzić.
Nie będę też rozwijał tematu skutków dla stosunków polsko-żydowskich wynikających z faktu, że większość Polaków wyznaje religię pochodzenia żydowskiego, choćby z faktu, że włączyłoby do naszych rozważań tematy bardziej historiozoficzne niż bezpośrednio polityczno-społeczne. O tych skutkach pisała zresztą „Zadruga” od dawna.
Mówiąc polityka mam na myśli także politykę kulturalną. Warto zauważyć, że w dużej mierze dzięki wywieraniu wpływu na kulturę Zachodu Żydzi uzyskali w jego ramach pozycję uprzywilejowaną.
Powtórzę za Kevinem McDonaldem, że celem przebudowy kultury Zachodu podjętej przez Żydów jest takie jej ukształtowanie, aby była jak najkorzystniejszym środowiskiem dla Żydów (aby zwiększała ich szanse ewolucyjne). W szczególności chodzi o to, aby narody Zachodu nie mogły już nigdy więcej Żydom zagrozić. Dlatego zwalczana jest każda silna tożsamość narodowa lub religijna (oczywiście z wyjątkiem żydowskiej) choć niekiedy odbywa się to w sposób subtelny. I tak środowisko żydowskie może popierać jakiś jeden nacjonalizm przeciw drugiemu, albo religię jakiejś mniejszości, żeby osłabić dominującą na danym obszarze większość. (W końcu nie ja stworzyłem bonmot, że „nie ma takiego nacjonalizmu, którego środowisko „Gazety Wyborczej” nie użyłoby przeciw polskiemu”. Oczywiście nie można sprowadzić „Gzesty Wyborczej” tylko do lobby żydowskiego, ale jak stwierdza dysydent z tego środowiska Michał Cichy – pracujący tam przecież wiele lat – w znanym wywiadzie Wojna pokoleń przy użyciu "cyngli", że nie można zrozumieć tego środowiska bez roli czynnika żydowskiego). Dążenia te – pragnienie swoistego „sformatowania” kultury Zachodu - są dla tego ostatniego czymś śmiertelnie niebezpiecznym. Republiki - a państwa Zachodu są nimi w sensie klasycznym (nawet jeśli część to monarchie konstytucyjne) nie mogą przetrwać bez cnoty (w znaczeniu „Virtus”) ich obywateli. Żadna bowiem przewaga materialna i techniczna nie zastąpi zdolności do poświęcenia swojego osobistego interesu w imię wspólnoty, do której się należy, a taka zdolność zawiera się w pojęciu cnoty obywatelskiej. Najlepsza broń nic nie znaczy, jeśli żołnierz w nią uzbrojony rzuci ją do rowu i ucieknie. Najlepsze przepisy antykorupcyjne okażą się bezskuteczne, jeśli powszechnym będzie przekonanie, że polityka jest tylko zawodem służącym wzbogaceniu uprawiającego ten zawód, a nie powołaniem i służbą wspólnocie politycznej. To co przypominam, to są banały, konieczność ich przypomnienia stanowi też przyczynek do diagnozy, jak złe jest obecne położenie cywilizacji zachodniej. Widoczne dla wszystkich sukcesy Ukrainy w obronie przed znacznie silniejszym agresorem są najnowszą ilustracja tych słów – powszechnie podkreślana jest wola oporu ukraińskiego wojska i większości społeczeństwa jako czynnik istotnie przyczyniający się do sukcesów w odpieraniu agresji. A historia społeczeństw ludzkich jest całą kopalnią takich przykładów. Wsparcie lobby żydowskiego dla permisywizmu i indywidualistycznego hedonizmu, ale przede wszystkim propaganda nienawiści do kultury własnej (ojkofobia) a w planie społecznym – dla kolonizacji krajów cywilizacji Zachodu przez ludność obcą ("multikulturalizm") oznacza w perspektywie dążenie do upadku tej cywilizacji. Powtórzę – ta zagadnienia są aktualne także dla nas, niezależnie od liczby Żydów zamieszkałych w obecnej Polsce.
Ponadto z racji faktu, że USA są naszym najważniejszym sojusznikiem a wszechstronny wpływ lobby żydowskiego w tym kraju (dobrze znany i po wielokroć opisany) sprawia, że problematyka żydowska rzutuje na szeroko rozumiane stosunki Polska-USA. To kolejny powód dla których należy wyodrębniać stosunki polsko-żydowskie jako osobne zagadnienie polityczne, daleko wykraczające poza stosunki Polska-Izrael.
Przechodząc do spraw wewnątrz polskich – istnienie w Polsce dobrze zorganizowanej i zasobnej społeczności żydowskiej jest faktem. Jest ona liczniejsza niż te 7 353 obywateli polskich, które podczas przeprowadzonego w 2011 r. Narodowego spisu powszechnego ludności i mieszkań zadeklarowało narodowość żydowską. Należy przypuszczać, że jakaś część tej społeczności nie podała narodowości do spisu z różnych powodów – w niektórych wypadkach mogła być świadoma chęć ukrycia, w innych np. hołdowanie „obywatelskiej koncepcji narodu” , albo uznanie, że naród jako kategoria wykluczająca nie powinien być deklarowany (domniemywam, że co najmniej niektórzy z nich naprawdę wierzą w bzdury, które głoszą). Ich też należy liczyć jako zasób społeczności żydowskiej w Polsce. Nie wiemy przecież jaką narodowość (i czy w ogóle) podał w spisie Adam Michnik. Nikt znający rzeczywistość społeczną III RP nie ma jednak wątpliwości, że w sporze polsko-żydowskim stoi on po stronie żydowskiej. (Choć on i jego zwolennicy powiedzą, że zawsze po stronie prawdy). Nawet jednak gdybyśmy podwoili liczbę spisową i orzekli, że należy określić liczbę mniejszości żydowskiej w Polsce na kilkanaście tysięcy, to nadal jest to liczba znikoma w skali kraju i biorąc pod uwagę tylko liczby, ktoś mógłby zapytać – w czym problem?
Otóż siła tej społeczności nie wynika z jej liczby, lecz – gdy mówimy o wewnątrzkrajowych czynnikach - ze zwartości (mimo różnic wewnętrznych) poziomu wykształcenia i umiejscowienia w strukturze społecznej. Dodatkowo pomoc z zewnątrz, na którą mogli i mogą liczyć wraz z szeroką siatką kontaktów międzynarodowych pozwalających tę pomoc szybko uruchomić, co jest czynnikiem całkowicie niezależnym od ich położenia wewnątrz Polski. A ich znaczenie międzynarodowe sprawia, że trudno jest ją reglamentować. Przypomnę, że reżim gen. Jaruzelskiego zalegalizował w 1982 r. pomoc organizacji „Joint” (American Jewish Joint Distribution Committee) dla społeczności żydowskiej w PRL, której działalności zakazały władze PRL w 1967. Jeżeli więc dyktator dysponujący wojskiem, policją i poparciem Sowietów (i w okresie stanu wojennego) uznał za wskazane stworzyć w systemie reglamentującym kontakty zagraniczne ludności oficjalną lukę dla kilkutysięcznej raptem społeczności, ma to swoją wymowę.
Punktem wyjścia dla dokładniejszego rozważania tej kwestii w społeczeństwie polskim musi być rok 1945 i rola frakcji żydowskiej w PPR/PZPR i w ogóle tej społeczności w komunizmie polskim. Mniej więcej 1% społeczeństwa polskiego jaki ta społeczność wówczas stanowiła (odnotowano 240 tys. w 1946r. w PRL był problem ze statystyką narodowościową, zatem należy ostrożnie podchodzić do podawanych liczb) stał się istotnym komponentem zaplecza społecznego nowej władzy, narzuconej przez Sowiety i mającej marginalne poparcie społeczne w społeczeństwie polskim (co nie znaczy, że całkiem nie istniejące, choć to już inny temat). Zauważmy, że okupację niemiecką mieli szansę przeżyć przede wszystkim Żydzi zasymilowani, łatwiej mogący udawać Polaków, co łączyło się zresztą często z faktem lepszego wykształcenia. Armii Czerwonej zawdzięczali przynajmniej przeżycie, co stawiało ich automatycznie w innym położeniu psychologicznym niż Polaków, dla których Sowiety były drugim okupantem, a w najlepszym razie protektorem państwa zależnego (nawet jeśli to państwo określone możliwości stwarzało). Wobec tego byli en masse nie podejrzewani o związki z podziemiem niepodległościowym, a ponieważ często posiadali jakieś wykształcenie wyższe niż podstawowe (w kraju o zdziesiątkowanej przez okupantów inteligencji) byli naturalnym kandydatem do zatrudnienia przez nową władzę w szeroko rozumianej administracji i strukturach państwa. Dotyczyło to nie tylko przedwojennych komunistów, choć oni – z racji widocznej obecności w UB czy partii budzili szczególną uwagę. (Pewną analogią w mikroskali jest podobne położenie mniejszości białoruskiej na Białostocczyźnie po 1944.r. Jako nie podejrzewani o związki z podziemiem chętnie byli zatrudniani w strukturach nowej władzy, co na dziesięciolecia zatruło stosunki polsko-białoruskie na tym terenie).
Eksponowane stanowiska jakie zajmowali Żydzi po 1945 sprzyjały wyolbrzymianiu ich liczby w Polsce, czego echa można było usłyszeć jeszcze niedawno. Ona sama miała jednak mniejsze znaczenie niż umiejscowienie w strukturze społecznej. Jak głosił popularny w latach stalinizmu dowcip – „Żydów w Polsce jest tylko trzech – jeden w rządzie, drugi w sądzie, a trzeci w MHD (Miejski Handel Detaliczny)”. Warto zauważyć, że odrębność kulturowa ułatwiała też „szczelność” nowej władzy wobec możliwej próby penetracji ze strony niepodległościowego podziemia. Udawanie przedwojennego komunisty o korzeniach żydowskich przez kogoś z zewnątrz, oznaczałoby konieczność posiadania dobrej znajomości marksizmu, ale i języka jidysz, pomijając już to, że przydałby się odpowiedni wygląd. Nie tak prosto byłoby znaleźć w szeregach WiN czy NSZ kogoś, kto spełniałby te trzy warunki.
Komuniści zdobyli władzę dzięki poparciu Moskwy, co jest truizmem, tym bardziej jednak starali się uzyskać pozór bycia autentycznym polskim ruchem politycznym. Sytuacja w której poważna część ich elity ma niepolskie pochodzenie (a dodać należy jeszcze niepolskich doradców, owych POP-ów tj. Pełniących Obowiązki Polaka, oddelegowanych do WP i MBP obywateli sowieckich, a na Białostoczcyźnie - Białorusinów) była politycznym obciążeniem.
Komuniści zdawali sobie z tego sprawę, podjęli więc próbę ukrycia roli elementu żydowskiego – temu służyła akcja nadania żydowskim komunistom polskich nazwisk, wspierana przez partię komunistyczną. Zofię Gomułkową (właściwie Liwa Szoken) która stała na czele komórki nadającej żydowskim towarzyszom polskie nazwiska nazwano żartem z racji tej funkcji „Janem Chrzcicielem z PPR”. Dotyczyło to też nieżyjących – Hanka Sawicka występowała w potocznej propagandzie jako Sawicka a nie pod prawdziwym żydowskim nazwiskiem Szapiro itp. Na ten temat powstawały zresztą też dowcipy – żywa dokumentacja procesu społecznego.
Rola tego lobby w umocnieniu władzy komunistów, zwłaszcza w okresie 1948-1956, kiedy to tworzyli istotną część Biura Politycznego KC PZPR, jest powszechnie znana. Z trzech wiodących członków Politbiura w tym czasie (Bierut, Berman, Minc – choć do tego grona dodaje się Romana Zambrowskiego pochodzenia żydowskiego) tylko Bierut był Polakiem. Osobną sprawą jest fakt posiadania przez część działaczy PZPR narodowości polskiej żon pochodzenia żydowskiego (znany przypadek Gomułki ale i Edwarda Ochaba). Pozostające raczej w cieniu, często lepiej wykształcone od swoich mężów wywierały z pewnością istotny, choć trudno uchwytny źródłowo, wpływ.
Rok 1956 oznacza polonizację systemu także na tym polu, ale nie zmienia to faktu istnienia frakcji żydowskiej w PZPR jako zorganizowanej siły. Znany pamflet W. Jedlickiego „Chamy i Żydy” jest tego chyba najgłośniejszym świadectwem, wśród całego szeregu innych.
Złamanie siły frakcji żydowskiej w PZPR i ostateczne usunięcie jej przedstawicieli z kręgów władzy w 1968 r. uruchomiło proces ostatecznego zerwania tego środowiska z marksizmem (przedstawiciele starszego pokolenia typu Hass, Schaff czy Berman byli jednak wyjątkami i na marginesie). Również na emigracji przy klasycznym marksizmie pozostały raczej okruchy tego środowiska (trockistowska „Walka Klas” była jednak marginesem emigracji „marcowej”, w przeciwieństwie do „Aneksu”).
Opisany jest proces zdominowania przez to środowisko lewicowo-liberalnego („demokratycznego”) skrzydła opozycji w Polsce, a w następstwie czego - zajęcia istotnych pozycji w ruchu „Solidarności” i w szeroko rozumianych elitach III RP. Czytelnicy „Szturmu” powinni znać choćby „Michnikowszczyznę” Ziemkiewicza.
Nawiasem – ciekawym tematem na artykuł byłoby prześledzenia jak to środowisko buduje swój obraz w społeczeństwie polskim od lat 80-tych do chwili obecnej. W l. 80-tych samo stwierdzenie, że ta mniejszość istnieje mogło być potraktowane jako przejaw antysemityzmu, który z kolei sam w sobie był traktowany także jako przejaw ulegania propagandzie komunistycznej czy wręcz jej powtarzania. Zatem przyjmowano, że władza i opozycja jako istotne kryterium oceny politycznej uznają stosunek do nieistniejącej mniejszości. Coś takiego spotkało Korwina-Mikke, który raz w jakiejś polemice stwierdził, że ta mniejszość w Polsce istnieje i nie jest tak znikoma jak się przyjmuje i został zaatakowany nie jako ktoś, kto jest w błędzie, ale jako ktoś nieprzyzwoity. Jednak od 1989 mamy eksplozję czegoś czego wczoraj miało nie być.
Jest oczywiście powszechnie znaną rzeczą, że propaganda komunistyczna po 1980 usiłowała grać faktem, że lobby żydowskie jest silne w środowisku doradców NSZZ „S”, czego klasycznym przykładem był kolportaż najprawdopodobniej zmyślonego przez SB, rzekomego wywiadu z Bronisławem Geremkiem. Innym może być publicystyka legalnego ZP „Grunwald”. To spowodowało, że środowiska opozycyjne (a był to głos większości narodu, co dowodnie pokazały wybory do Senatu 1989r.) wszelkie poruszenie tej tematyki w kontekście realnego czynnika politycznego, a nie zjawiska czysto historycznego lub kulturalnego, traktowały bardzo podejrzliwie. Żydzi byli w końcowym okresie PRL immunizowani na krytykę, a dowcip z lat 80-tych „Odnośnie mody - co się obecnie nosi w Warszawie? Żydów - na rękach” niewiele odbiegał od rzeczywistości.
Środowiska niezależne, które były nastawione do tej mniejszości krytycznie lub wrogo – głównie małe grupki endeckie – kompromitowały się nie ukrywaną prorosyjskością (Niezależna Grupa Polityczna najdłużej istniejąca z tych grupek określała się wprost jako „niekomunistyczna orientacja proradziecka”) oraz słabo ukrywaną obroną PRL, połączoną z nadzieją, że zaistnieją w rzeczywistości PRL jako rodzaj koncesjonowanej opozycji, partner raczej wyimaginowanego „patriotycznego skrzydła PRL”. ( W rzeczywistości nic nie mogli PZPR zagwarantować, może poza usługami agenturalnymi, więc nie było takiej możliwości). W sytuacji gdy zdecydowana większość aktywnej („pasjonarnej” używając terminu Gumilowa) części społeczeństwa była społeczeństwem zbuntowanym i trwale PRL odrzucającym, powyższy opis skazywał je na marginalizację, nawet jeśli zdarzyło im się powiedzieć coś interesującego.
W III RP Żydzi utrzymali status grupy uprzywilejowanej, w pewnym sensie rozszerzając już ten, jaki mieli w ramach „kontrelity” schyłku PRL (tzn. opozycji demokratycznej). Nie mówię tu tylko o pomocy jaką III RP udzieliła dla migrujących z ZSRR Żydów (operacji „Most” 1990-1992, dobrze przecież opisanej) bo to można traktować jako element polityki zagranicznej i to nie tyle stosunków z Izraelem (świeżo wówczas nawiązanymi) ile z USA. Ale już ustawa o „Ustawa o stosunku Państwa do gmin wyznaniowych żydowskich w Polsce” (1997) była, jak to formułował Stanisław Michalkiewicz, „rodzajem łapówki” dla tego lobby. Ponieważ uległa zerwaniu ciągłość faktyczna i prawna między gminami żydowskimi istniejącym do momentu eksterminacji Żydów przez Niemców (ostatecznie 1943-1944) a tymi powstającymi w III RP, nie należało mówić o zwrocie mienia (zagrabionego tamtym organizacjom przez Niemców i przejętego następnie jako mienie poniemieckie, przez PRL) ale o akcie nadania odpowiedniej ilości imiennie wyliczonego mienia (budynków synagog i innych obiektów służących kultowi religijnemu), proporcjonalnego do liczebności i rozmieszczenia tej społeczności w Polsce i jej rzeczywistych potrzeb. Ustawa w przyjętym kształcie otworzyła drogę do działań o charakterze spekulacyjnym, o czym sygnały pochodziły także ze strony środowisk żydowskich. Ponadto wprowadzając tylnymi drzwiami zasadę dziedziczenia mienia po linii etnicznej/wyznaniowej (potomkowie Żydów polskich albo konwertytów z PRL, tworzący powiedzmy „Gminę Wyznaniową Żydowską we Wrocławiu” „dziedziczą” po takiej gminie tworzonej przez niemieckich Żydów) otworzyła precedens, mogący mieć niebezpieczne dla Polski skutki w przyszłości, co objawiło się w chwili wysunięcia żądań w postaci tzw. „ustawy 447”.
Natomiast najistotniejszym zagadnieniem wydają mi się sukcesy lobby żydowskiego w kierunku osiągnięcia hegemonii kulturowej w Polsce. Wysiłki te znajdują zasadniczo zgodne poparcie obu skrzydeł elity (tzn. skrzydła kosmopolitycznego i tożsamościowego) błędnie, aczkolwiek potocznie, utożsamiane z „lewicą” i „prawicą”. Zaznaczam odmienność motywacji obu obozów – o ile w przypadku PiS mamy do czynienia z uznaniem, że dobre relacje z USA wymagają dobrych relacji polsko-żydowskich (pomimo woli obrony ze strony PiS pewnych rudymentarnych polskich interesów także na tym odcinku) o tyle w przypadku obozu kosmopolitycznego poza – w skrajnym wypadku – odrzucaniem pojęcia polskiego interesu narodowego w ogóle – mamy do czynienia ze zwykłym strachem. „Z Żydami jeszcze nikt nie wygrał” jak prywatnie pewien prominentny działacz SLD powiedział red. Michalkiewiczowi po publicznej dyskusji na temat stosunków polsko-żydowskich. On przytoczył te wypowiedź w jednym z felietonów i oddaje ona zdaniem istotę sprawy uległości polskiego obozu kosmopolitycznego wobec lobby żydowskiego. Odmiennie zatem niż w przypadku PiS, gdzie motywacją tej uległości jest też wzgląd na interes publiczny.
Częściowo te sukcesy wynikają z procesów całkowicie niezależnych od jakichkolwiek polskich działań. Ważnym czynnikiem jest tu hegemonia amerykańskiej kultury masowej, w której to Żydzi mają przecież rolę ogromną. Choćby ich obraz II wojny światowej, gdzie jawne kłamstwa o Polsce i Polakach są elementem ich polityki historycznej związanej z całą koncepcją „religii Holocaustu”, dobrze też w Polsce opisanej. O czarnym obrazie Polaków w produkcjach Hollywood też można się dowiedzieć, tu tylko temat sygnalizuję.
Innym elementem jest filosemicka postawa hierarchów ale i intelektualistów Kościoła Katolickiego, nadal uznawanego za instytucję narodową przez większość Polaków. Przez wiele lat sztandarowy dla formacji „katolicyzmu otwartego” (tzn. demoliberalnego, filosemickiego i filogermańskiego) „Tygodnik Powszechny” był katolicką tubą filosemityzmu, miano „Żydownika Powszechnego”, od dawna funkcjonujące, sam z dumą przyjął drukując numer z tym tytułem. (Piszę w czasie przeszłym, bo ostatnio nastąpiło zerwanie redakcji z instytucją kościoła.) Jednak sam „TP” to przecież skrajny przykład pewnego głębszego procesu, widocznego też dla postronnego obserwatora, nie mającego jakichś „insiderskich” informacji ze struktur KK. Proces ten ma także zewnętrzne źródła (choćby lewicowy zwrot KK podczas pontyfikatu Franciszka) i jest raczej niezależny od polskich działań.
Mniejszą rolę w tej hegemonii odgrywają jawne żydowskie działania kulturalne w Polsce. Bogata oferta imprez kulturalnych tej społeczności po części jest jednak przeznaczona dla niej samej, a samo uczestnictwo Polaka w jednym czy drugim wydarzeniu kulturalnym o niczym nie świadczy. Ostatecznie i ja mógłbym pójść obejrzeć coś na Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie.
Zastanawiam się na ile rozliczne deklaracje filosemickie (Betlejewski „Tęsknie za tobą Żydzie” jako pars pro toto) wynikają z istotnego przekonania czy z lęku przed siłą lobby i nadzieją na nagrodę. W takim razie byłyby tyle samo warte, co masowe uczestnictwo w pochodach pierwszomajowych przed Sierpniem 1980.
Istotniejszym wydaje mi się wizja roli Żydów jako da się wywieść z publicznych wypowiedzi głównej siły obozu tożsamościowego, tzn. PiS.
Liderzy tej partii oficjalnie prezentują „patriotyzm obywatelski” tzn. przekonanie, że samo tylko obywatelstwo tworzy wspólnotę polityczną. Rozumieją różnice kulturowe, ale zakładają wspólnotę wartości także na bazie faktu związków chrześcijańsko żydowskich. Jest to przekonanie, że każdy Żyd mieszkający w Polsce stanie się Berkiem Joselewiczem albo Szymonem Askenazym, bez wyjaśnienia, dlaczego właściwie miałoby to nastąpić. Wyliczanie znakomitych Polaków pochodzenia żydowskiego, jacy zaistnieli w naszej kulturze, a co do przesytu przedstawiają nam tradycyjni patrioci jako argument na rzecz „polsko-żydowskiej wspólnoty losu” jest przejawem albo manipulacji albo ignorancji. Abstrahuje bowiem taka wyliczanka od podstawowego faktu - przed okresem komunistycznym w naszych dziejach mieliśmy atrakcyjną kulturę i własne elity, do których asymilacja była odczuwana - także przez żydowskiego kandydata na inteligenta ze sztetlu - jako awans. W PRL ten mechanizm nie działał. Po 1945 nasze elity były zdziesiątkowane, a te nowe - poddane ideologicznej obróbce, sama zaś kultura była kulturą narodu który poniósł bezprzykładną klęskę, co siłą rzeczy ograniczało jej atrakcyjność. (Pomijając już materialne straty wojenne wspomnijmy tylko, że z 4 miast gdzie koncentrowała się większość instytucji kultury – Warszawa, Lwów, Kraków, Wilno - tylko Kraków został nie zniszczony w naszych granicach). Po 1945 r. straciliśmy wiarę we własną siłę i atrakcyjność i dopiero ostatnie lata (nie bez związku z widocznym kryzysem tak bardzo imponującego nam Zachodu) przyniosły pewną ograniczoną zmianę w tym względzie.
Wydarzenie jakim było wymuszenie przez Żydów na rządzie PiS zmiany ustawy o IPN spowodowało pewne otrzeźwienie w obozie PiS (co nazwałem symbolicznym zabójstwem Berka Joselewicza przez izraelskiego ministra Lapida) ale niestety nie zmieniło zasadniczej linii w zakresie relacji polsko-żydowskich. PiS nadal wierzy, że mogą być one dobre i na równych zasadach, a nie można w stosunkach z Żydami oczekiwać obu tych rzeczy naraz.
Ubocznym skutkiem tych nadziei jest kariera w polskich mediach tożsamościowych każdego Żyda, który coś życzliwego z jakichś względów zechce o Polsce powiedzieć. Spójrzmy choćby na pozycję Dawida Wildsteina - przeciętnego w końcu dziennikarza - czy Matthew Tyrmanda (choć na pewno działa też fakt, że są synami sławnych ojców). Czy bardziej wyrazisty przykład Jonny Danielsa, o którym nie wiem, czy może nie stanowi dowodu na nieśmiertelność postaci Nikodema Dyzmy. Zauważmy – Dyzma robił wrażenie, że zna się na tym co ważne – m.in. handel zbożem. Daniels „zna się” na stosunkach polsko-żydowskich i jego kariera byłaby najlepszym przykładem na to, co jest dla naszych elit ważne i jak bardzo p. Smirniewski jest w błędzie.
Poświęcam tu więcej uwagi obozowi tożsamościowemu, ponieważ filosemityzm w jego łonie może dać groźniejsze skutki. Od oikofobicznych i kosmopolitycznych zwolenników „Tygodnika Powszechnego”, „Gazety Wyborczej” czy „Krytyki Politycznej” trudno czegoś oczekiwać, ale też duża część społeczeństwa jest w miarę odporna na ideologię tych ośrodków. Zwłaszcza, że łączy się ona z hasłami nie popieranymi nawet przez dużą część elektoratu partii obozu kosmopolitycznego (np. poparcie dla multikulturalizmu tj. w praktyce niekontrolowanej emigracji jest niskie nawet w elektoracie PO) i ośrodki kierownicze tych elektoratów mają pewną trudność do przekonania ich do pełnego swojego programu. Dobrym przykładem może być tu stosunek do Marszu Niepodległości – tak naprawdę elity demoliberalne są przeciwne nie tyle nacjonalizmowi co nawet patriotyzmowi, a w ogóle wrogie wszystkiemu, co nie jest „nowoczesnością” demoliberalną i co odwołuje się do jakiejś silnej tożsamości. Ale na użytek zewnętrzny szukają jakiegoś „nowoczesnego” wyrazu patriotyzmu, nie popierając publicznie deklaracji jednego ze swoich przedstawicieli, który kiedyś ogłosił, że nic go nie obchodzi i on 11 listopada po prostu idzie na spacer. Albo innego co napisał że „patriotyzm jest jak rasizm”. To poszukiwanie „innej postaci wyrażania patriotyzmu” dowodzi, że część ich elektoratu jednak do jakiegoś się poczuwa i trzeba coś mu pokazać. Są tutaj hipokrytami, ale „hipokryzja to przecież hołd składany Cnocie przez Występek”, przypominając tu francuskiego aforystę.
Natomiast filosemityzm liderów obozu tożsamościowego może się utrwalić w podstawowej masie zwolenników tego obozu, bo – cokolwiek byśmy o tym nie sądzili – Kaczyński, Morawiecki czy Błaszczak są dla nich wiarygodni jako patrioci właśnie. Filosemityzm – przy utrzymaniu się dominacji tego środowiska –może wejść do normalnego elementu „wyposażenia intelektualnego” przeciętnego polskiego zwolennika tzw. „prawicy” (obozu tożsamościowego) przyczyniając się do wsparcia działań z polskiego punktu widzenia błędnych i szkodliwych. To jest groźne, bo póki co to oni reprezentują tą patriotyczną polską większość elektoratu – a „corruptio optimi pessima” jak dawno temu zauważyli Rzymianie.
Jak bardzo często problemem Polaków okazują się przede wszystkim sami Polacy. Jan Stachniuk napisał o tym interesującą książkę.
Barnim Regalica, W-wa luty 2023
Maksymilian Ratajski - Posypmy głowy popiołem
Właśnie zaczęliśmy kolejny już Wielki Post. Nie zamierzam tutaj pisać po raz setny o chodzeniu na Drogę Krzyżową czy Gorzkie Żale, odmawianiu Różańca, postanowieniach typu nie jedzenie słodyczy lub mięsa. Są to rzeczy ważne, ale często robimy je w sposób mechaniczny, ktoś w podstawówce założył, że w Poście nie je słodyczy, ma 30 lat i dalej tak wygląda jego Post. Żeby ten okres nie był tylko czasem kiedy ksiądz ubiera się na fioletowo, a czymś co przynosi realną zmianę na lepsze, stańmy w prawdzie ze swoim życiem i odpowiedzmy sobie szczerze na szereg trudnych pytań. Szczerze, bez okłamywania samych siebie, wybielania.
Czy regularnie się modlę? Czy moja modlitwa jest prawdziwa, wartościowa, czy jest tylko klepaniem formułek z przyzwyczajenia? Jak często się spowiadam? Jak często przystępuję do Komunii Świętej? Jak wygląda moje życie duchowe i relacja z Bogiem? Czy moja postawa w życiu codziennym świadczy o tym, że jestem katolikiem naprawdę, a nie tylko deklaratywnie? Czy ktoś widząc mnie z boku, powie – „to naprawdę jest katolik, człowiek, który wierzy”? Czy autentycznie żyję wiarą i przestrzegam przykazań? Czy może robią to tylko wtedy, kiedy jest mi to wygodne? Zdanie „Katolikiem się jest, a nie bywa”, jest już dość trudne i wymagające, ale jednak nie do końca prawdziwe, bo rzeczywistość, jest jeszcze trudniejsza. Katolikiem się cały czas trzeba stawać, pracować, żeby być nim rzeczywiście. Droga katolika to ciągła walka i ciężka praca, samozadowolenie, stwierdzenie, że jest dobrze, bo przecież chodzę do kościoła i odmawiam pacierz, powinno zapalić u nas lampkę, że coś jest nie tak.
Spójrzmy na nasze życie nie tylko od strony czysto religijnej, ale także w kwestiach tyczących życia codziennego, działalności, relacji z drugim człowiekiem. Jakim jestem synem, bratem, mężem, ojcem, wnukiem? Jaki jestem wobec przyjaciół i znajomych?
Czym jest mój jest mój nacjonalizm? Służbą narodowi, rzeczywistym aktywizmem, czy raczej zbiorem uprzedzeń? Bo jeżeli tym drugim to nie ma sensu. Owszem niezgoda na zło, diagnoza zagrożeń, z którymi boryka się nasz kraj i cała cywilizacja Zachodu jest ważna, ale sama niechęć do tej czy innej grupy lub zjawiska nikogo nie czyni nacjonalistą. Nacjonalistą jest człowiek, który wie w co i dlaczego wierzy, o co walczy, realnie angażujący się w działalność społeczną, a nie tylko mówiący, że jest nacjonalistą. W przeciwnym wypadku można być co najwyżej kłamcą, albo komediantem, oszukiwać samego siebie.
Czy swój czas poświęcam na rozwój duchowy, intelektualny i fizyczny? Czy raczej marnuję go na facebooka, netfliksa, instagrama, seriale i gry komputerowe? Jeżeli ktoś robi dwa treningi w tygodniu, a 20 godzin poświęca na przeglądanie głupot na fejsie i tym podobnych portalach czy oglądanie seriali, to odpowiedź musi być dla niego przykra. Podobnie jeżeli godzina tygodniowo szachów czy jeden wieczór z książką przypada na wiele nocy zarwanych dla gier komputerowych.
Niech ten Wielki Post stanie się dla każdego z nas okazją do stanięcia w prawdzie, refleksji i stania się lepszym katolikiem, Polakiem, działaczem i ogólnie człowiekiem. Zadajmy sobie trudne pytania i odpowiedzmy na nie szczerze. Nawet jeżeli te odpowiedzi nas zabolą. Bo tylko wtedy będą one wartościowe i pozwolą na realną i przede wszystkim trwałą zmianę. Okłamywanie samych siebie, szukanie wymówek, usprawiedliwień, to najgorsze co możemy zrobić.
Pomysł na ten tekst pojawił się w mojej głowie w Środę Popielcową, i jego pisanie nie było dla mnie łatwe, moje odpowiedzi na pytania, które w nim padają były dosyć bolesne. Pamiętajmy też, że jednorazowy rachunek sumienia, nawet jeżeli był szczery, niewiele nam da, nawet róbmy go regularnie i sprawdzajmy, gdzie się poprawiliśmy, a w których dziedzinach nasze problemy narosły, lub pojawiły się nowe.
Maksymilian Ratajski