Rozważaniom i dyskusjom na temat emocji potrafią towarzyszyć emocje. Niekiedy bardzo silne. Jest to o tyle zrozumiałe, jeśli idąc za radą Arystotelesa, spróbujemy zgłębić w jaki sposób każda emocyjka powstaje. Weźmy taki gniew. Według św. Tomasza z Akwinu gniew powstaje, jeśli dana osoba konfrontuje się (realnie lub w myślach) z czymś co uznaje za złe i nie może tego w żaden sposób uniknąć. Dlaczego zatem postulując większy nacisk na rozum i wolę możemy natrafić na gniewną reakcję? Wydaje się, że dlatego, iż osoba owładnięta niemalże furią widzi w tym co mówimy lub piszemy coś złego. Postaram się pokrótce spróbować przeanalizować to zjawisko.
Każda osoba do czegoś dąży i czegoś unika, a więc coś uznaje za dobre, a inne rzeczy za złe. Z tego pozornie banalnego zdania wynikają donośne wnioski (jak zresztą z wielu innych „banałów”, z których wyciąga się konsekwencje). Weźmy dla przykładu model osoby, która wychowywała się w duchu kształcenia charakteru, kreowania i wzmacniania swoich cnót. Do czego ta osoba dąży? I tu można podać kolejny slogan – dąży do Prawdy, Dobra i Piękna. Zatem uznaje za dobro Prawdę, Piękno i… Dobro! Tylko dążąc do poznania rzeczywistości takiej jaką ona jest naprawdę i kierowania się moralnością można osiągnąć szczęście, do którego dąży każdy człowiek. Jednak idąc dalej wchodzimy już na ścieżki filozofii Boga, a następnie teologii, gdyż można zauważyć, że Dobro, Prawda i Piękno są tylko w Bogu, a wszystko inne może mieć te przymioty tylko i jedynie, jeśli od Boga jakoś pochodzi. Co więcej skoro Bóg wszystko stworzył, to wszystko ma te przymioty, a wszelkie zło wynika z nieporządku i przewrotnej woli ludzi i aniołów. Zatem ostatnim i jedynym źródłem i gwarantem triady Dobra, Prawdy i Piękna, a więc i samego szczęścia, jest sam Bóg. Wychowanie, nazwijmy je, „klasyczne” będzie zatem dążyć do tego, aby to co nas prowadzi do Boga było uważane za dobre, a to co od Niego oddala za złe. Tutaj pojawia się również kwestia emocji. Jeśli faktycznie uznaję Boga za dobro, to będę odczuwał nadzieję ilekroć będę widział szansę zbliżenia się do Stwórcy, smutek, o ile odczuwać będę, że się oddalam, jak i radość, gdy będę odczuwał Bożą bliskość. Z drugiej strony traktowanie Boga poważnie powinno wzbudzać we mnie odwagę, jeśli będę konfrontował się ze złem, strach, jeśli nie będę czuł się na siłach, aby je pokonać oraz smutek, gdy uczynię coś złego i zacznę odczuwać skruchę. Podobnie pojawi się gniew, jeśli ktoś przy mnie będzie czynił niesprawiedliwość. Emocje wydają się zatem potężnym narzędziem, które może nam pomóc. Czy jednak są ostateczną instancją?
Człowiek jest istotą rozumną. Cecha „rozumności” jest tym co odróżnia nas od zwierząt. Dzięki rozumności możemy oderwać się w myśleniu od materii i ujmować pojęcia abstrakcyjne, intelektualne. Co więcej do domeny rozumności należy również wolna wola, która wprawdzie poddana jest naciskom zmysłów, ale jednak może wybierać nawet wbrew nim. Kształtowanie charakteru nie jest jednak drogą biczownika (z całym szacunkiem dla biczowników), który będzie się biczował dla samego biczowania, ale ma na celu, aby emocje szły za rozumem. Sztuką jest wytrenować rozum i wolę, aby zawsze dążyć, z pomocą Łaski Bożej, do Prawdy i Dobra. Dobrze wychowane emocje zaczynają człowiekowi pomagać w jego drodze do de facto świętości. Wyćwiczona wola pozwala na zachowanie umiaru między nadmiarem i niedomiarem, który może się objawiać e.g. brawurą (gdy człowiek nierozumnie poddaje się odwadze) lub tchórzostwem (gdy człowiek nierozumnie poddaje się strachowi). Cnotą jest w tym przypadku męstwo, czyli umiejętność stawania do walki, gdy trzeba walczyć, a więc bez brawury i tchórzostwa.
Spróbujmy sobie jednak wyobrazić dwa zwyrodnienia związane z traktowaniem emocji. Pierwszą z nich jest uznanie emocji za ostateczną instancję. Takie podejście zbliża człowieka do zwierzęcia, ale znacznie groźniejszego, gdyż swoje rozum i wolę (których nie może jako człowiek przestać używać) wykorzystuje do spraw godnych zwierzęcia. Według teorii motywacji Kosseckiego motywacjami wspólnymi ludzi i zwierząt są wszelkiej maści przyjemności, władza (pozycja w stadzie) i pozycja własnego stada wśród innych stad. Jednak rozumność może doprowadzić taką osobę do dążenia do nieco wyższych motywacji jakimi są dążenie do zysku i ślepe przestrzeganie prawa i procedur, czyli bycie służbistą. Oczywiście te motywacje (nazywane przez Kosseckiego energomaterialnymi) mogą występować w pewnym natężeniu u każdej, nawet świętej osoby, ale nigdy nie powinny dominować lub być celem same w sobie. Co więcej wydaje się, że stan, w którym osoba porusza się po najniższych, możliwych motywacjach, jest trudny do zmiany (o ile w ogóle takowa jest możliwa), gdyż pojęcie „Prawdy” może być zastąpione przez odczucie prawdy lub słuszności. Można dyskutować nad tym czy byt jest lub niebytu nie ma, ale nie można dyskutować z tym, że ktoś czuje, że coś jest słuszne. Jeśli tak czuje, to znaczy, że tak czuje. Problemem jest, jeśli na tym odczuciu, na tej emocji się zatrzymuje. Mogliśmy widzieć „ruchawkę poczucia słuszności” podczas spędów feministycznej czerni dwa lata temu. Czy te osoby czuły, że robią słusznie? Zapewne tak. Czy miały rację? Zdecydowanie nie. Jednak, aby do tego dojść trzeba korzystać z rozumu do zagadnień typowo ludzkich, a więc mamy błędne koło. Tłumaczenie takiej osobie, że rzeczy mają się inaczej i to co czujemy nie zawsze może odpowiadać rzeczywistości może skończyć się wybuchem gniewu, gdyż dana osoba poczuje, że chcemy jej odebrać coś co jest dla niej ostateczną wyrocznią. Co więcej podobne zjawisko może dotykać również Kościoła. Św. Pius X w swojej encyklice Pastendi opisywał modernistę jako tego, dla którego ostateczną instancją i punktem wyjścia są… uczucia religijne. Według modernisty Kościół powinien się dostosowywać do uczuć religijnych kolektywu wierzących. Czuję, że coś jest prawdziwe, więc tak powinien nauczać Kościół. Być może jest to jeden z powodów zarazy pacyfizmu w Świętym Kościele Katolickim. Wojna jest niszczycielskim żywiołem, więc trudno, aby zaprogramowany w nurcie współczesności młody człowiek chciał się do niej przygotowywać. Z drugiej strony warto przytoczyć również myśl o. Bocheńskiego, który twierdził, że wojna jest jednocześnie rzeczą wielką, gdyż tylko w tak nieprzychylnych warunkach mogą się kształtować i ujawnić najszlachetniejsze charaktery. Przykładem tu mogą być św. o. Maksymilian, Mosdorf, Kasznica lub Pilecki.
Może zatem warto zrezygnować z emocji skoro mogą prowadzić do tak katastrofalnych skutków? To jest właśnie drugie zwyrodnienie w myśleniu o emocjach. Bardzo przypomina myślenie rodem ze wschodniej duchowości. Cierpienie bierze się z chcenia czegoś? Zatem przestańmy chcieć czegokolwiek! Wydaje się, że tak też wygląda nirwana – jako rozpłynięcie się w jakiejś tajemniczej transcendencji. Ideał dalekowschodni, to człowiek, który nic nie chce. Ideał katolika, to chcieć wszystkiego – Boga. Katolik dąży do pełnego, wiecznego szczęścia, buddyjski mnich do rozpłynięcia się… no właśnie… w pustce? We wszystkim? W kontekście emocji niekiedy tak jest interpretowana stoicka apatheia – jako wyzbycie się emocji. Emocje są integralną częścią człowieka i wyzbycie się ich byłoby de facto okaleczeniem samego siebie. Zresztą emocje należą do istotnych elementów życia Narodu. Dla przykładu według Wolniewicza i Musiała o należeniu do pewnej wspólnoty decyduje jak dużo „sił przyciągania” (związanych z odczuwaniem sympatii i życzliwości) wiąże nas z członkami tej wspólnoty, a ile sił odpycha. Na podstawie powyższych rozważań można dodać, że siły te mogą mieć naturę zarówno emocjonalną (zmysłową), jak i intelektualną (wola i rozum). Zatem jak wzmacniać Naród? Rozwiązaniami są formacja intelektualna, kształtowanie cnót, ale również pielęgnowanie emocji związanych z Narodem (a więc jego konkretnymi członkami) i tym co go otacza. Prawdopodobnie nasi przeciwnicy o tym wiedzą i starają się uprawiać pewną politykę wstydu, aby relacje w Narodzie systematycznie osłabiać. Inaczej trudno by było zrozumieć upór w swoim działaniu niektórych środowisk.
Podsumowując, ani nieuznanie emocji za ostateczną instancję nie jest rozwiązaniem, ani próba ich wykorzenienia z ludzkiej natury. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z osobą, którą łatwo manipulować, gdyż można wiedzieć o niej niewiele, zaledwie ogólniki i już można przygotować taki zestaw bodźców, aby dana osoba nawet wyszła na ulicę i wzięła udział w rozruchach. Dlaczego? Bo tak akurat czuła. Bez odpowiedniego wykorzystania rozumu i woli wystawiamy się na sterowanie rodem z wczesnych podręczników do behawioryzmu lub tresury. Wystarczy odpowiedni bodziec, aby wywołać odpowiednią reakcję. I nic więcej. Z kolei ideowcy kierujący się zasadami moralnymi i poszukujący Prawdy są w większej mierze samosterowni, mogą działać wbrew tłumowi i tendencjom, które aktualnie panują w społeczeństwie. Jednak nawet największy tytan nie poradzi sobie bez wsparcia innych. Jesteśmy niezależnie od wszystkiego istotami stadnymi. Z drugiej strony wyzbycie się emocji jest niemożliwe. Zresztą nawet jakby było, to wydaje się, że wyjście z niektórych, beznadziejnych po ludzku położeń może zapewnić tylko odpowiednia doza ocierającej się o brawurę i szaleństwo odwagi oświeconej wiarą.
Warto na zakończenie przytoczyć fragment doskonałego utworu Jacka Kowalskiego „Dysputa poważna pomiędzy Ojcem z Zakonu Kaznodziejskiego a braciszkiem od Braci Mniejszych”:
„Odrzekł do franciszkanina
Nasz dominikanin: Przecie!
Poryw serca to nie kpina;
Uczą tak w zakonie i na Uniwersytecie.
Lecz kiedy się zdarza chwilka,
Przyjm refleksji te dwa słówka,
Że kto mózgu nie wysila,
Ten wyrasta na debila,
Albo i półgłówka.”
A.M.D.G.