Grzegorz Ćwik - Nacjonalizm a kryzys klimatyczny

Kryzys klimatyczny i związane z nim skutki na dobre przeniknęły do masowej świadomości społeczeństw świata, stając się nieodłącznym elementem agend politycznych szeregu opcji i partii, tak w kraju jak i z zagranicą. I nie jest to generalnie coś złego, przeciwnie – skutki kryzysu klimatycznego już teraz są dużym obciążeniem i wyzwaniem, a w przyszłości tylko się to spotęguje. Tym bardziej, że nawet gdyby dziś, jakimś magicznym sposobem, z dnia na dzień zmienilibyśmy całą energię wytwarzaną z paliw kopalnych na energię atomową i zieloną, to charakterystyka procesów klimatycznych jest taka, że skutki odczujemy za około 15 lat. I nie jest to argument za brakiem działań, a wręcz przeciwnie, za jak najszybszym działaniem w tym kierunku.

 

Mówiąc o tym, że tematyką tą zajmują się różne środowiska należy dodać jedno „ale”: ale nie nacjonaliści i nie szeroko rozumiana prawica. Dlaczego tak się dzieje nie ma miejsca, aby tu omawiać, zresztą już we wcześniejszych numerach „Szturmu” poruszaliśmy te kwestie. Za to z drugiej strony tak lewica, jak i liberałowie od kilku lat postulaty związane z walką z efektami oraz (rzadziej) powodami globalnego kryzysu klimatycznego mają w każdym programie wyborczym i politycznym. Czy to dobrze? I dlaczego dla nas i społeczeństw świata dużo lepiej, aby tematem zajęli się w końcu nacjonaliści, przy czym myślę tu przede wszystkim o walce z tym, co stoi za nienotowanym od milionów lat wzrostem stężenia gazów cieplarnianych i, co za tym idzie, temperatury na naszej planecie.

 

 

 

Kryzys klimatyczny już tu jest

 

 

Wbrew bredniom skarlałej intelektualnie i moralnie prawicy neoliberalnej skutki globalnego ocieplenia nie są straszakiem na przyszłość, ale odczuwamy je już teraz. Co gorsza, jako że produkcja gazów cieplarnianych postępuje a obecnie zachodzą już w klimacie zjawiska sprzężenia zwrotnego z tym związane, całość negatywnych efektów tego będzie tylko eskalować.

 

Śmierć tysięcy ludzi z powodu ogromnych upałów (głównie w krajach równikowych), problemy rolnictwa wynikające ze spadku wydajności (przy wzroście o 1 stopień jeszcze nawet do 50% wydajności zbiorów 3 głównych zbóż na świecie), powodzie, pożary, klęski żywiołowe, odpływ wody pitnej, powszechność chorób tropikalnych, niezdatne do oddychania powietrze czy umierające ekosystemy, zwłaszcza oceaniczne – to chyba najważniejsze skutki kryzysu klimatycznego, co w efekcie dać może chociażby gospodarcze i społeczne załamanie, groźbę konfliktów lokalnych o złoża wody pitnej czy ogromne migracje ludności z terenów najciężej doświadczających ocieplenia.

 

Problem jest więc nie tylko bardzo realny, ale także stanowi wyzwanie dla całej ludzkości, co wynika w oczywisty sposób z globalności zagadnienia. Teoretycznie więc to dobrze, że lewica, liberałowie i szereg aktywistów zajmuje się tym. Ale tylko teoretycznie.

 

 

 

To Ty jesteś wszystkiemu winien!

 

 

Niestety ta sama lewica i liberałowie to zazwyczaj rządzące opcje na zachodzie, a już to niejako z definicji wiąże je z głównymi winowajcami globalnej katastrofy klimatycznej, czyli z koncernami wydobywczymi, energetycznymi oraz wielkimi korporacjami produkującymi w za dużych ilościach swe produkty (głównie w krajach Dalekiego Wschodu). Dlatego też od czasów rządów Ronalda Reagana rządy, prezydenci i ministrowie liberalnych demokracji robią wszystko, byleby tylko nie zahaczyć o prawdziwych spustoszycieli Ziemi. A to przerzucają się winą za to, a to oddają władzę nam globalnym  ociepleniem w ręce „świętego wolnego rynku”, a to wreszcie … obwiniają o nią wszystkich dokoła, a przede wszystkim społeczeństwa.

 

Zwróćmy bowiem uwagę na to, jak przez ostatnie kilka lat operuje się w przestrzeni publicznej sprawami związanymi z tematem. Otóż mówi się o tym kto ile lata samolotem, jakim samochodem jeździ, co je, jak się ubiera, gdzie mieszka, czym ociepla swoje mieszkanie etc. Od kilku lat atakowani jesteśmy masochistycznymi i histerycznymi w swej wymowie artykułami i wypowiedziami, że jedzenie mięsa, poruszanie się SUV-em, itp. prowadzi do zwiększenia śladu węglowego, czyli ilości CO2 za jaką odpowiada dany człowiek.

 

I generalnie jest to prawda, ale nie cała. Bo po pierwsze, w ramach tej narracji nie znajdziemy informacji o tym, gdzie te gazy cieplarniane powstają i wręcz można odnieść wrażenie, że według celebryckich popularyzatorów to każdy i każda z nas samemu produkuje ten dwutlenek węgla. Po drugie, i ważniejsze, pozostaje kwestia przeciwdziałania. Bo jakie metody zalecają totalniaccy dziennikarze na przeciwdziałanie takim rzeczom?

 

Otóż wszystko to, czemu przyklasnąć mogliby (i pewnie to robią) kapitaliści, patodeweloperzy, szefowie wielkich korporacji i współdziałających z nimi neoliberalnych rządów. A więc: mieszkajcie w małych mieszkaniach (budowa dużych kosztuje, podobnie jak ich ocieplenie), jedzcie kiepskiej jakości jedzenie i w nie za dużych ilościach (rolnictwo produkuje metan), porzućcie wszelkie rozrywki i wakacje (transport do nich też produkuje gazy cieplarniane), obniżcie swoje wymagania, a do tego oczywiście: pracujcie więcej, nie buntujcie się, zaakceptujcie świat ograniczeń i socjalno-pracowniczej niepewności. Nie wielkie siły i kapitały są winne i mają za to odpowiedzieć, ale Wy wszyscy, prości ludzie, którzy na to co dzieje się w polityce i globalnej ekonomii nie macie żadnego wpływu.

 

Wystarczy zajrzeć do cotygodniowych wydań internetowej gazety.pl czy artykułów na KryPolu, żeby przekonać się, że tak właśnie wygląda narracja liberał-lewicy. Jeśli pojawia się wzmianka o węglu i kopalniach to wyłącznie w kontekście Polski, co jest funkcją nie dbałości o klimat, a zwykłej ojkofobii i nienawiści do własnego Narodu.

 

Świetnym przykładem jest tu medialna kariera Grety Thunberg, psychicznej nastolatki ze Szwecji wykreowanej przez media i profesjonalnych marketingowców. Można się z niej śmiać, można jej współczuć, jednak postać ta doskonale odpowiada opisywanej formie przedstawienia tematu. Co bowiem mówi Greta? Jej wykrzywiona z nienawiści twarz przekazuje wyłącznie pretensję do… nie, nie do polityków czy innych włodarzy, którzy goszczą ją dla zabawy na swych spotkaniach. To nienawiść do wszystkich ludzi Zachodu, która ma nam się udzielić. Tak jak Greta mamy zacząć sami siebie nienawidzić, a przede wszystkim obwiniać i co za tym  idzie – karać za globalny kryzys klimatyczny. Mniej jeść, mniej oczekiwać, godzić się z wszelkimi ograniczeniami, bo przecież mała atencjuszka mówi nam, że tak trzeba, a cała rzesza idiotów klaszcze do tego jak stado baranów.

 

Ani słowa o tym, że to narzucony na styl życia i model ekonomii opartej o nadprodukcję odpowiadają za kryzys klimatyczny. Ani słowa o wielkich koncernach, o tym, że kochani przez media liberalni politycy jak premier Kanady wydają jedną zgodę na kolejne odwierty za drugą, a firmy zajmujące się gazami łupkowymi są ich głównymi sponsorami. Ani słowa, że już dawno, bo w latach 70-tych i 80-tych można było doprowadzić do rewolucji w energetyce, ale nie zrobiono tego, bo doszło do niepisanego sojuszu wielkich koncernów wydobywczych, neoliberalnych ekonomistów i polityków jak Reagan czy Thatcher.

 

 

 

Czemu nacjonaliści?

 

 

Nie twierdzę, że zmiana stylu życia nie jest i jest będzie konieczna, ale przede wszystkim zmienić musimy podejście do naszej planety, natury, zmienić paradygmaty ekonomii, usunąć zysk indywidualny i pogoń za bezustannym wzrostem z piedestału ekonomii, a zamiast tego skupić się na zielonej i atomowej energetyce, zrównoważonym rozwoju i konsumpcji oraz wyrównywaniu różnic płacowych, majątkowych i społecznych.

 

I dlatego nacjonalizm – ten z definicji jest dbałością o wspólnotę, o społeczność, o ludzi jako takich. Jeśli więc nacjonaliści zajęliby się w skali globu zagadnieniem, to wówczas logicznie najważniejszym celem będzie faktyczna walka z globalnym ociepleniem i jego przyczynami, bo od tego zależy w prosty sposób las naszych nacji, a nie przeliczanie łapówek, klasistowska polityka przerzucania na proletariat  czy prekariat kosztów wszelkich katastrof będących winą kapitalistów czy powtarzanie kłamstw zasłyszanych u kiepskich publicystów.

 

Do tego wszystkiego trzeba jednak jednego elementu, którego tak bardzo nienawidzą liberałowie, zarówno Tusk, Hołownia, Korwin, Bosak czy Michnik – silnego państwa narodowego. Nie bezimienne organizacje międzynarodowe o zerowej skuteczności, nie „siły rynku” i inne fantasmagorie, nie „protesty klimatyczne” nadętych nastolatków z dobrych domów, a właśnie państwa we współpracy ze sobą mogą jako jedyne zatrzymać i odwrócić procesy, które okazują się być dla nas zabójcze.

 

Dlatego wzmocnienie państwa i jego prerogatyw jest istotnym krokiem w kierunku realnej walki z przyczynami katastrofy klimatycznej, a z drugiej strony liberalny prymat „wolności” powoduje, że wszelka dyskusja o tym, że państwo powinno móc nałożyć określone podatki czy czegoś zakazać lub nakazać kończy się histerycznymi wrzaskami o „socjalizmie” czy „faszyzmie” ze strony Gazety Wyborczej czy Konfederacji czy polityków opozycji. Ich przeciwwagą dla postulatu odpowiedzialnej polityki silnego państwa jest… tak naprawdę trwanie przy obecnym stanie rzeczy, przy przerzuceniu na nas winy i odpowiedzialności. Tymczasem w przeważającej większości bezwładne i niewiele rozumiejące społeczeństwo nie może być obarczane winą, choćby z faktu, że nasza „władza” kończy się na okresowym stawianiu iksa przy nazwisku tego czy innego polityka. To trochę za mało, by powiedzieć, że jesteśmy temu winni.

 

Zdecydowanie chcemy zmian i rozumiemy, że spowodowane działalnością człowieka procesy są zabójcze dla naszej planety i jej ekosystemów. Bezwzględnie trzeba to zmienić, jednak zmiany dotyczyć muszą absolutnych i najważniejszych przyczyn stanu rzeczy, a nie jego skutków. Podstawowym aspektem jest tu narzucany nam konsumpcjonizm czy raczej nadkonsumpcjonizm, nadmierna eksploatacja środowiska naturalnego, oparcie energetyki o paliwa kopalne i gigantyczny wymiar korupcji oraz moralnego upadku wśród klasy panującej. Tutaj szukajmy winnych i metod naprawy stanu rzeczy, miast wierzyć w masochistyczne wynurzenia sprzedajnych dziennikarzyn i pseudoautorytetów.

 

 

 

Grzegorz Ćwik