Szturm1

Szturm1

wtorek, 03 grudzień 2024 00:29

Jakub Wojsławicki - Wolność, albo śmierć?

Zmierzch dotychczasowych bogów stał się źródłem niesłychanego chaosu ideowego. Rozpoczęła się walka wszystkich ze wszystkimi, bez jasnego precyzowania myśli i celów. Przyzwyczajone do ustalonych pojęć umysły ludzkie nerwowo rozpoczęły połów nowych bogów.[1] 

 

Templum naszych czasów, którym według współczesnych demiurgów stał się Sejm Rzeczpospolitej Polskiej, przy pomocy propagandowych zabiegów i niejednokrotnie tępych politycznych agitatorów, urósł w ich mniemaniu do roli ostatniego szańca demoliberalnego vox populi, któremu z okrzyku „chleba i igrzysk” zostało (wystarczy?) hasło: igrzyska. Ta rozgrzana emocjami i stale stopniowaną, agresywną narracją masa niczym tłum maszerujący w 1789 roku paryskimi ulicami głosi „wolność, równość, braterstwo” albo…”śmierć”.[2] Wspomniane wyżej igrzyska zastąpiły społeczne problemy, reformy publicznych sektorów, czy realne bolączki naszego społeczeństwa, stawiając wyżej w hierarchii pusty spektakl plemiennej walki dwóch przeciwstawnych (?) sobie obozów politycznych, które we wzajemnej licytacji już dawno porzuciły kulturalny styl politycznej dysputy, wynosząc na piedestał wulgarny styl ulicznych rozrób, który awansował w hierarchii politycznej przyzwoitości na sam szczyt, angażując w sferę świadomej odpowiedzialności za kraj nieświadome masy nieprzygotowanych do jakiejkolwiek dysputy wyborców. Jeśli dodamy do tego narzędzia jakimi posługują się zwolennicy obu partii (z naciskiem na obecnie rządzącą) mamy przytłaczający nas obraz narodowej tragedii, ogromu chaosu który wywołany przez wulgarne komentarze, ataki na „przeciwników politycznych”, czy fake newsy stał się „prawdą naszych czasów”. Jeszcze kilka lat temu wielu z nas reagowało z uśmiechem politowania nad niskim poziomem wpisów, czy komentarzy, gdyż wtedy należały one do marginalnych wyskoków „wszechwiedzących ekspertów”. Dziś ta metoda została wzięta na sztandary przez całe rzesze pretorian demoliberalizmu, wynosząc do ław sejmowych niekompetentne osoby które w normalnym świecie nie zdobyły ani jednego głosu. Coraz bardziej przerażający jest barbarzyński rechot nad sprawami istotnymi dla życia narodu. W imię mylnie pojętej tolerancji i wyimaginowanej walki z wrogiem wzbiera potężna fala nienawiści, która może podmyć ostatnie fundamenty podtrzymujące ten Naród. Wykreowana przez obecnie rządzącą oligarchię narracja polityczna urosła do roli religii, której oddani wyznawcy codziennie atakują inwektywami swoich, niejednokrotnie wymyślonych przeciwników, skutecznie utrudniając, a nawet w wielu przypadkach, niszcząc im życie prywatne. Stąd na początku nawiązałem dość przewrotnie do nazwy Templum, chcąc pokazać do jakiej roli urosła ta „nowa, świecka tradycja”, w imię której podjęto zamach na ten Naród i wszystkie wartości, które stanowiły o jego sile.

 

[1] Jan Korolec, Nasza zaborczość ideowa. 

[2] Liberté, égalité, fraternité, ou la mort, hasło to zostało sformułowane w czerwcu 1793 roku, rozpropagowane i powszechnie używane w czasach rewolucji francuskiej. Było umieszczane na budynkach publicznych oraz jako legitymizator terroru rozpętanego przez rewolucjonistów. Współczesna narracja historyczno- polityczna skrzętnie pomija ostatnie słowo hasła, czyli „śmierć”.

 

 

 Jakub Wojsławicki  

poniedziałek, 02 grudzień 2024 20:37

Monika Dębek - Szkoła a zawód pracownika socjalnego

W poprzednim numerze „Szturmu” skupiliśmy się na szeroko pojętej edukacji i szkolnictwie. Ja z racji swojego wykształcenia – zawodowego, pracownika socjalnego i zainteresowania tematyką pomocy społecznej pragnę oprzeć się na kwestii powiązań między szkołą a tym zawodem. Jeśli chodzi o historię, jak wiemy, przez wiele lat panował analfabetyzm. Umiejętność czytania i pisania była przeznaczona tak naprawdę tylko dla elit. Dzieci edukowane były przez rodziców, na tyle ile byli w stanie, w rodzinach o wyższym statusie nauczaniem zajmowali się prywatni nauczyciele. W dzisiejszych czasach szkoła jest wielką instytucją. Wcześniej wspomniane umiejętności to podstawa, bez której nie da się funkcjonować w obecnym świecie. Placówki edukacyjne niezależnie jakiego są rodzaju, są dla dzieci i młodzieży, drugim, najważniejszym środowiskiem, zaraz po rodzinie, która jest, podstawową komórką społeczną Szkoła nie ma za zadanie, tylko nauczać, ma wielką rolę wychowawczą i wspierania uczniów, jeśli pochodzą z rodzin dysfunkcyjnych czy patologicznych.

 

Warto wspomnieć także czym jest wychowanie, żeby zrozumieć jego istotę. Najprościej ujmując, jak mówi jedna z definicji, jest to oddziaływanie osób dorosłych, na jednostki, które nie dojrzały jeszcze do życia w społeczeństwie. Polega na wykształceniu w dziecku różnego rodzaju stanów fizycznych, umysłowych i moralności. Szkoła ma tworzyć wzory osobowe, budować wzory ludzkie, uczyć młodego człowieka do samodzielnej egzystencji w społeczeństwie, funkcjonować w poprawny sposób na rynku pracy itd. Instytucja szkolna niestety mimo wielu starań nauczycieli, pedagogów itd. nie jest w stanie spełniać swoich zamierzeń. Trudności wynikają przede wszystkim z rodzin, z których pochodzą dzieci. Rodzice dziecka lub inne osoby je wychowujące nie są często w stanie się nimi odpowiednio zaopiekować a co dopiero pomóc w edukacji młodzieży w szkole. Inne problemy mogą wynikać np. z niepełnosprawności lub upośledzenia dziecka, które niestety w pewnym stopniu jest ograniczone. Placówki starają się oczywiście pomagać dzieciom w ramach swoich możliwości, jednak niestety są one często bardzo ograniczone, z różnych przyczyn. Nie tylko finansowych. Dobrym rozwiązaniem dużej ilości problemów uczniów i ich rodzin mogłaby być praca socjalna na terenie placówki edukacyjnej. Pedagodzy szkolni czy psychologowie, mimo swoich dobrych chęci nie mają możliwości większego wejścia do środowiska rodzinnego, ponieważ ich praca ogranicza się tylko do pracy na terenie szkoły. Osobą, która mogłaby wejść do lokalu, w którym zamieszkuje dana rodzina, jest pracownik socjalny, który przecież otrzymuje wynagrodzenie plus dodatek terenowy za swoją pracę. W Ameryce, czy w krajach Europy Zachodniej social worker to stały etat w placówkach szkolnych. Niestety w Polsce tematyka pracy socjalnej kuleje. Nie znam żadnej szkoły, w której istniałoby takie stanowisko pracy. Praca socjalna skupia się na ogół w instytucjach pomocy społecznej, szpitalach, zakładach karnych i podobnych instytucjach. Pracownik socjalny jest moim zdaniem osobą, która konieczna jest w każdym rodzaju szkoły, ponieważ chodzą do niej różnego rodzaju uczniowie, coraz więcej jest takich, którym mimo normy intelektualnej nie udaje się ukończyć nawet podstawowego nauczania, chociaż ich potencjał jest niejednokrotnie wielki. Nie ulega wątpliwości, że wiele problemów udaje się rozwiązać, jednak dotyczą one w większości tylko sfery szkolnej. Nauczyciel, pedagog itd. nie ma możliwości, aby współpracować z rodzicami poza szkołą, w ich środowisku lokalnym, czy w innych instytucjach itd.

 

Jeśli problemy dzieci i młodzieży wychodzą ze środowiska rodzinnego, pracownik socjalny mógłby przede wszystkim udać się do miejsca zamieszkania, aby rozpoznać ich sytuację materialną, zawodową, socjalną. Należy pamiętać, że jeśli nie zostaną zaspokojone podstawowe potrzeby człowieka, nie będzie on w stanie podejmować podstawowych czynności życiowych, w poprawny sposób, nie wspominając już o celach wyższych.

 

Social worker rozpoznając środowisko ucznia, jego warunki życiowe, jest w stanie podjąć odpowiednie działania w celu zaspokojenia wszystkich potrzeb. Oczywiście problemy rodziny nie muszą być związane ze sferą finansową, a np. zdrowotną, niepełnosprawnością itd. Wtedy pracownik socjalny może prowadzić współpracę wraz z asystentem rodziny, pomagając dla rodziny np. niewydolnej wychowawczo w realizowaniu w prawidłowy sposób wychowania. Nauczyciel mógłby pracować na różne sposoby i mieć więcej możliwości. Kontaktować się z pedagogiem, który jest w stanie rozpoznać, z jakich przyczyn powstają problemy szkolne uczniów. Jeśli rodzi się w gronie najbliższych, wtedy następnym etapem jest kontakt właśnie z pracownikiem socjalnym, wtedy on udaje się do środowiska rodzinnego, sporządza wywiad środowiskowy, jeśli trzeba, pomaga wyjść dla rodziny, z beznadziejnej sytuacji. Praca socjalna może przynieść wiele pozytywnych skutków, nie tylko dla młodego człowieka, a dla całego kręgu rodzinnego, a nawet środowiska lokalnego.

Dzięki poprawie funkcjonowania jednostki, cały kraj w skali makrospołecznej zaczyna lepiej funkcjonować.

 

Pracownik socjalny może wpływać pozytywnie na wiele aspektów szkoły. Praca z młodzieżą szkolną i ich najbliższymi może wpływać dobrze nie tylko na ich samych, ale także na pozytywny wizerunek szkoły, który w ostateczności może przyciągnąć do niej bardzo wielu, nowych, potencjalnych uczniów. Szkolny pracownik socjalny może być zatem przedłużeniem roli pedagoga szkolnego i pośrednikiem pomiędzy szkołą a instytucjami pomocy społecznej.

 

Ważne w pracy socjalnej jest także nauka uczniów radzeniu sobie już w dorosłym życiu np. w załatwianiu spraw urzędowych, w skutecznym poszukiwaniu pracy, w skrajnych sytuacjach rejestrowaniu się w Powiatowym Urzędzie Pracy itd. itp. W obecnej edukacji niewiele zwraca się uwagi na takie podstawowe działania życia codziennego.

 

Pracownik socjalny w takiej perspektywy nauczania może wraz z innymi, szkolnymi specjalistami opracowywać plan pomocy dziecku i rodzinie, cele do osiągnięcia, etapy ich realizowania oraz na końcu ewaluacja i podsumowanie planu. Oczywiście w trakcie można go modyfikować, zmieniać, jeśli wymaga tego dana sytuacja. Podsumowanie należy także do całego zespołu interdyscyplinarnego, który działa na rzecz podopiecznych.

 

Pracownik socjalny moim zdaniem to nie tylko zwykły zawód, profesja, czy studia. To człowiek, dla którego pomaganie to praca połączona razem z pasją. Zawód ten ma wydobywać z człowieka to, co najlepsze, jego potencjał, zalety, nawet jeśli nie widać ich na pierwszy rzut oka.

Dzięki niemu ludzie zaczynają odzyskiwać wiarę w siebie, pracują nad swoimi wadami, odnajdują własne pasje.

Musimy być świadomi, że wiele problemów rodzin, tworzy się właśnie w miejscach, gdzie są dzieci. Praca socjalna powinna być tą dziedziną, która pomaga dla najmłodszych pokonywać wszelkie trudności a rodzicom wskazywać odpowiednią drogę działania.

To dzisiejsi najmłodsi w przyszłości będą tworzyć Polskę, trzeba zadbać więc o nich już teraz.

 

Monika Dębek

Podobno w Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem, ale po politykach lewicy bym się tego w życiu nie spodziewał. Współczesna lewica dawno porzuciła walkę o prawa pracownicze, skupiając się na wszelkiej maści mniejszościach, walce z Kościołem i popieraniu masowej imigracji. Tymczasem stał się cud!  Oto posłowie lewicy zaproponowali danie Polakom wolnej Wigilii! Cieszy, że potrafią jeszcze pomyśleć o losie pracowników i prawie polskich rodzin do wspólnego świętowania - walka z Kościołem okazała się chwilowo dla lewicy mniej ważna.

Muszę przyznać, że jestem w szoku, lewica najpierw zmieniła zdanie w sprawie zakazu handlu w niedzielę, a teraz chce ustanowić Wigilię dniem wolnym od pracy. Projekt  oczywiście słuszny, mógł liczyć na poparcie PiS-u i podpis prezydenta, niestety „konserwatywna” Konfederacja wolała bredzić o kosztach dla przedsiębiorców, czy raczej zagranicznych korporacji. Polska jest krajem o bardzo małej liczbie dni wolnych od pracy, na tle reszty Europy pracujemy bardzo dużo. Pracownik ma prawo do odpoczynku i spędzenia świąt (i niedziel) z rodziną. Przepracowanie ma również zły wpływ na efektywność. Kraje ze znacznie mniejszym poziomem religijności mają więcej wolnych świąt katolickich niż Polska!

Wigilia jest dniem szczególnym, w kalendarzu liturgicznym nie pełni aż tak ważnej roli (Pasterka o północy to już Boże Narodzenie), jednak jej rola w polskiej i w ogóle europejskiej kulturze jest olbrzymia, można nawet zaryzykować stwierdzenie, że dla większości Polaków jest to najważniejsze święto w ciągu roku. Wieczerza wigilijna jest dla rodzin czymś wyjątkowym, to właśnie rodzinne Święta zostają w pamięci dzieci.  Można, a nawet trzeba, walczyć z niszczeniem Świąt przez konsumpcjonizm spod znaku przerośniętego krasnala i zamiany Bożego Narodzenia w święto prezentów i karpia, ale to temat na inny artykuł. Przygotowanie Świąt wymaga dużego nakładu pracy i czasu,  praca w Wigilię to utrudnia i sprawia, że jest więcej zabiegania, zmęczenia, nerwów, a to wszystko odbija się na rodzinie.

Mieszkając w wielkim mieście i pracując w biurze wielokrotnie miałem okazję do rozmów ze współpracownikami na temat prawa do wolnej niedzieli, argumentacja była dość przewidywalna – „mam prawo zrobić zakupy”, „kasjerka mogła się uczyć, pójść na studia”, prawo drugiego człowieka do czasu spędzonego z rodziną jest o wiele mniej ważne od własnej wygody i prawa do konsumpcji, oraz przekonania o własnej wyższości klasowej bo pracuje się w biurze i wyznaje osiem gwiazdek. Podobnie było przy ograniczeniu handlu w Wigilię – roszczeniowy konsument oczekuje, że w ostatniej chwili dokupi brakujące prezenty, albo kapustę do pierogów, nie zważając na to, że kasjerka też chce przygotować wieczerzę i połamać się z rodziną opłatkiem.

W tym roku nie będziemy mieli wolnej Wigilii, podziękujmy za to „konserwatywnej” Konfederacji, która w imię korwinowskiej nienawiści do pracowników  poświęciła prawo rodzin do wspólnego świętowania. Poseł Michał Wawer mówił, ze chce projekt poprzeć, choć ważniejszy według niego byłby Wielki Piątek, i będzie do tego namawiał resztę posłów swojej partii – jak widać bezskutecznie, to on, wraz z małżeństwem Bosaków i braunistami podporządkowali się korwinistycznym bredniom.  Zgadzam się z politykiem RN-u, że praca na głodniaka jest dość trudna, ponadto pracując inaczej niż od rana, ciężko uczestniczyć w Liturgii (to nie Środa Popielcowa, kiedy można pójść na Eucharystię o dowolnej godzinie, dlatego od lat staram się o wolne w Wielki Czwartek i Piątek. Natomiast nie widzę najmniejszych szans, żeby w przewidywalnej przyszłości Sejm ustanowił te dni wolnymi, w przypadku Wigilii szansa była realna, niestety – brednie o rzekomych stratach dla gospodarki przeważyły nad katolickim sumieniem i konserwatywną troską o rodziny posłów Konfederacji. Przeciwko projektowi zagłosowały oczywiście także Platforma czy złodzieje nazw z „Trzeciej Drogi” – ale to było raczej oczywiste, i w żaden sposób nie usprawiedliwia małżeństwa Bosaków, Tumanowicza, Wawera, Szymańskiego i braunistów.

Szczerze wątpię, że w tej kadencji Sejmu projekt wolnej Wigilii zostanie przegłosowany, raczej utknie w komisji i nic z tego nie będzie, niemniej jednak sama dyskusja jest krokiem w dobrą stronę, tym bardziej, że podjęcie tematu przez lewicę sprawia, że odpada argument o „klerykalizacji państwa” i „narzucaniu przez katolików kiedy ludzie mogą robić zakupy”, jak to miało miejsce przy ograniczeniu handlu w niedzielę. Wiele lat temu organizowaliśmy akcje zachęcające Polaków do nie robienia zakupów w Wigilię, nie spodziewałbym się wówczas, że pojawi się szansa na zrobienie tego dnia wolnym od pracy, tym bardziej za sprawą posłów lewicy.  Szkoda jedynie, że Konfederacja, która dużo mówi o tradycyjnych wartościach  szacunku dla rodziny, pomyliła przyciski do głosowania.

Życzyłbym wszystkim Polakom wolnej Wigilii, Wielkiego Czwartku i Piątku oraz 27 grudnia. A nade wszystko prawdziwie wolnej niedzieli, bez cyrków z omijaniem zakazu handlu. A katolickim i konserwatywnym wyborcom życzę, żeby nigdy więcej nie dali się nabrać na Konfederację.

Lewica przemówiła ludzkim głosem, ale Konfederacja postanowiła się zabawić w Grincha i niczym zielony stworek z głupiej amerykańskiej komedii postanowiła ukraść polskim rodzinom Święta.

Maksymilian Ratajski

Po wieku XIX określanym w historiografii jako relatywnie spokojnym nadeszło XX stulecie. Stulecie wielu wojen, wstrząsów, rewolucji i zmian o charakterze globalnym zarówno na niwie politycznej, gospodarczej jak i społecznej. Niebagatelny wpływ na rozwój tych procesów miały konferencje pokojowe po dwóch wojnach światowych: wersalska i poczdamska. One to spetryfikowały układ, będący efektem wojen światowych, ustalając równocześnie kształt Europy i świata na wiele następnych lat. Konferencję wersalską rozumiem jako zespół porozumień i umów zawartych nie tylko w Wersalu, ale również w Saint Germain en Laye, Neuilly sur Seine, Trianon, Sevres w latach 1919 – 1920. Jeżeli zaś chodzi o konferencję poczdamską to należy również uwzględnić ustalenia „Wielkiej Trójki” z Teheranu i Jałty. Konferencje te choć były zawierane w podobnych warunkach historycznych (kończyły światowe zmagania), to jednak między nimi występują nie tylko podobieństwa, ale również i niemałe różnice.                                                                                                                                      

 

Traktat Wersalski

Jeżeli wybuch I wojny światowej dla ówczesnych  rządów i społeczeństw nie był zaskoczeniem to już czas trwania, skala działań i metod stosowanych w zbrojnym konflikcie przekraczała zdolności percepcyjne ludzi wychowanych w innym, klasycznym pozytywistycznym XIX-wiecznym duchu. Nowe, niespotykane w historii, tzw. „bitwy materiałowe”(określenie rewolucyjnego konserwatysty Ernsta Jungera) pochłaniały niesamowicie wiele zasobów ludzkich jak i kapitałowych. W Europie Zachodniej, nie wspominając o Środkowo-Wschodniej, pojawiły się na niespotykaną skalę takie zjawiska jak głód, inflacja, braki w zaopatrzeniu, które skutkowały powszechna pauperyzację, a wraz z nią wzrostem nastrojów rewolucyjnych. Mowa tutaj nie tylko o Rosji i rewolucjach: lutowej i październikowej, ale również o zrywach rewolucyjnych we Włoszech (Turyn) czy w Niemczech (Kilonia, Brema, Berlin, itp.). Na takim społeczno-ekonomicznym podglebiu doszło do wielu istotnych zmian ustrojowych na obszarze całego kontynentu. Z trzech cesarstw nie ostało się żadne, pozostałe monarchie osłabły lub upadły, w ich miejscu triumfowała demokracja i ruchy odśrodkowe dążące do samostanowienia narodowego.

 

W takich oto warunkach rozpoczęła się dnia 18.01.1919 r. obrady konferencja paryska mająca nakreślić podział terytorialny Europy, a także wybrać metody i środki do zapewnienia pokoju. Podstawową kwestią, którą postawiono było ukaranie i osłabienie państw centralnych, a w szczególności siłę przewodnią, czyli II Rzeszę. Wlk. Brytania nie chciała jednak zbytniego osłabienia Niemiec, aby ich kosztem nie wyrosła inna kontynentalna potęga czyli Francja.. Pozornie polityczne zapasy angielsko – francuskie wygrała Francja. Niemcy okrojono z terytoriów zamorskich, Alzacji i Lotaryngii, Wielkopolski (dzięki polskiemu powstaniu), zdecydowano o plebiscycie na Śląsku (też nie bez wydatnego polskiego akcentu zbrojnego). Armię zmniejszono do 100 tyś. żołnierzy, rozwiązano i zakazano posiadania marynarki i lotnictwa. Dodatkowo obarczono młodą Republikę Weimarską ogromnymi repatriacjami wojennymi, które podług obliczeń zostałyby spłacone dopiero w okolicach roku 1980. Takie drastyczne warunki spowodowały powszechne niezadowolenie w Niemczech i to nie tylko w gronie radykałów z prawej strony (Junger, Frey) i kombatantów, ale też ze strony komunistów czy nawet liberalnych myślicieli jak Tomasz Mann. I nie byłoby w tym nic groźnego, gdyby ustanowiono odpowiedni instrument egzekwujący wykonywanie wymienionych punktów. Liga Narodów, utworzona 28.04.1919, była jak pokazały późniejsze dzieje, idealistyczną efemerydą, która nie tylko nie zrzeszała państw pokonanych, ale także i nie wszystkie państwa zwycięskie (casus Stanów Zjednoczonych). Liga Narodów nie posiadała efektywnych instrumentów oddziaływania. I dlatego zakładanej roli nie spełniła. Inne umowy międzynarodowe również powodowały wśród pokonanych rodzenie się nastrojów rewanżystowskich, które trafiały na podatny grunt w postaci rozwoju ruchów nacjonalistycznych, faszystowskich (np. Węgry). Nie sposób w tym miejscu nie wspomnieć o tzw. małym traktacie wersalskim. Narzucał on nowo powstałym państwom przepisy o szczególnej ochronie praw mniejszości etnicznych. Była to jednostronna ingerencja w suwerenność państw sygnatariuszy, gdyż Niemcy nie musiała podpisywać traktatu. Nie zagwarantowano zatem równoległych praw dla mniejszości. Z tego też powodu nowe państwa zostały pozostawione same sobie z problemem nie asymilujących się i destabilizujących porządek wewnętrzny państwa zorganizowanych grup etnicznych. Jak opłakana w skutkach była to decyzja świadczy przypadek Czechosłowacji i rola tamtejszych Niemców sudeckich. Dodatkowo nowy system wersalski tworzył rzeczywistość polityczną nie uwzględniającą de facto Niemiec i Rosji Radzieckiej To i wiele innych przesłanek spowodowało, że nowy ład wersalski przetrwał jedynie 20 lat do początku następnej, jeszcze straszniejszej w skutkach, wojny światowej. 

 

Konferencja Poczdamska

Wzrost dążeń rewizjonistycznych i ekspansywnych, powstanie dwóch totalitaryzmów (faszyzmu i komunizmu), polityka appasamentu i słabość Ligi Narodów spowodowały wybuch II wojny światowej. W trakcie jej trwania wykrystalizował się egzotyczny sojusz, którego jedynym, ale mocnym spoiwem, była chęć pokonania hitlerowskich Niemiec. Do głównych aktorów koalicji antyhitlerowskiej należały Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Związek Sowiecki. Wraz z korzystną zmianą militarną na rzecz aliantów narastała potrzeba spotkań dyplomatycznych na najwyższym szczeblu w celu skoordynowania działań  sprzymierzonych w ostatnim etapie wojny, a przede wszystkim nakreślenie stref wpływów i reguł w Europie i świecie, które obowiązywałyby po wojnie. Gra toczyła się przede wszystkim o to jak duża część Europy wpadnie w objęcia nadchodzącej ze wschodu Armii Czerwonej i będzie tym samym realizowała wizje komunizmu. W Teheranie i Jałcie w zasadzie przesądzono przynależność ziem polskich i innych państw Europy Środkowej do „czerwonego caratu”. Ponadto postanowiono o powołaniu Organizacji Narodów Zjednoczonych, co się ziściło 26 czerwca 1945 r. w San Francisco. Nowa organizacja miała zapobiec wybuchowi nowego głobalnego konfliktu, co w zasadzie zrealizowano.

 

Na konferencji poczdamskiej, która odbyła się po wojnie (17.07. – 02.08.1945) podzielono Niemcy na cztery strefy okupacyjne oraz zdecydowano o 5 zasadach D (demilitaryzacja, demokratyzacja, decentralizacja, denazyfikacja, dekartelizacja). Wyciągnięto też wnioski z „lekcji wersalskiej”. Bezpośrednie zaangażowanie państw zwycięskich w realizację tych postanowień zapewniało o ich skuteczności. W Poczdamie zdecydowano również o przymusowym przesiedleniu ludności niemieckiej z Czechosłowacji, Węgier, Polski. To zapewniało ochronę tych państw przed destabilizująca działalnością niemieckiej mniejszości. 

 

Podsumowanie

O ile w podobnych warunkach dochodziło do konferencji pokojowych, o tyle zdecydowanie odmienne były ich rozwiązania i efekty. Konferencja wersalska w swym zaraniu nosiła pierwiastek klęski i dlatego też system przez nią stworzony rozpadł się po 20 latach. Traktat poczdamski przetrwał 45 lat, a kres jego rozwiązań nie spowodował nowego globalnego konfliktu. Trzeba jednak pamiętać, że przyczynił się on do podziału Europy na dwie części i rozpoczęcia „Zimnej Wojny”, która była ideologiczno-ekonomiczną rywalizacją świata kapitalistycznego z systemem komunistycznym, z akcentami lokalnych zbrojnych konfliktów.

 

Dawid Dynarowski 

 

czwartek, 28 listopad 2024 22:23

Odolan Sokołowski - Naród alkoholików

Wstęp
Niedawno zostały wypuszczone do sklepów alkotubki, które przez swoje uderzające podobieństwo do dziecięcych przysmaków, rozpętały lawinę kontrowersji.
Ze strony krytyków można było usłyszeć argument jakoby dzieci miały być zachęcone i oswojone z alkoholem właśnie poprzez charakterystyczny wygląd alkotubki.
Jednocześnie chyba każdy zapomniał o tym, że w sporej liczbie sklepów i stacji benzynowych, za ladą zobaczymy półkę z pokaźną liczbą przeróżnych alkoholi.
Debata o alkotubkach powinna skłonić nas do głębszej refleksji i przemyślenia tematu kultury alkoholu w Polsce. Powinniśmy również pójść odrobinę dalej i przemyśleć temat samego alkoholu, gdyż bez tej analizy, analiza kultury alkoholu byłaby niepełna i mogłaby doprowadzić nas do błędnych wniosków.

Nie ma dobrego alkoholu

 

Nie ma zdrowej dawki alkoholu. Nikt dotąd nie wykazał, że alkohol ma jakiekolwiek zdrowotne właściwości. Alkohol nie ogrzewa, a dokładniej ochładza. Po alkoholu wcale nie ma lepszego snu, a jedynie możemy zasnąć szybciej, nie zachodząc jednak w stan głębokiego snu i powodując, że cały sen jest gorszy. Alkohol nie sprawia, że jesteśmy pewni siebie, a sprawia, że jesteśmy lekkomyślni. Międzynarodowa Organizacja Badań nad Rakiem sklasyfikowała alkohol jako substancję rakotwórczą grupy pierwszej, która może powodać co najmniej siedem rodzajów raka.
Alkohol niszczy naszą skórę. Alkohol może przyczyniać się do rozwoju lęków i depresji. Spożywany w długim terminie alkohol zwiększa produkcję kortyzolu, hormonu stresu. Alkohol sprzyja wydzielanu estrogenu i powoduje spadek ilości testosteronu. Powoduje również impotencję, zaburzenia erekcji oraz zakłócanie sygnałów między mózgiem a narządami płciowymi, co sprawia, że człowiek ma niższą zdolność do odczuwania stymulacji seksualnej. Niezależnie jak dużą ilość alkoholu przyjmiemy do naszego organizmu, spowoduje on sześciotygodniową degenerację naszego mózgu. Przez sześć tygodni alkohol uszkadza mózg, a dokładniej istotę białą mózgu człowieka. Nie trzeba chyba także mówić, że jest to substancja silnie uzależniająca.
Z takim zestawieniem skutków spożycia alkoholu dużą ignorancją byłoby stwierdzić, że jest to substancja nieszkodliwa.
Opowieści o rzekomo zdrowotnych właściwościach alkoholu i tej często przytaczanej „lampki wina przy obiedzie”, możemy jedynie porównać do zaklejania małym plasterkiem ogromnej rany po pocisku kaliber 12,7 mm.
Rozgraniczenie między alkoholem niskoprocentowym, a alkoholem wysokoprocentowym, które ma ukazywać nam różnicę między „niczym złym” a „poważną sprawą” powinno wydać nam się śmieszne. Picie alkoholu raz czy dwa razy w miesiącu i uznawanie tego za rzadkość jest równie nieprawidłowe, przykładowo ze względu na wymieniony powyżej okres sześciu tygodni uszkadzania mózgu.
Po prostu nie ma dobrego alkoholu.
Nie jest to substancja z korzystnym dla człowieka potencjałem.

Prawdziwy problem

 

Uznawanie za problem promocji alkoholu w alkotubkach jest jedynie liznięciem faktycznego problemu, jakim jest kultura alkoholu w Polsce.
Musimy niestety powiedzieć sobie, że jesteśmy narodem w dużej mierze alkoholików. Narodem alkoholików, którzy często nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że są alkoholikami, bo przecież „jedno czy dwa piwka po pracy to nic złego”.
Tak samo parę piwek na meczu, spotkaniu ze starym przyjacielem czy spotkaniu z aktualnym przyjacielem to przecież nic strasznego. Również flaszka postawiona na stół w każde urodziny, po każdym nowym kupionym samochodzie i na każdym święcie to wręcz obowiązek. A piwko po stresującym dniu, mimo stresogennego działania alkoholu, to „wspaniałe lekarstwo” na ów stres.
Kilka powyższych wypowiedzianych w prześmiewczy sposób przykładów powinno czytelnikowi ukazać poważny problem – pijemy bardzo często, co nie jest dobre.
Granica między piciem okazjonalnym a piciem bez okazji tak naprawdę nie istnieje, gdyż okazję można znaleźć sobie zawsze. A przecież każde radosne wydarzenie można świętować bez niszczenia własnego siebie, a każde napięcie rozładować w inny sposób niż sięgając po piwo czy wódkę. Nie ma okazji na trucie siebie, więc ten podział jest z miejsca błędny.
Statystyki niestety potwierdzają wszystko co wcześniej napisałem. 1/4 małpek (małych buteleczek z wysokoprocentową wódką) sprzedaje się do południa, w godzinach porannych, gdy większość Polaków idzie do pracy.
W tym samym czasie sprzedaje się również niemal 1/3 mocnego piwa.
W 2019 roku statystyki firmy badawczej Synergion alarmowały nas o milionie małpek, które do południa znikały ze sklepowych półek i lądowały do kieszeni Polaków. Kolejne dwa miliony lądowały w rękach Polaków popołudniu.
Związek Pracodawców Polski Przemysł Spirytusowy, który zrzesza producentów spirytusu i wyrobów spirytusowych, a także prowadzi działania ku rozwojowi branży spirytusowej, odpowiedział wówczas grupie badawczej Synergion, twierdząc, że faktyczna liczba kupionych małpek może być o połowę niższa.
Śmiem jednak twierdzić, że organizacji, której zależy na rozwoju branży alkoholowej w Polsce, dramatyczne statystyki odnośnie picia alkoholu w Polsce są nie na rękę, a wyniki, które sami przytoczyli i tak są dramatyczne.
To dalej byłoby półtora miliona ludzi, którzy nie wyobrażają sobie dnia bez małej buteleczki z wódką. To dalej jest masa ludzi, która niszczy siebie poprzez wlewanie w siebie mniejszych i większych porcji alkoholu. Ludzi, których rodziny zmuszone są odczuwać skutki picia ich męża, ojca, dziadka czy syna.
Dla młodego Polaka alkoholizm wcale nie jest zjawiskiem odosobnionym, gdyż jak nie widział go w swoim własnym domu, co z pewnością zostawiło ślady na psychice, został zmuszony obserwować go wśród swoich rówieśników.
Również od wieku dziecięcego przecież widzi alkohol za ladą każdego sklepu.
Wielokrotnie żeby nie zostać wykluczonym z grupy rówieśniczej, nastoletni Polak po prostu musi pić z kolegami. Nikt nie lubi samotności, a picie po prostu staje się rozwiązaniem, zapobiegaczem wykluczenia. Picie nie kojarzy się nastolatkom z czymś co prowadzi do ich wyniszczenia, a z czymś co jest niedozwolone i pociągające, po czym można się „dobrze bawić”.
W późniejszych latach alkohol staje się automatycznie elementem życia tego Polaka.
Spotkanie bez alkoholu staje się o wiele mniej pociągające niż spotkanie z alkoholem. Kolega, ojciec lub wujek na każdą okazję chętnie przyniosą gorzałkę.
Z resztą przecież mało kto tak naprawdę chciałby przyjść na niealkoholową imprezę, skoro cały czas chodził na imprezy z nieodłącznym elementem alkoholu. Lata mijają, pojawia się starość, ale alkohol zostaje.
Loterią jest to czy Polak poprzestanie na piwie, małych porcjach wódki czy będzie witał się z flaszką wódki lub tanim winem każdego dnia.
W każdym przypadku jest to szkodliwe. W każdym przypadku dochodzi do niszczenia człowieka, jego potencjału umysłowego i tworzycielskiego.
Dochodzi do morderstwa czasu, który można spędzić na twórczych, zdrowych i bardziej satysfakcjonujących aktywnościach. Również przyjaźnie „do flaszki” okazują się dosyć płytkie. Jeśli kogoś łączy jedynie flaszka to czy przyjaźń bez niej istnieje?
Czy dwójka tych ludzi w ogóle będzie w stanie się ze sobą dogadać?
To jest właśnie to, co możemy nazwać kulturą alkoholu.
Jest to zjawisko, w którym alkohol nie jest traktowany jako nic złego, a nawet coś wskazanego w niektórych sytuacjach. Jest to podświadome skojarzenie alkoholu z każdą imprezą, spotkaniem i żałobą. Jest to choroba, która wyniszcza naród, robi z niego słabych i brzydszych ludzi, mordując ich potencjał umysłowy.
Rzesze Polaków każdego wieku widzą w alkoholu nieodłączny element życia polskiego. Należy więc zadać sobie pytanie, czy jeśli alkohol jest niezbędny do polskości to czy przypadkiem Polska nie jest alkoholiczką?

Alternatywa
Jeśli chcemy by nasz naród był wielki, a nasi rodacy nie zmagali się ze skutkami spożycia alkoholu, włącznie z wszystkimi wypadkami i niewinnymi ofiarami, musimy postawić sprawę jasno – należy walczyć z kulturą alkoholu w Polsce. Chcemy narodu wielkiego, silnego, mądrego i twórczego.

Chcemy państwa bezpiecznego, w którym dziecko nie będzie musiało bać się powrotu taty do domu, nastolatek ostracyzmu spowodowanego niepiciem trucizny a losowy przechodzień przejechania przez pijanego mordercę za kółkiem.
Nie chcemy, by Polacy byli słabi, głupi, uzależnieni i z piwnymi brzuchami.
Alkohol jest ogromnym biznesem, z którym nie sposób wygrać bez uprzednich zmian społeczno-kulturowych. Spożycie alkoholu jest tak duże a skala uzależnień tak ogromna, że zakazanie teraz alkoholu spowodowałoby jedynie powstanie organizacji przestępczych i ogromne zyski dla nich. Potrzebna jest zmiana społeczno-kulturowa.
Nieważne jednak jak bardzo będziemy o tym mówić, jeśli sami nie zmienimy swojego własnego życia, możemy zostać co najwyżej śmiesznymi ludźmi, którzy emanują w oczach innych hipokryzją. Dziecko, które słyszy o tym, że coś jest złe i ma tego nie robić, oglądające w tym samym momencie jak rodzic, który wpaja mu te nauki, sam się do nich nie stosuje, nie widzi w owych naukach żadnej wartości.
Stają się one dla niego jedynie nic nieznaczącymi słowami. Nie możemy być takimi rodzicami, dosłownie i w przenośni. To od nas samych musi się zacząć wojna z kulturą alkoholu.
Skupmy się więc w tym momencie na życiu bez alkoholu.
Jeśli teraz go nadużywamy, przejdźmy na odwyk i poszukajmy pasji oraz ludzi, którzy podzielają antyalkoholowe poglądy. Jeśli ich nie ma, nie ma problemu!
Zawsze można ich stworzyć. Ludzie w większości nie zagłębiają się w działanie alkoholu, które każdego zdrowego człowieka powinno zmusić do przemyśleń.
Wykucie nowego, nieobarczonego alkoholem siebie, jest naszym celem.
Gdy już to zrobimy, przychodzi czas na wykuwanie tego w innych.
Już teraz są ludzie, na przykład ja, którzy od alkoholu trzymają się z daleka, więc wiedz drogi czytelniku, że nie musisz być w tym sam.
Twórzmy grupki, wspierajmy się i spędzajmy razem trzeźwo czas.
Zamiast topić napięcia i smutki w kieliszku, wyrzućmy je poprzez jakąś aktywność fizyczną. MMA, boks, kick-boxing, kulturystyka naturalna, muay thai, judo, karate – to wszystko stoi otworem. Sport może stać się dla nas w pewnym momencie dobrą zabawą i pasją. Wzmacnianie naszej wytrzymałości, siły i sprawności również hartuje ducha i polepsza samoocenę.
Za to wszelkie trudności związane z przeszłością alkoholową swoją jak i swojej rodziny powinniśmy przerobić u psychologa psychoterapeuty, gdyż owa przeszłość niestety dyktuje przyszłość.
Nie ma w tym oczywiście żadnego wstydu. W taki sposób walczymy o nasz naród i dobrą przyszłość naszych dzieci.
Wykształćmy w sobie żelazne zasady – zero alkoholu i koniec kropka.
To alternatywa wobec kultury alkoholu.
Tę alternatywę powinniśmy promować i tą alternatywą powinniśmy żyć.
Nie chcemy być narodem alkoholików.
Chcemy być narodem twórców.

Niech żyje nacjonalistyczny straight edge!

Odolan Sokołowski

 

Zauważyłem Drodzy Czytelnicy taką rzecz, że ludzie niekoniecznie dobrze zaznajomieni z historią często sprowadzają kwestie XVII-wiecznych relacji I Rzeczpospolitej z Kozaczyzną Zaporoską (na której Ukraina buduje swoją tożsamość narodową) wyłącznie do rebelii Bohdana Chmielnickiego. Niestety na niezagłębianiu się w historię tych relacji ponad to, co zapisał w zniekształcony sposób Henryk Sienkiewicz korzystają prorosyjscy propagandziści. Należy przy tym pamiętać, co niestety nie każdy wie, że na powstaniu Chmielnickiego najbardziej skorzystali przecież Moskale. Chodzi oczywiście o ugodę perejasławską, która z woli Chmielnickiego przekazała Ukrainę pod władzę Moskwy. Jakiś czas temu bardzo słusznie pomnik tej ugody został zlikwidowany w Kijowie. Mała jest wciąż jednak wiedza o wspólnej walce Polaków, Litwinów i Zaporoskich Kozaków przeciwko Turkom, Tatarom i właśnie Moskalom. Z tego powodu zamierzam przypomnieć w tym tekście o postaci kozackiego Hetmana Piotra Konaszewicza-Sahajdacznego herbu Pobóg w polu czerwonym.

 

Piotr Konaszewicz-Sahajdaczny urodził się około 1570 roku we wsi Kulczyce. Odebrał staranne wykształcenie w sławnej Akademii Ostrogskiej. Po osiedleniu się na Siczy Zaporoskiej dzięki utalentowaniu szybko awansował w kozackiej hierarchii, a po wielu wyprawach łupieskich przeciwko Turkom na Morzu Czarnym (Kozacy złupili wtedy między innymi przedmieście samego Konstantynopola) został hetmanem najprawdopodobniej w 1606 roku. Jego hetmański szlak bojowy w dalszej części tekstu przedstawię w formie kalendarium:

 

1613 rok - poprowadzenie wyprawy kozackiej przeciwko Moskwie, która dotarła aż pod Kaługę (czas trwania wojny w latach 1609-1618). W tym samym roku dowodzi morską wyprawą przeciwko Tatarom Krymskim.

1616 rok - zwycięstwo nad turecką flotą pod Oczakowem oraz brawurowe zdobycie krymskiej twierdzy w Kaffie (dzisiejsza Teodozja). Zwycięstwo to poskutkowało uwolnieniem znacznej liczby niewolników wziętych wcześniej przez Tatarów w jasyr.

1618 rok - wsparcie niestety nieudanej wtedy wyprawy Królewicza Władysława Wazy na Moskwę. Armia Kozacka w sile około 20 tysięcy pustoszy terytorium przeciwnika.

1621 rok - ogromne wsparcie Wojsk Kozackich Sahajdacznego w bitwie pod twierdzą chocimską (2 września - 9 października). Sprzymierzone armie Królestwa Polskiego, Wielkiego Księstwa Litewskiego i Kozaków powstrzymują wprost gargantuiczną armię inwazyjną tureckiego sułtana Osmana II. Wojska tureckie mogły wtedy liczyć łącznie z ciurami obozowymi, tragarzami, niewolnikami itp. nawet 300 tysięcy ludzi. Młody sułtan rozgniewany nieugiętą i skuteczną obroną Kozaków miał nawet rzec "Nie będę pić ani jeść, aż mi tego psa siwego, Sahajdacznego, nie przyprowadzicie!". Piotr Konaszewicz-Sahajdaczny umiera 20 kwietnia następnego roku, a przyczyniły się do tego przede wszystkim obrażenia doznane w tejże bitwie.

 

Sahajdaczny był jednym z najbliższym przyjaciół późniejszego Króla Władysława IV Wazy. Od niego też w docenieniu zasług otrzymał przepiękny miecz, który znajduję się obecnie na Wawelu. Piotr Konaszewicz-Sahajdaczy politycznie obstawiał za bliską współpracą Kozaków z Koroną Polską oraz był zawsze lojalny względem Rzeczpospolitej. Obok Stanisława Żółkiewskiego, Stanisława Koniecpolskiego, Krzysztofa "Pioruna" Radziwiłła, czy Jana Karola Chodkiewicza można go niewątpliwie zakwalifikować do największych wodzów Rzeczpospolitej pierwszej połowy XVII wieku. Też bez wątpienia można uznać Go za wspólnego bohatera Ukrainy, Polski i Litwy. Na pamięci o takich właśnie postaciach możemy z całą pewnością budować polsko-ukraińską przyjaźń wbrew temu do czego dąży propaganda rosyjskich onuc.

Do dnia dzisiejszego II wojna światowa jest tematem frapującym nie tylko dla historyków, ale również i dla przeciętnych czytelników. Znaczna część przyczynków, studiów, powieści dotyczy europejskiej pamięci związanej z tym okresem. Książka holenderskiego pisarza Harrego Mulischa wpisuje się w ten nurt. Autor należy do tego pokolenia, które kształtowało swoje doświadczenia w oparciu o traumatyczne przeżycia II wojny światowej, co powieść w specyficzny sposób stygmatyzuje.

 

Książka posiada przejrzystą strukturę. Składa się z prologu i pięciu epizodów. Punktem wyjściowym powieści jest zamach dokonany w Haarlemie w roku 1945 przez holenderski ruch oporu. Ofiarą był kolaborujący z Niemcami inspektor policji - Ploeg. Jego przeniesione zwłoki znaleziono przed jednym z domów zamieszkałym przez rodzinę Steenwijk. Ten fakt wywołał odwet  ze strony Niemców. Z całej represjonowanej przez hitlerowców rodziny przeżył tylko najmłodszy Anton. I to wydarzenie stało się centralnym punktem powieści do którego wszystkie później opisywane wydarzenia nawiązują. Anton, pomimo demonstrowanej na zewnątrz obojętności wobec przeszłości, nie może się od niej uwolnić. W ciągu swojego życia, co rusz napotyka osoby, które związane były w różny sposób z tragicznym wydarzeniem roku 1945. Są to członkowie ruchu oporu, którzy dokonali zamachu, syn zamordowanego faszystowskiego kolaboranta, współlokatorzy, w tym również osoba, która przenosiła ciało zamordowanego inspektora.

 

Do niewątpliwych plusów książki należy zaliczyć wszechstronną wiedzę autora. Orientuje się on nie tylko w wydarzeniach i realiach wojny na Zachodzie, ale również wykazuje dużą znajomość rzeczywistości Europy Środkowo – Wschodniej. Najlepszym tego przykładem jest świadomość różnicy w karze za to samo przestępstwo w Holandii, a w Polsce. To rzadka cecha zachodnich intelektualistów, którzy częstokroć wykazują się w tej materii rażącą niewiedzą. Rozwijająca się akcja powieści uzupełnia naszą wiedzę o traumatycznym wydarzeniu stopniowo odsłaniając motywy zaangażowanych osób.

 

Są one mocno zindywidualizowane i zależne od pozycji zajmowanej przez te osoby nie tylko w trakcie wojny, ale i również po niej. Przykładem dobrze ilustrującym problem jest postać Cora Takesa ps. Gijs. Wykonał on wiele wyroków śmierci na zdrajcach i kolaborantach hitlerowskich, w tym i na Ploegu. W rozmowie z Antonem usprawiedliwiał swoje działanie wyższą racją – ochroną innych ludzi, których mógł skrzywdzić Ploeg. Odwieczny aspekt  sprawiedliwości nie był dla niego również bez znaczenia. Za popełnione przewiny zawsze należy wymierzyć karę. Z kolei inna osoba Karin Korteweg, która wraz ze swoim ojcem przeniosła ciało inspektora pod dom Antona stwierdziła, że ojciec jej śmierci się nie obawiał, ponieważ Niemcy represjonując Holendrów nie robili tego co na Wschodzie. Jedyną jego motywacją była chęć uchronienia swojej kolekcji gadów. Motywacje można mnożyć. Harry Mulisch pokazuje jak różne, często sprzeczne, poważne i błahe, a nawet irracjonalne mogą być argumenty uzasadniające podjętą decyzję. Często daleko im do oczekiwanych i pożądanych postaw.

 

Interesujący jest również  sposób przedstawienia wydarzeń powojennych w Europie. Dzieją się one niejako w tle, w cieniu głównego wątku. Niemniej są pokazane postawy wobec: wojen w Korei i Wietnamie, rosnących w siłę komunistów i ruchu na rzecz rozbrojenia nuklearnego. Występuje tu pełna polaryzacja poglądów. Jedni uważają Amerykanów za kolejne wcielenie faszyzmu. Drudzy chcą walki z komunizmem. Jeszcze inni angażują się w idealistyczne projekty. Dostajemy panoramę ludzkich postaw w nowoczesnym świecie, gdzie każdy może mieć własne zdanie. Nie ma wielkich projektów spajających całe społeczeństwa, nie ma zbiorowości jako jedności, liczą się jedynie indywidualne odczucia.

 

Kwestią, którą można zaliczyć na poczet minusów książki, jest brak punktu kulminacyjnego, zamknięcia problemu w rozliczaniu się z przeszłością przez głównego bohatera. Nie ma zemsty, nie ma żadnego czynu. Są tylko rozmowy i niekończące się próby zrozumienia skomplikowanego obrazu rzeczywistości.

 

Książka jest pozycją interesującą i wpisuje się w dyskurs o pamięci o II wojnie światowej. Pokazuje, że od przeszłości nie da się uciec. Nie można, tak po prostu zapomnieć

 

i żyć bez oglądania się w przeszłość. Ażeby rozumieć teraźniejszość i kształtować przyszłość trzeba poznać przeszłość to najważniejszy wniosek wysuwający się z lektury książki Harrego Mulischa.

 

Powoli zaczynamy doganiać Zachód, co rząd „uśmiechniętej Polski” objął sobie za jeden z priorytetów. Czy oznacza to, że niedługo będziemy godnie zarabiać, a nasza służba zdrowia jest coraz lepsza? A tego to nie powiedziałem. Doganiamy Zachód, ale niekoniecznie tam gdzie trzeba, wręcz tam, gdzie nie powinniśmy. Ślepo małpujemy trendy współczesnej Europy, przekształcamy naszą moralność na liberalną modłę, wyzbywamy się wolności słowa by przypadkiem nie urazić jakiejś mniejszości i ściągamy na naszą ziemię coraz więcej imigrantów, co już zaczęło odbijać nam się czkawką. Właśnie na tej ostatniej kwestii chciałbym się w tym krótkim tekście skupić.

 

Przyjmując cudzoziemców, szczególnie z krajów odległych nam kulturowo ściągnęliśmy na siebie również widmo większej przestępczości. Poświęciliśmy własne bezpieczeństwo kosztem napływu tzw. „inżynierów”, którzy zdaniem liberałów w magiczny sposób uratują naszą gospodarkę i demografię. Coraz większym problemem staje się przestępczość Gruzinów, na której przedstawienie można by poświęcić oddzielny artykuł. Pomimo stosunkowo małej liczebności odpowiadają oni za 1/9 przestępstw popełnionych przez cudzoziemców. Tworzą gangi atakujące Polaków, a popularne piekarnie gruzińskie często służą za pralnie brudnych pieniędzy.

 

W Polskich więzieniach przebywa obecnie dwa razy więcej obcokrajowców niż jeszcze w roku 2020. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby przewidzieć, że liczba ta w najbliższych latach będzie tylko rosnąć. Coraz częściej, pomimo prób zamiecenia tego pod dywan przez mainstreamowe media, słyszymy o brutalnych napaściach dokonanych przez imigrantów, często tych legalnych, wychwalanych pod niebiosa przez liberałów i „psiembiorców”, którzy wolą sobie ściągnąć do pracy pana Ahmeda niż zapłacić godną pensję rodakowi. Bolesnym, acz otrzeźwiającym przykładem niech będzie Śrem, w którym kilku przybyszy z Ameryki Południowej skatowało dwóch Polaków z użyciem tzw. „tulipanów”. Tragikomizmu całej sytuacji dodaje fakt, że tylko jeden z pięciu napastników został po tej sytuacji aresztowany (wyobraźcie sobie co by było gdyby role były tutaj odwrócone). Alarmujące jest to, że do takich sytuacji dochodzi już nie tylko w dużych miastach, ale jak pokazuje ten przykład również w mniejszych miejscowościach.

 

Śrem to tylko kropla w morzu przestępczości jakiej codzień dopuszczają się w naszym kraju cudzoziemcy, która jest jednym z większych, acz nie jedynym problemem, który rodzi imigracja. Negatywny wpływ na rynek pracy, przez który w relacjach pracodawca-pracownik ten drugi jest na jeszcze bardziej przegranej pozycji, niszczenie struktury etnicznej narodu, wzmagające się napięcia i konflikty na tle kulturowym czy z czasem chęć wpływu cudzoziemców na politykę państwa, w którym przebywają to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Odpowiedzią na te problemy nie może być miękka postawa lib-prawicy, która co prawda słusznie przeciwstawia się napływowi nielegalnych nachodźców, jednak istotę problemu widzi w ich nielegalności, błędnie go diagnozując. Jedynym wyjściem, by nie podzielić losu Niemiec czy Francji jest twarda nacjonalistyczna postawa ograniczająca jakąkolwiek imigrację do minimum i całkowicie blokująca tą z krajów pozaeuropejskich. W końcu czy kiedy taki przybysz zgwałci twoją córkę/żonę/matkę będziesz roztrząsał nad tym czy był on tu legalnie, czy był on muzułmaninem czy katolikiem czy niewierzącym? System już sobie nie radzi (albo nie chce) z szalejącymi na ulicach naszych miast obcokrajowcami, czego objawem są oddolnie organizowane patrole obywatelskie, które w normalnie funkcjonującym kraju nie były potrzebne. Zastanówmy się więc czy imigracja, nawet ta „dobra” legalna przyniesie naszemu społeczeństwu jakiekolwiek wymierne korzyści wobec swoich licznych negatywnych konsekwencji i czy chcemy, by defekujący do wody w Dolinie Trzech Stawów murzyn był symbolem nowej rzeczywistości, w której przyjdzie nam żyć.

 

 

 

Zmiana czasu, odbywająca się w Polsce od lat 70., to zagadnienie, które budzi wiele emocji i kontrowersji. Dwa razy do roku przestawiamy zegarki o godzinę, przechodząc z czasu zimowego na letni i odwrotnie. Choć może się wydawać, że to mało istotna zmiana, z punktu widzenia jednostki i społeczeństwa niesie za sobą liczne konsekwencje, zarówno psychologiczne, jak i praktyczne. Pytanie, czy nadal ma ona sens, staje się coraz bardziej aktualne, zwłaszcza że zmiana czasu coraz częściej traktowana jest jako przestarzała procedura, niewnosząca rzeczywistej wartości dla współczesnej gospodarki.

 

Historia i przyczyny zmiany czasu

Zmiana czasu ma swoje korzenie w okresie I wojny światowej, kiedy to z powodu niedoboru energii wprowadzono przestawianie zegarków, aby lepiej wykorzystywać światło dzienne. Idea polegała na tym, by czas pracy ludzi pokrywał się z okresem maksymalnej ilości światła słonecznego, co miało pomóc w oszczędzaniu zasobów. W Polsce i wielu innych krajach, zwłaszcza w Europie, zmiana czasu stała się normą już po II wojnie światowej i wciąż jest kontynuowana. Jednak współczesne realia różnią się znacznie od tych sprzed niemal stu lat. Rozwój technologii, automatyzacja oraz zmiana modelu pracy – z wieloma osobami pracującymi elastycznie lub zdalnie – poddają w wątpliwość zasadność zmiany czasu. Czy nadal potrzebujemy tego systemu, aby funkcjonować efektywnie?

 

Kto jeszcze zmienia czas, a kto już zrezygnował?

Nie tylko Polska nadal stosuje zmiany czasu. Cała Unia Europejska przestawia zegarki dwa razy do roku, choć w ostatnich latach pojawiły się głosy sugerujące zniesienie tej praktyki. W 2019 roku Parlament Europejski przegłosował propozycję likwidacji zmian czasu, dając państwom członkowskim możliwość wyboru jednego stałego czasu, jednak formalnie decyzja ta nie została jeszcze wdrożona. Spoza Europy zmiany czasu stosują m.in. Stany Zjednoczone, Kanada oraz kilka krajów Ameryki Południowej i Azji. Jednak liczne państwa, w tym Japonia, Indie i Chiny, nie dokonują przestawiania zegarków, utrzymując jeden czas przez cały rok. Ciekawym przykładem jest też Rosja, która w 2011 roku zdecydowała się zrezygnować z czasu zimowego, jednak już kilka lat później zmieniła tę decyzję, przywracając czas stały.

 

Korzyści a koszty

Zmiana czasu początkowo była uzasadniana oszczędnością energii, jednak współczesne badania dowodzą, że efekt ten jest minimalny. W dobie wszechobecnej elektryczności, oświetlenia LED i zmienionego modelu pracy, który często nie zależy od pory dnia, oszczędność energii jest praktycznie niezauważalna. W rzeczywistości, zmiana czasu może przynosić więcej strat niż korzyści. Zaburzenia rytmu dobowego, które występują zwłaszcza podczas przejścia z czasu zimowego na letni, mogą negatywnie wpływać na zdrowie i samopoczucie ludzi, prowadząc do większej liczby wypadków drogowych, problemów ze snem i spadku wydajności pracy. Ostatnie badania wykazały, że zmiana czasu może zwiększyć ryzyko wystąpienia zawałów serca oraz depresji sezonowej, co poddaje w wątpliwość zasadność tego systemu.

 

W kontekście gospodarki można by założyć, że zmiana czasu wciąż pomaga koordynować działalność w różnych strefach czasowych, jednak w praktyce korzyści te są znikome. Główne systemy informatyczne, giełdy i banki działają na zasadzie zunifikowanych stref czasowych, niezależnie od czasu lokalnego. Ponadto, gospodarka globalna, która wymaga całodobowej dostępności, opiera się głównie na elastycznych godzinach pracy. Argument o korzyściach dla sektora energetycznego, kiedyś istotny, traci znaczenie z powodu rosnącego udziału odnawialnych źródeł energii i nowoczesnych systemów zarządzania energią.

 

Absurd logistyczny – pociągi i inne anomalie

Zmiana czasu to także wyzwanie logistyczne, które dotyka szczególnie transport publiczny i sektory o precyzyjnie zaplanowanych harmonogramach. Pociągi, samoloty i autobusy zmuszone są dostosowywać swoje rozkłady, co może prowadzić do opóźnień i błędów. W nocy, kiedy przestawiane są zegarki, pociągi zatrzymują się na godzinę, aby „czekać” na nowy czas, co powoduje absurdalną sytuację przestoju, który nie ma realnego uzasadnienia. Tymczasem operatorzy i pasażerowie muszą dostosowywać swoje plany do zmiany czasu, narażając się na dodatkowe utrudnienia i zamieszanie. W krajach, które zrezygnowały ze zmiany czasu, uniknięto takich problemów, a funkcjonowanie systemów transportowych jest bardziej przewidywalne i stabilne.

 

Czy zmiana czasu to już tylko formalność?

Zmiana czasu staje się coraz bardziej reliktem przeszłości, praktyką, która ma niewiele wspólnego z realiami współczesnego świata. Choć możemy rozważać teoretyczne korzyści, jakie miała przynosić, obecnie wydaje się, że przestawianie zegarków dwa razy do roku jest bardziej źródłem zamieszania i stresu niż praktycznym rozwiązaniem. Wielu Polaków i Europejczyków z niecierpliwością oczekuje decyzji, która mogłaby na stałe zakończyć tę praktykę. Wybór jednego czasu, niezależnie od tego, czy byłby to czas letni czy zimowy, przyniósłby więcej korzyści, pozwalając na unormowanie rytmu życia i uniknięcie przestojów logistycznych.

 

Podsumowując, zmiana czasu, choć może nieść pewne symboliczne znaczenie, w praktyce wydaje się zbędna. W erze, w której globalizacja wymaga stałej dostępności, a technologie pozwalają na efektywne zarządzanie zasobami energii, przestawianie zegarków wydaje się rozwiązaniem pozbawionym podstaw merytorycznych. Być może czas przestawić się na coś bardziej trwałego – i pozostać w jednej rzeczywistości czasowej przez cały rok.

 

Adrianna Gąsiorek