Nie jest szczególnym zaskoczeniem, że współczesne adaptacje znanych od lat tekstów kultury bardzo często odbiegają od swoich pierwowzorów. Nikogo nie zaskoczę też twierdząc, że dzisiejsza popkultura w największym stopniu odpowiada za kształtowanie wartości, poglądów i postaw, zwłaszcza u młodych ludzi. Dzisiaj chciałabym podzielić się swoją recenzją trzech sezonów serialu Netflixa pt. „Ania, nie Anna” (ang. „Anne with an „e”), którego fabuła bardzo luźno bazuje na cyklu powieści Lucy Maud Montgomery pt. „Ania z Zielonego Wzgórza”. Akcja ma miejsce w ostatniej dekadzie XIX wieku w Kanadzie.
Pod względem zdjęciowym, kostiumowym oraz jakości gry aktorskiej serial, adresowany do widzów od trzynastego roku życia, jest naprawdę udaną produkcją. Amybeth McNulty, aktorka wcielająca się w główną bohaterkę, bardzo przekonująco wypadła w swojej roli. Plusem dostrzegalnym już w pierwszym sezonie jest lekki skręt od sielankowego klimatu literackiego pierwowzoru w stronę bardziej dojrzałych, mrocznych wątków, takich jak przeżycia Ani z sierocińca oraz czasu służby u wielodzietnej, patologicznej rodziny. Poruszony zostaje temat przemocy wobec dzieci, przemocy rówieśniczej oraz życia w skrajnej biedzie i wyzysku. Wątek przemocy seksualnej, której świadkiem bywała Ania, zostaje zarysowany nienachalnie, z szacunkiem dla wrażliwości młodego widza. W sposób przystępny dla współczesnego nastolatka serial bezkompromisowo ukazuje XIX-wieczne realia życia bezmyślnie płodzonych dzieci, które od najmłodszych lat, pozbawione edukacji, odpowiedniej opieki i bliskości rodziców musiały ciężko pracować na swoje utrzymanie. Poruszenie takiej tematyki w produkcji kierowanej do młodzieży żyjącej w epoce największego dobrobytu w dziejach uważam za bardzo trafione.
Już w pierwszych odcinkach wprowadzony zostaje wątek braku akceptacji, z jakim musi mierzyć się Ania po przybyciu do Avonlea, gdzie wreszcie znajduje kochającą rodzinę w osobach Maryli i Mateusza Cuthbertów. Matki miejscowych dziewcząt, choć czerpią postępowe wzorce z elitarnych środowisk, w których brylują, są entuzjastkami edukacji kobiet i chcą wychowywać swoje córki w duchu nowoczesności i otwartości umysłu, nie potrafią zrozumieć perspektywy doświadczonej przez los dziewczynki, dopatrując się w niej zagrożenia i źródła problemów. Bardzo pozytywnie na ich tle wyróżnia się niezbyt bogata i mało obyta w świecie Maryla oraz jej sąsiadka i najbliższa przyjaciółka, konserwatywna, surowa i grubiańska Małgorzata, które, choć początkowo równie uprzedzone i niechętne, pod wpływem Ani, jej energii, żywej wyobraźni i otwartości na drugiego człowieka rozwijają swoją wrażliwość i empatię. Bohaterowie serialu, łącznie z główną bohaterką, to ludzie z krwi i kości, autentyczni, posiadający wady i przywary, popełniający błędy. Serial, choć nie stroni od mocnej tematyki i nie oszczędza bohaterów, utrzymany jest w klimacie radosnego, rodzinnego ciepła, opowiada o przyjaźni, dorastaniu, wierności, oddaniu i altruizmie.
W pierwszym sezonie możemy obserwować przemiany, jakie zachodzą w głównych bohaterach. Choć z pewnością prezentują one walor edukacyjny i z założenia mają nieść pewne wartości, czego zresztą oczekiwać możemy od kina familijnego, przekaz jest subtelny, raczej skłaniający do refleksji niż narzucający widzowi, co ma myśleć. Przykładem może być scena, gdy Małgorzata, która odchowała dziesięcioro dzieci, radzi Maryli stosowanie wobec Ani kar cielesnych. Argumentuje o wysokiej skuteczności tej metody wychowawczej i wspomina, jak sama ukarała swojego syna, gdy ten podpalił w domu zasłony. Wówczas Maryla, po chwili zadumy, pyta: - To było przed czy po tym, jak spalił wam stodołę?
Drugi sezon obiera zupełnie inny kurs. Nie próbuje udawać ani tego, że cokolwiek go łączy z książkowym pierwowzorem, ani że jego głównym i nadrzędnym celem nie jest umoralnienie odbiorcy. Propaganda zaczyna być podawana w ilości kompletnie niestrawnej, a widzowie bezceremonialnie traktowani są jak masa do urobienia. Poznajemy bogatą i hojną ciotkę Diany, która wyprawia przyjęcie w rocznicę śmierci swojej „przyjaciółki”, z którą przez wiele lat mieszkała pod jednym dachem. Ania, oczarowana urokiem osobistym Józefiny, zaczyna wyznawać pogląd, że małżeństwo jest przereklamowane. Zdaniem czternastolatki, instytucja małżeństwa powinna zostać zastąpiona instytucją „miłosnej relacji”, w której, zamiast męża lub żony, mielibyśmy towarzysza lub towarzyszkę życia - w oryginale pada niewskazujące na płeć określenie „lifemate”, przy którym Ania sugestywnie podkreśla w rozmowie ze swoimi konserwatywnymi wychowawcami, że jej zdaniem prawo do wejścia w taką relację powinien mieć każdy. Diana nie podziela entuzjazmu Ani – gdy odkrywa, co naprawdę łączyło Józefinę z Gertrudą, nie kryje wstrząsu i oburzenia. Po czasie jednak zaczyna rozumieć popełniony błąd i przeprasza ciotkę „za swoją głupotę i zaślepienie”. Skłania ją do tego przykładna postawa Ani oraz przypadek Cole’a, ich szkolnego kolegi, który zaczyna rozumieć, że „jest taki sam” jak Józefina oraz zdawać sobie sprawę, dlaczego szkolny nauczyciel, pan Phillips, tak bardzo go nienawidzi. Wymowna scena między chłopakiem i mężczyzną, gdy obaj schylają się po kawałek kredy, wszystko tłumaczy. Ostatecznie, wrażliwy młodzieniec rezygnuje ze szkoły. Robi to w tajemnicy przed bliskimi - zamiast pomagać im w gospodarstwie, woli spędzać dnie na rysowaniu i rzeźbieniu. Gdy zacofana rodzina odkrywa prawdę i żąda od chłopaka podjęcia pracy lub powrotu do nauki, naprzeciw potrzebom artystycznej duszy wychodzi wspaniałomyślna Józefina, oferując Cole’owi możliwość zamieszkania z nią oraz pełne utrzymanie. Od tej pory, w przeciwieństwie do swojej wieśniaczej rodziny, młodzian chodzić będzie we fraku, pić wytworne trunki i brylować na wytwornych przyjęciach, mogąc bez reszty oddawać się sztuce. Równie hojny okazuje się Gilbert Blythe, który, po śmierci swojego ojca, będąc jedynym właścicielem domu oraz pola, połowę udziałów w swoim dobytku przepisuje Sebastianowi - swojemu czarnoskóremu przyjacielowi, pochodzącemu z niewolniczej rodziny, którego zaczyna traktować jak własnego brata.
Trzeci sezon rozpoczyna się wizytą Ani w wiosce Mikmaków, gdzie ta zaprzyjaźnia się z Ka’kwet, późniejszą wychowanką niesławnej kanadyjskiej szkoły rezydencjalnej (residental school). Pisze też felieton do lokalnej gazety, w którym stwierdza, że kobieta nie powinna być dotykana przez mężczyznę bez własnej zgody czy traktowana jak towar na rynku matrymonialnym, co jednak wszystkich gorszy i oburza. Puentą felietonu jest stwierdzenie, że kobieta ma wartość niezależną od mężczyzny i taką samą jak mężczyzna – oczywiście, co musiało wyraźnie wybrzmieć, „od urodzenia”. Po tym wystąpieniu dziewczyna jest szykanowana przez władze miasta. Ta dramatyczna historia kończy się manifestem w ratuszu, gdzie Ania i jej przyjaciele głoszą, że wolność słowa to „prawo człowieka”.
Wzorem tolerancji i otwartości stają się także Maryla i Małgorzata, które, z braku własnych zajęć, po śmierci żony czarnoskórego przyjaciela Gilberta, Sebastiana, zaczynają nieodpłatnie u niego sprzątać, gotować, prać oraz zajmować się jego bobasem. W wymownej scenie, gdy kobiety, klęcząc, szorują podłogę i zaczynają tłumaczyć się, dlaczego jeszcze nie ma obiadu, pojawiają się żarty o białych niewolnicach. Zarysowany zostaje też wątek nawiązywania bliższej relacji między Sebastianem a białą nauczycielką lokalnej szkoły, który z pewnością zostałby pociągnięty w kolejnym sezonie, gdyby ten miał powstać. Przez decyzję o zakończeniu produkcji urwany został również wątek Ka’kwet.
Połączenie fabuły „Ani z Zielonego Wzgórza” z pewnymi wątkami historycznymi, rozgrywającymi się w tamtych czasach w Kanadzie, mogło być interesującym i udanym zabiegiem – wszak, co należy podkreślić, dzieło filmowe, będące odrębnym utworem, nie ma obowiązku stanowić wiernej adaptacji literackiego pierwowzoru. Gdy jednak do scenariusza wplatane są wyświechtane już wątki współczesnej popkultury, niemające żadnego umocowania ani w treści literackiego pierwowzoru, ani w realiach historycznych, w których osadzona jest akcja, a bohaterowie nagle zaczynają zachowywać się zupełnie absurdalnie lub jakby na pokaz, produkcja staje się przekazem czysto ideologicznym. Jak widzimy na przykładzie adaptacji opowieści o Ani z Zielonego Wzgórza, nawet pod tak niepozornym tytułem, adresowanym do najmłodszych widzów, kryć się może promocja filozofii „praw człowieka”, akceptacji dla niemoralnych zachowań seksualnych czy normalizacja związków międzyrasowych, podszyta pogardą dla białej rasy. Choć odbiorca z naszego kręgu kulturowego mógł przeoczyć to ostatnie, warto wziąć pod uwagę, że produkcja powstała w Kanadzie i kierowana była głównie na rynek amerykański. W tym kontekście ukazanie białych kobiet służących czarnoskóremu mężczyźnie zyskuje dość konkretny wydźwięk. Choć taki przekaz nie wpisuje się (jeszcze!) w europejskie realia i mentalność, stanowi niejako przedsionek do oswojenia naszych dzieci ze zjawiskiem wielokulturowości, mieszania się ras i wpojenia im swoistego poczucia winy związanego z przynależnością do „uprzywilejowanej” grupy etnicznej. Afirmacja homoseksualizmu i „praw człowieka”, niestety, obecna jest w już ugruntowanych europejskich trendach, w które kanadyjska produkcja jak ulał się wpasowuje.
Amerykańska kultura, włącznie z produkcjami filmowymi i serialowymi, zalewa nas już od kilkudziesięciu lat, kreując wzorce myślenia i postępowania, za którymi podąża europejska młodzież. Choć nie jest to jedyne źródło zepsucia, rodzice i wychowawcy muszą dzisiaj wykazywać się dużą dozą świadomości, by móc mierzyć się z przekazem, jaki płynie z tego typu źródeł i odpowiedzialnie polecać swoim podopiecznym materiały rozrywkowe i edukacyjne.
Łucja Dzidek