Szturm1

Szturm1

Opuszczone miasta, brak perspektyw na przyszłość, bezrobocie, problem komunikacyjny –  to nie są wizje z przeszłości, ale obecne kłopoty, z jakimi mierzy się wielu Polaków. Niechętnie jednak zaglądamy w takie obszary, jeszcze niechętniej o nich mówimy i piszemy. Nie wspominając już o tym, że takiej Polski na Wiejskiej, w Warszawie, praktycznie nikt nie widzi i nie chce widzieć. Wieżowce zachodnich korporacji dość dobrze ukrywają taki stan rzeczy i odgradzają duże miasta od reszty.  Znaleźli się jednak tacy, którzy mierzą się z tymi wyzwaniami. Jedną z tych osób jest Magdalena Okraska.

 

W naszym środowisku znana przede wszystkim jako żona Remigiusza Okraski związanego z „Nowym Obywatelem”. Łamiąc jednak szkodliwe stereotypy jakoby kobieta musiała się określać na tle mężczyzny, chętnie przedstawię w kilku słowach autorkę reportażu „Nie ma i nie będzie”. Okraska jest etnografką, nauczycielką, a jak sama o sobie pisze „zwykłą dziewczyną z prowincji. Od kilkunastu lat działa społecznie dla wspólnego dobra w stowarzyszeniach, nieformalnych organizacjach i związkach zawodowych. Wspiera każdą walkę i strajk skrzywdzonych. Mieszka w Zawierciu.”  Dość głośno było również o jej słowach z 2019 roku podczas wyborów: „Mam poglądy lewicowe. W niedzielę zagłosuję na PiS". W zasadzie oboje z mężem potrafią z niezwykłą precyzją wytknąć wszystkie błędy nowoczesnej, liberalnej, bananowej lewicy.

 

Mnie przede wszystkim zainteresowała jako reportażystka, która świetnie rozumie problemy polskiej prowincji. Pierwszy raz spotkałam się z jej piórem w 2018 roku przy książce „Ziemia jałowa. Opowieść o Zagłębiu”.  Opisuje w niej Zagłębie Dąbrowskie – wyludnione po likwidacji fabryk miasta, ruiny zakładów, zdewastowane centra i opuszczonych ludzi. Na ziemi jałowej, niczyjej, gdzieś pomiędzy Śląskiem a Małopolską. Rozlicza tzw. transformację bardzo celnie, bez ozdobników i przesady. Pokazuje stan naszego państwa, z którym nikt nie chce się zmierzyć. 

 

Podobnie jest zresztą w najnowszym reportażu pt. „ Nie ma i nie będzie”. Jak czytamy w zapowiedzi: „To nie jest podróż śladem Polski B czy Polski C, bo nie ma sensu dodawać kolejnych liter. To po prostu Polska - oszukana przez Balcerowicza, zachłyśnięta wczesnym kapitalizmem, łatana bez ładu i składu przez kolejne ekipy polityczne. W "Nie ma i nie będzie" autorka jedzie do miast, o których wszyscy słyszeli, ale nikt ich nie odwiedza. Pyta o przemysł, pracę, ale przede wszystkim po prostu o życie. Opowiada o Polsce, która tkwi pomiędzy dawnym a nowym.” I właśnie te najzwyklejsze rozmowy z mieszańcami miast, są najcenniejsze w tym reportażu. Zwykli ludzie, którzy zmagają się z niezwykłymi rzeczami. Niezwykłymi, ponieważ nie do pomyślenia jest, że są jeszcze miejscowości, w którym pójście do lekarza czy dostęp do komunikacji jest praktycznie na zerowy poziomie. Nie raz słyszałam, że skoro linie są nierentowne to trzeba wszystko pozamykać, a ludzie niech sobie jeżdżą na rowerze. Takie właśnie rady dają politycy. Urodziłeś się na takim terenie to masz problem, radź sobie sam.  Okraska wychodzi do tych ludzi i słucha tego, co mają do powiedzenia, a nam przedstawia ten świat w całym jego wymiarze. 

[FRAGMENTY]

 

Nie wiem, czego szukam, przez przynajmniej jedną trzecią czasu właściwie niczego. Chcę po prostu zobaczyć, dotknąć, zaciągnąć się zapachem tych konkretnych osiedli. Posłuchać, o czym mówią ekipy rozpijające pół litra i radlery na murku, albo co krzyczy z balkonu niespecjalnie trzeźwy człowiek. Noc nadaje kształtom miękkość, chowa brzydsze, oświetla tylko niektóre punkty. Przede mną nic jednak nie trzeba chować, bo lubię słowiańską pstrokaciznę, zamęt, hałas i ten wałbrzyski palimpsest.

 

Nigdy nie interesowała mnie Polska sukcesu.  Sukces zawsze ma swoich piewców, łatwo go opisać. Zamiecie się pod dywan kilka niewygodnych szczegółów i wychodzi zgrabna historia nieprzerwanego rozwoju – kupił, przejął, zarobił, otworzył, udało mu się. Sukces nie jest opowieścią, której brak tuby i platformy. Jest mnóstwo chętnych, by o nim mówić. Porażka ma wiele ojców i matek – albo nie ma żadnych. Bywa uznawana za chorobę zakaźną. Można ją opisać, ale najlepiej nie wchodzić zbyt głęboko w ten świat, bo i tak nic się nie da zrobić.

  

Nie do końca wiem, w jaki sposób pisać i mówić o bolesnej, wyniszczającej likwidacji przemysłu, by uniknąć okrągłych eufemizmów, które nawet po dwudziestu czy trzydziestu latach nie wydają się adekwatne ani uczciwe. Te wszystkie „zakład zamknięto”, „przestało działać”, „zakończyła funkcjonowanie”, albo, przeciwnie, te nagrody pocieszenia: „udało się ocalić”, „udało się częściowo przywrócić”, to język kolorowych folderów, reklam i klepania się po ramionach. Mieszkańcy skrzywdzonych miast go nie używają. Mówią „zabrali”, „ukradli”, „rozwalili”. Mówią „i po co to było?”. Każdy kotlet schabowy i piwo z przyjezdnymi to osobna, osobista historia likwidacji, znikania miasta. Mają ją osiemdziesięciolatkowie, pięćdziesięciolatkowie i trzydziestolatkowie.

 

Zbiór esejów dostępny jest w księgarniach od 25 kwietnia br., wydany przez Wydawnictwo Ha!art.  Polecam.

 

  

Adrianna Gąsiorek

Zapewne każdy z nas słyszał w czasach szkolnych, na lekcjach historii, czy też w innych okolicznościach to powiedzenie. Stwierdzenie Cycerona powtarzane jest przez nauczycieli, ale również przez polityków lub inne osoby na państwowych stanowiskach.

 

Czy Historia magistra vitae est jest tylko zwykłym stwierdzeniem? Bez pokrycia w prawdziwym życiu?

 

Zdecydowanie nie.

 

Historia to jeden z przedmiotów szkolnych, który raczej nie należy do za bardzo lubianych. Pamiętam swoje czasy szkolne, gdy zbliżała się „hista” i przerażenie koleżanek i kolegów szkolnych, przed wezwaniem do odpowiedzi, przed nauczycielem, na pytania związane z wcześniejszymi zagadnieniami, poruszanymi w trakcie lekcji.

 

Pamiętam również kartkówki i sprawdziany szkolne, gdzie mało kto się na nie przygotował i większość klasy liczyła, na możliwość ściągania odpowiedzi od innych uczniów.

 

Niestety takie ignorowanie lekcji historii w szkole, sprzyja tworzeniu niewykształconych nieudaczników, nieznających nawet podstaw historycznych swojego narodu.

 

Historia nie doceniana, zrzucana na margines sprawia, że społeczeństwo nie uczy się na niegdyś popełnianych błędach i powiela je w przyszłości.

 

W polskiej szkole potrzeba wiele zmian, także w nauce przedmiotu historia. Powinno ją przekazywać się w sposób przejrzysty, klarowny, sprawiający, że młodzi ludzie będą chcieli ja coraz bardziej poznawać uwarunkowania historyczne swojego kraju.

 

Historia to spis różnego rodzaju wydarzeń, bitew, wojen, spotkań, życiorysów ludzkich. Jednak to nie wszystko. Najważniejsza jest dogłębna analiza, co było np. przyczyną porażek, danych wydarzeń, jakie były skutki i efekty wydarzeń. Ważne jest także zadawanie sobie pytań, dlaczego podejmowane były, takie a nie inne decyzje.

 

Historia ukazuje także, jakie zachowania prowadzą do zwycięstw, a jakie do porażek.

 

Niektórzy uważają, że nie obchodzi ich, to co było kiedyś, że nie jest im to zupełnie potrzebne do funkcjonowania, że skupiają się na tym, co jest teraz i ewentualnie myślą o przyszłości.

 

Pamiętajmy jednak, że istota ludzka uczy się najlepiej poprzez doświadczenie i własne błędy.

 

Warto zatem interesować się tym, jakie błędy były popełniane kiedyś przez naszych przodków, co robili źle, a co dobrze.

 

My jako nacjonaliści także tworzymy własną historię, mówią już o nas, będą także nas wspominać za ileś lat.

 

Często nie jesteśmy nawet świadomi, jak to, co działo się kiedyś, ma wielki wpływ, na to, co jest obecnie. Bez znajomości historii, nie będziemy jednak w stanie dojść do odpowiednich wniosków i znaleźć łańcucha przyczynowo – skutkowego.

 

Historia pomaga nam także w naszym, zwykłym, prywatnym życiu. Nie będziemy powtarzać starych błędów, pamiętając o tym, co było kiedyś, wydarzeniach w czasach dawnych lub tych bardziej bliskich. Jej znajomość może sprawić także, że ciężej będzie nami manipulować i zakłamywać i przeinaczać różnego rodzaju fakty.

 

Znajomość historii pomaga nam także w przetrwaniu. Dzięki niej znajmy swoją kulturę, tradycję, język, wiemy jakimi wartościami kierowali się nasi dziadkowie czy pradziadkowie. Mając taką wiedzę, jesteśmy w stanie przekazywać ją przyszłym pokoleniom.

 

Można stwierdzić śmiało, nie ma historii bez człowieka i człowieka bez historii.

 

Miejmy nadzieję, że pasjonatów tej nauki z dnia na dzień, będzie coraz więcej. Pomagajmy naszym młodym bliskim, w rozwijaniu tej pasji i strzeżmy przed samozniszczeniem.

 

Niech historia nie będzie niechcianym przedmiotem w szkole, udręka czasów młodości, ale prawdziwą pasją na całe życie.

 

 

 

Monika Dębek

 

Podczas gdy u naszych sąsiadów wybuchają bomby, my jesteśmy bombardowani Putlerem w internecie. Nagłówki artykułów, memy i grafiki budują światopogląd społeczeństwa. Po agresji zbrojnej na Ukrainie Vladolfem Putlerem przyjęto nazywać prezydenta Rosji.  Władimir Władimorowicz nagle stał się współczesnym odpowiednikiem Kanclerza III Rzeszy. Analizując połączenie nazwisk dwóch wspomnianych przywódców nagle w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka wskazująca na błąd logiczny. Czerwony w tym wypadku jest słowem kluczowym.  Lewicowe doktryny : komunizmy, socjalizmy , socjaldemokracje przyjęliśmy utożsamiać z czerwienią .  Czyżby ?  Jak to możliwe, że ktoś nazywa brunatnym byłego funkcjonariusza  KGB ? Według Wikipedii neologizm „Putler” był popularyzowany już w 2009 r. przez Komunistyczną Partię Federacji Rosyjskiej . Można wywnioskować, że konflikty na lewicy nie są niczym nowym. Stalin nienawidził Trockiego, Bierut zwalczał Gomułkę, a za czasów republiki Weimarskiej komuniści okładali kuflami socjaldemokratów w  berlińskich piwiarniach. Mało tego – jeśli Stalin chciał pozbyć się jakiegoś bliskiego partyjnego towarzysza,  to zarzut szpiegostwa na rzecz nazistów był zawsze skuteczny.  Postaram się udowodnić , że  czerwoni nie przefarbują tak łatwo swojego krewniaka i nie zrzucą wszystkiego na mityczny faszyzm.

 

Zacznijmy od początku –Spiridion Putin czyli dziadek Władimira, był  podobno kucharzem Lenina,  a następnie nawet samego Stalina. Co prawda wielu historyków neguje ten fakt, jednak sam Putin chwalił się, że jest to jakoby prawda. Ojciec Putina był funkcjonariuszem NKWD .Co prawda Historycy sprzeczają, się czy był to jego biologiczny ojciec , jednak wychował on Władimira na oficera KGB. W okresie destalinizacji Putin będąc jeszcze dzieckiem  wyjął ze śmietnika portret Stalina i umieścił go na ścianie oddając mu hołd.  Mały Wołodia mimo niepozornego wyglądu okazał się być twardym chuliganem. Treningi Judo i bójki uliczne były chlebem powszednim. Komunistyczna rodzinka, sowieckie tradycje i budowanie charakteru poprzez sport pomogły Putinowi w wstąpieniu do KGB i  osiągnięciu sukcesów zawodowych. Jako oficer KGB trafił do Wschodnich Niemiec i wcale nie przeszedł tam żadnej przemiany na neonazistę, za to chodzą słuchy o jego kontaktach z lewacką organizacją terrorystyczną RAF.  RAF czyli skrót od Rote Armee Fraktion-Frakcja Czerwonej Armii. Nawet w Polsce wszelkiej maści antyfaszyści lubili biegaćz  logiem RAFu  umieszczonym na różnych częściach brudnej odzieży.  Lewicowych terrorystów sponsorowało oczywiście ZSRR. Następnie Putin wrócił z Drezna do swojej sowieckiej ojczyzny. Związek Sowiecki jednak rozsypał się na kawałki. Wiele byłych tak zwanych  republik radzieckich odłączyło się od Matuszki Rosiji. W samej Rosji doszło do demokratyzacji władzy. Pijaczek Jelcyn jaki był, taki był, ale nie negował zawzięcie stalinowskich zbrodni.   Pominę już te wszystkie mafijne machlojki i kombinację, którymi Putin doszedł do władzy i przejdę do jego rządów. Władimir Władimirowicz dochodząc do władzy cofnął wszelką demokratyzację. Jak za komuny istnieją tylko państwowe media, które głoszą jedyną prawdę. Mogliśmy się dowiedzieć min. że Polska wywołała II wojnę światową – to samo twierdził Stalin w 1939 r. Współczesne rosyjskie filmy chwalą bohaterstwo armii czerwonej i partyzantki Zoi. Negowanie zbrodni sowieckich znów stało się standardem.  Elektorat Putina, to oczywiście w większości proletariat. Większość Rosjan dobrze ocenia dziadka Józka . Dziadek wygrał II wojnę światową, a przy okazji ma na koncie miliony ofiar, ale kogo to interesuje skoro największym wrogiem i tak są mityczni faszyści.  Pół biedy jakby Putin zaprzestał na tej postsowieckiej otoczce. Postanowił on jednak wskrzesić na nowo ZSRR pod względem terytorialnym. Najpierw była Czeczenia, później Gruzja, w 2014 okroił Ukrainę, groźne spojrzenia w kierunku państw bałtyckich , a obecnie postanowił zająć całą Ukrainę. Jak oficjalnie tłumaczy się Putin ze swojej agresji ? Otóż Rosjanie i Ukraińcy to podobno jeden naród(sowiecki ? ) . Ponoć na Ukrainie szaleją faszystowskie rządy i dobrzy Rosjanie wkroczyli aby wyzwalać i denazyfikować swoich braci. Wojna jednak nie przebiega pomyślnie. Rosyjscy żołnierze myśleli, że będą witani kwiatami, ale nieoczekiwanie ukraińscy bracia otworzyli ogień. Przestarzałe radzieckie czołgi T72 stanęły w płomieniach, więc sołdaci tak jak ich dziadkowie zaczęli gwałcić kobiety, zabijać dzieci i kraść wszystko co można unieść.  Rakiety Iskander spadają na ukraińskie  szpitale i przedszkola.  Minister Ławrow twierdzi za każdym razem, że to nie był szpital tylko sztab dowodzenia pułku Azow (faszyści!). Kremlowska telewizja twierdzi oczywiście, że wszystko idzie pomyślnie i z zgodnie z planem, tak jak to twierdziła stalinowska propaganda na przełomie czerwca i lipca 1941 r.  Prawda jest trochę inna – brak zaopatrzenia, paliwa i jedzenia. Morale na poziomie zerowym, więc za oddziałami frontowymi czają się jednostki specjalne, które poganiają sołdatów strzelaniem im  w plecy. Znamy to wszystko z historii...
Z drugiej strony ktoś może zapytać co ma wspólnego Putin z komunizmem, skoro w w jego państwie panuje  rozwarstwienie społeczne i władza oligarchów handlujących z zachodem ?  No cóż... Teorie Marksa to utopia,  nie można ich wszystkich wprowadzić w życie. Pewnym jest, to że Władimir Putin wywodzi się od czerwonych i nie jest jakimś tam nowym mitycznym Adolfem Hitlerem.   

 

W celu udowodnienia mojej tezy przedstawię wybrane elementy z życiorysu kanclerza III Rzeszy. Będziemy mogli zobaczyć przede wszystkim różnice.
Ojciec Hitlera był prostym urzędnikiem w małym austriackim miasteczku. Młody Adi nie chciał iść śladami ojca, za to marzył o karierze artysty w ogromnym Wiedniu. Mały fajtłapa nie był typem chuligana, gdyż za każdą psotę dostawał ostre lanie od srogiego ojca. Za to matka i starsza siostra dmuchały i chuchały na cherlawego chłopca. Hitler nie oddawał hołdu portretom cesarza Franciszka Józefa, ani nigdy nie chciał wskrzesić Austro – Węgier. Będąc Austriakiem został niemieckim nacjonalistą. Cała historia ludzkości potoczyłaby się inaczej gdyby Adolf Hitler zgodnie ze swoimi marzeniami mógł studiować malarstwo. Niestety jego szkice i akwarele zostały ocenione zbyt słabo dlatego nie dostał się do odpowiedniej szkoły i skończył jako wiedeński wygłodzony włóczęga. Niespodziewanie wybucha Wojna  Światowa. Adolf Hitler wstąpił do armii, niestety o stopniu oficera mógł również tylko pomarzyć. Po przegranej wojnie zapisał się do kanapowej kilkunastoosobowej partii , która również nie wróżyła żadnych sukcesów. Nagle coś się wydarzyło, nieudacznik niemający znajomości ani pieniędzy rozkręca partię i robi karierę. Kluczem okazał się jego talent oratorski. Dopiero później wielcy kapitaliści zaczęli sypać markami co umożliwiło przejęcie władzy. Elektorat Hitlera był mieszanką od  proletariatu po  burżuazję. Powstanie III Rzeszy doprowadziło do wywrócenia wszystkiego do góry nogami. Hitler odciął się od Weimaru, ale do cesarstwa też nie zamierzał nawiązywać.  Zbudował swój własny system totalitarny. Już na tym etapie możemy stwierdzić, że życiorysy i portrety psychologiczne naszych dwóch postaci bardzo się różnią. O ideologii nazistowskiej  nie zamierzam się rozpisywać, bo i tak w szkołach  o wiele więcej godzin poświęca się na omawianiu zbrodni niemieckich niż  komunistycznych. Przejdźmy do sposobu prowadzenia wojny przez Hitlera. Niemcy nie zamierzali nikogo denazyfikować . Hitlerowcy nie twierdzili, ze Polacy i Niemcy to jeden naród. Żołnierzom Wehrmachtu nikt nie wbijał do głów propagandy, że będą witani kwiatami przez Polaków. Propaganda za to była odwrotna – Polacy to zawzięci i niebezpieczni wrogowie! Dzięki temu niemiecki żołnierz był od początku nastawiony na walkę. Morale żołnierzy do 1943 były niezachwiane . Niemieccy oficerowie zazwyczaj ostro karali swoich żołnierzy za gwałty. Oczywiście nie chodziło o współczucie dla biednych Polek czy Francuzek, ale o kwestie rasowe i unikanie chorób zakaźnych.
Zaopatrzenia Wehrmachtu w początkowym etapie wojny było majstersztykiem pod względem logistycznym. Pantery i Tygrysy były innowacyjnym czołgami jak na swoją epokę . Mimo iż wojna przez Niemców została przegrana, to byli w stanie zająć w kilka tygodni taki duży kraj jak Francja. Adolfowi Hitlerowi w podboju Europy pomagali realni sojusznicy. Dla porównania Putin od 8 lat próbuje bezskutecznie zająć Ukrainę i nawet Łukaszenka nie chce się w pełni zaangażować jako sojusznik.

 

Jakie, więc są podobieństwa między Hitlerem i tak zwanym Putlerem? Jednego i drugiego możemy zaklasyfikować jako dyktatora . Obaj również podjęli się agresji zbrojnej na sąsiednie narody. Wsio. Putinowi bliżej do Stalina. Całe szczęście nie jest on ani tak inteligentny, ani nie ma tak wielkiego rozmachu i miejmy nadzieję, że jego koniec jest już bliski. 

 

Szacuje się, że komunizm  pochłonął 100 milionów ofiar. System te rozprzestrzenił się na całym świecie jako ideologia internacjonalna i zawsze był zapalnikiem konfliktów zbrojnych. Ten zbrodniczy system istnieje w niektórych państwach do dnia dzisiejszego. W wielu państwach pozostawił on swoich pogrobowców . Narody Europy Środkowej mimo upadku żelaznej kurtyny cierpią do dnia dzisiejszego z powodu zacofania gospodarczego . Lewicowa propaganda zawsze będzie zrzucać winę na ponadczasowy faszyzm. 

 


Radosław Biały

 

„Gierek” w reżyserii Michała Węgrzyna wszedł do kin w styczniu. Obejrzenie tego filmu nie było dla mnie sprawą priorytetową, dlatego zrobiłem do dopiero w kwietniu za pomocą Netflixa. Tytuł mojej recenzji nawiązuje do największej bolączki polskiej kinematografii, czyli upychania od wielu lat tych samych aktorów do kolejnych nowych produkcjach. Odtwórca głównej roli Michał Koterski polskim widzom jest znany z pewnej kultowej sceny z komedii „Dzień Świra”. Małgorzata Kożuchowska, która zagrała żonę Gierka kojarzy nam się z serialem „M jak Miłość”. W świadomości przeciętnego Kowalskiego niektórzy aktorzy wręcz zrastają się ze swoimi rolami. Z tego względu producenci filmu mieli już na wstępie problem. Chciano filmu podniosłego, lecz widzowie patrząc na Gierka mieli w swojej głowie niezdarną odmianę czasownika posiłkowego „to be” . Ja osobiście czekałem kiedy Hanka Mostowiak (Gierkowa) wjedzie autem w kartony. Do kompletu brakuje tylko Ferdka Kiepskiego. Byłbym zapomniał – Andrzej Grabowski również zagrał Edwarda Gierka, ale w innej produkcji... Zamiast biograficznym film Węgrzyna powinien nazywać się wybielającym. Dowiadujemy się, iż I sekretarz KC PZPR nie był wcale złym komunistą. Polskie biografie ogólnie są dziwne. Z filmu „Jak pokochałam gangstera” dowiedziałem się, że Nikoś nie był nigdy gangsterem. Nie widziałem i boję się zobaczyć „Zenka”, bo jeszcze dowiedziałbym się, że Martyniuk nie był nigdy piosenkarzem Disco Polo...Tyle na wstępie i ostrzegam, że w dalszej części mogę trochę spojlerować.

Ramy czasowe filmu to okres sprawowania przez Edwarda Gierka funkcji I sekretarza KC PZPR i jego internowania. Jeśli celowym założeniem było ukazanie Gierka jako osobę nieskazitelnie dobrą i jednocześnie dziecinnie naiwną, to Koterski świetnie się do tego nadał. Rola Kożuchowskiej jest drugoplanowa – opiekuńcza żona czekająca z obiadem i pocieszająca mężusia, żeby nie przejmował się kosmicznym zadłużeniem Polaków. Fabuła oparta na taniej przewidywalnej intrydze. Gierek był dobry, ale wszystkie złe rzeczy działy się za sprawą innych. Zadłużenie było winą nieuczciwych zachodnich banksterów, którym dobrotliwy Edzio zaufał i brał pożyczki miliardami. Oczywiście chybione inwestycje nie były winą niekompetencji I sekretarza. Natomiast za podwyżki i strajki odpowiadali jego konkurenci, którzy podsuwali mu celowo złe pomysły. Jaruzelski zagrany przez Antoniego Pawlickiego jest przedstawiony jako największy wróg i rywal Gierka. Filmowy generał bardziej kojarzy się z zawistnym nerdem niż z czerwonym generalissimusem wyczytującym stanowczym tonem komunikat o wprowadzeniu stanu wojennego. Według twórców filmu towarzysz Edward chciał uniezależnić Polskę od ZSRR. Jaka była prawda ? Wielu historyków twierdzi, że Gierek był bardziej zaufanym człowiekiem Moskwy niż rzeźnik Gomułka. Faktem jest, że Gierek odznaczył Breżniewa Krzyżem Virtuti Militari. Za Gierka powstało kolejowe połączenie szerokotorowe z Górnego Śląska do ZSRR. Przede wszystkim Edward Gierek został komunistą już przed wojną. W latach 30-tych czerwoni aktywiści byli fanatycznymi komunistami, a nie jakimiś pragmatykami. Zabiegów ocieplających jest jeszcze więcej. Polacy otrzymali Fiata 126p, fabryki i mieszkania. W latach 30-tych pewien austriacki malarz dał Niemcom pierwszego Volkswagena. Z tą różnicą, iż Garbus był bardziej zaawansowany technicznie, jak na swoją epokę i nie był produkowany na obcej licencji. Natomiast jeśli chodzi o czasy, kiedy u nas królowały maluchy, to na zachodzie jeździły Mercedesy i BMW. W latach 70-tych identyczne nowe osiedla i fabryki powstawały w każdym państwie bloku wschodniego. Czynnikami wpływającymi na urbanizację i uprzemysłowienie były: nagły przyrost naturalny, oraz globalny rozwój techniczny. Bez Edwarda Gierka blokowiska tak czy inaczej musiałyby powstać. Teraz zastanówcie się, czy na pewno mamy za co dziękować. Zakończenie nie zaskakuje – biedny Edzio zostaje wygryziony przez spiskowców i staje się schorowanym męczennikiem. Inne aspekty filmu również bardzo słabe. Niedbała scenografia, oraz brak plenerów powodują, że nie czujemy klimatu lat 70-tych.

Krytycy nie pozostawiają na filmie suchej nitki. Nic dziwnego. Laurka dla Edzia w postaci tej produkcji również budzi u mnie obrzydzenie. Zastanawia mnie w jakim celu została użyta ta wybielająca propaganda. Czy chodziło tylko o czysty populizm wymieszany z ignorancją? Ktoś może myślał, że taki wizerunek Gierka się sprzeda? Czy może o coś innego? Nawet jeśli pominiemy tą straszną aberrację historyczną, to i tak ten film okazuje się być ogólnie słaby.

 

Radosław Biały 

 

niedziela, 01 maj 2022 18:03

Grzegorz Ćwik - Duch roku 34

Narodowy radykalizm powstał nie jako fetysz czy zachcianka grupki zapaleńców. Powstał, gdyż istotny byt polskiego Narodu był coraz bardziej zagrożony, a dotychczasowa forma myśli narodowej – liberalna, rozbrojona i nieudaczna endecja, ostatecznie wykazała swoje wypalenie i brak pomysłu na politykę. Narodowy radykalizm powstał jako odpowiedź na wyzwania swoich czasów.

 

14 kwietnia 1934 roku w gmachu Politechniki Warszawskiej działa się Historia przez duże „H”. Młodzi ludzie, studenci, o czystych intencjach, gorących sercach i jasnej wizji Polski silnej, mocarstwowej, sprawiedliwej i dostatniej dla wszystkich, spotkali się by ich dążenie przybrało konkretną formę. Ich bunt wobec bezsilności, doktrynerstwa i braku wyrazistych koncepcji trwał już od dłuższego czasu. Tego dnia miał wybuchnąć i w powodzi iskier doprowadzić do powstania Obozu Narodowo-Radykalnego i spisania jego deklaracji programowej.

 

ONR powstał jako polityczna i organizacyjna emanacja idei narodowego radykalizmu jako odpowiedź na swoje paskudne czasy. Świat, a wraz z nim Polska, trawiony był od 5 już lat przez wielki kryzys, który uwidocznił bankructwo idei liberalnych i kapitalistycznych. Wzrastały wrogie nam i pokojowi potęgi III Rzeszy i Związku Sowieckiego. Idee liberalne, pacyfistyczne a przede wszystkim marksistowskie z wolna podkopywały zdrowe filary funkcjonowania polskiego Narodu. Do tego powszechna bieda, wyzysk, nierówności płacowe i rozwojowe, problemy z mniejszościami – wszystko to tworzyło swoisty system naczyń połączonych, które składały się na wyzwanie odrodzenia narodowego, przed jakim stanęło całe pokolenie.

 

ONR to energia, młodość, najwyższa gotowość do poświęcenia, to czysty idealizm i przedłożenie Narodu nad własne, prywatne sprawy. To świadomość, że po upływie zaledwie 20 lat od wybuchu Wielkiej Wojny znów potrzeba wielkiego zrywu, niczym ten strzelecki i legionowy, by Polska ochroniła swą niepodległość i wybiła się na wielkość.

 

ONR to bezpardonowość i odrzucenie półśrodków, co wynikało ze wspomnianego idealizmu i niechęci wobec politykierstwa. ONR to romantyczna miłość do swego Narodu i Ojczyzny oraz codzienna, pozytywna praca dla tych wartości. To kolejna zresztą rzecz łącząca ducha roku 1934 i roku 1914.

 

Wbrew wszystkiemu i wszystkim, wbrew tym, którzy kalkują, liczą, są małego ducha i rozumu, wbrew tym, którzy zdradzili, wyrzekli się Ojczyzny i wybrali służbę mamonie i nieprzyjacielowi. Duch roku 34 oznaczał wierzyć, walczyć, iść do zwycięstwa tak długo, jak starczy sił.

 

Bez kompleksów, bez przepraszania za poglądy, idee, wyznawane wartości. Bez wchodzenia w żenujące sojusze i konszachty. Do tego z pełną świadomością, że nowe czasy wymagają nowych rozwiązań i nowego myślenia. To co za nami wypaliło się i wypełniło swą rolę dziejową, pora aby nowe w pełni rozwinęło swa potęgę myśli i czynu.

 

Duch roku 34 cały czas jest żywy. Jest żywy w nas, narodowych radykałach. Jest żywym, bowiem cały czas ostateczny cel – budowa Wielkiej Polski, nie został zrealizowany. Jest żywy, bowiem nasz Naród i cała Europa stoją przed wnukami wrogów, którzy w 1934 dążyli do zniszczenia Polski i Polaków. Nowa lewica, kapitaliści, liberałowie, imperialiści – wszyscy oni tak wtedy, jak i dziś stanowią śmiertelne zagrożenie dla fizycznego i duchowego istnienia narodów. 

 

Dlatego też idea narodowego radykalizmu jest niezmiennie aktualna i słuszna. To nasza broń i twarda zbroja na choroby naszych czasów. Sytuacja jest zresztą obecnie w wielu aspektach podobna do roku 1934 a agresja Rosja na bratnią Ukrainę tylko to udowadnia, że i imperializm nie stał się reliktem przeszłości. Polityka wewnętrzna również wskazuje liczne podobieństwa. Widzimy, podobnie jak zebrani w gmachu Politechniki studenci roku 34, że dotychczasowa „prawica narodowa” jest bankrutem pod każdym względem – etycznym, moralnym, intelektualnym, politycznym i doktrynalnym.

 

Ruch Narodowy i współtworzona przez niego Konfederacja to liberartiańsko-obstrukcyjna partyjka bliższa raczej Platformie Obywatelskiej niż myśli wspólnotowej. Całkowita kapitulacja ideowa przed liberałami, szuria, prorosyjskość doprowadzona do absurdu i agenturalności, antypaństwowość i nizina myśli politycznej, to właśnie definiuje to środowisko, które dziwnym trafem samo określa się jako następców endecji.

 

Naprzeciw i na przekór temu staje narodowy radykalizm. Bezkompromisowy, znający już wasze endeckie i liberalne kłamstewka i podstępy, z pełną świadomością wyzwań naszych czasów. Nie chcemy jednak bezmyślnie i epigońsko naśladować programu sprzed II wojny. Przeciwnie, od wielu lat wypracowujemy i tworzymy nowoczesną doktrynę nacjonalistyczną, uwzgledniającą wszelkie przemiany, społeczne, polityczne i technologiczne, pamiętamy o dbałości o klimat i środowisko, wyrzekamy się szowinizmu i rewizjonizmu na rzecz zdrowej współpracy europejskich narodów.

 

Myślimy trzeźwo, jasno, bez kompleksów ale i histerycznego stosunku do historii. Patrzymy przede wszystkim w przyszłość, tam bowiem kryje się nasza wielkość. Rozwijamy się dzień po dniu, bo Polska to my, a więc będąc coraz lepszymi sprawiamy, że i Polska się powoli staje lepsza.

 

Duch roku 34 żyje w nas. Ludzie, którzy zapoczątkowali nasz ruch stoją razem z nami. Tak wtedy, jak i dziś, w roku 2022 potrzeba ogromnego poświęcenia, pracy i wysiłku by udało się wreszcie przestawić Historię na odpowiedni tor.

 

Kontynuujemy tą samą walkę, jaką toczył ONR w latach 30-stych a Narodowe Siły Zbrojne w czasie II wojny oraz po niej. Jesteśmy opluwani, zwalczani i wyszydzani w ten sam sposób co nasi poprzednicy, żeby było śmieszniej często przez dzieci katów i oprawców Żołnierzy Wyklętych. Nic nas jednak nie zatrzyma ani nie sprawi, że odpuścimy i pozwoli na ostateczne zniszczenie naszego Narodu, Ojczyzny i Europy.

 

Narodowy Radykalizm to idea ciągle żywa. Choćby dlatego, że cel – Wielka Polska jest cały czas przed nami. A Wielkiej Polski moc to my!

 

 

 

Grzegorz Ćwik

 

niedziela, 01 maj 2022 17:56

Grzegorz Ćwik - Czerwona mgła

To nie jest tylko wojna o ziemie, pieniądze, władzę czy szlaki handlowe. To nie jest wojna o imperium i jego przywrócenie czy o utrzymanie wiarygodności sojuszniczej. To coś dużo większego i bardziej elementarnego, na poziomie pytania o to co jest dobre, co złe i co to znaczy właściwie być człowiekiem. To wojna o to, by pozostać wolnym, uratować swoją historię i dziedzictwo, to wojna o uratowanie człowieczeństwa i fizycznego jestestwa.

 

To dzieje się tuż za naszymi granicami, na terenach które kiedyś wchodziły w skład Rzeczpospolitej. To tam ukraińska armia i cały naród od dwóch miesięcy walczą ze złem. W tym jednym ruskie mają rację – to starcie dobra ze złem. Tylko w swej podłości i upadku nie dostrzegli, że bród i zgnilizna, którą ociekają nie jest żadnym dobrem, ale czystym złem właśnie.

 

Jest coś uderzającego w tym, że największe państwo świata nie ma nic temu światu do zaoferowania poza ropą naftową i gazem. Nie wnosi do życia kulturalnego, technologicznego czy duchowego planety jakiejkolwiek wartości dodanej. Jedynie węglowodory, które powstały z ciał zmarłych miliony lat temu gatunków. Cóż za metafora Rosji! Państwo, które istnieje dzięki oparom śmierci.

 

Pardon – jeszcze jedno Rosja niesie ze sobą, poza surowcami. Śmierć. Śmierć wszystkiego co wzniosłe, prawdziwe, piękne. Spójrzcie na pojawiające się co chwila mordy rosyjskich morderców, choćby tych z 64 brygady, którzy dokonali ludobójstwa w Buczy. Zajrzyjcie w ich oczy – nie ma tam nic, jedynie skundlona żądza niszczenia i niesienia pożogi. Nie dziwi, że Putin nadał tej brygadzie status gwardyjskiej – w końcu świetnie wykonała swoje zadanie. Zdenazyfikowała kilka tysięcy faszystów, głównie wśród dzieci, kobiet, cywili. Pamiętajcie, że w ruskiej optyce nad Wisłą mieszka 40 milionów faszystów, których także należy zdenazyfikować. Dla nich będziemy faszystami, bo mamy odwagę być wolni, mierzyć wysoko, posiadać sny, marzenia i wierzyć w to, co dla Rosji zawsze będzie nienawistne.

 

A mianowicie w prawdę, dobro i piękno. Tam, na wschodzie gdzie nie ma zwykłego powietrza, tylko kłębi się trująca, czerwona mgła, prawda równa się kłamstwu, dobrem nazywa się zwyrodnialstwo, a piękno nie było obecne nigdy. Spójrzcie co ruskie zaniosły na Ukrainę. Śmierć tysięcy bestialsko zamordowanych cywili, gwałt tysięcy kobiet wydanych na żer kadyrowskich zwierząt, zniszczenie budowanej w mozole, trudzie i niedostatku ojczyźnie. Rosjanie posuwają się w zdobytych miastach do najgorszych sukinsyństw, małostkowości i okrucieństwa. Nie tylko dlatego, że mają takie rozkazy, choć wiemy już, że mają. Także dlatego, że Rosja się nie zmienia. Ich kultura, wartości, aksjologiczne podglebie jest takie samo w czerwonym caracie, białym, putinowskim i każdym innym.

 

To podglebie nakazujące zniszczyć każdego człowieka, który nie daje się ujarzmić. Zniszczyć także w znaczeniu dosłownym – jego ciało, miejsce zamieszkania, wszystko co potomnym by mogło wskazywać, kim był.

 

Nadejście Moskwy to za każdym razem swoiste pękniecie rzeczywistości, gdy z dnia na dzień wali się cały świat i staje wobec perspektywy całkowitego wymazania. Ci, którzy nie zostaną zamordowani i zdenazyfikowani nie mogą jednak liczyć, że łatwo wrócą do bycia wolnymi. Rosyjska dusza sama umoczona w niewolnictwie, niewolnictwem definiowana i stworzona nie może znieść tego, że inne nacje i etnosy wolne są od typowo moskiewskich skaz na człowieczeństwie. Zastanawialiście się kiedyś skąd ta nieludzka, ale fanatyczna chęć do porywania ludzi tysiącami i milionami? I to niezależnie od tego, czy carat jest biały, czerwony czy jakikolwiek inny? Przecież obecnie na Ukrainie dzieje się to samo, Rosjanie na Sybir i pobliskie tereny wywieźli już 700 tys. Ukraińców? No właśnie stąd to wynika, że rosyjska dusza tkwiąc w niewoli zrobi wszystko, by w tą samą niewolę wepchnąć każdego innego. W ten sam barłóg, syf i zupełne odczłowieczenie.

 

Gdy rzeczywistość pęka trzeba mieć świadomość, że w jednym Rosjanie mają rację – to wojna dobra ze złem. Z tym, że to Rosja jest złem. Rosjanie bowiem wszystko lubią traktować w kategoriach religijnych i ostatecznych, co jest mimo wszystko niezwykle już dalekie od sposobu myślenia Zachodu. Do tego ślepa i fanatyczna wiara w oficjalna wykładnię prawdy, jaką podają kremlowscy propagandyści, w połączeniu z nihilizmem i wielowiekową tradycją odrażających i nieludzkich czynów – daje to w efekcie to, co widzieliśmy w Buczy, Irpieniu wielu innych miejscowościach.

 

Tu nie chodzi tylko o konkretne, realne i uchwytne cele polityczne. Oni doskonale wiedzą, że nie muszą nas podbić – widać to choćby w tym, jak szybko dewaluuje oficjalny cel wojny Moskwy. Nie chodzi im też ostatecznie o nasze dobra, skarby, choć po prawdzie rabują je tak samo jak w 1914, 1920, 1939 czy 1944 roku. Chętnie by nas podbili, lecz i to ostatecznie nie jest dla nich najważniejsze. Najważniejsze jest zadawanie bólu. Niszczenie. Pożoga i destrukcja. Skoro obok ich gułagu są światy zamieszkałe przez wolnych ludzi, to dla Moskwy znaczy tyle, co konieczność ich zniszczenia. Moskwa żywi się zadawaniem bólu, smakuje strach, jaki wywołuje wśród sąsiadujących z nią krajów. Dlatego nie wolno się ich bać, nie wolno okazywać wobec nich słabości, uległości, służalczości czy chęci dobijania jakichkolwiek targów.

 

Nasza broń to nasza tradycja i jej świadomość. Każdy kto podważa nasze dziedzictwo i naturalny porządek rzeczy jest de facto ich sojusznikiem. Niszczy bowiem naszą jedność, wprowadza demoralizację, pacyfizm i inne wspakulturowe elementy. A dziś musimy być silni, zjednoczeni i twardzi. Ci sami orkowie, którzy próbowali zdobyć Kijów, jutro mogą pojawić się pod Warszawą i przynieść nam to samo zniszczenie, ból i śmierć. O to im chodzi właśnie.

 

Czerwona mgła definiuje to, co znajduje się na wschód od Polski, Białorusi i Ukrainy. To więcej niż system, odrębny kod kulturowy czy różnica interesów. To wroga człowieczeństwu trucizna, która wsiąka natychmiast do krwioobiegu, wślizguje się pod czaszkę i wypala z nas życie, marzenia, dążenia, emocje i uczucie. Czerwona mgła to rzeczywistość społeczeństwa zombie, które pod płaszczykiem dobroduszności nosi krwawą żądzę zniewolenia każdego „heretyka”. Herezją jest dla nich bowiem nieuznawanie władzy Moskwy, życie inaczej niż w gułagu, zdolność do posiadania własnych przekonań. Wówczas orki zamieszkujące czerwoną mgłę, żywione wielowiekową tradycją niszczenia i mordowania, nie znają już litości i światła dnia.

 

Tam jest martwy świat, żadna żywa idea czy koncept tam nie zakwitnie. Jedynie marne próby kopiowania tego, co podpatrzono u podbitych narodów i ludów. Nasza tożsamość, historia i dziedzictwo są tu mocnym orężem, który uzupełniać powinny oczywiście drony, czołgi i rakiety.

 

Nazwano ich orkami, imieniem istot ze świata Tolkiena. Cóż za trafne porównanie. W takim razie my jesteśmy Gondorem i Rohanem, ostoją świata ludzi przed złem, degeneracją i upadkiem. Bronimy tego co czyste, prawdziwe i piękne. Orki z definicji w świecie Tolkiena były deformacją ludzkiego gatunku, zrodzone wyłącznie po to, by niszczyć, grabić i sprowadzać wszystko do swego nikczemnego poziomu.

 

To właśnie próbuje czerwona mgła zaprowadzić na Ukrainie. Na szczęście ukraińscy żołnierze, godni nazwania Rohirrimami naszego świata, dzielenia odpierają ataki orkowego świata. Ten zaś dokonuje kolejnych mordów i zbrodni nie tylko w zemście za to. Dokonuje ich bo Ukraina wybrała wolność od czerwonej mgły. Moskwa nie wybacza wolności i karać potrafi za to straszliwie. Sami znamy to z naszej historii doskonale – Katyń, Syberia, Praga, Augustów, miliony zabitych, wywiezionych, zniszczonych.

 

Czerwona mgła wsączyć potrafi się niespodziewanie w nasze dusze, ciała, zeszmacić je, tylko po to by przygotować na właściwy atak. Moskwa bowiem wie, że w równej walce nie ma żadnych szans z wolnymi i dumnymi ludźmi. Dumne chorągwie pancerne i husarskie pod Kłuszynem, polskie i sojusznicze międzymorskie pułki w 1920 roku czy obecni ukraińscy bohaterowie dają temu doskonały przykład. My Polacy, ale także Ukraińcy, Białorusini, ludy bałtyckie jesteśmy zaszczepieni przez historię na czerwoną mgłę. Znamy ją doskonale, wiemy czego pragnie, jakimi mirażami i kłamstwami się posługuje, jakimi zachętami i korupcją. I mimo, że na naszych ziemiach działa 5 kolumna Moskwy, która wyczekuje tylko przybycia wysłanników czerwonej mgły, zapominając chyba, że ci przybędą by zniszczyć także ich, to jako wolne narody stawiamy twardo tamę imperializmowi i dehumanizacji. Jesteśmy to winni naszym przodkom i dzieciom. Marszałkowi Piłsudskiemu, hetmanowi Żółkiewskiemu, księciu Poniatowskiemu.

 

Trwamy i trwać będziemy przy naszych wyznaniach – katolickiej wierze dziadów i rodzimej religii naszych słowiańskich przodków. Chronimy i kultywujemy zwyczaje, muzykę, zachowania, powiedzenia pochodzące wprost z ludowej spuścizny wielu setek lat. To poza czołgami i rakietami najdoskonalsza broń. Wiemy kim jesteśmy, jakie ma być i będzie nasz życie, stąd gotowi jesteśmy bronić tego, nawet kosztem własnych żyć.

 

Czerwona mgła może próbować wysyłać do nas swych krwawych heroldów, potwory dokonujące zbrodni jak ta w Buczy czy Katyniu. I tak nas nie złamiecie. Wiecie moskalskie psy czemu? Bo jesteśmy Polakami. Jesteśmy Międzymorzem. Poznaliśmy was aż za dobrze. Nie jesteście i nigdy nie będziecie naszymi braćmi ani przyjaciółmi. Nie będziemy z wami handlować, rozmawiać ani negocjować. Wolnym ludziom nie przystoi paktować i kłaniać się w pas temu, co jest elementarnym złem i syci się wyłącznie strachem i krwią.

 

To co spotkaliście na Ukrainie czeka was w każdym kraju Międzymorza. Będziemy z wami walczyć na każdej ulicy naszych miast, na polach, wzgórzach, w miejscach waszych desantów, na plażach i polanach, wszędzie. Nigdy się nie poddamy.

 

I wy wiecie to doskonale. Dlatego nas nienawidzicie.

 

Nasze kraje nie są idealne, są u nas ogromne rachunki krzywd. Sądzę, że nic ich nie przekreśli, a budowa lepszego jutra wymaga od nas kolosalnej pracy – i ją wykonamy. Ale w obliczu czerwonej mgły, za tę dłoń podniesioną nad Polską i Międzymorzem – kula w łeb!

 

 

 

„Dusza Rosjanina, jeśli nie każdego, to prawie każdego jest przeżarta bakcylem nienawiści i niepokoju w stosunku do każdego wolnego Polaka i do idei wolnej Polski. Oni są łatwi i zdolni do uczucia wielkiej nawet przyjaźni i będą was kochać szczerze i serdecznie, jak rodzonego brata, do chwili, nim nie poczują, że w sercu swoim jesteście wolnym człowiekiem i boicie się ich miłości, w której dominującym pierwiastkiem jest żądza opieki nad wami, inaczej mówiąc – władzy”.

 

„Bez względu na to, jaki będzie jej rząd, Rosja jest zaciekle imperialistyczna. Jest to zasadniczy rys jej charakteru politycznego. Mieliśmy imperializm carski; widzimy dzisiaj imperializm czerwony – sowiecki”.  Józef Piłsudski

 

 

 

Grzegorz Ćwik

 

ps. Tytuł i koncepcja tekstu inspirowane są oczywiście książką Tomasza Kołodziejczaka "Czerwona mgła" 

Historia zmartwychwstała. W 2022 roku nie mamy już najmniejszych wątpliwości, że „Koniec historii” Francisa Fukuyamy nadaje się tylko do kosza na śmieci. Co prawda natknąć się można po stronie liberalnej na próby zakłamywania rzeczywistości i dowodzenia, że ewentualny triumf nad Rosją będzie ostatecznym zwycięstwem liberalnej demokracji, jednak takie teorie można skwitować jedynie wzruszeniem ramion gdyż świadczą one o totalnym oderwaniu od rzeczywistości. Wróciliśmy do czasu „prawdziwych” (nie sposób w tym miejscu nie przypomnieć amerykańskiej inwazji na Irak i Jeana Baudrillarda piszącego w reakcji na przebieg interwencji, że „wojny w Zatoce nie było”) konfliktów zbrojnych a wydarzenia, które dziś obserwujemy na ekranach telewizorów i smartfonów będą w przyszłości przedmiotem nauki na lekcjach historii. Okres pomiędzy upadkiem Żelaznej Kurtyny a agresją Rosji na Ukrainę nie był końcem historii – był tylko nową la belle époque i okres ten ostatecznie dobiegł końca.

 

Inwazja rosyjska na Ukrainę ostatecznie ukazała, że „mieliśmy rację”. Na łamach Nowego Ładu Jakub Siemiątkowski pisał o tym, że środowisko Polityki Narodowej, które dziś tworzy również Nowy Ład (a które to środowisko kilka lat temu, nie jest to żadną tajemnicą, w dużej mierze składało się z osób tworzących także redakcję „Szturmu”) słusznie zdiagnozowało sytuację. „Szturm” przez lata promował ideę pojednania polsko-ukraińskiego oraz współpracę między polskimi a ukraińskimi nacjonalistami (oczywiście nie sposób w tym miejscu nie oddać honorów Jakubowi Siemiątkowskiemu, obecnemu na Euromajdanie i bardzo zasłużonemu w promocję idei dialogu polsko-ukraińskiego, aktualnemu redaktorowi naczelnemu Grzegorzowi Ćwikowi czy Witoldowi Dobrowolskiemu, który w imieniu redakcji wizytował konferencje naukowe organizowane przez Ruch Azowski i którego zasługi na tym polu są absolutnie bezsprzeczne), do dziś z ogromną satysfakcją przyznaję, że treść apelu do radnych Lwowa w obronie lwów na Cmentarzu Orląt, podpisany między innymi przez Andrija Bileckiego, pierwszego dowódcę Pułku Azow, wyszła z inicjatywy „Szturmu” i wspólnie mieliśmy okazję jako polscy i ukraińscy nacjonaliści zaapelować do polityków Swobody o odrzucenie szowinistycznej demagogii na rzecz wspólnej działalności. Jak wówczas zadeklarowaliśmy z naszymi ukraińskimi kolegami (którzy dziś, w ruinach Mariupola, skutecznie stawiają opór agresorowi) „świadomi obecnej sytuacji politycznej i społecznej nacjonaliści, z całą stanowczością potępiamy postawy wbijania klina pomiędzy naszymi narodami” gdyż „europejskie narody powinny zjednoczyć się w walce”.

 

Być może nie każdemu data 24 lutego 2022 roku wryje się w pamięć tak jak 11 września 2001, 2 kwietnia 2005 czy 10 kwietnia 2010 roku, jednak trzeba powiedzieć sobie jasno – dzień rosyjskiej inwazji na Ukrainę całkowicie odmienił sytuację w naszym regionie, a to oznacza konieczność dostosowania się do nowych okoliczności. Z tej okazji chciałbym podzielić się kilkoma refleksjami – możliwe, że budzącymi kontrowersję i sprzeciw, co jednak w pełni rozumiem i w pełni jestem przygotowany na krytykę.

 

Zacznijmy od kwestii, która jest wielce problematyczna. Moim zdaniem świadomi (i bynajmniej nie używam tego określenia by utożsamić się z wszelkiego rodzaju „świadomymi” i „wolnymi” ludźmi powielającymi różnego rodzaju spiskowe brednie) nacjonaliści muszą w szczególności dokonać takich rozważań z jednego, bardzo istotnego powodu – a jest nim instrumentalne wykorzystywanie populizmu i nacjonalizmu przez Kreml.

 

Oczywiście, Kreml w celu destabilizacji sytuacji w Europie wspiera różne mniej lub bardziej radykalne środowiska, w tym środowiska radykalnej lewicy czy ekologów, jednak trzeba powiedzieć jasno, że część prawicowych i nacjonalistycznych środowisk na Starym Kontynencie jest związana z Rosją bądź z nią przynajmniej sympatyzuje i bynajmniej tego owe formacje nie ukrywają. Można tu wskazać dwa główne środowiska – pierwsze z nich to różnego rodzaju wariaci którzy swój „nacjonalizm” tworzą na bazie wszelkiego rodzaju zwariowanych teorii spiskowych (a którzy często podkreślają swoją fascynację ideami panslawizmu oraz mniej lub bardziej wprost artykułują swoją sympatię do Federacji Rosyjskiej), drugie to mainstreamowe populistyczno-konserwatywne ugrupowania. Powiedzieć sobie należy jasno, że narodowi radykałowie nie są ani jednymi, ani drugimi. Mając jednak świadomość tego, że intencjonalnie wrogie Polsce mocarstwo wykorzystuje część środowisk narodowych do realizowania swojej polityki, musimy być maksymalnie odpowiedzialni za to, jaki tworzymy przekaz i czyje interesy realizujemy – Polski czy też jej wrogów. Nie oznacza to wcale, że zachęcam Czytelnika by zarzucił swoją dotychczasową działalność i zanegował swoje poglądy – absolutnie nie! Musimy jednak być świadomi tego, że w przeciągu ostatnich dwóch dekad nacjonaliści stali się widoczni w przestrzeni publicznej, co możemy poczytywać sobie za sukces, jednak odpowiedzialność za losy państwa (!) sprawia, że musimy rozumieć, iż pewne nasze zachowania mogłyby być wykorzystywane do tego by uderzać w wizerunek Polski. Ostatecznie nacjonalizm to idea która ma na celu realizację interesów własnego Narodu – a nie obcych mocarstw, zwłaszcza tych, które prowadzą politykę jednoznacznie agresywną wobec Polski (a jakie jest nastawienie Rosji do Polski najlepiej można zweryfikować czytając kierowane do Polaków komunikaty na stronie ambasady Federacji Rosyjskiej w Warszawie, które, delikatnie mówiąc, nie należą do najżyczliwszych).

 

Oczywiście należy też podkreślić, że wbrew liberalno-lewicowemu skowytowi Rosja nie jest państwem nacjonalistycznym, skrajnie prawicowym czy „faszystowskim” – kremlowski reżim brutalnie tępi nacjonalistów, posuwając się nawet do morderstw na więźniach politycznych. Nie należy mieć żadnych złudzeń, że Rosja traktuje nacjonalizm jako ideę, z którą autentycznie się utożsamia i która stanowi ideowy rdzeń rosyjskiej polityki, zaś nacjonalistów w państwach zachodnich wykorzystuje instrumentalnie. Paradoksalnie pro-rosyjscy „nacjonaliści” (choć niestety wskazać należy, że pojedyncze autentycznie narodowo-rewolucyjne środowiska do tego grona dołączyły – najlepszym przykładem jest tu, niestety, Forza Nuova) służą za pas transmisyjny teorii spiskowych, które nie tylko, w gruncie rzeczy, ośmieszają prawicę (podobnie jak negacjonizm klimatyczny, sprowadzając ją do anty-naukowych wariatów), ale także na szkodę interesu narodowego (czego najlepszym przykładem jest powielanie przez część środowisk narodowych narracji antyszczepionkowej, co utrudniało walkę z pandemią COVID-19, a to z kolei przełożyło się na większą śmiertelność). Posługiwanie się dezinformacją jest też zresztą skrajnie szkodliwe dla wizerunku samego nacjonalizmu – czy naprawdę tak bardzo nie potrafimy bronić naszych poglądów, że musimy sięgać po fake newsy i manipulację?

 

Daleki też jestem od wiary w to, że nacjonalista powinien wyznawać taką dość tandetną wizję solidaryzmu narodowego, w której wszyscy Polacy jako jedna rodzina i jedna, wielka biało-czerwona drużyna idą w jednym szeregu, bez względu na przekonania polityczne. Jest to, oczywiście, nieprawda a narodowi radykałowie, jako środowisko antysystemowe, oczywiście muszą ostro kontestować rzeczywistość. Należy jednak też zdawać sobie sprawę z faktu, że rosyjska agentura dąży do tworzenia jak najdalej idących sporów i podziałów w społeczeństwie i tak jak nie możemy zrezygnować z obrony fundamentalnych dla nas wartości (o czym będzie jeszcze mowa w niniejszym tekście), tak nie możemy dopuścić do tego żeby nasza działalność była jakkolwiek na rękę rosyjskiej agenturze. Znaleźliśmy się w niezwykle trudnej sytuacji i musimy zachowywać się w sposób bardziej niż do tej pory odpowiedzialny.

 

Odrębną kwestią jest fakt, że w tych oto realiach musimy skończyć z pobłażaniem dla wszelkiego rodzaju endokomuny i innych miłośników Kremla. Argument, że jesteśmy z jednego środowiska ideowego a różnimy się drobiazgami, jest nieprawdziwy. Nastawienie do państwa, które sygnalizuje wobec Polski wrogość tak daleko idącą, że swoim prowokacyjnym zachowaniem sugeruje, że byłoby zainteresowane inwazją na nasz kraj (kilkanaście dni temu z komina rosyjskiej ambasady wydobywał się dym – dla lepiej zorientowanych była to oczywista groźba, gdyż na kilka dni przed atakiem na Ukrainę Rosjanie palili dokumenty w swojej placówce w Kijowie) to nie jest drobiazg. Pospierać można się o to, czy komunikacja miejska powinna być darmowa czy też nie, a nie o to jakie powinno być nasze nastawienie do państwa, które potencjalnie może nas najechać.

 

Obiektywnie trzeba przyznać, że szeroko pojęty świat zachodni zareagował w sposób prawidłowy – liczne symboliczne gesty solidarności z Ukraińcami miały miejsce i są też bardzo istotne, jednak, przede wszystkim, Zachód zareagował szerokim wachlarzem pomocy dla Ukrainy oraz licznymi sankcjami nałożonymi na agresora. Na samą Ukrainę przybyły do Legionu Cudzoziemskiego tysiące ochotników. Jest to bardzo budująca postawa i sytuacja która pozwala spojrzeć na Zachód z większym szacunkiem niż do tej pory – nie zobaczyliśmy malowania kredkami ulic na niebiesko-żółto lecz realne działania.

 

Czy to się komukolwiek podoba czy też nie Rosja dąży do odbudowania swojego imperium, co stoi w sprzeczności z interesami państwa polskiego. W manifeście ideowym „Szturmu” odnaleźć można nasze przekonanie o tym, że zagrożeniem dla nas są tak imperializm rosyjski, jak i amerykański. Linia pisma była też, do tej pory, krytyczna wobec różnego rodzaju inicjatyw NATO. Czy się jednak to komuś podoba, czy też nie, to nastawienie musi się zmienić. Musimy pogodzić się z tym, że Amerykanie i NATO są gwarantami polskiego bezpieczeństwa.

 

Piszę to bez większej satysfakcji. Mając w pamięci to, że piszę na łamy „Szturmu” pozwolę sobie przypomnieć jak to Horia Sima opisując sytuację polskich narodowców w trakcie II wojny światowej stwierdził, że oni sami z pewnością nie czują się szczęśliwi, że w wyniku takich a nie innych niezależnych od nich wydarzeń ich sojusznikami stał się blok liberalno-kapitalistyczny, przeciw wartościom którego w okresie międzywojennym walczyli.

 

Krytyka amerykańskiej polityki zagranicznej oraz samej Ameryki jako takiej wielokrotnie pojawiało się na łamach „Szturmu”. Ameryka to państwo, które w XX wieku wyrządziło wiele zła siłom Tradycji, bombardowało Europę i Japonię, które jest strategicznym sojusznikiem Izraela i Arabii Saudyjskiej, pragnie zniszczyć Iran, ponosi współodpowiedzialność za podpalenie Bliskiego Wschodu, niesie na bagnetach neoliberalizm a ostatnimi laty również LGBT. To wszystko prawda, dokładnie tak samo jak to, że Rosja to spadkobierczyni sowieckiego imperium, które odpowiada za śmierć milionów ludzkich istnień, która, wbrew wykreowanemu wizerunkowi, jest siedliskiem moralnego upadku (statystyki dotyczące aborcji, rozwodów, ateizacji oraz wielu innych społecznych patologii wołają o pomstę do nieba), a za całe zło, którego Polska doświadczyła z rąk Sowietów, mielibyśmy być Rosji jeszcze wdzięczni gdyż „wyzwoliła nas spod faszyzmu”.

 

Nie zamierzam, niczym polscy neokonserwatyści, tworzyć wizerunku Stanów Zjednoczonych jako państwa, które reprezentuje Dobro oraz do którego polski prawicowiec ma wzdychać – tak, oczywiście, nie jest. Musimy jednak pogodzić się z faktem, że po jednej ze stron opowiedzieć się musimy, gdyż takie są reguły światowej gry. Opowiedzenie się po stronie euroatlantyckiej jest dość naturalnym ruchem nacjonalistów w regionie – Zgromadzenie Narodowe/Wszystko dla Łotwy oraz Estońska Konserwatywna Partia Ludowa, czyli formacje z państw które są jeszcze bardziej niż Polska narażone ze strony Rosji, od dawna pogodziły się z tym faktem. Tak się dziwnie składa, że formacje te promują etnonacjonalizm, odwołują się do różnych „kontrowersyjnych” elementów europejskiej historii (nie bacząc na rosyjski płacz rosyjskich antyfaszystów) oraz reprezentują zdecydowanie radykalny nurt prawicy (młodzieżówka EKRE sięga nawet do prac Juliusa Evoli) – i tym samym wydają się być bardziej ideowe niż pro-rosyjska Marine Le Pen i jej formacja która ugrupowanie swojego ojca zamieniła w centroprawicową partię przy której część gaullistowskiego mainstreamu wydaje się być bardziej sympatyczna. Żeby była jasność – wspomniane formacje z państw bałtyckich doskonale radzą sobie w krajowej polityce, nasi łotewscy koledzy są dziś w rządzie, a EKRE walczy o przejęcie władzy. Nie sposób nie przypomnieć też, że porozumienie z Amerykanami przeciw Sowietom potrafiło zawrzeć wielu europejskich nacjonalistów z Francisco Franco na czele, który zezwolił na obecność amerykańskich baz w Hiszpanii.

 

Pogodzenie się z takim stanem rzeczy może być dla wielu bardzo trudne – narodowy radykalizm to wszak romantyczna opowieść o poświęceniu rumuńskich legionistów, krucjacie hiszpańskich falangistów przeciw republikanom i odwadze żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych walczących o Katolickie Państwo Narodu Polskiego. Tak bardzo, być może z racji na fakt, że wielu z nas to wciąż osoby młode (choćby i duchem), nie chcemy jednak dostrzegać innego oblicza narodowych radykałów – rumuńskich legionistów startujących (z ogromnymi sukcesami!) w wyborach parlamentarnych czy Bolesława Piaseckiego który, bynajmniej nie z miłości do Związku Radzieckiego, postanowił współtworzyć powojenny system władzy. Łatwo jest cytować raz za razem „ani jednego głosu na jakąkolwiek partię” ale… jeśli traktujemy nacjonalizm jako coś więcej niż subkulturę i okazję do pośpiewania różnych patriotycznych piosenek podczas konsumpcji piwa (w przypadku niektórych osób – bezalkoholowego) to najwyższy czas dorosnąć.

 

Podobnie na chwilę obecną politycznym samobójstwem będzie podnoszenie tematyki Polexitu – Unia Europejska zadziałała nadzwyczaj sprawnie, zaś w opinii przeciętnego Polaka gwarantem polskiej niepodległości jest dziś szeroko pojęty „Zachód”. Unia Europejska jest elementem geopolitycznego bloku w którym Polska się znajduje i w którym, przynajmniej w tym momencie, znajdować się musi.

 

Są jednak i dobre wiadomości. Tomasz Terlikowski rzucił pomysłem by dla dobra wspólnego prawica zarzuciła agendę światopoglądową – jest dokładnie odwrotnie.

 

Wielkim zadaniem dla szeroko pojętej prawicy, nie tylko narodowej, jest dziś stworzenie narracji o tym, że tylko zgoda narodowa może nam zapewnić jedność i tym samym bezpieczeństwo, to zaś wymaga odłożenia na bok tematów światopoglądowych. W Polsce obowiązuje niemal bezwzględny zakaz aborcji, niedopuszczalna jest eutanazja oraz posiadanie środków odurzających, a środowisko LGBT mimo skutecznych działań propagandowych w społeczeństwie wciąż nie potrafi przełożyć swoich sukcesów na rozwiązania legislacyjne. W Polsce wiszą krzyże w przestrzeni publicznej, nauczana jest religia w szkołach, za obrazę uczuć religijnych można trafić nawet do więzienia. Polska pod kątem obyczajowym, jak na standardy zachodnie, jest naprawdę konserwatywnym krajem. Wielu nacjonalistów z innych państw chciałoby by w dalekiej przyszłości tak wyglądały ich ojczyzny. Doceńmy to, co mamy. W imię bezpieczeństwa i jedności narodowej – zawieśmy spory ideowe!

 

Przyjęcie ukraińskich uchodźców i udzielona im pomoc to najlepsze co mogliśmy uczynić. Jest to, oczywiście, wynik regulacji prawno-międzynarodowych, których musimy jako państwo przestrzegać (choćby po to, by również wobec nas były respektowane), jednak warto odnotować jeszcze inną, istotną okoliczność. Tak jak nie-wpuszczenie egzotycznych gości Łukaszenki do naszego państwa było dobrą decyzją (i zresztą, wbrew narracji różnych liberalno-lewicowych szczekaczek, raczej uznawaną za rozsądną i uzasadnioną), tak nieudzielenie pomocy Ukraińcom byłoby wizerunkowym samobójstwem Polski. Z kolei życzliwość, jaką okazaliśmy naszym wschodnim sąsiadom, wywołała ogrom sympatii wobec Polaków na całym świecie.

 

Oczywiście, różnego rodzaju koliberki bądź „narodowcy” myślący prostymi kategoriami próbują za pomocą prostego „egoizmu ekonomicznego” tłumaczyć, że Polska nie powinna pomagać uchodźcom bo finansowo nam się to nie opłaca. W ich wizji każdy działa podobnie jak Janusz Tracz z telewizyjnej „Plebanii” – nie wspiera potrzebujących gdyż zniszczyłoby to jego wizerunek chłodnego biznesmena. Rzeczywistość jest dokładnie odwrotna – społeczna odpowiedzialność biznesu (CSR) to jedno z najważniejszych narzędzi marketingowych, które wykorzystują wielkie korporacje do tego by swoją (prawdziwą bądź rzekomą) empatią i dobroczynnością budować swój pozytywny wizerunek. Z jakiegoś powodu wszystkie najważniejsze światowe korporacje przeznaczają miliardy na dobroczynność i mają z tego wizerunkową korzyść – jednak według naszych mądrych anty-ukraińskich kolegów udzielanie pomocy to „frajerstwo”.

 

Otóż nie, to nie jest frajerstwo. Jest to, przede wszystkim, piękny i szlachetny odruch, ale jednocześnie najlepsze soft power jakie mogła uczynić Polska. O gestach takich jak polska pomoc dla Węgrów w 1956 roku mówi się przez dekady – dziś, w realiach globalnej wioski i umiędzynarodowienia konfliktu na Ukrainie, o postawie Polski mówi cały świat, a czołowe, liberalne tytuły, do tej pory atakujące Polskę, dziś wychwalają ją pod niebiosa.

 

I nie ma to absolutnie nic wspólnego z chęcią bycia „poklepywanym po plecach”.

 

Pozostaje mieć nadzieję, że polscy narodowcy nie wpadną na pomysł by w najbliższym czasie rozpocząć kampanię niechęci wobec Ukraińców. Szkoda zniszczyć to, co udało się wizerunkowo dla Polski osiągnąć. Warto też mieć świadomość tego, że, prędzej czy później, imigrantów do naszego kraju będziemy musieli wpuścić inaczej system emerytalny ostatecznie się zawali. Asymilacja Ukraińców nie będzie problemem – egzotycznych przybyszów już tak.

 

Być może nie mam kompetencji ku temu by definiować co oznacza być narodowym radykałem w XXI wieku – część czytelników może uważać, że tak właśnie jest i nie jest wcale wykluczone, że nie mają racji. Chciałbym jednak zasygnalizować kilka istotnych kwestii.

 

Kompromitacja części środowisk konserwatywnych i narodowych które wzdychają do Putina, bądź próbują usprawiedliwiać rosyjską agresję czy też rozsiewać anty-ukraińskie fake newsy sprawi, że dla autentycznych nacjonalistów może pojawić się dobry moment by silniej zaakcentować swoją obecność. W szczególności warto podkreślać, że, mimo radykalnych przekonań światopoglądowych, nie wierzymy w teorie spiskowe, nie kochamy Rosji i że rozumiemy polski interes narodowy. Wspomniane ugrupowania z państw bałtyckich a także Pułk Azow pokazują, że jest możliwe bycie radykałem, nie-szurem, nie-onucą oraz funkcjonowanie w przestrzeni publicznej i odnoszenie na tym polu sukcesów. Ba! W mainstreamowych mediach dziennikarze i badacze na wszelkie sposoby starają się udowodnić, że azowcy to w gruncie rzeczy żadni radykałowie, ot, kilka lat temu stosowali zbyt ekstremistyczną symbolikę i podobno aktualnie tego żałują (oczywiście osoby mające jakiekolwiek pojęcie o ukraińskim nacjonalizmie,  a zwłaszcza o samym oddziale, mogą się jedynie uśmiechnąć). Nie czuję się na siłach by stawiać diagnozy jak w naszym kraju sprawić, że narodowy radykalizm będzie powszechnie lubiany – ale wiem, że nie stanie się to nigdy, by będzie miał twarz pro-kremlowskiego wariata.

 

Na zakończenie tych rozważań chciałbym też zaapelować do polskich służb (a zakładam, że będą czytać ten tekst) – weźcie zajmijcie się autentyczną agenturą zagrażającą państwu, a zostawcie w spokoju chłopaków których ganiacie za posiadanie wlepek z falangami czy krzyżami celtyckimi. Nie na to powinny iść moje podatki.

 

Korneliusz Zieliński

W związku z wojną na Ukrainie, do głosu dochodzą wszelkiej maści „pacyfizmy” i „feminizmy”. Dla przykładu, Pani Staśko twierdzi, że „gdyby Putin był feministą nie doszłoby do wojny”. Czyżby? Naprawdę? W takim bądź razie, dlaczego zadeklarowany postępowiec, w tym tego złego słowa znaczeniu, feminista, premier Kanady, rozkazał walkę ze swoimi obywatelami, w ramach pandemicznej zawieruchy? Jakoś ta teza kupy się nie trzyma, iż „feminista nie wywołuje wojen”, „feminista nie jest przychylny wojnie”, „feminista nie jest radykalny w swoich działaniach, aby osiągnąć swój cel”. W przypadku premiera Kanady te słowa nie pasują. Dlaczego? Skoro postępowiec i feminista wysyła służby porządkowe do walki ze swoimi obywatelami, zamraża się konta bankowe osób protestujących, to czy czasem to nie są formy działań wojny hybrydowej?


Zaślepienie ideologiczne na wysokim poziomie występuje u Pani Staśko. W poprzednich wiekach istniał „patriarchat”, gdzie to „mężczyźni przewodzili prym w „społeczeństwie”, w wielu aspektach życia, ale to się zmieniło i zmienia nadal, niestety, w złym kierunku. Przykład? Odnieść można wrażenie, iż fala nowego feminizmu powoduje sytuacje kuriozalną, gdzie polskie sądy nie są obiektywne w kwestii dania opieki nad dzieckiem ojcu, problem często jest spłycany do szufladkowania „jak to ojciec, to najgorszy na świecie”.


Często skład sędziowski stanowią kobiety, więc ironizując, „sojusz jajników”. Niestety do przepracowania jest „aspekt biologiczny”, niż racjonalne i obiektywne przyznanie racji, kiedy to „madka” ewidentnie szuka „frajera” na alimenty, inna utrudnia badania genetyczne, a jeszcze inna insynuuje chorobę alkoholową, psychiczną, cukrzycę, wymień co chcesz, aby wygrać w sądzie i mieć „za darmo” pieniądze. Apogeum wredoty. Czy chcemy drugiej Hiszpanii w tej materii?


Oczywiście to nie jest tak, iż nie ma przypadków, gdzie ojciec naprawdę znęca się nad dziećmi, bije je, a matkę maltretuje. Raczej chodzi mi o to, że są też przypadki z drugiej strony barykady, na które warto zwrócić uwagę. Na dobrą sprawę, jeśli tego nie zrobimy, to kolejna rzesza mężczyzn będzie skazana na brak kontaktów ze swoimi dziećmi, tylko dlatego, że system jest „przychylny” w rozprawach tego typu wobec kobiet, a nie wobec mężczyzn. W tym konkretnym przypadku powinno panować równouprawnienie dosłowne, o którym „trajkoczą jak buddyjską mantrę” współczesne lewicowe, nowo-falowe, feministki.

 

Kiedy na dobrą sprawę kwestie równouprawnienia kobiet wyszły na światło dzienne, z tego „mrocznego, okrutnego i najgorszego patriarchatu”? „Patriarchat”, według współczesnych feministek, liczyć można od czasów starożytnych do pierwszej wojny światowej. Wojna z lat 1914-1918 przyczyniła się do radykalnych zmian społecznych, zwłaszcza na starym kontynencie. Pod koniec konfliktu, oraz po jego zakończeniu, do głosu doszły sufrażystki walczące o prawa wyborcze dla kobiet. Druga wojna światowa ten proces przyśpieszyła, a rewolucja seksualna roku 1968 domknęła w taki sposób, że feminizm dzisiaj i walka o prawa kobiet, w większości przypadków, jest karykaturą walki z poprzednich dwóch wieków.

 

Jako osoby związane z czasopismem Szturm jesteśmy zdania, iż dobrze się stało, kiedy kobiety zaczęły walczyć o siebie w dziejach. W naszej polskiej historii jakoś tak wyszło, że przyszedł jednocześnie czas z walką o niepodległość. Za przykład niech posłuży Emilia Plater z Powstania Listopadowego.

 

Dobrze, ale co z dalej z tym Putinem, który wywołał wojnę. Naprawdę, gdyby wspierał ruch równouprawnienia kobiet, to nie wywołałby wojny? A co jeśli ta kwestia nie jest zależna od płci, albo od poglądów na temat tego, czy „kobiety powinny mieć większe prawa lub nie”? Za przykład posłużę się spuścizną przodków w tej materii, w formie „telegraficznego skrótu”, kiedy to kobiety w „patriarchacie” wywoływały wojny, składały krwawe ofiary, w niektórych społecznościach miały „równouprawnienie”, a inne walczyły o swoją niepodległość i niezależność społeczną oraz państwową.

Zapomina się o tym, iż w tych podłych „patriarchalnych czasach”, gdzie kobieta „nie miała nic do powiedzenia”, istniały kobiety, które traktowano na równi, tylko musiały się wykazać siłą, honorem, sprytem i intelektem. Wiele też zależało od konkretnego systemu, oraz samej budowy społeczeństwa.

Przykładem ze starożytności niech będzie Kleopatra czy Boudika, w kwestii  jednostkowych przykładów siły i honoru. W kwestii innego, społecznego równouprawnienia, ze starożytności, warto tu wymienić Spartę, gdzie spartańskie kobiety traktowano na równi ze spartiatami. Za inny przykład kobiet, które były szanowane w hellenistycznym świecie posłużyć mogą „hetery”, wykształcone damy do towarzystwa, za które greccy filozofowie, wojskowi, politycy, płacili srogie ceny, aby móc być przy takiej kobiecie przy jakiejś ważnej uczcie, w ramach prestiżu. Czy to jest traktowanie przedmiotowe, czy kwestia usługi, może pracy? Pstryczek w nos, niech głowią się nad tym dzisiaj feministki jak to odbierać. Ja tylko podaję przykłady z przeszłości. (Gejsze z Japonii także wpisują się w podobny schemat społeczny jak hetery).


W czasie późnego antyku, wczesnego średniowiecza, za przykład społeczeństwa, gdzie istniał „matriarchat” (sic!) niech posłużą Celtowie w Irlandii, przed przyjęciem chrześcijaństwa. Przykłady? Wiele rodzajów ślubów, jeden z nich „na próbę”, gdzie młodzież przyjmowała go na rok, lub dwa lata. Jeśli relacja się zawiązała, to ślub był ważny do końca życia, jeśli dochodziło do zgrzytów między parą to dochodziło do rozstania. Bardzo ciekawym z tego okresu było prawo, kiedy żona, która nakryła męża z kochanką, mogła prawnie zabić ją i męża, przy odpowiednich okolicznościach.


Polecam w tym temacie „legendy O Cuchulainn”, gdzie pewien heros, pół-bóg, potrafił być kokietowany przez kobiety, wręcz siłą zaciągany do łóżka! Z dzisiejszej perspektywy wygląda to jak gwałt kobiety na mężczyźnie! Ciekaw jestem jak Pani Staśko odniesie się do tych zapisków z dziejów. Czekam z niecierpliwością na odpowiedź, jak to się ma do obecnego feminizmu?

 

Idąc dalej w rozważania, iż „feminista nie może wywołać wojny” albo „feminista nie jest przychylny wojnie”, zobaczmy jak to wyglądało w czasach późniejszych w dziejach. Spójrzmy na kobiety u sterów władzy, i nie chodzi o to, aby „ubliżać” w jakikolwiek sposób Płci Pięknej. Bez względu na płeć, ludzie wywołują wojny, przytakują na to, składają krwawe ofiary.

 

Przejdźmy do Wielkiej Brytanii w tym temacie. Elżbieta I toczyła wojny chociażby z Hiszpanią. Krwawa Mary, w imię religijnych poglądów skazywała innowierców na śmierć, gdzie dla przykładu w tym samym czasie w Rzeczypospolitej Obojga Narodów istniała tolerancja religijna, i takich praktyk nie stosowano. Era Wiktoriańska to właśnie wtedy Imperium Brytyjskie osiągnęło swój największy rozmiar. Czy ci wszyscy admirałowie, wojskowi, politycy, robili to tylko i wyłącznie dla swoich celów, czy w imię swojej monarchini? Pierwsza wojna burska? Druga wojna burska? Pierwsze obozy koncentracyjne w nowożytnej historii?

 

Oczywiście, są też i „dobre aspekty władzy kobiecej” w „czasach patriarchatu”. (Specjalnie te cudzysłowy, w formie ironii dla współczesnego feministycznego bełkotu, abym nie został odebrany w sposób niefrasobliwy w prowadzonej narracji w tym tekście. Nie jestem żadnym mizoginistą. Bliżej mi do idei „red pill”). Przykładem Jadwiga na tronie polskim, z węgierskiego rodu Andegawenów, która przyczyniła się do zawiązania Unii polsko-litewskiej. Inny przykład to wcześniej wspomniana Emilia Plater z Powstania Listopadowego.


Idąc dalej, na stary kontynent, Irlandia, ruch sufrażystek walczących o swoje racje w sposób społeczny i polityczny. Córy Irlandii, Liga kobiet, warto poczytać o tym. W tych strukturach działała Konstancja Markiewicz. Kobieta z polskim nazwiskiem po mężu, walcząca o niepodległość dla swojego narodu, oraz pierwsza pani minister w historii dziejów.

 

Uważam, iż wyczerpałem temat na ten krótki tekst, aby obalić tezę: „gdyby Putin był feministą to by nie wywołał wojny”. Płeć nie ma nic do tego. Wojny wywoływały mężczyźni i kobiety w dziejach. Na dobrą sprawę, to czy jesteś „feministą”, czy też nie, nie ma wpływu na to, jeśli chcesz walczyć o status quo, biorąc pod uwagę obecną sytuację Putina czy premiera Kanady. Dosyć ideologicznej papki, może Pani Staśko spróbuje przepracować temat i odpisać na ten krótki tekst? Bardzo jestem ciekaw, jak się do tego odniesie.

 

BFG_358

Prawdziwa troska o przyszłość i budowanie dobrobytu naszego kraju nie opiera się jedynie na pamięci dotyczącej historii, czy też upamiętnieniu bohaterów poległych w walce za naszą niepodległość, ale na konkretnych działaniach, które wspierają polską gospodarkę. Na bazie patriotyzmu gospodarczego i konsumenckiego każdego dnia możemy świadomie wybierać produkty polskich firm, przyczyniając się do zwiększania wpływów w budżecie państwa i tworzenia miejsc pracy.

 

Współczesny patriotyzm gospodarczy/ekonomiczny to zagadnienie niebywale wielowymiarowe, dlatego jak najczęściej warto do niego wracać. W dojrzałych gospodarkach patriotyzm gospodarczy jest silnie zakorzeniony, a wybory konsumenckie zorientowane na krajowe i lokalne marki. W Polsce wciąż uczymy się myślenia o pochodzeniu kapitału, niemniej wiele krajowych podmiotów gospodarczych coraz częściej wzmacnia to przekonanie, realizując polskie success story nie tylko na rodzimych, ale również tych zagranicznych rynkach oraz angażując się w stricte lokalne inicjatywy.

Jeszcze do niedawna uważano, że we współczesnym zglobalizowanym świecie kapitał nie ma narodowości. Dziś jednak widać, że teza ta okazała się jednoznacznie błędna, bowiem większość wielkich koncernów, choć inwestuje na całym świecie pozostawia w swoim rodzimym kraju fabryki oraz sfery kluczowe – ośrodki badawczo-rozwojowe i centralę firmy.

Globalizacja sprawiła, że polska gospodarka uzależniła się od rynków zagranicznych, co wiele organizacji i podmiotów gospodarczych działających w Polsce odczuło dotkliwie zwłaszcza w 2019 roku, na początku pandemii COVID-19, gdy załamały się tzw. łańcuchy dostaw. Z drugiej jednak strony, o czym warto również wspomnieć, to właśnie globalizacja dała nową przestrzeń na ekspansję polskich firm i wykwalifikowanych pracowników na obce rynki. Dzięki rosnącej skali działania i ekspansji na rynkach zagranicznych polskie firmy mogą z powodzeniem m.in. angażować się w działalność społeczną nie tylko lokalnie, ale również na terenie całego kraju. Globalne sukcesy przy tym bezpośrednio przełożyły się na większe inwestycje w rozwój produktów, innowacyjne badania czy doskonalenie kadr. Zaś systematyczne kreowanie marki polskich usług oraz produktów na świecie i w Polsce sprawiło, że dziś cieszą się one coraz większą estymą konsumentów – zarówno w naszym kraju, jak i za granicą.

 

Wokół idei patriotyzmu gospodarczego ostatnio toczy się wiele dyskusji. W czasie kryzysu gospodarczego w 2007 roku, pandemii koronawirusa, czy obecnego konfliktu zbrojnego w Ukrainie patriotyzm ekonomiczny stał się wręcz gorącym tematem. Wymienione, na swój sposób globalne zagrożenia pokazały, jak kruche bywają wspomniane wcześniej łańcuchy dostaw, ale też uświadomiły nam jako społeczeństwu, jak jednostkowe działania i decyzje zakupowe mogą się przekładać na interes wszystkich. Widmo kryzysu i ryzyko upadku wielu przedsiębiorstw i producentów sprawia, że konsumenci z coraz większą uwagą starają się wybierać produkty polskiego pochodzenia, wspierając tym samym rodzimy biznes. Tak m.in. na naszych oczach zrodziła się moda na patriotyzm gospodarczy (ekonomiczny) i konsumencki.

 

Współczesny patriotyzm gospodarczy ma wiele wymiarów i trudno go ująć w krótkiej definicji rozwijania działalności w Polsce, płacenia tutaj podatków, wykorzystywania rodzimych technologii, kupowania polskich produktów, czy odpowiedzialnej postawy zakładów pracy nie tylko wobec własnych pracowników, ale również klientów i lokalnych społeczności.

W wielkim skrócie i sporym uproszczeniu można się jednak pokusić o definicję patriotyzmu gospodarczego (zarazem szerzej – ekonomicznego, czy wężej – konsumenckiego), jako współodpowiedzialność za polską gospodarkę, która przekłada się na konkretne decyzje zakupowe i biznesowe. Na poziomie biznesowym oznacza wybór dostawców z uwzględnieniem uwarunkowań gospodarczych, takich jak podatki odprowadzane w Polsce, inwestycje w krajową infrastrukturę, tworzenie miejsc pracy, wspieranie polskiej myśli technicznej i innowacyjnej oraz lokalnego otoczenia społecznego. Na poziomie konsumenckim są to decyzje podczas codziennych zakupów, gdzie kierujemy się nie tylko jakością i ceną, ale również miejscem pochodzenia produktów.

 

Patriotyzm gospodarczy to oczywiście wszystkie działania podejmowane przez sektor publiczny i prywatny, które w prostej linii zmierzają do wsparcia gospodarki rodzimego kraju. Właściwe kroki podejmowane przez rządzących i administracje publiczną mają kluczowe znaczenie dla postępu i rozkwitu przedsiębiorczości. Kluczową rolę w tym kontekście odgrywa świadomość tego, aby promować to co narodowe zarówno na rynku krajowym jak i rynkach międzynarodowych. Rządzący powinni stwarzać odpowiednie warunki do tworzenia lub rozwoju krajowych firm, a także wspierać promocję wytwarzanych przez nie produktów. To strategia gospodarcza, która powinna przyświecać dobrze rozwiniętemu państwu narodowemu. Co istotne – z pominięciem newralgicznych gałęzi i sektorów gospodarki – nie zamyka to drzwi dla rozwoju zagranicznych podmiotów i ich inwestycji na rynku krajowym, które jeśli działają na transparentnych warunkach, również wpływają na wzrost gospodarczy danego kraju. Nie chodzi zatem o sztuczne tworzenie barier konkurencyjnych, wręcz przeciwnie – wspiera się taką konkurencję. Motorami gospodarek narodowych są właśnie takie rodzime przedsiębiorstwa, które starają się konkurować swoimi produktami lub usługami globalnie. To sukcesy takich firm mają pociągnąć za sobą inne, mniejsze jednostki, które bez wsparcia gigantów, czy rządu są często skazane na porażkę. We wszystkich rozwiniętych krajach na świecie, by wspomnieć chociażby o Stanach Zjednoczonych, Japonii czy Niemczech, państwo wspiera i podejmuje współpracę z krajowymi przedsiębiorstwami, rozumiejąc, że istotnym celem wewnętrznej polityki gospodarczej jest budowa mocnej grupy przedsiębiorców i tym samym rozwój własnych społeczeństw – Narodów.

 

Nie wolno nam jednak zapominać o części składowej patriotyzmu gospodarczego jakim jest patriotyzm konsumencki. Pojęcie patriotyzmu konsumenckiego opiera się na świadomych postawach zakupowych konsumentów. Przede wszystkim na świadomości, aby kupować lub inwestować w rodzime produkty, czy usługi. To one napędzają wzrost gospodarczy, wpływają na obniżanie bezrobocia i nowe miejsca pracy, a także dają firmom szansę do konkurowania na rynkach międzynarodowych. Kluczowe jest zrozumienie, że konsumenci podejmując indywidualne decyzje zakupowe mogą przyczyniać się do wzrostu zamożności całego społeczeństwa – Narodu. Zyski generowane przez pojedynczych rodzimych producentów, są bowiem w prostej linii przekładane na zwiększenie wpływów podatkowych do budżetu państwa, z którego korzystają przecież wszyscy obywatele.

Co niebywale cieszy coraz więcej naszych rodaków zdaje sobie sprawę, że decyzje zakupowe jednostki mają wpływ na kondycję krajowej gospodarki i PKB. Można nawet powiedzieć, że od kilku lat panuje pewnego rodzaju moda na kupowanie polskich marek i produktów, zwłaszcza na wspieranie małych, lokalnych firm. Coraz chętniej wydajemy pieniądze na to, co zdrowe, ekologiczne, a także na to, co wspiera rodzimą gospodarkę. W czasach współczesnego kryzysu myślenie o miejscach pracy i perspektywach wzrostu gospodarczego jest nam bliższe niż w czasach prosperity. Trend ten jest skutecznie i słusznie wykorzystywany przez przedsiębiorców, którzy budują swoją markę, bazując na regionalnym pochodzeniu, wielopokoleniowej tradycji i polskim kapitale. Okazuje się, że patriotyczne pobudki coraz częściej wyrażane są w praktyce poprzez kupowanie polskich produktów, które w 78% trafiają do koszyków zakupowych mieszkańców dużych miast, a w 63% wsi oraz młodszych Polaków. Ponadto, większość Polaków – dokładnie 74%, twierdzi, że często kupuje polskie produkty i nieco rzadziej usługi (61%). Warto także wiedzieć, że to kobiety istotnie częściej niż mężczyźni sięgają po polskie produkty – 78% wobec 68%, a częstotliwość kupowania produktów rodzimego pochodzenia rośnie wraz z wiekiem1. Poza tym patriotyczne postawy przekładają się również na kultywowanie polskiej kuchni i tradycji oraz dbanie o środowisko. Nie bez znaczenia dla Polaków jest też propagowanie kultury języka polskiego, podróżowanie po kraju i odkrywanie lokalnych atrakcji.

Polacy stają się świadomymi konsumentami i coraz częściej wybierają produkty rodzimych marek. Już prawie 90% Polaków do zakupu danego produktu deklaratywnie zachęca informacja o jego krajowym pochodzeniu, a 80% badanych uważa, że polskie produkty są lepsze i bardziej ekologiczne. Z kolei 75% Polaków jest zdania, że krajowe koncerny powinny aktywnie angażować się we wsparcie polskich producentów2.

 

Patriotyzm gospodarczy oraz konsumencki może być kołem zamachowym krajowego handlu, a silna gospodarka jest przecież w interesie nas wszystkich. Wspierając krajowe, często lokalne, przedsiębiorstwa wzmacniamy naszą gospodarkę, a na tym wzroście – jak już wyżej wspomniano – korzystają wszyscy. Poza tym polskie produkty są tym, czego Polacy coraz częściej poszukują. Promowanie i oferowanie rodzimego asortymentu się po prostu opłaca, gdyż wpływa on na wzrost nie tylko produkcji i sprzedaży, ale również całego rynku.

Patriotyzm gospodarczy i konsumencki trzeba stale wzmacniać. Na poziomie biznesowym oraz konsumenckim może bowiem przyczynić się przede wszystkim do spadku bezrobocia i rozwoju polskiej przedsiębiorczości. Poza tym ma spory wpływ na efekty, jak wzrost wynagrodzeń i zamożności społeczeństwa, a także czynniki dotyczące poprawy wskaźników kondycji gospodarki, takie jak wzrost produktu krajowego brutto, umocnienie złotego i polepszenie finansów publicznych oraz innowacyjności i ekspansji zagranicznej rodzimych firm.

Decydując się lub nie na postawy wynikające z patriotyzmu konsumenckiego powinniśmy zdawać sobie sprawę, iż na polskim produkcie zarabia polski producent, pośrednik i sprzedawca. Na produkcie zagranicznym najzwyczajniej zarabia zagraniczny producent, importer i dystrybutor w Polsce. Jak nietrudno się domyślić, w pierwszym przypadku w kraju zostaje większa część płaconej przez konsumenta ceny, a w drugim – mniejsza. Wybór – przy uwzględnieniu oczywiście jakości i ceny – wydaje się więc być oczywisty. Pamiętajmy, że kupując polski produkt mamy realny wpływ na polepszenie naszej gospodarki, a co za tym idzie również sytuacji finansowej. Kupujmy polskie produkty, polskich producentów, zatrudniających Polaków, płacących podatki w Polsce. Bądźmy świadomym klientem i przedsiębiorcą. Pamiętajmy, że patriotyzm gospodarczy to tylko jeden z elementów układanki, lecz jakże istotny.

 

Czwarta rewolucja przemysłowa dokonuje się na naszych oczach. Jakie będą konsekwencje wielkich przemian społecznych i ekonomicznych? Czy dotychczasowy model będzie wystarczającą bazą dla przyszłej strategii rozwoju państwa narodowego? Całokształt naszych działań w różnych aspektach życia składa się na postawę patriotyzmu lub jej brak. Jej przejawy gospodarcze i konsumenckie mogą być uznawane za te najbardziej praktyczne. Wiąże się to bezpośrednio z pojęciem państwa obywatelskiego i narodowego. W XXI wieku granice wolności są większe niż kiedykolwiek wcześniej, ale obowiązki względem całej społeczności, Narodu oraz Ojczyzny także uległy zmianie. Bardzo ważna jest dzisiaj świadomość, że rozwój i funkcjonowanie państwa zależy od każdego z nas.

 

 

Pamiętaj – patriotyzm gospodarczy się liczy!

Patriotyzm gospodarczy ma sens i znaczenie!

WALKA TRWA!

 

 

Norbert Wasik urodzony w 1976 r. w Zakopanem. Absolwent Kolegium Jagiellońskiego - Toruńskiej Szkoły Wyższej. Manager związany z sektorem FMCG. Dumny mąż i ojciec. Publicysta, działacz społeczny i narodowo-radykalny. Zwolennik idei zero waste.  Autor książki „Rozważania nad współczesnym narodowym radykalizmem”. Biegacz amator, fan długich dystansów, maratonów i biegów ultra. Pasjonat historii, gór i góralszczyzny. Idealista, romantyk i pragmatyk w jednej osobie, entuzjasta innowacji i nowych technologii.

 

PRZYPISY:

  1. K. Włodarczyk, „Globalizacja, a patriotyzm ekonomiczny polskich konsumentów”,Wydawnictwo Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach, 2015 r.

  2. Ponad 90 proc. Polaków kupuje krajowe produkty. Chętnie sięgają po polską żywność, kosmetyki i odzież, www.biznes.newseria.pl/