Jan Posadzy - Dystrybucjonizm. Średniowieczna idea przyszłości

Długi Wiek XIX[1] zostanie zapamiętany w dziejach ludzkości jako czas wielkich rewolucji. Niektóre z nich, jak na przykład Rewolucja Francuska, burzliwe dążenia niepodległościowe w Ameryce Łacińskiej, Risorgimento, unifikacja Niemiec[2] czy Wiosna Ludów, niosły na swych sztandarach zburzenie dotychczasowego ładu, na którym opierał się tradycyjny świat ancien régime’u i wprowadzenie nowych prądów myślowych, politycznych, światopoglądowych czy gospodarczych. Czasami jednak rewolucja przybierała inny kształt. Zgodnie ze swym źródłosłowem (łac. revolutio – powrót, toczenie się w tył) rewolucje takie jak wojny karlistowskie w Hiszpanii, Wojna Secesyjna (w przypadku „południa”) czy nawet polskie irredenty, bo przecież na początku chodziło w nich o wskrzeszenie Rzeczypospolitej sprzed zaborów, wznosiły żagiew tradycji.


Równolegle do zmian zachodzących na politycznej mapie świata, przemieniały się ludzkie umysły. Oto bowiem ludzkość weszła w rewolucję przemysłową. Technologia, w każdej niemal dziedzinie, osiągnęła to, co jeszcze niedawno było niewyobrażalne i zdawała się przekraczać własne granice zaraz po ich postawieniu. Nauka, dostępna dotąd jedynie dla garstki, otworzyła drzwi do nowych dziedzin, które stały się natychmiast samodzielnymi dyscyplinami i zaczęły być masowo uprawiane przez każdego, kto tylko zechciał się nimi zainteresować. W związku z niesłychaną dotychczas industrializacją i postępem technicznym, odkryto na nowo ekonomię. Zaczęto na poważnie interesować się pojęciami pracy, własności; zauważono powtórnie, że dobra naturalne posiadają wymierny stopień rzadkości; dostrzeżono, iż potrzeby ludzkie są nieograniczone. Coraz częściej sięgano po prace Adama Smitha czy Dawida Ricardo. W związku z narastającym rozwarstwieniem ekonomicznym i urbanizacją pojawiło się zjawisko proletaryzacji. Wreszcie, w konsekwencji tych wydarzeń w roku 1848 ogłoszony został Manifest komunistyczny, stanowiący zaczyn dla jeszcze radykalniejszych ruchów rewolucyjnych.


W XIX stuleciu stało się też coś nieoczekiwanego i niezwykle brzemiennego w skutki. Jak pisze Warren H. Carroll[3] nastąpiło całkowicie niespodziewane odrodzenie duchowości chrześcijańskiej, zwłaszcza katolickiej. Jeszcze w poprzednim XVIII stuleciu wiara żywa była na wsi, wśród ubogich mieszczan, także w niektórych kaplicach królewskich pałaców i w domach artystów. Ci, którzy stanowili o politycznym i intelektualnym kształcie Europy, czyli arystokracja, szlachta, ciało obywatelskie miast, rozpływali się w oświeceniowych trendach wolnomyślicielskich. Pogrążeni w plutokracji, erotyzmie, alkoholu i coraz bardziej perwersyjnych rozrywkach nobile zmierzali ku zagładzie Porządku Bożego (wydaje mi się, że na tym tle mocno odstawała Rzeczpospolita u kresu jej istnienia. Katolicyzm kwitł tu także w dworkach, na sejmach i sejmikach. Być może był to jeden z czynników wpływających na wyrok śmierci, który na Polskę wówczas wydano). A jednak, trend ów się w XIX w. odwrócił. To właśnie Kościół Katolicki opracował model gospodarczo-społeczny zdolny poradzić sobie z nowymi warunkami życia, w które z impetem weszła ludzkość. Za cezurę powstania Katolickiej Nauki Społecznej (KNS) przyjmujemy ogłoszenie przez papieża Leona XIII encykliki Rerum novarum 15 maja 1891 roku. I gdybyśmy stwierdzili, że w tym momencie pojawił się dystrybucjonizm, to byłaby to odpowiedź prawidłowa, na pewno w dużej mierze. Niestety nie jest to takie proste.

 

CZYM JEST DYSTRYBUCJONIZM

 

            Dystrybucjonizm to, w ujęciu gospodarczym, katolicka doktryna głosząca konieczność istnienia rozproszonej własności czynników produkcji (w klasycznym ujęciu: ziemi, pracy i kapitału), należących na sprawiedliwych zasadach do rodzin wolnych ludzi, żyjących w zgodzie z zasadami lokalności, subsydiarności i solidarności. Widać na pierwszy rzut oka, że w dystrybucjonizmie wyróżnia się pięć pojęć dlań fundamentalnych. Są to: własność, sprawiedliwość, lokalność, subsydiarność i solidarność. Szczegółowym omówieniem tych elementów zajmiemy się w dalszej części. Warto teraz po krótce przedstawić kontekst, w jakim dystrybucjonizm powstał i jego twórców.

 

Aidan Mackey w przedmowie do polskiego wydania Eseju o przywróceniu własności[4] pisze co następuje: „Niektórzy twierdzą, że termin „dystrybucjonizm” jest mało trafny, ale jest on niemniej właściwy aniżeli „konserwatyzm”, czy „socjalizm” i, w przeciwieństwie do tych dwóch ostatnich, jasno i precyzyjnie opisuje swoje cele. Wszelkie wątpliwości z nim związane wynikają z prostego faktu, że jest on od wieków pewną normą, a dla norm nie zwykło się tworzyć terminów. I tak, na przykład, funkcjonuje określenie „kanibal” odnoszące się do osoby żywiącej się ludzkim mięsem, nie wymyślono natomiast osobnej nazwy dla człowieka, który tego nie robi”.

 

Dystrybucjonizm jest zatem rewolucyjną (znów, w znaczeniu powrotu do pierwocin, do normalności) doktryną ekonomii heterodoksyjnej, mającą na celu przywrócenie społecznego ładu gospodarczego utraconego w średniowieczu. Hilaire Belloc, jeden z ojców-założycieli dystrybutyzmu[5], w swojej fundamentalnej dla przedmiotowej idei książce, pt. Państwo niewolnicze[6], pisał o niewolnictwie jako zjawisku tradycyjnym dla rasy ludzkiej. W jego narracji chrześcijaństwo było fenomenem, który doprowadził w średniowieczu do zmiany położenia najgorzej sytuowanych osób, nadając im godność i podstawowe prawa tak, że przestały być one tylko instrumentum vocale. U Belloca czytamy o tym, że na przestrzeni kilkuset lat, poddani lokalnych władców przeszli z pozycji niewolniczych do poziomu kmieci a ostatecznie utrwaliła się warstwa wolnych gospodarzy, związanych z okolicą i ziemią, którą uprawiali. W Polsce to zjawisko znamy pod nazwą smerdów, powszechnych w okresie przedłokietkowym. Zatem najliczniejsza grupa społeczna, wolni gospodarze, związani z ich osiedlem, wioską (łac. vicus), poddani lokalnemu panu na zasadach wzajemnych praw i obowiązków (w żadnym wypadku nie może być mowy o zdegenerowanym i jednostronnym systemie poddańczym znanym z późniejszych epok nowożytnych), samowystarczalni i samorządni, to idealne społeczeństwo dystrybucjonistyczne. Pewien mediewizm przebłyskuje również w silnie akcentowanej w tej doktrynie woli przywrócenia systemu cechowego we współczesnym społeczeństwie. Niestety, to dalsza część narracji Belloca, niewolnictwo zaczęło powracać do Christianitas, już pod inną nazwą i w odmienionej formie.

 

Dystrybutyzm posiada dwie Nemezis na płaszczyźnie gospodarczej: kapitalizm i socjalizm. Pojęcie kapitalizmu przeszło bardzo długą drogę i zaczęto tym mianem nazywać tak wiele zjawisk, że straciło całą precyzję znaczeniową. Dlatego, by opisać system gospodarki własnościowej, w którym bardzo wielka część środków produkcji (ziemi i kapitału) jest w posiadaniu bardzo małej grupy ludzi, Gilbert Keith Chesterton, drugi z ojców-założycieli dystrybutyzmu, wymyślił pojęcie proletaryzmu. Chodzi zatem o sytuację, gdy całe, pozbawione własności masy społeczne zmuszone są do sprzedaży własnej pracy nieliczym kapitalistom (właścicielom ziemi i kapitału), uzupełniając tym samym szeregi proletariatu. Ci zaś pracodawcy, mogąc decydować o wynagrodzeniu zatrudnionych, stają się panami ich życia (i niekiedy śmierci), bowiem pracownicy nie posiadają (!) żadnych możliwości odrzucenia warunków zaporoponowanych przez właścicieli a alternatywą jest śmierć głodowa. I w tym właśnie zarówno H. Belloc jak i G.K. Chesterton dostrzegali grozę nowego niewolnictwa. Możemy zauważyć, że owo zniewolenie stało się wysublimowane. Nie chodzi obecnie o samo tylko wykorzystywanie proletariatu w zamian za wynagrodzenie w żaden sposób nie licujące z faktyczną wartością owoców jego pracy. Proletaryzm uzależnia proletariusza od kapitalisty, paradoksalnie zniechęcając go do zdobycia własności i wybicia się na niezależność. Oto przecież liczne programy socjalne w korporacjach, dodatki medyczne, zapewnienie opieki nad potomstwem i cała masa innych benefitów sprawiają, że pracownik czuje się „u pana” dobrze i za nic nie zechce oddać komfortu zapewnionego mu przez opiekuńczą korporację. Nawet nie zdaje sobie przy tym sprawy jak bardzo jest wykorzystywany. A taka moc, tak duża przewaga ekonomiczna nielicznych, skutkuje nie tylko możliwością manipulowania społeczeństwem, ale i polityką państwa. Śmiertelnym wrogiem dystrybutyzmu są zatem, zrodzone z proletaryzmu: plutokracja i jej monopole.

 

Socjalizm, z którym wiązano pierwotnie duże nadzieje (wielu dystrybucjonistów wywodziło się z ruchu fabiańskiego w Wielkiej Brytanii), okazał się nie dawać żadnej odpowiedzi na postępujący proletaryzm. Bo czy zamiana garstki potężnych posiadaczy na garstkę urzędników państwowego molocha w czymkolwiek zmienia sytuację własnościową ludu? Poza tym, socjalizm jest nierozerwalnie związany z centralizacją i etatyzacją życia społecznego, co jest dla dystrybucjonisty nie do pomyślenia. W skrócie, w myśleniu dystrybutystycznym, proletaryzm i socjalizm (z czasem, jak widać, i tak padający łupem hiperbogaczy) prowadzą do tego samego zniewolenia mas, uwłaczającego godności człowieka. Nie należy jednak uważać, że programy socjalne są dla omawianej doktryny czymś z gruntu złym. Wręcz przeciwnie. O tym jednak należy wspomnieć przy okazji omawiania państwa, jego roli i kształtu, wobec idei i doktryny dystrybucjonizmu.

 

Poznaliśmy zatem Chestertona i Belloca, niezrozerwalny duet zwany nawet czasem „Chesterbellociem”, którzy uważani są za podstawowych ideologów ruchu. Obaj działali na podstawie i w ramach ustaleń Katolickiej Nauki Społecznej. Osobiście nie mam wobec tego oporów by za protodystrybucjonistę uznać samego papieża Leona XIII. Równie wielkie znaczenie dla rozwoju idei jak Rerum novarum, miała także encyklika Quadragesimo anno[7], zatem należy wymienić w tym miejscu ojca świętego Piusa XI. Do znakomitych osobistości, ważnych dla omawianej doktryny, należą także ojciec Vincent McNabb[8] czy Arthur J. Penty[9] ale również postacie zupełnie współczesne. Jako, że wspomniano już dwóch papieży związacych z KNS, nie sposów nie powiedzieć w tym miejscu o św. Janie Pawle II[10] z powodu jego olbrzymiego wkładu w ponowne odkrycie wartości pracy w rozumieniu katolickim i godności człowieka w jej kontekście. Niedawno ukazała się książka, pt. Za wielcy by upaść[11], której autorem jest profesor emeritus University of Texas - John C. Médaille, będąca współczesnym podręcznikiem do dystrybucjonizmu w ujęciu amerykańskim. Na rynku rodzimym pojawiła się także pozycja, pt. Poszukiwanie modelu dystrybucjonizmu[12] Wojciecha Czarnieckiego, która porusza przedmiotowe kwestie z punktu widzenia skłaniającego się ku austriackiej szkole ekonomii.

 

Jak łatwo się domyślić, dystrybucjonizm jest ideą angielską (nie brytyjską, to ważne rozróżnienie), ukształtowaną ostatecznie w okresie międzywojennym. Błędem byłoby jednak myśleć, że podobne pomysły nie pojawiały się w przeszłości. Ciekawostką jest, że propozycje upowszechnienia własności w społeczeństwie i oparcia na tym ładu gospodarczego znajdujemy często u rewolucjonistów francuskich. Maximilien de Robespierre czy Jacques-Nicolas Billaud-Varenne należeli do zapalonych entuzjastów tej koncepcji. Hilaire Belloc napisał znakomitą monografię Rewolucji[13], sportretował biograficznie osoby Robespierra czy Dantona i należał do radykalnych zwolenników trójkolorowego prewrotu, chcących go „ochrzcić” po chrześcijańsku. Jest to jeden z elementów składających się na wielobarwność i złożoność, myślę, że także na kontrowersyjność, osoby Hilaire Belloca, bo potrafił przy tym pozostawać gorliwym katolikiem i obrońcą Christianitas, entuzjastą monarchii[14] czy miłośnikiem osoby... Benito Mussoliniego[15]. Moim osobistym zdaniem stosunek dystryducjonistów do Rewolucji Francuskiej można opisać jako dziejową sprawiedliwość jaka spotkała gnuśną, zepsutą do szpiku kości, bezbożną i okrutną arystokrację francuską. W drugiej połowie wieku XVIII piękne zasady współpracy i system wzajemnych powiązań, praw oraz obowiązków, jakie łączyły strony systemu feudalnego, nie funkcjonuje już w żadnej mierze. Nie można zatem mówić o obronie tradycji gospodarczej w kontekście kontrrewolucyjnym. Inną sprawą jest podniesienie przez rewolucjonistów ręki na Krzyż i Koronę (znowu, Hilaire Belloc wyraża tezę o naturalnym sojuszu ludu z królem przeciwko możnowładztwu, opartą o przykład zmian własnościowych ziemi i wzrostu władzy arystokracji w Anglii od czasów Henryka VIII). Potworne zbrodnie przeciwko chrześcijaństwu i dynastii Burbonów nie znajdują absolutnie żadnego usprawiedliwienia i przez to przesłaniają sprawiedliwe hasła własnościowe rewolucjonistów. Zresztą, nie można także całej szlachty francuskiej uznać za niegodziwą. Region Bocage, zwłaszcza zaś będąca ojczyzną kontrrewolucji słynna Wandea, która wchodziła w jego skład, posiadały w czasie powstania antyrewolucyjnego wielu przywódców pochodzących ze stanu wyższego. Była to jednak zwykle drobna szlachta, w niczym nie przypominająca ociekających krwawym złotem tłustych arystokratów paryskich. Niezgodna w żadnej mierze z dystrybucjonizmem jest również rewolucyjna centralizacja państwa francuskiego, zabijająca wszelkie regionalizmy, miejscowe specyfiki prawne, indywidualizmy lokalne. Jaką cenę płaciło się za próbę wyjścia spod tego „totalitaryzmu demokracji” pokazują dobitnie dzieje Lyonu.

 

FUNDAMENTY DYSTRYBUCJONIZMU

 

Podstawą gospodarczą dla doktryny i idei dystrybucjonizmu, do czego odnosi się jego nazwa, jest własność. Własność stanowi prawo święte, lecz nie absolutne. Na jej podstawie rodziny, które składają się na społeczeństwo, powinny mieć niezależność utrzymania. Dlatego dystrybutyzm propaguje małe i średnie gospodarstwa w rolnictwie, zamiast latyfundiów. W handlu celuje w wielość mniejszych, rodzinnych sklepów i przedsiębiorstw handlowych, obsługujących region, z którego pochodzą, minimalizując wpływ potężnych sieci handlowych. Zakłady produkcyjne także powinny, w myśl dystrybucjonizmu, stanowić własność indywidulaną i łączyć się w spółdzielnie i kooperatywy w przypadku wzmożonych potrzeb produkcyjnych. Podobnie wielkie zakłady, których nie sposób podzielić, powinny być w całości własnością ich pracowników. Ma się tu jednak na myśli rzeczywistą własność i wymierny udział w zyskach, związany z odpowiedzialnością, także za ewentualną stratę. Do przyjęcia jest sytuacja, w której prezes takiej spółki zarabia ośmiokrotność średniego w niej wynagrodzenia, ale znane z naszej codzienności przypadki wynagradzania CEO pięćsetkrotnością średnich zarobków są już skandaliczne. Naturalnie, przedsiębiorstwa państwowe, związane ze strategicznymi sektorami gospodarki, muszą podlegać innym zasadom.

 

Na tym powinna także polegać rola państwa, jako strażnika własności, by nie doprowadzać do nadmiernego jej przyrostu w jednych rękach. Może to robić, na przykład, za pomocą skutecznej polityki fiskalnej, celując oczywiście w progi dużo wyższe, niż te znane z gospodarek socjalistycznych. Nie chodzi też w dystrybucjonizmie o to, żeby każdy miał po równo, ale tyle, ile jest mu potrzebne dla niezależności oraz spokojnego i komfortowego życia (zgodnie z nie tak trudnymi do dostrzeżenia zasadami przyzwoitości).

 

Pojęcie sprawiedliwości w dystrybucjonizmie jest bardzo ważne. Istnieje nawet osobny termin brzmiący po angielsku distributive justice dotyczący sprawiedliwej alokacji dóbr. Nie chodzi jednak tylko o to, że niesprawiedliwość zasadza się w fakcie, że niewielu posiada większość kapitału i ziemi i przez to wykorzystuje wielu, którzy nie posiadają nic lub bardzo mało. To jest oczywistość. Dystrybutyzm zwraca szczególną uwagę na kwestię dobra wspólnego. Wszelki indywidualizm, wynikający z liberalizmu, musi ustąpić miejsca zasadzie, że na krzywdzie sąsiada długotrwałego sukcesu osiągnąć się nie da. Jego dobro jest nierozerwalnie sprzężone z naszym. Jest to jeden z powodów, dla którego o dystrybucjonizmie nie można mówić w kategoriach libertariańskich. Nie ma w nim miejsca na powiedzenia takie jak „wolność mojej pięści jest ograniczona wyłącznie wolnością cudzego nosa”. Skoro w interesie wspólnym jest (a oczywiście jest) by niektóre branże gospodarki, np. usługi seksualne, pornografia, produkcja i dystrybucja narkotyków, „usługi” polegające na zabijaniu dzieci nienarodzonych i inne, były zabronione, czy możemy wówczas mówić o wolnym rynku? Dystrybucjonizm hołduje w tym zakresie hasłu: maksimum wolności w nieprzekraczalnych granicach porządku i na sztywnym kręgosłupie moralnym. Dlatego lepiej mówić o wolnym handlu (bo rzeczywiście przesadny interwencjonizm państwowy nie jest przez dystrybutystów pochwalany) niż o wolnym rynku.

 

Lokalność, związana silnie z subsydiarnością, to wartość wynikająca ze specyfiki rozproszonej własności dystrybutystycznej. Małe przedsiębiorstwa, gospodarstwa, zakłady mogą i powinny funkcjonować w ramach i dla lokalnej społeczności. Uwzględniając potrzeby i specyfikę sąsiedztwa najefektywniej można budować więzi konsumenckie i reagować na popyt. Nie oznacza to oczywiście zakazów w przekraczaniu granic w biznesie, ale o organiczne jego wplecenie w życie ludzkie. Nadto wyjątkowo istotna jest tu kwestia ekologiczna. Przemysł funkcjonujący na miejscu najlepiej rozezna zagrożenia i szanse związane z eksploatacją środowiska. Produkcja żywności w rejonie, w którym jest konsumowana, korzystnie wpływa na zdrowie ludzkie. Bakterie i inne mikroelementy są wówczas z sobą kompatybilne i nie ma mowy o chaosie w ludzkim organizmie. Lokalny biznes dużo mocniej będzie także broniony przed upadkiem przez lokalną społeczność i jest dla niej wiarygodny. W końcu jednym z zagrożeń XXI wieku jest globalizacja, a lokalność staje się jej naturalnym przeciwieństwem. Dystrybutyzm preferuje „tutejszych” nad „obywateli świata”.

 

Subsydiarność jest politycznym odzwierciedleniem lokalności. Wbrew trendom globalizacyjnym dystrybucjonizm patrzy na społeczeństwo oddolnie. Pierwszym jego składnikiem jest rodzina. Każdy przejaw działalności społecznej, politycznej i gospodarczej musi być zatem budowany wokół rodziny i dla niej. Naturalnie jedna rodzina nie jest w pełni samowystarczalna i potrzebuje szerszego kontekstu dla prawidłowego funkcjonowania. Dlatego państwo, które dystrybucjonista będzie rozumiał przede wszystkim jako samorząd lokalny, działa na zasadzie pomocniczości. Każda organizacja wyższego rzędu uzasadnia swoje istnienie wyłącznie koniecznym wsparciem, jakiego potrzebuje od niej organizacja poziomu niższego. Oznacza to nie tylko przeniesienie ogromnej większości funkcji państwa z poziomu centralnego na poziom lokalny, ale i zwiększenie odpowiedzialności społeczności miejscowej za własne sprawy i nieporównywalnie większą skuteczność władzy niż w przypadku centralnie sterowanego państwa.

 

Osobno należy w tym miejscu omówić kwestię demokracji i jej miejsce w dystrybucjonizmie. Cytując Wojciecha Czarnieckiego:

Demokracja ze swej istoty może być tylko lokalna, bo tylko na tym poziomie potrafimy ustalić rzeczywiste poglądy większości, ocenić kandydata oraz realność jego programu[16].”

Dodatkowo takie przedstawienie sprawy odpowiada średniowiecznym odwołaniom idei dystrybucjonistycznej. Tylko ludzie o podobnych problemach, potrzebach i zamieszkujący ten sam, niewielki obszar są w stanie skutecznie decydować o sprawach bieżących. Lokalność demokracji minimalizuje ryzyko korupcji i bezkarność polityków – wszyscy się znają. Nikt nie jest anonimowy w naturalny sposób, nie na zasadach inwigilacji. Ludzie mają większą kontrolę nad pieniędzmi, które wydatkują z kasy wspólnej, prawo stanowione jest skuteczniejsze, bo odpowiada lokalnym potrzebom. Nawet sama kwestia różnicy w przepisach w poszczególnych częściach całego kraju, wynikająca z omawianego rozproszenia administracyjnego, nie jest wcale niepożądana. Różne modele prawne, obowiązujące w kraju, powodują ciągłą „rywalizację” ustawodawczą i chęć dążenia do jak najlepszych warunków życia dla lokalnych społeczności. Nie należy zapominać o aspekcie tradycyjnym. W niektórych obszarach obowiązują prawa na zasadzie zwyczaju, które nie mogą zaistnieć gdzie indziej, a ich pielęgnacja leży w interesie osób im podlegających od pokoleń. Państwo centralistyczne zabja te lokalności w imię jednolitych zasad i samo wykorzenia piękno różnic kulturowych wewnątrz organizmu narodowego.

 

Wreszcie solidarność, czyli uzupełnienie wertykalnie operującej subsydiarności o wymiar horyzontalny. Solidarność łączy nas z dobrem wspólnym i w imię chrześcijańskiego miłosierdzia skłania do działalności dla dobra wszystkich. Skoro chodzi nam o wspólnotowość i bliskie relacje międzyludzkie, to nie sposób zrealizować tych postulatów bez solidarności. Szczególnie wymiernym testem dla solidarności jest preferencyjna opcja dla ubogich. Kierując się nią, badamy zawsze to, jak nasze postępowanie wpływa na bliźnich najgorzej sytuowanych. Jeżeli skutki są negatywne, oznacza to, że z solidarnością zrywamy. Dobrowolność miłosierdzia jest nieporównywalnie skuteczniejsza od przymusowości państwa opiekuńczego w socjalizmie.

 

Przejawem solidarności jest nie tylko zwracanie uwagi na bliźnich, którzy nas otaczają, ale i na pokolenia mające dopiero nadejść. Dla nich dystrybucjonizm chce pozostawić środowisko czyste a gospodarkę niezepsutą. Dlatego też dystrybutysta z niechęcią spogląda na konsumpcjonizm, zwłaszcza na podsycający go sektor bankowości komercyjnej. Ponadto lichwa, napędzanie inflacji przez bankowy system rezerw cząstkowych i wychowywanie społeczeństwa do życia ponad stan są przez omawianą ideę mocno napiętnowane.

 

Czy to oznacza, że państwo w dustrybucjonizmie ma być słabe? Oczywiście nie. Jego funkcje muszą być faktycznie przeniesione na niższe, skuteczniejsze poziomy, ale i sam rząd centralny, w ramach swych ubogich kompetencji, musi być silny. Bez państwa nie da się utrzymać ładu dystrybucjonistycznego, opanować monopoli i bronić wolnych rodzin przed proletaryzacją. W tym kontekście należy omówić jeszcze jedną kwestię – przywrócenie systemu cechowego, zwanego także gildyjnym. Sednem kwestii gildyjnej jest by ludzie wykonujący tę samą aktywność gospodarczą, w kooperacji posuniętej do granic nieznanym dzisiejszym związkom zawodowym, podlegali ochronie ekonomicznej wolności (własności) i otrzymywali wsparcie w szerokim zakresie różnych aspektów życia każdego członka cechu. Kolejny to już mediewizm dystrybucjonizmu. Taki cech, np. rzemiosł, nie tylko stał na straży cen i jakości produkowanych w okolicy dóbr, kontrolował edukację czeladników i rozstrzygał spory między przedsiębiorcami w ramach jednej branży. Organizacje te mogły dodatkowo animować życie kulturalne i duchowe swoich członków, zajmowały się pomocą dla wdów, sierot, obsługiwały kwestie pogrzebu czy wesela, nawet pomagały w budowie domu lub zakładu pracy. Innymi słowy, gildia to naturalne i tradycyjne zastąpienie roli państwa opiekuńczego w kwestiach socjalnych, zgodne z najlepszymi zasadami subsydiarności i solidarności.

 

Dystrybucjonizm, obok takich systemów jak korporacjonizm, ordoliberalizm czy solidaryzm narodowy, stanowi spójny system społeczno-ekonomiczny wpisujący się w zbiór doktryn gospodarczych tzw. III drogi, zrywając z duopolem pochodnych kapitalizmu i socjalizmu. Doktryna sięga korzeniami do czasów przednowożytych ale daje odpowiedzi na problemy bardzo współczesne. Nie jest też dystrybutyzm pomysłem czysto akademickim. Po pierwsze istniał w średniowieczu przez kilkaset lat, budując fundamenty naszej cywilizacji. Po wtóre i dziś spotykamy jego elementy, mierzalne i bardzo brzemienne w skutki na świecie. We włoszech funkcjonuje dystrybutystyczny region Emilia-Romania, w którym upowszechnione są kooperatywy, własność jest stosunkowo mocno rozproszona a poziom życia z tego wynikający pozostaje wysoki. W Hiszpanii działa od lat dystrybucjonistyczne przedsiębiorstwo Mondragon, którego pracownicy-współwłaściciele mają realny wpływ na funkcjonowanie organizacji i cieszą się dobrym poziomem wynagrodzenia za pracę. Na dalekiej Formozie istnieje zbudowany rękami rządu Kuomintangu i rozkazem Douglasa MacArthura dystrybutyzm tajwański. Program „Ziemia dla rolnika” upowszechnił tam własność gruntu a lokalność i specyfika przedsiębiorczości stale zadziwia specjalistów monitorujących globalne trendy gospodarcze. Gdyby ktoś chciał szukać literackich obrazów dystrybutyzmu, wystarczy, że sięgnie po prozę J.R.R. Tolkiena. Niczym innym niż wzorowym społeczeństwem dystrybucjonistycznym są Hobbici zasiedlający zieloną krainę Shire w Śródziemiu. Na pierwszych stronach sześcioksięgu Władca Pierścieni, natrafiając na opis tego małego ludu, stykamy się wprost z deskrypcją ludności od pokoleń żyjących na zasadach określonych przez „Chesterbelloca” i KNS.

 

W tym trudnym okresie obostrzeń i lockdown’ów, który fundują nam rządy na świecie, dystrybucjonizm może stanowić autentyczną „pigułkę antypandemiczną”. Dla skonsolidowanych, samowystarczalnych i solidarnych społeczności żadne restrykcje nie są tak obciążające, jak w przypadku centralistycznych i indywidualistycznych molochów. Kłopoty zaś związane z pandemicznym zamieszaniem z zatrudnieniem, obecne w proletarystycznych gospodarkach, nie trafiają wcale do wolnych rodzin opierających swą niezależność na własności. W końcu, jak powiedział Gilbert Keith Chesterton:


To nie jest tak, że nie dostrzegają rozwiązania, ale że w ogóle nie widzą problemu!”

 

 

Jan Posadzy

 

[1] W historiografii przyjmuje się różne cezury w kontekście tego pojęcia. Tu Długi Wiek XIX należy rozumieć jako epokę rozpoczynającą się w roku 1789 i kończącą wraz z wybuchem Wielkiej Wojny w roku 1914.

[2] Niekiedy mówi się o Cesarstwie Niemieckim w kategoriach tradycjonalistycznych, niesłusznie moim zdaniem. Faktyczne zburzenie modelu rzeszy, wspólnoty suwerennych podmiotów politycznych pod bardziej duchowym niż politycznym przywództwem korony cesarskiej, było rewolucyjnym zerwaniem z tradycją.

[3] Gilotyna i Krzyż, Warren H. Carroll, Wydawnictwo Wektory 2006

[4] Esej o przywróceniu własności (oryg. An Essay on the Restoration of Property, 1936), Hilaire Belloc, Instytut Norwida 2013

[5] Inny wariant nazwy omawianej idei.

[6] Państwo niewolnicze (oryg. The Servile State, 1912), Hilaire Belloc, Chesterton Polska 2017

[7] Wydana w 40. rocznicę Rerum novarum w roku 1931.

[8] Dominikanin irlandzkiego pochodzenia, żył w latach 1868 – 1943.

[9] Zyjący w latach 1875 – 1937 angieski architekt i pisarz. Propagator socjalizmu gildyjnego, z czasem przeniósł się na pozycje dystrybucjonistyczne. Skupiał się na kwestii przywrócenia ustroju cechowego.

[10] Zwłaszcza ze względu na encykliki Centesimus annus (1991) i Laborem exercens (1981).

[11] Za wielcy by upaść, John C. Medaille, Wydawnictwo Wektory 2017

[12] Poszukiwanie modelu dystrybucjonizmu, Wojciech Czarniecki, Chesterton Polska 2015

[13] Rewolucja Francuska (oryg. The French Revolution, 1911), Hilaire Belloc, Chesterton Polska 2018

[14] Takie zdanie wyraża na przykład w Eseju o przywrócenu własności.

[15] Komplementy pod adresem Duce znajdujemy w książce pt. The Cruise of the „Nona”, Londyn 1955 (1925)

[16] Poszukiwanie modelu dystrybucjonizmu, Wojciech Czarniecki, Chesterton Polska 2015