Szturm1

Szturm1

Zaczynacie dzisiaj walkę przeciw wrogom naszym, niech trwoga przed nimi was nie ogarnia! Niech serce wam nie drży! Nie bójcie się, nie lękajcie się! Gdyż z wami wyrusza Pan, Bóg wasz, by walczyć przeciw wrogom waszym i dać wam zwycięstwo (Pwt 20, 3-4).

 

Śmiało można powiedzieć, że każde czasy są dla katolika trudnymi, co jest niejako wpisanew naszą wiarę przeciwko, której mamy cały świat pogrążony w ciemności. Jesteśmy atakowani z każdej ze stron, zarówno z zewnątrz jak i od wewnątrz. Z jednej strony agresywny lecz tępy ateizm, a z drugiej modernistyczny „dobroludzizm” i protestantyzacja Kościoła. Rozwadniamy się, wchodzimy w dialogi oraz idąc na kompromisy. Jesteśmy w kryzysie. Abp. Sheen powiedział kiedyś - Gdybym nie był katolikiem i chciałbym znaleźć prawdziwy Kościół w dzisiejszym świecie, szukałbym takiego Kościoła, który nie żyje w zgodzie ze światem; innymi słowy, szukałbym Kościoła, którego świat nienawidzi. Nadchodzi czas Adwentu, w którym szukajmy oparcia na tej skale którą jest św. Piotr, szukajmy umiłowania tradycji i hierarchii oraz rycerskiej pokory, która rodzi olbrzymów. Bądźmy jak tych 189 dzielnych gwardzistów szwajcarskich, którzy stanęli w obronie Papieża Klemensa VII. Postawa taka nie jest łatwa, ponieważ z owych 189 gwardzistów, którzy podjęli szaleńczą walkę przeciwko tysiącom wrogich wojsk, przeżyło tylko 42, podczas reszta poległa na stopniach ołtarza Bazyliki oddając życie na schodach do Nieba. Ale czy nie lepsza jest śmierć w walce od życia na kolanach? Walka duchowa, którą toczymy jest trudna, bo toczymy ją przeciwko całemu światu, który w imię materialistycznego pędu wyparł się ostatnich pierwiastków duchowych. Miliony zepsutych i pustych wewnętrznie robocików przemierza ziemię w nadziei na kolejne chwilowe doznania przyjemności, wygody i próżnego relaksu. Cierpienie, która jest zbawczym i oczyszczającym darem stało się potworem, którego się unika jak ognia, bo przecież czegoś od nas samych wymaga. Pustynia, która wzmacnia i stawia na nogi człowieka stała się zabudowanym i świecącym promocjami supermarketem. Nie dajmy się jednak zwieść ułudzie i zakładając wygodne buty idźmy wytrwale przez tą trudną drogę, którą już podjęliśmy. Na koniec chcę przytoczyć słowa por. Andre Zirnhelda, komandosa SAS:

Przynoszę Ci, Panie, tę modlitwę,
bo tylko Ty możesz dać mi to,
czego nie mogę żądać od siebie.
Daj mi, Panie, czego inni nie wzięli,
o co nikt nigdy nie prosi.
Nie proszę o pokój,
o odpoczynek
duszy czy ciała.
Nie proszę o bogactwo
ani o sukces, ani tym bardziej o zdrowie.
Wszyscy Cię o to proszą,
więc pewnie wiele nie zostało.
Daj mi, Panie, czego inni nie wzięli,
daj mi, czego nikt od Ciebie nie chce.
Chcę niebezpieczeństwa i walki,
już teraz i na dobre.
Tylko w ten sposób na pewno pozostaną przy mnie,
a nie zawsze starczy mi odwagi,
by o nie prosić.
Daj mi, Panie, czego inni nie wzięli,
daj to, z czym inni nie chcą mieć nic wspólnego.
Ale daj mi też odwagę,
siłę i wiarę,
bo tylko Ty możesz dać to,
czego nie mogę żądać od siebie.

 

 

Korneliusz Niebudek

wtorek, 30 listopad 2021 21:37

Krzysztof Kołodziejski -  Dom

We have a need for the useless.

 

Sir Roger Scruton

 

 

 

Wychowałem się na osiedlu z połowy lat osiemdziesiątych. Kilkadziesiąt bloków z wielkiej płyty skomunikowanych ze sobą i nielicznymi wówczas punktami usługowymi przy pomocy chodników z takich samych płyt. Betonowe płyty posłużyły jako materiał konstrukcyjny przedszkola, do którego chodziłem, boiska, na którym zdzierałem kolana, i dużego parkingu, na którym uczyłem się jazdy na rowerze. Jedynym urozmaiceniem w najbliższej okolicy był mały sklep z blachy falistej pomalowanej na niebiesko i zaniedbana zieleń z wydeptanymi trawnikami. Nieraz zastanawiałem się jaki udział miała fizyczna antyludzkość tego środowiska w generowaniu ogromu problemów społecznych nękających jego mieszkańców. Mój skandynawski znajomy, który dorastał na podobnym osiedlu w Szwecji, określił taką architekturę mieszkaniową mianem psychological warfare (ang. wojny psychologicznej). Ktoś niechętny modernistom mógłby w istocie stwierdzić, że ich skompromitowane z dzisiejszej perspektywy założenia, szczególnie te sformułowane w tzw. Karcie Ateńskiej, były aktem wypowiedzenia wojny człowiekowi, który miał zamieszkiwać osiedla będące mniej lub bardziej zdeformowanym ucieleśnieniem tych założeń. Modernistyczne budownictwo miało być narzędziem tej wojny a jej celem ukształtowanie nowego typu człowieka, wyzwolonego od instynktownego przywiązania do tradycyjnych form. Skutki tych zmian wymykają się jednoznacznej ocenie z uwagi na fakt, że, w moim odczuciu, dotyczą one nie tyle sfery materialnej, co duchowej. Istnieją wprawdzie statystyki bezrobocia, przestępczości, samobójstw, dla konkretnych obszarów miejskich, ale nie można definitywnie określić związku przyczynowo-skutkowego między fizycznym otoczeniem a skalą problemów socjalnych. Te wiążą się bowiem w pierwszym rzędzie z innymi czynnikami takimi jak koniunktura gospodarcza, dostępność opieki medycznej, bezpieczeństwo, skład etniczny mieszkańców osiedla itd.

 

 Długofalowym efektem oddziaływania takiej zuniformizowanej, seryjnej brzydoty była sterylizacja człowieka z wrażliwości na piękno i upośledzenie jego naturalnego zmysłu estetycznego. To, co miało wyzwolić ludzi od mieszczańskiego zamiłowania do przedmiotów i „próżnej” dekoracyjności, a na wsi od „przaśnej” i „wstecznej” ornamentyki spowodowało rozwinięcie się czegoś w rodzaju estetycznej apatii. Bynajmniej nie próbuję sugerować, że przeciętny polski chłop, zanim trafił do miasta, lub zanim jego wieś została zurbanizowana, wykazywał zainteresowanie sztuką. Ofiarą krucjaty modernistów, urbanistów, i polityków padła przede wszystkim estetyczna intuicja, a nie świadomy gust. Wspomniany chłop mógł nie doceniać niczego w architekturze gotyku poza samą skalą, ale jednocześnie sam potrafił zbudować dom o doskonałych proporcjach, z naturalnych, lokalnie dostępnych materiałów, udekorowany tradycyjnymi dla regionu detalami. Dom niejako zrośnięty z otoczeniem, w którym powstał, będący nie brutalną ingerencją w to otoczenie, a jego rozwinięciem o prosty element cywilizacji. Patrząc na niezurbanizowaną wieś z wieżami kościołów i małymi przysiółkami w kępach drzew można odnieść wrażenie, że istnieją tam od zawsze. Tego samego nie można powiedzieć o betonowym osiedlu piętrzącym się wśród tego, co jeszcze niedawno było terenem rolniczym, będącym groteskową i przeskalowaną zapowiedzią miasta. Zresztą w przypadku polskich miast ta ponura zapowiedź zwykle nie kryje w sobie obietnicy czegoś lepszego. Większość z nich to po prostu zlepek takich osiedli obrastających niewielkie, stare, śródmiejskie dzielnice posiadające jeszcze niektóre cechy właściwego miasta.

 

W kręgach tożsamościowych coraz większą uwagę zyskuje temat mieszkalnictwa, szczególnie w kontekście patodeweloperki, co cieszy, bo jest to zjawisko zatruwające przestrzeń w wyjątkowo inwazyjny sposób. Ponadto skupia w sobie szereg innych patologii takich jak spekulacja i wyzysk, złe warunki mieszkaniowe, kulejące planowanie, brak dostępności mieszkań adekwatnych do potrzeb. W moim tekście kieruję uwagę na estetykę przestrzeni, która jest niedocenianym aspektem mieszkalnictwa. Chciałbym, żeby tych kilka myśli w nim zawartych skłoniło czytelników do krótkiej refleksji nad tym jak mieszkamy, co z kolei w pewnej mierze przekłada się na to jak żyjemy.

 

Efekty wspomnianego wcześniej wyjałowienia estetycznego są bardzo namacalne zarówno na współczesnej, zurbanizowanej wsi, jak i w mieście. Polska prowincja to modułowe, ażurowe płoty z betonu, różowe i fioletowe elewacje, drewniane chaty z plastikowymi oknami stojące w towarzystwie parterowych bungalowów w amerykańskim stylu i PRL-owskich kostek z pustaka, bilbordy wzdłuż dróg i na posesjach, blacho-dachówka, szachulcowe ściany poniemieckich budynków przykryte styropianem, brak jakiegokolwiek wspólnego wątku w miejscach, które zamieszkują przecież niewielkie społeczności. Nie lepiej jest w mieście, o czym bardzo celnie i dowcipne pisze np. Filip Springer. Czasem jadąc przez Polskę muszę walczyć z uczuciem niechęci do własnych rodaków za to jak obchodzą się z przestrzenią w której żyją, i którą tworzą. Ta brzydota jest niekiedy tak karykaturalna i przerysowana, że przywodzi na myśl prace młodych, zblazowanych absolwentów ASP, którzy braki warsztatowe i koncepcyjne próbują maskować ironią. Problem w tym, że o ile ich wytwory to efemerydy powstające na fali chwilowej mody, które można po prostu zignorować, i o których historia sztuki szybko zapomni to, to co nas otacza, jest niestety na serio i zostanie z nami na dłużej. Jaka myśl może przyświecać właścicielowi posesji, wjazdu do której strzegą nieudolnie wyrzeźbione, gipsowe lwy pomalowane na złoto? Na własne oczy widziałem podobnych bram ponad tuzin. To, że mieszkaniec dużego i zamożnego domu daje w ten sposób wyraz swojemu gustowi i słusznie zakłada, że nie stanie się obiektem kpin sąsiadów, dużo mówi o tym gdzie się znaleźliśmy jako naród jeśli chodzi o wrażliwość. Pamiętam, że kiedy wracałem przez Albanię i Serbię z kolonii na południu Europy duże wrażenie zrobił na mnie krajobraz bałkańskiej prowincji, noszący jeszcze wyraźne ślady ostatniej wojny. W domu rzuciłem myśl, że te kraje muszą chyba stać na wyższym poziomie niż Polska, bo wszystkie domy mają białe ściany i ceramiczną, rudą dachówkę. Mój naiwny, młody umysł skojarzył tę spójność z porządkiem i dobrobytem, a więc czymś co znałem z Zachodu. Sam fakt wykrystalizowania się jakiegoś określonego stylu architektonicznego wiązałem z wyższym poziomem cywilizacyjnym. Po latach zrozumiałem, czym tak rozbawiłem rodziców, i że mieszkańcom tamtego regionu nie było wtedy czego zazdrościć. Na Bałkany wróciłem jeszcze wiele razy i zawsze zastanawiało mnie jak to jest, że narody o zdawałoby się mniejszej kulturze organizacyjnej i gorącym temperamencie potrafią wykazać powściągliwość i rozsądek, kiedy przychodzi do doboru koloru elewacji, pokrycia dachu, i ogrodzenia własnego domu.

 

Osoby z prawicowych kręgów, które podkreślają wagę kultury, sztuki i estetyki spotykają się z zarzutami o zajmowanie się tematami zastępczymi. Ta krytyka jest jednak bezpodstawna i szkodliwa. Po pierwsze, koncentracja na kulturze nie determinuje bagatelizowania tematów społecznych, czy ignorancji w obszarze ekonomii i prawa. Po drugie, jak udowodniła lewica, szczególnie w drugiej połowie dwudziestego wieku, kluczem do ukształtowania społeczeństwa jest właśnie kultura. To za światopoglądem formowanym w znacznej mierze przez kulturę idą decyzje polityczne, a nie odwrotnie. To zmiany kulturowe i obyczajowe wymuszają na aktorach gospodarczych określone działania i decyzje. Jestem zdania, że punktem wyjścia do myślenia o szerszych zmianach jest nasze najbliższe otoczenie. W brzydkiej i anonimowej przestrzeni może powstać żadna albo brzydka kultura. Miejsca, w których żyjemy powinny być przyczółkami wyjątkowości i harmonii na pobojowisku, które pozostawiły po sobie odpowiednio komunizm i kapitalizm. W dobie skomercjalizowania i skomodyfikowania przestrzeni życiowej należy zadbać o to, by ta należąca do nas była odbiciem naszych przekonań, i nie mam tu na myśli dekorowania ścian symbolami politycznymi czy subkulturowymi. Globalistyczne elity chcą, żebyśmy mieszkali w bezdusznych, najlepiej wynajętych, mieszkankach w anonimowych apartamentowcach, na ogrodzonych osiedlach, w wiecznie rozrastających się miastach. To składnik neofeudalnej receptury na uformowanie bezwolnej, zobojętniałej na wszystko masy jednostek, które swoje duchowe i materialne potrzeby zaspokajać będą konsumowaniem  kolejnych odcinków seriali i kupowaniem korporacyjnych dóbr. Przewrotnym symbolem nijakości wnętrz, w których żyje przeciętny Polak jest obecny w wielu domach napis “Home” wycięty z pleksi. Banalny, masowo produkowany przedmiot udający coś, co ma przydawać wnętrzu osobistego charakteru. Nas inspiruje Europa z jej unikalnością, bogatą historią, architekturą i sztuką. Możliwości zaaranżowania prywatnej przestrzeni w taki sposób, żeby nas cieszyła, inspirowała i motywowała do działania jest wiele. Jak więc sprawić by zyskała określony charakter?

 

Na pewno dobrze jest otaczać się przedmiotami, które coś dla nas znaczą, takimi jak pamiątki rodzinne. Nacjonalizm to między innymi łączność z pokoleniami, które przygotowywały nam grunt. Warto zainteresować się historią własnej rodziny i jej materialnym świadectwem. W moim domu były to na przykład zdjęcia dziadka z lat trzydziestych ze szkoły podchorążych. Najważniejszym przedmiotem była jednak kronika, w której dziadek udokumentował dzieje rodziny od 1870roku. Do tego szereg obiektów, które rodzina posiadała, takich jak gitara marki Otwin, którą dziadek odkupił od chłopaków, którzy chwilę wcześniej zdobyli ją na niemieckim muzykancie jadącym grać żołnierzom na froncie wschodnim; międzywojenne wydania polskich książek; średniowieczne ostrogi o rzadkiej i ciekawej formie; dziewiętnastowieczny, francuski rapier, który od chwili wykucia mógł przeleżeć w zbrojowni, ale równie dobrze przebijać przeciwników jego właściciela podczas pojedynków. To wszystko rozbudzało moją wyobraźnię i budowało świadomość tego, że historia mojej rodziny jest częścią, nieważne jak mało spektakularną, większej, narodowej i europejskiej historii.

 

Dzisiaj dzięki dobrze rozwiniętej logistyce i dostępowi do sieci mamy możliwość wejścia w posiadanie produktów kultury, które powstały w czasach świetności naszego kontynentu. Dlaczego nie potraktować ich jako symbolicznego nawiązania do tego, co stanowi dla nas ważny punkt odniesienia? Może to być klasycystyczna rzeźba w stylu Arno Breckera, ekspresjonistyczny drzeworyt z lat dwudziestych, secesyjna grafika, czy realistyczna akwarela. Każdy z tych przedmiotów ma własną historię, był zapisem i niemym świadkiem innej czasoprzestrzennej rzeczywistości. Nawet jeśli w momencie pozyskania takiego obiektu trudno o nim myśleć jako o pamiątce rodzinnej, to stanie się on nią z czasem, szczególnie kiedy odziedziczą go po nas nasze dzieci. Chciałbym zachęcić do zainteresowania sztuką i przedmiotami dekoracyjnymi i niepostrzegania ich w kategoriach snobistycznej fanaberii. Dobrą sztukę można nabyć za równowartość rocznego abonamentu popularnej platformy streamingowej czy kwartalnego kontyngentu papierosów. Zresztą również drobne przedmioty użytkowe takie jak polska ceramika czy tkanina z cepelii mogą ożywić wnętrze niewielkim kosztem. Wnętrze bogate w książki i przedmioty dekoracyjne ma tę dodatkową zaletę, że jest w stanie odciągnąć uwagę od ekranów telefonów i tabletów, po które współczesny człowiek instynktownie sięga w każdej wolnej chwili. Polskie koncepcje urządzania mieszkań przeszły długą drogę od dobrze zaprojektowanego, aczkolwiek zgrzebnie wyprodukowanego wzornictwa PRL, przez plastik i tandetę lat dziewięćdziesiątych, aż po to, co dzisiaj wielu rozumie jako „skandynawski minimalizm”. Nie ma on jednak za wiele wspólnego z właściwym skandynawskim minimalizmem. Bladoszare wnętrza z ekranem telewizora w centralnym miejscu, przypominające wizualizacje przykładowych „apartamentów” z kolejnych inwestycji deweloperów, to nie świadoma oszczędność form, tylko raczej pustka. Warto zadbać o to, by jej miejsce w naszej osobistej przestrzeni zastąpiła piękna forma.

 

 

 

Krzysztof Kołodziejski

 

 

 

Źródła historyczne doktryny międzymorskiej

 

                Idea tzw. „Międzymorza” od wieków stanowi ważny kierunek w polskiej myśli geopolitycznej. Polega ona na utworzeniu wokół Polski bloku skupiającego wszystkie państwa położone pomiędzy Rosją i Niemcami. Blok międzymorski miałby przeciwstawiać się obu tym mocarstwom jednocześnie.         

 

                Warto tytułem wstępu przybliżyć tu historię tej koncepcji. W okresie XIV-XVw. Polska prowadziła ożywioną aktywność militarną w pasie bałtycko-czarnomorskim. Natomiast później aż do XVIIw. trwała polska ekspansja na Nizinie Wschodnioeuropejskiej.

 

                Aktywność w obu tych kierunkach zakończyła się dla Polski niepowodzeniem. Utrzymała ona granice na Morzu Bałtyckim i Morzu Czarnym jednocześnie tylko w latach 1466-1475. Trzecia wojna północna w latach 1700-1721 doprowadziła do ukształtowania trwającego do dziś układu geopolitycznego z Rosją i Niemcami jako głównymi mocarstwami w naszej części Europy. Wojna siedmioletnia w latach 1756-1763 pozbawiła Polskę samodzielności geopolitycznej.

 

Idea międzymorza w okresie międzywojennym

 

Po zakończeniu I Wojny Światowej ideę Międzymorza próbował zrealizować Józef Piłsudski. W latach 1918-1926 środowisko piłsudczykowskie postulowało stworzenie sojuszu Polski z Litwą, Ukrainą i Białorusią (tzw. idea federacyjna) oraz rozerwanie Rosji Sowieckiej „po szwach narodowościowych” (tzw. idea prometejska). Pojawiały się nawet pomysły zgrupowania wszystkich państw powstałych w obszarze bałtycko-czarnomorsko-adriatyckim w jednym trwałym bloku (tzw.idea jagiellońska).

 

                Wszystkie te koncepcje okazały się nietrwałe z kilku powodów. Przede wszystkim, Polska była zbyt słaba, by stać się liderem całego regionu. Dodatkowo podczas negocjacji z bolszewikami w Rydze 1921r. wszystkie plany Piłsudskiego zanegowała niechętna mu endecja. Również inne państwa międzymorskie jak Ukraińska Republika Ludowa i państwa bałtyckie nie miały wystarczającej siły. Ponadto, państwa mające tworzyć międzymorski blok były skonfliktowane między sobą. Węgry i Rumunia prowadziły spór o Siedmiogród, a w Jugosławii trwał konflikt serbsko-chorwacki. Część państw była też niechętna polskiemu przywództwu. Aspiracje do bycia liderem bloku miała też Czechosłowacja. Również Litwa była negatywnie nastawiona do Polski. Każde państwo bloku prowadziło też inną politykę wobec Rosji Sowieckiej i Niemiec. Tylko Polska graniczyła z oboma tymi mocarstwami  jednocześnie.

 

                Wobec upadku idei międzymorskiej II RP mogła jedynie prowadzić politykę równowagi sił wobec Rosji Sowieckiej i Niemiec. Po śmierci Piłsudskiego minister spraw zagranicznych Józef Beck, co prawda, próbował reaktywować Międzymorze pod nazwą „Trzecia Europa”. Chciał on wykorzystać zaanektowanie głównego konkurenta Polski, Czechosłowacji przez Niemcy hitlerowskie w 1938r.

 

Beck dążył do trwałego sojuszu z Węgrami i Rumunią. Polska miała pełnić w nim rolę mediatora konfliktu o Siedmiogród. Później sojusz miał zostać rozszerzony o Litwę, Łotwę, Estonię i Finlandię oraz przekształcić się w trwały blok Trzeciej Europy. Miała to być w regionie trzecia siła geopolityczna obok państw Osi (Trzecia Rzesza, Włochy faszystowskie) i ZSRR. Projekt zakończył się niepowodzeniem z tych samych powodów, co plan Piłsudskiego.

 

Oprócz piłsudczyków, swoje warianty idei Międzymorza tworzyli też myśliciele polityczni z innych obozów. Konserwatywny myśliciel Stefan Gużkowski w 1936r. wydał broszurę „Imperium Jagiellonicum. Rzecz o unji wschodnio-europejskiej”. Związany z endecją Karol Ludwik Koniński stworzył koncepcję Cesarstwa Polskiego. Swoje wizje Imperium Słowiańskiego i polskiej ekspansji aż po Kaukaz snuł też RNR „Falanga”, a później w czasie okupacji jego konspiracyjna struktura Konfederacja Narodu podtrzymywała tę myśl.

 

Polska emigracja a idee Międzymorza

 

Środowiska polskiej emigracji na Zachodzie również tworzyły różne warianty idei Międzymorza. Już w czasach zaborów przebywający w Paryżu książę Adam Jerzy Czartoryski i jego obóz polityczny tzw. Hotel Lambert opracował plan odrodzenia Rzeczpospolitej obejmującej  ziemie Polski i Litwy. Dążył on do zawiązania sojuszu Polaków z innymi ludami Europy Środkowej starającymi  się uzyskać niepodległość m.in. Serbami, Węgrami, Czechami i Słowakami.

 

Podczas II Wojny Światowej premier Rządu Emigracyjnego w Londynie gen. Władysław Sikorski starał się reaktywować sojusz Polski z Czechosłowacją. W jego planach ten sojusz miał być rdzeniem Federacji Środkowoeuropejskiej.

 

Idee Międzymorskie były żywe także wśród powojennej emigracji polskiej. Najważniejszą doktrynę tego typu ogłosili na łamach paryskiego miesięcznika „Kultura” Jerzy Giedroyć i Juliusz Mieroszewski. Stała się ona znana jako tzw. „doktryna Giedroycia” lub „doktryna ULB” (Ukraina-Litwa-Białoruś).

 

Odejście od doktryny Międzymorza po 1990r.

 

Po upadku komunizmu Polska porzuciła ideę budowy bloku Międzymorza. Przejawiało się to m.in.  w odrzuceniu tzw. ”planu Krawczuka” z 1993r., odmowie udziału w protokołach Mińsk I  z 2014r.i Mińsk II z 2015r., faktycznym wymarciu powołanej w 1989r. Inicjatywy Środkowoeuropejskiej oraz słabym charakterze Grupy Wyszechradzkiej założonej w 1991r. Demoliberalna oligarchia polityczna rzucała hasła międzymorskie jedynie instrumentalnie w celu wciągnięcia państw sąsiednich w atlantyckie projekty realizowane w regionie przez USA.

 

Przystąpienie do NATO w 1999r. i Unii Europejskiej w 2004r. pozbawiło Polskę samodzielności geopolitycznej i oznaczało trwałe przyjęcie kierunku euro-atlantyckiego w geopolityce. Jedyne co dziś zostało z Międzymorza to marzenia o „rozpruciu Rosji po szwach narodowościowych” czyli tzw. „doktryna Kwaśniewskiego”. Przejawia się ona w bezkrytycznym popieraniu separatystów czeczeńskich, neobanderowskiej Ukrainy i opozycji demokratycznej na Białorusi.

 

Problemy w realizacji projektu międzymorskiego

 

Projekt Międzymorza nie ma w obecnych warunkach szans na realizację. Polska jest państwem raczej słabym i jest postrzegana jako mało atrakcyjna przez inne kraje pasa międzymorskiego. Nasza polityka, historia, kultura i język nie są szeroko znane. Polski rynek nie przyciąga inwestorów i pracowników z innych krajów regionu. Polskie uniwersytety nie są wiele lepsze niż uniwersytety w innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej. Niektóre są nawet od nich gorsze. Najlepszą uczelnią wyższą w naszym regionie Europy jest Uniwersytet Karola w Pradze.

 

Najbardziej aktywne w Europie Środkowo-Wschodniej są państwa spoza regionu: Rosja, USA, Niemcy, Francja, a także Wielka Brytania, Włochy, a nawet niewielka Belgia. Ostatnio swoją aktywność coraz mocniej zaznacza też Turcja. Te kraje  wywierają wpływ na politykę i gospodarkę regionu. Prowadzą tu swoje inwestycje. Są atrakcyjnym celem emigracji zarobkowej i miejscem nauki dla ludności z całej Europy Środkowo-Wschodniej. Ich polityka, historia, języki i kultura są tu szeroko znane i cieszą się zainteresowaniem.

 

Polacy również słabo znają politykę, historię i kulturę innych państw Europy Środkowej i Wschodniej. Polskie środowiska nacjonalistyczne nawiązują, co prawda, luźne sieci kontaktów ze swoimi odpowiednikami w innych krajach regionu, jednak ich zakres oddziaływania na społeczeństwo wciąż jest niewielki.

 

Polscy przedsiębiorcy raczej nie inwestują masowo na Ukrainie, w Chorwacji czy Słowenii. Nie wykupują tam ziemi i nie zakładają firm.

 

W Polsce często przytacza się analizy politologów niemieckich, francuskich i rosyjskich. Natomiast głosy ekspertów z Estonii, Chorwacji czy Słowenii zupełnie nie są brane pod uwagę.

 

Najbardziej popularnym językiem obcym w Polsce i całym naszym regionie jest, tak jak na całym świecie, język angielski. Dużym zainteresowaniem cieszą się też języki europejskie, przede wszystkim niemiecki i francuski, a także rosyjski. Języki takie jak węgierski czy chorwacki nie są zbyt popularne i szeroko nauczane.

 

W dziedzinie kultury większość polskiego społeczeństwa łyka prymitywną papkę serwowaną przez USA. Bardziej wyrafinowani odbiorcy zagłębiają się w kulturę francuską, niemiecką, włoską i, ewentualnie rosyjską. Natomiast literatura, sztuka i kinematografia takich krajów jak Białoruś, Węgry czy państwa nadbałtyckie jest u nas całkowicie nieznana.

 

Podobnie jest w obszarze myśli politycznej. Weźmy jako przykład nasze środowisko nacjonalistyczne. Większość zna filozofię francuskiego kontrrewolucjonisty Josepha de Maistre’a, niemieckich konserwatywnych rewolucjonistów czy rosyjskiego tradycjonalisty integralnego Aleksandra Dugina. Natomiast ukraińskie koncepcje geopolityczne Jurija Łypy i Stiepana Rudnyckiego znają już tylko nieliczni.

 

Większość dobrze orientuje się w temacie Hiszpanii gen. Franco czy działalności Action Francaise we Francji. Jednak tylko niewielu potrafi powiedzieć coś więcej o Słowacji ks. Tiso czy węgierskich Strzałokrzyżowcach.

 

Czym powinno być Międzymorze

 

Pomimo opisanych tu problemów, idea Międzymorza nie jest ideą straconą. Należące do niego kraje posiadają wiele wspólnych elementów, które odróżniają ten obszar zarówno od łacińskiego Zachodu, jak i eurazjatyckiej Rosji. Musimy stworzyć  filary wspólnej tożsamości. Taką tożsamość usiłowała w oparciu o katolicyzm wypracować dynastia Habsburgów.

 

Rosja nie jest krajem czysto słowiańskim. Rozpościera się na całym obszarze Eurazji. Jej tradycyjny charakter jest wieloetniczny i wielokulturowy. Obszar Rosji zamieszkują w sposób naturalny ludy pochodzenia ugrofińskiego, kaukaskiego, tureckiego, syberyjskiego, mongolskiego itp. Z kolei, w Europie Zachodniej istnieją duże skupiska imigrantów z Bliskiego Wschodu, Afryki i Azji.

 

Na tym tle kraje międzymorskie zachowały, jak dotąd, swój jednolity charakter etniczny. To właśnie państwa takie jak Polska czy Węgry najmocniej strzegą swoich granic przed kolejnymi falami pozaeuropejskich imigrantów. To one najbardziej przeciwstawiają się narzucanej przez Zachód zabójczej polityce multikulturalizmu. Można powiedzieć, że Europa Środkowa to „ostatnia kraina białego człowieka”.

 

Właśnie ta etniczność powinna być filarem łączącym wszystkie kraje Międzymorza. Powinniśmy pomagać sobie wzajemnie w jej zachowaniu. Nasze kraje powinny stworzyć jeden front sprzeciwiający narzucanej przez UE polityce przyjmowania imigrantów.

 

Drugim filarem łączącym większość krajów pasa biegnącego od Rosji aż do Bałkanów jest wspólna kultura. Języki takie jak rosyjski, polski, czeski, słowacki, serbski czy chorwacki należą do jednego pnia języków słowiańskich. Ich wspólnym źródłem był język prasłowiański.

 

Na początku we wszystkich krajach Słowiańszczyzny, z wyjątkiem zlatynizowanej Polski, liturgia odbywała się w jednym języku starocerkiewno-słowiańskim. Według badań lingwistycznych, najwięcej  elementów mowy dawnych Słowian zachowało się we współczesnym języku słowackim. Natomiast do starocerkiewno-słowiańskiego najbardziej podobny jest współczesny rosyjski.

 

Współcześnie podstawą wspólnej tożsamości nie może już być religia. Zamiast łączyć dzieli ona ludy międzymorskie. Pamiętamy wszyscy krwawe konflikty religijne na Bałkanach w latach 90-tych: konflikt katolickich Chorwatów z prawosławnymi Serbami, konflikt prawosławnych Serbów z muzułmańskimi Albańczykami, wewnętrzny konflikt muzułmanów z prawosławnymi i katolikami w Bośni itd.

 

Chcąc stworzyć cywilizację Międzymorza, powinniśmy sięgnąć do zamierzchłych czasów przedchrześcijańskich i przedłacińskich. Całą Słowiańszczyznę łączy podobieństwo języków, kuchni, strojów, tańców, pieśni i sztuki ludowej czyli wszystko to, co kulturoznawcy określają mianem „folkloru”. Podobne elementy można znaleźć też w Rosji. To zachowane do dziś, często pod chrześcijańską powłoką, pogańskie dziedzictwo naszych przodków powinniśmy chronić i rozpowszechniać.

 

Wspólna etniczność i wspólna kultura to filary, na których powinno opierać się Międzymorze.

 

 

 

Jakub Ignaczak

 

„Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie” – pisał Jan Zamoyski. Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że wychowanie dzieci i młodzieży jest kluczowym aspektem, na którym należy się skupić, jeśli ważne są dla nas losy naszej Ojczyzny oraz Europy. Zaraz po domu rodzinnym, środowisko szkolne stanowi najważniejszy czynnik wpływający na kształtowanie systemu wartości młodego człowieka. Szkoła, poza celem, jakim jest przekazywanie wiedzy, jest odpowiedzialna także za wychowanie młodego pokolenia, będące uzupełnieniem i wsparciem wychowania odbieranego w rodzinie. Zdają sobie z tego sprawę różnej proweniencji liberałowie, którzy nie bez przyczyny ze swoim przekazem wchodzą w szkolne mury, propagując tam „tęczowe piątki”, warsztaty z „przeciwdziałania dyskryminacji” czy zajęcia „edukacji seksualnej”, będące w istocie nie samą edukacją, lecz formą wychowania człowieka do określonych postaw i poglądów.

 

Liberalne organizacje mają szerokie pole do działania, gdyż wypełniają niszę dotychczas niezagospodarowaną – odpowiadają na zainteresowania oraz potrzeby młodych ludzi, takie jak rozmowy na temat seksualności czy chęć czucia się w szkole bezpiecznym, zrozumianym i szanowanym. Kwestia jakości tej odpowiedzi i stojącego za nią zaplecza ideologicznego jest już inną sprawą. Dopóki jednak młodzież pozostawiona będzie sama sobie z naturalną dla tego etapu rozwoju presją poszukiwania akceptacji w grupie rówieśniczej i potrzebą szukania własnej tożsamości oraz skazana na czerpanie informacji na temat ludzkiej seksualności z pornografii czy rozmów w szkolnej toalecie, dopóty będzie łatwym łupem dla promotorów alternatywnych wizji społeczeństwa, rodziny i samego człowieka.

 

Rodzice, których dzieci po latach nauki za granicą przeniosły się do polskich szkół, zwracają uwagę na przeciążenie programem nauczania, brak zajęć praktycznych i przestrzeni na własne dociekania, dyskusje, kreatywną pracę. W polskiej szkole nauka to pamięciówka. Musisz umieć wymienić wszystkie dopływy Wisły, znać rozmieszczenie kopalń na mapie Polski i mnóstwo liczb, takich jak poziom zasolenia gleby czy długość linii brzegowej – nikt nie pyta po co. Musisz wykuć na pamięć wzory na zasięg i maksymalną wysokość rzutu ukośnego, choć występują w nich funkcje trygonometryczne, których jeszcze nie znasz. A musisz je wykuć, bo nie zrozumiesz wyprowadzenia, dopóki nie przerobisz tematu funkcji kwadratowej – tymczasem program matematyki kompletnie nie współgra z programem fizyki. Musisz też znać wzór na powiększenie mikroskopu i nazwy całego szkła laboratoryjnego, choć zobaczysz te sprzęty jedynie na zdjęciu w podręczniku. Historia to kucie dat i nic niemówiących człowiekowi nazwisk, no i regułek. Regułki są zresztą wszechobecne – wiele lekcji polega na dyktowaniu do zeszytów bloków tekstów, przeznaczonych do pamięciowej nauki, czy wręcz na przepisywaniu podręcznika.

 

W takim systemie nie ma miejsca na rozwijanie zainteresowań dziecka  – uczeń wraca do domu po ośmiogodzinnym dniu szkolnym, po czym czeka go jeszcze odrobienie lekcji, nauka wiersza i powtórka przed sprawdzianem. Jedynie najzdolniejsi mają czas na zajęcia pozalekcyjne i jakikolwiek czas dla siebie. Polska szkoła nastawiona jest nie na rozwijanie zdolności uczniów, ale na wypuszczanie w świat ludzi myślących „pod klucz”, mających wiedzę encyklopedyczną z każdej dziedziny i jednocześnie żadnej pogłębionej; wiedzących, ale nie rozumiejących. W pierwszej i drugiej dekadzie XXI w., gdy jeszcze sama chodziłam do szkoły, uczniom powtarzano, że olimpiady są tylko dla prymusów; priorytet to przedmioty szkolne. Do poszerzania swojej wiedzy z fizyki mogłam usiąść dopiero po zrobieniu wielkanocnego koszyczka na plastykę, przygotowaniu prezentacji na temat lektury i wypełnieniu kserówek z angielskiego, z którego piątka na koniec gimnazjum nijak miała się do moich umiejętności językowych w praktyce. Odnoszę wrażenie, że do tego czasu wiele się nie zmieniło.

 

Podstawowym problemem polskiej szkoły jest postawienie sobie za punkt honoru konieczności „wszechstronnego wykształcenia” człowieka, co w praktyce sprowadza się do uczenia wszystkiego po trochu i niczego porządnie. Uważam, że moment pójścia do szkoły średniej to zdecydowanie za późno na wprowadzenie specjalizacji w nauczaniu, a i to jest śmiechu warte – specjalizacja polega na zwiększeniu liczby godzin zajęć z przedmiotów kierunkowych bez żadnej znaczącej redukcji wymiaru godzin innych przedmiotów. Kiedy wreszcie dotrze do nas, że naprawdę nic się nie stanie, jeśli nie każdy będzie umiał wypocić esej, zapisać równanie reakcji chemicznej czy wymienić przyczyny i skutki zjednoczenia Włoch w XIX wieku? Zamiast robić z Polaków osobliwie rozumianych „ludzi renesansu”, należy okroić program nauczania ze wszystkiego, czego człowiek – nie oszukujmy się – uczy się tylko po to, by zdać i zapomnieć. Szkoła powinna być nastawiona przede wszystkim na uczenie tego, co jest nam niezbędne w codziennym, dorosłym życiu – czyli nie tyle samej fragmentarycznej wiedzy dotyczącej arbitralnie wybranych tematów, co umiejętności jej zdobywania w razie potrzeby i funkcjonowania realiach współczesnego świata. Jakimi kryteriami należy kierować się przy rozważaniu oferty banku, skąd czerpać rzetelną wiedzę na temat programów partii politycznych, jak rozsądnie wybrać kierunek studiów? Jak odróżnić naukę od pseudonauki, w jaki sposób zarządzać domowym budżetem, jak na co dzień dbać o swoje zdrowie? Wiedza czysto naukowa, specjalistyczna, powinna być przekazywana w ramach przedmiotów fakultatywnych, wybieranych przez uczniów na podstawie zajęć wprowadzających, dających im możliwość poznania danej dziedziny od strony fascynującej, zachęcającej do jej zgłębienia. Zamiast zaczynać fizykę od ruchu jednostajnego, opowiedzmy o czarnych dziurach, ewolucji gwiazd i wielkim zderzaczu hadronów.

 

Jeśli mówimy o funkcjonowaniu człowieka w świecie, nie sposób pominąć życie w społeczeństwie. Wszelakie programy antydyskryminacyjne, działalność rozmaitych samozwańczych „edukatorów” i wyczulenie na tzw. „mowę nienawiści” biorą się z poczucia skrzywdzenia w wielu obszarach życia. Doczekaliśmy takich czasów, w których jedno na trzy małżeństwa się rozpada, aż 25% polskich dzieci wychowuje się bez ojca. Coraz głośniej mówi się o przemocy domowej i dorosłych dzieciach z rodzin dysfunkcyjnych. Uczęszczanie na psychoterapię nikogo dzisiaj już nie dziwi. Ludzie wykazują coraz większe trudności w budowaniu bliskich, trwałych relacji. W Polsce wzrasta odsetek jednoosobowych gospodarstw domowych oraz dorosłych ludzi żyjących na utrzymaniu rodziców. Już wśród nastolatków obserwujemy problemy takie jak przemoc rówieśnicza, uzależnienia od substancji i pornografii, angażowanie się w zachowania seksualne. Tymczasem szkoła woli uczyć o fotosyntezie i środkach stylistycznych w poezji.

 

Jeśli zależy nam na społeczeństwie, musimy zrozumieć, że główną osią, wokół której powinna koncentrować się edukacja szkolna, musi być społeczeństwo i jego problemy, a więc i problemy każdego człowieka. To w szkole powinniśmy uczyć się rozumienia własnych emocji i schematów, w oparciu o które podejmujemy decyzje, efektywnej komunikacji, sztuki kulturalnego i merytorycznego prowadzenia sporów, radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych. Ale szkoła to nie tylko edukacja. To również wychowanie w wartościach, z których kluczowymi powinny być honor, lojalność, odwaga, dążenie do prawdy, wrażliwość, altruizm, miłość do Ojczyzny. Centralne miejsce, jakie dzisiaj w planie zajęć pełni język polski i matematyka, zajmować powinna edukacja psychospołeczna wraz z wychowaniem, w szczególności wychowaniem do życia w rodzinie.

 

Myśląc o wychowaniu do życia w rodzinie, wielu z nas kojarzy słabej jakości filmy na kasetach VHS, atmosferę wstydu i zażenowania towarzyszącą mówieniu o sprawach intymnych czy kompletne odklejenie od rzeczywistości, gdy młodzież mająca za sobą pierwsze doświadczenia seksualne jest dopiero na etapie omawiania miesiączki. W kontrze do tych oparów absurdu słusznym wydaje się dla wielu permisywne wychowanie seksualne, prezentujące aktywność seksualną jako prawo 15-letniego dziecka i traktujące wstrzemięźliwość do czasu małżeństwa w kategoriach opcjonalnego wyboru, równie dobrego lub wręcz w wielu aspektach gorszego niż pozostałe. Model ten wychodzi z założenia, że nie jest możliwe powstrzymanie małoletnich przed uprawianiem seksu, więc jedyne, co można i należy robić, to minimalizowanie skutków ubocznych tych kontaktów dzięki wyposażeniu w antykoncepcję, a najlepiej również w dostęp do aborcji. Niestety, brak porządnego wychowania seksualnego typu A daje promotorom opcji alternatywnej solidne narzędzie do forsowania swoich przekonań.

 

Potrzebujemy solidnego wychowania do życia w rodzinie, opartego nie tylko na katolickiej etyce seksualnej, ale też na czymś innym niż udawanie, że nie mamy pojęcia o nastoletnim seksie, pornografii i wzorcach, jakie młodzież czerpie z popkultury. Potrzebujemy otwartego rozmawiania o ludzkiej płciowości od wczesnych lat życia, w sposób dostosowany do wieku, ale też jasny i bezkompromisowy. Nie wystarczy samo wyłożenie zasad: to jest dobre, a to złe; potrzebujemy ugruntowania ich w szerszym spojrzeniu na człowieka i społeczeństwo; na to czym jest miłość, odpowiedzialność, szacunek; jakie znaczenie powinno mieć dla nas małżeństwo i rodzina; jakie wybory przybliżają nas do bezpieczeństwa i stabilności budowanej relacji a jakie od tego oddalają. W dzisiejszym świecie, mówiąc o „bezpiecznym seksie”, mamy na myśli zmniejszone prawdopodobieństwo zajścia w ciążę i zakażenia chorobą weneryczną. Abstrahując od statystyk dotyczących nieplanowanych ciąż i zapadalności na te choroby pomimo stosowania antykoncepcji, kompletnie pomija się kwestię wpływu przedwczesnych, niedojrzałych kontaktów seksualnych na rozwój psychoseksualny człowieka. Taka wiedza, podobnie jak świadomość skutków używania pornografii, powinna być elementem podstawowej edukacji prozdrowotnej.

 

Jako że jesteśmy istotami płciowymi i świadomość naszej płciowości towarzyszy nam od wczesnego dzieciństwa, a problemy w jej przeżywaniu i budowaniu relacji płciowych stanowią główny motor napędowy dla dysfunkcji w psychicznym i społecznym funkcjonowaniu człowieka, traktowanie wychowania do życia w rodzinie jako nieistotnej zapchajdziury w programie zajęć jest nieporozumieniem. Rolą szkoły powinno być przede wszystkim odpowiadanie na potrzeby społeczeństwa i zapobieganie dalszej propagacji problemów, które już w nim obserwujemy. Prymarne cele, na jakie należałoby dzisiaj nakierować szkołę, to zmniejszenie odsetka dzieci przychodzących na świat w związkach pozamałżeńskich i wychowujących się w rozbitych rodzinach, zwalczanie przemocy i innych dysfunkcji w rodzinie oraz umiejętność budowania stabilnych, bezpiecznych i zdrowych relacji. Do następnych w kolejności celów warto zaliczyć zdolność do poruszania się wśród natłoku informacji, efektywnej komunikacji i rozwiązywania konfliktów, a także kształtowanie cech charakteru takich jak uczciwość, pracowitość, zaradność życiowa. Zostawmy naukę tym, którzy chcą się nią zajmować i pozwólmy im zajmować się nią na sto procent. Nie zaśmiecajmy planów lekcji byle czym. Szanujmy czas naszych dzieci, nie przemęczajmy ich. Niech w rozkładzie zajęć znajdzie się czas na kółko teatralne, grę w piłkę, spotkanie z kolegami.

 

 

 

Łucja Dzidek

 

wtorek, 30 listopad 2021 21:24

Łucja Dzidek - Ania z Tęczowego Wzgórza

Nie jest szczególnym zaskoczeniem, że współczesne adaptacje znanych od lat tekstów kultury bardzo często odbiegają od swoich pierwowzorów. Nikogo nie zaskoczę też twierdząc, że dzisiejsza popkultura w największym stopniu odpowiada za kształtowanie wartości, poglądów i postaw, zwłaszcza u młodych ludzi. Dzisiaj chciałabym podzielić się swoją recenzją trzech sezonów serialu Netflixa pt. „Ania, nie Anna” (ang. „Anne with an „e”), którego fabuła bardzo luźno bazuje na cyklu powieści Lucy Maud Montgomery pt. „Ania z Zielonego Wzgórza”. Akcja ma miejsce w ostatniej dekadzie XIX wieku w Kanadzie.

 

Pod względem zdjęciowym, kostiumowym oraz jakości gry aktorskiej serial, adresowany do widzów od trzynastego roku życia, jest naprawdę udaną produkcją. Amybeth McNulty, aktorka wcielająca się w główną bohaterkę, bardzo przekonująco wypadła w swojej roli. Plusem dostrzegalnym już w pierwszym sezonie jest lekki skręt od sielankowego klimatu literackiego pierwowzoru w stronę bardziej dojrzałych, mrocznych wątków, takich jak przeżycia Ani z sierocińca oraz czasu służby u wielodzietnej, patologicznej rodziny. Poruszony zostaje temat przemocy wobec dzieci, przemocy rówieśniczej oraz życia w skrajnej biedzie i wyzysku. Wątek przemocy seksualnej, której świadkiem bywała Ania, zostaje zarysowany nienachalnie, z szacunkiem dla wrażliwości młodego widza. W sposób przystępny dla współczesnego nastolatka serial bezkompromisowo ukazuje XIX-wieczne realia życia bezmyślnie płodzonych dzieci, które od najmłodszych lat, pozbawione edukacji, odpowiedniej opieki i bliskości rodziców musiały ciężko pracować na swoje utrzymanie. Poruszenie takiej tematyki w produkcji kierowanej do młodzieży żyjącej w epoce największego dobrobytu w dziejach uważam za bardzo trafione.

 

Już w pierwszych odcinkach wprowadzony zostaje wątek braku akceptacji, z jakim musi mierzyć się Ania po przybyciu do Avonlea, gdzie wreszcie znajduje kochającą rodzinę w osobach Maryli i Mateusza Cuthbertów. Matki miejscowych dziewcząt, choć czerpią postępowe wzorce z elitarnych środowisk, w których brylują, są entuzjastkami edukacji kobiet i chcą wychowywać swoje córki w duchu nowoczesności i otwartości umysłu, nie potrafią zrozumieć perspektywy doświadczonej przez los dziewczynki, dopatrując się w niej zagrożenia i źródła problemów. Bardzo pozytywnie na ich tle wyróżnia się niezbyt bogata i mało obyta w świecie Maryla oraz jej sąsiadka i najbliższa przyjaciółka, konserwatywna, surowa i grubiańska Małgorzata, które, choć początkowo równie uprzedzone i niechętne, pod wpływem Ani, jej energii, żywej wyobraźni i otwartości na drugiego człowieka rozwijają swoją wrażliwość i empatię. Bohaterowie serialu, łącznie z główną bohaterką, to ludzie z krwi i kości, autentyczni, posiadający wady i przywary, popełniający błędy. Serial, choć nie stroni od mocnej tematyki i nie oszczędza bohaterów, utrzymany jest w klimacie radosnego, rodzinnego ciepła, opowiada o przyjaźni, dorastaniu, wierności, oddaniu i altruizmie.

 

W pierwszym sezonie możemy obserwować przemiany, jakie zachodzą w głównych bohaterach. Choć z pewnością prezentują one walor edukacyjny i z założenia mają nieść pewne wartości, czego zresztą oczekiwać możemy od kina familijnego, przekaz jest subtelny, raczej skłaniający do refleksji niż narzucający widzowi, co ma myśleć. Przykładem może być scena, gdy Małgorzata, która odchowała dziesięcioro dzieci, radzi Maryli stosowanie wobec Ani kar cielesnych. Argumentuje o wysokiej skuteczności tej metody wychowawczej i wspomina, jak sama ukarała swojego syna, gdy ten podpalił w domu zasłony. Wówczas Maryla, po chwili zadumy, pyta: - To było przed czy po tym, jak spalił wam stodołę?

 

Drugi sezon obiera zupełnie inny kurs. Nie próbuje udawać ani tego, że cokolwiek go łączy z książkowym pierwowzorem, ani że jego głównym i nadrzędnym celem nie jest umoralnienie odbiorcy. Propaganda zaczyna być podawana w ilości kompletnie niestrawnej, a widzowie bezceremonialnie traktowani są jak masa do urobienia. Poznajemy bogatą i hojną ciotkę Diany, która wyprawia przyjęcie w rocznicę śmierci swojej „przyjaciółki”, z którą przez wiele lat mieszkała pod jednym dachem. Ania, oczarowana urokiem osobistym Józefiny, zaczyna wyznawać pogląd, że małżeństwo jest przereklamowane. Zdaniem czternastolatki, instytucja małżeństwa powinna zostać zastąpiona instytucją „miłosnej relacji”, w której, zamiast męża lub żony, mielibyśmy towarzysza lub towarzyszkę życia - w oryginale pada niewskazujące na płeć określenie „lifemate”, przy którym Ania sugestywnie podkreśla w rozmowie ze swoimi konserwatywnymi wychowawcami, że jej zdaniem prawo do wejścia w taką relację powinien mieć każdy. Diana nie podziela entuzjazmu Ani – gdy odkrywa, co naprawdę łączyło Józefinę z Gertrudą, nie kryje wstrząsu i oburzenia. Po czasie jednak zaczyna rozumieć popełniony błąd i przeprasza ciotkę „za swoją głupotę i zaślepienie”. Skłania ją do tego przykładna postawa Ani oraz przypadek Cole’a, ich szkolnego kolegi, który zaczyna rozumieć, że „jest taki sam” jak Józefina oraz zdawać sobie sprawę, dlaczego szkolny nauczyciel, pan Phillips, tak bardzo go nienawidzi. Wymowna scena między chłopakiem i mężczyzną, gdy obaj schylają się po kawałek kredy, wszystko tłumaczy. Ostatecznie, wrażliwy młodzieniec rezygnuje ze szkoły. Robi to w tajemnicy przed bliskimi - zamiast pomagać im w gospodarstwie, woli spędzać dnie na rysowaniu i rzeźbieniu. Gdy zacofana rodzina odkrywa prawdę i żąda od chłopaka podjęcia pracy lub powrotu do nauki, naprzeciw potrzebom artystycznej duszy wychodzi wspaniałomyślna Józefina, oferując Cole’owi możliwość zamieszkania z nią oraz pełne utrzymanie. Od tej pory, w przeciwieństwie do swojej wieśniaczej rodziny, młodzian chodzić będzie we fraku, pić wytworne trunki i brylować na wytwornych przyjęciach, mogąc bez reszty oddawać się sztuce. Równie hojny okazuje się Gilbert Blythe, który, po śmierci swojego ojca, będąc jedynym właścicielem domu oraz pola, połowę udziałów w swoim dobytku przepisuje Sebastianowi - swojemu czarnoskóremu przyjacielowi, pochodzącemu z niewolniczej rodziny, którego zaczyna traktować jak własnego brata.

 

Trzeci sezon rozpoczyna się wizytą Ani w wiosce Mikmaków, gdzie ta zaprzyjaźnia się z Ka’kwet, późniejszą wychowanką niesławnej kanadyjskiej szkoły rezydencjalnej (residental school). Pisze też felieton do lokalnej gazety, w którym stwierdza, że kobieta nie powinna być dotykana przez mężczyznę bez własnej zgody czy traktowana jak towar na rynku matrymonialnym, co jednak wszystkich gorszy i oburza. Puentą felietonu jest stwierdzenie, że kobieta ma wartość niezależną od mężczyzny i taką samą jak mężczyzna – oczywiście, co musiało wyraźnie wybrzmieć, „od urodzenia”. Po tym wystąpieniu dziewczyna jest szykanowana przez władze miasta. Ta dramatyczna historia kończy się manifestem w ratuszu, gdzie Ania i jej przyjaciele głoszą, że wolność słowa to „prawo człowieka”.

 

Wzorem tolerancji i otwartości stają się także Maryla i Małgorzata, które, z braku własnych zajęć, po śmierci żony czarnoskórego przyjaciela Gilberta, Sebastiana, zaczynają nieodpłatnie u niego sprzątać, gotować, prać oraz zajmować się jego bobasem. W wymownej scenie, gdy kobiety, klęcząc, szorują podłogę i zaczynają tłumaczyć się, dlaczego jeszcze nie ma obiadu, pojawiają się żarty o białych niewolnicach. Zarysowany zostaje też wątek nawiązywania bliższej relacji między Sebastianem a białą nauczycielką lokalnej szkoły, który z pewnością zostałby pociągnięty w kolejnym sezonie, gdyby ten miał powstać. Przez decyzję o zakończeniu produkcji urwany został również wątek Ka’kwet.

 

Połączenie fabuły „Ani z Zielonego Wzgórza” z pewnymi wątkami historycznymi, rozgrywającymi się w tamtych czasach w Kanadzie, mogło być interesującym i udanym zabiegiem – wszak, co należy podkreślić, dzieło filmowe, będące odrębnym utworem, nie ma obowiązku stanowić wiernej adaptacji literackiego pierwowzoru. Gdy jednak do scenariusza wplatane są wyświechtane już wątki współczesnej popkultury, niemające żadnego umocowania ani w treści literackiego pierwowzoru, ani w realiach historycznych, w których osadzona jest akcja, a bohaterowie nagle zaczynają zachowywać się zupełnie absurdalnie lub  jakby na pokaz, produkcja staje się przekazem czysto ideologicznym. Jak widzimy na przykładzie adaptacji opowieści o Ani z Zielonego Wzgórza, nawet pod tak niepozornym tytułem, adresowanym do najmłodszych widzów, kryć się może promocja filozofii „praw człowieka”, akceptacji dla niemoralnych zachowań seksualnych czy normalizacja związków międzyrasowych, podszyta pogardą dla białej rasy. Choć odbiorca z naszego kręgu kulturowego mógł przeoczyć to ostatnie, warto wziąć pod uwagę, że produkcja powstała w Kanadzie i kierowana była głównie na rynek amerykański. W tym kontekście ukazanie białych kobiet służących czarnoskóremu mężczyźnie zyskuje dość konkretny wydźwięk. Choć taki przekaz nie wpisuje się (jeszcze!) w europejskie realia i mentalność, stanowi niejako przedsionek do oswojenia naszych dzieci ze zjawiskiem wielokulturowości, mieszania się ras i wpojenia im swoistego poczucia winy związanego z przynależnością do „uprzywilejowanej” grupy etnicznej. Afirmacja homoseksualizmu i „praw człowieka”, niestety, obecna jest w już ugruntowanych europejskich trendach, w które kanadyjska produkcja jak ulał się wpasowuje.

 

Amerykańska kultura, włącznie z produkcjami filmowymi i serialowymi, zalewa nas już od kilkudziesięciu lat, kreując wzorce myślenia i postępowania, za którymi podąża europejska młodzież. Choć nie jest to jedyne źródło zepsucia, rodzice i wychowawcy muszą dzisiaj wykazywać się dużą dozą świadomości, by móc mierzyć się z przekazem, jaki płynie z tego typu źródeł i  odpowiedzialnie polecać swoim podopiecznym materiały rozrywkowe i edukacyjne.

 

 

 

 Łucja Dzidek

 

Miłość do ojczyzny niejedno ma imię i może być okazywana na bardzo różne sposoby. Także poza granicami naszego kraju. Sytuacja w Polsce od wielu lat jest bardzo nieciekawa. Kiepskie zarobki, nieadekwatne do wykonywanej pracy, brak często możliwości startu w dorosłości dla młodych ludzi w godny sposób, zmusiła wielu naszych rodaków do wyjazdu za granicę. Problematyka emigracji nie dotyczy tylko młodzieży, ale także osób starszych, a nawet emerytów, którzy chcą dorobić do swojej wypłaty.

 

Smutny, jest fakt, że wyjechać z Polski musiało wielu patriotów czy nacjonalistów, którzy mieli problem z życiem w godnych warunkach. Pocieszające jest, iż wielu z nas nawet bardzo daleko od domu, jest wiernymi swojej ojczyźnie orłami i nie tylko o niej pamięta, ale także walczy i pracuje na jej rzecz każdego dnia.

 

Polacy, podejmując pracę zarobkową na emigracji, często wysyłają do swoich bliskich osób pieniądze, pomagając im w trudach codzienności. Nasi rodacy nie tylko pomagają rodzinom, ale także dalszym osobom, a także przeznaczają wiele środków pieniężnych na cele charytatywne. Pieniądze zarobione za granicą są zatem wykorzystywane w pozytywny sposób na terenie Polski, pozytywnie wpływając na rodzinną gospodarkę.

 

Nasi rodacy, przyjeżdżają do Polski, niektórzy nie tylko w okresie swojego urlopu, ale także przez cały rok, dokonując konsumpcji i zakupów produktów. Dobrze jest, jeśli są do rzeczy wyprodukowane przez polskich producentów. Polacy korzystają z usług, a także z różnego rodzaju dostępnych rozrywek.

 

Polscy nacjonaliści są bardzo aktywni także w obcych krajach. Promują często w bardzo pozytywny sposób nasz kraj. Rodacy pamiętają o polskich bohaterach pochowanych na obcej ziemi, pielęgnując ich groby. Polacy nierzadko organizują różnego rodzaju imprezy dla innych emigrantów. Mają one na celu szeroko pojętą promocje Polski na arenie międzynarodowej. W uroczystościach tych często uczestniczą obcokrajowcy, którzy poznają nasze obyczaje, kulturę, a także mogą poznać nas od pozytywnej strony. Nasi Bracia za granicą przełamują negatywne stereotypy Polaka, które są znane w opinii od wielu, wielu lat.

 

Bardzo popularny za granicą, jest także Narodowy Solidaryzm. Wielu naszym rodakom nie do końca lub w ogóle nie układa się w innych krajach. Żyją często w bardzo skromnych warunkach, w pracy traktowani są niczym tania siła robocza, a często niestety kończą na ulicy jako osoby bezdomne i bezrobotne. Polacy, którym wiedzie się w Polsce, pomagają na przykład innym wrócić do ojczyzny. Prowadzą także działania charytatywne, które mają na celu pomoc wyjść z bezdomności dla innych. Robią również zbiórki pieniężne, dostarczają żywność, pomagają znaleźć godną pracę, a także porozumieć się w obcym języku w życiu codziennym. Doskonałym przykładem działalności na terenie różnych krajów europejskich i nie tylko jest Brygada Zagraniczna Obozu Narodowo-Radykalnego. Rekrutacja do organizacji prowadzona jest nie tylko w Polsce, ale także na terenie innych państw. Dzięki działalności ONR poza Polską jest możliwość wspierania Ojczyzny poza nią. Każdy działacz ma możliwość realizować się i działać na rzecz Polski nie tylko na jej obszarze. Wielką Polskę można przecież wykuwać, nie tylko przebywając na jej terenie. Dołączenie do Brygady Zagranicznej nie jest niczym trudnym. Wystarczy wysłać ankietę poprzez formularz Onr.com.pl. Warto łączyć się w jedność z innymi Polakami w innym kraju i pokazywać, że my także potrafimy tworzyć piękną całość.

Miłość na emigracji do Ojczyzny może być także bardzo owocna i przynoszącą wiele ciekawych i pozytywnych skutków.

Nie zrażajmy się zatem faktem, że często jesteśmy daleko od ojczyzny orlich gniazd. Działajmy na terenie całego świata.

 

 

Monika Dębek

wtorek, 30 listopad 2021 21:21

Grzegorz Ćwik - Ukryty w mieście krzyk

Liberalizm to samotność i rozerwanie wszelkich międzyludzkich więzi. Nie rozmawiamy ze sobą, nie wymieniamy myśli, jedynie patrzymy na siebie z boku i z rytmu kroków staramy się wyciągać jakieś wnioski.

 

Wokół nas tak wiele bloków, tak wielu ludzi, a tak mało uczuć, emocji – tych prawdziwych, tak mało szczerości. W kapitalizmie liczy się tylko pieniądz i pozycja.

 

Ze strony państwa i mediów też raczej nie mamy co liczyć na zbyt dużo. Co najwyżej na spisanie protokołu, albo kolejną „rewolucję roku”.

 

Nie mamy wiele – tak jak większość naszych rodaków. Nasza postawa, idea i poglądy to nasza duma i honor.

 

Boli nas niesprawiedliwość, korupcja, upadek, hedonizm. Dlatego nacjonalizm, to jedyna szansa na zrozumienie tego chorego świata i jego naprawę.

 

A jeśli już chcą nas oceniać i mówić o naszych poglądach, to może niech najpierw je sprawdzą? Wystarczy poczytać, posłuchać, wyciągnąć wnioski. I nie, nie u Witkowskiego czy Pankowskiego.

 

Każdy w tym kraju dąży do stabilizacji finansowej i materialnej, oraz wysokiego statusu. Masz pomysł co w tym temacie doradzić młodym chłopakom i dziewczynom?

 

Biorą nacjonalistów za przestępców, ekstremistów, łykają jak młode pelikany obraz propagandowy sączący się z tabloidów i bezwartościowych szmatławców. Paradoks polega na tym, że nie chcą nas i wstydzą się nas ci, o których walczymy i się bijemy.

 

Mimo, że nie jesteśmy ani ja ani Ty superbohaterem, bogaczem czy celebrytą, to ten system i tak chce wyrwać Ci tą resztkę wolności, własności i praw, które jeszcze nam przysługują.

 

Nawet nasi bliscy potrafią wątpić w to co robimy i o co walczymy, w sens naszej misji. Niektórzy nie są przez to w stanie wytrwać, gdy rodzina i przyjaciele kompletnie nie wierzą w nasz aktywizm.

 

W tłumie tym bardziej jesteśmy sami. Mimo, że świat nas zmusił do buntu, to czas buntowników jednocześnie minął i chyba jeszcze nie nadszedł.

 

I dlatego wytrwamy – w świecie martwych prezydentów, rezydencji pełnych smutku i przepychu, w świecie ogłupienia i skundlenia zwyciężymy.

 

Chcemy tylko naszą wolność.

 

- - -

 

Nie chcemy uczestniczyć w codziennym wyścigu szczurów, ale często to jedyna szansa na godne lub chociaż w miarę godne życie. Pomimo bowiem spełniania neoliberalnych wymogów świat z bilbordów pozostaje takim samym kłamstwem jak wczoraj.

 

Świat, który nas otacza zdradę traktuje nie jako niewybaczalne zło, ale jako jedną z dostępnych opcji i możliwości. Dzień w dzień spece od marketingu ludzkich dusz próbują nam ukraść życia, słowa, emocje.

 

Mamy niewiele, ale żyjemy przede wszystkim myślą o lepszym jutrze – nie dla siebie tylko, ale przede wszystkim dla Narodu.

 

I nas, i ludzi wokół ten świat uczy wyłącznie bycia sukinsynem. Doprawdy ciężko nieraz w takim klimacie o idealizm. Zwłaszcza gdy, ci o których dobro walczymy, potrafią odpłacić wyłącznie nikczemnością.

 

Lecz może właśnie w tym jest sens tej walki? Wszakże nic o nas bez nas.

 

 

 

- - -

 

 

 

My, ukryty w mieście krzyk.

 

 

 

Grzegorz Ćwik

 

wtorek, 30 listopad 2021 21:19

Grzegorz Ćwik - Ostatnie pokolenie buntu

W kultowym filmie „Hubal” w jednej z najbardziej znanych scen z tego dzieła tytułowy major, po tym jak odczytuje żołnierzom rozkaz generała Kleeberga o kapitulacji, rzuca sławetne „A więc w całej Polsce tylko my!”. Niestety dziś ta scena ma swoistą, jakże aktualną wymowę. Pośród nawały liberalizmu i nowej lewicy, pośród zdrady i zaprzaństwa prawicy, pośród sprzedawczyków i tych, którzy tylko chcą się ustawić i nachapać, my nacjonaliści spod sztandaru narodowego radykalizmu możemy powiedzieć to samo – w całej Polsce tylko my.

 

Co gorsze, obserwacja dynamiki zmian zachodniego świata każą sądzić, że Spengler miał rację i wszelkie imperia po okresie rozkwitu popadają w regres, upadek, dekadencję i wreszcie obumierają, by zrobić miejsce nowej sile. Świadomość tego sprawia, że być może jako pierwsze pokolenie w historii mamy szansę odwrócić, przynajmniej częściowo, ten proces.

 

Jako pierwsze pokolenie – i jednocześnie jako ostatnie pokolenie buntu. Stoją za nami liczne szeregi tych, którzy bili się za nasz kraj i ziemię. Żołnierze, bojownicy, Legioniści, powstańcy, rebelianci, konspiratorzy. Stoją za nami ci, którzy zwyciężali, ci którzy przegrywali, ci którzy w czasie beznadziei dbali o święty ogień idei, aby nie zgasł do reszty. I cóż, po to było to wszystko, aby teraz Polskę zdmuchnęła fala ignorantów modlących się do świętej unii europejskiej, religii prawoczłowieczej i chcących zamienić brudnego, głupiego i rasistowskiego Polaka na wymarzonego imigranta, który oczywiście ubogaci kulturowo nasz kraj? Biorąc pod uwagę i długość naszej historii i jej zwyżkowe momenty, to koniec taki jawi się cokolwiek jako żenujący i nieadekwatny.

 

Ale przecież walczymy! Cały czas istnieje Polska, z grubsza jednolita narodowo i etnicznie. Tyle dobrze, że w swej skrytej polityce popierającej masową migrację do Polski PiS postawił raczej na Ukrainę czy Białoruś, a w dużo mniejszym stopniu Pakistan czy Bangladesz. Jakkolwiek szybko odrabiamy dystans do degrengolady Europy zachodniej, to nie zmienia faktu, że jeszcze sporo nam brakuje i pokłady typowo ludowego zdrowego rozsądku, zwłaszcza na prowincji, są spore. Do tego rządzi partia, która w optyce Dukaja z książki „Lód” jest typowym „zamrażaczem” sytuacji, który daje nadzieję, że czasu jest troszkę więcej, niż w innej sytuacji.

 

Wszystko to jednak nie zmienia jednego, podstawowego faktu – jesteśmy ostatnią linią obrony. Nie tylko i nie tyle w znaczeniu takim, że za nami już nikt więcej nie podejmie się obrony starego świata, ale przede wszystkim w tym, że jeśli my nie zmienimy sytuacji, to po nas już nie będzie takiej możliwości. Mamy w większości przeciętnie 20-30 kilka lat, to znaczy, że przed nami przeciętnie około pół wieku życia. Jeśli nie zrobimy nic, by ograniczyć zgubny wpływ lewicy i liberałów na nasz Naród i całą Europę, to przy tej dynamice, można spokojnie przyjąć, że za pół wieku Polski nie będzie, albo stanowić będzie całkowitą wydmuszkę, pozbawioną swej kultury, etniczności i tradycji. Dotyczyć to będzie zresztą każdej europejskiej nacji. Samo oczekiwanie na upadek USA i przez niektórych spodziewany tym samym upadek antyludzkich ideologii jest raczej bezsensowny, przecież łatwo sobie można wyobrazić, że nowelewicowe i kapitalistyczne prądy będą dalej współistniały, mimo zmiany biegunów geopolitycznych. Nie ma też co liczyć na to, że Chiny czy jakakolwiek inna potęga będą je specjalnie jakoś zwalczać, skoro już teraz rząd pekiński finansuje ruch Black Lives Matter.

 

Jesteśmy ostatnim pokoleniem buntu. Jeszcze 20 lat temu nasza rzeczywistość była pełna subkultur i to nie zaćpanych i śmierdzących hippisów, ale skinów, punków, hiphopowców etc. To z definicji były ruchy antysystemowe i do tego obecne na ulicach, osiedlach i zgnębionych zbrodniami Balcerowicza blokowiskach. Nie ufano wówczas z definicji politykom, policji, mediom i gadającym głowom z telewizji. Do tego zdroworozsądkowość była w cenie, stąd ruchy lgbt, feministyczne i inne antycywilizacyjne ruchawki były ograniczone do autentycznego marginesu, o którym się nie słyszy i nie mówi.

 

Wraz z wstąpieniem do Unii i całym procesem „integracji” sporo się niestety zmieniło a kolejnym władzom udało się wykreować mit Unii, który Polacy, spragnieni dobrobytu i stabilizacji, łyknęli z łatwością doprawdy zadziwiającą. I tak bunt z wolna, lecz sukcesywnie i konsekwentnie zamienił się w materializm, idiokrację i kompletne wypłukanie z intelektualizmu. Efektem tego jest książkowe „społeczeństwo spektaklu”, gdzie liczą się udawane emocje, reżyserowane scenki dla ludu i sztuczne emocje, a rzeczywiste interesy załatwiane są z daleka od wzroku publiczności.

 

Jesteśmy ostatnim pokoleniem buntu. Ostatnim pokoleniem, która w ogóle wie i pamięta co to jest bunt oraz to, że w ogóle można się buntować. Jesteśmy ostatnim pokoleniem, które rozumie w jak głębokim syfie tkwimy i jak bardzo potrzebny jest opór przeciwko temu. W sercach i duszach niesiemy obraz normalności, do którego dążymy i o który walczymy. Następne pokolenia będą już całkiem przeżarte hedonizmem i wykolejeniem, które reprezentują choćby Mata i Young Leosia. To my, dzieciaki wychowane w brudnych latach 90-tych, dzieciaki pamiętające „reformy” Balcerowicza, dzieciaki słuchające oldschoolowego hiphopu, punka, racu i metalu – my jesteśmy ostatnią linią zapory i pokoleniem, które rozumie kim jest, skąd pochodzi i jakie ma przed sobą cele.

 

Tak, w całej Polsce tylko my. W całej może Europie tylko my, garstka idealistów, rebeliantów, aktywistów. Wiemy, że prawica i jej polityczne emanacje nas zdradzą, tak samo dobrze wiemy, że lewica i liberałowie przeżarci są rakiem autodestrukcji, na który nie ma lekarstwa. To co oni nazywają radykalizmem, ekstremizmem jest w gruncie rzeczy tęsknotą za powrotem normalności i tego co czyste i zdrowe. Nawet jeśli nie doświadczyliśmy tego za bardzo, to podskórnie czujemy czym ta normalność powinna być i tym silniejszy jest nasz bunt i nasza niezgoda na panujące status quo.

 

Nie możemy pozwolić by ten ogień w naszych sercach zgasł, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę jak liczne pokolenia stoją za nami, jak również przed nami, aby zastąpić nas w dziejowym procesie rozwoju Narodu. Poddać się teraz to pozwolić ostatecznie na zniszczenie Narodu i całego, ponad tysiącletniego dorobku naszych Przodków. Niejednokrotnie już w historii garstka zapaleńców potrafiła odmienić świat i zmienić losy swego Narodu – żeby wspomnieć tylko Strzelców w 1914 roku, żołnierzy Garibaldiego czy rewolucjonistów Castro.

 

Dlatego też naszym obowiązkiem jest walczyć, wierzyć i nie kalkulować zbytnio, jeśli idzie o szanse na zwycięstwo. Nie wiemy co przyniesie przyszłość, a nasza opinia co do perspektyw może być z gruntu nieprawdziwa, a przez to szkodliwa. To, że komuś z nas będzie się wydawać, że to co robimy pozbawione jest szans na sukces, nie znaczy, że tak jest, ale że ktoś ma po prostu takie subiektywne zdanie. Jesteśmy tylko jednym z kolejnych elementów dziejowego procesu trwania i rozwoju naszego Narodu. Niezależnie od wahań i wątpliwości naszym zadaniem jest trwać i walczyć.

 

Musimy zrobić wszystko, wszelkimi sensownymi metodami, aby choć trochę wlać normalności do panującego porządku. Trwający kryzys i z wolna kompromitujący się anarchiści, liberałowie i kosmopolici być może nieświadomie stwarzają nam szerokie pole do działania i odzyskania utraconych pozycji. Tej szansy już naprawdę nie możemy stracić.

 

- - -

 

Ostatnie pokolenie buntu. Jeszcze niedawno to mogło brzmieć jak ładne, pompatyczne hasło propagandowe, dziś jest smutną i surową prawdą. Jeśli nie my, to nikt. Jeśli my, to cała przyszłość przed nami i Narodem. Być może nawet nie przypuszczamy jak ogromna jest stawka i ile możemy wygrać, a ile przegrać. Dlatego też porzućmy wątpliwości, rozterki, momenty słabości i zrywajmy się śmiało Szturmem w Historię.

 

Ostatnie pokolenie buntu to właśnie my.

 

 

 

Grzegorz Ćwik

 

 

 

W obliczu trudnej sytuacji na wschodniej granicy naszej Ojczyzny środowisko nacjonalistyczne podjęło się napisania wspólnego listu do Strażników Granicznych. Strażnicy Graniczni są codziennie narażeni na ogromny stres i ryzyko oraz oczerniani przez liberalne media i celebrytów, w takiej sytuacji mamy moralny obowiązek okazania im wsparcia i pokazania, że Polacy stoją po ich stronie i są wdzięczni za to poświęcenie.

Oto początek naszego listu:

„Kierujemy na Państwa ręce wyrazy szacunku i podziękowania za ofiarną i odważną służbę w obronie polskiej granicy. Jednocześnie z zasmuceniem obserwujemy sytuację, w której niektórzy politycy, dziennikarze, ludzie kultury i sztuki, a także różnej maści celebryci obrażają polskich żołnierzy i funkcjonariuszy Straży Granicznej. Uważamy taką postawę za działanie zagrażające bezpieczeństwu Polski.”

Sygnatariuszami tego listu są:

Stowarzyszenie Obóz Narodowo – Radykalny

Stowarzyszenie Trzecia Droga

Redakcja miesięcznika narodowo – radykalnego „Szturm”

Stowarzyszenie na rzecz tradycji i kultury „Niklot”

Polscy nacjonaliści jasno stoją po stronie polskiego munduru i szacunku do niego oraz tych, którzy go dumnie noszą. Mówimy NIE dla oczerniania Straży Granicznej!

Konflikt hybrydowy Polski z Białorusią, który ma miejsce od  miesięcy, wszedł ósmego listopada w decydującą fazę. Grupa paru tysięcy nielegalnych migrantów, prowadzona przez białoruskie wojsko i służby specjalne zaatakowała polską granicę w rejonie miejscowości Kuźnica. W związku z tym, my członkowie i sympatycy polskich organizacji narodowych i patriotycznych wzywamy do:

 

 

  1. Natychmiastowego zamknięcia granic Polski z Białorusią oraz zakazania tranzytu białoruskich towarów przez terytorium Polski. 

 

  1. Wzmocnienia ochrony polskiej granicy i podjęcia zdecydowanych oraz zgodnych z prawem działań wobec osób nielegalnie przekraczających granicę z Polską. 

 

  1. Stanowczego i bezwzględnego egzekwowania przepisów prawa wobec osób, które w przestrzeni publicznej pomawiają funkcjonariuszy Straży Granicznej oraz żołnierzy Wojska Polskiego o działania niezgodne z prawami człowieka. 

 

  1. Podjęcia działań urzędowych lub antydezinformacyjnych wobec mediów polskich, których przedstawiciele powielają przekaz medialny władz białoruskich i rosyjskich.

 

 

Granica Polski jest nienaruszalna. Tysiące naszych przodków, patriotów i państwowców oddało swoje życie za walkę o nią i jej ochronę przed wrogimi siłami. Realia wojny hybrydowej XXI wieku, nie powinny i nie mogą być wykorzystywane jako wymówka do rozmywania konieczności ochrony bezpieczeństwa narodowego Polski. Granica powinna być zatem broniona za wszelką cenę i przy użyciu wszelkich możliwych i zgodnym z prawem środków.

 

  

Podpisano:

 

Obóz Narodowo-Radykalny

Brygady Narodowe

Projekt Narodowy Sympatyk

Redakcja Portalu Narodowe Wydarzenia

Redakcja pisma internetowego: „Narodowy Horyzont”

Narodowe Pabianice

Autonomiczni Nacjonaliści Warszawa

Autonomiczni Nacjonaliści Wielkopolska

Autonomiczni Nacjonaliści  Łódź

Autonomiczni Nacjonaliści Chełm

Autonomiczni  Nacjonaliści Stalowa Wola

Autonomiczni Nacjonaliści Puławy

Autonomiczni Nacjonaliści Lublin

Autonomiczni Nacjonaliści Białystok 

Autonomiczni Nacjonaliści Wrocław

Redakcja portalu Autonom.pl

White Boys Wielkopolska

White North Crew

Stowarzyszenie na rzecz Tradycji i Kultury „Niklot”

Redakcja miesięcznika narodowo-radykalnego "Szturm"

Stowarzyszenie Zarzewie - Na Rzecz Tożsamości

Nacjonalistyczne Południe

Stowarzyszenie Trzecia Droga

Redakcja Portalu 3droga.pl

Redakcja pisma internetowego: „W Pół Drogi”

Stowarzyszenie Małopolscy Patrioci

Tarnowski Obóz Narodowy

Narodowe Żory

Narodowe Piaseczno

Narodowy Toruń

Narodowa Częstochowa

Narodowy Wyszków

Nacjonalistyczne Zabrze

Narodowa Ofensywa

Kieleccy Patrioci

Drezdeneccy Patrioci

Nacjonalistyczny Szczecin

Patriotyczne Suwałki