
Szturm1
Kamil Królik Antończak - Szybcy, wściekli i samotni?
Przyznam się, że ostatnio przewijając stronę główną swojego Facebooka natknąłem się na artykuł z Krytyki Politycznej, którego tytuł całkiem mnie zaciekawił.
Szybcy, wściekli i samotni? Czy mężczyźni są w Polsce emocjonalnie dyskryminowani?
Artykuł stanowi rozmowę Elżbiety Turlej, autorki książki „F*uck, fame & game. Co mężczyźni robią w sieci”z socjologiem, publicystą GW Krzysztofem Pacewiczem.
Jest dla mnie faktem, jako dla osoby zainteresowanej tą tematyką, że istotnie można by śmiało powiedzieć, że mężczyźni są dyskryminowani emocjonalnie. Jednak wnioski zawarte w artykule, wywołały u mnie niemałe zdziwienie.
Od samego początku, mamy narzucony jasny przekaz będący wynikiem badań socjologicznych pana Pancewicza. O tym jak kobiety są „statystycznie lepiej wykształcone, mają bardziej liberalne i progresywne poglądy i nie chcą się wiązać z facetami bez studiów, którzy do tego są pełni uprzedzeń. One są tolerancyjne. Oni są bardziej homofobiczni. Świat poszedł do przodu, dziewczyny też, ale chłopcy zostali w poprzedniej epoce.”
Wynik badań zupełnie nie dziwi, wszak pracodawcą pana Krzysztofa jest znana polskojęzyczna gazeta. Badania robione pod tezę to od lat oręż liberalnej-lewicy w starciu z otaczającym światem.
Mamy tu takie smaczki w argumentacji jak np. wzorce płynące do nas z wielkich kinowych produkcji. Gdzie wg pana Krzysztofa, chłopcy od najmłodszych lat karmieni są kinem z superbohaterami, którzy są pełni niezgody na rzeczywistość i podejmują z nią walkę.
Przytoczony zostaje przykład jednego z superbohaterów, znanego wszystkim Supermana.
„Superman nie wygrywa wrażliwością, ale siłą i przemocą. Okazanie czułości i słabości to dla niego powód do wstydu, dowód przegranej, prosta droga do upadku. Jest przekonany, że tylko szybki i wściekły zdobędzie kobietę.”
Że co? Czy autorowi tych słów w ogóle postać Supermana jest znana? Czy to jest ten zły wzór dla chłopców? Po pierwsze mowa jest o SUPERBOHATERZE, nie o superzłoczyńcy. O bohaterze, który faktycznie często musi stawiać fizycznie czoła zagrożeniom, ale jest to ostateczność do jakiej się posuwa. Czy superman nie okazuje uczuć swojej kobiecie, dla której jest w stanie zrobić wszystko łącznie z uratowaniem świata? To chyba nie mało, a jednak autor wyraźnie musi nie widzieć płynących wzorów takich jak szacunek do kobiet, pomoc słabszym, honor, męstwo i odwaga, które to cechują wspomnianego superbohatera.
A co z filmami dla dziewczynek? Zdaniem autora dziewczynki spotykają się w filmach z czułością, słabościami, bliskimi relacjami, rozmowami itp. I przez to powstaje konflikt, gdzie po jednej stronie mamy wściekłych i przemocowych mężczyzn, a po drugiej oczekujące rozmów i uczuć kobiety.
Ups...chyba mamy tu jakąś usterkę w odbiorze obrazu.
Czy to jednak kino dla płci pięknej nie zmieniło się epatując antywzorcami rozwiązłości, szybkiego seksu czy chociażby uprzedmiotowiania kobiet z którym to środowiska liberalnej lewicy walczą jednocześnie hołdując takim produkcją i wynosząc je w swoich zachwytach pod samo niebo?
Czy zdaniem autora filmy, w których to główna bohaterka zostaje porwana, a następnie gwałcona, aż nie zakocha się w swoim porywaczu to te wzorce czułości i rozmów? Nieco dalej w tekście zostaje zauważony jeszcze jeden aspekt tj. współczesne seriale na platformach typu netflix, w których to młodzi mężczyźni nie mają, gdzie szukać dobrych wzorców, bowiem biały heteroseksualny mężczyzna stanowi tam drugoplanową postać. Główne role przypadają postaciom lgbt, które cechuje hedonizm, nihilizm, konsumpcjonizm, rozwiązłość czy problemy z używkami lub akceptacją własnej osoby. Pancewicz pisze, że to dobre wzorce. Gej, który świetnie dogaduje się z kobietami.
Dla niego odpowiednim wzorcem męstwa jest ten „daleki od modelu patriarchalnej głowy rodziny”.
Co można się domyślać, mowa tu mężczyznach, których problemy psychiczne się pogrążają i czują się tzw. beta samcami, bo kobiety traktują ich jak przedmiotowo, jak kogoś od wypełniania za nich obowiązków bez własnego zdania stworzonych, aby służyć kobietom, każąc znosić zdrady tak promowane przez liberalno-lewicowe środowiska, działające „dobrze na związek”.
A takich kwiatków jak ten z wzorcami płynącymi z filmów jest w tekście więcej.
Odrzuceni i sfrustrowani mężczyźni wpadają w macki złego nacjonalizmu, bo on serwuje im na wstępie za darmo pakiet rzeczy, z których mogą być dumni jak przytoczona w tekście duma z pochodzenia. Dzięki temu mogą oni poradzić sobie z problemami emocjonalnymi i pustką spowodowaną brakiem relacji z kobietami.
Ciekawe jak długo jeszcze środowiska liberalnej lewicy, antyfaszystowskie itp. będą próbować ludziom wmawiać taki stek bzdur jak ten, że nacjonalizm uczy bycia dumnym z rzeczy, na które się nie miało wpływu. Te same środowiska wmawiają, że na to czy ktoś się rodzi homoseksualistą nie ma się wpływu, jednocześnie organizując co roku miesiąc dumy. Dumy z czegoś na co się nie miało wpływu? Wow, ale jak to? Jak to jest, że jedni mogą czuć dumę ze swoich bohaterów ideowych, a inni w tym wypadku nacjonaliści nie? Istotnie, nie mamy wpływu, gdzie się urodzimy, ale nikt nie zabroni i nie wmówi nam, że nie mamy prawa czuć dumy z przynależności do polskiej społeczności, która zapisała wiele wspaniałych kart historii, a nie każdy naród może się tym poszczycić. To, gdzie się rodzimy ma wpływ na to jakimi jesteśmy ludźmi, to w jakiej kulturze i tradycjach dorastamy, kształtuje nas jako ludzi. Więc mam prawo czuć dumę, że urodziłem się w kraju, gdzie panują takie, a nie inne zwyczaje, gdzie nie bierze się ślubu na jedną noc z małymi dziewczynkami, nie okalecza się ich, ani nie kamienuje. Jestem dumny, że mam takie wartości, że je kultywuje i mam wpływ na społeczeństwo w którym żyje. Jestem dumny z kraju, którego jestem żywą częścią. Koniec kropka.
Mężczyźni mają problemy, bo nauczycielki w szkołach to głównie kobiety, koleżanki lepiej sobie radzą z czytanie, pisaniem czy kolorowaniem. I wmawia im się że edukacja to domena kobiet...aha i zapomniałbym, kobiety z mniejszych miast wyjeżdżają nie ze względu na sytuacje ekonomiczną tylko przez tych złych konserwatywnych mężczyzn, którzy jak wiadomo są zimnymi kamieniami bez uczuć. Strony tego wywiadu mimo że rozumieją, że jest problem co do emocjonalnej dyskryminacji mężczyzn to całkowicie zabrali się do tego od d… strony przy tym samemu nakręcając szkodliwe stereotypy. Zatrważające.
Kamil Królik Antończak
Grzegorz Ćwik - Dinozaur
Nie wiem ile masz lat i kim jesteś. Dopiero wkraczasz w dorosłość, kończysz studia, a może, jak mnie, bliżej ci czwórki na przedzie niż trójki? Jesteś z wielkiego miasta, wiochy czy przedmieścia? Czytasz „Szturm” od pierwszego numeru, czy może dopiero od niedawna tu zaglądasz? Bez względu na wszystko życzę ci jednego – zrób tak, by w tych nowych czasach móc nazywać się dinozaurem.
Świat pędzi, ludzie w nim żyjący jeszcze bardziej. Przyzwyczajają się do płynnej nowoczesności, do tego, że nie ma żadnych stałych zasad i wartości, a jedynie ceny, marże, kontrakty, interesy. Nie zauważają nawet, że to, co jeszcze za czasów ich młodości było normalne, dziś staje się białym przywilejem, patriarchatem, rasizmem i nietolerancją. I akceptują ten stan, bo w świecie plastiku i cyfr to cena za możność posmakowania, choćby i na chwilę, tego wyśnionego hajlaljfu. Nawet jeśli ceną jest sprzedanie własnej dupy. Dinozaur w takim świecie nie znajduje nic dla siebie. Wie dobrze, co przynosi ujmę, a co dumę, i nie musi celebrować żadnych miesięcy różnorodności.
Parcie do przodu stało się celem samym w sobie. Zupełnie jak z PKB – rośnie non stop, ale czy zastanawiamy się nad tym, co z tego, tak właściwie? Zarabiać i wydawać więcej, żyć szybciej i mocniej, pić droższe alkohole, ćpać mocniejsze prochy, pokazywać się w modniejszych klubach – oto droga człowieka nowoczesnego, którego świata granice wyznacza praca, Netflix, Instagram i weekendowe imprezowanie. Bądź dinozaurem, ten bowiem wie, że dni na ziemi nie mamy za dużo i trzeba je wykorzystać jak najlepiej.
W świecie baranów nie zadaje się pytań, nie wyraża wątpliwości, nie neguje sofizmatów lejących się z ust „ekspertów”, „analityków” i „ekonomistów”. Wielki Brat patrzy, a żaden ssak nie chce się ośmieszyć i narazić na ostracyzm. To może oznaczać problem z dostępem do wszelakich dóbr tego świata, takich jak plastikowe emocje, plastikowa „kultura”, polityka, plastikowi ludzie i plastikowe relacje z nimi. No i straci się szanse na zwycięstwo w wyścigu, bo ten ciągle trwa. Jeśli jesteś dinozaurem, to wiesz, jaki to wyścig i jaka jest w nim „nagroda”. I jeśli jesteś dinozaurem, to właśnie dzięki tej wiedzy od dawna nie bierzesz w nim udziału.
Bycie dinozaurem daje jeden ważny pozytyw – nie obudzimy się na starość ze świadomością, że dopiero na sam koniec zrozumieliśmy, jakim ścierwem był nasz żywot i droga, jaką przebyliśmy. Już choćby dlatego warto, prawda?
W dzisiejszym wspaniałym świecie zmiana jest wpisana w aksjologię. Nic nie jest stałe, włącznie z płcią, wyznaniem, poglądami, wartościami i wszystkim, co nas definiuje. Politrucy postępu zrelatywizowali wszystko i w każdym aspekcie, stąd nic dziwnego, że coraz częściej człowiek popada w szaleństwo i wybiera wizytę w piwnicy z grubą liną. A jeśli nie, to zazwyczaj zgadza się sprzedać honor i tyłek, pytając tylko: „ile?”. Dziś wszystko ma cenę, nie tylko produkty i usługi, ale także informacje, czas, emocje i ludzie. Dinozaur nie patrzy na świat przez pryzmat cyfr. Łapiesz to?
Dinozaur wie też, kiedy powiedzieć „stop”. Ma naturalne hamulce i blokady, które nie pozwolą mu w świecie opcji i możliwości zrobić tego, co niewybaczalne czy obrzydliwe. Dinozaur nie posunie się do zdrady, nie przedłoży nad rodzinę i bliskich pieniędzy czy zabawy, nie pozwoli sobie popaść w nałóg. W tym samym czasie szczury i barany myślą, że butelka drogiej wódki i porcja modnego prochu to szczyt ich możliwości. Niestety, mają rację.
Czym w ogóle jest dzisiaj ten słynny postęp i rozwój? Pensje stoją w miejscu, mieszkania są coraz droższe, infrastruktura starzeje się, zyski spływają do jednego procenta najbogatszych. Ów postęp odczuć możemy tylko i wyłącznie jako postępującą relatywizację, zidiocenie i moralny upadek. No chyba, że postęp to coraz większa liczba megapikseli w aparacie Twojego smartfona albo nowy rodzaj postów na Instagramie. Dinozaur nawet nie wie, ile ma pikseli, a Instagrama nie używa. Jesteś dinozaurem?
Żyjemy w dobie kultu nowości. Nowe telefony zastępują stare, mimo że niczym nie różnią się od poprzedników, nowe wersje starych filmów odbierają nam przyjemność z ich oglądania przez ohydny wokizm, a nowe książki coraz częściej są wyrazem lewackich fobii autora niż wartościową literaturą. Mimo tego, wszyscy wokół czują potrzebę śledzenia nowości, bycia modnym i trendy, by w towarzystwie tak samo pustych ludzi nie wypaść na niezaznajomionego z nowościami z życia influencerów. A dinozaur? Dinozaur tylko spluwa na to przez lewe ramię.
Ponad wszystko liczy się dla dinozaura prawda i to co prawdziwe. Nie interesuje nas żadne kłamstwo, choćby piękne. Prawda, jaka by nie była, trudna i brudna, będzie dla nas zawsze latarnią i wyróżnikiem tego, co wartościowe i tego, który wartościowy.
Dinozaur nie jest tu po to, by krzewić wiarę i udawać świętoszka. Mamy świadomość popełnianych błędów i złych wyborów, ale od plastikowych ludzi odróżnia nas umiejętność przyznania się do błędu i wyciągnięcia nauki. A to dlatego, że… patrz punkt wyżej: dla nas liczy się tylko prawda. Prawda dinozaurze?
Nasze życie to nie pasmo zabaw, nihilizmu i hedonizmu. Mamy poczucie obowiązku, swoje cele i aspiracje, mamy marzenia wykraczające poza chęć odwiedzenia modnego klubu czy kurortu. Czujemy cholerną dumę, gdy uda nam się zrealizować swoje pragnienia, gdy zakładamy rodzinę, gdy się rozwijamy. Czujemy także niesamowitą frustrację i prawdziwy wkurw, gdy coś staje nam na drodze. Ale dinozaur nie traci wiary ani ochoty do walki. Dlatego właśnie, że jest dinozaurem.
Żyjemy wedle zasad, o których świat zapomniał. My jednak pamiętamy, i to nas odróżnia od parszywieńkiego świata opcji i możliwości. Nie interesuje nas, czy obrana przez nas droga jest popularna czy nie, czy podoba się masom. Dla nas liczy się to, że jest słuszna. W świecie pustki i upadku trwamy jako dinozaury starego świata, wiedząc, że to my mamy rację. I w naszym świecie dinozaurów, świecie zapomnianych zasad i radości, czujemy się naprawdę wyśmienicie i elitarnie.
„Jestem dinozaurem
A kim jesteś ty?”
Grzegorz Ćwik
Niniejszy tekst zainspirowany jest utworem śp. Pjusa o tym samym tytule. Pjusowi także go dedykuję. Toujours vif!
Szturm miesięcznik narodowo-radykalny nr 94 2022
- Grzegorz Ćwik - Wojna zmienia wszystko
- Kamil Królik Antończak - Oesu komunis!
- Radosław Biały - Radosław Biały – „Krótka historia UPA dla Polaków. Czy historycy nas pogodzą ?” [recenzja książki]
- Monika Dębek - Lalki reborn
- Monika Dębek - Śląscy Rycerze – Agnieszka Grabara
- Łucja Dzidek - Pretium usus quod usura dicitur. Współczesne oblicze lichwy
- Jan Piasecki - Współczesne manowce
- Patryk Płokita - Przecież nie jestem w więzieniu
- Maksymilian Ratajski - Kościół Katolicki jest nieatrakcyjny. I co z tego?
- Michał Walkowski - Wciąż przeciwko
Monika Dębek - Lalki reborn
Na samym początku warto napisać – czym tak naprawdę są lalki reborn. Jest to lalka, która została wykonana własnoręcznie, z różnych materiałów, tak aby przypominała ona w swoim wyglądzie – prawdziwe dziecko. Są podobnego wzrostu i mają taką samą wagę.
Tworzenie takich lalek rozpoczęło się w latach 90-tych ubiegłego wieku, w Stanach Zjednoczonych, kiedy to ludzie zaczęli chcieć bardziej realnych zabawek, niż dotychczas. Można je zakupić zarówno w sklepach, jak i w Internecie – ceny wahają się od kilkuset do nawet kilku tysięcy złotych.
W Internecie powstają grupy, fora, a nawet książki, czasopisma, a nawet organizacje, które poświęcone są lalkom reborn. Lalki pojawiły się już też, w wielu filmach, serialach, czy też w programach telewizyjnych.
Wygląd lalki zależy od artysty, jednak na przykład na życzenie klienta, może ona zostać upodobniona do konkretnego niemowlęcia. Są one „dziełami sztuki” i nie są produkowane nigdy w fabrykach i na masową skalę. Wielu ludzi kupuje je na przykład dla celów kolekcjonerskich, ozdabiają one mieszkania.
Jakie są plusy posiadania takiej lalki? Może ona zastąpić prawdziwe dziecko dla osób, które z różnych powodów nie mogą ich mieć. Można się do nich przytulić, poczuć ciepło, usłyszeć bicie serca, lalka oddycha, a czasami nawet płacze. W swoim zachowaniu przypomina prawdziwego człowieka. Istnieją nawet nurty psychoterapii, w których matki, które straciły swoje potomstwo, mogą wyjść z traumy.
Dla jednej kobiety, która poroniła, lub dziecko zmarło, kontakt z zabawką, może mieć zbawienny wpływ, jednak dla niektórych, gdy weźmie ją w ramiona, może się poczuć, jakby trzymała martwe dziecko, co może spowodować bardzo negatywne emocje, a w następstwie pogłębienie się traumatycznych emocji.
Rodzice, którzy stracili swojego potomka mogą nigdy nie pogodzić się ze stratą dziecka.
Posiadania takiej lalki, może nieść za sobą bardzo poważne zagrożenia, człowiek może zacząć tracić poczucie rzeczywistości, granica między życiem realnym a fikcją, może zostać bezpowrotnie zatracona, co może prowadzić w skrajnych przypadkach, do różnego rodzaju zaburzeń psychicznych.
W Stanach Zjednoczonych panuje moda, gdzie młode małżeństwa i pary kupują lalki i uczą się w taki sposób opieki nad dzieckiem. Na pierwszy moment nie jest to nawet zły pomysł, jednak chyba bez sensu wydawać co najmniej kilkaset złotych na namiastkę człowieczeństwa. Lalka nie będzie się ruszać, w trakcie przewijania, tak naprawdę opieka nad nią nie nauczy kogoś bycia dobrym rodzicem.
Rodzicielstwa można nauczyć się tylko i wyłącznie poprzez – rodzicielstwo i kontakt z żywym, prawdziwym człowiekiem, który naprawdę jest.
Gdy urodzi się już prawdziwe dziecko, zderzenie się z rzeczywistością dla nowych rodziców może być bardzo bolesne, przecież kontakt z laleczką był dużo prostszy, nawet jeśli poświęcano dla niej, całe dnie i noce. Trzeba zatem pamiętać, że opieka nad lalką, to jedynie kropla w morzu i nie ma nic wspólnego z prawdziwym rodzicielstwem.
Posiadanie lalek na większą skalę, może prowadzić do zamętu społecznego. Ktoś może wzywać służby na pomoc dla dziecka na ulicy, które jest bez opieki, po czym może okazać się, że nie jest to prawdziwa osoba ludzka. W tym czasie ktoś może naprawdę potrzebować pomocy, która może zostać nieudzielona, w odpowiednim czasie.
Lalki reborn są „ładne”, dla niektórych wręcz idealne, nie są też prawdziwą nauką empatii dla innych osób. Spotykamy przecież na swojej drodze różne osoby, często niepełnosprawne czy z różnymi defektami. Młody człowiek, który miał kontakt z lalką reborn, może nie zrozumieć, że w rzeczywistości, nikt z nas nie jest idealny.
Sama idea laleczek, nie jest może zła, jeśli faktycznie niesie za sobą dużo korzyści. Jeśli jednak ktoś zaczyna podchodzić do nich śmiertelnie poważnie, może dojść do poważnej tragedii, życie to nie tylko winylowe lalki, ale często prawdziwa szkoła przetrwania.
Monika Dębek
Michał Walkowski - Wciąż przeciwko
W dzisiejszym uniwersum absurdu:
- ojca zastępuje druga matka, a matkę drugi ojciec;
- płód to pasożyt;
- człowiek rości sobie prawo do przekształcania projektów boskich na absurdalną i bezgraniczną skalę;
- maszyna zastępuje człowieka w pracy, będącej sensem jego życia;
- sztuczna inteligencja rozwijana w zawrotnym tempie może okazać się zagrożeniem dla ludzkości;
- na sprzedaż jest dosłownie wszystko;
- autorytetem stajesz się nie przez zasługi dla społeczeństwa, a przez efektywność sprzedaży własnej osoby;
- dzieci nie są uczone myślenia, a zostają jedynie nieudolnie przystosowywane do walki w wyścigu szczurów;
- świat wirtualny absorbuje człowieka bardziej niż rzeczywistość;
- wrażliwość i empatia ludzka są spłycone do granic racjonalności,
- demokracja stała się nowym totalitaryzmem, dzięki oparciu jej na spaczonych, liberalnych antywartościach;
- poprawność polityczna i tolerancja represywna okazały się zwykłymi kagańcami społecznymi;
- wolność słowa funkcjonuje jedynie dla wybranych;
- szukamy ratunku w niwelowaniu objawów problemów, nie skupiając się na ich przyczynach;
- można wytrzeć sobie gębę każdą świętością bez poniesienia adekwatnych do tego konsekwencji;
- kontakt człowieka z naturą jest ograniczony do minimum, a szacunek do niej jest coraz rzadszy;
- nabywanie reputacji społecznej przez autentyczne osiągnięcia życiowe i walkę w słusznym celu zastąpione zostało dystrybucją lajków i obserwujących na portalach społecznościowych;
- ludzie mają przeświadczenie o byciu przeznaczonym do funkcjonowania jako trybik szaleńczej maszynerii współczesności i nie zdają sobie sprawy z własnej sprawczości;
- niezależna nauka została zdeprecjonowana i wyparta ze środowisk akademickich ze względu na finansowanie projektów wyłącznie poprawnych politycznie i nienastawionych na kwestionowanie obecnego systemu;
- ochrona klimatu i środowiska naturalnego to wyłącznie działania na pokaz, a poczynania ludzi mających największy wpływ na kryzys są ukrywane przed społecznym odbiorem;
- iluzja i pozy wirtualne zastępują rzeczywistość;
- ludzkość robi dobrą minę do złej gry i tylko systemowe elity są szczerze radosne w swym cynicznym szyderstwie;
- dziecko często zostaje pozostawione samo sobie w obliczu kryzysu wychowywania;
- starcy są spychani na margines społeczny, zamiast partycypować aktywnie radą i dzielić się doświadczeniem;
- społeczne narracje próbują promować i normalizować stany patologiczne;
- każdy geniusz i społeczny mędrzec może w mig zostać wykluczony do rangi szaleńca za byle „przewinienie” przeciwko demokracji liberalnej;
- zwierzęta stały się bardziej ludzkie niż rzekomi ludzie;
- hodowla i uprawa zamieniły się w przemysł;
- czyn i odwaga społeczna zastąpione zostały przez chęć wywołania sensacji i skandalu;
- słabość i tchórzostwo są się cnotami;
- samotność doskwiera wrażliwym osobom bardziej w tłumie, niż gdy nikogo nie ma wokół;
- plastik to główny materiał użytkowy i wypada wierzyć w jego nietrwałość;
- granice absurdu stanowi tylko nasza wyobraźnia.
Dlaczego "Revolt Against" i nigdy "Revolt For"?
Tragiczność współczesności przekracza wszelkie granice. Wypada więc ufać, ten system rozłoży się jak najszybciej. Zwyczajnie naiwną byłaby wiara w jakieś heroiczne i głupie próby odnowy. Każda cywilizacja z czasem upada i zostaje zastąpiona przez kolejną. Wydaje się pewnym, że jesteśmy świadkami takiego właśnie procesu. Postulaty pozytywne nie mają sensu. Nie w tym momencie. Niech ten system zdechnie, dopiero wtedy można będzie myśleć o stworzeniu projektu pozytywnego. Do tego czasu nasza uwaga, działania i plany powinny skupiać się na kontestowaniu dzisiejszego statusu quo.
Jak i czym?
Wiarą – bo Wiara czyni cuda. Wierzącym dodaje skrzydeł, a niewierzącym nastawia „mindset” efektywności.
Trwaniem – bo nic nie będzie bardziej podwyższać skuteczności niż systematyczność w tym, co robimy.
Walką – bo jesteśmy na wojnie i trwa Rewolta Przeciwko Współczesnemu Światu.
Jednością, Lojalnością i Braterstwem, które stanowią klucz do przetrwania naszych bliskich i innych myślących Białych.
Krwią i blizną – bo obecny stan rzeczy wymaga poświęceń rangi najwyższej, czasem również życia.
Honorem – bo ta podstawowa wartość wojowników musi być zachowana i stanowić nasz wyróżnik.
Tożsamością – gdyż wiedząc, kim jesteśmy, wiemy, na co nas stać, co możemy zrobić i dlaczego to takie ważne.
W imię naszych Ojczyzn.
My.
I pamiętajcie…
Nas jest Legion.
Michał Walkowski
Maksymilian Ratajski - Kościół Katolicki jest nieatrakcyjny. I co z tego?
Ostatnio brałem udział w dyskusji na temat Kościoła i panujących w Nim zasad. Czy nie jesteśmy podobni do faryzeuszy, trzymających się sztywno przepisów, bez autentycznej wiary? Na to pytanie każdy powinien odpowiedzieć sobie sam. O wiele ciekawsze są inne kierunki, w których popłynęła dyskusja.
Problemem nie są wymagania stawiane przez Kościół (swoją drogą, przekomicznie słucha się pretensji o piątkowy post ze strony osób propagujących dietę wegetariańską czy wegańską). Wymagania stawiane wiernym w Kościele są, w porównaniu do innych religii, bardzo niskie, i sukcesywnie obniżane. Można odnieść wrażenie, że współcześni hierarchowie zbyt dosłownie wzięli sobie do serca przesłanie Soboru Jerozolimskiego (wydarzenie opisane w rozdziale piętnastym Dziejów Apostolskich) odnośnie nienakładania na wiernych ciężarów poza tymi, które są niezbędne. Dzisiejszy „katolik” oczekiwałby jednak akceptacji rozwodów, aborcji i homomałżeństw, w zamian pojawiając się w kościele raz do roku.
Żyjemy w kulturze liberalnej. Człowiek od dziecka karmiony jest hasłami, że wszystko mu wolno i się należy. Stąd też oczekiwania, że Kościół będzie dokładnie taki, jaki liberałowi, wierzącemu lub nie, się podoba. Nie będzie stawiał wymagań. Ma być miło, łatwo i przyjemnie. Coś jak skrzyżowanie wspólnoty hippisów z barem szybkiej obsługi. Żadnej głębszej treści, pełna akceptacja każdego wyboru. Chce ślubu – trzeba dać. Rozgrzeszenie również, a najlepiej tylko karteczkę, że może być chrzestną mimo czterech aborcji. „Kościoły” z marzeń liberałów już istnieją – są to różnej maści protestantyzmy z Europy Zachodniej i USA. Niestety, podobną drogą próbują iść niektórzy katoliccy hierarchowie zza Odry.
Ciągle słyszymy, że my, katolicy, też grzeszymy. Że Jezus przyszedł do celników i grzeszników, a to oznacza, że Kościół powinien każdego zaakceptować i się nie czepiać. Jednak katoliccy hippisi zapominają o jednym – Jezus poszedł nawrócić celników i grzeszników, stawiać im wymagania, a nie głaskać po główce: „Twój grzech jest super! Kocham Cię z Twoim grzechem! Nie zmieniaj się!”. Nie! Jezus mówił – „Idź i nie grzesz więcej!”, wzywał do nawrócenia.
Pandemia przyniosła kilka smutnych zjawisk, które przyspieszyły laicyzację naszego kraju. Pierwsze to odzwyczajenie się ludzi od chodzenia do kościoła. Wielu już nie wróciło. Drugie – upowszechnienie się przyjmowania Komunii Świętej na rękę. Jeszcze dwa lata temu taka forma była traktowana w Polsce jako ciekawostka, praktykowały ją może dwie osoby na parafię. Pamiętam, że kiedy ja ponad dwadzieścia lat temu zaczynałem służbę ministrancką, byłem uczony szacunku dla Ciała Chrystusa, którego mógł dotykać tylko kapłan, diakon czy starszy kleryk. Później do Polski trafili świeccy szafarze, a następnie upowszechniła się Komunia święta na rękę. Praktyka ta często powoduje zanik wiary w realną obecność Chrystusa w konsekrowanej hostii, co od dawna obserwujemy na Zachodzie.
Religia w szkołach jest od lat głośnym tematem, służącym do uderzania w Kościół. Pamiętam, że w czasach licealnych sam myślałem o wypisaniu się z tych zajęć, mimo że pełniłem wówczas posługę lektora w swojej parafii. Dlaczego? Katechizacja była fatalnie prowadzona i mnie, jako katolikowi, absolutnie nic nie dawała. Religia w szkołach to z reguły siedzenie i oglądanie kreskówek, w hałasie, bez żadnego autorytetu nauczyciela. Zapewne ktoś przytoczy przykład księdza lub katechetki, którzy prowadzą lekcje w sposób ciekawy i cieszą się uznaniem uczniów, jednak ogólny obraz jest bardzo smutny i nie dziwię się, że młodzież rezygnuje z tych lekcji. Czy to oznacza, że jestem przeciwnikiem lekcji religii w szkołach? Nie. Przede wszystkim dlatego, że dla wielu dzieci te lekcje są jedyną szansą na otrzymanie jakiejkolwiek formacji religijnej. Rodzice mogą uważać się za osoby wierzące, ale do kościoła chodzić kilka razy do roku. Wyprowadzenie religii ze szkół i przeniesienie jej do salek parafialnych oznaczałoby, po pierwsze, olbrzymi spadek liczby uczęszczających na nią dzieci – bo to jednak dodatkowy czas i obowiązek. Na wsi trzeba dojechać, za to w mieście jest basen, tenis, angielski i pianino. Po drugie, byłoby to bardzo trudne logistycznie. Nikt przecież nie będzie prowadził lekcji dla osiemdziesięciu dzieci, czy grupy skupiającej siedmio- i szesnastolatków. Wobec tego należy przemyśleć formę i program katechizacji w szkołach, zadbać o lepsze przygotowanie katechetów, zarówno świeckich, jak i duchownych. Muszę przyznać, że współczuję katechetom. To jeden z najbardziej niewdzięcznych zawodów. Nauczyciel od dawna cieszy się niskim prestiżem społecznym, a katecheta dodatkowo atakowany jest jako przedstawiciel Kościoła, o którym tyle złego piszą w Wyborczej czy na Onecie. Do tego nikt nie wie, jak te lekcje powinny wyglądać, żeby przynosiły jakikolwiek pożytek.
Wiele się mówi o tym, że Kościół jest dzisiaj nieatrakcyjny dla młodych. No cóż, to prawda, ale przecież Kościół Katolicki to nie partia polityczną, żeby startować w plebiscytach popularności. Wiemy, że wielu ludzi będzie od Kościoła odchodzić. Jedni z lenistwa, inni dzięki liberalno-ateistycznym ideologiom, niektórzy znajdą sobie inne wyznania. Należałoby jednak przewrotnie zapytać – i co z tego? Już na kartach Ewangelii czytamy, jak wielu odchodziło od Jezusa. Nie oznacza to oczywiście, że powinniśmy, kolokwialnie mówiąc, „olewać” ludzi z wątpliwościami i cieszyć się własną elitarnością. Po prostu Kościół nie służy do zadowalania każdego. Zadaniem Kościoła jest prowadzenie wiernych do Zbawienia. Kościół głaszczący po główce, akceptujący grzechy, chcący być fajny i miły dla każdego, zdradziłby swoje powołanie. Kiedyś usłyszałem od osoby o poglądach wybitnie liberalnych, że najważniejsze jest, żeby każdy się w Kościele dobrze czuł. To jedno z najbardziej obrzydliwych kłamstw, jakie kiedykolwiek powiedziano. Jezus nie obiecywał wczasów all inclusive, mówił o niesieniu krzyża. Droga katolika nie jest prosta. Droga hippisa-hedonisty, polegająca na oddawaniu się przyjemnościom i czuciu się fajnie, z frazesami na ustach o byciu dobrym człowiekiem, to nie Katolicyzm, tylko jego przeciwieństwo.
Słyszę, że wielu ludzi razi język używany przez księży. Rozgraniczyłbym tutaj trzy kwestie. Po pierwsze, pokolenia płatków śniegu ciężko nie urazić. Po drugie – jeżeli ktoś bez przerwy słyszy, że jest pedofilem i ma podbić papierek, bo pani po dwóch aborcjach chce być chrzestną, a rozwodnik chrzestnym, to jak każdy człowiek, ma prawo być rozdrażniony. Zgodzić mogę się jednak, że istnieje problem ze sposobem przekazywania słusznych treści, nie tylko zresztą u księży. Ale jeśli ktoś twierdzi, że odszedł od Kościoła, bo nie podobały mu się kazania, nie dostał rozgrzeszenia czy ksiądz miał drogi samochód, to znaczy tyko tyle, że nigdy nie wierzył prawdziwie i szukał jedynie pretekstu, by odejść.
Język jest niespotykanie skuteczną bronią, co doskonale rozumie liberalna lewica, coraz skuteczniej go kształtując na swoją modłę. W ciągu ostatnich lat „pedał” stał się „gejem”, „zboczeńcy i dewianci” – „społecznością LGBTQ i coś tam”, aborcja to „prawo kobiet”, do języka wchodzą różne sztucznie tworzone feminatywy. Ostatnio ciągle słyszymy również konstrukcje „w Ukrainie”, „w Tajwanie”… Wypadałoby się nauczyć z tej broni korzystać i również zacząć kształtować język.
Spójrzmy na współczesną kulturę i media, które są prawie wyłącznie lewicowo-liberalne i propagują szkodliwe wzorce. Jest to w dużej mierze wina kapitulanckiej postawy szeroko pojętego obozu konserwatywnego, tradycyjnego, prawicowego, czy jak go chcemy nazywać. Jeżeli dla polskiego prawicowca ostatnią książką napisaną w języku polskim był „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”, ewentualnie „Zapiski oficera Armii Czerwonej”, a poezja skończyła się na „Przesłaniu Pana Cogito”, to o czym my w ogóle rozmawiamy? Zdecydowanie nie umiemy w kulturę. Zamiast obrażać się i narzekać na zdegenerowane media, należałoby zacząć tworzyć własne. Bardzo często słyszymy o postaci św. Maksymiliana. Szkoda tylko, że nie umiemy się niczego od Niego nauczyć, ale do tego trzeba byłoby lepiej poznać życiorys zamordowanego przez Niemców zakonnika. Ojciec Kolbe był wybitnym organizatorem katolickich mediów, które tworzył z olbrzymim rozmachem. Doskonale rozumiał potęgę masowego przekazu i potrafił z niej korzystać. I właśnie ta wiedza i umiejętności są nam dzisiaj bardziej najbardziej potrzebne.
Brak jakiegokolwiek pomysłu i zdolności mobilizacyjnych widzieliśmy, kiedy największy triumf Katolicyzmu w III RP zmienił się w największą klęskę. Widzieliśmy wtedy Kościół przestraszony, nieprzygotowany, bierny. Wiernych, którzy chowali się po kątach. Takiego Kościoła nie chcę widzieć nigdy więcej! Chcę widzieć Kościół silny, dynamiczny, pełen wiary. Taki jak w tych małych grupkach, które w październiku 2020 stanęły na wysokości zadania. Jednocześnie, od dawna mam taką refleksję, że gotowość do fizycznej obrony kościołów przez tydzień, była o wiele łatwiejsza niż codzienne życie wiarą, bycie dobrym, autentycznym katolikiem w zwykłym życiu. Wtedy wszystko było proste, był obowiązek, wszystko działo się naturalnie. I trwało krótko, wymagało zaledwie kilkudniowej mobilizacji. Dawanie świadectwa całym swoim życiem, autentyczne przeżywanie wiary, jest o wiele trudniejsze.
Zerkając na Europę Zachodnią możemy dostrzec dwie grupy, do których lgnie coraz więcej ludzi. Są to muzułmanie i wspólnoty tradycjonalistów katolickich. Dlaczego? Ponieważ stawiają wymagania i są pewne tego, w co wierzą. Pewien mądry człowiek napisał kiedyś: "Nie chcemy Kościoła, który, jak piszą gazety zmienia się wraz ze światem. Chcemy Kościoła, który zmieni świat". Chesterton miał rację. Chcemy Kościoła, który pozostając prawdziwie katolickim, będzie miał siłę, aby zmieniać dzisiejszy świat, a nie w pogoni za popularnością i wygodą, zarówno własną, jak i roszczeniowych liberałów, rozmieniał się na drobne, stając się wspólnotą hippisów, bez żadnej głębszej treści.
Atrakcyjność Kościoła nie może polegać na szukaniu poklasku i fajności. „Więcej gitar! Więcej miłości w serduszku! Bądźmy fajniejsi!” – tę fajność można czasem zobaczyć na różnych „ewangelizacjach” i wzbudza ona jedynie zażenowanie. Dostosowywanie się do współczesnego świata to droga donikąd. Atrakcyjność Kościoła musi wynikać z autentycznej wiary, siły zmieniania świata i człowieka.
Kończąc, chciałbym podkreślić jedno. Moim celem nie jest wyłącznie krytyka kleru i hierarchii kościelnej. Kościół to również wierni świeccy. Oni także są zobowiązani do czegoś więcej niż pójście w niedzielę do kościoła. Nie możemy oczekiwać, że biskup czy proboszcz wszystko zrobi sam! Jako świeccy jesteśmy zobowiązani do zaangażowania, wniesienia własnej pracy, talentów, świadectwa swojego życia i wiary.
Maksymilian Ratajski
Patryk Płokita - Przecież nie jestem w więzieniu
przecież nie jestem w więzieniu
chodzę na podwórko jak Herbert i
zastanawiam się czy ta zieleń wystarczy
aby pomogła mi przetrwać kolejny dzień
pisać wiersze trudno w czasach chaosu
dwa lata pandemii u sąsiada wojna
proste to słowa i nauka mocna
bądź człowiekiem dla ludzi
to do ciebie wróci
tak mówiła babcia barbara
szacuneczek dla niej dzisiaj sprawiam
niech
biją
brawa
może niech będzie to ten wiersz biały
jak Herberta czy patrząc wcześniej Norwida
słowo zanika znaki są na wietrze
spójrz tam przed siebie
to twoja ścieżka
aby osiągnąć ciała harmonię
aby osiągnąć namiastkę
szczęście
Patryk Płokita
Jan Piasecki - Współczesne manowce
Social media stały się w szybkim tempie głównym przekaźnikiem informacji oraz komunikacji ze światem zewnętrznym. Łatwy i powszechny dostęp oraz szybkość rozpowszechniania za ich pomocą materiałów stały się podstawową metodą działalności wielu organizacji, stowarzyszeń i partii. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby korzyści z medialnej aktywności nie były proporcjonalne do zagrożeń, które internetowa działalność ze sobą niesie. Jak idea narodowa odnajduje się w wirtualnej rzeczywistości? Moim zdaniem bilans ostatnich lat nie przedstawia się dla nas korzystnie.
Pierwszym błędem, który jest coraz częściej popełniany jest aktywizm dla samego aktywizmu, czyli pułapka uzależnienia aktywności od przekazu kreowanego w internecie, który w końcu całkowicie determinuje każde działanie. Czym jest więc aktywizm dla aktywizmu? Działaniem ad hoc, które bez należytego przygotowania oraz pracy jest odzwierciedlone na jednym, dwóch zdjęciach wrzuconych „pod publiczkę” w internet. Czasy kiedy każde wydarzenie czy akcję poprzedzały wielodniowe przygotowania, często okupione wyrzeczeniami oraz ciężką pracą minęły bezpowrotnie. Oczywiście można odpowiedzieć, że dynamika aktywności publicznej narzuca nam taki rodzaj działalności, ale czy aby tworzyć rzeczy wielkie musimy płynąć prądem ogółu? Chyba nikt nie zaprzeczy, że przygotowania oraz wytrwała praca nie tylko dyscyplinowały jednostkę, uczyły ją inwencji twórczej oraz kreatywnego działania, ale przede wszystkim zgrywały kolektyw. Choćby najlepsze ujęcie, które będzie się z wielkim powodzeniem rozpowszechniać w social mediach nie zastąpi całego szeregu kroków naszej działalności, co gorsza upośledzi ją do tego stopnia iż działalność nasza będzie koncentrować się na cotygodniowym selfie z akcji, które stanie się z czasem czymś mechanicznym, a więc pozbawionym idei. Stanie się wspomnianym już aktywizmem dla aktywizmu, pustką, której skutkiem będzie odpływ ludzi, a być może szybki koniec działalności.
Drugą pułapką, w którą dość szybko wpadło bardzo wiele osób jest język, który jest używany podczas dyskusji czy publikowania wpisów w przestrzeni publicznej. Nie od dziś wiadomo iż pewne kręgi parlamentarne, czy celebryci polityczni skrajnie zwulgaryzowali język debaty politycznej. Sfera językowa stała się nie tylko zaprzeczeniem podstawowych zasad języka polskiego ale i spłycona moralnie i intelektualnie do granic możliwości. Jak mogło się stać że język narodowców/ prawicy stał się równy temu którym posługuje się KOD? Skrajnie zwulgaryzowane hasła, tani populizm, to niestety twarz działalności politycznej, którą trzeba na każdym kroku zwalczać, a naszym zadaniem jest promocja języka kultury oraz cywilizacji.
Jan Piasecki
Łucja Dzidek - Pretium usus quod usura dicitur. Współczesne oblicze lichwy
Staram się nie poświęcać zbyt dużo czasu i uwagi przyziemnym sprawom. Wychodzę z założenia, że są ważniejsze kwestie na tym świecie, niż cena cukru, wysokość takiego lub innego podatku czy jakiś tam dobrobyt i jakość życia. Dalej jest we mnie sporo idealistki, której wydaje się, że można żyć jedynie miłością i powietrzem, ale staram się nie zapominać przy tym, że mogę spędzać dnie na rozmyślaniach o abstrakcyjnych ideach wyłącznie dlatego, że udało mi się wdrapać na najwyższe piętro piramidy Maslowa.
Ludzie, których każdy dzień jest walką o przetrwanie, nie mają przywileju wybierania sobie tematów, którymi się interesują. Można dostrzegać całe zło tego świata i mieć szczere chęci, by mu przeciwdziałać, ale niestety, dopóki nasza szklanka nie będzie pełna, nie napełnimy żadnej innej. Tak to działa. Nie zamierzam w tym momencie pisać o inflacji czy innych kwestiach, których przyczyny są wieloczynnikowe, a strategie rozwiązania nieoczywiste. Chcę poruszyć temat, który był, jest i będzie aktualny niezależnie od obecnych uwarunkowań politycznych, a który pod ich wpływem został jedynie uwypuklony.
Młodzi Polacy mają poważny problem mieszkaniowy. Według danych Eurostatu, odsetek mieszkających z rodzicami osób w wieku 25-34 lata od lat wynosi ponad 40%, a w 2020 r. osiągnął rekordową wartość – 47,5%. I nie, nie wracamy do pięknej tradycji domów wielopokoleniowych. Obstawiam, że pod tymi cyferkami kryją się raczej żyjące kupie z rodzicami gromadki dorosłego rodzeństwa, no i może też tacy, którzy w domu rodzinnym mieliby co prawda miejsce dla współmałżonka i dzieci, ale nie decydują się na to, póki nie odłożą na swoje. Dla wielu dorosłych pozostanie w domu rodzinnym było pewnie kiedyś, z założenia, jedynie przystankiem na drodze do usamodzielnienia się. Pieniądze, które topiliby w wynajem, zostają w kieszeni. Jednak lata lecą, a perspektyw na wyprowadzkę często nie widać. Zdolności kredytowej nie posiada 70% polskich gospodarstw domowych, a kupno mieszkania za gotówkę dla przeciętnego człowieka pozostaje jedynie w strefie marzeń. Choć rynek wynajmu w Polsce nie jest tak rozwinięty jak w innych krajach Europy, dla wielu młodych wynajęcie mieszkania to konieczność. Nie każdy ma możliwość zamieszkiwania z rodzicami . Przyczyną takiego stanu rzeczy najczęściej jest wykonywana praca, wymagająca emigracji do większego miasta, ale również warunki bytowe w domu rodziców – zwłaszcza, gdy ma się już własną rodzinę – czy chociażby relacje z nimi, które nie są bez znaczenia.
Ludzie skazani na wynajem, oprócz rachunków, opłat do spółdzielni i kosztów drobnych napraw, które będę zbiorczo nazywać kosztami użytkowania, zmuszeni są płacić haracz nazywany odstępnym lub czynszem dla właściciela. Od wielu lat miesięczny koszt wynajmu kawalerki, zaspokajającej, od biedy, potrzeby mieszkaniowe małżeństwa z małym dzieckiem, oscyluje w Krakowie około minimalnej pensji, z czego koszty użytkowania stanowią zaledwie około 25%. Resztę bierze do kieszeni właściciel – i to najczęściej nie właściciel mieszkania, a właściciel kredytu na to mieszkanie.
Jest zrozumiałym, że bank nie da kredytu każdemu – nie będę rozwodzić się na ten temat. Prowadzi to jednak do absurdalnej sytuacji – ludzie, których nie stać na kredyt, z powodzeniem latami spłacają kredyty cudze. Kredyty tych, których ponoć stać.
W ciągu ostatnich sześciu lat wydałam na wynajem blisko 100 000 złotych, z czego około 75 000 do kieszeni ludzi, którzy się na tym wzbogacili. Ilu młodych, w tym małżeństw z dziećmi, nie jest w stanie w żadnym rozsądnym czasie odłożyć na wkład własny, bo muszą spłacać kredyt komuś? Gdzie jest sprawiedliwość w układzie, w którym odkładać na własne mieszkanie wolno ci dopiero wtedy, gdy spłacisz ratę cudzego, że też nie wspomnę już o patologii sytuacji, w której kredyt na 30 lat jawi się człowiekowi jako wybawienie?
- No okej, weźmiesz kredyt, rata podskoczy dwukrotnie, nie będzie cię stać na spłatę, co wtedy zrobisz? – pytają ludzie, zdający się retorycznie sugerować, że wynajmowanie mieszkania jest opcją w jakiś sposób bezpieczniejszą, pozbawioną ryzyka, które niesie związanie się wieloletnim kredytem. W takim rozumowaniu kryje się milczące założenie, że wynajem jest dobrowolnym wyborem, a najemca, w ostateczności, zawsze może wrócić na garnuszek mamusi. Problem w tym, że są to pobożne życzenia. Jeśli jedziesz bez takiego koła zapasowego, wzrost stóp procentowych odbije się na tobie w dokładnie taki sam sposób, bez względu na to, czy będziesz kredytobiorcą, czy najemcą mieszkania innego kredytobiorcy.
Najemcy bez koła zapasowego – tak nazywam tych, dla których wynajem jest jedyną opcją. A jest ich sporo, bo kryteria przydziału mieszkań socjalnych i komunalnych są bardzo wyśrubowane, abstrahując od tego, że takich lokali zwyczajnie brakuje i nawet uprawnieni czekają na nie latami. Najemcy bez koła zapasowego są grupą społeczną, na którą spada całe ryzyko związane z kredytami zaciąganymi przez ludzi, którzy mają gdzie mieszkać. Mieszkanie jako inwestycja – tak pięknie nazywa się lichwę we współczesnym wydaniu. Wykładasz 20% wartości mieszkania, a resztę latami dokłada ci ktoś, kogo nie stać i może nigdy nie będzie stać na wzięcie chociażby własnego kredytu, nie mówiąc już o kupnie mieszkania, właśnie dlatego, że płaci za twoje. Niezły pomysł na biznes, nie? Mieszkałam kiedyś na osiedlu w całości wykupionym przez jedną lichwiarską rodzinkę.
W społeczeństwie bardzo niska jest świadomość tego, czym jest lichwa, i że potępienie dla tej praktyki ma swą genezę we wszystkich największych religiach świata. Najbardziej rygorystycznie zakazu lichwy przestrzega islam, definiując ją jako czerpanie zysków z niematerialnych źródeł, co sprawia, że banki islamskie, oparte na prawie szariatu, nie uznają w ogóle czegoś takiego jak dług kredytowy, oprocentowanie i odsetki. Również w chrześcijaństwie tradycja potępienia lichwy sięga starożytności. Sobór laterański II (1179) zakazywał nawet chrześcijańskiego pochówku lichwiarzy, a sobór wienneński (1311-1312) obejmował ich ekskomuniką. Choć w XIX wieku stanowisko Kościoła Katolickiego w tej sprawie stało się łagodniejsze – stwierdzono, że ze względu na czasy, w jakich przyszło nam żyć, lichwa może być tolerowana – praktyka ta nigdy nie została uznana za moralną.
Istotą lichwy jest wykorzystanie przymusowej pozycji słabszego do zawarcia umowy o świadczenie niewspółmierne do udzielanego świadczenia i czerpanie korzyści z jego gorszej pozycji finansowej. Jako przymusową pozycję rozumie się sytuację, która zmusza stronę słabszą do całkowitego podporządkowania się warunkom stawianym przez silniejszego, nie dając jej żadnej realnej alternatywy. Te trzy warunki muszą być spełnione łącznie, by mówić o lichwie: czerpanie korzyści z różnicy pozycji finansowych, przymusowe położenie jednej ze stron, niewspółmierność świadczeń.
W przypadku najemcy bez koła zapasowego, dwa pierwsze punkty w oczywisty sposób są spełnione. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że człowiek, którego jedyną alternatywą dla wynajmu jest bezdomność, znajduje się w przymusowym położeniu. Ktoś mógłby się zastanawiać, czy aby na pewno ma tutaj miejsce niewspółmierność świadczeń. Polskie prawodawstwo, choć definiuje występek wyzysku w oparciu o to właśnie pojęcie, pozwala przecież legalnie działać ludziom wynajmującym mieszkania w zamian za spłatę ich kredytów.
Ciężko jednak na powyższe pytanie nie odpowiedzieć twierdząco. Świadczeniem współmiernym do spłaty kolejnych rat kredytu, a to właśnie robi za kredytobiorcę najemca, jest nabywanie lokalu, a nie nabywanie prawa do przebywania do w nim przez kolejny miesiąc. Najemca może spłacić nawet i połowę mieszkania, a w każdej chwili usłyszeć, że do końca miesiąca ma go w lokalu już nie być – tak działa miesięczny okres wypowiedzenia. Wydaje mi się, że banki nie traktują w ten sposób swoich kredytobiorców.
Zaraz, zaraz, oburzy się ktoś. Przecież kredyt i najem to zupełnie inne instytucje, jaki jest sens tego absurdalnego porównania? Ano taki, że i w jednym i w drugim przypadku dostajesz za pieniądze w użytkowanie coś, co do ciebie nie należy. W pierwszym przypadku – jeszcze nie należy, w drugim – nigdy nie będzie należało, a ta różnica bierze się wyłącznie z pozycji finansowej, z której startujesz. Za takim samym wkładem finansowym stoją różne świadczenia – abstrahuję tutaj od oceny, czy sam kredyt jest świadczeniem lichwiarskim czy nie – a więc wynajem mieszkania za spłatę raty kredytu nie może być uznany za świadczenie współmierne do usługi.
O patologicznej sytuacji na rynku mieszkaniowym można by pisać bardzo długo, zwłaszcza w obecnej sytuacji uchodźczej. Standardem stały się umowy najmu okazjonalnego, dające landlordowi prawo wypowiedzenia w trybie natychmiastowym; wynajęcie mieszkania przez matkę z dzieckiem graniczy z cudem – wszak dziecka nie można eksmitować na bruk; a obejrzenie mieszkania polega na tym, że wraz z tobą przychodzi grupa innych zainteresowanych i oglądasz, ale jak skaczą sobie do gardeł, licytując się, kto da więcej za te dwadzieścia metrów.
Czy uważam, że każdemu należy się mieszkanie, i że mieszkanie nie powinno być towarem? Nie. Uważam jedynie, że nikomu nie należy się prawo do nabywania tego ani żadnego innego towaru za śmieszną kwotę i wykorzystywania przymusowego położenia innych, by spłacili mu resztę. Wynajem mieszkań powinien być dozwolony wyłącznie w zamian za koszty użytkowania, a wszelakie „inwestycje” polegające na zaciąganiu kredytów i żerowaniu na cudzej słabszej pozycji finansowej - zdecydowanie tępione. Dobrze by było również, gdyby Kościół Katolicki, którym często wycierają sobie gęby wszelakiej maści wolnorynkowcy, odkurzył swoje nauczanie w tej kwestii.
Łucja Dzidek
Monika Dębek - Śląscy Rycerze – Agnieszka Grabara
Śląska ziemia można poszczycić się nie tylko jej wyjątkowymi synami, ale także córkami. Wiele kobiet z Górnego Śląska można zaliczyć do wybitnych. Agnieszka Grabara urodziła się w 1900 r. w dzisiejszej dzielnicy Zabrza. Jej ojciec był kowalem, a matka pochodziła z domu Kaworek. Agnieszka już od dziecka była szykanowana w szkole, ponieważ jej w domu mówiono w języku polskim. Niemieckie dzieci oraz ich rodzice w sposób pogardliwy nazywali ich „Polnische Bande”. Agnieszka jednak, dzięki tym cierpieniom, czuła jeszcze większe przywiązanie do polskości. Aktywnie działała w Towarzystwie Śpiewu „Słowiczek” i Towarzystwie Oświaty na Śląsku im. św. Jacka, które znajdowało się w bytomskiej dzielnicy Karb. Mając dziewiętnaście lat, została zaprzysiężona w Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska. Razem z matką oraz młodszą siostrą Gertrudą czyściły broń dla Powstańców Ślaskich, której składowisko znajdowało się w ich domu. W I powstaniu śląskim był łączniczką. Przedostała się do więzienia w Bytomiu, gdzie sporządziła listę więźniów, którą następnie przechowywała. 3 maja 1920 r. uczestniczyła w manifestacji propolskiej w Bytomiu. Gdy wybuchło II powstanie śląskie, zgłosiła się do niego jako sanitariuszka. Podczas kampanii plebiscytowej na Górnym Śląsku agitowała za Polską w Szczedrzyku i Wójtowej Wsi, które znajdują się na Opolszczyźnie. Opiekowała się emigrantami z Niemiec, których przywożono na głosowanie. Nie miała żadnych wątpliwości i dylematów, gdy wybuchło III powstanie śląskie. Była sanitariuszką w 1. baonie pułku bytomskiego Czesława Paula. Wzięła udział m.in. w krwawych walkach o Górę św. Anny. Pozostawiła po sobie wspomnienia z okresu powstań opatrzone pięknymi rysunkami. Gdy Górny Śląsk został podzielony, została wysiedlona przez Niemców ze swojego rodzinnego domu i zamieszkała w Mysłowicach. Tam ukończyła kurs nauczycielski. W latach 1922-1927 pracowała jako nauczycielka w Janowie, a od 1927 do 1939 w Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach. Należała do Związku Powstańców Śląskich i Towarzystwa Teatralnego „Opolanka”. Okupację niemiecką przetrwała pracując fizycznie w Nowym Targu. W 1945 r. zamieszkała w Opolu. Zmarła 3 lutego 1989 r. Miejsce jej pochówku nie jest znane. Za swoją waleczność została odznaczona m.in. Śląskim Krzyżem Powstańczym i Medalem Niepodległości.
Monika Dębek