Szturm1

Szturm1

Wiktoria (Victoria) była rzymską boginią zwycięstwa i chwały - personifikacją zwycięstwa w walce. Spośród wszystkich antycznych bóstw, Wiktoria zajmowała szczególnie ważne miejsce, będąc symbolem zwycięstwa nad śmiercią. Według wierzeń starożytnych to ona decydowała o zwycięstwie w bitwie, co było bardzo istotne w toku kampanii wojennych toczonych przez szeregi exercitus Romanus. Cały system wartości starożytnych Rzymian był ściśle związane z wiarą w bogów. Pietas, czyli pobożność była jednym z filarów kanonu wartości, których przestrzeganie było wymogiem życia społecznego starożytnego Rzymu. System  społecznego funkcjonowania Rzymian składał się na mos maiorum, czyli obyczajach przodków, które wyznaczał ten swoisty katalog zachowań będący sprawdzonym w praktyce drogowskazem wskazującym normy zachowania życia codziennego każdego Rzymianina. Mos maiorum było przeciwieństwem res novae, czyli rzeczy nowych, niesprawdzonych, które wiązały się z współczesnym pojęciem rewolucji, a więc czegoś co wprowadza chaos. Można powiedzieć, że Rzymianie wpatrzeni w spuściznę i wartości przodków prezentowali tradycjonalistyczny model społeczeństwa (współcześnie opisywany min. przez Juliusa Evolę).

Wpisującym się w ten kanon wartości pojęciem jest virtus oznaczający męstwo. To właśnie ta wartość określała umiejętność rozróżnienia dobra od zła, postępowania godnego i niehonorowego. Mężny Rzymianin był obrońcą dobra ojczyzny, rodziny, a w końcu własnego interesu. Tak pojęte męstwo wynikało z fides, czyli wierności danemu słowu i wymienionym wcześniej zasadom. Aby sprostać wypełnianiu powyższych zasad potrzebna była samokontrola, panowanie nad samym sobą, opanowanie ducha, czyli gravitas - powaga. Na wypełniającego powyższe cnoty czekała nagroda, czyli szczęście- dignitas, oraz poważanie i autorytet- auctoritas. Rzymianin, który wcielał w życie powyższy kanon wartości stawał się miły bogom i mógł cieszyć się ich wsparciem w każdym aspekcie swojego życia. Taka postawa oprócz przywilejów duchowych niosła ze sobą także i nobilitację społeczną. Im wyższy status społeczny rodziny tym większe wymagania i surowsze wypełnianie mos maiorum, które sobie stawiała.

Aby zaskarbić sobie przychylność bogów, Rzymianie stawiali im świątynie oraz składali ofiary. Nie inaczej było z Wiktorią, której liczne świątynie miały zapewnić tryumf w wojnach z wrogami Rzymu. Wizerunek Wiktorii,  często był umieszczany na rzymskich monetach, budowlach czy w sztuce. Ukazywana była często na rydwanie bojowym. Szczególnie popularne były monety (jako główny środek propagandy), na których rewersach przedstawiano Wiktorię z lśniącymi w słońcu skrzydłami, wieńcem laurowym i gałązką oliwną.

Historia Imperium Romanum jako fundament cywilizacji europejskiej stała się przykładem, z którego czerpały swoje inspiracje ruchu ideologiczne Europy zachodniej XIX i XX w. Przejmowano z chęcią symbolikę, nazewnictwo oraz antyczne rozwiązania, które w prostej linii utożsamiano z podwalinami cywilizacji, wykazując jednocześnie ich kontynuację w czasach współczesnych. Starożytny Rzym jawił się współczesnym jako wielkie imperium, zbudowane dzięki poświęceniu, umiłowaniu ojczyzny oraz określonemu systemowi wartości. Odzwierciedlenie tego znajdujemy zarówno w pisarskiej spuściźnie min. Charlesa Maurrasa, Gabriella D’Annunzio, Benito Mussoliniego, czy Leona Degrella. Nie inaczej było w przypadku hiszpańskiej Falangi. Wojna domowa w Hiszpanii według prawicowej narracji była wojną w obronie cywilizacji i Hiszpanii, a więc wojną w której broniono także cywilizacji europejskiej przed barbarzyńskim zalewem bolszewizmu (utożsamianym z antycznym zagrożeniem Imperium ze strony ludów barbaricum). W poniższym artykule zajmę się jednym z plakatów propagandowych, który odwołuje się właśnie do antycznych wzorców i bogini Wiktorii, czyli tej która kiedyś miała zapewniać zwycięstwo Rzymianom, a współcześnie stała się zwiastunem hiszpańskiego tryumfu w iberyjskiej krucjacie.

Jeden z plakatów Falangi, przedstawia postać uskrzydlonej, młodej kobiety, która w jednym ręku trzyma miecz, a w drugiej flagi Hiszpanii, Falangi i karlistowską. Obok znajduje się wieniec laurowy, z wkomponowanymi w niego mieczami, który symbolizuje tryumf. Całość zwieńczona jest napisem: El hombre tiene que ser libre pero no existe la libertad sino dentro de un orden, który w tłumaczeniu brzmi: Człowiek musi być wolny, ale nie ma wolności poza porządkiem. Patrząc na starożytne wzorce jest to odzwierciedlenie antycznej symboliki bogini Wiktorii, która w niemal lustrzany sposób była przedstawiana na monetach wybijanych z okazji bitewnego zwycięstwa. Wymowa tego plakatu jest więc jednoznaczna- uskrzydlona bogini, zwiastun zwycięstwa cywilizacji rzymskiej/ europejskiej, niesie niczym wieki temu zwiastun zwycięstwa hiszpańskiego w walce z zagrażającym cywilizacji bolszewizmem. Ponadto w prosty sposób nasuwa on odbiorcy jasny przekaz- powstańcy hiszpańscy = obrońcy cywilizacji.

Druga grafika, którą chcę się zająć jest współczesny malunek przedstawiający Jose Antonio Primo de Rivera, przywódcę Falangi, którego ciało zostaje zabrane przez anioła/ uskrzydloną postać do nieba. Jest to tylko moja interpretacja, lecz obraz ten nasuwa skojarzenia z wyżej wymienionym plakatem. Można odczytać go na dwa sposoby. Pierwszy nasuwa skojarzenia z religią katolicką, w której anioł zabiera umęczone ciało Jose Antonio przed oblicze Boga, aby ten mógł zdać sprawę ze swojego ziemskiego bytu. Drugi sposób interpretacji nasuwa nam na myśl uskrzydloną boginię Wiktorię, która unosi ciało Jose Antonio - męczennika sprawy, współczesnego herosa do siedziby bogów. Nieco światła na drugą interpretację rzuca nam antyczny pisarz - Swetoniusz, który opisuje pogrzeb Cesarza Augusta. Według antycznego pisarza podczas pogrzebu przeprowadzono posąg Wiktorii przez łuk triumfalny, a następnie umieszczono go pod stosem pogrzebowym. Według podań uczestników tamtego wydarzenia widziano ulatujące do nieba ciało Augusta, które było niesione przez boską Wiktorię. Jest to jednak niepotwierdzone podanie, o czym napisał sam Swetoniusz, lecz obecne w rzymskiej mitologii, według której herosi i ulubieńcy bogów byli zabierani przez nich samych, bądź ich wysłańców do siedziby bogów.

Jak widać wzorce rzymskie oddziaływały na wyobraźnię współczesnych, stając się personifikacją marzeń o wielkim i silnym imperium oraz odzwierciedleniem walki o cywilizację łacińską, cywilizację europejską, której niczym antyczni barbarzyńcy zagrażali marksistowscy ideologowie ze wschodu.

 

 

Oleś Wawrzkowicz

Rozprawa nad moralnością w wymiarze systemowym jest od wieków punktem obowiązkowym refleksji filozoficznej wszelkich myślicieli, którzy zapadli w pamięć zbiorową naszej cywilizacji. Wydawać by się mogło, że ten namysł, który sprawia wrażenie reguły, nie powinien nas interesować, skoro tak często podkreślamy swój antyhistoryzm. Nic bardziej mylnego – antyhistoryzm nie może być wszak nigdy ahistoryczny. Oznacza to, że nie może odżegnywać się od korzeni, związanych z nimi inspiracjami, a jedynie stanowi krytykę uzależnienia i zamiany ugrupowań nacjonalistycznych w grupy rekonstrukcyjne. Niemniej, ten wątek był już wyjaśniany na naszych łamach. Wracając do meritum – wątek arystokracji ducha jest niemal w całej swej rozciągłości powiązany z etyką. Postanowiłem w związku z powyższym wybrać dwa systemy etyczne i opisać je, by później wyciągnąć z nich to, co może się przydać do dalszego definiowania tego, co szturmowi nacjonaliści nazywają arystokracją ducha. Będą to kolejno:

  1. Etyka cnót Platona

  2. Etyka obowiązku Immanuela Kant

Czego może nauczyć nas Platon w kontekście swej etyki cnót? Na pewno wiele. Pozwolę sobie skupić się jednak na jednym, bodaj najistotniejszym elementem jego nauki etycznej – trafności zdefiniowania i podziału duszy, z której wynika podział cnót. Mowa o wyróżnieniu trzech fragmentów duszy:

  • gniewliwej

  • pożądliwej

  • intelektualnej

Czego konsekwencją było sformułowanie czterech podstawowych cnót, które rządzą człowiekiem – kolejno:

  • umiarkowanie – odpowiadające części gniewliwej i temperamentowi człowieka

  • męstwo – odpowiadające części pożądliwej i przyczyniające się do kontroli nad emocjami, trwaniu w stałości

  • mądrość – odpowiadająca części intelektualnej i polegająca na kontroli rozumu nad całością władz i cnót moralnych

  • sprawiedliwość – wiążącą się z każdym fragmentem ludzkiej duszy i odpowiedzialnym za harmonię między nimi i cnotami

Zasadność tego rozróżnienia polega na tym, że przystaje ono do późniejszych jego rozwinięć, stanowi ich fundamentalną bazę, a także na byciu wyczerpującym. Co jednak mógłby wyciągnąć z przedstawionej, krótkiej lekcji nacjonalista? Przede wszystkim powinien zgłębić to, czym w istocie są cnoty – szczególnie poprzez ich stopniową praktykę. Z doświadczenia, a niekiedy nawet własnego przykładu zdaję sobie sprawę, że wielu z nas brakuje cnotliwości – czy to w klasycznym, czy nawet współczesnym ujęciu. Poza tym ważną perspektywą i wykorzystaniem tej nauki jest podział hierarchiczny platońskiego ustroju państwowego na trzy stany, który przez wieki nie stracił na swej symbolicznej aktualności.

Inną, choć w niektórych elementach podobną lekcją etyczną dla nas jest etyka Immanueala Kanta. W tym wypadku skupić się zamierzam na jej głównym elemencie – obowiązku. Kant w swej nauce sporo uwagi poświęca jego poczuciu. Każdy powinien kojarzyć imperatyw kategoryczny. Otóż ma on być spełniany w swym moralnie dobrym wymiarze tylko i wyłącznie z poczucia obowiązku. Co miałoby być w tym momencie źródłem tegoż? Prawo bazujące na rozumie. Nie podejmując dyskusji z zasadnością pochodzenia poczucia obowiązku – jestem przekonany, że jest ono jednym z głównych braków wśród polskich nacjonalistów. Większość z nas potrafi się bowiem skupiać jedynie na czubku własnego nosa, personalnych wojenkach, a w najlepszym wypadku – dobrze li tylko własnej organizacji, zamiast braniu pod uwagę dobsrostanu narodu, czy chociażby zatrważająco niskiej efektywności wpływu środowiska narodowego na wspomniane, nasze społeczeństwo.

Zdając sobie sprawę z krzywdząco fragmentarycznych i uproszczonych przedstawień etyk dwóch wielkich filozofów, pragnę zachęcić do lektury dzieł ich i im podobnych lub przynajmniej do zasięgania informacji w różnych źródłach na temat wytworów ich niezwykłych umysłów.

 

Michał Walkowski 

„Głoszenie idealizmu i miłości bliźniego, jako fundamentów przebudowy ustroju społecznego nie oznacza wyrzeczenia się zewnętrznych środków oddziaływania. Jedynie harmonijna ewolucja psychiki człowieka i praw normujących jego postępowanie zapewnić może trwałe przemiany ustroju społecznego. Co więcej – dla realizacji nowego ustroju konieczny będzie niejednokrotnie przymus fizyczny w stosunku do jednostek, które nie podporządkowały się powszechnej idei. Takie postępowanie nie może być jednak regułą, którą stosuje dziś bez ceregieli państwo kapitalistyczne” – pisał w 1938 roku na łamach Miesięcznika Politycznego „Nowy Ład” jeden z publicystów ówczesnego narodowo-radykalnego pokolenia, Stanisław Kęmpiński1.

Jednym z podstawowych postulatów polityki Obozu Narodowego od zarania jego ideowych dziejów był – i zresztą pozostał nim do dnia dzisiejszego – solidaryzm narodowy przejawiający się najczęściej pod postacią postawy społecznej oraz, w rozumieniu określonych rozwiązań ustrojowych, systemu gospodarczego. Zarówno w pierwszym, jak i drugim przypadku oznacza on ni mniej, ni więcej dbałość o interesy wszystkich grup społecznych, ze szczególnym zwróceniem się w kierunku tych, których sytuacja aktualnie jest najtrudniejsza. O ile w myśli narodowo-demokratycznej solidaryzm narodowy jest postrzegany wyłącznie jako postawa społeczna, o tyle już w konotacji z narodowym radykalizmem ma on nieco szerszy i zdecydowanie bardziej wielopłaszczyznowy – a jednocześnie przy tym wyrazisty – wymiar. Solidaryzm narodowy jest tu nieodłączną częścią składową korporacjonizmu i/lub dystrybucjonizmu jako narodowo-radykalnego ustroju gospodarczego. W kontraście całości jest to forma organizacji społecznej, której podstawą są  środowiska ludzi opierające się o wspólnotę ich wspólnych naturalnych interesów oraz społecznych funkcji. Co warte w tym miejscu podkreślenia to fakt, iż solidaryzm narodowy według myśli narodowo-radykalnej, oczywiście równolegle do wyżej wymienionej postawy społecznej, nie tylko może, a wręcz musi nieść za sobą rozwiązania ustrojowo-strukturalne. To jedna z głównych acz zasadniczych różnic dzielących endeków i narodowych radykałów. Ów teoretyczny fundament stanowi dlań podstawę do konstruowania zarówno programu politycznego jak i gospodarczego. Co więcej, jego aksjomat jest stałym i niezmiennym składnikiem narodowego radykalizmu jako takiego. W przeciwnym bądź razie nie będzie to już narodowy radykalizm, czego niestety często wyraz można dostrzec pośród niektórych współczesnych, przynajmniej deklaratywnie, ideowych kontynuatorów, czy też raczej adeptów myśli Pokolenia 1934. Chcąc nie chcąc w/w zjawisko przejawia się słabością intelektualną współczesnych nam środowisk narodowo-radykalnych, zadawalających się powielaniem idei piłsudczykowskich, konserwatywnych, socjalistycznych, a czasem o zgrozo wręcz tych kapitalistycznych lub/i komunistycznych. W połączeniu z intelektualną niezdolnością do wytwarzania nowoczesnego ideowego dyskursu politycznego, owocuje to niestety marginalizacją całego środowiska. Wszak nikomu nie wystarcza samo poczucie słuszności, trzeba mieć plan działania i trzeba nie tylko wiedzieć, co chcemy, ale i jak chcemy… (wątek ten pozostawmy jednak na oddzielne rozważania i być może w przyszłości kolejny artykuł).

Współczesny narodowy radykalizm – tak jak onegdaj – ma za zadanie przeciwstawić liberalnej/ kapitalistycznej oraz komunistycznej/ socjalistycznej wizji gospodarki alternatywę polegającą na zbudowaniu w oparciu o społeczne nauczanie Kościoła Katolickiego wspólnej tożsamości i więzi narodowej. Pozwala to na stworzenie podstaw ideowych do wykreowania odmiennego systemu społeczno-gospodarczego opierającego się m.in. na założeniach korporacyjnych lub dystrybucyjnych, pośród których pojęcie solidaryzmu narodowego, nie będąc przy tym wyzutym czysto propagandowym hasłem, zajmuje należyte sobie miejsce. Narodowy radykalizm – w tym również nieco szerzej, cały Obóz Narodowy – musi wytworzyć program polityczny skutecznie poszerzający polityczną podmiotowość Polaków w warunkach skrajnie niekorzystnych, w warunkach istnienia Narodu podzielonego granicami narzuconymi nam przez wszechpanującą poprawność polityczną. Pamiętać przy tym jednak musimy, że przenoszenie postaw i recept sprzed niemal wieku w zupełnie zmieniony świat jest dziś kompletnym nonsensem. Aczkolwiek już nim nie jest przymierzanie nowych doświadczeń do tych dawnych. Innymi słowy, na fundamencie przeszłości musimy budować naszą przyszłość – wszak nowe okoliczności, w których żyjemy, wymagają od nas nowych rozwiązań. Dzisiaj istniejący nieład społeczny opiera się na błędnych zasadach indywidualizmu, którego konsekwencją jest liberalizm. To właśnie dlatego nie wolno nam zapominać o wymienionych wyżej proporcjach. Bez zbędnego wysiłku gołym okiem możemy dostrzec, że obecny ustrój społeczno-gospodarczy jest zły. Zły jest przede wszystkim dlatego, że opiera się na panowaniu pieniądza i zwykłym upodleniu szarego człowieka. Wszelkie działania społecznie doniosłe, jak rządzenie, nauczanie, leczenie bądź aktywność gospodarcza, muszą być następstwem praw opartych na godności i wartości człowieka. U podstaw narodowo-radykalnego programu gospodarczego leży przekonanie o prymacie moralności i polityki nad ekonomią, gdzie na pierwszym miejscu jest etyczność czynów, a dopiero potem ekonomia i polityka. Wszak pieniądz ma służyć, nie rządzić! Stąd właśnie życie gospodarcze ma być podporządkowane gospodarczym celom Narodu, zaś celem gospodarki (tej narodowej) ma być zaspokojenie potrzeb Narodu, a nie zysk dla samego zysku2. Pora w końcu zdać sobie sprawę, iż wbrew głoszonym przez tzw. kapitalistów (w tym również niestety niektórych narodowców) haseł, PRYMAT WŁASNEGO INTERESU NIE MOŻE BYĆ SPRZECZNY Z INTERESAMI PAŃSTWA NARODOWEGO, a wszelkie działania, które godzą w interes wspólnoty winny być przez państwo chociażby zapobiegawczo zwalczane. Rolę biznesmenów i przedsiębiorców dobitnie już wyjaśniał Marian Reutt: „może Naród jednemu powierzyć prowadzenie fabryki, dając mu nawet duży zakres swobody i niezależności, uznając jego własność, o ile interes Narodu będzie tego wymagał, ale zasadniczą cechą będzie tu służba Narodowi”3. Należy również niektórym z nas przypomnieć, że pieniądz, podobnie jak kapitaliści oraz pracownicy, mają i zawsze będą mieć narodowość. Dlatego też należy wprowadzić i podnieść do naczelnej rangi zasadę sprawiedliwości i wrażliwości społecznej będącą swoistą formą dojrzałej odpowiedzialności obywatelskiej za Naród i państwo zarówno przez pracodawców, jak i samych pracobiorców. Wyrazem tych założeń jest stworzenie koncepcji społeczno-ekonomicznych, które mają łączyć poszanowanie własności prywatnej z pozostawieniem w rękach państwa strategicznych sektorów gospodarki – vide idea silnego i niezależnego państwa4. Nie wolno przy tym zapominać, że własność nie jest prawem lecz przywilejem! Nie jest niczym odkrywczym również stwierdzenie mówiące, że zarówno kapitalizm jak i komunizm/socjalizm opierają się na tej samej idei – koncentracji bogactwa niszczącej własność prywatną. Własność prywatna w wymiarze narodowo-radykalnym musi więc mieć podwójny wymiar: indywidualny, który służy dobru jednostek oraz społeczny, który ma na względzie przede wszystkim dobro publiczne. Z tego też powodu trzeba strzec się dwóch skrajności – indywidualizmu i kolektywizmu. Indywidualizm bowiem pojmuje własność w kategoriach egoistycznych, natomiast kolektywizm odrzuca lub osłabia indywidualny i prywatny charakter własności5.

Miernikiem skuteczności władzy bezsprzecznie powinien być jej stosunek do najsłabszych, do bezrobotnych, bezdomnych, najmniej zarabiających. W narodowo-radykalnych  rozwiązaniach społeczno-gospodarczych, w których notabene solidaryzm narodowym jest swoistym głosem sumienia, w żadnym wypadku pieniądz nie powinien i nie może prowadzić do władzy, a sama władza do bogactwa. W przeciwieństwie do systemu demoliberalnego, czy też jeśli ktoś woli do samego kapitalizmu, tu proporcje jakby zmieniały swój biegun. Im większa władza – tym większe obowiązki, większa odpowiedzialność jednostkowa6. Solidaryzm narodowy w wymiarze narodowo-rewolucyjnym postrzega społeczeństwo i państwo jako naturalne, solidarne, złożone i wielofunkcyjne organizmy. Stanowi antidotum dla wszelkich egoizmów klasowych czy kosmopolitycznych, a jako samoistna i niezależna myśl gospodarcza wychodzi z założenia, że praca i godna płaca jest podstawowym elementem w życiu Narodu7. Solidaryzm narodowy jako system gospodarczy ma służyć potrzebom Narodu, a nie tylko wybranej kaście współczesnych możnowładców. „[D]amy Narodowi całkowite władanie nad życiem gospodarczym, każdemu Polakowi możność zaspokojenia swych potrzeb, a państwu siłę zbrojną, zdolną do urzeczywistnienia woli Narodu i zabezpieczenia mu warunków rozwoju” – pisał w 1937 r. czołowy ekonomista ONR ,,ABC,” Wojciech Zaleski8. To tu bogaci muszą ofiarnie wziąć na siebie świadomy finansowy obowiązek poniesienia większej odpowiedzialności za Naród i państwo niż Ci najbiedniejsi. A to wszystko w myśl zasady mówiącej, iż im większy stanowimy typ człowieka, im więcej zarabiamy i im więcej osiągnęliśmy w życiu, tym większą powinniśmy ponosić odpowiedzialność za Naród i Ojczyznę9. Z pełną świadomością należy przy tym powiedzieć, że przymus solidaryzmu narodowego jako ustroju należy stosować wyłącznie tam, gdzie jest on niezbędny dla dobra Narodu, gdzie samowolne działanie jednostek lub ich bezczynność(!) przynieść może szkodę innym, a przede wszystkim Narodowi.

Jednocześnie zadaniem solidaryzmu narodowego jest wyrównanie różnic wrodzonych, których człowiek zniwelować nie może. Państwo musi więc wziąć na siebie obowiązek zapewnienia obywatelom minimum egzystencji pozwalające zaspokoić zarówno potrzeby materialne jak i kulturalne. Tu przemiany o charakterze społeczno-demograficzno-rozwojowym mają na celu wręcz wypychanie grup społecznych z tych dolnych warstw w kierunku klasy średniej. Nie leży bowiem w interesie państwa, zwłaszcza tego narodowego, pogłębianie się przepaści między biednymi, a bogatymi. Niech ci, którym obecnie się nie wiedzie i którzy znajdują się niejako na marginesie, jak najszybciej wrócą do tego „krwioobiegu” jakim jest gospodarka narodowa, niech staną się bogatsi i silniejsi. Obowiązkiem państwa jest im w tym pomóc! W zamian z kolei obywatel ma moralną powinność wziąć odpowiedzialność za państwo i cały Naród10. Ma stać się człowiekiem świadomym, przejętym poczuciem obowiązku wobec Narodu i Ojczyzny. Im lepiej ludzie zrozumieją nie tylko prawa, ale również swe obowiązki i im lepiej je wypełnią, tym na większą będą zasługiwać wolność. „Narodowy ustrój gospodarczy z natury rzeczy stanowi tylko część ogólniejszego planu organizacji społecznej (…). Istota idei narodowej sprowadza się w gruncie rzeczy do moralnego stosunku jednostki do społeczeństwa, przez wysunięcie obywatelowi jako wskazania w życiu zbiorowym hasła obowiązku i podporządkowania się nie tego, „co mi się należy”, ale tego, „co ja powinienem”, przy równoczesnym bardzo silnym zaznaczeniu roli państwa jako instrumentu historycznego życia narodu, jego odrębności, siły fizycznej, i moralno-cywilizacyjnej” – pisał w 1933 roku na łamach dwutygodnika narodowo-radykalnego „Nowy Ład” jeden z publicystów ówczesnego młodego pokolenia narodowego, Włodzimierz Daniłowicz11.  Warto przy tym pamiętać, iż solidaryzm narodowy, nie tylko jako rozwiązanie ustrojowe, ale również – a może nade wszystko – jako potrzeba ducha, musi być pielęgnowany i rozbudzany na nowo każdego dnia. Nie można pójść tu na skróty. Wszak sprawy tożsamości, rozwoju społecznego i zapewnienia godnego bytu Narodu są ze sobą ściśle związane. Dlatego też stosunki ekonomiczne w gospodarczych narodowo-radykalnych rozwiązaniach ustrojowych powinny uwzględniać dwie podstawowe wytyczne tj. brać pod uwagę: zasady etyki katolickiej i użyteczności prowadzonych działań dla wspólnoty narodowej. Sama zaś zmiana rozwiązań ustrojowych ma być PRZEŁOMEM, który to ma cechować się nie tylko samą transformacją ustrojową, ale także walką na dwóch frontach „ze świadomie wrogimi Wielkości Polski siłami oraz wadami charakteru własnego środowiska narodowego”12.

Ekonomia wykluczenia i nierówności jest ekonomią, która zabija. Niemniej jest alternatywa, jest nią ekonomia w której człowiek ma znaczenie! W systemie, który ma tendencje do pożerania wszystkiego, co stoi na drodze zwiększania zysków, co jest kruche, jak środowisko naturalne, w systemie, który jest bezbronny wobec interesów gloryfikowania rynku jako jedynej słusznej reguły, nierówność w końcu zrodzi przemoc, której zbrojne tłumienie nigdy nie będzie w stanie rozwiązać. Czy w tym zjawisku należy upatrywać szansy dla współczesnego narodowego radykalizmu? Z całą pewnością na dzień dzisiejszy nie da się tego jednoznacznie stwierdzić. Pamiętajmy jednak, co notabene wyżej zostało już dobitnie zaznaczone, że bezwzględnym fundamentem rewolucyjnego nacjonalizmu jest bezgraniczny sprzeciw wobec kapitalizmu i socjalizmu, dwóch materialistycznych systemów niszczących dziś Europę. Celem więc – poza próbą integracji i porozumienia – współczesnych środowisk narodowo-rewolucyjnych bez wątpienia powinno być postawienie na metapolitykę i zaangażowanie na rzecz potrzebujących rodaków. To zadanie nacjonalistów nie tylko w Polsce. Walka trwa!

 

 

Norbert Wasik – dumny mąż i ojciec. Absolwent Kolegium Jagiellońskiego - Toruńskiej Szkoły Wyższej. Manager związany z sektorem FMCG. Publicysta, działacz społeczny i narodowo-radykalny. Biegacz amator i fan długich dystansów, pasjonat historii, gór, górali i góralszczyzny. Idealista, romantyk i pragmatyk w jednej osobie, entuzjasta innowacji i nowych technologii.

 

 

Bibliografia:

  1. Stanisław Kęmpiński, Istota przebudowy społecznej, „Nowy Ład” nr 3, 1938 r.
  2. Jan Korolec, Samostarczalność czy niezależność gospodarcza?, „Nowy Ład” nr 8, 1936 r.
  3. Reutt, Robotnik - świadomym członkiem Narodu. „Falanga” nr 1, 1936 r.
  4. Henryk Szczawiński, Monopol prywatny czy uspołecznienie?, „Nowy Ład” nr 2, 1936 r.
  5. PIUS XI, Encyklika Quadragesimo anno, Watykan 1931 r.
  6. „Zasady Programu Narodowo-Radykalnego, Warszawa 1937 r.
  7. Marian Reutt, Narodowo-radykalna ideologia pracy, „Przełom” nr 6, 1939 r.
  8. Wojciech Zaleski, Polska bez proletariatu, Warszawa: Wydawnictwo ,,ABC” 1937 r.
  9. Roman Dmowski, Myśli nowoczesnego Polaka, 1903 r.
  10. Marian Reutt, Naród gospodarujący, „Falanga” nr 20, 1936 r.
  11. Włodzimierz Daniłowicz, Narodowy ustrój gospodarczy. I o ustroju narodowym w ogólności, Nowy Ład. Dwutygodnik narodowo-radykalny nr 2, 1933 r.
  12. Wojciech Wasiutyński, Program musi być totalny, „Ruch Młodych” nr 10-11, 1936 r.

Chyba każdy kojarzy świetny serial „Ślepnąc od świateł” - będący ekranizacją powieści Jakuba Żulczyka. Sukces produkcji z udziałem Jana Frycza, Cezarego Pazury i Janusza Chabiora spowodował wzrost sprzedaży książek autora przygód narkotykowego dilera. Przeczytałem powieść i muszę przyznać, że byłem zachwycony talentem pisarskim Żulczyka. Pomysłowość, sposób narracji, opisy przeżyć wewnętrznych bohaterów, snów, które u pochodzącego z Mazur, pisarza są bardzo plastyczne, wyraźne, mają zapach, dialogi, umiejętność obserwacji, mroczny klimat zaćpanej stolicy, pełnej biznesmenów, celebrytów, hipsterów i bandytów. Niedawno odwiedzając księgarnię natrafiłem na Instytut tego samego autora (wersja poprawiona z 2016 roku) i książka naprawdę bardzo mi się podobała, na półce czeka również Wzgórze Psów. Kiedy więc dowiedziałem się o nadchodzącej premierze Czarnego Słońca wiedziałem, że muszę niezwłocznie je zakupić.

„Noc jest nasza i dobra. Każda noc jest nasza. To nasza matka. Pachnie gumą i węglem. Powietrze, gdy złapać je w garść, zostawia mokry ślad śmierdzący benzyną. Noc to wilczyca, która karmi młode ropą.” - Już pierwszy akapit zapowiada, że będzie ciekawie. I faktycznie – narrator, czyli Gruz za chwilę wykona ważne zadanie dla rządu. Stojący na czele neonazistowskiej bojówki o nazwie Prawdziwy Faszyzm bohater czeka pod drogą restauracją, w której właśnie siedzi z przyjaciółmi pewien znany lewicowo-liberalny reżyser. Już za chwilę życie Gruza zmieni się na zawsze, ale nie uprzedzajmy wydarzeń.

Skupmy się na Polsce, w której dzieje się akcja powieści. Od Przejęcia Władzy rządzi Polska Katolicka z Ojcem Premierem na czele (skojarzenia z Ojcem Dyrektorem nasuwają się same), koncesjonowana „opozycją” jest Ruch Narodowy Szczerbiec, ONR i faszystowska Chrześcijańska Unia Jedności. Istnieje szereg organizacji narodowych o nieprzypadkowych nazwach – Trzecia Droga czy Falanga, a także Czarne Koszule i Największa Polska. Bohaterowie słuchają znanej nam wszystkim muzyki – Honor, Konkwista, pojawia się Legion, jest także Antisemitex, jeden z członków Prawdziwego Faszyzmu ma ksywę Burzum, czytają Dzienniki Turnera. Istnieje pismo Szturmowiec, o którym jednak Gruz ma raczej kiepskie zdanie. Legalne jest strzelanie do uchodźców.

Dużym plusem jest powtórzenie zabiegu znanego z Instytutu – główna narracja to historia zaczynająca się od akcji w restauracji – Gruz zostaje zdradzony przez swojego szefa – robiącego karierę w oficjalnej polityce Damiana, jego ludzie giną, a on sam zostaje aresztowany. Ma dostać karę śmierci, zamiast tego, dostaje jednak zadanie – ma pojechać w góry, po przesyłkę dla Ojca Premiera. Jednocześnie jednak poznajemy historię życia Gruza i Prawdziwego Faszyzmu, jego motywacje, a raczej ich brak.

Kolejnym zabiegiem, który bardzo mi się podobał, jest Głos dochodzący ze środka głowy Gruza i wchodzący z nim w złośliwy dialog – to autor książki rozprawia się ze swoim bohaterem. Ich dyskusje, sposób w jaki Głos komentuje poczynania coraz bardziej zirytowanego Gruza, to zdecydowanie bardzo mocna strona książki.

Gruz dostaje misję od samej minister wychowania – ma dostarczyć przesyłkę dla Ojca Premiera. Udaje się w góry, gdzie wydzielono „autonomię”, tam dociera do obozu dla uchodźców, kierowanego przez Szaduja, dawnego członka... Krwi i Honoru. Tajemniczą przesyłką okazują się... kobieta i dziecko. To z nimi Gruz musi się przedzierać przez góry, uciekając przed pościgiem – zbiegłym uchodźcom grozi śmierć. Wkrótce okazuje się, że dzieciak i jego matka to Jezus i Maryja. Podróż z nimi do Warszawy odmieni życie Gruza. Cała historia jest świetnie napisana, naprawdę bardzo dobrze się to czyta, natomiast ten Jezus (sam każe na siebie mówić Alfa) i Maryja (wcześniej miała na imię Nahla) są zdecydowanie odlegli od pierwowzorów. Alfa zabija kanibala Zagłobę wraz se świtą, wskrzesza zmarłego pedała, nie mówiąc ani słowem o grzeszności jego życia, broni Judasza, twierdzi, że wraz z nim ukrzyżowano wszystkich Apostołów, a po Zmartwychwstaniu został przybity do krzyża po raz drugi. Za pomoc Maryja/Nahla nagradza Gruza adresem Damiana – dawnego wodza, który go zdradził i oszukał, dzięki czemu ma on możliwość zamordować go w wyjątkowo okrutny sposób.

Podróż z gór do podwarszawskiej rezydencji Ojca Premiera pełna jest dyskusji Gruza z eskortowanymi przez niego osobami i Głosem, burząc całkowicie jego oparty wyłącznie na nienawiści i chęci zabijania światopogląd. Ten fragment książki pokazuje geniusz pisarski Żulczyka, nie zgadzając się całkowicie z poglądami autora, muszę przyznać, że czyta się to fenomenalnie, dialogi, sposób prowadzenia przemiany Gruza, opisy zapachów, mrocznego, brudnego otoczenia (bardzo typowe dla Żulczyka), to wszystko robi ogromne wrażenie na czytelniku.

Jakub Żulczyk ma niezdrową obsesję na punkcie pedofilii w Kościele, słychać to w jego wywiadach, na Facebooku (dość karkołomna teza jakoby projekt stoppedofilii, przedstawiany jako zakaz edukacji seksualnej był... podziękowaniem władzy dla kościelnego lobby pedofilskiego, w zamian za poparcie w wyborach), wątek ten bardzo często pojawia się także w Czarnym słońcu. Nie twierdzę, że problem pedofilii wśród księży nie istnieje, ale Żulczyk ma na tym punkcie obsesję. Całkowitą groteską jest powód misji Gruza – otóż tę całą tajną operację zorganizowano, aby... dostarczyć Ojcu Premierowi dziecko nieeuropejskiego pochodzenia, gdyż pozazdrościł on misjonarzom. No naprawdę ciężko skomentować absurdalność tego pomysłu. Ojciec Premier w swojej posiadłości ma specjalne lochy przeznaczone do przetrzymywania dzieci. Do tego wszystkiego dorobiona jest tutaj religijna otoczka. Jego śmierć – zostaje zabity przez Matkę/Nahlę, cała scena jest jedną z ważniejszych w książce jest swoistym rozliczeniem z zinstytucjonalizowaną pedofilią. Książka kończy się podróżą Gruza, Alfy i Nahli do Jerozolimy, gdzie papież ma odprawić wielką Mszę Zbawienia. To tam następuje ostateczna walka między Alfą/Jezusem, a szatanem zwanym Ogrodnikiem (to oczywiście... papież).

Autor promował książkę jako antynacjonalistyczną. To widać. Nie zadał sobie jednak trudu zrozumienia istoty nacjonalizmu, nie spróbował przedstawić motywacji, Idei. Gruz potrafi jedynie nienawidzić i zabijać, podobnie Suchy, Damian, który stworzył prawdziwy Faszyzm, a potem został  rzecznikiem rządu to podła gnida. Narodowo-katolicka Polska to państwo bez treści, władza skupia się na formie, a za stworzenie obozu koncentracyjnego dla uchodźców dostaje pieniądze z Zachodu.

Jednym z najważniejszych wątków jest wielka miłość Gruza i Suchego. Żulczyk torturuje czytelnika opisami chorej relacji dwóch nazistów-pedałów, nie szczędząc przy tym opisów scen łóżkowych. To Suchy był osobą numer jeden w życiu Gruza, to on go zaprowadził do piwnicy, w której rozpoczęła się ideologiczna droga głównego bohatera.

Czarne słońce ma wzbudzać „kontrowersje” (cudzysłów celowy), i to widać, jest obliczone na szokowanie, przekraczając w tym granice nie tylko dobrego smaku, ale zwyczajnej ludzkiej przyzwoitości. Czytając książkę, zamierzałem ją polecić, bo jest naprawdę bardzo, ale to bardzo dobra, jednak zwłaszcza dwie sceny sprawiły, że tego nie zrobię, po prostu wybitnie nie lubię, kiedy ktoś pluje mi w twarz. Dwa razy z obrzydzenia miałem ochotę książkę podrzeć, nie zrobiłem tego tylko dlatego, że obiecałem napisać recenzję dla Szturmu. Czarne słońce rozpoczyna się od sceny w restauracji, na krótko przed tym, jak Gruz z kolegami urządzą kaźnię, znany reżyser rozmawia z przyjaciółmi o swoim głodującym w zamknięciu koledze po fachu, jako jedyny z towarzystwa dostrzega obrzydliwość „twórczości” „artysty”, z którego reszta robi męczennika.  „Czego wy chcecie, żebym jak Boroczyn zrobił na scenie gejowską orgię, ze sraniem, za przeproszeniem, na twarze i brzuchy, wszyscy w maskach Wojtyły czy innego Jezusa, coś takiego mam zrobić? Po co? By coś komuś udowodnić? By zrobić smród dla smrodu? Widzieliście to, co zrobił? Ja wyszedłem z tego po piętnastu minutach. Zrzygałem się, literalnie poszedłem zwymiotować. To szkodnik.” Bardzo mądra, trzeźwa ocena dzisiejszej „sztuki zaangażowanej”. Poleciłbym całą scenę, gdyby nie to, że postanowiłem książki nie polecać. I wielka szkoda, że w toku tworzenia tej, powtarzam po raz kolejny, bardzo dobrej książki, Jakub Żulczyk nie miał przed oczami tego fragmentu. Dwie sceny, obrzydliwe, po przeczytaniu, których naprawdę chciało mi się rzygać związane są z postacią Matki/Nahli, która w powieści jest nową Maryją – więc opisy wspólnej nocy jej i Gruza (zresztą w pewnym momencie przybiera postać Suchego), są wybitnie obrzydliwym napluciem w twarz katolikom. Drugi moment, w którym miałem ochotę podrzeć książkę, to scena w rezydencji Ojca Premiera. Obrzydliwe było już umieszczenie Drogi Krzyżowej w lochach służących do przetrzymywania dzieci w celu zadawania im „zbawiennego cierpienia” i zaspokajania pedofilskich żądz przywódcy państwa polskiego. Ale najbardziej uderzyła mnie wypowiedź zakonnicy-minister wychowania, która matce zabitego i zgwałconego dziecka mówi, że oprawca zaraz jej udzieli Komunii. Umieszczenie w tym miejscu i kontekście Najświętszego Sakramentu było już wybitnie obrzydliwe i podłe. I właśnie czytając te sceny przypomniałem sobie wybitnie parszywą obronę profanacji Najświętszego Sakramentu w Bełchatowie.

Jakub Żulczyk gwarantuje świetną literaturę, Czarne słońce tylko to potwierdziło. Na pewno będę kupował kolejne jego książki, a jeszcze w tym roku przeczytam leżące na półce Wzgórze Psów. Każdemu polecam jego twórczość, ale lekturę Czarnego słońca odradzam.

 

Maksymilian Ratajski

Wstęp

 

Będąc w listopadzie 2019 roku w Japonii, Tajlandii i Chinach, wpadłem na pomysł napisania tego tekstu. Przeważnie kraj kwitnącej wiśni wśród Polaków kojarzony jest z historią samurajów lub pilotów kamikadze, czy ogólną życzliwością i credo honorowym. Podczas wspomnianej podróży natknąłem się na inną cechę Japończyków. Chodzi tu o ogólną "praktyczność". Widać ją na każdym kroku, w codziennym życiu. Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że wiele z tych rzeczy można wykorzystać w mej ojczyźnie, ale i nie tylko, bo i w całej Europie. W pierwszej części skupię się na poszukiwaniach rysu historycznego tego zjawiska.

 

Poszukiwania genezy współczesnej praktyczności w historii: okres Edo i Meiji

 

Genezy współczesnej praktyczności Japończyków doszukiwać się trzeba w ich historii, w okresie shogunatu. To akurat angielskojęzyczną nazwa historyczna. W japońskiej chronologii używa się nazwy "okres Edo". W owym czasie, od 1603 roku, przy sterach władzy pozostał ród Tokugawa. Trwało to do roku 1868 roku. Władza cesarska w tym czasie była ograniczona. Faktyczną władzę przejęli shogunowie, odpowiednik głównego wodza. To w tym okresie dominowali samurajowie, służący swoim daimo, panom feudalnym.

W okresie tym samuraj miał być praktyczny społecznie, zwłaszcza skuteczny w walce. W tym wypadku cel uświęcał środki. Liczyło się wykonanie zadania - pokonać wroga. Istniał kodeks honorowy bushido, który obejmował wiele zasad społecznych dotyczących takich kwestii jak np.: tradycja, honor, godność, prawdomówność, sprawiedliwość, prawość, empatia, uprzejmość, cześć dla przodków, wierność. Kodeks ten oprócz tego poruszał kwestie finansowe, a nawet sposób umierania. Owe zestawienie reguł można przyrównać do "instrukcji życia".

Czytając zestawienie w formie książki, spisane w 1900 roku, przez Inazō Nitobe pt.: "Bushido: dusza Japonii", dojść można do wniosku, że obecne społeczeństwo Japonii nadal jest przesiąknięte tymi zasadami, choć ich forma ekspresji przeszła na inne płaszczyzny życia. (Pracowitość widać w korporacjach. Zaradność w dojeździe do pracy. Skuteczność w przygotowaniu sushi czy ramenu przez kucharzy. Przykłady można mnożyć tu bez końca).

Wróćmy w tym miejscu do kwestii samurajów i ich interpretacji sposobu życia przez Europejczyków. Wydaje nam się, że samuraj miał być głównie skuteczny w dziedzinie walki. Warto jednak podkreślić specjalnie w tym oddzielonym akapicie, że samuraj musiał być też skuteczny w innych dziedzinach życia, opartych na wcześniej wspomnianym kodeksie bushido. Przykład? Dosadnie płakać podczas odczytywanego poematu na pogrzebie swojego towarzysza broni.

Czas shogunatu kończy się w roku 1868 i zaczyna restauracja cesarstwa. W japońskiej historiografii używa się nazwy "okres Meiji" na ten czas przypadający w dziejach Japonii. Władzę przejął cesarz Mutsuhito. Podczas jego panowania doszło do industrializacji państwa, np. pojawiają się sieci telegraficzne. Oprócz tego zaistniały zachodnie wzorce na modłę japońską, np. zakładane są garnitury. Przyjmowano także nową technologię zbrojeniową z zachodu. Do armii zapraszano pruskich oficerów, w celu rozwoju poborowej armii. Przyjęto także kalendarz gregoriański.

Monarchia z tego okresu była parlamentarno-gabinetowa. Ministrowie oraz rząd sprawowali władzę w imieniu cesarza. W tym przypadku wzorowano się na Wielkiej Brytanii. W okresie restauracji ustalono konstytucję, w związku z początkami społeczeństwa obywatelskiego w Japonii. Ponadto, pod koniec okresu Meiji pojawia się japoński nacjonalizm.

Cesarstwo Japońskie wyszło z izolacjonizmu, jakim charakteryzowało się w czasie shogunatu. Czas samurajów odszedł do lamusa podczas restauracji, jednak ich swoista praktyczność "przedostała się" na resztę grup społecznych. Tą skuteczność widać również w okresie Meiji podczas usprawniania technologicznego państwa. W przeciągu około pół wieku przyśpieszono modernizację, aby dogonić zachód i zrobiono to bez większych problemów.

Podczas likwidacji systemu feudalnego dochodziło do powstań samurajów przeciwko nowej władzy. Pomimo tego, oddawano szacunek z drugiej strony i zaczęto budować tradycję wokół spuścizny tej grupy społecznej. Przykładem wcześniej przytaczana książka z 1900 roku, Inazō Nitobe pt. "Bushido: dusza Japonii". Na koniec tego akapitu warto dodać, że okres Meiji kończy się śmiercią cesarza Mutsuhito w 1912 roku. Dobrym tłem wydarzeń z tego okresu pozostaje film "Ostatni Samuraj", do którego odwołuję w tym wątku.

Okres Edo i okres Meiji wpłynęły na współczesne społeczeństwo japońskie. Trzeba jednak być świadomym, że niektóre elementy skuteczności widoczne są i wcześniej. Dla przykładu będąc w buddyjskim systemie świątyń i klasztorów Engakuji, założonym w 1282 roku, w mieście Kamakura, zastosowano specjalne nawadnianie wokół budynków. "Strumyki w formie obrzeży prostokątów" dodają specyficzny mikroklimat i zwiększają wilgotność powietrza w całym kompleksie, co potwierdza występowanie japońskiej praktyczności społecznej o wiele wcześniej, niż przytaczany okres Edo i Meiji.

 

Dalsze okresy chronologiczne w historii Japonii

 

Po okresie Meiji występują inne okresy w chronologii japońskiej historiografii, w związku z kolejnymi na tronie cesarzami. Odnieść można wrażenie, że nie mają takiego wpływu na "transfer" japońskiej praktyczności na społeczeństwo japońskie, jak wcześniej opisany okres Edo i Meiji.

Po śmierci cesarza Mutsuhito władzę przejmuje cesarz Yosihito. Rozwija się japoński parlamentaryzm. Okres ten nazywa się "Taishō". Japonia w tym czasie walczy w pierwszej wojnie światowej po stronie państw Ententy. Okres ten kończy się w 1926 roku.

Po 1926 roku nastaje okres "Shōwa" i trwa on do roku 1989 roku. Obejmuje czas panowania cesarza Hirohito, rozwoju japońskiego militaryzmu i niestety ewolucji szowinizmu. To wtedy Japonia staje po stronie państw Osi w trakcie drugiej wojny światowej. Wtedy też skuteczność w walce podyktowana jest pojawieniem się np. pilotów samobójców - kamikadze. Po amerykańskim bombardowaniu atomowym na Hiroszimę i Nagasaki, w sierpniu 1945 roku i przegranej wojnie, japońskie społeczeństwo przeżywa traumę. Ogólny strach przed "ostatecznym zmiażdżeniem", przymusza społeczeństwo japońskie do samodoskonalenia i wewnętrznego rozwoju. Ponownie pojawia się japońska tytułowa praktyczność i skuteczność w działaniu, dla dobra społeczeństwa. Dla przykładu, w latach 60 i 70 XX wieku powstają pierwsze bary karaoke, z polecenia i pieniędzy rządu. Trauma jest tak silna, że młodzi ludzie umierają na zawały serca i wylewy. Karaoke ma pomóc w walce ze stresem. Stają się skutecznym miejscem do walki z "narodową depresją" młodego pokolenia Japończyków.

Pod koniec okresu Shōwa, Japonia staje się jedną z ważniejszych gospodarek światowych. Z biedy powojennej wzrasta na współczesne tory technologicznego pioniera. Dla przykładu, na przełomie lat 70 i 80 XX w., w amerykańskich filmach mówiono, o "japońskim szmelcu" w kwestiach motoryzacji. W obecnym czasie marki takie jak toyota, nissan, mitsubishi znane są na całym świecie pod względem skuteczności w jeździe i konserwacji. Ponownie Japonia usprawniła się technologicznie, jak miało to miejsce w okresie Meiji. Takie przyspieszanie, aby doganiać zachód, miało swoje miejsce jak widać dwa razy w kraju kwitnącej wiśni i staje się pewną tradycją.

 

Słowo końcowe

 

W powyższych rozważaniach skupiłem się na przedstawieniu rysu historycznego dla czytelnika, aby w pełni zrozumieć, skąd w Japończykach "skuteczność społeczna", wspomniana we wstępie. Tekst ten trzeba traktować jako pewną formę poszukiwania genezy tego zjawiska. Artykuł ten początkowo miał być w jednej części. Podczas pisania stwierdziłem, że tekst trzeba podzielić na dwa epizody.

Kraj kwitnącej wiśni wydaje się trudny w odbiorze dla Europejczyka. Bez próby zrozumienia dziejów Japonii, zwłaszcza z okresu Edo i Meiji, będzie to katastrofalnie trudne. Nic nie dzieje się bez powodu. Istnieje przyczyna i nastaje skutek. Tak właśnie wyglądała ścieżka samurajów, ich kodeks bushido, bunty podczas likwidacji systemu feudalnego i jednocześnie budowanie spuścizny tej grupy społecznej dla potomnych. Kolejny raz za przykład posłuży postać Inazō Nitobe i jego publikacja "Bushido: dusza Japonii". Tytuł odzwierciedla mentalność Japończyków. Serdecznie do tej pozycji odwołuję. Wydaje się ogólnodostępna w wersji pdf.

W drugiej części tej serii, skupimy się już na relacji z podróży i konkretnych przykładach praktyczności Japończyków na co dzień. W pewnym sensie są na wielu płaszczyznach ideałem funkcjonowania społeczeństwa zorganizowanego. Czy do tego nie dążą właśnie... współcześni nacjonaliści w Europie? Niech każdy na to pytanie odpowie sobie każdy sam.

 

Patryk Płokita

 

 „Szturm” - jak wiele innych europejskich inicjatyw nacjonalistycznych – ogromną uwagę przykłada do kwestii metapolitycznych. Nie wolno jednak zapominać, że kwestie polityczne są równie ważne i wnikliwie je analizując, możemy dojść do rządzącej zjawiskami politycznymi sfery metapolityki. Z drugiej strony – nie zapominajmy, że jakakolwiek zmiana w obszarze metapolitycznym będzie miała swoje konsekwencje polityczne. Przyjrzyjmy się zatem kilku bieżącym wydarzeniom politycznym, z naszego polskiego podwórka, aby lepiej zrozumieć panującą w Polsce hegemonię idei, a także sformułować naszą metapolityczną i polityczną kontrę wobec istniejącego stanu rzeczy.

Wydarzeniami, o których ostatnio najwięcej dyskutuje się w naszym środowisku i które przebiły się również do głównego nurtu, są oczywiście wydarzenia związane z 11 listopada, a więc prześladowania polskich nacjonalistów, związane z tym wypowiedzi polityków, a także Marsz Niepodległości, a konkretnie jego nowe, piknikowe wydanie. Oczywiście - nie jest to nic nowego. Zwalczanie idei nacjonalistycznej oraz środowisk nacjonalistycznych są jednym z fundamentów postkomunistycznej III Rzeczpospolitej. Jak przyznał jeden z twórców Urzędu Ochrony Państwa, Piotr Niemczyk, fundamentem porozumienia między komunistami a opozycją w zakresie służb specjalnych było powstrzymanie środowiska nacjonalistycznego, które zgodnie z ówczesną histeryczną interpretacją i paniką moralną rozkręcaną w mediach przez obie strony, miało wkrótce przejąć władzę, a III RP miała upaść niczym Republika Weimarska. Zatem prześladowania nacjonalistów trwają i będą trwały, aż do zmiany systemu – jednak to za rządów Prawa i Sprawiedliwości, a więc za rządów konserwatystów, prawicowców (czy - jak określają ich zachodnie media - populistów, wręcz nacjonalistów (sic!)) nastąpiło mocniejsze dokręcanie śruby, czego wyrazem jest między innymi coraz mocniejsze coroczne uderzanie w środowiska nacjonalistyczne w okolicach 11 listopada.

Kolejnym ciekawym zjawiskiem ze świata bieżącej polskiej polityki były wypowiedzi polityków przy okazji wspomnianych prześladowań, ale także przy okazji posiedzenia parlamentu kolejnej kadencji i expose nowego-starego premiera Mateusza Morawieckiego, które miało miejsce zaraz po Święcie Niepodległości. Jeżeli ktoś naoglądał się za dużo liberalnych mediów, może być cała sytuacją zaskoczony. Jak to tak? Prawica nas atakuje? To nie jesteśmy po jednej stronie? Należy to podkreślać na każdym kroku – nie, nie jesteśmy po tej samej stronie. O ile pewne drobne, tymczasowe cele mogą nas, nacjonalistów, łączyć z prawicą (ale takie drobne kwestie łączą nas z wieloma innymi środowiskami), to różni nas kwestia fundamentalna – ostateczna wizja Polski i Europy. Zatem teraz przyjrzyjmy się kwestiom politycznym i stojącą za nimi ideą po stronie współczesnej polskiej prawicy.

Co mówili polscy prawicowi politycy po 11 listopada? Otóż twierdzili oni, że chcą Polski, która nadal jest Polską i żeby Polacy nadal byli Polakami. Jednak ich wizja i definicja Polski i polskości są całkowicie odmienne od naszej. Dla nich są to kategorie jedynie kulturowe, na dodatek blisko związane z głównym nurtem europejskiej sceny politycznej i rządzącą nią ideą liberalizmu czy globalizmu. Dla nas polskość jest kategorią etniczną i kulturową i jest związana bezpośrednio z ideą etnicznego nacjonalizmu. Polscy prawicowcy odwołują się cały czas do kategorii polskiej rodziny i twierdzą, że chcą jej bronić przed ekstremizmem z lewa i prawa. Tworzą tutaj fałszywą analogię między wspaniałą ideą nacjonalizmu a chorym fantazmatem komunizmu, dla niepoznaki nazywanego „antyfaszyzmem”, a także między nacjonalistami  (przedstawicielami „tajemnej Europy”) a lewakami  (degeneratami chodzącymi na pasku globalistów). Ta fałszywa analogia ma przedstawić prawicowców jako obrońców zdrowego rozsądku, twardego centrum, pozostającego poza wpływem szaleńczych ideologii. Niestety to twarde centrum jest przedstawicielem tej samej szaleńczej ideologii co rzekomo zwalczani (a w rzeczywistości tolerowani i dokarmiani grantami) lewacy. Tą ideologią jest globalizm.

Czym jednak różnią się rządzący Polską prawicowcy od rządzących innymi krajami lewicowców czy od rodzimy i zagranicznych lewaków? Zacznijmy od tego co ich łączy – idea globalizmu. Naszych prawicowców wyróżnia jednak to, że żądają oni polskiej drogi do globalizmu. Punktem docelowym, który czeka na wszystkich na końcu tej drogi, jest to samo, czego ostatecznie żądają wszyscy inni globaliści: globalny rynek, w którym wszelka tożsamość jest płynna i oparta na konsumpcji, a jedyną grupą, która ma prawo do swojej tożsamości, jest pewna mniejszość etniczna, która jednocześnie stanowi pośredników w kontaktach wszystkich ze wszystkimi. Różnica jest taka, że prawicowcy chcą, aby droga ta była przystrojona biało-czerwonymi flagami, imigranci przybywali do Polski z Etiopii i Filipin, a nie z Syrii i Wietnamu, a drag queens czytały dzieciom Władysława Bełzę zamiast ilustrowanych podręczników do edukacji seksualnej. Jak przyznają tacy globaliści jak Noel Ignatiev czy Barbara Lerner Spectre jednym z elementów globalistycznej immanentyzacji eschatonu (czyli zaprowadzania raju na ziemi) jest likwidacja białych ludzi (czyli wszystkich Europejczyków) poprzez stopniowe zmiany kulturowe i polityczne. Polscy prawicowcy (podobnie jak wszyscy biali prawicowcy czy konserwatyści) chcą dokonać tego samego, tylko stopniowo, powoli i przy zachowaniu części zewnętrznych oznak bycia białym Europejczykiem (takich jak barwy narodowe czy inne aspekty tradycji kulturowej). Być może prawicowcy łudzą się też, że jeśli będą grzecznie współpracować z globalistami, przynajmniej część z nich będzie miało prawo do zachowania starego sposobu życia. Jest to równie naiwne co łudzenie się przez więźnia gułagu, że jeśli będzie wykonywał wszystkie polecenia strażników, przeżyje i odzyska wolność.

Możliwość polskiej drogi do globalizmu jest iluzją. Trudno powiedzieć, czy rządzący polską prawicowcy rzeczywiście w nią wierzą, czy tylko mydlą nią oczy nieświadomym wyborcom. W polskiej polityce już kiedyś funkcjonowało analogiczne fałszywe przekonanie – w poprzednim ustroju wielu polskich polityków łudziło się istnieniem „polskiej drogi do socjalizmu”. Wierzyli oni, że w ustroju komunistycznym i w ogóle w całym bloku wschodnim rzeczywiście chodzi o to, żeby zaprowadzić równość i dobrobyt dla wszystkich.  Zatem byli przekonani, że można w istniejącym wówczas porządku politycznym zachować jakiś stopień niezależności i jeżeli Polska nie będzie się za bardzo stawiać, to system polityczny będzie można uformować tak, aby rzeczywiście Polska rosła w siłę, a Polacy żyli dostatniej. Problem polegał jednak na tym, że w ustroju komunistycznym (gwoli ścisłości – socjalistycznym, zmierzającym do komunizmu) nie chodziło wcale o zapewnienie równości i dobrobytu dla wszystkich. Jego celem było zapewnienie światowej dominacji komunistycznej wielonarodowej klice rządzącej z Kremla kolejnymi koloniami. Ostatecznym celem komunizmu (podobnie jak globalizmu) była zaprowadzanie jednolitego rządu światowego i zniesienie wszelkich różnic między ludźmi, a więc także likwidacja różnic etnicznych i narodowych. Polska droga do socjalizmu mogła zostać sprowadzona jedynie do tego, że część aparatu PRL-u nawet na najwyższym szczeblu stanowili Polacy, popiersia Lenina stawiano obok popiersia Bieruta i dekorowano polskimi flagami obok czerwonych, a w szkole uczono o komunistycznym przesłaniu twórczości Mickiewicza. Kto w bloku wschodnim za bardzo odbijał od głównego nurtu, był przemocą pacyfikowany, jak Węgry czy Czechosłowacja.

Tak jak w minionym systemie niemożliwe było zapewnienie przetrwania narodu bez zmiany całego systemu (ponieważ idea komunizmu zakładała likwidację narodów), tak samo w obecnym systemie niemożliwe jest zapewnienie przetrwania narodu bez zmiany całego systemu (ponieważ idea globalizmu również zakłada likwidację narodów). Prawicowcy, lewicowcy, centryści, liberałowie, konserwatyści, anarchiści, zieloni, „narodofcy” – wszyscy uczestnicy współczesnego systemu politycznego są w istocie zwolennikami idei globalizmu. Różnice pomiędzy nimi polegają jedynie na tym, jak ostateczny cel zostanie osiągnięty – czy marsz do nowego wspaniałego świata będzie odbywał się pod flagą tęczową czy raczej pod flagami narodowymi. Jedynym środowiskiem, które rzeczywiście jest przeciwne globalizmowi i które może zaproponować rzeczywistą alternatywę wobec panującego systemu, są nacjonaliści.

Co proponujemy zamiast globalizmu? Wolność i dobrobyt dla wszystkich białych narodów – dla wszystkich Europejczyków mieszkających na wszystkich kontynentach. Ojczyzny, w których każdy Europejczyk będzie mógł czuć się u siebie. Stworzenie autarkicznego bloku europejskiego z prawdziwą gospodarką opartą na prawdziwej produkcji, w której Europejczycy będą otrzymywać godziwe płace za potrzebną pracę. Zerwanie z globalistycznymi praktykami: z jednej strony odrzucenie kolonialnego wyzysku innych narodów, z drugiej koniec sprowadzania taniej siły roboczej z innych kontynentów. Stworzenie sieci wzajemnych zależności, które nie tylko zapewnią wszystkim europejskim narodom dobrobyt, ale także sprawią, że niemożliwe w przyszłości będą wojny między naszymi narodami. Powrót do najlepszych europejskich i narodowych tradycji, całkowite porzucenie etnomasochizmu, poczucia winy, czy resentymentów wynikających z kompleksów wyższości czy niższości. Świat, w którym Europejczycy będą się troszczyć tylko o siebie i w swoich ojczyznach stawiać swój interes na pierwszym miejscu – a z drugiej strony nie będą ingerować w rozwój innych narodów. Świat, w którym Europejczycy będą mieli prawo i środki do obrony swoich ojczyzn przed jakąkolwiek inwazją z zewnątrz. Ta wizja jest możliwa do zrealizowania. Stoimy w obliczu alternatywy: nacjonalizm i przetrwanie albo globalizm – i śmierć.

 

Jarosław Ostrogniew 

W pierwszej części eseju została opisana ewolucyjna geneza naszego podgatunku. W wyniku przedstawionych tam procesów, powstały naukowe kategorie, przy pomocy których jesteśmy w stanie zdefiniować naszą specyfikę na tle innych populacji. Poza kategoriami rasy, narodu i podgatunku przedstawione zostały pokrótce konkretne cechy wynikające z zasad dziedziczenia, przy pomocy których można opisać naszą unikalność. Znając już większość ekologicznych i ewolucyjnych uwarunkowań, mających decydujący wpływ na powstanie, rozwój i przetrwanie każdej ludzkiej kultury i cywilizacji, możemy w klarowny sposób opisać źródła regresu, kojarzonego głównie ze wzrostem znaczenia opisywanych na wstępie prądów umysłowych, prowadzących do zniszczenia tkanki społecznej tworzącej zachodnią (i nie tylko) cywilizację. Co równie ważne, wiemy już, że regres ten nie oznacza jedynie drastycznych zmian w obszarze kultury. Dzięki analizie mechanizmu koewolucji genetyczno-kulturowej wiadomym stało się, że zmiany kulturowe są pochodną i wynikiem ścisłej koewolucji ze zmianami genetycznymi, te zaś wynikają ze zmiany ekosystemu oraz stopnia jego selekcyjnego oddziaływania na biologię człowieka. Dla pełnego zrozumienia kręgu zależności pomiędzy kulturą, genomem i rodzimym ekosystemem dodajmy, że zniszczenie, zmiany i osłabienie selekcyjnego oddziaływania ekosystemu na genom naszego podgatunku są wynikiem wpływu kultury (szczególnie jej technologicznego wymiaru, scharakteryzowanego przed laty przez G. Jüngera w „Perfekcji techniki”).

Destrukcja organicznych zależności pomiędzy kulturą, genomem danego podgatunku i jego naturalnym ekosystemem jest zatem trzecią, najbardziej totalną formą dysgeniki. O ile bowiem dysgenika na poziomie indywidualnym oznacza wywieranie szkodliwego wpływu na własną linię genetyczną (potomstwo), co powoduje w warunkach naturalnej selekcji i doboru śmierć lub poważne upośledzenie fitness danego osobnika, o tyle dysgenika na poziomie grupowym, wynikająca z tego, że niektóre jednostki podnoszą własne dostosowanie kosztem dostosowania grupy, skazuje całą grupę (naród, rasę, podgatunek) na porażkę w rywalizacji z innymi grupami. Jednak kiedy odrzucimy antropocentryczny punkt widzenia i spojrzymy na własny podgatunek jako na element przepływu energii i zależności w ekosystemie, dostrzeżemy trzeci rodzaj dysgeniki najbardziej totalny i złowrogi  bo niszczący zarówno jednostki, populacje, oraz ich rodzime środowisko naturalne. Chociaż te zagadnienia zostały już częściowo poruszone w poprzednim eseju, opisującym rolę chłopstwa jako źródła sił życiowych indoeuropejskiego podgatunku, to jednak warto w tym momencie opisać jeszcze raz powstanie i rozwój naszej cywilizacji.

Nasz rodzimy podgatunek u swego zarania zasiedlił specyficzny ekosystem, w którym dzięki warunkom geograficznym przez tysiące lat zachował swoją homogeniczność, nie doświadczając znacznego przepływu genów od innych obcych genetycznie populacji. Po nastaniu rewolucji neolitycznej, ważnym czynnikiem doboru i selekcji stał się klimat, a raczej jego regularna cykliczność z powtarzalnymi okresami niskich temperatur wywołujących okresy niedoboru zasobów. W takich warunkach selekcja naturalna faworyzowała jednostki obdarzone specyficznymi cechami osobowości. Z jednej strony była to sumienność, potrzebna do wytrwałego gromadzenia zasobów z myślą o przetrwaniu w porze ich niedoborów (zima i przedwiośnie), z drugiej strony umiarkowana introwersja, potrzebna do zachowania i przekazania potomstwu zasad postępowania składających się na tradycję niezbędną do przetrwania w wysoko selekcyjnym środowisku. Zamieszkiwanie w małych lokalnych wspólnotach homogenicznych  wytworzyło etnocentryczną strategię ewolucyjną, opartą na kolejnych cechach osobowości, szczególnie ugodowości, umożliwiającej kooperację w grupie, opartą o altruizm (zarówno hamiltonowski jak i triversowski), pozytywny etnocentryzm. Kluczowa rola, od rewolucji neolitycznej począwszy, specyficznej indoeuropejskiej religii politeistycznej, wzbogaciła algorytm selekcyjny o kolejne mechanizmy eugeniczne płodność zawartą w kulcie Roda i wiarę w prządki losu Rodzanice62. Kult Swaroga, z jego sędziowskimi atrybutami, pomagał zaś ludziom uzasadnić kulturowo-ewolucyjny postulat eliminacji mutantów, w szczególności pozbawionych altruizmu „free riderów”, którzy byli elementem dysgenicznym na poziomie selekcji grupowej.

Kolejne nasilenie presji selekcyjnej na Indoeuropejczyków nastąpiło u schyłku średniowiecza, kiedy to nastąpiło znaczące ochłodzenie klimatu (nazywane często „małą epoką lodowcową”). Wtedy to środowisko naturalne stało się jeszcze bardziej ekstremalne dla ludzi żyjących w północnej Europie, powodując, że selekcja naturalna utrzymywała śmiertelność w populacji na poziomie 40%. Dobór płciowy i selekcja naturalna faworyzowała jeszcze bardziej jednostki o wysokiej inteligencji oraz o rozbudowanych umiejętnościach społecznych. Te czynniki selekcyjne przekładały się na selekcję grupową oraz wielopoziomową społeczności, które z jakichś powodów tłumiły działanie praw natury, wkrótce osiągały krytyczną ilość jednostek pozbawionych adaptacji, która doprowadzała całą populację do porażki w rywalizacji z innymi grupami. Tą drogą znikały całe organizmy państwowe jak np. Nowogród Wielki na Rusi63.

Dzięki wysokiej presji selekcyjnej ze strony ekosystemu, koewolucja kulturowo-genetyczna sama się regulowała, doskonaląc coraz bardziej swoje składniki. W wyniku tego procesu addytywność adaptacyjnych cech psychicznych, takich jak inteligencja, altruizm, zdolność wykrywania i eliminacji „free riderów”, w połączeniu z homogenicznością genetyczną populacji (zabezpieczającą przed przepływem genów), sprawiła, że zaczęli pojawiać się geniusze. Geniusze to specyficzny wytwór efektu krzyżowania się cech addytywnych podczas reprodukcji w homogenicznej populacji64. Osobowość tych jednostek była bardzo często ułomna pod względem zdolności społecznych, jednak dzięki wyjątkowej inteligencji byli oni zdolni rozwiązywać skomplikowane problemy techniczne. Stosunkowo duże nagromadzenie tych jednostek w poszczególnych europejskich populacjach umożliwiło tym społecznościom wejście w epokę nowoczesności. Ten nowy okres naszych dziejów charakteryzował się na płaszczyźnie społecznej powstaniem piramidy społecznej funkcjonującej w oparciu o model krążenia elit. Jednak dla rozwoju indoeuropejskiej cywilizacji, największe znaczenie miał technologiczny wymiar tej piramidy, nazywany przez brytyjskiego psychiatrę B. Carltona „piramidą kompetencyjną”65. Na jej szczycie znajdowali się wynalazcy-geniusze, poniżej ci którzy rozwijali i dopracowywali wynalazek, następnie ci którzy byli w stanie naprawiać wynalazek, następnie ci którzy używali wynalazku realizując jego przeznaczenie oraz na samym dole ci, którzy nawet nie umieli go używać ale mogli zajmować się jego utrzymaniem. Model ten, będąc technologiczną emanacją naszej genetycznej specyfiki, określanej przez C. Sforzę mianem klastra, był, jak wszystko wskazuje, szczytowym momentem selekcyjnego procesu tworzącego rasę i jej genetyczną koewolucję z kulturą.

Paradoks sytuacji polega bowiem na tym, że rozwijająca się na bazie genetycznej kultura (szczególnie cywilizacja w swym technologicznym wymiarze) coraz bardziej wypiera walkę o przetrwanie. Jeżeli bowiem do tego momentu, działanie selekcji naturalnej eliminowało 40% populacji, która była fizycznie bądź umysłowo niesprawna (pozbawiona rasowych cech), to teraz poprzez rozwój technologii (medycyna, szczepienia, farmakologia) oraz wzrost komfortu materialnego, jednostki te zaczynają przeżywać i naturalnie płodzić potomstwo, przekazując swoje geny kolejnym generacjom. U zarania nowej epoki, problem ten dotyczył jedynie klas wyższych, dlatego V. Pareto pisał wtedy „Etyka, która skłania zamożne klasy naszych społeczeństw do posiadania licznego potomstwa, jak też humanitaryści, chcący i nie bez racji uniknąć pewnych sposobów selekcji, nie myśląc o zastąpieniu ich innymi, pracują nie zdając sobie z tego sprawy, na rzecz osłabienia rasy i jej upadku. Gdyby w zamożnych klasach naszych społeczeństw rodziło się dużo dzieci, to prawdopodobnie do dojrzałości dożyłyby prawie wszystkie, nawet te najbardziej upośledzone i najmniej zdolne. Zwiększyłoby to dodatkowo liczbę jednostek zdegenerowanych w klasach wyższych, a także opóźniło wznoszenie się elity wywodzącej się z klas niższych. Gdyby w klasach niższych nie odbywała się selekcja, to nie byłyby one zdolne do wytwarzania elit i przeciętna jakość społeczeństwa znacznie by się obniżyła”66. Niestety, obawy włoskiego socjologa sprzed stu lat potwierdziły się w zupełności. Początkowo proces ten był jednak niedostrzegalny, wydawać by się wręcz mogło, że rzeczywistość zadała kłam eugenicznym tezom wybitnego naukowca. To usypiające przez wiele lat czujność ludzi Zachodu zjawisko określane jest jako tzw. „efekt Flynna”. James Flynn, naukowiec z Nowej Zelandii, odkrył, że wśród młodzieży z 1980 roku wystąpił 18-punktowy wzrost wyników w testach na inteligencję w stosunku do ich rówieśników z roku 1950. Mimo ogromnego entuzjazmu marksistów, liberałów i wszelkiej maści „postępowców” dla tych rewelacji, sam Flynn do końca był zaintrygowany swoim odkryciem, stawiając w 1990 roku pytanie: „Dlaczego inteligencja, mierzona standardowymi testami IQ, nie przekłada się na inteligentne zachowania w warunkach rzeczywistych” (wzrost odkryć, innowacji, poziomu nauki i wiedzy)? Pierwszym naukowcem, który wskazał drogę do rozwiązania tej naukowej anomalii był specjalista w dziedzinie eugeniki Richard Lynn. Zwrócił on uwagę na fakt, że inteligencja nie jest całkowicie zdeterminowana czynnikami dziedzicznymi, w pewnym stopniu jest również uwarunkowana epigenetycznie67. To uwarunkowanie epigenetyczne wzrostu inteligencji ostatecznie wyjaśniła Sandra Scarr swoimi wieloletnimi badaniami najbiedniejszych obszarów USA, gdzie ludność indoeuropejska miała najgorsze wyniki w testach IQ. W miarę upływu lat, gdy do zaniedbanych rejonów docierała cywilizacja (elektryczność, radio, telewizja, wyższy standard życia) w wyniku interakcji gen-środowisko u kolejnego pokolenia wzrosła ekspresja IQ. Badanie zostało następnie potwierdzone, podobnie jak inne odziedziczalne cechy psychiczne, na bliźniętach jednojajowych poddanych programom adopcyjnym68.

Zatem stało się jasne, że wszystkie zaobserwowane wzrosty ilorazu inteligencji miały charakter fenotypowy, wynikający z poprawy warunków życia warstw najuboższych. O ile bowiem postęp cywilizacyjny, ułatwiający dostęp do wartościowego pożywienia warstwom najuboższym podniósł wśród nich iloraz inteligencji, o tyle wśród warstw wyższych, genetycznie obdarzonych wysokim IQ, gdzie wzbogacenie środowiska nie miało znaczenia, iloraz inteligencji nie uległ pozytywnej zmianie, co najdobitniej objawia się brakiem geniuszy. Jednak to był dopiero początek złych wiadomości. Najbardziej wnikliwa i wszechstronna analiza zagadnienia zmian ilorazu inteligencji na przestrzeni dekad, przeprowadzona przez doktora Michaela A. Woodleya of Menie i jego zespół wykazały, że nawet wzrost inteligencji fenotypowej dostrzeżony przez Flynna uległ zatrzymaniu (potencjał genetycznej ekspresji spowodowanej wzbogaceniem środowiska wyczerpał się). Zdaniem Woodleya, cały efekt Flynna polega po prostu na podciągnięciu w górę wyników tych jednostek z populacji, które w gorszych warunkach środowiskowych miałyby najniższy IQ, ale nic to nie mówi o wzroście lub spadku średniej inteligencji na przestrzeni dekad. To tak, jakby podczas biegu na czas mierzyć tylko czasy pomiędzy osiągnięciem mety pomiędzy poszczególnymi zawodnikami będziemy wiedzieć, czy cała reszta biega szybciej w stosunku do czołówki zawodników z pierwszych miejsc, ale bez zapisywania rekordów w poszczególnych zawodach, nie będziemy wiedzieć czy na przestrzeni czasu ludzie biegają szybciej czy wolniej. Aby uwolnić się od lewicowych zarzutów o niemiarodajności testów inteligencji (wynikających z kulturowego obciążenia testów) zespół Woodleya postanowił przebadać wszystkie pozostałe metody (opisane w pierwszej części), które powszechnie uznawanie są za ekwiwalent testów inteligencji. Tak więc przebadano, począwszy od końca XIX wieku, proste czasy reakcji, dyskryminację kolorów, wskaźnik częstotliwości używania trudnych słów, rozpiętość cyfr wstecz, postrzeganie przestrzenne. Wszystkie wymienione badania charakteryzują się spadkami, które po przeliczeniu ich korelacji z inteligencją ogólną (g) dają średni wynik spadku inteligencji o ok. 1 punkt IQ na dekadę, począwszy od końca XIX wieku. Wyniki te zostały określone jako „efekt Woodleya”.

Odkrycie to zostało wkrótce potwierdzone przez doktora Uniwersytetu w Oulu (Finlandia) E. Duttona, który razem z B.G. Charltonem opublikował wyniki swojej pracy w książce „ The Genius Famine”69 gdzie wykazali, że główne przełomy naukowe, będące konsekwencją liczby geniuszy na 1000 mieszkańców i poziomu makroinnowacji osiągnęły swój szczyt w 1825 roku. Co ważne, poza przyczynami genetycznymi (dysgenetycznymi) autorzy zwrócili uwagę także na czynniki religijne70. Jeszcze ciekawsze potwierdzenie „efektu Woodleya” przyniosła analiza badań poziomu kreatywności przeprowadzona na próbie 270000 osób, na przestrzeni 30 lat za pomocą Torrance Test of creative thinking (pol. bateria testów Torrance‘a) przeprowadzoną przez dr. Kyung Hee Kim z College of Wiliam and Mary w Wirginii. Jest to bardzo ważne pod względem naszej końcowej konkluzji, gdyż spadek inteligencji oznaczający również skorelowany z nią spadek kreatywności będzie się objawiał spadkiem jakości sztuki i rozrywki (co już może być bezpośrednim wytłumaczeniem obecnego triumfalnego pochodu postmodernizmu w kulturze).

Wszystkie te dane, zweryfikowane krzyżowo metodą metaanalizy, dzięki wzajemnej korelacji dały efekt skupienia się w czasie, dając wspólny chronometr (pomiar w czasie) dziedzicznego czynnika inteligencji ogólnej, który ukazuje 5 głównych trendów spadkowych:

  1. Spowolnienie prostych czasów reakcji wizualnej.

  2. Spadek pamięci roboczej.

  3. Spadające częstotliwości wykorzystania czterech trudnych do nauczenia słów słownictwa śledzonego za pomocą Google Ngram Viewer.

  4. Spadające w USA i Wlk. Brytanii wskaźniki makroinnowacji na mieszkańca, które odzwierciedlają spadek umiejętności rozwiązywania złożonych problemów.

  5. Częstotliwość użytkowania dziesięciu wyrazów oznaczających altruizm.

 

Aby zobrazować spadek inteligencji wykazany w tym modelu, który na przestrzeni stu lat wyniósł 10 punktów IQ, a w całym badanym okresie (do 2012 roku) ok. 15 punktów, wyobraźmy sobie, że z tej perspektywy (odnosząc referencje IQ dla poszczególnych zawodów) jest to różnica między policjantem (100 IQ) a stróżem sklepowym (85 IQ) lub między profesorem biologii elitarnego uniwersytetu (130 IQ) a nauczycielem szkolnym (115 IQ). Patrząc na przesunięcie krzywej dzwonowej, spadek inteligencji oznacza, że przeciętny Europejczyk z 1850 roku stanowi jedynie 15% populacji z 2000 roku. Dutton i Charlton podsumowali to jeszcze dobitniej. Dzisiejszy naukowiec byłby w 1900 roku nauczycielem szkolnym, nauczyciel szkoły byłby pracownikiem fabryki, urzędnik i policjant był by w 1900 roku chłopem, dzisiejsi ochroniarze sklepowi przebywali by w przytułku, na ulicy lub byliby martwi a grupa „długotrwale bezrobotnych lub niezdolnych do pracy” po prostu nie istniała 150 lat temu71.

Co jeszcze bardziej uderzające w tym modelu to jego ostatni punkt, który odnosi się do korelacji inteligencji z pewnymi (opisywanymi w pierwszej części) elementami wielkiej piątki cech osobowości, a jeszcze bardziej z opisanym przez J.P. Rushtona generalnym czynnikiem osobowości (GFP). Jeżeli bowiem, jak twierdzi Rushton, w toku ewolucji grupowej wykształciliśmy nie tylko inteligencję, ale także skorelowaną z nią osobowość, będącą „inteligencją społeczną” (stopień w jakim osobowość jest społecznie pożądana i społecznie efektywna), model chronometrycznego współwystępowania ukazuje nam, że stajemy się nie tylko mniej inteligentni, ale również mniej życzliwi i mniej skłonni do współpracy. To zaś oznacza już nie tylko zmianą społeczeństwa, ale coś o wiele gorszego destrukcję jego życiowej tkanki.

Gdyby w tym eseju nie prześledzono i nie opisano większości kategorii i procesów ewolucyjnych, to z pewnością przytłaczające fakty odnośnie regresu kluczowych adaptacji w obrębie naszego narodu, rasy i podgatunku mogłyby zostać odrzucone jako „celowe czarnowidztwo” lub zwykła „prawicowa szuria”. W istocie przesiąknięci lewicową aksjologią ignoranci, często sparaliżowani moralnie przez etykę narzuconej nam tysiąc lat temu pustynnej religii, w ten sposób przedstawiają eugeniczne postulaty wysuwane przez świadomych swojej ekologicznej i rasowej tożsamości ludzi. Najbardziej komiczne w tych intelektualnych klaunach jest to, że sami jako argumentów przeciwko prawom natury i ewolucji używają lewicowych bredni, które w świetle przytaczanych powyżej ustaleń naukowych są tylko i wyłącznie antynaukową szurią. Lansowana bowiem przez lewicę propaganda ciągłego rozwoju, postępu, polegającego na postmodernistycznym wyzwoleniu się z wszelkich ograniczeń, w tym także tych biologicznych, wynikających z praw ewolucji jest zbieżna z judeochrześcijańską „litością czynną do wszystkiego co nieudane i słabe”72. Biblijna wizja Izajaszowej góry, gdzie nie będą po przyjściu Mesjasza i Armagedonie obowiązywały prawa natury, a „krowa i niedźwiedzica będą się paść, ich młode będą leżeć razem. I nawet lew będzie jadł słomę tak jak byk”73  jest jak najbardziej zgodna z ideą postmodernistycznego transhumanizmu. Zostawmy więc tych pseudonacjonalistów z tyłu; spróbujmy przedstawić przyczyny, które doprowadziły nas do tak potężnego regresu.

Wszystkie rasowe adaptacje, tworzące w swojej koncentracji cechy określone przez Cavalli-Sforzę jako genetyczny klaster, rosły w naszym genomie, aż do rewolucji przemysłowej. Działo się to dzięki selekcji naturalnej i doborowi płciowemu, który był kwintesencją eugeniki zarówno pozytywnej jak i negatywnej. Oznaczało to, że istniał proces określony przez Charltona mianem „przetrwania najbogatszych” polegających na tym, że najinteligentniejsi mieli najwięcej dzieci, a najmniej inteligentni mało lub wcale, bo umierali zanim dożyli do wieku reprodukcyjnego.

Równolegle istniała selekcja grupowa, determinująca kolonialną ekspansję napędzaną owocami pracy geniuszy, których kulminacją była rewolucja przemysłowa.

I wtedy to wszystko zaczęło się zmieniać. W roku 1796 E. Jenner opracował na przykład szczepionkę przeciwko ospie, wprowadzono wszakże również wiele ulepszeń w zdrowiu publicznym, takich jak dbałość o lepsze warunki sanitarne, ale choroba coraz bardziej przestawała być czynnikiem selekcyjnym. F. Galton pisał, że dzięki temu „chore dzieci z zamożnej rodziny mają większe szanse przeżycia niż mocne dzieci biednego”. Ten problem przedstawiany przez twórcę eugeniki miał jednak podwójne dno. Te zmutowane jednostki z warstw wyższych, które uniknęły selekcji naturalnej, wkrótce dorosły i w wyniku swoich zdegenerowanych adaptacji psychicznych, zaczęły popierać rozwiązania, które u zarania następnego wieku jeszcze bardziej pogorszyły sytuację. Wraz z chwilą, kiedy coraz więcej mutantów pojawiało się w elitach społeczeństwa, coraz bardziej popularne stawały się idee dysgeniczne, postulujące zniszczenie ewolucyjnej tradycji w społeczeństwie. Wszystkie te prądy intelektualne miały to do siebie, że postulowane przez nie i następne wprowadzane w życie zmiany powodowały odwrócenie dotychczasowego trendu, czyli pozytywnej korelacji płodności z wysoką inteligencją. Aby zrozumieć jak do tego doszło, należy teraz przedstawić wszystkie czynniki sprawcze stojące za odwróceniem eugenicznego procesu wzrostu inteligencji.

Pierwszy z czynników wywołanych przez te prądy to wprowadzenie długotrwałej powszechnej edukacji. Badacze tacy jak G. Meisenberg, który analizował dane zebrane od 180 tysięcy osób na przestrzeni 30 lat, czy J. Beauchamp, stwierdzili, że długość edukacji jest odwrotnie skorelowana z ilością potomstwa. Oznacza to, że geny dające inteligencję pośrednio sprawiają (dzięki dodatkowym czynnikom, które opiszę poniżej), że dana osoba, szczególnie dotyczy to kobiet, jest zmuszona handlować czasem spędzonym na edukację i czasem przeznaczonym na potomstwo.

Paradoksalnie więc edukacja jest czynnikiem eliminującym inteligencję.

Drugi z czynników (który czołowy współczesny badacz zajmujący się eugeniką R. Lynn uważa za kluczowy) to antykoncepcja. Antykoncepcja od samego powstania, którym było wynalezienie prezerwatywy, działała negatywnie na ludzi bardziej inteligentnych. Informacje na jej temat rozpowszechniały książki a więc docierały one jedynie do tych, którzy je czytali. Ludzie obdarzeni większą wyobraźnią byli w stanie zaplanować strategię ewolucyjną, opartą na nie rozpraszaniu swoich zasobów pomiędzy wiele potomstwa, tylko koncentrowaniu ich na jednym lub dwóch, podnosząc ich dostosowanie. Kolejna dysgeniczna presja na selekcję najlepszych z populacji pojawiła się wraz z wprowadzeniem tabletki antykoncepcyjnej. Tutaj znowu negatywna selekcja eliminowała kobiety inteligentne i sumienne, które były w stanie przeczytać ulotkę i stosować procedurę zgodnie z zaleceniami. Kobiety mniej inteligentne oraz kierujące się impulsywnością zamiast sumienności, mogły po prostu nie przeczytać instrukcji i nie wiedzieć jak działa pigułka, biorąc ją kiedy sobie o tym przypomniały74. Jeszcze mniej inteligentna w ogóle nie pomyśli o zabezpieczeniu antykoncepcyjnym, a seks będzie uprawiać pod wpływem impulsu nie myśląc o długofalowych konsekwencjach. Potwierdzają to badania przeprowadzone w USA wykazując, że wśród kobiet z podstawowym wykształceniem 58% urodzeń było nieplanowanych w stosunku do 27% absolwentek wyższych uczelni75.

Trzeci czynnik, który w połączeniu z dwoma poprzednimi oddziałuje na inteligentne kobiety, aby za ich pośrednictwem obniżać ogólną inteligencję to feminizm. Część ewolucjonistów uważa, że to właśnie zachowania kobiet są kluczem do spadku inteligencji, gdyż u mężczyzn tak naprawdę nie ma bezpośredniej negatywnej korelacji pomiędzy inteligencją a płodnością. W istocie inteligentni mężczyźni mają stosunkowo dużą płodność, problem tkwi w tym, że ich partnerki zawsze są mniej inteligentne. Psychologowie ewolucyjni są zgodni, że kobieta zawsze szuka inteligentniejszego mężczyzny od siebie, gdyż dla niej są to korzystne zasoby psychiczne. Zjawisko to wprost prowadzi do spadku inteligencji, gdyż mężczyzna, krzyżując swoje geny z mniej inteligentną partnerką, siłą rzeczy sprawia, że jego potomstwo będzie miało średnią inteligencję niższą niż jego własna. Nie jest to jednak najgorsza możliwość zważywszy, że to samo potomstwo będzie jednocześnie miało średnią inteligencję wyższą niż partnerka76.

O wiele gorzej wygląda sytuacja u ponadprzeciętnie inteligentnych kobiet. Do opisanego powyżej ujemnego korelowania czasu nauki z płodnością, ułatwionego upowszechnieniem antykoncepcji, dochodzą kolejne implikacje, wynikające z feministycznej propagandy. Po długich latach spędzonych na edukacji, kobieta o wysokiej inteligencji, bardzo często, ulegając feministycznej perswazji decyduje się na karierę zawodową. Ten czynnik z kolei odracza o kolejne lata decyzję o reprodukcji. Tak więc, u wysoce inteligentnych kobiet, jeżeli już dochodzi do decyzji na temat rodziny, jest ona podejmowana sporo po 30 roku życia. Biologicznie, kobieta w tym wieku ma już najlepsze lata za sobą, jednak jeszcze gorzej wygląda sprawa pod względem doboru płciowego.

Kiedy np. 35-letnia kobieta zaczyna rozglądać się za partnerem do założenia rodziny (zakładając, że jest jeszcze zdolna biologicznie do reprodukcji), okazuje się, że wszystkie najlepsze partie są już zajęte. Pozostają więc albo partnerzy mniej inteligentni a więc również bez zasobów (inaczej przecież byliby już żonaci) lub dużo starsi. Oba wyjścia są wysoko dysgeniczne, gdyż albo obniżą inteligencję u potomstwa, albo w przypadku starszego partnera narażą potomstwo na szkodliwe mutacje77. W przeciwieństwie do R. Lynna, należy stwierdzić, że to feminizm jest kluczowym dysgenicznym czynnikiem pośrednim, gdyż to jego wpływ na populację powoduje współwystępowanie pozostałych czynników. Jeżeli bowiem do powyższego opisu, ukazującego jak realizacja postulatów feminizmu dotyczących „realizowania się” kobiet, będącego w praktyce dysgenicznym odraczaniem bądź całkowitym wyrzekaniem się macierzyństwa, dodamy inny postulat feminizmu „wyzwalającą” z ograniczeń biologicznych antykoncepcję, obraz upadku staje się jeszcze bardziej ponury. Stosowanie antykoncepcji ma bowiem jeszcze jeden aspekt dysgeniczny powoduje ona dysfunkcję endokrynologiczną, która w normalnym cyklu menstruacyjnym prowadzi do zajścia w ciążę z najlepszym dostępnym partnerem. Stosowanie antykoncepcji powoduje blokowanie jednego z kluczowych hormonów progesteronu, którego wzrastające stężenie w drugiej, „płodnej” fazie cyklu zmienia percepcję kobiety na bardziej podatną na cechy maskuliniczne, sygnalizujące wysoką wartość genetyczną potencjalnego partnera. Permanentne utrzymywanie na wysokim poziomie estrogenu, spowodowane stosowaniem hormonalnej antykoncepcji, zmienia całkowicie preferencje kobiety odnośnie doboru płciowego. W tej fazie cyklu, kobiety (podobnie jak małe dziewczynki, u których stężenie tego hormonu jest najwyższe) nastawione są na relacje interpersonalne, toteż ich percepcja będzie preferować zniewieściałych mężczyzn, którzy są mili, łagodni i skoncentrowani na relacjach towarzyskich a pozbawieni jednocześnie handicapu, zamiast typowo męskiej rywalizacji o zasoby i wysokie miejsce w społecznej hierarchii. Siłą rzeczy, potomstwo z takich związków będzie miało mniej cech zapewniających na poziomie grupowym konkurencyjność w rywalizacji z innymi populacjami78.Jeżeli do tych faktów dodamy informację o powszechnej wśród ginekologów praktyce podtrzymywania zagrożonych ciąż progesteronem, bez względu na płeć dziecka, pojawienie się całej masy zniewieściałych „ sojowych chłopców” wśród młodzieży staje się zrozumiałe.

Czwartym czynnikiem obniżającym inteligencję, a także wywołującym pozostałe dysgeniczne efekty opisane powyżej jest imigracja obcych rasowo i podgatunkowo jednostek oraz całych rodzin. Poza genetycznymi aspektami imigracji, będącymi konsekwencją mieszanych rasowo związków, które opisałem we wcześniejszych etapach pracy, multikulturalizm wywołuje negatywne efekty także w przypadku rasowej separacji. Wpływ tych procesów opisał m.in. duński badacz Emil Kirkegaard79 ukazując na podstawie statystyk wzrostu imigrantów w Danii z 50 000 w 1980 roku do 300 000 w 2012, zestawionych z badaniami poborowych do duńskiej armii gdzie wyniki imigrantów wynoszą 86 IQ w stosunku do wyniku 100 IQ rodzimych Duńczyków. Na tej podstawie widać wyraźnie, że przy utrzymaniu płodności wśród skupisk imigranckich, połączonej z wysoką płodnością mniej inteligentnej części rodzimej duńskiej populacji, możemy się spodziewać (wobec włączenia potomków imigrantów do statystyk dot. ogólnego IQ całej populacji) znacznego spadku średniego ilorazu inteligencji. R. Lynn potwierdza to zjawisko praktycznie we wszystkich europejskich populacjach. Przykładowo w Wielkiej Brytanii, która była w 2006 roku europejska w 86%, w 2050 będzie już tylko 56% rdzennych Brytyjczyków. W roku 2106, przy utrzymaniu się obecnych trendów, IQ spadnie z dzisiejszego poziomu 100 do 87. Do podobnych wniosków doszedł R. Lynn, badając IQ Amerykanów. J. P. Rushton omawiając jego badania stwierdził, że średnia inteligencja mieszkańców USA spada do poziomu „kaukasko-afroamerykańskich hybryd”, co jest odzwierciedleniem zmian demograficznych80. Na tym etapie nie trzeba chyba tłumaczyć, jakie to będzie miało konsekwencje dla poziomu życia, stabilności politycznej, wskaźników przestępczości i wszystkich innych wskaźników związanych z ilorazem inteligencji81. Jedyny zachodni kraj, w którym Lynn nie przewiduje w ciągu najbliższych lat znaczącej zmiany ilorazu inteligencji jest Kanada. Wynika to z faktu, że znacząca część populacji imigrantów do tego kraju pochodzi z Azji płn.-wsch., gdzie IQ jest średnio wyższe niż u rdzennych Europejczyków. Na zupełnie inny aspekt negatywnego wpływu utraty homogeniczności, wywołanej imigracją, na poziom inteligencji populacji zwrócił cytowany tu wielokrotnie D. Seligman. Opisując amerykański system edukacyjny, w którym kluczową rolę odgrywają testy inteligencji, na podstawie których dzieci są przydzielone do klas o adekwatnym do wyników programie nauczania, ukazał jak zaczęła to niszczyć lewicowa ideologia. Marksiści pokroju Goulda i Lewontina zaczęli głosić poglądy, jakoby testy inteligencji amerykańskich uczniów były „narzędziem ucisku klas i mniejszości”. Postulowali oni, zgodnie ze swoimi aksjomatami, że różnice genetyczne można zniwelować „wzbogacając środowisko” poprzez likwidację czterech profili amerykańskich klas szkolnych, adekwatnych do testów inteligencji (i pokrywających się z podziałami  asowymi) i tworząc, zamiast sprawnego systemu edukacyjnego, agencję opieki społecznej, w której zdolniejsi uczniowie poświęcają swój czas na pomoc mniej zdolnym82. W ekstremalnym przypadku kalifornijskim doprowadziło to do kuriozalnego wyroku sądu, nakazującego aby nawet na wyraźne życzenie rodziców nie przeprowadzać testów iloraz inteligencji na czarnych uczniach. Ostatecznych dowodów o tym, jakie konsekwencje dla poziomu edukacji, gwarantującego efektywne wykorzystanie ilorazu inteligencji, zgodnie z efektem Flynna i Scarr-Rowe, niesie polityka multikulturalizmu, dostarczają efekty kolejnego lewicowego eksperymentu społecznego, którym była tzw. Szkoła Wexlera. Ignorując w swoim stylu fakt, że dzieci jako trzeci sposób kategoryzowania ludzi (po wieku i płci) stosują pojęcie rasy83, lewicowcy stworzyli szkołę Wexlera, w której w różnych proporcjach uczęszczają dzieci amerykańskich Afrykanów, oraz dzieci białych potomków Europejczyków. Mimo iż dzieci pochodzą z różnych klas społecznych, tego akurat nie zauważają, za to jak pisze Judith Rich Harris „zauważają różnice między dwiema kategoriami społecznymi, określonymi kolorem skóry”. Prowadzi to do efektu odwrotnego od zamierzonego presja rówieśnicza powoduje, że nawet czarne dzieci, które w warunkach homogeniczności własnej grupy bez problemu garnęłyby się do nauki, w szkole Wexlera są napiętnowane za tę skłonność przez inne czarne dzieci, jako zdrajcy chcący się upodobnić do białych84. Przykłady te, pokazują, że imigracja oznacza negatywny wpływ nie tylko w wymiarze genetycznym. Nawet gdy nie dochodzi do przepływu genów, skupiska obcych rasowo przybyszów destabilizując środowisko edukacyjne, obniżając jakość nauczania co prowadzi do obniżenia fenotypowej części ilorazu inteligencji.

Ostatnim z czynników, odpowiedzialnych za spadek inteligencji oraz powiązanych z nią eugenicznych dla naszego podgatunku cech osobowości i behawioralnych adaptacji społecznych są, częściowo opisywane w poprzednim eseju, czynniki środowiskowe polegające na powszechnym występowaniu w otoczeniu człowieka szkodliwych neurologicznie toksyn. Proces ten, jest wynikiem opisywanej powyżej trzeciej formy dysgeniki, która jest najbardziej destrukcyjna niszczenia ekosystemu. O ile bowiem dysgenika na poziomie indywidualnym niszczy pojedyncze jednostki, prowadząc do wyeliminowywania ich z populacji w dłuższej bądź krótszej perspektywie, a dysgenika na poziomie grupowym powoduje obniżenie dostosowania grupy, mimo wzrostu dostosowania niektórych dysfunkcyjnych („free riderzy”) osobników, to dysgenika ekologiczna jest wielopoziomowa. Oznacza to, że wpływ sprzecznego z prawami natury funkcjonowania poszczególnych gałęzi gospodarki, niszczy cały ekosystem począwszy od klimatu, gleby, flory i fauny, po człowieka i jego mikrobiotę, na relacjach występujących pomiędzy tymi elementami ekosystemu skończywszy. W poprzednim tekście opisywałem w kontekście upadku stanu chłopskiego na rzecz lansowanego przez kapitalizm przemysłowego podejścia do relacji człowieka z glebą, zwierzętami i krajobrazem, dysgeniczny wpływ tego zjawiska określanego jako „Efekt Seveso” na ludzką fizjologię, szczególnie męską płodność85. Jednak najbardziej kompleksowo problem wpływu zanieczyszczenia środowiska na spadek inteligencji oraz dysfunkcje społeczne opisała brytyjska biolog Barbara Demeneix (Jenkins), prowadząca od 1990 roku Laboratorium Muzeum Historii Naturalnej w Paryżu. W wydanej w 2014 roku książce „Losing our minds”86, w przeciwieństwie do badanych przez dr. Cubałę i prof. Majewską procesów zatruwania neurotoksynami pochodzącymi z farmaceutyków oraz nierodzimych jelitowych filmów bakteryjnych układu nerwowego niemowląt, Demeneix skoncentrowała się na okresie prenatalnym. Według niej neurotoksyny pochodzące ze środowiska, farmaceutyków oraz diety (ołów, rtęć, aluminium, alkohol) działają jako hormonalne substancje zaburzające prowadzące do zmian epigenetycznych (zmian ekspresji genów) we wczesnych stadiach rozwoju płodu. Kluczowym czynnikiem dysfunkcji neurorozwojowych jest zakłócenie prawidłowego funkcjonowania tarczycy przez chemikalia środowiskowe. Sygnalizacja hormonów tarczycy jest bowiem kluczowa dla prenatalnego rozwoju genetycznie uwarunkowanej inteligencji i zdrowia psychicznego. Widać tutaj wyraźnie jakim fałszem jest kapitalistyczno-liberalna narracja o dobroczynnym wpływie taniej przemysłowej żywności, suplementów diety, farmaceutyków, szczepionek oraz plastikowych opakowań wydzielających dioksyny szkodliwe dla zdrowia psychicznego, dla kobiet w ciąży i noworodków. Spoglądając z perspektywy selekcji grupowej, od razu można dostrzec dysgeniczny charakter tych działań. Tak zaciekle broniony przez zwarty blok kapitalistów z jednej strony oraz marksistowską lewicę z drugiej strony przymus szczepień, motywowany chęcią zapewnienia zbiorowej odporności, jest najlepszym tego przykładem. W wyniku masowych szczepień noworodków i niemowląt na choroby, które w większości były naturalnym czynnikiem selekcyjnym, eliminującym mutantów z populacji, chroni się jednostki genetycznie pozbawione odporności lub ludzi (np. nosicieli wirusa HIV), którzy podejmując dysgeniczne zachowania w swoim życiu upośledzili swoje dostosowanie. W rzeczywistości więc „dobrodziejstwo” tego typu praktyk polega na tym, że najlepsza część populacji, która w wyniku szczepień nie nabywa naturalnej odporności oraz jest zatruwana neurotoksynami, jest poświęcona dla jednostek zdegenerowanych, które w warunkach selekcji naturalnej zostałyby wyeliminowane z populacji. Jeżeli jednak ktoś w tym momencie myśli, że jedynym skutkiem tego procesu, jak i wszystkich opisanych wcześniej jest spadek inteligencji, oraz wzrost liczby osób z zaburzeniami neuro- rozwojowymi, to będzie z pewnością rozczarowany.

Zagadnienie wyeliminowania selekcji naturalnej w stosunku do całej populacji, jest bowiem pierwotną przyczyną problemów, które zostały postawione na wstępie naszych rozważań.

Sygnalizowany przez Darwina, Galtona czy Pareto proces zaniku selekcji naturalnej wśród warstw wyższych (elit) społeczeństwa powodował przetrwanie i rozmnożenie osób, które były obciążone szkodliwymi mutacjami fizjologicznymi i wynikającymi z nich mutacjami psychicznymi. Wynikało to z faktu, że ponad 80% naszego genomu warunkuje psychikę87, a więc jest bardzo prawdopodobne, że szkodliwe mutacje genomu, objawiające się na zewnątrz dysfunkcjami fizycznymi jak brak odporności, zaburzenia ruchowe czy niesymetryczna budowa ciała, będą jedynie odzwierciedleniem mutacji psychicznych. Powstali tą drogą nosiciele „szkodliwych mutacji”, tworzyli bądź propagowali dysgeniczne idee. Jednak jak długo selekcja naturalna działała na niższych szczeblach drabiny społecznej tak długo, idee te nie znajdowały podatnego gruntu do rozprzestrzeniania się w całej populacji, gdyż biologiczne podstawy kultury warstw niższych były zdrowe. Bardzo dobrze obrazują to przykłady historyczne. Zrodzone w zdegenerowanym na wskroś Imperium Romanum chrześcijaństwo rozprzestrzeniło się na cały organizm społeczny pełnego „szkodliwych mutantów” imperium. Kiedy jednak ta pierwsza w historii forma rewolucji kulturowej, zmieniającej znaczenie pojęć i realizująca „marsz przez instytucje”88 spróbowała pokojowej ekspansji ideologicznej na ziemie pogańskich Słowian, doznała druzgocącej porażki. Żyjący w rodzimym ekosystemie, w rytmie kulturowo-genetycznej koewolucji, eugenicznie eliminującej mutantów, słowiańscy Indoeuropejczycy stanowczo odrzucili dysgeniczną ideologię89.

W świetle wszystkich naukowych ustaleń na temat ewolucyjnych podstaw narodu, rasy i podgatunku, opisanych w tym eseju, możemy w tym miejscu sformułować podstawową tezę : Pierwotne źródła wszystkich dysgenicznych ideologii, determinujących zachowania niszczące tkankę społeczną, znajdują się w ludzkiej biologii. Krytyczne nagromadzenie szkodliwych mutacji w odseparowanej technologicznie od wpływu naturalnej selekcji, ludzkiej populacji, zawsze spowoduje pojawienie się pozbawionych behawioralnych adaptacji mutantów, którzy swoim zachowaniem zniszczą strukturę społeczną.

Kluczem do zrozumienia naszego wstępnego problemu jest więc, zamiast „rozglądania się na zewnątrz” w poszukiwaniu „podstępnych wrogów” naszej cywilizacji, postulowane przez Zadrugę spojrzenie na siebie samych i w sobie samym szukanie źródeł słabości i upadku. O ile bowiem jest nieodpartym faktem, że celowe i świadome intrygi wrogów naszego podgatunku polegają na infekowaniu naszego społeczeństwa patogenami chorobliwych ideologii, o tyle uważanie ich za przyczynę upadku jest pomyłką. Takie próby trwały bowiem przez całą historię gdyż wynikają one z praw ewolucji, popartych matematyczną teorią gier90. Dlaczego jednak akurat współcześnie, gdy wydawać by się mogło że nasza cywilizacja cały czas stoi na wysokim poziomie technologicznym, jej społeczny organizm zdaje się być bezbronny wobec patogenów, które wcześniej wielokrotnie bezproblemowo zwalczał? Skoro atakujące nas koczownicze cywilizacje zawsze były takie same, dlaczego akurat dziś marksizm kulturowy oraz postmodernizm święcą takie triumfy? Dlaczego pierwotne chrześcijaństwo, będąc wcześniejszą formą tego samego patogenu, wygrało w państwie rzymskim, stojącym ówcześnie na takim jak my dzisiaj, wysokim szczeblu rozwoju? Dlaczego w drastycznie odmiennym genetyczno-kulturowym cyklu cywilizacyjnym płn.-wsch. Azjatów występują podobne procesy?

Korzystając z zasady „brzytwy Ockhama”, kiedy te wszystkie, pozornie odległe przypadki sprowadzimy do elementów wspólnych, powtarzających się w każdej sytuacji, dysgeniczne wytłumaczenie upadku, spowodowanego pojawieniem się „złośliwych mutacji” we wszystkich populacjach, jest jedynym wytłumaczeniem, które wedle Ockhamowskiego modelu jest na tyle proste, że tłumaczy wszystkie odrębne przypadki jedną przyczyną. Jeżeli bowiem weźmiemy pod uwagę konkurencyjne wobec naszego wytłumaczenia, to sformułowane przez K. MacDonalda, od razu widać, że nie pasuje ono do przypadku „wschodnioazjatyckiego” jak pisałem we wstępie, praktycznie nie ma tam mniejszości żydowskiej. Z drugiej strony, patrząc na genezę powstania postmodernizmu, także przy pomocy brzytwy Ockhama możemy odrzucić koncepcję MacDonalda  spośród twórców tego dekadenckiego nurtu intelektualnego tylko Derrida był sefardyjskim Żydem, to natomiast co łączy go z Foucaultem to akurat nie pochodzenie, tylko „złośliwa mutacja” genetyczna  homoseksualizm.

Aby ostatecznie odrzucić najbardziej konkurencyjne wobec naszej tezy wyjaśnienie upadku, wystarczy przywołać żydowskiego naukowca Richarda J. Herrnsteina, który jako współautor przełomowego dla rozwoju psychologii ewolucyjnej i genetyki behawioralnej dzieła „The Bell Curve” zadaje kłam tezie MacDonalda, że Żydzi całkowicie identyfikują się z negującymi ewolucjonizm prądami intelektualnymi radykalnej marksistowskiej lewicy.

Oczywiście zwolennicy spiskowych teorii, jako źródła upadku odpowiedzą zapewne mówiąc o „wyjątkach potwierdzających regułę” oraz będą używać innych sofistycznych argumentów. Dlatego, aby postawiona w tym tekście teoria naukowa wyjaśniająca regres cywilizacyjny, stała się dostatecznie klarowna, do całości logicznych uogólnień wywnioskowanych z podanych powyżej faktów należy na koniec dodać ostateczne argumenty. Najnowszy stan nauki w obszarze operującym używanymi tutaj społeczno- biologicznymi kategoriami narodu, rasy i podgatunku, dostarcza nam nowych ustaleń, wyjaśniających przyczyny, warunki oraz okoliczności powstania i określonego przebiegu zjawisk, składających się na pod tytułowe „ewolucyjne źródła cywilizacyjnego regresu Indoeuropejczyków”.

W szczególności chodzi tutaj o powiązane ze sobą zjawiska epistazy społecznej oraz efektu „mysiej utopii”. Właśnie to ostatnie badanie naukowe, znane również jako „eksperyment Calhouna” dostarcza nam, w powiązaniu ze zjawiskiem społecznej plejotropii ostatecznych dowodów potwierdzających genetyczne źródła cywilizacyjnego regresu.

W istocie przebieg eksperymentu Calhouna, wraz z jego finałem, nawet bez socjobiologicznego warsztatu naukowego, jest sugestywnym przykładem dysgenicznych efektów, które powoduje realizacja lewicowych postulatów. Głównym założeniem tego eksperymentu, była chęć naukowego potwierdzenia lewicowego postulatu o konieczności wprowadzenia polityki depopulacyjnej w zachodnich społeczeństwach. Marksiści kulturowi, opierając się na maltuzjańskich teoriach kryzysu społecznego (głód, wojny, anarchia polityczna) spowodowanego przeludnieniem, postulowali tworzenie przez poszczególne państwa, organizacje pozarządowe a także agendy ONZ programów depopulacyjnych, mających uchronić ludzkość przed spełnieniem prognoz Malthusa. Spośród gatunków społecznych wybrano gryzonie (myszy, szczury) ze względu na szybką reprodukcję, która ograniczała długość trwania eksperymentu. Zwierzętom biorącym udział w eksperymencie (były to cztery pary samic i samców  w sumie osiem gryzoni) stworzono „idealne” warunki życia, odwzorowujące te, które posiada współczesny człowiek żyjący w nowoczesnym społeczeństwie zachodnim. Na potrzeby doświadczenia, zbudowano ogromny habitat, który powierzchnią wielokrotnie przekraczał potrzeby początkowej ilości zwierząt (przewidziany był dla populacji liczącej 4000 osobników, przy tej liczbie miały się spełnić przepowiednie Malthusa skutkujące przemocą, chaosem i głodem). Jednak kluczową cechą tej „mysiej utopii” było, podobnie jak to jest obecnie w naszym społeczeństwie, odizolowanie zwierząt od wszystkich czynników selekcyjnych, które ten gatunek spotkał w naturze. Nie było więc w tym mysim uniwersum drapieżników, braku pożywienia, ani żadnych chorób zakaźnych. Dodatkowo należy dodać, że w aspekcie socjobiologicznym mysi raj był również na wskroś egalitarny- tworzenie się hierarchii społecznej poprzez emigrację osobników o niższym statusie społecznym do gorszych, nieoptymalnych siedlisk było niemożliwe, wszystkie habitaty były tak samo obfite, a cały „wszechświat” był terenem zamkniętym.

W pierwszej fazie eksperymentu po 104 dniach narodził się pierwszy miot. Po chwilowym zamieszaniu spowodowanym pojawieniem się sporej liczby młodych, populacja nauczyła się żyć razem w oparciu o podział terytorialny ustanowiony przez cztery pary początkowe. Od tego momentu populacja powiększała się wykładniczo podwajając się co ok 50 dni, aż do osiągnięcia liczby 620 osobników. W tym miejscu nadeszła druga faza eksperymentu, gdyż podwajanie populacji następowało dopiero po 145 dniach. Na tym etapie urodzone młode żyły i zakładały własne rodziny w otoczeniu takiej ilości starych zwierząt, która nigdy nie wystąpiłaby w stanie naturalnej selekcji. Pod koniec tego etapu, cała pożądana przez populację przestrzeń była wypełniona poligenicznymi grupami społecznymi kontrolowanymi przez dominujących samców. Im samiec był bardziej dominujący, tym większa i bardziej płodna była jego grupa społeczna. W tym momencie w skład populacji wchodziło 14 grup społecznych, złożonych ze 150 dorosłych każda grupa składała się z 10 dorosłych, w tym dominującego samca, oraz powiązanych z nim innych samców i samic oraz ich potomstwa. Tego potomstwa było 470 osobników, z których każdy otrzymał dobrą opiekę macierzyńską oraz wczesną socjalizację. Co charakterystyczne, w wyniku braku selekcji, młodych było 3 razy więcej niż dorosłych osobników  taki stosunek nigdy nie wystąpiłby w warunkach naturalnej selekcji. W ten sposób rozpoczęła się trzecia faza eksperymentu, w której wzrost populacji znacznie zwolnił. W związku z tym, że znacznie więcej myszy przeżyło do dorosłości, niż miałoby to miejsce w stanie naturalnym, okazało się, że bardzo dużo myszy o niskim statusie społecznym nie może sobie znaleźć dla siebie własnej niszy a nie mogąc emigrować, wycofują się fizycznie i psychologicznie. W wyniku braku emigracji, która w stanie naturalnym wyselekcjonowałaby wartościowe osobniki do założenia nowych populacji, a także braku czynników naturalnej selekcji, które w normalnych warunkach po prostu sprawiłby, że te osobniki nie dożyłyby do dorosłości, powstała subpopulacja mutantów, która żyła na terytorium dominujących samców i trzymała się razem. Poza drobnymi utarczkami o pożywienie nie było między nimi zachowań agresywnych, motywowanych rywalizacją o rangę społecznej hierarchii.

Co jednak było o wiele poważniejsze dla struktury społecznej, to fakt, że mutanci swoim zachowaniem cały czas prowokowali dominujących samców do reakcji w obronie własnej pozycji społecznej, a że było ich tak wielu, siłą rzeczy zdolność do kontrolowania własnego terytorium znacznie spadła. To z kolei pozbawiło opieki samice posiadające gniazda z młodymi, narażając je na napady obcych osobników. W odpowiedzi samice zaczęły zachowywać się w sposób „męski”, wzrosła w nich agresja, także w stosunku do własnego potomstwa. W wyniku atrofii instynktu macierzyńskiego u samic, ich młode zostały przedwcześnie wyrzucone z gniazd, przez co nie zostały w pełni z socjalizowane aby po przejęciu tradycji mogły dokonać wyprowadzki do własnych gniazd. U części samic, które w okresie „inwazji mutantów” były w ciąży wzrosło zjawisko wchłaniania płodów (naturalna aborcja). W tym miejscu pojawił się wzrost śmiertelności, który szybko przewyższył liczbę narodzin, rozpoczynając ostatnia fazę eksperymentu. Po 600 dniu żadna mysz z ostatnich miotów nie przeżyła do dorosłości a 200 dni później wszystkie samice były już po okresie menopauzy. Kolonia zamiast osiągnąć przeludnienie, wymarła naturalnie, nie osiągając więcej niż połowy zakładanej wielkości populacji.

Eksperyment był wielokrotnie powtarzany, na różnych gryzoniach społecznych, zawsze z tym samym efektem końcowym. Calhoun jak i inni lewicowcy, mimo iż badane populacje nigdy nie zajmowały terenu całego habitatu, uporczywie twierdzili, że przyczyną załamania behawioralnego było przeludnienie91. Według Calhouna, myszy o niskim statusie ciągle naruszały przestrzeń rodzinną co uniemożliwiało przekazanie młodym złożonych zachowań społecznych takich jak zaloty czy zachowania macierzyńskie.

W istocie, szczegółowa analiza eksperymentu (pomijając czynnik przeludnienia jako absurdalny sam w sobie) przyniosła intrygujące spostrzeżenia, które postawiły dysfunkcyjne zachowania części myszy po stronie skutków, a nie przyczyn wymarcia populacji. Po pierwsze już w fazie trzeciej eksperymentu, kiedy to dokonano autopsji na samicach, okazało się, że tylko 18% z nich kiedykolwiek miało poczęcia młodych. W warunkach naturalnych te same myszy miałyby w tym wieku już kilka pomyślnie wychowanych miotów za sobą. Męskie odpowiedniki tych jałowych samic, na tym samym etapie już sam Callhum nazwał „pięknisiami”  skupieni w swoim własnym gronie, na terenie dominujących samców, jak to zostało zaznaczone powyżej, same nie toczyły walk o dominację. Nie były praktycznie w ogóle agresywne ani też zainteresowane jakąkolwiek formą zachowania społecznego. Po prostu jadły, piły i czyściły swoje futro, były całkowicie skoncentrowane na sobie, nie wykazując seksualnego zainteresowania samicami (mimo, że te same wykazywały zainteresowanie co było kolejną anomalia behawioralną). Co ciekawe część z tych „pięknisiów” przejawiała za to zachowania homoseksualne. Dla dominujących samców były one problemem biernym  zmuszały ich do ciągłych interwencji naruszając terytorium, nie będąc jednak samym zainteresowanymi zajęciem ich miejsca, co było dysgeniczne na poziomie grupowym i w istocie doprowadziło do wymarcia populacji- wartościowe jednostki w wyniku działań mutantów nie przekazywały swoich genów kolejnym generacjom, a mutanci nie byli tym wcale zainteresowani.Oczywiście takie wytłumaczenie mogło być jedynie „rasistowską hipotezą” dla wszelkiej maści „postępowców” do momentu potwierdzenia wszystkich dysfunkcji behawioralnych w „mysiej utopii” jako efektu genetycznych mutacji. Efekt ten został nazwany „epistazą społeczną”   po raz pierwszy zaobserwowaną przez Linkvayera wśród owadów społecznych92. Dla zrozumienia tego problemu, kluczową sprawą jest zagadnienie dysgeniki na poziomie selekcji grupowej (opisywane w pierwszej części eseju). Szkodliwe mutacje, które wystąpiły w „mysiej utopii” są bowiem zazwyczaj rozumiane wyłącznie w kategoriach szkodliwego wpływu na organizmy nosicielskie. Epistaza społeczna zaś ukazuje, że u gatunków społecznych, niekorzystne efekty genetyczne nie ograniczają się jedynie do poziomu indywidualnego. Mechanizm epistazy społecznej pozwala w swej istocie genomom obciążonym szkodliwymi mutacjami zredukować, poprzez plejotropię na poziomie grupy, fitness innych genomów, w tym pozbawionych tych szkodliwych mutacji. Owe obniżenie dostosowania następuje poprzez degradowanie procesów społecznych na poziomie całej populacji, które optymalizują ekologię reprodukcyjną (w przypadku ludzi będzie to kulturowo-genetyczna koewolucja w rodzimym ekosystemie) zapewniającą skuteczną rywalizację z innymi populacjami, głównie poprzez eliminację lub nacisk na „free riderów”. W przypadku mysiej populacji, prawidłowe funkcjonowanie społeczności opierało się na respektowaniu przez wszystkich terytorialnego podziału, odzwierciedlającego społeczną hierarchię. Ten system, oparty na znakowaniu feromonami granic terytorium przez dominujące samce, był dobrem publicznym, zapewniającym prawidłowe funkcjonowanie populacji (pielęgnacja i socjalizacja młodych). W warunkach naturalnych samce o niskiej randze społecznej zmuszone byłyby do emigracji do innych habitatów, a mutantów wyeliminowałby selekcja naturalna. Każdy osobnik, który nie uczestniczył w tworzeniu dobra publicznego „jadąc na gapę” (free riding), miał uniemożliwione korzystanie z niego. Epistaza społeczna polegała zaś na tym, że dominujące samce, tworząc swoimi zachowaniami strukturę społeczną, wywoływały pożądane efekty genetyczne u innych osobników w społeczeństwie  zapewniały młodym warunki do socjalizacji. Czyli genom dominujących samców zapewniał dostosowanie genomom młodych w populacji. Potwierdzenie genetycznego źródła upadku populacji przyniosły badania Bachmana (2018) i jego zespołu współpracowników. Odkryli oni, że u osobników nazywanych przez Calhouna „pięknisiami”, w wyniku mutacji genu Nlgn3 nastąpiło znaczne zwiększenie produkcji feromonu dekryny. Dekryna jest głównym składnikiem mysiego moczu, a przez to, że jest bardzo kosztowna energetycznie w wytworzeniu dla organizmu osobnika, jest ona handicapem zapewniającym w warunkach naturalnych wysoką pozycję społeczną tym myszom, które posiadają jej znaczne ilości. Paradoks sytuacji „mysiej utopii” polegał na tym, że w wyniku wspomnianej mutacji genu Nlgn3, zgodnie z Teorią Historii Życia organizmy nosicieli tego genu produkowały dekrynę w ponadprzeciętnych ilościach, upośledzając fitness w innych obszarach (zdolności społeczne). W warunkach naturalnej selekcji jednostki te byłyby eliminowane przez drapieżniki, choroby oraz głód spowodowany nieumiejętnością zdobywania pokarmu. W warunkach eksperymentu było jednak inaczej, ci „szkodliwi mutanci” przeżywali, a przebywając cały czas pośród „zdrowego” społeczeństwa, niszczyli jego strukturę, chaotycznie znakując cały habitat uryną bogatą w dekrynę, co powodowało dezorientację reszty populacji, która nie mogła „społecznie nawigować” wobec braku czytelności sygnałów komunikacyjnych zawartych w urynie. Gryzonie nie były zdolne koordynować wzajemnych zachowań, co powodowało upadek hierarchii, myszy traciły również pamięć przestrzenną, poprzez wszechobecność dekryny musiały przeznaczać więcej czasu i energii na znajdowanie własnych rodzimych siedlisk, a tym samym miały mniej czasu i energii na rozwiązywanie społecznych problemów, niezbędnych do przetrwania populacji. Wszystko to wynikało z ogromnej koncentracji szkodliwych mutantów, których nie wyeliminowała naturalna selekcja, a dominujące samce nie mogły sobie poradzić z ich ogromną liczebną przewagą.

Jan Stachniuk zauważył podobne dysgeniczne zjawisko w społeczeństwach pacyficznych wyspiarzy. Na długo przez stworzeniem „mysiego raju” przez Calhouna, Stoigniew zauważył w swym monumentalnym dziele „Człowieczeństwo i Kultura”, że tam gdzie warunki naturalne są wyjątkowo sprzyjające, ludzie są paradoksalnie niespokojni a ich społeczne nawyki i zachowania wyjątkowo odpychające i ponure93. Kiedy zaś odniesiemy wszystkie obserwacje poczynione w trakcie eksperymentu Calhouna do naszych zachodnich społeczności, nie sposób dalej stawiać pojawienia się, niszczących tradycję, religię i cywilizację, lewicowych ideologii po stronie przyczyn obecnego regresu indoeuropejskiej populacji. W istocie źródłem wszystkich społecznych patologii w wysoko rozwiniętych populacjach indoeuropejskich, ale również północno-wschodnio azjatyckich, jest głęboka redukcja czynników selekcji naturalnej. Jak zaznaczyłem powyżej, powoduje to przeżycie mutantów w elicie społecznej, z jednej strony, a z drugiej pojawienie się całej rzeszy pozbawionych behawioralnych adaptacji osobników w pozostałych warstwach społeczeństwa. Nosiciele szkodliwych mutacji wśród wyższych warstw społeczeństwa – politycy, artyści, naukowcy absorbują ideologie kwestionujące religijność, tradycję oraz cywilizacyjny Qincunx, czyli te elementy kultury, które zapewniają organiczną spójność struktury społecznej. Mimo, że po przodkach odziedziczyli ponadprzeciętne zdolności werbalne, talenty artystyczne lub wysoką inteligencję, jednocześnie złośliwe mutacje upośledziły gros pozostałych behawioralnych adaptacji (np. etnocentryzm, altruizm, zdolność logicznego rozumowania ) co czyni tych nosicieli „złośliwych mutacji” odpowiednikiem „pięknisi” z eksperymentu „mysiej utopii”. I podobnie jak ich mysie odpowiedniki, które były obdarzone nieproporcjonalnie do swojej genetycznej jakości dużą ilością dekryny, tak samo oni używają swoich talentów przeciwnie z ich przeznaczeniem. Religijni przywódcy, zamiast tłumaczyć konsekwencje religijnych dogmatów dla codziennych wyborów życiowych, okazują się seksualnymi dewiantami, agentami wpływu innych religii lub zwykłymi konformistami ulegającymi politycznej poprawności. Naukowcy zamiast podążać za zgodnym z indoeuropejską tradycją paradygmatem neotomizmu, dla którego nauka była opartym na doświadczeniu, rozumowym poznaniem i zgłębieniem boskiego dzieła, wkładają cały swój intelektualny wysiłek w próby uzasadniania dysgenicznych aksjomatów lewicy, bądź po prostu w podważanie podstawowych kategorii tworzących pojęcie prawdy. Wreszcie „artyści”, miast umacniać Qincunx we wszystkich aspektach (prawda, dobro, piękno, zdrowie i dobrobyt)94, w postmodernistycznym obłąkaniu używają całego dostępnego im artystycznego warsztatu do „dekonstrukcji”, czyli wymazania tych kluczowych owoców kulturowo-genetycznej koewolucji”. Te wszystkie działania w swej istocie tworzą społeczną epistazę  silnie wpływają na zachowania mutantów w reszcie populacji, którzy pod wpływem dysgenicznych wzorców behawioralnych zawartych w produktach umysłowych zdegenerowanych przedstawicieli elit społecznych, zaczynają postępować według tych wzorów.95

Pojawiają się więc społeczne grupy niszczące homogeniczność populacji poprzez sprowadzanie imigrantów z obcych ekosystemów. Inne grupy zmutowanych osobników (SJW) wymuszają rozległe przywileje dla seksualnych dewiantów, feministek oraz obcych grup rasowych i religijnych. Działania te, poza promowaniem interesów genetycznych nie-Indoeuropejczyków, prowadzą do spadku zachowań, które wcześniej zapewniały przetrwanie grupy. Istota epistazy społecznej jest więc identyczna jak w przypadku „mysiej utopii”. Złośliwi mutanci atakując i opanowując instytucje niezbędne do przekazania zachowań zapewniających przetrwanie i rozmnożenie, wpływają na upośledzenie fitness także u zdrowych genetycznie osobników. Drugim aspektem epistazy społecznej jest to, że działania mutantów zmuszają ludzkie odpowiedniki dominujących mysich samców do marnowania czasu na walkę z ich aktywnością (głównie z produktami kulturowymi jak opisywany powyżej feminizm oddziałujący na fitness niezmutowanych kobiet), co także ogranicza ich dostosowanie – w tym czasie powinni zakładać rodziny i zabezpieczać byt potomstwa. I to zdaje się być ostatecznym wyjaśnieniem wstępnych problemów badawczych.

Po tym jak wstępnie odrzuciliśmy koncepcję prof. K. MacDonalda, podobnie należy uczynić z tymi wyjaśnieniami obecnego regresu, które jego źródła lokują bezpośrednio, jak np. K. Karoń, w marksizmie. Jak pisze Edward Dutton „marksizm częściowo, poprzez likwidację starej elity może pomóc w realizacji interesów genetycznych klasy robotniczej która go popiera, a nawet przy promowaniu wielokulturowości ciągle będzie wspierał interes genetyczny nowej elity oraz jej rodziny […]. Ale wielokulturowość różni się od marksizmu, ponieważ z natury wiąże się ze zniszczeniem całej rodzimej populacji (wraz z nową elitą). Wydaje się, że ci, którzy opowiadają się za multikulturalizmem stracili kluczowy instynkt samozachowawczy skłaniający do ochrony własnej grupy genetycznej. Kiedy społeczeństwo jako całość uzna wielokulturowość za dominującą ideologię, wtedy działa ono wbrew własnym interesom genetycznym, ostatecznie zmierzając do autodestrukcji”96.

Oczywiście można argumentować takie postępowanie dysgeniką na poziomie grupowym  elity promujące multikulturalizm zapewniają sobie społeczno-ekonomiczny status, zwiększający fitness, kosztem zmniejszenia fitness całej populacji. Jednak oni sami są w stanie odizolować się od jego negatywnych skutków jedynie w krótkim okresie czasu, nie uwzględniając długoterminowych negatywnych konsekwencji dla własnego genetycznego interesu. Na mutacyjną przyczynę tych zachowań wskazują także wyniki badań R. Petersona i C. Palmera, którzy odkryli, że zarówno w USA jak i w Europie oraz Australii, politycy „prawicowi” sprzeciwiający się multikulturalizmowi, są postrzegani przez wyborców jako bardziej fizycznie atrakcyjni97. Mimo pokrętnych tłumaczeń tych wyników ekonomiczno-społecznym statusem, pokrywają się one z badaniami przytaczanymi powyżej w sprawie dysgenicznego wpływu feminizmu na inteligencję, w których Huber i Fieder w 2014 roku badając ogromną próbkę 10 tys. absolwentów szkół wyższych, ustalili dodatnią korelację pomiędzy wiekiem ojcostwa a koncentracją genetycznych mutacji u potomstwa objawiającą się spadkiem jego fizycznej atrakcyjności. Podobnie w tym wypadku należy przyjąć, że opowiadanie się za głęboko dysgenicznym multikulturalizmem przez polityka lewicowego jest efektem oddziaływania jego zmutowanego genomu. To podwyższone obciążenie mutacyjne mózgu lewicowca, często znajduje też odzwierciedlenie w wyższej fluktuacyjnej asymetrii twarzy98.

Mimo wciąż wzmagającej presji efektu „mysiej utopii” na naszą cywilizację, trwający wciąż rozwój ewolucyjnych gałęzi nauki przynosi coraz to nowe dowody odnośnie rzeczywistej kondycji biologicznej naszej populacji. Z resztą stanowisko to wyraził już u zarania tych gałęzi wiedzy ich twórca, K. Darwin. Kiedy Europa była u szczytu swej światowej hegemonii cywilizacyjnej, i jeszcze absolutnie nic nie zapowiadało nadciągającej katastrofy, ten niewątpliwy geniusz przytomnie zauważył konkludując swoje naukowe ustalenia.

„U narodów dzikich jednostki słabe, czy to umysłowo czy taż fizycznie, giną zwykle dość szybko te zaś które zostają, są zawsze zdrowe i silne. Narody cywilizowane natomiast starają się wszelkimi siłami stawić przeszkodę temu procesowi naturalnej eliminacji. Budujemy domy przytułku dla chorych, kalek i wariatów, ustanawiamy podatki na rzecz ubogich, troszczymy się o dobrobyt kretynów i idiotów, a lekarze nasi poświęcają całą swą zręczność i wiedzę, aby najsłabsze istoty zachować jak najdłużej przy życiu. Szczepienie ospy uratowało niezawodnie tysiące a może i miliony tych osób, które mając słabą kompleksję poumierałyby na ospę. W taki sposób dajemy możność słabym członkom społeczeństwa do utrzymywania nadwątlonej swej rasy. Każdy kto przypatrywał się sztucznej hodowli domowych zwierząt przyzna, że metoda tego rodzaju jaka kierujemy się w społeczeństwie, wywołałaby jak najszkodliwsze następstwa, gdyby była zastosowana do zwierząt. Bo któż kiedy myślał odstawiać od rozpłodu jednostki najsłabsze. Który gospodarz starał się o reprodukcję najmniej korzystnej lub zupełnie bezwartościowej rasy?”99

Czy jednak problem tkwi jedynie w opisywanym również przez V. Pareto, F. Galtona czy H. Spencera „pozostawieniu w spadku kolejnym generacjom rosnącej liczby imbecyli”? Spoglądając przez pryzmat przedstawionych w tym eseju naukowych kategorii z obszaru genetyki, socjobiologii oraz psychologii ewolucyjnej, możemy się pokusić o głębszą konkluzję. W istocie bowiem, wszystkie dysgeniczne procesy opisane powyżej dowodzą, że popularne w środowisku nacjonalistycznym nurty postapokaliptycznego futuryzmu są dla nas rzeczywistością, skrytą za fasadą resztek umarłej cywilizacji. Zachód, ten Cioranowski „uperfumowany trup, zgnilizna która ładnie pachnie” nie umarł jednak, jak chcieliby humanitaryści w wyniku straszliwego wirusa, pandemii wywołanej przez „antyszczepionkowców” lub innych wyimaginowanych wrogów „postępu”. Wbrew twierdzeniom tych zmutowanych błaznów, to właśnie średniowieczne epidemie, w połączeniu z „małą epoką lodowcową” dały naszej cywilizacji epokę największego rozkwitu100.

Natomiast powstałe w wyniku owoców tego rozkwitu cywilizacyjnego całkowite wyeliminowanie czynników selekcyjnych, które śmiertelność wśród naszej populacji z 40% obniżyło do poniżej jednego procenta, naraziło nas na inwazję mutantów, która w połączeniu z brakiem geniuszy zamieniła nasz obszar w genetyczny „zombieland”. Jeżeli bowiem weźmiemy pod uwagę konstatację, że genetycznie, populacja która 150 lat temu osiągnęła światową dominację, stanowi obecnie jedynie 15% społeczeństwa, to resztę (poza obcymi podgatunkami) należy postrzegać jako zombie  żywe trupy.

W literackiej konwencji postapo w ten sposób można opisać złośliwych mutantów  osobniki, które wyrzekły się podstawowego celu egzystencji, stając się luźnymi ogniwami, nie związanymi z łańcuchem pokoleń. Te żywe trupy, nie będąc same zainteresowanymi prokreacją, jednocześnie atakują żywych, starając się udaremnić ich walkę o przetrwanie aż do rozmnożenia. Myślę, że każdy czytelnik tego eseju w głębi duszy już w tym momencie wie, do której grupy należy.

Przypisy:

 

  1. Mit o Rodzanicach i wędrówce dusz był emanacją roli dziedziczenia w ewolucji nasi przodkowie wierzyli,że

ludzie w momencie śmierci opuszczają swoje ciała i jako dusze wcielają się w ciała swoich potomków, zwłaszcza wnuków. Tak Słowianie tłumaczyli sobie obecność cech charakteru poszczególnych osób w ich potomstwie, nie

znając praw genetyki behawioralnej. Wierzono również, iż osoby zmarłe bezpotomnie błąkają się jako bezdomne dusze po chatach innych i zjadają okruchy z ich stołu.

Wiara w reinkarnację w Rodzimowierstwie Słowiańskim, Sambor z Białożaru: https://bialozar.files.wordpress.com/2019/03/wiara-w-reinkarnacje-w-rodzimowierstwieslowianskim.pdf

  1. Rosyjski historyk i geopoltyk L. Gumilow pisze,że oprócz przyczyn genetycznych („utrata pasjonarności”) przyczyną upadku Nowogrodu Wielkiego były również zmiany klimatyczne, które spowodowały utratę

samowystarczalności żywnościowej przez ten oparty na kapitalizmie i wiecowej demokracji i rodzimej wierze słowiańskiej ruski organizm państwowy. W efekcie uzależnione od zewnętrznych dostaw pożywienia państwo stało się łatwym łupem reprezentującej Ruś w innym wariancie cywilizacyjnym państwo Moskiewskie.

  1. Gumilow, Od Rusi do Rosji, W-wa 2004, s.141

  2. E. Dutton , M. Woodley of Menie, At Our Wits' End: Why We're Becoming Less Intelligent and What it Means for the Future, Exeter 2018, s. 21-22.

  3. B. Charlton, „The pyramid of technology and of intellectual functions”

htpp://charltonteaching.blogspot.fi/2012/11/the-pyramid-of-technology-and-of.html.

  1. V.Pareto Uczucia i działania. Fragmenty socjologiczne, Warszawa 1994, s. 53

  2. Lynn cały efekt wzrostu poziomu inteligencji przypisał poprawnie jakości odżywiania u warstw najuboższych, uzasadniając to badaniami antropologicznymi. Zdołał on udowodnić związek pomiędzy jakością odżywiania a wielkością czaszki, a więc także mózgu.

  3. Seligman, O inteligencji prawie wszystko, Warszawa 1995, s.188.

  4. https://www.youtube.com/watch?v=h6za10UIayo

  5. E. Dutton, D. Charlton The Genius Famine: Why we need geniuses, why they are dying out, why we must rescue them, Buckingham 2015.

  6. Chodzi tutaj głównie o religijne pochodzenie nauki, które było domeną każdej rodzimej religii indoeuropejskiej, a w judeochrześcijańskiej cywilizacji zachodniej ta praktyka odrodziła się za sprawą tomizmu – średniowiecznego

scholastyka św. Tomasza z Akwinu, który twierdził podobnie jak indoeuropejscy rodzimowiercy, że udowodnić istnienie boga można za pomocą logiki, a celem nauki winno być zrozumienie boskiego stworzenia. Kiedy więc uniwersytety, początkowo powołane z pobudek religijnych, zmieniły się w biurokratyczne instytucje kierujące się kapitalistyczną logiką (zarobek, wyniki) okazuje się, że są one nieprzyjaznym środowiskiem dla prawdziwych geniuszy, którzy nie potrafią poruszać się w tym środowisku np. Francis Crick, odkrywca DNA, został odrzucony z Cambridge, bo nie uzyskał wystarczających punktów na licencjacie aby stać się doktorantem. Po prostu życie akademickie faworyzuje ludzi sumiennych, dość inteligentnych, wykwalifikowanych społecznie ale absolutnie nie

genialnych.

  1. E. Dutton, M. Woodley of Menie, At our Wits' end... 2018 s. s.130.

  2. Fryderyk Nietzsche, Antychryst, Warszawa 1907 s.6.

  3. Ks. Izajasza 11/6-9.

  4. Op. pod red. W. Pschyrembel - zapobieganie ciąży w „Ginekologia praktyczna” 61 Warszawa

  5.      75 . E. Dutton, M. Woodley of Menie, At our Wits' End...

  6. D. Seligman „O inteligencji..” s.103

  1. Materiał genetyczny mężczyzny po 35 roku życia jest już w 3/4 zmutowany, co dowiodły amerykańskie badania kilku pokoleń mężczyzn, przeprowadzone pod kątem korelacji spadku religijności ze wzrostem wieku ojcostwa. Na koniec tych badań odkryto dysgeniczność późnego ojcostwa, która w połączeniu z późnym wiekiem matki może powodować również poważne schorzenia genetyczne jak: np. zespół Downa. Także islandzkie badania Poliedu ukazują związek późnego ojcostwa ze spadkiem inteligencji. Chiński badacz A. Kung z Uniwersity of Iceland, który wraz ze swoim zespołem zidentyfikował w tej bardzo homogenicznej populacji, dużą liczbę genowych wariantów (alleli) które występując razem są predyktorami zarówno wyższego wykształcenia jak i wysokiego IQ u ich nosicieli. Badając ten zestaw alleli na przestrzeni dekad, oraz na dużej grupie nosicieli (109 tys. osób) odkrył na przestrzeni lat korelację pomiędzy opóźnianiem wieku ojcostwa a spadkiem inteligencji – im bardziej na

przestrzeni lat wzrastał wiek ojcostwa, tym bardziej spadała inteligencja ogólna (g)

  1. Dutton and M.Woodley of Menie, At our Wits' End..., s.144 (wszystko to, w połączeniu z opisywanymi na końcu badaniami R. Petersona i C. Palmera daje solidne potwierdzenie naukowe dysgeniczności późnego ojcostwa, która wbrew obiegowym opiniom przed 40 rokiem życia jest wyższa niż dysgeniczność późnego macierzyństwa).

  2. A. Moir, D. Jessel, Płeć mózgu, W-wa 1996 s. 96-105.

  3. Badacz ten zyskał złą sławę w lewicowym środowisku akademickim potwierdzając wynikami swoich badań „Teorię genetycznego podobieństwa” J. P. Rushtona. Kirkegaard analizując potężną próbę 68 tys. osób

korzystających z amerykańskiego serwisu randkowego OKcupid ustalił, że szczególnie w przypadku kobiet, jeżeli tylko maja możliwość działać anonimowo (bez udziału ideologicznej presji środowiskowej) dokonują

etnocentrycznych wyborów partnera, eliminując potencjalnych obcych rasowo i etnicznie kandydatów do randkowania. Zob. E. Dutton, Race differences in ethnocentrism, London 2019 s. 174.

  1. J. P. Rushton, Race, Evolution and Behavior, s. 138

  2. Kopalnia wiedzy na ten temat są dzieła R. Lynna poświęcone inteligencji oraz dysgenice.

  3. D. Seligman, O inteligencji prawie wszystko, W-wa 1995 s. 53.

  4. J. R. Harris, Geny czy wychowanie, W-wa 1998, s.266, s.150.

  5. Tamże s.267

  6. K. Krzystyniak, H. Kalota, Ograniczona płodność męska, Warszawa 2014 s. 165-193.

  7. B. Demeneix, Losing Our Minds: How Environmental Pollution Impairs Human Intelligence and Mental Health, Oxford 2014.

  8. E. Dutton, Race diferrences... s.263

  9. K. Karoń, Historia antykultury, Warszawa 2018 s.64

  10. „W Wolinie ludzie zebrali się tłumnie na rynku, posłuchać co przybyły chce rzec. Bernardus wygłosił kazanie [..] kiedy Hiszpan oznajmił, że przychodzi jako poseł Boga potężnego, wszyscy zaczęli się śmiać. Wołali: - to Wasz Bóg nie ma lepszego posła, jak tego bosego żebraka?! - Inni posądzali Bernardusa, że przyszedł do nich po to by jałmużną wypchać sakwy… Zasmucony zakonnik poszedł do świątyni i zapalił się gniewem na widok bałwana. Chciał go obalić, lecz to jego obalono i sponiewierano. Wypędzili go z bram grodu na brzeg i wsadziwszy razem z tłumaczem do łodzi, odepchnęli na wodę przekazując, aby nie śmieli powracać gdyż Wolinianie nie mają czasu słuchać takich głupstw” Z. Kossak, Z. Szatkowski, Troja Północy, Warszawa 1986 s. 193

  11. Szczególnie chodzi tutaj o komputerowe symulacje iterowanego dylematu więźnia z markerami kolorów, symbolizującymi konkretne etnosy. Z konkluzji badań nad tym modelem matematycznej teorii gier, prowadzonej przez zespół Hamononda wynika,że przewagę uzyska ta grupa, której uda się wyhodować u przeciwnika populację dysgenicznych humanistów (współpracujących ze wszystkimi, a więc także z wrogą grupą), których w

swoim poprzednim eseju określiłem jako „łatwowierni frajerzy” zob. L Obodrzycki, Chłopstwo, „Szturm!” miesięcznik narodowo-radykalny nr 54/2019 przypis 27.

  1. Taka jest też teza filmu „Masa krytyczna” nakręconego z inspiracji eksperymentu.

  2. Epistaza genetyczna polega na tym, że dany gen oddziałuje na inny gen w genomie, który nie jest względem niego allelem, zmieniając produkty jego ekspresji. Dzieje się tak np. w przypadku genów koloru sierści, które same nie decydując o uwalnianiu barwników wpływają na ekspresję genu sterującego tym procesem. Z kolei epistaza społeczna, odkryta i zbadana przez T. A. Linksvayera (2007) polega na tym, że genom danego osobnika poprzez społeczne funkcjonowanie warunkowanego nim fenotypu wywiera wpływ na ekspresję genów w genomie innego osobnika. Zjawisko to zostało odkryte u owadów społecznych, gdzie funkcjonują wyspecjalizowane kasty społeczne. U mrówek występują na przykład wśród robotnic tzw. feederzy - grupa robotnic zajmująca się karmieniem larw. Efekt epigenetyczny tej czynności polega na tym, że w zależności od ilości dostarczonego larwie przez feedera pokarmu, w wyniku wywołanej tym ekspresji genów, z larwy powstanie mała robotnica, lub duży żołnierz. Łatwo można więc sobie wyobrazić co stanie się, jeżeli w wyniku szkodliwej mutacji genomu robotnicy zacznie ona zachowywać się nie standardowo - jeżeli będzie przekarmiać larwy, zaburzy równowagę społeczną populacji stwarzając zbyt wielu żołnierzy, jeżeli pokarmu będzie za mało to będą się wykluwać jedynie robotnice, w każdym jednak wariancie będziemy mieli do czynienia ze społeczną epistazą - szkodliwa mutacja w genomie jednego osobnika (robotnicy) wyzwala efekty genetyczne w genomach innych osobników (karmionych przez nią larw). Zob. https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC1991621/

  3. J. Stachniuk, Człowieczeństwo i kultura, s. 23

  4. F. Koneczny, O wielości cywilizacyj, s. 168

  5. Podobne stanowisko zajmował J.P. Rushton pisząc w kontekście kulturowo-genowej korelacji, że: „Potencjalny wpływ reguł epigenetycznych w zachowaniu i społeczeństwie może pójść o wiele dalej niż osobnicza ontogeneza. Poprzez fenotypy poznawcze i działania społeczne, altruistyczne skłonności mogą znależć wyraz w organizacjach charytatywnych i szpitalach,kreatywne bądź instruktażowe dyspozycje w akademiach naukowych,skłonności do walki w wojskowych instytutach a skłonności przestępcze w społecznych rozruchach. Zatem geny mogą mieć rozszerzone skutki poza ciałem, w którym przebywają, promując jednostki w kierunku produkcji określonych systemów kulturowych” J. P. Rushton ,Race, Evolution and Behavior, s.67

  6. 96. E. Dutton, Race Differrences... s. 267

  7. R. Peterson , C. Palmer „ the Effects of Physical Attractivenes on Political Beliefs” w Politics and the Life Sciences 36/ 2017 s. 3- 16

  8. W przypadku polskiej sceny politycznej zaskakująca jest w środowiskach lewicowych ignorancja dla opisywanych przez psychologię ewolucyjną adaptacji psychicznych służących do wychwytywania oszustów („free riderów”) i odróżniania ich od altruistów. Poza ogólnym systemem śledzenia reputacji, który wynika z opisywanego przeze mnie poprzednio dylematu więźnia (jedno z zagadnień matematycznej teorii gier), część badaczy wskazuje na powiązaną z inteligencją oraz GFP, zdolność do odczytywania zamiarów na podstawie ekspresji mimicznej. Rzetelnym, a więc redukującym ryzyko mimetyzmu sygnałem prospołecznych intencji są ekspresje trudne do osiągnięcia bez odpowiednich emocji lub też trudne do powstrzymania gdy te emocje wystąpią. Reed, Zeglen i Schmidt (2012) ujmują ten problem w kategoriach koewolucji zdolności czytania umysłu, tj. wrażliwości ukształtowanej przez dobór naturalny dot. sygnałów pozwalających dokładnie przewidzieć, co zrobi ich nadawca. Uwaga badaczy w kontekście tej komunikacji najczęściej skupia się na rozróżnieniu dwóch rodzajów uśmiechu - wymuszonego, który angażuje tylko mięsień jarzmowy większy odpowiedzialny za uniesienie kącików ust, oraz uśmiechu spontanicznego (uśmiech Duchenne’a) angażującego oprócz tego mięśnia również mięśnie okrężne oczu, których skurcz powoduje powstanie charakterystycznych zmarszczek, co u większości ludzi nie podlega świadomej kontroli. Ponadto pozowany uśmiech charakteryzuje się słabszym uniesieniem lewego kącika ust, niż ma to miejsce w wypadku uśmiechu spontanicznego, co tłumaczy się brakiem zaangażowania prawej „emocjonalnej” półkuli mózgu. W rezultacie uśmiech pozowany jest bardziej asymetryczny (Wylie i Goodale 1988). Stopień uniesienia lewego kącika ust może być więc wskazówką szczerości intencji uwzględnianą przez uczestników wymiany społecznej. Brown i Moore (2002) rzeczywiście stwierdzili, że schematyczne twarze z wyżej uniesionym prawym niż lewym kącikiem ust są postrzegane jako mniej hojne i są dyskryminowane w zadaniu polegającym na rozdzieleniu dóbr. Zob. J. Osiński, Darwinowski algorytm, W-wa – 2013 s.94.

Na podstawie tej powszechnej wiedzy naukowej należałoby zatem oczekiwać od partii politycznych promowania takich działaczy, którzy swoją mimiką nie będą zniechęcać potencjalnego elektoratu. O ile tolerowanie przez PiS fałszywego uśmiechu Adama „Rubber dolly” Andruszkiewicza można wytłumaczyć marginalnym znaczeniem tej karykaturalnej postaci, o tyle ciężko zrozumieć fakt, że Grzegorz „Ja Ciebie zniszczę” Schetyna został „schowany w kiblu” dopiero na ostatniej prostej kampanii wyborczej do Sejmu i to po interwencji zagranicznej firmy PR, mimo równie niesymetrycznego co Andruszkiewicz uśmiechu. Wszystko to potwierdza pogląd, że lewicowość to nie tyle poglądy, co raczej wynikający z genetycznych mutacji stan umysłu.

  1. K. Darwin, O pochodzeniu człowieka, Warszawa 1929 s.175

  2. Po 300 latach ciągłych nawrotów epidemii dżumy krwotocznej wobec której medycyna przez cały ten okres była całkowicie bezbronna, Indoeuropejczycy pozbyli się tej choroby drogą selekcji naturalnej. W skład genetycznego klastra Europejczyków weszła genetyczna mutacja w receptorze CCR5 który normalnie stanowił bramę wejściową wirusa do krwinki. Mutacja ta nosząca nazwę CCR5- Δ32 stanowi wrodzoną ochronę przed wirusem dżumy krwotocznej. Co ważniejsze, mutacja ta zabezpiecza również Indoeuropejczyków przed innymi groźnymi wirusami. Wirus ludzkiego niedoboru odporności (HIV) wnikając do ciała człowieka umiejscawia się na powierzchni leukocytu a następnie przechodzi przez ten sam związek molekularny znajdujący się na błonie komórkowej co wirus ospy krwotocznej (receptor CCR5). Mimo, że mutacja występuje z dużą częstotliwością wśród populacji Euroazjatów, nie mają jej subsaharyjscy Afrykanie, wschodni Azjaci oraz rdzenni Indianie Ameryki. Każdy kolejny wybuch epidemii dżumy sprawiał, że coraz więcej nosicieli tych mutacji przeżywało aż do rozmnożenia w obrębie Indoeuropejskiego podgatunku. Dzięki temu, podobnie jak w opisywanym poprzednio przypadku dziedzicznej odporności na malarię u Subsaharyjczyków, Indoeuropejczycy będąc nosicielami wspomnianej mutacji genu w formie homozygoty posiadają prawie całkowitą odporność na zakażenie HIV, podczas gdy u tych którzy posiadają tę mutację w formie heterozygoty (w jednej wersji allelu odziedziczonej po jednym z rodziców) mają zdolność opóźnienia zachorowania na AIDS nawet do 10 lat. Widać więc wyraźnie, że homogeniczność w obrębie naszej podgatunkowej populacji stanowi w tym przypadku dodatkową korzyść fenotypową, w przeciwieństwie bowiem do Subsaharyjczyków dla których korzystniejsze jest posiadanie mutacji zabezpieczającej przed malarią w postaci heterozygoty, dla indoeuropejskiego podgatunku korzystniejsze jest wynikające z większej homogeniczności posiadanie zabezpieczającej mutacji w formie homozygoty. C. Duncan, S. Scott, Czarna Śmierć. Epidemie w Europie od starożytności do czasów współczesnych, Warszawa 2008, s.182.

 [notka redakcyjna: Przypisy zaczynają się od 62-ego, gdyż jest to 2-ga część artykułu, i numeracja kontynuuje numerację przypisów z części pierwszej, dostępnej pod tym linkiem]

Obecnie żyjemy w czasach, w których ludzie o drugiej wojnie światowej, jej przyczynach, przebiegu oraz skutkach słyszą jedynie pokrótce w szkole i czasem obejrzą  jakiś „sensacyjny” dokument lub nic niemający wspólnego z rzeczywistością film w telewizji. Na czym to polega? Skąd się to bierze? Zacznijmy od tego, że tak jak mówił chcąc nie chcąc jeden ze zwycięzców tej wojny Winston Churchill ”Historia pisana jest przez zwycięzców” i właśnie nad tym chciałbym się pochylić i pokrótce opisać jak moim zdaniem powinno patrzeć się na II wojnę światową.

Tak jak ze wszystkim najlepiej zacząć od początku, a w tym przypadku warto spojrzeć jeszcze wcześniej, a więc na przyczyny tej wojny. Nie ulega wątpliwością, że głównym powodem była nie do końca załatwiona jeszcze sprawa z I wojną światową, a więc konkretniej traktat wersalski który to uderzał na tyle mocno w Niemców, że prędzej czy później logiczne było że przestaną dawać się traktować się jak popychadło. Do tego dochodzi fakt, że nawet wśród potencjalnych zwycięzców I wojny światowej, znaleźli się pokrzywdzeni, tak jak chociażby Włosi, którym obiecano dużą część terytoriów, z czego dostali zaledwie garstkę, a jedyne z czym tak naprawdę wyszli z tej wojny to ogromne straty wśród swoich żołnierzy. Warto także zauważyć że w Europie po I wojnie światowej nadal istniały narody nie mające swojego państwa, żyjące wśród innych nacji, co jak pokazuje historia, ale także dzisiejsze czasy nie jest w stanie funkcjonować na dłuższą metę. Takimi narodami walczącymi ciągle o swoją niepodległość byli chociażby Chorwaci, Ukraińcy czy też Słowacy. Aż w końcu warto wspomnieć o problemie międzywojnia, o którym wręcz na siłę próbuje się zapomnieć, mówiąc tylko o holokauście i gettach. Nie staramy zadać sobie pytania, skąd wzięła się ta niechęć do Żydów, zdaniem lewicowo-liberalnego dyskursu powodem byli nacjonaliści, co sobie po prostu wszystko wymyślili, i jakoś tak losowo za swoje ofiary wybrali akurat Żydów. Fakty są jednak inne, najpierw należy zacząć od tego, że większość Żydów, po prostu nie chciała się asymilować, i tak też było w całej Europie, z nasileniem przede wszystkim w takich krajach jak Polska i Niemcy. Zagrożeniem dla naszego kontynentu była siła Żydów, jaką na pewno była mocna więź między sobą i wspólne dążenia do uzyskania jak najlepszych warunków do życia dla swojego narodu, kosztem tych u których przebywali. I tak też w Polsce jak i w Niemczech, oraz innych krajach Europy, Żydzi bogacili się bardzo na swoich słynnych sklepikach, w których nie dość że często oszukiwali swoich klientów, to także robili wszystko aby tubylcza część sklepikarzy splajtowała, robili to chociażby ustawiając tzw. ceny dumpingowe. To wszystko powodowało, że Żydzi bardzo szybko się bogacili, przeszkadzając przy okazji w tym aby taką możliwość mieli sklepikarze z narodów mieszkających u siebie. O tym dlaczego Żydzi byli realnym problemem dla ówczesnej Europy i dlaczego Europejczycy to dostrzegali i chcieli pozbyć się tego problemu, można by mówić bardzo długo, ja po prostu wymienię jeszcze kilka z nich:

-Koncepcje tworzenie swoich państw na terenach innych narodów np.”Judeopolonia”

-Duży odsetek Żydów w partiach komunistycznych np. Polska Partia Komunistyczna 50,7% to Żydzi ( Luty 1930 rok)

-Duża ilość Syjonistycznych bojówek

-Działalność dywersyjna na korzyść najeźdźców np. masowa pomoc w wydawaniu Polaków, przez Żydów bolszewikom w latach 1919-1920

-Brak miejsc dla polskich studentów z powodu dużej ilości studentów żydowskich

-Wysoki odsetek żydów w różnych sferach i kręgach w krajach zamieszkałych np. 90% kinematografii w Niemczech w rękach żydowskich (1929 rok)

-Wysoki odsetek banków w rękach żydów, wszechobecne lichwiarstwo.

 

Powody dla, których II wojna światowa prędzej czy później musiała się rozpocząć z roku na rok przybywało. I tak też 1 Września 1939 atakiem na Polskę, Niemcy rozpoczęły II wojnę światową. Dziś słusznie mówimy, że był to dla Polski bardzo ciężki okres w swojej historii, ale nie zadajemy sobie pytania dlaczego tak się stało, i czy mogłoby być inaczej. Otóż stało się tak między innymi z powodu Gdańska, który w 90% był zamieszkiwany przez Niemców, a chorą decyzją traktatów w Paryżu było przecież to, żeby z Gdańska zrobić wolne miasto, w którym rzekomo wszystkie mieszkające tam narody będą żyły ze sobą w zgodzie, i jak pokazała historia, tak na dłuższą metę po prostu się nie da. Po drugie i najważniejsze, III Rzesza była zmuszona do ataku na Polskę, ponieważ mimo propozycji Niemiec na sojusz, woleliśmy współpracować z Francją i Wielką Brytanią, które jak przyszło co do czego, to nawet nie kiwnęły palcem aby nam pomóc. I to, że tak się stanie wiedział Hitler, ale wiedział też że jeśli chce zaatakować Francję, która zgotowała Niemcom traktat wersalski, to musi najpierw zaatakować Polskę, która w odróżnieniu od swoich sojuszników, poszłaby na ratunek Francji i Wielkiej Brytanii. 17 Września Polskę zaatakował Związek Radziecki, i tu również warto wrócić do tematu Żydów, którzy bardzo licznie witali żołnierzy radzieckich jak wyzwolicieli.

Wojna z miesiąca na miesiąc tworzyła coraz to nowsze linie frontu na całym świecie, przy czym po każdej ze stron ginęło wielu żołnierzy i niewinnych cywilów. 22 Czerwca 1941 roku III Rzesza rozpoczęła „Krucjatę przeciwko bolszewizmowi” i tu nie ulega wątpliwością, że z perspektywy całej Europy, a nawet Polaków nie mających swojego kraju na mapach, było to jak najbardziej pożądane i konieczne. Komunizm już wtedy miał na swoim sumieniu miliony ofiar, których koniec niosła bolszewicka kula i polityka niosąca śmiertelny głód. Dlatego też uważam, że wielu żołnierzy walczących po stronie państw Osi to bohaterowie, o których dziś się nie mówi, i to nie byli tylko Niemcy, ale i Włosi oraz Hiszpanie cieszący się wielkim poparciem Rosjan wyzwalanych spod komunizmu, Walonowie z bohaterskich Leonem Degrellem na czele, Rumunii dzielnie walczący na każdej linii fronty, Chorwaci którzy doczekali się w końcu swojego państwa, Węgrzy, Finowie, Norwegowie, Holendrzy, Łotysze czy Estończycy. Dziś wielu „gimbopatriotów” i kuców nie znających historii  szczyci się w Internecie, że nie było Polaków w ochotniczych oddziałach walczących po stronie państw Osi. Nie uważam że byłoby się czym w takiej sytuacji chwalić. Nie bez powodu użyłem słowa „byłoby”, ponieważ było dość liczna grupa polskich ochotników walcząca w oddziałach Łotewskiego SS, a patrząc po grobach na dzisiejszej Łotwie, można przypuszczać że Polacy stanowili ok 15 % tego legionu.

Kolejną bardzo ważną sprawą jest rozeznanie jak oraz po co, Polacy walczyli po stronie państw alianckich. Otóż nie podważam tego, że Polacy walczący na frontach całego świata to bohaterowie, bo tak było faktycznie, ale warto się zastanowić dlaczego walczyliśmy i co nam dały niektóre bitwy, takie jak na przykład ta pod Monte Cassino, gdzie fatycznie polscy żołnierze odznaczyli się niesamowitą odwagą, ale niestety w perspektywie odzyskiwania naszej państwowości i niepodległości nie dało nam to nic, za to był to kolejny punkt na mapie, który Brytyjczycy i Amerykanie mogli odfajkować jako podbite, a przy okazji przyczynialiśmy się tym samym do obalania Włoskiej Republiki Socjalnej rządzonej przez Benito Mussoliniego mającego tam naprawdę wysokie poparcie wśród Włochów. To samo tyczy Powstania Warszawskiego, w którym walczyło bohatersko wielu Polaków, jednakże znowu przyniosło nam to tylko śmierć większości Warszawiaków, oraz zniszczenie naszej stolicy aż w 90 %, a jedyne korzyści mieli znowu Brytyjczycy i Amerykanie, którym tym samym łatwiej było wywiązywać się ze współpracy ze Związkiem Radzieckim, który to po Powstaniu Warszawskim jedyne co musiał zrobić to przejść z Pragi na drugą stronę Wisły, a to wszystko przez decyzje „polskiego” rządu na uchodźctwie. Co najbardziej dzisiaj smuci to to, że wspomniani już wcześniej „gimbopatrioci” w dużej części zapytani kto wygrał Powstanie Warszawskie, odpowiadają że Polacy.

Dziś mówimy tylko o złych Niemcach, ale zapominamy o bestialskich mordach, gwałtach i grabieżach dokonanych masowo przez Związek Radziecki, zapominamy o imperialistach z Ameryki a więc także gwałcicielach i mordercach zrzucających bomby w bestialskich nalotach dywanowych na włoskie i niemieckie miasta, gdzie ginęły miliony niewinnych ludzi, oraz w sekundy niszczona była europejska architektura, symbol naszej cywilizacji, a także bestiach zrzucających bomby atomowe na Hiroszimę i Nagasaki.

Reasumując uważam, że obecne przekonanie o dobrych wujkach Samie z Ameryki i Stalinie ze Związku Radzieckiego, wspaniałych Brytyjczykach i złych Niemcach, Włochach, Japończykach i ich sojusznikach jest bardzo mylne. Uważam za bohaterów tych którzy walczyli w obronie europejskich wartości, o Europę wolnych narodów, przeciwko komunizmowi oraz kapitalizmowi.

 

Bartłomiej Madej

 

[słowo od redaktora naczelnego:

 

Z zainteresowaniem i ciekawością przeczytałem artykuł kolegi Madeja, choćby ze względu na swoje historyczne wykształcenie. Jako uczeń śp. prof. Wieczorkiewicza także uważam, że historia 2 wojny światowej jest straszliwie zakłamana, przede wszystkim pod względem ogólnego jej obrazu, propagowanego przez lewicowe i liberalne (lecz także po części prawicowe) ośrodki. Artykuł powyższy z pewnością stawia wiele ważnych kwestii. Z większością tez kolegi Madeja się zgadzam.  Oczywiście, ze względu na niewielką suma summarum długość Autor nie rozwinął wielu wątków, skupiając się na najważniejszych wnioskach i opiniach. I ciężko mieć o to do niego pretensję. Prawem redaktora naczelnego pozwolę sobie tylko na kilka uwag i spostrzeżeń dotyczących tekstu kolegi Madeja, które mam nadzieję zwiększą jeszcze jego wartość poznawczą:

- O ile faktycznie Żydzi nie asymilowali się w Polsce i praktycznie większości państw europejskich, to Niemcy są tu chyba właśnie swoistym wyjątkiem. Ludność żydowska, a przynajmniej ta jej część mieszkająca w Niemczech dłużej niż od 1918 roku, była generalnie dobrze zasymilowana, nie wytworzyła widocznych form separatyzmu i uczestniczyła w dużej mierze w normalnym życiu państwowym i społecznym. W opiniach historyków pojawia się wręcz stwierdzenie, że swoistym paradoksem jest histeryczny antysemityzm NSDAP w sytuacji, gdy Żydzi w Niemczach byli jednymi z najlepiej „wtopionych” w organizm narodu i państwa.

- Kwestia stosunków polsko-niemieckich i tego czy III Rzesza była „zmuszona” do ataku na Polskę cały czas w historiografii pozostaje otwarta. Po niejakim zachłyśnięciu się Zychowiczem przyszła pora na otrzeźwienie, a najnowsze pozycje, chociażby dr. Raka (wydana w tym roku książka „Polska – Niespełniony sojusznik Hitlera”) pokazują jak dużo wiedzy cały czas pozostaje nieodkrytej. Osobiście sądzę, że poza mniej lub bardziej obiektywnymi czynnikami, III Rzesza przystąpiła do wojny, gdyż po prostu do takiej dążył uparcie sam Hitler. Sprawa to dobrze znana, starczy wspomnieć, że Hitler już w roku 1938 dążył do rozpętania konfliktu zbrojnego, a Monachium uważał niejako za swoją porażkę – właśnie z tej przyczyny, że przez to wojna się odroczyła o prawie rok. Sama kwestia polityki polskiej a zwłaszcza potępiania w czambuł ministra Becka też jest dużo bardziej zawiła i skomplikowana niż się nam wydaje. Jakkolwiek sam przychylam się do tego, że należało odrzucić brytyjskie „gwarancje” a w 2 połowie roku 1939 najzwyczajniej w świecie nie wchodzić do wojny, to kwestia wiary w niemieckie zapewnienia i strategiczny sens sojuszu z Niemcami w dalszym ciągu czekają na całościowe i komplementarne opracowanie.

- O ile faktycznie Hitler był przekonany, że alianci zachodni we wrześniu roku 1939 nie ruszą Polsce na pomoc, to samo wypowiedzenie wojny z 3 września było dla niego ogromnym zaskoczeniem i porażką, gdyż załamywało chęć zlokalizowania konfliktu z Polską. Fakt, iż już po 48 godzinach Niemcy stały w obliczu wojny światowej, wbrew wszystkim swoim zamierzeniom i planom, jest w mojej opinii jednym z determinantów ostatecznej porażki III Rzeszy.

- Kwestia tego czy atak na Polskę był preludium do ataku na Francję także nie jest do końca jasna. Otóż bowiem jest wiele wskazówek i podejrzeń, że Niemcy brały pod uwagę bardzo serio scenariusz, w którym: Polska zostaje szybko pokonana; alianci zachodni nie decydują się nie tylko na aktywne przeciwdziałanie, ale także nie wypowiadają Niemcom wojny; w tej sytuacji Niemcy mogłyby niejako z marszu…uderzyć na Związek Sowiecki. Choć mogłoby się wydawać, że pakt Ribbentrop-Mołotow sugeruje co innego, to jednak pamiętajmy, że w ostateczności Berlin nie miał problemów 1,5 roku później i tak go złamać a i same Sowiety bardzo na serio brały pod uwagę akcję niemiecką (także w roku 1940). Samo zaś porozumienie niemiecko-rosyjskie bardziej niż faktycznie współdziałanie dwóch, jednak całkowicie sobie wrogich systemów, miało na celu wywołanie określonych skutków geopolitycznych i strategicznych.

- W kwestii bohaterstwa przynajmniej części żołnierzy państw Osi mam dwie uwagi, właściwie dopowiedzenia. Nasz liberalny świat zapomniał, że cnota bohaterstwa jest niezależna od wyznawanych poglądów. A dwa, że jak ktoś kiedyś mądrze powiedział „ci, którzy wojny przegrywają są nazywani fanatykami, ci którzy wygrywają bohaterami”. Wyobraźmy sobie, że wojnę jednak wygrały Niemcy. Jak nazywano by w takim świecie 13-letnich Powstańców Warszawskich? Czy nie tak, jak dziś nazywa się żołnierzy dywizji „Hitlerjugend”?

- Niewątpliwie zgodzić trzeba się z tezą o tym, że atak na ZSRS z 22 czerwca Polacy powinni byli witać z wdzięcznością. Determinantem odzyskania przez Polskę wolności był upadek Niemiec i Związku Sowieckiego. I ile upadek Niemiec od momentu, gdy wojna lokalna stała się światową, a praktyczny udział USA w konflikcie miał miejsce od 2 połowy 1940 rok, był pewien, o tyle do upadku bolszewii konieczne było wcześniejsze uderzenie Niemiec, które następnie same miały zostać pokonane przez aliantów zachodnich. Odrzucając wszelkie pro-bolszewickie sympatie i sentymenty, uznać trzeba, że wielką stratą było to, że Niemcy nie zdążyły powalić czerwonej hydry, zanim same zostały pokonane. 

 

Grzegorz Ćwik ]

sobota, 30 listopad 2019 02:10

Miłosz Jezierski - Nie wpadnij w kleszcze

Nie zamierzam w  tym tekście nikogo moralizować. Nie szukam tu sposobu na stworzenie nowego człowieka. Nie trzeba nam niczego nowego. Tylko sztywnych ram i zasad. Dzisiaj, teraz zmuszeni zostaliśmy do refleksji nad kondycją ruchu nacjonalistycznego w Polsce. Kondycja moralną oczywiście - toczy się ta dyskusja od lat i jej końca nie widać, ale zwłaszcza refleksji na temat bezpieczeństwa. Swojego własnego, bliskich i przyjaciół oraz kolegów, z którymi przyszło nam działać dla Idei. Wzniosłe teksty o trzeźwości są może i potrzebne, motywacja do zdrowego trybu życia, oczywiście też. Tyle, że nadal się to nie przekłada na nietolerancję i całkowite odrzucenie patologii.

Nacjonalizm w Polsce ma brzemię czarnej owcy, nie tylko medialnie. Ale, także wśród umiarkowanej prawicy, nie temu bo potępia się tam „faszyzm”, „nazizm” czy inne strachy liberałów, ale temu bo liberałowie tego sobie życzą. Wyjaśnialiśmy na łamach tego pisma nie raz jak działa mechanizm tolerancji represywnej, nie ma sensu się powtarzać. Endecy, karierowicze, prawicowy mainstream zawsze będzie już przepraszał za to że istnieje, za to że istniejemy my, będzie szukał kozła ofiarnego by móc przy lewicującym koledze wypaść na tego cywilizowanego patriotę, którego może kiedyś zaakceptuje salon. Ale tym bardziej jest to znak dla nas by mieć się na baczności, bez paranoi, ale … sztywno. System w swej służalczości wobec liberalnych władców dusz będzie na nas polował, będą szukać na nas wszystkiego by obciążyć, zniszczyć, osaczyć. Praca, rodzina, nałogi.. zwłaszcza to ostatnie.

Haki

Masz przyjaciół, którzy biorą to i tamto, uwalają się w patologii, alkoholu, żyją po dekadencku? Ale nie są w ruchu? Każdy takich ma. To nic wielkiego. Nie będziemy dziś tworzyć Żelaznej Gwardii, to także nie są te czasy. Jednak nie wciągaj takich ludzi do ruchu. Nie ulegaj im. Jeżeli musisz zerwij znajomość, wycofaj się powoli. Jeżeli nie możesz zwyczajnie pozostań w relacji poza ruchem. Nie każdy kto ma podobne poglądy musi być aktywistą lub posiadać wiedzę o środowisku podobną do Twojej.

Wszelkie używki i nałogi, nie ważne jak tłumaczone - problemami, rodziną, chwilową słabością, ewentualnie chęcią zabawy pod pozorną kontrolą są jednym z podstawowych punktów zaczepienia służb. Próby zabawy w Escobara mogą skończyć się upokarzającym procesem szantażu. Samo zajmowanie się podobnym biznesem jest na tyle demoralizujące, że pozbawia kręgosłupa moralnego, a to wprost prowadzi do łatwiejszego złamania. Oni nie będą przebierać w środkach. Jeżeli lubisz „zeszmacić” się narkotykami wiedz, że  jako nacjonalista jesteś hipokrytą, a dla służb kolejnym słabym ogniwem, śmieciem, którego można podporządkować. Następnie zostajesz wyzutym z wszelkich zahamowań informatorem w zamian za zostawienie tego malutkiego kawałka spokoju w materii bycia ćpunem lub dilerem. Lecz sam sobie odpowiedz kim się stałeś?

My jako nacjonaliści, aktywiści (nacjonalista to ktoś kto aktywnie uczestniczy w walce o przyszłość i dobro swojego narodu, swoim stylem życia daje przykład innym,, w pewien sposób musi być autorytetem, to nie jest „wannabe” z instagrama w kominie z czaszką i mrocznymi vaporowymi grafikami świadczącymi o kumatości) stawiamy przed sobą podniesienie moralne narodu i jesteśmy tarczą ochraniającą Tradycje i honor naszych wspólnot Bronimy także zasad moralnych. Wśród nas nie ma miejsca na podobne osoby, jako świadomych aktywistów. Mamy jednak zawsze świadomość, że jako ludzie jesteśmy słabi i ułomni, wiedząc to nie sięgamy po rzeczy, które otworzą puszkę Pandory naszych wad, nałogów i słabości. To nie jest strach przed nowymi doświadczeniami, niektórzy, a może wielu z nas zanim uformowało się do pewnego stopnia miało pewne doświadczenia.

Na pewnym etapie, do którego dochodzisz, jako narodowy radykał, już raczej w pełni uformowany odrzucasz to co Cię degeneruje. Jako aktywista często bierzesz udziału  przedsięwzięciach na krawędzi cenzorskiego prawa. Wchodzisz w posiadanie wiedzy, która lepiej zachować w małym kręgu wtajemniczonych. Jeżeli wśród tych osób są takie, które zostały przy nałogach i nawykach dalekich od cywilizowanego białego człowieka tym gorzej dla waszej grupy. Są słabym ogniwem. Na nich szybko znajdą haki.

Nie tylko używki, które są najprostszą metodą na złamanie potencjalnego aktywisty służą do werbowania i nakłaniania do współpracy z wrogimi nam służbami demoliberalnego reżimu. Niestety ten uderza w tak niewinne zgoła sferę jaką jest Twoje życie zawodowe. Jeżeli chcesz być mocno zaangażowanym aktywistą w Polsce i nie tylko, w każdym kraju demoliberalnym musisz pogodzić się z tym, że niektóre zawody będą niemożliwe do wykonywania.

Nauczyciel, doktor na uczelni i  podobne profesje związane z edukacją, zwłaszcza państwową przez donosy naszych ideowych wrogów, a także pobłażliwość wobec dominacji lewactwa na uniwersytetach i w centrach edukacyjnych przez rządzących stawia te zawody na przegranej pozycji. Nie mówię, że należy z nich rezygnować. Jednak musisz mieć świadomość ryzyka. Pożądanym przez nas posiadać elity edukacyjne w kraju, ale jako aktywista, mocno zaangażowany w jakiś ruch narodowo radykalny możesz ucierpieć. Musisz być świadomy i ostrożny. Znacznie lepiej będzie działać w kręgu intelektualnym niż np. na ulicy. Nie daj tez pożywki służbom, ci ludzie nie posiadają etyki zawodowej, nieważne jakimi ładnymi słówkami by Cię karmili. To automaty do usuwania „niebezpieczeństw: wskazanych przez system. Nie mają kręgosłupa moralnego i zniszczą Twoją karierę oraz rodzinę na rozkaz. Wystarczy, że będą mogli uczepić się małego szczegółu, który uniemożliwi ci prace w placówce oświatowej. Nawet jeżeli nie złamiesz prawa, wystarczy zastraszenie przełożonych lub podesłanie „niepokojących” informacji.

Nie muszę wspominać, że praca w służbach porządkowych to pomysł mocno nietrafiony. Odwrotnie od prawicowych fetyszystów pałki i kajdanek, którzy w swoim zwichrowanym „realizmie” widzą szansę na przejmowanie resortów siłowych przez „swoich” my stoimy twardo na ziemi. Praca w tych służbach to szczekanie na rozkaz władzy. Na rozkaz każdego ideologicznego wroga. Nie posiadasz żadnego wpływu na kreację narracji kulturowej, na władze w owych służbach. Natomiast pchanie się w paszcze lwa poskutkuje tym, że zaciśnie się mocno i zapewne zmuszony zostaniesz, nawet w ramach zdegenerowanej przecież solidarności zawodowej podawać informacje o Twoich dawnych kolegach. Nawet jeżeli nie w ramach solidarności to chociaż by zrobić karierę, a że praca w tych wątpliwej reputacji instytucjach łamie każde zasady i moralność ludzką to wiedza powszechnie znana.

Jeżeli Twoim celem będzie stuprocentowe działanie jako narodowo radykalny aktywista musisz odpuścić sobie prace związaną z państwowymi etatami, pokusami stabilnej państwowej posadki czy partyjnych pieniędzy w ramach  urojonego marszu przez instytucje. Co prawda jako szara eminencja byłbyś tam pożądany, ale jako otwarty uliczny aktywista możesz mieć spory problem. Niestety takie są realia.
Służby będą uderzać w czułe punkty objęte jakimś ryzykiem, zawodowym, życiem rodzinnym, które ma problemy lub moralną degeneracją. Bezpieczniejszym jest więc te ryzyko niwelować.

Nie jest najgorzej



Nie bierz też Czytelniku tego wszystkiego jako wizji apokaliptycznej. Nie wszystko co opisałem powyżej musi się sprawdzić. Trzeba jednak mieć wyczucie i uważać. Nie można popadać w paranoję i usuwać z grona potencjalnych działaczy każdego, kto ma problem.

Formacja jest od tego by nauczyć młodszych aktywistów z czym i o co walczą. By rozbudzić ich wiarę i idealizm, ale także podnośnic intelektualnie i przede wszystkim moralnie. Niestety proces ten może utknąć w pewnych punktach. Najczęściej jednak walki ze swoimi słabościami.  Nie można wtedy totalnie kogoś skreślać, jednak poza prostym sympatykiem, który poprze legalne i szeroko znane akcje lub wesprze finansowo nie otrzymamy nikogo innego. W takiej sytuacji i zważywszy na okres, w którym przychodzi nam działać należy wiedzę o ruchu, akcjach „na granicy” oraz organizacji wydarzeń, o których chcesz poinformować tylko zaufane grono osób zachowaj dla siebie.

Formacja ideowa, spotkania i wykłady nie są niczym złym. Możesz zaszczepić sympatie do idei ludziom, którzy nie muszą zostać aktywistami. Pamiętaj, ze nie każdy musi nim być. Licz na jakość nie na ilość. W czasach gdy ruch walczy o przetrwanie najważniejszym jest by posiadać zdrowe korzenie, silne fundamenty.

Organizację wydarzeń przygotuj tylko w gronie osób ścisłe zaufanych, nie posiadających problemów z życiem prywatnym i podejrzanych koneksji.
Jeżeli jednak kolega ma problemy, z którymi ewidentnie nie radzi, a pomoc odrzuca lepiej powoli odsunąć się od takiej znajomości. Przyjaźń deklaratywnie potrafi być głęboka, jednak w chwilach próby może okazać się płytka jak kałuża po mżawce, gdy okaże się że dogłębnie przeżarła go degeneracja.  Ruch musi oczyścić się z takich jednostek poprzez nawet ich towarzyską eliminację by mógł gdziekolwiek ruszyć. To, że jedna osoba zerwie kontakt, nie oznacza, że kolejne nie będą dostarczać mu informacji, ostracyzm musi być w pewien sposób solidarny. Swoista inkwizycja, albo selekcja naturalna. W innym przypadku ryzykujesz swoim zdrowiem, wolnością i być może narażasz swoja rodzinę. Litość jest w tym przypadku zbrodnią.

Dla bezpieczeństwa zawodowego najlepiej posiadać własną działalność gospodarczą, która nie dotyka sfery dużych korporacji, ewentualnie jako podwykonawca mamy stabilne stanowisko a nasi zwierzchnicy nie będą dbali o opinie służb i mediów. Wiąże się to z tym, że działalność nie może być publiczna ani wiązać się z zaufaniem społecznym. Z tego powodu najlepiej szlifować umiejętności techniczne, kształcić się do zawodów dobrze płatnych wymagających wyspecjalizowanych umiejętności- fachowych. Od dobrze znającego swą prace budowlańca, elektryka, dźwigowego do architekta czy informatyka. W branży gdzie reputacja publiczna nie jest tyle ceniona co umiejętności przez pracodawcę bądź klientów.

Dobrym pomysłem jest także zakładanie własnych firm w wyspecjalizowanej branży i zatrudnianie w nich kolegów z ruchu, którzy zechcą się przekwalifikować. Nie musi być to branża wymagająca zaawansowanego wykształcenia. To daje pole do rozwoju ruchu w poważniejsze biznesowe inicjatywy. Poza polem działania służb.

Prowadzenie organizacji samorządowych może być problematycznem gdy jesteś pod lupą, media lub bezpieczniactwo zawsze będą próbowały to wykorzystać. Jeżeli posiadasz zaufanych działaczy, którzy nigdy nie chcieli działać „ulicznie”, a interesowało ich działanie jawne zaproponuj im zostanie twarzą stowarzyszenia czy fundacji. Zostań szarą eminencją. Nie urywaj kontaktu z ruchem, nie schodź do podziemia, nadal twórz media nacjonalistyczne i inicjatywy, które takimi są otwarcie. System próbuje grać zawsze na szlachetnych pobudkach jakimi jest chociażby gra w otwarte karty z podniesioną przyłbica by zwrócić szarych ludzi przeciwko nam. Nie możemy sobie na takie ryzyko pozwolić.

To nie BHP

Teksty o bezpieczeństwie w sieci, samoobronie na ulicy, jak zabezpieczać swoje akcje znajdziesz na wielu portalach nacjonalistycznych. Ten nie był o tym. Najlepsza furtką dla służb jest proza życia. Nie smartfon, który można zabezpieczyć milionami aplikacji i w końcu usunąć dane z innego urządzenia, wysłać na chmurę. Nie podsłuch. Nie namierzanie GPS. Nie robienie zdjęć i wysiadywanie pod Twoim domem. Ale szukanie ludzkich słabości wokół Ciebie, Twojej rodziny i bliskich znajomych. Ktoś pozyskany z Twojego grona, jeden duży hak na Ciebie i wrota do świata, w którym stajesz się Ty lub ktoś bliski bombą dla swoich towarzyszy stoją otworem.

Należy przy tym pamiętać, że o ile pozyskanie nieuformowanego działacza wydaje się łatwiejsze, o tyle nie jest on wielce użyteczny. Swoją drogą młodość i neoficki żar potrafią też stawić twardo opór żądaniom psów systemu. Natomiast łakomym kąskiem są starzy aktywiści, posiadający wiedzę i dostęp do różnych ludzi i inicjatyw. Tacy także z biegiem czasu mają więcej do stracenia. A jeżeli popadają w jakieś nałogi niestety często przymyka się oko ze względu na staż i znajomość. Nie powinno być wyjątków, zwłaszcza dla starej gwardii, która pozostała uformowana wg pewnych zasad.

A to właśnie antyludzkie zachowania potrafią wyrządzić najwięcej szkód.
Nie wpadajmy w paranoję, trzymajmy się jednak żelaznych reguł, a przetrwamy.


Miłosz Jezierski

sobota, 30 listopad 2019 02:00

Dawid Dynarowski - Powstanie Izraela

  1. Wstęp

  2. Drogi wiodące do powstania państwa Izrael

  3. Proklamowanie Medinat Israel

  4. Próba systematyzacji i oceny procesów prowadzących do utworzenia Izraela

  5. Zakończenie 

 

Wstęp

Izrael położony na Bliskim Wschodzie, pomiędzy Morzem Śródziemnym, Morzem Martwym i Morzem Czerwonym jest faktycznie jedynym w pełni demokratycznym państwem w tym regionie. Sąsiaduje z Libanem, Syrią, Jordanią i Egiptem, oraz z Autonomią Palestyńską, którą sam powołał do życia. Ze wszystkimi tymi państwami stoczył w ostatnim półwieczu wojny, a z niektórymi do dnia dzisiejszego nie ma uregulowanych stosunków. Większość świata islamu nie uznaje państwowej podmiotowości Izraela i oficjalnie głosi hasła likwidacji tego państwa. Nazwa Izrael (hebr. ישׂראל) pochodzi z Biblii Starego Testamentu (por. Rodz. 32,29) i oznacza "ten, który walczy z Bogiem" (שרה – walczyć, bić się, wojować; אֵל – Bóg). Takie imię otrzymał patriarcha Jakub. I ta nazwa symbolicznie oddaje pewnego rodzaju brzemię jakie po dzień dzisiejszy musi dźwigać społeczeństwo Izraela, ciągle walcząc o prawo do terytorialnej egzystencji. Z drugiej strony jest to swoisty fenomen, jak można było w ciągu kilkudziesięciu lat nie tylko stworzyć państwo, ale i utrzymać, w skrajnie wrogim otoczeniu. Państwo Izrael jest również potwierdzeniem tezy, że nic nie jest proste, oczywiste, a każda strona konfliktu ma swoje, nie tylko historyczne racje. W takim dziejowym zwarciu trwa świat arabski z żydowskim państwem, które powstało w krainie zwanej przez Żydów Erec Israel, a dla Arabów było ich Palestyną. To musiało skutkować konfliktem. Twórcy ideologii syjonizmu tego nie przewidzieli, czego najlepszym dowodem są poglądy Teodora Herzla, włożone w usta Araba Reshida Beya: „ Dla nas wszystkich imigracja Żydów była błogosławieństwem... Żydzi nas wzbogacili, czegóż więc od nich chcieć?”[1]. Być może ta idealistyczna wizja w jakieś mierze była prawdziwa, ale dla okresu, kiedy Żydzi byli znikomą mniejszością w Palestynie, a ich liczebność nie prowadziła do przekroczenia masy krytycznej, powodującej otwarty konflikt. Dla Żydów reprezentatywne jest przekonanie, że powstanie państwa Izrael zawdzięczają tylko sobie, a inne okoliczności tylko przyspieszyły ten proces: „Państwo Izrael nie jest tworem ex nihilo, powstałym wskutek jednorazowego głosowania Narodów Zjednoczonych. Zrodziło się z wytrwałego i systematycznego wysiłku tysięcy mężczyzn i kobiet, którzy w pocie czoła, często za cenę życia, dążyli do realizacji swego ideału społecznego i kulturalnego odrodzenia narodu żydowskiego na ziemi Erec Israel”.[2] W niczym nie odbierając autorom prawa do takiej wizji przeszłości i takiej genezy państwa Izrael, uważam, że fenomen jego powstania był wypadkową, często równorzędnej wartości, splotu różnych procesów historycznych.

 

Drogi wiodące do powstania państwa Izrael

 

Palestyna na przełomie XIX/XX wieku należała do imperium tureckiego. Ten ubogi region jeszcze na początku XIX wieku zamieszkiwało około 300 tysięcy ludzi, z czego Żydów było tylko 5 tysięcy.[3] Dla żydowskiej diaspory byli oni strażnikami tradycji, jaką uosabiała Jerozolima z resztkami ścian Świątyni (Ściana Płaczu). Dla większości Żydów Palestyna była nieatrakcyjną, pustynną i wyludnioną krainą. Dlatego inicjatywa osadnictwa żydowskiego wylansowana przez Mosesa Montefiornego, a podjęta przez Syjonistów, traktowana była jako szlachetna utopia. Wspieranie jej finansowo przez diasporę było raczej wyrazem spełniania obowiązku, ekspiacją za brak „narodowej” aktywności, a nie popieraniem realnej próby odrodzenia żydowskiego państwa w Palestynie. Żydzi w tym czasie osiedlali się w Jerozolimie, gdzie pod koniec XIX wieku stali się większością. Te w miarę poprawne stosunki narodowościowe, zostały zaburzone zwiększonym osadnictwem żydowskim, mającym przede wszystkim charakter rolny. Osadnicy żydowscy, dysponując kapitałem, na który składały się w dużej mierze darowizny Edmonda De Rothschilda, wykupując ziemie i gaje oliwne z rąk arabskich wielkich właścicieli ziemskich, stanowili zagrożenie dla szerokich rzesz drobnych arabskich dzierżawców. Zmiany własnościowe skutkowały czymś znacznie większym niźli tylko zmianą właściciela. Następowała zmiana kultury rolnej i organizacji pracy na roli. Było to obiektywnym procesem pozbawiania Arabów miejsca pracy, a więc i podstaw bytu, gdyż w warunkach zacofania gospodarczego Palestyny, praca na roli była podstawowym źródłem zarobkowania. Drugim źródłem konfliktogennym był stosunek do tureckiej władzy. Żydzi mieli do niej stosunek obojętny, zabarwiony życzliwością, gdyż dzięki korupcji i indolencji administracji lokalnej Palestyny potrafili wiele spraw załatwić, a zwłaszcza prawo do osiedlenia i na wykup ziemi. Arabowie, na fali rodzącego się nacjonalizmu, zaczęli traktowali Turków jako uciążliwych okupantów.

Narodziny syjonizmu pod koniec XIX spowodowały, że Palestyna zaczęła być postrzega przez Żydów jako jedno z alternatywnych miejsc do osadnictwa. Syjonizm jako ideologia był prostą konsekwencją procesów społecznych prowadzących w Europie do powstania ideologii nacjonalistycznych i socjalistycznych. Te masowe społeczne ruchy, aczkolwiek w stosunku do siebie sprzeczne, stanowiły zagrożenie dla autonomii kulturowo-relijno-językowej Żydów. Dotychczasowa praktyka swoistej, często dyskryminującej i narzuconej izolacji od innych nacji, pozwalająca społecznościom żydowskim na przetrwanie w swojej wierze i kulturze, została zanegowana poprzez proces asymilacji narodowej lub internacjonalizacji. Oba procesy wymagały odrzucenia bycia Żydem w dotychczasowej, odrębnej formule. Żydzi stawali się, w powszechnym odczuciu społeczeństw Europy drugiej połowu XIX wieku, zagrożeniem dla ich narodowej egzystencji. Dowodem tego, z jednej strony Europy, był we Francji proces Dreyfusa, a z drugiej pogromy w Rosji (zapoczątkowane wydaniem w maju 1882 r. tzw. praw Majowych) . To tłumaczy atrakcyjność dla mas żydowskich utopijnego, jak wtedy się wydawało, programu utworzenia żydowskiego miejsca na ziemi, gdzie Izraelici będą u siebie, przez siebie i dla siebie, czyli własnego państwa żydowskiego[4]. Bliski Wschód w czasie pierwszej wojny światowej, a zwłaszcza teren Palestyny był peryferyjny, jeśli chodzi o znaczenie militarne. Natomiast w dalekosiężnych brytyjskich planach miał do odegrania rolę łącznika pomiędzy Egiptem a Indiami i stanowić istotny element w brytyjskim obszarze kolonialnym. Dlatego Brytyjczycy podjęli wyrafinowaną grę dyplomatyczną, której celem było zapewnienie sobie poparcia zarówno Arabów jak i Żydów. To ich polityka, pełna zwrotów, ale konsekwentnie nakierowana na przejęcie z rąk tureckich Bliskiego Wschodu, otworzyła puszkę Pandory i obróciła się przeciwko nim samym, tak naprawdę nie zadowalając ani Żydów, ani Arabów. W 1916 r. doszło do zawarcia tajnego układu francusko-brytyjskiego (M. Sykes-S. Picot) o podziale Bliskiego Wschodu na strefy wpływów. Porozumienie zakładało uznanie niezależnego państwa arabskiego lub konfederacji państw arabskich w Palestynie, poddane wpływom obu mocarstw, a Święte miejsca będą pod kontrola międzynarodową. Nie uwzględniono postulatów środowisk syjonistycznych, a jedynie memorandum komitetu żydowsko-angielskiego, który żądał równouprawnienia dla Żydów w Palestynie. Jednocześnie Wielka Brytania zapewniała Arabów o swoimi poparciu ich starań w zamiarze utworzenia niezależnego królestwa. Dostarczała broń i instruktorów arabskiej irredencie. W listopadzie 1917 roku uznano jednak potrzebę uzyskania poparcia ze strony syjonistów i ogłoszono deklarację Arthura Balfoura. Wydana 2 XI 1917 r. - Słynna „The Balfour Declaration" ("Deklaracja Balfoura") zawierała stwierdzenie, że: "Rząd Jego Królewskiej Mości odnosi się przychylnie do ustanowienia w Palestynie siedziby narodowej dla narodu żydowskiego i dołoży wszelkich starań, aby ułatwić osiągnięcie tego celu".[5] Ta deklaracja stała się bodźcem zachęcającym dla ruchu syjonistycznego, zwłaszcza w środowiskach żydowskich Europy Środkowej i Wschodniej. Wdzięczni Żydzi wystawili do walki z Turkami trzy bataliony (5 tys. ludzi). Brytyjczycy, popierając jednocześnie Żydów i Arabów, postępowali w myśl tak chętnie przez siebie stosowanej zasady divide et impera i przygotowywali grunt do swojego władztwa , które po pokonaniu Imperium Tureckiego.

Brytyjski mandat w Palestynie sprawowany był na podstawie art. 22 Paktu Ligi Narodów, który przewidywał, że miejscowa ludność uzyska niepodległość. Zarówno Arabowie, jak i Żydzi uważali, że to oni będą sprawowali władzę i że przyszłe państwo będzie ich. Uważali, że mają w tych starania poparcie Wielkiej Brytanii. Kiedy w dniach 3-6 kwietnia 1920 roku. Arabowie urządzili w Jerozolimie pogromy ludności żydowskiej (podczas święta Paschy) występowali pod hasłem: "rząd jest z nami". Okres mandatowy, to systematyczny wzrost napięcia pomiędzy Żydami i Arabami, oraz dwuznaczna, chwiejna polityka komisarzy brytyjskich, nie potrafiących prowadzić stałej, przejrzystej polityki narodowościowej. Z drugiej strony, uczciwie oceniając, żadnych szans na sukces nie mieli wobec stale rosnącej liczby osadników żydowskich. Potęgowało to konflikt z Arabami, o ziemie, pracę i przyszły charakter Palestyny. Obie strony eskalowały działania, nie stroniąc od terroru i fizycznej eksterminacji przeciwnika. Jako panaceum na złą sytuację Brytyjczycy uznali zamknięcie Palestyny dla żydowskiego osadnictwa w 1939 roku[6]. Była to fatalna decyzja w kontekście antyżydowskich działań prowadzonych przez III Rzeszę. Żydów ostatecznie zniechęciło do Wielkiej Brytanii, a Arabów nie przekonało, tym bardziej, że sympatie progermańskie wśród nich zyskiwały na przewadze. Ważnym elementem dynamizującym i zarazem determinującym rozwój wydarzeń było powstanie i rozwój żydowskich samoobron oraz nielegalnych organizacji bojowych. Największe znaczenie uzyskała Hagana i wyodrębnione z niej na przełomie lat 30/40 Irgun Cwai Leumi (Ecel) oraz Lahomei Herut Israel (Lehi, Stern). Organizacje te nie tylko prowadziły defensywne obronne działania ochraniające żydowska populację w Palestynie (pełniąc de facto funkcję żydowskiej milicji), ale i same atakowały dokonując aktów terroru, nie wyłączając zabójstw, na Arabach i Brytyjczykach.

II wojna światowa zahamowała żydowską emigrację do Palestyny i wobec holocaustu, jakiego dokonano na przeszło sześciu milionach europejskich Żydów, spowodowała czasową współpracę organizacji żydowskich z Wielką Brytanią, która również skłonna była do porozumienia, motywowana obawą współpracy arabsko-nazistowskiej. Jednak już w 1944 roku radykalne organizacje żydowskie wznowiły walkę z Brytyjczykami, stawiając na wywalczenie państwa żydowskiego. Tym bardziej, że międzynarodowa opinia, a tym samym rządy państw demokratycznych, zaczęły skłaniać się do uznania zasadności stworzenia żydowskiego państwa. Postawiło to przed Wielka Brytanią palący problem przyszłości Palestyny. Względy tradycyjnych sojuszy (Liga Arabska), interes gospodarczy oraz strategiczny kierunkowały na wspieranie Arabów. Tragedia jaka była udziałem Żydów nie pozwalała na jawne lekceważenie żydowskich żądań. Dalsze nie dopuszczanie żydowskiej imigracji do Palestyny w kategoriach obiektywnych prowokowało światową opinie publiczną do porównań z nazistowska polityką. Czekać dalej nie można było, konfrontacja żydowsko-arabska się zaogniała, a żydowski, antybrytyjski terror był coraz bardziej dokuczliwy. Propozycja 1 maja 1946 r. Amerykańsko-Brytyjska Komisji z 1 maja 1946, która orzekła, że rozwiązaniem problemu żydowskiego byłoby wpuszczenie 100 tys. Żydów do Palestyny została odrzucona. W zamian minister Herbert Morrison przedstawił plan podziału mandatu brytyjskiego na cztery strefy: żydowską, arabska, międzynarodową Jerozolimę i Negew (pod brytyjską kontrolą – bliskość kanału sueskiego)[7]. Oczywiście była to próba zachowania kontroli nad mandatowym terytorium Palestyny, a tym samym, w ogólnym wymiarze rozpaczliwa próba ocalenia Imperium Brytyjskiego. Ze zrozumiałych względów plan ten został odrzucony przez wszystkich, nie tylko przez strony bezpośrednio zaangażowane. Wobec fiaska tego planu 2 kwietnia 1947 roku Wielka Brytania oficjalnie przekazała sprawę Palestyny do rozstrzygnięcia Organizacji Narodów Zjednoczonych. Specjalna komisja ONZ zaproponowała podział Palestyny na dwa państwa: żydowskie i arabskie z umiędzynarodowieniem Palestyny. Proces tworzenia miał być rozciągnięty na dwa lata i dopiero po tym czasie ogłoszono by niepodległość tych państw, a Wielka Brytania wycofałaby swoje wojska. 29 listopada 1947 roku przy czynnym poparciu USA, ZSRR i Francji, a sprzeciwie państw arabskich przegłosowano podział. Wielka Brytania formalnie się wstrzymała od głosu. Faktycznie jednak była przeciwna, ogłaszając, że już 15 maja 1948 roku opuści terytorium mandatowe. Publicznie ogłoszona decyzja Anglików o wycofaniu zdecydowała o terminie otwartej konfrontacji żydowsko-arabskiej. Ta postawa naraziła Anglików na pretensje Żydów, którzy twierdzili, że Brytyjczycy chcieli rękami Arabów wepchnąć ich do morza, a Arabowie po przegranej kampanii 1948/49 uważali, że perfidny Albion przygotował grunt do ich klęski. Prawda była bardziej prozaiczna, wielkie do niedawna, o imperialnym charakterze państwo brytyjskie, nie było w stanie skutecznie kontrolować Palestyny. Państwa arabskie i Wielki Mufti Jerozolimy, stojący na czele Sił Wyzwoleńczych Palestyny, stanowczo ogłosili, że nie dopuszczą do powstania państwa żydowskiego, a Żydów usuną z terytorium mandatowego. Dnia 14 maja 1948 r. ostatnie wojska brytyjskie opuściły Palestynę. Brytyjski mandat nad Palestyną miał wygasnąć o północy z 14 na 15 maja. Żydzi byli już przygotowani do tego i po południu 14 maja 1948 roku, David Ben-Gurion odczytał na posiedzeniu Rady Ludowej w Tel Awiwie Deklarację Niepodległości, ogłaszając tym samym fakt ustanowienia państwa żydowskiego pod nazwą Izrael (Medinat Israel)[8]. Powołano Tymczasową Radę Państwa, a organ wykonawczy nazwano Rządem Tymczasowym. Przewodniczącym Tymczasowej Rady Państwa został Chaim Weizmann, a premierem rządu Dawid Ben Gurion. Na pierwszym posiedzeniu Tymczasowej Rady Stanu, Chaim Weizman, podsumował znaczenie odrodzenia się państwa: "Jest to wielki dzień w naszych dziejach. Niech nie będzie nam to poczytane za przejaw pychy, jeśli powiemy, że jest to również wielki dzień w dziejach świata. Odrodzenie państwa żydowskiego to efekt walki w słusznej sprawie. Jeśli my, cierpiący i nieszczęśliwy naród, zubożały i sponiewierany, otrzymaliśmy przywilej świętowania tej okazji, to istnieje nadzieja dla wszystkich, którzy dążą do sprawiedliwości." Niezwłocznie anulowano brytyjską „Białą Księgę" z 1939 r., gdyż nowo powstałe państwo Izrael miało być otwarte dla imigracji wszystkich Żydów. Państwo miało mieć charakter świecki. Stąd od początku pojawiła się opozycja religijna żydowskich środowisk ortodoksyjnych, nie uznających państwa Izrael w tej, świeckiej formule Protestowano poprzez akcje przyklejania znaczków na listach do góry nogami; pomijania w adresie słowa „Izrael", niszczenie dowodów osobistych, bojkotowanie wyborów, demonstracje. Jednak najważniejszym problemem jaki stanął przed owym państwem, było utrzymanie niepodległego bytu w obliczu arabskiej agresji. Arabska inwazja rozpoczęła się rankiem 15 maja 1948 r. Po egipskim nalocie na Tel Awiw, arabskie armie jednocześnie ze wszystkich kierunków przekroczyły międzynarodowe granice Państwa Izrael. Rozpoczęła się arabska inwazja a przeciwko Izraelowi stanęły uzbrojone przez Anglików armie arabskie. Największą wartość bojową miały wśród nich siły Transjordanii, czyli Legion Arabski, dowodzony przez angielskiego generała Johna Bagota Glubba. Brytyjczycy ponadto obsadzali większość stanowisk dowódczych. Do operacji w Palestynie wyznaczono około 10 tys. żołnierzy, uzbrojonych w pojazdy opancerzone, małokalibrową broń przeciwpancerną oraz lekkie czołgi. Egipt skierował do tej operacji początkowo około 5 tys. żołnierzy z małokalibrową artylerią, niewielką liczbą lekkich czołgów i samolotów (wszystko produkcji brytyjskiej). Irak wysłał do Palestyny kontyngent liczący około 5 tys. żołnierzy dobrze wyposażonych w lekką broń artyleryjską, pojazdy opancerzone i samoloty. Dodatkowe siły Syrii i Libanu, były niewielkie i miały znaczenie symboliczne. Łącznie Arabowie przygotowali siły inwazyjne liczące ponad 27 tys. żołnierzy, wspieranych przez około 8 tys. członków Arabskiej Armii Wyzwoleńczej i palestyńskiej partyzantki. Do dyspozycji mieli łącznie 150 dział, 150 pojazdów opancerzonych, 40 czołgów oraz 60 samolotów myśliwskich. Izrael do swojej obrony mógł wystawić jedynie paramilitarne oddziały, bez jednego naczelnego dowództwa, rozbite politycznie i słabo uzbrojone. Podstawę stanowiły oddziały Hagany które skupiały około 43 tys. ludzi (faktyczną wartość bojową stanowiło zaledwie 10 tys. ludzi)[9]. Hagana dysponowała około 17 tys. karabinów, 800 pistoletów maszynowych, 200 karabinów maszynowych, 750 lekkich moździerzy i zapasami amunicji na trzy dni walki. Duża wartość bojową stanowiły Uderzeniowe Kompanie, zwane Palmach, liczące około 3 tys. mężczyzn i kobiet z kibuców. Byli oni właściwie wyszkoleni

i uzbrojeni. Specyficzną siłę zbrojną stanowiły Irgun oraz Lehi. Narodowa Organizacja Wojskowa (Irgun Cwai Leumi), znana pod skrótem Ecel, skupiała około 2 tys. ludzi, Izraelscy Bojownicy Wolności (Lehi) mieli około 600 żołnierzy. Obie te formacje były przygotowane wyłącznie do działań dywersyjnych i terrorystycznych, toteż w regularnej wojnie miały małą wartość bojową, ale poprzez bezwzględne akty terroru, skutecznie osłabiały morale arabskich mieszkańców Palestyny[10]. W trakcie walk dzięki dostawom broni amerykańskich i czechosłowackim (za przyzwoleniem ZSSR) Izrael znacznie się dozbroił. Determinacja Żydów, umiejętne wykorzystanie sytuacji militarnej (działanie po liniach wewnętrznych), brak koordynacji i rywalizacja w obozie arabskim, a także poparcie większości państw świata pozwoliły obronić państwo Izrael. W pierwszej połowie 1949 roku Izrael zawarł oddzielne rozejmy z Libanem, Egiptem, Syrią i Jordania. Nowo powstałe państwo okazało na tyle siłę, że wymusiło rozejmy, ale było za słabe na zawarcie pokoju i wymuszenie uznania. Ten fakt w połączeniu z masą blisko pół miliona palestyńskich uchodźców rozlokowanych w krajach ościennych stał się głównym czynnikiem destabilizującym i generującym kolejne konflikty militarne.

 

Próba systematyzacji i oceny procesów prowadzących do utworzenia Izraela

 

Powstanie państwa Izrael jest zjawiskiem, który rzeczywiście zasługuje na wnikliwą ocenę jako niebywały fenomen procesu historycznego, ale nie ma w tym nic mistycznego i trudno godzić się z milcząco aprobowaną przez wielu badaczy tezą, że współczesny Izrael jest kontynuacją państwowości z czasów biblijnych i konsekwencją cierpień narodu żydowskiego.[11] Taki też punk widzenia ciągłości historycznej prezentują autorzy hasła Izrael, oficjalnie Państwo Izrael zamieszczonego w Encyklopedii Britannica.[12] Oczywiście, ramy tej pracy, ani mój brak przygotowania, nie upoważniają mnie do stawiania sądów kategoryzujących, ale pozwalają na stawianie lub przedstawianie pewnych tez na podstawie przeczytanej bibliografii tematu. Wiadomym jest, że procesy prowadzące do powstania Medinat Israel były ze sobą w ustawicznych interakcjach i działały na zasadzie sprężeń zwrotnych. Dlatego trudno ocenić, które były pierwotne, a które wtórne. Najczęściej były współistniejące w stosunku do siebie. Dlatego kolejność przedstawiana przeze mnie ma charakter porządkowy i subiektywny. Nie wyczerpuje zjawiska oraz nie pretenduje do analizy aksjologicznej i przedstawienia struktury hierarchicznej. Państwo Izrael zawdzięcza swoje powstanie takim zjawiskom jak:

 

Syjonizm.

 

Syjonizm to ruch narodowy i towarzysząca mu ideologia stworzenia niezależnego państwa żydowskiego na terenie Palestyny oraz zahamowanie procesów asymilacyjnych mniejszości żydowskiej w poszczególnych krajach. Idea utworzenia niezależnego państwa żydowskiego pojawiła się pod koniec XIX w. w środowiskach europejskich Żydów, jako reakcja na narastające nastroje antysemickie w okresie, gdy kształtowały się europejskie nacjonalizmy, które odmawiały Żydom pełni praw obywatelskich, ze względu na ich odrębność religijną i kulturową. Drugim czynnikiem był socjalizm, który groził, że Żydzi zatracą swoja religię i kulturową odrębność. Ruch ten, zorganizował kilkanaście kongresów, na których dyskutowano możliwości utworzenia „prawnie zabezpieczonej siedziby dla ludu”. W sierpniu 1897 roku na I Światowym Kongresie Syjonistycznym w Bazylei (Szwajcaria) powstała Światowa Organizacja Syjonistyczna. Początkowo ruchowi przyświecała idea: "Ziemia bez ludu, dla ludu bez ziemi”. Żydzi zwracali uwagę na kilka tysięcy lat związków historycznych z Erec Israel, a w szczególności z Jerozolimą - świętym miastem judaizmu. Dodatkowym impulsem, który przekonywał Żydów do syjonizmu, były narastające systemowe represje antysemickie w całej Europie, których apogeum był holocaust i obiektywne poczucie osamotnienia w obliczu zagłady.

 

Osadnictwo żydowskie w Palestynie w latach 1818 – 1948.

 

W języku hebrajskim słowo alija oznacza dosłownie: "wstąpienie" - tak Żydzi mówią o powrocie do "ojczyzny swoich ojców". Przyczynami osiedlenia w Palestynie były pogromy, wojny, prześladowania, w tym holocaust, ale również i pozytywistyczna praca syjonistyczna. Zachęcano i przygotowywano Żydów do osiedlenia.[13] Do czasu ogłoszenia „Białej Księgi” z 1939 roku Agencja żydowska, jako organ odpowiedzialny za rekrutację imigrantów prowadziła politykę selektywnej imigracji. Kryteriami były: wiek, posiadany kapitał, kwalifikacje zawodowe użyteczność dla kraju i moralno-ideologiczna postawa. W ten sposób starano się uzyskać odpowiedni materiał ludzki.. Historycy wyróżniają w interesującym nas okresie sześć aliji. Przedstawia je poniższa tabela[14]:

imigracji

okres

liczba

główne kraje pochodzenia

I alija

1882 -1903

20 000 –30 000

Carska Rosja

II alija

1904 - 1914

35 000 –40 000

Carska Rosja

III alija

1919 - 1914

35 000

Rosja Radziecka, Polska, kraje nadbałtyckie

IV alija

1924 - 1931

82 000

ZSRR, Polska, Bałkany, Bliski Wschód

V alija

1932 - 1938

217 000

Polska, Niemcy

VI alija

1939 -1948

153 000

Europa środkowa i wschodnia oraz Bałkany

Razem 6

1882- 1903

542 000 –557 000

 

 

Ta masowa imigracja znacząco wpływała zmianę proporcji etnicznej Palestyny, co ilustruje następna tabela:

rok

Żydzi

Arabowie

razem

 % Żydów

Początek XIX wieku

ok.5 000

ok.295 000

ok. 300 000.

 1,6 %

1880

 40 000

 500 000

 540 000

 7,4, %

1922

 84 000

 668 000

 772 000

10,9%

1931

175 000

 861 000

1 030 000

17%

1947

650 000

1 211 000

1 861 000

34,9%

Oczywiście dane statystycznie jasno wskazują, że mimo potężnej imigracji Żydzi nie stali się demograficznie równorzędną siłą w stosunku do arabskiej populacji. Natomiast ich osadnictwo było w miarę zwarte, co dawało im na określonych obszarach Palestyny absolutną większość. Należy również skonstatować, że podział zaproponowany przez specjalna komisję ONZ faworyzował Żydów i nie odzwierciedlał proporcji między nacjami zamieszkującymi Palestynę.[15] Jednak ta tabela w połączeniu z poprzednią wyraźnie uświadamia, że bez aliji nie byłoby podstaw do wysuwania postulatu utworzenia państwa Izrael. Należy pamiętać, że w dużej mierze, zwłaszcza po 1938 roku żydowska imigracja miała zdecydowanie nielegalny charakter (alija bet). Tylko w latach 1945-1947 wyniosła ona 80 tysięcy ludzi.[16]

 

Specyficznej formie życia jaką był kibuc.

 

Kibuc, ten specyficznie żydowski eksperyment, dziecko syjonizmu i socjalizmu, odegrał niewspółmiernie wielka rolę w budowie niepodległego państwa żydowskiego. Był narzędziem ujarzmiania niesprzyjającej materii (trudne warunki uprawy roli w Palestynie) i wychowania społecznego Żydów. Kibuc był nie tylko miejscem zamieszkania i pracy, ale również, a może przede wszystkim sposobem na życie, postawą afirmującą zbiorowe życie we wspólnocie i dla wspólnoty. Kibuc zwykle zakładano w terenie „w jeden dzień na zasadzie stockade-and-watchower (palisada i strażnica)[17]”. Zwarta zabudowa, mury, palisady oraz drut kolczasty nadawały kibucowi militarny charakter i umożliwiały obronę przed arabskimi atakami. Kibuc, mimo, że nie był dominująca forma gospodarowania (w 1948 roku tylko 8% Żydów zamieszkiwało w kibucach), to wywierał przemożny wpływ na kondycję społeczeństwa żydowskiego, mieszkańcy kibuców byli awangardą społeczeństwa. Stanowili większość elit politycznych i militarnych. Cechowała ich odporność i odpowiedzialność, w walce i w stresie nie ulegali panice. Słowem prezentowali pożądany przez syjonistów nowy model Żyda – istoty społecznej i uspołecznionej, bojownika państwa żydowskiego. W sytuacjach krytycznych, trudnych, to na kibucach opierało się powodzenie sprawy żydowskiej w Palestynie.

 

Meandrom polityki Wielkiej Brytanii.

 

Ocena Brytyjczyków i ich działań w czasie I wojny światowej oraz w okresie sprawowania mandatu Ligi Narodów w stosunku do Żydów, jest po części pochodną krytycznej oceny ukształtowanej wskutek brytyjskiej postawy w momencie narodzin państwa żydowskiego. Należy pamiętać jednak, że Wielka Brytania prowadziła swoją politykę w swoim interesie, a nie określonej grupy narodowej. Uwzględniając to kryterium należy uznać, że per saldo była to polityka, która umożliwiła powstanie Izraela. Nie do przecenienia jest wydana 2 listopada 1917 r. - Słynna „The Balfour Declaration”., w której wyraźnie jest napisane, że „ Rząd Jego Królewskiej Mości odnosi się przychylnie do ustanowienia w Palestynie siedziby narodowej dla narodu żydowskiego i dołoży wszelkich starań, aby ułatwić osiągnięcie tego celu”. Przecież w tamtym czasie nikt nie pozwolił sobie na tak jednoznaczną deklarację, która zdeterminowała późniejszy ciąg wydarzeń, a nawet określiła warunki brytyjskiego mandatu w Palestynie. Więcej, to właśnie ta deklaracja spowodowała, że ruch syjonistyczny ostatecznie uznał, że rzeczywiście Palestyna jest tym miejscem, gdzie należy budować państwo żydowskie. Późniejsza polityka mandatowa polegająca na praktycznym oddaniu Agencji Żydowskiej nadzorowania procesu imigracji żydowskiej do Palestyny, przy kontrolowaniu tylko kwot ilościowych pozwoliła Żydom na budowanie pożądanej struktury społeczno-gospodarczej. Nawet brytyjskie ustępstwa w stosunku do Arabów, pewna pobłażliwość w ich karaniu za ekscesy antyżydowskie, w obiektywnych kryteriach, mimo, że były działaniami dyskryminującymi Żydów, to budowały w nich poczucie konieczności posiadania własnej państwowości. Należy również pamiętać, że to Brytyjczycy w 1947 roku decyzje w sprawie losu Palestyny oddali w ręce Narodów Zjednoczonych, co w konsekwencji umożliwiło powstanie Izraela. Podsumowując, polityka brytyjska wobec Żydów pomimo wszystkich uwarunkowań proarabskich, w rzeczywistości, nie była zdecydowanie wroga, a deklaracja Balfoura niezaprzeczalnie jest podwaliną na jakiej zbudowano Izrael.

 

Sprzyjającej koniunkturze politycznej wynikającej z holocaustu i rywalizacji mocarstw.

 

Holocaust był bezprzykładnym doświadczeniem całej żydowskiej społeczności. Paul Johnson napisał, że „Żydzi nauczyli się już jednak, że cywilizowanemu światu – jakkolwiek byśmy go nie zdefiniowali – nie można ufać[..] pierwsza wojna światowa uczyniła państwo syjonistyczne możliwym. Druga wojna światowa – koniecznym.”[18]. Ta konstatacja kładącą nacisk na odczucia społeczeństwa żydowskiego jest zarazem charakterystyczna dla społeczności międzynarodowej. Po prostu po holocauście nie mogło nie powstać państwo żydowskie, kwestia było tylko jakie, na jakich warunkach? I nie jest tu istotne, w jakiej mierze decydowało tu współczucie, a w jakiej poczucie winy za dopuszczenie do takich zbrodni i za bierność wobec niej. Drugim istotnym elementem była rywalizacja mocarstw i wizje nowego ładu. Stany Zjednoczone, które stały się orędownikiem sprawy żydowskiej postrzegały tą kwestię również w wymiarze globalnym, jako element likwidacji kolonializmu i budowy demokracji zachodniej, zwłaszcza w tak strategicznym miejscu, jak Bliski Wschód. Z innych pozycji wychodził Związek Sowiecki (z definicji ideologicznej antysyjonistyczny), który sądził, że uda mu się uzyskać przyczółek ideologiczny w walce ze światem kapitalistycznym. Duża rola jaką odgrywali socjaliści w żydowskim ruchu narodowym dawała podstawy do snucia nadziei. To dlatego Czechosłowacja dostarczała broń i zbroiła w 1948 roku Żydów w Palestynie. O ówczesnej postawie Związku Sowieckiego dobitnie świadczy fragment przemówienia przewodniczącego delegacji sowieckiej na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ 26 listopada 1946 roku.: „To, że żaden kraj Europy Zachodniej nie był w stanie zapewnić narodowi żydowskiemu podstawowej obrony jego praw, ani też wynagrodzić mu krzywd, jakich doznał, wyjaśnia dążenie Żydów do utworzenia własnego państwa. Nie można odmówić tego prawa narodowi żydowskiemu...”[19] I później, po ogłoszeniu niepodległości Związek sowiecki podobnie jak USA natychmiast uznał nowe państwo. Izrael zawiódł jednak pokładane w nim sowieckie nadzieje, dlatego historiografia sowiecka lansowała tezę, że powstanie Izraela było podyktowane interesem imperializmu amerykańskiego, „aby usadowić się tam trwale i na długo”[20].

 

Zakończenie

 

Z perspektywy prawie dwóch tysiącleci diaspory powstanie Medinat Israel na obszarze biblijnego Erec Izrael jest niewątpliwym cudem. Nie ulega też żadnych wątpliwości, że bez determinacji i poświęcenia samych Żydów w żadnym przypadku by nie powstało. Jednak nie jest tak, że od początku do końca była to zasługa ideologii syjonizmu. Ideologia syjonizmu nie narodziłaby się w nowoczesnej formule pod koniec XIX wieku bez siły sprawczej w postaci procesów społecznych w Europie, które godziły w dotychczasowy status Żydów. Tak samo państwo żydowskie mogło powstać i trzymać się dzięki sprzyjającym uwarunkowaniom międzynarodowym. Charakterystyczny jest tu proces aliji. Z jednej strony, rzeczywiście, Żydzi decydują się na osadnictwo, przygotowują się do tego i w trudzie zagospodarowują Palestynę. Z drugiej strony, to jednak czynniki zewnętrzne popychają do emigracji (pogromy, dyskryminacja, prześladowania), jakieś instytucje zezwalają na osadnictwo (Porta Ottomańska, administracja brytyjska w Palestynie), inne popierają przygotowania do osadnictwa i nawet ułatwiają nielegalna imigrację (jak II Rzeczypospolita). Dlatego powstanie państwa Izrael było wypadkową wielu czynników i wzajemnych uwarunkowań, które zostały umiejętnie wykorzystane i konsekwentnie zmaterializowane w postaci powstania Medinat Israel. Nie ustrzeżono się i błędów, które po dzień dzisiejszy destabilizują sytuację Izraela i realnie stawiają pytanie o jego byt. Wydaje się jednak, że konflikt żydowsko-arabski, był nieunikniony i bez jego eskalacji państwo żydowskie nie miałoby szans na samoistne funkcjonowanie.

 

Dawid Dynarowski 

 

Bibliografia:

 

 

Doris Bensimon, Eglal Errera, Żydzi i Arabowie. Historia współczesnego Izraela,

Warszawa 2000

 

Brytannica, Edycja Polska, tom 18, Poznań 2000

 

Andrzej Chojnowski, Jerzy Tomaszewski, Izrael, Warszawa 2003

 

Dzieje powszechne XX wieku, Wiesław Olszewski, Świat po roku 1945, cz. 1, Poznań 2000

 

Paul Johnson, Historia Żydów, Kraków 1993

 

Najnowsza historia świata, red. Artur Patek, Jan Rydel, Janusz Józef Węc, tom.1 1945 –1963, Kraków 2003

 

Galina Nikitina, Państwo Izrael, Warszawa 1970

 

Państwo Izrael. Analiza Politologiczno-Prawna, red. Ewa Rudnik, Warszawa 2006

 

Artur Patek, Wielka Brytania wobec Izraela. Maj 1948 –styczeń 1949, Kraków 2002

 

Maria Turlejska, Zapis pierwszej dekady 1945 –1954, Warszawa 1972

 

Korzystałem również z zasobów internetowych:

 

http://www.izrael.badacz.org

 

 

[1] Poglądy te wyłożył T. Herzl w Alt-Neuland, cytat za: Doris Bensimon, Eglal Errera, Żydzi i Arabowie. Historia współczesnego Izraela, Warszawa 2000, s. 159

[2] tamże, s. 50

[3] Andrzej Chojnowski, Jerzy Tomaszewski, Izrael, Warszawa 2003, s. 9

[4] Ideę taka przedstawił wiedeński dziennikarz Teodor Herzl w książce Der Judenstaat wydanej w 1896 roku.

[5] Na podstawie tekstu zamieszczonego w: Doris Bensimon, Eglal Errera, Żydzi i Arabowie. Historia współczesnego Izraela, Warszawa 2000, s.38

[6] Pomimo, że jednym z warunków na jakich Wielka Brytania otrzymała mandat Ligi Narodów było sprzyjanie żydowskiej imigracji do Palestyny, to pod arabskim naciskiem rząd brytyjski w 1939 roku opublikował „Białą Księgę” , gdzie kryterium „ekonomicznej pojemności kraju” zastąpiono polityczną zasadą równowagi, zgodnie z którą ludność żydowska w Palestynie nie może przekraczać jednej trzeciej całkowitej liczby mieszkańców, w: Doris Bensimon, Eglal Errera, Żydzi i Arabowie. Historia współczesnego Izraela, Warszawa 2000, s.44-45

 [7] Artur Patek używa nazwy: plan Morrisona-Grady (lipiec 1946 r.), w: Artur Patek, Wielka Brytania wobec Izraela. Maj 1948 –styczeń 1949, Kraków 2002, s. 33

[8] http://www.izrael.badacz.org, artykuł: 1948 - Medinat Israel

[9] Taka liczebność podawana jest w artykule 1947-1948 - WOJNA PALESTYŃSKA, w: http://www.izrael.badacz.org, podobnie przedstawia Andrzej Chojnowski i Jerzy Tomaszeski, w: Andrzej Chojnowski, Jerzy Tomaszewski, Izrael, Warszawa 2003, s.88 natomiast Maria Turlejska ocenia je na około 70 000 ludzi, w: Maria Turlejska, Zapis pierwszej dekady 1945 –1954, Warszawa 1972, s.116

[10] Te właśnie formacje dokonały odrażającego mordu na arabskiej ludności Deir Yassin, wstrząsający opis zbrodni znajduje się w: Dzieje powszechne XX wieku, Wiesław Olszewski, Świat po roku 1945, cz. 1, Poznań 2000, s. 162. Nie usprawiedliwiają tego czynu wcześniejsze, równie odrażające mordy Arabów na ludności żydowskiej.

[11] W ujęciu religijnym i metafizycznym przedstawia to Paul Johnson, w: Paul Johnson, Historia Żydów, Kraków 1993, s 553 i dalej; Doris Bensimon konstatuje to wprost: Historia żydowskiego narodu obejmuje trzy etapy: narodziny w epoce biblijnej na terenie Erec Israel, rozproszenie wśród innych narodów i powrót do krainy praojców” w: Doris Bensimon, Eglal Errera, Żydzi i Arabowie. Historia współczesnego Izraela,

Warszawa 2000, s.13.

[12] Brytannica, Edycja Polska, tom 18, Poznań 2000, s.63-67

[13] Niedaleko mojej miejscowości , w Bystrej Śląskiej w okresie międzywojennej istniała „farma szkoleniowa chaluków” , gdzie Żydzi chcący emigrować uczyli się pracy na roli.

[14] Opracowana na podstawie tabeli Imigracji w jisuwie zamieszczonej w: Doris Bensimon, Eglal Errera, Żydzi i Arabowie. Historia współczesnego Izraela, Warszawa 2000, s.33.

[15] Państwo Żydowskie miało mieć 14 257 km² i 935 tys. mieszkańców ( w tym 397 tys. Arabów), wobec 11 664 km² powierzchni i 841 tys. mieszkańców ( w tym 10 tys. Żydów), w: Andrzej Chojnowski, Jerzy Tomaszewski, Izrael, Warszawa 2003, s.54

[16] Najnowsza historia świata, red. Artur Patek, Jan Rydel, Janusz Józef Węc, tom.1 1945 –1963, Kraków 2003, s.162

[17] Państwo Izrael. Analiza Politologiczno-Prawna, red. Ewa Rudnik, Warszawa 2006, Andrzej Kozicki, Pacjent czy nieboszczyk, s.88

[18] : Paul Johnson, Historia Żydów, Kraków 1993, s 552

[19] Doris Bensimon, Eglal Errera, Żydzi i Arabowie. Historia współczesnego Izraela, Warszawa 2000, s.50

[20] Galina Nikitina, Państwo Izrael, Warszawa 1970, s.62