Grzegorz Ćwik - Państwo jest nasze

Jedną z bardziej charakterystycznych cech ostatniego okresu rządów PiSu jest upodabnianie się tej partii do jej największego rywala z okresu jego ostatnich rządów. Mowa oczywiście o Platformie Obywatelskiej i jej dwóch kadencjach z okresu 2007-2015. Podobieństwo to polega przede wszystkim na rosnącym poziomie nepotyzmu, korupcji, kolesiostwa i postępującym bałaganie i niekompetencji partii rządzącej. Czy wprowadzenie „Nowego Ładu”, czy polityka wobec pandemii, czy sprawa dezertera Emila Cz., czy co chwila wyciekające afery korupcyjne wskazują na powolny, acz stały proces erozji i upadku formacji Jarosława Kaczyńskiego. Co ciekawe wydaje się, że wpływa to też na kwestie programowe, bo o ile PiS zaczął swoje rządy bardzo mocnym uderzeniem prosocjalnym, tak obecnie wypada zgodzić się z redaktorem Okraską, że coraz bardziej ulega dyktatowi wielkiego kapitału, liberalnych przekaźników i presji bogatszej części „klasy średniej”.

 

Jeśli przypomnimy sobie bardzo podobny proces rządów AWS-UW czy SLD, to jedynym sensownym wnioskiem jest ten, że system ten po prostu ułatwia procesy korupcyjne i nepotyczne w ośrodkach władzy, a brak realnej kontroli nad polityką oraz podział na rządzących i rządzonych na dwa wrogie sobie obozy tylko to umacnia.

 

Czy tak powinna wyglądać faktycznie Polska i jej polityka?

 

 

 

Czyje jest to państwo?

 

 

Gdyby stworzyć charakterystykę Polaków, to jedną z naszych najbardziej widocznych cech jest ciągła opozycja w stosunku do władzy. O ile w wypadku zaborów, okupacji w okresie 2 wojny światowej czy w dobie PRL-u jest to zrozumiałe, o tyle dziś teoretycznie nie powinniśmy traktować państwa i jego politycznej reprezentacji jako kolejnej okupacji. Niestety jest zupełnie inaczej i wbrew histeriom liberalnych „ekspertów” to nie wina roszczeniowców ale wina systemu i tych, którzy go tworzą.

 

System ten, stworzony przez nieźle dogadaną z PRL-owskim establishmentem późną „Solidarność” oparty został, podobnie jak demokracja ludowa, na jasnym i antagonistycznym podziale „my-oni”, czyli elita rządząca (nie tylko politycy, ale ekonomiści, biznesmeni, etc.) oraz cały ogół społeczeństwa, którego zadaniem jest tylko uczestniczenie w wyborach, co staje się w tej optyce legitymizowaniem ustroju, który nas w każdej innej kwestii odpycha od polityki i nie pozwala w niej uczestniczyć, oraz kontrolować.

 

Wszędzie tam, gdzie patologiczne procesy są dozwolone tolerowane a nawet uznawane za coś zwykłego, z czasem ulegają im wszyscy uczestniczący w danej strukturze. Choćby przez uznanie na zasadzie „skoro inni kradną i załatwiają interesy, to czemu i ja mam nie zyskać, skoro ryzyko złapania jest znikome”. Tak samo jest z polską polityką, która funkcjonuje na typowo demoliberalnej zasadzie przedstawienia – przedstawieniem jest rzekoma troska elity o ludzi i państwo, a faktem, że sfera polityczna traktowana jest po prostu jako możliwość świetnego zarobku i „ustawienia się”. Wszelkie rzekomo „oddolne” i „społeczne” inicjatywy to po prostu sterowane i planowane odgórnie działania, z za którymi stoją główne siły polityczne. Sama geneza III RP to przecież neoliberalne reformy końcówki PRL-u i początku obecnego ustroju, za którymi stały w równej części: stara partyjna nomenklatura, która chciała wyłącznie uwłaszczyć się na prywatyzowanym majątku państwa, oraz postsolidarnościowcy, którzy po latach krycia się w podziemiu chcieli wreszcie poczuć smak władzy i dobrych zarobków.

 

Efekt jaki jest, to chyba każdy widzi – kolejne ekipy to te same patologie: nepotyzm, korupcja, ignorowanie racji stanu i elementarnego interesu narodowego, skrajna nieuczciwość i partyjniactwo, wręcz już przysłowiowa niekompetencja.

 

Czemu zaś taki stan rzeczy jest możliwy? Przede wszystkim dlatego, że… jest to możliwe. Tak po prostu – obecny układ tak mocno oddziela szerokie masy społeczne i kwestię rządzenia, że politycy de facto są bezkarni. Brakuje kontroli i realnego współuczestnictwa w rządzeniu Narodu, które dążyć winno docelowo do całkowitego wyrugowania starego upartyjnienia z państwa.

 

 

 

Polityka

 

 

Polityka jako taka traktowana była przez wieki przede wszystkim jako swoisty obowiązek i misja. Nie ma co się okłamywać, łączyły się z tym zawsze pieniądze i przywileje, ale przede wszystkim sensem polityki być powinna misja o wspólnotowym charakterze, czyli polityk bierze na siebie jarzmo i odpowiedzialność za przewodzenie wspólnotą i podejmowanie jak najlepszych decyzji na jej korzyść i w jej interesie. Analiza postaw, jakie przyświecają klasie politycznej, której geneza tkwi w latach 80-tych, sugeruje, że polityka traktowana jest obecnie jako po prostu wysoko marżowa działalność ekonomiczna, w dużej mierze poza kontrolą społeczeństw i państwa, przy niewielkiej, wybiórczej i powierzchownej kontroli mediów.

 

W efekcie tego, gdy dana opcja polityczna jest w opozycji, jej paliwem politycznym powoli staje się patologizacja działań obozu rządzącego. Prędzej czy później wybory przynoszą zmianę władzy i wówczas sytuacja odwraca się, w III RP widzieliśmy to już kilka razy.

 

Generalnie szereg środowisk politycznych, tych mainstreamowych jak i marginalnych, dostrzega potrzebę naprawy sytuacji. Mamy oczywiście propozycje kosmetycznych zmian, mamy projekty podyktowane aktualną sytuacją na scenie (przykładowo osłabianie pozycji prezydenta w konstytucji III RP przez SLD w obliczu spodziewanej drugiej kadencji Wałęsy), mamy różne pomysły związane z mniej lub bardziej dogłębnymi analizami III RP. Nasza kochana prawica, i to mówię o tej spod znaku pajaca z muszką, Konfederacji, środowisk narodowych i konserwatywnych również ma pomysły na „uzdrowienie” polskiej polityki. Jeśli odrzucić kompletne idiotyzmy spod znaku monarchii czy anarcholibertarianizmu, to zazwyczaj słyszymy o konieczności wprowadzenia modelu prezydenckiego lub kanclerskiego, wzmocnieniu rządu i/lub władzy wykonawczej itp. Czy to zmiana rewolucyjna? Bynajmniej, to kolejny wariant liberalnej demokracji. Co więcej, związany jest raczej z mokrymi snami prawicy o Pinotchetach i Jaruzelskich, strzelaniu do robotników, autorytarnej władzy i tym podobnych świństwach. Wprost rzuca się w oczy kompletny brak refleksji i zrozumienia patologii obecnego systemu.

 

A te zasadzają się na wyodrębnieniu jako wysoce uprzywilejowanej grupy oligarchii politycznej i jej klienteli, które zastąpiły dawny sojusz tronu i krzyża sojuszem korupcji i kapitału. Polityka jeśli faktycznie służyć ma celom wspólnotowym i opierać się na jakkolwiek rozumianej sprawiedliwości, musi być oparta o: społeczną kontrolę, jawność oraz współudział jak najszerszych mas społeczeństwa.

 

Pisaliśmy już o tym nieraz w Szturmie, w kontekście ustroju, syndykalizmu, służb mundurowych, pora podkreślić, że elementy te są qine qua non tego, aby społeczeństwo było nie tylko przedmiotem, ale i podmiotem politycznym.

 

Kontrola polityki to przede wszystkim odpowiednie i uniezależnione od partii politycznych narzędzia, które umożliwiają kontrolę działań polityków i urzędników. Będą to nie tylko instytucje jak instrukcje wyborcze, możliwość referendalnego odwołania posła czy radnego, jawność zawieranych umów, etc., ale także współudział we wszelkich możliwych działań politycznych strony społecznej. Realizujemy tak nie tylko postulat kontroli, ale i realnej współodpowiedzialności Narodu za państwo i jego losy. Nie chodzi tu tylko o częściowo fasadowe ciała, jak ongiś Komisja Trójstronna, ale o to, by od poziomu samorządu do parlamentu istniał stały, apartyjny, najlepiej związany ze związkami zawodowymi, element.

 

Nie może też być tak, że aspekty jak omawiane kilka lat temu przeze mnie służby mundurowe, jak i szereg innych kwestii, jak choćby przetargi, umowy z zachodnimi inwestorami, etc. wyłączone są kompletnie z kontroli i jawności. To bowiem prosta droga do…obecnego stanu rzeczy, czyli permanentnej patologii i korupcji elity rządzącej.

 

W gruncie rzeczy wszelka systemowa krytyka neoliberalnej władzy na zachodzie (i nie tylko tam) sprowadza się do stwierdzenia, że elity polityczne i finansowe realizują swoje interesy, a szerokie masy społeczne są wyzyskiwane, lecz również marginalizowane i pozbawiane możliwości wpływu na rzeczywistość.

 

Jeśli chcemy by demokracja liberalna stała się docelowo demokracją prawdziwą, czyli wspólnotową i sprawiedliwą, to kontrola władzy, jawność jej działań i współudział zwykłych ludzi w niej jest konieczny. Ostatnie prowadzi też do likwidacji patologicznego z gruntu podziału na rządzących i rządzonych, klasycznej dychotomii „my” i „oni”, gdzie rozdźwięk między obiema grupami jest zbyt duży, by mógł służyć sprawie całej wspólnoty.

 

Jeśli polityka i rządy jako takie mają faktycznie być narodowe, to Naród ten musi współdecydować i ponosić współodpowiedzialność za siebie i państwo. To nie tylko forma kontroli polityków, ale i faktycznego upodmiotowienia wspólnoty narodowej. Pora byśmy wdrożyli takie rozwiązania ustrojowe, które pozwolą na likwidację wszelkich patologii, korupcji, nepotyzmu i prowadzenia działalności politycznej jako formy przedstawienia dla mas, które ukrywa prawdziwe, egoistyczne cele grup lobbystycznych.

 

Syndykaty pracownicze i lokalne (samorządowe), komisje obywatelskie kontrolujące pracę służb i urzędów, instrukcje wyborcze i nadzór społeczny na wykonaniem wspólnie podjętych decyzji, społeczne ustalanie budżetów - to nie są lewackie wymysły, bolszewia czy jakieś fanaberie. To elementy na zasadzie must be, jeśli Polska faktycznie ma stać się państwem przyjaznym i wspólnotowym dla wszystkich Polaków i Polek.

 

 

 

Grzegorz Ćwik