Szturm1

Szturm1

Wiadomości na temat szwedzkiej strategii, tudzież metody walki z epidemią koronawirusa obiegły cały świat, wywołując niepokój, lecz także nadzieję. Państwa europejskie, jak i Stany Zjednoczone z uwagą obserwują rozwój sytuacji w skandynawskim państwie szukając potwierdzenia słuszności wprowadzonych przez siebie restrykcji lub skutecznego sposobu walki z pandemią. Choć po upływie kilku miesięcy widać, że to w krajach, które wprowadziły szerokie restrykcje, sytuacja zaczyna znajdować się pod kontrolą i liczba zarażeń maleje, Szwecja nadal jest przekonana o słuszności swojej strategii, a media, uciekając się nawet do manipulacji, karmią społeczeństwo informacjami, jakoby świat przyznawał Szwecji rację, a naukowcy byli pełni zachwytu wobec jej metod walki z epidemią.

 

 

,,Nie kierujemy się dobrem gospodarki” – o tym wielokrotnie przekonywał główny epidemiolog, Anders Tegnell, który od wybuchu pandemii (wówczas jeszcze epidemii) konsekwentnie odmawiał wydania rekomendacji wprowadzenia przez rząd wyraźnych restrykcji, uznając je za nieefektywne i argumentując brakiem naukowego udowodnienia ich skuteczności. Mimo to szybko przyjęto, że szwedzka strategia ma na celu uchronienie gospodarki przed głębokim kryzysem, czemu nie zaprzeczył rząd. Powtarzano, że społeczeństwu łatwiej będzie przestrzegać długotrwałych, lecz łagodnych restrykcji. Pozwalając przedsiębiorcom działać liczono na to, że kryzys dotknie ich w mniejszym stopniu niż kolegów po fachu w innych krajach ogarniętych pandemią. Praktyka pokazała jednak, że obroty wielu firm znacznie spadły. Niektórych niemal o 100%. W ciężkiej sytuacji znajduje się branża transportowa, HoReCa i modowa. Niemal wszystkie rejsy rozrywkowe zostały odwołane. Sprzedaż biletów na pociągi regionalne SJ spadła o 90%. Co miesiąc 1 mld SEK traci komunikacja miejska. Na Kanał Gotyjski, będącym jednym z najpopularniejszych miejsc wypoczynkowych w Szwecji, statki w tym roku nie wypłyną. W krytycznej sytuacji znajdują się muzea, zwłaszcza Fotografiska i słynne na całym świecie muzeum Vasa, któremu może zabraknąć pieniędzy na konserwację kilkusetletniego okrętu. W marcu pojawiły się informacje, że zbankrutować może sztokholmski Skansen, będący zarazem ogrodem zoologicznym. Trudna sytuacja przedsiębiorców i firm państwowych spowodowała rekordowy wzrost bezrobocia, którego stopa niemal na pewno będzie wyższa niż w czasie poprzedniego kryzysu finansowego i kryzysu lat ’90. Tygodniowo w Agencji Zatrudnienia rejestruje się tyle osób, ile zwykle przez miesiąc. Rząd Szwecji przewiduje bezrobocie na poziomie 11% i spadek PKB o 7%, i jest to jedna z najbardziej optymistycznych prognoz. Szwecja już przed wybuchem pandemii była jedynym krajem Unii Europejskiej, w którym od 2014 r. bezrobocie nie spadło i obecnie wynosi ono ok. 8,5%. Najnowsze prognozy wielu banków, w tym banku krajowego Riksbanken wskazują na to, że szwedzki sposób na uchronienie gospodarki przed kryzysem spowoduje w rzeczywistości spadek PKB największy od czasów II wojny światowej.

 

 

Dziwi w tej sytuacji skąpstwo szwedzkiego rządu, który, biorąc pod uwagę fakt, że Szwecja jest jednym z państw europejskich o najniższym długu publicznym, mógłby pozwolić sobie na uruchomienie obszernych programów wsparcia dla firm i pracowników. Politycy dali wyraźnie do zrozumienia, że nie zamierzają dać przedsiębiorcom pieniędzy do ręki, by zahamować negatywne skutki epidemii i wolą podnosić zasiłki dla bezrobotnych oraz ułatwiać ich otrzymanie, co może kosztować podatników znacznie więcej. Częściowego pokrycia kosztów stałych (łącznie 39 mld SEK) przez państwo, które ma nastąpić w czerwcu, wiele firm może nie doczekać. Nie wszystkie też się do niego kwalifikują. Znaczna część firm odzieżowych i aż połowa taksówkarskich alarmuje, że w obecnym stanie nie przetrwają dłużej niż kilka tygodni lub miesięcy. Mimo spadku sprzedaży biletów o 90% specjalnej pomocy nie otrzymały nawet państwowe pociągi regionalne SJ. Państwowe muzeum Vasa również zdane jest wyłącznie na siebie. Mimo apeli ekspertów, opozycji, jak i samych przedsiębiorców, rząd nie zdecydował się na comiesięczne przeznaczanie na walkę z kryzysem 100 mld SEK (40 mld zł). Największym działaniem podjętym dla ochrony miejsc pracy jest wprowadzenie systemu korttidspermittering, polegającego na ograniczeniu wymiaru czasu pracy pracownika przy jednoczesnym sfinansowaniu części jego pensji przez państwo.

 

 

Możnaby się zastanawiać, jak to możliwe, że sytuacja jest tak zła, skoro dotkliwe restrykcje nie zostały wprowadzone i cała gospodarka teoretycznie może działać normalnie. Wielu Polakom w Polsce wydaje się, że brak restrykcji powoduje, iż firmy mogą działać normalnie, a kryzys praktycznie nie istnieje. Jest dokładnie przeciwnie i odpowiedź na to pytanie jest prosta: Szwedzi, mimo braku wielu restrykcji, często decydują się na pozostanie w domach oraz odwołanie wszelkich usług, które wiążą się z koniecznością bycia w bliskim kontakcie z usługodawcą. Ograniczanie kontaktów społecznych zaleca zresztą Urząd Zdrowia Publicznego, na czele którego stoi Anders Tegnell. Nawet transport miejski, który z powodu mniejszej liczby pasażerów odnotowuje ogromne straty, apeluje do wszystkich, których podróż nie jest konieczna, o zrezygnowanie z niej. Efekt jest taki sam, jak gdyby surowe restrykcje zostały wprowadzone. Być może nawet gorszy, ponieważ – jako, że oficjalnie wszystko działa, jak dotychczas – nie ma żadnych wytycznych, co do higieny, dezynfekcji, sprątania pojazdów komunikacji miejskiej, zachowania w sklepach i innych miejscach skupiających wielu nieznajomych sobie ludzi. Część sklepów na własną rękę wprowadza różne zabezpieczenia, odbiór dostaw i przesyłek przywożonych pod drzwi odbywa się inaczej, w komunikacji miejskiej wprowadzono możliwość wejścia tylnymi drzwiami, i zrezygnowano z kontroli biletów, w innym trybie starają się działać biblioteki, i muzea.

 

 

To jednak za mało i wirus nadal rozprzestrzenia się w szybkim tempie. Szwecja należy do państw, w których śmiertelność na Covid-19 jest najwyższa, co dzień umiera średnio ponad 70 osób. Dotychczas zmarło 4 220 osób. Oficjalna liczba zarażonych przekroczyła już 35 tys., czyli tyle, ile jeszcze kilka tygodni temu wynosiła we Włoszech, szokując cały świat. Teraz, gdy liczbę chorych mieszkańców niektórych państw wyraża się w setkach tysięcy (a w USA już dawno przekroczyła ona milion), sytuacja w Szwecji zdaje się przechodzić bez echa, jak gdyby nagle nie była równie poważna jedynie dlatego, że od tamtej pory światowe statystyki uległy zmianie. Jak gdyby 35 tys. chorych w 10-milionowej Szwecji tworzyło sytuację mniej krytyczną niż w 60-milionowych Włoszech. Poświęcono życie wielu ludzi, a gospodarki i tak nie udało się uratować.

 

 

Obecnie Szwecja nawet jeszcze nie planuje poluzowania nielicznych wprowadzonych restrykcji. Społeczeństwo (a więc i przedsiębiorcy) trwa w stanie wielkiej niepewności. Niepewność tę podzielają państwa sąsiednie, które, otwierając granice z wieloma sąsiadami, planują pozostawić je zamknięte dla Szwedów. Na razie wszystko wskazuje na to, że państwo, które jako jedyne ,,nie zamknęło obywateli w domach” również jako jedyne latem będzie odizolowane od reszty Europy. Między bajki należy włożyć teorie o odporności zbiorowej. Z przeprowadzonych niedawno przez szwedzki Urząd Zdrowia Publicznego badań wynika, że nie zachorował jeszcze nawet 1% społeczeństwa. Nie trudno sobie wyobrazić, ile istnień ludzkich może pochłonąć wirus, jeśli zarazi się np. 90% społeczeństwa. Światowi eksperci stale powtarzają, że nie ma żadnych dowodów na to, iż przechorowanie Covid-19 prowadzi do długotrwałej odporności. Przeciwnie, uważa się, że wirus może stać się chorobą sezonową i zachorować na niego będzie można co roku.

 

 

Nie chodzi jednak o liczby. Siedząc bezpiecznie w domu i narzekając na nudę łatwo o tym zapomnieć. ,,Dopiero 3,5 tys. zmarłych, po 3,5 mies.? Co to jest!”, ,,Na chorobę x umiera więcej osób”, ,,Wykres staje się bardziej płaski”, ,,Sytuacja jest stabilna, umiera średnio 70 osób dziennie”. Każdy pacjent to życie. Każdy zmarły to czyjś ojciec, dziadek, syn, matka, babcia, córka, siostra, brat, mąż, żona...Dla kogoś ten jeden pacjent znaczy wszystko. Ktoś przeżył u jego boku wiele lat, miał marzenia, jeszcze kilka miesięcy temu snuł plany na przyszłość. Teraz najważniejsza osoba w jego życiu jest tylko liczbą, jedynym z tysięcy, nawet nie wiadomo dokładnie, ilu. Bo co to jest pomylić się o 200, 500, czy tysiąc osób? 30 tys. to prawie to samo, co 31 tys., albo 29 tys., czy nie? Dla nacjonalisty odpowiedź powinna być jedna i zdecydowana: nie. Czyim, jeśli nie nacjonalisty, obowiązkiem jest stawanie po stronie narodu? Kto, jeśli nie nacjonalista, będzie uważał życie społeczeństwa, każdego jego członka, za ważniejsze niż pieniądze, niż korzyści materialne? Stosunek do pandemii zmienia się całkowicie, gdy pozna się historię choćby kilku osób, których życie odmieniła ona na zawsze. Gdy wysłucha się opowieści lekarzy na co dzień zajmujących się pacjentami na oddziałach intensywnej terapii. Pytających chorych, czy próbować ich ratować poprzez podłączenie do respiratora, gdyż mogą już nigdy się nie obudzić. Zupełnie zmienia się nastawienie, gdy wysłucha się historii pacjentów, którzy na podłączenie do respiratora się zgodzili i którzy teraz zmagają się z traumą wywołaną przez koszmary i realistyczne halucynacje. Odpowiednich anestetyków już dawno zabrakło, przez co w Szwecji pacjentom podaje się mieszanki i zamienniki wywołujące koszmary. Wielu pacjentom wydaje się, że personel chce ich zabić i, że ich torturuje. Podłączonych do respiratora chorych na Covid-19 pacjentów trudniej jest wybudzić niż ,,zwykłych” pacjentów, a kiedy już się to uda, czeka ich długotrwała rehabilitacja, zaczynająca się nauką samodzielnego wstania z łóżka. Decyzje o podłączeniu chorych do respiratorów są odwlekane...dla ich psychicznego dobra. Ciężkie chwile przeżywa personel, który na oddziały intensywnej terapii kieruje własnych kolegów i koleżanki z pracy nie wiedząc, czy kiedykolwiek z nich wyjdą. Z pacjentami pracują osoby z ulicy, bez żadnego doświadczenia w służbie zdrowia, artyści z cyrku, studenci – w Szwecji już od dawna, z powodu wysokiej liczby chorych brakuje personelu. Bogata Szwecja wykonuje mniej testów na obecność Sars-Cov-2 niż Polska i to biorąc pod uwagę liczbę ludności. Szpitale już przed wybuchem epidemii były w tragicznym stanie. Pracownicy domów pomocy społecznej nie mają obowiązku noszenia maseczek i ubrań ochronnych nawet w sytuacji, gdy istnieje realne podejrzenie, że mieszkaniec, którym się zajmują, jest chory. Nie trudno się domyślić, że w związku z tym wielu z nich od pracodawców żadnej ochrony nie dostaje. Do tego prowadzą lata politycznych zaniedbań i wydawanie pieniędzy podatników na lewicową propagandę, zamiast na podstawowe funkcje państwa. Takie są realia, o których w dyskusjach na temat gospodarki się nie mówi.

Do napisania tego artykułu skłoniły mnie wypowiedzi, jakie ostatnio musiałam czytać na wielu portalach. Mowa oczywiście o temacie koronawiursa, szczepień oraz innych teorii spiskowych tego świata. Nie będę jednak znęcać się nad częścią narodowców wierzących w różne, lekko ujmując, dziwne treści. Moim zamiarem jest przyjrzenie się całemu procesowi, w którym to ludzie przestali opierać się na badaniach, nauce, faktach, zamieniając to na własne opinie, przemyślenia i setki obejrzanych filmików w internecie, które wartość źródłową mają podobną do Wikipedii.

 

Na wstępie zaznaczę, że być może przykłady, które będę ze sobą analogicznie łączyć, mogą być dla wielu z Was przesadzone. Jednak myślę, że w ten sposób będzie łatwiej wyjaśnić całość tego dziwnego zjawiska. Dlaczego zatem ludzie wierzą w teorie spiskowe?

 

Możecie nie zdawać sobie sprawy z tego, że na świecie jest naprawdę sporo osób (także w Polsce), które wierzą, że Ziemia jest płaska - mowa oczywiście o planecie, a nie o workach z ziemią kwiatową. Niektórzy wierzą, że „lewoskrętna” witamina C leczy nowotwory, a ciepła woda zniszczy koronawiursa. Jesteśmy zalewani obecnie rozmaitymi "faktami" medialnymi, tezami, które są tak długo i często powtarzane, że zaczynamy je traktować jako prawdę. Pseudonaukowe teorie zyskują wielu zwolenników, mimo że rzeczy te nie mają po prostu sensu. Odpowiedzi zaczęłam szukać przede wszystkim w zakresie psychologii oraz socjologi.

 

Wierzymy, bo chcemy wierzyć

 

Żyjemy w czasach postprawdy – mamy na co dzień do czynienia z całą masą faktów medialnych, które nie wytrzymują próby sprawdzenia naukowego. Często nie staramy się ich podważać, bo przecież „wszyscy tak mówią”. Rozmaitych pseudonaukowych teorii jest dziś tak wiele, że na każdą mądrość z łatwością możemy znaleźć kontrmądrość.

 

Rewelacyjne twierdzenia padają na podatny grunt: odpowiadają one przekonaniom i motywacji wielu osób, które nie sprawdziły ich wiarygodności. Tak już działamy – nasz mózg przetwarza informacje pod kątem naszych potrzeb i pragnień, często także nieuświadomionych. Przez to zaczynamy postrzegać świat w kategoriach magicznych i lubimy urzekająco proste sposoby na ciężkie dolegliwości – to tłumaczy sukces na przykład „lewoskrętnej” witaminy C.

 

Efekt Banuma

 

Efekt Barnuma, inaczej zwany efektem Forera, albo efektem horoskopowym to skłonność do uznawania ogólnikowych stwierdzeń, które są skierowane i stworzone na potrzeby grupy osób, za bardzo trafne opisy własnej osobowości.

 

Termin „efekt Barnuma” stworzył Paul Meehl przytaczając rzekomo wypowiedziane przez impresario cyrkowego P. T. Barnum'a słowa, które brzmiały: „co chwilę rodzi się frajer, a w cyrku musi być coś dla każdego z nich”. Cytat ten doskonale odzwierciedla sposób, w jaki ludzie przyjmują ogólnikowy opis osobowości jako określający wyłącznie ich cechy.

 

W 1948 r. amerykański psycholog Bertram R. Forer przeprowadził eksperyment naukowy na grupie studentów. Badanie polegało na przeprowadzeniu dla grupy studentów testów osobowości. Następnie Forer wręczył każdemu uczestnikowi eksperymentu analizę osobowości rzekomo stanowiącą wynik testu. Ocena zgodności opisu z cechami osób badanych (w skali 0-5) w ich odczuciu była trafna na poziomie 4,26. Analiza osobowości przedstawiona każdemu studentowi w rzeczywistości składała się z fragmentów horoskopów i każdy otrzymał ten sam tekst. Jego treść – w skrócie - była mniej więcej tego rodzaju:

 

„Masz potrzebę by ludzie cię lubili i podziwiali, jednak jesteś osobą krytyczną wobec siebie. Masz duże możliwości, które wciąż pozostają niewykorzystane. Lubisz pewną ilość zmian i różnorodności, a kiedy osaczają cię ograniczenia odczuwasz niezadowolenie. Czasem bywasz osobą otwartą na ludzi, przystępną i towarzyską, ale innym razem zamkniętą, ostrożną i zdystansowaną. Niektóre z twoich marzeń wydają się być nierealistyczne”.

 

Jak widać analiza ta jest delikatnie rzecz ujmując - pochlebcza i ukazuje opisywaną osobę w pozytywnym świetle, dlatego badani tak mocno utożsamili się z tak uniwersalnym opisem. Przeprowadzane w późniejszych latach podobne eksperymenty dowiodły, że badani wyżej oceniają trafność opisu, gdy autorytet osoby badającej jest większy oraz gdy badani podają więcej informacji potrzebnych rzekomo do sporządzenia analizy, takich jak: data urodzenia, obrys dłoni, płeć. Słowami kluczami używanymi w powyższym tekście są - niekiedy, czasami.

 

Doskonale widać, to kiedy np. oglądamy prognozę pogody. Zazwyczaj złościmy się, że to, co widzieliśmy w telewizji, nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości. Jednak zabieg mówiący, że niekiedy będzie padło, oznacza po prostu, że może będzie padać, a może nie — czyli pogoda jest "sprawdzona".

 

Innym przykładem, który również bardzo dobrze obrazuje jest badanie związku między naszą osobowością a ... wyborem mleka. Zanim wybrana osoba określi, jakie cechy ma nasz charakter, musimy podać mu informacje, jakie kupujemy mleko. Oczywiście nie ma to żadnego znaczenia, ale ma sprawić, że opis będzie bardziej indywidualny. Ta iluzja dotyczy również wróżenia z fusów, kiedy to nasza ręka ma je zamieszać, czy kiedy to my sami mamy np. przełożyć kartę.

 

A może do wróżki?

 

Wróżbici, szczególnie w Stanach Zjednoczonych to niezwykle majętni ludzie. Faktycznie Amerykanie bardzo często korzystają z ich usług. Zastanawialiście się jak jest w naszym kraju? Polacy rocznie na wróżby wydają 4 miliardy złotych. Tak, wróżbita Maciej - TVN-owski celebryta, na pewno jest zadowolony. Jakie zabiegi najczęściej wykorzystują wróżbici? Wiarę w ich autorytet. Według psychologa dr. hab. Tomasza Grzyba, który zajmuje się wpływami manipulacyjnymi na ludzi, jest kilka takich sposobów. Współpracując podczas prac dyplomowych z wrocławskimi wróżkami zauważył, że wielu nowych klientów nie dostaje na pierwszym spotkaniu żadnych wskazówek. Słyszeli natomiast słowa: "Nie będę wróżyła, bo mi Pani nie wierzy, nie ma Pani do mnie zaufania, proszę wyjść i wrócić, jak będzie miała Pani inne podejście". Po co takie kombinowanie? Ma pokazywać pozytywne cechy - wróżce nie zależy tylko na pieniądzach, chce pomóc.

 

Innym sposobem jest przedłużanie terminów przyjęć. Celowo podawana jest informacja, że na wizytę czy telefon trzeba długo czekać. Trik ten wykorzystywany jest bardzo często przez licznych uzdrowicieli. Masz czuć, że takich, jak Ty jest dużo i że osoba, do której musisz tyle czekać jest bardzo dobra w swoim fachu.

 

 

 

Dlaczego ludzie wierzą w bzdury?

 

Warto przedstawić w tym miejscu Scotta Lilienfelda, który pracuje na Uniwersytecie Emory w Stanach Zjednoczonych. Znany jest ze swojej książki „50 wielkich mitów psychologii popularnej” oraz niedawno wydanej w Polsce książki „Pranie mózgu. Uwodzicielska moc bezmyślnych neuronauk”. Wyróżnił on kilka powodów, dla których ludzie lubią się oszukiwać.

  1. Wiara w przekaz ustny

 

Mądrości życiowe typu "przeciwieństwa się przyciągają" czy "ten się lubi, kto się czubi" powtarzane są przez wiele osób. Wierzymy, że im coś jest bardziej powszechnego, tym bardziej się to prawdziwe. Jednak na każdą taką mądrość, można znaleźć kontrmądrość. Idealnym przykładem jest "druga połówka pomarańczy". Najpierw bowiem występuje zjawisko, a dopiero później dostosowane są do niego odpowiednie "mądrości", bardzo często wykluczające się wzajemnie. Nie pokazują one bowiem samego zjawiska, a raczej uzasadnienie, że coś takiego może być. Skoro my tak uważamy, sporo ludzi tak myśli, a wszyscy tak mówią - to znaczyć, że tak musi być.

  1. Potrzeba łatwych odpowiedzi

 

Ludzie wolą proste rozwiązania. Lepiej, kiedy coś jest proste, jasne i klarowne, mimo że może to być myślenie w kategoriach magicznych. Wiele osób przywołuje tu np. leczenie nowotworów witaminą C. Nowotwór jest czymś przerażającym dla człowieka, nie jest w stanie poradzić sobie z myślami na temat tej choroby, wyleczenie jej zwykłą witaminą C, jest bardzo prostym rozwiązaniem. Jeśli do tego dołożymy "autorytet", który tak twierdzi i zrobimy z tego mądrość życiową przekazywaną dalej - może pojawić się spora grupa osób, które naprawdę w to uwierzą i będą bronić tego poglądu.

  1. Selektywność pamięci i percepcji

 

Ten podpunkt wydaję mi się najciekawszy i jednocześnie najłatwiejszy w przekazie. Sami spróbujcie ocenić, czy czasem nie wpadacie w pewne schematy. Jesteśmy w stanie opisać bardzo wiele rzeczy, bo sami szukamy tylko konkretnych sytuacji, które odpowiadają naszym założeniom. Nasza pamięć może nam płatać figla i przedstawiać tylko "rzeczy" zakodowane w głowie. Często nie uświadamiamy sobie, że działamy w ten sposób. Np. w niektórych miastach są rejestracje samochodowe, na które reagujemy w konkretny sposób. Widząc je od razu zakładamy, że coś może być nie tak. Jeśli kierowca z naszego miasta zrobi jakichś błąd, najczęściej pomyślimy sobie - głupi, ale jeśli zrobić to ktoś z rejestracją, która w naszym mieście kojarzy się źle - mówimy sobie "a to ten z (miejscowość), wiedziałem, że tak będzie, oni nie potrafią jeździć". Gramy tu właśnie stereotypem. Szukamy tylko takich sytuacji, w których faktycznie dany mieszkaniec popełnia błąd, mimo że często mijamy tę samą rejestrację, której kierowca jeździ prawidłowo - tego jednak już nie zauważamy. Tak naprawdę to, co wydaje nam się jakąś analizą statystyczną, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Pamięć po prostu się z nami bawi i podpowiada to, co sami chcemy. Koncentrujemy się tylko na tym, co nam się zgadza.

 

Często szukamy na siłę pewnych zależności, które, mimo iż występują razem, nie mają żadnego związku. Wiecie, że linia ludzi utopionych w basenie w USA w roku x, pokrywała się z linią wskazującą ilość filmów, w których zagrał Nicolas Cage w tym samym roku? Oczywiście możemy wymyślić, że wszyscy utopieni, tak bardzo nie lubili filmów z NIcolasem, że wskoczyli do basenu, aby się zabić. Jednak najbardziej prawdopodobnie jest to, że te wykresy nie mają ze sobą nic wspólnego - chociaż jakaś korelacja zachodzi. Często ludzie przypadkowo wnioskują, że pomiędzy zdarzeniami jest jakichś związek przyczynowo-skutkowy.

 

Osoby leworęczne przez wiele lat były piętnowane i próbowano zmienić ich nawyki, od jakiegoś czasu tendencja się zmieniła. Zauważono, że wielu wybitnych ludzi było leworęcznych - nagle wysnuto pogląd, że ludzie leworęczni mają wyższy iloraz inteligencji. Co oczywiście było bzdurą.

 

W 2004 roku badano korelacje między noszeniem butów a schizofrenią. Okazało się, że w roku 1000, kiedy ludzie zaczęli przywiązywać jakąkolwiek wagę do noszenia butów, udokumentowano została również schizofrenia. Wymyślono zatem, że jej powodem może być właśnie noszenie butów. Była korelacja, ale zupełnie bez jakiegokolwiek związku.

  1. Niereprezentatywna próba

 

Często możemy wyróżnić różne, nietrafione spostrzeżenia, które związane są z jakąś małą grupą. I tak np. policjanci częściej widzą możliwość przestępstw, niż osoba, która nie zajmuje się tym zawodem. Sama miałam kolegę w klasie gimnazjalnej, który był synem policjanta. Bardzo często nie mógł nigdzie z nami wychodzić. Jego tata wiedział lub miał przeczucie, że w danym miejscu może dość do niebezpiecznego wydarzenia. Mimo, że żaden inny rodzic (mimo obaw czy troski) nie zabraniał swoim dzieciom chodzić na wspólne spotkania. To nic innego jak fałszywe wnioski odnoszące się do niewielkiej ilości osób w małej próbie.

  1. Wnioskowanie z podobieństwa

 

W tym przypadku wnioskujemy o danych rzeczach, na podstawie wcześniejszych doświadczeń. I choć często ma to sens, możemy się pomylić. Zdarza się, że wierzymy w bzdury, bo wydają nam się do czegoś podobne.

  1. Fałszywy obraz mediów

 

Tu nie trzeba większego komentarza. "Widziałam w telewizji, ten aktor tak mówił [...], obejrzałam film, w którym tak to wyglądało". Bardzo często świat wirtualny jest przez nas odbierany jako pewnik.

  1. Wyolbrzymianie

 

Jeśli dane zjawisko ma jakieś negatywne skutki, ale w większości przypadków jest ono pozytywne lub widzimy między zjawiskami jakieś niewielkie różnice, część z nas ma tendencję do wyolbrzymiania rzeczy negatywnych oraz różnic między nimi.

  1. Zamęt terminologiczny

 

To również duży problem. Wiele pojawiających się pojęć np. z medycyny, psychologi krąży w świecie rzeczywistym w złym tłumaczeniu.

 

 

 

Główny powód

 

Jednak głównym powodem, dla którego ludzie tworzą własne teorie spiskowe tzw. metapowód, związany jest z hierarchią potrzeb. Chodzi przede wszystkim o potrzebę poczucia kontroli. Chcemy mieć kontrolę nad życiem swoim i życiem wokół nas. Chcemy przewidzieć, co się będzie działo za chwilę - stąd wizyty u wróżek, czy chęć wykreowania własnego świata. Nasza zdolność przewidywania jest ograniczona, a nasze otoczenie coraz mniej jest przewidywalne. Możemy się z tą tezą zgodzić, że nie zawsze jesteśmy w stanie wszystko kontrolować lub po prostu szukamy rzeczy i osób, które myślą i wiedzą, jak nami manipulować i próbują wmówić nam, że nad wszystkim jesteśmy w stanie panować. Szukamy zatem poczucia bezpieczeństwa. Czasami naprawdę stajemy przed sytuacjami, których nie jesteśmy w stanie pokonać. Ciężko też nam z boku oceniać pewne wybory. Tak jest w przypadku osób bardzo chorych, dla których medycyna nie ma już nic do zaoferowania. Zarówno chory, jak i jego rodzina szukają różnych możliwości. Tak naprawdę płacąc różnym uzdrowicielom, płacą za nadzieję. Oczywiście, ci ludzie na tym żerują i wykorzystują takie osoby.

 

Często możemy zadawać sobie pytanie, czy mamy prawo burzyć światopogląd osób, które po prostu poszukują bezpieczeństwa, próbują sobie radzić na różne sposoby. W końcu jest wiele rzeczy, które na początku wcale nie wyglądają na bzdury, często brzmią dość poważnie.

 

Myślę, że taki płaskoziemca nie jest aż tak szkodliwy dla społeczeństwa, jak ludzie udający medyków i wykorzystujący ludzką naiwność, słabość często w sytuacjach krytycznych. Z drugiej jednak strony masa ludzi podatnych na manipulacje zaczyna wprowadzać w swoje życie postawy, który mogą odbijać się na zdrowiu całego społeczeństwa — i tu już problem nabiera siły.

 

Weryfikujmy to, co czytam i słyszymy. Nie dajmy się manipulatorom, którzy myślą, że wszystko mają pod kontrolą, a każdą chorobę wyleczą cytryną, miodem itd. Oczywiście ja sama jestem zafascynowana jak wiele produktów naturalnych można wykorzystać w leczeniu, czy kosmetykach. Nie ma lepszych składników kosmetycznych niż owoce i warzywa. Korzystajmy z tych dobrodziejstw, także z ziół. Nie dajmy sobie jednak wmówić, że poważne schorzenia jesteśmy w stanie wyleczyć sami. Ktoś nam "pociska" bzdurę, a my musimy zrobić wszystko, żeby się tym manipulacjom oprzeć. Zanim obejrzycie jakichś filmik czy przeczytacie artykuł, przemyślcie, czy ktoś przypadkiem nie chce Was nabić w butelkę. Przypomnijcie sobie powyższe techniki manipulacji i bądźcie rozsądni. A jeśli już bezpieczniej czujcie się w swoim płaskim świecie, nie podejmujcie decyzji, które będą oddziaływać na całe społeczeństwo.

 

 

 

Bibliografia:

 

wypowiedzi i artykuły dostępne na stronie Uniwersytetu Wrocławskiego - kwestie psychologiczne

Rozwój, słowo, z którym każdy człowieka spotyka się w trakcie swojego życia, przecież każdy człowiek od momentu poczęcia rozwija się, na różnych etapach, w różny sposób.
Warto skupić się w swoim życiu nad rozwojem osobistym, ponieważ sprawia on, że człowiek staje się coraz lepszy w życiu prywatnym, jak i w zawodowym.
Nacjonalista także musi stawać się lepszym każdego dnia i pracować nad swoim rozwojem, aby skutecznie pracować dla swojej ojczyzny. Rozwój sprawia, że jesteśmy coraz bliżsi realizacji swoich marzeń w naszym przypadku, lepszej, wielkiej Polski.
Aby móc się rozwijać, nie ma sensu odkładać pracy na późniejszy czas, tylko zacząć już teraz. Nie ma najmniejszego sensu czekać na lepsze jutro, przyszłość zaczyna się już dzisiaj.
W pracy nad rozwojem ważne są małe kroki, w życiu nacjonalisty praca u podstaw. Niestety czeka nas wiele przeszkód, cele należy rozbić na małe części.
W drodze ku lepszej wersji ważne jest także obserwowanie innych osób. I nie chodzi tu o bezmyślne kopiowanie ludzi, ale branie ze wzoru z tych, który osiągnęły sukces w pracy nad sobą. Nacjonalista musi być osobą, która obowiązkowo poszerza swoje horyzonty i chce się rozwijać, wzorem do naśladowania są inni działacze, starsi stażem w działalności. Jednym ze sposobów rozwiania się jest czytanie książek i to zarówno związanych tych bezpośrednio z ideą nacjonalizmu, jak i tych spoza naszego obszaru.
W rozwoju osobistym ważna jest także otwartość na zmiany, świat się rozwija, nacjonalizm także. Nacjonalista musi znać także problemy obecnego świata, aby móc przeciwstawiać się temu, co złe.
Aby móc iść do przodu, ważne są też pasje, życie narodowca to nie tylko szeroko pojęta praca dla narodu, ale także rozwijanie swoich zainteresowań. Nie da się iść w dobrą stronę, robiąc to, czego kompletnie się nie lubi. Nasze hobby należy wybierać godnie ze swoją moralnością i zasadami, nie krzywdząc drugiego człowieka. Jeżeli spotkasz w życiu osoby, które kochają to, co ty życie może stać się naprawdę piękne.
Pasja jest jak tlen w życiu człowieka i sprawia, że stajemy się lepszą wersją samego siebie.
Jak dla nacjonalisty ważny jest rozwój, wiemy wszyscy. Nie możemy usiąść na miejscu i spocząć na laurach. Należy cieszyć się tym, co udało nam się już wspólnie osiągnąć, jednak każdego dnia należy podejmować pracę nad sobą. Wielkiej Polski nie da zbudować się biernością. Nacjonalista jest człowiekiem czynu aż do swojej śmierci.

 

 

 

 

 

Monika Dębek

Ludzie nie są równi sobie. Obok niezależnych od nas determinantów tego kim się rodzimy i jacy jesteśmy (miejsce urodzenia, rodzina, otoczenie, okres historyczny etc.) istnieje również multum czynników kształtujących nasze życie, które zależą w głównej mierze od nas. Ostatecznie jest ich pewnie więcej, niż tych danych „z góry” i przez całe nasze życie to głównie własne wybory kształtują to kim jesteśmy. Stąd też prosta konstatacja, że o ile ludzie nie są równi, to w dużej mierze zawdzięczają to własnym czynom, działaniom – lub ich brakowi.

 

Straight Edge to idea z definicji oznaczająca wybór określonej drogi życiowej, oraz konsekwentne podążanie nią. W takim a nie innym klimacie społecznym, kulturalnym i ideologicznym nie jest to bynajmniej droga łatwa. Nie tylko zewsząd atakowani jesteśmy reklamami, memami i „badaniami”, które udowadniają, że picie czy ćpanie jest czymś normalnym ale też w gruncie rzeczy „prawdy” takie przyjmuje zdecydowana większość społeczeństwa. Ale czy nas, nacjonalistów, to cokolwiek obchodzi? Nasza formacja od dawna opiera się między innymi na rewolcie wobec nowoczesnego świata. Ta rewolta to także odrzucenie nihilizmu i równanie do góry, a nie w dół. Co nas obchodzą odmóżdżające „rozrywki” praktykowane przez tak wielu wokół? My nie chcemy być gorsi. My chcemy być lepsi. Lepsi od innych, którzy obrali złą drogę. Chcemy być dziś lepsi niż byliśmy wczoraj, a jutro lepsi niż byliśmy dziś. Chcemy szukać lepszych sposobów życia, niż ścierwo serwowane nam przed media, dziennikarzy, wszelkie autorytety i celebrytów. Drogą to tego jest właśnie Straight Edge. Straight Edge znaczy być lepszym.

 

 

Kreskę?

 

 

 

Wielu z nas słyszało kiedyś to pytanie. W świecie, w którym prochy łatwo kupić niczym pieczywo, ciężko jest żyć i chociaż raz nie otrzymać propozycji „spróbowania”. Przecież każdy czasem coś zapali, wciągnie czy połknie. Ćpanie to sport obecnie zdecydowanie drużynowy, a że nałogi są rozprzestrzeniane społecznie, to i naprawdę spora liczba ludzi dostając propozycję spożycia ich, nie odmawia ze strachu przed społecznym ostracyzmem. Ktoś nie chce być uznany za mięczaka i tchórza, ktoś nie chce być wykluczony z towarzystwa, ktoś chce mieć poczucie spełnionego obowiązku „koleżeństwa”. No i oczywiście zabawa – po prochach jest dużo lepsza, prawda? Problem w tym, że to trochę zamknięty układ – czyli tkwiąc w znajomości z nieciekawymi ludźmi, którzy oddają się takim „zabawom”, komuś zależy na tym, by ludzie tacy uznali go za „fajnego”, w związku z czym zgadza się na proponowane mu prochy. A to szybko wciąga i równie szybko zwiększają się dawki, moc i częstotliwość zażywania. Ostatecznie staczamy się, tracimy czas, pieniądze, zdrowie, przyjaciół i relacje rodzinne. Czy to jest tego warte? Gdy tłumy decydują się przynajmniej w weekend „wyluzować” czy lepiej „bawić”, prawdziwy nacjonalista zadaje sobie pytanie czy z tym czasem, który tracony jest na ćpanie, nie lepiej zrobić coś bardziej sensownego i właściwego? Czy pieniądze i zdrowie inwestowane w narkotyki nie mają lepszych zastosowań?

 

A przede wszystkim – czy faktycznie warto dla znajomych, którzy widzą sens w ćpaniu, tracić czas? Czy warto zabiegać o ich uznanie i przyjaźń? Słabi, którzy poprzestają na miałkich i narzuconych sobie sofizmatach postkapitalizmu z pewnością uznają, że tak. Ty jednak jesteś Straight Edge. A Straight Edge znaczy być lepszym. Znaczy nie równać do tego co puste, nihilistyczne, do tego co jest ślepą uliczką. Masz jeszcze czas by zawrócić.

 

 

Ze mną się nie napijesz?

 

 

 

To chyba pytanie, które usłyszał także każdy w tym kraju. Pijemy coraz więcej, gdy jest dobrze, gdy jest źle, gdy jest powód do picia, i gdy go nie ma. Jak rapuje Pezet:

 

„Choć wcale nie pamiętam, lubię melanż-opór.

 

Dostałem tą inklinację w prezencie od przodków.

 

Dostałem ją jako sposób spędzania czasu.”

 

To jak, nie napijesz się? Ty jakiś dziwny jesteś. Przecież nie ma to jak dobra wódeczka. Nie ma to jak skundlić się, mieć urwany film, zgubić telefon i wrócić nad ranem do domu, a następnie cały dzień „odchorowywać”. No chyba, że koleżka zaprosi na afterek, wtedy bawimy się dzień dłużej. Co w tym czasie mógłbyś zrobić, gdyby zachować trzeźwość? Spędzić go z rodziną, na rozwijaniu siebie i swoich pasji, na aktywizmie i działalności?

 

To jak, napijesz się? Przecież wszyscy piją, a od jednego kieliszka nic się nie stanie. W takich chwilach objawia się właśnie różnica między tymi, którzy podchodzą na serio do pewnych kwestii, a tymi którzy traktują to jako przejściową modę czy zajawkę. Być Straight Edge znaczy być konsekwentnym i wiernym określonym ideom i wartościom. Nie wystarczy mieć tego na koszulce czy czapce, bo tak naprawdę dopiero gdy ktoś spyta, czy się z nim nie napijesz, okazuje się czy wierzysz i trzymasz się zasad sxe. Straght Edge to z definicji idea nie praktykowana „czasem” lub „poza weekendami”, ale właśnie bez przerwy i każdego dnia swojego życia. Nie można być sxe w wybrane dni, a wybrane nie.

 

Osoby pijące zaś starają się tak stygmatyzować abstynentów z prostego powodu. Mają świadomość, że przynajmniej w tym aspekcie sxe są lepsi. Nie potrzebują alkoholu, nie potrzebują się upijać i cierpieć tego skutków, nie tracą pieniędzy, zazwyczaj potrafią się dobrze bawić bez kropli etanolu. Dlatego tak to wkurza pijących – przypomina im, że oni z kolei bez krzty oporu uginają się przed narzucanymi nam społecznie zwyczajami. Bo to wcale nie jest jakaś „tradycja” czy „zwyczaj”, ale zwyczajna patologia. Urodziny, zdanie do szkoły, awans czy narodziny dziecka bez problemu można świętować na trzeźwo. Podobnie jest z życiem – możemy bez najmniejszego problemu celebrować je na trzeźwo. Sztuczne wpuszczanie się w nieprawdziwe stany upojenia jest zwyczajnie zbędne.

 

 

Dymka?

 

 

 

„Wszyscy jarają szlugi, to jest temat długi” jak swego czasu w kultowym utworze śpiewał Kazik. Chciałoby się rzec: „ale po co”? Po co ładujesz do pyska rulon z odrażającym ścierwem, pełnym chemicznych dodatków i zatruwasz nim absolutnie cały swój organizm? Ani nie daje to upojenia, ani nie daje pozytywnych skutków typu zwiększona koncentracja (jak chociażby kofeina zawarta w kawie), natomiast sporo kosztuje i do tego nie tylko rujnuje zdrowie, ale i jest mało estetyczne. Przykry zapach z ust i wrażenie nieświeżości to raczej nie jest pożądana wizytówka człowieka.

 

Utarło się jednak społecznie, że warto wyjść na dymka w czasie pracy, zajęć, a zwłaszcza podczas imprezy. Nie ma to jak wspólne inhalowanie się rakotwórczymi wydzielinami i toksycznym ścierwem. Do tego, podobnie jak w przypadku picia i ćpania, wiąże się to z opłaceniem tego z własnych pieniędzy. Czyli nie dość, że człowiek niszczy sobie organizm, naraża się na chociażby choroby nowotworowe, to jeszcze za to płaci.

 

Straight Edge to zdecydowanie bycie lepszym w tym wypadku – realizując postawę abstynencką w takim wypadku ani nie tracimy zdrowia, ani wolności, ani swoich pieniędzy. Nie wmawiamy sobie, że palimy bo lubimy lub chcemy, albo że to tylko kilka papierosów dziennie. Świadomy i wolny człowiek, nacjonalista nie potrzebuje nawet paru papierosów, nie potrzebuje od czasu do czasu zapalić jointa czy wciągnąć kreski, nie potrzebuje udowadniać, że jednak ma głowę do picia.

 

My jesteśmy Straight Edge i po prostu takie rzeczy są nam zbędne.

 

 

Straight Edge

 

 

 

Straight Edge znaczy być lepszym. Znaczy nie niszczyć siebie, swojego ciała, duszy i przyszłości. Straight Edge znaczy być wolnym i odpowiedzialnie oraz świadomie pożytkować swój czas, możliwości oraz dostępne środki. Straight Edge to wreszcie postawa realnego buntu przeciw nowoczesności i jej najgorszym przywarom, która propagowane są w każdym dostępnym miejscu. Telewizja, Internet, muzyka, literatura, świat reklamy – wszystkie te miejsca pełne są momentów, gdy nakłaniani jesteśmy do picia, ćpania, palenia, upadlania się. Do bycia gorszymi. Jednak Ty nie chcesz być gorszy i słaby, prawda? Dlatego właśnie wybieramy Straight Edge. Sxe znaczy być lepszym.

 

 

 

Grzegorz Ćwik

 

Pandemia koronawirusa zmieniła wiele aspektów naszego życia i wpłynęła na szereg spraw, które dotykają każdego z nas. Niewątpliwie jedną z najważniejszych dziedzin dotkniętych przez efekty koronawirusa jest ekonomia i powiązane z nią kwestie społeczne. Zamrożenie sporej części gospodarki, problemy przedsiębiorstw i przede wszystkim pracowników, skokowy w wielu krajach wzrost bezrobocia – to tylko nieliczne skutki pandemii. Poza jednak wymierzalnymi wskaźnikami zaszły (czy raczej zachodzą) zmiany w sferze mentalnej i ideowej. W skrócie można sprowadzić to do terminu „Renesans neoliberalizmu”, co wynika zarówno z przyjętych rozwiązań w Polsce (oraz wielu innych krajach), jak i nawrotu propagandowej fali wolnorynkowych rozwiązań w mediach i portalach związanych z szeroko rozumianym liberalizmem.

 

Od czasu dojścia PiS do władzy w roku 2015 mogliśmy śledzić powolne i żmudne, ale widoczne przesuwanie ciężaru dyskusji z balcerowiczowskiej nienawiści klasowej wobec poszkodowanych przez kapitalizm, do rozmowy nie o tym „czy”, ale jaka ma być polityka społeczna i socjalna. 500+, dodatki dla seniorów, dzieci, etc. sprawiły, że przywrócone do życia zostały milionowe rzesze Polaków i Polek, do tej pory wykluczone i całkowicie pominięte w dyskusji publicznej, nie licząc wyzywania ich od „leni” i „roszczeniowców”.

 

Oczywiście, polityka PiSu, jakkolwiek pod tym względem najlepsza spośród rządzących ekip po 1989 roku, fundamentów systemu nie zmieniła. Nadal obowiązuje w Polsce ekonomia kapitalistyczna, co najwyżej ku rozpaczy wszelkich Lewiatanów, Krytyk Politycznych i Gazet Wyborczych zyskała trochę bardziej ludzką i prospołeczną twarz. Jednak trwający od kilku już miesięcy kryzys spowodowany pandemią koronawirusa okazał się, zgodnie zresztą z przewidywaniami, świetnym pretekstem dla wszelkiej maści wolnorynkowców, kapitalistów i zwolenników wyzysku do podjęcia zmasowanej ofensywy na rzecz walki z jakimkolwiek ustawodawstwem socjalnym i społecznym.

 

Pan Hajdarowicz w wywiadzie optuje za natychmiastowym powrotem wszystkim do pracy, oraz… likwidacją Kodeksu Pracy i 500+. Anonimowy „przedsiębiorca” na łamach Gazety Wyborczej postuluje „Plan Balcerowicza 2.0”, który ma być połączony z…likwidacją 13-tych emerytur, emerytur jako takich zresztą też, oczywiście pod nóż ma iść także znienawidzony przez liberałów 500+. Wszystko w imię nawiązania do programu, który doprowadził do ponad 20% bezrobocia oraz wpędził ponad 40% Narodu w stan skrajnego ubóstwa, nie wspominając o zniszczeniu polskiego przemysłu i kapitału. Faktycznie, bardzo na rękę to przedsiębiorcom. Kolejny publicysta polskojęzycznego portalu Natemat nie może się już doczekać likwidacji 500+, bo ten wprawdzie pomógł wyjść z ubóstwa milionom Polaków, ale „nie stać nas na to przez koronawirusa”. Tyle, że identycznie o 500+ mówiono już wcześniej, więc to żaden argument.

 

Nie miejmy wątpliwości, liberalny i kapitalistyczny nowotwór zbyt mocno osadzony jest w naszej psychice, „ideomatrycy” jakby powiedział Stachniuk, aby liczyć, że w kilka lat zniknie on całkowicie, zwłaszcza, że politycznie właściwie wszyscy się orientują na balcerowiczowski model gospodarki: PO, Nowoczesna, Konfederacja, część Prawicy Razem spod znaku farbowanego lisa Gowina zresztą też. Pandemia koronawirusa, która z jednej strony uwidoczniła to, jak bardzo globalizm i liberalizm jest ślepą uliczką, z drugiej strony stanowi pożywkę dla wszelkiej neoliberalnej propagandy. Sytuacja jest tu w dużej mierze analogiczna do końcówki lat 70-tych, gdy kryzys paliwowy spowodował na Zachodzie, powszechnie praktykującym wówczas model państwa opiekuńczego, prawdziwy renesans neoliberalizmu, który wydawał się być zepchnięty na margines. O ile jednak przed epidemią Koronawirusa państwo opiekuńcze nie było powszechnie przyjętym, o tyle faktycznie obserwujemy zewsząd pojawiające się symptomy i oznaki ofensywy neoliberalizmu.

 

Najbardziej widocznym i uderzającym w nas, Naród i państwo elementem kapitalizmu jest połączenie zjawiska prywatyzacji zysków z jednoczesnym uspołecznieniem strat. O ile o tzw. „przedsiębiorców” walczą wszyscy, o tyle o wielokroć liczniejszą i ważniejszą grupę pracowników upominają się… wyłącznie politycy Lewicy Razem. Mało co tak dobitnie świadczy o systemowym i liberalnym charakterze Konfederacji, ale to temat na inny artykuł. Wróćmy do tego jak liberalizm dzieli nas na dysponentów ogromnych sum, lub adresatów rachunku za funkcjonowanie systemu. Przykład zarobków amerykańskich menadżerów poruszony przez południowokoreańskiego ekonomistę Ha-Joon Changa jest tutaj wręcz sztandarowy. Czy faktycznie różnice rzędów wielkości w zarobkach wynikają z różnicy w efektywności i dochodowości pracy? I czy dochodowość pracy to jedyny jest aspekt? Jak zmierzyć dochodowość pracy lekarza, pielęgniarki, ratownika medycznego? Wiemy doskonale, że nierównomierny rozdział zysków i całkowita i oficjalna klęska teorii „skapywania” oznacza, że o tym ile kto zarabia decyduje w przeważającym stopniu… urodzenie! Kilka lat temu w jednym z wywiadów przyznał to (zapewne nieopatrznie) Jan Kulczyk „jak zostać miliarderem? Trzeba sobie dobrze wybrać rodziców”. To prawdziwa perła szczerości i prawdomówności pośród wysoce odrażających i ohydnych cytatów tego człowieka. Nierówności społeczne i płacowe nie są spowodowane różnym poziomem „pracowitości”, jak zresztą tą pracowitość mierzyć? Czy faktycznie prezesi największych korporacji są kilka tysięcy bardziej pracowici od swoich szeregowych pracowników? Oczywiście nie, być może nawet to owi pracownicy pracują rzetelniej, bo ciąży nad nimi często widmo natychmiastowej utraty pracy, choćby w wypadku zatrudnienia na śmieciówce. Polska nie posiada obecnie praktycznie w ogóle systemu sprawiedliwego rozdziału zysku w gospodarce – i być nie może inaczej, gdyż neoliberalizm ze swej natury opiera się na akumulacji kapitału w rękach nielicznej elity finansowej i ekonomicznej. Ta sama elita poprzez swoje majątki i wpływy jest w stanie wpłynąć na rządy i part, aby te obarczyły pracowników – czyli zwykłych obywateli, kosztami zwalczania wszelkich kryzysów. Przykład Jeffa Bezosa, szefa Amazona oraz jednego z najbardziej odrażających ludzi żyjących współcześnie, jest tu wręcz podręcznikowy. Z jednej strony Amazon w okresie pandemii notuje spory wzrost obrotów, z drugiej zaś Bezos…apeluje o pomoc państwa i datki zwykłych ludzi. Bezczelność kapitalizmu w czystej postaci. Tak samo w roku 2008 zwalczany był kryzys, kiedy w Polsce miedzy innymi dokonano kolejnego etapu zwiększania elastyczności rynku pracy, tak samo i teraz walczy się z koronawirusem. Trend ten zresztą jest ogólnoświatowy, i choć nie obejmuje całego świata, to z całą pewnością, nadaje kierunek zmian.

 

Tej narracji i określonym działaniom wielkiego kapitału i wspierających go mediów przeciwstawić musimy myśl narodowo-radykalną o charakterze czysto wspólnotowym i solidarystycznym. Niech naszym hasłem nie będzie prawackie bredzenie o „wolności”, która w tym wydaniu jest niczym innym jak zwykłą anarchią, odrzućmy użalanie się nad rzekomo bankrutującymi korporacjami, nie pozwólmy wmówić sobie, że to znów my – zwykli obywatele, mamy płacić za kolejny kryzys.

 

Niech naszym hasłem będzie: Praca! Naród! Sprawiedliwość!

 

 

Praca

 

 

 

W dobie zwiększającego się bezrobocia po kilkuletnim okresie względnej prosperity i spokoju znów staje się oczywiste jak bardzo w systemie neoliberalnym niestała jest pewność zatrudnienia. A przecież to nie tylko koronawirus spowodować może utratę zatrudnienia. Przede wszystkim powiedzmy to wprost: bezrobocie jest nieodłącznym elementem funkcjonowania kapitalizmu. Neoliberalny przewrót lat 70-tych i 80-tych dowiódł tego doskonale, zresztą liberalni ideolodzy nie mają problemów, by przyznać to in extenso. Bezrobocie to świetny element nacisku na pracowników, aby sukcesywnie zmniejszać jego prawa i wynagrodzenie a zwiększać obciążenie i wyzysk. Przecież „jeśli ci się nie podoba, to możesz odejść. Na Twoje miejsca czeka 10 innych”. W dobie globalizmu dopisać należy jeszcze „10 innych Ukraińców”, czy „10 innych Pakistańczyków”. Taki schemat znacząco odbiera pracownikowi chęć i odwagę do przeciwstawienia się kolejnym antypracowniczym posunięciom – jak choćby zmiana umowy, obniżenie wynagrodzenia etc. Prześladowania za członkostwo w związku zawodowym również było czymś oczywistym, podobnie zresztą jak i dzisiaj.

 

Tymczasem praca nie jest i nie może być przywilejem, o który cały czas się modlimy, by jej nie stracić. Praca to w ujęciu narodowym czy ekonomicznym zbyt ważna kwestia, by dalej była elementem rozgrywanym przez wielki kapitał i ponadnarodowe korporacje. Odrzucić trzeba także wszelkie aberracje pokroju „rezerwowej armii kapitału” – to nic innego, jak element pauperyzacji i wyzysku oraz faktycznego odbierania ludziom wolności. O tym jednak prawica się nie zająknie, widząc odbieranie wolności wyłącznie w obowiązku szczepień oraz noszenia maseczki.

 

Już w latach 60-tych jeden z najwybitniejszych polskich i światowych ekonomistów, Michał Kalecki udowodnił, że pełne zatrudnienie i likwidacja bezrobocia jest nie tylko możliwe, ale i pożądane. Najwyższa chyba już pora by myśl tą podchwycić i wdrożyć w nasze życie ekonomiczno-społeczne. Każdy i każda z nas ma prawo pracy. Ta bowiem jest nie przywilejem, ale obowiązkiem każdego obywatela. Pracę traktujemy tu zresztą dużo szerzej niż tylko nabijanie słupków w excelu dla znienawidzonej korpo – pracą jest także wychowanie dzieci czy inne formy działalności nie przynoszącej może wielkich zysków, ale będących niezwykle potrzebnymi dla Narodu. Chociażby opieka nad seniorami czy działalność charytatywna, by użyć aktualnych przykładów. Nie możemy dalej godzić się na kupczenie pracą przez kapitalistów i korporacje. Każdy Polak i Polak zasługuje na by móc pracować!

 

A skoro praca – to także i płaca. Oba te elementy występują w naszej wizji lepszego świata wyłącznie z przedrostkiem „godna”. Praca nie może być niewolniczym wyzyskiem, a zapłata jałmużną, która ledwo pozwala dożyć do 1-ego. Praca oznaczać musi godne i sprawiedliwe stosunki na linii pracownik-pracodawca, a płaca odpowiednie wynagrodzenie za nią. Skończyć musimy z patologią umów śmieciowych, zaniżonych stawek, łamania praw pracowniczych i zwykłego mobbingu czy traktowania pracowników w sposób niegodny białego człowieka. Pracownik nie jest niewolnikiem ani własnością pracodawcy. Stąd wszelkie neofolwarczane stosunki zwalczane muszą być z całą mocą. Zapłata za pracę zaś wykluczyć musi funkcjonowanie zjawiska „biednych pracujących”, czyli tych, którzy pomimo że pracują zawodowo, to nie są w stanie żyć powyżej poziomu ubóstwa, niejednokrotnie skrajnego.

 

Jaki w ogóle sens ma praca w kapitalizmie, skoro ten wytworzył tak powszechne zjawisko „biednych pracujących”? Mówimy, że praca ma umożliwić nam utrzymanie się, tymczasem taka patologia wskazuje, że nawet ten element neoliberalnej propagandy kuleje i to mocno. Podobnie zresztą sprawa się ma z prekariatem, czyli nowa klasą (lub podklasą – zdania wśród socjologów są różne) społeczną, jaka wykształcona została przez kapitalizm. Zjawisko prekariatu doczekało się na Zachodzie już szeregu wartościowych analiz, w Polsce niestety cały czas traktowane jest po macoszemu, lub udaje się, że klasa taka nie istnieje. W końcu przyznać 30 lat po puczu Balcerowicza, że jego reformy oraz jego następców doprowadziły głównie do wzrostu biedy i nierówności byłoby dla wielu piewców wolnego rynku równoznaczne z zanegowaniem całego tego chorego systemu. Prekariat to w dużym skrócie ludzie pracujący na umowach śmieciowych, za niewielkie stawki, pozbawieni świadczeń społecznych i socjalnych, gwarancji zatrudnienia, zwykle praca jaką wykonują jest poniżej ich wykształcenia, a w efekcie ludzie ci doświadczają postępującej utraty praw politycznych i socjalnych. Czy możemy godzić się, by w tym samym kraju nasi rodacy i rodaczki znajdowali się w takim stanie i byli coraz bardziej spychani na margines, tylko po to, by paru CEO i menadżerów mogło skupić w swych rękach jeszcze większy majątek i władzę? Odpowiedź dla każdego nacjonalisty jest oczywista.

 

Praca jako taka musi mieć też sens i wartość. Skończyć trzeba z patologią „gówno wartych prac”, a przede wszystkim powiązać musimy prestiż i wynagrodzenie za pracę z jej społecznym znaczeniem. Wszelkiej maści youtuberzy, influencerzy, social-media specjaliści, finansiści, spece od malwersacji i oszustw nie mogą cieszyć się wyższymi zarobkami niż lekarze, nauczyciele, pielęgniarki, ratownicy medyczni, czy górnicy. Takich przykładów można zresztą mnożyć dużo więcej. Sens w tym, aby dana profesja mierzona była nie fejmem, lajkami i udostępnieniami czy wywiadem w Wyborczej, ale faktycznym wpływem na życie społeczeństwa. Pandemia koronawirusa przypomniała tą prawdę zresztą niezwykle dosadnie.

 

 

Naród

 

 

 

Bycie nacjonalistą to nie tylko koszulka, bytność raz w roku na Marszu Niepodległości czy wrzucanie grafik z cytatami z Dmowskiego. To przede wszystkim myślenie o charakterze narodowym, czyli wspólnotowym. Myślenie to nie ogranicza się tylko, gdy mówimy o rocznicach ważnych wydarzeń, wojen i powstań. Nie można bowiem nazywać się nacjonalistą, a jednocześnie myślenie narodowe ograniczyć do pewnych, dość wąskich aspektów, a w innych (ekonomia, gospodarka) stosować liberalnego indywidualizmu, wydzierać się „to moje! Moje pieniądze!” i wzorem Korwina czy palikociarza Tanajno wrzeszczeć „wolność!”. Albo myślenie narodowe o charakterze holistycznym, czyli dotyczące każdej płaszczyzny życia, albo hipokryzja i równanie do ogółu sceny politycznej. Nacjonalistami jesteśmy także, a może przede wszystkim, w kwestiach pracowniczych, gospodarczych i socjalnych.

 

Naród to wszystkie tworzące go klasy społeczne, nie tylko idealizowani przez establishment III RP tzw. „przedsiębiorcy”. Twoim rodakiem jest nie tylko dobrze zarabiający mieszkaniec jednej z aglomeracji, ale także samotna matka trojga dzieci, pracownik fizyczny na śmieciówce, rolnik, emeryt, a także – o grozo dla liberałów! – bezrobotny i wykluczony. Każda z tych osób ma inną pozycję, życiową sytuację, inne determinanty tego kim i jacy są. Każda z tych osób to jednak nasz rodak, a to więź narodowa określona jest przez etniczność, język, kulturę, poczuwanie się etc., a nie przez bycie członkiem określonej klasy społecznej. Stąd już prosta droga do narodowego solidaryzmu, ale także do uznania, że Naród to nie tylko młodzi, zdolni z dużych miast, nie tylko światli przedsiębiorcy, ale także ci słabsi, mniej zaradni oraz po prostu osoby w takich życiowych sytuacjach, w których najzwyczajniej w świecie trzeba im pomóc. Samotni rodzice wielu dzieci, bezrobotni z regionów o wysokim odsetku bezrobocia, niepełnosprawni i ich opiekunowie, ciężko i nieuleczalni chorzy – tak, to też nasi rodacy, a należna im pomoc to nie głodowe renty i zapomogi, ale wsparcie od państwa pozwalające im funkcjonować jak najbliżej normalności.

 

Cała przestrzeń publiczna III RP, zwłaszcza teraz, zawłaszczona została przez mówienie o przedsiębiorcach. Kiedy w końcu zaczniemy mówić o pracownikach, o lokatorach, o zwykłych ludziach? Kiedy w końcu uznamy, że dobro przedsiębiorcy nie tylko nie musi oznaczać dobra pracownika, ale w ogóle nie musi być zbieżne z interesem narodowym. Bo jeśli uznamy za kapitalistami, że każdy przedsiębiorca kierowany egoistyczną chęcią wzbogacenia się, to łatwo wyobrazić sobie, że właściciel ważnej dla gospodarki firmy zechce sprzedać ją zagranicznemu inwestorowi. Dla Polski jest to niebezpieczne, ale dla przedsiębiorcy stanowić może źródło intratnego zysku. Tak samo może być chociażby z pensjami – w neofolwarczanej Polsce pokutuje cały czas myślenie „pracodawców”, że najlepsza pensja to jak najniższa. A co z punktem widzenia pracowników? Co z interesem narodowym, czy dla niego lepiej, żeby Polacy mieli głodowe stawki, czy godne płace? Czy mamy być Narodem niewolników, coraz bardziej spauperyzowanym, czy jednak za cel stawiamy dobrobyt polskich rodzin?

 

Dlatego właśnie jako nacjonaliści optujemy za solidaryzmem i syndykalizmem. To nie żaden komunizm, a argumenty o Korei Północnej padające z ust liberałów są równie celne co Beckham na Mundialu w 2002. Skoro pracownik w danym przedsiębiorstwie określona ilość czasu poświęca na swój wkład w wypracowanie zysku, to nie tylko ma prawa do partycypacji w tymże zysku, ale i do współzarządzania tymże zakładem pracy. A jeśli nie współzarządzania, to przynajmniej do bycia członkiem silnego związku zawodowego, który skutecznie stanie w obronie jego praw. Pora zrozumieć, że słowa Margaret Thatcher, iż „społeczeństwo nie istnieje, są tylko pojedyncze jednostki” to jedne z najohydniejszych, antyludzkich kłamstw, jakie padły tylko z ust liberałów. Każdy z nas należy do określonych zbiorowości, z których Naród traktujemy jako najbardziej integralną i ważną dla człowieka, jego tożsamości i świadomości. A skoro tak, to znaczy, że jako członkowie wspólnoty narodowej mamy nie tylko prawa, ale i obowiązki. Solidaryzm z innymi członkami naszego Narodu to jeden z najważniejszych obowiązków, jakie posiadamy.

 

 

Sprawiedliwość

 

 

 

Mało które słowo tak drażni naszych rodzimych liberałów jak „sprawiedliwość”. „Sprawiedliwość społeczna” zaś rymuje się w uszach zwolenników Platformy i Konfederacji z „Gułag” albo „Katyń”. Tymczasem to jedno z kluczowych pojęć, którego przywrócenie do życia publicznego państwa jest koniecznym warunkiem powrotu zrębów normalności.

 

Sprawiedliwość to sprawiedliwa pensja i udział w zyskach przedsiębiorstwa, to prawo do godziwego zasiłku, gdy wypadnie nam zostać bezrobotnymi, to prawo do współdecydowania o polityce i rozwoju zakładu pracy, to także sprawiedliwe renty czy osłony socjalne. Nie głodowe obecne zasiłki dla niepełnosprawnych, które nawet na miano „jałmużny” nie zasługują, a realne pieniądze pozwalające normalnie żyć.

 

Sprawiedliwość to także niezgoda na gigantyczne pensje prezesów, menadżerów, CEO wielkich koncernów i korporacji. Wiemy już, że praca tych ludzi nie jest kilka tysięcy razy bardziej produktywna i istotna niż szeregowych pracowników, stąd różnice płacowe nie mogą mieć wielkości takiej, jak dziś.

 

Sprawiedliwość to także redystrybucja, bo to nie żaden „komunizm”, ale normalna funkcja państwa. Temu właśnie powinny służyć podatki. Zresztą, skoro liberałowie tak się podniecają teorią skapywania, to redystrybucja powinna im także przypaść do gustu, gdyż jest to właśnie praktyczne wykonanie owego skapywania. Podatki progresywne to nic innego jak umożliwienie redystrybuowania pieniędzy od wąskiej elity finansowej i politycznej do szerokich mas społecznych. To przede wszystkim sposób na walkę z rosnącymi nierównościami społecznymi i płacowymi, co samo w sobie jest celem nacjonalizmu, a jak udowadniają rozliczne badania, społeczeństwo żyjące dostatnio i bezpiecznie jest po prostu skuteczniejsze, zdrowsze i bardziej skore do wdrażania dużych i przełomowych projektów, a tych, chociażby w energetyce, czeka nas kilka w nadchodzących dekadach.

 

Państwo sprawiedliwe to państwo traktujące każdego jako człowieka – a nie tylko tych bogatych, najlepiej jeszcze, żeby byli to zagraniczni inwestorzy. Wówczas urzędnicy i politycy chętnie oddadzą im w niewolę własnych rodaków w ramach tzw. „Specjalnych stref ekonomicznych”, gdzie nadal głównym atutem jest tania siła robocza. Śmiejecie się z Afrykańczyków, którzy ongiś swoich rodaków oddawali w niewolę za przysłowiowy pęk wisiorków? Obecnie Polska robi to samo, i to nie od roku czy dwóch, ale od prawie 30 lat. Co więcej, jak wynika z wielu analiz to do całej zabawy jeszcze… dopłacamy, gdyż zdecydowana większość inwestorów była zdecydowana inwestować w Polsce niezależnie od jakichkolwiek ulg. Ot wychodzimy na całym tym balceryzmie, jak Zabłocki na mydle.

 

 

O nową Polskę

 

 

 

Eksperyment pod tytułem „liberalizm nad Wisłą” najwyższa pora uznać za nieudany. Wolny rynek, deregulacja, ograniczenie roli państwa i wszystkie inne patologie Balcerowicza okazały się nie dziejowym skokiem w nowoczesność i bogactwo, ale zamieniły Polskę w halę montażową nieskomplikowanych podzespołów dla zagranicznych koncernów i wpędziły nas w pułapkę średniego wzrostu.

 

Bez strukturalnych zmian, bez podważenia liberalnych aksjomatów i zastąpienia ich wspólnotowymi, nie będzie nowej Polski. Polski sprawiedliwej, pracowniczej, narodowej. A o takie państwo walczymy i walczyć chcemy. Dlatego też dla nas, nacjonalistów, hasłem sprzeciwu wobec neoliberalnej niewoli i jednocześnie nadzieją na nową, lepszą Polskę jest:

 

Praca! Naród! Sprawiedliwość!

 

 

 

Grzegorz Ćwik

Nacjonalizm to idea nie tylko bardzo pojemna, ale także dynamicznie zmieniająca się. Samo uznanie Narodu za najważniejszą wartość i punkt odniesienia jeszcze nie mówi jakie poszczególni nacjonaliści mają poglądy na ekonomię, społeczeństwo, klimat czy stosunki międzynarodowe. I historycznie i nawet współcześnie obserwować możemy szeroki wachlarz nacjonalizmów i idei narodowych o niezwykle różnorodnym spektrum inspiracji i proponowanych rozwiązań. Nie mam też wątpliwości, że w ideologicznym bałaganie jaki nas otacza, do idei narodowych przemycono ukradkiem kilka wątków, które ex definitione z nacjonalizmem nie mają wiele wspólnego. Warto wyizolować takie aspekty i je jasno wypunktować – skorzystamy na tym my sami, jak i idea nacjonalistyczna per se. Postępujące bowiem zaczadzenie nacjonalizmu obcymi elementami spowodować może hipotetyczną sytuację, gdy nacjonalizm jako taki nie będzie już miał wiele wspólnego z faktyczną służbą i ofiarą dla Narodu, a bardziej będzie przypominał miszmasz przypadkowych, wysoce populistycznych czynników. A przede wszystkim czynników szkodliwych.

 

Od wielu lat rozwijamy ideę nacjonalizmu na łamach „Szturmu” i tłumaczymy czym nacjonalizm jest. Pora zastanowić się więc czym nacjonalizm nie jest.

 

 

 

Szowinizm

 

 

W publicznym dyskursie utarło się, że bycie nacjonalistą oznacza niejako automatycznie poczucie wyższości wobec innych Narodów. Niejednokrotnie możemy usłyszeć lub przeczytać  analizę tego czy innego natchnionego lewicowego lub liberalnego publicysty, który histerycznie dopytuje się „Nacjonaliści, czemu nienawidzicie innych nacji???” (tu koniecznie westchnienie oburzenia i łezka lewackiego wzruszenia w oku).

 

Niestety niektórzy nacjonaliści, zwłaszcza ci młodsi, serio uwierzyli, że nacjonalizm oznaczać musi nie tylko z automatu wrogi stosunek do innych Narodów, ale także traktowanie swojego jako tworu doskonałego i najlepszego na świecie. Stad wszelkie wyśmiewanie się z Zachodu i jego zamachów (spokojnie, u nas też tego się szybko doczekamy), mitologizowanie polskiej tradycji i historii aż do granic zdrowego rozsądku czy wszelkie twierdzenia o tym, w co Polacy byli najlepsi i ile razy ratowali Europę. Oczywiście wedle tej retoryki wszyscy nasi sąsiedzi to nacje pośledniego gatunku, z różnych względów stojące niżej niż Polacy. Niemcy to oczywiście hitlerowcy i naziści ( na pytanie „czy byłbyś w stanie bronić swego kraju” Niemcy miały jeden z najniższych wyników w całej Europie), Rosjanie to komuniści, stalinowcy i „kacapy”, Litwini to źli okupanci Wilna, Ukraińcy to „banderowcy” a poza tym jak wiadomo nie są Narodem. Czesi to oczywiście „pepiki” i tchórze, którzy bali się w 1938 i 1939 bronić swej ojczyzny przed Niemcami. Słowacy to oczywiście wspólnicy Hitlera i agresorzy z września 1939 roku. Można tak doprawdy długo wymieniać i każdy Naród traktować tylko poprzez wąską historyczną perspektywę. Pytanie zasadnicze: po co? Czy ciągłe, zazwyczaj histeryczne i do bólu uproszczone, rozpamiętywanie historii to naprawdę wszystko na co stać nacjonalistów? Czy ciągłe brednie o tym, że hitleryzm w Niemczech dalej ma poparcie, albo że Ukraińcy szykują „drugi Wołyń” mają cokolwiek wspólnego z faktycznym nacjonalizmem?

 

Nacjonalizm to przede wszystkim służba i ofiara dla Narodu. A skoro tak, skoro chcemy w jakikolwiek sposób przyczyniać się do rozwoju i wzmacniania naszej wspólnoty narodowej, to musimy być realistami. Zarówno życie dawno minioną przeszłością, jak i stosowanie bezsensownych metod oceny otaczającego świata, nie jest czymś co zbliża nas do faktycznego pozytywnego wpływania na Naród. Ciągłe moralne i intelektualne onanizowanie się zaprzeszłymi winami, mieszane zwykle z niezwykle wybiórczą, lub wręcz fałszywą wizją historii, gdzie zawsze Polacy są dobrzy, a wszyscy inni źli to nie jest nacjonalizm. To zwykłe wariactwo. Być może w dobie memów i wiedzy czerpanej z krótkich artykułów na Wikipedii w ogólnie pojętym społeczeństwie można uznać to za pewien „standard”. Nacjonalizm jednak oznacza również samodoskonalenie się – także intelektualne. Tak więc zero-jedynkowe podejście naprawdę rzadko kiedy sprawdza się w praktyce – pisał już o tym kolega Ratajski w tekście o polskich bohaterach narodowych.

 

Warunkowany takim podejściem szowinizm, zwłaszcza w stosunku do sąsiadów czy ogólnie narodów europejskich to także nie nacjonalizm. Nacjonalizm to bowiem walka o Naród, a dziś walka ta nie toczy się z Adolfem Hitlerem, Józefem Stalinem, Stepanem Banderą etc. Nie toczy się także z banderowcami, hitlerowcami, krzyżakami ani kosmitami. Dziś wrogiem naszym jest liberalizm, kapitalizm i szaleńcze idee nowej lewicy. A wrogowie ci są wrogami nie tylko naszego Narodu – ale każdego. Dlatego też łatwo ustalić, że europejskiej nacje wspólnie mogą toczyć walkę przeciwko temu nowotworowi, zaś tocząc walkę miedzy sobą, tylko ułatwiają sprawę tym, którzy nienawidzą wszystkiego, co dla nas jest święte.

 

 

 

Polska, Rosja, USA

 

 

Emocjonalność i skrajnie histeryczne podejście zauważyć można także w innym aspekcie – mianowicie w stosunku do dwóch wielkich imperiów naszych czasów: Rosji i Stanów Zjednoczonych. Nie ma co ukrywać, że relacje z tymi krajami Polski, jak i ich wzajemne stosunki, są istotnymi determinantami naszej pozycji międzynarodowej i sytuacji geopolitycznej. A w tym wypadku polscy nacjonaliści jak to polscy nacjonaliści – albo kochają, albo nienawidzą. I niestety w obu wypadkach zdarzają się wypadki skrajności, które z nacjonalizmem niewiele mają wspólnego. Z jednej strony mamy ubóstwienie USA, amerykańskiej kultury, polityki oraz ich „krucjaty” przeciwko islamowi i terroryzmowi. Wedle tej optyki USA to gwarant naszej niepodległości wobec agresywnych zapędów rosyjskiego imperium. Z drugiej strony mamy równie kuriozalne uwielbienie reżimu putinowskiego, relatywizm historyczny w stosunku do Armii Czerwonej i jej zbrodni na polskim Narodzie, pomijanie wszelkich wrogich naszej racji stanu działań Federacji Rosyjskiej czy wreszcie dopatrywanie się w Putinie zbawcy Europy albo innego „katechona”. W efekcie mamy środowiska promujące „przyjaźń polsko-rosyjską”, co samo w sobie jest generalnie słuszne, jednak propagowane jest z rosyjskiego punktu widzenia, włącznie z epatowaniem nienawiścią do każdego, kto chociażby minimalnie skrytykuje Rosję i jej politykę. W efekcie na pikietach takich środowisk flagi rosyjskie są i większe i w większej ilości niż polskie a przedstawiciele tych grup chętniej wypowiadają się po rosyjsku niż po polsku. Żeby było już naprawdę śmiesznie i żenująco przy okazji, to jeden z czołowych przedstawicieli tej grupy, syn znanego ongiś reżysera, wita się ze swoimi pro-rosyjskimi znajomymi (Polakami) słowami … „Sława Rosji”. Tak, to przywitanie człowieka, który mieni się polskim nacjonalistą – na cześć obcego imperium, cokolwiek nam zresztą wrogiego.

 

Nie chcę tutaj opisywać skomplikowanych meandrów polityki międzynarodowej, ani mojego stosunku do poszczególnych państw – o USA zresztą kiedyś popełniłem osobny, wysoce krytyczny wobec tego państwa, tekst. Sensem mojego wywodu jest stwierdzenie, że bezrefleksyjne, na pół religijne i całkowicie pomijające polską rację stanu podejście do któregokolwiek mocarstwa jest zejściem na zupełne manowce idei narodowej. O ile w polityce zagranicznej można wyobrazić sobie różne sojusze i konfiguracje, o tyle traktowanie tego zagadnienia jak religii i wyznawanie wiary czy to w dobrego prezydenta Putina czy w zbawcę Trumpa znamionuje raczej utratę kontaktu z rzeczywistością. Nacjonalizm to dbałość o bezpieczeństwo własnego Narodu – a z tym hołubienie tego czy innego przywódcy wrogiego nam mocarstwa wiele wspólnego nie ma. Każdy oczywiście może interesować się polityką określonego państwa, a nawet uważać danę formę sojuszu z nim za właściwą. Jednak w momencie kiedy zmienia się to w całkowicie bezsensowne ignorowanie faktów i podnoszenie pojedynczych i epizodycznych wypowiedzi czy działań wspomnianych prezydentów do rangi mesjanizmu, przestaje być nawet zabawnie a zaczyna być smutno. I na pewno nie nacjonalistycznie.

 

 

 

Wolność

 

 

Chyba cała już prawica krzyczy o tym, jak odbiera się nam wolność. Oczywiście, nie chodzi prawicy o łamanie praw pracowniczych, niszczenie klimatu naszej planety, ani nawet o za niskie normy artykułów spożywczych w polskich sklepach (vide ostatni raport NIK) – te ostatnie prawica uważa wręcz za zbyt wysokie. Mimo to prawica na lewo i prawy krzyczy o „wolności” odbieranej przez „socjalistów” i Billa Gatesa. I niestety – część nacjonalistów posługuje się identyczną aksjologią. Oczywiście rację ma wokalista Lao Che, który śpiewał „Wolny Naród musi być”. Zasadniczy problem leży jednak w samym rozumieniu słowa „wolność”. Dla nacjonalisty Naród wolny, to Naród wolny od złych i zgubnych wpływów oraz idei, Naród samorządny, suwerenny i niepodległy oraz wreszcie Naród, którego członkowie wolni od wyzysku mają zagwarantowane wszystkie podstawowe prawa. Tymczasem wszechobecna w prawicowej retoryce „wolność” to nic innego jak do bólu libertyńskie i w gruncie rzeczy anarchistyczne reinkarnowanie „złotej wolności szlacheckiej”. To zaś powoduje, że owa „wolność”, o której bajdurzą także niektórzy nacjonaliści to zwykły egoizm, wyprany z wszelkiego poczucia obowiązku i powinności wobec wspólnoty. Wszystko czego „ja chcę” to mi „się należy” – wówczas jest wolność. Oczywiście, takie pojęcie wolności to skrajny indywidualizm i liberalizm właściwie w czystej postaci – w takim wypadku Naród staje się tylko sloganem do wycierania sobie liberalnej mordy, a faktyczną treścią ideową jaką się propaguje, jest ów liberalizm. Nacjonalizm bowiem na pierwszym miejscu stawia interes Narodu i jego dobro, a nie personalnie rozumianą „wolność”.

 

Być nacjonalistą znaczy rozumować na poziomie narodowym. Z definicji wyklucza to jakikolwiek ekonomiczny determinizm, nie tylko ten marksistowski, ale przede wszystkim kapitalistyczny. Tu już nie chodzi o powtarzanie dyrdymałów, że „gdzie zaczyna się Twoja wolność, kończy się moja”, bo to prosta droga do kombinatorstwa i relatywizacji. Nacjonalista po prostu nie stosuje takich ram pojęciowych, nie patrzy na naród jako na zbiór atomów, pojedynczych jednostek. Naród to twór żywy, realny, ale także organiczny i spójny. Rozpatrywanie czegokolwiek z punktu widzenia indywidualnego interesu i celów to nie jest nacjonalizm. Dlatego też drodzy Czytelnicy i Czytelniczki uważajcie, gdy używacie słowa „wolność”. Liberalna i nacjonalistyczna wolność mają ze sobą tyle wspólnego co krzesło i krzesło elektryczne.

 

 

 

Bardziej papiescy od papieża?

 

 

Prezentowany i propagowany przez nas od dawna paneuropeizm traktujemy jako integralną część idei narodowej. Nie chodzi tu oczywiście, wbrew propagandzie paleoendeckich narodowczyków, o tworzenie jednego państwa europejskiego czy też nie twierdzimy, że istnieje lub ma powstać Naród europejskiej. Paneuropeizm to idea walki i działania europejskich Narodów na podstawie wspólnego dziedzictwa cywilizacyjnego i etnicznego, wynikającej z tego wspólnoty interesów oraz posiadania wspólnych wrogów: kapitalizmu, liberalizmu i idei nowej lewicy. Cały czas jednak zasadza się to na idei nacjonalistycznej – paneuropeizm traktujemy po prostu jako wymóg przetrwania naszego oraz innych nacji europejskich.

 

Niestety spotkać można, na szczęście nie tak często jak wcześniej opisane przywary, podejście, które w swym paneuropeizmie posunięte jest do absurdu, i charakteryzuje się odrzuceniem polskiej racji stanu i polskiego punktu widzenia. Wedle tej aberracji jedni gotowi są traktować Hitlera i III Rzeszę za obrońców Polaków (sic!), inni znowuż wstydzą się choćby głośniejszego zaznaczenia polskiego stanowiska w kwestii historii relacji polsko-ukraińskich, jeszcze inni obwiniają Polskę o wybuch II wojny światowej. Jeszcze inni pomijają zupełnie Narody per se, sugerując powstanie europejskiego super państwa. Zdarzyło mi się już słyszeć, że państwa narodowe jako takie są z definicji…wrogie tradycji narodowej, a w interesie Polski leży bycie niemiecką kolonią. Niepodległość, suwerenność? Zupełnie niepotrzebne.

 

Jakkolwiek opisany powyżej sposób myślenia prezentuje niewiele osób, to jednak głosy takie bywają zauważalne, a przez młodszych nacjonalistów traktowane mogą być jako wiążące lub sensowne. Tymczasem nacjonalizm oznacza ex definitione dążenie do samostanowienia własnego Narodu, oraz zabezpieczenia jego potrzeb – także tych państwowych. Negowanie tego, wypieranie się polskiej racji stanu czy polskiego punktu widzenia na chociażby sprawy historyczne to zwyczajnie postawa kapitulancka i niegodna nacjonalisty. Nie musimy absolutnie we wszystkim zgadzać się z naszymi sąsiadami i innymi europejskimi ludami, byłoby zresztą dziwne i osobliwe, gdyby tak się działo. Swoisty kompleks niższości lub subkulturowe podejście do pewnych zagadnień związanych z kwestiami europejskimi i z koncepcją (wykoślawioną) paneuropejską nie są czymś, co może w jakikolwiek pozytywny sposób wpłynąć na rozwój idei narodowej.

 

 

 

Kumaci nieaktywni

 

 

W rocznicowym numerze „Szturmu”, w odpowiedzi na nasza ankietę redakcja „Polityki Narodowej” stwierdziła między innymi:

 

„Problem być może tkwi w tym, że wielu nacjonalistów, niezależnie od faktu, że powołuje się na inspiracje ideowe zupełnie nieliberalne, de facto jest mentalnymi liberałałami (!). Ktoś, kto ponad interes ruchu nacjonalistycznego ceni swoje indywidualistycznie rozumiane prawo do samorealizacji, kto z codziennego obowiązku rezygnuje na rzecz własnej wygody, ten  jest mentalnym liberałem – nie nacjonalistą. Nacjonalista myśli o innych, a dopiero potem o sobie.”

 

Akapit ten znamionuje zjawisko tzw. „kumaterskości” i wiecznie niekatywnych ale chętnie hejtujących wszystko i wszystkich „aktywistów”. Nie chodzi o to, że krytyka jest  gruntu zła, bo tak nie jest. Ale jeśli skupiamy się tylko na tym, na posiadaniu fajnych koszulek, odpowiedniego obuwia i kumatych przypinek, a poza tym nie robimy nic – to zdecydowanie nie jest nacjonalizm. Podobnie jak krytykowanie tych, którzy coś robią, za to…że coś robią. Ilu już widzieliśmy 20-22 letnich „weteranów” nacjonalizmu, którzy uznali, że wiedzą wszystko, każdy inny jest głupi i nic nie rozumie, ergo nie pozostaje nic poza wylewaniem swoich żali na internetowych forach.

 

Miarą nacjonalizmu jest jego skuteczność, to czy i w jakim stopniu wpływa on na społeczeństwo i ogólny stan rzeczy. Jeśli jednak nic nie robimy, ewentualnie raz na rok pojawimy się na Marszu Niepodległości to ciężko mówić  o jakiejkolwiek działalności.  W takim wypadku możemy oczywiście posiadać nacjonalistyczne przekonania, jednak nie powinniśmy w żaden sposób nazywać się nacjonalistami. Nacjonalizm to bowiem aktywizm, stała działalność i ciągłe szukanie nowych form na docieranie do ludzi. Jeśli po pierwszym niepowodzeniu odpuszczamy, to zwyczajnie opuszczamy szeregi nacjonalistów. I bycie „kumatersem”, krytykowanie wszystkich za rzekomą zdradę, etc. tego stanu rzeczy nie zmieni. Mentalność taka jak najbardziej bliższa jest anarchizmowi niż idei narodowej. Nacjonalistą się jest – a nie bywa.

 

 

 

Nowa „normalność”

 

 

Formacja intelektualna nacjonalistów od lat ulega pogorszeniu, zwłaszcza w sytuacji gdy największa organizacja narodowa de facto stała się młodzieżówką libertyńsko-populistycznej Konfederacji. Tak więc nie dziwi nas, że wśród nacjonalistów coraz więcej jest zwykłych szurów lub ludzi, którzy chętnym okiem patrzą na wszelkich piewców walki z masztami 5G albo szczepionkami.

 

Gdy zaczyna brakować wiedzy, formacji i po prostu właściwych wzorców, a zaczyna się wiązanie środowiska narodowego z partią, która skupia ludzi jak choćby Socha, Sośnierz, Korwin i wiele innych, to nie ma co się dziwić, ze coraz więcej nacjonalistów chce walczyć z obowiązkiem szczepienia, Billa Gatesa wsadzić do więzienia a 5g uważa za metodę depopulacji. To zresztą wszystko dużo szerszy temat, który jedynie chcę zasygnalizować. Temat zresztą nie nowy – już dawno temu Alain de Benoist wskazywał, że prawica utraciła zdolność jakiejkolwiek refleksji i zamiast analizy woli teorie spiskowe i wszelkie wariactwa.

 

Walka z nieistniejącymi problemami, zwalczanie nieistniejący spisków etc. ma to do siebie, że niestety nie starcza już czasu na realizację realnych i merytorycznych postulatów oraz faktycznie sensowną działalność. Walcząc z nieistniejącymi wiatrakami, oglądając kolejne filmy z żółtymi napisami i czytając anonimowe „ekspertyzy” nie tylko nie przybliżamy się do żadnego realnego celu, ale coraz bardziej marginalizujemy i kompromitujemy. Ongiś nacjonaliści stanowili (w okresie przed Wrześniem) autentyczną elitę intelektualną kraju. Warto choć trochę do tego nawiązywać i starać się odbudować taki stan rzeczy. Tak więc nacjonaliści:

 

Szuria? Nie tędy droga.

 

 

 

Nacjonalizm

 

 

Nacjonalizm to wierność poglądom i idei narodowej, oraz nowoczesne, wręcz archeofuturystyczne podejście do kwestii metod i form działania. Tym właśnie powinien być nacjonalizm – nowoczesną, skupioną na skuteczności i konsekwencji formacją, która dąży do Przełomu i odrodzenia tak Polski, jak i całego kontynentu.

 

Wszelkie elementy, które powodują, że nacjonalizm przestaje być nacjonalistyczny odsuwają nas od tego i powodują, że albo stajemy się jeszcze bardziej zmarginalizowani, albo przyjmujemy retorykę naszych wrogów.

 

Stąd też jasnym jest, że ustalenie tego, co drenuje polską ideę nacjonalistyczną i wyrugowanie tego jest dla nas czymś oczywistym.

 

 

 

Grzegorz Ćwik

 

Timo Hännikäinen jest fińskim pisarzem, wydawcą i nacjonalistą. Postanowiliśmy porozmawiać z nim na temat jego działalności literackiej i organizacyjnej, a także fińskiej kulturze, sytuacji politycznej w jego ojczyźnie oraz przyszłości Europy po pandemii koronawirusa. Na jego prośbę wywiad publikujemy zarówno w wersji polskiej jak i angielskiej. 

1. Cześć! Pozdrowienia z Polski! Jesteś dość znanym pisarzem w Finlandii. Jeśli dobrze rozumiem, piszesz i publikujesz przede wszystkim eseje o kulturze, a także przekłady literatury anglojęzycznej. Dokonałeś również „coming outu” jako nacjonalista dość wcześnie w swojej karierze. Jak zostałeś nacjonalistą? I dlaczego postanowiłeś ujawnić swoje przekonania? Jaka była reakcja kręgów literackich w Finlandii?

Opublikowałem 13 książek, w większości esejów. Ich tematy są różne: historia, seksualność, literatura, kino, polityka itd. Przetłumaczyłem również na język fiński prace takich autorów jak Oscar Wilde,  Sheridan Le Fanu, Charles Simic oraz innych. Obecnie pracuję nad przekładem opowiadań Thomasa Ligottiego. Zacząłem otwarcie głosić swoje nacjonalistyczne przekonania jakieś dziesięć lat temu. Niektóre z moich prac już wcześniej wywołały pewne publiczne kontrowersje, ale „wyjście z szafy” jako nacjonalista było prawie skandalem w małym kraju, w którym kręgi literackie są w zdecydowanej większości lewicowe czy liberalne. Zgodnie z przewidywaniami, utraciłem wielu znajomych i zyskałem wielu wrogów. Obecnie są też inni pisarze, którzy również bronią tożsamości narodowej, albo przynajmniej ostro krytykują kulturę poprawności politycznej, ale dziesięć lat temu byłem praktycznie sam.


Uważam, że więzi etniczne i narodowe definiują to, jak człowiek widzi i myśli. W tym rozumieniu zawsze byłem nacjonalistą. Do pewnego stopnia więzy te definiują także preferencje estetyczne i jest to ogromnie ważne dla mnie jako pisarza i jako miłośnika sztuki. Popatrzmy chociażby na irlandzkie i polskie kościoły. Oba kraje są katolickie, ale pomimo wspólnej wiary, budynki sakralne są w nich całkowicie inne. Irlandzkie kościoły są bardzo proste i ascetyczne, ich wystrój przypomina mi raczej architekturę kalwinistyczną niż katolicką. Z drugiej strony, polskie katedry są niezwykle dekoracyjne, barokowe. Te różnice nie są po prostu kwestią gustu; są one wyrazem dwóch całkowicie odmiennych mentalności, aczkolwiek osadzonych w kontekście wspólnych wartości. Widzę świat jako mozaikę odrębnych mentalności zbiorowych, a idea narodu jest prawdopodobnie najlepszym sposobem poradzenia sobie z tą nieuniknioną plemiennością. Daje nam ona drogę pomiędzy czysto plemiennymi tożsamościami a utopijną fantazją obywatelstwa świata. Idea człowieka zatomizowanego, nomadycznego, uniwersalnego jest dla mnie absurdalna i całkowicie odrzucająca. Jest to produkt ideologii jednolitości, jak ująłby to Alain de Benoist.

Spędziłem młodość w epoce, w której kładziono nacisk na wielokulturowość i integrację w UE, a mój opór wobec oficjalnej „liturgii” rósł stopniowo. Nie wiem, co sprawiło, że ujawniłem publicznie swój sprzeciw. Być może były to wzrastające następstwa masowej imigracji, albo moja wrodzona niezdolność do trzymania gęby na kłódkę. Twardo wierzę w wolność słowa, ale wolność słowa istnieje jedynie, jeżeli z niej korzystamy. Zatem uważam, że człowiek powinien zawsze ujawniać swoje najpoważniejsze przekonania i nie przejmować się zbyt wiele konsekwencjami.

2. Prowadzisz wydawnictwo Kiuas. Co oznacza ta nazwa? Jaki jest Twój cel jako wydawcy? Jesteś również redaktorem czasopisma „Sarastus”. Jeśli się nie mylę, nazwa ta znaczy „Świt”. Dlaczego wybrałeś taką nazwę? Czy możesz powiedzieć coś więcej o tym czasopiśmie?

„Kiuas” oznacza dosłownie „piec w saunie”. Wydawnictwo zostało założone w marcu 2016. Moim celem jako wydawcy jest pokazywanie interesujących filozoficznych i politycznych punktów widzenia, które nie są reprezentowane w mediach głównego nurtu oraz w dużych wydawnictwach. Opublikowaliśmy dotychczas książki fińskich autorów, a także przekłady autorów takich jak:  Oswald Spengler, Joseph de Maistre, F. Roger Devlin, Rolf Peter Sieferle oraz innych. Nie wszystkie wydawane przez nas książki związane są z nacjonalizmem czy nową prawicą. Na przykład opublikowaliśmy książkę Eero Paloheimo [fiński ekolog i były działacz Partii Zielonych], która opowiada o jego projekcie wybudowania ekologicznego miasta w Chinach. Większość naszych książek to literatura faktu, ale opublikowaliśmy też kilka powieści. Kiuas prowadzi księgarnię internetową, która ma duży wybór używanych książek oprócz naszych własnych tytułów. Organizujemy również dyskusje i wydarzenia literackie.


Wydawnictwo „Kiuas” oraz magazyn internetowy „Sarastus” są ze sobą blisko powiązane, a sam pomysł stworzenia wydawnictwa powstał pierwotnie wśród członków redakcji „Sarastus”. Nazwę „Sarastus” („Świt”) wymyślił Kai Murros w 2012, kiedy zakładaliśmy magazyn. Odwołuje się ona do roli „Sarastus” jako think-tanku, który tworzy nowe perspektywy oraz idee dla post-globalistycznej przyszłości. Naszym głównym celem jest zebranie w jednym miejscu różnej maści nacjonalistów i tradycjonalistów i umożliwinie ich ideom na swobodną interakcję. Do naszego magazynu pisali niektórzy zagraniczni autorzy, tacy jak Olena Semenyaka, Greg Johnson, Joakim Andersen, Jared Taylor, Fródi Midjord czy Jim Goad.

3. Znalazłem informację, że byłeś redaktorem magazynu „Kerberos”. Jakiego typu czasopismo to było? Czy wciąż się ukazuje?

„Kerberos” („Cerber”) był niezależnym magazynem literackim, który był aktywny w latach 2000-2014. Jego nakład nigdy nie przekroczył kilkuset egzemplarzy, ale publikowało w nim wiele znaczących postaci ze świata literackiego.


4. Jesteś również organizatorem konferencji „Awakening” („Przebudzenie”), która sprowadziła wiele z najważniejszych postaci ruchu nacjonalistycznego  do Finlandii w latach 2018 i 2019. Czy planujesz organizację kolejnej edycji tej konferencji? Czy w Finlandii mają miejsce podobne wydarzenia?

Jestem jednym z organizatorów konferencji „Awakening”, ale mam tak wiele innych obowiązków, że pozostali organizatorzy są o wiele bardziej aktywni ode mnie. Trzecia edycja tej konferencji miała się odbyć w zeszłym tygodniu, ale została przełożona z powodu epidemii koronawirusa. Wszystkie masowe zgromadzenia powyżej 10 osób są obecnie zabronione w Finlandii i są również obostrzenia dotyczące podróżowania, zatem niemożliwe byłoby zorganizowanie międzynarodowej konferencji dla kilkuset uczestników. Planujemy zorganizować konferencję we wrześniu tego roku. „Awakening” jest obecnie jedyną międzynarodową nacjonalistyczną/nowoprawicową konferencją w Finlandii, ale jest kilka mniejszych konferencji z prelegentami z naszego kraju.


5. Jakie są Twoje związki z szerszym ruchem nacjonalistycznym w Finlandii? Czy współpracujesz albo wspierasz jakąś organizację? Jaka jest ogólna kondycja ruchu oraz myśli nacjonalistycznej w Finlandii?

W listopadzie zeszłego roku zostałem wiceprzewodniczącym Suomen Sisu. Suomen Sisu jest swego rodzaju organizacją parasolową czy centrum współpracy dla różnego typu fińskich nacjonalistów. Ruch nacjonalistyczny w Finlandii jest podzielony na dwa sektory. Jeden to ten, który nazywam „nacjonalizmem politycznym”. Jest reprezentowany przez Partię Finów, która próbuje powstrzymać napływ imigrantów. Zgodnie z sondażami opinii publicznej jest ona obecnie najpopularniejszą partią w Finlandii i jest główną siłą opozycji wobec lewicowego rządu. Drugi sektor to ten, który nazywam „nacjonalizmem kulturowym” albo „nacjonalizmem NGO”. Składa się na niego wiele zrzeszeń i grup nacisku, z których największą i najważniejszą jest Suomen Sisu. Obydwa sektory częściowo nachodzą na siebie, ponieważ przedstawiciele Partii Finów są również członkami Suomen Sisu oraz innych organizacji. Ale działają osobno, na różnych obszarach.


Poza Suomen Sisu nie jestem członkiem żadnej organizacji czy partii i świadomie trzymam się na dystans od dysput ideologicznych w ruchu nacjonalistycznym. Mam swoje opinie na temat ideologicznych kwestii spornych, ale chcę, aby pozostały moje i nie były zdeterminowane przez żadną grupę interesu. Przez ostatnie dwa lata było trochę sporów pomiędzy tak zwanymi „etnonacjonalsitami” a bardziej mainstreamowymi narodowymi populistami. Bliżej mi do etnonacjonalistów, ponieważ bez idei etniczności nacjonalizm zamienia się w jakiegoś rodzaju obywatelski patriotyzm, a patriotyzm obywatelski ma sens jedynie dopóty, dopóki Finlandia posiada etnicznie jednolitą ludność o wspólnej historii i korzeniach. W każdym razie, uważam, że spór ten jest w dużej mierze sztuczny i ma więcej wspólnego z dużym ego niektórych osób niż z jakimikolwiek poważnymi różnicami ideologicznymi. Mimo tego że ich podejście do tematu może być różne, etnonacjonaliści i narodowi populiści rozumieją, że musimy przede wszystkim powstrzymać i odwrócić zmiany demograficzne, które mają miejsce w Finlandii i Europie Zachodniej. Nikt tak naprawdę nie chce żyć w wieloetnicznym chaosie, czy stać się mniejszością etniczną w swoim własnym kraju. Jakiekolwiek podziały teoretyczne muszą zostać odłożone na bok, aby osiągnąć ten wspólny cel.

6. Literatura fińska nie jest zbyt dobrze znana w Polsce (poza klasycznym eposem „Kalewala” wśród osób lepiej wykształconych). Których fińskich autorów (zarówno klasycznych jak i współczesnych) polecasz polskim czytelnikom? Czy którekolwiek z Twoich książek dostępne są po angielsku?

Literatura fińska nie jest zbyt dobrze znana czy często tłumaczona gdziekolwiek poza Finlandią, z wyjątkiem krajów bałtyckich. Być może powodem jest to, że literatura fińska jest dość młoda; pierwszą ważną powieścią napisaną w języku fińskim przez fińskojęzycznego autora, było „Siedmiu braci” Aleksisa Kiviego, opublikowanych w 1870. Ale z drugiej strony, rosyjska literatura klasyczna jest prawie tak samo młoda, a każdy zna Dostojewskiego, Tołstoja czy Turgieniewa.


Istnieje kilka anglojęzycznych przekładów arcydzieła Kiviego „Siedmiu braci”, ale nie wiem, jakiej są jakości. [W Polsce ukazały się dwa przekłady tej powieści: 1933 – tłumaczenie: Kazimiera Zawistowicz; 1960 (I wydanie) i 1977 (II wydanie) – tłumaczenie: Izabella Czermakowa, tłumaczenie wierszy: Robert Stiller.] Większości naszych najlepszych i najbardziej oryginalnych autorów zarówno klasycznych jak i współczesnych wciąż czeka na przekład: Volter Kilpi, Pentti Haanpää, Uuno Kailas, Maria Jotuni, Marko Tapio, Matti Pulkkinen… [Po polsku ukazały się: Pentti Haanpää „Pomysł gubernatora” (powieść), „Wędrujące buciory” (opowiadania); wiersze Uuno Kailasa znaleźć można w antologii poezji fińskiej „Podaj mi obie dłonie”.] W każdym razie, cieszę się, że istnieje dość dobre tłumaczenie na język angielski Penttiego Linkoli „Can Life Prevail?” [„Czy życie może zwyciężyć?” - Arktos Media 2011]. Jest to arcydzieło fińskiej prozy i książka ważna z wielu powodów.

Żadna z moich książek nie jest dostępna w całości po angielsku, jedynie poszczególne eseje i artykuły zostały przetłumaczone na ten język.

Przy okazji, być może zainteresuje was to, że moja książka  „Medusan kasvot: Kirjoituksia kauhusta” („Twarz Meduzy: Pisma o horrorze”, 2018) zawiera esej o polskim pisarzu Stefanie Grabińskim. O ile wiem, jest to jedynie fiński tekst poświęcony jego dziełom. Dzisiaj Grabiński jest klasykiem w Polsce, ale jest prawie nieznany w Finlandii. Poznałem jego krótkie opowiadania dzięki anglojęzycznym przekładom.

7. O ile fińska literatura nie jest dobrze znana w Polsce, Finlandia jest bardzo znanym krajem, często przedstawianym jako jedno z najlepiej funkcjonujących państw w Europie. Zwłaszcza fiński system edukacyjny ma bardzo dobrą prasę w Polsce. Tove Jansson i Muminki są u nas jedną z najbardziej popularnych książek dla dzieci (był nawet polski serial animowany o Muminkach), a Mika Waltari jest wciąż poczytnym pisarzem. Maniacy historii często mają obsesję na punkcie Wojny Zimowej,  Simo Häyhä jest znaną postacią, a Gustaw Mannerheim jest często uważany za jednego z najlepszych przywódców XX wieku. I oczywiście fiński metal, zaczynając od mainstreamowych zespołów jak Lordi czy Nightiwsh, przez bardziej ekstremalne jak Impaled Nazarene czy Amorphis, aż do najbardziej kultowych jak Satanic Warmaster i Goatmoon, są uznawane za jedne z najlepszych wśród fanów gatunku. Co myślisz o tych fińskich zjawiskach kulturowych? Czy uważasz, że są one dobre reprezentacją fińskiego społeczeństwa i fińskiej kultury?

Rzeczy, które wymieniłeś, są prawdopodobnie najbardziej znanymi zjawiskami z Finlandii na całym świecie. Oczywiście są one dość wąską reprezentacją fińskiej kultury jako całości, ale mówią one coś bardzo ważnego. Nasz system szkolny jest głównie produktem dziewiętnastowiecznego ruchu narodowego, który kładł nacisk na wspólną odpowiedzialność i oświatę publiczną. Wojna Zimowa były prawdziwie godnym podziwu zbiorowym wysiłkiem małego i niezwykle upartego narodu. Fiński metal często wykorzystuje elementy tradycyjnej fińskiej muzyki ludowej. Jeśli te rzeczy są popularne za granicą, to dla mnie w porządku, ponieważ na swój sposób zjawiska te są wyrazem naszego ducha narodowego.


8. Obecny fiński rząd wydaje się być mokrym snem liberałów: liberalne kobiety z pokolenia millenialsów o lewicowych i feministycznych poglądach sprawują w nim najważniejsze stanowiska (nie są czarne, ani nie są muzułmankami, ale możemy być pewni, że establishment będzie próbował to w przyszłości naprawić). Z drugiej strony, polskie media donoszą, że fiński rząd niezbyt dobrze poradził sobie z kryzysem pandemii koronawirusa, unikając podejmowania trudnych decyzji, niezbędnych w takiej sytuacji. Czy ten obraz jest prawdziwy? Jaka jest Twoja opinia na temat obecnej sytuacji w Finlandii?

Jest chyba zbyt wcześnie, aby ocenić, czy fiński rząd dobrze poradził sobie z pandemią koronawirusa. Ich decyzje nie były katastrofalne, ale było również niebezpieczne wahanie się. Problem polega na tym, że rząd zdaje się nie mieć żadnego jasnego planu, jak poradzić sobie z obecną sytuacją i wciąż polega na niewiarygodnych ekspertach. Kwarantanna regionu Uuusimaa została odwołana w tym tygodniu i chyba nastąpiło to o wiele za wcześnie. Generalnie nasz obecny rząd to okropna i niekompetentna zgraja naiwnych idealistów i jakobińskich fanatyków, ale być może cała ta zła sytuacja ma teraz dobre strony. Jeżeli Partia Finów miałaby swojego premiera podczas wybuchu pandemii, ich rozwiązania spotkałyby się z tak dużym oporem ze strony lewicowców i liberałów, że społeczeństwo fińskie mogłoby zostać sparaliżowane w krytycznym momencie.


9. Jakie masz refleksje na temat światowej pandemii, której właśnie doświadczamy? Czy sądzisz, że będzie to punkt zwrotny w historii XXI wieku?

Z pewnością mam nadzieję, że oznacza to początek odliczania do upadku globalistycznego porządku. Kryzys ten pokazał przynajmniej siłę państwa narodowego. To państwa narodowe obecnie prowadzą prawdziwą walkę z pandemią. Unia Europejska nie zrobiła absolutnie nic. Także wiele kłamstw globalistów zostało powszechnie obnażonych: zobaczyliśmy teraz, że granice można zamknąć bez zatrzymywania handlu zagranicznego. Oczywiście, nie powinniśmy mieć zbyt wiele nadziei; kiedy kryzys się skończy, wszystko powróci na stare tory, przynajmniej na jakiś czas. Ale w każdym razie podstawy istniejącego świata zostały poważnie zachwiane i coraz więcej ludzi to widzi. Wszystko zależy od tego, czy będziemy potrafili skorzystać z tej sytuacji. Często mówiłem, że nacjonaliści powinni budować swoje własne struktury współpracy i wzajemnego wsparcia, swego rodzaju państwo w państwie. Czas kryzysu to moment, w którym powinniśmy się skoncentrować na robieniu właśnie tego.


10. Dziękuję za odpowiedź na nasze pytanie! Czy masz jakieś przesłanie dla czytelników „Szturmu”?

Róbcie dalej dobrą robotę. Wielu Finów z podziwem patrzy na polski ruch narodowy, a masowe marsze niepodległości wzbudziły u nas powszechny podziw. W 2020 roku wypada setna rocznica Bitwy Warszawskiej i „Sarastus” uczci ją, publikując kilka artykułów historycznych.


Pytania i tłumaczenie: Jarosław Ostrogniew

- - - - - - 

English version:

 

 

“One's ethnic and national ties define his way of seeing and thinking”. An interview with Timo Hännikäinen

Timo Hännikäinen is a Finnish writer, publisher, and nationalist. We decided to ask him about his cultural and organizational activities, Finnish culture, political situation in his homeland, and about the future of Europe after the coronavirus pandemic.

1. Hello! Greetings from Poland! You are a quite known writer in Finland. If I understand correctly, you write and publish mostly essays on culture, as well as translations of English language literature. You also did “come out” as a nationalist quite early in your career. How have you become a nationalist? And why have you decided to make your views public? What was the reaction of the literary circles in Finland?

I have published 13 books, most of them essays. Their subjects are varied: history, sexuality, literature, cinema, politics, etc. I have also translated works of Oscar Wilde, Sheridan Le Fanu, Charles Simic and others into Finnish. At the moment I am working on translation of Thomas Ligotti's short stories. I started to express openly nationalistic views in public some ten years ago. Some of my works had already caused some public controversy, but coming out of closet as a nationalist was almost scandalous in a small country where the literary circles are almost entirely leftist or liberal. Predictably, I lost many friends and made lots of enemies. Now there are other literary figures who also defend national identity or at least criticize strongly the culture of political correctness, but ten years ago I was practically alone.


I think that one's ethnic and national ties define his way of seeing and thinking. In this sense I have always been a nationalist. In some degree they also define one's aesthetic preferences, and that is very important to me as a writer and an admirer of art. I take Irish and Polish churches for example. Both countries are Catholic, but despite the common faith their holy buildings are completely different. Irish churches are very simple and ascetic, their outfit reminds me more of Calvinist than Catholic architecture. Polish cathedrals, on the other hand, are extremely decorative, baroque-styled. These differences are not simply matters of taste; they express two completely different mentalities, although in context of common values. I see the world as a mosaic of separate collective mentalities, and the idea of nation is perhaps the best way to deal with this intrinsic tribalism. It offers us a way between purely tribal identities and the utopian fantasy of global citizenship. The idea of an atomized, nomadic, universal individual feels absurd and utterly repulsive to me. It is a product of the ideology of sameness, as Alain de Benoist would put it.

I spent my youth in an era that emphasized multiculturalism and EU integration, and my resistance to the official liturgy grew gradually. I do not know what made make my resistance public. Perhaps it was the effects of increasing mass immigration, or my innate inability to keep my mouth shut. I am a firm believer in freedom of speech, but freedom of speech only exists if one uses it. So I think one should always express his most serious thoughts and not to think too much of consequences.

2. You run a publishing house: Kiuas. What does its name mean? What is your goal as a publisher? You also are an editor of the Saratus magazine? If I am correct, the name means “Dawn”. Why did you choose such a name? Can you tell us a little more about the magazine?

Kiuas means literally ”sauna stove”, and it was founded in March 2016. My goal as a publisher is to bring forth interesting philosophical and political perspectives which are underrepresented in mainstream media and large publishing houses. We have published books by Finnish authors and translations of Oswald Spengler, Joseph de Maistre, F. Roger Devlin, Rolf Peter Sieferle and others. Not all our books deal with nationalism or new right. For example, we have published Eero Paloheimo's book that tells about his project to build an ecological city in China. Most of our titles are non-fiction, but we have also published a few novels. Kiuas has an online bookstore which has a large selection of second-hand books along our own titles. We also organize discussion events and literary happenings.


Kiuas and Sarastus online magazine are closely linked, and the idea of a publishing house was originally born among the members of Sarastus editorial staff. The name Sarastus (”Dawn”) was given by Kai Murros in 2012, when the magazine was founded. It refers to Sarastus' role as a think-tank that conceives new perspectives and ideas for a post-globalist future. Our main idea is to bring together different kinds of nationalists and traditionalists and let their ideas interact freely. Several foreign authors, like Olena Semenyaka, Greg Johnson, Joakim Andersen, Jared Taylor, Fródi Midjord and Jim Goad, have contributed to Sarastus.

3. I have come across information that you were an editor of a magazine “Kerberos”. What kind of magazine was it? Is it still active?

 

Kerberos (”Cerberus”) was an independent literary magazine which was active in 2000-2014. Its circulation never surpassed a few hundred, but many prominent literary figures contributed to it.

 

4.You are the organizer of the Awakening conference, which has brought some of the most prominent figures of the nationalist movement to Finland in 2018 and 2019.Do you plan to organize another edition of the conference? Are there any other events of this kind in Finland?

I am one of the organizers of Awakening, but I have so many other responsibilities that the other organizers have been much more active in it than I. The third Awakening conference was originally to be held last week, but it was postponed due to Coronavirus epidemic. All public gatherings of more than 10 people are now forbidden in Finland and there are also restrictions on travel, so it would be impossible to organize an international conference of several hundred participants. We are planning to organize it in September. Awakening is the only international nationalist / new right conference in Finland at the moment, but there have been several smaller conferences with Finnish speakers.


5.What is your relationship with the broader nationalist movement in Finland? Do you cooperate or support any organizations? What is the general condition of nationalist thought and movement in Finland?

Last November I became the second vice-chairman of Suomen Sisu. Suomen Sisu is a kind of umbrella organization or a co-operation center for many kinds of Finnish nationalists. The nationalist forces in Finland are divided into two sectors. One is what I call ”political nationalism”. It is represented by the Finns Party, which is trying to obstruct the immigrant flow. According to opinion polls it is now the most popular party in Finland, and it is the main opposition force to the leftist government. The other sector is what I call ”cultural nationalism” or ”NGO nationalism”. It consists of many associations and advocacy groups, of which the largest and the most important is Suomen Sisu. These two sectors are partly intertwined, because many Finns Party representatives are also members of Suomen Sisu or other organizations. But they work separately, on different fields.


Apart from Suomen Sisu, I am not member of any organization or party, and I have consciously kept a distance to all ideological disputes inside the nationalist movement. I do have my opinions on the ideological bones of contention, but I want them to be my own and not determined by any interest group. During the last two years there has been some disagreement between the so-called ethnonationalists and the more mainstream national populists. I am closer to the ethnonationalist view, because without the idea of ethnicity, nationalism can only be some kind of civic patriotism, and civic patriotism makes sense only as long as Finland has ethnically homogenous population with shared history and roots. Anyhow, I think that the disagreement is mostly artificial and has more to do with egos of certain individuals than with any serious ideological differences. Even though their manners of approach may differ, ethnonationalists and national populists both understand that we must above all stop and reverse the demographic change that is taking place in Finland and the Western Europe. No one really wants to live in a multi-ethnic mess or become an ethnic minority in their own country. Any theoretical division should be put aside to reach the common goal.

6. Finnish literature is not well-known in Poland (except for the classic Kalevala among the better educated part of society). Which Finnish authors (both classic and contemporary) would you recommend to Polish readers? Are any of your books available in English?

Finnish literature is not well known or widely translated anywhere out of Finland, except in Baltic countries. Perhaps the reason is that Finnish literature is quite young; the first important novel written in Finnish by a Finnish-speaking author, Aleksis Kivi's Seven Brothers, was published in 1870. But, on the other hand, Russian classical literature is almost as young, and still everyone knows Dostoyevsky, Tolstoy and Turgenev.


There are some English translations of Kivi's masterpiece Seven Brothers, but I do not know about their quality. Most of our best and most original classical and modern authors are still waiting to be translated: Volter Kilpi, Pentti Haanpää, Uuno Kailas, Maria Jotuni, Marko Tapio, Matti Pulkkinen... Anyhow, I am glad that there is a quite good English translation of Pentti Linkola's Can Life Prevail? It is a masterpiece of Finnish prose and an important book in many other ways.

None of my books are available in English in entirety, only individual essays and articles have been translated.

By the way, you may find interesting that my book Medusan kasvot: Kirjoituksia kauhusta (“The Face of Medusa: Writings on Horror”, 2018) includes an essay about the Polish writer Stefan Grabiński. As far as I know, it is the only Finnish text about his work. Nowadays Grabiński is a classic in Poland but almost unknown in Finland. I got acquainted with his short stories via English translations.

7. While Finnish literature is not well-known in Poland, Finland as such is a well known country, often portrayed as one of the best functioning countries in Europe, especially the Finnish school system has a very good press in Poland. Tove Jansson and the Moomins are one of the most popular children’s books here (there was even a Polish animated version of the Moomins) and Mika Waltari is still a popular author. History geeks tend to be obsessed with the Winter War, Simo Häyhä is a known figure, and Gustav Mannerheim is often considered one of the best leaders of the XX century. And of course, Finnish metal music, starting with mainstream bands such as Lordi and Nightwish, to more extreme like Impaled Nazarene and Amorphis, to the most cult Satanic Warmaster or Goatmoon, are considered some of the best among fans of the genres. What is your opinion on these Finnish phenomena? Do you think they are a good representation of Finnish society and culture?

The things you recited are probably the most well-known Finnish phenomena everywhere. Of course they are a narrow representation of Finnish culture as a whole, but they do tell something important. Our school system is mainly a product of 19th Century nationalist movement which emphasized joint responsibility and public education. The Winter War was truly admirable collective effort of a small and extraordinarily stubborn nation. Finnish metal music often utilizes elements of traditional Finnish folk music. If those things are popular abroad, it is fine for me, because in their own way they are expressions of our national spirit.


8. The present Finnish government seems to be a liberal wet dream with millennial liberal women with leftist and feminist worldview occupying the key positions (they are not black nor Muslim, but we can be sure the establishment will try to fix this in the future). On the other hand, Polish media report that the Finnish government did not manage the Coronavirus pandemic situation well, refusing to make difficult decisions necessary during such crisis. Is that portrayal of the situation correct? What is your opinion on the current situation in Finland?

It is perhaps too early to say if the Finnish government has handled the Coronavirus pandemic well or not. Their decisions have not been catastrophic, but there has also been dangerous hesitation. The problem is that the government does not seem to have a clear plan to deal with the situation, and they repeatedly rely on unreliable experts. The quarantine of Uusimaa region was reversed this week, and it was perhaps much too early. In general, our current government is a terrible and incompetent bunch of naive idealists and Jacobin-styled fanatics, but perhaps this cloud has now a silver lining. If the Finns party had held a prime minister post during the breakout of pandemic, their measures would have met so much resistance from the leftist and liberal sector that the Finnish society could have been paralyzed in a critical moment.


9. What are your thoughts on this worldwide pandemic we are experiencing right now? Do you think this will be a turning point in the history of the XXI century?

I certainly hope that it means a  countdown to collapse of the globalist order. At least this crisis has shown the strength of nation-state. Nation-states are now doing the real fighting against the pandemic, EU has done absolutely nothing. Also many globalist lies have been widely exposed: we have now seen that borders can be closed without stopping foreign trade. Of course one should not hope too much; when the crisis is over, everything will return to its old tracks, at least for a while. But in any case the foundations of existing world have been seriously shaken, and more people recognize that. Everything depends on whether we can take advantage of the situation. I have often said that nationalists should build their own structures of co-operation and mutual assistance, a kind of state within the state. Time of crisis is the moment when we should consentrate on doing precisely that.


10. Thank you for answering our questions! Do you have any message to the readers of “Szturm”?

Keep up the good work. Many Finns look up to the Polish national movement, and the massive independence day marches have raised wide admiration. 2020 is the 100th anniversary of the Battle of Warsaw, and Sarastus is going to commemorate it by publishing some historical articles.

 

Questions: Jarosław Ostrogniew

Przed wojną narodowcy królowali na uniwersytetach. To była elita. Taki Stypułkowski, taki Mosdorf- ludzie z doktoratami. A dzisiaj? Zostawiono narodowcom ulice, kiedyś siedzieli na uniwersytetach, a dziś ulica. Dzisiaj na uniwersytetach siedzi lewica, a narodowcy krzyczą na ulicach - dr. Jan Przybył.

 

Szkoła średnia, a później uczelnia są miejscami i etapami w życiu każdego człowieka, gdzie kształtuje się nie tylko światopogląd, ale także duch i sumienie wchodzącej w dorosłe życie młodzieży. Czym skorupka nasiąknie za młodu, tym na starość trąci. Powiedzenie to nigdy nie traciło na aktualności, ale czy jego przesłanie jest współcześnie nadal dla nas oczywiste?

W 1968 roku paryski bruk ponownie zrodził rewoltę, której skutki (tak jak tej z 1789 roku) miały okazać się w dalszej perspektywie tragiczne dla naszej cywilizacji i kultury. Paryski
maj’ 68 dał początek współczesnej marksistowskiej rewolcie, która zapaliła swoim programem niemal cały przekrój społeczeństwa, od studentów, przez robotników, intelektualistów aż po kadry profesorskie. Jakie były założenia tej rewolty? Bardzo proste- bunt przeciwko kulturze, wartościom, hierarchii i cywilizacji. Pożar ten rozprzestrzenił się na większość instytucji, które miały wpływ na wychowanie i kształtowanie postaw młodzieży i społeczeństwa. Buntownicy zdawali sobie sprawę, że czasy krwawych zamachów, płonących opon i siłowych rozwiązań odeszły do lamusa, a powojenne społeczeństwo nie będzie na dłuższą metę popierało i tolerowało tego typu rozwiązań. Oczywiście, w wielu miejscach manifestacje kończyły się bójkami, a skrajnie lewicowe frakcje organizowały zamachy, ale była to jedynie zasłona dymna dla rzeczywistych - zakulisowych działań buntowników przeciwko staremu porządkowi. Poza zasięgiem kamer i prasowych artykułów odbywał się systematyczny i zaplanowany marsz przez instytucje. Na uniwersytetach ideologizacja młodzieży przebiegała w skrajnie lewicowym kierunku. Jak grzyby po deszczu pojawiały się utopijne manifesty, deklaracje i broszury. Walka o rząd dusz społeczeństwa weszła w fazę finalną. Terror politycznej poprawności ukryty pod płaszczem liberalnych haseł skutecznie kneblował i dusił tych, którzy nie godzili się na narzuconą radykalnie lewicową narrację. Uniwersytety jeden po drugim padały pod butem dyktatu rewolty, a zachłyśnięci utopijną wolnością studenci stali się forpocztą postępowej ideologii wyzwolenia społeczeństwa z kajdan „faszystowskich dogmatów”. Paryski maj stał się fundamentem, na którym współczesna lewica zbudowała swój etos. Jakie były tego skutki? Europejskie uniwersytety zostały opanowane przez lewicową narrację, a kolejne pokolenia europejskich polityków i działaczy społecznych były odtąd wychowywane w duchu marksistowskich dogmatów i postulatów. Reasumując: lewica wygrała bitwę na uniwersytetach, opanowując je w pełni.

Cios był potężny. Wielu nie mogąc się po nim podnieść, zrezygnowało z dalszej walki. Uniwersytety dotąd będące polem wymiany różnych myśli i ideologii stały się miejscem totalitarnych rządów lewicy, która teraz skutecznie dobijała jeden po drugim ostatnie broniące się jeszcze bastiony.

Kiedy zaprzestano walki na uczelniach? Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć, ale jedno jest pewne, to pole walki zostało całkowicie oddane pod uprawę ideologom lewicy, którzy do dziś dnia za pomocą pseudonaukowych teorii rozprawiają się z ruchami narodowymi, tradycjonalistycznymi, konserwatywnymi i prawicowymi, a to wszystko pod hasłem „walki z faszyzmem”. Kim jest ten mityczny faszysta? Odpowiedź jest banalnie prosta- jest nim każdy kto nie zgadza się z narzuconą narracją lewicy.

Buntownicy zaczynali od ulicy. Scenariusz był standardowy - manifesty, krzyki, przepychanki. W drodze ewolucji działania zajęła jednak miejsca na uniwersytetach, wiedząc, że tam realnie może oddziaływać ze swoim programem na młodzież, która oprócz wiedzy zdobywa na uczelni formację na przyszłe lata swojego życia. To co dla nich stało się polem urodzajnym, zostało przez nas całkowicie odrzucone. Teraz widzimy, że na hasłach, grafikach, czy internetowych wpisach nie da się budować postawy politycznych żołnierzy, ludzi ideowych, którzy niczym pochodnia będą podpalać swoją postawą innych kolegów. Odpuszczając uczelnie sami doprowadziliśmy do zgaszenia tego płomienia idei, który tlił się jeszcze przez kilka lat po klęsce z lat 60-tych.

Często w naszym środowisku panują dziwne stereotypy- inteligenci, wykształciuchy, jajogłowi, kujony…i inne tego typu inwektywy. Często gardzi się tym, kto chce się kształcić i zdobywać wiedzę. Z drugiej strony łatwo machnąć ręką, twierdząc że tam i tak się nic nie ugra, bo to środowisko spalone. Ale czy nie sztuką jest ciężka i żmudna praca u podstaw we wrogim nam środowisku, aby wyciągnąć choć jedną osobę, niż spisać wszystko z góry na straty? Internet, transparenty czy plakaty nie staną się nigdy fundamentem świadomego nacjonalisty. Nie oszukujmy się, większość z tych akcji dla statystycznego X jest niezauważalna, bądź w najlepszym wypadku nie zrozumiała. Każdy kto choć raz dyskutował na uczelni broniąc swoich racji wie, że zderzenie z lewicowym walcem jest z góry skazane na klęskę, nie tylko przez samą merytoryczną kontrę, ile przez liczbę oponentów (a jak wiemy współcześnie panuje pogląd iż w ilości siła, co jest skrzętnie wykorzystywane przez lewicę). Ale czy tak musi być zawsze? Jeśli pełni nadziei i chęci do pracy wrócimy na to pole, które od tylu lat było przez nas nieuprawiane możemy jeszcze to wszystko zmienić. Może nie stanie się to za rok, za 5, ani nawet za 10 lat. Możliwe, że plon naszych działań będzie zbierało kolejne pokolenie działaczy, które krocząc ubitą już ścieżką będzie zawsze obecne na pierwszej linii frontu. Bo idea to nie tylko czyn, ale także i pióro, a wiedza to potężna broń.

 

Oleś Wawrzkowicz 

Administracja publiczna w narodowo-radykalnych koncepcjach ustrojowych to nic innego, jak przejęte przez państwo i realizowane przez jego zawisłe organy, a także przez organy samorządu terytorialnego1 zaspokajanie zbiorowych i indywidualnych potrzeb obywateli (Narodu), wynikających ze współżycia ludzi w lokalnych społecznościach. Składa się na nią całokształt struktur organizacyjnych w państwie narodowo-radykalnym oraz ludzi zatrudnionych w tych strukturach spełniających zadania publiczne, zbiorowe i indywidualne, reglamentacyjne i świadczące oraz organizatorskie podmiotów kierowniczych i decydenckich.

 

Pojęcie administracji publicznej

 

Podejmując się próby określenia funkcji i charakterystyki administracji publicznej w narodowo-radykalnych koncepcjach ustrojowych, na samym wstępnie należy pokusić się o zdefiniowanie pojęcia pod którym kryje się sama administracja publiczna.

Obydwa słowa (administracja i publiczna) pochodzą z języka łacińskiego i oznaczają odpowiednio: służbę, kierowanie, zarządzanie czymś – „ministrare” oraz zbiorowość, społeczność, coś służące ogółowi – „publicus”2. Zauważyć należy, że w pierwszym słowie brakuje nam przedrostka „ad-”, tak charakterystycznego dla polskiego słowa administracja. Jak podkreśla Jan Zimmermann w swoim opracowaniu zatytułowanym „Administracja publiczna”, dodany do łacińskiego słowa „ministrare” przedrostek „ad-” nadawać ma znaczeniu cechę celowości, która objawiać się winna w głównej mierze pomocą, przewodnictwem, zarządzaniem lub organizowaniem czegoś w imieniu innych, prowadzącym do osiągnięcia ustalonego, zamierzonego celu3.

Ten sam autor podkreśla, że administracja publiczna jest „…sprawowana przez państwo (lub przez wyodrębnione podmioty działające z upoważnienia państwa) i realizująca dobro wspólne, czyli interes publiczny po to, aby przynieść jakąś korzyść ogółowi (wspólnocie, państwu) albo też dba o interes indywidualny, reprezentując interesy całego społeczeństwa lub wspólnoty, lub ze względu na wyznawane powszechnie wartości”4.

Natomiast na stronach internetowych Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej, w zakładce zatytułowanej „Leksykon budżetowy”, znajdziemy również definicję administracji publicznej, zgodnie z którą przez pojęcie administracji publicznej należy rozumieć, cyt. …zespół działań, czynności i przedsięwzięć organizatorskich i wykonawczych prowadzonych na rzecz realizacji interesu publicznego przez różne podmioty, organy i instytucje na podstawie ustawy i w określonych prawem formach lub system złożony z ludzi, zorganizowany w celu stałej i systematycznej skierowanej ku przyszłości realizacji dobra wspólnego jako misji publicznej polegającej głównie (choć nie wyłącznie) na bieżącym wykonywaniu ustaw, wyposażonych w tym celu we władztwo państwowe oraz środki materialno-techniczne. Można również powiedzieć, iż administracją jest działalność państwa realizująca jego cele, która nie jest ustawodawstwem ani sądownictwem”5.

Pojęcie zaś interesu publicznego należy do kategorii tzw. pojęć nieostrych, a stanowić go ma relacja pomiędzy stanem faktycznym, a jego oceną. U podstaw zatem interesu publicznego, zwłaszcza w narodowo-radykalnych koncepcjach ustrojowych, winny leżeć w pierwszej kolejności korzyści ogółu, a nie partykularne interesy jednostki.

 

Funkcje i charakterystyka administracji publicznej w państwie narodowo-radykalnym

 

Biorąc pod uwagę próbę zdefiniowania pojęcia narodowo-radykalnej administracji publicznej pod względem podmiotowym można stwierdzić, że dotyczy ona w głównej mierze wyspecjalizowanych organów władzy publicznej, realizujących określone zadania, czy też innymi słowy pisząc cele, na rzecz Narodu jako takiego, ale także lokalnych społeczności, czy też poszczególnych jednostek. Patrząc natomiast przez pryzmat funkcji administracji publicznej w narodowo-radykalnych koncepcjach ustrojowych, jakie pełnić powinna, można wyróżnić tutaj całą gamę przymiotów jej przypisanych, głównie o charakterze władczym. Można im przypisać takie role, jak: porządkowo-reglamentacyjna, świadcząca, kierująca, pomocnicza, czy też wykonawcza.

Jak zostało podkreślone wyżej, administracja publiczna w kontekście narodowo-radykalnym, ale również tym ogólnym, wiąże się w dużej mierze z tzw. władztwem administracyjnym, którego przejawem jest tzw. przymus administracyjny, charakteryzujący się prawem wydawania jednostronnych aktów i przymus ich wykonania. Jednakże administracja publiczna w narodowo-radykalnych koncepcjach ustrojowych to nie tylko zadania o charakterze władczym, ale przede wszystkim pomocowym, nie wymagającym działań przymusu. Do tego rodzaju aktywności administracyjnej można zaliczyć wszelkiego rodzaju środki pomocowe przekazywane w przypadku chociażby klęsk żywiołowych, takich jak powodzie, czy coraz bardziej powszechne w Polsce trąby powietrzne etc. Z kolei, w przeciwieństwie do systemu demoliberalnego, podział funkcji administracyjnych, na te o charakterze władczym i niewładczym, w państwie narodowo-radykalnym staje się pojęciem iście historycznym. W narodowo-radykalnych koncepcjach ustrojowych bowiem jedna, klasyczna rola administracji publicznej (władztwo), przeplata się z drugą (wsparciem) i to z różnego rodzaju względów. W tym też stanie trudno mówić w narodowym radykalizmie o dwufunkcyjnym modelu administracji publicznej, a należy ją rozpatrywać z punktu widzenia wielu zadań, jakie na niej spoczywają.

Mając na uwadze powyższe, wśród funkcji, jakie spełniać będzie narodowo-radykalna administracja publiczna wymienić należy m.in.:

a)      funkcję porządkowo-reglamentacyjną, charakteryzującą się ochroną porządku publicznego i bezpieczeństwa zbiorowego. Częstokroć zwana jest ona reglamentacyjną. Dotyczy przede wszystkim regulowania życia obywateli/ Narodu (zobrazowaniem ww. funkcji może być np. ustawa dotycząca ruchu drogowego, określająca prawa i obowiązki uczestników ruchu drogowego, czy też wszelkiego rodzaju stosowanie nakazów, zakazów i pozwoleń).

b)      funkcję regulatora rozwoju gospodarczego, stosującego klasyczne instrumenty policyjne i racjonujące, w postaci chociażby wspomnianego już powyżej zezwolenia, czy też różnych ceł i kontyngentów. Wywierać ona będzie również duży wpływ na zarządzanie gospodarką narodową. Administracja publiczna w państwie narodowo-radykalnym może nie tylko ingerować w życie gospodarcze (interwencjonizm), ale i samodzielnie prowadzić działalność gospodarczą (etatyzm).

c)      funkcję świadczącą – czyli świadczenia usług publicznych lub ich świadczenia za pośrednictwem instytucji świadczących, należących do sektora publicznego (przedsiębiorstw użyteczności publicznej, zakładów administracyjnych, etc.). W ramach tej funkcji organy narodowo-radykalnej administracji publicznej mają zaspokajać potrzeby społeczne, np. utrzymując szpitale, szkoły, przedszkola itp. Co ciekawe, współcześnie ten rodzaj roli, jaką ma odgrywać narodowo-radykalna administracja publiczna jest bardzo mocno eksponowany w szczególności w krajach hołdujących koncepcjom państw socjalnych, szczególnie skandynawskich, czy też u naszych zachodnich sąsiadów – Niemców.

d)     funkcję kierującą – przejawiającą się w gruncie rzeczy naciskiem na rozwój i zarządzanie różnymi dziedzinami życia społecznego, gospodarczego, czy też kulturalnego.

e)      funkcję organizatorską – której zadaniem jest podejmowanie przez narodowo-radykalne organy administracyjne, samodzielnych i kreatywnych działań, zmierzających do osiągnięcia zamierzonego efektu. Przykładem tego rodzaju aktywności mogą być działania urzędników, ukierunkowujące na pozyskanie chociażby wsparcia z dostępnych funduszy państwowych.

f)       funkcję właścicielską – charakteryzującą się wykonywaniem wszelkich uprawnień właścicielskich w stosunku do pozostającego w jej dyspozycji majątku publicznego. Przez majątek publiczny należy rozumieć zaś zarówno dobro publiczne, majątek administracyjny, jak i gospodarczy. Na dobro publiczne składają się wszystkie te składniki majątkowe, z których korzystać mogą wszyscy obywatele/ Naród bez posiadania jakiegokolwiek zezwolenia. Należą do nich drogi publiczne, wody, czy lasy. Majątek gospodarczy tworzą zaś takie dobra, które pozwalają realizować zadania publiczne. Z kolei majątek administracyjny, to wszelkiego rodzaju budynki urzędów, środki trwałe, czy inne składniki majątkowe, takie jak np. samochody.

g)      funkcję wykonawczą – polegającą w gruncie rzeczy na wykonywaniu i realizacji zapisów ustawowych – przepisów prawa. W myśl zasad, jakimi winna kierować się narodowo-radykalna administracja publiczna, jak również jej obywatele/ Naród, organy i instytucje administracji muszą przestrzegać prawa, zgodnie z konstytucyjnymi zasadami legalizmu, państwa prawa i państwa praworządnego. Wykonywanie prawa ma miejsce nie tylko w ramach prawa administracyjnego materialnego (gdy urzędnik w sposób władczy reguluje prawa i obowiązki obywateli), ale i na gruncie prawa proceduralnego (gdy organ wydaje decyzję administracyjną na podstawie przepisów). Tym też przejawia się rola wykonawcza narodowo-radykalnej administracji publicznej. Czasem jednak urzędnicy będą mogli opierać swoje decyzje na podstawie uznania administracyjnego (tzw. swobodne uznania), wynikającego np. z ewentualnego braku dookreślenia danego przepisu prawnego i ujęcia go w sztywne ramy prawne. Uznanie takie będzie mogło jednak mieć dobroczynną rolę, gdy w grę będą wchodziły chociażby tzw. względy społeczne.

h)      funkcję kontrolno-nadzorczą – ten rodzaj roli jaką pełnić będzie narodowo-radykalna administracja publiczna dotyczy jak sama nazwa wskazuje kontroli i nadzoru prowadzonego w stosunku do instytucji, jednostek (wobec których dany organ posiada takie władztwo) i podmiotów gospodarczych. Przejawia się ona przede wszystkim wszelkiej maści inspekcjami i weryfikacjami dotyczącymi prawidłowości działania i wydatkowania środków finansowych przez podmioty wobec których prowadzony jest nadzór. Przykładem może tutaj być nadzór organów publicznych nad działalnością stowarzyszeń, czy fundacji.

i)        funkcję prognostyczno-planistyczną – objawiającą się formułowaniem przez narodowo-radykalne władze publiczne (administrację publiczną) różnych prognoz, np. wzrostu zanieczyszczenia środowiska naturalnego.

j)        i wreszcie funkcja pomocnicza – charakteryzująca się przede wszystkim prowadzeniem różnych wykazów, spisów i kartotek, służących celom ewidencyjnym, czy rejestracyjnym, np. ewidencja ludności, nieruchomości, rejestr pojazdów, itp.

 

Śledząc na przestrzeni lat rozwój administracji publicznej w demoliberalnym systemie prawnym można pokusić się o stwierdzenie, że w narodowo-radykalnych koncepcjach ustrojowych nabierać ona będzie znacznie większego znaczenia niż kiedykolwiek i gdziekolwiek wcześniej. Różnego rodzaju środki pomocowe, dystrybuowane w głównej mierze przez organa administracji oraz ich szerokie wsparcie w pozyskiwaniu pomocy socjalnej i finansowej staną się nieodłącznym elementem każdej jednostki samorządu terytorialnego, której zależy na dobru swoich mieszkańców i rozwoju obszaru który zamieszkują. Należy zwrócić uwagę, że gdyby nie organy administracji publicznej, trudno byłoby zwykłym obywatelom uzyskać różnego rodzaju wsparcie, wykorzystać prawidłowo i zgodnie z prawem oraz przeznaczeniem otrzymane środki, jak i najzwyklej w świecie móc się dalej rozwijać i to w znaczeniu zarówno indywidualnym, jak i zbiorowym. Tym samym rola jaką odgrywać będzie narodowo-radykalna administracja publiczna, jak również jej funkcje nadal będą się rozszerzać i ewoluować. Podkreślenia wymaga jednak to, że coraz więcej zadań przypisywanych narodowo-radykalnym organom publicznym będzie cedowanych również na organizacje pozarządowe, których rola będzie także wzrastać i nabierać zupełnie innego znaczenia niż w świecie demoliberalnym. Charakterystyczne będzie również zjawisko przenoszenia uprawnień z administracji rządowej na rzecz samorządowej administracji lokalnej (tzw. decentralizacja władzy na rzecz lokalnych społeczności)6 w myśl zasady nic o nas bez nas. Nie wolno przy tym zapominać, że narodowo-radykalna administracja publiczna przede wszystkim ma być dla ludzi i Narodu, służyć i pomagać ludziom, zamiast utrudniać im życie, jak ma to często miejsce w dobie współcześnie nam panującego kapitalizmu.

 

 

Norbert Wasik dumny mąż i ojciec. Absolwent Kolegium Jagiellońskiego - Toruńskiej Szkoły Wyższej. Manager związany z sektorem FMCG. Publicysta, działacz społeczny i narodowo-radykalny. Biegacz amator i fan długich dystansów, pasjonat historii, gór, górali i góralszczyzny. Idealista, romantyk i pragmatyk w jednej osobie, entuzjasta innowacji i nowych technologii.

 

BIBLIOGRAFIA:

  1. N. Wasik, „Współczesne rozwiązania ustrojowe. Narodowy radykalizm wobec samorządu terytorialnego”, Magna Polonia nr.4/ 2017

  2. www.pl.wiktionary.org [on-line]. Publicus. World Wide Web: https://pl.wiktionary.org/wiki/publicus

  3. J. Zimmermann, „Prawo administracyjne”, Skrypt – wydanie 5, Wolters Kluwer, rok 2012, s. 25

  4. J. Zimmermann, „Prawo administracyjne”, Skrypt – wydanie 3, Wolters Kluwer, s.3

  5. www.sejm.gov.pl. Administracja publiczna. World Wide Web:

  http://sejm.gov.pl/Sejm7.nsf/BASLeksykon.xsp?id=3B2030ED865DCD89C1257A780044A4CE&litera=A

  1. N. Wasik, „Współczesne rozwiązania ustrojowe. Narodowy radykalizm wobec samorządu terytorialnego”, Magna Polonia nr.4/ 2017

czwartek, 30 kwiecień 2020 00:09

Mariusz Warachim - Hlondówna

Kim była Maria Bożena Hlondówna bratanica ks. kardynała Prymasa Polski? Urodziła się w Katowicach 12 maja 1924 r. w rodzinie o tradycjach patriotycznych. Ojciec Marii Bożeny, Jan Paweł Hlond był działaczem niepodległościowym na Górnym Śląsku, lekarzem chorób skórnych i wenerycznych. Przez Wojciecha Korfantego został mianowany Komisarzem Plebiscytowym w Bytomiu. Został postrzelony przez Niemców na ulicy. Wobec przyłączenia Bytomia do Rzeszy Niemieckiej uciekł z żoną i z trzema córkami: Janiną, Heleną i Marią Bożeną do Katowic, zamieszkali przy ul. Piłsudskiego 6. Oboje rodzice byli czynnymi działaczami społecznymi na terenie Katowic, ojciec działał w PCK, pomagał przy budowie kościoła Garnizonowego, a matka działała na rzecz Misji. Wielką postacią rodziny był brat ojca naszej bohaterki ks. kardynał August Hlond, w latach 1926-1946 Prymas Polski. Maria Bożena w 1939 r. ukończyła trzecią klasę gimnazjum u sióstr Niepokalanek w Jarosławiu. Ojciec w 1939 r. został zmobilizowany, jako major WP. Po tułaczce trzymiesięcznej wróciła z matką i dwoma starszymi siostrami do Katowic. W czasie wojny uczęszczała do prywatnego gimnazjum w Bytomiu, ale jako Polka wraz z innymi uczennicami została z tej szkoły wydalona. W polskim gimnazjum wstąpiła do ZHP. W 1940 r. przeżyły pierwsze wysiedlenie z mieszkania zagrabionego przez Niemców i zamieszkały w mniejszym mieszkaniu po rodzinie żydowskiej przy ul. Teatralnej 9. Dwie starsze siostry w tym czasie uciekły do Generalnej Guberni przed wywózkami na roboty do Niemiec. Maria w tym czasie zaczęła pracować jako asystentka stomatologiczna w Będzinie, początkowo dojeżdżając z Katowic a po jakimś czasie wynajęła mały pokoik. Do Narodowych Sił Zbrojnych Maria Hlondówna wstąpiła we wrześniu 1942 r., przysięgę złożyła przed Jerzym Pochciałem ps. „Krzysztof” w obecności Leszka Imieli ps. ”Leszek”. Obok niej przysięgę złożyła jej zastępczyni Aleksandra Micewiczówna ps. ”Krystyna Krysztoforska”. Przysięga odbyła się w bytomskim mieszkaniu matki Marii. Budynek ten przy byłej ul. Tarnogórskiej w latach sześćdziesiątych został zburzony. „Antygona”, bo taki pseudonim konspiracyjny w NSZ przyjęła Maria Hlondówna kierowała grupą pięciu kobiet, które przeszły pełne przeszkolenie wojskowo-sanitarne. Pełniły rolę łączniczek, były odpowiedzialne za wywiad, zdawały raporty z ruchów wojsk niemieckich na terenie Górnego Śląska, informowały przełożonych o zakładach zbrojeniowych itd. Kolejnym ich zadaniem było pozyskiwanie broni od żołnierzy pochodzenia polskiego wcielonych do armii niemieckiej. Grupa ta zajmowała się też organizowaniem pomocy dla aresztowanych żołnierzy NSZ, szczególnie z Zagłębia Dąbrowskiego. Pomoc niosła zarówno podczas okupacji niemieckiej jak i po wkroczeniu Sowietów. Była to część podcentrali „Zachód”, czyli rozpoznania wojskowego i gospodarczego OW ZJ.  Wywiad młodzieżowy tzw. Sieć „Z”  miał wiele sukcesów, co w dużej mierze było zasługą grupy „Antygony” i jej przełożonych. Sieć współpracowała intensywnie m.in. z Oddziałem II ZWZ-AK.  Maria Bożena podlegała bezpośrednio Leszkowi Imieli a po jego aresztowaniu i zamordowaniu w 1944 r. w KL Auschwitz jej bezpośrednim przełożonym był Jerzy Pochciał. W styczniu 1944 r. Maria Bożena zachorowała na ciężkie zapalenie opon mózgowych, mimo intensywnego leczenia w bytomskim szpitalu, zmarła 10 lutego 1944 r.  Pogrzeb odbył się w Bytomiu i był manifestacją polskości. Przybyły delegacje z całego Górnego Śląska, wszystkie modlitwy odbywały się po łacinie, nie padło wówczas ani jedno niemieckie słowo. Uroczystości żałobne prowadził ks. Gerard Bańka, przedwojenny katecheta w Katowicach. Po śmierci Marii Bożeny Hlondówny komendę nad grupą przejęła jej zastępczyni Aleksandra Micewiczówna ps. „Krystyna”. Aresztowana przez Sowietów w marcu 1945 r. została wywieziona na Sybir.

Tak kończy się walka tych dzielnych dziewcząt, były piękne, odważne, młode, miały po 21 lat. Jej starsza siostra Helena wstąpiła do Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia w Warszawie, przekazywała pamięć o swojej młodszej siostrze pod imieniem Siostra Maria od Serca Bożego.

Cześć i Chwała Bohaterom!

 

Mariusz Warachim