Szturm1

Szturm1

piątek, 31 styczeń 2025 23:48

Redaktor Fox - USA vs UE

Nie mogę się doczekać tego, że Unia Europejska zderzy się z amerykańskim walcem drogowym

 

Tomasz Gabiś i Alain de Benoist nie będą pewnie szczęśliwi, ale uważam, że obecna imitacja "Imperium Europejskiego" w pełni zasłużyła na poważne bęcki od trumpowskiej Ameryki.

 

Nie mogłem się powstrzymać od śmiechu, gdy usłyszałem pułkownika Bartłomieja Sienkiewicza, krzyczącego w Parlamencie Europejskim, że przedstawiciele "prawej strony" to "zdrajcy Europy" na usługach wroga zza Oceanu.  Czyżby naczytał się pism przedstawicieli francuskiej, paneuropejskiej starej lub nowej prawicy? Czy może sięgnął do niemieckich monarchistycznych zinów lub do później publicystyki sir Oswalda Mosleya? Nie, nic z tych rzeczy. Jeśli już to sięgał po twórczość współczesnych, upośledzonych umysłowo libkowsko-lewicowych tropicieli "faszyzmu", tudzież po głupią, stalinowską propagandę o "amerykańskich imperialistach" zrzucających stonkę nad PGR-ami. Pułkownik Sienkiewicz "zdrajcami Europy" nazwał bowiem tych, którzy oklaskiwali" imperialistę" Trumpa i "stanowią partię Muska". Zadeklarował, że jedyną obroną przeciwko tym atlantyckim, imperialistycznym podlcom jest Akt Cyftowy Unii Europejskiej, strzegący prawomyślności tego, co wypisujemy w necie.

 

Słowa pułkownika Sienkiewicza odzwierciedlały oczywiście atawistyczny strach, który zainfekował umysły zachodnioeuropejskich "elit" oraz ich wschodnioeuropejskich lokajów. Nie łudźmy się, że boją się oni o suwerenność Europy. Nic z tych rzeczy! Nie mieli nic przeciwko wpływom wielkich amerykańskich korporacji, jeśli te korporacje, banki i fundusze wspierały sprawy ideowo im bliskie, takie jak masowa trzecioświatowa migracja do Europy, niszczenie jej gospodarki za pomocą programów dekarbonizacji, czy wspieranie różnych "alfabetycznych" mniejszości. Teraz jednak sytuacja mocno się zmieniła. Amerykańskie giganty technologiczne weszły w sojusz z Donaldem Trumpem i ścigają się w deklaracjach o swoim poparciu dla wolności słowa. Elon Musk, najbogatszy przedsiębiorca na świecie, otwarcie wzywa do obalenia zachodnioeuropejskiego establiszmentu politycznego i bezkarnie mówi unijnemu komisarzowi, by "się wydymał w twarz".

 

W tle tego prawicowego zwrotu amerykańskich gigantów technologicznych jest kwestia tego, jak Unia Europejska ogranicza badania nad sztuczną inteligencją. Możemy mieć różne poglądy na temat szans i zagrożeń związanych z AI, ale pewnym jest to, że to technologia przełomowa i że Europa jest w jej rozwoju mocno zapóźniona. To zapóźnienie wynika z archaicznego podejścia do regulacji – dążenia darmozjadów z Brukseli do maksymalnego biurokratyzowania każdej dziedziny życia. Rozwojowi sztucznej inteligencji w UE zagrażają też różnego rodzaju Zielone Łady. Wszak centra przetwarzania danych potrzebują dużo taniego prądu, a polityka Unii może sprawić, że za dziesięć lat prąd stanie się luksusem. Amerykańskie giganty technologiczne mają więc prawo mieć wrażenie, że Unia psuje im interesy.

 

O ile polityka tych spółek oraz ludzi z otoczenia prezydenta Trumpa wywołuje od lat nasze gigantyczne zastrzeżenia, to sądzę jednak, że tym razem powinniśmy kibicować amerykańskim Big Techom i nowej waszyngtońskiej administracji. Unia nie tylko bowiem chce schrzanić lukratywne deale kapitalistom zza Oceanu, ale jeszcze chce spieprzyć życie nam wszystkim, zamieniając nas w masę pozbawionych własności proli odżywiających się papką sojową. Życzę więc Unii Europejskiej, by poszła na zderzenie czołowe z trumpowską Ameryką.  Europa nie ma jak obronić się przed tym zderzeniem. Nie jest tego w stanie zrobić ani gospodarczo, ani technologicznie, ani militarnie, ani nawet kulturowo. Niech więc leśne dziadki z Brukseli, Berlina, Paryża i Madrytu poczują gniew supermocarstwa! Niech Musk ingeruje w "dupokratyczne" wybory w Europie ile będzie chciał! Europejskiej demokracji to nie zaszkodzi, bo od dawna jest ona martwa, ale zaszkodzi ekipom politycznym, które od dekad pracują nad tym, by zmienić Europę w trzecioświatowy wychodek. Niech sami skończą w gównie po uszy – my będziemy siedzieć z popcornem przed ekranami i się z nich śmiać. Jak mawiają Amerykanie: "Fuck arround, and find out".

Olgierd Grott, politolog, profesor UJ opracował, opatrzył wstępem i wydał wybór pism Jana Stachniuka „Stoigniewa” – twórcy i głównego ideologa ruchu „Zadruga”.

Autor opracowania jest synem wybitnego krakowskiego historyka i religioznawcy prof. Bogumiła Grotta, który w l. 80-tych ubiegłego wieku (wraz z prof. Jackiem Majchrowskim, szerzej znanym jako prezydent Krakowa) był pionierem badań nad niechrześcijańskimi nurtami nacjonalizmu polskiego. Można więc powiedzieć, że podejmując ten temat  Autor godnie kontynuuje rodzinną tradycję.

Na pracę składają się wstęp Olgierda Grotta, wybór prac Stachniuka (autor dokonujący wyboru skoncentrował się na odniesieniach myśli zadrużnej do problematyki politycznej i społeczno-gospodarczej), całość zamyka bibliografia, indeks nazwisk i anglojęzyczne streszczenie.

Wstęp przedstawia zarys koncepcji zadrużnej zaznaczając jej różne źródła ideowe (wczesna endecja, Stanisław Brzozowski, Max Weber, nie został zaznaczony wpływ Nietzschego, na którego „Stoigniew” otwarcie się powoływał).  Autor przedmowy, odnotowując istnienie zorganizowanych środowisk w III RP dla których myśl zadrużna jest jednym ze źródeł inspiracji,  rozważa też zagadnienie przyczyny oczywistej znikomości tych środowisk i znikomych wpływów tej myśli w polskim życiu umysłowym.

Bogumił Grott podzielił nacjonalizmy na 3 zasadnicze grupy: nacjonalizm chrześcijański (w Polsce najbardziej rozpowszechniony), nacjonalizm świecki i nacjonalizm neopogański. Olgierd Grott używa tej klasyfikacji, skądinąd bardzo pomocnej w rozpoznaniu zjawiska nacjonalizmów, kwalifikując Zadrugę jako nacjonalizm świecki. Nad tematem klasyfikacji zadrużnego nacjonalizmu jako nacjonalizmu świeckiego czy neopogańskiego toczyły się już dyskusje, wypowiadał się m.in. o tym Jarosław Tomasiewicz, uznany badacz zjawiska. Stanisław Potrzebowski, autor pierwszego w świecie naukowego opracowania myśli zadrużnej (1982 r.) wiązał ją jednoznacznie z nurtem neopogańskim. Nie miejsce tutaj na rozważanie tego sporu, zauważmy jedynie, że klasyfikacja ta będzie zależeć także od samej przyjętej przez badacza definicji religii.

Teksty przytoczone w zbiorze pochodzą ze wszystkich okresów twórczości „Stoigniewa” , tj. przedwojennego, wojny oraz lat 1945-1949. Okres wojny reprezentowany jest przez fragment „Zagadnień totalizmu”, co zaznaczam , gdyż publicystyka Stachniuka na łamach konspiracyjnego „Zrywu” i „Kadry” czeka na współczesnego wydawcę.

Należy pochwalić redaktora pracy za pomysł okładki wykorzystującej litografię Stanisława Szukalskiego, harmonijnie współbrzmiącą z duchem tekstów Stojgniewa przytoczonych w tym tomie, ale też przypominającą o krótkiej współpracy obu tych twórców.

 Należy z uznaniem powitać tę inicjatywę przybliżającą myśl twórcy ruchu „Zadruga” czytelnikowi polskiemu. Tym bardziej, że fakt wydania tego zbioru w wydawnictwie naukowym ułatwi jego odbiór przez odbiorcę, do którego mogą słabiej docierać niszowe wydania prac Stachniuka dokonane od 1990r. przez wydawnictwo „Toporzeł”.

----------

Jan Stachniuk, Nacjonalizm świecki w Polsce. Wybrał i wstępem opatrzył Olgierd Grott Kraków 2022, Wydawnictwo Księgarnia Akademicka

środa, 29 styczeń 2025 23:01

Maksymilian Ratajski - Do centrum marsz!

Janusz Korwin-Mikke, Grzegorz Braun, Piotr Liroy-Marzec, Robert Winnicki, Kaja Godek, Marek Jakubiak. Co łączy te osoby? To liderzy powstającej w styczniu 2019 roku Konfederacji Korwin Braun Liroy Narodowcy (Godek się nie zmieściła). Dzisiaj wszyscy są już poza tym tworem, który tworzą jedynie Nowa Nadzieja Sławomira Mentzena i Ruch Narodowy Krzysztofa Bosaka. Żadnego z ex-liderów Konfederacji nie żałuję. Natomiast ewolucja „ideowej prawicy” w kierunku centrum jest smutna, zwłaszcza jej tempo. Robert Winnicki marzył o polskim Jobbiku, no i stworzona przez niego partia skończyła jak Jobbik, tyle tylko, że już bez RW na pokładzie.

Grzegorz Braun ogłosił swój start w wyborach prezydenckich, czym postawił się poza Konfederacją. Naczelny Strażak Polski zgromadził wokół siebie wspaniałe szurowisko, w którym brakuje tylko Chojeckiego, Kowalskiego i Olszańskiego, mam nadzieję, że oni również wkrótce dołączą. Nie o nim jednak będzie ten tekst.

Wraz z Braunem ugrupowanie pozbyło się większości szuryzmu, oczywiście poza programem gospodarczym korwinistów, utraciło też jednak resztki ideowej wyrazistości. Konfederacja Mentzena staje się partią centroprawicową, programowo drugą Platformą Obywatelską z 2005 roku (wtedy prezydent miasta z tego ugrupowania zakazywał parady równości, chociaż dzisiaj takiej odwagi bym się po konfederatach nie spodziewał, czasy się zmieniły). Konfederacja z Braunem, Korwinem, Sochą czy odgrywającymi większą rolę Berkowiczem i rozważającym likwidację kolei Sośnierzem, promująca pewnego rosyjskiego artystę jednej piosenki – była ugrupowaniem anarchistycznym, co pokazała podczas pandemii (jakkolwiek negatywnie by nie oceniać poszczególnych posunięć ówczesnego rządu), ze stężeniem szurii większym niż w ekipach Sendeckiego i Chojeckiego. Podczas pandemii promowano nieodpowiedzialność, teorie spiskowe, retoryka Konfederacji była wprost anarchistyczna, podobnie zresztą jak poglądy Janusza Korwin-Mikkego i Dobromira Sośnierza którzy są bardziej anarchistyczni od przeciętnego mieszkańca skłotu. Dodajmy do tego prorosyjskość dużej części tej egzotycznej koalicji i będziemy mieli pełny obraz zebranej tam patologii. Przynajmniej akcja z gaśnicą była śmieszna.

Sławomirowi Mentzenowi muszę przyznać kilka rzeczy, kiedy w październiku 2020 roku reszta korwinistów domagała się „nowego kompromisu aborcyjnego”, on stanął po stronie Życia. Tak zwany „strajk kobiet” pokazał miałkość Konfederacji, która nie umiała stanąć zdecydowanie w obronie wyroku Trybunału Konstytucyjnego – czyli realizacji jej programu.

Mentzen jest bardzo zdolnym politykiem, przejął władzę najpierw nad partią KORWiN (przekształcając ją w Nową Nadzieję), a następnie całą Konfederacją – nikt przecież nie wierzy, że Ruch Narodowy jest w tej koalicji równorzędnym partnerem, a Krzysztof Bosak równorzędnym liderem, zresztą nigdy nie miał aspiracji wodzowskich. Widać, to także po narracji Konfederacji, która jest koliberalna, jedynie z patriotycznymi akcentami. Mentzen ucywilizował korwinizm, nadając mu cywilizowaną twarz, bez dziwactw pana w muszce.  Kierowane przez niego ugrupowanie staje się opcją dla liberalnego wyborcy zawiedzionego Hołownią i zmęczonego konfliktem PO-PiS, brak osób o wyrazistych poglądach sprawia, że Konfederacja będzie dla niego strawna. Już pięć lat temu połowa wyborców Bosaka poparła w II turze Rafała Trzaskowskiego. Konfederacja unika kontrowersyjnych tematów, stara się oczywiście krytykować rząd Donalda Tuska, ale w taki sposób, żeby pokazać, że z prawicy „skrajnej” stała się umiarkowaną i merytoryczną, oswojoną przez system.

Pięć lat temu nie głosowałem na Bosaka – pracuję i stać mnie na buty (także dzięki temu, że w Polsce nie mamy korwinizmu – jestem pracownikiem etatowym). Teraz również nie zagłosuję na Mentzena, tak samo jak nie poprę Brauna. Ani ucywilizowany korwinista, ani otaczający się proepidemikami szur nie jest człowiekiem, którego chciałbym widzieć w roli prezydenta, obaj oczywiście nie mają na to szans.

Bardzo chciałbym móc kiedyś z czystym sumieniem popierać jakiś realny projekt polityczny. Konfederacja jednak nigdy nie stanowiła propozycji dla nacjonalisty, najpierw będąc ugrupowaniem anarchistyczno-szurowskim, a później idąc w stronę centroprawicy, w dalszym ciągu opierając się głównie na szkodliwych antywspólnotowych teoriach Korwina. Jeżeli ktokolwiek wierzył, że Konfederacja będzie ugrupowaniem ideowym, broniącym konserwatywnych wartości, narodowym, no to przykro mi bardzo, ale przekroczył wszelkie granice naiwności. Jeżeli jednak liczył, że będzie to ugrupowanie wolnorynkowe, zdolne do osiągania dobrych wyników wyborczych, cywilizujące przekaz Korwina – no to może się cieszyć.  Współczuję natomiast wszystkim narodowcom, którzy w dalszym ciągu wierzą i angażują się w ten szkodliwy projekt, owszem Sławomir Mentzen jest skutecznym liderem, który poprowadzi swoje ugrupowanie do bardzo dobrych wyników wyborczych.

Maksymilian Ratajski

Blue Monday, zwany również „najbardziej depresyjnym dniem w roku”, to termin, który zyskał popularność na całym świecie, zwłaszcza w drugiej połowie stycznia. Określa się nim dzień, który ma być najtrudniejszy pod względem emocjonalnym i psychologicznym w całym roku. Pojawił się on w 2005 roku, kiedy to brytyjski psycholog Cliff Arnall, współpracujący z firmą podróżniczą, opracował teorię, że pewne czynniki takie jak pogoda, długi czas do urlopu, nieudane postanowienia noworoczne oraz ogólny brak motywacji prowadzą do spadku nastroju i depresji w tym właśnie dniu.

 

Jednak wkrótce po jego pojawieniu się, pomimo medialnej popularności, zaczęły się pojawiać pytania o naukowe podstawy tego zjawiska. Czy rzeczywiście istnieje coś takiego jak Blue Monday? Jak psycholodzy postrzegają ten termin? W artykule spróbuję przyjrzeć się tym zagadnieniom i zastanowić się, czy Blue Monday ma jakiekolwiek podstawy w badaniach psychologicznych.

 

Skąd się wziął Blue Monday?

Cliff Arnall opracował tzw. „wzór matematyczny” (choć krytykowany za brak solidnych podstaw naukowych), który miał wskazywać, kiedy przypada dzień o największym ryzyku depresji. Wzór ten uwzględniał takie czynniki jak:

 

Pogoda – krótki dzień, mała ilość światła słonecznego.

Zadłużenie – długi związane z wydatkami świątecznymi.

Motywacja – nieudane postanowienia noworoczne.

Dystans do urlopu – brak perspektywy na odpoczynek w najbliższej przyszłości.

Brak poczucia celu – spadek energii związany z końcem świątecznej gorączki.

 

Na podstawie tych czynników Arnall obliczył, że trzeci poniedziałek stycznia jest dniem, w którym najbardziej odczuwamy zmęczenie, smutek i spadek nastroju. Jednak należy podkreślić, że ta teoria nie została oparta na żadnych rzetelnych badaniach naukowych, a matematyczny wzór był bardziej zabiegiem marketingowym, stworzonym z myślą o promocji usług turystycznych. Zatem Blue Monday to bardziej konstrukcja mediów i marketerów niż wynik jakiejkolwiek solidnej analizy psychologicznej.

 

Psycholodzy a Blue Monday

Z punktu widzenia psychologii, nie ma dowodów na istnienie jednego dnia, który mógłby być uznany za „najbardziej depresyjny” w roku. Psycholodzy wskazują, że wahania nastroju są normalnym elementem życia i mogą występować w różnych okresach roku, niekoniecznie związanych z jednym dniem. Owszem, zjawisko sezonowej depresji (Seasonal Affective Disorder – SAD) może powodować, że w okresie zimowym niektóre osoby doświadczają obniżonego nastroju, a nawet stanów depresyjnych, ale nie jest to zjawisko ograniczone do konkretnego dnia.

 

Sezonowa depresja, której nasilenie może przypadać na miesiące zimowe, wiąże się z brakiem światła słonecznego i zmianami w rytmach ciała, jednakże nie ma naukowych dowodów na to, że jedna, konkretna data w styczniu jest szczególnie krytyczna. Zwykle depresja sezonowa trwa przez kilka miesięcy i może pojawić się o różnych porach roku, w zależności od indywidualnych uwarunkowań.

 

Brak dowodów na poparcie Blue Monday sprawia, że wielu psychologów traktuje to zjawisko jako mit. Zamiast jednego dnia w roku, który ma rzekomo wywoływać najgorsze skutki emocjonalne, profesjonaliści wskazują, że na spadek nastroju może mieć wpływ wiele innych czynników, takich jak stres, trudności życiowe, nierozwiązane problemy emocjonalne, zmiany hormonalne czy brak wsparcia społecznego. Warto podkreślić, że nie ma jednoznacznych dowodów na istnienie powszechnie odczuwanej depresji, która objawiłaby się akurat w tym dniu.

 

Przeciw Blue Monday

Psycholodzy apelują, aby nie traktować Blue Monday jako jedynego dnia, który może powodować depresję. Zamiast tego zalecają bardziej indywidualne podejście do kwestii emocjonalnych, uwzględniające realne trudności, z jakimi borykają się ludzie w danym momencie. Warto pamiętać, że depresja jest poważnym zaburzeniem, które nie jest związane z datami w kalendarzu, lecz z bardziej złożonymi mechanizmami psychicznymi i społecznymi. Pomoc specjalistów, takich jak psycholodzy i psychiatrzy, jest istotna, jeśli pojawiają się poważniejsze objawy depresyjne.

Pomimo dużej popularności, Blue Monday nie ma solidnych podstaw naukowych. Termin ten powstał na podstawie marketingowego eksperymentu, który opierał się na szeregu czynników zewnętrznych, takich jak pogoda czy sytuacja finansowa, ale nie na rzeczywistych badaniach psychologicznych. W rzeczywistości, psycholodzy zwracają uwagę, że depresja jest zjawiskiem indywidualnym i nie ma jednego dnia w roku, który byłby szczególnie „depresyjny”. Zamiast skupiać się na Blue Monday, warto zastanowić się nad naszym samopoczuciem w szerszym kontekście, szukając pomocy, jeśli czujemy, że nasz nastrój nie jest w porządku. Warto pamiętać, że dbanie o zdrowie psychiczne jest procesem długofalowym, a nie przypisanym do konkretnego dnia.

„Czy Pan teraz już będzie dobrym człowiekiem, Pana zdaniem” - usłyszał od Krzysztofa Stanowskiego zamachowiec na lidera czarnych komunistów w RPA, Janusz Waluś na wizji Kanału Zero.
I choć pytanie jest prawdopodobnie czystą dziennikarską prowokacją słowną, trikiem, mającym na celu podgrzanie atmosfery i w konsekwencji mającym doprowadzić do emocjonalnej i często nieprzemyślanej wypowiedzi, która ma pogrążyć gościa wywiadu, to kryje się za tym wszystkim swoisty problem etyczno-moralny, z którego wynika ta konkretna postawa.
Rozmyślając o tym, dostrzegamy swoisty problem, który można śmiało nazwać „przewartościowaniem wartości” lub „odwróceniem wartości”.

Odwrócenie wartości

Chwilę po zadaniu pytania Januszowi Walusiowi, Pan Waluś zapytał o to, co znaczy być dobrym człowiekiem. Jest to pytanie w tym przypadku jak najbardziej zasadne, zważając na cały przebieg rozmowy i wyraźne poglądy dziennikarza przeprowadzającego rozmowę. Krzysztof Stanowski na to pytanie odpowiada: „pomocny, nierobiący innym krzywdy, ciepły, otwarty, uśmiechnięty”. W innym przypadku dziennikarz krytykuje Walusia za próbę powstrzymania pewnych nadchodzących zmian społecznych, powołując się na argument, że „nie można zatrzymywać woli większości”. Rysuje nam się tutaj powoli obraz, choć ludziom, którzy oglądali ten wywiad, a którzy nie ulegli mackom przewartościowania wartości, powinien być on już w pełni narysowany, obraz pojmowania dobra i zła na zasadzie grzeczno-liberalnego dobra i przeciwnemu mu zła w postaci niezłomnego i zdolnego do poświęceń radykalizmu, który oczywiście musi być jedynie drogą do powszechnego smutku. Cechy kojarzone jako pozytywne, bycie ciepłym dla innych czy szczęśliwym oraz niekrzywdzenie innych ludzi, kojarzone są w tym przypadku z postawą dziennikarza, mimo tego, że wcale te legalne zmiany w RPA, które chciał pan Waluś powstrzymać nie poskutkowały ani szczęściem, ani wzajemną życzliwością, a raczej nasileniem zabójstw (w 2018/2019 popełniono 21 tysięcy zabójstw), gwałtów (w 2022/2023 53 500 mieszkańców RPA ogłosiło, że padło ofiarą przestępstwa seksualnego a w 2012/2013 około 60 900) oraz epidemią HIV (co 8 osoba w RPA jest zarażona wirusem HIV). Pomijany jest istotny fakt, że czasem radykalna reakcja jest najzwyczajniej w świecie wymagana.

I choć nad etycznością poszczególnych radykalizmów można debatować, a najpewniej napisać i całą książkę, pozwala nam dostrzec to w sposób ogólny promowanie i niestety powszechne panowanie swoistej choroby, choroby liberalizmu, skrajnego wręcz legalizmu i kultu grzeczności.

W tym świecie wartości, choćby wypływały wprost z ust Bogów, nie mają żadnej wartości, gdyż za trwały i niezmienny, acz ustanowiony głosem grupy ludzi i promowany przez międzynarodowy biznes dogmat, uznawany jest uniwersalistyczny egoistyczny liberalizm.

Opacznie i prosto pojmowana wolność na zasadzie „wolności kończącej się tam gdzie zaczyna się głowa drugiego człowieka” w połączeniu z pełnym zaufaniem zwykłych ludzi do wyborów większości i brakiem zaufania globalistycznych elit, wielkiego kapitału do zmian mających na celu poprawę jakości życia zwykłych pracujących ludzi, tworzy nam mieszankę, której jedynie objawem jest postawa dziennikarza przeprowadzającego wywiad z Walusiem. Można go albowiem śmiało nazwać zarażonym tą chorobą, a na pewno zarażającym nią.
Wszelkie czyny, choćby pochodziły z pobudek niebywale doniosłych, mających na celu uratowanie rodziny, narodu czy przypadkowego rodaka w opresji, będą zgodnie z uniwersalistyczną myślą grzecznego i legalnego liberalizmu sprowadzane do rangi złego uczynku, jeśli przekroczą tę granicę „wolności kończącej się na głowie drugiego człowieka” lub jeśli zaingerują w „wolę większości”.

 

A czym jest ta wola większości?

Jeśli nie tylko efektem maszyny propagandowej mającej na celu niezachwianie bogatego statusu garstki ludzi lub możliwie nie do końca właściwym wyborem większej grupy ludzi? Większość nie musi mieć zawsze racji, a do ratowania omamionego błędnym myśleniem ogółu od zarazy, już wiele razy stawiali się bohaterowie. Maszyna propagandowa biznesu i szeroko pojętych elit powinna wzbudzać automatyczny sprzeciw, a z jakiegoś powodu tak nie jest.

Czas sobie uświadomić, że żyjemy w świecie, w którym etyka dostosowywana jest do bycia przydatną dla międzynarodowego kapitału. Już zresztą wzrastają nierówności ekonomiczne w granicach naszej ojczyzny, które są jednym z największych problemów z jakimi może mierzyć się naród.

Bunt, nawet przeciw omamionej propagandą większości, będzie buntem przeciwko woli większości, czyli w oczach tej fałszywej etyki złem. No chyba, że dana większość nie jest na rękę międzynarodowemu kapitałowi czy po prostu wyraża idee radykalne, wtedy bunt przeciw większości jest oczywiście jak najbardziej zasadny, a odpowiednie osoby zajmą się jego wyniszczaniem. Przecież nic nie może zachwiać portfela biznesmenów czy imperialnych dążeń wielkich mocarstw.

Ale oni wcale nie muszą nami rządzić. Nic jednak nie dadzą starania, jeśli nie uświadomimy sobie, że pewne wartości są odwrócone, a pozytywne idee zostały nazwane negatywnymi.

 

Co zrobić?

Należy sobie przede wszystkim uświadomić wszystko to co zostało w tym tekście powiedziane. I choć nie stanowi on pełni, gdyż na całościowe rozważania w tym temacie, w tym analizę etyczno-moralną poszczególnych zjawisk, należałoby poświęcić dosyć sporą książkę, rysuje nam pewien obraz rzeczywistości. Rzeczywistości, w której istnieją ludzie bogaci i mocarstwa imperialne oraz dążenia jednych i drugich, a także reszta ludzi różnych nacji, bez których nie ma tych pierwszych. Dzisiejszy system nie działa na korzyść zwykłych ludzi tylko na korzyść garstki ludzi, którzy mają wpływy i naturalny dla biznesu popęd do dalszego bogacenia się.

Rzeczywistości, w której przez różne maszyny kształtujące opinię publiczną, propagowana jest uniwersalistyczna etyka mająca na celu ten system utrzymać oraz która wcale nie musi służyć, i powiedzmy sobie wprost, nie służy narodom świata.

Dzisiejszy „dobry człowiek” nie tylko jest „pomocny, nierobiący innym krzywdy, ciepły, otwarty, uśmiechnięty”, ale również zdolny do działania jedynie w momencie, w którym nie naraża systemu na zmianę. Za tą „pomocą, nierobieniem innym krzywdy, ciepłością, otwartością i uśmiechem” kryje się nic innego jak uległość, brak zaangażowania w poprawę aktualnej sytuacji, indywidualizm, liberalizm, brak działania w przypadku szkodliwych uczynków drugiego człowieka, miłość do innych ludów i brak uczuć związanych z własnym narodem oraz fałszywy uśmiech maskujący głębokie cierpienie.

Trzeba sobie uświadomić, że dla naprawdę wielu ludzi wszyscy sprzeciwiający się tej fałszywej etyce, bo służącej nie lepszemu życiu zwykłych ludzi a co najwyżej większej ilości pieniędzy dla biznesu, pragną wprowadzić jakiś ład cierpienia i terroru, samemu będąc krwiożerczymi, bezempatycznymi potworami.

Dla nich naprawdę te wszystkie akcje pomocowe, zbiórki na biednych rodaków czy schroniska dla zwierząt, są jedynie chwytem propagandowym mającym w konsekwencji doprowadzić do krwiożerczego ładu terroru, a nie są szczerym przejawem solidaryzmu i empatii wobec drugiego rodaka czy czworonożnego przyjaciela lub zwyczajnego poczucia obowiązku wobec ojczyzny.
Jak więc czynić? Przede wszystkim odwrócić wartości ponownie na właściwą stronę i nie baczyć na to co każą nam myśleć media władane przez ludzi z wielomilionowymi portfelami czy wszelkiej maści liberalni moralizatorzy, będący w praktyce pożytecznymi idiotami tego systemu. Należy się edukować na tematy społeczno-gospodarcze, gdyż ekonomia musi iść w parze z kwestiami społecznymi i jedynie w ten sposób stanowi całość, działać na wszelkich płaszczyznach, mówić o tym, żyć i pokazać innym, że to wcale nie jest droga ascetycznego cierpienia, a droga do zapewnienia jak najlepszego bytu dla siebie i wszystkich Polaków. To my jesteśmy zmianą i to oni, wielkobogackie elity bez nas nie istnieją, a my jak najbardziej możemy istnieć bez nich.
Oraz oczywiście, nie przejmować się tym co powiedzą ci wszyscy liberalni moralizatorzy.

Mówić będą, jednak dalej z ich ust będą padały jedynie kolejne kaszlnięcia choroby grzecznego, posłusznego i zawsze legalnego liberalizmu.

 

~ Odolan Sokołowski

Janusz Waluś od lat pozostaje postacią kontrowersyjną. Dla jednych jest bohaterem, który stanął w obronie wyznawanych przez siebie wartości i świata, który chylił się ku upadkowi co zwiastowało przejęcie władzy w Południowej Afryce przez czarnych komunistów z ANC (African National Congress) . Dla innych – po prostu rasistowskim zbrodniarzem koniec kropka. Zamach dokonany przez Janusza Walusia na Chrisie Hanim nie zatrzymał upadku starego porządku, zaś skutki ‘nowego” które przyszło po nim widzimy dziś – pogorszenie się ekonomicznej sytuacji mieszkańców RPA, wzrost przestępczości - Według najnowszych danych w Republice Południowej Afryki 68 osób dziennie jest mordowanych. Dodatkowo RPA ma jeden z najwyższych wskaźników gwałtów na świecie –co roku gwałconych jest od 40 do 50 tys chociaż jak informują działacze praw człowieka liczba ta jest znacznie wyższa. W tym stale rosnąca liczba morderstw i napadów na białych farmerów przy cichym poparciu rządu. A to tylko kilka dobrodziejstw jakie przynieśli czarnoskórzy komuniści mieszkańcom RPA.  Niedawny wywiad z udziałem Janusza Walusia wzbudził kolejne emocje, ba...sama zapowiedź wywiadu, który zapowiadany był miesiąc wcześniej w jednym z bardziej znanych kanałów na platformie YouTube wywołała salwy kwiku i ujadania przez liberalno-lewicową hałastrę.

Wywiad zaczął się dość mocno i bezkompromisowo, choć w kulturalnym tonie. Ukazując od razu, że prowadzący już od pierwszych minut prowadzenia rozmowy ma na celu udowodnienie określonej tezy: jakoby Waluś był zmanipulowany i nie w pełni świadomy skutków swojego czynu. Jednakże jego wypowiedzi, mimo widocznych śladów wieku jak żartobliwie z dystansem powiedział pan Janusz „mam dopiero 72 lata” i prawie 30-letniego pobytu w więzieniu, obaliły te przypuszczenia. Zaskakiwał spokojem, jasnością myśli i precyzją w doborze słów. Nawet w sytuacji, gdy prowadzenie wywiadu stawało się dla niego męczące, zachował godność i konsekwentnie podkreślał swoje motywacje, unikając uproszczeń i populistycznych stwierdzeń, od których z kolei nie stronił prowadzący.  Dziś takich ludzi, którzy mówią to co myślą nie obawiających się ram politycznej poprawności ze świecą szukać.

Prawdą jest, że wieloletni pobyt w więzieniu w Pretorii oraz trudne warunki odcisnęły na nim swoje piętno. Już sama decyzja o odwołaniu pierwotnego terminu wywiadu świadczyła o tym, że potrzebował czasu na regenerację, zarówno fizyczną, jak i psychiczną. Mimo to, podczas rozmowy zdołał pokazać się oglądającym jako osoba, która nie utraciła intelektualnej formy ani przekonania o słuszności swojego celu. Co więcej, z jego wypowiedzi biła świadomość, że dla niektórych ludzi pozostanie symbolem kontrowersji, niezależnie od tego, co powie czy zrobi, ale jak sam powiedział, dla niego liczy się jedynie grono bliskich osób.

Pan Janusz nie starał się na siłę zmieniać opinii redaktora na różnego rodzaju kwestie, które padały podczas wywiadu, wiedział bowiem, że dla części odbiorców jego postawa i tak pozostanie niezrozumiała lub interpretowana przez pryzmat wcześniej ugruntowanego wizerunku. Od pewnego momentu, kiedy prowadzący postanowił jeszcze raz przypuścić atak i wrócić do tez z początku programu w nieco zawiły sposób, widocznie zmęczony gość, zdawał się przysłowiowo "machnąć ręką", by uniknąć zbędnej walki z uprzedzeniami. Tym samym potwierdził, że opinia tych, którzy już dawno wydali na niego wyrok, nie ma dla niego znaczenia. Dla każdego zainteresowanego kto chciał wyciągnąć z tego wywiadu coś więcej, niż udowodnienie tezy jakoby Waluś był ‘cynglem’ w nieswojej sprawie, było to doskonale widoczne. Dla prowadzącego, który zabrał również głos po wywiadzie, to rzekome obalenie mitu ideowego czynu Janusza Walusia.

Cóż, nie każdy zdolny jest spojrzeć inaczej, niż płytko by chełpić się w swojej racji. Tego dnia upadł mit. Tak, upadł mit kreowanego latami wizerunku Janusza Walusia jako groźnego rasisty i bezwzględnego zbrodniarza i tylko ten. W studiu pojawił się człowiek przekonany o słuszności swoich motywacji, który przez dekady znosił konsekwencje swojego wyboru z niezłomnością zachowując pogodę ducha.

Zdanie, że Waluś  "przegrał życie" to argument nacechowany burżuazyjną, egoistyczną optyką, według której życie powinno być miłe, kolorowe i pozbawione wyrzeczeń. Tego rodzaju podejście odrzuca wartości, takie jak walka czy poświęcenie dla dobra wspólnoty. Historia ludzkości pokazuje jednak, że to właśnie dzięki działaniom ludzi gotowych poświęcić swoje życie dla zmian nasza cywilizacja zaszła tak daleko. Gdyby wszyscy kierowali się wyłącznie własnym komfortem i wygodą, postęp społeczny i polityczny byłby po prostu niemożliwy.

Jeśli mówimy o tego typu optyce można tu dostrzec jeszcze jedną rzecz. To jak postrzegany jest Waluś. Krytycy, którzy nazywają go bezwzględnym mordercą, zdają się nie dostrzegać, że ocena takich działań zależy od kontekstu historycznego i politycznego, a jak można było zobaczyć w owym wywiadzie, prowadzący wywiad albo nie chciał zagłębiać się w szczegóły albo zwyczajnie się nie przygotował do wywiadu. Ku czemu bym się bardziej skłaniał oglądając prowadzone przez niego rozmowy z innymi gośćmi. Nie zawsze jednak osobowość, w której tak silne są cechy dobrego rozmówcy pozwalające na to by wywiad wychodził płynnie zastąpią odpowiednie przygotowanie się do niego tak jak w przypadku tej rozmowy od strony politycznej i historycznej. Gdyby Janusz Waluś dokonał zamachu na postać historycznie jednoznacznie potępioną, jak  np. Adolf Hitler, byłby dziś wynoszony pod niebiosa jako bohater. To, że jego czyn nie mieści się w powszechnie akceptowanej narracji, wynika z lewicowej optyki, która dominuje w dzisiejszej debacie publicznej. W tym ujęciu walka o przekonania czy wartości, które nie pasują do postępowego światopoglądu, jest automatycznie postrzegana jako naganna, niezależnie od intencji czy rzeczywistego kontekstu. Tymczasem historia pełna jest przykładów ludzi, którzy działali wbrew dominującym tendencjom swoich czasów, a których działania z perspektywy czasu okazywały się przełomowe.

Waluś wrócił do Polski po 29 latach spędzonych w więzieniu i dwóch lat warunkowego próbnego zwolnienia. Jest postacią, która na zawsze pozostanie kontrowersyjna, zapisując się na kartach światowej historii. Jednakże jego postawa podczas wywiadu pokazuje, że wbrew opiniom krytyków wciąż posiada wewnętrzną siłę, która pozwala mu iść przez życie bez uginania się pod ciężarem opinii publicznej, która go zwyczajnie nie obchodzi. Historia Janusza Walusia to historia o niezłomności i wiary w słuszność celu, i nic z tego nie zostało obalone, chociaż to właśnie niektórzy chcieliby widzieć. Nie przegrał życia, za to dodatkowo wygrał nasze serca. Przyznać można jedynie racje redaktorowi w poście, który ukazał się po wywiadzie, że jego zdaniem Waluś udzieli jeszcze może jedynie kilku wywiadów i miejmy nadzieję, że tak się stanie, że nie zostanie jego osoba obwożona po różnych stacjach jak małpa w klatce. Spokój to to czego panu Januszowi teraz potrzeba, spokoju, zdrowia i możliwości godnego prowadzenia dalszego życia, czego serdecznie życzę mu z całego serca.

 

Kamil Królik Antończak

niedziela, 19 styczeń 2025 17:36

Grzegorz Ćwik - System się domyka?

Nie chcę być złym prorokiem, ale rok 2025 z kilku względów jawi się jako ten, w którym liberalizm objawi swój totalitarny charakter rodem z Orwella w pełny już i niespecjalnie skrępowany sposób. Tyczy się to tak sceny politycznej w Polsce, jak i w Unii Europejskiej. Okazuje się, że w końcu unijni biurokraci oraz ich namiestnicy w szeregu krajów zrozumieli, jaką szansę dał im Putin i jego agresja na Ukrainę. Oto każdego, kto sprzeciwia się temu choremu i antyludzkiemu systemowi można ozdobić łatką „ruskiej onucy” i człowieka będącego pod wpływem Moskwy. Wniosek? Ludzie tacy nie mogą przecież zaburzać demokratycznych procesów, wyborów i generalnie życia społecznego. Wroga publicznego należy tępić aż do ostatecznego zwycięstwa.

Unieważnienie wyników wyborów w Rumunii stanowi przedsmak tego, co lada chwila stać się może powszechną praktyką na terenie Unii. Oto bowiem okazuje się, że wystarczy stwierdzenie, że określony kandydat czy środowisko ma poglądy odbiegające od jedynych słusznych, a automatycznie zarówno staje się człowiekiem Kremla, jak i okazuje się, że owo posiadanie poglądów nieakceptowalnych przez unijnych politruków staje się „rosyjską ingerencją”. Podobnie było przy wyborach w Gruzji. Tam też zwycięstwo rządzącej partii ochrzczono „rosyjskim wpływem”, choć po prawdzie, to zagraniczni obserwatorzy przyznawali, że nie zauważyli żadnych określonych nieprawidłowości czy budzących zagrożenie wpływów z Rosji. Jednocześnie ze zgrozą zauważali, że poglądy Gruzińskiego Marzenia są inne niż poglądy prounijnych i antynarodowych liberałów i LGBT-owców. A jak wiemy – w liberalizmie możesz mieć dowolne poglądy, o ile tylko są one liberalne i akceptowalne przez liberalne elity.

Daleki jestem od zachwytów nad Trumpem, a zwłaszcza jego naczelnym przydupasem Muskiem (a może układ jest tu odwrotny?), jednak gdy słyszę całkiem na serio rzucane propozycje, aby na okres wyborów wyłączyć portal X, bo są tam dostępne poglądy, które nie współgrają z uśmiechniętą Polską spod znaku „für Deutschland”, to nie widzę w tym nic innego, jak zwykłej cenzury. Ironicznie zresztą jest to, że poglądy prorosyjskie imputują swym przeciwnikom dokładnie ci, którzy przez ostatnie 30 lat najbardziej wspierali Rosję, Putina i ich finansowali. Tusk i Sikorski jako twarze antyrosyjskiego frontu? Toż to ludzie, którzy za rządów pierwszego Tuska podpisali umowę o współpracy z rosyjskim wywiadem i zatrzymywali na polecenie wschodnich despotów ich przeciwników politycznych – z Czeczenii chociażby, a władzom w Mińsku przekazywały dane o białoruskich opozycjonistach. Kwestie współpracy zresztą świetnie opisał prof. Cenckiewicz w książce „Zgoda”, która stanowi straszliwy zapis jednej wielkiej zbrodni Tuska i Sikorskiego na polskiej suwerenności, niepodległości i honorze.

Cała obecna propaganda nie tylko ukazuje siły prawicowe czy konserwatywne jako umaczane w kontakty i agenturalność względem Rosji, ale przede wszystkim ich poglądy jako wynik rosyjskiej działalności. Unia Europejska i rzekoma wolność na jej obszarze to prawdziwi bogowie nowego liberalnego panteonu, więc wszystko co im zagraża jest nie poglądem czy opinią, ale herezją. A herezja najlepiej jeśli jest wymyślona i realizowana przez wroga zewnętrznego – czyli Rosję. Można by naprawdę długą książkę napisać o tym, jak serio wszyscy poza PiS-em czy litewską prawica narodową w ramach Parlamentu Europejskiego współpracowali i wspierali Rosję. Książkę taką zresztą popełnił poseł Płażyński i lektura „Wszystkich pionków Putina” pokazuje jak prawdziwe jest przysłowie o szukaniu u kogoś drzazgi w oku, samemu mając tam belkę. Niemiecka, francuska, włoska, hiszpańska czy nawet w dużej mierze szwedzka scena polityczna od 20, a w wypadku Niemców 30 lat konsekwentnie i systematycznie wspierała Rosję, jej zbrojenia, nie zwracała uwagi na przygotowania do agresji i przywrócenia status quo ante 1997. Co więcej, to właśnie polska prawica parlamentarna była tak w krajowych, jak i zagranicznych mediach ukazywana jako „rusofobiczna” i żyjąca wyłącznie historią. A przecież Rosja się zmieniła, Putin może zabija ale nie hurtowo (cytat żywcem wyjęty z ust Sikorskiego), a w ogóle to prezydent Miedwiediew to gwarant demokratyzacji wschodniego imperium (teza podawana wielokrotnie w oficjalnych dokumentach polskiej dyplomacji z okresu rządów pierwszego Tuska).

Mniejsza już zresztą o prawdę, bo ta w liberalizmie liczy się najmniej. Ważna jest linia programowa i to, co propaguje się w systemowych mediach. Sam fakt, że mówi się już oficjalnie o cenzurze (na razie określonych portali – X oraz Facebook), znaczy, że plany takie nie tylko istnieją, ale ich podawanie na razie jako pomysły pewnych osób w życiu publicznym to nic innego jak sprawdzenie niczym papierkiem lakmusowym, czy już uśmiechnięte społeczeństwo jest gotowe to zaakceptować. A spora część jest na pewno, bo żarty żartami, ale są ludzie, którzy zamiast własnych opinii wolą odpalić plik tvn.exe i to, co tam usłyszą, traktować jako prawdę objawioną. Dołączamy do tego klasyczne podziały między zwolennikami normalności i suwerenności a europejskimi Europejczykami (podziały te zresztą z grubsza są obecne w całej Unii), i okaże ze się, że spora część naszego społeczeństwa wręcz ucieszy się, że wprowadza się oficjalnie cenzurę, zakazuje określonym osobom prowadzić kampanię wyborczą, mówić jaki mają program, krytykować pewnych zjawisk i organizacji, a zapewne także w razie wygrania wyborów, ich wyniki będą anulowane. Wszystko w imię walki z rosyjskimi wpływami.

Pytanie jak szybko i przede wszystkim jak głęboko będzie realizowana polityka uciszania opinii publicznej i wprowadzania liber-terroru? Niestety, sądzę, ze tu nie ma co spodziewać się półśrodków ze strony władców rzeczywistości, bo mówiąc kolokwialnie szeregi wrogów unijnego szaleństwa, biurokracji, korupcji  i zielonego ładu rosną z każdym tygodniem, wiec system, by utrzymać się, będzie musiał działać odpowiednio szybko i twardo. Na szczęście każda dyktatura i terror, prędzej czy później upadają, a sądzę, że pokłady niezadowolenia społecznego w Europie są większe, niż można sądzić. Nie mówię tu może o Polsce, bo Polacy chętnie akceptują każdą, najbardziej antyludzką politykę i nie zdobędą się na żaden głos sprzeciwu. Ale społeczeństwa zachodnie, przyzwyczajone do wysokiego standardu życia, a obecnie UE gwarantuje coraz szybszy upadek tegoż, są sporym argumentem za tym, że pewne rzeczy nie potrwają długo. I taką mam też nadzieje, podobnie jak na to, że jednak przesadzam i z przyzwyczajenia widząc świat w czarnych barwach spodziewam się najgorszego. Niestety – wszelakie sygnały z krajów Unii, tworzenie oficjalnie już mechanizmów „walki z rosyjskimi wpływami” na poziomie Unii, czy chociażby na krajowym podwórku obserwując bezpardonowość Bodnara w demontażu państwa prawa, każe to wszystko sądzić, że logika działań prowadzi do jawnej dyktatury.

 

 

Grzegorz Ćwik

poniedziałek, 13 styczeń 2025 21:55

Marcin Majewski - Polemika do artykułu MMT

        Dzięki za artykuł ,,MMT, czyli skąd się biorą pieniądze’’ z grudnia 2024 roku.  większość postawionych w nim tez jest poprawna i realna. Jednak, bez próby rozstrzygania do której z wymienionych w artykule, oburzonych i zszokowanych grup ludzi zostałbym zaliczony, chciałbym wziąć na warsztat fragment: „Nikt im nie powiedział, że dług publiczny nie jest po to, by go kiedykolwiek spłacić. Jest po to, by go rolować. Ponadto, zgodnie z założeniami MMT, deficyt sektora publicznego jest nadwyżką sektora prywatnego. Jeśli więc państwo zadłuża się na poczet inwestycji, to przy okazji daje zarobić tysiącom firm prywatnych, które mają udział w realizacji tych projektów. Jeśli zadłuża się na poczet świadczeń społecznych, to  stymuluje w ten sposób popyt na dobra konsumpcyjne i usługi, znów dając zarobić sektorowi prywatnemu.’’ Kilka logicznych argumentów, na chłopski rozum   - Polemika do artykułu :  MMT, czyli skąd się biorą pieniądze autorstwa: Redaktor Fox. Szturmowcy.

 

-Może czas przesiąść się z niekończących się rad i rozhulałej biurokracji niedźwiedzich przysług, praktycznych przydzielonych zadań bez rozmywania odpowiedzialności miedzy poszczególnymi instytucjami /resortami/radami/rządowymi/samorządowymi do konkretnych działań reformujących konkretne dziedziny życia ? Poza tym w interesie każdego podatnik nie dobrze gdybyśmy zadbali o zaspokojenie SWOICH podstawowych potrzeb i rentowność, a nie uregulowanie następnych dziedzin życia skopiowane od  UE, brak innowacyjnego korzystania z własnych zasobów (zwłaszcza naturalnych), Brak inwestycji pieniędzy na rozwój technologii i badania (brak poprowadzonych projektów od początku do końca, skończonych powstaniem finalnego innowacyjnego produktu/firmy i zwrotu kosztów poniesionych (przeważającej większości wydanie licencji patentowych zagranicznym podmiotom i puszczenie ciekawostki do telekspressu.) dodatkowe marnotrawienie pieniędzy na kupowanie gotowych rozwiązań zagranicznych, co finalnie sprawia, że niestety Polska nie jest firmą typu Nike, która może podwajać swoje zyski corocznie mając popyt na swoje produkty będąc równocześnie prawdziwym wzorem dla  zadłużania się i rolowania długów (państwo jak wiemy, głównie dochód uzyskuje z podatków i podatników - a tych nie przybywa, nie obrotów firm odpowiedzialnych za jakość życia obywateli - nad tym trzeba byłoby popracować), w takich warunkach obsługa długu i sam dług nie byłby problemem. Jednak w Polsce po 35 latach wolności w służbie zdrowia, oświacie i szkolnictwie wyższym (instytucje najbliższe obywatelowi) mamy dalej sytuacje niekompetentnego rozdziału nie tylko środków ale również obowiązków i nakładających się zadań, nie bardzo odbiegającą od czasów PRL, którego wszyscy tak nienawidzili. Dodatkowo państwo zadłuża się na każdym poziomie osobno, więc przykładowo zadłuża się szpital, zadłuża się jednostka samorządowa odpowiedzialna za np. kulturę, zadłuża się samorząd, zadłuża się, powiat, zadłużają się rządowe biura, osobno zadłużają się biura poselskie i państwo, a na samym końcu wspólnie zadłuża się Unia Europejska, na każdym poziomie, i to jest główny problem a spowalnianie zadłużenia QE to i tak dalej zadłużenie i generowanie zadań.  Każda zadłużona instytucja potrzebuje dodatkowych obowiązków, a w konsekwencji dodatkowych pracowników wykonywania tych zadań. Prowadzi to do tworzenia nierentownych stanowisk, które zajmują się tylko obsługą długu (inwestowanie długu i pomniejszanie go może mieć sens ale jest dość ryzykowne, równocześnie zwiększając liczbę stanowisk), czyli dostają wypłatę (najczęściej to urzędnicy, czyli utrzymują ich obywatele, ale powiedzmy w prywatnych funduszach również tworzone są takie stanowiska) tylko za obracanie długiem, który nigdy nie jest domknięty bo nasze państwo świętowało kiedy w którymś roku wyszli na 0 czyli nic nie powiększyli długu, ale odsetki od zaciągniętego długu również trzeba spłacać i w tym cały szkopuł, że zaczyna to być suma porównywalna do kwot ściąganych z podatków jak wykazują liczby w dalszej części artykułu.

 

- Pisanie o Długu publicznym jak o rozlanej wodzie na stole, którą podatkami możemy osuszać jest chyba za dużym uproszczeniem, porównałbym go raczej do rozlanej plamy słodkiego napoju typu cola (budżet porównywalny z UE) np. która jak wiemy zastyga i z czasem co raz gorzej jest nam ją wyczyścić, a w nadmiarze i konsekwencji zabrudzenie takie może doprowadzić do tego, że nasz stół (czytaj państwo) przez taki brud przestanie pełnić swoje podstawowe funkcje (w kwestii monetarne-finansowej, przestanie dawać obywatelom szanse na samobogacenie się w uczciwy sposób, taka sytuacja od ucisku PRL-u i pamiętnej transformacji w naszym kraju stała się normą. Byliśmy przyzwyczajani, że z podstawowego etatu można przeżyć jedynie od ,,1 do 1’’, jednak czy to oznacza, że system fiskalno-monetarny naszego państwa funkcjonuje dobrze…? Co z kosztami obsługi długu publicznego i jaki % rocznego budżetu kraju na taką czynność wydaje Polska? Pędzę z odpowiedzią wg danych ministerstwa finansów upublicznionych w biuletynie GUS na miesiąc (1/12 roku) wrzesień 2024 koszty obsługi długu skarbu państwa to 39 579 mln, porównując wpływy z podatków w analogicznym okresie czasu to 47 886 mln, przypominam, że nakłady rzędu 40 000 milionów złotych miesięcznie uciekają w powietrze ,,w gwizdek” zamiast napędzać gospodarkę, a ludzie tracą swój potencjał czas i być może wkład w gospodarka i innowacje na procesy związane z obsługą długów. Dodajmy do tego jeszcze zrzutkę na UE 23 854 mln i współfinansowanie przez stronę polską projektów unijnych 5 623 mln, i rolki teoretyków z MMT służące do rolowania mogą zaczynać się rozpędzać po czym ulegać samozapłonowi od prędkości…

 

Czy nie doprowadza to do spowolnionego rozwoju kraju? Dług publiczny nie jest po to żeby go spłacać/zmniejszać? Wiadomo, że paradoksalnie zadłużenie może doprowadzić do wzrostu gospodarczego i rozwoju (jednak ten rozwój/zysk koniecznie wygenerowane zadłużenie musi spłacić - to jest warunek bezwzględny i konieczny w innym wypadku społeczeństwo nie ma sensu jako inwestor ponosić ryzyka), a społeczeństwo bardziej zadłużone, może żyć na wyższym poziomie niż społeczeństwo ,,mniej zadłużone’’ jednak co jest bardziej ułudne? (państwo na CAŁE swoje utrzymanie każdą czynność, każdą, winno utrzymać się wg Boga z 10% wypracowanych w nim dóbr, (dlatego istniała dziesięcina)  doliczając ,,opiekuńczość’’, państwową służbę zdrowia i edukacje (łącznie z uczelniami wyższymi) na potrzeby biurokratycznych, kontrolujących i nadopiekuńczych w realiów z pod znaku tępego zakrzywionego kaziorka i małpiego młotka czy rozgwiazki rozrywki max 20%, niestety,  kapitał zagraniczny i inne służalczo zewnętrzno wewnętrzne skrzypki zarządcze blokują nam chęć choćby myślenia o konkretnych reformach (więc może na przekór się nad nimi zastanowić?) nie mówiąc już o ich wprowadzeniu wyglądając jak by od 35 lat w żadnym wypadku na nie nie pozwolić - jak na lustracje, bo wiedzą lepiej i za nas bo tak na całym świecie jest…, a jeśli na zachodzie to u nas musi być na ślepo skopiowane, bez wyciągania wniosków i obserwacji jak ślepy twór. Czy sama decyzja zaciągnięcia długu/kreacji sumy 300 mld PLN, o której wspominałeś w artykule, w największym stopniu, przypadkiem nie była napędzana i możliwa wyższym wzrostem zarobku sektora publ, wypracowanym zyskiem firm państwowych (które po prostu w dużej mierze przestały być nierentowne …) i wspomnianym uściskiem fiskalnym obywateli, bardziej niż kolejnym zamiarem zadłużaniem państwa, dodatkowo podparta obietnicą zwrotu środków z funduszu odbudowy europejskiego?

 

  Więc może czas, znaleźć kilka rozwiązań i zadbać o równe zasady dla mniejszych i większych przedsiębiorców,  również pomyśleć o np. opodatkowaniu firm foregine np. o dodatkowe kilka (%) od OBROTU, również dla wielkich korporacji (przecież to państwo dysponuje rynkiem 40 milionów LUDZI (ważnych, o których dba codziennie) i to korporacji powinno zależeć na dostępie do takiej wielkości rynku, a mam wrażenie, że zamiast przed obywatelami to płaszczyć raczej próbuje się przed przedstawicielami międzynarodowych instytucji zarówno politycznych jak i finansowych. Warto zadbać również o rentowność rodzimych przedsiębiorstw bez konieczności ukrywania kosztów zatrudnienia, rządowo o technologie wydobycia surowców/ wytwarzania energii zamiast przerzucać się koncesjami i oddawać własne zasoby obcemu kapitałowi? I tak z większością dóbr strategicznych państwa typu (porty, drogi, przeprawy (często wykonywanymi przez zagraniczne biura projektowe i budowlane), łącznie z rzecznymi, infrastruktura łączności (telekomunikacja i Orange wykupione przez francuzów) i nadajniki na chińskiej technologii, TV (naziemna, cyfrowa na technologii niemieckiej) i energetyczna, obronność (w dużej mirze tworzona przez Loreańców i amerykanów, w za małej pl konsorcja lub przez prywatne firmy odpowiedzialne za obronność) , wodociągi,  waluta,) przecież to po pierwsze w interesie Polaka, po drugie wtedy jest więcej możliwości kreacji pieniądza. To nie napawa optymizmem bo państwo, żeby chcieć współtworzyć jakiekolwiek rynki klasy QE tym bardziej samo na swoim terenie musi być samowystarczalne inaczej pokusiłbym się o tezę, że to rodzaj delikatnej utraty suwerenności kreacji pieniądza w naszym Państwie, a na 300 procent rozproszenie takiej kreacji i to tylko na poczet zaciągnięcia długu z tego co rozumiem z Twojej teorii Redaktorze FOX. Jeśli chcemy wdrażać jakiekolwiek technologie czy przepisy typu/pakiety energetyczne to oparte na własnej technologii). Z perspektywy państwa dodatkowo ważne byłoby stworzenie prostszych zasad podatkowych, społecznych, zatrudnienia i rozliczeń. Aktualnie polskie prawo jest dla ,,krętaczy” nieważne po której stronie barykady są, a czasy gdy gloryfikacja krętactwa była w interesie Polaka tak jak walka z państwem się skończyły. Wiadomo, że unikanie tego nadmiernego, zbyt wysokiego opodatkowania w większości dziedzin życia w naszym opiekuńczym, w próbującym swoich darczyńców pegazusować i dręczyć, mając do pilnowania uchodźców, których tylu w każdym roku przyjmują. państwie, to nie żadna zbrodnia, a raightingi o których pisałeś zobowiązują państwo do wysokiego progu ściągalności tych za wysokich podatków z narodu (żeby mogli dalej w naszym imieniu się zadłużać), myślą teraz dążę bardziej do tej gloryfikacji krętactwa, bo na każdym etapie czy to przetargów i dostępów do kontraktów państwowych, czy upychania wydatków przed końcem roku w państwowej służbie zdrowia i innych instytucjach, żeby więcej wydać pieniędzy, które finalnie trafiają do sektora pywatnego. Jeśli instytucja wyda za mało to w przyszłym roku mniej pieniędzy zostanie przyznane placówce przyznane - co jest sloganem i nieprawdą ,dlatego że pieniądze przyznawane są w oparciu o plany budżetowe. W sektorze prywatnym z kolei na podstawie prognoz generowanych zysków, dalej tylko prognoz (co wiąże się z ryzykiem), dochodzi jednak również do nakładania dodatkowych obowiązków na pracowników najczęściej związanych z raportowaniem bez podnoszenia wynagrodzeń, jak i próby oszczędzenia na każdym aspekcie organizacji prywatnego stanowiska pracowniczego w firmach prywatnych to również poważne problemy sektora prywatnego, takie krętactwo na którym ostatecznie traci tylko PRACOWNIK jest w naszym pięknym kraju niepotrzebne, dokładnie tak samo jak zbyt ogromna masa socjalnych przepisów dla osób wiecznie poszkodowanych przez życie. Niezbędne są reformy zasad funkcjonowania naszego otoczenia, a to tylko kilka przytoczonych przykładów. Natomiast nic nie zmienia tego, że polskie firmy często z braku technologii bądź ekonomicznych nie mają możliwości konkurowania na rynkach dalej niż lokalne, a liczba firm rodzimych konkurujących na poziomie międzynarodowym jest cały czas niewystarczająca. Za to konkurencyjnych podmiotów gospodarczych na poziomie lokalnym i krajowym przybywa, a w praktyce każda firma będąca podwykonwcą dostaje mniejszą część ‚,tortu’’ do podziału przypadającą sektorowi prywatnemu z zamówień publ. sektora budżetowego. Tyle z polemiki mam nadzieję, że dałem rade wyczerpać istotę problemu długu publicznego i towarzyszące mu zagadnienia, jak i zobrazować jakie negatywne stagnacyjne skutki dla rozwoju może powodować jego namnożenie i jak ważne jest aby państwo będąc samowystarczalne stwarzało warunki, w których możliwość rozwoju jednostek i podmiotów gospodarczych zarazem jest naturalnym odruchem, a nawet zaproponować jakieś logiczne rozwiązania mogące się przydać w zachowaniu finansowej i inwestycyjnej etyki świadomym szturmowym obywatelom świata. Licze również na dalszy dialog na temat zagadnienia.

Marcin Majewski

17 grudnia obchodzony corocznie jest Ogólnopolski Dzień Rozmów Twarzą w Twarz. Do całkiem niedawna nie miałam „zielonego pojęcia”, że w Polsce obchodzone jest takie święto.

Podobno już w 2006 roku grupa osób, zaznaczmy młodych, która miała dosyć kontaktowania się ze sobą przez telefon lub przez nie rozwinięte jeszcze tak bardzo w tamtych czasach komunikatory internetowe, postanowiła powiedzieć „dosyć” ówczesnej technologii.

Idea była bardzo prosta – przed świętami Bożego Narodzenia – odłożyć technikę na bok i spotkać się z bliskimi osobami, aby spędzić ze sobą czas na żywo. Na początku w „święcie” brała udział naprawdę niewielka grupa osób.

W roku na rok „świętowanie” staje się coraz bardziej huczne, do tego stopnia, że w niektórych szkołach nie można używać nawet telefonów w tym dniu.

Internet czy komunikacja telefoniczna z założenia miała służyć i ułatwiać życie człowiekowi. Kontakt z drugim człowiekiem miał być szybszy i wygodniejszy. Elektronika opanowała jednak świat jednostki ludzkiej do tego stopnia, że nie wyobraża sobie ona już życia bez działającego aparatu telefonicznego i szybkiego Internetu.

Wiadomo, że technologia jest potrzebna, dzięki niej możemy kontaktować się np. z bliskimi nawet na drugim końcu świata, wielu z nas miało okazję się przekonać, jak to jest zostać bez kontaktu z innymi osobami.

Musimy jednak pamiętać, że relacje z innymi osobami to nie tylko same słowa – to także znaki niewerbalne. Często czytając wiadomość e-mail lub SMS można źle zinterpretować intencje osoby, która je wysłała. Rozmawiając na żywo, jesteśmy w stanie całkowicie lub chociaż częściowo wyłapać intencje drugiego człowieka. Jeżeli w dyskusji coś nam nie odpowiada na żywo, łatwiej sobie wyjaśnić co mieliśmy na myśli. Przeprowadzając rozmowę na żywo, widzimy gestykulacje, mimikę na twarzy rozmówcy, szybciej nam zorientować się, czy ktoś jest z nami szczery, czy też nie.

Następną, ważne pytanie… Czy jesteśmy w stanie budować relacje z innymi ludźmi, rozmawiając tylko telefonicznie lub pisząc SMS? Odpowiedź jest banalnie prosta. To spotkania na żywo weryfikują, czy druga osoba jest naszą bratnią duszą, czy też nie. To na żywo najlepiej podejmuje się życiowe decyzje. To w świecie realnym najlepiej spędzać czas z przyjaciółmi, nawiązywać nowe relacje, tworzyć wspólne projekty w pracy, czy w przypadku nacjonalistów omawiać na przykład akcje, które będą do przeprowadzenia.

Osoby, które często korzystają z Internetu, są narażone na utratę kontaktu ze światem rzeczywistym, od technologii bardzo łatwo się uzależnić. Osobiście sama znam osoby, które godzinami siedzą na portalach internetowych, potrafiły nawet zaniedbać swoje życie zawodowe kosztem komunikatów internetowych.

Dlaczego tak ważne są rozmowy twarzą w twarz i to nie tylko od święta ustanowionego 17 grudnia?

Dzięki rozmowie na żywo jesteśmy łatwiej zrozumieć drugą osobę. Dzięki spotkaniom na żywo jesteśmy w stanie wczuć się w emocje drugiej osoby. Empatia w życiu człowieka jest bardzo ważna. Każdy chce być akceptowany i rozumiany przez inne osoby.

Warto, aby każdy z nas zastanowił się jak to jest u nas z rozmowami twarzą w twarz. Nie jest dobrym rozwiązaniem życie w Internecie i całkowite porzucenie świata rzeczywistego. Na żywo warto rozmawiać o wszystkim, nie tylko o tym, co jest piękne w naszym życiu, szczęściu, radościach każdego dnia. Na żywo trzeba rozmawiać o swoich smutkach, żalach czy nawet rozwiązywać konflikty z innymi ludźmi.

Poprzez SMS lub internetowo często komunikują się ze sobą osoby, które pracują w jednym zakładzie, w bliskim sąsiedztwie. Argumentem takiego rozwiązania jest fakt, że teoretycznie szybciej jest napisać np. wiadomość SMS. Z jednej strony tak, z drugiej ktoś może od razu nie zrozumieć treści wiadomości i trzeba mu wysłać kolejną. Ktoś może zupełnie źle ją zinterpretować. Rozmowa na żywo z pozoru bardziej skomplikowana pozwala wyjaśnić sobie od razu szybciej informacje, jakie chciało się przekazać innym lub od razu przedyskutować ich treść w przypadku, gdy nam nie odpowiadają.

Nikt nie mówi, że mamy wyrzucać telefon czy laptop. W dzisiejszym świecie ciężko zrezygnować z tych form komunikacji. Można z nich korzystać mniej dziennie albo w sytuacjach, które tego wymagają.

Jak świętować Ogólnopolski Dzień Rozmów Twarzą w Twarz? W bardzo prosty sposób. Spotkać się z kimś na żywo. Iść razem do kina, na kawę, na spacer – sposoby spędzania czasu wolnego są bardzo różne. Rewelacyjnym pomysłem jest spotkanie się z kimś, kogo już dawno nie widzieliśmy.

Moim zdaniem powstanie Ogólnopolskiego Dnia Rozmów Twarzą w Twarz to „strzał w dziesiątkę”. Przypomina on nam o ważności komunikacji na żywo, która jest zarazem tą pierwszą i podstawową. Rozmowy twarzą w twarz są najbardziej szczerze i autentyczne. Nic nie zastąpi rozmowy z bliskimi osobami czy szczerą rozmowę z kierownikiem pracy itd. itp.

Osobiście uważam, że takie dni powinny u nas pojawiać się coraz częściej. Przecież człowiek jest istotą społeczną i nic nie zastąpi spotkania na żywo z drugim człowiekiem, nawet najlepsza i najdroższa technologia.

Nacjonalista moim zdaniem to człowiek, który powinien promować rozmowy twarzą w twarz, pokazywać swoją osobą autentyczność i szczerość ludzkich relacji, przeciwko nowoczesnemu światu i postępującej technice, która często niszczy lub całkowicie zapomina o człowieczeństwie.