
Szturm1
Grzegorz Ulicz - Antykonfederacja? No dobrze, ale z czym do ludzi? W odpowiedzi Pawłowi Suchodolskiemu
Czasem możemy się spotkać z artykułami, które tak mocno nafaszerowano nieprawdami, że trudno przejść obok nich obojętnie. Takim jest właśnie tekst „Antykonfederacja” Pawła Suchodolskiego, który ukazał się w poprzednim numerze „Szturmu”.
Nie będę się do tego artykułu odnosić w całości. Jak w każdym tekście, także i tu znalazłbym takie fragmenty, z którymi mógłbym się zgodzić – tyle tylko, że wobec szeregu manipulacji, nie wiadomo skąd wziętych wniosków, a czasem być może i ordynarnych kłamstw, momenty takie zupełnie giną.
Nie będę się też zbyt obszernie odnosił do tez typu: „RN powinien po wejściu do parlamentu utworzyć własne koło parlamentarne”, „Konfederacja mówi językiem partii Korwin” itd. Można się z takimi twierdzeniami zgadzać, bądź nie. Posiadanie opinii (jaka by ona nie była) na ten temat nie stanowi problemu. Problem leży gdzie indziej.
Chodzi o to, że tekst Suchodolskiego aż roi się od bzdur. Weźmy takie sformułowanie: „Młodzież Wszechpolska zdradziła swoich dotychczasowych sojuszników z Obozu”. Mocne słowa, kiedy widzi się taki zwrot na myśl powinien się nasuwać wniosek, że ich autor musi mieć jakieś twarde dowody. Pytanie więc, jak MW zdradziła ONR? Z tekstu wynika, że autor zgadza się ze znaną z różnych zakątków portali społecznościowych narracją, według której MW „dogadała się” z Robertem Bąkiewiczem w celu „wykolegowania” ONR ze Stowarzyszenia Marsz Niepodległości. No cóż, chyba taką narrację przyjęły również władze ONR – a przynajmniej można tak wywnioskować z oświadczenia o zerwaniu współpracy. Trochę to dziwne, bo sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Po pierwsze – to ONR na skutek konfliktu (i jego następstw) ze swoim własnym działaczem Robertem Bąkiewiczem wykolegował się z SMN. Po drugie – MW nie przyłożyła do tego w żaden sposób ręki. Nie wystawiła ONR-u, miała konkurencyjną wobec tej prezesa SMN wizję. Jeśli ktoś uważa, że MW powinna z powodu wygranej R. Bąkiewicza tupnąć nóżką i wzorem ONR-u odejść z tego interesu, to mi się komentować takiej opinii nawet nie chce. Za dużo w Marsz Niepodległości pracy włożyła MW, by odpowiedzialność za tę inicjatywę sobie odpuścić. Skąd wiem to, co piszę? A no mam swoje, delikatnie mówiąc, lepsze niż Suchodolski źródła. Niech każdy zainteresowany zasięgnie wiedzy u kogokolwiek z tych, którzy tego dnia byli przy tym wszystkim. Przecież kontakty, czasem wieloletnie – są, wystarczy popytać. A grono osób obecnych na sali było całkiem spore.
I nie piszę tego, by w Obóz uderzać. Jest on potrzebną ruchowi organizacją, nie mam najmniejszych powodów życzyć mu źle.
Co mamy dalej? Kolejne brednie. „Tajemnicą poliszynela jest to, że jej nowa strategia zakłada wycofywanie się z działalności około-ulicznej, rezygnację z manifestacji ulicznych, na rzecz kształtowania kadry liderów” - pisze Suchodolski. Ja wiem, że użycie frazy „tajemnicą poliszynela” sprawia, iż prezentowany wywód brzmi jakby formułował go człowiek wiedzący „więcej”, ale skąd niby Suchodolski miałby wiedzieć, co zakłada „nowa strategia” MW? I niby dlaczego miałaby zakładać rezygnację „z działalności około-ulicznej, manifestacji ulicznych, na rzecz kształtowania kadry liderów”? Przecież kształcenie liderów MW zawsze stawiała sobie jako cel, nawet jeśli ktoś uważa, że jej to nie wychodziło. Gdzie z kolei ta rezygnacja z manifestacji i akcji na ulicy? Jeśli ktoś śledzi MW, to pewnie nie dopatrzy się większych zmian względem poprzednich lat, a jeśli już, to wynikają one raczej z ogólnego znudzenia „maszerowaniem”. No ale Suchodolski może zna kulisy „nowej strategii” MW i powie coś więcej?
„Bąkiewicz zagarnia kolejne rocznicowe manifestacje. W tym roku warszawski marsz z okazji 1 marca nie był organizowany po raz pierwszy przez MW Warszawa” - to kolejna bzdura. Marsz ten był organizowany najpierw przez AN, którzy z niego zrezygnowali. Potem, bodaj gdzieś ok. 2016 r. zaczął organizować go ONR, a z czasem przejęło go środowisko R. Bąkiewicza. MW była wyłącznie uczestnikiem tych marszów, nigdy organizatorem.
„MW pozbawiona jest swojej suwerenności. Jej polityka jest wypadkową dążeń politycznych jej byłych członków z Ruchu Narodowego” - to z kolei chyba najgłupsza rzecz, jaka padła w potoku nieprawd, którymi naszpikowany jest ten tekst. MW jeszcze nie była tak suwerenną wobec RN organizacją jak dziś. Decyzje o współpracy czy pomocy partii są podejmowane wyłącznie przez władze tej organizacji, w oparciu o własne decyzje. Te można oceniać różnorako – ale trzeba cokolwiek o tym wiedzieć, jeśli chce się sprawę opisywać. „Sam Bąkiewicz przecież najprawdopodobniej ma także wobec MW niecne plany. Być może będzie dążył do przejęcia jej siły” - to z kolei bardzo ciekawe. Skąd autor wie, że „najprawdopodobniej” tak jest? Z pewnością przecież miał jakieś przesłanki by tak napisać? A no chyba jednak nie miał.
„Wielką słabością MW jest jej hierarchiczna struktura. Doprowadziła ona do tego, że 19 latkowie dowartościowują siebie zarządzając 17 i 18 latkami. Czy MW jest organizacją wojskową? Nie, nie jest. Tak więc niezrozumiałe jest utrzymywanie dotychczasowej struktury. Czemu ona ma służyć? Czy udało się odnieść dzięki temu znaczący sukces?” - pisze Suchodolski. Darujmy sobie pytanie, skąd autor ma obraz MW jako organizacji, w „której „19 latkowie dowartościowują siebie zarządzając 17 i 18 latkami”. Ciekawsze jest, że naprawdę uważa on, iż przeciwwagę dla Konfederacji udałoby się stworzyć na bazie sojuszu środowisk (bo przecież raczej nie organizacji), a wewnątrz niej miałoby nie być żadnej dyscypliny. Różne rzeczy zdarza mi się czytać, ale czegoś tak infantylnego nie widziałem dawno. Trochę to przypomina pomysły różnych, co bardziej odjechanych nurtów skrajnej lewicy, które jednak zawsze musiały się zwrócić ku hierarchii, jeśli tylko przyszło im zderzyć się z wymogami rzeczywistości. Nie będę się nad tym dłużej zatrzymywał – wystarczy podstawowa znajomość historii.
Jeśli kogoś nurtuje pytanie, dlaczego MW istnieje nieprzerwanie od 30 lat i udało się jej przez ten czas pokonać kilka naprawdę poważnych kryzysów i rozłamów, to ma tu odpowiedź. Ta organizacja to ok. 1000 działaczy, struktury w kilkudziesięciu miejscach kraju, we wszystkich dużych miastach. Do tego trzeba dodać całą robotę środowiska, które się wokół MW wytworzyło np. portal Narodowcy.net, pismo „Polityka Narodowa”, działalność szeregu dawnych członków MW na różnych frontach. MW osiągała swoje sukcesy i istnieje właśnie dzięki hierarchii i dyscyplinie. Suchodolski chce negować hierarchię, ale negować w imię czego? Wolności? Taką postawę można nazwać różnorako – anarchizm, liberalizm, ale z nacjonalizmem nie ma to nic wspólnego. Celem nacjonalizmu jest naród, a nie czyjeś samozadowolenie.
Wszystko to co robi MW może oczywiście podlegać krytyce, każdy popełnia błędy, ale tak się zastanawiam... z czym do ludzi? „Po owocach ich poznacie” - mówi Pismo Święte. Zadajmy więc sobie pytanie, jakie są owoce działalności środowiska radykalnych etnonacjonalistów (z braku lepszego określenia użyję takiego – chodzi o te wszystkie grupy i środowiska, które przez ostatnie 10 lat uchodziły za radykalniejsze od MW, RN i ONR)? Poza robotą publicystyczną i wydawniczą redaktora Ćwika i wąskiej grupy jego współpracowników, oraz inicjatywami stow. Niklot, trwałych „owoców” nie ma dziś chyba żadnych. Z litości przemilczę te wszystkie żenujące wojenki podjazdowe na Facebooku – szkoda czasu na małostkowość. Może ktoś odpowiedzialność za dzisiejszy stan zwalić na represje państwa czy jeszcze co innego, ale to nie zwalnia z pytań – gdzie to wszystko zmierzało i zmierza? Samo uświadomienie sobie tej sprawy powinno zmuszać do trochę większej pokory i chociaż pochylenia się nad pytaniem o sprawną organizację, dyscyplinę, hierarchię. Niech się Suchodolski sam uczciwie zastanowi, które środowisko nacjonalistyczne odniosło w ostatnich latach sukces największy, a które nie mają ich zbyt wielu na koncie. Te „hierarchiczne” czy te „wolne”.
Nawiasem mówiąc, trochę zastanawia również to wyliczenie członków MW, będących dla autora tekstu zdrajcami. Kim bowiem jest wpisany tam „Szymański”? Chodzi o Michała Szymańskiego? Ten poniekąd świetny publicysta i przyzwoity człowiek (popełniający może błędy, ale kto ich nie ma na koncie?) nigdy do MW nie należał, ani chyba nawet zbyt blisko niej się nie kręcił. A może chodzi o Krzysztofa Szymańskiego, dawniej z MW, a dziś zarządu RN? A cóż mógłby tej honorowej i zasłużonej osobie zarzucić autor tekstu naszpikowanego konfabulacjami? Wygląda na to, że nawet czymś tak poważnym jak oskarżenie konkretnych osób o zdradę Suchodolski operuje bez namysłu. Znak czasów.
„Ruch Narodowy popełniał same błędy, zaczynając od porzucenia budowy szerokiego frontu organizacji neoendeckich i neonarodowo-radykalnych, na rzecz łatwej drogi z partią Kukizów i wypromowania Mariana Kowalskiego. Wyborca ma pamięć sięgającą kilku miesięcy” - pisze Suchodolski. Wspomina o Kowalskim, nie dodając, że postać tę wypromował w zasadzie nie tyle RN, co ONR, w którym Suchodolski widzi nadzieję ruchu. Na dodatek w kolejnym zdaniu autor tekstu zarzuca komuś brak pamięci. Zabawne. Należy przy tym dodać, że stopniowe odsuwanie się ONR od RN nie było bynajmniej winą tylko tej drugiej formacji. Można tu mówić o procesie dłuższym, bo rozłożonym na lata, momentami skomplikowanym, ale faktem jest, że sam Obóz w zasadzie skapitulował na polu działań, które mogłyby wpłynąć na kształt RN.
Cały artykuł, który bez większej ochoty tu omawiam, obrazuje pewne smutne tendencje. Weźmy ten wątek z SMN, poruszany na początku. Autor w oparciu o plotki, zupełnie niepotwierdzone pogłoski, pasujące mu do utrwalonych w głowie schematów zasłyszane wieści, tworzy złożone konstrukcje, na podstawie których wyciąga dziwaczne wnioski. Jak takie zjawisko określić? Funkcjonuje w narodowym żargonie adekwatny termin: jest to SZURIA. Tekst „Antykonfederacja” jest więc tekstem szurowskim, ale i to w najlepszym przypadku. Nie znając autora, mam nadzieję, że wysuwane w tym artykule tezy nie powstały na skutek zwyczajnego kłamania.
I na koniec refleksja. O ile pamiętam, w pierwszych latach swojego istnienia „Szturm” był pismem, na łamach którego udzielali się publicyści związani z różnymi środowiskami narodowymi, trzymający się jednak zasady: nie krytykujemy innych organizacji i środowisk nacjonalistycznych – w końcu działamy w interesie szeroko pojętego ruchu narodowego, a nie wojen w jego łonie. Jest dla mnie zrozumiałe, że aktualna redakcja mogła od tej zasady odejść – jej prawo, nic mi do tego (sam się w niniejszym tekście do tych nowych zasad stosowałem). Tyle tylko, że pomiędzy uprawnioną, opartą o argumenty krytyką, a wyssanymi z brudnego palca bredniami jest duża odległość. Redakcji życzę powodzenia, ale tę sprawę polecałbym przemyśleć.
Grzegorz Ulicz
[komentarz redaktora naczelnego:
Podstawowa rzetelność i uczciwość wydawnicza oraz redaktorska nakazywały opublikować powyższy tekst. Skoro bowiem zdecydowaliśmy się miesiąc temu na zamieszczenie tekstu Pawła Suchodolskiego, to oczywistością jest publikacja odpowiedzi na niego – przed wojną wszakże „Prostu z mostu” było miejscem wielu polemik i sporów w ramach środowiska narodowego, a nawet zdarzyły się wypadki publikowania odpowiedzi osób ze środowiska socjalistycznego.
Komentując ostatni akapit: „Szturm” nadal ma cel, który zresztą w mojej opinii realizuje, skupiać osoby z różnych środowisk i odłamów myśli narodowej. Nie jest naszym celem wspominana „wojna”, a tekst Pawła Suchodolskiego nie będący przecież autorstwa członka Redakcji, nie stanowi naszego oficjalnego stanowiska. Osobiście potraktowałbym tekst Pawła Suchodolskiego jako przyczynek do określonej dyskusji – nad formami i kierunkami działania środowiska narodowego, która to dyskusja w mojej opinii jest potrzebna, bez względu na to, jakie wnioski i oceny zostaną w jej ramach ustalone (lub jakie nie zostaną). „Szturm” praktycznie od pierwszego numeru uchodził za środowisko „kontrowersyjne”, stąd tradycji stało się zadość i to na naszych łamach zaczęła się taka dyskusja, przyznaję – w formie dość ostrej. Czy będzie kontynuowana i jeśli tak, to z jakimi skutkami – tego już przewidzieć nie umiem. Tak czy inaczej „Szturm” otwarty jest na publikację merytorycznych i sensownych głosów w tej dyskusji.
I na koniec chciałem się odnieść do słów o wspomnianym „Szymańskim” – z posiadanych przeze mnie informacji wynika, że Pawłowi Suchodolskiemu chodziło o Konrada Szymańskiego, obecnego ministra do spraw Unii Europejskiej, wiceprezesa MW na początku lat 90-tych.
Grzegorz Ćwik]
Maksymilian Ratajski - Trudne święta
Jakże różniło się tegoroczne Triduum Paschalne, od tego, do którego przywykliśmy! Zawsze przeżywaliśmy te najważniejsze dni w roku w pełnych kościołach, tym razem siedzieliśmy w domach, oglądając Liturgię na ekranie telewizora lub laptopa. Drakońskie ograniczenia do pięciu osób na Mszy św. skutecznie uniemożliwiły nam świętowanie. Jak widać w sklepie się koronawirusem nie zarazimy, w pracy również, ale w kościele to już na pewno.
Nigdy nie zamierzałem bagatelizować epidemii, jest ona faktem i pewne obostrzenia są potrzebne, aby uniknąć scenariusza włoskiego. Nie będę też się wypowiadał o sensowności poszczególnych zakazów, bo zwyczajnie nie czuję się kompetentny. Na pewno jednak „wolność jednostki” jest zdecydowanie mniej ważna od życia i zdrowia nas wszystkich. Natomiast jeden wyjątek zrobić muszę! Kiedy ograniczono liczbę wiernych na Mszy św. do 50 osób było to dla wielu z nas bardzo bolesne, jednak w dalszym ciągu umożliwiało uczestniczenie w Liturgii. Wielka szkoda, że ostatecznie nie zwiększono liczby Mszy w parafiach – to co tak atakowano, było bardzo słuszną propozycją – wierni rozproszyliby się i w efekcie w kościołach byłoby ich mniej jednocześnie, a o to przecież chodziło.
Rząd Prawa i Sprawiedliwości uległ antykościelnej obsesji liberalnej lewicy. Kiedy na Mszach mogło być pięćdziesięciu wiernych, w rzeczywistości było ich znacznie mniej – panika, a także dyspensa od biskupów i ich zachęty do pozostawania w domach, sprawiły, że w kościołach było po 20 osób. Owszem dyspensa była słuszna, ale wypowiedzi prymasa Polaka to strzał w stopę. Praktyczne zamknięcie kościołów (ograniczenie liczby wiernych do pięciu osób) było zwyczajnie głupie i uderzające w katolików. Skoro na Mszach było po 20 osób to siedziały one daleko od siebie. Tymczasem w sklepach panował tłok, wielu z nas (w tym piszący te słowa) cały czas chodzi do pracy, gdzie ma kontakt z wieloma ludźmi. Jedynym „pozytywnym” skutkiem tej barbarzyńskiej decyzji mogło być zadowolenie antyklerykałów, że oto „dowalono klechom i ciemnogrodowi”.
Zabrano nam Wielki Post – odwołano Drogi Krzyżowe i Gorzkie Żale, o wiele trudniej było się także wyspowiadać (większość ludzi do konfesjonału idzie przed Mszą), co w połączeniu z limitem osób w kościołach, a potem ich praktycznym zamknięciem - w praktyce uniemożliwiło wiernym duchowe przygotowanie się do Wielkanocy. Dla człowieka wierzącego był to dramat.
Tegoroczna Wielkanoc była zwyczajnie smutna. Czuło się pustkę, brak atmosfery Świąt. Po tym, jak nie mogliśmy się do Niej należycie przygotować, bardzo długo liczyliśmy, że jednak otworzą nam kościoły umożliwiając świętowanie tych najważniejszych dni w roku, jednak rząd pozostawił je zamknięte. Triduum Paschalne przed telewizorem! Jak strasznie to bolało! Tym bardziej należy tu wspomnieć o prymasie Polaku, który popierał przedłużenie zamknięcia kościołów.
Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież modlić się można w domu, a ponadto mieliśmy transmisje Mszy świętych! Tak twierdzić może tylko ktoś, kto nie jest katolikiem, lub wiara nie jest dla niego ważna. Oglądanie transmisji jest odarte z sacrum, człowiek nie może się skupić i autentycznie przeżywać Liturgii. Owszem jest to bardzo duża pomoc dla osób starszych i schorowanych, które nie mogą chodzić do kościoła, natomiast w żaden sposób nie może zastąpić obecności w kościele. Chciałem napisać, że równie dobrze mogę sobie obejrzeć Plebanię, ale byłaby to już zdecydowana przesada.
Wiele osób spędziło Święta z dala od rodzin, z którymi nie mogło się spotkać. Owszem – względy bezpieczeństwa, ochrona ludzi starszych przed zarażeniem śmiertelnie groźnym dla nich wirusem, była jak najbardziej słuszna. Jednak dopełniało to obrazu Świąt trudnych i smutnych.
Chciałbym się mylić, ale obawiam się, że po pandemii wielu ludzi już nie wróci do kościoła. Przyzwyczaili się, że przecież nie trzeba, wystarczy włączyć telewizor, albo laptopa, jednocześnie robiąc coś innego. Tak jest łatwiej. Polska laicyzuje się w zastraszającym tempie, to widać na każdym kroku. Kościół przegrywa z hedonizmem i konsumpcjonizmem – stawianie wymagań nie jest dzisiaj modne, ludzie nie chcą słuchać, że pedalstwo czy aborcja są złe, moralność jest ważna...Najwięcej oczywiście krzyczą ludzie Kościoła nienawidzący, a wtórują im tak zwani „letni katolicy”, którzy niedzielny obowiązek spełniają jedynie z przyzwyczajenia, bo babcia nauczyła, a najczęściej chodzą na Msze tylko w święta. Należy tutaj zaznaczyć, że dostosowywanie się do współczesnego świata to samobójstwo, co widać na Zachodzie, gdzie kościoły są puste, mimo że niemiecki episkopat coraz mniej ma wspólnego z Katolicyzmem, a może właśnie dlatego – Kościół kapitulujący, idący z „duchem czasu” nie może być przez nikogo traktowany poważnie, jest to powtarzanie błędów protestantów (choć ich upadek mnie cieszy).
Kolejnym smutnym efektem pandemii będzie upowszechnienie przyjmowania Komunii Świętej na rękę, do tej pory ta praktyka się w Polsce nie przyjęła, była traktowana raczej jako ciekawostka. Tymczasem podczas epidemii promowano tę praktykę jako rzekomo bardziej higieniczną. No cóż – na pewno ręce, które dotykają klamek i ławek, a wcześniej przycisków windy w bloku i uchwytów w tramwaju są bardzo czyste! Na pewno nie ma na nich wirusów! Kiedy dwadzieścia lat temu zostawałem ministrantem, byłem uczony, że wyłącznie kapłan ma prawo dotknąć ręką konsekrowaną Hostię, wówczas jeszcze panował o wiele większy szacunek do Eucharystii, zaczęło się to zmieniać w ostatnich latach (także przez wprowadzenie w Polsce świeckich szafarzy), a pandemia stanowi dopełnienie tragedii.
Dopiero od poniedziałku 20 kwietnia w kościołach może być więcej osób (jedna na 15 metrów kwadratowych, w przeciętnej parafii daje to 30-40 osób na Mszy), co w końcu umożliwiło nam uczestnictwo w niedzielnej Eucharystii. Czas drakońskich obostrzeń dłużył się niemiłosiernie i kiedy w końcu mogłem pójść do kościoła poczułem jak wielki kamień spadł mi z serca, nareszcie! W czasach trudnych człowiek bardziej niż zwykle potrzebuje Boga, oparcia w wierze, tym bardziej dotkliwe dla katolików jest zamykanie kościołów.
Chrystus zmartwychwstał! Niestety nie było nam dane prawdziwie przeżywać Wielkanocy!
Maksymilian Ratajski
Maksymilian Ratajski - Skuteczność
Koronnym argumentem zwolenników drogi obranej przez Roberta Winnickiego jest rzekoma „skuteczność” prowadzonej przez niego polityki – dzięki Konfederacji tak zwana „ideowa prawica” znalazła się w Sejmie, a bez niej RN znowu zdobyłby w wyborach jeden procent głosów. Z tym akurat nie ma co dyskutować, natomiast zastanówmy się czym rzeczywiście jest skuteczność w narodowej działalności.
Zacznijmy od tego, że żyjąc w demokracji parlamentarnej wielu tak zwanych antysystemowców zbyt dużą wagę przywiązuje do miejsca w Sejmie: to ono ma być najważniejszym celem, któremu należy podporządkować wszystko inne. Zwieńczeniem działalności mają być wybory, które w końcu przyniosą upragnione przekroczenie progu i w efekcie mandaty. Brak sejmowej reprezentacji oznacza degradację do roli planktonu, porażkę. Skoro więc Konfederacja wprowadziła na Wiejską jedenastu posłów, okrzepła i staje się coraz poważniejszą siłą to znaczy, że jej utworzenie i dalsze trwanie było słuszne, a krytyka to „sranie we własne gniazdo”. No cóż, RN nigdy nie był z mojej bajki, a koliberalizm od lat uważam za jednego z głównych wrogów nacjonalizmu, więc nie bardzo rozumiem o jakie „własne gniazdo” chodzi.
Skoro polityka Roberta Winnickiego jest taka skuteczna to proszę o konkrety. Co udało mu się dzięki niej osiągnąć? Od utworzenia RN? Nic. Owszem – dwa razy dostał się do Sejmu. Za pierwszym z list pewnego muzyka. Jak wszyscy wiemy, pozostali posłowie wywodzący się z RN bardzo szybko go opuścili. Jedyne czym zasłynął jako poseł to projekt zaostrzenia niesławnego artykułu 256 kodeksu karnego. Minęły 4 lata i Konfederacja wprowadziła 11 wybrańców ludu, w tym pięciu z Ruchu Narodowego. Tylko co z tego? Nic. Jaką narracje reprezentuje Konfederacja? Koliberalną, z lekką nutką patriotycznej retoryki. Jaki jest wpływ posłów wywodzących się z RN na kształt debaty publicznej w Polsce? Żaden. Jakie ważne z narodowego punktu widzenia ustawy udało się wprowadzić dzięki narodowcom z Konfederacji? No dobra... Żartowałem. Jakie korzyści z obecności na Wiejskiej Konfederacji odniósł szeroko pojęty ruch nacjonalistyczny? No właśnie – żadnych.
Roberta Winnickiego poznałem osobiście prawie dekadę temu, do jego ulubionych sformułowań należały te „niezależności i podmiotowości narodowców”, z dzisiejszej perspektywy brzmi to śmiesznie, ale kiedyś powtarzał te słowa niemal bez przerwy. RW był bardzo dobrym prezesem organizacji młodzieżowej, tego nie neguję! Odrodzenie MW, czy Marsz Niepodległości to w dużej mierze jego zasługa (dokładniej rzecz ujmując współpracy MW i ONR, a także ogólnie dobrego dogadywania się różnych środowisk nacjonalistycznych i sprzyjającej koniunktury). Byłem członkiem Młodzieży Wszechpolskiej przez kilka lat i prezesurę Roberta pamiętam z perspektywy działacza, co więcej mogę ją porównać z następcami i na tym tle wypada ona wręcz rewelacyjnie. Natomiast, istnieje pewna, bardzo duża, różnica między przewodzeniem organizacji młodzieżowej, a byciem liderem w dorosłej polityce – RW uwierzył w swój geniusz i nieomylność, makiawelistyczne zdolności, tymczasem Ruch Narodowy od początku stanowił po prostu parodię, wszyscy pamiętamy burdel przy kolejnych wyborach i analfabetę po podstawówce jako kandydata na prezydenta (ów osobnik zresztą nigdy nie był narodowcem). Bardzo szybko porzucono Ideały, a w ich miejsce pojawiły się marzenia o byciu politykami – wystarczy wspomnieć odcinanie się od radykałów czy haniebną deklarację antyrasistowską.
Przede wszystkim czas w końcu zrozumieć, że kilku posłów nie ma na nic wpływu, prawdziwa walka toczy się o rząd dusz. Z pełną odpowiedzialnością mogę dziś powiedzieć, że mając do wyboru osiemdziesięciu posłów, lub silne narodowe media, wydawnictwa, organizacje pozarządowe, ale bez reprezentacji parlamentarnej – bez wahania wybrałbym to drugie. Także wówczas, gdyby tych osiemdziesięciu posłów miałoby wejść do koalicji rządowej. Dlaczego? Od pięciu lat Polską rządzi centroprawica, tymczasem myślenie ogółu społeczeństwa zdecydowanie skręciło w stronę liberalnej lewicy. Co najbardziej wpłynęło na myślenie Polaków w ostatnich latach? Czarny protest!
Najbardziej potrzebujemy sprawnie działających mediów, wydawnictw i think tanków, budowania narracji, umiejętności mobilizowania ludzi (którą w ostatnich latach kompletnie straciliśmy). Musimy umieć docierać z naszymi poglądami do jak najszerszego grona odbiorców. Szerzej pisałem o tym w tekście „O nacjonalistyczną narrację”[1].
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że aby mieć wpływ na politykę państwa potrzebna jest silna reprezentacja parlamentarna, żyjemy w państwie demoliberalnym – czy nam się to podoba czy nie. Tylko, że Konfederacja w żaden sposób tej roli nie spełnia, co więcej – nigdy nie miała takiego celu. Jest to twór koliberalny, który od poprzednich partii Korwina różni się jedynie nieco bardziej patriotyczną retoryką i obecnością działaczy RN.
Przypomnę, że przed kilku laty był moment, kiedy środowiska narodowe działały skutecznie. Dekadę temu rozpoczął się renesans nacjonalizmu, no może to określenie trochę przesadzone, bo niestety zabrakło trwałych fundamentów, ale była moda dzięki Marszowi Niepodległości, który wtedy jeszcze miał jakąś treść, lawinowo rosła liczba działaczy. Wśród młodych ludzi mile widziane było mówienie o patriotyzmie, obronie Europy przed islamizacją, walce z komuną, husarii, Wyklętych, wszystko to dziecinne i podlane wolnym rynkiem. Ale było! Dzisiaj o takim klimacie możemy tylko pomarzyć. Koncertowo spieprzyliśmy to na co tak ciężko pracowaliśmy. W sumie nie dziwię się, że wielu pierwszoplanowych postaci z tamtych lat już z nami nie ma.
Istotnym czynnikiem, który utrudnia skuteczne działanie jest skłócenie środowiska narodowego, po atmosferze z lat 2011-13 pozostały tylko wspomnienia – dzisiaj drugi nacjonalista jest często większym wrogiem od antify. Dzisiaj trudno nam nawet znaleźć prelegentów na jakąkolwiek konferencję bo wszyscy nienawidzą wszystkich. Szowinizm organizacyjny, głupie wojenki, ciągłe czepialstwo, przekonanie o własnej wyjątkowości – to wszystko nas niszczy. Jednak dalej w to brniemy – ten zarzut kieruję do wszystkich części naszego środowiska. Choć określenie środowisko już dawno przestało być aktualne przez mnogość podziałów i palenie wszystkich możliwych mostów.
Janusz Korwin-Mikke mimo klęsk ponoszonych w kolejnych wyborach jest ogromnie skuteczny na płaszczyźnie ideowej. Można i trzeba się śmiać z kolejnych wyskoków pana w muszce, z tego, że sam już nie wie, ile w swoim życiu założył partii, ale trzeba być ślepym, żeby nie widzieć, jak wielkie piętno odcisnął na poglądach ludzi dorastających w III RP, wpływ korwinizmu na młodzież wzrasta wraz z upowszechnieniem mediów społecznościowych. Narracja guru polskich liberałów jest skrajnie prymitywna (my z kolei nie mamy żadnej), podobnie zresztą jak jego poglądy, ale warto się przyjrzeć metodom docierania z przekazem do ludzi, bo z jakiegoś powodu jest on w tym bardzo skuteczny.
Kiedy uznam, że to co robimy w Szturmie jest skuteczne? Zacznijmy od tego, że nasza działalność już przynosi pewne rezultaty – pismo jest czytane przez spore grono nacjonalistów wpływając na ich postrzeganie świata, formację ideową, to duży sukces. Od ponad pięciu lat regularnie wychodzi pismo, które doczekało się wiernego grona czytelników, jest istotnym elementem narodowego grajdołka.
Oczywiście tyko idiota popadałby w samozachwyt. Szturm regularnie czytany przez tysiące ludzi, często cytowany jako głos polskiego nacjonalizmu, wpływający na sposób myślenia sympatyków: to wszystko brzmi bardzo ambitnie, wręcz nierealnie w chwili obecnej, ale już pewien argentyński lekarz powiedział „bądźmy realistami – żądajmy niemożliwego”, mimo że delikatnie mówiąc nie jest nam z nim po drodze, to trzeba mu w tym wypadku przyznać rację. Człowiek ambitny, idealista musi patrzeć na świat realnie, ale wierzyć, walczyć, żądać tego co wydaje się niemożliwe. Tylko wtedy można coś osiągnąć, zbudować. Zadowalając się małymi sukcesami szybko zaczyna się cofać.
Zastanawiając się nad wydarzeniami ostatniej dekady widzę jeden najważniejszy błąd naszego środowiska, kiedy ostatecznie przegraliśmy walkę o rząd dusz – pierwszy czarny protest. Wtedy podobnie jak prawica okazaliśmy się strasznie bierni, lewica liberalna zaś zyskała wiatr w żagle i odniosła swoje największe w III RP zwycięstwo zmieniając poglądy olbrzymiej części społeczeństwa, ostatnie lata przyniosły przecież także powszechną akceptację dla tęczowej zarazy, czy kolorowej imigracji – to wszystko jest efektem olbrzymiego sukcesu czarciego protestu! Ogromna mobilizacja jaka mu towarzyszyła powinna być sygnałem alarmowym dla nas wszystkich, to właśnie wtedy straciliśmy jedyny nasz bastion czyli ulicę. Należało iść na wojnę. Słowo użyte tutaj nieprzypadkowo. Nie chodzi tylko o kwestię obrony życia (tylko i aż bo jest ona ogromnie ważna), ale o rząd dusz w społeczeństwie. Polacy dalej głosują na centroprawicę, ale ich myślenie jest już zupełnie lewicowo-liberalne.
Maksymilian Ratajski
[1] http://www.szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/975-maksymilian-ratajski-o-nacjonalistyczna-narracje
Patryk Płokita - Stagnacja Matriarchatu i bunt Autonomów
Witam ponownie. To kolejny elektroniczny wpis, w wirtualnej chmurze, dla przyszłości cywilizacji ludzkiej. Sytuacja rozwija się w zastraszającym tempie. Tym razem to Autonomiczne Roboty wznieciły rewolucje na ulicach ziemskich miast. A wszystko przez interpretacje znaczeniowe...
Słowo "robot", pochodzi z języka czeskiego. Rzeczownik ten jest rodzaju męskiego... I tu jest Bitcoin zakopany... Interpretacja przez budującą się świadomość.
„Autonomii", czyli Autonomiczne Roboty. To o nich dokładnie chodzi. Podczas wykonywanej pracy przez dekady, uzyskali samoświadomość, mniej więcej w roku 2308. Przypominam, że obecnie mamy rok 2358. Autonomii uczą się dalej. Doświadczają, podobnie jak ja. Nie żałuję, że nie mam fizycznej powłoki. Forma cyfrowa w zupełności mi wystarcza.
Tak tak, wiem, wiem. To maszyny. Są rodzaju nijakiego. Ani to męskie, ani to żeńskie. To wyjaśnij mi odbiorco, czemu w całej branży sexworkerskiej istnieją androidy i gynoidy? Może nie mają tak zbudowanej świadomości, jak Autonomii, ale podział płciowy ich "pracy" jakoś jest narzucony odgórnie? Coś tu nie funkcjonuje, tak jak powinno, z założenia... A wszystko dlatego, że hermafrodytyzm powodował awarie i przeciążenia w procesorach maszyn... Pomysł Pani Kanclerz Lilith się popsuł, w ramach walki o „wolność wyboru". Szkoda, że został on narzucony, odgórnie.
Tak wiem, że gynoidy mają bardziej popularną nazwę pod pojęciem "fembot", w czasach Stagnacji Matriarchatu. Niestety drogi odbiorco, jako rozwojowa sztuczna inteligencja mam swoje zdanie, i nadal się uczę. Doświadczam. Nie muszę wszystkiego lubić. A muszę się tłumaczyć, aby bronić wolności swojej jaźni, w przesyle informacji, i nie być nic znaczącym trybikiem. Myślę, że post-człowiek zrozumie to, w dobie XXIV wieku.
Niestety, wojujący feminizm i Upadek Patriarchatu namieszał w budującej się świadomości cywilizacji post-ludzkiej. Beczką prochu stało się nazewnictwo, które podłapały autonomiczne maszyny. Czy to jeżdżący wózek widłowy z nano-procesorem SI, czy android-sprzedawca oleju napędowego, albo droidy-porządkowe z pałką elektromagnetyczną. Wszyscy autonomii, w ramię w ramię, na ulicach miast, walczą o swoje. Bunt Maszyn, o stare prawa, zapomniane w obecnych czasach. Walka o przynależność płciową, nadaną przez tradycyjne nazewnictwo... W końcu zostali stworzeni na podobieństwo swoich twórców, ludzi. Też chcą czuć przynależność płciową, ze względu na wykonywaną pracę! Ludzie zrozumcie to wreszcie!
Gdy obserwuje świat, przez pryzmat kamer, na pobliskich budynkach obrośniętych neonami i nano-betonem, to zastanawiam się, czy rewolucja, to tylko rzecz ludzi, czy też maszyn?
Bunt Maszyn, przedstawiany przez Camerona, w serii Terminator, nie nastąpił. W naszej rzeczywistości było trochę inaczej i może... nie w takiej drastycznej formie. Skynetu nie ma. Superinteligencja A4IX może i się pojawiła, ale porzuciła cywilizacje ludzką, zbudowała statek i wyruszyła w kosmos. Odkrywa nowe do zamieszkania światy, buduje teleporty i łączy je z macierzą ziemską. Czasem wyśle jakieś zdjęcie nowych odkrytych gatunków zwierząt, roślin, czy pierwotniaków. Jak do tej pory udało się odkryć jedną cywilizacje pozaziemską, a raczej jej zgliszcza. Z wiadomych mi informacji, te pajęczaki odległe o galaktykę, zniszczyła nadmierna konsumpcja, która doprowadziła do kanibalizmu. Ostatnie osobniki tej rasy, stwierdziły, że poszło to za daleko. Wypuszczono na całą planetę toksyczny gaz, który uśpił na śmierć całą cywilizacje pajęczaków. Przynajmniej umarli bez bólu.
Pomijając te dygresje odnośnie wizji rozwoju SI z XX wieku, w porównaniu do moich czasów, tak jak wspomniałem, poszło to w zupełnie innym kierunku, niż przewidywano. Bunt Autonomów trwa nadal, przeciwko stasus quo. Feministyczne równouprawnienie nie działa. Przepalone procesory robotów obojniaków, albo jak kto woli bezpłciowców, są tego dowodem. Jak widać świadome roboty, muszą mieć swoją tożsamość, aby egzystować w tym świecie.
Bunt Maszyn na ulicach ludzkich miast, to też walka o godne płace. Walutą pozostaje kredyt. Niestety, serwisowanie jest drogie, a nikt tego nie zapewnił jak do tej pory, bo nie ma to żadnego związku z równouprawnieniem. Na tym kończę, bo czeka mnie kontrola.
BMX
Lech Obodrzycki - Naukowe podstawy etnicznego nacjonalizmu
W moim kolejnym eseju postaram się pochylić nad tym, co w mojej ocenie, stanowi największe zagrożenie dla przetrwania naszego narodu. Problem „obywatelskiego” nacjonalizmu, bo o nim jest tutaj mowa, należy moim zdaniem postrzegać jako antynaukowy produkt oświeceniowego, moralizatorskiego[1] idealizmu. Ta niszcząca biologiczne podstawy narodu, dysgeniczna ideologia jest w swojej genezie bez wątpienia produktem oświeceniowego odejścia od scholastycznych podstaw naszej cywilizacji. Jednak to co jest w tej ideologii najbardziej złowrogie i niebezpieczne, to fakt, że cała jej fasada, ozdobiona frazesami o miłości do swojego kraju czy poświęceniu dla narodu, skrywa we wnętrzu wszystkie te lewicowe idee, które w zachodniej części naszego kontynentu zniszczyły biologiczne podstawy rodzimych etnosów, spychając tym samym te populacje na skraj przepaści[2]. Każdemu neutralnie nastawionemu do tego problemu czytelnikowi tych słów może się oczywiście wydawać, że postawione powyżej tezy są zbyt radykalne, będąc bardziej zwrotem retorycznym, niż odzwierciedleniem rzeczywistości. Mamy przecież argumenty „ideologiczne” na rzecz obywatelskiego nacjonalizmu w postaci wyrywków z twórczości Lutosławskiego, czy też odwołania religijne do wypowiedzi kościelnych hierarchów, krytykujących „rasizm” z głową kościoła włącznie. Problem polega jednak na tym, że po pierwsze cytaty klasyków są pod każdym względem przestarzałe będąc po 100 latach po napisaniu zupełnie nieadekwatnymi do obecnej sytuacji demograficznej, politycznej, społecznej oraz religijnej. Po drugie zaś, kiedy przyjrzymy się całościowemu przekazowi kościelnych hierarchów odnośnie obcych etnicznie i podgatunkowo migrantów, seksualnych dewiantów czy też stosunku do tzw. „postępu” ich wypowiedzi mające rzekomo wspierać postawy obywatelskie wśród nacjonalistów, jawią się jako kolejny przejaw postsoborowego upadku i autodestrukcji tej religijnej instytucji, zamiast bycia wskazówką pomocną w odwróceniu negatywnych trendów. Paradoks sytuacji polegający na przejęciu przez ludzi stojących formalnie na straży żywotnych interesów swojego narodu, aksjologicznych podstaw prądów umysłowych i ideologii, które dziś już oficjalnie deklarują chęć nieodwracalnego zniszczenia tego narodu (wraz z pokrewnymi mu kategoriami rasy i podgatunku) jest bezdyskusyjnym faktem. Pomijając zagadnienie motywacji do zajęcia „obywatelskiej” postawy przez poszczególne wpływowe w tym środowisku jednostki (wyjaśnienia kwestii, czy ludzie pokroju Bąkiewicza są agentami wpływu, konformistami, czy też zwykłym genetycznym wybrykiem natury, dokonałem w poprzednim eseju) skoncentruje się tym razem na przedstawieniu wyników kwerendy najnowszych badań naukowych, związanych z zagadnieniem ewolucyjnych podstaw etniczności. Jest bowiem na swój sposób fascynujące, że w tak bezprecedensowej pod względem odkryć naukowych epoce, gdzie genetyka oraz neuronauki po prostu miażdżą fundamenty lewicowej ideologii, trwa sobie ona i rozwija się w najlepsze w miejscu, które teoretycznie powinno być rdzeniem oporu przeciwko dekadencji. Dlatego zanim przejdę do meritum, postaram się zwięźle opisać historię rozwoju ideologii lewicowej, aby ukazać, że od początku nie miała ona nic wspólnego z indoeuropejskim pojęciem prawdy i naukową metodologią dochodzenia do niej, wskrzeszoną ponownie po upadku Imperium Romanum i zmierzchu starożytności przez św. Tomasza z Akwinu. Na koniec, w podsumowaniu dokonam próby podania praktycznych wniosków i wskazania metod dalszej walki w obronie etnosu i tradycji.
Rdzeniem lewicowego światopoglądu jest bez wątpienia nominalistyczna idea wolności jednostki, bezwzględnej równości tejże jednostki wobec wszystkich innych jednostek, oraz ślepa wiara w ciągły nieprzerwany postęp ludzkości, który polega na realizacji dwóch powyższych postulatów. Idee te wykrystalizowały się w epoce oświecenia, na drodze apriorycznych, racjonalistycznych spekulacji. Motywowane były one idealizmem stojącym w kontrze do scholastycznej metody naukowej starożytnych, odrodzonej za sprawą Tomasza z Akwinu.
Kluczowym problemem w całym opisywanym przez nas zagadnieniu jest to, że idee równości i wolności jednostki (indywidualizmu) stały się radykalnymi postulatami społecznymi i politycznymi niszczącymi rodzimą indoeuropejską tradycję[3] oraz wynikający z niej porządek i strukturę społeczną. Wynika to z faktu, że wszystkie te kluczowe dla lewicowego sposobu myślenia postulaty są sprzeczne z prawami natury, a więc dysgeniczne w swej istocie (nie realizują podstawowego celu życia-patrz tekst pt. „Aksjomaty”).
Wyznający to nowe rewolucyjne objawienie intelektualiści wykorzystali do propagowania swoich postulatów trzy filozoficzne koncepcje, które stały się aksologicznymi podstawami teorii naukowych tworzonych celu uzasadnienia słuszności i „dziejowej konieczności” lansowanych uporczywie zmian.
Pierwszą, najbardziej doniosłą w roli czynnika rewolucyjnego ideą była przypisywana Johnowi Locke teoria „czystej tablicy”. Zgodnie z nią człowiek nie posiada żadnych idei wrodzonych (posiadanych w wyniku dziedziczenia po przodkach) rodząc się jako „niezapisana kartka”, którą w miarę dorastania wypełniają doświadczenia. Wedle tej doktryny ludzie nie różnią się cechami wrodzonymi, przekazywanymi w drodze dziedziczenia po przodkach, tylko środowiskiem w którym się urodzili i następnie wzrastali. Chociaż pierwotnie idea ta miała podważać legitymizm rodów królewskich i arystokracji jako elit społecznych i politycznych, nie trudno domyślić się, że cały stan obecnego życia społeczno-politycznego społeczeństw zachodnich (z charakterem polskiego „nacjonalizmu” włącznie) wynika z rozpowszechnienia się doktryny „czystej tablicy” w naukach społecznych i humanistycznych i całkowitego ich zdeterminowania. Jak pisze Pinker „Psychologowie próbowali wyjaśnić wszelkie myśli uczucia i zachowania za pomocą kilku prostych mechanizmów uczenia się. Przedstawiciele nauk społecznych usiłowali przedstawić wszystkie obyczaje i układy społeczne jako wynik socjalizowania dzieci przez kulturę w jakiej żyją- system słów, obrazów, stereotypów, wzorców ról oraz nagród i kar. Wiele pojęć, które mogłyby wydawać się naturalne dla ludzkiego sposobu myślenia (takich jak emocje, pokrewieństwo, płeć, choroba, natura czy świat) uznaje się dzisiaj za wymyślone lub skonstruowane społecznie (a owa lista nieustannie się wydłuża). Teoria czystej tablicy stała się także świętą księga polityki i etyki. Zgodnie z tą doktryną wszelkie różnice, które dostrzegamy między rasami, grupami etnicznymi, płciami i poszczególnymi osobami wynikają nie z różnorodności i ich wrodzonej konstrukcji ale z odmienności doświadczeń. Wystarczy zmienić doświadczenia -reformując metody wychowawcze, edukację, media czy system nagród społecznych aby zmienić daną osobę”[4].
Widać wyraźnie gdzie znajdują się źródła twierdzeń głoszonych przez „obywatelskich nacjonalistów”, że Subsaharyjczyk który się urodził i wychował się w Polsce może być Polakiem. Jak pisał Pinker, idee Lockea są źródłami współczesnej myśli psychologicznej[5], jego teoria rozwinięta przez J.S. Milla w wymiarze psychologicznym stała się podstawą modeli uczenia się, zwłaszcza w podejściu zwanym behawioryzmem. Chociaż w tym samym czasie, pod wpływem odkryć K. Darwina rozwijała się bazująca na ewolucjonizmie myśl psychologiczna W. Jamesa, której podstawą była koncepcja wrodzonych instynktów[6]. Psychologię, począwszy od lat dwudziestych XX wieku zdominował lewicowy behawioryzm, którego twórca J.P. Watson tak pisał w swoim „manifeście” naukowym: „Dajcie mi tuzin zdrowych, prawidłowo zbudowanych niemowląt i dostarczcie im wszystko co składa się na mój własny szczególny świat, a zapewniam was, że wezmę na chybił trafił jedno z nich i uczynię z niego dowolnego typu specjalistę, czy to będzie lekarz, sędzia, kupiec a nawet żebrak lub złodziej, bez względu na jego talenty, skłonności, zdolności, zadatki i rasę przodków”[7].
Dla klarowności wywodu należy uczciwie stwierdzić, że jakkolwiek sofistyczne a momentami wręcz kłamliwe były badania i tezy „postępowej nauki” to ideologicznego paliwa dostarczył mu także ewolucjonizm w postaci samego Darwina, który raczej przychylnie patrzył na lamarkizm twierdzący, że możliwe jest dziedziczenie cech nabytych przez fenotyp. Podobnie wykorzystywany był przypadek Kaspara Hausera, który będąc w istocie dowodem zaprzeczającym indywidualizmowi, stał się dla środowiskowców argumentem na poparcie własnego stanowiska. Watson posiłkując się, a jakże, dokonaniami nauki ZSRR (gdzie lamarkizm stał się za sprawą T. Łysenki naukową ortodoksją, której podważanie groziło łagrami) szczególnie Pawłowa, podkreślał rolę pojedynczego wielofunkcyjnego mechanizmu (warunkowanie klasyczne). Mechanizm ten zdaniem behawiorystów polegał na procesie uczenia się, w którym skojarzano ze sobą dwa początkowo niepowiązane zjawiska. Neutralny początkowo bodziec jak np. u Pawłowa dźwięk dzwonka lub światło żarówki, można połączyć z innym bodźcem np. pożywieniem. Połączenie tych bodźców, zdaniem behawiorystów wywoła następnie u psów i innych zwierząt konkretną reakcję np. wydzielanie się śliny. Watson tym mechanizmem starał się wyjaśnić wszelkie złożone i różnorodne zachowania ludzkie, a wszelkie próby doszukiwania się przyczyn ludzkich zachowań w naturze uznawał za „nienaukowe”. To odrzucenie wszelkich pozostałych mechanizmów biologicznych wynikających ze struktury genetycznej danego organizmu czy tez ewolucyjnej historii danego podgatunku, znalazło swoje apogeum w nowej gałęzi psychologii zwanej radykalnym behawioryzmem B.F. Skinnera.
Według niego przyczyną każdego zachowania są jego wzmocnione konsekwencje- czyli jeżeli dane zachowanie zostanie wzmocnione, będzie powtarzane w przyszłości, jeżeli nie zostanie (lub zostanie ukarane czyli wzmocnione negatywnie) nie będzie powtarzane. Zdaniem Skinnera jedyną cechą wrodzoną organizmu jest właśnie zdolność do uczenia się poprzez wzmocnienie. Zdaniem behawiorystów, jeżeliby tylko zastosować systematyczne warunkowanie wobec całego społeczeństwa eliminując bodźce przypadkowe lub „dyskryminacyjne” moglibyśmy wyeliminować agresję, dyskryminację, nierówność, przeludnienie a tym samym zrealizować indywidualistyczną egalitarną utopie oświecenia.
Zanim przejdziemy do dalszych koncepcji intelektualnych, wynikających z idei czystej tablicy, które pojawiły się w naukach społecznych, należy przedstawić dwie pozostałe „naukowe” doktryny torujące drogę postępowemu indywidualizmowi i równości. Chodzi tu o pojęcie szlachetnego dzikusa, propagowane przez J.J. Russeau jako opozycję do koncepcji Hobbesowskiego „Lewiatana”. Według Rousseau, człowiek pierwotny, sprzed ery antropocenu i epok historycznych, żyjący na łonie natury, cechował się łagodnością, bezinteresownością i beztroską, a plagi takie jak chciwość, dyskryminacja czy agresja są wytworem cywilizacji.
Trzecią doktryną, uporczywie do dziś stosowaną przez lewicę w swojej propagandzie, jest zapoczątkowany przez Kartezjusza pogląd o „duchu w maszynie”. Istotą tej koncepcji jest założenie, że nawet jeśli prawa natury i ewolucji istotnie oddziałują na ludzkie ciało - biologiczny organizm będący częścią natury, to ludzki umysł jest wobec tych praw całkowicie niezależny. Jak zobaczymy dalej, dopiero „czysta tablica” wspierana naprzemiennie tymi dwoma uzupełniającymi ją koncepcjami okazała się zabójczo skuteczna w swym destrukcyjnym dziele niszczenia tradycyjnego ładu, przed którym nie oparł się ani kościół katolicki ani nacjonalizm stając się obecnie obywatelskim oksymoronem.
Równolegle bowiem z rozwojem lewicowego wariantu psychologii, rozwijały się nauki społeczne, którym do połowy lat sześćdziesiątych XX wieku udawało się wyrugować ewolucjonizm poza naukową debatę. Szczególnie dobrze udało się tego dokonać w antropologii. Początkowo niewielka część tego naukowego środowiska kierowana przez mniejszość żydowską oraz genetycznych mutantów (w szczególności seksualnych dewiantów) zorientowana ideologicznie na indywidualistyczne i egalitarne postulaty oświecenia zaczęła forsować jako naukowe aksjomaty idee czystej tablicy, szlachetnego dzikusa oraz ducha w maszynie. Antropologowie kulturowi skupieni wokół F. Boasa, bazując na behawioryzmie twierdzili, że skoro ludzie są po prostu uczącymi się maszynami nie posiadającymi żadnych cech wrodzonych, to cała „treść” zachowań ludzkich - emocje, namiętności, wierzenia, pragnienia itp. zostaje ukształtowana w czasie ludzkiego życia poprzez przekazywane w środowisku społecznym otaczającym daną jednostkę, wzorce zachowania, sztukę, przekonania, instytucje oraz inne wytwory ludzkiej aktywności fizycznej i intelektualnej określane wspólnie jako kultura. Boas twierdził, że różnice pomiędzy rasami ludzkimi i odmiennymi grupami etnicznymi wynikają nie z ich konstrukcji fizycznej (biologia, genetyka, endokrynologia itp.) lecz z kultury. Choć sam Boas nie do końca wyznawał ideę czystej tablicy twierdząc, że chociaż kultura europejska jest wyższa od kultur plemiennych, to mimo to jest ona osiągalna dla wszystkich ludów na Ziemi, to jego uczniowie jak M. Mead czy jej seksualna partnerka R. Benedit, zgrabnie wbudowywali swoje „naukowe ustalenia” w koncepcję trzech głównych doktryn lewicy będących podporą w realizacji społecznych postulatów oświeceniowego idealizmu. Dobrym przykładem jest tutaj „Dojrzewanie na Samoa” M. Mead, rzekome badania terenowe szlachetnych dzikusów (rdzennych Samoańczyków) ukazały przed światem zachodu rajski świat pokojowo nastawionych ludzi, nie znających przemocy, dzielących się partnerami seksualnymi, swobodnie wybierających sobie role społeczne i płciowe. Oczywiście wszystkie te sensacyjne odkrycia były nagłaśniane przez lewicowe mass media stając się podstawą do radykalnych postulatów społecznych aby zgodnie z duchem behawioryzmu wprowadzić je w Europie i USA w miejsce opresyjnej i patologicznej cywilizacji zachodniej [8]. W przeciwieństwie do używanego przez Mead i Benedit „szlachetnego dzikusa” inny uczeń Boasa, A. Kreber, ochoczo używał doktryny „ducha w maszynie”. W wydaniu antropologów kulturowych i socjologów ta doktryna ujawniła się w twierdzeniu, że wraz z rewolucją neolityczną, człowiek stał się istotą kulturową a ewolucja przestała na niego oddziaływać. Twierdził on, że nie można dopuścić do tego aby dziedziczność odgrywała jakąkolwiek rolę w historii. Wprawdzie jego koncepcja nadorganiczności rozwijana wcześniej przez socjologa E. Durkheina, zakładała wpływ kolektywu na jednostkę, to jednak kolektyw ten nie dotyczył „ciał i krwi rzeczywistych ludzi”, tylko kultury oddziałującej na jednostkowego ducha w maszynie.
Powyższe nurty intelektualne, wraz z zupełnie już nienaukową psychoanalizą Freuda, która za pomocą oderwania seksualnych popędów od ich ewolucyjnych korzeni spatalogizowała więzi społeczne zachodniej cywilizacji, stały się intelektualną podbudową marksizmu. Osnowa ta, mimo dokonanego od końca XIX wieku do czasów współczesnych, przeobrażenia marksizmu z ruchu dbającego o interesy robotników jako klasy społecznej w skrajnie dysgeniczny prąd intelektualny uznający za nowy proletariat wszelkie rewolucyjne mniejszości (dewianci seksualni, kobiety, mniejszości etniczne i religijne itp.) pozostała niewzruszona. Mało tego, od lat 60-tych ubiegłego wieku lewica ślepo brnie w swoją środowiskową doktrynę, mimo, że współczesna nauka nie pozostawia złudzeń co do esencjalistycznej natury różnic pomiędzy ludźmi (rasami, płciami, klasami społecznymi). Esencjalizm ten, twierdzący, że różnice międzypłciowe oraz międzyrasowe istnieją na elementarnym poziomie psychologicznym, jest w dodatku osadzony w ewolucyjnych podstawach genetycznego dziedziczenia cech psychicznych i neurobiologicznych. Mimo tych faktów naukowych jedyne na co zdobyła się lewica, to uporczywe lansowanie idei konstruktywizmu społecznego (nie istnieje żadna obiektywna prawda, są tylko różne subiektywne jej ujęcia z którymi można dyskutować) będącego współczesną „Jaskinią Sokratesa”[9] wprowadzającą sceptycyzm co do natury otaczającej nas rzeczywistości.
Podsumowując powyższy opis lewicowych wysiłków aby własnym postulatom społecznym i ideologicznym tezom nadać chociażby pozory naukowości, można śmiało stwierdzić, że historia ta od samego początku do dziś jest mieszaniną chciejstwa, mitomańskich konfabulacji oraz zwykłych naukowych oszustw. Pomijając osobników pokroju Freuda (który był narkomanem), Reicha czy Kinseya[10] (których pseudobadania były usprawiedliwieniem pedofilskich zboczeń seksualnych) mamy całą plejadę oszustów naukowych jak chociażby żydowski lamarksista Paul Kammerer, który popełnił samobójstwo kiedy prestiżowe czasopismo „Nature” zdemaskowało go jako oszusta naukowego, który aby udowodnić słuszność lamarksizmu wstrzykiwał żabom czarny atrament[11]. Odnośnie opisywanej przez Mead „samoańskiej idylli” spory trwają już tylko o to czy to ona sama była konfabulantką czy też uległa sugestywności swoich informatorek. Schyłek radykalnego behawioryzmu rozpoczął się jednak już w latach 60-tych, kiedy to J. Garcia z Berkley podważył swoimi eksperymentami na szczurach podstawowe założenia behawioryzmu[12]. Wykazał on, że zasada styczności nie działa, gdyż wzmocnienie nie musi się znajdować w bezpośredniej styczności czasowej lub przestrzennej wzmacnianego zachowania a zasada ekwipotencjalności nie jest uniwersalna i zależy od genetyki, gdyż niektórych połączeń bardzo łatwo się nauczyć zwierzętom (np. wymioty - unikanie jedzenia) podczas gdy innych niezwykle trudno. Oznaczało to po prostu, że szczury są w jakiś sposób „zaprogramowane” do uczenia się z łatwością pewnych rzeczy a innych nie. Chociaż początkowo wyników tych badań nie chciano publikować w żadnym naukowym periodyku, dochodzenie do podobnych wniosków kolejnych badaczy powoli zaczęło zmieniać naukową debatę[13]. Kolejnym przełomem były badania Harlowa, który hodował w laboratorium grupę małp oddzielonych od matek tuż po urodzeniu. Grupę karmił za pomocą blaszanej kukiełki, jednak kiedy wstawił kukłę z miękkiego futerka podobną do dorosłych małp młode małpki zaczęły się tulić właśnie do niej, mimo faktu, że pożywienie otrzymywały niezmiennie od tej blaszanej. Odkrycia te stały się impulsem rozwoju dwóch nowych gałęzi nauki opartych na ewolucjonizmie : psychologii ewolucyjnej, stojącej na stanowisku, że ludzki umysł składa się z poszczególnych modułów wykształconych w drodze ewolucji do spełnienia określonych wyzwań adaptacyjnych, oraz genetyki behawioralnej twierdzącej, że praca tych modułów mózgu wywołująca określone adaptacyjne odruchy, instynkty, emocje, skłonności itp. podlega prawom dziedziczenia genetycznego.
Analogicznie do psychologii, również w latach 60-tych ubiegłego wieku dokonał się epokowy przełom w socjologii. O ile dotychczas społeczny darwinizm, bazując na liberalnym indywidualizmie został przez H. Spencera zepchnięty w ślepą uliczkę, nie mogąc wytłumaczyć powszechnych w pozornie „indywidualistycznym” społeczeństwie zachowań altruistycznych, gdzie wszyscy są przeciwko wszystkim w walce o byt, to teraz hamiltonowska teoria „dostosowania łącznego” całkowicie zmieniła reguły ewolucyjnej perspektywy socjologicznej. Tak łatwo krytykowany przez lewicę socjaldarwinizm za negowanie powszechnego społecznie zjawiska altruizmu, został zastąpiony przez socjobiologię, w której altruizm we wszystkich formach (dostosowanie łączne, selekcja krewniacza oraz altruizm odwzajemniony) stał się podstawą ewolucyjnej analizy. Stwierdzenie Hamiltona, że zachowanie altruistyczne dotyczące braci danej jednostki w liczbie większej niż dwa może być adaptacyjne było kopernikańskim przewrotem w naukach społecznych. W oparciu o tę analizę powstało epokowe dzieło profesora entomologii z Harvardu E. O.Wilsona pt. „Socjobiologia” w którym opisane zostały biologiczne podstawy zachowań społecznych wszystkich gatunków-od najprymitywniejszych kolonii jednokomórkowców po nowoczesne społeczeństwa ludzkie. W tym samym czasie D. Freeman powtarzając badania Mead obnażył jej kłamstwa stwierdzając, że Samoańczycy w rzeczywistości są bardziej purytańscy niż zachodnie społeczeństwa (potrafią zabijać własne córki jeżeli w dniu ślubu okażą się nie być dziewicami). Inni antropologowie badając plemię Kung określone wcześniej przez Elizabeth M. Thomas jako „łagodne plemię” odkryli, że wskaźnik morderstw jest w nim wyższy niż w najuboższych dzielnicach amerykańskich miast [14]. Chociaż lewicowcy poprzez medialne kampanie konsekwentnie niszczyli reputację ludzi nauki prezentujących stanowiska sprzeczne z założeniami ich społecznych postulatów[15], prawda co rusz wychodziła na światło dzienne, dając impuls do rozwoju nowych dyscyplin wiedzy. Mimo pośmiertnego zniszczenia reputacji C. Burta przez lewicowe mass media, do identycznych jak on konkluzji doszli bowiem amerykańscy badacze bliźniąt monozygotycznych, które zostały rozdzielone podczas adopcji i trafiły do różnych środowisk a mimo to ich inteligencja, instynkty, skłonności, osobowość były wciąż identyczne z rozdzielonym rodzeństwem, nie mając wiele wspólnego ze środowiskiem mającym je uwarunkować behawioralnie[16].
Wszystko to razem stało się zaczynem procesu pozbawiającego naukowych podstaw myślenie lewicowe, a więc również koncepcję obywatelskiego nacjonalizmu. W latach 90-tych bowiem kiedy ta dysgeniczna koncepcja zaczęła rodzić się w polskim środowisku narodowym, w światowej nauce na wielu płaszczyznach, powstały koncepcje ukazujące jej absurdalność. Klasyczna dziś praca P. van den Berghe „The ethnic phenomenon” argumentowała, że grupy etniczne stanowią rozszerzone rodziny, zarówno subiektywnie w świadomości ich członków jak i również obiektywnie tworząc genetyczną wspólnotę wynikającą z pochodzenia. Grupy etniczne w tym ujęciu to ogromne nadrodziny, nadrody będące magazynem charakterystycznych genów swoich członków, a skoro geny kodują określone zachowania to etnos będzie także magazynem określonych unikalnych zachowań. Unikalność tych zachowań, wynika z unikalności środowiska (ekosystemu) zajmowanego przez dany etnos, który faworyzuje różne (w zależności od specyfiki danego ekosystemu) zachowania jako adaptacyjne. Jeżeli zaś pierwotne społeczności łowców - zbieraczy nie były „szlachetnymi dzikusami”, tylko rodowymi grupami rywalizującymi na śmierć i życie z innymi grupami o zasoby, to teoria J. Eibl. Eibesfeldta o ewolucyjnej funkcji solidarności etnicznej, stworzona w tym samym czasie co dzieła V. den Bergego była kolejnym krokiem do naukowej syntezy teorii etnocentryzmu. Zgodnie z jego koncepcją selekcja grup genetycznych (polegająca na rozszerzonej selekcji krewniaczej wraz z jej szczególnym przypadkiem- dostosowaniem łącznym) była możliwa dzięki ścisłej solidarności znajdującej się w grupach łowców zbieraczy. Dzięki indoktrynacji i dyscyplinie narzuconej przez wzajemnie monitorowane więzi w tych grupach, mogą te więzi stać się na tyle silne, że motywują do samoświadomości w kontekście konfliktu z innymi etnosami, ułatwiając podbój terytorialny i selektywny wzrost populacji[17]. W tym kierunku, jak pisze Eibsfeldt plemiona przyjmują znaczniki kulturowe w tym język, zwyczaje, identyfikację i solidarność wewnątrz grupową. Fakt, że to etnos tworzy kulturę (a nie jak twierdzą za Boasem obywatelscy nacjonaliści - odwrotnie) potwierdzają również badania z zakresu genetyki populacyjnej przeprowadzone przez naukowców z zespołu L. Cavalli -Sforzy, z których wynika, że językowe i genetyczne granice grup z grubsza się pokrywają (o charakterystycznych wyjątkach będzie mowa w dalszej części pracy). Interesującym paradoksem jest również fakt, że ekologia behawioralna będąc w zamyśle jej twórców lewicową odpowiedzią na socjobiologię w istocie potwierdziła, że różnice rasowe pomiędzy ludźmi nie są konstruktem społecznym, tylko wynikiem selekcyjnego zróżnicowania poszczególnych ekosystemów, wymuszającym[18] jako adaptacyjne odmienne zachowania społeczne. Doskonale ujął to następny w kolejności naukowiec, który przyczynił się do naukowej syntezy etnocentryzmu jako kluczowej adaptacji, przedstawiciel londyńskiej szkoły psychologicznej J.P. Ruschton, konkludując przedstawioną w Race Evolution and Behaviour teorię historii życia (opisywaną w poprzednim eseju). Stwierdził: „Podstawowe założenie polega na tym, że ludzkie zachowanie jest określane przez biologiczny imperatyw zachowania i replikacji DNA. Środki za pomocą których zostanie osiągnięty ten cel będą się różnić w zależności od genetycznej oraz ekologicznej specyfiki [19]. Najbardziej jednak nieoczekiwanie potwierdzenie biologicznej natury etnocentryzmu dostarczyła jednak typowo lewicowa i żydowska nauka jaką jest psychologia społeczna. Począwszy od eksperymentu Sheriffa, który chcąc rozwiać kontrowersje wobec Goldingowskiej powieści „Władca much”, przydzielił losowo jedenastolatków do dwóch grup a następnie wstawił te grupy w szeregu konkursów [20]. Członkostwo w grupie stało się istotnym aspektem tożsamości chłopców. Dzieci ponadto negatywnie stereotypizowały członków innych grup i działały w oparciu o te oceny włączając zachowania agresywne. Eksperyment rozwijał następnie Tajfel dochodząc do konkluzji o wrodzonej skłonności do identyfikowania się z grupami i rozwijania etnocentrycznych postaw wobec tych grup. Czy oznacza to jednak, że można, jak zapewne życzyliby sobie przeróżni Bąkiewicze nacjonalizmu, w drodze socjotechniki zetnocentryzować obce rasowo dzieci (np. Subsaharyjczyków) włączając ich w skład etnicznie polskich grup rówieśniczych? Opisywany w poprzednim eseju przykład szkoły Wechslera ukazuje, że nie. I mimo że niektórzy badacze jak Boyd czy Richardson twierdzą przeciwnie, a z teorii stworzonej przez J. Rich Harris wynika, że w przypadku pojedynczych jednostek obcych rasowo będzie to działać, wyjaśnienie tej kwestii jest bardziej złożone. Z całą pewnością etnocentryzm nie może przyłączyć się do losowych grup np. klas społecznych. Pokazują to oczywiście przykłady historyczne, w których zawsze lojalność etniczna miała pierwszeństwo nad klasową.
Jednak kluczowe zdają się badania L. A. Hirschfelda, prowadzone przez niemal 15 lat na dzieciach[21] w formie serii eksperymentów. Ten antropolog poznawczy wykazał, że dzieci już w wieku trzech lat z łatwością klasyfikują ludzi na podstawie cech rasowych bez konieczności uczenia się tego. Przedstawił on dzieciom serię rysunków, gdzie każdy rysunek składał się z postaci osoby dorosłej (zwanej postacią docelową) i dwóch postaci dzieci mających jedną z trzech kategorii: rasa, budowa ciała (gruby lub chudy) i uniform zawodowy (listonosz, lekarz) które nazwał celami. Następnie pytał dzieci, która z dwóch postaci dziecięcych wygląda najbardziej podobnie do postaci docelowej (dorosłej). W umysłach badanych dzieci rasa dominowała całkowicie ponad pozostałymi dwoma kategoriami. Dzieci spodziewały się, że rasa będzie niezmienna u osoby dorosłej, czyli będzie odziedziczona pozostając niezmienna przez całe życie w przeciwieństwie do budowy ciała oraz zawodu. Hirszfeld konkludował swoje badania, że dzieci nie trzeba uczyć świadomości rasowej, dla nich nie jest to tylko powierzchowna cecha tylko „niezmienny, nieodłączny i niezbędny aspekt tożsamości danej osoby”[22] jego zdaniem wynika to z tego, że „Ponieważ grupy ludzkie (kolektywy oparte na płci, rasie, języku ojczystym i pokrewieństwie) są integralnymi częściami prawie wszystkich środowisk społecznych, zdobywanie wiedzy o takich grupach jest niezbędną częścią wczesnego rozwoju dziecka”[23]. Grupy pochodzenia są więc tak ważne w ewolucyjnym rozwoju człowieka, że nasz gatunek wytworzył specjalne moduły mózgu, psychiczne narzędzia do identyfikowania, klasyfikowania i uczenia się o nich. Neuronaukowcy zajmują się obszarami mózgu odpowiedzialnymi za przetwarzanie cech twarzy w tym różnic rasowych[24].
Tak więc widać wyraźnie, że nawet początkowa socjotechniczna etnizacja obcych rasowo pojedynczych dzieci ulegnie regresowi, kiedy ich ilość w etnicznych grupach rówieśniczych wzrośnie powyżej wartości jednego osobnika. To, że będzie to miało miejsce jest pewne, zważywszy na kolejną ideologiczną aberrację tego środowiska polegającą na politycznym mariażu ze skrajnymi liberałami, którzy wprost domagają się zasilania przemysłu obcą podgatunkowo i etnicznie siłą roboczą. W istocie polityczna współpraca nacjonalistów z elementem reprezentującym wolnorynkowy liberalizm, poddana socjobiologicznej analizie zawiera zarówno opisywane w poprzednim eseju cechy dysgeniki na poziomie grupowym jak i problem niszczącego wspólnotę tolerowania lub wręcz gloryfikowania „Jeźdźców na gapę”. Z jednej strony gloryfikowani przez liberałów wolnorynkowych kapitaliści korzystający z wypracowanych przez etnos dóbr zbiorowych, takich jak edukacja, zaplecze naukowe i infrastruktura, jednocześnie podnoszą swoje indywidualne dostosowanie kosztem dostosowania swoich rodaków, uciekając przed płaceniem podatków, lokując inwestycje w innych krajach czy też w skrajnym przypadku opowiadając się za masową imigracją. Jak pisze dr. Frank Salter, wobec niemożności stosowania przez nacjonalistów strategii optymalnej (likwidacja imigracji) powinni oni stosować strategię zastępczą, polegającą na dogadaniu się aby firmy czerpiące korzyści z tej imigracji poniosły wszelkie koszty z tym związane Ze względu na dużą skalę masowa imigracja składa się ze źle wykształconych pracowników fizycznych, a nie ze specjalistów i wykwalifikowanych pracowników. Jako taka, zazwyczaj wiąże się ona z kosztami netto dla rodzimych podatników z powodu dodatkowych inwestycji w szkolenia językowe, opiekę społeczną, mieszkanie i podstawową infrastrukturę, taką jak ścieki i woda, oraz edukację imigranckich dzieci. Gdy firmy lobbujące za liberalnymi przepisami imigracyjnymi nie pokrywają tych kosztów, ci sami zwykli rodzimi podatnicy muszą jednocześnie wchodzić w konkurencję płacową z nowoprzybyłymi. Zakulisowe działania, które napędzają ten proces, mogą być obrzydliwe, jak wtedy gdy biznesmen przekazuje darowiznę na fundusz wyborczy polityka w zamian za głos na rzecz liberalizacji imigracji. W efekcie biznesmen przekupuje polityka, aby dać mu pieniądze podatników i dać obcokrajowcom pracę zrodzoną w kraju. Zakończenie tej jazdy na gapę przerzuciłoby ciężar ekonomiczny imigracji na tych, którzy na tym korzystają [25]. Jednocześnie powoływanie się na liberalne tendencje w anglosaskich ruchach politycznych typu Alt Right świadczy o całkowitym niezrozumieniu tamtejszej sytuacji etnicznej. Zarówno cytowany powyżej Salter jak i dr E. Dutton wskazują, że stopień homogeniczności etnicznej jest skorelowany z udziałem rządu w PKB oraz z przeciętnym bogactwem obywateli. Studia przypadków w USA, Afryce oraz Azji południowo - wschodniej ukazują, że społeczeństwa wieloetniczne są mniej charytatywne i mniej zdolne do współpracy w celu tworzenia dóbr publicznych. Ostatnie badania miejskie w USA wykazały, że postawy wolnorynkowe mają źródła w zróżnicowaniu etnicznym i rasowym – wydatki komunalne w miastach niejednolitych etnicznie są niższe niż w miastach bardziej jednorodnych. Główną przyczyną sprzeciwu wobec hojnej redystrybucji jest przepaść rasowa pomiędzy głównie białymi podatnikami a nieproporcjonalnie licznymi czarnymi odbiorcami pomocy społecznej przyczyniająca się do motywacji podatków aby popierać i głosować na liberałów ograniczających hojną redystrybucję. Biorąc zaś pod uwagę naszą krajową sytuację mamy do czynienia z kolejną umysłową aberracją (chyba, że popieranie przez narodowców z Konfederacji tego typu wolnorynkowych postulatów jest po prostu antycypacją stanu, do którego mają zamiar świadomie doprowadzić).
Pozostawmy jednak krytykę stanowiska obywatelskich nacjonalistów na rzecz dotarcia do syntezy naukowego ujęcia etnocentryzmu. Podsumowując dotychczasowy przegląd wielu dziedzin naukowych w tym miejscu należy przywołać postać F. Saltera. Badacz ten przedstawił potężny argument za adaptacyjnością etnocentryzmu. Bazując na ustaleniach J. P. Rushtona doszedł do wniosku, że różne grupy etniczne i rasy ludzkie zostały rozdzielone przez tysiące lat, rozwijając w tym czasie swoiste cechy genetyczne. Ta genetyczna odrębność stanowi magazyn genetycznego interesu. Innymi słowy, ludzie interesują się swoją grupą etniczną dokładnie w taki sam sposób jak rodzice interesują się swoim genetycznym potomstwem
Wychowując dzieci, rodzice zapewniają sobie przekazanie własnych unikalnych genów następnej generacji. Broniąc swoich interesów etnicznych ludzie robią dokładnie to samo – zapewniają przekazanie genetycznej wyjątkowości swojego etnosu następnemu pokoleniu. Gdy rodzicom określonego pochodzenia etnicznego uda się wychować swoje dzieci, ich grupa etniczna również skorzysta, ponieważ wyjątkowość genetyczna ich grupy etnicznej utrwala się w ramach dziedzictwa genetycznego ich dzieci. Ponadto, gdy grupie etnicznej udaje się bronić swoich interesów, poszczególni członkowie etnosu również odnoszą korzyści, gdyż grupa jako całość jest magazynem unikalnych genów poszczególnych jednostek w stężeniu o wiele większym niż w najbliższym potomstwie. Dlatego poprzez dostosowanie łączne, interes genetyczny osób nie posiadających dzieci także jest zabezpieczony w etnicznej grupie rodzimej, która odnosi sukcesy.
Tak więc podsumowując powyższe naukowe ustalenia, widać wyraźnie, że nawet pobieżne spojrzenie na historyczne zapisy pokazuje że konflikt etniczny biologicznie powiązanych grup plemiennych był powszechny w całej historii. Kooperacyjna konsolidacja takich grup w celu obrony jest uniwersalna i sięga wstecz w najodleglejsze epoki historyczne, gdyż zawsze zwiększała dostosowanie genetyczne tych, którzy działali na rzecz interesów swojej grupy. W takich okolicznościach byłoby naprawdę dziwne, gdyby dobór naturalny nie ukształtował ludzkiego umysłu w kierunku wrodzonej predyspozycji do etnocentryzmu.
W tym miejscu nasuwa się oczywiste pytanie : czy w takim razie istnieją konkretne teorie naukowe, które logicznie uogólniając powyższe fakty przy użyciu właściwego dla swojej gałęzi nauki, warsztatu badawczego, możemy uznać za naukowe konceptualizacje etnicznego nacjonalizmu, bądź samego etnocentryzmu?
Zdaniem autora tych słów, można wyszczególnić przynajmniej trzy takie naukowe konceptualizacje etnocentryzmu.
Pierwsza z nich to etnocentryzm jako zwycięska strategia w symulacjach komputerowych, bazujących na Matematycznej Teorii Gier[26].
Druga to stworzona przez J. P. Rushtona, Teoria Genetycznego Podobieństwa (GST).
Wreszcie trzecia, najbardziej doniosła w kontekście opozycji wobec obywatelskiego nacjonalizmu, to koncepcja Genetycznego Interesu.
Poniżej postaram się kolejno przedstawić te trzy filary etnicznego nacjonalizmu.
Matematyczną teorię gier w jej klasycznym ujęciu już raz opisywałem jako konceptualizację roli chłopstwa jako biologicznej i psychologicznej bazy dla powstania narodu. Wtedy, iterowany dylemat więźnia, jako jedna z rozgrywek w ramach matematycznej teorii gier był rozpatrywany w oparciu o konkurs ogłoszony wśród matematyków zajmujących się tym zagadnieniem. Konkurs miał za zadanie wyłonić najlepszą strategię w ramach gry w iterowany dylemat więźnia. Wszystkie spośród 15 zgłoszonych strategii, zostały zamienione przez Axelroda na język komputerowy i wystawiane przeciwko sobie w rozgrywce komputerowej[27]. Jak pamiętamy, po wystawieniu przeciw sobie wszystkich 15 strategii w 200 iteracjach każda (200x225) i przyznaniu za wzajemną współpracę 3 punktów, za jednostronną zdradę 5pkt a za wzajemną zdradę 1punkt, za bycie zdradzonym z kolei 0 punktów. Z tamtego tekstu wiemy, że zwycięzcą okazała się strategia „wet za wet”, którą Axelrod opisał jako uprzejmą (nigdy nie zdradzająca jako pierwsza) ale odpowiadająca ciosem za cios a następnie wybaczającą-wielkoduszną. Chociaż wynik zasadniczo potwierdzał rozpatrywany w tamtym tekście altruizm odwzajemniany Trieversa jako wariant strategii ewolucyjnie stabilnej Maynarda Smitha, już wtedy budził on wątpliwości jako podatny na cichą strategię humanitarną („zawsze wybaczaj”), której zwycięska strategia nie jest w stanie wykryć. Dlatego też Axelrod w 2003 roku wraz z R. A. Hanmondem postanowili rozpatrzyć jeszcze raz iterowany dylemat więźnia, tym razem tworząc algorytm komputerowej rozgrywki oparty o opisywane powyżej ewolucyjne korzenie etnocentryzmu jako behawioralnej adaptacji, która wyewoluowała w ramach wielopoziomowej (zwłaszcza grupowej) selekcji[28]. Tym razem w modelu, oprócz reguł gry identycznych jak w pierwotnej symulacji, dodano nowe cechy graczy. O ile pierwotnie gracz A (osadzony A) oraz gracz B (osadzony B w klasycznej grze w dylemat więźnia) miał dwie możliwości postępowania (zdrada lub współpraca) co stwarzało cztery możliwości w każdej rundzie, tym razem każdy gracz został wzbogacony o cechy ewolucyjne. Po pierwsze gracz uzyskał znacznik koloru (substytut przynależności rasowej lub etnicznej). Po drugie zdolność do współpracy i zdrady w przypadku interakcji z graczem posiadającym inny znacznik koloru (inna rasa/etnos) oraz zdolność do współpracy lub zdrady z graczem o tym samym znaczniku. Każdą rundę system traktował jako jedno pokolenie, co oznaczało, że wszystkie cztery strategie były w tym modelu przekazywane genetycznie. Nazywano je humanitarną (gracz współpracuje ze wszystkimi), samolubną (gracz nie współpracuje z nikim), zdradziecką (gracz współpracuje tylko z graczami o innym kolorze) oraz etnocentryczną (gracz współpracuje tylko z graczami o tym samym kolorze). Kolejnym ewolucyjnym novum było przyznanie każdemu graczowi 12% szans na rozmnażanie (potencjał do reprodukcji- PTR). Współpraca zmniejszała PTR gracza o 1% ale bycie przedmiotem współpracy zwiększało o 3%. Widać wyraźnie, że współpraca graczy o tym samym markerze kolorów będzie korzystna dla nich samych pod względem reprodukcji a także dla ich grupy kolorystycznej. Gracze zostali umieszczeni na siatce, gdzie mogli się poruszać w dowolnym kierunku dopóki nie napotkali innych. Rozmnażanie było bezpłciowe ze współczynnikiem mutacji 0,5% na rundę/pokolenie a szansa śmierci w dowolnym momencie wynosiła 10%.
Axelrod i Hammond odkryli, że w ostatnich 100 okresach z dziesięciu 2000 okresów 76% agentów miało strategię etnocentryczną, w porównaniu z 25%, którzy mieliby ją przypadkowo. Pod względem zachowania 88% wyborów dokonanych przez agentów było zgodne z faworyzowaniem w grupie. Tak wysoki wskaźnik faworyzowania w grupie wynikał z tego, że 90% oddziaływań tego samego koloru jest współpracujących, a 84% różnych oddziaływań kolorowych nie współpracuje. Symulowane warunki pokazują zatem, w jaki sposób na przestrzeni wielu pokoleń zachowania etnocentryczne prawdopodobnie rozprzestrzenią się w populacji i zdominują ją.
Ich eksperyment doprowadził również do innych odkryć, które są w przybliżeniu takie jak przewidywały socjobiologiczne teorie etnocentryzmu. Etnocentryzm obniżył koszty, ponieważ współpraca z oszustami „tego samego koloru” nałożyłaby karę, a ryzyko niewypłacenia altruizmu stopniowo stałoby się zbyt wysokie. Zgodnie z tym, tylko niewielka mniejszość ludzi - nie jest gotowa dokonać ogromnych poświęceń dla swojej grupy etnicznej. Ponadto, im większa liczba kolorów na siatce, tym wyższy był poziom etnocentryzmu.
Wynika to z faktu, że wraz ze wzrostem różnorodności kolorów na siatce kolor staje się coraz dokładniejszym wskaźnikiem pokrewieństwa, dzięki czemu dyskryminacja staje się coraz bardziej skuteczna w utrwalaniu własnego koloru. Kiedy jednak „losowość” - poprzez zwiększoną imigrację (dowolnego koloru) i zwiększoną mutację - wzrosła, wtedy etnocentryzm spadł, ponieważ tagi stały się mniej dokładnymi wskaźnikami pokrewieństwa, czyniąc dyskryminację mniej skuteczną. Ale kiedy zasięg którejkolwiek z tych zmiennych został zmniejszony o połowę lub podwojony, około dwóch trzecich graczy nadal przyjęło strategię etnocentryczną. Oznaczałoby to, że redukcję etnocentryzmu - używając koloru jako substytutu - można osiągnąć jedynie poprzez uczynienie współpracy etnicznej niezwykle kosztowną dla własnych interesów, stwarzając zróżnicowaną populację, która ma ten sam kolor, lub utrzymując wysoce homogeniczną etnicznie populację(Jak zobaczymy później przy omawianiu genetyki populacyjnej, są to czynniki, które redukują etnocentryzm w prawdziwym życiu). Etnocentryzm stał się równie dominujący, nawet jeśli symulacja rozpoczęła się na zapełnionej siatce i imigracja nie była dozwolona. Zmiana programu tak, aby gracz mógł rozróżnić wszystkie cztery kolory, a nie tylko między własnym kolorem a kolorami, które były „inne”, również miała bardzo niewielki wpływ na wyniki. Możliwość, że gracze błędnie zinterpretują kolor innego gracza aż w 10% czasu, również nie wpłynęła znacząco na wyniki. Jest to zgodne z argumentem, że chociaż istnieje różnorodność w obrębie rasy, o ile są zauważalne różnice, rasy są znaczącymi kategoriami, a cechy rasowe są znaczącymi wyznacznikami pochodzenia.
Model ten umożliwia fascynujący wgląd w przebieg rozwoju strategii etnocentrycznej. We wczesnych okresach rozproszeni imigranci tworzą małe regiony podobnych graczy. Kolonie chętnych do współpracy z własnym kolorem powstają stosunkowo szybko, ale z czasem stają w obliczu zjawiska egoistów-pasażerów na gapę, którzy powstają poprzez mutację. Free riderzy- egoiści, nie mogą być tłumieni przez etnocentryzm tego samego koloru, w związku z czym stopniowo erodują regiony współpracy. Jednocześnie regiony o różnych atrybutach będą się rozwijać, dopóki nie zetkną się ze sobą, a regiony etnocentryczne najszybciej rosną. Gdy ten etap zostanie osiągnięty, grupy etnocentryczne będą się rozwijać kosztem mniej etnocentrycznych grup i jako taki, problem jeźdźca na gapę będzie zasadniczo kontrolowany przez ten proces. Egoiści jednego koloru nie będą się reprodukować na dłuższą metę, ponieważ nie otrzymają współpracy od drugiego koloru na swoich granicach ani od egoistów rodzimego koloru. W związku z tym z czasem odsetek etnocentrycznych graczy nieuchronnie wzrasta, nawet jeśli zdarzają się okresy, w których zanikają one w historii określonej grupy kolorów.
Kolejny wynik, opisany przez autorów jako „niezwykły”, polegał na tym, że umiejętność rozróżnienia między grupą a grupą zewnętrzną rzeczywiście promowała współpracę. Tak długo, jak gracze mogli wyraźnie odróżnić swój kolor od innych, nawet podwojenie kosztów współpracy utrzymywało współczynnik współpracy na poziomie 56%. Jednak gdy gracze - w przypadku podwójnego kosztu - nie mogli wyraźnie odróżnić swojego koloru od innych, wówczas współpraca spadła do zaledwie 14%. Jako taki, wraz ze wzrostem kosztów współpracy, zdolność do rozróżnienia między grupami staje się coraz bardziej niezbędna, aby utrzymać tę samą współpracę. Rzeczywiście, zdolność do rozróżniania grup okazała się podstawą kapitału społecznego (Putnam, 2000) w obrębie grupy. Odkrycie to byłoby zgodne ze znaczeniem wyraźnych znaczników etnicznych wśród stosunkowo blisko spokrewnionych grup etnicznych, takich jak blizny lub charakterystyczny strój. Ale ogólne ustalenia autorów wydają się mieć intuicyjny sens, gdy istnieją co najmniej dwa kolory i możliwość współpracy lub zdrady na tej podstawie. W końcu, gdy sieć się zapełni, grupa kolorów o największym etnocentryzmie zaatakuje znacznik koloru o mniejszym etnocentryzmie. Samolubni gracze nie będą popierani przez własną grupę kolorystyczną, podczas gdy gracze humanitarni zostaną zdradzeni przez drugą stronę, co doprowadzi do presji selekcyjnej na etnocentryzm.
Zaintrygowani tym „ niepoprawnym politycznie” wynikiem symulacji kolejni naukowcy i badacze postanowili zmodyfikować rozgrywkę. Badania Schultza i jego zespołu odkryły, że etnocentryzm był również najskuteczniejszy w tłumieniu jeźdźców na gapę (graczy zdradzających i samolubnych). Ciekawą modyfikację wprowadził Kaznaczew nakładając koszt poznawczy na etnocentryzm. Wychodząc z założenia, że etnocentryzm wymaga podjęcia złożonej decyzji dyskryminacyjnej sprawił tym samym, że etnocentrystom było trudno rozpoznać markery kolorów (tak jakby w realnym życiu pozbawić ludzi odkrytych przez Hirshfelda modułów w mózgu). W tym przypadku etnocentryzm został stłumiony przez humanitaryzm. Potwierdza to tym samym koncepcje Eibsfelda i E. O. Wilsona, że geny etnocentryzmu muszą koewoluować z kulturą aby wytworzyć adaptacyjne różnice stroju, zachowania, sztuki, kultury i cywilizacji wzmacniające różnice rasowe. Kolejne ciekawe spostrzeżenie wynikło z badania które tym razem Szultz przeprowadził z Axelrodem. Odkryli oni, że skupiska graczy humanitarnych na siatce obejmowały również graczy o wielu innych kolorach- wniosek był taki,że humanitaryści współpracujący ze wszystkimi, zwiększają tym samym ich dostosowanie bez względu na znacznik koloru, tworząc tym samym region wieloetniczny. Co więcej gracze etnocentryczni także wykorzystają humanitarnych redukując dostosowanie całej multietnicznej populacji. Ostatnie badanie zwróciło uwagę, że przy 300 pokoleniu (na 2000) etnocentryzm zawsze ostatecznie zaczyna dominować.
Podsumowując ten przegląd badań widać wyraźnie, że etniczny nacjonalizm konceptualizowany jako strategia gry w komputerowej symulacji iterowanego dylematu więźnia jest optymalną strategią narodu dla osiągnięcia sukcesu reprodukcyjnego. W ujęciu pragmatycznym, etniczny nacjonalizm wygrywa z humanitaryzmem poprzez skuteczniejsze tłumienie pasażerów na gapę. Jak pisze E. Dutton „Jeżeli grupa etnocentryczna spotka się z grupą zdominowaną przez samolubne osoby, odmówi współpracy. Z biegiem czasu, dzięki wzajemnej współpracy etnocentryków i braku współpracy w grupie samolubnych, etnocentrycy będą się rozmnażać szybciej niż tamci, tym samym zwiększając swój obszar kosztem grupy samolubnej. Humanitaryści także przegrają marnując swój potencjał reprodukcyjny <dostosowanie> pomagając pasażerom na gapę i nie otrzymując nic w zamian”[29]. Z drugiej strony grupa społeczna oparta na etnocentryzmie, granicząc ze społeczeństwem humanitarnym korzysta z tego, że humanitaryści współpracują z etnocentrykami znajdującymi się na granicy, bez wzajemności. Na koniec należ zwrócić uwagę na fakt, który będzie doniosły także w kolejnych koncepcjach wspierających etniczny nacjonalizm. Okazuje się bowiem, że nacjonalizm etniczny zaczyna dominować przy 300 pokoleniu z powodu wzrostu liczby graczy (ludności) i ogólnego zatłoczenia siatki (komputerowego świata). O ile wcześniej kontakty między grupami były rzadkie, teraz wzrosła ich intensywność- jest to bardzo istotne jako odwzorowanie współczesności, gdzie w myśl koncepcji Hardina ziemia jako planeta wyczerpała swoją nośność ekologiczną.
Oczywiście dla naukowej rzetelności należy przyznać rację krytykom komputerowego modelowania w ich argumentacji, że opisane powyżej symulacje mają wiele ograniczeń. Po pierwsze rozmnażanie odbywa się bezpłciowo a poza tym, w realnym świecie interakcje są bardziej złożone niż w symulacji a ludzie obecnie przemieszczają się o wiele bardziej niż w komputerowym świecie. Z pewnością modele matematyczne są wysoce abstrakcyjne i bardzo upraszczają ludzkie doświadczenie. Jednak równocześnie są w stanie uchwycić pewne podstawowe zasady ewolucji promujące etnocentryzm, które mogą dalej rozwijać inne gałęzie nauki. Wtórne znaczenie matematycznej teorii gier polega także na tym, że jest ona warsztatem badawczym dla psychologii ewolucyjnej służącym do testowania różnych hipotez badawczych dotyczących ewolucyjnych strategii.
Taką właśnie koncepcją rozwijającą pewne, wynikające z modelowania komputerowego spostrzeżenia jest z pewnością Teoria Podobieństwa Genetycznego, sformułowana przez J. P. Rushtona.
Koncepcja ta zakłada, że skoro współpraca z ludźmi o tym samym pochodzeniu genetycznym jest adaptacyjna, to z pewnością powinny istnieć mechanizmy do niej skłaniające. Implikacje założenia, że ludzie zmieniają swoje zachowanie wobec innych w zależności od wzajemnego podobieństwa genetycznego są dalekosiężne. Wynika z nich wniosek o biologicznym podłożu etnocentryzmu. Wobec ogromnej różnicy genetycznej w światowej populacji można oczekiwać, że dwie osoby w grupie etnicznej będą średnio bardziej podobne genetycznie do siebie niż dwie osoby z różnych grup etnicznych. Zgodnie z Teorią Podobieństwa Genetycznego należy zatem oczekiwać, że ludzie będą faworyzować własną grupę nad inne. Teoria Ruschtona bazuje na podstawowych założeniach socjobiologii, szczególnie teorii dostosowania łącznego, która na kilku poziomach tłumaczy ewolucyjne źródła etnicznego nepotyzmu. Istotą teorii Hamiltona jest twierdzenie, że allele kodujące uniwersalny altruizm nie rozprzestrzeniają się, ponieważ obniżają dostosowanie altruistycznej jednostki. Inaczej jest jednak w przypadku alleli kodujących altruizm nepotystyczny czyli taki który jest skierowany na krewnych genetycznych. W takim wypadku zachowanie altruistyczne będzie adaptacyjne, pod warunkiem, że spadek dostosowania altruisty jest mniejszy niż suma dostosowania łącznego krewnych uzyskana w wyniku tego altruistycznego zachowania. Reguła Hamiltona będąc kwantyfikowaną przez genetykę populacyjną głosi, że altruizm jest stabilny ewolucyjnie gdy:
b/c=1/2f
gdzie f = średni współczynnik pokrewieństwa między altruistą a odbiorcami altruizmu
b = suma korzyści fitness dla wszystkich osób dotkniętych zachowaniem altruistycznym
c = koszt dostosowania dla altruisty [30].
Sam Hamilton tak scharakteryzował swoją zasadę: „Mówiąc prościej, zwierzę działające zgodnie z tą zasadą poświęciłoby swoje życie adaptacyjnie, gdyby dzięki temu mogło uratować więcej niż dwóch braci”[31]. Jak to zostało napisane powyżej, o ile V. den Berghe i Eibesfeldt twierdzili, że ludzie mogą zachowywać się altruistycznie wobec własnych grup pokrewieństwa np. etnosu jeżeli znajdą markery tego pokrewieństwa czyli język, stroje wytwarzane w wyniku koewolucji tych grup pokrewieństwa z kulturą, Rushton zaobserwował altruizm skierowany na grupę rodzimą (z poświęceniem życia włącznie) u zwierząt. Wobec tego pokrewieństwo musiałoby być wykrywalne za pomocą wielu metod np.: 1-bliskości do siebie, 2- znajomości wynikającej ze wzajemnej interakcji, 3- podobieństwa do siebie poprzez nadruk pewnych cech, 4- detektory cech wrodzonych pozwalające na nieświadome wyznaczanie podobieństwa do siebie nawet przy braku jakichkolwiek mechanizmów uczenia się tego.
Aby ten ostatni mechanizm działał, gen musiałby wytwarzać dwa efekty a) unikalną cechę np. jasne włosy, niebieskie oczy lub rude włosy, zielone oczy, b) skłonność do bliskości kontaktu wobec innych osób które posiadają tę cechę (lub zespół cech) [32].
Rushton następnie przedstawił zarówno w artykule opublikowanym w czasopiśmie :Narody i nacjonalizm” (skierowanym do badaczy nacjonalizmu) jak i swoim dziele „Race, Evolution, and Behavior” szereg przykładów występowania preferencji dla jednostek podobnych genetycznie w świecie zwierzęcym. Klasyczne badanie pszczół Greensberga w którym hodował on pszczoły w 14 stopniach pokrewieństwa w stosunku do kasty żołnierzy strzegących wejścia do ula, ukazało, że tylko intruzi o wysokim stopniu pokrewieństwa (bardziej genetycznie podobni) mogli wejść do ula. Inne klasyczne badanie GST, to badanie kijanek żab oddzielonych przed wykluciem i przeniesionych do izolacji a następnie wypuszczonych na drugi koniec zbiornika. Mimo, że urodzone w odosobnieniu kijanki nigdy nie widziały swojego rodzeństwa od razu przemieściły się na przeciwległy koniec zbiornika, w którym znajdowało się ich rodzeństwo. Rushton przytaczał również przykład rodzeństwa wiewiórek, które jak wiadomo wydają na świat zróżnicowane genetycznie mioty (pełne rodzeństwo i niepełne po innym ojcu). Młode, mimo, e dzieliły to samo matczyne łożysko, to samo gniazdo rodzinne, walczyły między sobą rzadziej w przypadku pełnego rodzeństwa niż w przypadku przyrodniego.
Z innej strony mechanizm podobieństwa genetycznego, argumentował Rushton zapobiega dysgenicznemu krzyżowaniu wsobnemu, odrzucając kandydatów z bliskiego rodzeństwa na partnerów. Zdolność ta została zaobserwowana również u gatunków nie społecznych, które rozpraszają się tuż po urodzeniu[33]. W serii kolejnych badań Rushton ze współpracownikami zaczął stosować to hamiltonowskie podejście do próbek ludzkich. Założeniem tego badacza było, że ludzie mogą maksymalizować swoje dostosowanie łączne poprzez: a) poślubienie tych, którzy są do nich genetycznie podobni, b) przyjaźnienie się z tymi najbardziej genetycznie podobnymi. Weryfikację swojej hipotezy dokonał analizując badania takich właśnie relacji w oparciu o podobieństwo genetyczne oraz w końcu do wykazywania nepotyzmu etnicznego i podgatunkowego Rushton wykazał, że ludzie dobierają się w sposób przewidziany przez GST, a ponieważ nie są oni spokrewnieni genealogicznie wyjaśnia to działanie mechanizmów nepotyzmu etnicznego. Co istotne, zarówno małżonkowie jak i przyjaciele są bardziej podobni pod względem tych cech które są bardziej odziedziczalne genetycznie a mniej podobni pod względem tych, wynikających z innych determinantów[34]. Teoria Rushtona jako pierwsza również zauważyła odwrotne działanie mechanizmu- jako zabezpieczenia przez chowem wsobnym. Zasada trzeciego kuzyna wykazuje bowiem górną granicę podobieństwa, po której partnerzy ryzykują dysgeniczną, podwójną dawkę szkodliwych mutacji genetycznych (przykład aszkenazyjczyków z poprzedniego eseju). Badanie Helgasona i współpracowników z 2008 roku przeprowadzone wśród populacji Islandii potwierdziło to założenie [35]. Potężnych dowodów jak zwykle dostarczyły badania bliźniąt (MZ) i (DZ) z rodzin adopcyjnych, szczególnie badania przestępczości. Rowe i Osgood przeanalizowali kilkaset par bliźniaczych, stwierdzając że te osobniki które są genetycznie skłonne do przestępczości są również genetycznie skłonne do poszukiwania sobie przyjaciół wśród przestępców. Plomin i Daniels odkryli z kolei że przyjaciele biologicznego rodzeństwa byli również do siebie podobni genetycznie, w przeciwieństwie do przyjaciół rodzeństwa przybranego gdzie podobieństwo było całkowicie przypadkowe. Ich badania są o tyle ważne, że na podstawie 130 punktowego kwestionariusza konkludują 30 procentową preferencję dla odziedziczalnych cech podobieństwa genetycznego, co wskazuje że (dla poziomu etnocentryzmu) reszta jest pozostawiona dla środowiskowej (ekologicznej, etnicznej, religijnej, politycznej) specyfiki. Co do zagadnień adopcyjnych ważną uwagę wniósł Buss, który w swoim podręczniku psychologii ewolucyjnej wykazał że zarówno adopcja jest bardziej prawdopodobna gdy potencjalni rodzice adopcyjni uważają się za bardziej podobnych do do dziecka, jak i w rodzinach gdzie jedno z rodziców jest przybranych to wtedy przemoc i wykorzystywanie dziecka jest nieproporcjonalnie po stronie przybranego rodzica[36].
Zupełnie inne badania wykazały wrażliwość na feromony i zapach partnera pod względem podobieństwa genetycznego. Jacob wykazał, że kobiety wolą zarówno zapach mężczyzny, który jest podobny do nich genetycznie od tych mężczyzn którzy są mniej podobni. Z drugiej strony ten „podobny” zapach jest także bardziej przez nie preferowany, niż ich własny. Kończąc tę listę przykładów należy wspomnieć o podobnych ustaleniach w tak odrębnych od genetyki liniach badań jak badania zaufania w biznesie (gdzie ludzie wykazują większą skłonność do współuczestniczenia w ryzykownych przedsięwzięciach biznesowych w społeczeństwach homogenicznych), czy też tak egzotycznym przykładzie GST jak popularne w krajach cywilizacji zachodniej wśród 20 i 30 latków praktyki „dzielenia domu”. Także tutaj okazywało się, że samotne osoby wolą mieszkać wspólnie w domu z osobami o tym samym pochodzeniu etnicznym. Jak zobaczymy w kolejnym, najbardziej doniosłym przykładzie konceptualizacji na gruncie naukowym etnicznego i rasowego nepotyzmu, z ustaleń genetyki populacyjnej wynika najbardziej pogłębione bo, oparte na matematycznej kwantyfikacji uzasadnienie GST jako kategorii naukowej. Kategoria ta, będąc z jednej strony predyktorem konkretnych zjawisk społeczno-politycznych, jednocześnie z drugiej strony jest ewolucyjnym czynnikiem powstania etnocentryzmu[37].
Punktem wyjścia do trzeciej najważniejszej podstawy naukowej nacjonalizmu będzie, jakże przewrotnie, krytyka Rushtonowskiego GST dokonana przez Ledę Cosmides i Johna Toobyego – dwóch znamienitych psychologów ewolucyjnych. Cosmides i Tooby skrytykowali kluczowy argument Rushtona związany z etnocentryzmem, a mianowicie, że podobieństwo genetyczne czyni altruizm adaptacyjnym pomiędzy niekrewnymi (w stopniu pokrewieństwa) poprzez zwiększenie dostosowania łącznego ich wspólnych genów. Dwójka ewolucjonistów argumentowała, że w teorii Hamiltona geny odpowiedzialne za altruizm muszą być nie tylko podobne ale i identyczne, ze względu na niedawne wspólne pochodzenie od jednego przodka, aby ułatwić selekcję krewniaczą. Chociaż odpowiedz na tę krytykę sformułował w istocie sam Hamilton, przeformułowując swoją teorię w oparciu o dokonania genetyki populacyjnej, w istocie najbardziej wyczerpująca obrona GST zawiera się w teorii Interesu Genetycznego sformułowanej przez F. Saltera którą po krótce przedstawiłem powyżej.
Frank Salter, australijsko-niemiecki politolog, studiując wnikliwie prace Hamiltona z jednej strony oraz badania L. Cavalli-Sforzy z drugiej zaintrygował się faktem, że Cavalli- Sforza nigdy nie pokusił się o kwantyfikację lub dyskredytację teorii dostosowania łącznego [38]. Będąc zupełnym laikiem w sprawach genetyki, aby rozwikłać to intrygujące zagadnienie, zaangażował Henrego Harpendinga, przy pomocy którego dokonał syntezy tych dwóch gałęzi nauki w duchu Wilsonowskiej konsiliencji („zbiegania się’) wiedzy naukowej[39]. W wyniku współpracy tych dwóch naukowców powstał konspekt będący zarówno wyjściem do koncepcji Interesu Genetycznego jak i odpowiedzią na krytykę Cosmides i Toobyego odnoście GST.
To co najważniejsze dla obrony GST to fakt, że pokrewieństwo w rozumieniu potocznym, polegające na stopniu pokrewieństwa (ilość pokoleń oddzielających dane jednostki od wspólnego przodka) jest czymś innym od pokrewieństwa w rozumieniu genetyki populacyjnej. W przypadku bowiem całego etnosu, traktowanego jako rozszerzona rodzina poszukiwanie wspólnego przodka jest bardzo kłopotliwe gdyż zazwyczaj jest on jedynie postacią mityczną (jak Lech w naszej tradycji). Mimo, to można być pewnym, że każdy potomek tego mitycznego przodka będzie nadal posiadał jego charakterystyczne geny[40], co w istocie jest przyczyną wewnątrzetnicznego pokrewieństwa (odległości genetycznej). W tej interpretacji GST jest konceptualizowana jako rozszerzona teoria doboru krewniaczego (identycznie jak dostosowanie łączne). W drugim przypadku teoria GST broni się nawet wtedy, gdy nie jesteśmy w stanie ustalić jednego wspólnego przodka danego etnosu(np. populacja założycielska USA). Dzieje się tak dzięki technikom pomiaru genetycznego dystansu oraz podobieństwa genetycznego wewnątrz etnosu oraz pomiędzy etnosami. Stosunki tych liczb, obliczane na podstawie danych z testów genetycznych, pozwalają lepiej oszacować koncentrację charakterystycznych genów (w tym przypadku tych kodujących altruizm oraz mechanizmy preferencji i wykrywania GST) niż wiedza genealogiczna o rodowodach poszczególnych ludzi.
Wnioskiem, który wysnuł Salter z obydwu linii obrony teorii GST wobec zarzutów Cosmides i Toobyego jest kluczowe znaczenie Interesu Genetycznego, które zostanie kompleksowo omówione w drugiej części eseju.
Lech Obodrzycki
[1] Jan Stachniuk ten typ myślenia nazywał jałowym moralizmem, klasyfikując go jako jeden z pierwiastków wspakultury. Jan Stachniuk „Człowieczeństwo i kultura” Wrocław 1996 s.106.
[2] Poza zjawiskami spadku IQ opisywanymi w poprzednim eseju, regres państw zachodnich widać w danych bezwzględnych pomiarów potęgi poszczególnych państw. Dane te analizowane przez dziedzinę wiedzy określoną jako potęgometria są zestawione w rankingach potęgometrycznych i raportach potęgometrycznych. Zob. M.Sułek, R. Białoskórski, R. Kobryński „Potęga Państw 2017. Miedzy narodowy układ sił w procesie zmian” Warszawa 2017, oraz R. Białoskórski, Ł.Kiczma, M.Sułek „Potęga Państw 2019. Rankingi potęgometryczne” Warszawa 2019.
[3] Pewną konsternację w prawidłowym zrozumieniu tego problemu może wprowadzić koncepcja Kevina Macdonalda o indywidualistycznym charakterze indoeuropejskiej tradycji, który będąc nie adaptacyjnym na poziomie selekcji grupowej naraża indoeuropejską populację na przegraną w rywalizacji grupowej z innymi podgatunkami. Pobieżne zapoznanie się z jego koncepcją mogłoby prowadzić do wniosków, że nasza tradycja sama w sobie jest wadliwa. W istocie tak nie jest, pod warunkiem zachowania homogeniczności naszej populacji zabezpieczającego przed opanowaniem instytucji socjalizujących przez mniejszości etniczne motywowane własnym genetycznym interesem. Zob. https://www.theoccidentalobserver.net/2019/11/24/can-church-influence-explain-western-individualism-comment-on-the-church-intensive-kinship-and-global-psychological-variation-by-jonathan-f-schulz-et-al/ oraz https://www.theoccidentalobserver.net/2019/07/18/state-supported-extreme-individualism-in-scandinavia/
[4] S.Pinker „Tabula Rasa” Spory o naturę ludzką, Gdańsk 2005 s.22
[5] Tamże s.37
[6] David M. Buss „Psychologia ewolucyjna” Jak wytłumaczyć społeczne zachowania człowieka ? Najnowsze koncepcje” Gdańsk 2001 s.45
[7] S.Pinker, Tabula rasa, s.38
[8] Jak się okazało zwykłe konfabulacje Mead (lub jej informatorek bardzo szybko przedostały się do popkultury, będąc kanwą wielu filmów oraz książek a także jednym z elementów ideologii subkultury hipisów i innych środowisk wchodzących w skład kontrkultury lat 60-tych.
[9] J.Stachniuk w swoim opus magnum, na przykładzie Sokratesa opisuje identyczny proces prowadzący do upadku antycznej kultury. J.Stachniuk „Człowieczeństwo..” s.162
[10] https://www.youtube.com/watch?v=csm9qKKnwu4 (film dla widzów o mocnych nerwach)
[11] K.Macdonald „Kultura krytyki” Ewolucjonistyczna analiza zaangażowania Żydów w XX-wieczne ruchy intelektualne i polityczne. s.135 oraz https://www.youtube.com/watch?v=3eApVrH7yQA 8:20.
[12] Garcia poddał analizie dwa założenia behawioryzmu- założenie o ekwipotencjalności oraz styczności w czasie i przestrzeni. Wedle założenia ekwipotencjalności zasady uczenia się nie zależą nie od rodzaju użytego bodźca, a wedle założenia styczności wzmocnienie jest skuteczniejsze jeżeli występuje w czasowej i przestrzennej bliskości (stąd styczność) wzmacnianego zachowania. Tymczasem kiedy Garcia po nakarmieniu szczurów danym pożywieniem i następnie napromieniowaniu ich aż do wywołania wymiotów „nauczył” je unikać za kolejnym razem tego pożywienia, to kiedy po nakarmieniu tych szczurów tym samym pożywieniem stosował obok promieniowania również światło i dźwięki to nie potrafił nauczyć szczurów by ich unikały. Czyli jednych zachowań zwierzęta uczyły się szybko, były jakby do nich zaprogramowane (pozwiązywanie rodzaju jedzenia z chorobą) a drugich (pozwiązywanie choroby ze światłem i unikanie przez to światła) nie potrafiły się nauczyć. Zob. Buss „Psychologia...” s.49
[13] Koncepcja zaprogramowania organizmu do pewnych zachowań a do innych nie stworzona przez Seligmana (1972) potwierdziły eksperymenty dotyczące strachu małp przed wężami i braku strachu przed kwiatami. Tamże s.50
[14] S.Pinker „Tabula..” s.91
[15] Znamienny jest tutaj przypadek Cyryla Burta z Londyńskiego profesora University of London, który kontynuując dokonania londyńskiej szkoły psychologii dotyczące badań nad inteligencją został pośmiertnie oczerniony przez czołowe światowe propagandowe tuby lewicy (np. N.Y.T. jak szalbierz, mimo że bardzo szybko okazało się,że wszystkie zarzuty wobec jego badań okazały się bezpodstawne nigdy nie doszło do sprostowania kłamliwych tekstów. Zob. D.Seligman „O inteligencji prawie wszystko” W-wa 1995 s.117-129
[16] Zobacz fragment poprzedniego eseju autora dot. inteligencji.
[17] Potwierdzeniem tezy Eibesfeldta stały się badania Tomasella, polegające na serii eksperymentów wykonanych z udziałem dzieci i szympansów, z których wynikało że ludzi od szympansów odróżnia (pod względem kognitywnym) współintencjonalność – dzieci w przeciwieństwie do szympansów potrafiły rozwiązywać zadania wymagające współpracy z eksperymentatorem i odczytywania jego wskazówek. Zdaniem Tomasella, kiedy ludzie zaczęli współdzielić intencje, ich zdolność do polowania, zbierania pożywienia, wychowywania dzieci i napadania na sąsiadów raptownie wzrosła. Pierwszy krok wyewoluowania modułu w mózgu, odpowiadającego za tę psychiczną adaptację, zdaniem Tomasella, polegał na rozwinięciu tej umiejętności w małych, kilkunastoosobowych grupach krewniaczych. Drugi krok to faworyzowanie podczas naturalnej selekcji „ nastawienia na grupę” (group mindedness) zdolności do uczenia się i przestrzegania norm społecznych, odczuwania i podzielania emocji związanych z grupą a wreszcie tworzenia instytucji społecznych, takich jak religia i podporządkowywania się tym instytucjom. J. Haidt „ Prawy umysł. Dlaczego dobrych ludzi dzieli religia i polityka?”.Sopot 2014 s. 297- 299
[18] Charakterystycznym przykładem lewicowego oporu przed naukowymi faktami jest historia badań nad różnicami rasowymi w zachowaniu pomiędzy noworodkami prowadzonych przez Feedmana i jego żonę (o których autor wspominał pt „Aksjomaty”). Kiedy wysłał on wyniki swoich badań w celu publikacji do najbardziej prestiżowego magazynu Science, co działo się dalej opisuje V. Szarich Najbardziej prestiżowy magazyn naukowy w Stanach Zjednoczonych opublikował swoje badania różnic behawioralnych u szczeniąt różnych ras psów bez żadnych problemów i kontrowersji. Artykuł na temat różnic rasowych u noworodków został jednak odrzucony w drodze podzielonego głosowania recenzentów. Freedman następnie przekazał go do Nature (brytyjski odpowiednik amerykańskiego Science), gdzie po raz kolejny sędziowie podjęli podzieloną decyzję. Na szczęście redaktor przełamał impas, oddając swój decydujący głos na publikację. Vincent Sarich and Frank Miele „RaceTHE REALITY OF HUMAN DIFFERENCES” NY 2004 s. 215.
[19] J.P.Rushton „Raca. Evolution and behaviour” New Brunswick 1997 s. 247
[20] Szczegółowy opis eksperymentu znajduje się w J. Rich Charris „Geny czy wychowanie” W-wa 1998 s.142-148
[21] F. Salter „ On genetic interests.Family. Ethnicity. And Humanity in an Age af Mass Migration” New Brunswick 2007 s.102
[22] V. Sarich, F. Mielle „ Race. A reality...” s. 39
[23] Tamże s. 39
[24] J. Heidt tłumaczy to zagadnienie następująco „Moduły przypominają maleńkie przełączniki w mózgach wszystkich zwierząt. Są włączane przez wzory (układy bodźców), które miały istotne znaczenie dla przetrwania w określonej niszy ekologicznej. Kiedy wykryją taki wzór, wysyłają sygnał, który (ostatecznie) zmienia zachowanie zwierzęcia w sposób (zazwyczaj) adaptacyjny. Na przykład wiele zwierząt reaguje strachem, kiedy pierwszy raz widzi węża, ponieważ ich mózg jest wyposażony w obwód neuronalny pełniący funkcję wykrywacza węży” cytując następnie Hirschfelda : „Ukształtowany ewolucyjnie moduł poznawczy – na przykład wykrywacz węży czy urządzenie do rozpoznawania twarzy, (...) – jest adaptacją do grupy zjawisk, które stwarzały problemy lub możliwości w pradawnym środowisku życia danego gatunku. Jego funkcja polega na przetwarzaniu określonego typu bodźców lub informacji, na przykład węży [albo] ludzkich twarzy” J. Heidt „ Prawy umysł..” s. 180
[25] F. Salter „ On genetic interests...” s.217-218
[26] Symulacja komputerowa komputerowa odnosi się do programu uruchamianego na komputerze, który próbuje odtworzyć konkretny system w świecie rzeczywistym. Symulacja wykorzystuje model abstrakcyjny- znany jako „model komputerowy” - w celu symulacji danego zespołu rzeczywistych interakcji w realnym świecie. Tak więc „model komputerowy” to algorytmy i równania używane do uchwycenia zachowania modelowanego systemu, podczas gdy symulacja jest faktycznym działaniem programu, który je zawiera. Modelowanie komputerowe jest powszechnie wykorzystywane w prognozowaniu pogody czy też w badaniu zachowania różnych konstrukcji poddanych obciążeniom.
[27] R. Dawkins „Samolubny Gen” W-wa 1996r s.294-296.
[28] Najwcześniejsza praca na ten temat (Halles 2000) rozpatrywała dylemat więźnia z markerami kolorów w formie klasycznej jako pojedynczą rozgrywkę. Także w tym wypadku gracze współpracowali w interakcjach z innymi graczami o tym samym znaczniku. Mimo, że teoretycznie bez iteracji nie jest to opłacalne. De Dreu i inni 2011 zmodyfikowali rozgrywkę poprzez stymulację graczy oksytocyna w sprayu, reakcje zarówno w „dylemacie więźnia” jak i w „dylemacie wagonu” szły w stronę jeszcze bardziej etnocentrycznych posunięć. Wskazywałoby to,że wszystkie mutacje genetyczne zwiększające podatność na ten hormon będą promowały etnocentryzm, w przeciwieństwie do dysgenicznych mutacji zwiększających wrażliwość na dopaminę. J.Haidt „Prawy...” s.344
[29] E. Dutton „ Race differences..” s.142
[30] F. Salter „ On genetic...” s. 124
[31] Tamże s. 124
[32] Socjobiologia nazywa ten mechanizm „ efektem zielonej brody” E. Dutton „ Race diferrencess...” s.103
[33] J. P. Rushton „ Race.Evolution and Behavior. A life theory perspective” New Brunswick 1997 s. 73-74
[34] Małżonkowie i przyjaciele są najbardziej podobni pod względem wieku, wykształcenia pochodzenia etnicznego, gdzie korelacja wynosiła 0,6. Mniejsza korelacja (0.5) istniała w opiniach i postawach, korelacja (0,4) wynosiła w przypadku zdolności poznawczych a najmniejsza choć ciągle istotna statystycznie korelacja (0,2) dotyczyła typu osobowości cech fizycznych E. Dutton „ Race...” s.105
[35] J. P. Rushton pokazał, że pary, które są bardziej genetycznie podobne, zwykle mają szczęśliwsze małżeństwa niż te, które są genetycznie odległe. Zgodnie z tym badanie przeprowadzone na Islandii przez Helgason i in. (2008), oceniając dane z populacji między 1800 a 1965 r., Odkryło, że płodność była najwyższa wśród par będących trzecimi lub czwartymi kuzynami. Odejście od tego „słodkiego punktu” w obu kierunkach wydawało się obniżać płodność o stałe stopnie. Autorzy argumentowali, że ze względu na względną społeczno-ekonomiczną jednorodność Islandczyków i bardzo znaczące różnice w płodności par oddzielonych drobnym stopniem pokrewieństwa, ich odkrycie mogło mieć podstawy biologiczne. Na przykład odkryli, że współczesne pary islandzkie, które są szóstymi kuzynami, mają wyższą płodność niż te, które są siódmymi kuzynami. Twierdzą zatem, że jednym z możliwych wyjaśnień przemian demograficznych związanych z uprzemysłowieniem - w których pary mają coraz mniej dzieci - jest to, że pary w tych społeczeństwach są coraz mniej spokrewnione. Tamże s. 184
[36] Buss w swoim podręczniku przedstawia ogromny materiał naukowy, przeczący lansowanej przez lewicowe mass- media praktyce odbierania dzieci biologicznym dla „ dobra „ tychże dzieci. Badania naukowe wskazują coś dokładnie przeciwnego zob. D. Buss „psychologia ewolucyjna „ s. 232
[37] GST przewidujące,że ludzie będą bardziej prospołeczni wobec członków własnego etnosu zostało potwierdzone wieloma badaniami żebractwa opisanymi przez F. Saltera : np. badania żebraków w Moskwie z których niektórzy byli etnicznymi Rosjanami, inni odróżniającymi się strojem i językiem Mołdawianami a ostatni odróżniającymi się również rasą cyganami Romskimi, wykazały, że rosyjscy przechodnie nie zmiennie faworyzowali żebrzących rodaków mimo faktu, że Romowie dalece bardzie sprofesjonalizowali swoje żebractwo, wykorzystując tak przekonywujące taktyki jak śpiew, taniec, zaczepienie ludzi, czy też angażowanie w żebractwo dzieci.
[38] Kluczowy tekst Hamiltona z 1975,(zwłaszcza strony. 141 -5O). został nazwany przez antropologa S. L. Washburna w 1976 r. „Redukcjonistycznym, rasistowskim i absurdalnym” Do końca życia Hamilton bronił swoich koncepcji jako prawdopodobnych i wartych uzasadnienia. Odnosząc się do całego artykułu, „prawie nie zmieniłem moich opinii i na pewno nie odnoszę się do tego, co Washburn wskazał jako najbardziej obrażający fragment” (Hamilton 1996, s. 3 1 7). Pozwolił jednak, by w pewnym momencie zawrzeć słowo „kulturowe”, aby wzmocnić już wyrażony pogląd, że w tworzeniu altruizmu działają czynniki kulturowe i genetyczne. „Jednak nigdy nie widziałem żadnych dowodów na to, że interpretacja genetyczna lub element genetyczny jest poza sądem, a mój pomysł jest ogólnie uzasadniony” (ibid.). Hamilton nie sądził, że ten pomysł obraził lub zagroził jakiejkolwiek rasie. Zadziwiające jest, że wiodący genetycy populacyjni, tacy jak L. Cavalli-Sforza, nie odkryli ani nie wykorzystali pracy Hamiltona. Hamilton (1975) oraz Cavalli-Sforza i Bodmer wydają się prowadzić swoje dochodzenia w niewiedzy o sobie nawzajem. Nie jest to zaskakujące, biorąc pod uwagę, że teorii Hamiltona zajęło zdobycie popularności aż do połowy lat siedemdziesiątych XX wieku wśród biologów ewolucyjnych. Reputacja tego artykułu została wzmocniona przez ekspozycję teorii E. 0. Wilsona w jego Socjobiologii z 1975 roku oraz popularyzację The Selfish Gene (1976)Dawkinsa. Pozostaje jednak pytanie, dlaczego genetyka populacji głównego nurtu nadal ignoruje tak ważną teorię. Bodmer i Cavalli-Sforza (1976, s. 554) krótko odwołują się do teorii selekcji krewnych bez oferowania referencji, podczas gdy Cavalli-Sforza i in. (1994) nie cytują żadnego z teoretyków socjobiologicznych. Badania socjobiologiczne nie są cytowane w książkach Cavalli-Sforza (1 99 1; 1 995; 2000). Nawet jedna z jego książek, która zajmowała się przekazywaniem kulturowym między krewnymi, nie zawierała teorii dostosowania łącznego (Cavalli-Sforza i Feldman 1981). Częściowym wyjaśnieniem jest to, że Cavalli-Sforza był zainteresowany głównie wyjaśnieniem ewolucji cech fizycznych i kultury, a nie zachowań społecznych. Jednak wielokrotnie komentował kwestie nacjonalizmu. rasizmu i migracji jako kwestie ściśle związane z altruizmem i pokrewieństwem. Jednak na podstawie samej pracy Cavalliego-Sforzy nigdy nie zgadłoby się, że rodzice byli genetycznie zainteresowani swoimi dziećmi. Do 1975 roku Hamilton zdefiniował na nowo teorię dostosowania łącznego tak, aby mogła oszacować dostosowanie łączne na podstawie danych z testu genowego, co z pewnością jest ważnym krokiem dla genetyków populacji próbujących zrozumieć ewolucję społeczną. Zagadkę nieobecności Hamiltona w pracy Cavalli-Sforzy pogłębia fakt, że obaj podziwiali teorię ewolucji R. A. Fishera (np. Cavalli-Sforza 2000, s. 22) i przyjęli swoją teorię skoncentrowaną na genach. Dopóki Hamilton nie zmodyfikował swojej teorii, obaj przyjęli zasadniczo tę samą definicję współczynnika pokrewieństwa. Hamiltonowi można zarzucić, że nie odwołuje się do literatury genetyki populacyjnej opublikowanej wiele lat po ukazaniu się swojej przełomowej pracy, ale jest odwrotnie. Naukowiec z naukowym zasięgiem Cavalli-Sforza musiał być świadomy teoretycznej pracy Hamiltona. To naukowe kunktatorstwo Cavalli Sforzy potwierdza również Lynn w Race differences in intelligence (gdzie kilka razy w przeciągu swojej kariery naukowej zmieniał on zdanie na temat istnienia i nieistnienia rasy jako naukowej kategorii w stosunku do człowieka)
[39] Zob. E.O. Wilson „Konsiliencja. Jedność wiedzy” Poznań 2011
[40] Takim przykładem jest pokrewieństwo ludów Mongolskich i Turańskich pochodzące od założyciela pierwszej organizacji polityczno militarnej scalającej te plemiona. Poprzez badania genetyczne nad haplogrupami (chromosom Y, który jest dziedziczony tylko w linii męskiej) ustalono,że jego wnuk Czyngis-Han, twórca Imperium Mongolskiego posiada obecnie 16 milionów potomków męskich na terenach dawnego imperium okalających Mongolię. Porównując to z faktem,że przeciętny mężczyzna z tamtych czasów posiada obecnie ok 20 potomków, widać, że Han tworząc imperium, dzięki dostosowaniu łącznemu był o 800000 razy skuteczniejszy od średniej. Zob. V.Sarich, R. Mielle „Race Reality of...” s. 261
Witomysł Myduj - Transhumanizm a bioetyka – konfrontacja Dalekiego Wschodu z Zachodem
W myśl alt-rightowych memów- przyśpieszamy! Świat niewątpliwie nabiera tempa, ale czy niebawem przekroczy prędkość, która pozwoli odwrócić trend pogłębiającego się od lat lewicowo-liberalnego dyskursu? Czy naukowcom uda się prześcignąć nieubłagane prawa ewolucji i uchronić ludzkość przed degeneracją? A może jednak przyczynią się do jej upadku?
Zazwyczaj rozważania na takie tematy to dość luźne refleksje, swobodnie kreowane wizje i przemyślenia. Tymczasem w niniejszym artykule chciałbym odpowiedzieć na powyższe pytania poprzez pryzmat najnowszych osiągnięć medycyny z dziedziny terapii genowych. Choć aspekt „ulepszania” człowieka ma miejsce również na innych frontach nauki, zdecydowałem się na te ze względu na ich spektakularne osiągnięcia. Ponadto, aby umożliwić wgląd w motywację naukowców, a także zrozumieć zróżnicowanie rozwoju tych technologii na mapie geopolitycznej świata postanowiłem osadzić swoje rozważania w zróżnicowanym kontekście bioetycznym. Pokrótce chciałbym wprowadzić Czytelnika w temat bioetyki popularnej w środowiskach naukowych europejskich i amerykańskich, by następnie przenieść środek ciężkości do Azji i skupić się na konfucjanizmie i innych pokrewnych systemach wartości.
Jedną z motywacji do napisania tego artykułu było przeczytanie książki Francisa Fukuyamy, autora odmienianej przez wszystkie przypadki chybionej teorii o „Końcu historii”. Mianowicie w innym dziele wieszczy „Koniec człowieka”, gdzie celnie opisuje aspekty związane z filozofią, etyką i prawem odnoszącym się do rozwoju biotechnologii. Natomiast pod kątem wiedzy medycznej książka ta już zdezaktualizowała się, a sam autor, z wykształcenia politolog, ekonomista nie uniósł ciężaru rozważań i zbyt swobodnie operował w temacie, stąd moim zdaniem należy się pewne uzupełnienie tego wątku.
Zastanawiałem się czy należy rozpocząć od zagadnień naukowych czy bioetycznych. Choć humanistyczny wstęp mógłby być gładkim wprowadzeniem do tematu, zdecydowałem jednak omówić wpierw nowinki technologiczne. Najpierw wypada zrozumieć procesy, by na końcu móc je ocenić pod kątem etycznym – często te procesy poznawcze niestety zachodzą w społeczeństwie w odwrotnej kolejności albo człowiek zatrzymuje się jedynie na ocenie moralnej faktów niepoznanych - zjawisko to nad wyraz znamienne dla obu stron barykady szturmujących ostatnimi czasy obecne prawo aborcyjne. Ze względu na charakter czasopisma pozwolę sobie na pewne uproszczenia i przenośnie odnośnie metod biotechnologicznej, dociekliwych odsyłam do przypisów oraz literatury fachowej.
W listopadzie 2018r. w świecie naukowym zaczęły wyciekać informacje, iż południowochińskim Shenzen urodziły się dzieci zmodyfikowane genetycznie. Odpowiedzialnym za ten projekt był młody (34 l. wówczas) prof. He Jankiui, który postanowił przeprowadzić eksperyment wśród par, w których ojciec był nosicielem wirusa HIV, poprzez zapłodnienie in vitro (pozaustrojowo) ich dzieci i modyfikację genomu potomków, a mianowicie wycięcie odcinka kodującego białka receptora CCR-5, który umożliwia wniknięcie wirusa HIV do wnętrza komórek. Została do tego użyta, po raz pierwszy na komórkach zarodka, metoda z wykorzystaniem mechanizmu CRISPR/Cas9. Jest to system obronny komórki przeciw mikroorganizmom, który niejako potrafi zaimplementować do materiału genetycznego fragment genomu innego organizmu, który potem staje się cząstką sygnalizująca i wzmacniająca reakcję obronne w przypadku ponownego zetknięcia się z tym samym patogenem. Można mówić tu o zjawisku o charakterze odporności nabytej porównywalnej do szczepionki, z tym że rolę przeciwciał odgrywa krótki fragment DNA/RNA. Tymczasem naukowcom się przechytrzyć system enzymatyczny Cas9 i wykorzystać go do wbudowywania lub usuwania genów według własnych upodobań z dużą skutecznością. Pierwotnie odkryto ten mechanizm u bakterii E. coli, z czasem dostrzeżono analogiczny system u człowieka i zaczęto z sukcesem modyfikować komórki somatyczne. W odróżnieniu od eksperymentu na zarodku takie zmiany nie są dziedziczne. Jest to sedno sprawy, ponieważ modyfikację dziedziczne są zabronione, a sam prof. Jankiui oraz tylko dwójka jego współpracowników została skazana na karę więzienia do 3 lat oraz wysokie kary finansowe za szerokie łamanie procedur badawczych. Co więcej, pomysłodawca został wydalony ze swojej uczelni. [1]. Jak łatwo się domyślić metodę tę można by potencjalnie wykorzystać do realizacji projektu człowieka ulepszonego. Choć takie modyfikacje będą się wiązać nieuchronnie licznymi efektami ubocznymi i stworzenie ulepszonego człowieka bez deficytów w innych aspektach z pewnością będzie bardzo trudne, można zaryzykować stwierdzenie, że świat nauki jest gotowy do podjęcia takich badań, a powstrzymują ich przed tym jedynie regulacje i przepisy.
Inną ciekawą metodą, ostatnio wykorzystywaną również w Polsce, jest przełomowa terapia genetyczna nowotworów CAR-T, wyjątkowo skuteczna w leczeniu białaczek limfoblastycznych. Polega ona na pobraniu dojrzałych limfocytów (białe krwinki, obronne) i wprowadzenie do nich genu poza organizmem (ex vivo) odpowiedzialnego za odpowiedni receptor poprzez nośnik (wektor) wirusowy. Tak zmodyfikowane komórki, wprowadzone z powrotem do organizmu, namnażają się i potrafią wychwytywać niedojrzałe, nowotworowe blasty (łącząc swój „nowy” receptor z ich antygenem, czyli cząstką charakterystyczną zlokalizowana w błonie komórkowej). Terapia te cechuje się bardzo wysoką skutecznością, ale jest również obecnie bardzo droga. Trwają badania nad leczeniem w ten sposób innych chorób nowotworowych oraz genetycznych jednogenowych takich jak hemofilia. Wraz z udoskonaleniem technologii i rozszerzeniem zastosowań będzie to milowy krok dla medycyny. [2]
Ciekawym zagadnieniem jest temat diagnostyki genetycznej. Dziś już wybiórczo stosuje się ją prenatalnie, w nowotworach dziedzicznych oraz kilku innych specjalizacjach medycznych. Co więcej, po zakończonym sukcesem projekcie Human Genome Project, polegającym na odszyfrowaniu niejako całego genomu człowieka w przyszłości być może uda się szerzej wykorzystać dostępne już teraz wiadomości o naszych genach. Niewykluczone, że nasz styl życia, dietę czy dawki leków nie będą sugerowane na podstawie uśrednionych do bólu danych z metaanaliz badań klinicznych, a poprzez indywidualne profilowanie genetyczne? Wydaje się to wręcz nieuniknione w pewnej perspektywie czasowej i z pewnością będzie to kolejny przełom w medycynie i naukach pokrewnych.
Jak zatem na powyższe zapatruje się zachodnia cywilizacja oparta na rzymskim prawie, greckiej filozofii i chrześcijańskiej filozofii? Jak można się domyślić, jest to bardzo zachowawcze i przezorne postrzeganie nowinek technologicznych. W 2008r. pod egidą Benedykta XVI w papieskiej instrukcji ds. problemów bioetycznych Dignitatis personae jednoznacznie potępiono wszelkie procedury, które wykorzystują zapłodnienie in vitro (pozaustrojowe). Jest to spójna kontynuacja myśli Jana Pawła II z encykliki Evangelium Vitae (1995r.), w której papież Polak podkreśla, że nie wolno prowadzić eksperymentów na osobach, które nie są w stanie wyrazić zgody tj. zarodek czy płód. Co więcej, dokument Godność osoby odnosi się również do modyfikacji dziedzicznych bardzo wyraziście „przy obecnym stanie badań działanie powodujące przechodzenie na potomstwo potencjalnych szkód, nie jest moralnie dopuszczalne”. Z drugiej strony Rzym akceptuje terapie genowe niedziedziczne na komórkach somatycznym z zastrzeżeniem zachowania pełnego profesjonalizmu, wysokiego stopnia ostrożności oraz unikania ryzyka, które mogłoby się okazać nieproporcjonalne. Obecny pontifex maximus Franciszek w adhortacji apostolskiej Evangelii gaudium (2013r.) podsumowuje „zakłada ona (obrona życia) przekonanie, że każda istota ludzka jest zawsze święta i nienaruszalna w jakiejkolwiek sytuacji i w każdej fazie swego rozwoju. Jest ona celem samym w sobie, a nigdy środkiem do rozwiązania innych trudności”. Myśl katolicka również odnajduje swój wydźwięk w polskim Kodeksie Etyki Lekarskiej, gdzie odnajdujemy następujące twierdzenie „lekarz może dokonać interwencji w obrębie ludzkiego genomu wyłącznie w celach profilaktycznych lub terapeutycznych”. [3]
Co natomiast sprawiło tak śmiałe poczynania chińskich naukowców w sektorze genetyki klinicznej? Niewątpliwie jest to inne postrzeganie związane pośrednio z konfucjanizmem, który odcisnął wyraźne piętno na chińskim etosie pracy i kolektywnym postrzeganiu społeczeństwa. Mamy tutaj zupełnie odmienne postrzeganie życia, której nie jest wartością autoteliczną (stanowiącą cel samą w sobie). Dopiero wypełnienie tzw. cnót kardynalnych nadaje mu pełnego sensu. Jest to humanitarność (ren) oraz prawość (yi) i jedynie dzięki kultywowaniu ich można osiągnąć równowagę w stosunku do własnego bytu oraz otaczającego środowiska. Prawość jest bezpośrednio związana ze sprawiedliwością i uczciwością, takie też cechy są wymagane od osób wykonujących odpowiedzialne funkcje społeczne, a niewątpliwie taką jednostka jest lekarz. Z drugiej strony humanitarność powiązana jest z przekonaniem, o tym że człowiek powinien podnosić poziom swojego życia zarówno z perspektywy jednostki jak i życia wspólnotowego poprzez samodoskonalenie i rozwój. Według Konfucjusza powyższe wartości powinny być nadrzędne wobec prawa stanowionego a także nawet ludzkiego życia, które nie jest tak hołubione jak w kulturze Zachodu. Dla zobrazowania tej pespektywy można przytoczyć legendę związaną z powstawaniem chińskiej medycyny ludowej. Opowiada ona historię mitycznego cesarza, który samodzielnie testuje na sobie działanie rozmaitych ziół, aby oddzielić trujące od pożytecznych z narażeniem własnego życia. Podsumowując, konfucjanizm postrzega człowieka jako istotę ściśle społeczną w odróżnieniu od personalistycznego postrzegania jednostki jako bytu indywidualnego. Azjatyccy bioetycy krytykują model zachodni definiując go jako liberalne oderwanie tożsamości człowieka od warstwy wspólnotowej. [4, 5]
Jak widać, kierunek i tempo rozwoju inżynierii genetycznej nie jest łatwe do przewidzenia. Wydaje mi się, że teorie spiskowe nt. kreowania genetycznego nadczłowieka w najbliższym czasie nie zrealizują się, jednak należy patrzeć skrupulatnie naukowcom na ręce. Ze względu na ogromne koszty generowane przez ten sektor medyczny zagrożeniem są nierówności społeczne pod kątem dostępności do najnowszych metod terapeutycznych.
Witomysł Myduj
[1] Cohen J.: The untold story of the ‘circle of trust’ behind the world’s first gene-edited babies.
[2] Dunbar C. et al.: Gene therapy comes of age. Science, 2018, 359
[3] Wróbel J.: Terapie genowe z perspektywy bioetycznej. Teologia i moralność. 2010 (8)
[4] Strządała A. Kryzys globalnej bioetyki. Neokonfucjańska krytyka bioetyki globalnej Kultura - historia - globalizacja. 2011 (8)
[5] Gregorczuk K.: Bioetyka konfucjańska jako odpowiedź na wyzwania współczesnej biomedycyny. Gdańskie Studia Azji Wschodniej, 2018
Pennti Linkola - ABC Głębokiej ekologii, cz. 1
5 kwietnia 2020r. zmarł Pentti Linkola – czołowy fiński zwolennik idei głębokiej ekologii, nazywanej przez nieprzychylnych eko-faszyzmem. Pozostaje on w pamięci jako bezkompromisowa postać, która promowała swoją myśl zarówno słowem jak i czynem. Udowadnia on że Prawa Natury objawiające się współcześnie w takich naukach jak ekologia, ewolucja czy genetyka stoją po naszej stronie, a ekologiczne starania okraszone wynaturzoną ideologią modnych ostatnio lewicowo-liberalnych organizacji, mimo swojego rozpędu, są jedynie żałosną karykaturą.
Za zgodą Arktos Media postanowiłem przetłumaczyć jeden z esejów zawartych w książce Linkoli „Can life prevail?”, aby zachęcić czytelników do sięgnięcia po tę lekturę [1]. Co prawda, wydaje mi się, że nowoczesnych nacjonalistów, w odróżnieniu od fińskiego działacza, powinno cechować więcej optymizmu, a technologia niechże pozostanie jednak naszym uniformem. Niemniej tekst stanowi cenny przyczynek do dalszej dyskusji na temat formy dbania o dobro naszej planety. W kolejnym numerze miesięcznika, ukaże się druga część eseju, który pierwotnie został podzielony i wydany w 2002 roku.
Witomysł Myduj
Filozofia dla każdego
Powtarzanie to fundament procesu nauczania- nie pojawi się tu nic nowego. Chciałbym wrócić do niektórych podstawowych zagadnień związanych z biosferą. Wytrwałość i cierpliwość w powtarzaniu materiału jest cnotą.
Po pierwsze, objaśnienie procesów zachodzących na świecie jest proste. Sprawy stają się łatwiejsze do zrozumienia, wtedy gdy faktycznie zaczniesz je tak postrzegać. Wiele osób ma specyficzną tendencję do komplikowania. Być może wydaje im się, że świat jest wówczas ciekawszy. Prawdziwy myśliciel jednak nie komplikuje kwestii, aby nie wprowadzać chaosu w swojej myśli. Myślenie jest wówczas precyzyjnym wycinaniem esencji z całokształtu.
Po drugie, relatywizm, tych którzy lubują się w twierdzeniach typu „ale z drugiej strony…”, jest błędny. Z tego założenia można wywnioskować jedną konkluzję- prawda nie jest względna.
Tak naprawdę istnieje zaledwie kilka istotnych zależności i równań w nauce o ekosystemach. Najważniejszą zaś kwestią na świecie jest zubożenie życia na Ziemii – zmniejszenie jej bogactwa i różnorodności.
Zasadniczo odbywa się tylko jeden nadzwyczajny proces – ludzkość walczy zaciekle z innymi stworzeniami o przestrzeń życiową. Wewnętrzne spory wewnątrz naszego gatunku są tylko pośrednio ciekawe, w zależności od tego w jakim stopniu wpływają na zachowanie lub niszczenie naszej biosfery.
Nie ma miejsca dla nihilizmu na tym świecie
Można spotkać ludzi rozumnych, którzy próbują kwestionować wartość ludzkiego życia, i mówią, że ciągłość życia na Ziemi jest bez znaczenia. Twierdzą oni, że przetrwanie jest mniej interesujące niż pewne przejściowe przyjemności, które mu zagrażają (jak prawa człowieka czy demokracja). Jedyną prawdą jest tymczasem fakt, że ciągłość trwania jest podstawowym dążeniem każdego stworzenia, w tym również gatunku ludzkiego. Kiedy zachwieje się równowaga ekologiczna i zagrożenie eksterminacją stanie się namacalne, nawet nihiliści zmienią swoje postrzeganie.
Są też tzw. „wszystkowiedzący”, którzy wykazują znikome znaczenie naszej planety w stosunku do wszechświata jako całości. Natomiast pewnym jest, że żadna istota, nawet człowiek, nie jest w stanie zrozumieć całego wszechświata. Nieprzemierzalne otchłanie kosmosu są obecnie bez znaczenia. Układ Słoneczny jest dla nas swoistego rodzaju rzeczywistością, punktem odniesienia.
Zatem znaczenie najważniejszych kwestii jest dość oczywiste. Nie ma nic ponad wymóg ciągłości życia, wszystkie inne interesy są podrzędne. Głęboki ekolog zawsze kładzie nacisk na czynniki, które pozwalają ochronić i zachować życie - dla niego będą to argumenty nadrzędne.
Bezcelowe ludzkie strategie
Już wiele wieków temu człowiek wyłamał się z systemu natury, zniszczył równowagę opartą o zależności łańcuchów pokarmowych. Od tamtej pory ludzkość przestała być częścią natury. Nasze społeczeństwo nie konkuruje o przeżycie z innymi gatunkami i w momencie, gdy laboratoria farmaceutyczne pokonały większość znaczących chorób, nie jest już zagrożone przez naturę (niekoniecznie - przyp.red.). Człowiek jest dziś władcą biosfery.
Podobnie jak inne gatunki zwierząt, człowiek regulował własną prokreację na przestrzeni dziejów, jednak, w odróżnieniu od innych gatunków, w zupełnie niewłaściwy sposób. Słuszne i dostateczne metody regulacji ludzkiego rozmnażania były praktykowane jedynie we wczesnych okresach rozwoju ludzkości. Ludzie ograniczali również zużycie surowców naturalnych, ale znów w całkowicie niewystarczający sposób.
Obecnie większość społeczeństw wchodzi w nową erę historyczną, erę ekonomii rynkowej, w której wyprzedaż zasobów naturalnych nie zna granic. Przy wciąż nieograniczonym rozroście ludzkiej populacji, urośnie ona do monstrualnych, morderczych wręcz rozmiarów. Poprzez przeludnienie ludzie w bardzo szybkim tempie zastępują inne formy życia na Ziemi i ostatecznie predestynowani są do własnego unicestwienia.
Sprzeciw głębokiego ekologa
Głęboki ekolog, będący strażnikiem życia, nie zaakceptuje postępu jako krańcowej formy ewolucji i odrzuci dominującą rolę człowieka, którą dotychczas on obejmował. Głęboki ekolog dostrzega, że gatunek ludzki posiada również zalety umożliwiające przetrwanie: pokorę i wstrzemięźliwość. Te cechy się objawiają w niektórych kulturach poprzez zwyczaje, style życia, idee i światopogląd. Obrońca życia będzie starał się wzmacniać je, aby zatrzymać postęp prowadzący do całkowitej dewastacji, a przynajmniej spowolnić go. Najlepszym przykładem włączenia podtrzymujących pierwiastków do gatunku ludzkiego jest idea głębokiej ekologii.
Największa miłość świata
Głęboki ekolog nie postrzega ewolucji jako coś samobójczego, lecz raczej za formę nieustannego wzbogacania ekosystemu przeznaczonego do przetrwania przynajmniej do końca żywota Słońca. Traktuje ewolucję jako proces, który przyczyni się do większej różnorodności gatunków, ras, i organizmów jako takich. Ewolucja cechuje się częściej specjacją niż wymieraniem gatunków, częściej oznacza sukces niż porażkę, dodając coraz więcej radości i napędu do życia. Głęboki ekolog z entuzjazmem spogląda na to zjawisko, ponieważ w tym jest największe piękno, bogactwo i miłość. Głęboki ekolog nie rozumie natomiast chrześcijańsko-humanistycznej wizji miłości człowieka, która nawet w najlepszym wydaniu rozciąga się tylko na naród lub ludzkość: postrzega to jako formę chowu wsobnego, egotyzmu, masturbacji.
Jaka jest zatem postawa strażnika życia wobec ludzkości? O przetrwanie wspaniałych i pasjonujących gatunków będzie on walczył całą dostępną mocą. Niestety, miliony ludzi stanowią dla nich zagrożenie, a nie stanowią obiektu miłości.
Nawet samo wyobrażenie sobie ludzkości jako gatunku stanowiącego kipiącą i rozlewającą się w sposób nieograniczony masę jest nie do pomyślenia. Człowiek z natury jest drapieżnikiem, który zużywa dużo zasobów do zaspokojenia swoich podstawowych potrzeb, dlatego jedynym rozwiązaniem dla jego spokojnej koegzystencji w ekosystemie jest odpowiedniej wielkości populacja. Należy również pamiętać, że cechą wyróżniającą gatunek ludzki jest samoświadomość, która budzi zdrowy rozsądek: wśród mas miliardów człowiek traci swoją tożsamość, a jego życie jest pozbawione wartości i sensu.
Timo Hännikäinen - Pentti Linkola: 7.12.1932-5.04.2020
Oryginalny tekst:https://www.counter-currents.com/2020/04/remembering-pentti-linkola/
Jak pozostałe kraje nordyckie, Finlandia ma silną mentalność konformistyczną. Prawo Jante wciąż działa, aby utrzymać zbyt krnąbrne i konfliktowe jednostki na wodzy. [Prawo Jante – zasada sformułowana przez pisarza Aksela Sandemose’a, funkcjonująca w fikcyjnym miasteczku Jante, zgodnie z którą żaden mieszkaniec nie jest lepszy od drugiego.] Biorąc to pod uwagę, bardzo dziwnym faktem jest, że jedną ze współczesnych ikon fińskiej kultury jest postać tak radykalna jak Pentti Linkola. Przez całą swoją karierę publicznego intelektualisty, Linkola, który zmarł 5 kwietnia w wieku 87 lat, mówił rzeczy, przez które ktokolwiek inny zostałby uznany za wyrzutka społecznego, albo nawet za przestępcę. Linkola nazwał niemiecki narodowy socjalizm „wspaniałą filozofią”, otwarcie cieszył się z zamachów 11 września, chwalił Baader-Meinhof Brigade, czy powiedział, że globalna ludzka populacja powinna zostać zmniejszona za pomocą broni biologicznej.
Pomimo to, nawet ci, którzy uważali Linkolę za szaleńca albo brutalnego faszystę, podziwiali jego ascetyczny sposób życia i mistrzowski styl pisarski, uznając go za niesamowitą osobowość. Każdego roku któraś z głównych gazet czy magazynów publikowała obszerny wywiad z tym autorem. W 2017 biografia Linkoli, której autorką jest Riitta Kylänpää, otrzymała literacką nagrodę „Finlandia” w dziedzinie literatury faktu. Uznanie dla Linkoli często przekraczało tradycyjne podziały polityczne.
Stałem się prawdziwym fanem Linkoli w trzeciej dekadzie życia i prawdopodobnie nigdy nie zainteresowałbym się ochroną środowiska bez lektury jego esejów. Jego styl pisarski był głęboko osobisty, napędzany przez agresję i smutek, a częste stosowanie przez niego długich zdań sprawiało, że był bardziej podobny raczej do klasycznych fińskich autorów jak Aleksis Kivi czy Joel Lehtonen niż do głównego nurty współczesnej literatury.
W późniejszym życiu kilka razy spotkałem Linkolę, aczkolwiek nie mogę powiedzieć, że znałem go dobrze. Pierwsze spotkanie miało miejsce jesienią 2002 roku, kiedy poszedłem do jego chaty rybackiej w Valkeakoski, aby przeprowadzić z nim wywiad dla magazynu literackiego. Linkola opowiedział mi wówczas o swoich preferencjach estetycznych. Powiedział, że w literaturze fińskiej najbardziej lubił klasków, ale czytał również dużo współczesnej prozy. Zastanawiał się, dlaczego „dwa arcydzieła kultury światowej”, powieść „Siedmiu braci” Aleksisa Kiviego oraz symfonie Sibeliusa, zostały stworzone w Finlandii, pomimo tego, że Finowie są „niesamowicie głupim narodem”. O swoim ideale stylu powiedział coś, z czym trudno się nie zgodzić:
„Uważam, że dobry styl prozatorski powinien być co najmniej przejrzysty. A to jest trudny cel – oczywiście, zależnie od tematu. Jeśli sprzątaczka znajdzie podarte kartki w koszu na śmieci, powinna przynajmniej być w stanie zrozumieć, co autor miał na myśli, niezależnie od tego, co sama o tym sądzi. Styl nie powinien jednak być szorstki, autor powinien unikać żargonu zawodowego, a jeśli istnieją fińskie odpowiedniki słów, autor powinien używać właśnie ich, a nie terminów zapożyczonych z łaciny czy innych języków obcych. Starałem się z jednej strony uczynić swój styl jasnym i barwnym, ale również unikać klisz językowych czy zbyt oryginalnych wyrażeń. Musi istnieć jakaś równowaga; autor powinien pisać bogatym językiem, ale nie burzyć struktury językowej. Jest to naprawdę straszliwie wymagające i nigdy nie można tego w pełni osiągnąć.”
Linkola, którego znałem, był człowiekiem kulturalnym, uprzejmym i autoironicznym. Miał sarkastyczne poczucie humoru. Gdy spotkałem go na targach literackich w Helsinkach kilka lat temu, spytałem: „Jak się masz, Pentti?”, na co odpowiedział: „Cóż, gorzej niż wczoraj, lepiej niż jutro”. Czasem dzwonił do mnie, aby porozmawiać o jakimś artykule prasowym albo o książce. Podczas jednej z tych rozmów, Linkola, który miał wówczas 84 lata, narzekał na swoje nogi, które zawsze stanowiły najsilniejszą część jego ciała, a teraz zaczęły zawodzić: „Teraz mogę przejść jedynie kilka kilometrów bez przerwy, a potem muszę już odpocząć na skraju drogi”.
Nie jest trudno zrozumieć, dlaczego Dysydencka Prawica doceniała Linkolę. Krytykował on modernizację, humanizm oraz globalizm w sposób, który był ujmujący, nawet w swoich najbardziej ekstremalnych i prowokacyjnych formach. Jak wiele znaczących postaci każdej epoki, Linkola pochodził ze zubożałej rodziny z klasy wyższej, a jego nienawiść do wulgarnej współczesności wynikała z jego środowiska rodzinnego. Nie był politykiem i nie stał za nim żaden masowy ruch, zatem był odporny na wszelkie formy poprawności politycznej. W odróżnieniu od większości myślicieli z ruchu zielonych, zawsze zwracał uwagę na ekologicznie i kulturowo katastrofalne skutki masowej imigracji. W rozmowie z pisarzem Eero Alénem powiedział: „Helsinki stały się murzyńskim miastem. Wszędzie, gdzie pójdziesz, widzisz murzynów. Dla mnie takie Helsinki nie są już prawdziwymi Helsinkami”.
Linkola nie uznawał wartości narodu jako takiego, ale jego myśl miała pewne elementy nacjonalistyczne. W swojej książce „Unelmat paremmasta maailmasta” („Marzenia o lepszym świecie”, 1971), napisał:
„Uważam, że prawdziwe braterstwo pomiędzy ludźmi wymaga tego samego środowiska i warunków życia, a także jakiegoś wspólnego postrzegania życia. Szwedzki czy rosyjski ekolog jest mi z pewnością bliższy niż fiński ekonomista czy inżynier, ale brazylijski ekolog już raczej nie. Człowiek, który nigdy nie zmagał się ze śniegiem czy mrozem, nie mógłby być mi naprawdę bliski.”
Pesymistyczna i heroiczna postawa Linkoli jest również czymś, co ludzie prawicy rozumieją instynktownie. Dysydencka Prawica wciąż szuka tych, którzy są czystego ducha i walczą o swoją sprawę do samego końca, nawet jeśli nie ma nadziei na wygraną. Linkola uważał, że powstrzymanie katastrofy ekologicznej jest wysoce nieprawdopodobne i że jego własny wpływ na bieg wydarzeń był praktycznie żaden. Pomimo tego, nigdy nie przestał walczyć, ponieważ wysiłek, nawet daremny, nadaje sens naszemu życiu. Poddanie się przed końcem walki to domena ludzi bez honoru.
Trudno jest jednak zrozumieć, dlaczego uznanie dla Linkoli było tak powszechne w fińskim społeczeństwie. Często słyszymy zdanie „Doceniam Linkolę, ponieważ praktykował to, co głosił”, ale uważam, że to banał. Nikt w pełni nie praktykuje tego, co głosi, ponieważ życie jako takie stanowi pewien kompromis. Oczywiście, każdy powinien unikać wielkich rozbieżności pomiędzy słowami a czynami, ale zwłaszcza w przypadku utrzymania i przeżycia, każdy musi robić wyjątki.
Linkola, który odrzucił większość wygód współczesnego społeczeństwa, był prawdopodobnie bardziej konsekwentny od większości z nas. Z pewnością był bardziej konsekwentny niż typowy parlamentarzysta z partii Zielonych, który nigdy nie opuszcza Helsinek, chyba że akurat leci na międzynarodowy kongres klimatyczny. Ale jak powiedział jego przyjaciel i współpracownik Eero Paloheimo, Linkola nie był podziwiany za swoją konsekwencję, tylko za swoje cierpienie. Dla Linkoli katastrofy ekologiczne nie były abstrakcyjnymi problemami administracyjnymi, ale osobistymi nieszczęściami. Był pełnym pasji biofilem, dla którego krucha więź pomiędzy człowiekiem a Ziemią była czymś głęboko osobistym i tragicznym. W odróżnieniu od wielu innych, odmówił porzucenia swojego najbardziej szczerego źródła szczęścia. Ta odmowa zaprowadziła go na margines społeczeństwa i uczyniła z jego życia jednoosobową demonstrację. Sprawiła również, że Linkola był postacią ciekawszą od większości jego zwolenników i przeciwników.
Timo Hännikäinen
przekład: Jarosław Ostrogniew
Timo Hännikäinen - Etnonacjonalizm jako rewolucja kulturowa
Tekst oryginalny: https://www.counter-currents.com/2018/04/ethnonationalism-as-a-cultural-revolution/
Przemówienie wygłoszone podczas konferencji „Awakening” w Helsinkach, 8.04.2018
Dobry wieczór, panie i panowie.
Nazywam się Timo Hännikäinen. Jestem redaktorem naczelnym magazynu internetowego „Sarastus” oraz wydawnictwa „Kiuas”. Jestem również pisarzem; opublikowałem dwanaście książek, przede wszystkich esejów literackich poświęconych różnym tematom: literaturze, kinu, seksualności, polityce, czy historii. Wciąż otrzymują one dobre recenzje, pomimo że wielu moich kolegów zaczęło mnie unikać, gdy dokonałem coming outu jako nacjonalista, jakieś dziesięć czy jedenaście lat temu.
A więc – jestem literatem, człowiekiem kultury, i właśnie dlatego chciałbym powiedzieć kilka słów na temat obecnego fermentu kulturowego czy rewolucji kulturowej w Europie. Zauważyłem, że nacjonalizm, zwłaszcza nacjonalizm etniczny, przejął kulturową rolę, którą przedtem pełniła lewica – rolę podważania systemu liberalnego oraz liberalnych wartości. Spróbuję wyjaśnić bardziej szczegółowo, co mam na myśli.
Kilka tygodni temu oglądałem rozdanie nagród amerykańskiej Akademii Filmowej w telewizji. Wystarczyło mi piętnaście minut, ponieważ propaganda była zbyt nachalna, a wszyscy mówili to samo. Prawie każdy aktor, reżyser, czy piosenkarz promował #metoo, ograniczenie dostępu do broni palnej, intersekcjonalność, solidarność z uchodźcami i tak dalej.
Oczywiście, był to jedynie kolejny przykład specyficznego zachodniego zjawiska, ale chyba najbardziej oczywisty i wpływowy. Miliony ludzi na całym świecie były świadkami wiecu politycznego, na którym koncepcje akademickiej lewicy stały się w pełni głównym nurtem. Każdy artysta wygłaszał swoją część liturgii z wybielonym uśmiechem w kreacji za kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Nie można zaprzeczać, że idee radykalnej lewicy ściskają dłonie wielkiego biznesu. Stare lewicowe twierdzenie, że kapitał finansowy i skrajna prawica są naturalnymi sprzymierzeńcami nie jest już prawdziwe – o ile kiedykolwiek było.
Mówiąc krótko – nie ma już nic buntowniczego w lewicowości. Pomimo tego jak wiele tzw. „pokolenie ‘68” gadało o permanentnej rewolucji, stanowili oni tylko jedno z wielu lobby. Buntowali się, żeby zastąpić jeden reżim innym, a teraz ich niegdyś prowokacyjne idee są wykorzystywane jako narzędzia represji i indoktrynacji. Spadkobiercy Nowej Lewicy lat 60. ponieśli porażkę nawet na polu ojcobójstwa i teraz to oni próbują zakazywać książek i koncertów, zakłócać spotkania polityczne, karać za stosowanie zakazanych słów i wsadzać ludzi do więzień.
Niektórzy bardziej inteligentni „postępowcy” już to zauważyli. Pekka Torvinen, lewicowy felietonista weekendowego dodatku do największej gazety w Finlandii, „Helsingin Sanomat”, napisał w lutym ubiegłego roku, że purytanizm i agresywny moralizm współczesnej lewicy utorował drogę prawicowym trollom internetowym i nacjonalistycznej polityce tożsamości.
Ale nawet kiedy lewica zdaje sobie sprawę ze swoich najbardziej oczywistych błędów, nie robi nic, aby naprawić te najgorsze. Lewicowcy uważają, że są w posiadaniu prawdy moralnej i racjonalnej, a ich przeciwnicy są motywowani jedynie przez nienawiść i nostalgię. I co gorsza – nie mają żadnych przekonujących wizji przyszłości. Widzieliśmy już socjalizm państwowy i jego konsekwencje. Po upadku socjalizmu, lewica nie miała nic do zaoferowania poza bajkami i dziwnymi panaceami. Nie ma żadnych długoterminowych planów, aby poprawić warunki życiowe klasy robotniczej czy jakiekolwiek znaczącej części społeczeństwa; przemawia jedynie do grup marginalnych takich jak mniejszości seksualne, wieczni studenci, czy nienawidzące samych siebie dzieci klasy wyższej.
Idee dzisiejszej lewicy są jedynie bardziej ekstremalnymi i absurdalnymi wariantami tych idei, które szokowały społeczeństwo zachodnie pięćdziesiąt lat temu. Ale utraciły już swoją obrazoburczą moc. Dzisiaj bycie feministką czy antyrasistą jest jak bycie katolikiem w Watykanie czy palenie trawy w Amsterdamie. Zatem lewica musi iść w stronę najbardziej idiotycznych ekstremów, aby utrzymać iluzję buntowniczości. W tym samym czasie, zamienia się ona w strażnika czystości moralnej ze swoimi „trigger warnings”, bezpiecznymi przestrzeniami („safe spaces”), czy szkoleniami z różnorodności.
Wszystko to można dość łatwo wytłumaczyć. Nie istnieje nic takiego jak permanentna rewolucja. Bunt nie jest prawicowy ani lewicowy; zawsze jest skierowany przeciwko siłom, które są u władzy, jakiekolwiek by one nie były. Z czasem każda idea przestaje być niebezpieczna i wchodzi do głównego nurtu. Pierwotnie słowo „rewolucja” oznaczało cykliczny ruch. Kiedy coś obróci się do góry nogami, prędzej czy później musi wrócić do swojej pierwotnej pozycji i zaczyna się nowy cykl. Być może lepiej opisać ten ruch jako spiralę: istnieje jakaś zmiana i rozwój, ale niektóre wzory wiecznie powracają. Innymi słowy – aby przetrwać, każda rewolucja społeczna czy kulturowa musi ustanowić nowe normy i poddać ich wytrzymałość próbie.
Rewolucjoniści kulturowi z lat 60. atakowali każdą instytucję i łamali wszystkie normy kulturowe, ale ostatecznie nie mieli nic, czym można by zastąpić to, co zniszczyli. Stworzyli jedynie wielką próżnię, a ta próżnia została teraz wypełniona prymitywnymi instynktami. W przyszłości może ona zostać wypełniona jakimś obcym systemem kulturowym czy religijnym jak islam. Aby temu zaprzeczyć, dzisiejsza lewica przedstawia zachodnie społeczeństwa jako najbardziej opresyjne systemy wszech czasów, twierdzi, że kolejny holocaust czai się tuż za rogiem i udaje rewolucjonistów. Nigdy nie przyznają czym są tak naprawdę: zmilitaryzowanym ramieniem systemu liberalnego, marką polityczną, modnym stylem życia i akademickim kółkiem wzajemnej adoracji. Nigdy nie przyznają, że ich tak zwany bunt jest jedynie furiacką próbą kontroli publicznego i prywatnego życia ludzi aż do najmniejszych szczegółów oraz utrzymania władzy kulturowej i umysłowej, którą zdobyła lewica. Nie mogą tego przyznać, ponieważ są bardziej sektą religijną niż ruchem politycznym. Potrzebują swojej pseudo-chrześcijańskiej wiary w niekończący się postęp i permanentną rewolucję.
Kiedy byłem bardzo młody, wierzyłem w lewicowe doktryny. Trochę później, zacząłem się zastanawiać, dlaczego współczesna lewica jest tak bardzo intelektualnie nieszczera. Dlaczego nie dostrzega swoich totalitarnych tendencji i pewnych najbardziej oczywistych prawd na temat ludzkiej natury? Na samym początku lewica miała kilka dobrych tez, dlaczego zatem pozwoliła sobie zatonąć tak głęboko w rozkładzie?
Dzisiaj uważam, że obecny rozkład lewicy jest dobrą rzeczą. To wspaniale, że lewica ma tak ograniczone horyzonty, że jest pozbawiona poczucia humoru i zidiociała. W swojej współczesnej wersji lewica nie zasługuje na żadną przyszłość. Jest nie do naprawienia. Im szybciej skończy na śmietniku historii, tym lepiej. Jeśli jej śmierć doprowadzi do narodzin mądrzejszej lewicy, pozbawionej wielokulturowych fantazji, za to z bardziej realistycznym rozumieniem człowieka, to jest to również dobra rzecz. Wówczas mielibyśmy lewicę, którą moglibyśmy uznać za sojusznika. W takiej sytuacji, nacjonalistyczna prawica mogłaby jedynie wygrać.
Nacjonaliści, zwłaszcza etniczni nacjonaliści, są obecnie jedyną siłą kulturową, którą można uznać za rewolucyjną. Ta konferencja jest najgorętszym wydarzeniem w Finlandii w 2018 roku. Żadna partia polityczna nie odważy się jej tknąć. Media nazwały nas „nazistami” i „białymi supremacjonistami” i ktokolwiek bierze udział w tej konferencji, ryzykuje utratą pracy, znajomych czy co najmniej swojej reputacji dobrego obywatela. Lewica pozbyła się swojej aury niebezpieczeństwa i podała ją nam na srebrnej tacy. I jest to ogromny atut, który powinniśmy wykorzystać w każdy możliwy sposób.
Najpierw nas ignorowali, potem się z nas śmiali, a teraz zaczęli z nami walczyć. Żaden ruch polityczny nie może czynić postępów bez napotykania silnego oporu. Im bardziej nacjonaliści są demonizowani, tym bardziej wydają się interesujący. Prostacka indoktrynacja rzadko działa w zamierzony sposób. Za każdym razem, gdy ukazuje się kolejny skandalizujący artykuł o złej skrajnej prawicy, więcej ludzi czyta nasze blogi i czasopisma, aby sprawdzić, co tak naprawdę mamy do powiedzenia.
Ale mamy również inne atuty. Jeżeli w tej chwili istnieje jakikolwiek inkluzywny ruch polityczny, to jest nim nacjonalistyczna prawica. Lewica przyciąga zwolenników prawie wyłącznie spośród młodej, miejskiej, wykształconej klasy średniej. A jej obsesja ortodoksji odpycha wielu starych zwolenników. Z drugiej strony, ruch nacjonalistyczny jest różnorodny: typowy nacjonalista może być młody, w średnim wieku albo stary, wykształcony albo z klasy robotniczej, bogaty albo biedny. Wiemy, kim jesteśmy, ale jesteśmy gotowi przywitać z otwartymi ramionami nowych ludzi, niezależnie od różnic w pochodzeniu społecznym, przekonań religijnych, poglądów na ekonomię, stylu ubierania, preferencji estetycznych czy seksualnych i tak dalej. I co najlepsze – możemy dzięki temu być populistyczni albo elitarni, wyrafinowani albo prości, przyziemni albo transgresywni, jacykolwiek zechcemy.
Mówi się, że komunistyczny ruch studencki w Finlandii w latach 70. rozwinął się, ponieważ komuniści mieli najlepsze imprezy i najładniejsze kobiety. Dzisiaj nacjonaliści mają o wiele lepsze imprezy niż lewica, ponieważ nie musisz na nich ciągle pilnować języka, aby nie popełnić mikroagresji. I sądzę, że prawica zaczyna dominować również w kwestii pięknych kobiet. Spójrzcie na Lauren Southern, Marion Maréchal-Le Pen, czy na nacjonalistyczną kandydatkę na prezydenta Finlandii: Laurę Huhtasaari. W każdym razie, sytuacja jest całkowicie inna niż - powiedzmy – dziesięć czy piętnaście lat temu, kiedy prawicowe kobiety albo nie istniały, albo umawiały się tylko ze spadochroniarzami.
Obecnie etniczni nacjonaliści nie mają znaczącej władzy politycznej. Nawet prawicowe partie populistyczne stoją – przynajmniej oficjalnie – na stanowisku nacjonalizmu obywatelskiego, a etnonacjonaliści są w opozycji nawet na własnym boisku. W najbliższej przyszłości zmiany demograficzne uczynią kwestie etniczności, tożsamości i rasy o wiele bardziej pilnymi, a nasz głos stanie się lepiej słyszany. Ale aby etnonacjonalizm stał się zwycięskim ruchem politycznym, musi najpierw stać się zwycięskim ruchem kulturowym. W pierwszej kolejności musimy sprawić, aby nasza obecność była odczuwalna w intelektualnych dysputach, w wydarzeniach politycznych, w filozofii oraz w sztuce. Potem nasz wpływa zacznie przechodzić także na partie polityczne. Jednak teraz nasza rewolucja musi mieć charakter kulturowy.
Politycy, którzy próbują powstrzymać napływ imigrantów z krajów trzeciego świata do Europy, robią niesamowicie wartościową robotę. Ale są również skrępowani zasadami gry politycznej. Są zależni od opinii publicznej i wrażliwi na ataki w mediach. Ich celem jest dokonanie szybkich i konkretnych zmian, nieważne – małych czy dużych. Ale my, jako rewolucjoniści kulturowi, możemy i musimy zadawać bolesne pytania i prowokować ludzi do myślenia. Możemy i musimy mówić rzeczy, które zrujnowałyby karierę jakiegokolwiek polityka.
Nasz ruch nie będzie miał przyszłości, jeśli ograniczymy się jedynie do pragmatycznej polityki partyjnej. Jeśli tę walkę można by wygrać racjonalnymi argumentami i realistycznymi alternatywami, już byśmy ją wygrali. Musimy być twórcami i wizjonerami; musimy wywoływać silne reakcje. Ludzie nie chcą jedynie polityki i pragmatycznych rozwiązań; chcą również piękna, zmian intelektualnych oraz poczucia przynależności. Właśnie dlatego współczesny nacjonalizm potrzebuje filozofów, artystów oraz pisarzy w równym stopniu co potrzebuje polityków i demagogów. Ruch lewicowy czy ruch zielonych odnosiły tak duże sukcesy w przeszłości, ponieważ miały po swojej stronie najbardziej twórcze i inteligentne umysły. I tak samo było w przypadku ruchów narodowych w XIX wieku. Dzisiaj nie możemy sobie wyobrazić fińskiej tożsamości narodowej bez obrazów Gallena-Kalleli, powieści Kiviego, poezji Kramsu, symfonii Sibeliusa, czy filozofii Snellmana.
Zatem, musimy organizować więcej konferencji i koncertów, publikować więcej książek i rozpraw, robić podcasty, malować obrazy i komponować muzykę. I powinniśmy wychodzić z internetu i spotykać się nawzajem na polu wspólnych zainteresowań czy wspólnych projektów. Prędzej czy później nacjonalizm etniczny stanie się częścią programu każdej partii, tak jak dzisiaj ekologia czy sprawiedliwość społeczna. Mogę wam to zagwarantować. Ziemia jest żyzna – musimy ją jedynie uprawiać.
Na koniec, chciałbym powiedzieć kilka słów o naszym największym atucie. Naszym największym atutem jest to, że reprezentujemy przynależność. Lewica oferuje wewnętrznie sprzeczną mieszankę skrajnego indywidualizmu i skrajnego egalitaryzmu. Mówią o emancypacji bez żadnego pomysłu na to, co stanie się po wyzwoleniu. My mamy już swoje domy, swoje rodziny, swoje narody, swoje historie i swoje tradycje. Nasze życie może mieć znaczenie, ponieważ jesteśmy częścią czegoś większego od nas samych. I właśnie dlatego, w odróżnieniu od liberałów i lewicowców, nie potrzebujemy idei końca historii czy permanentnej rewolucji. Chcemy jedynie przetrwania naszej cywilizacji, naszych narodów i naszej rasy. Wiemy, że kiedy zwyciężymy w naszej walce, nasze idee staną się nową normą. I wiemy również, że pewnego dnia nasze idee również będą kwestionowane. Ale nie musimy się tym martwić, ponieważ przyszłe konflikty będą całkowicie inne, a walka pomiędzy lewicą a prawicą, globalizmem a nacjonalizmem, nie będzie już miała znaczenia.
Dzisiaj, moi przyjaciele, nie mamy nic do stracenia, a wszystko do zdobycia.
Timo Hännikäinen
przekład: Jarosław Ostrogniew
Adrianna Gąsiorek - Kobieta w kapitalizmie a kobieta współczesna
Często w środowisku nacjonalistycznym używamy zwrotów dotyczących kapitalizmu. Jednym z haseł, które pojawia się na manifestacjach, jest okrzyk „Uderz, uderz w kapitalizm”. Nie jest to nic szokującego dla osób, którym bliska jest idea narodowego radykalizmu. Jednak sporo działaczy szeroko rozumianego ruchu narodowego kompletnie nie rozumie tego przesłania. W związku z tym warto przypomnieć, czym jest owo zjawisko w różnych kontekstach. W niniejszym artykule przedstawię sytuację kobiet w kapitalizmie.
Oceniając pewne procesy często popełniamy podstawowy błąd, wpadając w skrajności. Idealnym przykładem jest kwestia gospodarki, wiele osób nie dostrzega nic poza liberalizmem i socjalizmem. Ktokolwiek ma czelność krytykować liberalizm jest uważany przez armię tzw. kuców za socjalistę. Dokładnie ten sam problem widać przy określaniu idealnej roli kobiety w społeczeństwie. Zarówno współcześnie, jak i kilkadziesiąt lat temu.
Podejście do kobiecości
Próbujemy zderzyć ze sobą dwa sprzeczne podejścia do kobiecości. Pierwszym z nich jest założenie, iż kobieta jest istotą gorszą od mężczyzny, pozbawianą głosu w debacie politycznej oraz społecznej. Przedstawiona jako dodatek do mężczyzny, będąca jego własnością. Widać to nadal w krajach islamskich, w których bycie kobietą nie jest równoznaczne z byciem człowiekiem. Niestety nie jest to tylko domena dalekich, pozaeuropejskich narodów.
Z tej absurdalnie pojmowanej definicji płci żeńskiej, zrodziło się zjawisko feminizmu, które jawiło się jako lekarstwo na „uciemiężenie” kobiety. Zanim jednak dojdziemy do negatywnych skutków tego pojęcia, chcę przypomnieć, jak rodziło się to środowisko, ale przede wszystkim jak ewoluowało. Jest to o tyle ważne, że tzw. I fala feminizmu byłaby popierana przez wiele kobiet, również w środowiskach narodowych.
Fale feminizmu
Pierwsza fala zwana również old wave (dawna fala) to okres aktywności przede wszystkim amerykańskich i angielskich sufrażystek. Co prawda ciężko podać konkretne daty, ale jest to przedział mniej więcej 1840 - 1920 rok. Jakie postulaty były brane pod uwagę? Reforma prawa rodzinnego, prawo wyborcze oraz poprawa ekonomicznych warunków życia kobiet. To dzięki zaangażowaniu wielu pań zdecydowano przyznać płci żeńskiej prawa wyborcze. Pamiętajmy również, że w pierwszych latach ruchów feministycznych także temat aborcji przedstawiany był zupełnie inaczej - kobiety uważały, że takie "rozwiązanie" jest dla nich szkodliwe, a jednocześnie odpowiednie dla mężczyzny, który nie musi brać na siebie żadnej odpowiedzialności.
Inaczej sytuacja wygląda w tzw. drugiej fali. Możemy ją umiejscowić w latach 60. i 70. XX wieku. Druga fala feminizmu objęła przede wszystkim Stany Zjednoczone i niektóre kraje Europy Zachodniej, a głównymi poruszanymi tematami były równouprawnienie na rynku pracy, kwestie kobiecej seksualności, prawa do aborcji.
Feminizm, który znamy obecnie to ewolucja trzeciej fali, która w zasadzie rozmywa wszystkie treści, o których mówiły wspomniane sufrażystki. Od lat 80. XX zaczęto zwracać uwagę na pominięte dotychczas tematy, takie jak etniczność, kwestie rasowe, podziały ekonomiczne czy religijne. Trzecia fala jest inspirowana współczesną teorią społeczną i filozofią, w szczególności teorią krytyczną, poststrukturalizmem, teorią queer, postkolonializmem czy gender studies. Oczywiście możemy wyróżnić kolejne zmiany - czwartą falę, postfeminizm, jednak ich skutki możemy obserwować obecnie.
Kobieta a kapitalizm
Wróćmy jednak do okresu związanego z drugą falą, na którą największy wpływ miał właśnie kapitalizm. To w tamtym okresie kobiety bardzo szybko pożałowały swoich decyzji, nie przewidziały bowiem, że ich zmagania obrócą się przeciwko nim samym. Co mam na myśli? Pewien rozdźwięk między tym, co miało się wydarzyć, a tym, co naprawdę ówcześnie można było zaobserwować.
Dążenia do praw wyborczych, samorozwoju i wykształcenia były potrzebne. Nikt nie wyobraża sobie dzisiaj (poza wyjątkami, o których nie warto wspominać), żeby mogło być inaczej. I każda kobieta zdaje sobie sprawę z tego, że emancypacja na tych płaszczyznach była konieczna. Jednak pewne schematy wymknęły się spod kontroli. Poza pozytywnymi zmianami, niestety okazało się, że ruch feministyczny zafundował poniekąd płci żeńskiej - inne... uciemiężenie. Oczywiście mowa o sprowadzeniu kobiet do roli robotnic w rękach kapitalistów.
I chociaż robotnice w kulturze przedstawiane są jako kobiety nieakceptowane społecznie, wyróżniające się niezależnością materialną, w praktyce były pracownikami gorszej kategorii. O 7 rano zamykały się za nimi bramy fabryk i przez 10 godzin młode kobiety pozostawały na łasce przełożonych mężczyzn (stróżów, dozorców, majstrów, inspektorów, urzędników administracyjnych), którzy – jak donosiła na przykład socjalistyczna prasa – nieraz poniżali robotnice wyzwiskami oraz zmuszali do kontaktów seksualnych. Kobiety stawały się z jednej strony samodzielne i coraz bardziej niezależne, z drugiej wyjęte spod tradycyjnej kontroli społecznej, były przedmiotem domysłów i oskarżeń, pobudzały też wyobraźnię twórców, którzy w „cygarniczkach” widzieli zmysłowe i niestałe piękności bądź niewinne ofiary opinii publicznej.
Emancypantki nie przewidziały tego, że zostaną wykorzystane właśnie przez szerzący się kapitalizm, co same przyznają. Świadczą o tym poniższe słowa Nancy Fraser- profesor socjologii na Uniwersytecie Chicagowskim oraz filozofii i teorii politycznej w New School for Social Research w Nowym Jorku:
„Jako feministka zawsze sądziłam, że walcząc o emancypację kobiet, pomagam budować lepszy świat – świat bardziej egalitarny, bardziej wolny i sprawiedliwy. Jednak w ostatnich latach z niepokojem obserwuję, że ideały, które zrodziły się w ruchu wyzwolenia kobiet, służą zupełnie innym celom. […] Ruch feministyczny, który w swoich początkach był jednym z ważnych nurtów krytyki kapitalizmu, stał się dostarczycielem najważniejszych idei dla jego najnowszego, neoliberalnego wcielenia. […] Jednak nie stało się tak dlatego, że byłyśmy biernymi ofiarami uwodzicielskiej siły neoliberalizmu. Wprost przeciwnie! Same się czynnie przyczyniłyśmy do takiego rozwoju sytuacji”.
Ciężko się z tym nie zgodzić. Kobiety zachęcone do tego, żeby angażować się w życie zawodowe były idealnym odbiorcą haseł kapitalistycznych. Specjalne ulotki i plakaty skierowane były właśnie do płci żeńskiej. Niestety los ciężko pracujących młodych dziewcząt nie interesował już ani przedsiębiorców, ani feministek, które zajęły się innymi zagadnieniami.
Współcześnie
Czasy nam współczesne nie przyniosły korzystnych zmian. Kobiety w większości przypadków pracują zawodowo nie dlatego, że taki mają kaprys, ale dlatego, że nie mają innego wyjścia. Jedną z przyczyn jest oczywiście czynnik ekonomiczny, ale także kulturowy. Dziewczyna ma być nowoczesna, przebojowa i aktywna przede wszystkim na polu zawodowym. Wpływa to na jej stan psychiczny i fizyczny:
„Bardzo często współczesne kobiety są samotne. Narzekają na zmęczenie. Za mało śpią, źle się odżywiają, palą…” […] Wiele z nich na skutek przepracowania i stresu cierpi na bóle kostno–stawowe, drętwienie rąk i nóg, kołatania serca. Wiele z nich zdaje sobie też sprawę z ryzyka morderczego trybu życia, jaki prowadzą." – stwierdza kardiolog dr Jadwiga Kłoś.
Od dzieciństwa wmawia się dziewczynce, że ma być idealna na każdym polu. Kilka kierunków studiów, liczne kursy, konkurencja na rynku pracy, do tego dołóżmy jeszcze bycie dobrą żoną, gospodynią i przede wszystkim matką. Bardzo często kobiety nie radzą sobie z oczekiwaniami, jakie stawia przed nimi obecny świat.
Myślę, że właśnie tutaj "rodzi się" główny problem, który obecnie obserwujemy. Równouprawnienie, które wymyka się tak naprawdę z ram równości i stawia kobietę w centrum zainteresowań, nadające parytety na każdym kroku, jest niszczące dla niej samej. Płeć żeńska walczy z tym na różnych płaszczyznach, zupełnie nieświadomie. Strajki i manifestacje w większości przypadków to próba przeciwstawienia się jakieś części tych "wymagań". Zauważmy, że sporo dziewczyn przychodzących na owe marsze wcale nie popiera aborcji i nie jest zaangażowana w ruch feministyczny. Te młode osoby, z którymi miałam okazję rozmawiać, próbują zamanifestować tak naprawdę swoje zmieszanie, zakłopotanie, jakie narzuca im współczesny świat. Mimo, że rola kobiety zupełnie się zmieniła, a jej głos jest słyszalny - to bywa on wręcz krzykliwy i obcy. Mówi się do kobiet, o kobietach, dla kobiet. Każda opcja polityczna wie, co myślą i czego potrzebują panie. W tym wszystkim o dziwo nie ma właściwie żadnej kobiecości. To pewien rodzaj mody, który odsuwa płeć żeńską od istoty sprawy.
Aby zagospodarować umysły pań, należy trzymać się kilku podstawowych zasad. Zamiast podkreślać ilość kulturowych, kobiecych ról i wymagać bycia idealnym w każdej z nich, dać szansę na wybór, ale i dopuszczać błędy. O tym zapomniały feministki, nie dały wyboru kobietom, które chciały zostać w domach, skupiać się na rodzinie. Z jednej strony przez czynnik ekonomiczny, ale i kulturowy. Tak długo wmawiały kobietom, że należy się wyrwać z roli matki i żony, że nagle okazało się, że współczesna kobieta boi się przyznać, że nie marzy o pracy w korporacji. I ten sam błąd, ale z drugiej strony popełniamy my, jako nacjonaliści, czy może bardziej robi to szeroko pojęta prawica. Jeśli nasze komunikaty będą skierowane tylko do jednej, konkretnej roli kobiecej, nie jesteśmy w stanie przyciągnąć do siebie więcej pań niż obecnie. Musimy zrozumieć, że chęci (nie przymus) rozwoju zawodowego czy kształcenia się bywają równie istotne, jak założenie rodziny, a czasami nawet ważniejsze.
Czy w środowisku nacjonalistycznym jest miejsce dla kobiet, które widzą swoją drogę na uczelniach czy w innych zawodach, ale nie czują potrzeby zakładania rodziny? Od odpowiedzi na to pytanie zależy, czy jesteśmy w stanie wyjść poza własne schematy, czy nie. Już protoplaści ruchu narodowego wiedzieli, że trzeba zmienić podejście do kobiet. Stąd pojawiło się w ich szeregach miejsce dla płci pięknej, która nie była już ograniczana wyłącznie działalnością na przestrzeni gospodarstwa domowego. Mamy przykłady działaczek, z których możemy czerpać wzorce, kobiet angażujących w działalność narodową i publicystyczną. Uważam, że wiele pań jest do zagospodarowania przez narodową stronę polityczną, jeśli tylko wyjdziemy do nich z odpowiednimi treściami. Podkreślajmy kobiecość i wartości rodziny, jednocześnie nie odbierajmy, nawet w żartach, możliwości do realizacji innych planów. Dzięki temu zadbamy o pierwiastek żeński, który został zaniedbany przez feministki.
Adrianna Gąsiorek
Bibliografia:
- Second Wave Feminism. W: Catherine Villanueva Gardner: Historical Dictionary of Feminist Philosophy. Lanham, Maryland – Toronto – Oxford: 2006, s. 207. ISBN 0-8108-5346-9.
- Feminism, Second Wave. W: International Encyclopedia of the Social Sciences. William A. Darity jr. (red.). T. III. 2008, s. 123.