
Szturm1
Monika Dębek - Śląscy Rycerze – o Wawrzyńcu Hajdzie
Do grona osób zasłużonych dla Polski, a w szczególności dla Górnego Śląska niewątpliwie zaliczyć można – wielką postać, śląskiego rycerza – Wawrzyńca Hajdę.
Urodził się 8 sierpnia 1844 r. w obecnych Tarnowskich Górach, zmarł 27 marca 1923 r. w Piekarach Śląskich.
Pierwszą nauczycielką w jego życiu była jego matka. Uczył się pisać i czytać za pomocą książeczki do nabożeństwa. Niestety, gdy był jeszcze dzieckiem wybuchła epidemia tyfusu, rodzice zmarli. Musiał rozpocząć pracę w bardzo młodym wieku.
Młodość nie była dla Wawrzyńca czasem łatwym, na początku zaczynał pracę u miejscowego cieśli, następnie na Kopalni „Wilhelmina” w Szarleju, obecnie dzielnicy Piekar Śląskich.
Ciężka praca fizyczna nie przeszkadzała młodzieńcowi w realizacji jego marzeń. Nauczył się grać na skrzypcach, u organisty w piekarskiej Bazylice. Zaczął sam tworzyć swoje kompozycje.
Wielką pasją młodego Wawrzyńca stała się także historia, w szczególności ta Górnego Śląska.
W roku 1871 ożenił się z Pauliną Bednorz, niestety w krótkim okresie po ślubie spotkała go wielka, osobista tragedia – uległ wypadkowi i stracił wzrok.
Ciężkie, życiowe doświadczenie, nie było w stanie jednak w żaden sposób go złamać. Stał się jeszcze bardziej aktywny społecznie, niż był przed wypadkiem. Rozpoczął działalność w kółkach zainteresowań, które były swoistymi uniwersytetami ludowymi. Wraz ze swoimi przyjaciółmi założył „Kółka Polskie”, w trakcie spotkań organizował pogadanki na temat historii Polski i literatury pięknej. Znał bardzo wiele polskich pieśni, ale tworzył też swoje.
Dom Wawrzyńca znajdujący się w Piekarach Śląskich przy ul. Bytomskiej 169 stał się miejscem spotkań jego z przyjaciółmi. Niestety dla propolskich Ślązaków życie nie było łatwe, dzięki ustawie „Kulturkampf”, która powstała pod wpływem ówczesnego kanclerza pruskiego Bismarcka, zwalczano wszelkie zalążki polskości na terenie Górnego Śląska.
Wawrzyniec sprzeciwiał się wprowadzaniu niemieckich modlitw i śpiewów w języku niemieckim.
Za obronę polskości na Śląsku w 1885 r. postawiono go przed Izbą Karną w Bytomiu, postawiono mu bardzo poważny zarzut – podburzanie ludu. Sprawa jednak zakończyła się uniewinnieniem Hajdy, na jego wielką korzyść. Dzięki czemu mógł nadal walczyć o polskość Górnego Śląska, bronił także Kościoła Katolickiego.
Na każdym kroku popularyzował czytelnictwo książek polskich, pomagał drukarniom w druku polskiej literatury. Dzięki Hajdzie zakładano także chóry, w których śpiewano polskie pieśni patriotyczne oraz kościelne.
O rycerskim życiu Wawrzyńca świadczy, fakt, że prywatnie spotykało go bardzo wiele nieszczęścia. Jego żona umarła, po tym, jak załamała się śmiercią ich siedmiorga dzieci. Wawrzyniec ożenił się po raz drugi z Marią Oleś.
Mimo ciężkich doświadczeń życiowych działał coraz bardziej. Powstała nawet myśl, by dla uczczenia 200. rocznicy odsieczy Wiednia przez króla Jana III Sobieskiego usypać Kopiec Wyzwolenia.
Miał być on usypany na granicy Górnego Śląska – nad brzegiem Brynicy, niestety inicjatywa spotkała się ze sprzeciwem władz pruskich.
W 1890 r. wspólnie z księdzem Kartyniokiem zakładają w Piekarach koło Towarzystwa św. Alojzego (Alojzjanów). Oczywiście władze pruskie zabraniają działalności temu towarzystwu, jednak bardzo szybko pojawia się nowe „Kasyno Polskie”. W tym czasie powstał także komitet zbierający podpisy pod petycją do władz pruskich, aby dzieci mogły uczyć się w szkołach języka polskiego. Władze pruskie potraktowały petycję jako działalność antypaństwową.
Na przełomie XIX i XX wieku nastąpiła największa działalność wychowawcza wśród dzieci i młodzieży.
Wawrzyniec Hajda gorąco wierzył w Zmartwychwstanie Polski. Otrzymał nawet przydomek „Śląski Wernyhora". Aktywności narodowej nie zaprzestał nawet w swoim podeszłym wieku. O jego działalności dowiadywali się ludzie mieszkający daleko poza Górnym Śląskiem, a nawet Polską. Odwiedzali go między innymi Friedrich Nietzsche, Maria Skłodowska-Curie czy Wojciech Korfanty. Dzięki Hajdzie – Piekary Śląskie były wzorem dla innych miast w propagowaniu polskości.
Hajda doczekał 11 listopada 1918 wolnej Polski. Był bardzo wzruszony i płakał ze szczęścia.
Zmarł w wieku 79 lat, całe miasto Piekary Śląskie pogrążyło się w ogromnej żałobie, na jego pogrzeb przybyły ogromne rzeszy ludzi.
Śląski rycerz pozostawił po sobie dorobek 200 utworów poetyckich, o treści patriotycznej oraz religijnej.
Pobudzały one świadomość narodową, wśród mieszkańców Górnego Śląska, utwory były przepełnione gorącą miłością do Polski.
Grób Wawrzyńca Hajdy znajduje się na cmentarzu, przy ul. Kalwaryjskiej w Piekarach Śląskich, w 2012 r. na placu przed siedzibą Radia Piekary stanął pomnik „śląskiego Wernyhory”.
Przy ul. Bytomskiej 169, w miejscu, gdzie mieszkał, znajduje się tablica upamiętniająca jego postać.
Miłość ojczyzny, pobożność, oświata
Niech twoje życie w jeden węzeł splata.
Choćbyś człowiecze, miał wszystko na świecie,
Miał honor, sławę i pieniędzy krocie,
Choćby przed tobą czołem bił świat cały,
Wszystko mniej warte niż szelążek mały.
Monika Dębek
Radosław Biały - Polska 8/9 Maja 1945
8 maja 1945 r. godzina 22:43, berlińska dzielnica Karlshorst -Feldmarszałek Wilhelm Keitel podpisuje akt bezwarunkowej kapitulacji III Rzeszy. W Moskwie jest już 9 maja, godzina 00:43, ponieważ stolica ZSRR znajduje się w innej strefie czasowej. Zwycięstwo koalicji antyhitlerowskiej! Koniec wojny w Europie! W wielu europejskich miastach strzelają fajerwerki i korki od szampana. W Londynie i w Paryżu rozradowani cywile tańczą na ulicach. W Berlinie pijani czerwonoarmiści liczą zdobyczne zegarki i strzelają w powietrze z pepeszek przy akompaniamencie akordeonów. Czy Polacy również mieli się z czego cieszyć? Czy Polska była zwycięskim państwem? Jakie to zwycięstwo, skoro niosło za sobą nową okupację? Analiza historyczno-polityczna tamtych czasów powinna ostudzić wszystkich entuzjastów świętowania owej rocznicy
W Polsce nadal przelewała się krew, mimo iż wojna została oficjalnie zakończona. W niektórych regionach kraju w latach 1944 – 1947 trwał zbrojny konflikt domowy. Podziemie antykomunistyczne stanęło naprzeciw nowej władzy, nadanej przez sowietów i uznanej przez aliantów zachodnich. Szacuje się, że po obu stronach konfliktów walczyło 450 tys. osób. Strzały było słychać także w ubeckich katowniach, w których ginęli również przypadkowi obywatele. „Wyzwoliciele” z armii czerwonej i NKWD lubili mierzyć z broni palnej do naszych rodaków. Burżuazyjną Polszę należało przecież oczyścić z reakcjonistów i kontrrewolucjonistów. Jak sołdat za dużo wypił, to i chłop małorolny był wrogiem ludu. Ten zwykły rolnik musiał się martwić nie tylko o siebie, ale także o swoją żonę, córkę, a nawet babcię. Czerwonoarmiści zgwałcili dziesiątki albo nawet setki tysięcy Polek. Zdaniem Józefa Stalina, żołnierz Armii Czerwonej powinien mieć możliwość zabawienia się z kobietą i zabrania sobie czegoś na pamiątkę. Co do zabierania pamiątek – mongolskie hordy nie tylko ograbiały ludność cywilną, ale także wywoziły całe zakłady przemysłowe. Dobra wywiezione przez sowietów tuż po wojnie przewyższały swoją wartością gierkowskie pożyczki. Oczywiście polskie surowce dekadami będą wędrować wagonami na wschód. Wcześniej wspomniany Gierek nawet wybuduje połączenie szerokotorowe między Śląskiem a ZSRR, aby było szybciej i łatwiej, ale to już późniejsze czasy nowej okupacji...
Jedną z największych tragedii było wywożenie naszych rodaków. Zsyłki, przesiedlenia i prześladowania setek tysięcy ludzi – wyzwolenie w pełnej krasie! Paradoksalnie Józef Wasiwirowicz stworzył PRL w takich granicach i tak jednolicie etnicznie, jak marzyli o tym endecy. Okrojona z ziem wschodnich Polska, ale za to z poniemieckimi terenami, których potencjału komuniści i tak nie potrafili wykorzystać. Wizja Rzeczpospolitej Piłsudskiego została pochowana raz na zawsze. Sowiecki Generalissimus wiedział, że Polska najpotężniejsza w swojej historii była w epoce jagiellońskiej, więc wolał tą mniejszą - zbliżoną do czasów pierwszych Piastów. Wołowina w sosie własnym w mniejszej puszce. Bolesław, który „rządził” tym kształtującym się tworem, nie był wcale nowym Chrobrym, ani nawet Śmiałym. Bolesław Bierut był po prostu namiestnikiem i wykonawcą woli czerwonego cara. Wszystko to działo się w czasie, kiedy w Europie świętowano koniec wojny. Sami widzimy, że mieszkańcy zrujnowanej i ociekającej krwią Polski Ludowej nie mieli powodów do radości. Jak sojusznicy mogli nas tak potraktować, skoro walczyliśmy przeciwko Hitlerowi ? Odpowiedź jest banalna – po wojnie nikogo nie interesowało po jakiej stronie walczyły poszczególnie narody Europy Środkowo-Wschodniej. Czesi, Słowacy, Węgrzy czy Rumunii nie zostali wcale gorzej potraktowani za swoją kolaborację z III Rzeszą. Kraj nad Wisłą został tak samo sprzedany sowietom, jak i państwa kolaborujące . A polski wkład w wygraną wojnę ? LWP miało znaczenie przede wszystkim propagandowe i pod względem militarnym nie odegrało większego znaczenia. Natomiast poświęcenie i sukcesy Polskich Siły Zbrojnych na Zachodzie nie zostały odpowiednio docenione. Churchill i Roosevelt bardziej cenili dobre relacje ze Stalinem niż daninę krwi polskich żołnierzy. Rząd na uchodźstwie postąpił bardzo naiwnie pokładając bezgraniczną nadzieję w aliantach, którzy wcześniej nas wmanewrowali w tą wojnę, a następnie wystawili łamiąc traktaty. Jeszcze większą głupotą było prowadzenie rozmów z tymi którzy napadli na II RP razem z Hitlerem i wymordowali naszych oficerów w Katyniu. W rezultacie rząd londyński wypadł z obiegu, a w Warszawie zasiedli namiestnicy Kremla, którzy pogrzebali naszą niepodległość na kolejne dekady. Skutki gospodarcze, ekonomiczne i społeczne odczuwamy do dziś , tak samo jak inne narodu byłego bloku wschodniego.
Rocznica zwycięstwa nad Niemcami zawsze była mocno wykorzystywana przez sowiecką propagandę, jak i obecnie przez Putina. Wschodni zwycięzcy przez cały czas piszą na nowo historię i kreują się na ponadczasowych wyzwolicieli. Na koniec wspomnę o wydarzeniu, które najbardziej dobitnie świadczy o tym, że koniec wojny nie był naszym zwycięstwem. W Londynie 8 czerwca 1946 zorganizowano wielką paradę wojskową celu uczczenia triumfu aliantów w II wś. Defiladę długą na 15 km odbierał Król Jerzy VIII. W przemarszu brało udział prawie 30 państw koalicji antyhitlerowskiej min. Anglicy, Amerykanie, Francuzi, Grecy, Czesi, Norwegowie, Belgowie, Holendrzy, a także żołnierze z Meksyku, Libanu, Brazylii, Chin, Luksemburga, Etiopii, Jordanu, Iranu, Fidżi czy Seszeli. Zaraz , zaraz....a Polacy ? Gdzie gen. Anders ? Gdzie zwycięzcy spod Monte Cassino? Gdzie gen. Maczek i jego pancerni? Gdzie lotnicy z dywizjonu 303? Polaków nie było wśród zwycięzców...
Radosław Biały
Radosław Biały - „Krucjata łysogłowych” - recenzja klasyki
Globalizacja narzuca nam tęczowe barwy i promuje różnorodność, a demokracja teoretycznie gwarantuje społeczeństwu możliwość posiadania różnorakich światopoglądów. Jak to wygląda w praktyce ? Ogromny paradoks polega na postępującym ujednolicaniu się mieszkańców planety ziemskiej. Patrząc na dzisiejszą młodzież widzę tylko jednolitą szarą masę. Wszyscy ubierają się w tych samych sieciówkach, wszyscy słuchają mainstreamowej muzyki oraz wszyscy tracą czas na siedzenie ze smartphonem w ręku. Metamfetamina „pomaga”, aby impreza w klubie nabrała trochę polotu, szkoła, praca, poglądy nie wykraczające poza ramy sejmowych partii i te nieudane związki oparte tylko na pożądaniu fizycznym lub profitach materialnych. W globalnej wiosce bez zmian – szaro, nudno i ponuro. Czy zawsze tak było? Czytając „Krucjatę łysogłowych” jasno widzimy, że młodzi ludzie w latach 90. byli zupełnie inni. Wydana w 1994 r. książka Ewy Wilk opisuje młodzież podzieloną na subkultury. Unikatowe części garderoby, oryginalne stylówki, undergroundowe sceny muzyczne i zderzenia światopoglądów – tak wyglądała prawdziwa różnorodność. Oczywiście najbardziej zbuntowaną i kontrowersyjną subkulturą byli skinheadzi i to o nich głównie jest ta pozycja.
Książka ma formę reportażu, w którym dużą część stanowią rozmowy z dwoma braćmi -skinami. Paweł i Borys Kijanowscy, to dwaj bliźniacy będący wówczas w wieku 21 lat. Ich twarze z nieco zadartymi nosami spoglądają z okładki. Na pierwszy rzut oka chłopcy kojarzą nam się ze stereotypowymi troglodytami. Nauczycielka historii jednak zapamiętała ich jako uczniów z ponad przeciętną inteligencją. Bracia określają siebie polskimi narodowcami. Zanim jednak zostali skinheadami przeszli okres fascynacji punk rockiem w latach 80 . Młodzi buntownicy zaczęli swoją działalnością wspierając Solidarność. W chwili kiedy Solidarność osiągnęła swoje cele, Paweł i Borys przestali być potrzebni, więc niewdzięcznie odprawiono ich z kwitkiem. Chłopcy rozczarowali się świeżą polską demokracją. Szukając życiowej drogi, zaczęli działać z nacjonalistami. Wypowiedzi braci są bardzo kontrowersyjne i niedopuszczalne pod względem obecnych standardów społecznych, jednak autorka stara się być jak najbardziej obiektywna i nie dyskutuje z bliźniakami. Młodzieńcza naiwność bohaterów sprawia, że czasem uśmiejemy się po pachy, inny razem poziom żenady powoduje odruchowe łapanie się za głowę. Ewa Wilk zamiast wieszać psy na „złych” skinheadach przedstawia szeroko całą subkulturę wraz ze wszystkimi jej odmianami. Możemy poczytać o zapomnianych już kapelach, fanzinach i organizacjach nacjonalistycznych, które w tym czasie w 99% opierały się na łysych młodzieńcach w glanach. Znajdziemy również fragmenty na temat fali punk rocka i chuliganów stadionowych. Autorka analizuje przyczyny społeczne, psychologiczne i polityczne radykalizacji młodzieży na początku lat 90. Nie jest to reportaż tylko na temat subkultury czy kontrkultury, ale jest to również pozycja o dorastaniu w czasach przemian systemowych. Fenomenem tamtych lat było istnienie wśród młodych ludzi prądów niezależnych od masowych mediów i systemu. Można wyzywać skinheadów od najgorszych, ale każda subkultura wtedy miała coś za uszami. Kto z was ma obecnie ponad 30 lat i nigdy nie należał lub nie sympatyzował z żadną grupą młodzieżową, niech pierwszy rzuci kamień. Skoro system nie miał nic do zaoferowania, to młodzi ludzie szukali gdzie indziej. Wykluczenie społeczne spowodowane biedą, kończyło się ucieczką młodzieży, tam gdzie można było zdobyć szacunek bez pieniędzy. Do dzisiaj w niektórych zakątkach kraju dorastający ludzie mają ograniczone możliwości rozwijania zainteresowań. Rozgoryczeni przykrą rzeczywistością chłopcy zamiast studiować, spełniali się w bójkach na manifestacjach. Obecnie subkultury zniknęły z polskich ulic, a jednak wiele patologii istnieje wśród „normalnych” Kowalskich – narkotyki, przemoc, samotne młodociane matki. Trochę zacząłem odbiegać od książki.... Przejdźmy zatem do jej zakończenia – wisienką na torcie jest kronika akcji przeprowadzonych przez skinheadów w latach 1987-1993. Dzięki licznym zdjęciom można zobaczyć jak wyglądali skini przed rokiem 1994r. i poczuć klimat tamtych czasów.
„Krucjatę łysogłowych” przeczytałem z wypiekami na twarzy ok. 17 lat temu. Do dzisiaj egzemplarz z pożółkłymi kartkami stoi na mojej półce. Minusem książki jest jej objętość – tylko 143 strony. Jeszcze większy problem polega na wyprzedaniu całego nakładu wiele lat temu. Koneserzy klimatu i inni ciekawscy zmuszeni są szukać na aukcjach internetowych. Bracia wystąpili również w filmie dokumentalnym. Starsi czytelnicy Szturmu zapewne znają oba kultowe materiały z udziałem bliźniaków Kijanowskich. Niestety Paweł Kijanowski odszedł w ubiegłym roku... Niech spoczywa w spokoju.
Radosław Biały
Grzegorz Ćwik - O rewolucję społeczną
Naomi Klein opisała sposób wprowadzania neoliberalizmu w szeregu państw na świecie jako „doktrynę szoku”. Pod pojęciem tym kryje się skokowe, całościowe i zwykle niedemokratyczne lub pozademokratyczne wprowadzenie zmian w duchu chicagowskiej szkoły ekonomicznej, z najważniejszymi trzema rozwiązaniami: deregulacją rynku, zwłaszcza finansowego, prywatyzacją i cięciem wydatków socjalnych i społecznych. Zmiany takie są z punktu widzenia społecznego rewolucją, a skutki w krótkim okresie czasu doprowadzają do właśnie rewolucyjnych zmian gospodarczych, społecznych i mentalnych.
O tym, że taki kapitalizm, w wydaniu anglosaskim, przynosi Narodowi szereg problemów, cierpień, biedę, niepewność i wyzysk wie z pewnością każdy czytelnik „Szturmu”. Niewydolność i zacofanie w wydaniu marksistowskim zastąpiono w roku 1989 friedmanowską terapią szokową z trójką najświętszych prawd szkoły chicagowskiej: skokową prywatyzacją, cięciem wydatków społecznych i socjalnych oraz deregulacją, szczególnie branży finansowej, bo na tej kapitaliści lubią zarabiać najbardziej.
Efekty tego przede wszystkim ogromna pauperyzacja szerokich mas społecznych, ogromny wzrost nierówności majątkowych i zarobkowych, a w efekcie wyoskie rozwarstwienie i marginalizacja milionów Polaków i Polek.
Nacjonalistyczne plan reformy Polski stanowić musi kompleksową i całościowo koncepcję naprawy tego chorego stanu rzeczy. Nie możemy bawić się w gaszenie pojedynczych pożarów i próby kosmetycznych zmian, ale wypracować musimy całościowy plan, który stanowić będzie szansę na zasadniczą poprawę sytuacji ekonomicznej, społecznej, gospodarczej, a w efekcie i demograficznej Polaków.
Biorąc pod uwagę jak głębokie zmiany wywołała kapitalistyczna doktryna szoku, którą zaserwowano Polsce nie ma żadnej wątpliwości, że zadaniem naszym jest opracowanie i wdrożenie rewolucji społecznej.
Rewolucja znaczy tu tyle co „diametralna i kompleksowa zmiana” – właśnie dlatego potrzebujemy rewolucji, bo zniszczenia zadane ludziom, państwu i naturze przez kapitalizm są ogromne. Stąd też oczywiste jest, że zmiany jakie musimy opracować i wdrożyć muszą być adekwatne do poziomu tychże zniszczeń.
Jednym z największych i najbardziej rzucających się w oczy skutków ideologii neoliberalnej, zarówno w Polsce jak i wszystkich innych krajach dotkniętych tą ideologią, jest ogromny wzrost nierówności połączony z rozprzestrzenianiem się biedy i wykluczenia społecznego. Porównując III Rzeczpospolitą z PRL-em to widzimy, że coraz węższe grupy posiadają coraz większe wpływy i majątek, a kosztem tego jest z kolei coraz szersza grupa wykluczonych, biednych i z punktu widzenia neoliberalnej logiki zbędnych ludzi.
Właśnie nierówności społeczne i majątkowe, które rażą wręcz ogromnym kontrastem, są z punktu widzenia zarówno nacjonalizmu jak i sprawiedliwości społecznej jednym z największych wyzwań naszych czasów. Przed wojną słusznie Stachniuk zauważył, że istnieje na przestrzeni wieków duża grupa ludzi, pochodząca z klas niższych, która będąc wykluczona społecznie i materialnie, staje się także wyłączona z możliwości rozwijania swego Narodu, uczestniczenia w pracy dla niego jak i z praktycznych skutków rozwoju.
Na całym świecie wszelkiego rodzaju nierówności poczynając od lat 70-tych stale rosną, co w praktyce oznacza, że bogaci stają się jeszcze bogatsi a ci biedniejsi popadają w jeszcze większą biedę. Usprawiedliwia się to powołując zazwyczaj właśnie na liberalną wykładnią ekonomii i gospodarki, która na pierwszym miejscu stawia wolność przepływu kapitału i bogacenia się przez wąską elitę, a nie praktyczne i realne wyzwania i cele społeczeństwa i Narodu.
Nierówności z pewnością są czymś, z czym nacjonaliści walczyć muszą jako jednym z największych zagrożeń dla prawidłowego rozwoju społeczeństwa, jak i całej planety.
Właśnie walka z nierównościami musi być jednym z głównych determinantów naszych postulatów programowych.
Tak więc jako nacjonaliści będziemy popierać:
- Zmiany w opodatkowaniu. Obecne, regresywne podatki, to jest zawierające niższe stawki dla najbogatszych niż dla klasy średniej i niższej zamienione muszą zostać podatkami progresywnymi, które z jednej strony postawią na redystrybucję, a z drugiej uniemożliwią dalsze dowolne skupianie kapitału i władzy przez wąską grupę osób.
- Podatki zmienione muszą zostać także w kontekście podmiotów gospodarczych, przede wszystkim wielkich korporacji. Zarówno podatki od obrotu i dochodu, jak i prawna konieczność reinwestycji uzyskanych przychodów to kolejne sposoby na likwidację nierówności, biedy jak i walkę z drenażem polskiej ekonomii.
- Odpowiednio wysoka i corocznie waloryzowana płaca minimalna, wraz z silną, gwarantowaną przez Kodeks Pracy, pozycją pracownika, to kolejny aspekt pozwalający na skuteczną walkę z nierównościami. Umowa o pracę, przestrzeganie praw pracowniczych, godne traktowanie, partycypacja w zyskach i zarządzaniu, wreszcie godna płaca – to obowiązkowe elementy naszej rewolucji społecznej.
- Jednym z odważniejszych naszych postulatów będzie BDP: bezwarunkowy dochód podstawowy, który wbrew liberalnym kłamstewkom, nie jest płacony „za darmo” czy „bez powodu”, ale z jednej strony stanowi świetny sposób realnej i długotrwałej dystrybucji dóbr, a z drugiej strony skoro każdy z nas płaci podatki i jest członkiem społeczeństwa, to nie sposób uznać, że BDP daje się „darmozjadom” czy „leniom”.
BDP to także świetny pomysł na polepszenie sytuacji pracownika na rynku pracy (pracodawca nie będzie w stanie już tak łatwo wykorzystać desperacji osób pozbawionych środków do życia), wzmocnienia poczucia bezpieczeństwa socjalnego czy pozwoli obywatelom zamienić udział w wyścigu szczurów na szereg innych form działania i pracy, np. dla społeczności lokalnych czy wszelkie wolontariaty. Sposób finansowania? Choćby wspomniane wyżej reformy podatkowe, uszczelnienie VAT-u, blokada odpływu kapitału z naszego kraju.
Także praca, o której wspomnieliśmy już, to dziedzina gdzie kosmetyczne zmiany nie wystarczą już, by naprawić patologiczną sytuację. Generalnie Polacy pracują więcej niż inni, za to zarabiamy ¼ średniej unijnej, do tego jesteśmy wyzyskiwani i stabilność zatrudnienia (śmieciówki) należy także do jednej z najgorszych w Unii. Większość z nas nie tylko żyje od pierwszego do pierwszego, ale w związku z tym nie jesteśmy w stanie zaoszczędzić nawet niewielkich sum.
Nasze postulaty tutaj to:
- Wysoka płaca minimalna, regularnie waloryzowana.
- Likwidacja umów cywilnoprawnych i innych zastępczych form zatrudnienia.
- Znaczące zwiększenie finansowania i prawnych możliwości działania dla Państwowej Inspekcji Pracy, włącznie ze zwiększeniem wysokości maksymalnych kar dla nieuczciwych pracodawców.
- Wzmocnienie pozycji związków zawodowych i przeciwdziałanie represjom części pracodawców wobec związkowców.
- Partycypacja pracowników w zyskach oraz zarządzaniu firmami w postaci syndykatów pracowniczych.
Praca jest zbyt istotnym aspektem naszego życia, by pozwolić jedynie wolnorynkowym siłom na jego rozgrywanie, warunkowanie i dowolne kształtowanie. Siły te bowiem w praktyce to wyłącznie wielkie korporacje i kapitał, który od dawna dąży do jak największego zmniejszenia kosztów pracy, czyli płacenia jak najmniej na jak najbardziej wydrenowanych ze składek umowach. A to uderza przede wszystkim w polskiego pracownika i jego rodzinę, stąd także w tym aspekcie pora na rewolucyjne zmiany.
Jeszcze większe zmiany czekają nas w kwestii energetyki. Wojna na wschodzie i kolejne sankcje nakładane na Rosję tylko przypominają o trwającym od dawna stanie najwyższego pogotowia alarmowego w kwestii klimatycznej. Planeta truta dziesięcioleciami przez koncerny paliwowe stanowi coraz mniej przyjazne miejsce dla człowieka. Konieczność odejścia od paliw kopalnych, od węgla, ropy i gazu staje się wręcz paląca, a jednocześnie całość musi zostać zrealizowana z dbałością o ludzi. Chodzi tu o to, aby likwidacja pewnych sektorów i przekształcenie innych nie zwiększyły bezrobocia, nie spowodowały lokalnych kryzysów społecznych etc. Sam rozmiar koniecznych przemian narzuca już rewolucyjność, całość jednak musi być nie tylko rozsądna, ale i brać pod uwagę fakt, że pewne etapy, jak na przykład energetyka jądrowa, planowane są nie na 4-letnią kadencję, ale z definicji na okresy ok 30-40 letnie.
Rewolucja nie może ominąć jednego z najważniejszych elementów polskiego neoliberalnego bagienka, czyli kwestii mieszkaniowej. Niski przyrost demograficzny to między innymi skutek właśnie tragicznej sytuacji na rynku mieszkaniowym, na którym składają się:
- Praktyczny brak państwowego budownictwa mieszkaniowego.
- Wysokie i cały czas rosnące ceny kredytów oraz mieszkań.
- Wysokie względem zarobków ceny wynajmu.
Nic dziwnego, że polskie rodziny boją się starać o potomstwo, skoro nie mają zapewnionego elementarnego bezpieczeństwa mieszkaniowego i socjalnego. Samo 500+ nie wystarczy, a polityka budowy tanich, lub wręcz darmowych (sic!) mieszkań dla każdego, kto tego potrzebuje to praktyczna realizacja hasła, które i my wykrzykujemy na swoich marszach „mieszkanie prawem, nie towarem!”.
Temat ten wiąże się oczywiście z koniecznością zwalczenia zjawiska tzw. „patodeweloperki”, czyli coraz droższych mieszkań z coraz mniejszym standardem i metrażem, o coraz mniejszym, właściwie zerowym zapleczu socjalnym i społecznym. Przywrócić trzeba nadzór nad gospodarowaniem przestrzenią, kierunkami rozwoju urbanizacji, a rozwój nowych osiedli wymagać musi odpowiedniego transportu, obecności zaplecza w postaci szkół, przychodni, miejsc wypoczynku etc.
Transport zbiorowy to zresztą inna, równie ważna sprawa. Upadek tego, zarówno w wymiarze lokalnym jak i ogólnopolskim, spowodował wytworzenie się po roku 1989 zjawiska wykluczenia transportowego, które sporą część Narodu postawiło poza nawiasem normalnego funkcjonowania. Likwidacje kolei, autobusów, tramwajów, propaganda posiadania samochodu i ciągła logika rynkowa związana z cięciem kosztów powodują, że wiele milionów Polaków żyje praktycznie w innym kraju.
Ogromnym wyzwaniem dla rewolucji społecznej są kwestie edukacji oraz służby zdrowia. Nie tylko powinno być to powszechne i państwowe, ale przede wszystkim poziom świadczonych usług w tych aspektach musi stać na wysokim poziomie. W związku z tym porzucić należy szkodliwy mit „taniego państwa”, jak i posługiwania się kryteriami ekonomicznymi w tych zagadnieniach, gdyż z definicji nie są one nastawione na zysk, a na realizację określonych zadań społecznych. Zwiększenie finansowania państwowych szkół i lecznictwa musi powodować nie tylko zwiększenie personelu, lepsze jego wynagrodzenie i wyposażenie placówek, ale także wyższy poziom kształcenia tegoż personelu oraz zwiększenie ilości miejsc np. na uczelniach medycznych. Sztuczne zaniżenie tego po roku 1989 przez Balcerowicza jest jednym z powodów obecnego stanu rzeczy. Służba zdrowia i szkolnictwo nie mają być nastawione na zarabianie, ale właśnie na edukowanie i leczenie, czyli coś co z definicji wymyka się spod neoliberalnej linijki chicagowskiej szkoły myślenia.
Czas na rewolucję
Każdy kto żyje w Polsce rozumie, że powyższe zmiany zarysowane w taki właśnie sposób stanowią program ogromnej rewolucji, której celem jest przestawienie losów naszego Narodu na właściwe tory. Tryby te to rozwój, który objawia się dostatkiem ogółu społeczeństwa, a nie tylko wąskiej grupki posiadaczy ogromnego kapitału, jak również Polska sprawiedliwa, ekologiczna i pamiętająca także o tych słabych.
Walka z nierównościami, które pod władzą neoliberałów stały się na całym świecie ogromne i cały czas rosną, to jeden z głównych naszych dezyderatów. Drugim jest z pewnością szeroko rozumiana sprawiedliwość społeczna i państwo umożliwiające wspólnocie funkcjonować jako faktyczne miejsce rozwoju i życia człowieka, a nie tylko jako pole do interesów i wymiany o charakterze czysto ekonomicznej.
Nie zależy nam na kosmetycznych zmianach, niewielkich przesunięciach akcentów w reżimie chicagowskich bredni. Zależy nam na zupełnie nowym świecie, w którym przywrócone zostanie to co zdrowe, piękne i prawdziwe.
Zależy nam na rewolucji.
Grzegorz Ćwik
Szturm miesięcznik narodowo-radykalny nr 91 2022
- Grzegorz Ćwik - Czerwona mgła
- Grzegorz Ćwik - Duch roku 34
- Radosław Biały - Nieudana odmiana „to be” i śmierć w kartonach – recenzja filmu „Gierek”
- Radosław Biały - Putler? Czyli o tym, jak czerwonego farbują na brunatno
- Monika Dębek - Historia nauczycielką życia
- Adrianna Gąsiorek - To też jest Polska – recenzja książki „Nie ma i nie będzie”
- Jarosław Ostrogniew - W obliczu wojny – czy warto myśleć i pisać?
- Patryk Płokita - Miyamoto Musashi, Księga pięciu kręgów, recenzja
- Bartosz Tomczak - Szef Akcji Specjalnej z Gminy Rogoźno cz. 2
- Tommy - No more brother wars!
- Tommy - Szturm on tour - Tatry (2020-2021) vol. 1
Tommy - Szturm on tour - Tatry (2020-2021) vol. 1
Janusz Majer - wybitny himalaista, powiedział kiedyś w pewnym wywiadzie, że góra to tylko kupa kamieni i nikogo nie zabija. I tak i nie, ponieważ biorąc pod uwagę, że góry rządzą się swoimi prawami, w których zmieniające się z minuty na minutę warunki pogodowe mające istotny wpływ na przebieg trasy, dobitnie pokazuje, że „kupa kamieni“ żyje i to do niej należy ostatnie słowo, bo koniec końców to ona właśnie zdecyduje, kto z niej wróci żywy i zostanie w niej na zawsze. Czarna seria wypadków na początku roku 2022 pokazała, że nie należy lekceważyć najwyższego pasma górskiego w łańcuchu Karpat leżącego po stronie zarówno Polskiej jak i Słowackiej, czyli Tatr. Dlatego warto się odpowiednio przygotować na taką górską eskapadę na długo przed samym wyjazdem. Parę miesięcy po luzowaniu pierwszych obostrzeń pandemicznych w 2020 roku, postanowiłem wykorzystać na zwiedzanie tatrzańskich szlaków latem.
Poza kupieniem odpowiedniego sprzętu trekkingowego (buty, kurtka przeciwdeszczowa i kask) i przetestowaniem go parę dni wcześniej przed właściwym użyciem, trzeba było też odpowiednio zadbać o swoją formę kładąc duży nacisk na wytrzymałość i wydolność. Pomimo prowadzonego aktywnego trybu życia w miejskiej dżungli położonej w centralnej Polsce, potrzeba było jeszcze co najmniej dwóch dni aklimatyzacji organizmu po dotarciu na miejsce. W moim przypadku idealnie sprawdzają się do tego spopularyzowane trasy dla początkujących zwiedzaczy, czyli Rusinowa Polana, Nosal, Gęsia Szyja, dolina Kościeliska, Chochołowska, Lejowa, a nawet i znienawidzona Gubałówka. I tutaj warto podkreślić pozytywne walory wstawania wczesnym porankiem - po pierwsze, unikniemy tłumów, po drugie, w upalne dni jest dużo chłodniej, dzięki temu nie będziemy się zbyt szybko odwadniać, po trzecie - zdążymy zejść na dół, zanim w godzinach południowych-popołudniowych rozpęta się burza (był to jeden z podstawowych błędów głośnej tragedii 22 sierpnia na Giewoncie). Owszem, w dobie postępu technologicznego korzystamy z aplikacji pogodowych, ale nie możemy ślepo ufać takim urządzeniom, bo również i one się do końca nie sprawdzają. Wystarczy ciągła obserwacja tego, co się dzieje na niebie - kiedy zauważymy coś niepokojącego, nie ma sensu ryzykować i iść w zaparte, bo góry nam nie uciekną, a życie mamy tylko jedno. Czasami lepiej odpuścić i nadrobić innym razem, niż żeby to był nasz ostatni raz. Wiele osób twierdzi, że Tatry są drogie, ale to nie do końca prawda - zamiast rezerwować pobyt w centrum Zakopanego, można znaleźć pokoje w prywatnych noclegach w okolicznych miejscowościach takich jak Poronin, Stasikówka, czy Murzasichle (ja swój wynajmowałem 25zł za osobę na dobę). Podobnie rzecz ma się z gastronomią - pełno jest lokalnych sklepów spożywczych i marketów z przyzwoitymi cenami, zaś szeroki wybór produktów pozwoli nam na skompilowanie dziennego jadłospisu wedle swoich potrzeb.
Pierwszym moim poważnym celem wyprawy po zaaklimatyzowaniu się były Czerwone Wierchy - masywu górskiego znajdującego się w ciągu głównego grzbietu Tatr Zachodnich. Przebiega w nim granica polsko-słowacka i położony jest nad trzema dolinami walnymi - Cichą, Kościeliską, Doliną Bystrej i ich odnogami : Tomanową, Tomanową Liptowską, Małą Łąką oraz Miętusią. Czerwone Wierchy składają się z czterech szczytów: Ciemniak (2096 m), Krzesanica (2122 m), Małołączniak (2096 m) i Kopa Kondracka (2005 m). Czerwone Wierchy słyną z tego, że późnym latem - wczesną jesienią grań nabiera rudawego-czerwonego kolorytu, jednak w połowie lipca wciąż dominowała zieleń. Po zjedzeniu śniadania i spakowaniu plecaka, samotnie wyruszyłem w drogę w kierunku Kir. Stamtąd o godzinie siódmej rano ruszam czarnym szlakiem Drogą Pod Reglami do Staników Żleb i dalej czerwonym szlakiem przez przełęcz Wyżnie Stanikowe Siodło - stąd widać mój główny cel. Wcześniej - mijałem tabliczkę ostrzegawczą przed niedźwiedziami i instrukcja, jak się zachować w razie spotkania z nimi. Będąc sam na szlaku w wąskiej ścieżce pnącej się powoli do góry i porośniętej rośliną, która sięgała mi wysokością aż do łokci, głośno stawiałem swoje kroki chcąc uniknąć niespodziewanego spotkania z futrzastym jegomościem, a spotkać go można właściwie wszędzie - najczęściej w porach popołudniowych i wieczornych. Tabliczki ostrzegawcze potrafią działać na wyobraźnię, ale trzeba pamiętać, że niedźwiedź choć jest gatunkiem wszystkożernym zaliczającym się do największych drapieżców, jest jednocześnie z nich wszystkich najbardziej roślinożerny. Atak dzikiego zwierzęcia zazwyczaj jest spowodowany nieodpowiednim zachowaniem turystów - prosty przykład mamy z Morskiego Oka, kiedy w pobliżu schroniska pojawia się jeleń. Ludzie zamiast odejść i przestrzegać podstawowych zasad regulaminowych parku, wolą podejść, pogłaskać, nakarmić doprowadzając w ten sposób do synantropizacji zwierzęcia. Dla jelenia oznacza to śmierć, a dla nas parę sekund chwil z musową fotką wrzuconą na portal społecznościowy. Po kilku minutach marszu w lesie, robi się coraz bardziej stromo, tętno przyśpiesza, płuca pracują pełną parą i zaczynają wylewać się powoli poty. Po paru minutach od skrzyżowania szlaków wreszcie docieram w dół na przełęcz Przysłop Miętusi (1190 m). W sumie to jest to bardziej polana, z której rozchodzą się szlaki na Dolinę Kościeliską (czarny), Nędzówkę (czerwony) i Małołączniak (niebieski). Korzystając z drewnianych ławeczek i stolików, zarządzam krótką przerwę na naładowanie baterii w postaci energetycznych batonów i ruszam dalej niebieskim szlakiem ku Małołączniakowi. Początkowo droga wiedzie przez przyjemny szlak w chłodnym lesie. Gdzie niegdzie za drzewami odsłaniają się nam powoli widoki na Czerwone Wierchy. Dalej ścieżka ponownie pnie się do góry leśnymi zakosami, w którym oprócz szlaku ułożonego z kamieni znajdziemy też sporo błota. Należy zachować tutaj szczególną ostrożność, bo nietrudno o pośliźnięcie się. Wychodząc z lasu, przede mną małe techniczne trudności w postaci łańcuchów. Spokojnie można poradzić sobie bez nich, jednak dla niektórych ten krótki odcinek z ułatwieniem stanowi nie lada problem. Odwracając się, ujrzymy piękny widok na dolinę Małej Łąki . Przed nami Czerwony Grzbiet, który wyprowadzi nas prosto na szczyt Małołączniaka. Idąc nim, z dołu po lewej stronie wynurza się Giewont. Gdy spojrzymy na zdjęcie poglądowe z Googla, wydaje nam się, że podejście na ogromną kopułę jednego ze szczytów Czerwonych Wierchów to takie „hop-siup“, jednak w rzeczywistości mocno dały mi się one we znaki, szczególnie w nogi. Tutaj ponownie mamy do czynienia z tabliczkami, lecz tym razem informujące o renowacji szlaków, prowadzonych badań nad fauną i florą i zakaz wychodzenia poza szlak. Tatry z roku na rok są zadeptywane, o czym doskonale świadczą pojawiające się coraz to nowe „ścieżki“ wychodzące na bok od głównej. Cierpi na tym tutejsza roślinność. Przyjezdni nie chcąc nadwerężać sobie kolan, sami tworzą dla siebie wygodne „skróty“. Edukacja edukacją, ale za takie zachowanie powinny być surowe mandaty. Mamy zresztą rażący przykład na Youtubie pary, która zamieściła film z wejścia na teren poza oznakowany szlak niedostępny zarówno dla turystów jak i taterników. Nie wiem czy ponieśli tego konsekwencje, bo dyrekcja Tatrzańskiego Parku Narodowego opieszale reaguje na takie sytuacje, ale trzeba być kompletnym cymbałem, żeby zamieszczać dowód łamania przepisów na YT.
Na szczytowej kopule jestem przed godziną dziewiątą i zastaję tylko trzech turystów - jedną parę i kolejnego samotnego górołaza. Panorama widokowa z Małołączniaka zapiera dech w piersiach. Z jednej strony mamy Tatry Wysokie, na którym ujrzymy m.in. Wielką Koczystą, Granaty, Kołowy Szczyt, Świnicę, Lodowy Szczyt, Świstowy Szczyt, Niżne Rysy, Gerlach, Wysoka, Kończysta, Hruby Wierch i Krywań. W oddali Tatry Bielskie, gdzie na pierwszy plan wybija się najwyższy szczyt Hawrań. W linii prostej jaka dzieli mnie od nich to 10-20 kilometrów. Z drugiej strony mamy Tatry Zachodnie, gdzie bez problemu dostrzeżemy Wołowiec, Rakoń i Grześ. Przy dobrej widoczności można jeszcze ujrzeć Beskidy, Pieniny i Gorce. Choć pogoda dopisywała, to jednak nad Małołączniakiem zbierały się chmury. Na burzę raczej się nie zapowiadało, ale na lekki deszcz i śnieg już tak. Temperatura z 23-25 stopni spadła w granicach odczuwalności do 12-13 stopni. Czas na kolejny szybki posiłek składający się z owsianki wymieszanej z odżywką białkową o smaku karmelowym i garścią suszonych żurawin. Wyciągam kurtkę z plecaka i lecę w kierunku Krzesanicy. Tym razem będąc wypoczętym, obeszło się bez forsowania przy podejściu. Krzesanica jest najwyższym szczytem Czerwonych Wierchów i zarazem - najbardziej eksponowanym, sama zaś jej nazwa pochodzi od ściany północnej zwanej „krzesaną“. Walery Eljasz-Radzikowski w 1891 roku pisał o niej tak : „Krzesanica ze ścianą od północy gdyby skrzesaną i stąd tak nazwana“. Na jej szczycie znajdziemy kamienie ułożone przez turystów w stożki, które teoretycznie mają za zadanie pomóc w orientacji we mgle, jednak w praktyce idąc za nimi, to się można kręcić w kółko. Chcąc się nacieszyć widokami, zanim chmury całkowicie przysłonią mi Tatry, pędzę w stronę ostatniego szczytu Czerwonych Wierchów, czyli Ciemniaka. Będąc na Mułowej Przełęczy, zerkam ponownie na wyciosaną ścianę Krzesanicy, która robi na mnie ogromne wrażenie. U podnóża przełęczy zalegają jeszcze resztki śniegu. Wejście na Ciemniak, który jest najdalej wysunięty na zachód od pozostałych szczytów, należy uznać za łagodny spacerek do złudzenia przypominający odcinek między Grzesiem, a Rakoniem. Nie jest to może jakaś wybitna góra zapadająca w pamięć, ale stanowi dla mnie pewnego rodzaju wytchnienie przed powrotem do bazy końcowej. Schodząc jeszcze niżej, około godziny dziesiątej docieram do niewielkiej przełęczy zwanej Chudą Przełączką. Zamieniam tutaj kilka słów ze starszym wędrowcem, który nie był w stanie zliczyć, ile razy wchodził na Czerwone Wierchy. W tym rejonie można natknąć się na kozice, natomiast odbijając w stronę Tomanowej Doliny - możemy również trafić na niedźwiedzia. Ja wybrałem standardowy wariant czerwonym szlakiem prowadzącym do Kir.
W Hali Upłaz, niedaleko skały Piec zaczynały mi się odrywać podeszwy od butów. Musiałem spowolnić swoją wędrówkę, bo łażenie boso po tych dużych kamieniach z lekko obolałymi nogami nie napawały mnie optymizmem (śmiech). Czerwone Wierchy schowały się w chmurach, a z dołu mniej więcej tak przed jedenastą zaczęły napierać tłumnie turyści. Co chwila byłem zaczepiany pytaniem, czy „już blisko?“ - patrząc na ich tempo marszu, musiałem ich lekko rozczarować. Przed nimi mozolna i długa podróż w górę. Dotarłszy do Kir, zapakowałem się w samochód i w planach miałem już przygotowaną kolejną wycieczkę po Tatrach Zachodnich. Czym się one różnią od Wysokich? Ano tym, że kondycyjnie potrafią odcisnąć piętno na każdym miłośniku gór - niezależnie od tego, jak się sprawuje nasza kondycja. Choć góry się nie zmieniły, to aglomeracja miejska już tak - ciągła postępująca urbanizacja wraz z rozwijającą się patodeweloperką i stopniowo zanikający ludowy folklor stający się powoli synonimem kiczu aniżeli pielęgnowaną tradycją z dziada pradziada spowodowały to, że bogata kultura podhalańska na przestrzeni ostatnich lat nieco usunęła się w cień, co wcale nie oznacza, że całkowicie zanikła. Żyje, ale troszkę w innej postaci. CDN...
Tommy
Tommy - No more brother wars!
Między 24 marca a 20 czerwca 1999 roku siły Sojuszu Północnoatlantyckiego NATO przeprowadziły operację lotniczą w Federalnej Republice Jugosławii pod nazwą „Allied Force“ - nazywano ją „pierwszą w historii wojną o prawa człowieka“. Wywołała doktrynalne i publiczne spory na temat tej interwencji, zwłaszcza zaś jej podstaw prawnych. Po raz pierwszy bowiem w historii Sojusz Północnoatlantycki przeprowadził operację wojskową bez autoryzacji Organizacji Narodów Zjednoczonych. Interwencja NATO pogłębiła jednak katastrofę humanitarną, jaka miała miejsce już przed jej rozpoczęciem, toteż – niezależnie od „Allied Force” – Stany Zjednoczone, a następnie cały Sojusz, podjęły drugą operację – skierowaną na niesienie pomocy humanitarnej, pod nazwą „Allied Harbour”. Według rządowych mediów w Belgradzie, liczba cywilnych ofiar ataków NATO sięga 2000 osób. HRW potwierdziła śmierć od 489 do 528 osób, podczas gdy dane serbskie mówią o co najmniej 1200 do nawet 5700 osób. Jakkolwiek przywódcy Jugosławii oskarżyli NATO o akty kryminalne, oficjalne dane serbskie nie wspominają nic o śmierci cywilów z rąk federalnych wojsk jugosłowiańskich w Kosowie. NATO nie podało oficjalnych danych dotyczących liczby ofiar, jednakże z informacji nieoficjalnych uzyskanych przez przedstawicieli Human Rights Watch od wysokich oficerów Sojuszu, wynika że NATO szacuje liczbę ofiar na około 1500 osób. Zarówno więc dane uzyskane od Serbów, jak i od NATO są co najmniej trzykrotnie wyższe niż liczba ofiar potwierdzonych przez Human Rights Watch. Wojna na Ukrainie przypomina wojnę na Bałkanach, tylko zupełnie w innym kontekście politycznym, ale jednocześnie mogąc się zakończyć tym samym scenariuszem. Różnica polega na tym, że w dzisiejszych czasach dużo łatwiej jest obnażyć polityczne brudy i ciemne interesy łączących podmiotów ONZ/NATO, UE, UK, USA Izraela z Rosją, co w celach propagandowych mogą wykorzystać obie strony idąc na ustępstwa w negocjacjach dyplomatycznych.
Od czasu wybuchu tzw. Pomarańczowej Rewolucji i „Euromajdanu“ na Ukrainie, uznania aneksji Krymu przez Rosję i starć na Donbasie oraz w innych rejonach, w których toczyły się nieregularne walki - władze Kremla widząc, że Ukraina staje się niezależnym, wolnym i suwerennym państwem, zaczęła badać grunt do przeprowadzenia operacji militarnej na większą skalę pod płaszczykiem „denazyfikacji narodu ukraińskiego“. Rosja, a właściwie Federacja Rosyjska - w porównaniu do Ukrainy, zwłaszcza patrząc na jej bogatą historię obfitującą w wiele krzywd podobnie jak Polska - nie można o niej napisać, że jest sztucznym tworem, w przeciwieństwie do kolosa na glinianych nogach, jakim bez wątpienia jest Federacja Rosyjska, w której skład wchodzi aż dziewięć krajów jednostki podziału administracyjnego wraz z przyległymi do niej 22 republikami. Im dalej w głąb Rosji, tym mniej Rosji, a różnica między Rosjaninem i „Rosjaninem“ jest widoczna w każdym aspekcie - etnicznym, kulturowym, narodowym, historycznym, religijnym i w sferze obyczajowości. Świat nie zawracałby sobie głowy problemem, gdyby skończyło się na tym, na czym się zaczęło - czyli na Krymie, Donbasie, Doniecku i Ługańsku, tymczasem wojska rosyjskie łamiąc na wszelkie możliwe sposoby międzynarodowe prawo humanitarne i posuwając się do zbrodni wojennych - z miernym skutkiem próbuje zająć całą Ukrainę i w miejscu niezależnego, wolnego, suwerennego państwa powołać „neutralny“ rząd na kształt białoruskiego modelu państwowego, kontrolowanego przez Kreml. Dwadzieścia kilometrów od polskiej granicy nastąpił atak rakietowy w Jaworowie, który był widoczny i odczuwalny dla mieszkańców Podkarpacia. Jeżeli ktoś uważa, że imperializm rosyjski poprzestanie na ukraińskiej ziemi, to się grubo myli, tak jak przez wiele lat mylił się Zachód, mimo wyraźnych sygnałów.
Przeciwko imperialistycznym zapędom Władimira Putina stanęli nie tylko Ukraińcy, ale również Białorusini, Rosjanie, Polacy i ochotnicy innych narodowości, tworząc na miejscu Legię Cudzoziemską. Z aktualnych wydarzeń można wyciągnąć jeden wniosek, poparty dowodem zapisanym na kartach naszej historii - z osobnikami o postsowieckiej mentalności nie należy pod żadnym pozorem rozmawiać, a jedynie traktować ich tak samo, jak oni traktują niewinnych cywilów – bezbronne matki, ojców, dzieci i zwierzęta. Będąc nacjonalistą, nie jestem przeciwko Rosjanom, lecz przeciwko tym, którzy w jakikolwiek sposób popierają i usprawiedliwiają agresję Kremla, a takich w sieci niestety nie brakuje popadając od skrajności w skrajność w stylu „Zachód zły, Rosja dobra, Rosja zła, Zachód dobry“. Putin jest chodzącą antytezą wartości, którymi kierują się na co dzień narodowi działacze z Zachodu. Jeśli ktoś myśli, że w Rosji jest fajnie, bo nie ma parad LGBT, to niech lepiej poczyta jak tamtejszy reżim potraktował znanego działacza narodowego Maksyma Tesaka, kiedy ten odkrył, że najbliższy doradca prezydenta Federacji Rosyjskiej jest pedofilem. Jak wygląda funkcjonowanie takich legendarnych prawicowych zespołów muzycznych jak Kolovrat, gdzie od samego początku jego istnienia muzycy borykali się z represjami, zaczynając od niezapowiedzianych rewizji, przez niszczenie koncertów, kończąc na zamykaniu członków do więzienia. Coraz więcej mówi się złego o Rosjanach tak, a nie inaczej z powodu tego, co się dzieje na Ukrainie mimo, że przeciętny szary Rosjanin/Rosjanka, biorąc pod uwagę jak funkcjonuje w ich kraju władza - nie będą mieli raczej zbyt wielkiego wpływu na realne zmiany w systemie politycznym, który działa niczym struktura mafijna, ale za to część popadnie w tzw. „kompleks dumy“, nie chcąc ulegać narracji medialnej, która niestety też czasami uderza bezpośrednio w zwykłych obywateli. I co mają pluć sobie przed lustrem? My też mamy pluć sobie przed lustrem za każdym razem, jak w zagranicznej prasie pojawia się jakiś kolejny niepochlebny artykuł o Polsce i Polakach? Oczywiście nie tyczy się to osób, których w większym lub w minimalnym stopniu dotknęły sankcje - mam tu na myśli kretynki płaczące nad wyłączonym Instagramem, czy grubasów bredzących o ludobójstwie, bo stracili dostęp do hamburgerów z McDonalda. Nie wolno również uprawiać takiej narracji, jaką przez długie lata uprawiali Niemcy, twierdząc, że to nie Niemcy mordowali Polaków podczas II Wojny Światowej, tylko jacyś „mityczni naziści“ niewiadomego pochodzenia. Warto zacytować tutaj jednego z Polaków, który walczy w Legii Ukraińskiej: „Tu trzeba oddzielić sprawy prawne od moralnych. Przecież my tu w Ukrainie nikogo nie napadamy, tylko bronimy. To Rosjanie są złymi ludźmi i to trzeba podkreślać. Uważam też, że media nie powinny pisać o putinowskiej napaści czy putinowskiej zarazie, ale o rosyjskiej. To nie hitlerowcy atakowali kiedyś ludzi, tylko Niemcy. Dziś nie Putin gwałci kobiety w Charkowie i zabija mera miasta pod Kijowem, kiedy ten rozdaje jedzenie, ale robią to Rosjanie. Widzę, jak na nagraniach rosyjscy jeńcy mówią, że oni nie wiedzieli, dokąd jadą. Nic z tych rzeczy. Wszyscy mają lokalizację w telefonie i wiedzą, którą granicę przekroczyli, a także widzieli napisy na tablicach miast w nie swoim języku. Oni wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, co tu robią i to jest najgorsze“. Musimy pamiętać również o tym, że stosunki dyplomatyczne polityków służą jedynie do podtrzymania międzynarodowych interesów, i nie powinny rzutować na historyczne więzi pomiędzy obydwoma zaprzyjaźnionymi krajami, tak jak na przykład w przypadku Polski i Węgier.
Z trybun na bałkański front Serbscy i Chorwaccy kibice stanęli naprzeciw siebie i ginęli będąc wykorzystywanymi jako mięso armatnie przez swoich przywódców, którym nie oszukujmy się - raczej daleko było do ideałów przedstawianych na muralach z ich podobiznami. Na Ukrainie walczą co prawda wrogie ekipy, ale zjednoczone w tej jednej słusznej sprawie. Często prowadzę otwartą dyskusję z niemieckimi, ukraińskimi i rosyjskimi aktywistami o podobnych poglądach do moich. Poruszamy niewygodne tematy dotyczące zaszłości historycznych między naszymi narodami i wszyscy jesteśmy zgodni co do jednego - przeszłości nie możemy zmienić, ale dzięki jej przestrodze możemy się uczyć na błędach naszych przodków i budować lepszą przyszłość, zawierając sojusz przy którym będziemy mogli skupić się na rzeczywistych zagrożeniach, a nie na wzajemnym rozdrapywaniu sobie ran i szukanie wrogów, tam gdzie ich nie ma. Podziały są na rękę politykom, co doskonale widzimy na przykładzie propagandy prowadzonej z różnych stron, służącej jedynie do podsycania niezdrowych, społecznych napięć. Bawienie się w rewizjonizm historyczny i kreślenie nowych granic w ramach prób odzyskania utraconych ziem zostawiam średnio rozgarniętym łebkom, którzy jedyne czym się zasłużyli w środowisku narodowym to jego pogrążaniem na samo dno. Ruch tożsamościowy zdecydowanie powinien się oczyścić i odciąć od takich osobników. Takie samo zdanie mam o debilach, którzy boją się, że 3 letnia Ukrainka trzęsąca się ze strachu przed każdym odgłosem samolotu, wbije im widły w plecy. Ukraińcom możemy pozazdrościć nie tylko ducha bojowego, wysokiego morale, ale przede wszystkim - mentalności narodowej. U nas niestety mamy piątą kolumnę, która przy każdej lepszej okazji lubi pluć na polskie gniazdo. Jeszcze do niedawna mainstreamowe media uprawiały taką samą retorykę, co Putin w swoim wygłoszonym orędziu o „denazyfikacji narodu Ukraińskiego“ przedstawiając pułk Azow jako potencjalnie niebezpiecznych neonazistów, a dziś wspominają o ich niebywałej odwadze i heroicznym poświęceniu. Za broń chwycili ludzie, którzy w życiu codziennym byli gotowi stanąć w obronie swoich wartości i wiary - nacjonaliści, patrioci, kibice i zwykli mieszkańcy będący przeciwieństwem takich Julek i Oskarków ze Strajku Kobiet, zdziadziałych emerytów marzących o powrocie do komuny i internetowych wojowników z wszelakich ośrodków utrzymujących się wyłącznie z kablowania do prokuratury wyimaginowanych faszystów. Czepianie się symboliki Azowa jest dla mnie absurdalnie śmieszne, bo równie dobrze pod „denazyfikację“ można podpiąć polskich nacjonalistów, którym wytoczono w sądach procesy za wychwalanie NSZ i Żołnierzy Wyklętych, a co dopiero mówić o latach 90-tych, gdzie na trybunach kibicowskich rządziły celty, wilcze haki i inne rzeczy kłujące w oczy zmodernizowanych fanów piłki nożnej. Jeszcze bardziej rozbrajają mnie ci, co trzymają w szafie flagi, wlepy, płyty z muzyką RAC i ziny, w których pełno jest zakazanych symbolik przez polski wymiar sprawiedliwości, a płaczą w sieci, bo antifa opublikowała zdjęcia żołnierza Azowa z totenkopfem. Mam gdzieś taką polityczną poprawność i przysługiwanie się kremlowskim parchom. Putin „zdenazyfikowałby“ nas bez mrugnięcia okiem tak, że nie byłoby co zbierać z podłogi łącznie z całą rodziną i czworonożnymi pupilami - jeśli nasze kochane sądy uważają, że naklejki z hasłem „precz z komuną“ jest jawnym propagowaniem ustroju totalitarnego, to czego oczekiwać od kretynów, którzy historię studiowali na „Manifeście Komunistycznym“. Dopóki ktoś nie zrozumie znaczenia takich słów jak „honor“ - dla systemu i jego popleczników dalej pozostaniemy budzącymi grożę „ekstremistami“. Pytanie brzmi - kto będzie ich bronił, gdyby doszło do niespodziewanej agresji ze Wschodu? UE? Stany Zjednoczone? Brukselska elita? Widzimy na przykładzie Ukrainy, że między gadaniem, a przechodzeniem do konkretów jest ogromna przepaść. Amerykańskie naloty bombowe na ISIS były podyktowane międzynarodową walką z terroryzmem. Putin uprawiając samowolkę i straszącym Trzecią Wojną światową resztę państw zwróconych przeciwko niemu kim jest? Więc niech „idi na chuj“. Trybunał w Hadze ogłosił, że atak Rosji na Ukrainę był nielegalny. „Nielegalnie“ mój drogi trybunale, to możesz ruskie papierosy na bazarze sprzedawać.
Pomagać, pomagajmy, ale z głową. Otwierając polskie świetlice dla ukraińskich dzieciaków, nie wyrzucajmy z nich polskie dzieci, bo takie podejście będzie skutkować później wzajemną nieprzychylnością, a wina jak zwykle spadnie nie na tych, co powinna. Sami Ukraińcy też w mediach społecznościowych zwracają uwagę na ten problem. My już udowodniliśmy, że kiedy trzeba, potrafimy kierować się solidaryzmem narodowym i pomagać tym, którzy na tę pomoc zasługują, w przeciwieństwie do niektórych państw z UE i opozycji, która jeszcze niedawno domagała się przymusowej relokacji kolorowych imigrantów ze smartfonami w rękach myślących o wysokim socjalu. Dezinformacja szerzy się zewsząd - zarówno u kawiorowej prawicy jak i postępowej lewicy. Wielu idiotów się pyta, dlaczego uchodźcy z Ukrainy mają np. darmowy przejazd tramwajem. Może jak stracą mieszkanie w wyniku ostrzału rakietowego, ich osiedle zamieni się w jedne wielkie gruzowisko, stracą bliskich, to wtedy nie będą zadawać takich głupich pytań. Tak samo nie rozumiem straszenia Polaków jakąś utratą „specjalnych przywilejów“. To znaczy jakich? Zakupy w sklepie robię bez problemu, umówioną wizytę u lekarzy na określoną datę mam bez zmian, nigdzie nie musiałem stać dłużej w kolejce, bo jakiś Ukrainiec/Ukrainka miała „specjalne przywileje“. Nie wiadomo ile potrwa wojna i jakie będą jej skutki. Może skończyć się jutro, pojutrze, za miesiąc, albo za kilka lat. Nie jestem też za generalizowaniem całej grupy społecznej na podstawie incydentalnych zachowań. Kierując się taką oceną, równie dobrze mógłbym stwierdzić po pobycie w UK, że każdy Polak to złodziej, pijak i patologia pierwszego sortu. No tak czy nie? Nowoczesna lewica też nie lepsza, wytykając Kai Godek rozdawanie ulotek antyaborcyjnych uchodźcom, podczas gdy same rozdawały ulotki aborcyjne w Polsce - trzeba mieć tupet, żeby coś takiego robić, zwłaszcza, że po drugiej stronie granicy giną dzieci. Pod niebiesko-żółtą flagą podpina się wiele ugrupowań, wykorzystując ją do wypromowania swojej gęby i postulatów ideologicznych. Większość globalnych korporacji, marek i firm nie wycofało swoich udziałów w Rosji z ludzkiej przyzwoitości, tylko pod mocnym naciskiem społecznym i presją ze strony własnych konsumentów, w dodatku na okres tymczasowy. Ręka rękę myje, interesy pozostaną interesami i tego nie zmieni nikt. Nawet jakby Anonymous wywlekło wszystkie brudy tego świata na wierzch, ludzkość nie miałaby co zrobić z taką wiedzą. Wystarczy, że ma dostęp do tego, co oferuje im władza i żyją sobie jak larwa pod psim stolcem. Warto weryfikować wszelkie źródła i nie ulegać powszechnej paranoi medialnej w Internecie.
Nigdy więcej bratnich wojen!
Tommy
Bartosz Tomczak - Szef Akcji Specjalnej z Gminy Rogoźno cz. 2
Według zeznań Cybulskiego, pierwsze rozmowy w sprawie wstąpienia w szeregi NOW Cybulski przeprowadził w Kiełczewicach, pośrednikiem w tej rozmowie był członek NOW Pidek ps. „Gruby”, który sprawę Cybulskiego przekazał do komendanta powiatu N.N (według zeznań Cybulskiego był nim niejaki „Placek”, lecz jest to postać niezweryfikowana, nie wiadomo czy kiedykolwiek ktoś o takim pseudonimie istniał). Do spotkania doszło niedaleko Bystrzycy w gminie Zakrzówek. Komendant powiatu w rozmowie z Cybulskim przedstawił mu program NOW, oraz plany na dalsze działanie, w których głównym priorytetem było zorganizowanie placówek w terenie. Propozycja wstąpienia w szeregi NOW została przez Leona Cybulskiego zaakceptowana . Na temat działalności „Znicza” w organizacji NOW wiemy niewiele. Nie zachowały się do dziś żadne relacje na temat tego okresu, z wyjątkiem zeznań złożonych podczas śledztwa w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego. Na podstawie protokołów przesłuchań możemy wywnioskować, że początkowo Cybulski zajmował się głównie kolportażem oraz organizacją wydawnictwa prasy, a w szczególności tytułów „Wielka Polska”, oraz „Szaniec”.
W momencie powstania Narodowych Sił Zbrojnych, Cybulski znajdował się na terenie gminy Zakrzówek, gdzie wraz z resztą oddziału prowadził drobne akcje zbrojne przeciwko Niemcom. Na mocy rozkazu wydanego przez nowego komendanta NSZ- Stanisława Kucharskiego ps. „Krzemień” Cybulski wraz z pozostałymi żołnierzami oddziału został przesunięty w lasy Gościeradowskie, aby wzmocnić stacjonujący tam oddział pod dowództwem „Jawora”. Po kilku dniach por. „Jawora” zastąpił wybrany na dowódcę przez żołnierzy podporucznik/kapitan NSZ Henryk Figuro Podhorski ps. „Step”. Oddział nad którym „Step” przejął komendę liczył około dwudziestu osób. Od początku swojego funkcjonowania działał w terenie na którym działały nie tylko niemieckie oddziały, ale i bandy komunistyczne.
Na początku czerwca 1943 r. (wtedy jeszcze) kapralowi Leonowi Cybulskiemu udało się zwerbować do oddziału siedmiu ochotników, lecz w drodze do oddziału grupa „Znicza” została zatrzymana przez grupę komunistyczną, która dopuściła się na niej okrutnego mordu. W ten sposób całe zdarzenie relacjonował Edward Bryczek ps. „Ostoja”, żołnierz Batalionów Chłopskich (BCh): „Była to niedziela przed Zielonemi Świątkami 1934 r. Do wsi Dąbrowy wpada zmęczony rowerzysta w polskim mundurze i pelerynie. Prosi o doprowadzenie do d-cy placówki NOW. Ludzie doprowadzają go do mojego kuzyna agronoma wiejskiego. Przedstawia się: „Znicz” z NSZ. Prowadził pod Borów 7 ochotników do oddziału „Stepa”- 4 studentów z Warszawy, których Komenda Główna NSZ skierowała na przeszkolenie, oraz 3 junaków zbiegłych z obozu pracy w Budzyniu, pochodzących z okolic Zakrzówka. W Rzeczycy Księżej zatrzymali ich chłopi, wśród których był oficer sowiecki w stopniu majora. Gdy grupę chłopców odprowadzono poza wieś-las Gizówka, major pozwolił „Zniczowi” odjechać. Być może dlatego, że był w mundurze, lub że mogła to być już przedtem zaplanowana prowokacja. Chłopców zaczęto zabijać rąbiąc siekierami, najpierw zdzierając z nich okrycie i obuwie. Niektórzy rzucili się do ucieczki, lecz wnet zostali schwytani (…) Po upływie [pewnego] czasu dowiedzieliśmy się, że 5 zostało pochowanych w jednym dole, po zwłoki przyjechały matki. Mężczyźni obawiali się, że zostaną zamordowani. Kobietom nie dano łopat, rękami odgrzebywały ziemię, poznawały synów po ubraniach, bo głowy mieli zmasakrowane, a ciała w rozkładzie”. To wydarzenie było punktem zwrotnym w jego życiorysie. Od tego momentu swoją broń Leon Cybulski zwrócił także przeciwko wrogiej sowieckiej agenturze. W tym dniu "Znicz" na własnej skórze przekonał się co niesie ze sobą zbliżająca się nawała sowiecka.
5 lipca 1943 r. zwierzchnictwo nad „stepowcami” przejął rotmistrz/major Leonard Zub-Zdanowicz pseudonim „Ząb”, cichociemny. Przed „Zębem” jako kierownikiem Akcji Specjalnej (AS) na Lubelszczyznę stanęło zadanie dalszej walki z Niemcami, ale w taki sposób, aby ludność cywilna nie ucierpiała z powodu akcji partyzanckich, za które Niemcy pacyfikowali okoliczne tereny na których taka akcja miała miejsce. Dowództwo zaznaczyło także konieczność walki i obrony ludności przed bandami rabunkowymi i coraz śmielej poczynającą sobie komunistyczną partyzantką. Od początku działalności Zub-Zdanowicza, jako kierownika Akcji Specjalnej, oddziały przez niego dowodzone były bardzo aktywne, dając się we znaki zarówno Niemcom, jak i komunistom. Jedna z pierwszych akcji odbyła się 19 lipca, kiedy to „stepowcy” zorganizowali zasadzkę na wóz niemiecki pod Gorzkowem. W wyniku tej akcji zdobyto broń, a samochód spalono.
9 sierpnia 1943 roku ppor. „Znicz” prawdopodobnie wziął udział w głośnej akcji likwidacyjnej komunistycznej grupy Gwardii Ludowej im. Jana Kilińskiego pod dowództwem Stefana Skrzypka ps. „Słowik”. Oddział „Słowika” liczył od 25 do 30 gwardzistów, część z nich działała poprzednio w grupie rabunkowej Józefa Liska, dopuszczając się min. gwałtów, rabunków i mordów na miejscowej ludności. Na początku sierpnia 1943 roku, oddział „Słowika” przemieścił się w okolice Borowa, gdzie jak sami później twierdzili mieli odebrać zrzuty broni z samolotów sowieckich. Jak dotąd nie odnaleziono żadnych dokumentów, rozkazów, czy też meldunków świadczących o prawdziwości tejże tezy (ponadto według relacji brata „Słowika”- Władysława Skrzypka ps. „Orzeł”, zrzut broni odbył się w tych samym czasie w, oddalonych 25 km od lasów borowskich, lasach lipskich). Poza tym, czy komuniści ryzykowaliby zrzut broni w terenie im nieprzychylnym, który był terenem NSZ? Prawdopodobnie „zrzut broni” był pretekstem do likwidacji oddziału mjr. „Zęba”. Do akcji likwidacyjnej została przeznaczona właśnie grupa Stefana Skrzypka. Oba oddziały, komunistyczny i NSZtowski miały podobne stany liczbowe, tak więc groźba rozbicia była realna. Podczas jednego z pierwszych kontaktów doszło do spotkania „Zęba” ze Skrzypkiem. W rozmowie między oboma dowódcami, „Ząb” proponował wstąpienie grupy GL w szeregi NSZ, jednocześnie domagał się od Skrzypka wydania i postawienia przed sądem wojennym winnych napaści i morderstw, których na tym terenie dopuścili się członkowie jego grupy. Jak można było przewidzieć odpowiedź „Słowika” była odmowna, a jego postawa butna. W rozmowie z „Zębem” stwierdził, że niedługo tereny Polski zostaną podporządkowane ZSRR, oraz zostanie zaprowadzony ustrój socjalistyczny. Mimo swojej wrogiej postawy Skrzypek dostał kilka dni na zmianę swojej decyzji. Wobec kolejnej odmowy podporządkowania się, złożenia broni, oraz wydania winnych przestępstw, mjr. „Ząb” postanowił znienacka zaatakować obozowisko komunistów, które zdobył bez jednego wystrzału. GLowcom odebrano broń, oraz przeprowadzono nad nimi sąd, który za zdradę Polski, oraz liczne gwałty, morderstwa i rabunku przewidywał jedyny wymiar kary - śmierć. Mjr. Zub-Zdanowicz uniewinnił dwóch członków oddziału im. Kilińskiego- Rosjanina, którego nie można było skazać za zdradę Polski, oraz młodego chłopaka, który nie mógł odpowiadać za mordy, ponieważ dopiero co dołączył do oddziału komunistów. Oddział Gwardii Ludowej, który został zlikwidowany pod Borowem składał się z członków grupy rabunkowej Liska i Pacyny, którzy od dłuższego czasu rabowali polską ludność uważając ją za burżuazję, którą trzeba wytępić aby wprowadzić w Polsce równość klasową. W powojennych relacjach mjr. „Ząb” pisał, że najchętniej wsadziłby komunistów do obozu dla jeńców, lecz takowe w warunkach leśnych nie mogły powstać. Wyrok, który został zasądzony wobec gwardzistów miał poparcie w polskim prawie, które w takich sytuacjach mówiło - „Kto usiłuje pozbawić Państwo Polskie niepodległego bytu, lub oderwać część jego obszaru podlega karze więzienia na okres nie krótszy od 10 lat, lub dożywotnio, lub karze śmierci”, oraz „Kto usiłuje przemocą zmienić ustrój Państwa Polskiego podlega karze więzienia na czas nie krótszy od 10 lat, lub dożywotnio”. Wszelkie kary w okresie wojny ulegają zaostrzeniu, więc biorąc pod uwagę przewinienia których dopuścili się komuniści kara była adekwatna do ich przestępstw. Z relacji żołnierzy NSZ wiemy także, że oddział GL im. Kilińskiego szerzył w okolicy komunistyczną propagandę, głosząc szybkie zajęcie tych terenów przez wojska sowieckie, oraz zaprowadzenie w Polsce ustroju socjalistycznego na wzór ZSRR. Propagandę tą szerzyli nawet podczas jednego z pobytów w obozie NSZ. Wracając jednak do udziału ppor. „Znicza” w tym wydarzeniu, musimy zapoznać się z kilkoma relacjami. Z zeznań złożonych przez Cybulskiego podczas przesłuchania przed śledczym Mieczysławem Bakalarczykiem w dniu 27 sierpnia 1952 roku dowiadujemy się, że w momencie rozstrzeliwania gwardzistów znajdował się on na ubezpieczeniu miejsca, w którym zgromadzeni byli pojmani gwardziści., ubezpieczenie zorganizował na rozkaz mjr. „Zęba”. Według dalszych zeznań wraz z ubezpieczeniem znajdował się w odległości około 40 metrów od komunistów, w rozstrzeliwaniu nie brał udziału. Inną wersję udziału „Znicza” w tym wydarzeniu przytacza w swojej pracy „Wydarzenia pod Borowem z 9 sierpnia 1943 roku” dr. Rafał Drabik, który na podstawie książki Tadeusza Stolarza pt. „Zbrodnie GL i AL popełnione w latach 1942 – 1944 w obwodzie Janów Lubelski” (Kraśnik, Wesoła 1992, maszynopis, s. 14 – 17.), napisał, że „Znicz” także mógł strzelać, mszcząc się w ten sposób za chłopców zamordowanych (przez komunistów) w Gizówce. W powojennej rozmowie między Kazimierzem Poray-Wybranowski ps. „Kret”, a Leonardem Zub-Zdanowiczem ps. „Ząb”, „Kret” także potwierdza udział „Znicza” w akcji na Borów. Według Wybranowskiego on sam dowodził prawym skrzydłem, a Cybulski szedł na lewym skrzydle. W czasie konfrontacji podczas śledztwa, Kret zeznał, że nie widział „Znicza” w momencie rozbrajania oddziału GL. Rola jaką mógł odegrać w wydarzeniach borowskich jest na tą chwilę trudna do ustalenia. Domniemana obecność Leona Cybulskiego pod Borowem, stała się przyczyną późniejszego sformułowania aktu oskarżenia, który w punkcie nr. I podpunkt nr. 1 oskarżał go o „udział w podstępnym i bestialskim zabójstwie 30 członków oddziału Gwardii Ludowej im. Kilińskiego”, zaznaczając jednocześnie- „przy czym Cybulski i Ławruszczuk osobiście zamordowali kilku członków tegoż oddziału”.
Po wydarzeniach borowskich mjr. Zub Zdanowicz „Ząb” postanowił przeprowadzić swoje oddziały na tereny południowej Lubelszczyzny, zostawiając na miejscu „Znicza”, który według jego rozkazu miał zająć się rekrutacją nowych członków do oddziału. Jednocześnie „Znicz” dostał rozkaz zwalczania dywersji, którą szerzyły miejscowe oddziały komunistyczne, które w sierpniu 1943 roku uprowadziły zakładników związanych z podziemiem niepodległościowym. W zamian w ręce oddziałów NSZ trafia kilku najbardziej aktywnych działaczy PPR. Pod koniec sierpnia oddział „Znicza” zlikwidował w Bystrzycy miejscowego sekretarza PPR- Szwaja Stanisława. W książce Marka Chodakiewicza pt. „Narodowe Siły Zbrojne, Ząb, przeciw dwu wrogom” znajdujemy informację o tym, że według relacji Bolesława Kowalskiego zginąć razem ze Szwajem mieli Kazimierz Kozak ps. „Kazik”, oraz Tadeusz Wilk ps. „Tadzik”. W tej samej książce Chodakiewicz wspomina o nieudanym zamachu, który mieli przeprowadzić „zniczowcy” 12 września na miejscowym nauczycielu, który był współpracownikiem PPR (nazwisko nauczyciela nie jest znane). Według źródła pochodzącego z Batalionów Chłopskich (które można znaleźć w książce Chodakiewicza jako przypis) w zamachu tym zamiast nauczyciela- PPRowca zginął jego współlokator. Ten sam dokument BCh wspomina także o innych akcjach na lokalnych PPRowcach, lecz nie zostały podane w nim żadne konkretne informacje dotyczące tych zdarzeń.
Bartosz Tomczak
Patryk Płokita - Miyamoto Musashi, Księga pięciu kręgów, recenzja
We wstępie trochę słów o autorze recenzowanej książki. Miyamoto Musashi to japoński samuraj, który po stracie „daymo” („pana”) został roninem. Żył on na przełomie XVI i XVII wieku. Dokładnie urodził się w 1584 roku, a zmarł w 1645 roku. Wprowadził on ciekawe usprawnienia w walce. Uważa się go za twórcę walki na dwa miecze w japońskiej szermierce. Chodzi dokładnie o wykorzystanie katany i wakizashi w boju. Wcześniej tego nie praktykowano. Miyamoto Musashi był pionierem w tej dziedzinie. Oprócz tego interesował się on filozofią opartą na kodeksie bushido. Zauważalne są w niej prądy neokonfucjanizmu i buddyzmu. Jego nauka oparta jest na pragmatyzmie w działaniu.
Po pierwsze, budowanie odpowiedniej taktyki. W recenzowanej pozycji określane jest to m. in. pojęciem „sztuka małej wojny”. Miyamoto Musashi, w „Księdze Pięciu Kręgów”, opisuje np. jak dostosować mowę ciała pod konkretnego wroga. Ponadto, opisuje on jak wyciszyć umysł podczas walki, wszystko po to, aby uzyskać większą koncentracje bojową w czasie bitwy. Oprócz tego opisuje on m. in. jak zastosować odpowiednią mimikę twarzy albo jak stosować krzyki wobec przeciwnika. Na dobrą sprawę ma to dwojakie zastosowanie: aby nie zdradzić zamiarów wobec przeciwnika, albo go przestraszyć. Miyamoto Musashi wyjaśnia, że „mała sztuka wojny” to walka „jeden na jeden”, albo „jeden na każdego”.
Po drugie, autor recenzowanej książki skupia się na działaniach strategicznych. Określa ją mianem „sztuki dużej wojny”, albo „sztuką wielkiej wojny”. W wiedzy tej zawarte są szersze planowania kampanii wojennej czy działania logistyczne do polepszenia stanu swoich żołnierzy. Oprócz tego, Miyamoto Musashi, w „Księdze Pięciu Kręgów”, opisuje sposoby organizowania zasadzek na wroga. Ciekawym wątkiem pozostają wskazówki, jakie mieć podejście do swoich wojowników. Nie można też zapominać, iż w „wielkiej sztuce wojny”, Miyamoto Musashi, kładzie duży nacisk na wykorzystanie terenu do działań wojennych. Podobnie jak w przypadku „małej sztuki wojny”, tak w „wielkiej sztuce wojny”, całą swoją wiedzę opiera on na pragmatyzmie w działaniu, oraz na dostosowaniu zamiarów pod wroga, tylko po to, aby zwyciężyć bitwę i go pokonać.
Wiedza przekazywana przez Miyamoto Musashi w „Księdze Pięciu Kręgów” opiera się na pewnym zapomnianym przysłowiu: „nie sztuką jest kogoś uderzyć, sztuką jest tego uniknąć”. Inaczej ujmując: jeśli nie musisz walczyć w pojedynku, lub nie musisz brać udziału w kampanii wojennej, aby osiągnąć sukces, to tego nie powinieneś robić. Jeśli sytuacja przymusza, albo wymaga działań wojennych, masz to zrobić najlepiej jak potrafisz. Oprócz tego, Miyamoto Musashi, w recenzowanej książce kładzie duży nacisk, nie tylko, na „sprawność bojową” i „fizyczność wojownika”, ale także na jego „psychikę”, „duchowość”, „moralność”, „braterstwo broni”.
Treść tej książki, pomimo tego, że skupia się głównie na walce, opisuje m. in. wyprowadzanie ciosów kataną, wakizashi czy naginatą, to posiada w swojej treści szersze „vademecum wiedzy”. Wydaje się to infantylne i trywialne, w swej prostocie, jednak tak nie jest. Autor tej książki opisuje np. jaką stosować mimikę twarzy wobec przeciwnika. Albo jak budować taktykę i strategię? Zwłaszcza uwydatnione jest to w rozdziale „Krąg Ognia”, o którym będzie później.
Uważam, iż treść zawarta w recenzowanej pozycji, to wiedza uniwersalna. Na dobrą sprawę, może z niej czerpać każdy, aby budować lepsze jutro. Treść „Księgi Pięciu Kręgów” można opisać takim zdaniem: „bądź lepszym człowiekiem, niż byłeś wczoraj”.
Przed samą treścią książki napisany został wstęp, w formie noty biograficznej. Uzupełnia on zawartość książki. Subiektywnie patrząc, dobrze został przedstawiony w nim kontekst historyczny. Miyamoto Musashi żył w burzliwych czasach, na przełomie walk wewnętrznych skłóconych księstw i klanów. Okres ten w Japonii można określić mianem „rozbicia dzielnicowego”. Z owych walk wyłonił się ród Tokugawa, który przejął władzę państwową nad Japonią w 1603 roku, tworząc podwaliny shogunatu i rozpoczynając nowy okres w historii Japonii. W periodyzacji historii Japonii pod kątem dziejów i panowania władców określany jest „okresem Edo”.
Recenzowaną lekturę czyta się szybko. Udało mi się zdobyć nowe wydanie z tłumaczeniem z japońskiego na polski. Książka podzielona jest na rozdziały w postaci kręgów żywiołów, powietrza, wody, ziemi, ognia, na sam koniec istnieje rozdział pt.: „krąg pustki” lub „krąg niebios”.
Najbardziej zapadł mi w pamięci rozdział zatytułowany „Krąg Ognia". Pomimo, że treść tam zawarta to budowanie taktyki oraz strategii, dotyczy pola bitwy, wiedzę tam zawartą można przenieść na dzisiejsze czasy. Nie zapominajmy, że wszystko co opiera się na kodeksie bushido, to wiedza uniwersalna. Wykorzystywana jest ona do dzisiaj chociażby w budowaniu strategii. Przykładem niech będą japońskie korporacje i filozofia kaizen.
Tłumaczenie z japońskiego na polski stoi na wysokim poziomie. Treść wydaje się być skierowana do współczesnego czytelnika. Książkę czyta się szybko. Jedynym mankamentem, jaki znalazłem to brak tłumaczenia niektórych japońskich słów. Z racji tego może zaistnieć sytuacja, w której czytelnik będzie miał potrzebę znalezienia tłumaczenia danego słowa, aby bardziej zrozumieć treść książki. Nie zmienia to jednak faktu, że większość japońskich znaczeń jest przetłumaczona na polski. Najczęściej tłumaczenia te występują w nawiasie. Książka kończy się „Zwojem Dokkodo”, który omawiałem w ramach Szturmu. 21 zasad uwypukla treść zawartą w „Księdze Pięciu Kręgów". Na dobrą sprawę to podsumowanie całej treści książki.
Przechodzimy do słowa końcowego. Jeśli poszukujesz książki, którą czyta się szybko, a w swojej treści zawiera uniwersalną wiedzę, to jest to pozycja dla Ciebie. Jeśli interesujesz się historią Japonii, zwłaszcza erą samurajów, to także lektura odpowiednia dla Twoich zainteresowań. Dowiesz się z niej jak klasa samurajów walczyła w feudalnej Japonii. A może jesteś osobą, która poszukuje szerszych instrukcji, jak stosować taktykę, oraz strategię? To także lektura skierowana do wyżej wymienionych osób.
W ocenie stawiam mocne 9 n 10 punktów. Jedynym mankamentem pozostaje brak tłumaczeń niektórych słów z języka japońskiego. W pewnym stopniu może utrudniać to czytanie, jednakże szybkie znalezienie tłumaczenia w słowniku może pomóc.
Patryk Płokita
Jarosław Ostrogniew - W obliczu wojny – czy warto myśleć i pisać?
W obliczu trwającej wojny Ukrainy z Rosją powraca pytanie – czy w obliczu wielkiego wydarzenia warto wciąż myśleć i pisać? Czy w obliczu wojny naszych sąsiadów (i realnej możliwości wybuchu globalnej wojny, w której sami weźmiemy udział) warto formułować i przeformułowywać idee, tworzyć koncepcje, czytać i dyskutować? Czy w obliczu wielkiego wydarzenia nie liczy się tylko czyn, a myślenie i pisanie są jedynie stratą czasu. Moja odpowiedź na te pytania brzmi: tak, trzeba działać, ale trzeba też myśleć i pisać, ponieważ idee są równie ważne co czyn– i w niniejszym eseju spróbuję pokrótce przekonać do swojej tezy.
Jeden z głównych problemów polega na tym, że najczęściej ludzie, którzy podczas wielkiego wydarzenia mają wątpliwości, czy powinni wciąż myśleć, pisać i dyskutować, są tymi, którzy właśnie powinni to robić. Jest to w pewien sposób analogiczne do problemu antykoncepcji i rezygnacji z posiadania dzieci. Ludzie, którzy potrafią zrozumieć skutki przyczynowo-skutkowe, planować swoje działania i cechują się wysoką samokontrolą są właśnie tymi, którzy powinni mieć dzieci – jednak to właśnie oni najczęściej stosują antykoncepcję. Podobnie ludzie, którzy cechują się wyższą inteligencją od średniej, są skłonni do refleksji, potrafią myśleć o przyszłości, są tymi, którzy powinni mieć dzieci – jednak to właśnie oni (wskutek nadmiernego negatywizmu) najczęściej rezygnują z posiadania dzieci. Podobnie w obliczu wielkiego wydarzenia (zwłaszcza takiego jak wojna) to właśnie ludzie, którzy mają najwięcej wartościowych refleksji do powiedzenia są tymi, którzy milczą lub którzy zaczynają tylko działać.
Jednak znowu należy wrócić do analogii z posiadaniem dzieci – to, że inteligentni ludzie zrezygnują z posiadania dzieci nie oznacza, że wszyscy ludzie tak postąpią. Natomiast oznacza to, że dzieci będą mieli ludzie mniej inteligentni, niezdolni do samokontroli, planowania, czy odpowiedzialności, a więc w następnym pokoleniu to oni będą dominować, ponieważ to oni przekażą swoje geny, co ma wyjątkowo dysgeniczne skutki. Tak samo jest w obliczu wielkiego wydarzenia takiego jak wojna – to że ludzie wartościowi nie będą się o niej wypowiadać, nie znaczy, że wszyscy przestaną. Oznacza to, że najwięcej wypowiedzi na temat wielkiego wydarzenia będzie pochodzić od ludzi najmniej wartościowych – dziennikarzy, koncesjonowanych intelektualistów i „badaczy społecznych”, zawodowych aktywistów, czy od narcystycznych instagramerów i youtuberów, co również będzie miało wyjątkowo dysgeniczne skutki tym razem na płaszczyźnie ideowej – dla pamięci przyszłych pokoleń.
W tradycji indoeuropejskiej wojownik i poeta grają równie ważne role. Wojownik – ponieważ dokonuje wielkich czynów. Poeta – ponieważ to on przekazuje pamięć o tych wielkich czynach kolejnym pokoleniom. Stąd wielka rola bardów czy skaldów w tradycyjnych społecznościach – to oni decydowali o tym, kto zostanie zapamiętany jako bohater, a kto jako czarny charakter, a także o tym, kto w ogóle zostanie zapamiętany. Każda społeczność, w tym także każdy naród, buduje swoją tożsamość na pamięci o swoich dziejach – o bohaterach i ich czynach. Twórcami tej pamięci są właśnie artyści czy historycy – wszyscy opowiadacze, twórcy zbiorowej narracji. Na tym właśnie polega walka metapolityczna, czy wojna kulturowa – na tworzeniu naszej narracji i docieraniu z nią do najważniejszych lub najszerszych warstw społeczeństwa.
Nikt z nas nie brał udziału w polskich powstaniach narodowych, w I wojnie światowej, w wojnie o niepodległość Polski, wkrótce nie będzie wśród żywych nikogo, kto brał udział w II wojnie światowej. O tych wszystkich wydarzeniach pamiętamy i będziemy pamiętać, dzięki opowieściom o nich – zarówno tym przekazywanym ustnie w domu, ale też dzięki opowieściom artystów (filmom, powieściom, komiksom, obrazom, zdjęciom, czy utworom muzycznym) i historyków. I to właśnie te opowieści o wielkich wydarzeniach kształtują naszą tożsamość i mają realny wpływ na teraźniejszość i przyszłość. Nieistotne jest to, że obrona reduty Ordona w czasie powstania listopadowego, czy losy i myśli samego Ordona, w rzeczywistości przebiegały zupełnie inaczej, niż przedstawił to w swoim wierszu Mickiewicz – istotne jest to, że wiersz Mickiewicza stał się inspiracją dla elity narodu polskiego. Nieistotne jest to, że wojny kozackie i potop szwedzki w rzeczywistości przebiegały inaczej, niż przedstawił to Sienkiewicz – istotne jest to, że na początku XX wieku jego powieści stanowiły inspirację do walki o niepodległość Polski. I wojna światowa mogła zostać zapamiętana jedynie w pacyfistycznych opowieściach autorów, którzy jak Remarque czy Wittlin wzięli w niej jedynie pobieżny udział – jednak rzeczywiści bohaterowie tych wydarzeń jak Jünger, D’Annunzio, czy Ungaretti potrafili stworzyć swoją opowieść o tym wielki wydarzeniu, która do dzisiaj stanowi realną inspirację dla wielu z nas.
Tak samo jest i będzie z obecną wojną – większość ludzi (również na Ukrainie) z własnych doświadczeń zapamięta jedynie ich wycinek, natomiast pamięć o tej wojnie jako całym wydarzeniu zostanie (i już jest) tworzona przez tych, którzy ją opowiedzą. Jeśli tej opowieści nie stworzą ludzie wartościowi, stworzą ją ludzie o małej lub zerowej wartości.
Oczywiście najważniejszą i najbardziej zaangażowaną w konflikt grupą są w tej chwili Ukraińcy (oraz ochotnicy innych narodowości), którzy bezpośrednio walczą z neobolszewickim agresorem. Wśród nich przodują oczywiście nacjonaliści, którzy brali aktywny udział w zwalczaniu kolejnych prób przejęcia władzy na Ukrainie przez siły neobolszewickie – jeszcze przed Majdanem. To oni najtrafniej przewidzieli rozwój wydarzeń (a więc militarną agresję odradzającego się ZSRR na Ukrainę) i oni najbardziej się do niej przygotowywali – tworząc sieci wsparcia, budując kontakty, tworząc oddziały paramilitarne, poprzez udział w wojnie w Donbasie. Ale co równie istotne – nie zlekceważyli również tworzenia narracji. Tworzyli wydawnictwa literackie, które publikują książki o Majdanie i walce przeciw separatystom, organizowali konferencje zarówno krajowe jak i międzynarodowe, nawiązywali współpracę z zagranicą i – co w XXI wieku chyba najważniejsze – tworzyli rzetelne i atrakcyjne kanały przekazu w mediach społecznościowych, skierowane zarówno do Ukraińców (również rosyjskojęzycznych) jak i anglojęzyczne, skierowane do innych narodów.
Podkreślmy jeszcze raz – obecnie najważniejsza jest walka zbrojna z neobolszewickim najeźdźcą (w której od samego początku najaktywniej udział biorą ukraińscy nacjonaliści). Jednak równie ważne jest tworzenie narracji o tej wojnie, która przemówi do ludzi obserwujących trwający konflikt – oraz opowieści o tej wojnie, która zostanie zapamiętana przez kolejne pokolenia i stanie się jednym z kamieni węgielnych ukraińskiej tożsamości narodowej. I ukraińscy nacjonaliści również dbają o ten aspekt – wciąż prowadząc rzetelne i atrakcyjne kanały przekazu informacji w mediach społecznościowych.
Jest jeszcze jeden ważny powód, dla którego warto myśleć, pisać i dyskutować. Jest nim przyszłość po zakończeniu wojny. Dla wszystkich jasnym jest, że Ukraina będzie musiała po wojnie się odbudować i odbędzie się to w ramach wielkiego planu współpracy i pomocy ze strony państw europejskich. Kluczową rolę w tym procesie najpewniej odegrają jej przyjaźni sąsiedzi, a zwłaszcza największy z przyjaznych sąsiadów – czyli Polska. Jak jednak będzie wyglądała ta przyszła Ukraina? Jak będzie wyglądała przyszła Polska? Jak będzie wyglądała przyszła Europa? Te wszystkie pytania wymagają głębokiego namysłu, otwartej dyskusji i szerokiego wprowadzania w obieg ideowy naszych wniosków. Ruch nacjonalistyczny (polski, ukraiński, czy szerzej – europejski) w XXI wieku przeszedł wielką reformę i stał się rzeczywistą kuźnią nowych idei dla nowej Europy. Wszyscy wykonaliśmy kawał ideowej roboty, którą musimy kontynuować nawet – a może zwłaszcza? – w obliczu wielkich wydarzeń. Najpierw pandemia koronawirusa, a teraz wojna Rosji z Ukrainą, potwierdziły nasze liczne diagnozy. Nacjonalizm jest jedyną realną alternatywą dla globalizmu, niezależnie w jakim wydaniu, zachodnim liberalnym, neobolszewickim czy chińskim.
Zatem, co właściwie powinniśmy robić teraz jako polscy nacjonaliści? Działać i myśleć. Kontynuować to, co robimy dotychczas – wspierać Ukraińców w ich walce z neobolszewickim najeźdźcą, zwłaszcza wspierać walczących nacjonalistów, wspierać uchodźców, którzy szukają schronienia na terytorium Polski lub przez Polskę chcą dotrzeć do innych krajów. Wsparcie to oznacza zarówno pomoc finansową, bezpośrednią materialną, także wsparcie duchowe czy moralne. Powinniśmy również ciągle szykować się do ewentualnego (i niestety całkiem realnego) rozlania się wojny na kolejne kraje i przejścia konfliktu w fazę globalną. Ale równie ważne jest szerzenie nacjonalistycznej narracji o tym konflikcie, dawanie świadectwa o zaangażowaniu nacjonalistów w obronę Ukrainy, czy o tym, jak wielką rolę w przygotowaniu całego kraju do wojny odegrali nacjonaliści, zwłaszcza związani z ruchem azowskim. I równie ważne jest, aby wspierać ukraińskich nacjonalistów tworzeniu narracji o tej wojnie, która zostanie zapamiętana przez kolejne pokolenia.
Musimy też myśleć, pisać i dyskutować o przyszłości. Wojna Ukrainy z Rosją to mityczny „game changer”, który może odesłać na śmietnik historii liberalizm i bolszewizm. Coraz więcej ludzi powtarza to, o czym mówiliśmy od dawna – Europa może liczyć tylko na siebie, Europa musi stać się prawdziwym braterstwem wolnych narodów. Europa musi stać się realną siłą, żeby zrzucić okowy globalizmu, niezależnie od tego, czy przychodzi on z Zachodu czy ze Wschodu.
Jarosław Ostrogniew