
Szturm1
Adrianna Gąsiorek - Kultura bez szufladki
Od jakiegoś czasu w środowisku nacjonalistycznym zaczynają pojawiać się tematy, które przez lata były zaniedbywane. Jednym z takich zagadnień jest na pewno szeroko pojęta kultura. Kwestia osobiście bardzo mi bliska, dlatego postanowiłam napisać kilka swoich przemyśleń dla czytelników “Szturmu”. Poniższy artykuł będzie miał formę eseju, ponieważ prawdziwa sztuka nie da się wpasować w narzucone przez ludzi ramy.
Od tych ram zacznę, ponieważ często gdzieś między sobą rozmawiamy o tym, że nasza scena polityczna (mam na myśli politykę rozumianą szerzej niż wyborcze starcia) kuleje w kwestiach, które na przykład na lewicy są dość popularne i mają zdecydowanie większą jakość - poza sztuką, często wymieniamy tu działalność ekologiczną. Co prawda aktywizm społeczny wśród nacjonalistów nakierowany na powyższe płaszczyzny jest znacznie wyższy obecnie niż jakieś paręnaście lat temu. Pojawiają się festiwale, konkursy literackie czy publikacje, które powodują wyjście z “mroku”. Podobnie zauważam zwrot ku obszarom związanym z ochroną środowiska. Jednak w kontekście sztuki - teatru, kina i szczególnie literatury sprawa, dla mnie, wygląda nieco inaczej.
Popieram wiele akcji, których zadaniem jest wyjście ze słowem czy obrazem do ludzi z naszego środowiska. Jeszcze lepiej, kiedy to my - jesteśmy twórcami i chcemy dzięki artyzmowi przekazać nasze treści szerzej. Wtedy mamy do czynienia ze sztuką, która ma określony cel, przekaz. Szczególnie widzę to w dziedzinie grafiki komputerowej, którą od niedawna zaczęłam się interesować. Śledzę projekty Koleżeństwa z różnych organizacji i widzę, że poziom tych współczesnych ikon jest naprawdę wysoki. To, co wychodzi od nacjonalistów, jeśli ma wartość, powinno być przez nas promowane - to oczywiste. Co jednak zrobić, jaki stosunek przyjąć do wytworów, które krążą wokół nas? I tu dochodzimy do sedna - czy kultura powinna mieć polityczne szufladki i czy - ja - odbiorca narzucam sobie i innym pewien sposób odbioru dzieła?
Napisałam wyżej, że lewica sporo osiągnęła w sferze kultury. Prawica gdzieś w tyle próbuje ruszyć z tematem, w którym nie czuje się najlepiej (tak wynika z moich obserwacji). Mimo to obserwuję stale dość ograniczone podejście szerokiej masy “narodowców”, które po prostu zamyka ich wizję świata. Widać to w tekstach czy rozmowach. Nie są w stanie wyjść poza pewien schemat. Postrzegają sztukę przez pryzmat własnego światopoglądu i preferencji politycznej. Dotyczy to jednakowo dzieła, autora, czy w przypadku filmów - poszczególnych aktorów. Nie liczy się twórczość sama w sobie, ale to, jak blisko jest mi do konkretnych treści czy osób. Niektórzy nigdy nie wyjdą dalej niż przeczytanie “Myśli nowoczesnego Polaka”. W ten sposób część osób, które identyfikują się z prawicą, nie tylko nie tworzy nic swojego, ale również nie zna nic, co mogłoby otworzyć im symboliczne “klapki na oczach”. Sztuka bowiem wychodzi daleko poza ten podział. W związku z tym, że nie utożsamiam się z żadną ze stron owego podziału, widzę, jak wielkim zagrożeniem jest powyższe podejście.
Jako kinomaniak nie jestem w stanie wyobrazić sobie okoliczności, w których nie zapoznam się z interesującym dziełem ze względu na jego tematykę, obsadę, czy postać reżysera, który poglądowo mi nie odpowiada. W zasadzie, gdybym miała się kierować, w kontekście wyboru książek czy filmów zgodnością ideologiczną z ich twórcami, to musiałabym znaleźć inne zainteresowania. Podobnie zresztą miałabym z muzyką i jej odbiorem.
Byłoby to o tyle złe podejście, ponieważ ograniczałoby umiejętności dyskutowania i oceniania rzeczywistości. Każdy obraz wyrabia w nas konkretne odczucia i własny sposób interpretacji. Zachęcam, żebyśmy odeszli od szkolnego pytania “co autor miał na myśli?”. Nie to powinno być dla nas istotne. Pytanie powinno brzmieć “co mnie dała styczność z tym tekstem kultury?”. Oceniając sztukę, musimy w pewien sposób wyjść poza własne ramy. Jest to trudne, kiedy ściśle trzymamy się politycznych wyznaczników. Czy dzieło stworzone przez, tak zwanych, “lewaków” będzie lepsze czy gorsze dla mnie? Czy mogę być odbiorcą sztuki, która uderza w mój światopogląd i czy będę w stanie ją ocenić bez uprzedzeń? Pytania dość proste, jeśli przyjmiemy, że kultura jest ponad nami - likwiduje podziały, które sami stwarzamy.
Jako nacjonaliści mamy nieco ułatwione zadanie i możemy je dobrze wykorzystać po to, aby rozwijać się kulturalnie i stale pracować nad sobą, a nie przyjmować jeden, niezmienny punkt. Naszym obowiązkiem jest wyrabiać sobie opinię na to, co dzieje się tu i teraz. Szukać odpowiedzi nie tylko w tekstach dawnych przedstawicieli naszego nurtu, ale tworzyć nowe. Jak jednak to robić, kiedy ma się powściągliwy umysł? Dlatego osobiście, w kontekście wyborów kulturalnych, mogę być “lewakiem”, jeśli oznacza to wyjście poza znane mi horyzonty.
Co dzięki temu możemy zyskać? W najgorszym razie - wiedzę i świadomość, że wiemy, o czym mówimy - nie jest to dość popularne. Zazwyczaj wypowiadamy się, chociaż nie mamy pojęcia, o czym. Przykład? “Nasza - nie-nasza” Noblistka Olga Tokarczuk. Skupiając się tylko i wyłącznie na treści książek, abstrahując od poglądów, można w sposób merytoryczny wypowiedzieć się, jakie mamy podejście do tego typu literatury. Po ogłoszeniu wyników Nagrody Nobla nagle okazało się, że wielu moich znajomych to znawcy literatury Tokarczuk. W kontekście rozmów na temat przyznania tej, a nie innej osobie tego wyróżnienia, od razu spadli na pozycję niższą w dyskusji - ciężko nawet krytykować coś, jeśli się tego nie zna.
Powyższy przykład to tylko jedna z możliwości, które zyskamy - zabieranie głosu i bycie branym pod uwagę jako osoba, która wie, o czym chce powiedzieć, nawet jeśli ma to być całościowa krytyka. Jednak przede wszystkim warto szukać w kulturze - historii, które sprawiają, że zaczynamy analizować i poddawać pod wątpliwość to, co do tej pory było oczywiste. Weryfikujemy, co tak naprawdę jest dla nas ważne. Staram się oddzielić twórcę od dzieła i ocenić je bez dodatkowych informacji. To ma być moja ocena - tego, czy dany tekst kultury wniósł coś, przez te około dwie godziny, do mojego życia. Jeśli lewicowy reżyser sprawił, że wyszłam z kina i czuję, że warto było zmierzyć się z tematem, to dziękuję, że stałam się jego odbiorcą. Jeśli prawicowy autor czy muzyk dał mi podobne odczucie - to również jestem za.
Warto zastanowić się, czym dla każdego z nas jest wartość kulturalna. Czego szukamy w sztuce albo czy w ogóle ma ona dla nas znaczenie. W końcu w Piramidzie Maslowa jest dość wysoko, czyli dla wielu ludzi może okazać się zbyteczna lub po prostu nie musi utrzymywać wysokiego poziomu. Jej zadaniem będzie w tym momencie dostarczenie tylko odpowiedniej rozrywki, a nie pobudzenie do myślenia.
Patrząc na jakość wielu produkcji, można wysnuć tezę, że popyt na sztukę masową zawsze będzie ogromny. Nie ma w tym nic złego ani zaskakującego. Myślę jednak, że jeśli mamy być rewolucjonistami i kreować się na awangardę wobec zgnilizny tego świata, musimy zacząć więcej od siebie wymagać. Znać różne perspektywy i móc dyskutować bez ograniczeń. Kultura i jej znajomość jest niezastąpiona w rozwoju jednostki, społeczeństwa i państwa. Bez względu na jej “przynależności” polityczne czy światopoglądowe.
Marcin Bebko - Państwo dobrobytu
W ostatnich miesiącach ubiegłego roku przetoczyła się na fali powyborczych komentarzy i analiz dyskusja dotycząca państwa dobrobytu. Pojawiło się wiele głosów, które poddawały mocnej krytyce samo to pojęcie dowodząc, że wszelkie próby tworzenia państwa dobrobytu to socjalizm, rozdawnictwo i skrajna nieodpowiedzialność. Wiele argumentów dotyczyło konkretnych decyzji podejmowanych przez rząd Zjednoczonej Prawicy, czyli PiS z przystawkami.
Wskazywano, że programy bezpośrednich transferów socjalnych takich jak 500+, środki na wyprawki szkolne czy dodatkowa emerytura stanowią formę korupcji politycznej skierowanej do wyborców. Z drugiej strony krytyka wskazywała, że tak naprawdę tej pomocy ze strony państwa jest za mało. Bo co z tego, że do kieszeni jej beneficjentów trafia żywa gotówka skoro za wszystko trzeba płacić: opieka zdrowotna, opieka przedszkolna, edukacja, nie wspominając o tym że wszystko drożeje w związku z czym płacić trzeba za wszystko to czego nie zapewnia państwo i to coraz więcej. Jednocześnie Pan Prezes Jarosław Kaczyński głosi wszem i wobec budowę polskiej wersji państwa dobrobytu. Wszystko to moim zdaniem przykrywa prawdziwy problem, z którym mamy do czynienia współcześnie, mianowicie dla jakiego tworu alternatywą ma być państwo dobrobytu? Z jakim rodzajem państwa mamy zatem do czynienia obecnie? Skoro Arystoteles w IV wieku przed narodzeniem Chrystusa twierdził, że samą istotą państwa jako organizacji politycznej jest zapewnienie dobrobytu jego mieszkańców a polityka ma być walką o dobro wspólne to w zasadzie każde państwo byłoby z samej swojej istoty państwem dobrobytu.[1] Powinno ono oczywiście uwzględniać specyfikę danej społeczności i jej kulturową tożsamość w tworzeniu konkretnych rozwiązań mających zapewnić warunki do jej rozwoju.
Sam termin “państwo dobrobytu” kojarzony jest często w Polsce z lewicą oraz licznymi patologiami, które charakteryzują współczesne społeczeństwa zachodnie będącymi skutkiem działań polityków realizujących lewicową agendę. Warto jednak zaznaczyć że rozmaite cechy państwa opiekuńczego pojawiły się w III Rzeszy (ochrona rolników przed niekorzystnym oddziaływaniem klimatu, zabezpieczenie poziomu życia emerytów, zwiększenie kwoty wolnej od podatku) w myśl zasady „Niemcy będą największe wtedy, kiedy najbiedniejsi ich obywatele będą najwierniejszymi”.[2] Ciężko współcześnie winić działania prospołeczne za występowanie takich zjawisk jak narkomania, alienacja, wzrost przestępczości wśród młodzieży. Były one raczej efektem szerszych zmian kulturowych (często importowanych z USA) i jak pokazuje sytuacja w państwach które zrezygnowały z budowy państwa dobrobytu (Wielka Brytania w latach 80) czy też nie miały możliwości wdrożenia analogicznych rozwiązań (kraje postkomunistyczne w okresie po 1990 roku) występowały one niezależnie i można się zastanawiać czy bez działań socjalnych w ramach “welfare state” nie byłyby one bardziej intensywne (np. plaga narkomanii w USA czy też rosnąca przestępczość).[3] Obwinianie więc modelu państwa dobrobytu za istnienie powyższych zjawisk mija się z prawdą. Z ideologicznego punktu widzenia zwolenników takiego modelu państwa znaleźć można było zarówno pośród socjaldemokratów jak i chadeków. Model ten po drugiej wojnie światowej upowszechnił się niemal w całej Europie Zachodniej bez względu na orientację polityczną rządzących.[4] W Wielkiej Brytanii został on zapoczątkowany faktycznie przez laburzystów, ale po zmianie rządu konserwatyści nie doprowadzili do zmian w polityce społecznej. [5]
W skali ogólnoeuropejskiej podstawą systemu stały się system powszechnych ubezpieczeń przed bezrobociem oraz zasiłki rodzinne. Dążono również do uzyskania spójności społecznej a tym samym do zmniejszania różnic społecznych. Ważnym elementem było zachowanie jedności narodowej. Działania o charakterze socjalnym nie miały na celu wprowadzeniu gospodarki centralnie sterowanej ale zakładały funkcjonowanie gospodarki rynkowej, która poddana byłaby jednak określonej kontroli.[6] W RFN wdrożony został projekt społecznej gospodarki rynkowej który miał w pewnym sensie okiełznać kapitalistyczny wolny rynek i prowadzić do osiągnięcia pełnego zatrudnienia w gospodarce, stabilności cen i sprawiedliwości społecznej rozumianej jako dokonywanie przez państwo korekty pierwotnego podziału dochodów i majątków.[7] Koncepcja ta realizowana była bez względu na to jaka partia znajdowała się u władzy a jednym z jej istotnych elementów było budownictwo mieszkaniowe (warto zwrócić na to uwagę, że w zniszczonych wojną Niemczech w ciągu niespełna 30 lat[8] rozwiązany został problem mieszkaniowy, w Polsce pomimo upływu tak dużej ilości czasu problem nadal występuje i to nieważne czy rządzą nami płatni pachołkowie czy elity tzw. wolnej polski). W tym obszarze wrażenie robi nie tylko liczba nowopowstałych mieszkań ale również to jak podwyższył się standard mieszkaniowy przeciętnego Niemca z RFN. W 1961 roku w mieszkaniach jedno- lub dwuizbowych mieszkało ponad 50% rodzin robotniczych, w 1968 w takich warunkach mieszkało zaledwie 15% rodzin robotników, a blisko 60% zamieszkiwało w lokalach co najmniej czteroizbowych (sic!).[9]
Działania ze strony państwa na rzecz polepszenia bytu swoich obywateli to nie tylko domena państw liberalnej demokracji. Zarówno w Hiszpanii jak i Portugalii również podejmowano szereg działań związanych z realizacją postulatu państwa dobrobytu w praktyce nie pozostając w tyle za innymi krajami zachodnioeuropejskimi. Ciężko przy tym jest określić generała Franco czy profesora Salazara mianem lewaków. W Hiszpanii realizowano na szeroką skalę programy budownictwa mieszkalnego (będąc w Madrycie czy Barcelonie można napotkać się jeszcze na metalowe tabliczki z emblematem Falangi wiszące na domach wybudowanych w tamtych czasach) czy też rozszerzono znacznie dostęp do opieki zdrowotnej. Wprowadzane również syndykaty w miejsce tradycyjnych związków zawodowych. Odpowiadało to postulatom współodpowiedzialności pracowników i pracodawców za przedsiębiorstwa. Zwłaszcza po 1958 roku wzrosła ich rola i znaczenie w ramach hiszpańskiego systemu politycznego.[10]
Jak widać na powyższych przykładach koncepcja państwa dobrobytu nie związana była z żadną konkretną ideologią czy też formą ustrojową. Nie oznaczała też likwidacji gospodarki opartej o prywatną własność. Zakładano istnienie ograniczeń w rozwoju kapitalistycznej gospodarki z myślą o zapobieżeniu jej wynaturzeniom i negatywnemu oddziaływaniu na społeczeństwa. Można śmiało powiedzieć, że wiele z wprowadzonych rozwiązań było zbieżnych z przedwojennymi postulatami RNR zawartymi w Zasadach programu narodowo-radykalnego[11] w którym dużą część poświęcono zagadnieniom społeczno-gospodarczym. W punkcie 15 napisano wprost, że „Podział dochodu narodowego winien dać chleb każdemu chcącemu pracować Polakowi, dopiero po tym bogacić jednostki”. Postulowano również konieczność poddania gospodarki ograniczeniom, które zapewnią stabilność gospodarki i stanowić będą źródło dobrobytu dla szerokich warstw społecznych (punkty 17, 21, 23). Jednocześnie głoszono zachowanie własności prywatnej tam gdzie nie staje się to podstawą do wyzysku innych (punkty 18, 15b). Śmiało można więc powiedzieć, że idea zawarta w Zasadach wyprzedzała swoje czasy. Przedwojenne pokolenie zdawało sobie sprawę z tego, że danie pierwszeństwa tzw. prawom gospodarczym i podporządkowanie wszystkiego ekonomii to zamach na jednostkę jako osobę. To również sprowadzenie społeczeństwa do poziomu homo oeconomicus i wyzbycie się wszelkich wartości duchowych które w takich warunkach ustępują miejsca wartościom materialnym. Odrzucając kapitalizm, odrzucano jednocześnie socjalizm i skupiano się na znalezieniu własnej drogi, której częścią składową miała swoista forma “państwa dobrobytu” w którym życie gospodarcze podporządkowane jest potrzebom narodu i celom społecznym. Tym samym prymat polityki nad gospodarką łączył myśl przedwojennych radykałów z projektem “welfare state” który urzeczywistniony został po II wojnie światowej.
Państwo dobrobytu które jak wcześniej wskazywałem upowszechniło się w Europie Zachodniej nie wytrzymało niestety fali zwrotu w kierunku neoliberalizmu jaka przetoczyła się przez świat ekonomii i polityki w latach 70.[12] Wpływ na to miał oczywiście kryzys paliwowy spowodowany eskalacją konfliktu żydowsko-arabskiego na Bliskim Wschodzie oraz działania podjęte przez rząd USA, które wpłynęły negatywnie na światową gospodarkę. Lobby korporacyjno-finansowe dzięki ogromnym ilościom pieniędzy skierowanych na rzecz promowania rozwiązań liberalnych w ekonomii oraz pozyskaniu przychylności polityków doprowadziło do rehabilitacji wolnorynkowej ortodoksji.
Pozycja polityczna, którą Stany Zjednoczone uzyskały w okresie Zimnej Wojny pomogła tym ideom rozprzestrzenić się w skali globalnej. Tym samym w latach 70 i 80 nastąpił zwrot w kierunku turbokapitalizmu i tym samym zaatakowana została koncepcja „państwa dobrobytu”. Zwieńczeniem zachodzących zmian było ustanowienie tzw. „konsensusu waszyngtońskiego” czyli zbioru zasad a w zasadzie zaleceń, które miały sprzyjać rozwojowi gospodarki wolnorynkowej, a które w praktyce umacniały hegemonię USA w ramach zglobalizowanej gospodarki.[13] Zanegowano istnienie społeczeństwa a w zamian za to ogłoszono, że istnieją tylko jednostki, znajdując tym samym ideologiczne uzasadnienie dla chaosu który jest skutkiem liberalizacji gospodarki.[14] Powrót, a w zasadzie pojawienie się neoliberalizmu w tym czasie wpłynęło również na kształt przemian gospodarczych w Polsce. Oznacza to, że neoliberalizm jest tak naprawdę zjawiskiem nowym a jego implementacja w Polsce wcale nie stanowi wdrażania strategii sukcesu prosto z Europy Zachodniej. Pomijając całkowicie różne doświadczenia i okoliczności w których Polska i inne kraje Europy Środkowej i Wschodniej wchodziły w ostatnią dekadę XX wieku pamiętać należy, że wzrost gospodarczy i rozwiązania “welfare state” szły w zachodniej części kontynentu ręka w rękę przyczyniając się do wzrostu poziomu życia w bezprecedensowy sposób.
Zatem obecna wizja propagowana w tzw. mainstreamie w praktyce odbiega zarówno od tego co zostało nakreślone w „Polityce” Arystotelesa jak i od tego co charakteryzowało “welfare state”. Współczesne państwo, państwo neoliberalne swój główny cel upatruje nie w budowaniu powszechnego dobrobytu i rozwoju społeczeństwa ale w stwarzaniu dogodnych warunków dla działalności ekonomicznej. Tworzenie „korzystnego klimatu dla biznesu” bez względu na konsekwencje wydaje się być dzisiaj przewodnim powodem funkcjonowania państwa.[15] Brak stabilności, podporządkowanie życia ludzkiego ekonomii, zwiększająca się ilość obszarów w których najważniejsze stają się prawidła rynku, rozpad więzi w społeczeństwie, masowe migracje, negowanie wartości w imię indywidualizmu, degradacja środowiska, wykorzenienie rodzimych kultur - to wszystko charakteryzuje współczesne państwo. W dużej mierze wynika to z niechęci państwa neoliberalnego do wszelkich form solidarności społecznej, zwłaszcza takich, które kwestionować będą działania w zakresie prywatyzacji i wprowadzania zasad elastyczności wszędzie tam gdzie jest to możliwe. Jasne jest, że rodzić to będzie napięcia w obrębie danej społeczności. Łatwiej o to jeśli nie mamy do czynienia jednolitą tkanką społeczną o utrwalonej kulturze i tożsamości narodowej. Wzrost znaczenia podmiotów gospodarczych nie oznacza ograniczenia biurokracji państwowej, która staje się w takiej sytuacji niezbędnym elementem mającym kontrolować efektywność kosztową sektorów publicznych, które nie zostały w całości przekazane w ręce prywatnych korporacji. Mnożą się więc przepisy i regulacje, tnie się koszty i wskaźnikiem efektywności staje się wyłącznie opłacalność danej działalności. Nie ma mowy o celach społecznych i narodowych, których nie da się zmierzyć i policzyć. Chociaż ciężko jest zdefiniować czym tak naprawdę jest cel społeczny to można zgodzić się, że „jedną z podstawowych funkcji każdej organizacji społecznej jest zapewnianie niezbędnej żywności, ubrania, schronienia, edukacji, opieki zdrowotnej, ram prawnych i pomocy w socjalizacji.”[16]
Państwo neoliberalne przedkłada jednak inne wartości ponad tzw. cele społeczne. Nie waha się również przed użyciem środków przymusu tam gdzie uzna, że interesy kapitału są zagrożone.[17] Nieodłączną cechą takiego państwa jest również afirmacja wolności, która w praktyce realizowana będzie na poziomie jednostek ludzkich. W sferze gospodarczej kapitalizm dąży naturalnie ku monopolizacji, względnie oligopolizacji. W przypadku zwykłych ludzi będzie to widoczne w pędzie do wolności, do przekraczania społecznych ograniczeń bez oglądania się na nic i nikogo co narusza społeczną spoistość będącą trwałym fundamentem niezbędnym do funkcjonowania każdego narodu. Państwo więc wbrew obiegowym opiniom nie zanika i nie podlega atrofii ale zmieniają się jego funkcje, zmieniają się również wewnętrzne relacje pomiędzy władzą a narodem i tworzącymi go obywatelami.[18] Takie państwo staje się w pewnym sensie wrogiem dla własnych obywateli.
Władza, która ulega fetyszowi ciągłego wzrostu i tworzenia dla niego niezbędnych warunków bez względu na wszystko inne jest zagrożeniem dla narodu, który ma reprezentować. Podstawowym założeniem systemu gospodarczego i politycznego powinno być danie każdemu Polakowi i każdej Polce warunków umożliwiających godne życie dla nich samych oraz ich rodzin. Tymczasem prowadzone są działania, które polegają na przyciąganiu zagranicznych firm obniżkami podatków. Rozdawane są pieniądze zagranicznym inwestorom, którzy zyski czerpane z działalności w naszym kraju i tak wyprowadzą za granicę. Wymowna była sytuacja z końca ub. roku kiedy ustami obcego polityka społeczność polska w naszym kraju została poinformowana, że rząd rzekomo „polski” wycofał się z prac nad opodatkowaniem gigantów z branży internetowej (Google, Facebook itp.). Wcześniej zaprzestano prac nad uregulowaniem działalności takiej pijawki jak Uber.
Liczba nowo utworzonych miejsc pracy którą szczyci się obecna władza nie mówi nic o jej jakości. Czy Polska ma być narodem wyłącznie pracowników branży usługowej i rozrywkowej? Podkreślmy, że lwia część wytworzonych w Polsce towarów i usług trafia na eksport. Pytanie czy strategia proeksportowa forsowana przez nasze władze jest słuszna? Czy nie prowadzi to do sytuacji, w której mieszkańcy pracują ciężej, a jednak w ogólnym rozrachunku nie będą konsumować więcej ponieważ tort, który dzieli się pomiędzy populację kraju, nie powiększył się.[19]
Dowodem jednak na wspaniały i dynamiczny rozwój naszego państwa ma być fakt, że brakuje rąk do pracy! Fakt ten w zestawieniu z danymi mówiącymi o mizernym wykorzystaniu w Polsce zaawansowanych technologii oraz niskim poziomie robotyzacji miejsc pracy świadczy raczej o tym, że Polacy to nadal tańsza alternatywa dla automatyzacji. Rezerwuar taniej siły roboczej powoli się jednak wyczerpuje. Z jednej strony jest to efektem niskiego przyrostu naturalnego i niskiego poziomu dzietności co jest spowodowane propagandą indywidualizmu i dążenia do wygody własnej i kumulowania bogactwa materialnego co powoduje upadek tradycyjnego modelu rodziny. Z drugiej strony Polacy również mają ambicję i chcą je realizować w oderwaniu od presji wolnego rynku mówiącego jaki zawód mają wykonywać i jak mają żyć. Nie każdy chce być kierowcą ciężarówki, tak jak nie każdy chce być programistą. Dlaczego jedyną słuszną drogę własnego rozwoju mają dyktować oczekiwania pracodawców a nie potrzeby społeczności jako takiej? Jak byłby naród w którym wszyscy poświęcali by się bez opamiętania działalności zarobkowej? Co z pielęgnowaniem historii, rozwojem kultury?
Ale spokojnie, na braki w zatrudnieniu państwo neoliberalne ma przecież wspaniałe lekarstwo. Jest nim imigracja! Taka recepta jest wdrażana w Polsce od kilku lat o czym wspominałem w jednym ze swoich poprzednich artykułów. Pamiętam, jak straszono że w Polsce będzie jak w Niemczech pod względem skutków masowej imigracji. Będąc w Berlinie na jesieni ub. roku muszę przyznać, że nie zauważyłem w wyglądzie ludzi na ulicy większych różnic w stosunku do np. Warszawy. I tu i tu imigranci z innych kręgów kulturowych stanowili widoczny element. Zdaję sobie sprawę z tego, że nikt nie pragnie zostać imigrantem czy uchodźcą ale w epoce, która dla Europy oznacza walkę z wartościami duchowymi i prymat ekonomii we wszystkich dziedzinach życia staje się to częścią codzienności, którą serwują nam plutokratyczne rządy i unijni urzędnicy. Można by powiedzieć że coraz bardziej doganiamy Europę, szkoda że nie w dziedzinach w których faktycznie powinniśmy to robić. Tania siła robocza z zagranicy i mechanizm jej napływu to powtórka z tego co miało miejsce po II wojnie światowej na Zachodzie. We Francji i Niemczech początkowo również sięgnięto po pracowników z krajów pobliskich. Włosi i Portugalczycy, w mniejszym stopniu Grecy i Hiszpanie swoją pracą przyczynili się do rozwoju gospodarczego rdzenia obecnej Unii Europejskiej. Stopniowo jednak wraz z rozwojem ich krajów ojczystych strumień migracji uległ zmniejszeniu. Aby zaspokoić zapotrzebowanie ze strony pracodawców na siłę roboczą a jednocześnie zapobiec wzrostowi kosztów produkcji na skutek wzrostu płac sięgnięto po migrantów z obszarów pozaeuropejskich, głównie z krajów Maghrebu i Sahelu.
Ten model transformacji społeczeństw w przeciągu kilkunastu lat stał się powszechny na Zachodzie i zaczyna być wdrażany z coraz większą intensywnością w Europie Środkowej. My również powielamy ten sam schemat. W pierwszej kolejności przyjeżdżają do nas Słowianie zza wschodniej granicy. Dyskusyjne jest to w jakim stopniu wtapiają się oni i integrują w ramach cywilizacji łacińskiej, można mieć jednak nadzieję, że taki proces będzie miał miejsce przynajmniej w odniesieniu do części imigrantów z Europy Wschodniej. Widać jednak, że zwiększa się stopniowo udział imigracji spoza Europy. Indie, Pakistan, Bangladesz - z tych krajów pojawia się coraz więcej pracowników, którzy zaznaczają swoją obecność w kolejnych branżach. Jednocześnie należy zdawać sobie sprawę z tego, że imigranci tworzą swego rodzaju podklasę tzn. że zajmując najgorzej opłacane miejsca pracy w dużej mierze będą funkcjonować na marginesie społeczeństwa tworząc wyobcowaną wobec większości grupę ludzi. To może być czynnik utrudniający ich integrację, która moim zdaniem z uwagi na różnice kulturowe jest trudna i wątpliwa pod kątem etycznym aby wynaradawiać kogokolwiek z jego tożsamości. Po drugie, w przypadku braku powodzenia integracji będzie to czynnik powodujący wzrost niechęci wobec narodu tytularnego tworzącego państwo do którego trafili imigranci. Państwo którego rozwój opiera się na powszechnym napływie obcej siły roboczej i niskich kosztach pracy, tworząc enklawy niskoopłacanych obcokrajowców, przypominać będzie obóz pracy a nie państwo dobrobytu.
Wszelka alternatywa przedstawiana jest jednak jako wcielenie socjalizmu co w Polsce i innych krajach byłego bloku sowieckiego wywołuje oczywistą niechęć. “Państwo dobrobytu” to jednak nie socjalizm ale zespół działań których zadaniem jest rozwój społeczny narodu. Oczywiście w dzisiejszych czasach pojęcie to ulega ideologizacji, i to zarówno z lewa jak i z prawa.
Trzeba więc jasno powiedzieć, że rozwój społeczny i troska o jakość życia członków narodu nie ma nic wspólnego z promowaniem LGBT, liberalizacją w zakresie seksualności, permisywizmem prawnym, legalizacją używek i zachęcaniem do ich użycia, sekularyzacją czy też pochwałą indywidualizmy i konsumpcji. Czy zmniejszenie śmiertelności poprzez rozszerzenie dostępu do dobrej jakości publicznej służby zdrowia można potraktować jako coś złego? Jakie niebezpieczeństwo niesie dla Polaków zapewnienie transportu i skomunikowanie obszarów peryferyjnych? Można zapytać w ten sam sposób o kilka kolejnych kwestii jak dostęp do mieszkań, zakres i jakość edukacji, kwestie zatrudnienia i jakość miejsc pracy. Nie chodzi jednak o to aby w tym momencie wyszukiwać luki w rozumowaniu kogokolwiek ale o uświadomienie sobie, że w czasach kiedy gospodarka ulegając postępującej finansjalizacji generuje wzrosty słupków PKB przy jednoczesnym ograniczaniu zatrudnienia należy szukać alternatyw które sprzyjać będą rozwojowi narodowemu. Nie chodzi też aby państwo regulowało i wyręczało we wszystkim obywateli ani żeby płaciło za nic nie robienie. Celem powinno być stworzenie warunków w których społeczeństwo znajdzie drogę rozwoju narodowego zgodnego z własną tożsamością i które będzie dysponowało skutecznymi narzędziami do osiągnięcia tego celu.
Zaraz ktoś jednak powie: “Wszystko dobrze, wszystko pięknie ale nas na to nie stać!”. No cóż jest to kwestia względna i zależna od tego jak rozumiemy możliwość wydatkowania środków przez państwo. Po pierwsze należy stwierdzić, że rząd ma przede wszystkim dużo większe pole manewru w zakresie prowadzonej polityki gospodarczej, w tym w decydowaniu w jaki sposób wydawać środki, w sytuacji zachowania kontroli nad własną walutą.[20] Z tego powodu należy odrzucić wszelką możliwość przyjęcia obcej waluty jako własnej ponieważ tym samym pozbawiamy się możliwości prowadzenia niezależnej polityki gospodarczej. Własna waluta daje sposobność finansowania wydatków bez konieczności zwracania się po środki finansowe do zewnętrznych podmiotów takich jak instytucje międzynarodowe, banki komercyjne czy też inne państwa. Tym samym prowadzona polityka wolna będzie od obcych nacisków i ingerencji. Ważne aby zapewnić pełną akceptowalność emitowanej przez bank centralny waluty, która stanowi prawny środek płatniczy w danym kraju. Temu służą między innymi podatki, które zapewniają stały popyt na daną walutę, przy założeniu oczywiście że państwo dysponuje sprawnym aparatem administracyjnym w celu wyegzekwowania zobowiązań fiskalnych swoich obywateli. Zapewniając stały popyt na swoją walutę jednocześnie uzyskuje możliwość płacenia nią w ramach gospodarki narodowej za nabywane usługi i towary.[21] Powyższe założenie w żadnej mierze nie jest głosem za opodatkowaniem wszystkiego i wszystkich, nie jest też argumentem za podwyższaniem podatków. Wręcz przeciwnie, opodatkowanie powinno wytwarzać wyłącznie zapotrzebowanie na walutę a nie być narzędziem służącym do zabierania owoców pracy swoich obywateli. Podatki dodatkowo służyć mają realizacji celów społecznych jak np. akcyza na używki, która ma zmniejszać konsumpcję substancji negatywnie oddziałujących na zdrowie mieszkańców i będące powodem wielu patologii.[22] Identyczne znaczenie może mieć podatek od pornografii czy tzw. “bykowe”. Poprzez podatki państwo ma możliwość wpływania na zachowania obywateli w obszarach które w sposób niekorzystny wpływają na tkankę społeczną.
Podatki powinny być więc wysokie na tyle ile wymaga tego zachowanie stabilnej waluty. Korzystna z punktu widzenia narodowego interesu polityka w zakresie gospodarki powinna skupić się na tworzeniu miejsc pracy i podnoszeniu płac w przypadku osób z niskimi dochodami.[23] W tym miejscu wracamy do arystotelesowskiej wizji państwa. Skoro celem jego istnienia jest wzrost standardu życia jego obywateli to konieczne są działania zwiększające, a nie zmniejszające siłę nabywczą obywateli.[24]
Dodatkowo korzystając z możliwości jakie daje sprawowanie kontroli nad własną walutą rząd może wkroczyć w obszar gospodarki jak pracodawca oferujący określoną płacę minimalną. Nie chodzi oczywiście o stworzenie Lewiatana, który będzie przejmował kolejne obszary życia gospodarczego. Mowa w tym przypadku o działaniach o charakterze stabilizującym. Dążąc do tego oczywiście aby to podatki generowały popyt na walutę danego kraju. Wówczas będą chętni do pozyskania tej waluty. Działania podejmowane przez państwo miałaby charakter programowy. W ramach konkretnego programu państwo ustalałoby płacę minimalną wraz z dodatkowymi świadczeniami przysługującymi uczestnikom.[25] Byłoby to wynagrodzenie podstawowe, które określałoby jedynie dolną granicę, poniżej której wynagrodzenie w sektorze prywatnym nie mogłoby spaść. Program skierowany byłby wszystkich, którzy chcieliby podjąć pracę w zamian za wynagrodzenie które nie byłoby minimum socjalnym, ale które dawałoby możliwość zapewnienia odpowiedniej stopy życiowej. Płaca w ramach rządowego programu gwarancji zatrudnienia działałaby jak cena minimalne w przypadku rolnictwa.[26] Prywatni pracodawcy mogliby w każdej sytuacji oferować płacę wyższą od tej oferowanej przez rząd tym samym pozyskując pracowników.
Dodatkowo rezultatami funkcjonowania takiego programu byłoby ograniczenie biedy, zredukowanie problemów społecznych związanych z chronicznym bezrobociem takimi jak m. in. rozpad rodzin, uzależnienie od narkotyków, przestępczość. Pracownicy mieliby również możliwość podnoszenie kwalifikacji w związku z doświadczeniem zawodowym. Skurczyłaby się również szara strefa ponieważ pracownicy mogliby skorzystać z rządowych programów zatrudnienia zamiast nielegalnej pracy w sektorze prywatnym. Program taki działałby również jako stabilizator w okresach dekoniunktury - spadek zatrudnienia w sektorze prywatnym mógłby zostać zrekompensowany przez działania rządu w postaci wyżej wymienionego programu gwarantowanego zatrudnienia.[27] Państwo nie ma na celu zastąpienie sektora prywatnego ale jego wspieranie. Program pełnego zatrudnienia ma stanowić uzupełnienie zatrudnienia w sektorze prywatnym. Dysponując w zasadzie nieograniczonymi środkami państwo mogłoby stymulować także działanie na rynku pracy które uniezależniłyby nas od konieczności ściągania siły roboczej z zagranicy.
Oczywiście można się domyśleć jaka byłyby reakcje neokonserwatywnej prawicy i liberałów spod znaku wielkiego kapitału. Zaraz usłyszymy, że rząd nie ma żadnych pieniędzy ponieważ to są pieniądze podatników. Pytanie skąd biorą się dzisiaj pieniądze? Skąd banki biorą pieniądze na kredyty? Przecież nie od tych, którzy trzymają pieniądze na kontach. Gdyby tak było bank mógłby udzielić kredytów tylko tyle ile zebrałby pieniędzy. Doskonale wiemy, że tak nie jest. Skoro więc banki mają możliwość kreacji pieniądza to dlaczego państwo ma mieć ograniczone pole manewru w tym zakresie, skoro to państwowa instytucja jaką jest bank centralny odpowiada za emisję danej waluty? “Mądre głowy” wmawiają nam, że w związku z tym bezrobocie i bieda oraz ograniczony rozwój to naturalnie występujące koszty w gospodarce więc nie ma co się tym przejmować. Jak mawiał Pan Bronek, wystarczy zmienić pracę i wziąć kredyt… Inni powiedzą że to o czym mowa powyżej to socjalizm a wszyscy wiemy czym to się skończyło. Ale czy naprawdę przekonanie, że wszyscy powinni pracować i w ten sposób wzbogacać społeczeństwo, zamiast próżnować i wykorzystywać pomoc społeczną, można nazywać socjalizmem?[28]
Tym samym dochodzimy do pytania jaki cel ma realizować państwo. Czy bezrobocie i bieda to narzędzia, którymi państwo ma budować dobrobyt? Fetysz PKB i wskaźników makroekonomicznych to droga donikąd z punktu widzenia rozwoju narodowego. Konieczna jest alternatywa dla takiego myślenia, które uznaje niekorzystne skutki rozwoju gospodarczego w oparciu o neoliberalną agendę za naturalne i nic z tym nie planuje robić. Współczesne gospodarki krajów rozwiniętych oraz w coraz większym stopniu krajów rozwijających się padają ofiarą ich finansjalizacji. Skutki tego obserwujemy na co dzień, zwiększające się nierówności, wzrost poziomu monopolizacji i oligopolizacji kolejnych sektorów gospodarki, degradacja środowiska. Do tego dochodzi problem związany z faktem, że rozwój gospodarczy realizowany w oparciu o zalecenia tzw. ortodoksyjnej szkoły w ekonomii nie prowadzi do wzrostu i rozwoju miejsc pracy. Mamy od co najmniej kilkunastu lat z problemem bezzatrudnieniowego wzrostu gospodarczego. Postępująca automatyzacja powoduje dodatkowo zmniejszenie zapotrzebowania na pracowników, którym pozostaje praca w często źle płatnych sektorach. Zanika działalność produkcyjna w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Pojawiają się głosy, które mają nas przekonać że po kryzysie finansowym z 2008 roku to nowa normalność. Ludzie mają porzucić nadzieję, że będzie lepiej ponieważ gospodarka kapitalistyczna nigdy nie będzie w stanie stworzyć wystarczającej liczby stanowisk dla potencjalnych pracowników.[29] Okazuje się, że obniżanie stóp procentowych w nieskończoność nie prowadzi do poprawy sytuacji. Przykład USA pokazuje, że taka polityka nie przynosi rezultatów. Brak inwestycji, mizerny wzrost w porównaniu z wieloma innymi krajami, niski poziom przyrostu nowych miejsc pracy charakteryzują od długiego czasu gospodarkę światowego hegemona.[30]
Receptą więc na przywrócenie dobrej koniunktury nie jest dalsza deregulacja i prywatyzacja państwa, która ma na celu wyłącznie jego osłabienie kosztem pozapaństwowych instytucji, ale jest nią tworzenie miejsc pracy i zwiększanie wynagrodzeń tych najmniej zarabiających. Nie chodzi w tym wszystkim oczywiście o wzrost konsumpcji opartej na wzroście zadłużenia gospodarstw domowych. Państwo, które daje możliwość każdemu, kto chce mieć swój efektywny wkład w budowę i rozwój narodu to państwo do którego powinniśmy dążyć. Możemy je nazwać państwem dobrobytu, jeśli to nam odpowiada. Ważne, żebyśmy wiedzieli jak to państwo powinno wyglądać aby zapewnić warunki do istnienia i rozwoju całemu narodowi a nie tylko niewielkiej, kompradorskiej grupce.
Marcin Bebko
[1] „Okazuje się więc z tego, że państwo nie jest zespoleniem ludzi na pewnym miejscu dla zabezpieczenia się przed wzajemnymi krzywdami i dla ułatwienia wymiany towarów. Wszystko to co prawda być musi, jeśli państwo ma istnieć, jednakowoż jeśli nawet to wszystko jest, to i tak nie jest to jeszcze państwo, bo jest ono wspólnotą szczęśliwego życia, obejmującą rodziny i rody, dla celów doskonałego i samowystarczalnego bytowania. ”, Polityka, ks. III, rozdz. 5, § 13.
[2] Jerzy Holzer, Europa wojen 1914-1945, Warszawa 2008, s. 279.
[3] Jerzy Holzer, Europa zimnej wojny, Kraków 2012, s. 301.
[4] Jerzy Holzer, Europa zimnej wojny, Kraków 2012, s. 299.
[5] Tamże, s. 302.
[6] Tamże, s. 300.
[7] Tamże, s. 309.
[8] Tamże, s. 311.
[9] Tamże.
[10] Tamże, s. 317.
[11] Zasady Programu Narodowo-Radykalnego, ”Falanga” 10.02.1937, s. 1 (https://jbc.bj.uj.edu.pl/Content/322192/PDF/NDIGCZAS011789_1937_005.pdf).
[12] David Harvey, Przestrzenie globalnego kapitalizmu, Warszawa 2016, s. 21-22.
[13] Tamże, s. 48.
[14] Tamże, s. 84.
[15] Tamże, s. 36.
[16] L. Randall Wray, Nowoczesna teoria monetarna, Poznań 2019, s. 278.
[17] David Harvey, dz. cyt. , s. 37.
[18] Tamże, s. 41.
[19] L. Randall Wray, dz. cyt. , s. 304.
[20] Tamże , s. 79.
[21] Tamże, s. 88, 91-92.
[22] Tamże, s. 209.
[23] Tamże, s. 212.
[24] Tamże, s. 222.
[25] Tamże, s. 310-311.
[26] Tamże, s. 312.
[27] Tamże, s. 311.
[28] Tamże, s. 339.
[29] Tamże, s. 386.
[30] Tamże, s. 385.
Grzegorz Ćwik - Śmiech to zdrowie, czyli czego nienawidzą nasi wrogowie
Czyżbym żył już w nieciekawych czasach? Tak 9 lat temu na swojej płycie „Zamach na przeciętność” pytał warszawski raper Ten Typ Mes. Wprawdzie komentował rzeczywistość z innej perspektywy niż my, jednak zasadność samego pytania jest jak najbardziej aktualna. Dopiero co przecież były lata 90-te, my chodziliśmy do pierwszych klas swoich szkół, uczyliśmy się życia w trudnych realiach Polski okresu transformacji a wokół trwała „wojna na osiedlach”: punków ze skinami, hiphopowców z metalowcami i podwórka z podwórkiem. Nade wszystko zaś walka polskich rodzin o przetrwanie w czasach, gdy bezrobocie w skali kraju szlusowało do 20%, a w niektórych regionach kraju (zwłaszcza post-PGRowskich) rzeczywistość przypominała postapokalipsę. Ile z tego rozumieliśmy my, dzieciaki urodzone na przełomie lat 80-tych i 90-tych? Choć wydawało nam się, że dużo, to oczywiście prawie nic. Dopiero perspektywa następnych dekad i dorosły wiek dały nam zrozumienie przez co przeszliśmy. A dzieciństwo jak to dzieciństwo – zawsze się je widzi w kolorowych barwach na zasadzie popularnego „kurła, kiedyś to było!”.
A może faktycznie wtedy pod pewnymi względami było lepiej? Wyświechtany już do bólu frazes o tym, że choć nie było smartfonów, Internetu a komputery mieli nieliczni, to każdy z każdym się znał i zawsze wiedział gdzie znaleźć swoich przyjaciół, jest paradoksalnie prawdziwy. Nie mieliśmy centrów handlowych, modnych sklepów i knajp, firmowych ciuchów i gadżetów, ale za to mieliśmy przyjaciół, wiedzieliśmy „co jest pięć”, a plastikowy świat dzisiejszych reklam jeszcze nie zdołał zniszczyć normalnych emocji i uczuć młodych gniewnych.
No i mieliśmy swoje małe radości. Dla osób młodszych o dekadę zabrzmi to jak archaizm, ale kiedyś kilka stacji telewizyjnych musiało wystarczyć w miejsce tysięcy i milionów filmów, seriali i klipów z youtube’a, spotife’a, facebooka czy netflixa. Co więcej, choć wybór oferty kulturalnej był taki jaki był – trochę tego co udało się podkupić na zachodzie, trochę własnych, często tragicznie nieporadnych prób naśladowania światłego zachodu, to ówczesne produkcje jawią się nam jako kultowe. My naprawdę śledziliśmy losy Drużyny A, pasjonowaliśmy się kolejnymi wynalazkami MacGyvera i traciliśmy z wrażenia dech na drugim Terminatorze, widząc wówczas najlepsze na świecie efekty specjalne (co ciekawe zostały opracowane na Amigach, pamięta ktoś w ogóle markę tych komputerów?). Obcy naprawdę straszył, mimo że pokazano go dopiero w połowie „Ósmego pasażera Nostromo”, a „Dzień Niepodległości” pokazywał apokaliptyczną wizję ostatecznego starcia z obcą rasą. A do dziś każdy z nas ma te przysłowiowe ciary na plecach słysząc motyw muzyczny z „Archiwum X”.
Zdaję sobie doskonale, że mając 30 i więcej lat ogląda się dziś wiele ówczesnych tytułów filmowych i serialowych na własną odpowiedzialność. Między innymi dlatego, żeby nie zdruzgotać sobie idyllicznej wizji dzieciństwa. Wiele obrazów tamtego czasu zalatuje dziś myszką, efekty nie robią już takiego wrażenia (choć w Terminatorze 2 robią, przyznajcie to), jakoś to przyćmione jest hurtową wprost ilością super produkcji zza wielkiej wody. Tyle, że tamte filmy i seriale miały to coś. Pokażcie mi drugi tak zręcznie nakręcony serial jak „Archiwum X”, z takim klimatem i ilością smaczków oraz fabularnych motywów.
To se ne vrati. Tak, mam tego świadomość, że dziś już tak się nie kręci, a technika oraz odbiorcy na tyle się zmienili, że chcąc poczuć tamten klimat pozostaje nam jedynie poszukać w sieci archiwalnych materiałów. Mam też niestety świadomość, że część ówczesnych produkcji nie mogłaby dziś powstać z przyczyn zgoła innych niż skok technologiczny czy inne gusta widzów i słuchaczy.
Śmiech to zdrowie. Dlatego też uwielbialiśmy seriale komediowe. Nie durnych youtuberów mamroczących swoje kretyńskie „żarty” do kiepskiej jakości mikrofonów. Nie „kabareciarzy”, których szczytem jest 100-tny występ, na którym przebierają się za kobietę i wyją z własnych „dowcipów”. My zapamiętaliśmy prawdziwe komedie i seriale komediowe, które kręcone były przez ludzi wiedzących jak rozśmieszyć. Nie nerwowe uśmiechy i z trudem skrywane zażenowanie, ale prawdziwe niekontrolowane wybuchy śmiechu towarzyszyły nam, gdy oglądaliśmy amerykański „Świat według Bundych” czy polski „13 posterunek”. Dziś seriale te, w epoce Dr House’a i Netlfixa mogą trochę śmieszyć czy budżetem, czy realizacją lub przestarzałą już formułą. Zasadnicza jednak ich wartość jako produkcji komediowych nie zetliła się ani trochę – dalej śmieszą. I paradoksalnie to przesądza o tym, że nowych seriali tego pokroju już się nie doczekamy.
Wiecie czego tak naprawdę boją się jak ognia nasi wrogowie – liberałowie, nowa lewica? Uczuć i emocji – tych prawdziwych, nie plastikowych, wymuszonych przez konwenanse i politpoprawność. Boją się momentu, kiedy normalni ludzie reagują w sposób… po prostu normalny. I śmieją się, płaczą, wzruszają, denerwują, irytują. To normalne ludzkie emocje, żaden wstyd je mieć i czasem nawet pozwolić im wylać się na zewnątrz. To czego bronimy zaś to też przede wszystkim normalność – zwykła, normalna rodzina. Normalne rozumienie wspólnoty, państwa, praw i obowiązków. Zwyczajne rozumienie tego co czyste i wzniosłe, jak i tego co zdegenerowane i niegodne. Rozumiecie już? Obie te sfery – normalne emocje i normalne poglądy się łączą. I dlatego oni tak strasznie ich nienawidzą. Nie chcą wyrw w swoich odrażających wizjach. Mają bowiem świadomość, że ich postęp i tolerancja stoją w absolutnej sprzeczności nie tylko z tym, czego bronimy, ale z czym identyfikuje się spora część społeczeństwa (zwłaszcza na wschodzie Europy). Sami to przyznają, tylko zamiast normalności widzą „opresję, przemoc, nietolerancję, wykluczenie”. Dlatego tak ich boli, gdy się śmiejemy. Oni tego nie potrafią. Lewica, liberałowie żyją w swoich sztucznych, zdehumanizowanych i hermetycznych światkach, gdzie wszystko i wszyscy są ładnie posortowani. Ci są prześladowani, a ci mają „biały przywilej”. Ci to oprawcy, ci ofiary, inni jeszcze szowiniści lub „ciemny lud”. To duszny i pozbawiony światła teren – dlatego nie ma w nim miejsca na śmiech.
Oglądaliście te seriale? Nawet jeśli jesteście młodsi niż ci, którzy oglądali je w telewizji w latach 90-tych, to jest spora szansa, że znacie to z Internetu. A skoro tak, pewnie już domyślacie się skąd moje stwierdzenie, że takie produkcje już nie mają szans powstać. „Świat według Bundych” zasłynął jako serial, który nie bierze jeńców. Garściami można z niego czerpać żarty i dowcipy z feministek, homoseksualistów, kobiet, polityków, czarnych, muzułmanów. Mało? Obrywa się tam popkulturze, nowoczesnemu światu, w którym Amerykanin nie umie naprawić zepsutego telewizora a samochody sprowadzane są z Japonii. Do tego w gruncie rzeczy bardzo wnikliwa krytyka wiele kwestii związanych z materializmem i konsumpcjonizmem podana oczywiście pod postacią przerysowanych, chamskich i nieraz wulgarnych scen. Czy kogoś to gorszyło jednak? Co najwyżej naszych rodziców albo nauczycieli, którzy pełni troski o dzieci jak i nieraz trochę bigoterii przerażali się dialogami i okazjonalnymi scenami przemocy w tymże serialu. Nie wspominając już o regularnych nawiązaniach do seksu, przy których wszyscy oglądający milczeli, co najwyżej zdradzając się wypiekami na policzkach.
Podobnie parę lat starszy „13 posterunek” jest prawdziwym ucieleśnieniem koszmarów każdego komuszka, postępowca i dewianta. Znowu żarty z kobiet, czarnoskórych, żółtych, Niemców, homoseksualistów. Ale żeby nie było za łatwo także z Kościoła, religii, dzieci. A na dokładkę od czasu do czasu przemycane wstawki o politykach, choć tu głównie wyśmiewano rządzącą w trakcie kręcenia lewicę – Oleksego, Kwaśniewskiego i innych pogrobowców PRL-u. O ile Bundy byli zazwyczaj chamscy i dosadni, to „13 Posterunek” był wręcz absurdalny i do bólu przerysowany. Ale to nie było jego wada – wręcz przeciwnie! Z jednej strony stereotypowe wyobrażenia pewnych kwestii społecznych, realiów lat 90-tych etc. i wyraźnie zarysowane role, z drugiej autentycznie zaskakujące teoretycznym bezsensem zwroty akcji. Za całość zaś odpowiadał Maciek Ślesicki, prawdziwy tytan pracy. I dzięki niemu kolejne odcinki zazębiały się w prawdziwie nierealny ale i niezwykle śmieszący obraz. I o to chodziło, przecież to serial komediowy!
Oba seriale z dzisiejszego punktu widzenia prezentują poziom i płaszczyznę humoru, na jaką nie zdecyduje się obecnie żaden producent i żadna stacja. Myślicie, że żarty Ala Budnego z feminizmu Mercy dziś nie wywołałyby skandalu i to większego niż na pierwszej płycie Molesty? A szowinistyczne rozmowy z Jeffersonem? A co powiecie o seksistowskich zachowaniach Czarka i Luksusa? Albo zgryźliwych i wysoce niepoprawnych komentarzach komendanta 13 posterunku (w tej roli. śp. Marek Perepeczko). Ilość wypowiedzi zawodowych autorytetów z wyborczej, oburzonych specjalistów zwiastujących powrót III Rzeszy, „spontanicznych” demonstracji przeciwko rasizmowi i dowcipom szybko wybiłaby z głowy twórcom tych seriali tworzenie swoich dzieł pełnych „mowy nienawiści”.
Jak to jest, że nasz świat tak szybko się spsił? Oglądanie dziś tych seriali urasta do rangi czynu antysystemowego. W końcu patriarchalizm, rasowe i płciowe stereotypy oraz biały przywilej. Mam nadzieję, że długo jeszcze nasi wrogowie nie dobiorą się do tych produkcji. Może o nich nawet nie wiedzą, oglądając tylko słusznie zaangażowane filmy o antyfaszyzmie w 70 lat po zakończeniu wojny lub o czarnych gejach walczących o prawach osób lgbt i po drodze umierających na AIDS (jak to mawiają – ship happens). Skoro cenzurowane są klasyczne bajki dla dzieci w Szwecji i Wielkiej Brytanii, to nie liczcie, że aktyw partyjny odpuściłby tak obrazoburczym dziełom jak nasze seriale.
Jak można się śmiać z dowcipów o podłożu szowinistycznym albo rasowym?! A może tak pośmiejemy się z mężczyzn, białych, katolików? Otóż…proszę bardzo! Śmiech to zdrowie, a do tego poczucie humoru to jeden z wyznaczników nie tylko poziomu inteligencji, ale i po prostu określonego dystansu do siebie i otaczającego świata. Tak, w codziennym trudzie życia warto się śmiać, robić sobie żarty i mieć stosunek cokolwiek swobodny do szeregu jakże ważnych zagadnień. Mówiąc trywialnie na końcu i tak umrzemy wszyscy, i niektóre sprawy nie zasługują by podchodzić do nich poważnie. Skoro więc ktoś ma ochotę odwrócić to co pokazywały te dwa seriale – proszę bardzo. Byleby to śmieszne było, bo niestety aż za często mieliśmy okazje posmakować zaangażowanej sztuki od libków i komuszków. Po wszelkich „Pokłosiach” do dziś pozostał niesmak i poczucie straconego czasu.
Jak sądzę jest jeszcze jeden powód, dla których seriale komediowe nie powstałyby dziś w tej formie. To wyśmiewanie wszelkich wypadków postępującego zdehumanizowania i zepsucia naszego świata – upadek tradycyjnych ról płciowych, ofensywa liberalnego feminizmu i ideologii lgbt, krytyka absurdów polityki. Już przykład Kabaretu Tey pokazał, że humor może być narzędziem politycznym. Dziś, nawet jeśli nie taka intencja przyświeca twórcy, bardzo łatwo mogą to wykorzystać zwykli ludzie w sieci.
A pomyślcie chwilę… Z czego dziś żartowałby Al Bundy? Z jakich pozycji atakowałaby go Mercy? Jak wyglądałyby dzieci Ala i Peggy? Albo spójrzmy na „13 posterunek” – Czarek łapiący faszystów za mowę nienawiści? A może Zofia i Arnie ochraniający marsz równości…To ostatnie akurat pojawiło się w serialu (W odcinku „Samice”: 33 epizod 1 serii. Tu także pojawił się motyw transwestyty udającego kobietę). Podobnie jak Czarek posądzany o bycie gejem (odcinek „Gej”) i jeszcze parę innych smaczków. A przecież porównując lata 90-te do dnia dzisiejszego to tamten okres jawi się jako prawie, że normalny. Poziom absurdu i nonsensu, jakich postępująca ofensywa liberalizmu i nowej lewicy dostarczyłaby takim produkcjom jest jednym z głównych powodów, przez który seriale takie odeszły do lamusa. Nie po to dekonstruuje się rodzinę, Naród, kulturę, rasę żeby ktoś wyśmiewał i żartował sobie z tego.
Pamiętacie „Z archiwum X”? Wiecznie sceptyczną Scully i praktycznie zawsze udowadniającego swoje racje Muldera? A to przecież obraz patriarchalnego ucisku słabszej agentki przez kolegę w pracy. W kolejnych seriach zresztą zabarwiło się to o „molestowanie seksualne” (co z tego, że za obopólną zgodą? I że to nie było żadne molestowanie, tylko zwykły romans?). Agentka Scully jako kobieta co i raz się myli, czyli że kobiety są głupsze, tak? A dlaczego obcy w serialu nie mają żeńskich form? I dlaczego szef Muldera i Scully to biały heteroseksualny mężczyzna, podobnie jak tajemniczy „Palacz”? Dlaczego jest tak mało ról żeńskich i prawie nie ma osób innej rasy niż biała? Do tego odcinek o Golemie, postaci z żydowskich wierzeń pachnie na odległość antysemityzmem, podobnie jak ten o duchach Afryki czy Voodoo i obozie uciekinierów z Haiti zalatuje rasizmem.
Co, wystarczy tego festiwalu odmóżdżenia? Ci, którzy oglądali w latach 90-tych tenże serial na pewno przez chwilę nawet nie pomyśleli o nim w ten sposób jak wyżej zaprezentowałem. Swoją drogą przyznam, że takie „krytykowanie” jest bardzo łatwe, bo po prostu pozwala na uderzenie w absolutnie każdy twór kultury, bez jakiejkolwiek refleksji. Ot mechanicznie klepie się głupoty od linijki – tu biały przywilej, tu patriarchalizm, a tu rasizm.
„Z archiwum X” oglądaliśmy nie dlatego, że Mulder traktował Scully patriarchalnie, a do tego oboje byli na tyle bezczelni, że urodzili się biali. Oglądaliśmy ten serial (a ja bez bicia przyznaję się, że regularnie do serialu tegoż wracam) ponieważ to kawał świetnego kina z pogranicza horroru, sci-fi i thrillera (okazjonalnie także komedii). Nikogo nie interesowały fantazje i histerie grubych oraz brzydkich feministek i lewicowych aktywistek z wąsami. Po prostu odczuwaliśmy ogromną przyjemność z poznawania kolejnych przygód dość jednak ekscentrycznych bohaterów – poszukiwania duchów, kosmitów, artefaktów, potworów, a ostatecznie własnej przeszłości i tożsamości (z czasem serial fabularnie zaczął coraz bardziej skupiać się nie na kolejnych paranormalnych zagadkach, ale na samych bohaterach i ich uwikłaniu w intrygę – moim zdaniem zabieg to logiczny, choć lekko wyszedł na złe serialowi). Poznawaliśmy kolejne niesamowite historie (niczym „Opowieści z Krypty” – pamięta ktoś?...), podziwialiśmy bohaterów i ich umiejętności, dziś trącące myszką efekty specjalne uważaliśmy za hiper realistyczne a wszelkie komediowe wstawki i zmiany konwencji (chociażby odcinek, w którym Mulder zabiera Scully w sylwestra do nawiedzonego domu, lub odcinek o obozie campingowym pełnym…wampirów) były prawdziwym majstersztykiem. Bo między Bogami a prawdą – były.
Czy aż tak cię to boli młody komuszku i młody liberale, że coś nam się podobało? Bez jakichkolwiek politycznych konotacji i nawiązań, bez ideologizacji, po prostu czysta przyjemność z oglądania ulubionego serialu fantastycznego czy komediowego? To zwykłe ludzkie uczucia i emocje, które nie są żadną formą opresji i przemocy, ale częścią każdego normalnego człowieka.
Dziś już tak się nie kręci – i nawet nie to mnie smuci i przeraża. Zawsze mogę sobie wrócić do łatwo dostępnych (póki co przynajmniej) kopii przygód Muldera i Scully, perypetii Czarka czy problemów rodziny Bundych. Smuci mnie i przeraża to, czemu tak się już nie kręci. Świat, do którego dążą nasi wrogowie to koszmarna wizja rodem z „Equilibrium”, gdzie puści ludzie bez emocji nie odczuwają absolutnie nic. A przede wszystkim nie odczuwają swego człowieczeństwa i tego, jak bardzo są zniewoleni i manipulowani. Czy takiego świata chcemy? Czy chcemy żyć w takim globalnym obozie koncentracyjnym, gdzie druty, kapo i komendant obozu są niewidoczni i niedostrzegalni?
A może już żyjemy?
Chcę wierzyć, że jednak nie i póki my, wolni ludzie pamiętamy i wiemy czym jest wolność, póki ją czujemy jak płynie nam w żyłach i rozpala jasnym ogniem serce, póty nic nie jest stracone.
W świecie pełnym kłamstwa i obłudy pamiętajmy, że gdzieś tam jest prawda.
Chcę w to wierzyć.
Grzegorz Ćwik
Grzegorz Ćwik - Prawdziwe podziały polityczne
Polityczne podziały są w prostej linii pochodną tego w jakim świecie żyjemy i jakie siły się w nim ścierają. Podziałów tych doświadczamy praktycznie codziennie i na każdym kroku. Sami zresztą im podlegamy, podobnie jak nasza rodzina, otoczenie, współpracownicy etc. Polityczne podziały nie są bowiem domeną wyłącznie wąskiej grupy osób zaangażowanych w politykę, funkcjonowanie partii i związanych z nim środowisk oraz instytucji jak think-tanki. Podziały polityczne dotykają nas wszystkich i choć samo stwierdzenie w czasach ideologicznych, jakie panują po roku 1789, jest właściwie trywialne, to warto o tym pamiętać.
Konstatacja, że podziały polityczne istnieją i im podlegamy jest uznaniem formy. Tymczasem najciekawsza, jak również najistotniejsza, jest tutaj treść – a więc odpowiedź na proste pytanie „Jakie podziały polityczne faktycznie mają dziś znaczenie?”. Media zarówno liberalne związane z opozycją, jak i te stojące twardo za partią rządzącą generalnie kreują obraz, w którym główna linia podziału przebiega wzdłuż takich osi jak: „lewica (ewentualnie „lewacy”) – prawica”, „rząd (który chce dobrze dla Polski) – totalna opozycja (na pasku Brukseli)”, „postkomuniści – postsolidarnościowcy”. Oczywiście w pewnym stopniu podziały te są mniej lub bardziej prawdziwe, jednak nie wyczerpują głównych linii faktycznego różnicowania się w kwestiach politycznych. Stawiam tezę, że prawdziwe znaczące podziały uwarunkowane są przez w dużej mierze inne kryteria i kwestie. Ustalenie ich i zrozumienie może być tylko wartością dodaną przy analizowaniu sceny politycznej i wydarzeń w Polsce, jak i zagranicą. Media powiązane prawie bez wyjątku z tą czy inna partią chcą byśmy trwali wiernie przy swoich partyjnych wybrańcach, wierząc w każde ich słowo. Prawda tymczasem jest dużo ciekawsza.
Globalnie czy lokalnie?
Stwierdzenie, że żyjemy w dobie globalizmu jest trywialne, jednak integralnie wiąże się z pierwszą linią podziału: globalizm i lokalizm. Globalizm rozumiemy tu jako zbiór przekonań w temacie zjawiska globalizacji, która w myśl globalizmu oceniania jest pozytywnie, jako czynnik konstruktywnego rozwoju, także jako czynnik deterministyczny, który warunkuje kierunek postępu. Oznacza to afirmatywny stosunek do spadku znaczenia swojego Narodu, państwa i wszelkich tradycji oraz różnic regionalnych. Wiąże się to oczywiście z kosmopolityzmem, niejednokrotnie uznaniem się za „obywatela całego świata”, jak i związane jest z pozytywną oceną roli międzynarodowego kapitału, organizacji międzynarodowych i wszelkich sił ponad- i przeciwnarodowych. Osoba o poglądach globalistycznych, świadomych lub podświadomych, uznaje że procesów globalizacji i tak nie da się już cofnąć, zresztą mają one dobry wpływ na ludzi i ich życie.
Lokalizm to przeciwieństwo globalizmu. Twardo postawa ta obstaje przy obronie narodowych i regionalnych zwyczajów, tradycji i kultury. Wychodząc z założenia, że tożsamość i świadomość człowieka winny być kształtowane przez tradycyjne, naturalne i normalne determinanty, a nie wielkie międzynarodowe organizacje czy organizacje nastawione wyłącznie na realizację swoich brudnych celów, lokalizm skupia się na kultywowaniu kulturowych, politycznych czy prawnych tradycji związanych z danym regionem i zamieszkującą go grupą etniczno-kulturową.
Głównym punktem i kwestią, które dzielą te dwa podejście jest pytanie czy faktycznie „ludzkość” jest wartością, na której budować można politykę i podporządkowywać wszystko inne, oraz jaka jest wartość tradycji.
Czy faktycznie jako Polacy, Słowianie i Europejczycy jesteśmy w stanie tworzyć praktyczną i faktyczną strukturę współpracy np. z Dalekim Wschodem? Nie mówię tu o handlu zagranicznym itp., ale o uznaniu, że owa poniekąd mityczna „ludzkość” to główny punkt odniesienia. Skoro wszelkie twory ponadnarodowe w końcu upadły lub upadają (ZSRS, Jugosławia, Czechosłowacja, Austro-Węgry) to jakim cudem przetrwać ma projekt tak samo ponadnarodowy, ale jeszcze większy i łączący nie kilka czy kilkanaście grup narodowych, ale kilkaset? Czy Polacy i np. Indianie lub Koreańczycy mogą faktycznie wypracować wspólna administrację, politykę energetyczną, zagraniczną? Globaliści pomijają wszelkie różnice kulturowe, etniczne czy religijne, uznając, że jedynym co może nas połączyć i jednocześnie definiować jest wspólny rynek. Człowiek jako konsument – i tylko jako konsument, to definicja owej ludzkości w myśli globalistycznej. Z tej perspektywy faktycznie wszelkie tradycje i normalne warstwy tożsamości jawią się jako „wstecznictwo”, które uniemożliwia oddanie całej władzy w ręce osławionej niewidzialnej ręki rynku. Tak rozumieć trzeba globalizację, i dlatego dąży ona do zniszczenia wszelkich przejawów „mowy nienawiści” czy „faszyzmu”.
Podobnie jakiekolwiek zakładanie, że Europa ma swoje poczynania i politykę uzależniać od efektów działań USA i Izraela w szeregu miejsc na świecie jest doprawdy naiwne. Jako Europejczycy nie mamy żadnych obowiązków wobec innych regionów etniczno-kulturowych, podobnie jak one nie mają ich wobec nas. Jedynym chyba elementem globalnej współpracy może być walka z kryzysem ekologicznym i klimatycznym, ale to musi być realizowane poprzez współpracę suwerennych rządów narodowych, a nie poprzez odgórnie narzucenie nam określonych ram i obowiązków przez organizacje i środowiska, które w największym stopniu za zniszczenie klimatu odpowiadają.
W polityce polskiej także widzimy odwołania do kosmopolityzmu, zwykle powiązane z zaawansowanym stadium ojkofobii (głównie lewica). Często objawia się to poprzez bezkrytyczne propagowanie „integracji europejskiej”, bez jakiegokolwiek zastanawiania się nad faktycznym celem i powodem zwiększania uprawnień Unii Europejskiej wobec państw członkowskich. Odwoływanie się do pojęcia „ludzkości” jest ładnym frazesem, zwłaszcza na spotkaniach wszelkich organizacji międzynarodowych, ale w praktyce oznacza przedłożenie nad interes własnego Narodu mglistego celu „szczęścia ludzkości”.
Suwerenność nie na sprzedaż
Drugim istotnym dla nas podziałem będzie kwestia suwerenności i interwencjonizmu. Podejście oparte na suwerenności to uznanie, że państwo – będące politycznym przedstawicielstwem i formą zorganizowania Narodu – prowadzić musi politykę suwerenną i niezawisłą. Oznacza to, że to państwo wraz ze swymi instytucjami i agendami jest nie tylko najważniejszym dysponentem władzy na terenie kraju, ale także ostateczną instytucja odwoławczą. Z drugiej strony mamy podejście, które nazwać można „interwencjonistycznym” – czyli takie, która zakłada, że zewnętrzne siły polityczne (państwa, organizacje międzynarodowe, etc.) mają prawo ingerować w politykę i sytuację danego państwa, oraz narzucać mu określone decyzje i rozwiązania prawno-ustrojowe.
W Polsce konflikt ten toczy się przede wszystkim na płaszczyźnie stosunku do Unii Europejskiej, ale sedno zagadnienia sięga dużo głębiej niż relacja Polski do tejże struktury. Chodzi o dyskusję, w której głównym sensem jest to, czy ostatecznym decydentem o prawie i ustroju Polski ma być jej rząd oraz konkretne agendy i instytucje polityczne, czy dopuszczamy nie tylko ingerencję zza granicy, ale jej nadrzędność w stosunku do państwa. Nie chcę tu wchodzić w konflikt PiSu z opozycją, jak wiemy to tylko dwie strony tego samego demoliberalnego medalu. Tym bardziej, że przed wyborami w 2015 roku PiS także podejmował różne działania na arenie międzynarodowej o antypolskim charakterze. W obecnej jednak sytuacji sprawa ta ułożyła się w ten sposób, że PiS próbuje dla swoich kręgów partyjnych przejmować kolejne płaszczyzny działania państwa, a opozycja… starając się przeciwdziałać temu regularnie odwołuje się do ponadpaństwowych i ponadnarodowych instancji. Te zaś od czasu do czasu wydają nic nie znaczące dyrektywy czy zalecenia, które PiS dość konsekwentnie ignoruje i w dalszym ciągu gra spektakl „walki z kastami” (skądinąd rzuca się w oczy głupota opozycji, która daje sobie to narzucić, ale to temat na inny tekst).
Abstrahując od „skuteczności” (na szczęście obecnie żadnej) działań zewnętrznych czynników wobec Polski, to na pierwszy plan wysuwa się pytanie o znaczenie i zakres suwerenności w obecnym świecie. Wbrew twierdzeniom euroentuzjastów (w rozumieniu liberalnym) to wszelki próby narzucania nam takich czy innych decyzji lub rozstrzygnięć są nie „dbałością o praworządność”, bo ta na zachodzie leży i kwiczy (vide Francja chociażby). To przede wszystkim twarda polityczna walka o polską niezawisłość. Nie chodzi tu już o partyjne łatki czy medialne przepychanki między poszczególnymi środowiskami. To fundamentalna kwestia, która dotyka zresztą ogromnej ilości państw na całym świecie – czy państwo jako twór narodowy i komplementarny ma być suwerenne i niezawisłe, czy też pozwalamy obcym siłom, które w żaden sposób się z naszym państwem nie identyfikują i nie są z nim związane, wydawać decyzje o wiążącym charakterze.
Osobiście nie lubię zwykle krzykliwej, prawicowej propagandy opartej o histerię i pieniactwo, jednak przyznać trzeba rację nazywaniu tych, którzy piszą donosy na Polskę do zagranicznych ciał politycznych „Targowicą”. Problem tu jest nawet głębszy i poważniejszy niż w XVIII wieku, nie chodzi tylko o politykę, ale o sam stosunek do państwa narodowego oraz globalizmu (wcześniej podpunkt).
Nauka i szuria
Tematem na oddzielny artykuł jest to, czemu w dobie tak łatwego dostępu do informacji w przestrzeni publicznej funkcjonuje coraz więcej tzw. „teorii spiskowych”. Nie chodzi tu oczywiście o przypinanie tej łatki swoim oponentom ideologicznym, ale o funkcjonowanie poglądów i koncepcji stojących w rażącej sprzeczności z nauką i logiką. Widzimy to i na lewicy i na prawicy, a mimo wyśmiewania to zwolenników wszelkiej maści szurowskich pomysłów i koncepcji nie ubywa. Co więcej, dotyka to nie tylko materii jak „Wielka Lechia”, która w sumie w głównym nurcie się nie przejawia. To przede wszystkim pseudonaukowe i obiegowe mity, które mocno już wżarły się w ludzkie wyobrażenia o świecie. W ten sposób docieramy do kolejnego podziału w polskiej (i nie tylko) polityce: na naukowość i pseudonaukowość.
Temat ten nie pokrywa się z tradycyjnymi podziałami politycznymi (oś lewica-prawica) – występuje bowiem wśród przedstawicieli każdego środowiska, oczywiście z różnym natężeniem. Z jednej strony mamy prawicę z klimatycznym denializmem (choć ostatnio chyba powoli się wypalającym), powtarzaniem setek neoliberalnych kłamstw w temacie ekonomii i socjologii czy historii. W wersji bardziej „hard” objawia się to walką z technologią 5G i szczepionkami, doszukiwaniem się spisku lewactwa w wegańskiej diecie i negowaniem wszelkich ustaleń niepasujących do kapitalistycznych mitów.
Po lewej stronie nie jest lepiej, a nawet jak sądzę dużo gorzej. „Biały przywilej”, „wykluczenie”, wszędobylskie rasizmy i faszyzmy, promowanie ideologii lgbt, walka z „terrorem” normalnej rodziny. Uff, sporo, a każdy kto minimalnie interesuje się życiem publicznym, wie że to wierzchołek góry lodowej. Obrona praw pedofilii, nachalne używanie żeńskich form językowych stojące w sprzeczności z wszelkim językoznawstwem, szowinizm skierowany przeciw mężczyznom – wymieniać możemy długo. Do tego obie strony robią niesamowitą prostytuę z historii. Prawica wszędzie doszukuje się spisku komunistów, obcych i wrogich sił, lewica zaś wierna swemu rodowodowi twierdzi, że Wyklęci jedli żywcem dzieci, Polacy wbrew oporowi Niemiec przeprowadzili holocaust, ale na szczęście uratowała nas Armia Czerwona. Oczywiście do tego Bolek był bohaterem, a w Jedwabnem Polacy zamordowali 1600 Żydów spośród 350 tam mieszkających. W tym samym czasie prawica świętuje zwycięskie Powstanie Warszawskie, twierdzi, że szlachta i gospodarka folwarczna to wzór, do którego należy nawiązywać, a nad wszystkim łopoczą husarskie skrzydła.
Powodów tego stanu rzeczy jest wiele, od kiepskiej edukacji, przez socjotechnikę po celową dezinformację. Pytanie na ile możemy liczyć na sensowność i uczciwość polityków jeśli ci albo nieświadomie powtarzają nienaukowe bzdury (wówczas to głupcy), albo co gorsza robią to z pełną świadomością podejmowanych działań (wówczas to zwykłe świnie). Zapewne niemała tu rola mitu w znaczeniu sorelowskim, co znaczy, że tym bardziej trzeba sprzeciwiać się temu, co w imię swej chorej idei gotowe jest zniszczyć wszystko co zdrowe i naturalne.
Kapitalizm a sprawiedliwość
Polska wydaje się być jednym z najbardziej zainfekowanych neoliberalnym wirusem krajem w Europie. Wszyscy prawie, bez względu na polityczne wybory, wierzą w to, że podatki trzeba obniżyć, pracodawcom iść zawsze na rękę, państwowe jest złe, rozdawnictwo i „socjal” uczą lenistwa a majątek państwowy trzeba jak najszybciej sprywatyzować. Nie ma większego znaczenia czy zapytać o te kwestie Kidawę-Błońską, Biedronia, Korwina czy Gowina: odpowiedzi będą identyczne. Pewnym wyłomem w tym myśleniu są reformy PiS-u, choć i w jej szeregach jest niemała frakcja liberalna. Co więcej, poza pewnymi osłonami socjalnymi, polityka obecnie rządzącego obozu aż tak nie odbiega od poprzednich ekip. Jak pokazuje zresztą historia III RP, neoliberalne postulaty realizowały praktycznie wszystkie rządy: SLD, PiS, PO, AWS-UW. Jedyne co ich różniło to natężenie i rozłożenie akcentów, jednak ogólna „myśl” ekonomiczno-społeczna przyświecająca polskiej polityce to Mises i Balcerowicz. I jak sądzę tu przebiega kolejna linia podziału: na zwolenników kapitalizmu, indywidualizmu i neoliberalizmu, oraz na wszystkich tych, którzy kontestują ten podział. Podział ten jest ogromnie nierównomierny – ze względów jakie wymieniłem, tj. poparcia dla kapitalizmu praktycznie całej sceny politycznej. Właściwie tylko w dwóch partiach pojawiają się głosy sprzeciwiające się narracji wolnorynkowej: w PiSie oraz Razem. Co ciekawe pod tym względem rzekomo antysystemowa Konfederacja jest całkowicie systemowa i nie różni się absolutnie niczym w swej narracji od wczesnej Platformy (co zresztą jest prawdą, to partia zachowania status quo a nie jakiejkolwiek zmiany).
Myślenie oparte o krytykę kapitalizmu, wolnorynkowych stosunków społecznych i ekonomicznych to niestety nad Wisłą cały czas swoista „herezja”. Przecież każdy wie, że teoria skapywania, austriacka szkoła itp. to fundamenty skutecznej ekonomii. I generalnie jest to prawda – o ile za „skuteczną” rozumiemy taką, która daje dochód bardzo wąskiej grupce osób kosztem wyzysku milionowych mas pracujących.
Temat kapitalizmu był już tak wiele razy podejmowany na naszych łamach, że pozwolę sobie nie powielać tych treści i uznać, że po prostu większość naszych Czytelników i Czytelniczek wie, czemu koncepcja ta jest z gruntu antynarodowa i antyspołeczna. Jeśli w polityce szukać chcemy faktycznych alternatyw, to linia podziału między zwolennikami a przeciwnikami neoliberalnego systemu będzie jedną z najistotniejszych. Oczywiście, postkolonialna mentalność polskiego Narodu powoduje, że zwolenników kapitalistycznego dyktatu jest dużo więcej niż przeciwników, jednak w gruncie rzeczy tylko to zwiększa znaczenie tegoż podziału.
Słuchajcie uważnie polityków. I gdy któryś znów powie, że aby zostać milionerem wystarczy dużo pracować, a jeśli nie macie perspektyw to kupcie sobie samochód lub weźcie kredyt i wyemigrujcie – wiecie co z nimi robić.
Wspólnota
Podział z poprzedniego podpunktu w dużej mierze wiąże się z podziałem na tych, którzy orientują się w polityce indywidualistycznie oraz wspólnotowo. Wiąże się to nie tylko z patriotyzmem i stosunkiem do państwa czy Narodu. Wspólnota to także ludzie, z którymi pracujemy, uczymy się, żyjemy w najbliższym sąsiedztwie. Podział tu wyznaczony jest przez uznanie człowieka jako personalnej jednostki albo za całkowicie autonomiczny element, nie posiadający żadnych obowiązków wobec swych grup społecznych, albo też za integralną i nieodłączną część określonej liczby różnych wspólnot i grup społecznych. Pierwsze myślenie to oczywiście w prostej linii skutek liberalizmu, bez względu czy wyznawanego świadomie, czy przyjętego podświadomie. Nakazuje on traktować człowieka wyłącznie z kontekście jego interesów i relacji ekonomicznych z innymi jednostkami. Najważniejsza jest tu „wolność” danej osoby, a wszystko co ją ogranicza – w tym chociażby obowiązki wynikające z faktu przynależności do jakiejkolwiek grupy – uznane jest za czynnik wysoce negatywny, który z czasem trzeba wykluczyć. Oczywiście pojawia się tu kwestia egoizmu i potęgowania czynnika materialnego w życiu takiej „wyzwolonej jednostki”. Gdy usuniemy całość wspólnotowości, a także duchowość (co zwykle także jest postulatem liberalizmu) wówczas w życiu jednostki faktycznie pozostaje tylko walczyć o zwiększanie swojego statutu materialnego, a całość relacji z otoczeniem staje się wypadkową określonych interesów i egoistycznych celów.
Podejście takie jest dość powszechne, tak na lewicy jak i prawicy. Wyjątkiem nie jest tu ani lewica spod znaku Roberta Biedronia, ani Konfederacja. Druga stroną barykady jest holistyczne, wielopłaszczyznowe spojrzenie na życie człowieka i uznanie prostego faktu, że każdy z nas funkcjonuje w szeregu grup i wspólnot, włącznie z tą najważniejszą: z Narodem. Warunkuje to nie tylko posiadanie określonych praw i obowiązków z tego wynikających, ale także sposób myślenia i gradacji wartości. Uznanie dla kapitalistycznego wyzysku czy nieuczciwego traktowania swoich rodaków nie mogą zaistnieć, jeśli faktycznie wspólnotowość ma odzwierciedlenie w życiu człowieka.
Dzisiejszy świat wprost przeżarty jest indywidualistycznym ujęciem „wolności”. Każdy chce być wolny, swobodny, niezagrożony przez „opresję” i „nietolerancję”. Oczywiście ma to przełożenie w polityce, gdzie z jednej strony politycy środowisk wolnorynkowych walczą o prawo do poniżania i wyzyskiwania pracowników, a przedstawiciele środowisk liberalnych dążą do demontażu rodziny i najbardziej podstawowych funkcji państwa.
Duch i materia
Kolejnym podziałem, który warunkuje nasze życie polityczne to podział związany z religijnością i duchowością. Stanowi to oczywiście pokłosie zmian, które zaszły po Wielkiej Rewolucji Francuskiej: zrzucenie prymatu religii i powolny marsz oświeceniowego racjonalizmu i laicyzacji państwa. W dzisiejszych realiach oznacza to wyraźny podział na tych, którzy w mniejszym lub większym stopniu nawiązują w swych poglądach do wyższej prawdy: religii czy duchowości, oraz na zwolenników praktycznego materializmu, praw człowieka, polityki racjonalnej i oddzielającej życie religijne od spraw państwowych.
Oczywiście, w polskich warunkach nawiązywanie do religii katolickiej zazwyczaj ma wymiar czysto praktyczny i konformistyczny. Związany jest z określoną kreacją swego wizerunku i próbą pozyskania głosów danego elektoratu. Nie zmienia to faktu, ze pomimo coraz szybszego postępu ateizmu i „naukowości”, cały czas widoczny jest podział na tych, którzy w sferze duchowej dostrzegają najważniejsze źródła praw i zasad rządzących naszym światem, oraz na tych, którzy doszukują się tego czy to w nauce, czy – nawet częściej – w fanatycznym negowani wszelkiej tradycji i religijności.
Proces ten na Zachodzie trwał już od okresu powojennego (we Francji nawet sporo wcześniej), a obecna pustka mentalna, etyczna i duchowa europejskich społeczeństw to w prostej linii skutek odrzucenia duchowych podstaw Europy. Nie znaczy to, że należy negować naukę i postęp technologiczny, jednak niezaprzeczalną prawdą jest to, że każda cywilizacja opiera się na religii. Europa ze swym dorobkiem nie stanowi tu żadnego wyjątku.
Nie chcemy tez popadać w przesadę i zamieniać polityki w bractwo różańcowe, jednak jak mówi stara maksyma: „lepiej wierzyć niż nie wierzyć”. Wszelka moralność i etyka suma summarum opiera się na jakimś systemie religijnym. Nie jest tez przypadkiem, że nasi najgorsi wrogowie jednoznacznie wiążą się z państwem laickim i racjonalnym. Co ciekawe racjonalność lewicy i liberałów dziwnym trafem wiążą się z uznaniem praw osób lgbt do adopcji dzieci czy legalizacją aborcji oraz eutanazji.
Tradycja
Ten podpunkt, podobnie jak każdy poprzedni, mógłby być oddzielnym tekstem. Ostatni interesujący nas podział to tradycja oraz postmodernizm. Same te terminy są bardzo rozległe i mają wiele znaczeń, dla nas jednak ma znaczenie przede wszystkim praktyczne, polityczne do nich podejście, jakie możemy wyróżnić wśród poszczególnych opcji politycznych. W praktyce widzimy tu z jednej strony uznanie tradycyjnych wartości za oczywisty budulec naszej tożsamości, cywilizacji i jestestwa, a z drugiej typowo lewicową dekonstrukcję i relatywizm. Pierwsze spojrzenie to często po prostu uznanie określonych elementów, takich jak rodzina czy małżeństwo lub role płciowe, za coś po prostu oczywistego i naturalnego. Podejście postmodernistyczne odrzuca zaś wszelkie tradycyjne budulce naszego świata, uznając je nie tylko za „konstrukty”, ale także wedle „nauk” Szkoły Frankfurckiej za narzędzia „opresji” i „przemocy”. Aby więc ostatecznie wyzwolić człowieka z dyktatu płci, narodu, rasy, etniczności etc. odrzucić trzeba wszystko to, co nas „niewoli”.
Tak ujęty postmodernizm widzimy każdego dnia. Już nie tylko Zachód, ale i Polska coraz bardziej toczona jest przez ten złośliwy nowotwór, który wszystko co nie tylko piękne, ale i zwyczajnie naturalne, każe uznać za narzędzie „niesprawiedliwości”. Rodzina, szkoła, praca – każda płaszczyzna naszego życia jest obecnie zainfekowana wirusem postmoderny, która w polityce nie tylko ma już swoich silnych zwolenników, ale także stoi wobec całkowitej bezradności i nieskuteczności prawicy. Także i w tym aspekcie idziemy drogą zachodniej Europy.
Rozkład naszego świata i jego dekonstruowanie sprowadzić ma człowieka, wyzbytego z wszelkiej tożsamości, do miana konsumenta. Jak widać ostateczny cel lewicy neomarksistowskiej jest tu całkowicie zbieżny z poglądami i celami liberałów i kapitalistów, dla których celem ostatecznym jest także stworzenie światowego, globalistycznego społeczeństwa niczym się od siebie nie różniących klientów.
Zakończenie
W dobie zaczadzenia wyborców i funkcjonowania w polityce podziałów „prawica-lewica”, wyjątkowo głupiego „kapitalizm-socjalizm” oraz jeszcze głupszego „wolność i demokracja – autorytaryzm i niszczenie sądownictwa” warto rozpocząć dyskusje jakie faktycznie linie podziału przebiegają w ramach środowisk politycznych i publicznych. Dopiero uznanie tego faktycznego stanu pozwala głębiej i bardziej analitycznie ocenić zachodzące procesy, konkretnych polityków i środowiska.
Mam pełną świadomość, że temat powyższy jedynie zarysowałem i w gruncie rzeczy wymaga on szerzej i większej objętościowo analizy. Rozumiem też, że zaproponowane przeze mnie podziały po części się pokrywają i są ze sobą organicznie powiązane, tworząc określone struktury. Otwarty przeto jestem na wszelką merytoryczną dyskusję i rozwinięcie tegoż tematu, który pozwoli – jak żywię nadzieję – choć trochę do przodu pchnąć nacjonalistyczną refleksję polityczną.
Same linie podziału jak można łatwo stwierdzić nie pokrywają się z tymi podziałami, jakie zazwyczaj przyjmuje się w polityce. Być może przyjęcie zupełnie innej perspektywy i inne wartościowanie oraz ocenianie polityków i ich partii będzie czynnikiem zwiększającym zrozumienie polityki i jej wpływu na nasze życie, jak również umożliwi bardziej perspektywiczne przewidywanie rozwoju obecnej sytuacji w Polsce jak i Europie.
Grzegorz Ćwik
Oleś Wawrzkowicz- "Groźny”,"Dąbek”,”Dąb”
21 lipca 1949r na ul. Wojska Polskiego 49/19 w Szczecinie aresztowano jednego z ostatnich na tym terenie partyzantów zbrojnego podziemia.
Kim był ten niezwykły człowiek?
Bronisław Ziętal urodził się 23 stycznia 1924r w Krasocinie koło Włoszczowej (woj. kieleckie). W 1942r, jako 18-letni chłopak zostaje wywieziony na roboty do Rzeszy, dokładnie do Kolonii, skąd po 2 miesiącach uciekł. Ponownie wywieziony, tym razem do Monachium, ponownie ucieka i wraca do domu. Wstępuje do ZWZ, a następnie do 27 p.p Armii Krajowej. Był pod rozkazami kpt. Mieczysława Tarchalskiego ps. ”Marcin”, następnie od października 1943 r. przystępuje do 202 p.p NSZ, walczy w oddziałach kpt. Władysława Kołacińskiego „Żbika” pod pseudonimem „Groźny”, bierze udział w Bitwie pod Olesznem gdzie zostaje ranny i odznaczony pierwszy raz Krzyżem Walecznych, drugi raz zostaje ranny pod Kajetanowem. Zostaje kurierem - łącznikiem między Brygadą Świętokrzyską a gen. „Borem” –Komorowskim w czasie Powstania Warszawskiego, wówczas prawdopodobnie zostaje odznaczony krzyżem Virtuti Militari. Jest w Akcji Specjalnej NSZ, likwiduje dezerterów, zdrajców i jest w grupie pościgowej za bandytą z AL Stanisławem Olczykiem ps.”Garbaty” i jego ludźmi. 24 grudnia 1944r zostaje awansowany do stopnia sierżanta. Używa również pseudonimu „Dąbek” i „Dąb”. Jest kilkukrotnie wymieniany w rozkazach dziennych, otrzymuje kolejny Krzyż Walecznych (drugi) a niebawem i trzeci. Awansowany zostaje wkrótce na stopień podporucznika. Wspólnie z Brygadą Świętokrzyską wyrusza na zachód. W marcu 1945r, jako dowódca grupy uczestniczył w kursie dla rekrutów. Podczas postoju Brygady zostaje odkomenderowany na kurs specjalny ochotników na loty i skoki do okupowanej przez sowietów Polski. Po ukończeniu kursu dalej pozostaje w Brygadzie, walczy pod Holisovem i przedostaje się do strefy amerykańskiej. Przebywa w Czechach, by w sierpniu 1946r. po rozbrojeniu Brygady, służyć jakoż ołnierz Kompanii Wartowniczych w Bawarii, w randze dowódcy plutonu w 4100 kompanii. Z rozkazu płk.”Bohuna” drogą morską wraca do kraju. Pozostaje tajemnica czy powrócił, jako kurier czy jako wywiadowca, brak jednoznacznych dokumentów. W maju 1946r, jako były jeniec z AK przypływa z Rostocku do Szczecina. Krótko związał się z oddziałem Stanisława Kapelusza, a w lipcu 1946r ponownie przybył do Norymbergii i znów pełnił funkcję dowódcy plutonu w Kompanii Wartowniczej. Powrócił do Polski w grudniu 1946r, jako Bronisław Dąbek, używa również innych nazwisk m.in. Zawadzki, Jarosiński. Ujawnił się 27.02 1947r PUBP we Włoszczowej. Teraz zaczyna się niewiarygodna część życiorys Dąbka, oficera NSZ i prawdopodobnie kuriera 120 sekcji bezpieczeństwa przy II Korpusie na Zachodzie. Jako kurier Delegatury Rządu na Kraj ściśle współpracował z płk. Janem Sowińskim, oficerem wywiadu władz emigracyjnych. Wielką zaletą „Dąbka” było przenikanie w struktury wroga, czyli czerwonego okupanta. Manifestował swoja wielka miłość do tzw. władzy ludowej jak i miłość do ZSRR, wstąpił do MO. Pracował m.in. w KG Milicji w Warszawie, był komendantem MO we Wrocławiu i był szefem finansów Komendy Miejskiej MO w Świnoujściu! Mało tego, po kraju poruszał się w mundurze majora UB, jako major Bronek, siał postrach wśród ciemnej masy funkcjonariuszy MO i UB! Pracując w strukturach Urzędu Bezpieczeństwa stosował cały czas te same metody. Rozpracowywał je i po tym jak zdobywał zaufanie i strach, rekwirował jej zasoby finansowe i znikał bez śladu, a finanse przeznaczał na cele podziemia niepodległościowego. Wielokrotnie spotykał się z innymi konspiratorami, przemieszczał się po okupowanym kraju –Szczecin –Włoszczowa –Wrocław itd. 13 lutego 1948r utworzono w Służbie Bezpieczeństwa specjalna grupę do rozpracowywania osób, które służyły w Brygadzie Świętokrzyskiej NSZ. Akcji nadano krypt. ”Zdrajca”. Kilkukrotnie został złapany przez UBP, za każdym razem uciekał, był wysportowanym asem wywiadu, miał 191 cm wzrostu,. Cały czas stąpał po cienkiej linii, aż do 21 lipca 1949r, czyli prawie 4 lata wodził za nos aparat represji. Był przystojny, budził respekt niczym przedwojenny dyplomata. W styczniu 1949r zorganizował grupę zbrojną – Polskie Katolickie Siły Zbrojne. Organizacja działała na terenie woj. kieleckiego. W maju 1946 przebywał w Szczecinie, gdzie organizował kanał przerzutowy na Zachód. Złapany w Szczecinie kolejny raz ucieka, ponownie aresztowany, spróbował kolejnej ucieczki z aresztu śledczego przy ul. Małopolskiej. Tym razem ucieczka nie powiodła się, skatowany taboretami i grubymi pałkami został wrzucony do celi. Współwięźniowie sądzili, że Dąbek już nie żyje, ciało przypominało zmasakrowany wielki zakrwawiony kawał mięsa. Dzięki jego pracy i jego grupy z kraju wydostało się wielu konspiratorów, byłych żołnierzy AK, NSZ czy WiN. Komendy Wojewódzkie MO długo nie mogły uwierzyć w zniknięcie swojego zaufanego, funkcjonariusza. W przerwach pomiędzy wcieleniami milicjanta, dokonywał wielu aktów dywersji i sabotażu. Ziętal vel Dąbek do momentu wydania wyroku był przekonany, że zostanie wymieniony na jakiegoś sowieckiego agenta złapanego na zachodzie. Ale jak można przypuszczać władza ludowa nie darowała mu wielu wykrytych przez niego malwersacji, prywatnych tajemnic dygnitarzy, dlatego taki surowy wyrok, łącznie 81 lat więzienia i 2 wyroki śmierci. Czytamy m.in. w akcie oskarżenia „doniosłe przeobrażenia, jakie się obecnie dokonują w naszym kraju, budowa zrębów socjalizmu, wywołują wściekłość i wzmagają opór międzynarodowego kapitalizmu…. Niejednokrotnie stwierdzonym zostało, że walką reakcji polegająca na organizowaniu band terrorystyczno-rabunkowych….kierują zagraniczne środki andersowskie za pośrednictwem tkwiących jeszcze w podziemiu elementów NSZ-towskich i AK-owskich…..świadczy najdobitniej działalność bandy organizowanej i kierowanej przez Ziętala”.
Gdy jego siostra Janina odwiedziła areszt śledczy w 1951r przy ul. Kaszubskiej w Szczecinie gdzie więziony był jej brat, jego naczelnik zbrodniarz komunistyczny Z. Domański oświadczył, że Ziętal nagle ciężko zachorował i zmarł. W tym czasie już nie żył, zamordowany został 30 stycznia 1951r. Plutonem egzekucyjnym dowodził ppor. Józef Kula. Pod wyrokiem śmierci podpisał się sędzia kpt. Stanisław Longchszpa i prok. Wojskowy Bolesław Hesch.
Prezes Najwyższego Sądu Wojskowego w piśmie kierowanym do więźnia Bronisława Ziętali z 23 stycznia 1951r. napisał -„Zawiadamiam, że obywatel Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej decyzją z dnia 22.01.1951r nie skorzystał z prawa łaski w stosunku do Ziętali Bronisława….polecam zarządzić bezzwłoczne wykonanie kary śmierci.”
Bronisław Ziętal –pisany również Ziental, co jest błędem, o poprawną pisownię nazwiska prosi rodzina, miał żonę i córkę Urszulę. Został w 1984r ekshumowany w Szczecinie i przeniesiony do swojej rodzinnej miejscowości. Żyje tylko jeden jego kolega z lasu jeszcze, ale nie miał z nim wielu kontaktów i mówi, ja strzelec a „Groźny” podporucznik wiadomo oficer…
Córka jak i jego wnuczka walczą od lat o pełną jego rehabilitację.
Janina (siostra): „Powtarzałam mu wielokrotnie, nie noś tego UB-eckiego munduru, ale on stwierdził, że właśnie w tym mundurze majora UB jest najbardziej bezpiecznym”.
Jako pierwszy postacią Groźnego zajął się przed laty red. Marek Rudnicki z „Głosu Szczecińskiego”.
Oleś Wawrzkowicz
Oleś Wawrzkowicz - Nacjonalizmy iberyjskie. Portugalskie Estado Novo i frankistowska Hiszpania w latach 1933- 1939
Okres międzywojenny XX wieku upłynął pod znakiem kryzysu demokracji i tryumfu totalitaryzmów. Powersalska Europa stała się jednym wielkim zarzewiem buntów społecznych przeciwko ładowi zaproponowanemu na konferencji w 1919 roku. Przed Europejczykami pojawiło się widmo chaosu napędzane niekorzystną sytuacją powojennej gospodarki (szczególnie w przypadku Niemiec), stratami terytorialnymi, konfliktami narodowościowymi związanymi z powstaniem nowych państw oraz drożyzną, inflacją
i bezrobociem. Spolaryzowane politycznie społeczeństwo z jednej strony obawiało się wzrostu tendencji socjalistycznych, które miały prowadzić do rewolucyjnych zamieszek,
a z drugiej strony niepokój wzbudzał rozwój wpływów ugrupowań nacjonalistycznych
i faszystowskich, których doktryna prowadziła do ustroju dyktatorskiego i totalitarnego. Jednakże tym co szczególnie miało wpłynąć na ówczesną europejską scenę polityczną było rosnące zagrożenie ze strony komunizmu, które po 1920 roku zredefiniowało dotychczasowe podziały szufladkując i dzieląc ugrupowania polityczne na (funkcjonujące do dziś) dwa obozy ideologiczne- faszystowski (nacjonalistyczny) oraz komunistyczny (lewicowy).
Lata 30 XX wieku obfitowały w rozwiązania autorytarne i totalitarne, przewroty ugrupowań nacjonalistycznych jak i komunizujących. Życie polityczne nakręcało terror wymierzony w przeciwników ideologicznych, a na ulicach dominowała dialektyka pistoletu
i pięści. Na tle tych wydarzeń pojawił się najpierw portugalski nacjonalizm prof. Antonio Salazara, a trzy lata później na scenę wydarzeń wkroczyli nacjonalistyczni powstańcy generała Francisco Franco.
Początek XX wieku w Portugalii rozpoczął się od obalenia monarchii i wprowadzenia ustroju republikańskiego. Rewolucja 1910 roku została poprzedzona przez liczne strajki
i zamieszki inspirowane przez Portugalską Partię Republikańską i środowiska masońskie. Rebelia wisiała w powietrzu, stąd nie przykładano wielkiej wagi do przygotowań
w związku ze zbliżającymi się wyborami, a sama kampania wyborcza posłużyła za okazję do awantur i podsycania atmosfery rewolucyjnej. W słuszności głoszonych przez siebie postulatów utwierdziły Republikanów wybory, w których zdobyli 14 mandatów, w tym 11
z Lizbony. Przewrót stał się faktem. W wyniku działań zbrojnych król wraz z rodziną uciekł
z kraju, a tryumfujący rewolucjoniści proklamowali Republikę Portugalską. W toku działalności rząd republikański zaczął opracowywać nową konstytucję, rozdzielając państwo od Kościoła oraz wprowadzając prawo rodzinne i rozwodowe. Uchwalone prawa miały charakter laicki, otwarcie atakując Kościół Katolicki i poddając go różnego rodzaju represjom. Uchwały szybko stały się pretekstem do fizycznych napadów na kapłanów
i świątynie. Mimo wprowadzonego prawa o wolności wyznania, w pierwszych miesiącach republikańskich rządów anarchiści (przy milczącym przyzwoleniu władz) spalili około kilkunastu świątyń, mordując także kapłanów. Ponadto wydalono z Portugalii wszystkie zakony, zamknięto domy modlitwy, szkoły i ośrodki dobroczynne, a księżom zabroniono noszenia szat duchownych poza kościołami. Zakazy obejmowały także naukę religii
w szkołach. Analogiczny scenariusz jak w Portugalii miał miejsce kilka lat później
w Meksyku, gdzie podobne zdarzenia towarzyszyły rewolucyjnym rządom Plutarco Eliasa Callesa, aby rozprzestrzenić się w latach 30 za wschodnią granicą Portugalii- w Hiszpanii.
Rząd republikański przejawiał sympatie socjalistyczne, w skład partii rządzącej ochoczo i masowo weszła masoneria portugalska, a działania były popierane przez liczne szeregi anarchistów. Portugalia przez okres republiki pogrążyła się w chaosie, a krajem wstrząsały coraz to nowsze strajki i zamieszki, często inspirowane przez zawiedzionych
polityką rządu anarchistów. Według samego Salazara tym co cechowało rządy republikańskie była: niestałość i słabość najwyższej władzy w państwie; niestałość i niemoc rządów na skutek ich uległości wobec konstytucyjnej wszechwładzy Izb, zbyt słaby na to, by same rządzić, ale dość silnych na to, by nie dopuszczać innych do rządów. [1] Co ciekawe sam Salazar w sferze ustrojowej był republikaninem, choć szanował monarchię jako ustrój wynikający z tradycji i będący typowym tworem europejskiej cywilizacji łacińskiej i chrześcijańskiej.[2]
W sferze politycznej, w doktrynie salazaryzmu widoczne są wpływy myśli maurrasowskiej [3]
i nauczania Papieża Leona XIII, w szczególności Encykliki Rerum Novarum.
Destabilizacja i słabość rządów partii republikańskiej doprowadziły do zamachu wojskowego w wyniku którego rządy objęli wojskowi- Jose Mendes Cabecadas i Manuel de Oliveira Gomes da Costa. Wydarzenia te zostały określone jako Ditadura Nacional, czyli dyktatura narodowa. Prof. Salazar taki stan rzeczy uważał za konieczny, mimo iż nie do końca podzielał kierunek i sposób działania wojskowych, jednakże uważając są one podyktowane koniecznością interwencji jakiegokolwiek rządu w kierunku rozwiązania politycznego, choćby nawet prowizorycznego.[4] W 1927 roku Carmona mianował Salazara ministrem finansów, któremu około roku zajęło zrównoważenie budżetu, opanowanie inflacji i ograniczenie bezrobocia. Sukcesy gospodarcze przyczyniły się do wzrostu popularności Salazara, na fali której w roku 1932 został powołany na stanowisko premiera, doprowadzając do ewolucji dyktatury wojskowej w dyktaturę cywilną.
Dzień 17 marca 1933 roku dał Portugalii nową konstytucję, która przekształciła Portugalię w oparte na koncepcji ustroju korporacyjnego tzw. Nowe Państwo (Estado Novo). Najnudniejszy dyktator Europy [5] uważał iż dyktatura powinna być rządami opinii publicznej w sensie właściwego jej kształtowania, właściwego naświetlania i właściwego kierowania oraz nie zatajania przed nią niczego, co jest ważne dla życia zbiorowego i dla rozwiązania zagadnień narodowych. [6] Salazaryzm miał się kierować polityką prawdy, która narzucać miała rządzącym obowiązki wobec narodu.[7] Rządy profesora stały się typowym autorytaryzmem mającym swoje źródła w ówczesnej tradycjonalistycznej i konserwatywnej nauce Kościoła, szczególnie we wspomnianej wyżej Encyklice Rerum Novarum. [8]
Prof. Antonio Salazar w kwestiach ideologicznych był nacjonalistą[9], lecz ustrojowa dyktatura przez niego stworzona różni się wyraźnie od innych europejskich ustrojów tego typu. Oczywiście, można znaleźć w niej podobieństwa, lecz są to w większości podobieństwa powierzchowne. Jacques Bainville podsumowując okres rządów Salazara stwierdził iż była to dyktatura profesorów. Sam profesor stanowczo potępiał faszyzm oraz niemiecki narodowy socjalizm jako typowy przykład totalistycznego państwa pogańskiego i rasistowskiego. Dyktator potępiał także partyjny parlamentaryzm, liberalizm oraz demokrację. [10] Zresztą sam faszyzm w Portugalii był zjawiskiem marginalnym. Doktryna faszystowska z zasady rewolucyjna i laicka nie była w stanie zdobyć znacznych wpływów w portugalskim społeczeństwie, które było tradycyjnie katolickie (podobnie jak nie była w stanie wejść
w sojusz z ustrojem dyktatorskim Salazara). Nacjonalizm, którego wyrazicielem był Salazar opierał się na maurrasowskiej szkole Action Francaise (szczególnie modnej
w środowisku portugalskich studentów), która naprzeciw rewolucyjnym hasłom faszystowskim stawiała hasła restauracji monarchii, korporacjonizmu oraz odbudowy znaczenia Kościoła Katolickiego w życiu narodu. Sensu largo salazaryzm można określić jako nacjonalizm chrześcijański. Hasłem przewodnim tego nacjonalizmu było wszystko dla Narodu, nic przeciw Narodowi, jednak Naród był uważany jako rzeczywistość żywa, a więc poprzez służbę Narodowi (bliźniemu) wypełniamy przykazanie boskie mówiące o miłowaniu bliźniego swego. Praca dla Narodu stała się drogą ku zbawieniu.
Salazar był orędownikiem tradycyjnego i konserwatywnego modelu społecznego, mającego swoje oparcie w katolickiej nauce społecznej. Całkowicie odrzucał liberalną demokrację parlamentarną jako ustrój sprzyjający chaosowi społecznemu oraz demoralizujący państwo i naród. W 1968 roku Antonio Salazar ustąpił ze stanowiska ze względu na zły stan zdrowia. System wprowadzony przez Salazara został zlikwidowany
w trakcie rewolucji goździków, która dała początek demokratycznej formie rządów. Ciężko jest wydać jednoznaczną ocenę dotyczącą rządów prof. Antonio Salazara, lecz o jego popularności w portugalskim społeczeństwie świadczy plebiscyt z 2007 roku ogłoszony przez stację telewizyjną RTP1 na najwybitniejszego Portugalczyka w historii. W głosowaniu wzięło udział około 170 tys. widzów. Pierwsze miejsce z wynikiem 42 procent zdobył Antonio de Oliveira Salazar.
Bardziej burzliwy przebieg wydarzeń rozegrał się za wschodnią granicą Portugalii-
w Hiszpanii. Krajem tym od XIX w. wstrząsały trzy wojny karlistowskie, toczące się pomiędzy obozem królewskiego brata infanta Don Carlosa a zwolennikami królowej Marii Krystyny Burbon, opiekunki dziedziczki tronu Izabeli. Wojny karlistowskie oraz realia Hiszpanii XIX i początku XX wieku pokazały iż mimo upływu lat kraj ten nadal jest zapóźniony gospodarczo i cywilizacyjnie, przedstawiając typowo feudalny ustrój, który promując arystokrację i wyższe duchowieństwo stawiał się w opozycji do ubogiego stanu trzeciego, czyli chłopów. Wydarzenia i przemiany z przełomu XIX i XX wieku stały się preludium do zdarzeń z lat 30. Właśnie na przełomie wieków poczęły się krystalizować poglądy dwóch obozów- monarchistycznego (ewoluującego później w stronę prawicowo- nacjonalistyczną) i republikańskiego (którego komponent stanowiły prądy ideowe poczynając od socjalizmu, poprzez anarchizm, a na marksizmie kończąc). Dyskurs wokół ustroju politycznego Hiszpanii w i tak podzielonym regionalnie kraju, miał swój tragiczny finał w ostatnim tygodniu lipca 1909 roku kiedy to wrogo nastawieni do rządu monarchii Katalończycy, wraz z anarchistami, socjalistami i republikanami doprowadzili do wybuchu zbrojnego powstania, które potocznie zostało nazwane „tragicznym tygodniem”.
W czasie I wojny światowej Hiszpania pozostała neutralna i nie wzięła w niej udziału, co przyczyniło się do względnej stabilizacji gospodarczej i ekonomicznej. Tak jak
w przypadku omówionej wyżej Portugalii także i w Hiszpanii pojawiły się rewolucyjno- komunistyczne hasła. Wobec wzrastającego zainteresowania ideologią komunistyczną, która zdobywała szczególne wpływy w środowiskach robotniczych (analfabetyzm wśród Hiszpanów tamtego okresu był dość znaczny, co czyniło z mas robotniczych i ubogiej warstwy społecznej element podatny na lewicową agitację), generał Miguel Primo de Rivera w 1923 roku doprowadził do zamachu wojskowego przejmując władzę w kraju. Co ciekawe w początkowej fazie junta de Rivery okazała się umiarkowanie liberalna, co spotkało się
z poparciem partii lewicowych oraz partii socjalistycznej (PSOE). Stanley Payne określił rządy Primo de Rivery jako najłagodniejsze i najbardziej liberalne ze wszystkich dyktatur dwudziestowiecznej Europy, bowiem nie splamione ani jedną polityczną egzekucją[11], choć sam generał określany jest jako człowiek lekkoduszny i mało kompetentny w rozwiązywaniu spraw wewnętrznych kraju, czego zresztą sam nie ukrywał pod koniec swoich rządów, wydając się być znudzonym dotychczasową funkcją. W kwietniu 1931 roku odbyły się wybory samorządowe, które wygrali socjaliści i liberalni republikanie. Datę tą można określić jako cezurę czasową, od której zaczęło się pogłębianie różnić dzielących Hiszpanów, które miało się skończyć niespotykaną w XX wieku skalą terroru i brutalnością, która rozegrała się w granicach państwa przeradzając się w wojnę domową.
Rządy republikanów poszły w tą samą stronę co analogiczny rząd początku XX wieku w Portugalii. Zaostrzono kary i represje wobec Kościoła Katolickiego, przy milczącym przyzwoleniu władz bojówki anarchistyczne podpalały i demolowały Kościoły. Skala brutalności wymierzona w Kościół Katolicki zaczęła eskalować przybierając niespotykane dotąd nasilenie. Iskrą rzuconą na beczkę prochu okazało się zabójstwo jednego z chadeckich liderów - José Calvo Sotelo. Od tego momentu każda ze stron wiedziała, że walka jest nieunikniona. Na spotkaniu w Casa del Pueblo, liderzy Frontu Ludowego ustalili wspólne stanowisko, które brzmiało: będzie to bój na śmierć i życie. [12]
Jedną ze stron walczących w wojnie domowej był obóz nacjonalistyczny, nazwany potocznie od nazwiska jego przywódcy generała Francisco Franco- frankistowskim. Trudno jest jednoznacznie określić konkretną doktrynę obozu Franco, ponieważ w skład powstańców wchodziły takie ugrupowania jak tradycjonaliści karlistowscy, nacjonaliści, monarchiści, działacze CEDA, faszyści, Akcja Katolicka oraz narodowo-syndykalistyczna Falanga. Hasło nad całą Hiszpanią niebo jest bezchmurne, które stało się początkiem powstania trwającego przez 3 lata, miało swój finał 1 kwietnia 1939 roku, kiedy to wojska Franco odniosły definitywne zwycięstwo, w tej dziwnej wojnie domowej, która stała się poligonem doświadczalnym dla jednostek wojskowych wielu europejskich krajów.
W przypadku frankizmu możemy mówić o doktrynie, lecz nie o ideologii, jako pojęciu całościowym, ponieważ takowa nie istniała. Franco jako fundament jednoczący wszystkie frakcje wybrał nacjonalizm falangistowski, będący nośnym, dynamicznym i radykalnym tworem ideowym zdobywającym posłuch szczególnie wśród młodych. Przejęto także oficjalną symbolikę Falangi, czyli Jarzmo i Strzały oraz hymn Cara al Sol (Twarzą ku słońcu). Można wymienić cztery komponenty tworzące doktrynę frankizmu: karlizm, autorytaryzm madrycki (Jaime Balmes, Juan Donoso Cortes), miejski nacjonalizm
pokolenia ’98 oraz falangiści. [13] Pogodzenie tak różnych od siebie ideologii było zadaniem trudnym. Bez fundamentu spajającego cały obóz frankistowski nie mogło być mowy, stąd wybór Falangi (dotąd marginalnej organizacji, o charakterze raczej kadrowym) na spoiwo dla poszczególnych frakcji mających w przyszłości stworzyć monopartię FET y de las JONS, czyli Falange Espanola Tradicionalista y de las Juntas de Ofensiva Nacional Sindicalista. [14]
Generał Franco przede wszystkim był politycznym pragmatykiem i realistą. Doktryna przez niego stworzona balansowała między falangistowskim nacjonalizmem,
z zewnętrznymi wpływami faszystowskimi, a monarchią w wydaniu karlistowskim. Sam Franco był nacjonalistą, lecz na pierwszym miejscu określał się jako tradycjonalista, stąd nie dziwi powojenna ewolucja ustawodawcza mająca na celu finalne wprowadzenie w Hiszpanii monarchii katolickiej. Nacjonalizm Caudillo był oparty na solidnym fundamencie katolickim, który determinował działalność dyktatora. Pierwiastek katolicki był silnie akcentowany
i chętnie wykorzystywany przez Franco, co było swoistym novum, ponieważ tak jak zamordowany w 1936 roku przywódca Falangi Jose Antonio Primo de Rivera był gorliwym katolikiem, tak podczas tworzenia własnego programu oraz pieśni bojowej (Cara al Sol), falangiści ani słowem nie wspomnieli o religii katolickiej. Śmiało można postawić tezę, iż liczne odwołania do katolicyzmu miały spajać tradycyjne społeczeństwo Hiszpańskie, którego wierzenia religijne przez okres poprzedzający wojnę domową oraz lata 1936-1939 były brutalnie targane przez grupy lewicowe i anarchistyczne. W ciągu roku liczba członków Falangi urosła do jednego miliona. Jednak dla Franco chcącego zachować swoją niepodważalną przez nikogo pozycję oraz zneutralizować ewentualne tarcia wynikające
z przewagi jednego z komponentów FET JONS zminimalizował falangistowskie wpływy
w 50-osobowej Radzie Narodowej do 20 falangistów. Mimo początków dyktatury, Franco zapowiedział, że po ustabilizowaniu się sytuacji w kraju, zamierza poszerzyć rząd
o ekspertów cywilnych. Także dobór zorientowanych monarchistycznie doradców był przesłanką o przyszłych planach Caudillo.
Nacjonalizm generała Franco, cechowało podporządkowanie życia społecznego państwu i w polityce zagranicznej idei wielkiej i narodowej Hiszpanii, opartej na centralizmie będącym jednocześnie legitymizacją władzy dyktatorskiej. Dzięki autorytaryzmowi, Franco płynnie dostosowywał kierunek polityczny swych rządów do aktualnej sytuacji, zwłaszcza międzynarodowej. W sferze gospodarki oparł swoje rządy na modnej wśród państw o ustroju autorytarnym koncepcji korporacjonizmu. Dyktatura Franco przede wszystkim zwalczała wszelkie ruchy komunistyczne i socjalistyczne, nie cofając się przed najostrzejszymi środkami mającymi służyć rozprawie z nimi. Mimo ideologii nacjonalistycznej popularnej wśród Katalończyków i basków, Caudillo nie popierał ich separatystycznych ambicji, przeciwstawiając się wszelkim ruchom autonomistycznym, mogącym zdestabilizować proces jednoczenia Hiszpanii. Okres rządów generała Franco do dziś dnia budzi żywą dyskusję wśród opinii publicznej i samych Hiszpanów, o czym świadczą min. gorące dysputy które miały miejsce przy okazji ekshumacji generała z miejsca jego spoczynku w Valle de los Caidos.
Iberyjskie dyktatury nacjonalistyczne są często łączone z szeroko rozumianym ruchem faszystowskim, bądź nazistowskim, mimo, że typowym faszyzmem nie były (chociażby ze względu na silnie akcentowany pierwiastek duchowy- katolicki). Powyższe krótkie omówienie obu tych ustrojów pokazuje, iż badania nad oboma dyktaturami są konieczne aby zrozumieć nie tylko tło tamtych wydarzeń, ale i mechanizmy które posunęły prof. Salazara
i gen. Franco do przejęcia władzy i wprowadzenia kilkunastoletniej dyktatury, będącej swoistą wyspą na politycznej mapie Europy, która od momentu końca II wojny światowej obrała kierunek liberalno- demokratyczny, zapominając niejako o peryferiach zachodnich kontynentu, gdzie za sprawą dwóch dyktatorów przetrwał (podlegający ewolucji) ustrój autorytarny.
Oleś Wawrzkowicz
Bibliografia:
A. Salazar, Rewolucja pokojowa, Warszawa 2013,
M. Słęcki, B. Szklarski, Franco i Salazar. Europejscy dyktatorzy, Warszawa 2012,
N. Jarska, Idealne kobiety. Sekcja kobieca Falangi 1934- 1950, Lublin 2011,
P. Skibiński, Państwo Generała Franco. Ustrój Hiszpanii w latach 1936- 1967, Kraków 2004,
T. Zubiński, Cara al Sol. El Fundator Jose Antonio Primo de Rivera i Falanga Hiszpańska, Warszawa 2017,
T. Zubiński, Wojna domowa w Hiszpanii 1936- 1939, Poznań 2015,
T. Zubiński, Generał Franco. Biografia niepoprawna politycznie, Warszawa 2014,
W. Trojan, Koncepcje korporacjonizmu, Warszawa 2003.
[1] A. Salazar, Rewolucja pokojowa, Warszawa 2013, s. 14.
[2] Idea monarchii ma jeszcze w Portugalii wielu wyznawców. Znaczenie jej wynika z tradycji, z niedoskonałości ustroju republikańskiego oraz z faktu, że w kraju głęboko konserwatywnym stanowi ona prawie we wszystkich swych przejawach siłę prawdziwie zachowawczą: wszelkie reakcje przeciw demagogii mogły liczyć na jej pomoc lub poparcie. [w:] A. Salazar, Rewolucja pokojowa, Warszawa 2013, s. 116.
[3] W kwestiach ustrojowych nie po pogodzenia był jednak fakt republikańskich poglądów Salazara z ustrojową formą państwa prezentowaną przez Charlesa Maurrasa, który uważał idee monarchii jako wtórną, skłaniając się w stronę typowej dyktatury w totalistycznym odcieniu.
[4] A. Salazar, Rewolucja pokojowa, Warszawa 2013, s. 15.
[5] Najnudniejszy dyktator Europy- wolał Antonio de Oliviera Salazar. Wolał państwo od małżeństwa. https://wyborcza.pl/alehistoria/7,121681,23944277,najnudniejszy-dyktator-europy-antonio-de-oliveira-salazar.html, 2019.12.26.
[6] A. Salazar, Rewolucja pokojowa, Warszawa 2013, s. 45.
[7] Ibidem, s. 44.
[8] Encyklika min. uważała iż ani Kościół, ani państwo nie są w stanie samodzielnie rozwiązać trudności społecznych. Potrzebna jest tu symbioza obu instytucji które miały połączyć siły dla wspólnego dobra. Widać to szczególnie w punktach doktrynalnych Salazara w których zawarł „obowiązki rządzących wobec narodu” i „narodu wobec rządzących”. Kolejnym punktem styczności między naukami płynącymi z Encykliki a doktryną portugalskiego nacjonalizmu było twierdzenie o „bezbożnym socjalizmie” i „krwiożerczym liberalizmie”. Sam Salazar uważał, że liberalizm w dosłownym znaczeniu tego wyrazu nie istnieje i nigdy nie istniał: z filozoficznego punktu widzenia jest głupstwem, z politycznego- kłamstwem. Socjalizm natomiast był postrzegany jako jeden z głównych wrogów, okradających naród portugalski z jego bogactwa materialnego. Pogląd ten był wspólny dla większości nacjonalizmów europejskich.
[9] Nie dyskutuje się o Bogu i Prawdzie. Nie dyskutuje się o Ojczyźnie i jej historii. Nie dyskutuje się o autorytecie i jego prestiżu. Nie dyskutuje się o rodzinie i jej wartościach. Nie dyskutuje się o chwale pracy i o jej konieczności. [cyt. Antonio Salazar]
[10] Jestem antyparlamentarystą do szpiku kości, ponieważ nienawidzę pustych, werbalnych przemówień, krzykliwych i zbędnych interprelacyj, gry namiętności nie dokoła jakiejś wielkiej idei, lecz dokoła drobiazgów, błahostek stanowiących wielkie nic dla spraw narodowych. Parlament napełnia mnie taką odrazą, że żywię lęk przed nim – chociaż uznaję konieczność jego istnienia. [cyt. Antonio Salazar]
[11] T. Zubiński, Cara al. Sol. El Fundador Jose Antonio Primo de Rivera i Falanga Hiszpańska, Warszawa 2017, s. 20.
[12] T. Zubiński, Wojna domowa w Hiszpanii 1936- 1939, Poznań 2015, s. 20.
[13] M. Słęcki, B. Szklarski, Franco i Salazar. Europejscy dyktatorzy, Warszawa 2012, s. 87- 94.
[14] Co ciekawe symbolika Falangi, czyli Jarzmo i Strzały są widoczne na rewersach monet hiszpańskich do lat 70. Pojawiają się one także na monetach z popiersiem Juana Carlosa, ówcześnie pretendenta do tronu Hiszpanii,
a od 1975 roku króla Hiszpanii- Jana Karola I Burbona.
Filip Waligórski - Kryzys męskości w XXI wieku
„XXI wiek, upadek, dekadencja, umarł aryjski duch w skarlałych sercach”
Czy można lepiej scharakteryzować okres, w którym żyjemy niż zrobił to zespół Hammer of Hate w zacytowanym utworze „Słowianie”. Nasze społeczeństwa umierają pod butem politycznej poprawności, feminizacji, zniewieścienia. Zniewieścienie to istny klucz, jeśli chodzi o przyczynę problemów męskiej części społeczeństwa. Zanik aktywności fizycznej i coraz większa ilość sojowych chłopców w polskich podstawówkach i liceach to znak czasów. Mężczyzna, który przez cały okres historii opierał swoje przetrwanie i pozycje na sprawności i kondycji fizycznej obecnie staje się płcią słabą i zniewieściałą. Zmiany technologiczne, swobodny dostęp do żywności, brak konfliktów zbrojnych - wszystko to zdecydowanie nie pomaga w tak ważnym dla naszej płciowej tożsamości fizycznym rozwoju. Kultura popularna i życie rodzinne zrujnowane przez marksistów kulturowych również delikatnie mówiąc nie sprzyja propagowaniu pozytywnych wzorców. Przeciętny amerykański film z lat 80/90 przedstawiał Arnolda Schwarzeneggera, Bruca Willisa, Sylvestra Stallone czy innego Chucka Norrisa, który z cekaemem w ręku obrośnięty górą mięśni gromił w iście barbarzyńskim (w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu) stylu setki bandytów. Dziś wpycha nam się na siłę wszelkie Wonder Women, Harley Qiunn i inne tzw. „silne postacie kobiece”, które wcale nie mają podbudować ego kobiet uciskanych przez patriarchalne społeczeństwo a obalić wizerunek mężczyzny jako dysponenta monopolu na używanie przemocy. Jeśli zaś media przedstawiają już przemoc ze strony mężczyzn to zdecydowanie nie w bohaterskim pozytywnym tonie, mężczyzn w pozytywnym świetle przedstawia niespełna 20 % przekazów medialnych. 55% relacjonowanych męskich aktywności to poważne przestępstwa, takie jak morderstwa, napady, napaści z bronią. Zjawisko wypierania męskich bohaterów i zastępowania ich kobietami widzimy również w topowych grach komputerowych: kobiety osadzone w roli bohaterek produkcji o I i II wojnie światowej to nie jest już nawet feministyczna propaganda, a zwykłe zakłamywanie rzeczywistości i historii po to tylko by jakiś psychiczny głosiciel równości i politycznej poprawności nie wytknął braku kobiet w owej produkcji. Również życie rodzinne jeszcze dzięki dobrodziejstwom chwalonego przez część nacjonalistów PRL-u a potem poprzez ekspansje nachalnego postępactwa stało się totalną porażką, która zrujnowała życie wielu mężczyzn bez ich najmniejszej winy. Ojcowie alkoholicy lub ich brak doprowadzili do braku męskich wzorców na których od najmłodszych lat mógł by się wzorować dorastający mężczyzna. Samotne matki nie mogące poradzić sobie z wychowaniem synów muszą patrzeć jak ich dzieci staczają się w odmęty hedonizmu, narkomanii, czy rezygnują ze społecznych aspiracji i przykuci do komputerów marnują swoje życia w czterech ścianach swoich pokojów. Znamienny jeśli chodzi o kryzys męskości jest także fakt stałego wzrostu ilości mężczyzn mieszkających z rodzicami po zakończeniu nauki. Oczywiście winę można zwalić na brak mieszkań, który jest niewątpliwym problemem. Postarajmy się na to spojrzeć z trochę innej perspektywy. Mężczyzna nie walczy, nie stara się przełamać problemów rzuconych mu przez świat, nie stara się usamodzielnić za wszelką cenę, by łatwiej mu było założyć rodzinę (która także nie ma dla niego większego znaczenia). Wybiera bezpieczną przystań w domu rodziców, gdzie nie dosięgnie go głód i chłód. Ryzyko przez wieki kształtujące naszą cywilizację stało się nie do przełamania, strach przed porażką pogrążył nas w marazmie i bezruchu. Jest to niemałą ironią, że to właśnie mężczyźni stali się głównymi przegranymi współczesności, to oni o wiele częściej mają problemy z usamodzielnieniem, skończeniem szkół, studiów, stają się otyli, bezdomni, popełniają przestępstwa i samobójstwa.
Również jakże ważna w życiu człowieka sfera seksualności została wywrócona do góry nogami. Seks jest dziś obecny wszędzie, roznegliżowane kobiety na ulicznych bilbordach i hip hopowych teledyskach, pornografia w Internecie, jedyne miejsce w którym go nie ma to w życiu kilkunastu procent mężczyzn. Jest to niewątpliwym efektem rewolucji kulturalnej/seksualnej, która obiecywała wszystkim nielimitowany seks a ostatecznie doprowadziła do setek tysięcy uzależnień od pornografii i plagi samotności. Mężczyźni boją się nawiązywać relacje z kobietami, ukształtowani przez marksizm kulturowy i wychowani na pornografii, widzący kobietę w roli dziwki, która powinna im się oddać bez zbędnych pytań, nie zamierzają się starać i walczyć o kobietę nawet jeśli oznacza to dla nich stałą samotność, nie dostrzegają oni oczywiście w całym zjawisku swojej winy, zrzucając ją na płeć przeciwną. Kolejna grupa mężczyzn również upośledzona marksistowską propagandą jednak mająca dostęp do seksu dzięki swojej atrakcyjności fizycznej czy społecznej, traktuje kobiety jak seksualne maszyny które wymieniają kilkadziesiąt razy w roku gdy te im się znudzą, one zresztą wcale nie prezentują lepszej postawy oddając się każdemu barczystemu przystojniakowi ze stojącą grzywą. Jeszcze inna grupa mężczyzn obserwując owe poczynania dużej części przedstawicielek płci żeńskiej przechodzi na pozycje mizoginiczne i zaczyna żywić do kobiet niechęć czy nienawiść. Dodajmy do tego ekspansję patologii takich jak LBGT, czy popularnego na zachodzie zjawiska drag queen. Mamy jasny obraz naszego społeczeństwa, zbydlęconego, nie będącego gotowym na życie w poważnych związkach, niechętnego wobec posiadania dzieci, stawiającego na szczycie hierarchii swoich potrzeb nieustanne zaspokajanie potrzeb seksualnych. Wszystko to pogłębione zostaje jeszcze przez pogrążenie się przez młode kobiety w raku feminizmu. Ów feminizm z ruchu walczącego o prawa kobiet przekształcił się w ruch walczący z prawami mężczyzn. Wojna płci, w którą nas wpędzono jest widoczna gołym okiem. Przeciętna młoda kobieta jest lewicowa, postępowa, wrażliwa społecznie, troszcząca się o środowisko jednak nie mająca większych oporów przed zabiciem dziecka z przypadku. Cieszymy się z niskiego poparcia dla szerszej dostępności aborcji w Polsce? Poczekajmy aż pokolenie licealnych alternatywek zacznie być uwzględniane w tych sondażach. Mężczyźni upośledzeni przez marksizm w trochę inny sposób, trwają zazwyczaj jeszcze jednak przy tradycyjnym modelu rodziny i wspierają ruchy prawicowe. Jak więc młodzi mężczyźni i kobiety mając przeciwstawne poglądy mają tworzyć szczęśliwe i stabilne rodziny?
Kryzys męskości oczywiście nie pozostaje bez jakiegoś rodzaju reakcji ze strony zainteresowanych, szczególnie widoczne jest coraz częstsze posiadanie przez mężczyzn bród które jako jedna z niewielu rzeczy mogą odróżnić ich od ich wyzwolonych partnerek, jest to zjawisko podświadome podobnie jak dążenie przez coraz większą liczbę mężczyzn do poprawy swojego fizycznego wyglądu i okupowanie siłowni przez całą dobę. Warto także wspomnieć o dość dużym przypływie młodych mężczyzn do Obrony Terytorialnej, co niewątpliwie również jest jak najbardziej pozytywnym zjawiskiem, sprowadzającym do parteru młodych miejskich fircyków bojących się jak ognia służby wojskowej (oczywiście o wiele lepszym rozwiązaniem była by powszechna służba wojskowa, ale cieszmy się z tego co mamy).
Wszystko to jednak moim zdaniem wyłącznie półśrodki, aby dokonać prawdziwej kulturowej rewolucji czy raczej kontrrewolucji musimy przywrócić do łask pojęcie „tradycyjnych ról płciowych”. Któż dziś się nie oburza się słysząc ten termin? Nie zdziwię się jeśli wywołuje on grymas złości na twarzach części polskich nacjonalistów i nacjonalistek. Otóż to właśnie tradycyjne role płciowe i ich przywrócenie jest jedyną odpowiedzią na postępującą degeneracje naszego świata. Dopóki kobiety nie zaakceptują tego, że są stworzone do bycia matkami, i opiekunkami domowego ogniska, a mężczyźni wojownikami każdego dnia, czy to w życiu zawodowym, społecznym czy osobistym, nie możemy liczyć na żadne zmiany w tej kwestii, nic nam z rządów „prawicowych populistów”, i obecności narodowych błaznów w przestrzeni publicznej. Zmiany w ramach społeczeństwa musimy zacząć przede wszystkim od siebie wiec wyłącz już ten komputer i „posprzątaj swój pokój”.
Filip Waligórski
Norbert Wasik - Rola USA w międzynarodowych instytucjach finansowych cz. II
W I. części niniejszego opracowania („Szturm” #63/ 2019) omówiony został rys historyczny kształtowania się Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej (USA) oraz przyczyn, które spowodowały – ocierający się wprost o imperializm – wzrost znaczenia i potęgi tego kraju na arenie międzynarodowej. Natomiast druga część niniejszej pracy stanowi o kilku najważniejszych na świecie organizacjach finansowych, genezie ich powstania, zadaniach, kompetencjach i głównych, najważniejszych członkach. Końcowy rozdział tej części to próba ustalenia roli, jaką odgrywają Stany Zjednoczone Ameryki Północnej w tych organizacjach i jaki mają wpływ tym samym na kształtowanie się sytuacji finansowo-gospodarczej na świecie.
Po zakończeniu pożogi II Wojny Światowej w krajach kapitalistycznych zaczęto zauważać konieczność zawiązania współpracy na kanwie monetarnej, mającej – przynajmniej w teorii – zapobiegać zarówno ogólnoświatowym kryzysom finansowo-gospodarczym oraz wspierające rozwój innych krajów. Kooperacja ta miała w gruncie rzeczy dotyczyć wsparcia, czyt. uzależniania pieniężnego, oferowanego przez najbardziej rozwinięte kraje globu, państwom rozwijającym się. Tym samym, przy dużym współudziale i zaangażowaniu USA powstały organizacje finansowe o znaczeniu międzynarodowym, takie jak: Międzynarodowy Fundusz Finansowy, czy Bank Światowy.
Międzynarodowe organizacje finansowe – geneza powstania i rola we współczesnym świecie
Przez międzynarodowe organizacje finansowe można rozumieć, jak sama nazwa wskazuje, instytucje utworzone w oparciu o porozumienie wielu krajów, dotyczące konieczności powołania organów o charakterze ponadnarodowym, których zadania i kompetencje określają stosowne umowy, w celu realizacji wspólnej polityki monetarnej. Do najważniejszych na świecie aktualnie instytucji finansowych, które powstały po zakończeniu II Wojny Światowej, a których to utworzeniem żywo zainteresowane były USA należą przede wszystkim Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) oraz Bank Światowy.
Międzynarodowy Fundusz Walutowy powstał w ramach Organizacji Narodów Zjednoczonych z inicjatywy Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Historia powstania tej instytucji sięga konferencji United Nations Monetary and Financial Conference, jaka miała miejsce w okresie pomiędzy 1 a 22 lipca 1944 roku w Bretton Woods w USA. Swoją działalność rozpoczął w roku 1947. Aktualnie zrzesza 187 państw1. Organizacja została założona w celu współpracy gospodarczej między narodami świata. Głównymi zadaniami funduszu są2:
- koordynacja polityki finansowej,
- udzielanie pomocy krajom członkowskim na stabilizację walut,
- ułatwianie międzynarodowej współpracy walutowej,
- rozwijanie wymiany wielostronnej,
- udzielanie kredytów średnio i długoterminowych na konkretne cele,
- przeprowadzanie analizy stanu gospodarki zainteresowanego kraju,
- opracowywanie programów stabilizacyjnych.
Zadania MFW mają teoretycznie wszystkim(?) ułatwić rozwój handlu międzynarodowego, przyczynić się do wzrostu zatrudnienia i utrzymania realnych dochodów oraz rozwoju produkcji w krajach członkowskich. Jak to się niestety przejawia w praktyce wszyscy wiemy.
Udzielając pomocy, instytucja ta narzuca danemu krajowi – wnioskodawcy, zredukowanie deficytu budżetowego poprzez3:
- ograniczenie wydatków publicznych i finansowania sektora publicznego,
- kontrolę płac,
- znoszenie ograniczeń walutowych,
- otwarcie na napływ kapitału zagranicznego,
- ograniczenie rozmiarów kredytowania.
Siedzibą Międzynarodowego Funduszu Walutowego jest amerykański Waszyngton. Polska jest również jego członkiem4.
Kolejną, bardzo ważną instytucją na światowej mapie finansowej jest Bank Światowy (z j. ang. World Bank). Każde państwo należące do MFW może również zostać członkiem tego banku.
Funkcjonowanie tej instytucji nierozerwalnie związane jest z MFW. Powstał w roku 19455, jako efekt postanowień Konferencji w Bretton Woods w USA, o której mowa w niniejszym opracowaniu powyżej. Podwalinami utworzenia Banku Światowego była przede wszystkim wola łatwego wzbogacenia się pod przykrywką odbudowy krajów Europy oraz Japonii, zrujnowanych działaniami II Wojny Światowej6. Dodatkowo założyciele zakładali, jak się później okazało iluzoryczne, wsparcie krajów rozwijających się w Azji, czy Afryce oraz Ameryce Łacińskiej7.
Podobnie jak MFW, członkami Banku Światowego obecnie jest 187 krajów, a jego siedziba również mieści się w Waszyngtonie.
Do teoretycznych podstawowych zdań banku obecnie należy8:
- wspieranie inwestycji i rozwoju gospodarczego krajów członkowskich, w celu:
-
realizacji programów walki z bezrobociem,
-
poprawy poziomu ochrony zdrowia i edukacji,
-
usprawniania administracji państwowej i samorządności lokalnej.
Głównymi udziałowcami w banku są Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Japonia i Indie9.
Istotnym z punktu widzenia terminu, pod jakim kryje się ta instytucja jest to, że odnosi się on do kilku wyspecjalizowanych agencji Organizacji Narodów Zjednoczonych, które wspólnie tworzą Grupę Banku Światowego. Te agencje to10:
- właśnie Bank Światowy (Międzynarodowy Bank Odbudowy i Rozwoju),
- Międzynarodowe Stowarzyszenie Rozwoju – założone w roku 1960 w Waszyngtonie. Skupia się w głównej mierze na koordynacji „pomocy” finansowej niesionej przez kraje uprzemysłowione krajom słabo rozwiniętym gospodarczo oraz udzielaniu pożyczek zarówno ich rządom, jak i prywatnym przedsiębiorstwom,
- Międzynarodowa Korporacja Finansowa (powstała w 1956 roku, w celu wspierania sektora prywatnego i spółdzielczego krajów rozwijających się, udziela długoterminowe kredyty oraz organizuje pożyczki konsorcjonalne, udostępnia pomoc techniczną),
- Międzynarodowe Centrum Rozstrzygania Sporów Inwestycyjnych (powstało w roku 1966 oraz w celu prowadzenia negocjacji i dyskusji między inwestorami a importerami kapitału i rozstrzyganie sporów między nimi),
- Agencja Wielostronnych Gwarancji Inwestycji (utworzona w roku 1988 w Waszyngtonie, do jej najważniejszych zadań należy zwiększenie przepływu kapitału pomiędzy krajami rozwiniętymi, a krajami rozwijającymi się, a także pomiędzy rozwijającymi się, doradztwo eksperckie, udzielanie gwarancji, czy współpraca z ubezpieczycielami).
Patrząc zaś przez pryzmat Unii Europejskiej należy wśród międzynarodowych organizacji finansowych wymienić dwie podstawowe instytucje, a mianowicie:
- Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju (EBOR) – utworzony w roku 1989, swoją działalność rozpoczął w roku 1990. Siedzibę ma w Londynie. Początkowo liczył 41 członków11. Skupia przede wszystkim kraje członkowskie UE. Głównym celem, jaki przyświecał utworzeniu tego banku było finansowe wspieranie przemian gospodarczych w państwach Europy Środkowej i Wschodniej (także w państwach byłego ZSRR), przez udzielanie kredytów i gwarancji, inwestycji kapitałowych oraz współpracę techniczną12. Podkreślenia wymaga, że wraz z swoim rozwojem i znaczeniem w roku 2012 EBOR rozszerzył działalność na niektóre kraje basenu Morza Śródziemnego (Egipt, Libia, Maroko, Tunezja). Liczy obecnie 66 członków (64 państwa, Europejski Bank Inwestycyjny i Unia Europejska). Każdy członek jest kredytodawcą, a 34 państwa członkowskie są również kredytobiorcami. Do głównych zadań banku należy13:
- udzielanie pożyczek,
- udzielanie gwarancji,
- wykorzystywanie innych instrumentów finansowych w celu realizacji konkretnych przedsięwzięć.
oraz
- Europejski Bank Centralny (EBC) – organ ten został utworzony w oparciu o najważniejszy akt UE, a mianowicie Traktatu o Unii Europejskiej14. Jest najważniejszą instytucją finansową wspólnoty unijnej. Posiada własną osobowość prawną, a swoją działalność rozpoczął z dniem 1 czerwca 1998 roku15. Członkami EBC są w gruncie rzeczy banki centralne poszczególnych krajów członkowskich UE16. Do podstawowych zadań tego banku należy17:
- określanie i prowadzenie polityki pieniężnej UE,
- prowadzenie polityki kursowej wobec krajów trzecich,
- administrowanie rezerwami walutowymi krajów członkowskich,
- prawo emisji banknotów euro.
Siedziba Europejskiego Banku Centralnego mieści się we Frankfurcie n. Menem w Niemczech18.
Rola Stanów Zjednoczonych Ameryki (USA) w międzynarodowych organizacjach finansowych
Przez ponad jedno, ostatnie stulecie Stany Zjednoczone budowały swoją pozycję na świecie i umacniały się zarówno gospodarczo, jak również militarnie. Przywódcy amerykańscy, mając na względzie błędy związane z początkowym izolacjonizmem swojego kraju od problemów kontynentu europejskiego zdali sobie sprawę z tego, że by osiągnąć sukces i znaczenie należy, mimo licznych głosów przeciw, włączać się w ogólnoświatowe wydarzenia, którym towarzyszą różnego rodzaju relacje, a nawet konflikty.
Przejawem odejścia USA od poprzedniej polityki zewnętrznej okazało się w praktyce bezpośrednie zaangażowanie tego kraju w działania militarne zarówno pierwszej, jak i drugiej Wojny Światowej, wymuszone okolicznościami towarzyszącymi decyzją o przystąpieniu Ameryki do obydwu wojen. Jednakże dopiero po zakończeniu działań tej drugiej, znacznie przyspieszył wzrost znaczenia amerykanów (jak w zwyczaju zwie się obywateli USA) w roli związanej z kształtowaniem nowego, powojennego ładu światowego. Zauważyć bowiem należy, że zarówno w konferencji teherańskiej, jak i jałtańskiej udział w niej brali najważniejsi wówczas już przywódcy światowi, do których należeli przedstawiciele narodów USA, Wielkiej Brytanii i ZSRR. To na konferencji w Jałcie podjęto decyzję o utworzeniu Organizacji Narodów Zjednoczonych, a jako miejsce pierwszego spotkania założycielskiego wskazano San Francisco w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej19. W wyniku prac ONZ i I sesji jej organu jakim jest m.in. Ogólne Zgromadzenie, które miało miejsce w Londynie w dniu 11 stycznia 1946 roku zatwierdzono, że siedzibą tej instytucji będzie Nowy Jork w USA20. To pokazuje, jakie znaczenie już w tamtym okresie zaczęły odgrywać Stany Zjednoczone na świecie. Polaryzacja związana z podziałem świata na blok komunistyczny, któremu dowodzić miało ZSRR z jednej strony oraz blok prozachodni pod przyszłym przywództwem USA, stawała się faktem.
Właśnie na kanwie wszystkich wydarzeń polityczno-militarnych wzrastała powoli potęga USA. Wprawdzie zaangażowane w największe (pod względem ilości państw w nich biorących udział oraz ludności - zarówno cywilnej jak i wojska) działania wojenne dotykały również ten kraj bezpośrednio, jednakże zauważyć należy, że w ogromnej mierze były one prowadzone poza terytorium USA (nie licząc ataku na Pearl Harbor). Tym samym kraj ten, w przeciwieństwie do państw europejskich nie musiał dosłownie odbudowywać się ze zgliszczy pożogi konfliktu, którego placem była przede wszystkim Europa. To kraje europejskie musiały po zakończeniu działań wojennych skupiać się na odbudowywaniu własnych gospodarek i znaczenia na świecie, podczas gdy USA, pomimo udziału w obydwu wojnach, wyrastały na jednego z przywódców światowych. Istotnym również jest to, że tak naprawdę wojny, mimo zniszczeń, bólu i łez tysięcy ofiar, przynosiły USA krocie zysków. Stany Zjednoczone były bowiem jednym z głównych dostawców do Europy broni i innych dóbr zarówno materialnych, jak i niematerialnych, niezbędnych do funkcjonowania w czasie trwania walk. Na tym polu rosło ich znaczenie i budowała się potęga ekonomiczna, samego kraju oraz finansistów. USA stawało się jedną z bardziej stabilnych gospodarek na świecie. Zauważać to zaczęły inne, „upadające” już nieco supermocarstwa, których potęga zbudowana została głównie na kolonializmie, a których udział w wojnach w Europie nieco przyćmił blask. Tym samym coraz częściej powierzano temu krajowi różne role, a jednym z pierwszych przejawów tego było utworzenie siedziby ONZ w Nowym Jorku.
Po ONZ i Nowym Jorku, przyszedł zaś czas na usadowienie w USA siedzib kolejnych organizacji, mających ogromne znaczenie zarówno z punktu widzenia niniejszej pracy, jak również finansowo-ekonomicznego, a mianowicie: Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego, które to swoje „kwatery” główne mają w amerykańskim Waszyngtonie. Wraz z powołaniem tych instytucji rozpoczyna się okres wzrostu wartości waluty amerykańskiej na arenie międzynarodowej i samej Ameryki pod kątem potęgi finansowej i gospodarczej.
Konferencje założycielskie tworzące MFW i Bank Światowy (o czym była mowa w drugiej części tego opracowania) wprowadzają w drodze formalnego porozumienia ramy przyszłego systemu walutowego świata21. Systemu, w którym ogromną rolę mają i odgrywają faktycznie USA.
Celem uzgodnień, jakie miały miejsce w Bretton Woods było doprowadzenie do stabilizacji kursów i powszechnej wymienialności walut krajów członkowskich MFW na złoto. W ramach tego systemu zaczęły obowiązywać dwie strefy walutowe, a mianowicie funta szterlinga i franka francuskiego, do których należały kraje ekonomiczne powiązane z Wielką Brytanią i Francją22. Najważniejszym jednak założeniem było wyznaczenie parytetów krajowych walut w złocie lub dolarach amerykańskich23. Takie decyzje stanowią o tym jak wielkie znaczenie miała, oraz jak stabilna już wówczas była amerykańska waluta. Wynikiem powyższych ustaleń było między innymi podjęcie decyzji o wymienialności amerykańskiego dolara na złoto na szczeblu banków centralnych po urzędowym kursie 35 dolarów USA za uncję, co ugruntowało ogromna rolę Ameryki, jak się później okazało, w kształtowaniu finansowego porządku świata. Nie tylko zatem ulokowanie siedzib najważniejszych, finansowych organizacji międzynarodowych w USA, ale umożliwienie faktycznego wpływu na formowanie polityki finansowej świata, poprzez udział w wszelkiego rodzaju rozliczeniach w niej własnego pieniądza, umożliwił USA osiągnięcie pozycji jaką również posiada obecnie w tym zakresie.
Pierwszy kryzys związany z podjętymi ustaleniami w Bretton Woods przyszedł na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Związany był, a jakże z polityką amerykańską. Sam system zaczął się załamywać w roku 1971, gdy USA zawiesiły wymienialność dolara na złoto. Decyzja ówczesnego Prezydenta USA Richarda Nixona w tym zakresie miała na celu doprowadzenie do tzw. demonetyzacji złota, które przez wieki było podstawą, a właściwie symbolem pieniądza, jednakże powoli traciło na znaczeniu i wartości wobec zmieniającej się rzeczywistości świata. Uzależnienie bowiem gospodarek od tego kruszcu hamować zaczęło rozwój gospodarczy największych i najsilniejszych ekonomicznie państw24.
Sytuacja ta doprowadziła do zawarcia w Waszyngtonie, w grudniu tego samego roku porozumienia w sprawie nowych parytetów walutowych, gdzie część krajów ustaliła nowe zasady co do ich proporcji, część zaś oparła je już bezpośrednio na amerykańskim dolarze25. Podkreślenia wymaga jednak to, że w okresie kolejnych dwóch lat, rząd amerykański przeprowadził dwie (mające zasygnalizować innym krajom problem przestarzałości systemu ustalonego w Bretton Woods, opartego na systemie kursów stałych) dewaluacje dolara. Gdy jednak nie przyniosło to oczekiwanego efektu wprowadził system płynnej wymiany. Suma summarum więc, grudniowe, nowe ustalenia roku 1971, nie przetrwały zbyt długo, bowiem w roku 1973 legły całkowicie w gruzach, a zastąpić je miały systemy kursów płynnych.
Nowe zasady funkcjonowania MFW potwierdzone zostały na konferencji tej instytucji, jaka miała miejsce w styczniu 1976 roku na Jamajce i wprowadzone w życie 1978 poprzez zawarcie ich w Statucie Międzynarodowego Funduszu Walutowego26. Zatem ponownie USA ukształtowały zarówno zasady wymiany walutowej na świecie oraz funkcjonowania instytucji finansowych, w tym wypadku MFW. Zniknęły bowiem parytety w ustalaniu kursów, które zastąpiono różnymi sposobami ich ustalania. Nadal jednak, w spuściźnie po uprzednim systemie popularnym został proces ustalania kursu w oparciu o wartość waluty amerykańskiego dolara. Co nadal powoduje, że USA formują politykę monetarną innych gospodarek państwowych. Zauważyć bowiem należy że według danych z roku 199927, czyli nie tak odległych, 18 krajów ustaliło kursy swoich walut w oparciu o amerykańskiego dolara, 14 w stosunku do franka szwajcarskiego, 13 nie tylko jednej walucie, a tzw. koszyku walut, 9 w zupełnie odrębnych walutach, 3 zaś w systemie SDR28. Znaczące o sile amerykańskiego pieniądza niewątpliwie jest fakt taki, że w dwunastu krajach na świecie stanowi on pieniądz tego państwa29, co uzależnia je właściwie od gospodarki USA (np. w Ekwadorze, Salwadorze, Palau, Timorze Wschodnim, etc.).
Wprawdzie w okresie po 1945 roku wpływ USA na kształtowanie się polityki finansowej i monetarnej na świecie nie podlega żadnemu podważeniu, jak również nie podlega żadnym dyskusjom udział Ameryki w formowaniu jej w sposób najbardziej korzystny z punktu widzenia własnych interesów gospodarczych tego kraju (patrz chociażby wyżej podwaliny upadku systemu z Bretton Woods i rolę Prezydenta R. Nixona), jednakże od dłuższego czasu należy zauważyć pewną tendencję nie tyle spadkową, co stagnacyjną USA w roli jaką dotychczas odgrywały. Od zakończenia bowiem drugiej wojny światowej, gdzie dolar pełnił w większości krajów system zabezpieczenia walutowego, stanowiąc rezerwy walutowe danego państwa, gdzie amerykanie odgrywali ogromną rolę zarówno w powstawaniu, jak również istnieniu wszelkich instytucji o zasięgu międzynarodowym, w tym tych finansowych, powojenna sytuacja wielu krajach ulegała zmianom. Tym samym nie wszystkim podobała się wiodąca rola USA w tym zakresie. Nie każdemu podobało się czerpanie korzyści przez Stany Zjednoczone Ameryki Północnej z dolara, jako waluty rezerwowej dzięki której można było łatwo finansować deficyty płatnicze30. Już pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku w roku 1967 MFW podjął decyzję o stworzenia systemu walutowego opartego na mnogości walut, a nie jednej, mając na celu wyparcie wiodącej roli dolara. Tym samym powstało SDR (Special Drawing Rights), czyli sztuczny pieniądz utworzony w roku 1969, emitowany przez MFW od 1970 roku i używany do trzymania w nim rezerw31. Początkowo kurs był oparty na tradycyjnym parytecie dolara w skali 35 dolarów USA za uncję czystego złota32. Od roku 1974 liczono kurs SDR na podstawie koszyka 16 głównych walut światowych, z kolei w okresie od 1981 do grudnia 1998 w oparciu już o koszyk 5 walut, przy czym dolar USA stanowił 42-39%, marka niemiecka 19-21%, jen 13-18%, frank francuski 12-11% i funt brytyjski 12-11%33. Z początkiem roku 1999 do grudnia 2000 roku koszyk ten stanowił 4 waluty: dolar USA 39%, euro 32%, jen 18%, funt brytyjski 11%. Podobnie jak w okresie od stycznia 2001 roku do grudnia 2005 roku, gdzie w proporcjach dolar USA w koszyku stanowił 44%, euro 31%, jen 14%, funt brytyjski 11%. Dokonując komparatystyki tych danych można oczywiście stwierdzić, iż udział waluty USA nigdy nie stanowił ponad 50% większości, jednakże zawsze na tle wartości innych walut przewodził, stanowiąc dla USA oręże w rozmowach na tle finansowym, czy ich roli chociażby w MFW i Banku Światowym. Poniższe wykresy nader dobrze obrazują udział dolara w koszyku walutowym SDR w poszczególnych okresach.
Wykres 1.
Udział walut w SDR w latach 1981-1998
Opracowanie własne na podstawie ww. danych.
Wykres 2.
Udział walut w SDR w latach 2001-2005 (uwzględnia wprowadzone w części krajów UE Euro)
Opracowanie własne na podstawie ww. danych.
Koszyk walutowy jest aktualizowany raz na pięć lat. Ostatnia aktualizacja miała miejsce w roku 2015 i obowiązuje na lata 2016-2021. Podkreślenia w tym miejscu wymaga dołączenie do niego rosnącego siłę nabywczą chińskiego Juana renminbi34.
Wykres 3.
Udział walut w SDR na lata 2016- 2021 (uwzględnia Euro i Juana)
Powyższe relacje uświadamiają nam jak silna była i jest nadal pozycja USA jako gracza na finansowej arenie międzynarodowej oraz w jej organizacjach. Pomimo prób uniezależnienia się wielu krajów od amerykańskiej polityki walutowo-finansowej wcale nie jest to takie proste. Wprawdzie w ostatnich latach wzrasta znaczenie innych walut w tym jena, franka czy euro oraz ciągle rosnące gospodarczo Chiny, z którymi należy już się liczyć w kontaktach nie tylko już stricte gospodarczych, to świat całkowicie nie może zmienić sytuacji, w której to inne kraje będą stanowić o sile walutowej świata.
Oczywiście aktualnie sytuacja jest nieco inna. Kryzys finansowy sprzed dekady, który odbił się szerokim echem i problemami gospodarczymi wielu krajów, miał niestety swoje podłoże w tak stabilnej jakby się wydawało, gospodarce amerykańskiej. To tutaj w roku 2007 zła sytuacja na rynku pożyczek hipotecznych związanych z udzielaniem przez banki amerykańskie kredytów nawet osobom wykazującym niską zdolność kredytową, wychodzącym z założenia, że sam zastaw hipoteczny nieruchomości będzie na tyle wystarczający, aby udzielić takiej pożyczki, doprowadziły do załamania się tego systemu i ogólnego krachu. Skutkiem tego był m.in. szerzenie się szybko kryzysu poza granice USA i upadek czwartego co do wielkości banku amerykańskiego „Lehman Brothers” oraz zagrożenie upadłością kolejnych banków amerykańskich.
Stany Zjednoczone to największa gospodarka świata, kryzys więc szybko miał oddźwięk w innych krajach, w tym w Europie i naruszył integralność strefy euro oraz finansów publicznych. Nie podołała mu Grecja, która poprzez kolejne pożyczki musiała skorzystać z „pomocy” innych krajów unijnych. Zatem i tym razem USA dołożyły przysłowiową cegiełkę do sytuacji finansowej świata, której nie zapobiegły lub może nie chciały odpowiednio wcześniej zapobiec, by móc wpływać na międzynarodowe organizacje finansowe, zgodne z ich linią polityczno-ekonomiczną.
Jak wynika jednak z danych MFW, USA i kraje które kryzys dosięgnął wydaje się, że wcale nie wyciągnęły stosownych wniosków, wręcz przeciwnie, w dalszym ciągu dochodzi do zadłużania się zarówno państw, jak i poszczególnych obywateli żyjących na kredyt. Brak ostrożności wykazują wydaje się tak rozsądne gospodarki jak brytyjska, szwedzka, czy kanadyjska35.
„W listopadzie 2016 r. w Wielkiej Brytanii zadłużenie gospodarstw domowych osiągnęło nienotowany wcześniej poziom 1,5 bln funtów, czyli 82 proc. PKB. W strefie euro już w 2015 r., po zaledwie czteroletnim odwrocie, do łask wrócił kredyt konsumencki i jego popularność dorównuje już poziomowi sprzed kryzysu. W Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych pęcznieją bańki edukacyjne, gdyż tamtejsi studenci jak leci dostają od państwa pożyczki na opłacenie czesnego. Niestety, nie wszyscy je spłacają. „Financial Times” prognozuje, że 66 proc. brytyjskich studentów nigdy nie odda tych pieniędzy. W USA bańka jest zaś tak wielka, że zagraża systemowi finansowemu – wartość kredytów studenckich to już ok. 1,2 bln dol. Niechlubne rekordy biją także państwa, które w oczach wielu uchodzą za wzorce zrównoważonego rozwoju – Kanada i Szwecja. Zadłużenie gospodarstw domowych sięga w tej pierwszej niemal 100 proc. PKB, w drugiej – 87 proc. i rośnie. Główna przyczyna? Szalejące ceny nieruchomości (…)”. „W czasie gdy Europa się amerykanizowała pod względem liberalnego podejścia do kredytu prywatnego, Stany Zjednoczone europeizowały się pod względem zadłużenia publicznego. Ich dług wynosi obecnie 19 mld dol., a więc ponad 100 proc. PKB. Ale to jeszcze nic – w październiku 2016 r. Międzynarodowy Fundusz Walutowy podał, że rekordową wartość osiągnęło łączne zadłużenie wszystkich państw świata – przekroczyło 152 bln dol. Oznacza to równocześnie, że inwestorzy, którzy na biznesach z rządami stracili miliardy, nie stali się od tego bardziej racjonalni. Wciąż skłonni są bez zmrużenia oka kupować państwowe obligacje, finansując socjal i niewydarzone plany inwestycyjne rządów świata, a na giełdzie wciąż cenią krótkoterminową spekulację kup-sprzedaj i lewarowanie ponad nastawione na dywidendy inwestowanie długoterminowe”36.
Podsumowanie
Reasumując należy podkreślić, że USA na przestrzeni ostatnich 100 lat odgrywały i odgrywają nadal wiodącą rolę w kształtowaniu się ogólnoświatowej polityki finansowej świata. Należą do krajów, które miały realny wpływ na utworzenie najważniejszych organizacji finansowych świata w tym MFW i Banku Światowego. Siedziby tych instytucji mieszczą się w Stanach Zjednoczonych, podkreślając tym samym rolę, jaką pełni USA w tym zakresie. Istotnym jest również udział waluty amerykańskiej w SDR oraz fakt, że w niektórych państwach ich walutą jest dolar amerykański. Do tego należy dopisać również fakt pełnienia przez obywateli amerykańskich wiodących ról w tych organizacjach, dla przykładu można podać, że Bankiem Światowym od zarania jego dziejów zarządzają jako prezesi wyłącznie obywatele USA. Aktualnie jest nim Amerykanin koreańskiego wprawdzie pochodzenia, ale obywatel Stanów Zjednoczonych, Jim Young Kim.
Pamiętajmy jednak o rosnących rolach innych, kiełkujących mocarstw jak chociażby Chin.
Norbert Wasik – dumny mąż i ojciec. Absolwent Kolegium Jagiellońskiego - Toruńskiej Szkoły Wyższej. Manager związany z sektorem FMCG. Publicysta, działacz społeczny i narodowo-radykalny. Biegacz amator i fan długich dystansów, pasjonat historii, gór, górali i góralszczyzny. Idealista, romantyk i pragmatyk w jednej osobie, entuzjasta innowacji i nowych technologii.
BIBLIOGRAFIA:
-
www.msz.gov.pl [on-line]. Polityka zagraniczna. Dostęp w World Wide Web
https://www.msz.gov.pl/pl/polityka_zagraniczna/zagraniczna_polityka_ekonomiczna/globalne_wyzwania_makroekonomiczne/instytucje_miedzynarodowe/
-
www.encykopedia.pwn.pl [on-line]. Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Dostęp w World Wide Web:
https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/Miedzynarodowy-Fundusz-Walutowy;3940989.html
-
Ibidem.
-
Ibidem.
-
www.encykopedia.pwn.pl [on-line]. Bank Światowy. Dostęp w World Wide Web: https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/Miedzynarodowy-Bank-Odbudowy-i-Rozwoju;3940982.html
-
www.msz.gov.pl [on-line]. Polityka zagraniczna. Dostęp w World Wide Web:
https://www.msz.gov.pl/pl/polityka_zagraniczna/zagraniczna_polityka_ekonomiczna/globalne_wyzwania_makroekonomiczne/instytucje_miedzynarodowe/
-
Ibidem.
-
www.encykopedia.pwn.pl [on-line]. Bank Światowy. Dostęp w World Wide Web: https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/Miedzynarodowy-Bank-Odbudowy-i-Rozwoju;3940982.html
-
Ibidem.
-
Ibidem.
-
D. Lasok, Zarys prawa Unii Europejskiej, TNOiK, Toruń 1995, s. 104.
-
www.encykopedia.pwn.pl [on-line]. Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju Dostęp w World Wide Web:
https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/Europejski-Bank-Odbudowy-i-Rozwoju;3899185.html
-
www.sejm.gov.pl [on-line]. Leksykon budżetowy. Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju. Dostęp w World Wide Web:http://www.sejm.gov.pl/Sejm8.nsf/BASLeksykon.xsp?id=2F1356679D1E1CDEC1257A5A00485DCC&litera=E
-
Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej – wersja skonsolidowana (Dz.U.2004.90.846/2),
-
www.encykopedia.pwn.pl [on-line]. Europejski Bank Centralny. Dostęp w World Wide Web:https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/Europejski-Bank-Centralny;3899183.html
-
Ibidem.
-
Ibidem.
-
Ibidem.
-
Op. cit. Pod redakcją M. Bankowicza, Historia polityczna XX wieku, s. 21.
-
Ibidem, s. 22.
-
www.encykopedia.pwn.pl [on-line]. Bretton Woods. Dostęp w World Wide Web: https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/Bretton-Woods-system;3880620.html
-
Ibidem.
-
Ibidem.
-
W. Rutkowski, Międzynarodowy system walutowy - możliwości nowych rozwiązań, Biuro studiów i ekspertyz Kancelarii Sejmu, W-wa listopad 2000r., s. 5.
-
www.encykopedia.pwn.pl [on-line]. Bretton Woods. Dostęp w World Wide Web: https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/Bretton-Woods-system;3880620.html
-
Op. cit. W. Rutkowski, Międzynarodowy system walutowy – możliwości nowych rozwiązań, s.3.
-
Ibidem.
-
SDR - Special Drawing Rights - międzynarodowa, umowna jednostka monetarna, mająca charakter pieniądza bezgotówkowego, czyli istniejącego wyłącznie w postaci zapisów księgowych na bankowych rachunkach depozytowych. Jest to pieniądz wyłącznie rozrachunkowy.
-
W. Rutkowski, Międzynarodowy system walutowy - możliwości nowych rozwiązań, Biuro studiów i ekspertyz Kancelarii Sejmu, W-wa listopad 2000r., s. 3.
-
Ibidem, s. 5.
-
www.encykopedia.pwn.pl [on-line]. SDR. Dostęp w World Wide Web: https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/specjalne-prawaciagnienia;3978092.html
-
Ibidem.
-
Ibidem.
-
www.kurssdr.pl
-
Patrz cyt. poniżej
-
www.biznes.gazetaprawna.pl [on-line]. Mija 10 lat od ostatniego kryzysu finansowego. Dostęp w World Wide Web: https://biznes.gazetaprawna.pl/artykuly/1031701,kryzys-finansowy-antykruchosc-zycie-na-kredyt.html
Katarzyna Skierska - Sprawozdanie z konferencji "Ideologia polska" Towarzystwa Studentów Polskich
W sobotę 18 stycznia w Warszawie odbyła się konferencja „Ideologia polska”, zorganizowana przez Towarzystwo Studentów Polskich, poświęcona ideowym założeniom współczesnych środowisk narodowych i konserwatywnych.
Udało się zgromadzić na niej prelegentów reprezentujących sześć organizacji – sześć głosów, w pewnych kwestiach zbieżnych, w pewnych kwestiach odległych od siebie, zaś spotykających się na płaszczyźnie antyliberalizmu – płaszczyźnie, na której współpraca jest pewną koniecznością dziejową w obecnych czasach dominacji destrukcyjnego liberalizmu.
Konferencja cieszyła się dużym zainteresowaniem i frekwencją - uczestniczyło w niej kilkadziesiąt osób, a dalszych kilkaset obejrzało nagrania zamieszczone w Internecie, co można z pewnością uznać za sukces i co świadczy o optymistycznie rysujących się perspektywach rozwoju i dalszej działalności Towarzystwa Studentów Polskich oraz środowisk reprezentowanych na konferencji.
Jako pierwsza wystąpiła Agnieszka Sztajer, a tytuł jej wystąpienia brzmiał: „Towarzystwo Suwerenistów - nie po co, a dlaczego?”.1 Towarzystwo Suwerenistów jest to nieformalne na razie stowarzyszenie o charakterze monarchistycznym i reakcyjnym, którego działalność rozpoczęła się od upamiętniania rocznic ścięcia francuskiego króla Ludwika XVI.
Odnosząc się do problemów nowoczesnego świata, prelegentka powiedziała, że „Współczesny demoliberalny świat jest zatruty ładem egalitaryzmu i utracił właściwe pojęcie hierarchii. Tam, gdzie jest chaos i równość pozorna, nie ma ani równości rzeczywistej - a taką jest na przykład równość wszystkich ludzi w obliczu śmierci - ani wolności.” Temu stanowi rzeczy przeciwstawiła wartości porządku hierarchicznego.
Współczesną rolę monarchistów określiła przede wszystkim jako strażników pamięci, nie dążących do uczestnictwa w polityce demokratycznej czy organizowania widowiskowych akcji (stąd też stwierdzenie „nie po coś, a dla czegoś”) - rola strażników pamięci jest istotna, gdyż by kiedykolwiek powrócił dawny porządek konieczne jest, by ktoś przechował pamięć o nim. Nawet dla osób nie podzielających poglądów monarchistycznych, wystąpienie to zawierało pewne cenne refleksje.
Drugim prelegentem był Kamil Klimczak, prezes Klubu imienia Romana Dmowskiego, z wystąpieniem pod tytułem „Misja nacjonalizmu w XXI wieku”2.
Klub im. Romana Dmowskiego istnieje już ponad 4 lata, ma oddziały w wielu miastach. U podstaw jego działalności stało zadanie sobie pytania - jaki właściwie powinien być nacjonalizm?
Prezes Klubu rozpoczął od odniesienia się do problemów szeroko rozumianych środowisk narodowych, takich jak niekonsekwencja, niezdecydowanie - z jednej strony podkreśla się przede wszystkim znaczenie polityki sejmowej, z drugiej strony gardzi się tą polityką i stawia na działalność społeczną i długi marsz przez instytucje – a przecież to wcale nie musi się wykluczać.
Zwrócił uwagę na to, jak w ostatnich latach, w porównaniu do osiągnięć skrajnej lewicy, obozowi narodowemu brakowało konsekwencji i nieustępliwości. Pojawiają się nawet problemy z definicją Narodu i określeniem, kto jest i może być Polakiem. Podkreślał kilkukrotnie w trakcie wystąpienia, że istotna jest znajomość klasyków, by nie dać się zwieść karierowiczom czy wpływom prądów obcych idei narodowej, takich jak liberalizm.
Misją nacjonalizmu w XXI wieku, jak stwierdził nasz prelegent, jest „przesuwanie debaty publicznej na wszystkich forach, w każdej możliwej formie działalności”, choćby na uniwersytetach – dzięki temu przedstawiciele integralnie pojmowanego obozu narodowego będą kiedyś mogli przejąć realną władzę.
Jako kolejny wystąpił Mateusz Wesołowski, reprezentujący Korporację Akademicką Lechia, będący również prezesem poznańskiego okręgu Towarzystwa Studentów Polskich. Jego wystąpienie nosiło tytuł „Odnowa idealizmu politycznego w polskim ruchu akademickim”3. Lechia jest jedną z najstarszych korporacji istniejących w Polsce, założoną w roku 1920 przez uczestników powstania wielkopolskiego i reaktywowaną po wojnie. Ma charakter katolicki.
Idealizm, będący tematem wystąpienia - oznaczający postawę życiową przeciwstawną materializmowi, wskazującą na ideały, wzorce moralne, wartości duchowe jako wyższe cele, do których bezinteresownej realizacji powinien dążyć człowiek w swym postępowaniu – był niegdyś postawą znacznie powszechniejszą, obecnie natomiast znajduje się w kryzysie.
Kolega Mateusz mówił, że powinniśmy oczekiwać od siebie idealizmu takiego jak w okresie międzywojennym, kiedy normalnym było, że oprócz studiów każdy ze studentów pracował również dla ojczyzny. Zacytował Jana Mosdorfa:
„Student uciekający od pracy społecznej jest takim samym dezerterem jak poborowy uchylający się od wojska."4
Porównał również klasyczny, elitarny model edukacji ze współczesnym modelem egalitarnym; dawną kulturę dżentelmeńską ze współczesną kulturą liberalną i masową; niegdysiejszą dumę z własnej tożsamości ze współczesną ojkofobią.
Przytoczył kolejny cytat Mosdorfa oddający ducha studenckiego dawnych czasów:
„Jesteśmy fanatykami, bo tylko fanatycy umieją dokonać wielkich rzeczy. Nienawidzimy kompromisu: jest to nie tylko cechą młodości naszej, ale ducha czasów, w których żyjemy.”5
Porównał również współczesne, liberalne pojęcie wolności -„wolny nie jest ten, kto panuje nad sobą, tylko ten, który jest w stanie zaspokoić swoje popędy na zewnątrz” - z tradycyjnym rozumieniem wolności przyjmowanym w Kościele Katolickim, będącym dążeniem do świętości: „samoopanowanie i dążenie do doskonałości wewnętrznej - i dopiero jak jesteśmy doskonali wewnętrznie i potrafimy zapanować nad sobą, osiagnąć wolność wewnętrzną, jesteśmy w stanie wywierać wpływ na zewnątrz”.
Myślę, że należy to rozróżnienie pojmowania wolności uznać za prawdziwe i ważne - zarówno dla katolików, jak i dla osób nie podzielających tej wiary.
Na zakończenie nasz prelegent stwierdził, że istnieje obecnie możliwość odrodzenia idealizmu, cofnięcia szkodliwych zmian - jednak może się to stać tylko przez naszą ciężką pracę i poświęcenie.
Filip Waligórski, reprezentujący radomski oddział Towarzystwa Studentów Polskich, przedstawił wystąpienie pod tytułem „Perspektywy rozwoju środowiska młodokonserwatywnego.”6
Termin „młodokonserwatyzm” to odniesienie w pewnym stopniu do pojęcia używanego już w latach 30. przez niemiecki nurt Rewolucji Konserwatywnej, z którym czujemy się związani. Filip zaznaczył potrzebę sformułowania przyszłościowej ideologii.
O ile Mateusz jako motyw przewodni swojego referatu wybrał idealizm, o tyle Filip poruszał przede wszystkim kwestie praktyczne, realistyczne – i bardzo dobrze, bowiem jeśli chcemy dążyć do sukcesu, konieczne jest dopełnienie idealizmu przez realizm.
Przedstawił kilka kwestii, które powinny być uznane za priorytety: jako pierwsze, działanie na rzecz wypchnięcia lewicy z przestrzeni publicznej, które jest konieczne by posunąć się naprzód. Do tego zaś potrzebna będzie działalność na uniwersytetach i kształcenie własnych kadr, aby wywierały nacisk metapolityczny i ideologiczny – obecnie wywiera go na uniwersytetach głównie lewica.
Kolejną kwestią, poruszoną przez Filipa, a zlekceważoną przez środowiska narodowe i konserwatywne jest działalność samorządowa. Samorząd, szczególnie w małych i średnich miastach, jest sferą gdzie mamy szansę się przebić i dać obywatelom alternatywę, promować nowoczesne rozwiązania. Jest również szkołą realnej aktywności politycznej, pozwalającą zdobyć doświadczenie. Środowisko chcące w przyszłości przejąć władzę na poziomie ogólnokrajowym musi opierać się na strukturach lokalnych i ich doświadczonych działaczach. Formacje, które postawiły na karierowiczostwo zamiast tej terenowej pracy u podstaw, nie mają dobrych perspektyw.
Zaniedbanym tematem są również finanse, bez stałych dopływów finansowych nie można mówić o samorządzie i wielu innych aktywnościach. Lewica żyjąc z dotacji, z pieniędzy państwowych może realizować swoje idee - podczas gdy wielu naszych ludzi pracuje po kilka godzin dziennie, co de facto wyklucza ich z działalności. Tylko osoby niezależne są w stanie budować silne środowiska z dużymi ambicjami.
Ostatnią poruszoną kwestią praktyczną było tworzenie własnych mediów, będących w stanie reprezentować punkt widzenia nacjonalistów i docierać do szerokich grup odbiorców, by stać się ruchem masowym.
Na koniec, odnosząc się do opinii, że nie trzeba się spieszyć, głoszonych przez osoby chcące przerzucać odpowiedzialność na nasze dzieci i wnuki, reprezentant TSP stwierdził, że „jeśli my tego nie zrobimy, to nie zrobi tego nikt za nas. (…) My i pokolenie naszych dzieci to są ostatnie pokolenia, które mogą przeciwstawić się trendom niszczącym Europę.”
Przerwa pomiędzy wystąpieniami pozwoliła zebranym na ożywione dyskusje oraz nawiązywanie znajomości – co jest w istocie najważniejszą zaletą przychodzenia osobiście na konferencje; referaty można obejrzeć w Internecie, ale komunikacja cyfrowa nie zastąpi kontaktów międzyludzkich twarzą w twarz.
Po przerwie przyszedł zaś czas na dwa ostatnie, dłuższe od poprzednich referaty, przedstawiające dwie stosunkowo skonkretyzowane i spójne wizje ideologiczne, zawarte w spisanych i opublikowanych deklaracjach. Wizje mimo pewnych różnic w większości ze sobą zgodne, co zresztą obaj prelegenci przyznali.
Grzegorz Ćwik, redaktor naczelny i wydawca miesięcznika narodowo-radykalnego „Szturm”, w swoim wystąpieniu zaprezentował podstawy ideologiczne Nacjonalizmu Szturmowego.7
Krótko przedstawił historię i cele miesięcznika „Szturm”, którego głównym zadaniem jest stworzenie odpowiedzi na potrzeby wypracowania nowoczesnego nacjonalizmu.
Treść jego wystąpienia w dużej części pokrywała się ze znanymi już przez czytelników Szturmu, ważnymi tekstami „Renesans ideologii – szkic Nacjonalizmu Szturmowego”8 oraz „Manifest Narodowo-Syndykalistyczny”9.
W kwestii definicji Narodu stanął na stanowisku jednoznacznie etniczno-kulturowym, uznającym, że nie tylko język, tradycja, religia, poczuwanie się do tożsamości tworzą Polaka, ale również pochodzenie – w sposób obiektywny jedna ze składowych narodowości.
Tożsamość składa się z trzech poziomów: poziomu lokalnego (każdy mieszka w określonym mieście, w określonym województwie, na określonej ziemi historycznej), każdy z nas jest członkiem określonego narodu, a narody tworzą określone cywilizacje - każdy z nas oprócz tego, że jest Polakiem, jest także Europejczykiem.
Tożsamość, czyli wszystkie płaszczyzny do których możemy się odnieść – wśród nich język, kultura, ziemia z której pochodzimy i etniczność – tworzy naszą świadomość. Nasza narodowość tworzy to, kim jesteśmy.
Rodzina wielopokoleniowa, organiczna jest podstawą funkcjonowania Narodu, i trzeba sprzeciwić się nurtom ją niszczącym.
Nie pozostawił wątpliwości, że największym wrogiem Polski i całej cywilizacji europejskiej jest dziś przede wszystkim sojusz liberalizmu i lewicy kulturowej.
Współczesnym prądom materialistycznym, ateistycznym, liberalnym będącym przyczyną kryzysu europejskiej cywilizacji przeciwstawił myślenie idealistyczne, cywilizacyjne, kładąc nacisk na moralność oraz duchowość, religijność. Jako należące do tożsamości religijnej Polski i Europy wymienił wiarę katolicką oraz przedchrześcijańskie religie etniczne.
Sprzeciwiając się globalizmowi, przeciwstawił mu koncepcję etnopluralizmu.
Nacjonaliści Szturmowi postanowili odrzucić bezrefleksyjny historycyzm, skupiając się na wypracowaniu idei odpowiadających na wyzwania przyszłości, korzystając przy tym zarówno z polskich wzorców, jak chociażby przedwojennych ONR „ABC”, RNR Falangi czy zadrużnej idei kulturalizmu, jak i wzorców zagranicznych.
Istotną składową szturmowego rozumienia nacjonalizmu jest bowiem paneuropeizm, umożliwiający odwoływanie się na przykład do idei hiszpańskiej Falangi JONS, rumuńskiej Żelaznej Gwardii Codreanu czy ruchu Rex Leona Degrelle'a, jak również środowisk powojennych, jak francuski GUD.
W kwesitach ekonomiczno-społecznych zaznaczył odrzucenie kapitalizmu, liberalizmu – idei przekreślającej wspólnotowe funkcjonowanie człowieka, na rzecz idei solidaryzmu narodowego oraz narodowego syndykalizmu - rozumianego przede wszystkim jako uspołecznienie, czyli wzięcie nie tylko odpowiedzialności materialnej, ale także decyzyjnej za funkcjonowanie zakładów pracy i gospodarki. Przedstawił również propozycje rozciągnięcia idei syndykalistycznych na administrację, w sposób prowadzący do powstania faktycznej demokracji partycypacyjnej zamiast obecnej oligarchii partyjnej.
W kwestii polityki zagranicznej nasz prelegent poparł Międzymorze jako koncepcję sojuszu geopolitycznego, mającego przeciwstawić się cały czas żywemu imperializmowi rosyjskiemu z jednej strony, a z drugiej strony imperializmowi zachodniemu, na czele ze Stanami Zjednoczonymi propagującymi liberalizm.
Zbliżając się ku końcowi przedstawił jeszcze krótko ideę straight edge, czyli zdrowego trybu życia, wstrzemięźliwości od narkotyków i alkoholu; idei istotnej, ponieważ wyniszczając siebie wyniszczamy także nasz Naród i Europę.
Jako ostatnią kwestię wspomniał o ochronie środowiska naturalnego, integralnie ważnej dla funkcjonowania Narodu. Obecnie trwa jeszcze wypracowywanie nacjonalistycznej odpowiedzi na kryzys klimatyczny. Idea nacjonalizmu szturmowego nie jest zamknięta, a jest cały czas rozwijana.
Ostatnim prelegentem naszej konferencji był Krzysztof Szałecki, rzecznik Obozu Narodowo-Radykalnego.10
Przedstawił współczesną myśl polityczną ONR, zawartą w Deklaracji Ideowej organizacji11, przytaczając jej założenia punkt po punkcie.
Na początku omówił kwestie religii oraz tożsamości narodowej. Rozprawił się z pojawiającą się czasem niesłuszną opinią, że nacjonalizm wyklucza się z byciem katolikiem, ponieważ na pierwszym miejscu stawia Naród, a nie Boga – bowiem w idei narodowo-radykalnej w rozumieniu ONR Naród jest najwyższą wartością ziemską, natomiast zbawienie jest najważniejszym i ostatecznym celem człowieka. Jak powiedział, jest to prawdopodobnie najbardziej uduchowiona forma nacjonalizmu polskiego, swoista synteza idei narodowej z etyką katolicką, uważaną za filar cywilizacji europejskiej. ONR odwołuje się przede wszystkim do katolicyzmu tradycjonalistycznego, jednak nie potępiając wszystkiego co posoborowe.
Rzecznik zaznaczył jednak, że ONR nie jest organizacją religijną: nie trzeba być katolikiem by złożyć akces, wystarczy mieć jasność tego, że katolicyzm jest jednym z ważniejszych punktów naszej tożsamości narodowej, istotnym budulcem dla naszego narodu.
W kwestii tożsamości narodowej, rozwijając drugi punkt Deklaracji i rozwiewając powstałe w ostatnich latach wątpliwości, stwierdził, że jego środowisko odrzuca koncepcję narodowości obywatelskiej – posiadanie obywatelstwa nie czyni automatycznie Polaka, zaś wielu naszych rodaków rozsianych po świecie kultywuje polskie dziedzictwo, nie posiadając obywatelstwa. W dalszej części wystąpienia mówił również o kulturze jako jednym z fundamentów tożsamości narodowej.
Mówiąc o znaczeniu rodziny jako fundamentu i podstawowej komórki Narodu (punkt 3 Deklaracji) podkreślił, że jest jasno określone, co uważamy za rodzinę - związek kobiety i mężczyzny oraz jeśli to możliwe, ich potomstwo. Jednoznacznie sprzeciwił się dewiacjom, próbom zmiany definicji małżeństwa czy wprowadzenia jednopłciowych związków partnerskich.
Państwo jest w idei ONR rozumiane jako organizacja polityczna Narodu; rzecznik podkreślił służebną rolę państwa wobec Narodu, co odróżnia narodowy radykalizm od faszyzmu, w którym na pierwszym miejscu stało państwo.
Państwo polskie ma zabezpieczać interesy narodowe, umacniać tożsamość narodową, pełnić funkcje wychowawcze, prowadzić suwerenną politykę historyczną.
Odnosząc się do punktu Deklaracji Ideowej dotyczącego Wojska Polskiego, a mówiącego, że „Polscy żołnierze nigdy nie wezmą udziału w obcych wojnach niesłużących interesom Narodu” zadał pytanie – dlaczego mielibyśmy popierać działania USA, jeżeli nie leżą w naszym interesie?
Podobnie jak przedmówca wyraził poparcie dla idei Międzymorza, przy czym w koncepcji ONR Międzymorze ma być pewnym etapem przejściowym - odpowiedzią dla Unii Europejskiej, narzucającej państwom swój dyktat oraz ideologię liberalizmu powinna być Europa zbudowana na rzymskim prawie i chrześcijańskiej etyce.
W kwestiach społecznych i gospodarczych podkreślił narodowy solidaryzm wiążący się z antykapitalizmem, organicyzm społeczny i wspólnotowość. Strategiczne sektory gospodarki powinny pozostać w rękach państwa, ONR nie zgadza się na postulaty liberałów prywatyzacji wszystkiego. Nasz prelegent mówił również o tym, jak polscy przedsiębiorcy stoją dziś na niekorzystnej pozycji w stosunku do zagranicznego kapitału, ponoszą wysokie obciążenia podatkowe, podczas gdy wielkie korporacje unikają płacenia podatków – a przecież my jesteśmy w Polsce gospodarzami i nie powinno tak być. Przyjezdni powinni pamiętać, że są tutaj w gościach i przestrzegać polskiego prawa pracy, które często w wielkich korporacjach nie istnieje.
Rzecznik ONR określił również swoją organizację jako antydemokratyczną, antypartyjną, sprzeciwiającą się liberalnej demokracji na równi z totalitaryzmem. Mówił, że sprawdzić mógłby się system autorytarny – oparty na nowej elicie. W obecnej Polsce, od kiedy prawdziwe elity zostały wymordowane, nie ma środowiska na odpowiednim poziomie. Ci, którzy dziś uważają się za elity nie zdają sobie sprawy, że to nie przywilej, a wielka odpowiedzialność. Powinniśmy wytworzyć na drodze edukacji, co potrwa, nowe elity, mogące kierować polityką dzięki posiadanemu autorytetowi.
Na koniec zaznaczył sprzeciw wobec zapędów syjonizmu, szkodliwej dla Polski ideologii.
Zachęcam do wysłuchania wystąpień prelegentów, które zostały nagrane przez Rafała Mossakowskiego i opublikowane na kanale Centrum Edukacyjnego Polska na YouTube oraz na innych stronach, linki są w przypisach – są to bardzo wartościowe wystąpienia, a siłą rzeczy nie wszystko zmieściło się w streszczeniach.
Konferencja była sukcesem frekwencyjnym i merytorycznym, i myślę że okaże się istotnym krokiem na drodze rozwoju i popularyzacji idei narodowych i konserwatywnych oraz rozwoju współpracy środowisk sprzeciwiających się obecnej sytuacji na uczelniach i w innych sferach życia społecznego
W czasach, gdy studenci i wykładowcy broniący naszej kultury, cywilizacji i obiektywnej Prawdy są prześladowani za poglądy na uczelniach zdominowanych przez lewicę kulturową, gdy zwiększa się instytucjonalny nacisk systemu demoliberalnego na uczelnie i ich studentów, pewien zakres współpracy nawet różniących się ideowo środowisk jest konieczny - co moim zdaniem z powodzeniem realizuje i będzie dalej rozwijać i realizować Towarzystwo Studentów Polskich, poprzez konferencje takie jak ta czy poprzez działalność w sferze akademickiej, starając się o wytworzenie nowej jakości współpracy środowisk antyliberalnych - by móc przeciwstawić się dominującym dziś, destrukcyjnym kierunkom lewicowo-liberalnym i odzyskać wpływ na rzeczywistość.
Organizatorzy dziękując wszystkim za udział, liczą na kolejne równie liczne i udane spotkania. Kto widzi z nami wspólny cel lub kierunek, niech czuje się zaproszony do współpracy.
Katarzyna Skierska
1 https://www.youtube.com/watch?v=zLB07mHEgqM
2 https://www.youtube.com/watch?v=5M3M-bQROxg
3 https://www.youtube.com/watch?v=3sWfq9lxDRU
4 Źródło: Akademik i polityka, 1926.
5 Źródło: Wczoraj i jutro, 1938
6 https://www.youtube.com/watch?v=SwvdHNuA60A
7 https://www.youtube.com/watch?v=ZEPo0NPc9I0
8 http://szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/591-grzegorz-cwik-witold-dobrowolski-renesans-ideologii-szkic-nacjonalizmu-szturmowego
9 http://www.szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/833-grzegorz-cwik-manifest-narodowo-syndykalistyczny
Maksymilian Ratajski - #Bosak2020? O kandydacie Konfederacji słów kilka
Prawybory w Konfederacji okazały się dużym sukcesem frekwencyjnym i organizacyjnym, muszę przyznać, że jestem zaskoczony tym jak sprawnie to wszystko funkcjonuje – dotychczasowe projekty Korwina i Winnickiego cechowała totalna amatorszczyzna i wielki bajzel organizacyjny. Konfederacja przetrwałą porażkę w wyborach do Europarlamentu, potem, w dużej mierze dzięki TVP, zrobiła rewelacyjny wynik w wyborach do Sejmu. Prawybory to był majstersztyk, co doceniają nawet przeciwnicy tej formacji (sam zresztą się do nich zaliczam). Oto zorganizowano 16 zjazdów wojewódzkich, w których mógł wziąć udział każdy, kto się zarejestrował i wpłacił 30 zł, wystartowało dziewięcioro kandydatów, dając zwolennikom prawicowej koalicji realny wybór. Następnie odbył się zjazd elektorski i w ten sposób Krzysztof Bosak uzyskał nominację. Prawybory pokazały słabość i skłócenie korwinistów, ruch z czterema kandydatami był wyjątkowo kretyński, a zjazd elektorski okazał się ich klęską. JKM -a własne kuce wysłały na emeryturę, pocieszny widok. Ale to już nie mój problem. Zobaczyliśmy siłę i zorganizowanie tworu, który miał być tylko efemerydą, sam to zresztą przepowiadałem, jedyną rysą na szkle było zachowanie Korwina, który nie umiał się pogodzić z porażką, co było widać już po pierwszych zjazdach. Oczywiście w dalszym ciągu pozostaję krytykiem Konfederacji jako liberalno-szurowskiego szamba, nie mogę jednak nie zauważyć, że niepostrzeżenie stała się ona bardzo poważnym graczem.
Krzysztof Bosak ma duże szanse na naprawdę dobry wynik w wyborach prezydenckich, druga tura jest oczywiście nierealna, ale o podium może powalczyć. Konfederacja wciąż jest jeszcze świeża, ma duży potencjał jako partia antysystemowa, głos na Bosaka jawi się jako głos sprzeciwu przeciwko establishmentowi III RP. Partie ideowe, kontestujące zastaną rzeczywistość posiadają dużą zdolność mobilizowanie wyborców, widzieliśmy to podczas jesiennych wyborów parlamentarnych, a wcześniej KNP, Kukiz, czy z drugiej strony Palikot i Wiosna. Jakkolwiek śmiesznie by to dla nas nie brzmiało – właśnie w ten sposób są oni postrzegani przez potencjalnego wyborcę.
Zastanówmy się jednak co kandydatura posła Bosaka oznacza dla nacjonalistów. Mimo, że daleko mi do Konfederacji, muszę przyznać, że wystawienie byłego prezesa MW to bardzo dobra wiadomość. Dlaczego? Krzysztof Bosak to oczywiście przedstawiciel nurtu liberalnego, któremu do narodowego radykalizmu jest równie daleko jak Marianowi Kowalskiemu do wyższego wykształcenia, jednak mimo wszystko wywodzi się ze środowiska narodowego i jest z nim kojarzony. Tym co najbardziej powinno nas interesować są tematy, które wybrzmią w kampanii. Wybory i tak wygra Andrzej Duda, który w drugiej turze zmierzy się z Małgorzatą Kidawą-Błońską. Będziemy świadkami wojenki PiS kontra AntyPiS. To, co nas interesuje, to kampania, która będzie kształtowała myślenie Polaków. Ostatnie lata zaostrzyły wojnę kulturową, mimo prawicowego rządu, to liberalna lewica święci na tym polu triumfy, zmieniając myślenie Polaków. Widzimy pustoszejące kościoły, coraz częstsze fizyczne ataki na księży, wzrost poparcia dla aborcji i tolerancji dla części rowerowych – to wszystko efekt bierności prawicy i nadmiernej aktywności środowisk lewicowo-liberalnych.
Mimo wszystkich wad Bosaka w sprawach ochrony życia poczętego nic nie można mu zarzucić, podobnie w kwestii państwa okupującego Palestynę i wasalnej polityki wobec USA wypowiada się racjonalnie, doskonale również wie, że na tych tematach może zyskać trochę głosów i odróżnić się od kandydata Prawa i Sprawiedliwości, a to najlepsza gwarancja.
Jako praktykujący katolik kandydat Konfederacji dużo będzie mówił o katolickości naszej tożsamości i kultury, o katolickiej moralności. To w dobie walki z tęczową zarazą, gigantycznego poparcia dla legalizacji aborcji i hedonistycznego, konsumpcyjnego stylu życia , bardzo ważne.
Rządy Prawa i Sprawiedliwości przyniosły nam masową imigrację, skala tego zjawiska przeraża. Bosak, mimo bredni, że murzyn może być Polakiem, dostrzega problem i głośno o nim mówi. Możemy oczekiwać, że ten temat pojawi się w kampanii. Imigranci, coraz częściej spoza Europy, pracujący za grosze, spowalniający wzrost płac Polaków – zmiany struktury etnicznej naszego społeczeństwa widać gołym okiem.
Nacisk z prawej strony i obawa przed utratą części elektoratu to jedyne co może zmusić PiS i Andrzeja Dudę do korekty swojej polityki, oczywiście nie do radykalnego zwrotu, ale lekkich zmian.
Oczywiście widzę też zagrożenia. Krzysztof Bosak reprezentuje Konfederację, która jest dziwaczną koalicją narodowców od Winnickiego z liberałami Korwina, monarchistą Braunem i ekstremalną szurią (oficjalnie są tam proepidemicy, a jakby dobrze poszukać to i jacyś płaskoziemcy pewnie by się znaleźli). Sam kandydat wielokrotnie flirtował z liberałami i spodziewać się możemy, że sporo będzie mówił o tak zwanej „wolności gospodarczej” mamiąc młode pokolenie patriotów wolnorynkowymi bredniami. Tym bardziej, że wielu korwinistów deklaruje, że nie będzie na niego głosować uważając kandydata za „narodowego socjalistę” (dla tej sekty każdy, kto nie neguje potrzeby istnienia państwa to socjalista), będzie musiał zawalczyć o to, żeby poszli na wybory. Obecność w Konfederacji proepidemików również nie nastraja optymistycznie.
Konkurenci Bosaka na pewno zrobią dużo, żeby musiał się tłumaczyć z rzekomego „faszyzmu”, banerów Czarnego Bloku na Marszu Niepodległości, „rasizmu”...i tego właśnie boję się najbardziej. Wszyscy pamiętamy w jak haniebny sposób Bosak i Winnicki zachowali się po 11 listopada 2017 roku – deklarację antyrasistowską, będącą w rzeczywistości wyparciem się pojęcia narodu jako wspólnoty etniczno-kulturowej i słowa o zakochaniu się w murzynce. Bosak i RN, a tym bardziej Konfederacja zrobią dużo, żeby nie wyjść na „rasistów”. Naprawdę, bardzo boję się tego, że Bosak jeszcze bardziej sprawi, że elektorat Konfederacji będzie pojmował narodowość jako wybór, paszport, czy światopogląd (murzyn może być Polakiem, ale przeciwnik polityczny już nim nie jest). A skoro lider narodowców twierdzi, że narodowość to nie jest kwestia etniczna...
Częstym zarzutem wobec Bosaka na pewno będzie fakt, iż nigdy w swoim życiu nie lubił ciężko pracować, co sprawia, że średnio rozumie pracujących Polaków. Jego kontrkandydaci i media na pewno skwapliwie to wykorzystają.
Ciekawi mnie jak będzie wyglądała kampania wyborcza Krzysztofa Bosaka, wszystkie samodzielne starty RN, a także eksperyment z wystawieniem w poprzednich wyborach prezydenckich półanalfabety kończyły się katastrofą, a same kampanie były wyjątkowo nieudolnie prowadzone, duży w tym udział samego kandydata. Jednak Konfederacja póki co wygląda bardzo profesjonalnie i można przewidywać, że do tych wyborów naprawdę się przyłożą.
Pisząc ten tekst, nie zamierzam nikogo namawiać do oddania głosu na Bosaka, sam nie wiem czy to uczynię (raczej nie), życzę jednak jak najlepszego wyniku. Życzę nie dlatego, że poznałem go osobiście prawie dekadę temu (Roberta Winnickiego i wiceministra od kilometrówek znam nawet dłużej, a życzę im wszystkiego najgorszego), ale dlatego, że dobra kampania wyborcza i wynik Krzysztofa to najlepsze co może nas spotkać. Bosak jest gwarantem, że głośno wybrzmią tematy ochrony życia poczętego, sprzeciwu wobec wasalnej polityki względem USA i państwa położonego w Palestynie, czy masowej imigracji zarobkowej. W kwestii walki ze zboczeńcami poseł z okręgu świętokrzyskiego bywa zbyt liberalny, delikatnie rzecz ujmując, jednak jego wypowiedzi w dalszym ciągu są dużo lepsze od tych establishmentowych. To są sprawy dla nas bardzo ważne, a zasięg, jaki daje kampania w wyborach prezydenckich jest naprawdę ogromny, tym bardziej, że to już nie jest egzotyczny kandydat po podstawówce, który ledwo umie czytać (a i co do tego mam wątpliwości), a poważny reprezentant dużej siły politycznej. Tak więc – Krzysztofie! Życzę wszystkiego najlepszego i dwucyfrowego wyniku. Życzę nie z sympatii do Konfederacji, bo tej delikatnie mówiąc nie lubię, ale licząc, że w kampanii będziesz mówił o rzeczach ważnych, i że dzięki Tobie parę spraw wejdzie do debaty publicznej. Liczę, że Twoja kandydatura pomoże dotrzeć do ludzi z tymi tematami, które są bliskie i Tobie i nam, a takich jest wbrew pozorom dalej sporo. Jednocześnie nie deklaruję oddania na Ciebie głosu – w dalszym ciągu wiele nas różni, i wszystko zależy od tego co będziesz mówił w kampanii, czy skupisz się na tematach, które są dla nas ważne, czy będziesz karmił potencjalnych wyborców bredniami o wolnym rynku, potępiał radykalizm i zakochiwał się w murzynce. Jedno jest pewne – jakiekolwiek słowo po stronie proepidemików i gwarantuję antykampanię. Oczywiście gdyby prawybory wygrał ktokolwiek inny ten tekst w ogóle by nie powstał, a ja nawet nie rozważałbym oddania ważnego głosu, tak samo jak nie oddałem go w wyborach parlamentarnych, ani europejskich.
Oceniając Konfederację negatywnie, znając liberalizm Bosaka i pamiętając deklarację antyrasistowską, zakochiwanie się w murzynce i błazenadę z projektem zaostrzenia artykułu 256 kodeksu karnego, z niecierpliwością czekam na kampanię. Chcę zobaczyć, jak dobrze wypadający w mediach kandydat mówi w nich rzeczy, które są dla nas ważne. Bosak i tak prezydentem nie zostanie, do drugiej tury nie wejdzie. Z nacjonalistycznego punktu widzenia ta kandydatura to dar od losu bo część z naszych postulatów wybrzmi w debacie publicznej. Jak wiele? Tego nie wiemy. Nie wiemy też jak bardzo Bosak będzie chciał się przypodobać liberałom. Wiemy za to, że w końcu głośno wybrzmią sprawy ochrony życia poczętego, sprzeciwu wobec masowej imigracji, parad części rowerowych (choć w tej kwestii KB miał kilka nieładnych wypowiedzi), czy wasalnej polityki wobec USA i państwa położonego w Palestynie. Wybory na pewno zwiększą zainteresowanie nacjonalizmem, choć raczej w bardzo ugładzonej formie, możemy się spodziewać fali zgłoszeń do RN, MW również zyska nowych członków. Popularność jaką zyska Bosak sprawi, że więcej ludzi zacznie szukać narodowych treści w Internecie, część nich na pewno trafi na Autonoma, Kierunki czy wreszcie sam Szturm, zwiększy się liczba czytelników Polityki Narodowej. Zupełnie nieoczekiwanie dostaliśmy największą szansę od czasów pierwszych Marszów Niepodległości. Szkoda tylko, że praktycznie nic nie zależy tutaj od nas, a bardzo wiele od kandydata do którego trzeba mieć dużo zastrzeżeń.
Maksymilian Ratajski