Szturm1

Szturm1

Wstęp

 

Zagadnieniem niniejszego opracowania jest ogólna charakterystyka filozofii personalizmu chrześcijańskiego. Jak wynika z powyższej sentencji, praca skupia się przede wszystkim na podstawowym przybliżeniu czytelnikowi tego zagadnienia, wskazaniu najważniejszych myśli oraz przedstawieniu filozofów hołdujących tej koncepcji.

Sama filozofia, z języka starogreckiego oznaczająca umiłowanie mądrości, od lat zajmuje się systematycznymi i krytycznymi rozważaniami na temat podstawowych problemów i idei, dążąc nieustannie do poznania ich sedna i istoty zagadnienia, celu całościowego zrozumienia świata. Tak też jest i z teorią, czy też pojęciem personalizmu chrześcijańskiego, jednej z odnóg filozofii świata, o czym stanowić będzie to opracowanie.

 

Prekursorzy personalizmu chrześcijańskiego

 

Jak sama nazwa tego kierunku w filozofii sugeruje, system ten wywodzi się z chrześcijaństwa. Korzeni personalizmu chrześcijańskiego doszukiwać można się już w poglądach tak wielkich w historii filozofii myślicieli jak Arystoteles, św. Augustyn, czy św. Tomasz z Akwinu. Wszyscy trzej bowiem zwracali baczną uwagę na znaczenie istoty ludzkiej i dali początek rozwoju temu nurtowi.

Arystoteles, uczeń i współpracownik innego wielkiego filozofa jakim był niewątpliwie Platon, żył w okresie pomiędzy 384, a 322 rokiem p.n.e. , a więc w starożytnej Grecji okresu klasycznego. Był on gorącym orędownikiem sprawiedliwości, zarówno tej w znaczeniu instytucjonalnym, przez którą rozumiał umiejętność interpretowania przepisów prawa do zamysłów go tworzących, a mianowicie ustawodawcy, jak i tej o charakterze politycznym, przez które rozumiał rządy prawa1. Arystoteles żywił przekonanie, że człowiek z natury jest istotą państwową, która za wszelką cenę dąży do życia w społeczeństwie, a podstawową komórką tego społeczeństwa jest rodzina, w szerokim jak na nasze aktualnie czasy znaczeniu, bowiem według ucznia Platona, rodzina taka składać mogła się zarówno z wolnych jak i niewolnych jej członków, wśród których wyróżnić można było następujące rodzaje związków, a mianowicie męża i żony oraz ojca i dzieci. Ojciec zaś jako głowa rodziny winienie był być dla wszystkich wzorem prawości, mądrości i sprawiedliwości, którą powinien się kierować wespół ze słusznością2.

Prawie siedemset lat po śmierci Arystotelesa, w północnoafrykańskim mieście Tagasta urodził się inny - jak się później okazało - wielki filozof w historii świata – Aureliusz Augustyn3, zwany później świętym.

Augustyn był zwolennikiem teocentrycznej teorii świata, zgodnie z którą ujmował Boga jako istotę personalną, stanowiącą najwyższy przymiot4. Był niestrudzonym badaczem Pisma Świętego, do którego pisał komentarze oraz twórcą katechez o sakramentach świętych. Uważał, że człowiek ma w sobie już od urodzenia zaszczepione źdźbło prawdy i nieustannie poszukuje jej w swoim postępowaniu5. Pozostawił po sobie wiele ciekawych dzieł, takich jak: "Traktat o Trójcy Świętej", pisany prawie 20 lat, w którym zebrał najcenniejszy dorobek teologów ze Wschodu i Zachodu, dotyczący centralnej, chrześcijańskiej tajemnicy, czy też traktat "O państwie  Bożym", w którym opisał walkę duchową, jaka toczy się w każdej ludzkiej społeczności6, a który zawierał również wskazówki, jak budować cywilizację miłości w wymiarze społecznym, odrzucając cywilizację śmierci zdominowaną przez ludzki egoizm. Stawiał św. Augustyn na człowieka, który świadomie i swobodnie może podejmować decyzje, a poznając świat poznaje jednocześnie Boga, który jest twórcą wszystkiego, co nas otacza7. Według Augustyna Państwo Boże to symbol dobroci, przebaczenia i miłości. Za najważniejsze cnoty ludzkie uważał sprawiedliwość, roztropność, męstwo i wstrzemięźliwość8.

W okresie średniowiecza, do łask w szerszym znaczeniu ponownie wróciła filozofia Arystotelesa, stając się cennym źródłem inspiracji dla chrześcijańskich myślicieli tego okresu. Dzięki tłumaczeniom dzieł tego wybitnego uczonego, a przede wszystkim lekarza, z języka greckiego na łacinę, jego idee zaczynały, począwszy z wiekiem XIII, docierać do szerszego grona odbiorców, posługujących się językiem łacińskim. Należeli do niego przede wszystkim wykładowcy i żacy nielicznych wówczas jeszcze uczelni, a przede wszystkim duchowni, posługujący się tym językiem zarówno w mowie jaki i piśmie na co dzień. Kościół katolicki, czerpiąc z starożytnych myśli wielkich filozofów, zauważył potrzebę dostosowania ich do realiów ówczesnego świata i samego Kościoła9. Dało to początki nurtu zwanego tomizmem.

Wywodzący się z arystokratycznej rodziny, pochodzącej z Akwinu, położonego w księstwie neapolitańskim św. Tomasz, był doradcą papieży, dominikaninem i wykładowcą tak znamienitych w tamtych czasach uczelni jak uniwersytety w Padwie i Bolonii oraz w Paryżu10. Akwinita, jak zazwyczaj się mawia, podobnie jak Arystoteles, czy św. Augustyn, również stawiał człowieka w centrum bytów świata, twierdząc, że jego udział w życiu społecznym jest prawem natury, sama zaś społeczność to zjednoczenie ludzi dla wspólnego i celowego działania. Przez cel zaś uważał osiąganie dobra każdego z członków społeczeństwa, tj. pojedynczego człowieka oraz dobra całej ludzkości11. Stał na stanowisku, iż społeczność (społeczeństwo) wywodzi się od jednostki, pojedynczego człowieka oraz jej podstawowych związków. Tym samym hołdował myślom, że hierarchia porządku świata to rodzina – wieś – miasto – społeczność państwowa12. Za naturalną potrzebę człowieka uważał pracę, gdyż według św. Tomasza z Akwinu człowiek został stworzony przez Boga do szczęśliwego i godnego życia, a w realizacji tego celu miała pomagać praca, która winna być godziwie wynagrodzona13. Filozof sympatyzował z monarchią, zdecydowanie przeciwstawiając się tyranii, był zwolennikiem prawa natury nad prawem stanowionym i głosicielem sprawiedliwości społecznej.

Cała trójka prekursorów nurtu personalizmu chrześcijańskiego za podstawę rzeczywistości uważała zatem osobę ludzką, podkreślając znaczenie człowieka w życiu społecznym i wskazując go jako byt doskonały, kierujący się rozumem, sprawiedliwością i zamiłowaniem do pracy, która ma dać mu poczucie szczęści i godności.

 

Personalizm chrześcijański ze szczególnym uwzględnieniem filozofii Karola Wojtyły

 

Jeden ze współczesnych kierunków filozoficznych świata, jakim jest personalizm chrześcijański, swoimi korzeniami, o czym była mowa powyżej, sięga mądrości uczonych świata starożytnego i średniowiecznego, takich jak Arystoteles, czy św. Augustyn i św. Tomasz z Akwinu. Nurt ten stał się podstawą rozwoju katolickiej nauki społecznej. Główny element tej filozofii postrzegania świata stanowią refleksja nad osobą ludzką.

Jak dowodzi w swoim opracowaniu, zatytułowanym „Personalizm chrześcijańskiTeologia osoby ludzkiej”, były rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, teolog i dogmatyk Ks. prof. Wincenty Granat, personalizm chrześcijański, cyt. aprobuje to wszystko, co naukowo udowodniła antropologia przyrodnicza i kulturowa, ale przyjmuje także twierdzenia filozofii o duchowej i nieśmiertelnej duszy ludzkiej, o istnieniu Stwórcy świata i człowieka; ponadto na podstawie objawienia uznaje osobę ludzką jako przybranego syna Bożego i uczestnika w życiu wiekuistych osób Bożych”14. Można zatem stwierdzić, że kierunek ten aprobuje rozum i wiarę widziane przez pryzmat osoby ludzkiej. Stanowi on pogłębioną refleksję nad koncepcją osoby ludzkiej.

Personalizm chrześcijański swoje zainteresowania skupia przede wszystkim na osobie ludzkiej. Korzystając z dorobku starożytnych i średniowiecznych myśliciel, wyrósł on na gruncie krytyki gospodarki kapitalistycznej i cywilizacji burżuazyjnej, których podstawową wartością była chęć posiadania, a nie człowiek jako istota rozumna i czująca. Stał się przeciwstawieniem poświęcenia jednostki w imię innych wartości, takich jak klasa społeczna i zysk.

Twórcami  personalizmu chrześcijańskiego w aktualnym jego wymiarze byli katoliccy filozofowie Jacques Maritain (1889-1973) i Emmanuel Mounier (1905-1950)15. Uważali oni, że nadrzędną wartością ludzkości i świata jest istota człowieka, jego godność oraz wolność. Przymioty te wynikają z faktu, iż zostaliśmy stworzeni przez Boga i przez niego zostaliśmy też obdarzeni (jako jedyne stworzenia) duszą. Sama zaś wolność winna prowadzić do Boga16.

Jednym z wybitnych przedstawicieli tego prądu filozoficznego, którego nie można pominąć, a wręcz należy uwzględnić był Karol Wojtyła – Papież Jan Paweł II. Sylwetki tego wybitnego w historii ludzkości Polaka nie trzeba nikomu chyba zbytnio przedstawiać. Jednakże gwoli wprowadzenie w dalsze rozważania tematu należy poświęcić kilka słów, dotyczących jego osoby, by móc skupić się dalej wyłącznie na rozważaniach dotyczących personalizmu chrześcijańskiego.

Przyszły papież urodził się 18 maja 1920 w Wadowicach17. Był drugim synem Karola Wojtyły i Emilii z Kaczorowskich. Wychowany w religijnej atmosferze. W jego domu rodzinnym czytano Pismo Święte i wspólnie się modlono. Wojtyłowie mieszkali bardzo blisko kościoła, w skromnym, dwupokojowym mieszkaniu. Zarówno wpajana od młodości m.in. przez rodziców miłość do Boga oraz wydarzenia okresu II Wojny Światowej wywarły na nim tak ogromne wrażenie, że w roku 1946 został wyświęcony na kapłana i od tego momentu całkowicie poświęcił się ludzkości i wierze katolickiej, które wyniosły go do najwyższej godności, jaką może pełnić kapłan kościoła katolickiego, a mianowicie godności Papieża, którym został 16 października 1978 na konklawe zwołanym po śmierci Jana Pawła I, przybierając imię Jana Pawła II18. Dorobek naukowy Jana Pawła II, który należał również do najznamienitszych wykładowców takich polskich uczelni jak Katolicki Uniwersytet Lubelski, czy też Uniwersytet Jagielloński w Krakowie, skupia się w głównej mierze właśnie na osobie ludzkiej, z którą bezpośrednio związany jest personalizm chrześcijański. W wypowiedziach Papieża Polaka problematyka jednostki zawsze zajmowała centralne miejsce. Wojtyła uważał, że życie człowieka, to w wymiarze wewnętrznym, czy też duchowym inaczej pisząc, koncentruje się wokół dwóch wartości jakimi są dobro i prawda, które w sposób zasadniczy wyróżniają jednostkę od całego świata przedmiotowego19. Jan Paweł II podkreślał, iż religia chrześcijańska nie daje gotowych wzorców, wskazuje jedynie zasady jakimi winniśmy się kierować. Sens życia człowieka w społeczeństwie musi opierać się także na nieodzownym podtrzymywaniu więzi z otoczeniem, w tym z instytucjami państwa20. Tym samym należy wypracować taki model egzystencjalny, który będzie harmonijny i wspólny zarówno dla jednostki jak i wspólnoty.

Dużą uwagę Wojtyła skupiał na tzw. prawach człowieka. W swoim wystąpieniu na XXXIV sesji ONZ21, nawiązując do Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, podkreślał jak ważnymi są: prawo do życia, wolności, bezpieczeństwa osobistego, wyżywienia, odzienia, mieszkania, opieki zdrowotnej, odpoczynku i rozrywki. Nie omieszkał również wymienić prawa do wolności słowa, nauki i kultury, ale także i  do wolności sumienia, myśli i pracy w godziwych warunkach i za sprawiedliwym wynagrodzeniem. Zauważał też problem swobodnego poruszania się i podróżowania, zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz danego kraju oraz uczestnictwa w życiu politycznym22.

Właśnie problematyka pracy i zatrudnienia w rozważaniach Jana Pawła II zajmowała poczytne miejsce. W swojej encyklice „Laborem exercens” z 1981 roku dowodził, że człowiek z natury jest powołany do pracy, sama zaś praca stanowi znamię człowieczeństwa  i jest „osobowym powołaniem”23. Papież stał na stanowisku, że praca uspołecznia i gwarantuje byt jednostki. Politycy zatem, jak również i pracodawcy winni nadać jej odpowiedni byt, tworząc odpowiednie warunki zatrudnienia oraz należyty podział dóbr przez człowieka wytworzonych, w tym godną zapłatę za ciężką pracę. Wojtyła wskazywał na trzy podstawowe zakresy pracy24:

- pierwszy służący rozwojowi człowieka,

- drugi mający na celu utrzymanie rodziny,

- i trzeci odpowiadający dobru „wielkiego społeczeństwa”.

Widząc zależność państwa, jednostki i religii stał na stanowisku zasady wzajemnego współdziałania kościoła, jako instytucji i państwa, opierając je na następujących zasadach25:

- suwerenności kościoła i państwa,

- wolności religii i kościoła,

- oraz współpracy kościoła i państwa opartej na dialogu i wzajemnym poszanowaniu.

Rozważania Papieża Polaka nierzadko sięgały do prekursorów personalizmu chrześcijańskiego. Jan Paweł II bowiem często odnosił się do św. Augustyna i jego (cyt.:) „założeń dotyczących ustanowienia pokoju w osobowości człowieka, poprzez przywrócenie odpowiedniej hierarchii, zakładającej zwierzchnictwo wartości duchowych nad materialnymi”26.

Karol Wojtyła, mający na względzie zawsze dobro każdego, pojedynczego człowieka był gorącym orędownikiem pokoju. Zarówno tego w wymiarze wewnętrznym jak i międzynarodowym. Niejednokrotnie w tym zakresie zabierał głos na różnych formach publicznych. Do najbardziej znanych, które na zawsze zapisały się dużymi zgłoskami na kartach historii naszego kraju, zaliczyć należy wystąpienie JP II, uprzedniego metropolity krakowskiego, w trakcie swojej pielgrzymki papieskiej do ojczyzny w roku 1979, to z Warszawy z czerwca, gdzie padły znamienne słowa, które wówczas wypowiedział, cyt. „ , a zarazem ja, Jan Paweł II, papież. Wołam z całej głębi tego Tysiąclecia, wołam w przeddzień Święta Zesłania, wołam wraz z wami wszystkimi: Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!”27. Słowa te kierował zarówno do rządzących wówczas naszym krajem, jak również nas Polaków. Były one swoistym wołaniem o pokój i pojednanie, współpracę i zrozumienie. Pokój zaś, o który zabiegał tak Karol Wojtyła, miał opierać się na poszanowaniu poniższych wartości28:

- miłości,

- sprawiedliwości,

- wolności,

- i prawdzie.

Za wszystkie zaś powyższe elementy pokoju, odpowiedzialność ponosić winno państwo, społeczeństwo i rodzina29.

Jan Paweł II to bez wątpienie nie tylko wybitny papież, ale również teolog i filozof. Orędownik w słowie i czynach (wystarczy tutaj wspomnieć o rozlicznych podróżach do wielu krajów zarówno z słowem bożym, wsparciem duchowych i faktycznym, jak i dążeniem do szeroko rozumianego ekumenizmu) personalizmu chrześcijańskiego, który w centrum uwagi zawsze stawiał człowieka.

Nie należy w tym miejscu zapomnieć o jeszcze jednej ważnej polskiej postaci personalizmu chrześcijańskiego, którym był ks. Józef Tischner, teolog i prawnik, profesor Papieskiej Akademii Teologicznej, związany z Podhalem. Opisywał byt ludzki za pomocą kategorii zapożyczonych ze świata zewnętrznego, uprzedmiotawiał osobę ludzką. Tischner zastąpił filozofię arystotelesowską fenomenologią i ezgystencjalizemem. Całą uwagę skupił na fenomenologicznych i aksjologicznych aspektach. Uważał, że człowiek posiada samoświadomość i zdolność doświadczania różnych wartości30.

Jak bowiem twierdził wartości nadają sens życiu ludzkiemu, bogacą je, rozwijają osobowość, ukierunkowując człowieka31. Podejmował się często analizy takich pojęć jak dobro, zło prawda, cierpienie, miłość, piękno i śmierć32.

 

Zakończenie

 

Personalizm chrześcijański w obecnej formie bez wątpienia należy do tego nurtu filozofii, której rozwój wywierał i nadal wywiera ogromny wpływ na kształtowanie się porządków świata w tym, co ciekawe wielu środowisk nacjonalistycznych nie tylko w Polsce.

Przykład Jana Pawła II, orędownika pokoju i niestrudzonego pielgrzyma, którego orężem w walce o ład było słowo boże, wiara i nadzieja w człowieka, jest tego dobitnym dowodem. Personalizm zaś, wyrażający pełną afirmację osoby i jej dobra, jest aktualnie postawą swoistego protestu przeciwko braku poszanowania godności ludzkiej oraz jednostki, jako emanacji człowieczeństwa. Nurt ten stawia na piedestale przede wszystkim człowieka oraz sprawiedliwość społeczną, jak również współpracę jednostki z społeczeństwem, w tym z państwem.

 

Norbert Wasik dumny mąż i ojciec. Absolwent Kolegium Jagiellońskiego - Toruńskiej Szkoły Wyższej. Manager związany z sektorem FMCG. Publicysta, działacz społeczny i narodowo-radykalny. Biegacz amator i fan długich dystansów, pasjonat historii, gór, górali i góralszczyzny. Idealista, romantyk i pragmatyk w jednej osobie, entuzjasta innowacji i nowych technologii.

 

 

BIBLIOGRAFIA:

  1. A. Sylwestrzak, Historia doktryn politycznych i prawnych, Wydawnictwa Prawnicze PWN, W-wa 1995r., s. 45.

  2. Ibidem, s. 41.

  3. Urodzony w roku 354, zmarł w roku 430, nauczyciel gramatyki, retoryki w Tagaście i Kartaginie, chrześcijanin (przyjął chrzest w wieku 30 lat), kapłan.

  4. A. Sylwestrzak, op. cit., s.89.

  5. Ibidem, s. 89.

  6. www.mdeon.pl [on-line]. Św. Augustyn nawrócony łzami i modlitwą. World Wide Web: https://m.deon.pl/215/art,113,sw-augustyn-nawrocony-lzami-i-modlitwa.html

  7. A. Sylwestrzak, op. cit., s.89.

  8. Ibidem, s.91.3.

  9. Ibidem, s. 111.

  10. Ibidem, s. 112.

  11. Ibidem, s. 113.

  12. Ibidem, s. 113.

  13. Ibidem, s. 114.

  14. W. Granat, Personalizm chrześcijańskiTeologia osoby ludzkiej,Wydawnictwo Święty Wojciech, Poznań 1985, s. 627.

  15. www.eszkola.pl [on-line]. Personalizm chrześcijański. World Wide Web: https://eszkola.pl/religia/personalizm-chrzescijanski-6725.html

  16. Ibidem.

  17. www.deon.pl [on-line]. Jan Paweł II. World Wide Web: https://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/jan-pawel-ii/

  18. Ibidem.

  19. A. Sylwestrzak, op. cit., s. 419.

  20. Ibidem, s. 419.

  21. Przyp. aut. Nowy Jork, październik 1979 roku.

  22. A. Sylwestrzak, op. cit., s. 420.

  23. Ibidem, s. 420.

  24. Ibidem, s. 420.

  25. Ibidem, s. 421.

  26. Ibidem, s. 421.

  27. www.przewodnik-katolicki.pl [on –line]. Jak papież słowami odnowił oblicze Polski. World Wide Web: https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2014/Przewodnik-Katolicki-22-2014/Wiara-i-Kosciol/Jak-papiez-slowami-odnowil-oblicze-Polski

  28. A. Sylwestrzak, op. cit., s. 422.

  29. Ibidem, s. 422.

  30. S. Kowalczyk, Polski personalizm współczesny, Biblioteka Teologii Fundamentalnej Muzeum Historii Polski, Warszawa 2008, s. 317.

  31. Ibidem, s. 318.

  32. Ibidem, s. 318.

poniedziałek, 30 marzec 2020 00:26

Mariusz Warachim - Wyklęci i ich oprawcy

Skala i okrucieństwo komunistycznego aparatu represji w latach 1944-1963 jest dla wielu naszych rodaków mało lub wcale nieznana. Niewiele się mówi i pisze o brutalnej bezwzględności funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa (UB), Milicji Obywatelskiej (MO), Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW) czy czerwonych siepaczy spod znaku Smiersza i NKWD. Niewiele osób wie jak traktowano zwłoki zabitych żołnierzy podziemia niepodległościowego, jakie były represje w stosunku do członków rodzin żołnierzy tzw. II konspiracji. Tylko wąskie grono zainteresowanych zna historię sprofanowania zwłok sierż. Józefa Frańczaka ps “Laluś”. Ciało Frańczaka w 1963r zostało pozbawione głowy, dopiero syn “Lalka” – Marek Frańczak przeprowadził prywatne dochodzenie co mogło stać się z głową jego ojca. Dopiero w 2015 udało się pochować czaszkę “Lalka” wraz z resztą jego doczesnych szczątków! Marek Franczak napotykał cały czas na zmowę milczenia i brak dobrej woli w rozwiązaniu tej dramatycznej dla niego historii.  

21 lutego 1947r. mjr J. Kuraś “Ogień” odebrał sobie życie przy braku możliwości wyjścia z obławy UB- MO we wsi Ostrowsko. Po przewiezieniu zwłok “Ognia” do Krakowa jego ciało zostaje przekazane do akademii medycznej i prawdopodobnie poddane testom medycznym i rozczłonkowane. Miejsce pochowania ciała majora jest do dziś nieznane. Podczas tej obławy zginął bratanek “Ognia” K. Kuraś ps. “Kruk”, u którego odkryto 38 ran kłutych od bagnetów (!). Skala bestialstwa była przerażająca.

W październiku 1951r. ppor. Edward Taraszkiewicz ps. "Żelazny “ wraz ze swoimi trzema żołnierzami ukrywał się w Zbereżu koło Włodawy – zostali zaskoczeni i stoczyli bój z funkcjonariuszami WUBP i dwoma batalionami KBW, razem ok. 600 ludzi. Rozpracowaniem jego brata, też żołnierza WiN-u Leona Taraszkiewicza ”Jastrzębia” zajmowało się 372 informatorów, konfidentów i różnego rodzaju degeneratów moralnych. Mjr Hieronim Dekutowski ps. ”Zapora” i jego żołnierze, dla ich upokorzenia byli sądzeni w mundurach Wehrmachtu. Słynny mjr “Łupaszka” dostał wyrok 18- krotnej kary śmierci, ale rekordzistą, jeśli chodzi o ilość kar śmierci jest st. sierż. Wiktor. Stryjewski ps. ”Cacko” żołnierz NSZ z okolic Płocka – likwidator wielu groźnych bandytów z AL i MO. To on min. zastrzelił „Rypę”, milicjanta, który zamordował ok. 100 niewinnych osób. „Cacko” jako groźny „reakcjonista” z NSZtu dostał 38-krotną karę śmierci.

20 osobowy oddział Kazimierza Kamieńskiego ps. „Huzara” został otoczony przez siły bezpieczeństwa w sile ponad 3,5 tys. funkcjonariuszy, co daje nam obraz przewagi i siły organów komunistycznego aparatu represji. Nie darowano nawet małym dzieciom, jak Januszkowi Żubrydowi - 5-letniemu synkowi mjr. Żubryda z NSZ - małego Januszka zamknięto w katowni UB w Rzeszowie jako groźnego wroga PRL-u (!).
Aparat represji komunistycznych nie oszczędzał nikogo. To był terror niespotykany nigdy w dziejach naszego narodu. Mordowano kobiety, bezczeszczono zwłoki, egzekucje urządzano na oczach dzieci i młodzieży. Jerzy Vaulin – agent UB zamordował z zimną krwią żonę majora Żubryda - Janinę, która prawdopodobnie była w ciąży. Podobnie było z piękną 23-letnią żoną Franciszka Przysiężniaka ps „Ojciec Jan” - bohaterskiego dowódcy NOW z Lubelszczyzny. Janinie Przysiężniak będącej w 7-miesiącu ciąży UB-wcy pozwolili wyjść z samochodu, którym ją przywieźli po aresztowaniu i oświadczyli, że jest wolna, po czym oddali serię z pepeszy!

Zwłoki często starano się ukryć w fekaliach, gnojówkach, studniach z odpadami – tak m.in zrobiono w kieleckim więzieniu z ciałem Jana Hedy (brata kpt/gen A.Hedy „Szarego”). Do wykonania wyroku bez precedensu doszło w Sanoku 24 maja 1946 r., kiedy to powieszono dwóch żołnierzy NSZ (Wladyslaw Kudlik i Władysław Skwarec) na miejscowym stadionie sportowym na oczach zapędzonych tam siłą dzieci z pobliskich szkół!
Egzekucję swojego syna oglądał ojciec W. Skwarca, który widząc śmierć syna stracił przytomność, a po kilku dniach zmarł.

Dnia 6 czerwca 1946 r. doszło do kolejnej publicznej egzekucji, tym razem na sanockim rynku stracono chor. Książka z NSZ również na oczach dzieci, młodzieży i mieszkańców miasta. Ciało komuniści wystawili na widok publiczny aż do wieczora, a po egzekucji jeden z UB-ków przemówił do zgromadzonych „iż taki los spotka każdego kto podniesie rękę na władzę ludową”. Historycy miasta Sanoka twierdzą że takich publicznych egzekucji nie było nigdy w dziejach miasta.

Mjr Hieronim Dekutowski “Zapora" - uprzednio przetrzymywany i dręczony w katowni Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Będzinie, po siedmiomiesięcznym śledztwie w więzieniu mokotowskim, pomimo tego, że miał 31 lat wyglądał jak starzec z siwymi włosami, wybitymi zębami, połamanymi rękami, nosem i żebrami oraz zerwanymi paznokciami. Mało tego po śmierci majora czerwoni zbrodniarze zrównali z ziemią dom rodzinny Dekutowskich w Tarnobrzegu.

Rodzina majora twierdzi, iż cierpiał bardziej niż Jezus – bratanica mówi „Jezus cierpiał trzy dni, a Zapora ponad pół roku”.

 

Mariusz Warachim

poniedziałek, 30 marzec 2020 00:23

Mariusz Warachim - Operacja "Lawina"

Do wymordowania we wrześniu 1946 roku na Śląsku Opolskim największego zgrupowania Narodowych Sił Zbrojnych działających na Śląsku Cieszyńskim i Żywiecczyźnie UB posłużył się wprowadzeniem do struktur organizacji swoich agentów. Rozbicie zgrupowania dowodzonego przez kpt. Henryka Flamego ps. „Bartek” było efektem dużej operacji Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Zgrupowania „Bartka” w szczytowym okresie latem 1946 r. liczyło ponad 300 partyzantów i około 500 współpracowników. Oddziały NSZ pod komendą Flamego przeprowadziły w latach 1945-47 około 340 akcji zbrojnych przeciwko komunistom i ich współpracownikom. Najbardziej spektakularną akcją było przeprowadzenie 3 maja 1946 r. defilady części zgrupowania w centrum miasta Wisła, co było wydarzeniem bez precedensu w krajach okupowanych przez Sowietów. Jesienią 1945 r. na czele VII Okręgu Śląskiego stanął mjr. „Górny - Łamigłowa” Kazimierz Zaborski, agent UB. Pod koniec 1945 r. został włączony do gry operacyjnej kolejny agent UB Henryk Wendrowski ps. kpt. „Lawina” przedstawiając się jako wysłannik dowództwa NSZ. Wendrowski w kwietniu 1946 r. rozpoczął grę operacyjną w Gliwicach, a w lipcu 1946 r. dotarł do łącznika „Bartka” a ten doprowadził go do sztabu zgrupowania na Baraniej Górze. Kpt. „Lawina” przedstawił „Bartkowi” plan przerzutu żołnierzy na zachód. W lipcu i sierpniu Wendrowski i UBP opracował tzw. plan likwidacji „B”. Planowano 4 transporty partyzantów NSZ, po około 30-32 żołnierzy w każdym. Dokładne okoliczności mordu nie są dobrze znane, posiadamy tylko strzępy relacji m.in. od żołnierza, który uratował się z jednego z transportów. Inna relacja pochodzi od jednego z morderców z UB Zielińskiego, podał on podczas śledztwa wiele szczegółów akcji. Wiemy o trzech transportach do miejsc masowych egzekucji w okolicy Łambinowic, w Starym Grodkowie i Barucie. Prawdopodobnie we wrześniu 1946 r. zamordowano na Opolszczyźnie od 90 do 105 żołnierzy NSZ. W okolicy zameczku „Hubertus”, na leśnej polanie, na granicy wsi Dąbrówka i Barut, mieszkańcy wspominają przejeżdżające ciężarówki z wojskiem, a nad ranem ogromny wybuch i strzały. Działo się to dnia 25.09.1946 r. Po kilku dniach znajdowali strzępy ciał wiszące na drzewach. Cała akcja domniemanego przerzutu i mordu na partyzantach trwała od 6.09 do 25.09 1946 r. Kolejne aresztowania w ramach operacji „Lawina” przeprowadzało UB w październiku 1946 r. m.in. w Zabrzu czy Chorzowie. Wszyscy konspiratorzy otrzymali  wyroki śmierci, wykonane w Katowicach w dniu 31 grudnia 1946 r. Sam kpt. „Bartek” w marcu 1947 r. ujawnił się, ale komuniści nie dali mu szansy powrotu do normalnego życia. Został zamordowany przez milicjanta w restauracji w Zabrzegu koło Czechowic-Dziedzic dnia 1 grudnia 1947 r. Tak zakończyła się walka dzielnego komendanta, pośmiertnie awansowanego do stopnia majora.  Tematem zgrupowania NSZ kpt/mjr Henryka Flamego zajmuje się od lat dr Tomasz Greniuch z delegatury Opolskiej IPN. Zachęcam do zapoznania się z jego książkami „Pod komendą Bartka”, „Chrystus za nas, my za Chrystusa” czy ostatnia „Groźni”. W miesiącu wrześniu w miejscach mordu na żołnierzach NSZ czyli w Starym Grodkowie i na polanie „Hubertus” koło Barutu odbywają się uroczystości rocznicowe, gromadząc okolicznych mieszkańców, a także liczne delegacje organizacji patriotycznych z całego kraju. Polecam odwiedzić te miejsca kaźni bohaterskich żołnierzy podziemia narodowego. Aparat bezpieczeństwa zlikwidował w okrutny sposób wiele młodych istnień, dziewczyny i chłopców u progu życia. Większość partyzantów była w wieku od 18 do 25 lat, jak np. Stanisława Golec ps. ”Gusta” osiemnastoletnia dziewczyna, ciocia braci Golców, czy 21-letni Jan Przewoźnik „Ryś”, zastępca komendanta „Bartka” zamordowany przez psychopatycznego mordercę z  Niemodlińskiego UB Czesława Gęborskiego. Ciała porucznika „Rysia” nie udało się odnaleźć do dnia dzisiejszego. W dawnym majątku ziemskim Scharfenberg udało się odnaleźć około 30 niekompletnych szkieletów ludzkich, do tej pory z tego miejsca zidentyfikowano dwóch żołnierzy, a w miejscu mordu tzw. drugiego transportu na poniemieckim lotnisku w pobliżu Starego Grodkowa odnaleziono też podobną liczbę szczątków ludzkich i jak na razie mamy zidentyfikowanych jedenaście osób. Prace poszukiwawcze i identyfikacyjne trwają.

 

Mariusz Warachim

 

poniedziałek, 30 marzec 2020 00:14

Paweł Suchodolski - Antykonfederacja

Pamiętacie takie teksty jak „Obsrany sztandar” i jego kontynuację „Obrzygany sztandar”?

Powstanie Konfederacji wiosną 2019 roku przypieczętowało pęknięcie, które zaczęło się wtedy.

Jak pokazuje życie – nikt nie lubi konkurencji. Można powiedzieć, że gdzie dwóch się bije nikt nie skorzysta. Konkurencja pomiędzy ONR i MW przerodziła się w rywalizację, która dla ONR kończy się na obecnym etapie zdecydowanie na minus. Kilka lat temu widzieliśmy przynajmniej z zewnątrz ruch, który może zdobyć się na coś więcej, a na który siłą rzeczy będziemy się orientować. Obóz popełnił błąd w sztuce polityki, za który musi dziś zapłacić i płaci. Robert Bąkiewicz okazał się wiarołomcą, który wykorzystał  potencjał innych ludzi dla własnych celów. Choć to spekulacja, ale możemy przyjąć, że będzie chciał kandydować w kolejnych wyborach prezydencki, a co tłumaczyłoby jego dotychczasową grę, której celem jest nadanie twarzy Roberta Bąkiewicza całemu polskiemu ruchowi narodowemu, przy jednoczesnej eliminacji jakiejkolwiek konkurencji.

Młodzież Wszechpolska zdradziła swoich dotychczasowych sojuszników z Obozu. Powinniśmy porzucić złudzenia wobec tej organizacji. Tajemnicą poliszynela jest to, że jej nowa strategia zakłada wycofywanie się z działalności około-ulicznej, rezygnację z manifestacji ulicznych, na rzecz kształtowania kadry liderów. Jak idzie im kształtowanie liderów widzimy po przykładzie Giertycha, Andruszkiewicza, Szymańskiego, Sokołowskiego, Czarneckiego i dziesiątek im podobnych. W rzeczywistości formacjach członków tej organizacji jest na bardzo niskim poziomie. Sama formuła kilkumiesięcznej rekrutacji nowych członków jest przestarzała. Zupełnie ignoruje się w niej, że dzisiejsi nastolatkowie żyją w świecie wielu dyskursów. W ten sposób traci się szerokie grono młodych, którzy kończą karierę zanim ją zaczną, tylko przez to, że zgłosili się do największej i najpopularniejszej organizacji patriotycznej. Nie można i w naszych organizacjach nie praktykujmy tego, że zamiast dostarczać młodzieży szerokiego spektrum bodźców, elementów kontrkulturowych, alternatywnych, kreować ich wyobraźnię, wtłaczamy ich w quasi-szkolny rygor znanym im właśnie z miejsca, w którym nie chcą przebywać więcej niż to jest konieczne. Wielką słabością MW jest jej „hierarchiczna” struktura. Doprowadziła ona do tego, że 19 latkowie dowartościowują siebie zarządzając 17 i 18 latkami. Czy MW jest organizacją wojskową? Nie, nie jest. Tak więc niezrozumiałe jest utrzymywanie dotychczasowej struktury. Czemu ona ma służyć? Czy udało się odnieść dzięki temu znaczący sukces? W przeciągu ostatnich lat nacjonaliści utracili rząd dusz wśród młodzieży. Od dziś musimy walczyć o niego kolejny raz. Czy pomoże nam w tym obciążona niepotrzebnymi strukturami barokowa wśród której maszeruje poczet prezesów, skarbników, sekretarzy?   

Dziś widzimy że nie, nie pomoże nam. Wolą – nie do końca z własnej woli, a będąc pod silnym wpływem kierownictwa Ruchu Narodowego – trzymać się z Bąkiewiczem i pracować jako siła Konfederacji. Sam Bąkiewicz  przecież najprawdopodobniej ma także wobec MW niecne plany. Być może będzie dążył do przejęcia jej siły. Nie musimy nawet spekulować. Bąkiewicz zagarnia kolejne rocznicowe manifestacje. W tym roku warszawski marsz z okazji 1 marca nie był organizowany po raz pierwszy przez MW Warszawa. MW została sprowadzona po raz kolejny do roli służebnej wobec ambicji politycznej Ruchu Narodowego, partii z której członkowie tej organizacji w chwilach jej największych  kompromitacji po prostu śmiali się, traktując ją jako niepotrzebny dodatek, od którego będzie trzeba się odciąć by iść dalej z Obozem. MW pozbawiona jest swojej suwerenności. Jej polityka jest wypadkową dążeń politycznych jej byłych członków z Ruchu Narodowego. W 2014 była opozycja do Kukiza, zmieniły się plany i trzeba było zorganizować mu oddolnie kampanię, a potem uciec spod noża gdy Andruszkiewicz chciał przekształcić MW w PiSowską młodzieżówkę. Podobnie sprawy miały się teraz, gdy narastały – słuszne, bo nic mu nie jesteśmy winni i nic mu nie zawdzięczamy – nastroje antybąkiewiczowskie. Po czym przyszedł dzień wyborów w Stowarzyszeniu i MW opowiedziała się po jego stronie, być może przypieczętowując swój los w najbliższych latach.                                                                                                                                                                                                                                                                           
Zapoznałem się z wieloma tekstami publikowanymi tutaj, na portalu Trzecia Droga i W pół drogi. Różne w nich recepty zostały w nich zawarte. Ale wszystkie sprowadzają się tak naprawdę do przekonania, że „my mamy rację, podporządkuj się nam”. Większość z propozycji sprowadza się do taktycznej gry danego środowiska, które wytykając błędy, staje się jednocześnie depozytariuszem wiedzy, która pretenduje ją do przewodzenia innymi. Narzucenie swojej wizji, do tego zazwyczaj w ogóle nie realizowanej, jest tak naprawdę środkiem walki politycznej, a nie altruistycznym wkładem w naszą wspólną przyszłość. Tak po prostu działa dany układ, w którym porusza się szereg różnych podmiotów mających własnych interes. Powyższe nie można odczytywać jako zarzut, tylko uczciwe stwierdzenie. Okoliczność, którą zawsze należy brać pod uwagę. Każdy kto twierdzi na dany tematu, musi mieć w sobie pewną dozę pewności posiadania racji. Problem idzie jednak w innym kierunku, o którym mowa będzie dalej.             

Tymczasem jak wyjść z powyższego? Powtórzmy za Ronaldem Laseckim, który w tekście z października 2016 roku publikowanego w Szturmie, pod tytułem „Ruch Tożsamościowy – spojrzenie z Polski” zawarł wszystko co najważniejsze, dając nam gotowy program, z którego należy korzystać:   

Nigdy nie byłem zwolennikiem twierdzenia, że „ruch powinien się zjednoczyć”, kilka zaś lat działalności w jednej z organizacji nacjonalistycznych przekonało mnie też, że nie jest to praktycznie możliwe. Wiele czynników decydujących o charakterze współczesnego społeczeństwa, jak na przykład upowszechnienie wykształcenia i dostępu do informacji, względny egalitaryzm społeczny, rozmaite wirtualne platformy społecznościowe ułatwiające komunikację – sprawiają że własne poglądy i przekonanie o prawie do ich posiadania ma dziś niemal każdy, zlanie zaś ich w ramach jednolitej formuły organizacyjnej jest w zasadzie niemożliwe.

Rozmaite organizacje nacjonalistyczne próbujące budować swoje struktury według nowoczesnego modelu hierarchicznej i masowej partii tracą nieproporcjonalnie wiele energii na wewnętrzne spory światopoglądowe i ambicjonalne, co niemal zawsze przybiera formę „jednoczenia przez podział”. Strategia ta nie sprawdza się już od lat, zatem pora uświadomić sobie, że jest błędna. Ani „jednoczenie” na siłę środowisk nie mających ze sobą wiele wspólnego poza odwoływaniem się do podobnie wyglądającego szyldu, ani „podbieranie sobie ludzi” nie przyniosło decydującego sukcesu żadnej organizacji.

Nie istnieje ani nie powstanie jedna organizacja nacjonalistyczna, tradycjonalistyczna, tożsamościowa ani antyliberalna. Praca nad jej utworzeniem nie jest pracą dla Heraklesa, tylko dla Syzyfa. Co zatem w zamian? Musimy realistycznie poruszać się na gruncie tego, co nam dane.

Dana jest nam zaś mnogość niewielkich na ogół i działających lokalnie inicjatyw organizacyjnych (ze swoich doświadczeń organizacyjnych pamiętam, że największe opory wywoływała zawsze perspektywa wyjazdu poza własne miasto czy też region i wydawania na to pieniędzy) o zróżnicowanych ale pokrewnych sobie obliczach ideowych.

Jedne z tych środowisk są bardziej konserwatywne, inne bardziej nacjonalistyczne. Jedne bardziej demoliberalne, inne bardziej rewolucyjne. Różne są ich poglądy na politykę zagraniczną, różne zaplecze społeczne, różne formy działania. Zjednoczyć w jednej formule się ich nie uda. Rozszerzyć poszczególnych partykularnych inicjatyw na cały kraj raczej też nie (choćby z powodu ograniczonych środków finansowych i co za tym idzie mobilności ich na ogół młodych i niepracujących jeszcze działaczy). Trudno też byłoby znaleźć wspólną wszystkim ideę, wokół której takie inicjatywy mogłyby skonsolidować się w jedną.

Tym, co jest możliwe, jest współpraca ad hoc w ramach cząstkowych kwestii pomiędzy odrębnymi inicjatywami i środowiskami. W teorii organizacji nazywa się to strukturą sieciową przybierającą postać aliansów strategicznych. Struktury sieciowe tworzone są wokół procesów zmierzających do realizacji wspólnego celu, nie wokół instytucji, ośrodków władzy czy osób. Uczestnicy współpracujący ze sobą na pewnych obszarach, mogą równocześnie konkurować ze sobą na innych. W warunkach ponowoczesności, władza relacyjna musi zostać zastąpiona władzą o strukturze fraktalnej.

Hasłem dla dzisiejszego ruchu antyliberalnego, nacjonalistycznego, tożsamościowego, tradycjonalistycznego, w miejsce „ruch powinien się zjednoczyć”, powinno stać się „niech rozkwita tysiąc kwiatów”. Mnożenie perspektyw, podejść, metodologii, odmienne rozkładanie akcentów dynamizuje środowisko antysystemowe. Demoliberalizm atakowany jest z różnych stron, przy użyciu różnych narzędzi na różne sposoby. Ataki te nie są odczuwalne nie tylko z powodu marginalnego charakteru i względnej słabości sił oporu ale też dlatego, że tracą one gros swojej energii na beznadziejne próby ekspansji kadrowej kosztem innych uczestników lub ich definitywnego zdominowania.

Zrozumienie ponowoczesności w której przyszło nam żyć polega zaś między innymi na tym, że nie ma już i że nie są możliwe żadne „centrum”, żadna „władza”, żadna „struktura”, żadna „organizacja”. Istnieje rozproszona sieć względnie równych sobie drobnych podmiotów. Mogą one pozostać bezkształtną i chaotyczną mgławicą, mogą też jednak stać się działającym w skoordynowany sposób rojem. W tym drugim przypadku, uda im się przezwyciężyć negatywne skutki danej im kondycji, to jest rozproszenia i równowagi wyrażanej wzajemnym blokowaniem się. Mgławica, której cząstki powiązane zaś zostaną w sieci i stworzą rój, może już stać się odczuwalną siłą. Tym trudniejszą do zwalczenia, że pozbawioną centrum, struktury, mechanizmów decyzyjnych, formy.


Powyższy tekst przeszedł bez echa. Dlatego zacytowałem go tak obszernie.        


Słusznie zauważa autor powyższego tekstu. Optymalną sytuacją jest dla nas istnienie około dziesięciu organizacji ogólnopolskich, które licząc kilkadziesiąt osób, są w stanie podejmować strategiczną, taktyczną i współpracę ad hoc.             
Dziś coraz bardziej kształtują się umownie kilka frontów, które podążać będą w dwóch kierunkach, finalnie tworząc duopol.       

Ruch Narodowy zinterpretował kryzys polskiego ruchu narodowego w ten sposób, że uznał za wyjście z niego pójście w jeszcze większe zaangażowanie się w politykę parlamentarną. Przekształcił się on w partię stereotypową partię polityczną, zupełnie odchodząc od swojej praxis z 2013 roku.     

Samo wejście do parlamentu okazało się wielkim sukcesem, wartym sojuszu ekstremów z paleolibeartarianami ze środowiska Korwina oraz innymi niepoważnymi środowiskami. Tak działa polityka, jak komuś nie odpowiada, to powinien zostać joginem. Wcześniej Ruch Narodowy popełniał same błędy, zaczynając od porzucenia budowy szerokiego frontu organizacji neoendeckich i neonarodowo-radykalnych, na rzecz łatwej drogi z partią Kukizów i wypromowania Mariana Kowalskiego. Wyborca ma pamięć sięgającą kilku miesięcy. Nie ma innej możliwości aby partia, która zaliczyła takie kompromitacje, dalej mogła uchodzić za punkt odniesienia dla polskich patriotów, a nadal tak jest, tak więc mamy do czynienia z podmiotem znaczenia bardziej odpornym na przeciwności. Taktyczny sojusz z prawicowymi liberałami mógłby pozostać taktycznym ruchem, obliczonym na krótki zysk. Jednak Ruchem rządzą politycy a nie ideolodzy i dla nich wybór pomiędzy kilkuset fanatykami a kilkudziesięcioma tysiącami wyborców jest oczywisty. (Pewnie do czasu – aż pojawi się kolejny „Czarny Łabędź”). Po wejściu do parlamentu Ruch Narodowy powinien utworzyć własne koło w parlamencie. Stało się inaczej. Dziś Ruch Narodowy mówi językiem Partii Korwin. Bezcelowość takiej polityki wskazał Rafał Woś w artykule „Prymusi III RP”, w którym w przekonujący sposób dla mnie pokazał, że Konfederacja nie występuję z programem innym niż Nowoczesna i Platforma Obywatelska. Czy partia ta reprezentuje obecnie narodowców? Czy realizuje program, który obiecała? Moim zdaniem oczywiście, że nie.   

W coraz bardziej polaryzującej się scenie trzeba opowiedzieć się po właściwej stronie. Gdzie znajduje się alternatywa dla koalicji Młodzieży Wszechpolskiej, Rot pana Bąkiewicza i Ruchu Narodowego?              

Nasze nadzieje mimo wszystko powinny ogniskować się wokół osłabionego Obozu Narodowo-Radykalnego. Nadal jest on jedyną organizacją, która obejmuje swoją działalnością cały kraj.  

Drugim punktem jest redakcja Szturm. Mimo tego, że kojarzony z nią ruch rozpadł się, ponosząc klęskę, podmiot ten nadal ma możliwość ogniskowania w sobie nowych ruchów.     

Także lokalne organizacje plasujące się dalej na mapie radykalizmu od Młodzieży Wszechpolskiej, które zjednoczyły się w formule Przymierza Północy i Nacjonalistycznego Południa dają nadzieję na powstanie alternatywy dla coraz bardziej zwijającego się polskiego nacjonalizmu.             

Jeśli powstała Konfederacja, to może powstać także jej przeciwieństwo, szeroki front organizacji radykalnych, sytuujących się względem Konfederacji na zasadzie odwrotności. Czy jest to możliwe? Najbliższy czas nam to pokaże.

 

Paweł Suchodolski    

Brat przeciwko bratu – dramat irlandzkiej wojny domowej na filmowym ekranie

 

Ostatnio wszyscy spędzamy zdecydowanie więcej czasu w domach, co sprzyja nadrabianiu zaległości filmowych i książkowych. Dzięki redakcyjnemu koledze Patrykowi Płokicie, w końcu obejrzałem „Wiatr buszujący w jęczmieniu” Kena Loacha z 2006 roku i o dziesięć lat wcześniejszego „Michaela Collinsa” Neila Jordana. Filmy, które polecam każdemu nacjonaliście.

 

Często słucham nacjonalistycznej muzyki na Youtube, najczęściej wybieram włoską, ale lubię również rosyjską czy ukraińską. Ponieważ jako katolik i nacjonalista darzę dużą sympatią Irlandczyków, zdarza mi się trafiać na ich piosenki. Już dosyć dawno zafascynował mnie klip do The foggy dew w wykonaniu Sinead O'Connor i The Chieftains, pięknie zmontowane filmowe sceny pokazujące walkę o wolność wyspy sprawiły, że zainteresowałem się tym, skąd pochodzą. Po pomoc zwróciłem się oczywiście do naszego Szturmowego specjalisty od spraw irlandzkich i w ten sposób obejrzałem dwa świetne filmy.

 

„Michael Collins” to rzecz jasna biografia wybitnego nacjonalisty i przywódcy. Rozpoczyna się w roku 1916 od klęski Powstania wielkanocnego, poznajemy głównych bohaterów Collinsa, de Valerę i Bolanda. Oni właśnie przegrali, ale nie zrezygnowali, dalej będą walczyli o wolność swojego narodu. Pearse i Connolly zostali zamordowani, czas na nowych przywódców.

 

„Wiatr buszujący w jęczmieniu” jest opowieścią o zwykłych bojownikach z prowincji, nazwisko Collinsa jedynie pada w dyskusji bohaterów, widać go też na kronice filmowej. Jest rok 1920, młody lekarz Damien O'Donovan chce żyć normalnie, wkrótce ma objąć pracę w renomowanym londyńskim szpitalu, jego starszy brat Teddy jest słynnym bojownikiem Irlandzkiej Armii Republikańskiej. Wszystko zmienia się, kiedy jest świadkiem pobicia maszynisty, który nie chce wpuścić do pociągu oddziału brytyjskich żołnierzy. To wtedy postanawia zostać w kraju i wstąpić w szeregi IRA.

 

Początkowo wszystko jest proste, wiadomo kto jest dobry, a kto zły. Anglicy okupują Irlandię, więc obowiązkiem jest wstąpić w szeregi IRA i z nimi walczyć. Widzimy okrucieństwo okupantów wobec ludności cywilnej, w biografii Collinsa jest to przede wszystkim masakra na stadionie podczas krwawej niedzieli, w opowieści o braciach O'Donovan zamordowanie siedemnastolatka, który nie chciał podać swojego nazwiska po angielsku, takich scen jest w obu filmach oczywiście więcej. Bojownicy płacą najwyższą cenę - widzimy egzekucje przywódców powstania wielkanocnego i wyrywanie paznokci Teddy'emu O'Donovanowi, dowiadujemy się o rozstrzelanych członkach IRA. Ludzie giną, ale wiedzą za co, wiedzą kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Już niedługo wszystko się zmieni.

 

Znany z lewicowych poglądów reżyser ukazuje różnicę poglądów między starszym O'Donovanem, który jest przede wszystkim nacjonalistą i żołnierzem, a lewicowym maszynistą Danem. Jeszcze podczas wspólnych walk ma miejsce scena w republikańskim sądzie. Teddy z pozycji siły sprzeciwia się wyrokowi irlandzkiego sądu, stając po stronie lokalnego bogacza, który sponsoruje IRA. Skrajnie lewicowy Dan pełni w filmie rolę tego uczciwego, dobrego człowieka, który ma wielki wpływ na młodszego z braci. Owszem nie można tu zapominać o lewicowości irlandzkich nacjonalistów, ale ten bohater przede wszystkim reprezentuje poglądy reżysera.

 

Kiedy bojownicy IRA dowiadują się o podpisaniu rozejmu są szczęśliwi, świętują, nikt jeszcze nie podejrzewa, że już wkrótce będą strzelali nie do Anglików, a do siebie nawzajem. Właśnie osiągnęli swój cel, są zwycięzcami, przede wszystkim jednak znają się od lat, często od dzieciństwa, łączą ich przyjaźnie, braterstwo broni, groby poległych towarzyszy, często więzy rodzinne.

 

Dużym minusem biografii Collinsa jest pominięcie negocjacji Traktatu, który zaważył na losach Irlandii i jego samego. Widzimy głównego bohatera wyjeżdżającego do Londynu, a w następnej scenie już wraca po osiągnięciu porozumienia, które delikatnie mówiąc nie wszystkich satysfakcjonuje. Kolejnym minusem jest całkowita marginalizacja postaci Arthura Griffitha. Zamiast tego zdecydowanie zbyt dużo miejsca poświęcono rywalizacji Collinsa i Bolanda o względy Kitty granej przez Julię Roberts.

 

Dlaczego Traktat wzbudził tak wielkie kontrowersje, że aż wywołał wojnę domową? Irlandczycy marzyli o wolnej Republice, która będzie zajmowała cały obszar wyspy. Jednak karty rozdawali Anglicy, to oni mieli siłę i pieniądze, nie powstańcy. Osiągnięte porozumienie było wielkim sukcesem Griffitha (postać zupełnie zmarginalizowana w biografii MC) i Collinsa – zyskali pokój i bardzo dużą autonomię, nie pełną niepodległość, ale status dominium, jaki posiadały wówczas Kanada czy Australia. Jeszcze dwa punkty umowy były dla sporej części Irlandczyków nie do zaakceptowania – utrata północy (do statusu Ulsteru miano wrócić później) i przysięga na wierność znienawidzonej koronie. Nikt, nawet zwolennicy ratyfikacji Traktatu nie uważał go za coś idealnego, jednak alternatywą była krwawa wojna, w której IRA nie miałaby szans z regularną armią brytyjską. Umowa stanowiła ponadto dobry punkt wyjścia do dalszych starań, o już pełną, niepodległość. Collins miał świadomość, że podpisał na siebie wyrok śmierci.

 

Osiągnięte porozumienie podzieliło Irlandię – do tej pory Północ pozostaje pod angielskim butem, podzieliło Irlandczyków, kosztowało życie Collinsa, Burgha, Lyncha, Bolanda, pośrednio także Griffitha (zmarł na atak serca) i wielu gorliwych bojowników zmuszonych do walki po obu stronach barykady. Jednak marzenie ich wszystkich, czyli Republika stało się już wkrótce faktem, właśnie dzięki temu, że uniknięto samobójczej wojny z Anglikami.

 

Wojnę domową oba filmy przedstawiają z różnych perspektyw. Biografia Collinsa zdecydowanie jest nakręcona z perspektywy pro-traktatowej, natomiast „Wiatr buszujący w jęczmieniu” przedstawia narrację przeciwników ugody. Dlatego polecam obejrzeć oba filmy tego samego dnia. Obaj reżyserzy niesprawiedliwie potraktowali drugą stronę – de Valera w kilku scenach zachowuje się jak tchórz i idiota, a kiedy przemawia nasuwają się skojarzenia z pewnym kapralem-akwarelistą. Po stronie anty-traktatowej cały czas sympatię budzi Boland.

 

Ponieważ Loach zdecydowanie staje po stronie anty-traktatowców, czyniąc z nich romantycznych bojowników o wyzwolenie społeczne, widzimy „wolnopaństwowców” jako tych złych, prześladujących rodziny, które dopiero co udzielały im schronienia jako partyzantom, zwolennicy Collinsa przedstawieni są bardzo negatywnie. Jedynie Teddy'ego można zrozumieć, jego obowiązkowość, rozsądek i troskę o brata. Z drugiej strony mamy jedynie scenę kiedy anty-traktatowiec zastrzelił dwóch młodych żołnierzy WPI i jeden z „wolnopaństwowców” wrzeszczy na niego jako na zabójce Irlandczyka.

 

Jednym z kluczowych momentów jest walka o Fourt Courts przedstawiona w „Michaelu Collinsie” i wspominana w „Wietrze buszującym w jęczmieniu”, to był moment, po którym nie było już odwrotu. Najlepsi synowie narodu irlandzkiego, ludzie, którzy walczyli z okupantem teraz mordują siebie nawzajem. Gdyby nie kłótnie przywódców mogliby wspólnie budować wolną ojczyznę. Zwolennicy ugody korzystali z angielskiej broni (którą swoją drogą Collins przemycił również do Belfastu), ale jednocześnie wiedzieli, że jeżeli oni nie uporają się z buntownikami, Churchill, Lloyd George i Chamberlain nie będą mieli skrupułów, aby wysłać wojsko i zakończyć krótki karnawał irlandzkiej quasi-niepodległości.

 

Bracia O'Donovan byli szczerymi irlandzkimi nacjonalistami, walczyli o wolność swojego narodu, ich drogi się jednak rozeszły – Teddy poparł Traktat, dla niego powstanie Wolnego Państwa Irlandzkiego oznaczała zwycięstwo. Niezupełne, ale największe możliwe, zdawał sobie sprawę, że w przeciwnym wypadku Anglicy rzucą na wyspę duże siły. Damien, który jeszcze niedawno zamierzał opuścić Irlandię i nie chciał walczyć zbrojnie, staje po stronie radykałów. Konflikt między braćmi narasta, tak samo jak w całym społeczeństwie. Ludzie, którzy walczyli ramię w ramię o wolność Irlandii, strzelają do siebie nawzajem. I choć dla jednego reżysera „wolnopaństwowcy” są ugodowcami i zdrajcami, a drugi przedstawia radykałów jako bandę głupich warchołów, to jednak obie strony miały swoje racje.

 

Dawno żaden film nie zrobił na mnie tak dużego wrażenia jak „Wiatr buszujący w jęczmieniu”, być może nawet nigdy żaden. Przedstawia dramat nacjonalisty i tragedię braci, którzy nagle znajdują się po przeciwnych stronach barykady. Żaden z nich nie zdradził przecież młodzieńczych Ideałów, mimo że Damien oskarża o to starszego brata. Żaden z nich nie chciał tej wojny. Jednak ona wybuchła. Teddy kierował się rozsądkiem i żołnierskim obowiązkiem, podobnie jak Collins doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zwycięstwo jest połowiczne, ale jest. Wiedział, że nie było żadnej alternatywy, chyba, że za taką uznać kolejną, z góry przegraną, wojnę i utratę szansy na wolną Irlandię. Młody lekarz był romantykiem, nie mógł się pogodzić z tym, że przywódcy poszli na kompromis, dla niego i wielu innych bohaterów filmu była to zdrada. On wierzył w Republikę i o nią walczył, nie o dominium brytyjskie.

 

Osobiście poruszyła mnie jedna z ostatnich scen filmu Loacha, kiedy Damien pisze list do ukochanej. Ma rację, że łatwo określić przeciw czemu się jest, o wiele trudniej – o co się walczy. Sto lat później my – polscy nacjonaliści mamy dokładnie ten sam problem. Pisze również, że jego brat jest już martwy w środku. Nie potrafi zrozumieć, że Teddy służy wolnej Irlandii, jedynej, jaka była wówczas możliwa.

 

Wojna domowa między niedawnymi towarzyszami broni, w obronie niesatysfakcjonującego nikogo kompromisu, lub też przeciw niewystarczającemu zwycięstwu. Oto dramat nacjonalisty. Obie strony pozostawały wierne temu w co wierzyły, ale to nie wystarczyło, aby dalej działać razem, albo chociaż zapobiec rozlewowi krwi. Strona po której walczyli poszczególni bojownicy często była przypadkowa, decydowało to jak zachował się dowódca, przyjaciele, kogo poparł w kazaniu lokalny ksiądz. I choć historia pokazała że właściwą, choć trudną, drogę wybrał Collins, to my możemy rozmyślać i czytać sto lat później, gdybyśmy wtedy byli Irlandczykami, zapewne wielu z nas, ludzi o poglądach zdecydowanie radykalnych, odczuwałoby większą sympatię do anty-traktatowców. Nie jestem w stanie powiedzieć, po której stronie opowiedziałbym się na miejscu bohaterów „Wiatru buszującego w jęczmieniu”, to naprawdę zależałoby od otoczenia, dowództwa, autorytetów, ale wrodzone warcholstwo, ekstremizm i świadomość, że zwycięstwo nie jest pełne zapewne odegrałyby bardzo dużą rolę. Myślę, że większość Czytelników Szturmu miałaby podobne odczucia. Łatwo być mądrym z własnej kanapy sto lat później, kiedy wiadomo jak się potoczyła historia.

 

Michael Collins przeżył zaledwie 31 lat, zabili go dawni towarzysze broni. Stanowi on jednak przykład nacjonalisty skutecznego, który wywalczył dla swojego narodu wolność, człowieka, który poszedł na kompromis, ale taki, który nie był zdradą Ideałów, a zwycięstwem, gorzkim i niepełnym, ale jakże Irlandii potrzebnym. Sam de Valera po latach powiedział: „Jestem przekonany, że z czasem historia uzna wielkość Michaela Collinsa i uczyni to moim kosztem.” Dzieje walki Irlandczyków o niepodległość, a także ich wielce inspirującego nacjonalizmu opisał w serii artykułów na naszych łamach wspomniany już Patryk Płokita. Zachęcam do lektury tych tekstów, które są dostępne w Szturmowym archiwum.

 

Dwadzieścia pięć lat po wojnie domowej Wolne Państwo Irlandzkie zmieniło nazwę na Irlandię. W 1949 roku proklamowano republikę. De Valera był prezydentem jeszcze w wieku 91 lat. W Belfaście dalej rządzą Brytyjczycy, co jakiś czas leje się krew.

 

Oba filmy, mówiące o tej jakże trudnej da Irlandczyków historii są nakręcone bardzo dobrze. Ogląda się je z olbrzymim zaciekawieniem, Role aktorów należy ocenić bardzo wysoko, Teddy, Damien, Dan, Sinead, Collins, de Valera, Boland, a także postacie drugoplanowe żyją, są wiarygodne, epoka jest odwzorowana wiernie, widać, że filmowcy naprawdę przyłożyli się do pracy, opowiadając arcyciekawą historię w świetny sposób, a wszystko to w otoczeniu pięknej irlandzkiej przyrody. Cztery godziny, które trzeba poświęcić na obejrzenie obydwu filmów miną bardzo szybko, będą świetnie spożytkowanym czasem. Naprawdę kawał dobrego kina, skłaniającego do bardzo istotnych dla nacjonalisty rozważań, mówiącego o trudnych wyborach ideowca. Oba filmy się doskonale uzupełniają, nie tylko dlatego, że przedstawiają dwa punkty widzenia na wojnę domową, ale także dwa różne poziomy na jakich toczyła się walka, i to jak spór liderów w Dublinie wpłynął na losy prostych bojowników z prowincji.

 

 

Maksymilian Ratajski

poniedziałek, 30 marzec 2020 00:11

Maksymilian Ratajski - Bohater nie znaczy święty

Pierwszy marca tradycyjnie przyniósł nam dyskusje o Żołnierzach Wyklętych – lewa strona nie mogła zmarnować okazji do przypomnienia, że nie wszystko w życiorysach Burego czy Ognia było kryształowe. Często na siłę doszukuje się też morderstw popełnionych przez żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych, aby udowodnić „zbrodniczość” nacjonalistycznej formacji. Wywołuje to płacz i zaprzeczanie z prawej strony – przecież polski bohater musi być bez skazy – rycerzem na białym koniu. Jesteśmy narodem świętych i tylko święci zasługują na miejsce w panteonie.

 

Bury nie był święty. Ogień również nie mógłby liczyć na kanonizację. Bez problemu znajdziemy historie, kiedy polscy żołnierze dopuścili się nieprawości, a lisowczycy (w których karierę wojskową rozpoczynał Stefan Czarniecki), byli wysokiej klasy bandytami, co nie przeszkadzało im oczywiście być doskonałymi żołnierzami, wręcz przeciwnie – pozytywnie wpływało na ich skuteczność. Czy wobec tego powinniśmy domagać się usunięcia nazwiska hetmana z hymnu? No bądźmy poważni!

 

Polski bohater musi być postacią z komiksu – herosem bez skazy. Taki szkodliwy obraz funkcjonuje w powszechnej świadomości. Dyskusja o postaciach historycznych wygląda w naszym kraju jak kłótnia małych dzieci (zresztą nasza polityka wygląda dokładnie tak samo). Czas skończyć z tą dziecinadą. Chociaż oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że i tak jeszcze nasłuchamy się o „zbrodniarzach, którzy podeptali Maciejewskiemu pole”.

 

Sienkiewiczowski Kmicic był człowiekiem z krwi i kości. Najważniejszy bohater w historii polskiej literatury miał na sumieniu więcej grzechów niż włosów na głowie. Nawet po nawróceniu pozostał warchołem, a to co robił w Prusach dzisiaj nazwalibyśmy po prostu zbrodnią wojenną. Jednak wszedł do naszego panteonu, znaczenie tej postaci jest dla polskiej kultury olbrzymie. Po części dlatego, że doskonale oddaje polską naturę, ze wszystkimi jej zaletami i wadami, Sienkiewicz tworząc Jędrusia tak naprawdę sportretował nasz naród. Kmicic dokonuje czynów wielkich, bohaterskich, a jednocześnie można się z nim identyfikować, to człowiek mający swoje słabości, wady. Wreszcie, chorąży orszański to żołnierz rzeczywisty, dziecko wojny, nie żaden rycerz na białym koniu. Dlatego odegrał w zbiorowej świadomości znacznie większą rolę niż wzór cnót Skrzetuski (pewną zasługę mu tutaj też Daniel Olbrychski).

 

Dlaczego zdecydowałem się napisać ten tekst? Ponieważ dość mam infantylnej „dyskusji”, że „Bury muchy by nie skrzywdził” i „Łupaszka to pospolity morderca, bandyta przeklęty”. Zestawienie tych dwóch postaci może być nieco kontrowersyjne, gdyż ogólna ocena Łupaszki jest zdecydowanie pozytywna, mimo śmierci litewskich cywilów w akcji odwetowej, z Burym to o wiele cięższa sprawa.

 

Zależy mi, abym nie został źle zrozumiany, chociaż wiem, że niektórzy zawodowi tropiciele „faszyzmu” z radością podchwycą, że oto „Szturm pochwala zbrodnie wojenne”. Otóż nie Szturm, tylko Maksymilian Ratajski, i nie pochwala zbrodni, tylko zauważa, że świat nie jest czarno-biały, a bohaterstwo nie równa się ze świętością. Świętych możemy pooglądać na witrażach w kościele parafialnym. Oczywiście potępiam zbrodnie wojenne.

 

Łatwo jest być pięknoduchem dyskutując na fejsbuku. Łatwo maszerować kiedy jest ładna pogoda, i można oddać hołd rotmistrzowi Pileckiemu. Łatwo wreszcie pisać o zbrodniarzach, kiedy popija się sojowe latte z sieciówki na S, pracując dla poczytnej gazety. Trudniej, kiedy kule latają nad głową i każdy dzień może być ostatnim. Oceniając poszczególne postacie historyczne, a zwłaszcza ludzi, którzy swoje życie poświęcili dla Narodu, pamiętajmy o ich zasługach i tym w jakich czasach żyli, z czym musieli się zmierzyć. Wojna nie wygląda jak w opowieściach o rycerzach, jest okrutna, brudna i wyzwala w ludziach najgorsze instynkty, najstraszniejszym jej typem jest wojna domowa, kiedy walczy się przeciwko swoim rodakom. Wojna partyzancka również jest bardzo trudna. Będąc łowną zwierzyną, ukrywając się po lasach, zwłaszcza bez nadziei na zwycięstwo, łatwo przekroczyć pewne granice. Walka z okrutnym wrogiem, codzienne narażanie życia, coraz mniejsze widoki na zwycięstwo, problemy z zaopatrzeniem i kule latające nad głową to nie komfortowa i bezpieczna działalność roku 2020.

 

Wreszcie czas na najważniejsze pytanie: Czy umiałbym nazwać bohaterem, czcić dokonania osoby, co do której nie mam wątpliwości, że dopuściła się czynów uznawanych za niegodziwe, zbrodnicze? Odpowiedzieć muszę twierdząco. Tak. Nasz narodowy panteon zawiera postacie, którym zarzucić można bardzo wiele – Bolesław Chrobry, Jan III Sobieski, władcy, których czcimy, dopuszczali się rzeczy strasznych. Czy wobec tego mamy jako Polacy się za nich wstydzić? Nie. Wiele ich czynów zasługuje na potępienie i trzeba być głupim, a przede wszystkim skrajnie nieuczciwym intelektualnie, aby temu zaprzeczyć. Natomiast całokształt ich dokonań, to jakie zajmują miejsce w narodowej historii i świadomości sprawia, że nikt normalny nie będzie burzył pomników, zmieniał nazw ulic i osiedli. Znowu, o wiele łatwiej jest przejść nad ich grzechami do porządku dziennego, ponieważ żyli wiele setek lat temu. Trudniejsze jest to, kiedy mówimy o sprawach świeżych.

 

Mamy to szczęście, że nie mieszkamy tysiąc kilometrów na południe – na Bałkanach. Tam wojna była niedawno, w dodatku był to najstraszniejszy jej typ – wojna domowa. Wszystkie strony konfliktu dopuszczały się bestialstwa. Czy to znaczy, że żadna nie ma prawa do swojej pamięci? Czczenia swoich bohaterów. Czy połowa serbskich, chorwackich i innych bałkańskich dzieci ma nazywać swoich dziadków mordercami?

 

Tutaj czeka nas kolejna pułapka. Bo trzeba umieć spojrzeć uczciwie na historię i działalność poszczególnych dowódców i ich oddziałów. Odróżniać dobro od zła, wiedzieć ile, którego było. Czym innym są pojedyncze ofiary cywilne, których nie da się podczas wojny uniknąć, chyba, że mówimy o grze karcianej, a czym innym ludobójstwo i mordowanie niewinnych ludzi. Uczciwość należy zachować również wobec obu stron konfliktu, a nie myśleć kategoriami „X był święty bo był nasz! Co z tego, że wymordował pięć tysięcy cywilów, to byli wrogowie!” i „Y to zbrodniarz wojenny, bo jego ludzie zastrzelili starą Malinowską, kiedy niosła amunicję”. Nie jestem historykiem, więc posłużę się przykładami wymyślonymi.

 

  1. Pułkownik A. Wyjątkowo zdolny oficer, w czasie wojny wielokrotnie śmiałymi manewrami, brawurą i umiejętnym wykorzystaniem terenu przesądzał o losach bitew. Zdarzyła mu się jednak pacyfikacja wsi podejrzewanej o pomaganie dywersantom.

  2. Major B. Dowodził zgrupowaniem partyzanckim, zadając wrogom duże straty. Żołnierze go uwielbiali. Cieniem na jego postaci kładzie się prześladowanie ludności cywilnej, przyzwolenie na gwałty, spalenie ośmiu wiosek wraz z ludnością i wymordowanie 43 jeńców.

  3. Podpułkownik C. Ten oficer dowodził oddziałami pacyfikującymi wsie, wyganiającymi ludność z domów, mordującymi kobiety i dzieci. Dokonywał czystek etnicznych na masową skalę. W czasie poprzedniej wojny służył w sztabie generalnym, w którym jego zdolności analityczne i umiejętność wynajdywania słabych punktów pozycji wroga bardzo się przydały.

  4. Kapitan D. Odznaczony ośmioma orderami. Bohaterską odsieczą ocalił pozycje pułku. Wojnę zaczynał jako podporucznik. Odpowiedzialny za śmierć dwóch jeńców i czterech cywili.

  5. Kapitan E. Dowodził oddziałem partyzanckim. Walczył przez siedem lat. Nikt nigdy nie oskarżył go o jakiekolwiek krzywdy ludności cywilnej. Po wojnie wstąpił do franciszkanów.

 

Mam nadzieję, że każdy Czytelnik zrozumiał o co mi chodzi. Wśród tych pięciu jest bohater bez skazy, bohaterowie, którzy mieli swoje grzechy, ale całokształt ich działalności należy ocenić pozytywnie i są też pospolici bandyci, których mimo zdolności dowódczych bronić nie sposób. Również złe czyny tych, których uznamy za bohaterów musimy umieć nazwać po imieniu. „Tak! Kapitan Nowak nie był święty. Wiele jego czynów należy potępić. Jednak całokształt jego działalności sprawia, że dzisiaj oddajemy jemu i jego ludziom hołd, jako bohaterom”.

 

Kończąc przytoczę pewna anegdotkę przeczytaną kiedyś na fejsbuku. Dyskusja tyczyła przyjaźni polsko-węgierskiej, ktoś przytoczył historię, że węgierski strażnik zastrzelił uciekającego z internowania Polaka. No i pojawił się, napisany bardzo serio komentarz, że „na pewno ten Węgier bardzo płakał, że musiał strzelić do naszego rodaka, w końcu Madziarzy to nasi przyjaciele”. Historyjka absurdalna i humorystyczna. Natomiast, właśnie tak wyglądają osoby, twierdzące, że Kościół Katolicki powinien natychmiast kanonizować Burego, bo przecież ten walczył z komunistami, więc na pewno był świętym bohaterem bez skazy.

 

Historia jest trudna, i każdy naród musi się umieć ze swoją zmierzyć. Każdy też ma prawo czcić swoich bohaterów. Pamiętajmy, że życie nie jest czarno-białe, tym bardziej w sytuacjach ekstremalnych. Dyskusja o Żołnierzach Wyklętych będzie toczyła się jeszcze przez lata i walcząc o Ich dobre imię, musimy być poważni i mówić o faktach i być na nie przygotowani. Owszem będą pojawiały się bajki o wyimaginowanych „zbrodniach” (wystrzelanie oddziału AL zbrodnią oczywiście w żaden sposób nie jest, to zwalczanie komunistycznej bandyterki i stalinowskiej agentury). Usprawiedliwiając wszystko i przecząc faktom można tylko zaszkodzić sprawie, pokazując, że jest się niepoważnym idiotą. Ogromnie nieuczciwe, a lubością stosowane przez naszych oponentów jest rozciąganie win (zarówno prawdziwych jak i wyimaginowanych) jednego dowódcy i jego oddziału na całe NSZ czy powojenne podziemie niepodległościowe. Całokształt walki Żołnierzy Wyklętych jest bohaterstwem, to nie powinno, nie może ulegać wątpliwości. Natomiast o czynach poszczególnych osób i ich oddziałów należy dyskutować osobno. Żołnierze Wyklęci i ich wkład w walkę o Polskę to świętość, której nie możemy pozwolić podeptać. Ale właśnie dlatego musimy poszczególne wątki i osoby oceniać uczciwie i na trzeźwo. Bo hagiografią osób, które delikatnie mówiąc święte nie były narobimy więcej szkody niż pożytku. Co oczywiście nie zmienia faktu, że mamy prawo, a wręcz obowiązek nazywać bohaterami wszystkich, którzy nimi byli, także jeżeli mieli coś większego na sumieniu. Pozostaje tutaj jeszcze sprawa analizy i rzetelnej oceny źródeł historycznych.

 

Każdy człowiek popełnia grzechy, jako katolik wierzę, że tylko jedna osoba była bez grzechu – Maryja. Błędy i grzechy nie sprawiają, że musimy oceniać czyjąś działalność negatywnie i odmawiać mu bohaterstwa. Nauczmy się po prostu patrzeć na sytuację, epokę, zdajmy sobie sprawę, że wojna to nie jest bajka o rycerzach bez skazy. Nauczmy się ważyć czyny dobre i złe, oceniając całokształt działalności danej postaci, kładąc oczywiście szczególnie duży nacisk na to, jako kto dana osoba skończyła.

 

Maksymilian Ratajski

niedziela, 29 marzec 2020 23:57

Patryk Płokita - Upadek Patriarchatu

Nasze społeczeństwo przeszło transformacje w przeszłości. Kobiety nie muszą rodzić dzieci. Wystarczy, że przeszczepią mózg do cybernetycznego ciała. Jednak to się zmienia w tej chwili, bo nadchodzą „kolejne nowości technologiczne”. Pewna Pani naukowiec, o imieniu „Ewa”, stworzyła sztuczną macicę. Od tego czasu, kobiety cyborgi, jeśli chcą, mogą starać się o dziecko. Nie wszystkie korzystają z tego prawa. Niektóre z nich stwierdzają, że to... „zalążki starych praw, z zamierzchłych czasów, kiedy to mężczyźni mieli prym nad społeczeństwem”. W sumie nie dziwię się takim poglądom. Propaganda na temat Upadku Patriarchatu, nadal jest żywa w naszych czasach.

Do Upadku Patriarchatu doszło jakieś sto lat temu. Pierwszym etapem tego procesu było pojawienie się nowożytnej demokracji. Następnie wyrosły z niej „hasła o równouprawnieniu płci”. Przeobraziły się one w żeńską dominacje społeczną. Do tego aborcja stała się „prawem wolności”. Doprowadziło to do spadku narodzin. Kolejnym krokiem obecnego stanu rzeczy, były kontrole genetyczne narodzin. „Idealny nowy człowiek” to zmiana płci w ramach „walki parytetów i równouprawnienia”. Niestety, skończyło się to większym przyrostem kobiet na świecie. Mężczyźni przestali być potrzebni. Uratowała ich pandemia w 2020 roku… Nikt nie spodziewał się, że koronawirus może spowodować w następnych pokoleniach w przyszłości bezpłodność. Wirus był tak paskudny, że na bezpłodność chorowały głównie kobiety. U mężczyzn to zjawisko występowało, ale w mniejszym stopniu. Nagle mężczyźni byli znów ważni...

Nadszedł czas, kiedy to „kobiety rządzą”. Upadek Patriarchatu był w czasach, kiedy jeszcze nie przeszczepiano ludzkich mózgów do cybernetycznego ciała. Głównym czynnikiem tego stanu rzeczy, była polityka i nowe technologie. Chodź to ostatnie słowo jest już archaiczne, jak patrzysz na Internet 2.0, pierwsze kroki wirtualnej rzeczywistości z prymitywnymi goglami, czy stary iPhone. Tak, kobiety w naszych czasach rządzą. Czy jest lepiej? Zapewne dla ich płci, bo nie dla mężczyzn, pomimo tego, że oficjalnie zaczęli być znowu potrzebni, ze względu na bezpłodność i przetrwanie ludzkiego gatunku.
 
Mało który mężczyzna decyduje się na cyborgizację swojego ciała. Męska duma nie pozwala im na to. Zapewne byłoby inaczej, gdyby nie wiedzieli o tym, że po operacji będą bezpłodni... Role się odwróciły, i to właśnie mężczyźni są ostatnią nadzieją, w przetrwaniu ludzkiego gatunku. W roku 2358 większość z nich jest płodna. Feministki-cyborgi, pod wodzą „Lilith”, chcą zaprzepaścić tę szansę. W ramach Rządu Światowego karmią społeczeństwo propagandą, aby wszyscy przeszczepiali mózgi do cybernetycznych ciał. W końcu mamy prawdziwe równouprawnienie i powinni to robić mężczyźni i kobiety. Tylko, że po tych zmianach to kobiety będą płodne, a mężczyźni nie. Widać w tym szaleństwo i pewną formę propagandy, aby utrzymać Upadek Patriarchatu i zachować obecny status quo.

Mężczyźni, którzy są bezpłodni, stają się cyborgami. Szkoda na nich patrzeć. Cyber-eunuchy stanowią mały odsetek ludzkości w XXIV wieku. Oczywiście są tacy płodni mężczyźni, którzy łykają papkę propagandy od Rządu Światowego. Poddają się operacji. Żyją dłużej, ale za jaką cenę? Ta grupa po transformacji często ma choroby psychiczne w związku z utratą płodności i popełnia samobójstwa. W mediach mówią, że próbują walczyć z chorobą "Wścieklizny Patriarchatu". Odsyłają ich na oddziały psychiatryczne, faszerują lekami, ale dobrych wyników nie widać. Niektórzy uważają, że to pic na wodę, bo polityka obecnego Rządu Światowego uderza w mężczyzn. Głośno się o tym nie mówi, bo to przecież "mowa nienawiści" i można trafić do obozu komputerowego, gdzie za karę robisz za cyber-marketera przez okres 5 lat. Ludzie po wyjściu z tego miejsca fiksują. To jest gorsze niż więzienie, podobno. Ja tam nie wiem...

Pozostaje jeszcze jedna grupa mężczyzn. Prawdziwych herosów swoich czasów. Mowa o tych, którzy cyborgizacji mówią "nie". Chroni ich naukowiec Ewa, która stworzyła sztuczną macicę. Jej „matczyne podejście” w polityce, dało płomień nadziei i zalążek walki dla przetrwania ludzkości. Gdyby nie jej polityka ochrony "prawdziwych mężczyzn", prawdopodobnie propaganda Rządu Światowego spowodowałoby, że wszyscy mężczyźni ulegliby operacji przeszczepu mózgu, do cybernetycznego ciała i ludzkie nasienie przestałoby istnieć... 

W taki oto sposób, w 2358 roku, mamy dwie grupy „rządzące kobiet”. Pierwsza z nich zorganizowana jest wokół Lilith, Pani kanclerz Rządu Światowego. Jej polityka to szaleństwo w ramach "równouprawnienia", które już równouprawnieniem nie jest. To wręcz obrzydzający holocaust, tylko bez pieców krematoryjnych….
Druga z nich to Ewa, Pani naukowiec z Ziemskiego Ośrodka Walki z Bezpłodnością. To ona chroni mężczyzn. Tworzy jedyne niezależne media w obecnych czasach, które mają siłę przebicia. Ja jestem jej częścią. Mam nadzieję, że wygra ta druga opcja. W końcu ludzki gatunek musi przetrwać, jak zawsze, pomimo upadku. Tak zawsze było w dziejach ludzkiej cywilizacji.

Autonomiczna Dziennikarska Sztuczna Inteligencja

 

BMX

Trawestując popularny ostatnio mem - kto wygra pojedynek: największy i najbogatszy międzynarodowy system w historii ludzkości czy jeden mały wirus? Wygląda na to, że jednak mały wirus… Światowa pandemia koronawirusa jest kryzysem, który może doprowadzić do krachu globalizmu, zarówno jako systemu jak i jako ideologii.

W niniejszym artykule przyjrzymy się najważniejszym aspektom tego kryzysu globalizmu: ideologicznemu, ekonomicznemu, politycznemu, a także temu w jaki sposób w obliczu pandemii załamuje się najbardziej widoczny i najbliższy przeciętnemu człowiekowi aspekt, czyli współczesny styl życia. Wykażemy również, że jedynym realnym podmiotem w obliczu takiego kryzysu jest państwo narodowe, a także zastanowimy się nad tym, co może stanowić realną alternatywę wobec globalizmu.

 


Ideologia



Ideologia golablizmu to ciekawe i wewnętrznie sprzeczne połączenie wiary w uniwersalne prawa człowieka z jednoczesnym outsourcingiem niewolnictwa do krajów trzeciego świata, haseł o potrzebie nieograniczonej wolności jednostki z jednoczesną totalną inwigilacją poprzez nowoczesne technologie, sloganów o walce z globalnym ociepleniem z jednoczesnym niszczeniem środowiska naturalnego na niespotykaną dotychczas skalę. Globalizm to apogeum Heideggerowskiego myślenia technologicznego, Nietzscheańskich ostatnich ludzi dążących do Fukuyamowskiego końca historii. Globalizm to globalna machina niszcząca kolejne lasy, kolejne oceany, kolejne narody i kolejne tradycje, powiewającą przy tym tęczową flagą i przekazującą datki na organizacje walczące z ubóstwem.

Podstawą ideologii globalizmu jest niwelowanie wszelkich różnic między ludźmi, między krajami, między narodami – każda forma tożsamości, która może zatrzymać samonakręcającą się spiralę hedonizmu i konsumpcjonizmu musi zostać zniszczona. Wrogiem jest tożsamość narodowa, religijna, a obecnie nawet płciowa i seksualna. Celem jest maksymalizacja zysku, a ona jest możliwa tylko dzięki nieograniczonemu konsumpcjonizmowi.

Jednym z przejawów ideologii globalizmu jest hasło znoszenia granic – między krajami, między narodami, między ludźmi. Jednak w sytuacji kryzysu takiego jak pandemia koronawirusa okazuje się, że jedynie granice mogą nas uratować. To właśnie brak granic, swobodny przepływa towarów i ludzi, który służy jedynie utrzymaniu w ruchu globalnego handlu i zapewnieniu maksymalizacji zysków międzynarodowych korporacji, sprowadził na wszystkich ten kryzys. Tymczasem pandemię może powstrzymać jedynie przywrócenie granic, zatrzymanie bezcelowego przepływu wszystkiego przez wszystkie kraje i tymczasowa izolacja. I gdyby wprowadzono ją wcześniej, ofiar śmiertelnych byłoby o wiele mniej. Dlaczego tego nie zrobiono? Pierwszym powodem jest wiara w ideologię globalizmu, wiara w to, że otwarte granice są dobre i nie mogą przynieść nic złego. Drugim powodem jest konieczność utrzymania zysków korporacji czerpiących zysk z globalnego handlu. Jak widać globalizm zabija – na wielu płaszczyznach.

 

Ekonomia


Kolejny raz okazuje się, że przenoszenie prawie całej produkcji przemysłowej poza Europę, a konkretnie do Chin, jest idiotycznym pomysłem. W sytuacji kryzysu, takiego jak pandemia (a pamiętajmy o tym, że w Chinach epidemie pojawiają się częściej, jak chociażby SARS czy ptasia grypa, które praktycznie nie dotarły na zachód), Chińczycy po prostu wstrzymają produkcję, przekierują najważniejsze towary na swój rynek wewnętrzny, zamkną kanały transportowe, a po kryzysie narzucą większe koszty produkcji albo cła – wszystko po to, aby ratować własną skórę. Nie można mieć o to do nich pretensji, działają we własnym interesie. Natomiast kraje zachodnie muszą przyjąć do wiadomości, że tak to właśnie działa i tak będzie działo się zawsze przy każdym kryzysie w Chinach.

Kolejnym problemem jest cały współczesny globalny system gospodarczy, który opiera się na siatce nachodzących na siebie połączeń obejmujących cały świat. Międzynarodowe firmy z siedzibami w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej zarządzają fabrykami w Chinach, w których pracują robotnicy z biedniejszych państw azjatyckich, przepływ towarów obsługują niemieckie firmy transportowe, w których pracują ludzie z Europy Wschodniej – i tak w nieskończoność. W sytuacji jakiegokolwiek kryzysu, okazuje się, że nie jest to sprawnie działający złożony organizm, tylko gigantyczny domek z kart, który sypie się przy najmniejszym podmuchu. Pamiętajmy o tym, że cały ten skomplikowany system nie jest utrzymywany przy życiu po to, aby zapewnić ludziom lepszy byt. Istnieje po to, aby powielać samego siebie w nieskończoność, aby ludzie, którzy sprawują władzę, wciąż ją sprawowali, aby ludzie, którzy czerpią z niego korzyści materialne, mieli coraz większy zysk. Celem tej – jak trafnie nazwał ją Jonathan Bowden – globalnej lewicowej oligarchii jest stworzenie idealnego świata, w którym zanikają różnice narodowe, istnieje jeden nieograniczony niczym światowy rynek, w którym pewna grupa etniczna oraz służąca jej wieloetniczna elita pełnią rolę pośredników w handlu wszystkich ze wszystkimi.

Gdy z powodu kryzysu takiego jak obecna pandemia padają szlaki transportowe i wstrzymywana jest produkcja, okazuje się, że globalny system ekonomiczny jest absurdalny i niepotrzebny. Fajnie, że w międzynarodowej sieci hipermarketów można kupić tani importowany ryż – gorzej że w sytuacji kryzysu nikt tego ryżu nam nie dostarczy. Nagle okazuje się, że jednak lokalna produkcja żywności, artykułów przemysłowych, czy leków oraz sprzętu medycznego jest w takiej sytuacji nie do zastąpienia.

Następnym problemem jest sam model działania międzynarodowych korporacji, które zakładają oddziały na całym świecie i dążą do tego, aby zapewnić obecność międzynarodowych pracowników w każdym oddziale, a także utrzymać ciągłą cyrkulację pracowników między oddziałami w różnych krajach. Nie ma to żadnego uzasadnienia – jest to jedna z ponowoczesnych czynności rytualnych, która wykonuje się po to, aby ją wykonywać. Abstrahując już od faktu, że międzynarodowe korporacje to najczęściej nic nie wytwarzające pasożyty, które mogłyby po prostu zniknąć i nikt szczególnie by tego nie odczuł. Nawet korporacje, które coś produkują, mogłyby zostać zastąpione przez narodowe firmy - istnienie międzynarodowych oddziałów jest tylko na pokaz i ma demonstrować, jak bardzo globalistyczna i globalna jest dana korporacja. Media rzadko podchwytują ten fakt, ale wiele osób, które rozsiewało wirusa po kolejnych krajach, podróżowało w związku z pracą w korporacjach, a lokalne oddziały międzynarodowych korporacji stawały się punktami rozprzestrzeniania wirusa na kolejne miasta.

Swoją drogą, ciekawe jest to, że różnego rodzaju ekonomiści i politycy pouczają wciąż ludzi, jacy mają być zaradni, przygotowani na najgorsze, ile powinni mieć oszczędności, żeby zachować płynność finansową, gdy stanie się coś złego, jak powinni się dostosować do zmieniających się warunków. Tymczasem, gdy pojawia się poważny kryzys, już po tygodniu zastoju w handlu czy produkcji wszystkie wielkie międzynarodowe korporacje nagle stoją na skraju bankructwa i trzeba je ratować. To w końcu po co są te wszystkie płatne elitarne studia z zarządzania? Po co te wszystkie szkolenie? Kreowani na herosów nowego kapitalizmu, wszyscy prezesi, CEOs i inni neoliberalni oligarchowie coś nie za bardzo radzą sobie z zarządzaniem. Czyżby nie oszczędzali i nie potrafili dostosować się do zmieniających się warunków? Kolejna sprawa - ciągle słuchamy o tym, jak wszystko musi być podporządkowane gospodarce, jaka gospodarka ważna, jaka stabilna, jaka to wielka machina, której szary człowiek nie może zrozumieć, ale od której zależy każdy aspekt jego życia. I nagle ta najpotężniejsza gospodarka w historii ludzkości, po tygodniu wolniejszych obrotów stoi na skraju zagłady i chwieje się w posadach. To wszystko zaczyna przypominać kolosa na glinianych nogach i jak w potiomkinowskiej wiosce spod świeżo pomalowanej fasady zaczyna wystawać zabita dechami rudera.



Życie codzienne



Pandemia brutalnie obnażyła słabość kolejnego aspektu globalizmu, a więc tak  zwanego współczesnego codziennego życia – na poziomie mieszkania, pracy, związków i rodziny, a także sposobów spędzania czasu wolnego.

Tak jak ból egzystencji inaczej przeżywa się w starym oplu, a inaczej w bentelyu, tak samo przymusową domową kwarantannę czy home office inaczej przeżywa się w deweloperskim mikroapartamencie, z balkonem wielkości krzesła, bez trawnika i podwórka, bo developerowi szkoda ziemi na takie luksusy, a inaczej w dużym mieszkaniu, nie mówiąc nawet o domu z ogrodem za miastem. Lewica i prawica kłócą się o wyższość wynajmu nad kredytem hipotecznym, ale prawda jest taka, że nawet rzeczywiście posiadany dom jest tańszy w utrzymaniu, niż wynajem czy rata kredytu za klitkę w centrum dużego miasta.

Nagle też okazało się, że w sytuacji przymusowego przebywania razem 24 godziny na dobę przez ponad tydzień gwiazda instagramu z urodą 11/10, ale z osobowością borderline w komplecie, jest mniej atrakcyjną partnerką, niż dziewczyna 6/10, za to miła i pracowita. Podobnie wiele kobiet przekonało się, że junior media sales branch vice-manager pracujący na umowę-zlecenie, może być gorszym partnerem niż mechanik pracujący na normalną umowę w fabryce, której nie zamkną z powodu epidemii (a nawet jeśli zamkną, zapłaci swoim pracownikom postojowe), który do tego potrafi sam naprawić coś w domu. No właśnie – umiejętności życiowe, kolejne wielkie szydło, które wyszło z worka w czasie pandemii i kłuje wszystkich w dupy. Cenione we współczesnej gospodarce i edukacji umiejętności takie jak robienie prezentacji w kilku aplikacjach, obsługa programów graficznych, dobre wyglądanie na zdjęciach, czy nawet mityczne programowanie są mniej przydatne niż chociażby gotowanie, umiejętność naprawienia czegoś w domu (włączając w to proste naprawy sprzętu elektronicznego) i generalnie wysoki poziom „ogarnięcia życiowego”.

Globaliści promują wizję świata, w którym każdy jest barberem albo trenerem personalnym prowadzącym własną działalność gospodarczą. Jednak teraz okazało się, że w sytuacji kryzysu takie osoby tracą pracę jako pierwsze, ich zawód ma bardzo niską użyteczność społeczną, a co więcej nie zapewnia bufora finansowego umożliwiającego przetrwanie w trudnych chwilach.

Okazało się również, że media społecznościowe i pornhub nie zastąpią relacji z drugą osobą: realnej bliskości emocjonalnej i fizycznej. Para, która przebywa razem w czasie odosobnienia, kiedy nie ma co robić, zawsze ma co robić – seks w związku jest prawie zawsze dobrym pomysłem, a w sytuacji stresu i powszechnego zagrożenia odgrywa istotną rolę w utrzymaniu dobrostanu psychicznego. Długotrwałe, bliskie i – nie bójmy się tego słowa – tradycyjne relacje właśnie w trudnych momentach zawsze wygrywają z przelotnymi kontaktami. Kolejnym ciekawym zjawiskiem z czasu pandemii jest prawie natychmiastowa śmierć aplikacji w stylu tindera. Umawianie się z kolejnymi osobami na randki (niezależnie, czy ktoś robi to, aby tylko porozmawiać, czy też żeby nawiązywać przygodne kontakty seksualne) nagle okazało się całkowicie pozbawione sensu, gdy randek nie będzie, a na dodatek kontakty z nowymi osobami obarczone są ryzykiem zarażenia koronawirusem.

Kolejna rzecz, której doświadcza wiele osób po kolejnym dniu spędzonym z przymusu w domu, jest poczucie ogarniającego bezsensu. Ludzie po prostu zaczynają czuć, że to wszystko nie ma sensu – w końcu ile można oglądać seriale albo grać w grę? Tym, co zawsze stanowiło dla ludzi mocną osłonę przed poczuciem bezsensu, jest posiadanie dzieci. Jest to jedna z naszych najsilniejszych biologicznych potrzeb, widoczna zwłaszcza u kobiet. Praca w domu z dziećmi, które muszą realizować w tym czasie lekcje, może być prawdziwą katorgą – ale od tej katorgi można odpocząć na spacerze, a potem wrócić do domu, w którym czeka na nas ktoś, kogo kochamy i kto nas kocha, w którym czujemy się potrzebni. Jest to o wiele lepsza opcja niż wieczny spokój w pustym mieszkaniu, w którym ewentualnie znajduje się przypadkowy partner, z którym łączą nas jedynie zamiłowanie do netflixa i rata kredytu.

Ludzie doświadczają kryzysu egzystencjalnego, ponieważ człowiek posiada głęboko zakorzenioną potrzebę przekroczenia swojej śmiertelności – czy to w podstawowy biologiczny sposób (poprzez posiadanie dzieci), czy to poprzez ponadczasowe osiągnięcia w różnych dziedzinach. Jednak współczesny system polityczno-ekonomiczno-kulturowy proponuje jedynie otępienie poprzez płaski hedonizm. Trawestując popularny ostatnio mem – odpowiedzią na poczucie bezsensu ma być „pizza zamówiona i koń zwalony”, a dla bardziej cierpiących leki SSRI. Jednak – jak mówił Varg Vikernes – młodzi ludzie w Europie może nie wiedzą, ale na pewno czują, że to wszystko jest nieprawdziwe, że życie, które proponuje im ten globalny i globalistyczny system jest pozbawione sensu.

Cały styl życia oparty na mieszkaniu z rodzicami do oporu i studiowaniu zbędnego kierunku, z obowiązkowym wyjazdem na erasmusa, a następnie wynajmowanie mikroapartamentu i wykonywanie zbędnej pracy w produkującej nic międzynarodowej korporacji, przelotne relacje i bezdzietność, wakacje spędzane na lataniu tanimi liniami i spaniu w międzynarodowej sieci hosteli w europejskich stolicach, z przerwami na udział w letnich festiwalach – cały ten hedonistyczny i nieznośnie lekki sposób bycia właśnie dostał kulę w potylicę (a raczej wirusa w płuca).

 

Polityka



Kto okazał się poważnym i realnym graczem politycznym w sytuacji globalnego kryzysu? Państwa narodowe. Jedyne w miarę działające międzynarodowe organizacje to te, które są nastawione na konkretny cel i są w nich stanowiska umożliwiające rzeczywiste podejmowanie decyzji, jak chociażby Światowa Organizacja Zdrowia. Natomiast Unia Europejska czy Organizacja Narodów Zjednoczonych kolejny raz okazały się niczym. UE czy ONZ istnieją tylko po to, aby zapewnić swoje istnienie – nie mają żadnego rzeczywistego celu. Co więcej, państwo narodowe ma – być może nie całkowity, ale zdecydowany – monopol na zinstytucjonalizowaną przemoc, na tworzenie i egzekwowanie prawa, na zarządzanie służbą ochrony zdrowia. I dzięki temu na swoim terytorium może narzucać swoje zasady. Co więcej – okazuj się, że państwa narodowe (niestety nie wszystkie) potrafią podejmować szybkie i racjonalne decyzje, a także skuteczne działania na rzecz swoich obywateli. I dobrze by było, gdyby po zakończeniu tego kryzysu, państwa narodowe twardo stawiały warunki i kontrolowały działalność ponadnarodowych podmiotów. Kolejny raz okazało się, że zamiast jeździć na unijne bieda-stypendia, lepiej było siedzieć w piwnicy i czytać Carla Schmitta. Suwerenem jest ten, kto decyduje o stanie wyjątkowym. Istotą polityki jest podział na swoich i obcych – i stawianie interesów swojej wspólnoty nad innymi. W polityce ktoś musi podejmować decyzje i ponosić ich konsekwencje. W takim ujęciu prawdziwą siłą polityczną są państwa narodowe.

Kolejna kwestia, którą obnażyła pandemia koronawirusa, to kompromitacja wieloetnicznego modelu społeczeństwa. Co prawda ten model jest tak niewydolny, że codziennie słyszymy o jego mniejszych lub większych kompromitacjach, ale w przypadku poważnego kryzysu wszystkie problemy stają się o wiele poważniejsze i o wiele bardziej wyraźne. Społeczeństwa wieloetniczne, niezależnie od poziomu ich zamożności, funkcjonują gorzej niż społeczeństwa monoetniczne, niezależnie od poziomu ich zamożności. Nie mówimy tutaj o takiej oczywistej głupocie, jak akcje „zwalczaj rasizm, przytul Chińczyka”, po której we Włoszech nastąpił nagły przyrost zakażonych. Na całym świecie ludzie rzucili się do sklepów kupować makaron i papier toaletowy – ale w państwach takich jak Polska, Czechy czy Węgry w sklepach był tłok i co jakiś czas ktoś krzyczał na ekspedientki. Ludzie w większości przypadków zachowywali się w sposób cywilizowany – irracjonalny, ale cywilizowany. Natomiast w Wielkiej Brytanii, Francji, Holandii, czy nawet w Stanach Zjednoczonych oraz Australii w sklepach odbywały się regularne bitwy o papier toaletowy, a ludzie wychodzący z pełnymi koszykami ze sklepów byli rabowani. I jak łatwo się domyślić – ci Francuzi, czy Anglicy, którzy bili się i rabowali, to byli w rzeczywistości „Francuzi” i „Anglicy”, mocno opaleni, o imionach zaczynających się na Ahmed i Jamal.

W Wielkiej Brytanii lekarze i pracownicy służy zdrowia, którzy na podstawie swoich identyfikatorów służbowych mogą za darmo robić zakupy w marketach, są napadani i okradani ze wspomnianych identyfikatorów. We Francji mają miejsce napady na ciężarówki przewożące sprzęt medyczny i środki ochrony osobistej, a następnie maseczki czy żele dezynfekcyjne sprzedawane są po zawyżonych cenach na czarnym rynku. W Polsce nawet więźniowie poważnie podeszli do tematu izolacji społecznej i nie tylko w większości nie protestują przeciwko ograniczeniom odwiedzin, ale włączają się w szycie masek dla pracowników służby zdrowia. We Francji w więzieniach wybuchły masowe brutalne bunty.  W Polsce i innych krajach Europy Wschodniej spadła ilość popełnianych przestępstw, w pozostałych krajach – niekoniecznie. Nie wszyscy w Polsce przestrzegają nawet zasad kwarantanny domowej. I prawdą jest, że generalnie ludzie na zachodzie i południu Europy mają do wszystkich zaleceń i obostrzeń o wiele bardziej swobodny stosunek. Jednak znowu – w pozostałych krajach to imigranci w pierwszej kolejności nie przestrzegają zasad bezpieczeństwa, chodzą swobodnie po ulicach i spotykają się w większych grupach. Jest to spowodowane nie tylko tym, że nie są w stanie zrozumieć powagi sytuacji, ale też faktem, że gardzą oni zasadami społecznymi panującymi w Europie i wprost przyznają, że nienawidzą rdzennych Europejczyków i mają nadzieję, że wszyscy zdechną z powodu pandemii (nie bardzo martwiąc się tym, kto wówczas będzie im wypłacał zasiłki).

To nie jest tak, że w Polsce czy innych krajach w tej części Europy nie ma problemów i nie wszyscy zachowują się dobrze w obliczu epidemii. Jednak skala naszych problemów jest nieporównywalna do tego, co dzieje się w społeczeństwach wieloetnicznych. Kolejny raz sprawdza się zasada, że kto zaprasza do siebie Afrykańczyków – będzie miał u siebie Afrykę.

 

Alternatywa: nacjonalizm


W obliczu kryzysu pandemii okazuje się kolejny raz, że globalizm jest złym i niewydolnym systemem, który zawiódł we wszystkich aspektach: ideologicznym, ekonomicznym, politycznym i na podstawowym, najbardziej odczuwanym przez wszystkich poziomie – współczesnego stylu codziennego życia. Jakie rozwiązania proponujemy?

Na poziomie politycznym – powrót do jednolitych etnicznie państw narodowych. Jednolitość etniczna zapewnia wyższy poziom zaufania społecznego, a także lepsze funkcjonowanie społeczeństwa, co staje się szczególnie ważne w obliczu jakiegokolwiek kryzysu. Na poziomie ponadnarodowym – stworzenie rzeczywistej europejskiej współpracy politycznej, której głównym celem będzie zapewnienie przetrwania i dobrobytu wszystkich europejskich narodów, nie zysków międzynarodowym korporacjom i realizacji chorych pomysłów szalonych ideologów. Polityczna współpraca europejskich państw narodowych powinna skupiać się na najważniejszych kwestiach i być szczególnie mocna i skuteczna w sytuacji kryzysu. Unia Europejska i wszystkie związane z nią instytucje skupiają się przede wszystkim na kwestiach małego kalibru, z którymi spokojnie mogą sobie poradzić państwa narodowe, a nawet lokalne samorządy, a w sytuacji prawdziwego wyzwania eurokraci kolejny raz podkurczyli ogon i schowali się w swoich bezpiecznych i otoczonych drutem kolczastym luksusowych rezydencjach.

Na poziomie ekonomicznym – jedyną alternatywą wobec globalnego systemu gospodarczego jest stworzenie silnego europejskiego bloku. Żaden europejski kraj nie jest wystarczająco duży i nie ma wystarczających zasobów, aby stać się samowystarczalny. Jednak zjednoczona Europa może stać się niezależnym blokiem. Celem zjednoczenia europejskich państw narodowych musi być autarkia – Europa może i musi sama wytwarzać swoją żywność, sama wydobywać i przetwarzać swoje surowce, sama produkować swoje towary. Cała produkcja żywności i cała produkcja przemysłowa musi zostać przeniesiona z powrotem do Europy. Europejskimi fabrykami muszą zarządzać Europejczycy i muszą w nich pracować Europejczycy. Oprócz osiągnięcia autarkii, uniezależnienia się od reszty świata, „przy okazji” uda nam się osiągnąć kolejne pozytywne cele – zapewnienie lepszych warunków pracy i dobrych pensji robotnikom, kontrola nad jakością produkcji, czy zmniejszenie negatywnego wpływu przemysłu na środowisko naturalne. Oczywiście pociągnie to za sobą podniesienie cen niektórych towarów, ale też podniesienie ich jakości. Nastąpi koniec hiperkonsumpcji – ludzie nie będą już mogli kupować co sezon nowego smartfona, nowego zestawu tanich ubrań czy tanich mebli. I dobrze – jakość w końcu zastąpi ilość. Ekonomia powinna być podporządkowana polityce, nie polityka ekonomii. A głównym celem politycznym europejskiego bloku będzie zapewnienie przetrwania i dobrobytu europejskim narodom, nie zysku międzynarodowym korporacjom.

Na poziomie ideologicznym – zastąpienie ideologii globalizmu nowoczesnym nacjonalizmem. Podstawą nacjonalizmu jest uznanie znaczenia narodu – jako rzeczywistej, naprawdę istniejącej wspólnoty opartej na więzach krwi, ziemi i ducha. Kolejnym krokiem jest uznanie prawa każdego narodu do posiadania własnego państwa. Niezbędne jest odrzucenie szowinizmu – współczesny nacjonalizm oprócz narodowego ma także wymiar europejski. Kolejną kwestią, na poziomie życia człowieka, jest uznanie tragicznej koncepcji życia. Syntezą, która może połączyć ideologię nacjonalizmu z nowym nacjonalistycznym porządkiem Europy, jest archeofuturyzm: ponadczasowe idee oraz nowe środki ich realizacji. Wówczas tradycja naprawdę stanie się żywym ogniem, a nie zaglądaniem w popiół.

Na poziomie zwykłego codziennego życia nasze postulaty są proste i jasne: rodzina, praca, dobre warunki życia, ochrona zdrowia, zapewnienie dostępu do podstawowych dóbr. Ludzie, którzy mają pracę w normalnym wymiarze godzin, przy dobrym prawie pracy, z odpowiednią pensją, którzy mają kochającą rodzinę, którzy mają dzieci, o których przyszłość nie muszą się troszczyć, którzy mają odpowiednie mieszkania, dostęp do ochrony zdrowia, dobrej komunikacji, właściwej edukacji, którzy mają miłych sąsiadów, których imiona znają, którzy nie boją się wyjść wieczorem na spacer, albo pobiegać po parku, którzy zarabiają na tyle dobrze, że praca zarobkowa kobiet naprawdę jest wyborem, a nie koniecznością, którzy wykonują sensowną i potrzebną społecznie pracę, którzy przynależą do wspólnoty, którzy mają codzienny kontakt z niezniszczoną przyrodą i oddychają czystym powietrzem – tacy ludzie o wiele rzadziej doświadczają załamania, apatii, o wiele rzadziej cierpią na depresję i inne zaburzenia psychiczne.

Pandemia koronawirusa obnażyła bankructwo ideologiczne, polityczne i ekonomiczne globalizmu. Jedyną prawdziwą alternatywą jest nacjonalizm.

 

 

Jarosław Ostrogniew 

                „Tutaj, gdzie jest tylko niebo oraz czyste i wolne energie, dusza partycypuje w analogicznej czystości i oswobodzeniu, i tą ścieżką każdy zrozumie czym duchowość naprawdę jest. Dusza otrzymuje wszystko to, a przed osiągnięciem triumfującego spokoju i wielkości, cały sentymentalizm, utylitaryzm i ludzka retoryka znika. Tutaj, w tym świecie duch otrzymuje przejrzystość i bezosobowość oraz moc, której równoważnikiem są ośnieżone szczyty, pustynie, stepy i oceany. Przeszywa nas tu na wskroś powiew tego wszystkiego jako siła wewnętrznego wyzwolenia.”

Julius Evola – Medytacja na szczytach [tłum. aut.]

 

Na początku XXI wieku w Europie doszło do przyspieszenia tendencji do odchodzenia od tradycyjnych wierzeń religijnych – przede wszystkim od chrześcijaństwa. Równolegle agresywnie rozwija się islam wraz z kolejnymi falami nachodźców. Gdzieniegdzie, co prawda, odradzają się wspólnoty nawiązujące do rodzimych indoeuropejskich politeizmów, jednak jest to niestety wciąż dość marginalny sektor. Tymczasem bardzo skutecznie w mediach głównego nurtu, różnych szkoleniach czy zajęciach biznesowych proponuje się Europejczykom quasi-religijne przesłanie nawiązujące do myśli Dalekiego Wschodu. Nierzadko są to eklektyczne lub wybiórcze treści z nawiązaniem do hinduizmu, buddyzmu, taoizmu i pokrewnych.

W niniejszym artykule chciałbym skupić się na temacie medytacji propagowanej nachalnie wśród trenerów rozwoju osobistego i celebrytów. Czy to zagrożenia duchowe jak postrzegają to duchowni chrześcijańscy w swoim nierzadko infantylnym przekazie, nie umiejąc przekuć tego zjawiska w sukces poprzez właściwe definiowanie własnych praktyk? A może jednak pomyłka postmodernizmu i fanaberia zlasowanych dzieci trzeciego millenium oczekujących Nowej Ery? Niektórzy mogą postrzegać ją jako mdłą formę ascetycznego życia, powierzanie ducha zaświatom wbrew Woli Kulturowórczej. Okazuje się, że prawda leży po środku i spróbuję w próbie opisie jej zdystansować się nieco od ideologii. Stronniczy agitatorzy przypisują medytacji nadprzyrodzone moce, natomiast ja chciałbym się pochylić nad tym co na jej temat mówi współczesna nauka.

Rozróżnia się wiele rodzajów medytacji. Często ta sama lub bardzo zbliżona technika występuje pod zupełnie inną nazwą w zależności od uwarunkowania kulturowego.  Dla przykładu tzw. buddyjska medytacja wglądu vipassana może przypominać, poprzez analogię związaną ze skupianiem się nad doznaniami z wnętrza ciała, współczesny trening autogenny Schultza, czyli szeroko wykorzystywaną w psychoterapii technikę leczenia zaburzeń lękowych. Co więcej, pozostając w dziale medytacji opartej na koncentracji nie trudno skojarzyć hinduską technikę dhjany, skupiającej uwagę na jednym przedmiocie lub doświadczeniu wewnętrznym z adoracją Najświętszego Sakramentu. Idąc dalej, hinduskie mantry zestawimy z Koronką do Bożego Miłosierdzia- jak widać pierwiastki Tradycji i uniwersalne mądrości rozwijały się równolegle w niezależnych od siebie cywilizacjach.

Jeśli zdarza Ci się notorycznie popełniać drobne błędy, dostrzegasz z opóźnieniem ich konsekwencję i bywasz roztargniony oraz zdekoncentrowany, możesz rozpocząć swoją przygodę z tematem od medytacji uważności, czyli zwanego popularnie mindfullness. Naukowcy zbadali za pomocą elektroencefalografu (urządzenie diagnostyczne badające czynność bioelektryczną mózgu) w grupie osób medytujących regularnie 20 minut dziennie i okazało się, że ich ośrodki odpowiedzialne za rozpoznawanie błędów intensywniej na nie reagują, są niejako osobnikami bardziej czujnymi od grupy kontrolnej [1]. Liczne badania wykazują w rozmaitych testach i zadaniach związanych z koncentracją, pamięcią oraz funkcjami wykonawczymi wyższość osób medytujących nad niepraktykującymi. [2] Ćwiczenia mentalne przyspieszają również umiejętność abstrahowania informacji nieistotnych od tych ważnych w procesach decyzyjnych, za co odpowiada przednia część zakrętu obręczy, której objętość po odpowiednim treningu jogi rośnie (sic!). [3]

Warto zauważyć, że stopień korzyści wynikający z medytacji jest uzależniony od doświadczenia, czasu i regularności poświęconym treningowi. Niedawno zbadano aktywność ciała migdałowatego korzystając z techniki rezonansu magnetycznego. Jest to struktura odpowiedzialna m. in. za bramkowanie informacji ze środowiska- określa czy są one istotne dla świadomości. Okazało się, że jej aktywność zmniejszała się wśród medytujących krótko- i długoterminowo przy oglądaniu obrazków budzących powszechnie pozytywne emocje, a przy oglądaniu obrazków przykrych- tylko wśród zaawansowanych w medytacji członków badania. Oczywiście, nie oznacza to, że ci ludzie nie potrafią się cieszyć, wprost przeciwnie- czerpią dużo korzyści z faktu lepszej koncentracji, nie są rozpraszani przez prymitywne pragnienia i lęki. Ponadto w tym samym badaniu odkryto, że po 8 tygodniach medytacji widać istotną poprawę jakości szlaków neuronalnych między ciałem migdałowatym, a wspomnianą w moim poprzednim tekście o pornografii korą przedczołową- sprawdźcie tam raz jeszcze jej funkcje. Warto zamienić szkodliwy nawyk na coś nowego. [4]

Podobnie skalowanie efektu w zależności od doświadczenia i czasu poświęconego medytacji obserwuje się w przypadku jej działania przeciwbólowego. Po pierwszych tygodniach obserwuje się hamowanie przewodzenia bólu w specyficznych drogach czuciowych mózgu, natomiast z czasem zmienia się również jego subiektywna percepcja –staje się niejako mniej nieprzyjemny. Praktycy kliniczni odnajdują w tym duży potencjał jako wspomagające leczenie przeciwbólowe, które pozwoli dostosowywać lub obniżyć dawki konwencjonalnych leków. Szczególnie polecana jest to technika w bólach psychosomatycznych występujących m.in. w depresji, gdy nasz próg odczuwania bólu jest znacznie obniżony oraz w bólach przewlekłych takich jak ten lędźwiowego odcinka pleców.[5]

Innym ciekawym aspektem medytacji jest jej pozytywny wpływ na radzenie sobie ze stresem. Zazwyczaj kojarzy się nam ten stan z przyspieszonym biciem serca- to słuszne. Tymczasem warto wspomnieć również o innym, rzadziej wspominanym, parametrze naszej pompy krwi, a mianowicie- zmienności rytmu zatokowego (HRV – heart rate variability) . Są to cykliczne, stosunkowo regularne wahania odstępów czasowych między kolejnymi uderzeniami serca, które nie są odczuwalne subiektywnie tak łatwo jak zwykłe przyspieszenie tempa po wysiłku lub w stresie. Świadczą o elastyczności pracy układu autonomicznego, natomiast obniżona ich zmienność jest złym czynnikiem prognostycznym np. po zawale serca. Wskaźnik ten stał się również obiektywnym narzędziem do oceny efektów medytacji. Naukowcy z Północnego Teksasu w kooperacji z amerykańskim wojskiem udokumentowali pozytywny wpływ regularnych ćwiczeń uważności na oscylacje HRV i wiążą nadzieję nad zastosowaniem medytacji w leczeniu stresu pourazowego wśród żołnierzy. [6]

W dobie pandemii koronawirusa nieobce jest wielu ludziom myślenie urojeniowe. Okazuje się, że i tu pomóc może medytacja. Nurt non-judgement kładzie nacisk na obserwacji wrażeń z ciała i umysłu, bez oceniania ich i zaangażowania emocjonalnego- ma to niebagatelny wpływ na racjonalizację otaczających nas procesów. Efekt wzmocniony był gdy osoby badane ćwiczyły w zaciszu własnego domostwa. [7]

Zbliżając się ku końcowi, czytelnik może odnieść, iż proponuję medytację jako remedium na wszelkie zło. Oczywiście tak nie jest, często wykazane zmiany są subtelne, choć mają statystyczne znaczenie. Należy uwzględnić, że są to dane uśrednione i zmienność osobnicza pozytywów wynikających z praktyki medytacji może być szeroka. Dodatkowo na efekty trzeba cierpliwie czekać, tylko determinacja i dyscyplina pozwoli osiągnąć pożądane rezultaty podobnie jak przy treningu fizycznym. Dla mnie subiektywnie sam fakt chwilowego wyostrzenia zmysłów i przejrzystości oraz spokoju umysłu w nieco dłuższej perspektywie po kilkuminutowej medytacji sprawił, że ją polubiłem i staram się konsekwentnie praktykować, co serdecznie polecam- nawet traktując ją po prostu jako nowe doświadczenie, a dystansu od ponowoczesnego świata nigdy za wiele!

W historię zrywajmy się w jak w szturm, ale od czasu do czasu można zwolnić, pozwolić sobie na chwilę wyciszenia i skupienia... Z pewnością każdy z nas może wybrać sobie technikę medytacyjną zgodną z jego światopoglądem i zainteresowaniami- wystarczy się rozejrzeć i poszukać. Niewątpliwie warto zaufać tradycyjnym technikom zakorzenionych w naszej kulturze aniżeli samorozwojowym nowinkarstwem.

 

Witomysł Myduj 

 

Bibliografia:

[1] Lin, Eckerle, Peng, & Moser. (2019). On Variation in Mindfulness Training: A Multimodal Study of Brief Open Monitoring Meditation on Error Monitoring. Brain Sciences, 9(9), 226

[2] Zeidan, F., Johnson, S. K., Diamond, B. J., David, Z., & Goolkasian, P. (2010). Mindfulness meditation improves cognition: Evidence of brief mental training. Consciousness and Cognition, 19(2), 597–605

[3] Hernández, S. E., Barros-Loscertales, A., Xiao, Y., González-Mora, J. L., & Rubia, K. (2018). Gray Matter and Functional Connectivity in Anterior Cingulate Cortex are Associated with the State of Mental Silence During Sahaja Yoga Meditation. Neuroscience, 371, 395–406

[4] Tammi R. A. Kral et al. (2018) Impact of short- and long-term mindfulness meditation training on amygdala reactivity to emotional stimuli  NeuroImage, 181, 301-313

[5] Zeidan, F., & Vago, D. R. (2016). Mindfulness meditation-based pain relief: a mechanistic account. Annals of the New York Academy of Sciences, 1373(1), 114–127

[6] Tuladhar, R., Bohara, G., Grigolini, P., & West, B. J. (2018). Meditation-Induced Coherence and Crucial Events. Frontiers in Physiology, 9

[7] Kingston J., Lassman F., Matias C & Ellett L. (2019) Mindfulness and Paranoia: A Cross-Sectional, Longitudinal and Experimental Analysis. Mindfullness, 10, 2038–2045

Obecna sytuacja spowodowana panoszącym się koronawirusem sprawia, że wielu z nas dostosowuje się do zarządzeń i pozostaje w domach. Ja również popieram akcję "#zostanwdomu", przede wszystkim z troski o osoby starsze, które znajdują się w moim otoczeniu. Zachęcam Was również do wykorzystania tego czasu, aby w praktyce pokazać, czym jest narodowy solidaryzm.

Pomysłów na to, jak spędzić czas, przy jednoczesnym ograniczaniu przemieszczenia się, jest naprawdę wiele. Zachęcam, żeby dbać zarówno o rozwój duchowy czy kulturalny, jak i o sprawność fizyczną - wykorzystajcie plener, który jest rzadko odwiedzany lub po prostu wybierzcie formę treningu domowego. Jeśli chodzi o kwestie kulturalne, to oczywiście wiele osób nadrabia zaległości w lekturze czy szuka nowych wrażeń w kinematografii. I ten temat chciałabym dzisiaj poruszyć, a dokładniej, jak poprawność polityczna uśmierca naszą wyobraźnię.

Nawiązując do tytułu - obecnie, aby film odniósł sukces w świecie mainstreamu trzeba spełnić konkretne oczekiwania. Wcale nie takie, jakie byśmy podejrzewali - dobra fabuła, klimatyczna muzyka, wybitny reżyser czy odpowiedni dobór obsady. Obecnie przepis na każdy film czy serial brzmi mniej więcej właśnie tak: garść czerni, szczypta homo. Idealnie jeszcze, żeby wplecione były wątki parad równości, złych faszystów niszczących kolorowy świat oraz promocja narodu wybranego. Takie składniki obserwujemy praktycznie w każdej nowej produkcji.

 

"Rasizm"

 

Co ciekawe, nawet jeśli reżyser jest Żydem (czyli już mamy jeden plus), doda w filmie wątki homoseksualne (drugi plus), ale zabraknie czerni... pojawia się problem. Nawiązuję oczywiście do afery z Woddy Allenem. Na pytanie: Czy kiedykolwiek pojawi się w jego kinie ktoś pokroju Denzela Washingtona, czy Samuela L. Jacksona? Odpowiedział:

"Nie jeżeli historia, którą piszę tego nie będzie wymagała. Nie zatrudnia się ludzi na podstawie rasy. Zatrudniasz ich z uwagi na rolę. Pogląd, że celowo nie zatrudniam Murzynów jest głupi. Zatrudniam tylko osoby odpowiednie do roli."

Argument raczej logiczny? Niestety nie. Nie dość, że nadal reżyser nie obiecuje, że w jego filmach będą na siłę kreowane postaci, to jeszcze używa słowa "Murzyn". Tym razem, w świecie Hollywood, nie obroni go nawet żydowskie pochodzenie.

W innych przypadkach mamy aż przesyt czarnoskórych aktorów, którzy nijak pasują do rzeczywistości, która pokazana jest w danej produkcji. W ostatnim czasie najlepszym przykładem był serial "Wiedźmin". Pewnie byliście tak samo zdziwieni, jak ja, kiedy mały, ciemny chłopaczek ściągnął czapkę i stał się elfem... Nie wspominając już o Driadach z Brokilonu, które były bohaterkami internetowych memów. Świat Wiedźmina sam w sobie jest bardzo różnorodny, ale jednak umiejscowiony i w jakimś tam sposób powiązany ze średniowieczną Europą. Każda postać z tego świata jest idealnie i szczegółowo opisana przez autora i na tym powinnyśmy się skupić podobnie, jak robili to twórcy gry komputerowej czy takich dzieł jak “Władca Pierścieni” oraz “Gra o tron”.

 

LGBT

 

Produkcje "Netflixa" są przesiąknięte poprawnością do granic absurdu. Każdy serial, obojętnie o jakiej tematyce, ma wątki z tytułowego przepisu. Wybrałam ostatnio tematykę sportową - dość ciekawy, psychologiczny serial o łyżwiarkach - do 4 odcinka było w porządku. Nagle przenieśliśmy się we wspomnienia do Rosji lat 60 i serial zaczyna opowiadać nam historię dwóch lesbijek, które musiały uciekać za ocean. Od 5 odcinka już systematycznie dowiadujemy się na temat parad równości, czy postaw rasistowskich - o samych łyżwach zostało niewiele.

Najnowszy sezon serialu "Sex Education", który jest bardzo popularny również w naszym kraju, jest szczytem kuriozum. Co dostajemy: postać czarnego geja (dwa w jednym!), główny bohater - ten najpopularniejszy oczywiście jest czarny, a jego "rodzicami" są dwie lesbijki - jedna czarna, druga biała (a jakże!). Mam wrażenie, że ktoś po prostu siedzi, tworzy fabułę, a potem wkłada na siłę wszystkie kwestie, które się da. Im więcej, tym lepiej. Coś w stylu, czarny homoseksualista arabskiego pochodzenia. Nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że odbiorcy, nawet o bardzo tolerancyjnych poglądach, są już zmęczeni takimi obrazami.

 

Poprawność dla najmłodszych

 

Poprawność polityczna dosięga całej kultury masowej. Nie przepuści nawet bajkom. Słynna, szczególnie wśród dziewczynek "Kraina lodu" to kreacja iście rasistowska. Wiele głosów po wyemitowaniu filmu wrzało, że nie ma tam ciemnych postaci ani wątków lgbt. Mówimy tu o produkcji dla najmłodszych.

Dość absurdalnie wygląda również kwestia rasizmu w komiksach. Kultowe i charakterystyczne postaci zmieniają nagle kolor skóry - tylko i wyłącznie, aby spełnić chore oczekiwania garstki ludzi. Przykładem może być np. Laurence Fishburne w roli naczelnego Daily Planet Perry’ego White’a z “Człowieka ze Stali” - postać od lat 40. XX wieku była biała.

Najbardziej kontrowersyjnym przykładem jest postać w komiksie ostatnich lat, czyli Miles Morales – następca Petera Parkera jako Spider Mana. Nie dość, że samo nazwisko wskazuje na hiszpańskie pochodzenie, to Miles jest czarnoskórym chłopakiem, który przywdziewa lekko zmodyfikowany kostium Pająka. I nagle okazuje się, że nic nie jest takim, jakim powinno być. To coś zupełnie "obcego", narzuconego, a tego fani komiksów nie będą akceptować.

 

Inna perspektywa

 

Odwróćmy jednak tę chorą tendencję o 180 stopni. W filmach o życiu Kinga, Mandeli czy Tysona rolę tytułową grałby np. Jackie Chan albo Joaquin Phoenix. Coś tu jednak nie gra? I już widzę tę aferę w filmowym świecie. Skoro już teraz jest problem, że filmy, które mają za mało czarnych bohaterów, dostają nagrody. Odeszliśmy od jakości na rzecz chorych ideologii. A cierpi na tym kultura i odbiorca.

A na koniec zastanawialiście się, jakie filmy nie przeszyłby dzisiejszej cenzury? Może warto do nich wrócić - tak w przerwach od Tolkiena.

Kultowy film Martina Scorsese "Taksówkarz" nie miałby szans na ekranizację, ze względu na role kobiece. "Śniadanie u Tiffany'ego" oskarżane jest o rasizm, a wiele filmów wyeliminowałyby... papierosy. Także teraz możemy sobie wyobrazić Clinta Eastwooda bez papierosa, a np. z tęczowym lizakiem.

Liczę, że kiedyś te absurdy runą podobnie, jak chore ideologie zatruwające każdą płaszczyznę życia. Nie po to człowiek ma się rozwijać dzięki sztuce, żeby ktoś narzucał mu w tak ohydny i perfidny sposób jedyny, zgodny obraz świata. Kinematografia to część naszej tożsamości, europejskiej, słowiańskiej, którą należy pielęgnować w każdej dziedzinie. Byśmy się nigdy nie obudzili w rzeczywistości czarnego Gandalfa.

Życzę Wam szukania ciekawych produkcji, takich, które rozwijają i przede wszystkim dużo zdrowia na kolejne dni.

 

Adrianna Gąsiorek