Szturm1

Szturm1

piątek, 31 grudzień 2021 21:21

Łucja Dzidek - Religia postmodernizmu

Współczesnemu człowiekowi wydaje się, że wyzwolił się od religii i dogmatu. Dyskusje o tym, ile jest osób boskich i czy Maryja została niepokalanie poczęta, jeśli gdziekolwiek jeszcze się przetaczają, to przez niszowe fora internetowe, nie rzutując w żaden wymierny sposób na ani na życie ich uczestników ani osób postronnych. Te zagadnienia właściwie nikogo dzisiaj już nie obchodzą. Niewierzący nie będzie dowodził ich fałszywości, bo intuicyjnie rozumie, czym są tezy niepoddające się krytycznej analizie i dlaczego dyskusja z takimi tezami nie ma sensu. Wydawałoby się, że myślenie oparte na dogmacie zostało w opinii publicznej całkowicie zdyskredytowane. Szczycimy się naszą tolerancją religijną, z odrazą patrząc na dawne dzieje; nie rozumiejąc, jak ludzie kiedyś mogli być tak głupi, by zabijać się za inne poglądy na temat pochodzenia Ducha Świętego czy nieomylności papieża.

 

Nikt dziś nie będzie wykłócał się o to, czy chleb staje się prawdziwym ciałem. Współczesny człowiek potrafi oddzielić kwestię wiary od tego, co może być dowiedzione; to, o czym warto dyskutować od tego, o czym nie ma sensu, a w każdym razie lubi tak o sobie myśleć. Rozumie też, jak mu się zdaje, dlaczego miejsce wydziałów teologicznych nie jest na państwowych uczelniach. Jednak ten sam człowiek będzie z zapalczywością dyskutował o kobietach uwięzionych w męskich ciałach, choć „dyskutował” to za dużo powiedziane – będzie głosił prawdy objawione, nie dopuszczając żadnej dyskusji, jak to przez wieki z tezami teologicznymi bywało; najwyraźniej nie uświadamiając sobie, że jego twierdzenia należą do dokładnie tej samej kategorii twierdzeń, co wszystkie dogmaty wiary, które, jako żyjący w XXI wieku, odrzuca nawet nie jako fałszywe, lecz jako niewarte jego najmniejszej uwagi.

 

Jeśli za ciało uznamy mięśnie, skórę i tkankę tłuszczową, konsekrowana hostia nie będzie ciałem – jest to teza, którą da się sprawdzić, więc nie będę się nad nią rozwodzić. Aby móc twierdzić, że hostia po konsekracji staje się prawdziwym ciałem, potrzebujemy definicji ciała, której hostia po konsekracji będzie odpowiadać. Musimy więc zredefiniować pojęcie ciała tak, aby z pierwotnej definicji nie zostało nic. Analogicznie: jeśli za płeć uznamy pewną właściwość fizycznego organizmu, to aby twierdzić cokolwiek o płci odczuwanej, psychicznej itp. musimy zredefiniować pojęcie płci w taki sposób, aby z pojęcia pierwotnego nie zostało nic. Zmieniamy zakres znaczeniowy pojęcia, domagając się następnie, by pojęcie zostało zaakceptowane w jego nowym znaczeniu przy jednoczesnym udawaniu, że żadna zmiana zakresu znaczeniowego nie zaszła.

 

Twierdzeń współczesnego człowieka łudząco podobnych do religijnych dogmatów można podać więcej. Przyjmijmy, że jest jeden Bóg w trzech osobach. Nie ma trzech osobnych bogów, ale jeden. Każda ze wspomnianych osób nim jest, jednocześnie żadna z nich nie jest tożsama z inną. Czy możemy powiedzieć cokolwiek na temat prawdziwości tego zbioru stwierdzeń? Nie, bo nie mamy żadnych innych danych na temat pojęcia Boga, a więc żadnego punktu odniesienia. Weźmy teraz stwierdzenie: jest jeden człowiek o wielu tożsamościach płciowych (tzw. niebinarny). Tak jak w przypadku pojęcia Boga, nie mamy żadnych punktów odniesienia, na których moglibyśmy oprzeć zakres znaczeniowy pojęcia tożsamości płciowej, używanego w tym kontekście, a więc posługujemy się po prostu pustym konstruktem pojęciowym – ciągiem znaków, za którym nie stoi żadna dostępna nam poznawczo treść.

 

Człowiek nie wyzbył się więc myślenia charakterystycznego dla teologii, jedynie wymienił sobie Boga. Swoich tez nie broni wcale mniej zażarcie niż religijny fanatyk, domagając się zwalczania wszelkiej nieprawomyślności. Jego nowa religia ma nie tylko swoich pogan, ale nawet heretyków – TERF (ang. trans-exclusionary radical feminist) to współczesny odpowiednik przedstawiciela tej samej wiary, z którym wszystko rozjeżdża o jedną lub kilka punktowych kwestii, urastających do rangi nie dającego się przezwyciężyć rozłamu. Niczym człowiek średniowiecza, traktujący wykładnię wiary jak wiedzę równie pewną co doświadczenie zmysłowe, a kapłanów tej wiary – jak uczonych, tak człowiek współczesny wyznaje jako pełnoprawną naukę, stojącą na równi z naukami przyrodniczymi, nijak niesprawdzalne teorie, których wylęgarnią są wydziały „nauk” społecznych, a które w swych założeniach antropologicznych nie ustępują religijnemu fundamentalizmowi.

 

Główną cechą, odróżniającą judeochrześcijaństwo od religii naszych indoeuropejskich przodków jest antropocentryzm, rozumiany jako przekonanie o wyjątkowej pozycji człowieka we wszechświecie; postawienie człowieka poza i ponad resztą przyrody. To dlatego odkrycia Kopernika i Darwina zatrzęsły naszym globem w posadach – podważyły ludzką wyjątkowość, ugodziły w kruche ego człowieka budującego swoje poczucie własnej wartości na byciu stworzonym „na obraz i podobieństwo” samego Boga. Dzisiaj człowiek buduje swoją tożsamość na czymś innym, toteż inne dziedziny wiedzy postrzega jako zagrożenie dla siebie. Współczesna poprawność polityczna, nie dopuszczająca nawet wygłoszenia w przestrzeni publicznej hipotezy na temat istotnych różnic międzyrasowych, nie mówiąc już o ich badaniu; a nawet całkiem poważnie usiłująca kwestionować zasadność istnienia takiego pojęcia jak rasa nie różni się w żaden sposób od myślenia na wskroś dogmatycznego, stawiającego to, jak chcemy, by było, przed tym, jak jest.

 

Swoje rozważania zakończę cytatem Barbary Ehrenreich i Janet McIntosh: „Wyróżnienie spośród naszych najbliższych zwierzęcych kuzynów ludzi jako jedynego gatunku, który miałby być wyłączony spod praw biologii, równa się stwierdzeniu, że faktycznie istnieje coś takiego jak natura ludzka definiowana przez naszą unikalną i cudowną wolność od biologii. Rezultatem jest perspektywa ideologiczna zatrważająco bliska kreacjonizmowi."

 

 

 

 Łucja Dzidek

 

piątek, 31 grudzień 2021 21:18

Monika Dębek - Moda na bylejakość

Czym tak naprawdę jest moda? Nie jest to wcale synonim stylu, choć oczywiście te dwa pojęcia wiążą się ze sobą. Według SJP moda to «sposób ubierania się, czesania i makijażu popularny w jakimś okresie lub miejscu» lub «krótkotrwała popularność czegoś nowego w jakiejś dziedzinie».
Niektóre modowe trendy mają tendencję do nawracania. Inne zaś bezpowrotnie przemijają. Starsi ludzie nie rozumieją stylu ubierania się dzisiejszej młodzieży, młodzi zaś nie założyliby, z dużym prawdopodobieństwem, tego, co nosili ich dziadkowie.

XXI wiek to okres wielkich zmian, które dotyczą wielu aspektów naszego życia. Niewątpliwie zmienia się także moda. Niestety, nie na lepsze. Bylejakość można zauważyć głównie w okresie okołoświątecznym. Wystawy sklepowe pokrywają się kiczowatymi i tandetnymi ozdobami, zachęcającymi klientów do wstąpienia i kupienia towaru często w ogóle im niepotrzebnego.
Bylejakość dotyczy też ubrań. Kupujemy, bo ładnie zapakowane i z modnego sklepu, ale kolor szybko blednie, w spodniach robią się dziury i rzecz, z którą jeszcze niedawno lansowaliśmy się przed znajomymi, nadaje się już tylko do wyrzucenia.

Modni stają się także ludzie – wulgarni, ordynarni, przebojowi, idący po trupach do swojego celu. Można odnieść wrażenie, że w dzisiejszym świecie nie ma już miejsca na skromność, pokorę, cichość, uczciwe wykonywanie swoich obowiązków w pracy. Oczywiście nie ma nic złego w śmiałości czy w przebojowości. Pomagają one przecież osiągać sukcesy w życiu zawodowym czy osobistym. Nie może się to jednak łączyć z obojętnością na drugiego człowieka.

Panuje także moda na ilość, nie na jakość. Im więcej posiadasz znajomych na portalach społecznościowych, im więcej dostajesz polubień, tym jesteś bardziej wartościowy i atrakcyjny dla innych. Pojawia się pytanie: czy tacy znajomi staną przy nas w ciężkich chwilach i w trudnościach życiowych? XXI wiek to wiek konsumpcjonizmu. Podobnie jak fikcyjnych znajomych, gromadzimy też rzeczy. W naszych domach zalegają przedmioty niepotrzebne i nieużywane. Służą chyba tylko jako ozdoba, chociaż ciężko niektóre tak nazwać. Coraz więcej jest bezsensownej konkurencji – musimy mieć to samo co inni, musimy mieć więcej, musimy mieć lepsze.

Wydaje się, że bylejakość jest nie do przezwyciężania i nie da się z nią już w żaden sposób wygrać. To nieprawda. Można! Jednak należy zacząć od samego siebie i od sprzątania własnego podwórka.
Przede wszystkim trzeba postawić na indywidualizm. Bycie oryginalnym jest przeciwieństwem podążania ślepo za modą, z prądem i za większością. Swoim stylem i nieszablonowym sposobem na życie starajmy się unikać bylejakości i nie pozwalać, aby nam ją wciskano.

Nacjonalista to człowiek, który całe swoje życie powinien iść pod prąd, a nie płynąć z prądem, choćby nawet miało to oznaczać samotność w najbliższym środowisku i brak zrozumienia przez innych. Unikajmy zatem bylejakości w naszym życiu i starajmy się otaczać rzeczami dobrej jakości, tylko takimi, które są nam naprawdę potrzebne.

 

 

 

Monika Dębek

 

piątek, 31 grudzień 2021 21:16

Grzegorz Ćwik - Postmodernistyczny Prometeusz

Jako, że już dwa razy się zabawiliśmy w szukanie odwiecznych motywów w dziełach kultury nowoczesnej, i to raczej tej postmodernistycznej, to pora na kolejną odsłonę. Był film, była gra komputerowa, pora na serial, kultowy dla mojego pokolenia. Ciekawe ile w nim odnajdziemy sensownych wskazówek, prawd i wartości, o których coraz niechętnie się wspomina.

 

- - -

 

Ostatecznie liczy się tylko prawda i dążenie do niej jest wartością samą w sobie, wbrew wszelkim przeciwnościom losu.

 

Rodzina jest najważniejsza, a więzi rodzinne silniejsze niż jakiekolwiek siły i moce.

 

Zadziwiające jest do jak złych czynów wykorzystać mogą ludzie długowieczność, i to z zatrważającą regularnością.

 

To, że oświecona i wszystko-wiedząca ludzkość uważa coś za nie istniejące, nie znaczy że takie jest.

 

Podobnie rzecz ma się z uznaniem czegoś lub kogoś za wymarłe.

 

Coraz mniej rozumiemy technologię, która nas otacza, a ta coraz częściej zamiast nas chronić i pomagać, sprowadza na nas problemy.

 

Badając to co ukryte od tysięcy lat, musimy uważać by nas to nie zniszczyło.

 

Jeśli jakaś społeczność chce żyć na uboczu, z dala od świata, wedle swoich praw i tradycji – powinniśmy się nie wtrącać do tego.

 

Im głębiej w las, tym więcej mrocznych tajemnic kryje on w sobie.

 

Staliśmy się tak głęboko uzależnieni od elektroniki, że wkrótce wykonamy każdy, najgorszy nawet czyn, jeśli tylko wezwanie do niego wyskoczy na naszym smartfonie.

 

Bacznie musimy uważać, co bada nauka, gdyż odkryte przez nią rzeczy mogą być prawdziwie… śmiertelne.

 

Zemsta jest rozkoszą Bogów, nawet jeśli wywarta zostaje dopiero po śmierci.

 

To co zapisane jest w genach, trwalszy stanowi materiał niż wielu się wydaje.

 

Uważaj w co się bawisz. To co jest dla Ciebie zabawą, dla innych może być śmiertelnie poważne.

 

Podobnież każda metoda do wywarcia zemsty jest dobra.

 

Czy naprawdę upadliśmy tak nisko, że to obcy muszą nam pokazywać jak ważna jest natura i przetrwanie gatunków na Ziemi?

 

Powrót do przeszłości, wbrew pozorom nie zawsze jest czymś pożądanym.

 

Nauka coraz częściej wytwarza rzeczy, które pochłaniają nas samych.

 

Mieć wyjątkowy talent a umieć nim władać to dwie różne sprawy.

 

Znać przyszłość to wbrew pozorom nic dobrego.

 

Czasem, gdy za bardzo chcemy coś zobaczyć lub uwierzyć, wówczas niezwykle łatwo nas zmanipulować.

 

To co spoczywa na dnie oceanów… może lepiej, by tam pozostało.

 

W legendach żyje nieraz sporo więcej niż tylko ziarno prawdy.

 

Zdecydowanie uważaj jakie tatuaże sobie robisz.

 

Kabała bywa naprawdę potężna.

 

Aby odkryć prawdę czasem trzeba przeżyć własną śmierć.

 

Pewność, że człowiek to jedyny rozumny gatunek na planecie bywa zgubna.

 

A co by się nie wydarzyło Cher pozostanie królową sceny.

 

Przeciążanie stawów zwykle ma opłakane dla zdrowia skutki.

 

Czasem jedyną obroną dla kobiety pozostają…czary.

 

Czy na pewno sztuczna inteligencja to samo dobro?

 

Między grozą a groteską granica jest bardzo cienka.

 

Wierzysz ale nie dowierzasz? Prędzej czy później stanie się coś, co sprawi, że uwierzysz naprawdę.

 

Kapitalizm zamienia ludzi w zombie. Dosłownie.

 

Zdarza się, że Boże Narodzenie to czas duchów, zagadek, starych zbrodni i walki z samotnością.

 

Zazwyczaj jesteśmy tylko pionkiem w grze, którą tylko nam się wydaje, że rozumiemy.

 

Kanały i podziemia skrywają dużo więcej tajemnic, niż przypuszczamy.

 

Sny także potrafią zabijać.

 

Naprawdę chcesz wiedzieć co kryją wszelkie maski?

 

Ludzie z jakimkolwiek fizycznymi ułomnościami cały czas pozostają ludźmi, ze wszystkimi tego tragicznymi konsekwencjami.

 

Gdziekolwiek podążysz, nie zdołasz się „uwolnić” od tradycji i wierzeń swego ludu.

 

Telewizja kłamie, manipuluje a nawet doprowadza do zbrodni.

 

Czasem, gdy świat jest szalony, jedyną rozsądną reakcją bywa szaleństwo.

 

Przeprosiny to także dyplomacja.

 

Wszystko umiera, prędzej czy później.

 

Wszystkie kłamstwa ostatecznie prowadzą do prawdy.

 

A Ty chciej uwierzyć. Prawda bowiem gdzieś tam leży.

 

 

 

Grzegorz Ćwik

 

Kryzys klimatyczny i związane z nim skutki na dobre przeniknęły do masowej świadomości społeczeństw świata, stając się nieodłącznym elementem agend politycznych szeregu opcji i partii, tak w kraju jak i z zagranicą. I nie jest to generalnie coś złego, przeciwnie – skutki kryzysu klimatycznego już teraz są dużym obciążeniem i wyzwaniem, a w przyszłości tylko się to spotęguje. Tym bardziej, że nawet gdyby dziś, jakimś magicznym sposobem, z dnia na dzień zmienilibyśmy całą energię wytwarzaną z paliw kopalnych na energię atomową i zieloną, to charakterystyka procesów klimatycznych jest taka, że skutki odczujemy za około 15 lat. I nie jest to argument za brakiem działań, a wręcz przeciwnie, za jak najszybszym działaniem w tym kierunku.

 

Mówiąc o tym, że tematyką tą zajmują się różne środowiska należy dodać jedno „ale”: ale nie nacjonaliści i nie szeroko rozumiana prawica. Dlaczego tak się dzieje nie ma miejsca, aby tu omawiać, zresztą już we wcześniejszych numerach „Szturmu” poruszaliśmy te kwestie. Za to z drugiej strony tak lewica, jak i liberałowie od kilku lat postulaty związane z walką z efektami oraz (rzadziej) powodami globalnego kryzysu klimatycznego mają w każdym programie wyborczym i politycznym. Czy to dobrze? I dlaczego dla nas i społeczeństw świata dużo lepiej, aby tematem zajęli się w końcu nacjonaliści, przy czym myślę tu przede wszystkim o walce z tym, co stoi za nienotowanym od milionów lat wzrostem stężenia gazów cieplarnianych i, co za tym idzie, temperatury na naszej planecie.

 

 

 

Kryzys klimatyczny już tu jest

 

 

Wbrew bredniom skarlałej intelektualnie i moralnie prawicy neoliberalnej skutki globalnego ocieplenia nie są straszakiem na przyszłość, ale odczuwamy je już teraz. Co gorsza, jako że produkcja gazów cieplarnianych postępuje a obecnie zachodzą już w klimacie zjawiska sprzężenia zwrotnego z tym związane, całość negatywnych efektów tego będzie tylko eskalować.

 

Śmierć tysięcy ludzi z powodu ogromnych upałów (głównie w krajach równikowych), problemy rolnictwa wynikające ze spadku wydajności (przy wzroście o 1 stopień jeszcze nawet do 50% wydajności zbiorów 3 głównych zbóż na świecie), powodzie, pożary, klęski żywiołowe, odpływ wody pitnej, powszechność chorób tropikalnych, niezdatne do oddychania powietrze czy umierające ekosystemy, zwłaszcza oceaniczne – to chyba najważniejsze skutki kryzysu klimatycznego, co w efekcie dać może chociażby gospodarcze i społeczne załamanie, groźbę konfliktów lokalnych o złoża wody pitnej czy ogromne migracje ludności z terenów najciężej doświadczających ocieplenia.

 

Problem jest więc nie tylko bardzo realny, ale także stanowi wyzwanie dla całej ludzkości, co wynika w oczywisty sposób z globalności zagadnienia. Teoretycznie więc to dobrze, że lewica, liberałowie i szereg aktywistów zajmuje się tym. Ale tylko teoretycznie.

 

 

 

To Ty jesteś wszystkiemu winien!

 

 

Niestety ta sama lewica i liberałowie to zazwyczaj rządzące opcje na zachodzie, a już to niejako z definicji wiąże je z głównymi winowajcami globalnej katastrofy klimatycznej, czyli z koncernami wydobywczymi, energetycznymi oraz wielkimi korporacjami produkującymi w za dużych ilościach swe produkty (głównie w krajach Dalekiego Wschodu). Dlatego też od czasów rządów Ronalda Reagana rządy, prezydenci i ministrowie liberalnych demokracji robią wszystko, byleby tylko nie zahaczyć o prawdziwych spustoszycieli Ziemi. A to przerzucają się winą za to, a to oddają władzę nam globalnym  ociepleniem w ręce „świętego wolnego rynku”, a to wreszcie … obwiniają o nią wszystkich dokoła, a przede wszystkim społeczeństwa.

 

Zwróćmy bowiem uwagę na to, jak przez ostatnie kilka lat operuje się w przestrzeni publicznej sprawami związanymi z tematem. Otóż mówi się o tym kto ile lata samolotem, jakim samochodem jeździ, co je, jak się ubiera, gdzie mieszka, czym ociepla swoje mieszkanie etc. Od kilku lat atakowani jesteśmy masochistycznymi i histerycznymi w swej wymowie artykułami i wypowiedziami, że jedzenie mięsa, poruszanie się SUV-em, itp. prowadzi do zwiększenia śladu węglowego, czyli ilości CO2 za jaką odpowiada dany człowiek.

 

I generalnie jest to prawda, ale nie cała. Bo po pierwsze, w ramach tej narracji nie znajdziemy informacji o tym, gdzie te gazy cieplarniane powstają i wręcz można odnieść wrażenie, że według celebryckich popularyzatorów to każdy i każda z nas samemu produkuje ten dwutlenek węgla. Po drugie, i ważniejsze, pozostaje kwestia przeciwdziałania. Bo jakie metody zalecają totalniaccy dziennikarze na przeciwdziałanie takim rzeczom?

 

Otóż wszystko to, czemu przyklasnąć mogliby (i pewnie to robią) kapitaliści, patodeweloperzy, szefowie wielkich korporacji i współdziałających z nimi neoliberalnych rządów. A więc: mieszkajcie w małych mieszkaniach (budowa dużych kosztuje, podobnie jak ich ocieplenie), jedzcie kiepskiej jakości jedzenie i w nie za dużych ilościach (rolnictwo produkuje metan), porzućcie wszelkie rozrywki i wakacje (transport do nich też produkuje gazy cieplarniane), obniżcie swoje wymagania, a do tego oczywiście: pracujcie więcej, nie buntujcie się, zaakceptujcie świat ograniczeń i socjalno-pracowniczej niepewności. Nie wielkie siły i kapitały są winne i mają za to odpowiedzieć, ale Wy wszyscy, prości ludzie, którzy na to co dzieje się w polityce i globalnej ekonomii nie macie żadnego wpływu.

 

Wystarczy zajrzeć do cotygodniowych wydań internetowej gazety.pl czy artykułów na KryPolu, żeby przekonać się, że tak właśnie wygląda narracja liberał-lewicy. Jeśli pojawia się wzmianka o węglu i kopalniach to wyłącznie w kontekście Polski, co jest funkcją nie dbałości o klimat, a zwykłej ojkofobii i nienawiści do własnego Narodu.

 

Świetnym przykładem jest tu medialna kariera Grety Thunberg, psychicznej nastolatki ze Szwecji wykreowanej przez media i profesjonalnych marketingowców. Można się z niej śmiać, można jej współczuć, jednak postać ta doskonale odpowiada opisywanej formie przedstawienia tematu. Co bowiem mówi Greta? Jej wykrzywiona z nienawiści twarz przekazuje wyłącznie pretensję do… nie, nie do polityków czy innych włodarzy, którzy goszczą ją dla zabawy na swych spotkaniach. To nienawiść do wszystkich ludzi Zachodu, która ma nam się udzielić. Tak jak Greta mamy zacząć sami siebie nienawidzić, a przede wszystkim obwiniać i co za tym  idzie – karać za globalny kryzys klimatyczny. Mniej jeść, mniej oczekiwać, godzić się z wszelkimi ograniczeniami, bo przecież mała atencjuszka mówi nam, że tak trzeba, a cała rzesza idiotów klaszcze do tego jak stado baranów.

 

Ani słowa o tym, że to narzucony na styl życia i model ekonomii opartej o nadprodukcję odpowiadają za kryzys klimatyczny. Ani słowa o wielkich koncernach, o tym, że kochani przez media liberalni politycy jak premier Kanady wydają jedną zgodę na kolejne odwierty za drugą, a firmy zajmujące się gazami łupkowymi są ich głównymi sponsorami. Ani słowa, że już dawno, bo w latach 70-tych i 80-tych można było doprowadzić do rewolucji w energetyce, ale nie zrobiono tego, bo doszło do niepisanego sojuszu wielkich koncernów wydobywczych, neoliberalnych ekonomistów i polityków jak Reagan czy Thatcher.

 

 

 

Czemu nacjonaliści?

 

 

Nie twierdzę, że zmiana stylu życia nie jest i jest będzie konieczna, ale przede wszystkim zmienić musimy podejście do naszej planety, natury, zmienić paradygmaty ekonomii, usunąć zysk indywidualny i pogoń za bezustannym wzrostem z piedestału ekonomii, a zamiast tego skupić się na zielonej i atomowej energetyce, zrównoważonym rozwoju i konsumpcji oraz wyrównywaniu różnic płacowych, majątkowych i społecznych.

 

I dlatego nacjonalizm – ten z definicji jest dbałością o wspólnotę, o społeczność, o ludzi jako takich. Jeśli więc nacjonaliści zajęliby się w skali globu zagadnieniem, to wówczas logicznie najważniejszym celem będzie faktyczna walka z globalnym ociepleniem i jego przyczynami, bo od tego zależy w prosty sposób las naszych nacji, a nie przeliczanie łapówek, klasistowska polityka przerzucania na proletariat  czy prekariat kosztów wszelkich katastrof będących winą kapitalistów czy powtarzanie kłamstw zasłyszanych u kiepskich publicystów.

 

Do tego wszystkiego trzeba jednak jednego elementu, którego tak bardzo nienawidzą liberałowie, zarówno Tusk, Hołownia, Korwin, Bosak czy Michnik – silnego państwa narodowego. Nie bezimienne organizacje międzynarodowe o zerowej skuteczności, nie „siły rynku” i inne fantasmagorie, nie „protesty klimatyczne” nadętych nastolatków z dobrych domów, a właśnie państwa we współpracy ze sobą mogą jako jedyne zatrzymać i odwrócić procesy, które okazują się być dla nas zabójcze.

 

Dlatego wzmocnienie państwa i jego prerogatyw jest istotnym krokiem w kierunku realnej walki z przyczynami katastrofy klimatycznej, a z drugiej strony liberalny prymat „wolności” powoduje, że wszelka dyskusja o tym, że państwo powinno móc nałożyć określone podatki czy czegoś zakazać lub nakazać kończy się histerycznymi wrzaskami o „socjalizmie” czy „faszyzmie” ze strony Gazety Wyborczej czy Konfederacji czy polityków opozycji. Ich przeciwwagą dla postulatu odpowiedzialnej polityki silnego państwa jest… tak naprawdę trwanie przy obecnym stanie rzeczy, przy przerzuceniu na nas winy i odpowiedzialności. Tymczasem w przeważającej większości bezwładne i niewiele rozumiejące społeczeństwo nie może być obarczane winą, choćby z faktu, że nasza „władza” kończy się na okresowym stawianiu iksa przy nazwisku tego czy innego polityka. To trochę za mało, by powiedzieć, że jesteśmy temu winni.

 

Zdecydowanie chcemy zmian i rozumiemy, że spowodowane działalnością człowieka procesy są zabójcze dla naszej planety i jej ekosystemów. Bezwzględnie trzeba to zmienić, jednak zmiany dotyczyć muszą absolutnych i najważniejszych przyczyn stanu rzeczy, a nie jego skutków. Podstawowym aspektem jest tu narzucany nam konsumpcjonizm czy raczej nadkonsumpcjonizm, nadmierna eksploatacja środowiska naturalnego, oparcie energetyki o paliwa kopalne i gigantyczny wymiar korupcji oraz moralnego upadku wśród klasy panującej. Tutaj szukajmy winnych i metod naprawy stanu rzeczy, miast wierzyć w masochistyczne wynurzenia sprzedajnych dziennikarzyn i pseudoautorytetów.

 

 

 

Grzegorz Ćwik

 

 

 

Znane w Polsce przed wojną powiedzonko robotników pracujących młotkiem "Nasze kamienice, wasze ulice" staje się niestety powoli faktem. Nie, nie za przyczyną, jak miało to miejsce w obiegowej opinii w okresie międzywojnia – Żydów. Ceny mieszkań w Polsce w ostatnim czasie rosną jak szalone. Powodem są m.in. drożejące materiały budowlane i koszty robocizny. Ostatnio doszedł jeszcze jeden ważny element – zagraniczne fundusze inwestycyjne, które kupują od deweloperów całe bloki, a nawet osiedla czy dzielnice, i to często już na etapie projektowania.

 

Zagraniczne fundusze kupują dziś hurtowo mieszkania w Polsce, aby je potem wynajmować. W najbliższych latach takich transakcji może być więcej. Niestety podbija to drastycznie ceny mieszkań.

Fundusze inwestycyjne – profesjonalne firmy zarabiające na wynajmie nieruchomości – jeszcze niedawno raczej omijały Polskę. Zaś rodzimi deweloperzy, co do zasady, bazowali na klientach indywidualnych. W ostatnich latach zaczęło się to jednak zmieniać. Jak ocenia Fundacja Rynku Najmu, do 2025 r. firmy będą posiadały już ok. 66 tys. mieszkań (do roku 2028 będzie to już w granicach 90-100 tys. mieszkań!)1. Oznacza to, że właśnie o tyle skurczy się pula lokali dostępnych dla przeciętnego Kowalskiego, szukającego M na własne potrzeby. A trzeba pamiętać, że już dziś z dostępnością mieszkań jest przecież problem.

 

Ceny mieszkań cały czas pną się w górę, ostatnio nawet mocno przyspieszając. Ponieważ w Polsce wciąż panuje ogromny głód mieszkań, to jednak dopiero przedbiegi szału ich cen. Swoje kamyki ochoczo dorzucają międzynarodowe fundusze inwestycyjne – vide w 2021 roku szacuje się zakupy 4 tys. mieszkań przez zagraniczne fundusze. W raporcie firmy JLL „Rynek mieszkaniowy w Polsce. II kwartał 2021” czytamy, że deweloperzy szykują specjalnie pod wynajem ponad 24 tys. mieszkań2. Eksperci szacują, że do 2023 r. liczba wynajmu mieszkań od firm wzrośnie do niemal 23 tys., a do 2025 r. nawet do 66 tys.3.

Rynek najmu instytucjonalnego dopiero się w Polsce rozwija. Ale obserwując liczbę podpisywanych kontraktów i aktywność funduszy zagranicznych, można powiedzieć, że jeszcze nigdy nie był tak ożywiony. Deweloperzy coraz chętniej wyprzedają zachodnim funduszom inwestycyjnym całe pakiety mieszkań. Skalę zjawiska trudno ocenić, jednak zdaniem prasy branżowej już teraz są powody do niepokoju4. Wiceprezes holdingu działającego w obszarze nieruchomości HRE Investments Michał Cebula ocenia, że nawet 15-20 proc. nowych mieszkań trafia w ręce firm żyjących z wynajmu (dane JLL dla 7 największych miast w Polsce)5. W rzeczywistości ten odsetek może być jeszcze wyższy, bo nie wszystkie dane o transakcjach są przecież ujawniane.

 

Dzisiaj bańki na rynku mieszkaniowym jeszcze nie ma, natomiast są silne czynniki, które mogą zachwiać rynkiem za kilka lat. Można spodziewać się, że jeśli władze nie będą temu zjawisku przeciwdziałać, to fundusze będą nabywać coraz więcej lokali. Pokazują to dobrze przykłady z innych krajów – w Niemczech najwięksi gracze na rynku posiadają już setki tysięcy mieszkań.

Nie trudno zauważyć, że przejmowanie polskich mieszkań przez zagraniczne fundusze mogą – i to notabene powodują – znacząco podnieść i tak galopujące już ceny nieruchomości w Polsce. Miało już do tego dojść przecież w Wielkiej Brytanii czy Niemczech, gdzie przeciętny obywatel nie może pozwolić sobie na zakup własnych czterech kątów, wobec czego ogranicza się do najmu. Weźmy Wielką Brytanię: tamtejszy urząd statystyczny twierdzi, że w latach 2005-2021 czynsze najmu rosły tam... około 4 razy szybciej niż wynagrodzenia. Podobnie było w Niemczech, gdzie w latach 2008-18 czynsze rosły dwa razy szybciej niż pensje. Do tego w ostatniej dekadzie w Berlinie większość nowych mieszkań to były lokale, które nabyli inwestorzy kupujący hurtowo6.

Tak więc, z jednej strony duże firmy dokonujące masowych inwestycji mogą proponować wyższe czynsze, z drugiej zakupy nieruchomości na taką skalę z dużym prawdopodobieństwem spowodują wzrost cen na rynku pierwotnym.

 

Bez wątpienia na ingerencji w rodzimy rynek mieszkaniowy zagranicznych funduszy inwestycyjnych stracą osoby prywatne wynajmujące mieszkania oraz tzw. flipperzy czyli ludzie, którzy jednorazowo, okazyjnie kupili mieszkanie, odnowili je i sprzedali z zyskiem. Natomiast deweloperzy – notabene tak samo jak fundusze inwestycyjne – na pakietowej sprzedaży tylko zyskają. Nic dziwnego, że coraz częściej pojawiają się głosy, by ograniczyć tego rodzaju zakupy funduszy inwestycyjnych z obcym kapitałem, bo zmniejsza to podaż mieszkań na rynku i winduje ceny. Głośno było ostatnio o przeprowadzonym referendum w Berlinie, gdzie fundusze inwestycyjne praktycznie zdominowały rynek wynajmu i dyktują czynsze najemcom. Berlińczycy postanowili więc zaprotestować7.

 

Nasuwają się tutaj niemal samorzutnie pytania. Czy powstanie największy w Polsce właściciel mieszkań. Czy podmiot z taką przewagą konkurencyjną nie zagrozi samym najemcom? Czy nie będzie on dyktował nierealnych, zawyżonych cen? Czy w wyniku jego działalności część mieszkańców zostanie pozbawiona możliwości wynajęcia mieszkania o powierzchni odpowiadającej potrzebom danej rodziny? Podobnych pytań możemy mnożyć w nieskończoność. W tej sytuacji władze państwa bezsprzecznie i niezwłocznie powinny zareagować wprowadzając rozwiązania, które przyhamują niczym nieskrępowane ambicje funduszy inwestycyjnych. Ponieważ żyjemy w kraju gospodarczo opartym niestety na jałowym kapitalizmie lub jeżeli ktoś woli wolnym rynku (w którym króluje bezduszne i czysto materialistyczne traktowanie człowieka), to rząd nie może lub/ i nie chce wprowadzić zakazu hurtowego skupowania mieszkań, limitów sprzedaży, nakazu wynajmowania lokum, czy zakazu sprzedaży mieszkania niedługo po zakupie. Ciekawym jednak pomysłem wydaje się tu być np. powrót i powiększenie bazy mieszkań przewidzianej wyłącznie dla tzw. własności komunalnej, który daje najemcom niezbędną pewność, że ich mieszkania będą na stałe w segmencie tanich. Inną propozycją jest ustawowy zakaz sprzedaży mieszkań przez spółdzielnie mieszkaniowe podmiotom gospodarczym. Należy również eliminować tzw. pustostany związane z inwestycjami, ze spekulacją lub je najzwyczajniej rozsądnie opodatkować. Warto nadmienić, że pustostan w tym kontekście to nie opuszczony budynek, a najzwyklej mówiąc nowe mieszkanie zakupione przez inwestora, które stoi puste ze względów inwestycyjnych (kupione przez fundusze mieszkania stoją często puste, gdyż inwestorzy czekają na wzrost ich wartości). Tutaj bez wątpienia powinna nastąpić prewencyjna już interwencja państwa. Jednym z możliwych rozwiązań jest wprowadzenie podatku katastralnego od np. czwartego lub piątego mieszkania. Oznaczałoby to, że np. od piątego mieszkania pobierany byłby nie podatek od nieruchomości, a właśnie podatek katastralny, uzależniony wprost od wartości danej nieruchomości. Równocześnie równolegle do wyżej już wspomnianego podatku katastralnego warto zastanowić się na wprowadzeniem progresywnego podatku, tutaj również w zależności od liczby posiadanych mieszkań. Oba proponowane rozwiązania w żadnym wypadku nie mają obciążać zwykłych ludzi, którzy mając jedno mieszkanie, odziedziczyli drugie np. po rodzicach lub dziadkach, a chcą je wynająć do czasu, kiedy dorosną ich dzieci. Chodzi o dużych graczy, którzy wpływają na to, że ceny mieszkań w wielu miastach oraz w ich w otoczeniu, rosną z dnia na dzień. To trzeba zatrzymać!

 

Kolejną możliwością jest wprowadzenie podatku od zysku ze spekulacji – dodatkowymi opłatami mogłyby zostać obarczone hurtowe transakcje sprzedaży mieszkań, które niedawno zostały zakupione. Jeśli mieszkanie stoi puste – to również powinien powstać odpowiedni paragraf/ przepis zmuszający zagraniczne fundusze inwestycyjne do dodatkowych opłat. Broń Boże ww. propozycjach nie chodzi o tzw. szukanie pieniędzy u rodzin, które kupują mieszkanie dla dziecka, a które chwilowo stoi puste, czy czeka aż dziecko osiągnie dorosłość – tu nie chodzi o opodatkowanie takich sytuacji. Należy jednak wyeliminować osoby które ewidentnie zajmują się spekulacją, mają dużą liczbę mieszkań i one stoją puste – takie mieszkania powinny być opodatkowane. Nie powinny to być jednak pieniądze o tyle dla Skarbu Państwa, tylko powinny być stworzone odpowiednie narzędzia, żeby samorządy mogły te podatki ściągać, tym samym zyskując je dla własnych potrzeb. Gminy odpowiadałyby za weryfikację do kogo tak naprawdę należy nieruchomość – do spekulanta czy do rodzimego interesu lub zwykłego mieszkańca/ mieszkańców (vide interesy rodzinne). Samorządy ściągałyby nowe, dodatkowe opłaty, które trafiałyby do lokalnego budżetu. A gminy mieszkalnictwem zajmują się przecież na wielu poziomach, pieniądze te mogłyby być przeznaczone na budownictwo komunalne, czy socjalne. Rząd często się do niego dorzuca, ale gmina musi mieć wkład własny – mogłaby go pozyskać właśnie z nowych opłat nałożonych na spekulantów.

Idąc dalej należy rozważyć wprowadzenie przepisów mówiących o konieczności przekazywania przez deweloperów części budowanych mieszkań do zasobów komunalnych. Będzie to jedna z prób powstrzymania zagranicznych funduszy inwestycyjnych od masowego wykupywania mieszkań w dużych miastach, ale nie tylko.

 

Wydaje się, że mamy do czynienia z kryzysem mieszkaniowym, stąd potrzeba nadzwyczajnych środków na jego zażegnanie. Stąd też chociażby konieczność postulatu zwiększenia kwoty wydatków na budownictwo mieszkaniowe.

Zwiększenie środków na mieszkalnictwo należy przeznaczyć w pierwszej kolejności na wsparcie budownictwa społecznego – następnie należy tak postąpić z kwotą powiększoną o uzyskane zwroty z czynszów. Umożliwi to budowę kolejnych dofinansowanych mieszkań. Podmioty budownictwa społecznego (TBS, spółdzielnie bądź spółki) będą budować mieszkania na wynajem dla osób o średnich zarobkach niezależnie od państwa, przy wsparciu kredytowym z funduszy państwowego Banku Gospodarstwa Krajowego. Niemniej to już temat jakby na oddzielny artykuł.

 

Zagraniczne fundusze inwestycyjne wykupują mieszkania w Polsce powodują, że bańka na rynku mieszkaniowym cały czas rośnie, a kupione lokale trafiają na wynajem lub czekają jako pustostan wyłącznie w celu spekulacji i podniesienia w ten sposób jego wartości. W zeszłym roku ceny nieruchomości wzrosły średnio o 11%, a jednak popyt w związku z tym wcale nie spada8. Nie oznacza to jednak, że ludziom żyje się lepiej i stać ich teraz na mieszkania. Rynek mieszkaniowy napędzają wciąż ci więksi inwestorzy. Czy państwo, dbając o interesy zwykłych obywateli stanie na wysokości zadania i postawi temu tamę, czy też tradycyjnie ulegnie lobby międzynarodowych funduszy?? Jaka by nie padała odpowiedź na postawione pytanie, jako środowisko narodowo-radykalne nie powinniśmy oglądać się na rządzących, tylko przedstawiać społeczeństwu własne rozwiązania, czego w jakimś sensie dotyczy w swej wymowie popełniony artykuł. Oczywiście w żaden sposób nie wyczerpuje one zagadnienia, niemniej – jak sądzę – stanowi przyczółek do dalszej wewnątrzśrodowiskowej dyskusji programowo-ideowej. Taki też zresztą był/ jest jego zamiar. Myśl i czyn!

 

  

Norbert Wasik urodzony w 1976 r. w Zakopanem. Absolwent Kolegium Jagiellońskiego - Toruńskiej Szkoły Wyższej. Manager związany z sektorem FMCG. Dumny mąż i ojciec. Publicysta, działacz społeczny i narodowo-radykalny. Zwolennik idei zero waste.  Autor książki „Rozważania nad współczesnym narodowym radykalizmem”. Biegacz amator, fan długich dystansów, maratonów i biegów ultra. Pasjonat historii, gór i góralszczyzny. Idealista, romantyk i pragmatyk w jednej osobie, entuzjasta innowacji i nowych technologii.

 

 

PRZYPISY:

  1. Fundusze hurtowo kupują mieszkania, www.rp.pl/

  2. Analizy Puls Biznesu. Na rynku najmu jest coraz więcej inwestorów, www.pb.pl/

  3. Fundusze inwestycyjne wykupują co 5. mieszkanie. Coraz trudniej kupić M na własne potrzeby, www.regiodom.pl/

  4. Ibidiem.

  5. Kupują całe osiedla na etapie dziury w ziemi. Fundusze polują na okazje w Polsce, www.wyborcza.biz/biznes

  6. O mieszkania będziemy musieli konkurować z zagranicznymi firmami. Jedna kupiła na raz 1000 lokali, www. innpoland.pl/

  7. Berlin odkupuje 15 tys. mieszkań od funduszy. Powstaną mieszkania komunalne, www.nieruchomosci.wprost.pl/

  8. Bańka nie chce pęknąć, www.tygodnikprzeglad.pl/

wtorek, 30 listopad 2021 22:23

Patryk Płokita - Wiersze

Na granicy

 

Chciałbym napisać wiersz. Nie pisałem parę lat.

Szampan leje się, Sanah, na karaoke leci.

A na wschodzie samoloty mają bomby.

Na granicy kobiety z siekierami, i brodami,

Dmuchają dzieciom w twarz dym papierosowy.

 

Język poezji, zamiera w czasach atomizacji.

Dusza krzyczy, głupi rozlewa krokodyle łzy.

Pożyteczni idioci chcą być na świeczniku sławy.

Szkoda, oj szkoda... Więcej emocji! Mniej prawdy!

 

Więc piszę to słowa ostatnie.

A na granicy kamieniem dostaniesz.

Tylko za to, że bronisz granicy.

Swój swojego, po nie swoje, nienawidzi...

 

- - -

I tylko straszą

 

I tylko straszą, że tam wirus, tutaj bomba.

Tam jest głód, a tu inflacji upiór.

 

I tylko straszą, pani w telewizji, pan na blogu,

Celebrytka, jak prorok, na Facebooku.

 

I tylko straszą, i od tego strachu... masz,

Skurczony żołądek, somatyzowanie ciało.

 

...

 

I tylko straszą, chowa swój smartfon,

Piłują zęby, na tiktoku - chwalą się pustą, na pokaz pasją.

 

I tylko straszą, i już się nie boją.

Wyłącza ekran, wyrzuca przez okno.

 

I tylko straszą, i już ma to w nosie.

Siedząc na ławce, paląc papierosy.

 

Patryk Płokita

wtorek, 30 listopad 2021 22:22

Michał Niecki - Zadanie piękna

Żyjemy w świecie który brutalnie oddziela rzeczywistość od piękna. Zachęcani jesteśmy pustymi sloganami o pięknie do zawziętego poszukiwania go tam gdzie go nie ma. Do estetyzowania rzeczywistości obiektywnie tandetnej. Faktycznie – pewien poziom wrażliwości pozwalający wydobyć je na powierzchnię z miejsc, rzeczy, momentów potrafi być zbawienny. Cenną umiejętnością i uszlachetnieniem. Jednak czemu na tym mamy poprzestać? I szukać piękna wewnątrz zamiast pozwolić mu się uzewnętrznić. Karmieni od dziecka bzdurą o tym, że prawdziwe piękno jest niewidoczne dla oczu. Ten antyestetyczny przesąd zmusza miliony do poddania się w walce o lepsze jutro. W związku z czym godzimy się na brzydotę miast w których mieszkamy – a w ostateczności na brzydotę nas samych. Oddzielenie bytu od ciała – tragedia dzisiejszego światopoglądu. Kłamstwo Kierkegaarda jakoby człowiek w pierwszej kolejności miał się wyzwolić z wartościowania estetycznego. Rzeczywiście dzisiaj tak się stało, absolutnie pogodzeni z brzydotą patrzymy z zazdrością w przeszłość kiedy to człowieczeństwo afirmowało się tworzeniem piękna. Obiektywnego, zewnętrznego i widzialnego.

 

Sprzeciw Herberta wobec stalinizmu:

 

Nasze oczy i uszy odmówiły posłuchu

 

książęta naszych zmysłów wybrały dumne wygnanie

 

Miałkość i tandeta systemu, świata, który pozbawił wszystko co zewnętrzne estetyki, a przecież komuniści tak chętnie odwoływali się do humanizmu, wydawać by się mogło, że wyzwoleni z obsesji piękna powinni być nieskazitelni etycznie – tak się jednak nie stało.

 

Herberta obrzydza komunizm, wywołuje w nim negatywne odczucia estetyczne – to wystarczający powód by żądać zmian, by poszukać nowych dróg. Także i my powołując się na slogan o rewolcie przeciwko współczesnemu światu, mamy pełen mandat by go uskuteczniać właśnie na mocy naszego obrzydzenia, naszego zawodu nad tą rzeczywistością. W końcu pierwszym odczuciem na widok parad równości jest właśnie absolutne poczucie odrazy. Dopiero potem następuje racjonalizacja.

 

Szkoła polska od samego początku wyniszcza poczucie piękna w młodzieży – właśnie przez język polski. Każdy pamięta powtarzane do znudzenia ćwiczenie „co autor miał na myśli?” zupełnie jakby poezja stanowiła złoty papierek noszący w sobie gorzki, moralistyczny przekaz do którego należy się dokopać za wszelką cenę. Poloniście czy polonistce przez chwilę na myśl nie przyjdzie, że wiersz może być pięknem samym w sobie, że poezja jest właśnie pięknem i stanowi rdzeń jak i powłokę dzieła.

 

Także wychowanie fizyczne odnosi skutki obce od tego jakie powinniśmy od niego żądać. Bo przecież to ono powinno jako pierwsze rozbudzać pragnienie piękna w jego pierwotnym, jednostkowym i biologicznym wymiarze. To też ciekawe – nakazuje się nam doceniać piękno kultury, trudno dostępne, wymagające intelektualnego zaangażowania pogardzając tym samym pięknem biologicznym. A jednocześnie, niemal bezrefleksyjnie uczy się nas o hierarchii potrzeb – gdzie kultura nie góruje nad biologią ale stanowi jej nadbudowę. Więc jak mamy docenić piękno kultury skoro nie możemy dostrzec piękna natury. W końcu mówi się o polskiej młodzieży jako pozbawionej pewności siebie, niezadowolonej ze swoich ciał – nie pozwalając jednocześnie by tę pewność i zadowolenie rozwinęła właśnie przez siłę jaka płynie z aktywności fizycznej. Zamiast tego lekcje wychowania fizycznego zniechęcają do czegokolwiek, a w szczególności niszcząc przyjemność i dyscyplinę. A lewicową odpowiedzią jest jedynie promocja otyłości – na korzyść, a jakże, zagranicznych koncernów żywieniowych (choć wypadałoby użyć słowa cukrowych) i liberalnego stylu życia.

 

Tak przeprogramowani młodzi ludzie wkraczają w dorosłość pozbawieni złudzeń i odarci z marzeń. Świat jawi się szaro, jedyną alternatywą wydaje się ucieczka. Więc młodzi ludzie uciekają, na wymiany międzynarodowe, uciekają na zachód, szukają szczęścia w podróżach, w przelotnych romansach. Szukają go w życiu stłumionym używkami albo w pracoholizmie. Co tu dużo mówić. To my jesteśmy tymi ludźmi.

 

Dlatego częścią zasadniczą nacjonalistycznej etyki jest właśnie trening oraz lektura. I padają głosy, że trening musi kształtować dyscyplinę i charakter nie zaś wygląd, ale uważam, że motywacja estetyczna jest równie istotna. W końcu respekt wobec piękna ma swoje korzenie w biologii, a własne ciało jest pierwszym zadaniem które przed nami stoi, pierwszą wyżyną na jaką należy się wspiąć. W końcu skąd by miał brać się nasz zachwyt nad niedoścignionym pięknem antycznych sylwetek uwiecznionych w marmurze? Podobnie lektura wydawać by się mogło, że musi mieć jedynie swój wymierny i racjonalny charakter – ma poszerzać naszą wiedzę, dostarczać nowych argumentów ale tak nie jest. Jej równie istotnym celem jest wykształcenie w nas nowej wrażliwości na piękno – bo i skąd mamy czerpać motywację do poprawy losu narodu skoro nie będziemy mieć perspektywy która nakazuje nam sięgać do gwiazd? W końcu chłodna kalkulacja jest domeną liberałów według których niezmienne prawa rynku dyktują konieczność ochrony zastanej rzeczywistości odzierając świat z kolorów.

 

Jeżeli więc chcemy okazać się godnymi spadkobiercami Europy musimy czerpać z antycznej wrażliwości na piękno – podczas gdy konserwatyści tęsknią za formami z przeszłości my czerpiemy z tego co wiecznie żywe. A ta estetyczna wrażliwość też musi przekładać się na całą naszą działalność, więc stronić musimy od tandety i kiczu, uważać na brutalność bo radykalizm łatwo przeradza się w śmieszne barbarzyństwo. Grafiki, ubiór, twórczość i sposób wypowiadania nie może sobie pozwalać na taryfę ulgową w postaci słuszności naszej sprawy – bo słuszność naszej sprawy istnieje tylko w odniesieniu do piękna jakie wnieść musimy w naszym narodzie.

 

 

 

Michał Niecki

 

 

 

wtorek, 30 listopad 2021 22:21

Michał Niecki - Rola inteligencji

Człowiek współczesny, człowiek liberalny, jüngerowski mieszczanin – jest powierzchownie przerażony radykalizmem oraz do głębi znudzony intelektualizmem. Dlatego kultura do niego kierowana nosi maskę radykalizmu, sprawnie trzymanego na smyczy zakulisowych graczy – chłodno kalkulujących specjalistów. Mata – wulgarny buntownik, głos pokolenia programowany przez prawnika, wytwórnię i korporację. Wielki kapitał, tuba atlantyckiej kultury oraz świat nauki i prawniczych elit – łącząc swoje siły nadają ton buntu.

 

„To nadało słowu radykalny nieznośny mieszczański posmak, to również, mówiąc na marginesie , czyni z owego radykalizmu dochodowy interes, który stanowił wyłączną pożywkę kolejnych polityków i artystów. Oto ostateczny azyl głupoty, bezczelności i beznadziejnej nieudolności, które ruszają na łów, strojąc się wyłącznie w pawie piórka radykalnych postaw.” Pisze w robotniku Jünger.

 

To stawia nas w sytuacji nader trudnej, nie możemy sobie bowiem pozwolić na kompromisy ze światem mieszczańskim.  Świat ten rozpatruje rzeczywistość wobec swoich kryteriów dalece obcych od nacjonalistycznej wizji. Jest on światem wielkiej elastyczności, nie dający się zniszczyć ale samemu niezdolnym do efektywnej agresji. Strajk kobiet był takim wybuchem agresji mieszczańskiej – mowa o wojnie okazała się językowym chwytem, szczytem liberalnej zdolności. Spisując wspomnienia wojenne nikt nie powtarza słowa wojna w nieskończoność. Sam fakt wybrania hasła wojny podkreślił to, że wystąpienia te nie mają z wojną niczego wspólnego.

 

Jest również świat mieszczan światem wielkiej dynamiki. Idee i pomysły rozbłyskują w nim z prędkością nigdzie indziej nieznaną. Podobnie jego miłości i nienawiści – nie istnieją w nim kategorie na śmierć i życie. Miłość w tym świecie potrafi być piękną namiętnością, ale rzadko znoszącą próbę czasu. Odniesienie do taktyk seksualnych i relacji nowoczesnych ludzi opartych na aplikacjach randkowych nie wydaje się nietrafionym. Tak i jego nienawiści, po krótkiej kampanii w mediach społecznościowych gniew blednie w obliczu prozy życiowej. Może i liberalno-lewicowy gniew kojarzymy z garstką aktywistów ale to błędny trop, większość ludzi liberalnych nie posiada przekonań, co najwyżej miewa poglądy. Robiąc przy okazji wszystko by osławione już osiem gwiazdek stało się wyświechtanym sloganem. Wiadomo przecież,  a przynajmniej o ile rozpalało się kiedyś ognisko, że najlepsza podpałka nie nadaje się do budowy ogniska – w końcu to daje duży płomień spala się zbyt szybko. Nie oznacza to jednak, że ogień taki nie jest niebezpieczny – ani z drugiej strony, że nie może okazać się użyteczny.

 

Nie mamy złudzeń. Liberalny świat nie jest światem nacjonalistów i cała polityka narodowców oparta o umizgiwanie się temu światu jest błędem. Nacjonalizm liberalny, nacjonalizm obywatelski to ich oferta wobec świata któremu obce są pojęcia narodu czy ojczyzny. Dla nich ojczyzna jest dziedziną bibliotek i klasycystycznych gmachów otoczonych parkami. Jest przyjemną dekoracją umysłu na 11 listopada i niczym więcej. Dlatego narodowcy wkraczając w świat liberalny i mieszczański niosąc przy tym postulaty konserwatywne stali się karykaturą nacjonalizmu, bękartem konserwatyzmu i żałosną kopią liberalizmu. „Hegel powiada gdzieś, że wszystkie historyczne fakty i postacie powtarzają się (…) dwukrotnie. Zapomniał dodać: za pierwszym jako tragedia, za drugim jako farsa.” Pisał Karol Marks  – co by nie sądzić, cytat nader trafny. I rzeczywiście do naszej rzeczywistości odnieść go można bardzo wyraźnie. Polityk liberalny owszem jest tragedią. Ale liberalny nacjonalista na wieki pozostanie jedynie farsą.

 

Niech także nie dziwi liberalny charakter lewicy, antyspołecznej i antypaństwowej. Świat mieszczan skraja na swoją modłę tak lewicę jak i prawicę oraz nacjonalistów.

 

Świat robotnika a świat mieszczanina

 

Jünger wprowadza do swojej ontologii pojęcie formy bytu – z natychmiastowym rozróżnieniem na formę bytu mieszczanina i robotnika.

 

Naszym celem jest najpierw trafić do świata pracy, do świata robotnika a następnie ten świat uczynić światem wiodącym – w miejsce świata mieszczańskiego. A świat pracy jest wszędzie tam gdzie w twórczej woli i energii na froncie walki o naród wykuwa się jego siła do nieustannego marszu w historię. To świat pracownika, który stawia nowe domy– i nie jest ważne w tej kwestii, że stawia jest pod deweloperskim jarzmem. To świat biegacza olimpijskiego, którego wola zwycięstwa i perfekcja ciała wiedzie naprzód – w nim zawiera się krew dawnych pokoleń i iskra która może tworzyć pokolenia przyszłe. To świat żołnierza, rolnika, inżyniera, lekarza i prawnika. To wreszcie świat pisarza, dziennikarza, intelektualisty – o ile w jego twórczości uosabia się tak jednostkowa wola mocy jak zbiorcza twórcza siła narodu. Nie musi być przy tym nacjonalistą – byleby twórczość ta niosła z sobą wartość witalną.

 

Słowem, wszędzie tam gdzie czyn tworzenia przewyższa nieskończone przetwarzanie. Tam gdzie działanie wypełnia istotę aktywności zamiast koncyliarnych paplanin prowadzących donikąd. Stąd mimo wielkiego szacunku wobec postaci Romana Dmowskiego i jego myśli – warto by spojrzeć na konflikt z Piłsudskim nie jako spór koncepcji, nie nawet jako spór myśliciela z działaczem. To spór nacjonalizmu okopów z nacjonalizmem parlamentu.

 

Na tym polu dostrzec możemy że tak jak robotnikowi, który wytwarza odpowiada mieszczanin który  przetwarza, akumuluje i systematyzuje. Tam gdzie robotnik buduje domy – tam mieszczanin jedynie je zlicza i numeruje. Na polu inteligencji musi więc nastąpić przeciwstawienie liberalnemu intelektualizmowi – nacjonalistycznej inteligencji. Podczas gdy liberalny myśliciel zajmuje się reaktywnym rozmyślaniem czy wręcz przerażeniem nad rzeczywistością, inteligencja nacjonalistyczna musi czerpać ze słów i myśli ich witalną moc i tworzyć nich coraz doskonalsze struktury. W końcu postmoderniści zrozumieli, że władza nad językiem to władza nad światem i tak ochoczo uczą nas coraz nowszych słów niosących ich ideologię.

 

Rola nacjonalistycznej inteligencji

 

Potrzeba nam twórców i działaczy sfery intelektu, nie możemy próbować kopiować liberalnych form i liczyć, że trafimy tym do mieszczańskiej rzeczywistości – w ten sposób powstać może jedynie karykatura. Nie możemy też snuć przeintelektualizowanych rozważań.

 

Nacjonalistyczna inteligencja czerpać będzie twórczą moc z biologicznej siły, z więzi z naturą, ze służby narodowi. Z każdego dnia walki o naród – ze zwalczania przeciwności. Co powinno być reprezentacją świata przeciwnego światu mieszczańskiemu, który głosi niemoc i nihilizm. I tak właśnie nacjonalizm przez swoją inteligencję musi głosić sens, musi potwierdzać istnienie jednostki w świecie. A po potwierdzeniu miejsca jednostki utwierdzać istnienie narodu, czerpać siły do tego musi z wewnątrz. Podczas gdy twórczość mieszczańska jest twórczością reaktywną, a więc kształtowaną przez czynniki zewnętrzne, czynniki nieprzychylne – tak nacjonalistyczna musi być twórczością aktywną. W końcu gdzie w świecie jest miejsce dla narodu, który samą swoją wolą trwania nie jest w stanie wywalczyć, utrzymać i przekształcać swojego miejsca w świecie?

 

Tworzyć musimy tak jakbyśmy działali. Jakbyśmy nacierali. Nie mamy polemizować ani debatować. Nie interesują nas kompromisy. Twórczość taka musi nieść sobą urywki odczuć, musi być napastliwa i oskarżająca – ale w żadnym wypadku pretensjonalna. Przepełniać ją musi nienachalna poetyckość – przemawiająca do uczuć i wyobraźni. Musi nieść sobą estetykę wiosennego poranka – estetykę prostą, świeżą i pełna raczej nadziei niż wspomnień. Kulturowa kontra musi jednak narodzić się w innych warunkach niż zradzają się odłamy kultury liberalnej.

 

Potrzebujemy do tego celu nacjonalistycznej inteligencji, mniej akademickiej, mniej kawiarnianej od inteligencji mieszczan. Swego rodzaju inteligencji natarcia – której siła wykuwa się pod gołym niebem, wśród lasów i gór. Na otwartych terenach boisk, stadionów czy siłowni – na współczesnym froncie pracy o lepsze człowieczeństwo. Potrzeba nam tej inteligencji, potrzeba nam jej totalnej mobilizacji – dostojnego aktu tworzenia. Działanie powinno więc być wartością samą w sobie. A twórczość nacjonalistycznej inteligencji musi zasypać świat.

 

Nacjonalizm naszych nostalgii

 

Możliwe jest, że marzenia o nacjonalizmie są jedynie romantyczną tęsknotą nie mającą prawa się ziścić. Większość z nas się rozpierzchnie, garstka pozostanie – przyjdą po nas nowi, młodzi i zapaleni. Historia zatoczy koło, a świat pozostanie taki jaki był zawsze. Ani dobry ani zły – wiecznie nijaki. W końcu w dobie nieskończonego nostalgizmu obecnego w kulturze, tęsknoty za czymś czego nawet nie potrafimy zobrazować są wszechobecne. Ale historia pokazuje, że nic nie jest pewne. Że nie wszystko trwać będzie wiecznie. Że nadzieje garstki potrafią rozbłysnąć w sercach milionów.

 

Do tego potrzebujemy nacjonalistycznej inteligencji i w niej musimy położyć nasze nadzieje. Niech nasza nostalgia stanie się nostalgią mas, odrzućmy liberalne formy, mieszczańskie drogi działania, które wiodą donikąd. Tak właśnie unieśmiertelni się nacjonalizm – na froncie twórczej walki o naród.  W samym centrum świata pracy. Bez debat, bez kompromisów – rozbłyśnie światłem jaśniejszym niż słońce, zdobędzie serca  milionów. Zajmie należne mu miejsce w świecie – ale należy przygotować odpowiedni grunt.

 

To musi stać się naszym naczelnym celem, temu działaniu musimy poświęcić się bez reszty. Tak jak nadludzką siłą przekształca się krajobrazy, z wnętrza ziemi wydobywa się surowce, tak jak z atomu wydobywa się niewyobrażalne źródła energii. Tak zadaniem inteligencji musi być nadludzkie przetwarzanie słów którymi operujemy i schematów myślenia. Język i idee muszą być nieustannie odkrywane na nowo, rozwijane niemal nadludzkim wysiłkiem.

 

 

 

Michał Niecki

 

Miniona rocznica odzyskania niepodległości skłania niejednokrotnie do przemyśleń. Specyficzna aura tego jesiennego dnia niesie w sobie wiele treści, którą to jednak bardziej się czuje niż rozumie. Ale już taki jest ten nasz patriotyzm – żyjący bardziej w sercu. A że zbiegło się to w moim przypadku z lekturą długą, trudną i momentami nużącą – tę specyficzną mieszankę przemyśleń i odczuć przekułem w ten tekst. I chociaż poświęcam go tylko jednej osobie, a do tego motywom nie narodowym, nie patriotycznym a właśnie osobistym i uniwersalnym. Ale może to spojrzenie – skrajnie indywidualistyczne pozwoli nam dostrzec, że wielkość i bohaterstwo jak najbardziej leży w nas. I to my nadajemy sens pojęciom.

 

Twierdzić, że marszałek Piłsudski nie był nacjonalistą to trochę tak jakby po korwinowsku upierać się, że był socjalistą. Trudno jednak w historii naszego kraju o drugą postać taką bardzo naszą aniżeli właśnie Komendant Piłsudski. W końcu była to jedyna postać ubiegłego stulecia w której tak krystalicznie odbiła się tak bliska Polakom idea wodza. Z drugiej strony przepychanie się o to czyj w zasadzie jest marszałek, patrząc przez pryzmat współczesnych sporów zdaje się po prostu nudne. Na pewno stał przeciw mocarstwom i ich monarchiom. Na pewno stał przeciw bolszewizmowi. Na pewno był przeciwko parlamentowi i partiom. I na pewno do szpiku wierzył i walczył o Polskę i przyszłość narodu. Jego antykomunizm, antyliberalizm i antykonserwatyzm nabiera nowego odświeżonego znaczenia w świecie rodzącego się nacjonalizmu trzeciej fali.

 

Zdjęcia czy obrazy przedstawiające marszałka od dziecka programują w naszych umysłach postawę pełną szacunku, podziwu i pewnego respektu. Przyozdobiony orderami szarawo błękitny mundur, buława, szabla, generalskie i marszałkowskie dystynkcje. Wyraz twarzy pełen godności, oczy niosące w sobie skupienie i zdradzające wewnętrzny ciężar. Ostry wąs nadający powagi, a jednocześnie podkreślający swojskość postaci. Fizjonomia marszałka zdradza bardzo wiele.

 

Obserwując jednak rzeczywistość warto nie poprzestawać na owocach a dokopać się do korzeni. Kult wodza jest kuszący, ale poznanie życiorysu, który się za tym kryje potrafi być fascynujące. Szczególnie  w przypadku postaci tak niejednoznacznych. I tak jak każdy z nas zna Piłsudskiego – polityka, dowódcę i wodza tak po lekturze opasłej, momentami wręcz nudnej biografii można wysnuć kilka wniosków. Porad, złotych myśli, kilku optymistycznie podnoszących na duchu, innych przygnębiających. Postanowiłem kilka tych subiektywnie wyciągniętych myśli sporządzić w formie krótkiej listy, czego uczy nas żywot pierwszego rycerza Rzeczypospolitej.

 

Ostatecznie liczy się dokąd doszliśmy

 

Młody Józef Piłsudski nie wszedł umiejętnie w dorosłość. Bądź co bądź szlachcic, zubożały nie przez popowstaniowe represje, a niekompetencje ojca w młodości liczył na dobre wykształcenie co umożliwiło mu podjęcie studiów medycznych. Miał niespełna dwadzieścia lat kiedy usłyszał wyrok pięcioletniej zsyłki na Syberię. Miał więc lat dwadzieścia pięć kiedy powrócił do Wilna i zaangażował się w działalność PPS-u przy okazji próbując rozpocząć na nowo studia. Przez najbliższe dwadzieścia dwa lata działalności niepodległościowej działał na absolutnym marginesie społecznym, politycznym, intelektualnym – a momentami nawet na ekonomicznym. Angażuje się w walki frakcji, tworzy małe organizacje – w samym środowisku niepodległościowym  nierzadko prezentuje pozycje mniejszościowe, a mit nieomylnego komendanta legionów ma zrodzić się dopiero z wybuchem wyczekiwanej wojny. Faktycznie przeczuwa on wybuch wojny, kiedy wybucha ma czterdzieści siedem lat, nadal pozostając niemal nieznany – by po czterech latach stanąć na czele odrodzonego państwa. I to spędzając rok osadzony w magdeburskiej twierdzy. A jednak dzisiaj potrzeba bardzo wiele pracy żeby zauważyć w marszałku kogoś innego niż bohatera niepodległości.

 

Łatwo popaść albo w marazm albo znerwicowane działanie obliczone na natychmiastowy zysk, ale jak mówią powszechne mądrości, łatwo przyszło łatwo poszło, a trawa po drugiej stronie jest zielona. Wielu z nas pamięta tego znajomego, który dorobił się już na studiach, tę koleżankę która już w szkole średniej miała zaplanowaną przyszłość czy tę parę, która bardzo młodo założyła rodzinę. Nietrudno sobie wyobrazić co czuł facet przed trzydziestką który nie miał w gruncie rzeczy niczego poza kryminalną przeszłością, podczas gdy jego koledzy ze studiów najpewniej pokończyli medyczne studia, zakładali rodziny i realizowali się w zawodach. Co czuł wreszcie czterdziestoletni działacz nieliczącej się organizacji, który nawet wewnątrz niej nie był wcale najbardziej kluczową postacią. Ten który ma po co żyć jest w stanie znieść niemal wszystko twierdzi Nietzsche. Trzeba więc naprawdę oddać się jakiejś idei by znieść lata upokorzenia, represji i marginalizacji. Ale bardzo możliwe, że okaże się było warto.

 

Nigdy się nie poddawać

 

Nie ma chyba bardziej powtarzanego sloganu, ale w gruncie rzeczy czy to nie te najprostsze prawdy niosą w sobie najwięcej znaczenia? Ale nie ma też drugiej takiej postaci jak marszałek Piłsudski, której życie potwierdza ogromem przykładów zasadność tych słów. W końcu sam jest autorem słów „Być zwyciężonym i nie ulec to zwycięstwo, zwyciężyć i spocząć na laurach to klęska” i całe jego życie jest pełne dowodów, że tymi słowami w życiu się kierował. W końcu nie poddał się po zsyłce, nie poddał się kiedy izolowano go politycznie wewnątrz partii – zamiast tego działał na własnych rachunek tworząc najpierw Organizację Bojową PPS, a w końcu Związek Walki Czynnej i Legiony. Nie poddał się kiedy wkraczając do Królestwa Polskiego runęły jego marzenia o narodowym powstaniu, ani kiedy osadzono go w Magdeburgu. Nie poddał się kiedy bolszewicy stali pod Warszawą, ani kiedy partie i parlament starały się ukrócić jego wpływy. A przecież w każda z tych sytuacji zdawała się bez wyjścia, niosąca w sobie zapowiedź ostatecznej klęski. A należy podkreślać, że niejednokrotnie popadał w silne załamania nerwowe.

 

Brak sukcesów działa demotywująco. Za pierwszym razem może niekoniecznie, ale za drugim, trzecim, czwartym czy piątym – coraz silniej. A przecież można czasem rzucić wszystko, poddać się i zrezygnować. Wiele osób tak robi, zamyka się w komfortowym punkcie i egzystuje. I żadna sprawiedliwość boża czy dziejowa tego stanu nie zakończy – to jest największa tragedia poddania. Nikt nie poczuje ulgi – nikt się nie załamie. Ziemia się nie rozstąpi, nie pożre nas wielka ryba jeżeli unikniemy swojej misji. Jedynie ciężar może okazać się nie do zniesienia. A może nie?

 

Tego nas uczy przykład marszałka, nieustannie dążyć do celu, wbrew przeciwnościom. I nie poddać się choćby na zwycięstwo miało się czekać całe życie.

 

Polubić się z samotnością

 

Powszechnie wiadomo, że jedną z ulubionych rozrywek Piłsudskiego był pasjans. Nie zawsze tak było, w młodości zagrywał się w brydża, grę dla kilku osób. Następnie szachy – tu już wymagany był tylko jeden przeciwnik. Ostatecznie wybrał jednoosobowego pasjansa. Odzwierciedlało to jego usposobienie. Już podczas zsyłki określano go mianem samotnika. Po powrocie spoważniał. Przez PPS przewinęło się wiele osób, ciężko jednak doszukiwać się wśród nich przyjaciół Piłsudskiego – raczej bliskich współpracowników. Podczas wojny był niemal dwukrotnie starszy od swoich podkomendnych, a kształtujący się kult wodza tylko zwiększał dystans. Z kolei w dwudziestoleciu ostatecznie ugruntował się rozdział między komendantem a jego współpracownikami. Im wyżej szczytu był, tym mniej ludzi miał przy swoim boku – im dalej się wspiął tym odleglejsi byli ci wszyscy, którzy nie poszli. Ale za to na szczycie można choć odrobinę zbliżyć się do gwiazd.

 

Współczesny świat obawia się samotności tworząc pozór, że jest ona odległa. W końcu mamy kontakt z kim tylko chcemy na wyciągnięcie ręki. Wiemy co dzieje się u wszystkich znajomych, a jak szukamy nowej znajomości wystarczy kilka chwil by poznać kogoś przez aplikacje randkowe. Pustelniczy żywot nie wydaje się odpowiedzią, w końcu inni ludzie są nam potrzebni – to nie ulega wątpliwości. Jednak może warto wbrew trendom spróbować oswoić ten lęk, stawić mu czoła. Odłożyć telefon i spędzić czas samotnie, pozwolić wędrować myślom. Polubić się z samotnością, której nie zagłusza dźwięk powiadomień czy słowa innych ludzi. W końcu wielkie idee mogą wykuć się tylko w samotności.

 

Dyletanctwo nie musi kompromitować

 

Pamiętać należy, że stopień marszałka zdobył Piłsudski samozwańczo. Nigdy przecież nie ukończył akademii wojskowych czy kursów oficerskich – w przeciwieństwie do większości generałów, którzy byli mu podlegli już w niepodległej Polsce. Co więcej nawet zdarzali się tacy, którzy mu to ostro wypominali.  Faktycznie ciekawym okresem w życiu marszałka jest jego późna działalność przed wybuchem wojny. Wtedy to dystansując się od działalności poświęcił się bez reszty samodzielnej nauce sztuki wojennej. Można tylko zgadywać czy miał więcej szczęścia czy talentu – czy może po prostu przeceniamy wartość wykształcenia. Jednak nie ulega wątpliwości, że samemu doszedł własną drogą wyżej niż ci którzy poszli utartym szlakiem kariery wojskowej.

 

Jeżeli kiedyś stanie przed nami jakieś zadanie, będzie trzeba się przygotować do tej roli. Utarte schematy kariery mogą prowadzić wysoko, nigdy zaś na sam szczyt – idąc drogą którą szli inni rzadko kiedy potrafi zaprowadzić nas dalej.

 

Marszałek dzisiaj

 

Mówi się, że historia jest nauczycielką życia jednak ja wolę stwierdzenie, że jeżeli historia uczy nas czegokolwiek to tego, że niczego nie uczymy się z historii.  W końcu zazwyczaj rządy historyków prowadzą nas do popełniania błędów przeszłości i żałosnego konserwatyzmu. A naród domaga się przyszłości. Nie oznacza to jednak, że historia jest niepotrzebna – wręcz przeciwnie. Przeszłość stanowi ogromny zbiór, każdy może z niego wyciągnąć to na co ma ochotę. Istotne więc żeby wiedzieć czego w niej szukać. Myślę więc, że przede wszystkim należy szukać tego co uniwersalne, tego co może być źródłem przestrogi i pocieszenia – oraz tego co dotyczy niezmiennej od tysiącleci natury ludzkiej. Takim skarbem mogą być życiorysy wielkich ludzi, a do takich niewątpliwie zaliczał się komendant Piłsudski. Wymienione przeze mnie nauki możemy wykorzystać dzisiaj – w czasach jak nigdy podszytych beznadzieją. Żywot pierwszego żołnierza odrodzonej Polski świadczy, że na triumf czasem przyjdzie nam poczekać, kierować się drogami trudnymi. Może czeka nas samotność, a może cierpienie – nigdy natomiast nie należy porzucić walki, nigdy nie poddać się w walce o jutro. Liberałowie i ich etyka konsumpcji mówią, że mieć to być, a im więcej rzeczy mamy, im droższe, im bardziej modne są tym bardziej jesteśmy, tym pełniejsze jest nasze życie. Z kolei personaliści chrześcijańscy twierdzą, że być to kochać – roztopić się w powszechnej bożej miłości. Jeżeli mielibyśmy poszukać jakiejś głębszej zasady nacjonalizmu, takiej która łączy ponad poglądami. Nacjonalizmu postaw a nie nacjonalizmu poglądów – zasada ta brzmiałaby: być to walczyć. Do samego końca, ostatniego tchu, wbrew szansom poza szczęściem i nieszczęściem, poza dobrem i złem. Tworzyć, mówić, działać, nieustannie stawać się, ulepszać. Cześć pamięci marszałka i niech niewzruszony żyje w naszych wysiłkach.

 

 

 

Michał Niecki