Szturm1

Szturm1

Prawda, dobro, piękno

Europejska cywilizacja w sposób nieodłączny swą potęgę, moc i skuteczność powiązała z tym, co stanowi jej aksjologiczną podstawę. A podstawę Europy stanowią trzy hasła: prawda, dobro i piękno. To one definiują to, czym Europa jest, to, o co walczyła, i to, na czym była zbudowana. Z przykrością stwierdzić trzeba, że obecna Europa, reprezentowana przede wszystkim przez Unię Europejską, stanowi całkowitą antytezę tychże wartości, co między innymi tłumaczy jej słabość, absolutny regres na każdym polu i postępujący upadek — zwłaszcza w porównaniu z innymi kręgami cywilizacyjnymi.
Prawda, dobro i piękno w historii Europy nie stanowiły elementów relatywnych, które zależą od interesu tego, kto je wykorzystuje czy interpretuje. Stanowiły zawsze wartość samą w sobie — wartość bezwzględną oraz twardy punkt odniesienia dla każdego, kto w jakikolwiek sposób współtworzył europejską kulturę i cywilizację. Bez względu na to, czy była to Europa Wschodnia czy Zachodnia, bez względu na wiek i epokę, bez względu na narodowość i wyznanie — prawda, dobro i piękno były tym, i powinny być dalej tym, co stanowi fundament i budulec Twierdzy Europa.
Niestety tak nie jest, co wynika z trwających od kilku wieków procesów erozyjnych Europy, związanych przede wszystkim ze skrajnym relatywizmem, liberalizmem, poglądami nowolewicowymi, które obecnie realizowane są przez tzw. woke culture czy cancel culture.

 

Prawda
Czymże jest dzisiaj prawda? W świecie postmodernizmu istnieje tylko postprawda — a więc to, co za prawdę uchodzi w dniu dzisiejszym. Jutro prawdą będzie zupełnie co innego i będzie to zależało od interesów i poglądów tej czy innej partii politycznej, lobby czy grupy wpływów. Przewaga mediów, mediów społecznościowych oraz propagandy wszelakiej proweniencji powoduje, że nie tylko do prawdy ciężko dojść, ale wręcz stała się ona dla większości Europejczyków zupełnie niepotrzebna.
Problemem jest nie tylko to, że prawdę zniszczono, ale przede wszystkim to, że Europejczykom wmówiono, że prawdy ostatecznej i absolutnej nie potrzebują. Nie chodzi mi tu o religijne aspekty, ale o zrozumienie, że prawda może być czymś bezwzględnym i absolutnym.
Prawda rozumiana w ten sposób to nie tylko określone fakty i gotowość do mówienia o nich, ale także — a może przede wszystkim — myślenie o prawdzie w kategoriach metafizycznych i ponadepokowych.
Prawda to tutaj stałe aksjologiczne fundamenty funkcjonowania naszej cywilizacji — to rzeczy takie jak nasza tożsamość, świadomość europejska, historia, kultura, języki i religie, oraz ogrom osiągnięć i zdobyczy, jakie na przestrzeni wieków wypracowała Europa. Ta prawda to także nasza duma i honor, który stanowi absolutną podstawę funkcjonowania każdego prawdziwego Europejczyka.

 

Dobro
W czasach opcji i możliwości zapominamy, że jeszcze nie tak dawno ludzie powszechnie w Europie robili nie to, co daje korzyści i zyski, ale przede wszystkim to, co należy robić. To, co jest zgodne z interesem wspólnoty, rodziny — to, co oparte jest na sprawiedliwości, altruizmie i nie godzi w drugiego człowieka.
Mówimy tu o dobru, które wyklucza wyzysk, kłamstwo, krzywdzenie innych czy wszystko to, co uważamy za niemoralne. Ale z drugiej strony — obecny system kapitalistyczny, widzący cel wyłącznie w zysku, traktuje je jedynie jako koszty uzyskania przychodu.

Dobro to także ścieżka życiowa, jaką powinien podążać Europejczyk — robić dobre rzeczy, dobre uczynki i nie tylko trzymać się z daleka od złego, ale także aktywnie je zwalczać. Albowiem zło wyrasta przede wszystkim na obojętności tych, którzy rozumieją, czym jest dobro, ale nie mają dość odwagi, by zwalczać to, co złe.

Dziś, w dobie wszechobecnego relatywizmu, nawet jeśli to, co złe, jest krytykowane, to bardzo szybko — dosłownie po kilku miesiącach — uzyskuje łaskawienie. Przykłady — chociażby Popka czy szeregu innych patocelebrytów, którzy mimo swoich ohydnych czynów bardzo szybko wrócili do łask mediów i swoich oddanych zwolenników — potwierdzają to, co mówię.

 

Piękno
Piękno to coś więcej niż tylko kategoria estetyczna. Piękno to dążenie do tego, co doskonałe, do tego, co najlepsze, do tego, co stanowić ma ideał. Jest to postawa jednoznacznie związana z wolą twórczą, perspektywą rozwijania cywilizacji oraz władztwa i możliwości człowieka.

Piękno samo w sobie stanowi ideał, który — nawet jeśli nie będzie osiągnięty przez większość społeczeństwa — to i tak jest kierunkiem, w którym należy podążać. Piękno traktujemy tutaj dość szeroko — oczywiście zarówno jako kategorię związaną z fizycznością człowieka, jego umysłowością, dokonaniami czy charakterem.

Dziś widzimy — zarówno w kwestii kultury, jak i generalnie w przestrzeni publicznej — że brzydota i antyteza piękna stają się obowiązującymi standardami. To już nie chodzi tylko o filmy jak Snow White, ale przede wszystkim o promowane wzorce wyglądu, estetyki czy chociażby nurty takie jak propaganda otyłości i nadwagi. To ostatnie sprowadza się do uznania, że otyłość i nadwaga są czymś normalnym, nie wolno tego krytykować, i — co ciekawe — nie mają wpływu na zdrowie. To oczywiście antynauka w czystej postaci, ale jakże chętnie podejmowana przez lewicowo-liberalne media i publikatory.

Piękno dziś jest relatywizowane i wręcz negowane jako wartość sama w sobie przez panujące trendy ideologiczne, co podyktowane jest zarówno względami tego, w co wierzą nasi wrogowie, jak i chęcią pozyskania określonych zwolenników. Zamiast bowiem pielęgnować samodoskonalenie i dążenie do ideału, w dzisiejszych czasach propagowane jest samoużalanie się nad sobą i wszelkie słabości, dewiacje i zboczenia, które urosły do rangi powodów do dumy.

Podsumowanie
Mówiąc o naprawie Europy, nie możemy myśleć wyłącznie o ekonomii, geopolityce czy zbrojeniach — przede wszystkim trzeba myśleć o sferze wartości, o sferze tego, na czym opiera się cywilizacja europejska.

Jeśli bowiem dopuściliśmy do zanegowania wszystkiego, na czym opiera się Europa i jej narody, to nie dziwmy się, że staczamy się coraz bardziej i bardziej.

Tak długo, jak prawda, dobro i piękno nie zostaną przywrócone na piedestał najważniejszych wartości naszego kręgu etniczno-kulturowego, tak długo żadna trwała zmiana w Europie nie nastąpi.

 

Grzegorz Ćwik 

 

czwartek, 06 marzec 2025 01:43

Grzegorz Ćwik - Wyklęci 2025

Niewątpliwie dla nas, nacjonalistów i wspólnotowców, Narodowe Święto Żołnierzy Wyklętych jest dniem szczególnym. Żołnierze Wyklęci, przez dekady komunistycznej okupacji wymazani z historii publicznej świadomości, dziś stanowią nieodłączny element naszej narodowej i historycznej tożsamości i świadomości. Świadczy o tym choćby wyśmiewana niekiedy moda na patriotyczne koszulki, które często zdobi podobizna Pileckiego, „Inki” czy symbol NSZ. Z historii warto zawsze też wyciągać określone wnioski i nauki – nie tylko w skali ogólnonarodowej, ale i dla nas, nacjonalistów.

O pokoleniu Wyklętych mówi się także pokolenie Kolumbów – ludzi urodzonych lub wychowanych już w Wolnej Polsce, ukształtowanych w duchu patriotycznym, narodowym i gotowości do poświęcenia. Ludzi, którzy gdy 1 września 1939 roku wybiła godzina próby, nie wahali się i stanęli do walki. A gdy jednego, teutońskiego sukinsyna zastąpił drugi – sowiecki, nie wahali się i także z nim stanęli do straszliwie nierównej walki. I mimo to także wytrwali – prześladowani, śledzeniu, represjonowani, torturowani, wreszcie skazywani i mordowani. Ludzi ci Polsce i polskiemu Narodowi poświęcili najlepsze lata swego życia, zdrowie, często rodziny i swą przyszłość. Wszystko to w ramach altruistycznej misji obrony wspólnoty.

I być może właśnie to jest dla nas najważniejsza lekcja, jaką nam zostawili. Gotowość do pracy, poświęcenia, postawienia dobra ogółu ponad swoje własne korzyści – to dziś towar zdecydowanie deficytowy. I nie chodzi mi tylko o społeczeństwo jako takie, będące wynikiem 30 paru lat sączenia w nie skrajnie liberalnych i atomizujących kłamstw. Przede wszystkim myślę tu o nas, nacjonalistach. Bo o ile osób, które na poziomie deklaratywnym przyznają się do takiego światopoglądu jest stosunkowo sporo jeszcze, o tyle jeśli spojrzeć na szeregi tych realnie aktywnych, działających i coś robiących ludzi to jest ich w najlepszym razie od paru lat tyle samo, a możliwe, że nawet ubywa nas z każdym rokiem. Żeby była jasność – wrzucanie groźnych grafik na facebooka, szafowanie słowem „zdrajca” i pójście raz na rok w Marszu Niepodległości to nie jest aktywizm i jakakolwiek działalność. Aktywizm i nacjonalistyczne działanie to przede wszystkim gotowość do postawienia wyżej interesu Narodu niż swojego. Oznacza to tyle, co umieć odmówić pójścia na imprezę, odrzucić lenistwo, marnowanie czasu i spędzanie go na mało rozwijających rzeczach na rzecz pracy i działań jakkolwiek budujących i wspierających ideę narodową. Kleisz plakaty? Super! Robisz akcje charytatywne? Bardzo dobrze! Prowadzisz swój portal, social media, piszesz teksty, ogarniasz publicystykę, kanał youtube? Tak trzymać! Organizujesz wykłady, spotkania, treningi? Robisz cokolwiek? Nie przestawaj, bo to właśnie jest właściwa droga. Moment, w którym stwierdzasz, że nie chcesz tracić czasu na oglądanie głupich filmów na tiktoku, kretyńskich seriali na netflixie, nie chcesz znów pić w weekend w klubie albo na osiedlu, ale zamiast tego, zamiast lenistwa, hedonizmu i konsumpcjonizmu wybierasz żmudną, trudną i średnio dającą profity drogę aktywizmu – wówczas nie tylko wygrałeś. W ten sposób oddajesz też hołd Wyklętym. Bo pewnie często o nich mówisz, wspominasz, lajkujesz grafiki z nimi, może i masz z nimi ciuchy. Ale dopiero gdy w prawdziwym, realnym życiu stajesz na drodze pracy i poświęcenia, dopiero wtedy możesz mówić, że to faktyczne oddanie im hołdu. Myślę, że innego by nie oczekiwali – jak tylko właśnie poświęcić choć część swojej codzienności i czasu oraz energii na działanie dla dobra polskich rodzin i wspólnoty narodowej. W końcu to dopiero, gdy ruszysz się i zaczniesz coś robić, wówczas nadajesz sens ich poświęceniu i ofierze. Bo Naród, aby istnieć wymaga ciągłości – Oni swą pracę wykonali, nie dostając nic w zamian, a płacąc bardzo wysoką cenę.

Więc na co czekasz? Tyle mówisz o ich bohaterstwie, słuchasz kawałków na ich temat, pewnie oglądasz filmy. I…? I już, po tym spokojnie dalej tracisz czas na pierdoły albo czekasz aż Ci się zachce? Albo zachce zachcieć? Nikt z Wyklętych nie wahał się, nie zadawał głupich pytań, ani nie szukał wymówek. Podjęli oni tytaniczny wysiłek i walkę – ale tej od Ciebie nikt nie wymaga, na szczęście. Wystarczy, że część swojego wolnego czasu, energii i zasobów poświecisz na nacjonalistyczny aktywizm. To dużo, mało? Odpowiedz sobie samemu, gdy znów nie będzie Ci się chciało wstać od kieliszka, ekranu czy telewizora.

Nie czekaj. Rób co należy, pracuj, rozwijaj się, nie wahaj się. A wówczas Oni odrodzą się w Tobie.

 

 

Grzegorz Ćwik

poniedziałek, 03 marzec 2025 20:38

Monika Dębek - Światowy Dzień Chorego

11 lutego przypada Światowy Dzień Chorego. Święto zostało ustanowione przez Papieża Jana Pawła II. Powstało 3 maja 1992 roku – w 75 rocznicę objawień fatimskich.

Ogólnoświatowe obchody tego Dnia odbywają się co roku w którymś z sanktuariów maryjnych na świecie. Aby zrozumieć ideę tego dnia, należy przytoczyć słowa samego Papieża Karola Wojtyły

„Coroczne obchodzenie Światowego Dnia Chorego ma więc na celu uwrażliwienie Ludu Bożego i – w konsekwencji – wielu katolickich instytucji działających na rzecz służby zdrowia oraz społeczności świeckiej na konieczność zapewnienia jak najlepszej opieki chorym; pomagania chorym w dostrzeżeniu wartości cierpienia na płaszczyźnie ludzkiej, a przede wszystkim na płaszczyźnie nadprzyrodzonej; włączenia w duszpasterstwo służby zdrowia diecezji, wspólnot chrześcijańskich, rodzin zakonnych; popierania coraz bardziej owocnej służby wolontariatu; przypominania o potrzebie duchowej i moralnej formacji pracowników służby zdrowia; ukazywania znaczenia opieki duchowej nad chorymi ze strony kapłanów diecezjalnych i zakonnych, jak również tych wszystkich, którzy żyją i pracują obok cierpiących”.

Jak wyczytać można na stronie www.gov.pl: „Niektórzy twierdzą, że ustanowienie Dnia Chorych miało związek z chorobą Parkinsona, która zdiagnozowana została u papieża w 1991 roku. Ponadto już 7 lat wcześniej, 11 lutego w 1984 roku papież napisał list apostolski „Salvifici Doloris” o chrześcijańskim sensie ludzkiego cierpienia, które jego zdaniem jest częścią tożsamości człowieka, która wzywa go do tego, by przerósł samego siebie. Tym samym dojrzewa duchowo i odnajduje zbawczy sens cierpienia, wyrażający się w dwóch imperatywach: „Czyń dobro cierpieniem” i „Czyń dobro cierpiącym”. Kościół zachęca tym samym do wolontariatu, który od setek lat pomaga chorym i potrzebującym na całym świecie – niezależnie od wyznania, poglądów politycznych i statusu społecznego”.

Osobiście uważam, że święto, mimo że katolickie i ustanowione przez głowę Kościoła Katolickiego, Polaka powinno być obchodzone nie tylko przez nacjonalistów, ale każdego człowieka na świecie.

Wielu z nas zmaga się z różnego rodzaju chorobami, sporo z nas ma w rodzinie kogoś, kto cierpi z powodu danej choroby. Mamy koło siebie, w środowisku lokalnym ludzi, którzy cierpią na różne schorzenia. Czy możemy przechodzić obok nich obojętnie?

Nacjonalista i to niezależnie od tego, czy jest Chrześcijaninem, Rodzimowiercą czy nawet Ateistą ma obowiązek kierować się w swoim życiu Narodowym Solidaryzmem. Ma dostrzegać wokół siebie osoby chore, potrzebujące pomocy i wraz z nacjonalistyczną bracią udzielać pomocy.

Zwykły człowiek żyjący w świecie, w którym trzeba szybko żyć, często przemieszcza się jedynie na linii praca -dom, zakupy. Nie zwraca uwagi na osoby, które niedołężne i które nieumiejące poradzić sobie same. Jeżeli nie dostrzegamy cierpienia, trudno będzie nam kierować się empatią.

Osobiście uważam, że empatii powinien uczyć się każdy, niezależnie od tego, kim jest, gdzie pracuje, jaki ma status społeczny.

Celem Światowego Dnia Chorego jest pokazanie, jak ważna jest opieka i wsparcie dla osób chorych, pamiętajmy, że osoba chora jest takim samym człowiekiem jak zdrowy, mający swoją godność i prawa. Warto zwrócić także uwagę na nieocenioną wartość jednostek, które pomagają ludziom ze schorzeniami. Nie są to tylko lekarze, pielęgniarze, czy inni pracownicy szpitali, ale także organizacje pozarządowe, rodzina, czy osoby prywatne.

Przy temacie Światowego Dnia Chorego warto również poruszać temat ochrony zdrowia i to równie w kontekście makrospołecznym, rządowym, czy też mikrospołecznym np. działania profilaktyczne na rzecz zdrowia w gminach, w powiatach, czy w małych społecznościach. Każdy człowiek ma prawo do odpowiedniej opieki zdrowotnej, niezależnie od tego, jaką pełni funkcję w społeczeństwie.

Pamiętajmy, że możemy domagać się swoich praw u Rzecznika Praw Pacjenta. Coraz więcej Polaków jest świadomych, że ma prawo korzystać z pomocy, gdy opieka lekarska nie jest zapewniona na odpowiednim poziomie.

Światowy Dzień Chorego powinien być przez cały rok, my zaś jako nacjonaliści mamy być solidarni z jednostkami chorymi i starać się im pomagać w powrocie do normalności. Mamy im pomagać w ciężkich chwilach związanych z uciążliwościami dnia codziennego.

 

Monika Dębek

Wstęp

Jako naród polski, naród wiecznych buntowników i zrywów narodowych, powinniśmy doskonale wiedzieć, że zmiana zaczyna się od nas. Niestety ze względu na pewne czynniki, chociażby poczucie niemocy naruszenia obecnego systemu, które bierze się z przeczucia, że obecny system jest niebywale silny, ludzie uznają, iż bez ingerencji polityków nic w naszym państwie się nie zmieni.
Zapominają oni jednak o paru rzeczach, których pomijać nie wolno, a które jasno skłaniają nas ku myśli, że zmiana zaczyna się od ludzi, jeśli tylko tego chcą, a nie z biur polityków, którzy znowu prześcigają się w populizmie podczas kolejnej kampanii wyborczej.

Rzym też miał być niezniszczalny

oraz PRL czy nawet sam Związek Radziecki.

Niezniszczalna miała być również tysiącletnia Rzesza i Imperium Romanum. Nikt nie miał nigdy pokonać wielkich imperiów i armii, których w ostatecznym rozrachunku najskuteczniejszą bronią nie okazała się armia czy służby specjalne, a propaganda. Dziś już nie ma w Polsce komunizmu, dziś jest liberalna demokracja, i choć lata temu może budziła jakieś nadzieje, dziś po tylu niespełnionych obietnicach wyborczych i tysiącach kłamstw oraz przejawach czystej hipokryzji, nie powinniśmy mieć wątpliwości co do niekorzystności systemu, który panuje w Polsce, a idąc dalej nie powinniśmy mieć wątpliwości co do niekorzystności dla nas systemu światowego. Co do tego, że państwo polskie nie działa jak powinno, nie mają wątpliwości masy Polaków. Rzecz w tym, iż mimo takim przekonaniom, dalej mają nadzieję na zmianę odgórną, zmianę wewnątrz systemu, przeciwko systemowi, pomimo tego, że system sam w sobie z miejsca będzie próbował możliwość takiego buntu eliminować. Przedstawiciele systemu demokracji liberalnej w Polsce nie staną się nagle jej przeciwnikami.
Im żyje się bardzo dobrze, choćby nawet i ciągle mówili o tym strasznym „państwowym ucisku”, którzy ich rzekomo dręczy. Mogą wielokrotnie sobie mówić o tym jak bardzo chcą Polskę zmienić, aczkolwiek dalej działają jedynie w ramach tego samego systemu, który na pewne rzeczy nie pozwala, a który też jest uzależniony od większego systemu światowego, czego też nie ma co ukrywać.
W praktyce nigdy nie kończy się to w sposób korzystny dla zwykłych Polaków, gdyż albo zyskuje na tym biznes, albo krótka tymczasowość sprawi, że zmiany, choćby w jakiś sposób korzystne, zostaną za kadencji następnego rządu podważone i usunięte.
Klucz do drzwi wyjścia z tego wiecznego koła nieszczęścia w naszej Polsce pojawia się dopiero gdy uznamy, że zmiana zaczyna się od ludzi.

 

Zmiana zaczyna się od ludzi

Tak samo jak zaczęła się z początkiem powstania niezależnych związków zawodowych w PRLu. Powracając jednak do naszych czasów, należy sobie powiedzieć, że jesteśmy szczególną warstwą społeczną, na którą wpływa rządzący system, decyzje polityków i biznes, aczkolwiek również taką, bez której politycy i kapitaliści nie będą mogli istnieć. To my pracujemy, to my sprawiamy, że mogą tutaj istnieć. I choć walka naturalnie musi być wielopoziomiowa, zwłaszcza w przypadku walki z kapitalizmem, w którym nie trzeba już wszystkiego produkować na miejscu, a z rozbrajającą szczerością wystarczy przenieść produkcję do jakiegoś z biednych państw azjatyckich i cieszyć się kolejnymi przychodami pieniężnymi, musi się owa walka ponownie zacząć od samych ludzi i ich nacisku. Gdy pojawia się faktyczny sprzeciw i zaczyna to dotykać portfela biznesu, nagle zaczynają pojawiać się nowe opcje. Do tego potrzebna jest jednak faktyczna reakcja i odwaga, stworzenie związku zawodowego i świadomość procesów, które zachodzą po takim strajku, a nie wiara w słowa kolejnego kandydata, który powie, że „Polacy są takim mądrym narodem i nigdy sobie nie dadzą”, by potem zacząć opowiadać o niskich podatkach dla wielkich firm, oczywiście w akompaniamencie ucieszonych komplementami wyborców.
Abym nie był gołosłowny, warto przypomnieć sobie w tym momencie wydarzenia z historii, które doprowadziły do zmian, a które narodziły się w umyśle ludzi, a nie rządu czy biznesu. Niech nie zostanie zapomniane powstanie Spartakusa, gdyż to ono powinno być kolejnym przykładem tego jak walka, często wymagająca poświęceń, długoterminowo może doprowadzić do poprawy losu walczących ludzi bądź ich potomków.
Spartakus, choć samo powstanie przegrał, doprowadził długoterminowo do poprawy losu niewolników w Italii.
Gdy zaś w Niemczech zaczęły narastać nastroje antyimigracyjne kojarzone z partią AfD, frakcja parlamentarna CDU/CSU sama zaproponowała zmiany mające ograniczyć imigrację.
Wszystko ponownie zaczęło się od ludzi i ich sprzeciwu do ściągania kolejnych i kolejnych imigrantów oraz znoszenia na własnej skórze kolejnych i kolejnych przestępstw.
Świadomość w ludzkich umysłach sytuacji w jakiej się znajdują przyczyniła się do nacisku na polityków, którym nagle zaczął palić się grunt pod nogami.
Do tego nie byli potrzebni politycy, którzy powiedzieliby jakąś śmieszną przemowę, po której wszyscy nagle staliby się omamieni nową wizją polityczną kolejnej partii.
Powiem więcej, nawet jeśli politycy mówią o sprzeciwie do imigracji, jeśli święcie wierzą w tak zwaną „magiczną rękę wolnego rynku”, i tak prędzej czy później przymkną oko na swoje antyimigracyjne postulaty z kampanii wyborczej, gdyż imigracja naturalnie dla biznesu się opłaca, który nie będzie już musiał płacić tyle pieniędzy ile płacił rdzennym mieszkańcom, mającym jeszcze jakieś chociaż małe poczucie istnienia praw pracownika i obowiązku godziwej płacy. I nie gra w tym przypadku roli deklarowane rzekome przywiązanie do Polski czy piękne słowa o patriotyzmie.
W momencie, w którym będziemy walczyć oddolnie wychodząc do ludzi, bo nie ma co pokładać nadziei w wyborczych obietnicach polityków, na różnych poziomach, gdyż tego wymaga aktualna sytuacja, będziemy mogli zacząć przyczyniać się do faktycznych zmian, poprzez wywieranie nacisku.
Trzeba manifestować, protestować, i może i przede wszystkim, strajkować i edukować.
Trzeba również edukować samego siebie, pisać, tworzyć muzykę i tworzyć memy, gdyż kultura, w pełnym tego słowa znaczeniu, ma niekończący się potencjał na oddziaływanie na umysły odbiorców.
Należy wywierać presję na klasie wyższej, kapitalistach i politykach i świadomie wybierać takie opcje, które będą bliżej naszego celu.

To samo pole, inna walka

Znaczy to również to, że trzeba wybierać takie systemowe opcje polityczne, które będą w większym stopniu pozwalały nam na przeprowadzanie naszych zmian, ciągle stosując taktykę nacisku i presji.
I choć może wydawać się to na pierwszy rzut oka sprzeczne z moimi wcześniejszymi słowami o nieskuteczności wybierania systemowych opcji, trzeba rozróżnić polityczne obietnice wychodzące z ust polityków w momencie, w którym ludzie wierzą politykom w ich dobroduszne intencje, oraz obietnice i czyny wynikające z autentycznego zauważenia oddolnej inicjatywy, która gotowa jest do strajków i poświęceń.
Politycy w PRLu też zaczęli w pewnym momencie przeprowadzać zmiany korzystne dla Solidarności, i to nie tylko dlatego, że chcieli zdobyć poparcie, a dlatego, że poczuli oddech strajkujących na swoim karku.
Trzeba w demokracji liberalnej wpływać na polityków w taki sposób by w końcu demokrację liberalną zakończyć.
Trzeba ciągle walczyć i strajkować.
Różni się to diametralnie od wcześniej opisywanej przeze mnie sytuacji wybierania polityków w nadziei, że zrobią coś za nas. To my jesteśmy warstwą społeczną bez której nie istnieją i to my mamy rację. To my możemy coś faktycznie zmienić. To my jesteśmy zmianą, nie oni. Czas więc na walkę i nasz oddolny stanowczy protest. Protest, który będzie trwać aż do samego końca demokracji liberalnej w Polsce i końca poszanowania pieniądza nad Polakiem.
Trzeba skończyć z wyborczym populizmem, krótkimi rządami partii w ramach demokracji liberalnej oraz samą demokracją liberalną, a także z wszechwładzą biznesu.
Trzeba zablokować to koło wiecznego nieszczęścia, włożyć między jego szprychy stalowy kij, i zrobimy to my i nikt inny.

Solidaryzm naszym obowiązkiem

Nie jest tajemnicą, że walka przeciwko systemowi wymaga poświęceń. Strajkujący spotykali się z represjami a powstanie Spartakusa było tłumione przy użyciu armii rzymskiej. Naszym naturalnym obowiązkiem podczas walki z systemem, choć nie tylko wtedy, jest solidaryzm i wzajemna pomoc by samemu nie zostać zniszczonym.
Tylko grupa ludzi może faktycznie coś zmienić i tylko pomagając sobie nawzajem będziemy mogli utrzymać samych siebie podczas presji wywieranej na system.
Niech żadna represja systemowa i żadne zwolnienie z pracy, nie skończy się zbagatelizowaniem i pozostawieniem ofiary wierzącej w naszą sprawę samej sobie.
„Każdy sobie rzepkę skrobie” odchodzi w przeszłość.
Nadchodzi czas solidaryzmu.

Obserwując dzisiejszy świat i ofensywę środowisk lewacko-liberalnych ciężko nie zauważyć ducha jednej postaci, która stworzyła podwaliny dla współczesnych metod działania marksistowskiej zarazy. Mowa tu oczywiście o Antoniu Gramscim, włoskim komuniście i twórcy idei marszu przez instytucje w celu osiągnięcia hegemonii kulturowej i wcieleniu idei Marksa w życie.

 

Sam Gramsci, urodzony w 1891 roku, pochodził z biednej, wielodzietnej rodziny z Sardynii. Już od młodości zarażony lewicowymi ideami, po rozpoczęciu studiów wstąpił do Włoskiej Partii Socjalistycznej by w 1921 w raz z Palmiro Togliattim założyć Włoską Partię Komunistyczną, będącą do 1943 roku członkiem Kominternu. Po przejęciu władzy przez Mussoliniego został aresztowany, a okres więzienny, który trwał niemal do końca jego życia był najbardziej płodnym etapem jego życia, w którym przelał on czerwoną truciznę zawartą w swoich myślach na papier. Widząc, że lud włoski niezbyt zachwyca się komunistycznymi hasełkami i opowiada się raczej po stronie faszystów, stworzył nową koncepcję tzw. „marszu przez instytucje”. Opierała się ona na dążeniu do wprowadzenia na ważne stanowiska, przede wszystkim związane z kulturą, edukacją i propagandą, ideowych marksistów, którzy następnie zaszczepiliby te koncepcje w społeczeństwie. Tym samym odrzucił on drogę rewolucyjnego wprowadzenia komunizmu.

 

Gramsci jest dobrze znany zarówno w prawicowej jak i nacjonalistycznej bańce. Często słusznie diagnozuje się dzisiejsze problemy, takie jak nadreprezentacja religii „woke” w kulturze czy ogólne omotanie społeczeństwa tolerancją dla wszelkiego rodzaju dewiacji, zauważając jego wpływ. Przykładem może być tu „Manifest Antykomunistyczny” znanego prawicowego blogera Łukasza Winiarskiego „Razprozaka”. Zazwyczaj te rozważania kończą się jednak jedynie na zauważeniu problemu i wyrażeniu zaniepokojenia/dezaprobaty ze względu na taki stan rzeczy. Brak natomiast większej refleksji nad sposobami jego zmiany.

 

Kto mieczem wojuje ten od miecza ginie - taka powinna być dewiza w starciu z rosnącą hegemonią kulturową skrajnej lewicy i tęczowych liberałów. Niechaj więc mieczem, który zetnie łeb lewackiej kreatury będą te same metody, którymi ona od lat zatruwa umysły naszych społeczeństw. Konserwatyści i nacjonaliści za bardzo odpuścili sobie w pewnym momencie pole kultury, które w mig obrosły lewackie chwasty. Widać to po dzisiejszych galeriach sztuki czy teatrach, ale i po kulturze masowej, często promującej hedonizm, relatywizm moralny czy zwyczajne kurestwo. A to właśnie kultura najbardziej oddziałuje na umysł człowieka, kreując postawy społeczne czy będąc (zwłaszcza w zlaicyzowanym społeczeństwie) kreatorem systemu wartości bądź antywartości. Zauważył to wybitny francuski myśliciel Alain de Benoist tworząc ruch Nowej Prawicy, skupiający się na działalności metapolitycznej, szczególną wagę przykładając do kultury. Należy  zawalczyć o to pole, a orężem w tej walce powinien być właśnie marsz przez instytucje. Im więcej nauczycieli, wykładowców, wszelkiej maści artystów i innych ludzi związanych z kulturą i edukacją z sercem po prawej stronie, tym bliższa jest nasza wygrana a słabszy wpływ różnej maści lewactwa na sposób myślenia społeczeństwa. Należy odrzucić popularny w części prawicowych kręgów liberalny dogmat o pluralizmu i bezstronności za wszelką cenę – marksiści się nim nie przyjmują, w konflikcie z nimi nie powinniśmy więc nakładać na siebie takiego ograniczenia. Chodzi tu o sprawy kluczowe.

 

Język wroga trzeba znać, warto więc zaznajomić się z myślą Gramsciego nie z powodu, że jego idee są dla nas w jakikolwiek sposób atrakcyjne, a wręcz przeciwnie – żeby poznać metody, którymi chciał on je wprowadzić i nauczyć się nie tylko skutecznej obrony przed nimi, ale i sprawnego posługiwania się nimi dla osiągnięcia naszych celów. Miecz, który wykuł włoski komuch jest ostry, ale i obosieczny. Nie zmarnujmy więc jego potencjału i ramię w ramię maszerujmy przez instytucje zepsutego świata. Jutro będzie nasze!

 

Bibliografia

https://pl.m.wikipedia.org/wiki/ Antonio_Gramsci

Łukasz „Razprozak” Winiarski „Manifest Antykomunistyczny”

Paweł Bielawski „Apostazja Europy. Miejsce i rola religii w myśli Alaina de Benoist i francuskiej Nowej Prawicy”

https://youtu.be/XB7qnmkchWM?si= YXqibeu9xMuC6025

Często słyszymy z ust wyborców Konfederacji słowa o ciągłym wybieraniu tych samych partii, „polskiej ruletce”, czy braku zmian w naszym państwie objawiającym się ciągłym wybieraniem dwóch największych partii, PiSu i PO. Odczuwalna w rozmowie z nimi jest niechęć do takiej kolei rzeczy, w której dwie partie ciągle tylko naprzemiennie wygrywają i przegrywają wybory.
Konfederacja rodzi im się jako trzecia siła w polskiej polityce, która może cokolwiek zmienić. Sama Konfederacja zaś często sama się na taką „antysystemową” opcję kreuje, w co nieraz wierzą wyborcy, a nawet się tym kierują. Czy nią jest? Z pewnością nie i dziś temu dowiodę.

 

Niskie podatki, brak datków socjalnych i prywatne budownictwo mieszkalne

Sama partia od samego początku swojego istnienia proponuje zniesienie datków socjalnych, co ma być uzasadnione ich rzekomą szkodliwością i nieskutecznością oraz samymi niskimi podatkami jako czymś wystarczającym, znoszącym potrzebę owych datków socjalnych.
Oglądając filmiki Sławomira Mentzena na TikToku czy YouTube Shorts można chociażby usłyszeć, że 800+ oraz 500+ i 300+ nie są skuteczne w poprawie sytuacji demograficznej Polaków. Szkoda, że w tym samym czasie nie wspomina o znikomym w skali wydatków państwa wkładzie w te programy oraz ich pozytywnego wkładu w chociażby poprawę sytuacji materialnej ubogich Polaków czy liczbę dzieci zapisanych na korepetycje.
A takie badania są, zarówno z zagranicy jak i naszego polskiego podwórka. Jak mantra powtarzane jest przez wszelkiej maści liberałów zdanie o okradaniu Polaków z pieniędzy, które przeznaczone są na patologię. Ile to razy słyszeliśmy już o tym, że „patologia robi dzieci a kasę z 500+ przeznacza na alkohol i fajki”.
Jednak według symulacji o programie 500+ Michała Brzezińskiego oraz Mateusza Najsztuba z Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego oraz z Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA, „z tytułu świadczenia wychowawczego skrajne ubóstwo wydatkowe w całej populacji powinno zmniejszyć się w przedziale od 35 do 47%, zaś wśród dzieci – w przedziale 75-100%”.
Mając na uwadze słowa o rzekomym patriotyzmie Konfederatów, powinno im raczej zależeć na poprawie jakości życia polskich rodzin, które nastąpiło po wprowadzeniu programu 500+.
Wedle tych samych badaczy „wyniki badania sugerują również, że program „Rodzina 500+” o kilka procent zmniejszył nierówności dochodowe w Polsce mierzone indeksem Giniego”. W kraju, w którym nierówności ekonomiczne są najprawdopodobniej jeszcze większe niż się powszechnie uważa, co oczywiście wpływa na rozwój i tworzenie się osobnych klas społecznych wewnątrz jednego państwa, które to jedne mają większe predyspozycje do osiągnięcia sukcesu w karierze zawodowej czy naukowej, a inne mniej, Konfederaci proponują zniesienie tego, argumentując to rzekomym złodziejstwem i przepuszczaniem na patologię. To również nie jest prawdą, gdyż według sondażu CBOS przeprowadzonego w 2016 roku, większość Polaków pieniądze z 500+ przeznaczyła na ubrania, obuwie, rekreacyjne wyjazdy dla dzieci i edukację.
Również rzekome zaniechanie pracy i w ten sposób „niszczenie gospodarki” to nieprawda. Z badania ”Evaluating Poland’s Family 500+ Child Support Programme” Filipa Premika wynika, że rodziny, które otrzymywały świadczenie, statystycznie po roku pracowały równie często i równie długo, jak rodziny wychowujące tylko jedno dziecko. Czy faktycznie programy socjalne nie zatrzymały niżu demograficznego? Faktycznie, ale do tego nie wystarczy jedynie 500 czy 800 złotych miesięcznie, a wiele innych rzeczy. Jedną z takich rzeczy jest chociażby poprawa sytuacji mieszkaniowej w Polsce, którą dzisiaj można śmiało podsumować słowami: coraz drożej i coraz ciaśniej. Prywatni deweloperzy coraz częściej zmniejszają ogólną jakość swoich mieszkań, z jednoczesnym wzrostem ich cen, co w porównaniu z praktycznie zerową ingerencją państwa w politykę mieszkaniową, co oczywiście Konfederacja popiera, prowadzi do fatalnej sytuacji młodych ludzi chcących kupić mieszkanie i założyć rodzinę. Wedle szacunków, 33% młodych Polaków (25-34 rok życia) nadal mieszka ze swoimi rodzicami żyjąc bezdzietnie. Co piąty Polak w wieku 25-34 lat żyje ze swoimi rodzicami nie zakładając rodziny i nie spładzając potomstwa.

Co mówi na ten temat Sławomir Mentzen?

„Tę statystykę uważam za nieprawdziwą. Wydaje mi się, że tam doszło do jakiejś pomyłki. Ktoś widocznie łączy miejsce zameldowania, myli je z zamieszkaniem, ponieważ w swoim bezpośrednim otoczeniu w zasadzie nie znam osób mieszkających z rodzicami” - powiedział na ten temat Sławomir Mentzen w debacie z Janem Śpiewakiem w Telewizji wPunkt. Cóż, osobiście radziłbym Sławomirowi Mentzenowi wyjść poza swoją bańkę bogatych przedsiębiorców, ale trudno powiedzieć, że dałoby to jakikolwiek skutek. Pewnie powiedziałby wtedy, że wydaje mu się, iż widział jakieś skrajne przypadki podsunięte mu przez socjalistów, a „statystyka jest fałszywa”, jak z resztą powiedział chwilę po przytoczonej powyżej wypowiedzi do Jana Śpiewaka. Mentzenowi nie przeszkadzają również flipperzy, których działania uważa za ciężką pracę, co jasno wszystkim powiedział na transmisji kanału Zero, mimo tego, że zawyżają ceny mieszkań, na czym ponownie nie korzystają zwykli Polacy. Ale przecież ma być wolność a nie socjalizm, więc to wszystko jest okej. A to, że według również innych badań zła sytuacja mieszkaniowa to jedna z głównych przyczyn niskiej dzietności w Polsce to już nieważne. Drugą oczywiście jest kwestia współczesnej „kultury”, ale i tutaj również Sławomir Mentzen, jak i inne twarze Konfederacji nie próżnują. Mentzen, zarówno jak Berkowicz to liberałowie, sami to przyznają.

W liberalizmie liczy się tylko jednostka i jej osobiste „dobro”, pomijając kwestię ogółu. Brak obowiązków, liczy się prosto rozumiana „wolność” na zasadzie „kończącej się tam gdzie zaczyna się nos drugiego człowieka”.
Nie ma w liberalizmie miejsca na obowiązek wobec grupy, gdyż prawa grupy są w pełni zlekceważone na rzecz praw jednostki. Trudno uznać pogoń za karierą na koszt nieposiadania rodziny za odrębny od liberalizmu.
To jest jego naturalny dziejowy skutek.
A w dzisiejszych czasach rodzina jest obrzydzona, jest problemem na drodze do kariery. Nasze państwo nic sobie z tego nie robi, a dla liberałów reakcja państwa na to już nakładałaby na jednostkę jakiś obowiązek wobec grupy, więc jest nieodpowiednia.
Mierzymy się z falą rozwodów oraz naturalnie problemów rodzinnych i strach pomyśleć jak odbije się to na dzieciach z rozbitych małżeństw.
Kobiety i mężczyźni są przez różne ruchy nastawiane przeciwko sobie. A co w przypadku niżu demograficznego, masowego cierpienia dzieci i młodzieży oraz wszystkich tych rzeczy o małżeństwach powie poseł Berkowicz?

„Ja jestem za wolnością. Uważam, że to nie państwo powinno ustalać  na czym polega związek partnerski, jakieś schematy. To nie w państwie trzeba ustalać, że jesteśmy razem, czy jesteśmy w dwie osoby, trzy osoby, jakie sobie kompetencje przydzielamy, prawo w szpitalu do decydowania o sobie, jak jesteśmy w śpiączce. Jestem przeciwko takiej biurokracji. Przeciwko totalitaryzmowi, który Lewica proponuje, żeby państwo wchodziło w buty w relacje między ludźmi … w ogóle jestem przeciwko państwowym ślubom. Tradycyjnie robiły to kościoły. Teraz homoseksualiści w kościołach protestanckich wielu mogą brać śluby. Co ma do tego państwo? Państwo powinno tylko wiedzieć, że dana para ma dziecko i wtedy powinno pilnować, żeby za to dziecko byli odpowiedzialni. Państwo chce przejąć rząd dusz i przejmuje od kościołów, różnych wspólnot, prywatnych ludzi i chce koniecznie mieć papierek, że ktoś jest z kimś razem i w określonej formie. Niech każdy zawiera miedzy sobą dowolne umowy i wtedy będzie wolność, a nie taka pseudowolność lewicy.”

Osobiście śmiem dosyć śmiało wątpić, że zniesienie ślubów państwowych i przyzwolenie na dowolne umowy, w tym na wychowywanie w owych dowolnych umowach dzieci, to dobry pomysł. Poseł Berkowicz w ogóle jest ciekawą postacią, gdyż masa jego wypowiedzi przywołuje nas o wrażenie, jakoby państwo miało być według niego czymś przeszkadzającym. Nie oddalając się jednak zbyt daleko, przejdźmy do kwestii niskich podatków, albowiem to właśnie one były na ustach polityków Konfederacji od samego początku. Nie owijając w bawełnę, podatki bez zachowania progresywności nie spowodują, że nagle każdy będzie bogaty, a spowoduje powstanie prywatnych monopoli oraz pogłębienie nierówności ekonomicznych w granicach naszego państwa. Jest to niekorzystne dla rozwoju Polski, pomijając nawet wszelkie kwestie moralne.

Najzwyczajniej w świecie ogranicza to jedną grupę Polaków, kosztem drugiej, bogatszej. Bogatszą osobę będzie stać na zapewnienie lokum sobie lub swoim dzieciom by mieć lepszy dojazd do liceum czy na uniwersytet, i bogatsza osoba będzie mieć większe możliwości do zapewnienia sobie lub swoim dzieciom zajęć pozalekcyjnych. Jeśli dodamy do tego ucięcie datków socjalnych, co proponuje od samego początku Konfederacja, z całą pewnością powrócimy do poprzedniego stanu rodzin biedniejszych, którym datki socjalne pozwoliły na zapewnienie swoim dzieciom korepetycji, a najpewniej może być jeszcze gorzej.

Za to monopole firmowe, co dobrze widać na przykładzie Amazona, zjadają mniejsze firmy, na czym zyskuje jedynie właściciel owego monopolu. Gdy dodamy do tego wszelkie kwestie związane z produkcją, może się okazać, że mniejsze firmy nawet nie będą mogły pozyskiwać swoich produktów bez udziału większej firmy, od której będzie wówczas uzależniona. Jeśli duża firma ma takie samo opodatkowanie jak mała firma, duża firma naturalnie będzie pogłębiać swój zarobek nierównomiernie z mniejszą firmą, która będzie mieć mniejsze szanse. A jeśli pomyślimy o klasie pracowniczej to uzmysłowimy sobie, że szansa na przerzucenie się z pracy na etacie na założenie własnej firmy i odniesienie sukcesu w takim świecie jest niebywale mała, a gdy dodamy do tego, że dana firma odpowiadałaby przykładowo za produkcję czegoś, co już byłoby produkowane przez większą i bardziej rozpoznawalną firmę, szansa na odniesienie sukcesu graniczy z cudem, a na poniesienie finansowej porażki jest niebywale duża.

W ten sposób oddalają się od siebie klasy społeczne i narastają nierówności. Bogaci dostaną jeszcze większe pole do popisu, a już mogą sobie pozwolić na znacznie więcej nie tylko w kwestii rozwijania firm, ale także życia codziennego. Dostać 1000 złotych mandatu zarabiając miliony to jak dostać grosza mandatu zarabiając najniższą krajową. A dostać 1000 złotych mandatu zarabiając najniższą krajową to już spory wydatek i obciążenie. I tutaj naprawdę nie trzeba pozwolić zagranicznym firmom-gigantom na wjechanie do Polski by stworzyć sytuację dla Polaków niekorzystną, gdyż sam fakt nierówności ekonomicznych wewnątrz naszego narodu jest dla narodu uciążliwy, co dobrze widać chociażby na przykładzie tego na ile może sobie pozwolić bogaty, a na ile biedny.

Polscy ekonomiści Paweł Bukowski (Adiunkt na University College London i w Polskiej Akademii Nauk. Współpracuje z London School of Economics.), Jakub Sawulski (Adiunkt w SGH w Warszawie, specjalizujący się w finansach publicznych i doświadczony w pracy zarówno na sektorze państwowym, prywatnym jak i w organizacjach pozarządowych) i Michał Brzeziński (Pracownik Wydziału Nauk Ekonomicznych na UW. Ekspert społeczny EAPN Polska. Współpracował z Instytutem Badań Strukturalnych i Bankiem Światowym.) wskazują, że nierówności ekonomiczne w Polsce są o wiele większe niż nam się aktualnie wydaje. Pogłębienie się w nich nie pomoże Polakom, a stworzy oligarchów, którzy mając monopol, zdominują kraj. A jeszcze w połączeniu z „wolnością dla przedsiębiorców” czyli ograniczeniem praw pracowniczych, bo przecież wcale to nie tak, że przy przyzwoleniu na wyzysk, wyzysk staje się powszechny i nie można sobie od tak zmienić firmy na taką bez wyzysku, stan życia większości Polaków znacznie by się pogorszył.

Podsumowując wszystkie te trzy pomysły Konfederacji opłacałyby się tylko jednej grupie – najbogatszym.
To najbogatsi deweloperzy na spółę z flipperami będą mogli sobie zarabiać na Polakach.
To najbogatsi nie odczują usunięcia datków socjalnych w Polsce i to najbogatsi zyskają na niskich i takich samych podatkach dla każdego.

Ważne pytania

Mając to wszystko na uwadze należy sobie zadać pytanie – czy zmiany planowane przez Konfederację naprawdę pomogą większości Polaków i komu się opłacają?
Naturalnym pytaniem jakie powinno nam następnie przyjść do głowy jest – czy Konfederacja naprawdę jest taka antysystemowa i czym tak właściwie jest ten system?
A czym jest ten system, jak nie kołem ciągłego bogacenia się grupy bogatych, trzymanym rękoma ram prawnych, które przyzwalają na taki stan rzeczy, oraz które mają blokować zmianę aktualnego statusu owej grupy najbogatszych, a także który jest wspierany przez różne stronnictwa i środowiska pomagające mu się utrzymać?
Faktem jest, że gdy w systemie następuje zmiana, może się on naruszyć, jednak musi być to zmiana uderzająca w niego, wymuszona i paraliżująca jego działanie.
Rzecz w tym, że Konfederacja takich zmian nie proponuje, ani nawet nie idzie w kierunku takich zmian. Zmianą wymuszającą w systemie kapitalistycznym nie może być pogłębienie kapitalizmu, gdyż jedynie utwierdzi ona system, pogłębi go, z niekorzystnością dla zwykłych Polaków. Czy wywoła ona napięcie w kraju? Bardzo możliwe, ale nie jesteśmy teraz w stanie stwierdzić w co by się to przerodziło oraz jak by to wyglądało.
Nawet jeśli Konfederacja doszłaby do władzy i przerwała wieloletnie rządy PiSu i PO, swoimi postulatami nie spowodowałaby zmiany systemu a jedynie jego inne, bardziej dla niego korzystne, umiejscowienie do działania.
Systemem nie jest socjalizm czy komunizm, nawet jeśli posłowie Konfederacji powtarzaliby to tysiąckrotnie każdego dnia. W Polsce mamy wolny rynek, prywatne przedsiębiorstwa i ekonomiczne nierówności.
Nie jest to opcja antysystemowa, tylko opcja jeszcze bardziej systemowa, jeszcze bardziej pogłębiająca niekorzystną pozycję większości Polaków.
Postulatów Konfederacji oprócz trzech przeze mnie wymienionych jest oczywiście więcej, między innymi chęć zniszczenia państwowej i bezpłatnej służby zdrowia, jednak te trzy szczególnie dobrze pokazują fałsz rzekomej antysystemowości. Na inne postulaty też przyjdzie czas.
Kończąc już, chciałbym zadać czytelnikom, szczególnie tym, którzy popierają Konfederację, otwarte pytanie – czy mając to wszystko na uwadze naprawdę warto głosować na Konfederację?

 

Bibliografia:

 

"Ja chcąc coś robić z jakichś powodów, mogę to robić i żaden aparat represji mi tego nie zabrania,  dopóki moje działania nie krzywdzą bezpośrednio innych. I mówię oczywiście o dorosłych ludziach i w kwestii polityki narkotykowej to brzmi bardzo prosto. Dorosły człowiek może zarówno używać mniej niebezpiecznych używek jak marihuana i nawet najbardziej niebezpiecznych używek”

 

“Ja zwracam uwagę, że codziennie giną ludzie, którzy dla przeżycia czegoś, dla doświadczenia, osiągnięcia wydawałoby się takie abstrakcyjnego celu giną na drodze na szczyt K2 czy Mount Everest. No codziennie, jakoś się im tego nie zakazuje. Dlaczego mamy zakazywać komuś, kto dysponując swoim jednym życiem, chce być może nawet podjąć śmiertelne ryzyko. Można mówić, że po niektórych tam narkotykach ktoś może zrobić coś niebezpiecznego lub złego komuś. No, ale ja jestem przeciwko prewencji, trzeba represjonować. Znaczy, jeżeli JUŻ ktoś naruszy czyjąś wolność, należy zacząć za to karać"

 

"Nie ma silniejszego marketingu, zwłaszcza dla ludzi młodych jak marketing biblijny, czyli owoc zakazany smakuje najlepiej. Im bardziej jest coś, zakazane tym bardziej młody człowiek chce tego spróbować".

 

"No ja w zasadzie zacząłem swoją działalność społeczną, [...] która w zasadzie przerodziła się w działalność polityczną. Zacząłem od właśnie zaangażowanie w ruch na rzecz legalizacji konopii kanaba, to było w około roku 2000".

 

~ Konrad Berkowicz, wywiad prowadzony przez YouTubera o pseudonimie “Mestosław”.

https://www.youtube.com/watch?v=8pQTbA2xJTM&t=1267s

 

 Konrad Berkowicz odwołuje się do liberalnego pojęcia wolności, nie uwzględniającego wpływu działań konkretnych jednostek oraz ich postaw na społeczeństwo. Gdy wypowiada się o alkoholu, zaczyna wtedy pod uwagę wpływ psychospołeczny “kultury” owej substancji, uznając nawyki związane z piciem za przyzwyczajenie narodowe. Według badań specjalistów zajmujących się sprawami substancji psychoaktywnych oraz przypadkami nałogów, uzależnienie od alkoholu spowodowane jest powszechną legalizacją, która sprawia, że społeczeństwo podświadomie pozwala sobie na jego spożywanie, gdyż jest “legalny”.

Berkowicz żąda zalegalizowania pozostałych narkotyków, niezależnie od ich potencjału szkodliwości dla osoby zażywającej jak i dla otoczenia. Twierdzi, że ingerować można tylko wtedy, gdy już zostanie naruszona wolność drugiej osoby, kierując się przereklamowanym i powtarzanym do porzygu mottem liberałów.

 Czy jego zdaniem ktoś musi ucierpieć, by podjąć działanie? Czy niewinny człowiek jest zmuszony dostać przysłowiową kosę pod żebro, by ktokolwiek miał prawo ingerować w “wolność”? Czy dopiero wtedy można ingerować prawnie? Zdaniem Berkowicza, najwidoczniej jest to lepsze niż zapobieganie takim sytuacjom oraz kreowanie społeczeństwa silnego, wolnego zarówno od narkotyków nielegalnych jak i alkoholu. Jednak czego można spodziewać się po kimś, kto już od lat 2000 określał się jako aktywista popierający legalizację marihuany? Co jeżeli dozwolone przez jego program polityczny środki psychoaktywne tak samo zaciekawią młodych ludzi, jak już zdołał zrobić to alkohol?

Z doświadczenia, obserwacji oraz badań można wywnioskować, że ludzie nie przestają interesować się alkoholem po uzyskaniu lat osiemnastu (które jest jednoznaczne z prawną możliwością zakupu napoi alkoholowych). Co jeżeli w przypadku nadania legalności np. mefedronowi, (który i tak zajmuje już królowe miejsce na wykresach odnośnie uzależnień młodych ludzi) jedno z kulturowych uzależnień zostanie zastąpione drugim?


Choć po części teoria “zakazanego owocu” posiada jakiś sens, jest to zjawisko będące jednak jedną z wielu przyczyn powstawania uzależnień od substancji zmieniających stan ludzkiej świadomości. Dla osób, które już cierpią na uzależnienie od narkotyków nie będzie ważne z jakiego źródła pochodzą. Jeżeli już są chorzy, a ich biochemia mózgu zmieniona jest do tego stopnia, że najważniejszym elementem ich zainfekowanego destrukcyjną trucizną umysłu jest dana substancja, to dlaczego mieliby nagle stracić zainteresowanie np. heroiną, kiedy ta stanie się już legalna?

W latach 2000 nasz kraj był mocno dotknięty uzależnieniem od dopalaczy, które wtedy były dostępne nawet w przydrożnych kioskach nieróżniących się od tych sprzedających gazety. Więc w tym przypadku wypowiedź hipokrytycznego konfederaty nadaje się jedynie do kosza. Heroinista nie odstawi narkotyku tylko dlatego, że ten przestał spełniać definicję wyimaginowanego i wyolbrzymionego “buntu”, o którym tak zawzięcie dyskutuje ten polityk. Od buntu może się zacząć, ale brak dreszczyku wywoływanego przez nielegalne pozyskiwania narkotyku nie należy do kwestii zainteresowań osób, które z uzależnieniem zmagają się już od jakiegoś czasu. Czynnik ten największe znaczenie ma podczas samego momentu wpadania w uzależnienie, które jest zasadniczo krótkim okresem czasu. Łatwo jest wejść w nałóg, a o wiele trudniej z niego wyjść. Nie będzie liczyć się już idea sprzeciwu i nielegalności, najważniejsze stanie się to, iż takowemu narkomanowi będzie znacznie łatwiej ową substancję zdobyć. Uzależnienie nie będą już musieli korzystać z kanałów na telegramie oraz dokonywać transakcji w potocznie zwanej “ciemnej sieci” w celu zaspokojenia swojego nałogu.

 

“Picie alkoholu w młodym wieku może nieść długotrwałe skutki. Osoby, które zaczynają pić przed 15. rokiem życia, uzależniają się w cztery razy częściej w porównaniu z zaczynającymi pić w wieku 20 lat lub później” - potwierdzenie na to, iż  młodzi nie tracą zainteresowania alkoholem gdy staje się legalny.

~ Instytut Psychologii Zdrowia

Czynniki prowadzące do uzależnienia według Adama-Szwedzika, autora publikacji pod tytułem “Przyczyny narkomanii wśród młodzieży”(s.58) 

  • Chęć odurzenia się

  • Ciekawość i nuda

  • Ucieczka od problemów zewnętrznych

  • Ucieczka od problemów wewnętrznych

  • Wpływ mediów i osób dorosłych

  • Bunt i chęć zaszokowania środowiska

  • Poczucie przynależności do grupy

  • chęć ucieczki od stawianych przez życie wymagań, odcięcie się od otaczającego świata

  • brak przestrzegania norm moralnych przez zdecydowaną większość społeczeństwa;

  • niedostatek pozytywnych modeli i wzorów zachowań wśród starszego pokolenia, które mogą przekazać młodzieży;

  • niedostatek miłości do drugiego człowieka i uwrażliwienia na dobro 

 

  1. Karpowicz dzieli uwarunkowania narkomanii na cztery poziomy:

 

  • uwarunkowania makrostrukturalne: cywilizacja konsumpcyjno-przemysłowa, współczesne trendy kulturowe i ekonomiczne, wzorce kultury masowej;

  • uwarunkowania mikrostrukturalne: środowisko sąsiedzkie, środowisko rówieśnicze, środowisko szkolne, środowisko pracy;

  • uwarunkowania rodzinne: uzależnienia w pokoleniu dziadków i rodziców, przemoc, zaniedbania, rozwody, porzucenia ;traumy, urazy, choroby somatyczne i  psychiczne; uboga komunikacja interpersonalna; wadliwe kompetencje wychowawcze;

  • uwarunkowania indywidualne: niedojrzałość emocjonalna, niska samoocena, brak odporności na stres i cierpienie, negatywne przekonania, niedostatek umiejętności interpersonalnych

 

Sprawa szkodliwości narkotyków oraz wpływ kultury masowej na promocję ich użycia wśród społeczeństwa to temat, na który można dyskutować godzinami, a w tym przypadku chcę odwołać się jedynie do zacytowanych wcześniej słów. Do rozwinięcia pozostał jeszcze temat marihuany oraz podejścia ludzi do tej substancji. W świecie, gdzie zjawisko legalizmu otępia pełne hipokryzji i zamknięcia umysły, w którym alkohol uważany jest za ten “dobry”, ponieważ jest legalny, panuje zaskakująca miłość i gloryfikacja marihuany. Ludzie tłumaczą się, że potocznie zwane zioło nie jest szkodliwe. Odwołują się w tym przypadku do tego, iż nie da się go przedawkować. Sugerują także, że palenie marihuany jest w porządku, ponieważ nie powoduje agresji oraz szkód dla osób trzecich. Nie są to jednak zdania zgodne do końca z prawdą.

 

Mimo iż nie odnotowano śmiertelnego przedawkowania marihuany, spożycie zbyt dużej dawki tego narkotyku prowadzi do innych skutków, które mogą stać się szkodliwe, a nawet traumatyczne dla osoby zażywającej. Wypalenie zbyt dużej dawki marihuany może doprowadzić do nieprzyjemnych objawów, takich jak ataki paniki, halucynacje, a nawet przejściowe zaburzenia psychiczne. Jest to napisane nawet na stronie sprzedającej marihuanę medyczną, która wbrew pozorom powinna jednoznacznie zachęcać do pozyskania przez konsumenta swojego produktu, jednak nawet tam można uzyskać nieznane dla społeczeństwa możliwe komplikacje związane z paleniem tego narkotyku. Obalając powszechny mit niedoedukowanej warstwy społecznej, marihuanę można przedawkować. Sytuacja ta może wiązać się z pojawieniem się określonych objawów:

 

  • przyspieszone bicie serca,

  • niemożność skupienia uwagi,

  • dezorientację,

  • wymioty,

  • atak paniki

  • halucynacje

 

Do długoterminowych skutków spożycia konopi indyjskiej należą między innymi problemy z pamięcią i koncentracją, zaburzenia lękowe, depresja, czy nawet wzrost ryzyka rozwoju schizofrenii. Palenie marihuany może prowadzić do przewlekłych problemów z układem oddechowym, podobnych do tych, które obserwuje się u palaczy tytoniu. Regularne stosowanie może spowodować wystąpienie tzw. zespołu amotywacyjnego, charakteryzującego się brakiem ambicji, spadkiem motywacji do działania oraz problemami z wykonywaniem codziennych obowiązków. Podane informacje jednoznacznie sugerują, iż mimo niemożności osiągnięcia dawki śmiertelnej, nadużywanie marihuany wiąże się z długoterminowymi, trudnymi do wyleczenia konsekwencjami dla zdrowia oraz codziennego funkcjonowania.

 

https://vaporshop.pl/pl/blog/badania-naukowe/czy-istnieje-smiertelna-dawka-marihuany

  

“Projekt zrealizowany w Nowej Zelandii dostarczył danych ujawniających korelację między używaniem marihuany a inteligencją. Zapoczątkowanie w okresie adolescencji używania marihuany wiąże się ze stratą średnio 6 do 8 punktów w testach IQ rozwiązywanych w okresie dorosłości.”

~ Anna Klimkiewicz, Agata Jasińska, Katedra i Klinika Psychiatryczna, Warszawski Uniwersytet Medyczny. Stowarzyszenie Młody Lekarz. Zdrowotne następstwa rekreacyjnego używania kannaboinoidów.

 

“Naukowcy potwierdzają negatywny wpływ marihuany na pamięć krótkoterminową oraz zdolność skupienia uwagi. Owa substancja psychoaktywna powoduje również trudności w zdolności koncentracji, niemożność zrozumienia czytanego tekstu oraz brak umiejętności chronologicznego relacjonowania wydarzeń z ostatnich godzin i dni.”

https://terapiakobiet.pl/wplyw-marihuany-na-funkcjonowanie-czlowieka/

 

Podejście do polityki narkotykowej Konrada Berkowicza tylko utwierdza nas w przekonaniu i potwierdza tezę, iż Konfederacja to nie jest dobry wybór, a jej program wyborczy nijak ma się do wartości narodowych oraz prawdziwego nacjonalizmu. Nacjonalista dba o dobro wszystkich rodaków, nie tylko tych wysoko postawionych i bogatych. Berkowicz chce narażać ludzi na cierpienie związane z uzależnieniem poprzez ułatwienie im dostępu do narkotyków.

Obojętne jest mu nie tylko zdrowie i życie polskich narkomanów, ale także ich rodzin oraz często przypadkowych osób, które mogą wejść w drogę chorych, nie myślących trzeźwo osób pod wpływem .Prawdziwie martwiący się o społeczeństwo polityk zadbałby o dofinansowanie klinik oraz ośrodków leczących uzależnienia. To tylko pokazuje nam kapitalistyczną nieczułość na statystyki inne niż liczby ukazujące wzrost gospodarki oraz ogólną hipokryzję i populizm Konfederacji.

 

W obecnych czasach, partie takie jak Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska kojarzą się z przestarzałością i brakiem przyszłości dla Polski. Wszyscy mówią, by dać szansę komuś innemu, wyrwać się z ograniczającej nas pętli wyboru pomiędzy tymi dwoma. Polacy, którzy sytuacją w kraju interesują się jedynie powierzchownie, nierzadko czerpią wiedzę ze stronniczych i propagandowych źródeł. Nie potrafią wyswobodzić się ze złudnych sideł skłaniających ich do przyjęcia błędnej postawy sugerującej, iż zmian można dokonać jedynie w obrębie systemu. Nie są w stanie przeciąć paraliżującej ich nici defetyzmu, która plącze ich zmanipulowane umysły jednym, spójnym głosem: Nic nie możesz zrobić, to tylko politycy i bogaci ludzie mają wpływ.

 Często słyszą to również od rodziców i bliskich, którzy tylko jeszcze mocniej rozpalają w nich poczucie stagnacji i brak nadziei na lepsze jutro. Jedynie my, nacjonaliści, potrafimy zauważyć, iż zmiana zaczyna się od ludzi, o czym bardziej szczegółowo przeczytać można w artykule autorstwa Odolana Sokołowskiego. To nic dziwnego, że młodzi odczuwają niechęć do wspomnianych partii politycznych.

 

Niestety, tym samym popełniają jeden zasadniczy błąd - uciekania się do przekonania, że obecne opcje polityczne faktycznie są w stanie coś zmienić. W przypadku tego zjawiska, bardzo szkodliwym czynnikiem jest populistyczna narracja Konfederacji, która kreuje się na antysystem, na coś znacznie lepszego i nowszego od PIS-u, czy PO. Biorąc pod uwagę tych Polaków, którzy pałają niechęcią do potocznie zwanego lewactwa serwowanego nam przez np. partię Razem, po usłyszeniu kipiących kłamstwem obietnic Konfederacji mogą zauważyć szansę na naprawę zniszczonego anty-wartościami kraju. Mimo wszystko, wiele działań, nie bójmy się użyć tego słowa, liberałów, (gdyż właśnie taka jest Konfederacja) pokazuje nam, że ich pro-narodowa oraz broniąca patriotyzmu i polskości narracja jest tylko haczykiem na przynętę w postaci niedoinformowanych i podatnych na propagandę głosujących. Wybielanie legalnej imigracji, normalizowanie nierówności majątkowych (bo przecież wielkie przedsiębiorstwa “mogą się bogacić, gdyż nie są zza granicy”, jak to powiedział Mentzen) to jedne z niewielu rzeczy, jakimi mydlą społeczeństwu oczy. Z ust Berkowicza  łatwo zaś płyną słowa odnośnie wolności jednostki, która może “przyjmować substancje takie, jakie chce”.

Zaślepiony ideą wolności pozostaje niewzruszony faktem, iż każde działanie pojedynczej osoby wpływa na społeczeństwo. Szkodliwymi działaniami wobec samego siebie, człowiek promuje także postawy szkodliwe dla dobra ogółu. Niestety, osoby mające poczucie bycia zdanym jedynie na opcje systemowe, postanawiają dać szansę takiej Konfederacji, której program wyborczy to jedynie ubrana w piękne słowa szara rzeczywistość, gdzie politycy wybierają tylko to, co opłaca się bogatym.

 

Zalegalizowanie czegoś nie równa się pozbyciu się problemu. Zagłosowanie na Konfederacje nie równa się poprawie sytuacji naszego kraju.

środa, 12 luty 2025 21:24

Maksymilian Ratajski - Realpolitik?

Często słyszymy, że nasza krytyka Konfederacji wynika z chęci bycia „kumatym” dla samej „kumatości” i robienia z nacjonalizmu subkultury. Nieprawda. Nasza krytyka partii Mentzena wynika z oceny jej działań i naszej wierności Ideałom.

Konfederacji, a wcześniej Ruchu Narodowego, nie krytykujemy dlatego, że zdecydowała się uczestniczyć w życiu politycznym!  Chcąc coś zmienić, mieć na coś wpływ należy być w polityce. Prawica jednak ma dziwną tendencje do fetyszyzowania samej obecności w Sejmie. O wiele więcej niż kilku posłów może zrobić grupa radnych miejskich czy gminnych, stowarzyszenia lokalne, fundacje, media…. Posłowie coś znaczą, kiedy jest ich wielu. Wyznawcy Konfederacji cieszą się z „upadku” Lewicy, która ma słabe sondaże. Tak się składa, że to Lewica jest w rządzie, a radykalnie lewicowa (mimo startu z list KO) Barbara Nowacka niszczy polską edukację. To lewica kształtuje język i kulturę, skutecznie przesuwając Okno Overtona w swoją stronę…. Dlaczego? Bo o wiele ważniejsze od kilku posłów są samorządy, wydziały humanistyczne na uniwersytetach, media, NGO-sy… Prawica tego nie rozumie i jej ośmioletnie rządy (tak drodzy Konfederaci – PiS to PRAWICA) dały wiatr w żagle liberalnej lewicy, a ona sama nie miała jaj i chęci do zajęcia się sprawami ważnymi, nie rozumiejąc, że posłowie to nie wszystko. Realny wpływ na społeczeństwo wywiera się gdzie indziej.

Kilkanaście lat temu prawa strona rozumiała wpływ ulicy na politykę.  Mówiono o „prawicy maszerującej”, Marsz Niepodległości wygenerował olbrzymią modę na patriotyzm, której nie umieliśmy wykorzystać (wyborczo skonsumowali ją PiS, Kukiz i Korwin). Również inne manifestacje gromadziły tłumy. Dzięki ulicy ruch narodowy podniósł się z totalnego niebytu. W końcu i druga strona dostrzegła, że maszerowanie ma sens! Pojawiły się marsze aborcjnistek, „marsz miliona serc” i tym podobne. Liberałowie i lewica rozumieją, że warto się od swoich przeciwników uczyć, korzystać ze skutecznych metod, tymczasem prawa strona tylko  „hehehe, głupie lewaki, Żukowska śmieszna”. Szkoda, bo metod działania, pozyskiwania funduszy, doceniania roli kultury, skuteczności, naprawdę powinniśmy się od nich uczyć.

Dojrzały ruch społeczny musi mieć swoje ramię polityczne i wpływać na kształtowanie w Polsce prawa, to także gwarantuje dopływ pieniędzy, potrzebnych do działalności. Nikt trzeźwo myślący będzie tego negował. Natomiast obecność w Sejmie nie może być celem samym w sobie. Robert Winnicki wybrał drogę na skróty chcąc skonsumować sukces Marszu Niepodległości – powstała partia bez programu, struktur, zaplecza intelektualnego i z dwudziestoparoletnimi liderami. Co więcej, bano się podnosić narodowe postulaty, bo mogłyby się nie spodobać „gimbopatriotom” wychowanym na Korwinie! Zamiast próby kształtowania młodego pokolenia, wolano rezygnować ze wszystkiego, co nie było wystarczająco wolnorynkowe, albo mogłoby być kontrowersyjne dla potencjalnego wyborcy, zaniedbano przez to także formacje ideową działaczy.  Nic dziwnego, że nieudolnie zarządzana partia ponosiła kolejne klęski wyborcze, więc musiała rozpaczliwie szukać kogoś kto weźmie ją na listy i da szanse na mandaty poselskie dla liderów. Stąd też najpierw udział w zbieraninie pewnego muzyka, a następnie pospolitym ruszeniu zwanym Konfederacją. Robert Winnicki i Krzysztof Bosak nie musieli iść do pracy! Ceną za ekonomiczny komfort i spełnienie ambicji poselskich kilku liderów, było wyzbycie się Ideałów, mówienie tylko tego, na co pozwoli dominujący partner i schowanie własnego szyldu.

Konfederacja przebija się ze swoim przekazem do świadomości społecznej! Owszem! Ale jaki to jest przekaz? Pierwotnie anarchistyczno-szurowski (Korwin, Braun, Sośnierz, Berkowicz, Socha), a obecnie coraz bardziej ugrzeczniony, centroprawicowy. Stałym elementem jest dominacja korwinistów, teraz dowodzonych już nie przez klauna, a zdolnego polityka. Stąd też narracja Konfederacji jest do bólu wolnorynkowa i antyspołeczna, a jako taka szkodliwa i nieakceptowalna dla nacjonalisty.  Jeżeli wyrocznia sprawach medycznych ma być była agentka ubezpieczeniowa, wyglądająca jak Marian Kowalski w rudej peruce (i posiadająca podobny do niego iloraz inteligencji), oraz rosyjsko-gruzińsko-koreański artysta jednej piosenki to dziękuję bardzo. Podobnie jak dziękuję za nauki ekonomiczne anarchistycznego błazna w muszce i jego długowłosego ucznia imieniem Dobromir, który gotowy był likwidować tory kolejowe, jako relikt XIX wieku, bo „ludzie nie kupują sobie małych prywatnych pociążków”. Konfederację stworzyli ludzie nienawidzący państwa i podkopujący jego autorytet w czasach kryzysu związanego z pandemią i wojną na Ukrainie, jakkolwiek negatywnie byśmy nie oceniali III RP, to anarchizm zawsze będzie najbardziej szkodliwą opcją.

Złośliwie mógłbym napisać, że startując z list Prawa i Sprawiedliwości mieliby większy wpływ na rzeczywistość – więcej posłów, w poprzedniej kadencji jakieś stanowiska… Do tego PiS wprowadził parę prospołecznych programów, miał też ambitne plany budowy chociażby CPK, więc podporządkowanie się Jarosławowi wygląda zdecydowanie lepiej niż bicie pokłonów przed korwinistami skutkujące pozbawieniem milionów polskich rodzin prawa do wolnej Wigilii, głosowaniem w obronie lichwiarzy i flipperów... Wyznawcom Konfederacji pragnę w tym miejscu wyjaśnić, że nie postuluję startu narodowców z list PiS-u.

Konfederacja nie jest partią narodową, jest partią konserwatywno-liberalną, w której narodowcy są tylko kwiatkiem do kożucha. Owszem, Krzysztof Bosak wraz z żoną (której kompetencji nie zamierzam podważać bo to osoba o bardzo wysokich kwalifikacjach) i kolegami dostał się do Sejmu. Natomiast pytanie co z tego? Jakie narodowe postulaty podnoszą? Jak głosują w ważnych dla Narodu sprawach?

Często słyszymy, że to jedyna partia, która nie będzie robić nam problemów, dlatego tym bardziej nie powinniśmy jej krytykować! Tak się składa, że w Ruchu jestem od kilkunastu lat i doskonale pamiętam chociażby 11.11.2017, kiedy ze strachu przed łatką „faszystów” liderzy wówczas jeszcze Ruchu Narodowego odcinali się w TVN-ie od słów rzecznika Młodzieży Wszechpolskiej. Pamiętam kiedy Dziambor domagał się zwolnienia z IPN doktora Tomasza Grenucha, z powodu „środowiska, z którego się wywodzi”, pan poseł jeszcze przez długi czas po tej wypowiedzi był w Konfederacji, kierownictwo tej egzotycznej koalicji go za nią w żaden sposób nie ukarało, Bosak z Winnickim bali się narazić swoim korwinowskim panom. Pamiętam też wystraszonego Robercika chcącego jako pierwszy zaostrzać artykuł 256kk, po tym jak człowiek za którego wcześniej poręczył wykazał się wybitnymi zdolnościami cukierniczymi (inaczej tej TVN-owskiej ustawki się skomentować nie da). To właśnie odróżnia prawicę od lewicy – prawica przegrywa bo jest grzeczna i odcina się od wszystkiego od czego tylko się da, a prawica broni i usprawiedliwia swoich radykałów, skutecznie przesuwając Okno Overtona. Przez to dzisiaj „umiarkowane” są postulaty, które dwadzieścia lat temu były „ekstremą”.

Realizm w polityce jest ważny, ponieważ tym i poprzednim tekstem zyskałem już miano lewaka, któremu wyznawcy jedynej prawicy spod znaku Konfederacji będą życzyć śmierci, zacytuję w tym miejscu pewnego Argentyńczyka, który powiedział „bądźmy realistami – żądajmy niemożliwego”. Należy realnie oceniać co można, skutki poszczególnych działań, weryfikować czy to co robimy przybliża nas do osiągnięcia celu. Natomiast dla wielu „realizm” to po postu wygodne uzasadnienie własnej kapitulacji i konformizmu, rezygnacji z własnych postulatów, bo to pozwala utrzymać się na listach wyborczych i nie być aż tak wyklinanym przez TVN (nie łudźcie się, i tak was będą nienawidzić). Tak! Potrzebujemy być w polityce! Ale potrzebujemy, żeby były tam nasze postulaty, a nie koniecznie osoby (sam bym na siebie nie zagłosował, uważam, że lepiej sprawdzę się w innych działaniach i innej pracy).  Jak wyglądała konfederacka wierność ideałom w październiku 2020? Kiedy wyrok Trybunału Konstytucyjnego oznaczał realizację jednego z głównych postulatów „ideowej prawicy”? Otóż korwiniści (z wyjątkiem Mentzena, za co akurat w tej kwestii należy mu się szacunek), widząc skalę protestów zaczęli bredzić coś o „nowym kompromisie aborcyjnym”. W przełomowym momencie Konfederacja schowała głowę w piasek i nie zamierzała walczyć w obronie Życia, bo to mogłoby zniechęcić liberalnych wyborców. Owszem niektórzy jej działacze pojawiali się pod katedrami, ale nie było to prawdziwe, zdecydowane wsparcie. Nie było głośnego wezwania do stanięcia w obronie naszej cywilizacji. Prawicy (nie tylko konfederatom, ale też PiS-owi i świeckim katolikom) brakło jaj. To właśnie wtedy przegraliśmy ulicę, to wtedy olbrzymim protestom spieranym przez liberalne media przeciwstawiła się ledwie garstka katolików, nacjonalistów i kibiców. Ludzie o konserwatywnych przekonaniach schowali się do katakumb, bojąc się przyznać do wyznawanych wartości, a „ideowa prawica” bała się zająć jednoznacznego stanowiska i wyprowadzić ludzi na ulicę (zwłaszcza, że przecież negowała covid i związane z nim obostrzenia). No cóż, liberalni wyborcy okazali się ważniejsi od głoszonych Ideałów. Niby cos tam delikatnie powiedzieli, ale bali się zdecydowanie opowiedzieć po stronie Życia i naszej cywilizacji.

Polityka to rozsądna służba dobru wspólnemu, a przynajmniej tym być powinna. Nie sposobem na zarabianie pieniędzy, uniknięcie pójścia do uczciwej pracy i łechtanie własnego ego. Owszem w RN w dalszym ciągu są osoby, które szanuję, nie zerwałem znajomości, dlatego, że ktoś naprawdę wierzy w ten projekt, trudno, różnimy się oceną pewnych rzeczy. Dlaczego więc na nie nie zagłosuję, jeżeli wystartują w wyborach? Bo mój głos nie przyczyniłby się do  promowania w Sejmie naszych Idei, zwiększyłby tylko szanse powrotu na Wiejską anarchisty Sośnierza, albo wprowadził tam jakiegoś ugrzecznionego umiarkowanego korwinistę.

 

***** Konfederację. Nie dlatego, że jest polityce. Ale dlatego, że jest szkodliwą, liberalną partią, która w imię bredni o szybkim rynku głosowała przeciw wolnej Wigilii. ***** ją za anarchistyczno-szurowską przeszłość i za coraz bardziej centroprawicową i liberalną teraźniejszość i przyszłość. Po stokroć ***** Konfederację za brak jaj w październiku 2020!

Maksymilian Ratajski