Łucja Dzidek - „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”

„Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie” – pisał Jan Zamoyski. Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że wychowanie dzieci i młodzieży jest kluczowym aspektem, na którym należy się skupić, jeśli ważne są dla nas losy naszej Ojczyzny oraz Europy. Zaraz po domu rodzinnym, środowisko szkolne stanowi najważniejszy czynnik wpływający na kształtowanie systemu wartości młodego człowieka. Szkoła, poza celem, jakim jest przekazywanie wiedzy, jest odpowiedzialna także za wychowanie młodego pokolenia, będące uzupełnieniem i wsparciem wychowania odbieranego w rodzinie. Zdają sobie z tego sprawę różnej proweniencji liberałowie, którzy nie bez przyczyny ze swoim przekazem wchodzą w szkolne mury, propagując tam „tęczowe piątki”, warsztaty z „przeciwdziałania dyskryminacji” czy zajęcia „edukacji seksualnej”, będące w istocie nie samą edukacją, lecz formą wychowania człowieka do określonych postaw i poglądów.

 

Liberalne organizacje mają szerokie pole do działania, gdyż wypełniają niszę dotychczas niezagospodarowaną – odpowiadają na zainteresowania oraz potrzeby młodych ludzi, takie jak rozmowy na temat seksualności czy chęć czucia się w szkole bezpiecznym, zrozumianym i szanowanym. Kwestia jakości tej odpowiedzi i stojącego za nią zaplecza ideologicznego jest już inną sprawą. Dopóki jednak młodzież pozostawiona będzie sama sobie z naturalną dla tego etapu rozwoju presją poszukiwania akceptacji w grupie rówieśniczej i potrzebą szukania własnej tożsamości oraz skazana na czerpanie informacji na temat ludzkiej seksualności z pornografii czy rozmów w szkolnej toalecie, dopóty będzie łatwym łupem dla promotorów alternatywnych wizji społeczeństwa, rodziny i samego człowieka.

 

Rodzice, których dzieci po latach nauki za granicą przeniosły się do polskich szkół, zwracają uwagę na przeciążenie programem nauczania, brak zajęć praktycznych i przestrzeni na własne dociekania, dyskusje, kreatywną pracę. W polskiej szkole nauka to pamięciówka. Musisz umieć wymienić wszystkie dopływy Wisły, znać rozmieszczenie kopalń na mapie Polski i mnóstwo liczb, takich jak poziom zasolenia gleby czy długość linii brzegowej – nikt nie pyta po co. Musisz wykuć na pamięć wzory na zasięg i maksymalną wysokość rzutu ukośnego, choć występują w nich funkcje trygonometryczne, których jeszcze nie znasz. A musisz je wykuć, bo nie zrozumiesz wyprowadzenia, dopóki nie przerobisz tematu funkcji kwadratowej – tymczasem program matematyki kompletnie nie współgra z programem fizyki. Musisz też znać wzór na powiększenie mikroskopu i nazwy całego szkła laboratoryjnego, choć zobaczysz te sprzęty jedynie na zdjęciu w podręczniku. Historia to kucie dat i nic niemówiących człowiekowi nazwisk, no i regułek. Regułki są zresztą wszechobecne – wiele lekcji polega na dyktowaniu do zeszytów bloków tekstów, przeznaczonych do pamięciowej nauki, czy wręcz na przepisywaniu podręcznika.

 

W takim systemie nie ma miejsca na rozwijanie zainteresowań dziecka  – uczeń wraca do domu po ośmiogodzinnym dniu szkolnym, po czym czeka go jeszcze odrobienie lekcji, nauka wiersza i powtórka przed sprawdzianem. Jedynie najzdolniejsi mają czas na zajęcia pozalekcyjne i jakikolwiek czas dla siebie. Polska szkoła nastawiona jest nie na rozwijanie zdolności uczniów, ale na wypuszczanie w świat ludzi myślących „pod klucz”, mających wiedzę encyklopedyczną z każdej dziedziny i jednocześnie żadnej pogłębionej; wiedzących, ale nie rozumiejących. W pierwszej i drugiej dekadzie XXI w., gdy jeszcze sama chodziłam do szkoły, uczniom powtarzano, że olimpiady są tylko dla prymusów; priorytet to przedmioty szkolne. Do poszerzania swojej wiedzy z fizyki mogłam usiąść dopiero po zrobieniu wielkanocnego koszyczka na plastykę, przygotowaniu prezentacji na temat lektury i wypełnieniu kserówek z angielskiego, z którego piątka na koniec gimnazjum nijak miała się do moich umiejętności językowych w praktyce. Odnoszę wrażenie, że do tego czasu wiele się nie zmieniło.

 

Podstawowym problemem polskiej szkoły jest postawienie sobie za punkt honoru konieczności „wszechstronnego wykształcenia” człowieka, co w praktyce sprowadza się do uczenia wszystkiego po trochu i niczego porządnie. Uważam, że moment pójścia do szkoły średniej to zdecydowanie za późno na wprowadzenie specjalizacji w nauczaniu, a i to jest śmiechu warte – specjalizacja polega na zwiększeniu liczby godzin zajęć z przedmiotów kierunkowych bez żadnej znaczącej redukcji wymiaru godzin innych przedmiotów. Kiedy wreszcie dotrze do nas, że naprawdę nic się nie stanie, jeśli nie każdy będzie umiał wypocić esej, zapisać równanie reakcji chemicznej czy wymienić przyczyny i skutki zjednoczenia Włoch w XIX wieku? Zamiast robić z Polaków osobliwie rozumianych „ludzi renesansu”, należy okroić program nauczania ze wszystkiego, czego człowiek – nie oszukujmy się – uczy się tylko po to, by zdać i zapomnieć. Szkoła powinna być nastawiona przede wszystkim na uczenie tego, co jest nam niezbędne w codziennym, dorosłym życiu – czyli nie tyle samej fragmentarycznej wiedzy dotyczącej arbitralnie wybranych tematów, co umiejętności jej zdobywania w razie potrzeby i funkcjonowania realiach współczesnego świata. Jakimi kryteriami należy kierować się przy rozważaniu oferty banku, skąd czerpać rzetelną wiedzę na temat programów partii politycznych, jak rozsądnie wybrać kierunek studiów? Jak odróżnić naukę od pseudonauki, w jaki sposób zarządzać domowym budżetem, jak na co dzień dbać o swoje zdrowie? Wiedza czysto naukowa, specjalistyczna, powinna być przekazywana w ramach przedmiotów fakultatywnych, wybieranych przez uczniów na podstawie zajęć wprowadzających, dających im możliwość poznania danej dziedziny od strony fascynującej, zachęcającej do jej zgłębienia. Zamiast zaczynać fizykę od ruchu jednostajnego, opowiedzmy o czarnych dziurach, ewolucji gwiazd i wielkim zderzaczu hadronów.

 

Jeśli mówimy o funkcjonowaniu człowieka w świecie, nie sposób pominąć życie w społeczeństwie. Wszelakie programy antydyskryminacyjne, działalność rozmaitych samozwańczych „edukatorów” i wyczulenie na tzw. „mowę nienawiści” biorą się z poczucia skrzywdzenia w wielu obszarach życia. Doczekaliśmy takich czasów, w których jedno na trzy małżeństwa się rozpada, aż 25% polskich dzieci wychowuje się bez ojca. Coraz głośniej mówi się o przemocy domowej i dorosłych dzieciach z rodzin dysfunkcyjnych. Uczęszczanie na psychoterapię nikogo dzisiaj już nie dziwi. Ludzie wykazują coraz większe trudności w budowaniu bliskich, trwałych relacji. W Polsce wzrasta odsetek jednoosobowych gospodarstw domowych oraz dorosłych ludzi żyjących na utrzymaniu rodziców. Już wśród nastolatków obserwujemy problemy takie jak przemoc rówieśnicza, uzależnienia od substancji i pornografii, angażowanie się w zachowania seksualne. Tymczasem szkoła woli uczyć o fotosyntezie i środkach stylistycznych w poezji.

 

Jeśli zależy nam na społeczeństwie, musimy zrozumieć, że główną osią, wokół której powinna koncentrować się edukacja szkolna, musi być społeczeństwo i jego problemy, a więc i problemy każdego człowieka. To w szkole powinniśmy uczyć się rozumienia własnych emocji i schematów, w oparciu o które podejmujemy decyzje, efektywnej komunikacji, sztuki kulturalnego i merytorycznego prowadzenia sporów, radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych. Ale szkoła to nie tylko edukacja. To również wychowanie w wartościach, z których kluczowymi powinny być honor, lojalność, odwaga, dążenie do prawdy, wrażliwość, altruizm, miłość do Ojczyzny. Centralne miejsce, jakie dzisiaj w planie zajęć pełni język polski i matematyka, zajmować powinna edukacja psychospołeczna wraz z wychowaniem, w szczególności wychowaniem do życia w rodzinie.

 

Myśląc o wychowaniu do życia w rodzinie, wielu z nas kojarzy słabej jakości filmy na kasetach VHS, atmosferę wstydu i zażenowania towarzyszącą mówieniu o sprawach intymnych czy kompletne odklejenie od rzeczywistości, gdy młodzież mająca za sobą pierwsze doświadczenia seksualne jest dopiero na etapie omawiania miesiączki. W kontrze do tych oparów absurdu słusznym wydaje się dla wielu permisywne wychowanie seksualne, prezentujące aktywność seksualną jako prawo 15-letniego dziecka i traktujące wstrzemięźliwość do czasu małżeństwa w kategoriach opcjonalnego wyboru, równie dobrego lub wręcz w wielu aspektach gorszego niż pozostałe. Model ten wychodzi z założenia, że nie jest możliwe powstrzymanie małoletnich przed uprawianiem seksu, więc jedyne, co można i należy robić, to minimalizowanie skutków ubocznych tych kontaktów dzięki wyposażeniu w antykoncepcję, a najlepiej również w dostęp do aborcji. Niestety, brak porządnego wychowania seksualnego typu A daje promotorom opcji alternatywnej solidne narzędzie do forsowania swoich przekonań.

 

Potrzebujemy solidnego wychowania do życia w rodzinie, opartego nie tylko na katolickiej etyce seksualnej, ale też na czymś innym niż udawanie, że nie mamy pojęcia o nastoletnim seksie, pornografii i wzorcach, jakie młodzież czerpie z popkultury. Potrzebujemy otwartego rozmawiania o ludzkiej płciowości od wczesnych lat życia, w sposób dostosowany do wieku, ale też jasny i bezkompromisowy. Nie wystarczy samo wyłożenie zasad: to jest dobre, a to złe; potrzebujemy ugruntowania ich w szerszym spojrzeniu na człowieka i społeczeństwo; na to czym jest miłość, odpowiedzialność, szacunek; jakie znaczenie powinno mieć dla nas małżeństwo i rodzina; jakie wybory przybliżają nas do bezpieczeństwa i stabilności budowanej relacji a jakie od tego oddalają. W dzisiejszym świecie, mówiąc o „bezpiecznym seksie”, mamy na myśli zmniejszone prawdopodobieństwo zajścia w ciążę i zakażenia chorobą weneryczną. Abstrahując od statystyk dotyczących nieplanowanych ciąż i zapadalności na te choroby pomimo stosowania antykoncepcji, kompletnie pomija się kwestię wpływu przedwczesnych, niedojrzałych kontaktów seksualnych na rozwój psychoseksualny człowieka. Taka wiedza, podobnie jak świadomość skutków używania pornografii, powinna być elementem podstawowej edukacji prozdrowotnej.

 

Jako że jesteśmy istotami płciowymi i świadomość naszej płciowości towarzyszy nam od wczesnego dzieciństwa, a problemy w jej przeżywaniu i budowaniu relacji płciowych stanowią główny motor napędowy dla dysfunkcji w psychicznym i społecznym funkcjonowaniu człowieka, traktowanie wychowania do życia w rodzinie jako nieistotnej zapchajdziury w programie zajęć jest nieporozumieniem. Rolą szkoły powinno być przede wszystkim odpowiadanie na potrzeby społeczeństwa i zapobieganie dalszej propagacji problemów, które już w nim obserwujemy. Prymarne cele, na jakie należałoby dzisiaj nakierować szkołę, to zmniejszenie odsetka dzieci przychodzących na świat w związkach pozamałżeńskich i wychowujących się w rozbitych rodzinach, zwalczanie przemocy i innych dysfunkcji w rodzinie oraz umiejętność budowania stabilnych, bezpiecznych i zdrowych relacji. Do następnych w kolejności celów warto zaliczyć zdolność do poruszania się wśród natłoku informacji, efektywnej komunikacji i rozwiązywania konfliktów, a także kształtowanie cech charakteru takich jak uczciwość, pracowitość, zaradność życiowa. Zostawmy naukę tym, którzy chcą się nią zajmować i pozwólmy im zajmować się nią na sto procent. Nie zaśmiecajmy planów lekcji byle czym. Szanujmy czas naszych dzieci, nie przemęczajmy ich. Niech w rozkładzie zajęć znajdzie się czas na kółko teatralne, grę w piłkę, spotkanie z kolegami.

 

 

 

Łucja Dzidek