Szturm1

Szturm1

„Żeby najlepsi mężczyźni obcowali z najlepszymi kobietami jak najczęściej, a najgorsi z najlichszymi jak najrzadziej, i potomków z tamtych par trzeba hodować, a z tych nie, jeżeli trzoda ma być pierwszej klasy […] A człowiek chorowity z natury i żyjący nieporządnie – temu się (…) życie nie opłaca – ani jemu samemu, ani jego życie drugim – nie dla takich powinna być sztuka lekarska i nie trzeba ich leczyć, choćby nawet byli bogatsi od Midasa. […] ciała będą mieli liche, tym pozwoli się umrzeć, a których by dusze były złej natury i nieuleczalne, tych będą sędziowie skazywali na śmierć”

     Platon „Państwo”

 

Większość Polaków kojarzy termin „eugenika” bezpośrednio z III Rzeszą i związanym z nią krótkim okresem historycznym. Artykuł ma na celu zarysować początki tego zjawiska w historii współczesnej (mimo, że jego początków należy upatrywać już w kulturze antycznej), ponieważ w obliczu współczesnego zagadnienia aborcji, banków spermy oraz surogactwa, temat może wydawać się wyjątkowo ciekawy. Z uwagi na charakter niniejszej pracy, a także rozciągłość tematu skupię się na działaniach podjętych w Stanach Zjednoczonych, czyli państwie które jako pierwsze przeszło od teorii do praktycznego zastosowania eugenicznych narzędzi we własnym społeczeństwie.

 

 Termin eugenika wywodzi się od greckiego słowa eugenḗs co oznacza jednostkę posiadająca dobre geny, szlachetnie urodzoną. Pojęcie wprowadził kuzyn Karola Darwina, brytyjski uczony Francis Dalton. Dla porządku warto również podkreślić, że wyróżniamy dwa rodzaje eugeniki:

 

  • Pozytywną – związana z promowaniem kojarzenia się osób z korzystną pulą genową

  • Negatywną – ograniczającą rozmnażanie osobników z niekorzystnym genomem

Rozważania protoplastów eugeniki trafiły na podatny grunt jakim były amerykańskie elity przekonane o wyższości społeczeństw anglosaskich, nordyckich i germańskich. Pierwszą znacząca i jednoznaczną instytucją związaną z planami eugenicznym było założone w 1910r. Eugenics Report Office, której dyrektorem został biolog Charles Davenport. Zbierano i próbowano usystematyzować tam bardzo duże ilości drzew genealogicznych, na podstawie których wnioskowano, iż osoby nieprzydatne dla społeczeństwa wywodziły się z rodzin upośledzonych intelektualnie i socjalnie. Należy zaznaczyć, że ówczesna metodologia badawcza była nierzadko błędna i z dzisiejszego punktu widzenia wręcz absurdalna, jak na przykład opisana w głośnej książce Kallikak Family: A Study in the Heredity of Feeble-Mindedness amerykańskiego psychologa The Henry’ego Goddarda historia rodziny Kallikak, na podstawie której opisywał dziedziczenie „złych” i „dobrych” cech korzystając z mendlowskich zasad dziedziczenia. Natomiast dziś wiemy już, że takie cechy jak inteligencja czy sprawny układ odpornościowy to wypadkowa skomplikowanych poligenowych interakcji. Praca ta uzyskała szeroki rozgłos, mimo krytyki wpływowych uczonych takich jak Thomas Hunt Morgan, późniejszy laureat nagrody Nobla za chromosomową teorię dziedziczności. Promocja eugenicznych idei nie toczyła się jedynie na polu naukowych publikacji, ale również jednocześnie za pomocą typowej działalności propagandowej. Na obrazku załączonym do artykułu widnieją osoby niepiśmienne, które zostały zaangażowane w jedną z tego typu akcji. Maszerowały po Wall Street z tabliczkami pokroju „Nie umiem czytać. Czy mam prawo mieć dzieci?”.

 

Jednym z istotniejszych zagadnień, które miało swoje powiązania z troską o dobrą pulę genetyczną społeczeństwa amerykańskiego była niewątpliwie kwestia polityki migracyjnej Stanów Zjednoczonych. Pomimo,        że wśród polityków głównie argumentowano restrykcje zachowaniem względnie homogennej kultury amerykańskiego wielonarodowego społeczeństwa, to niewątpliwie presja proeugenicznych naukowców nie pozostawała bez wpływu. W trakcie dyskusji na temat ustaw ograniczających migrację skrajnie radykalne wypowiedzi były na porządku dziennym. Obrazowo można przytoczyć wypowiedź przyjaciela wspomnianego wyżej Charlesa Davenporta - Madisona Granta, który przestrzegał przed polskimi Żydami, twierdząc, że ich „karłowata postać i specyficzna mentalność oraz bezwzględny egoizm” mogą być „wszczepione w naszą rasę”, chyba że zostaną wprowadzone radykalne ograniczenia w imigracji z Europy wschodniej. Więcej na temat uchwalenia w 1924r. Immigration Restriction Act ograniczającej napływ ludności z Europy wschodniej i południowej, a także późniejszego poluzowania tychże obostrzeń w latach 60. czytelnik może odnaleźć w „Kulturze Krytyki” MacDonalda, do której to lektury serdecznie zachęcam.

 

Idąc dalej, należałoby się przyjrzeć dokładniej tematowi aborcji. Warto zatem wspomnieć o jednej z najbardziej wpływowych feministek początków XX-wieku, a mianowicie o Margaret Sanger. Była ona założycielką American Birth Control League, instytucji zajmującej się promocją antykoncepcji i wiedzy o planowaniu rodziny. W odróżnieniu od jej współczesnych odpowiedników nie kierowała się ideologią równości i wszechmiłości. Wręcz przeciwnie! W swojej książce Pivot of civilization krytykowała zaciekle dobroczynność i akcje charytatywne, postrzegając je jako relikt patriarchatu. Krytykowała rodziny wielodzietne niższych warstw społecznych, co sprawiło, że grupą docelową jej „edukacji” była w znacznej mierze afroamerykańska część populacji. Nie kryła się z tym, bezprecedensowo nazywając jedną ze swoich kampanii Project Negro. Działalność Margaret była wspierana przez męża milionera o wdzięcznym imieniu Noah. Warto podkreślić, że po II WŚ jej macierzysta organizacja przekształciła się w szerzej rozpoznawalne polskiemu czytelnikowi aborcyjne Planned Parenthood, aby nazwą nie budzić skojarzeń z działaniami III Rzeszy. Organizacja ta współcześnie jest oskarżana o rasizm, z uwagi na nadreprezentację kobiet rasy czarnej korzystających z usług aborcji tamże (56% w kontekście 15% procentowej liczebność w populacji). Szerzej historia amerykańskiego przemysłu aborcyjnego opisana jest w całkiem udanym filmie Grzegorza Brauna „Eugenika w imię postępu”.

 

Podsumowując, przodownikiem współczesnej eugeniki było USA. Dziś natomiast możemy wybierać wedle szeregu kategorii dawcę spermy lub surogatkę. W klinikach in vitro zagnieżdżeniu ulegają najzdrowsze zarodki, choć sam sztucznego zapłodnienia jest wybitnie dysgeniczny. Tymczasem to jednak inżyniera genetyczna, o której wspominałem w jednym z poprzednich artykułów, może zaburzyć do tej pory istniejące reguły doboru naturalnego i zepchnąć stosunkowo powolny proces „naturalnej” ewolucji i wywierającą na nią wpływ „typową” eugenikę na boczny tor…

 

Witomysł Myduj 

 

 

Bibliografia:

 

[1] J. Binnesbel, D. Baczała, P. Błatej „Eugenika – aspekty historyczne, biologiczne i edukacyjne”, Studia Edukacyjne, Uniwersytet Mikoła Kopernika w Toruniu, 2019 (52)

 

[2] E. Sadowska „Eugenika a bezpieczeństwo jednostki. Historia myśli, rozwój, przyszłość”, Uniwersytet Pedagogiczny w Krakowie, 2018 (8)

poniedziałek, 31 sierpień 2020 00:01

Adrianna Gąsiorek - Poezja - czy jest nam potrzebna?

O szeroko rozumianej kulturze mówimy i piszemy dość często. Sama nieraz poruszałam tematy książek czy filmów, które mogą mieć olbrzymi wpływ na rozwój działaczy w naszym środowisku, ale również na całe polskie społeczeństwo. Oczywiście zdajemy sobie także sprawę z tego, że współczesna kultura uzależniona jest od poprawności politycznej i ma za zadanie uformować młodego człowieka w zgodzie z narzuconymi tendencjami. Jak jednak sprawa wygląda z poezją? Czy jest ona nam obecnie do czegoś potrzebna?

Witold Gombrowicz w głośnym szkicu „Przeciw poetom” pisał: „Teza […] iż nikt prawie nie lubi wierszy i że świat poezji wierszowanej jest światem fikcyjnym i sfałszowanym wyda się, przypuszczam, równie śmiała, jak niepoważna. A jednak ja tu staję przed wami i oświadczam, że mnie wiersze wcale się nie podobają, a nawet mnie nudzą”. Choć sformułowany przez pisarza pogląd miał charakter prowokacji, pytanie o to, po co nam poezja, pozostaje aktualne.

O roli poety i samej poezji możemy pisać wiele, szczególnie patrząc przez pryzmat konkretnych epok. W jednych jawiła się gdzieś w ciemnym kącie, ale w innych była istotą samą w sobie. Mowa tu przede wszystkim o Romantyzmie i Młodej Polsce. Na pewno rozumienie wierszy bywa przedstawiane jako zadanie dość karkołomne i niechętnie się do niego zabieramy. W młodym pokoleniu Polek i Polaków miłość do poezji niestety również zanika.

Postaram się w niniejszym tekście, jako zdeklarowany miłośnik poetyki, zachęcić Was do sięgania po ten rodzaj artyzmu. Bez względu na to, jakie macie doświadczenia i czym się zajmujecie, warto pochylić się nad przekazem naszych poetów. Dziedzina ta jest tak obszerna, a poeci tak różni, że naprawdę każdy znajdzie coś, co będzie mu bliskie emocjonalnie. W końcu tym właśnie jest poezja - grą naszych emocji.

Jakie zatem plusy ma czytanie poezji?

  • Na poezję wystarczy nawet minuta: wierszy nie czyta się długo, lecz nawet krótki fragment może zostać w naszej pamięci na długi czas. Wiersz to skondensowana historia, którą można przeczytać w kilkanaście sekund, niesie jednak przesłanie całej powieści.

  • Poezja przedstawia świat oczami innych osób: możemy zobaczyć to, co nas otacza w zupełnie innej perspektywie.

  • Poezja sprawia, że myślimy kreatywnie: analizujemy, zastanawiamy się, próbujemy odkryć tajemnice słownej łamigłówki - dobór słów, sens, który możemy przełożyć na swoje doświadczenia.

  • Poezja uspokaja: pozwala skupić myśli, wykorzystać chwilę produktywnie i z korzyścią dla naszego umysłu.

  • Poezja sprawia, że odczuwamy emocje: czytając ją, nie tylko próbujemy odczuć to, co chce przekazać autor, lecz również czujemy się zachęceni do odkrywania własnych emocji związanych z czytanym tekstem.

  • Można ją czytać wielokrotnie: każdego dnia, w zależności od nastroju, czy sytuacji możemy interpretować ją na nowo, przez co poezja nie starzeje się i nie nudzi.

Wiemy już, jak wartościowy jest kontakt z poetyką. Teraz pora na rozpoczęcie tej intelektualnej przyjemności.

Jeśli dopiero zaczynacie swoją przygodę z wierszem, polecam sięgnąć do klasyków. Szczególnie Tadeusza Gajcego, Trzebińskiego czy Stroińskiego, czyli Konfederatów skupionych wokół miesięcznika literackiego "Sztuka i Naród". Niestety pamięć o nich nie jest tak kultywowana, jak np. znany wszystkim Miłosz czy Wisława Szymborska. Zapoznanie się z utworami ludzi o naszym światopoglądzie może być naprawdę ciekawą inspiracją.

Oczywiście są nazwiska polskich i światowych poetów, których po prostu należy znać. Nie trzymajmy się jednak utartych schematów. Poezja ma do nas dotrzeć, to właśnie intymna relacja naszej wyobraźni i emocji z utworem, jest istotą całego aktu poetyckiego. Polecam szukać swoich poetów w różnych antologiach, zarówno tych drukowanych, jak i w Internecie. Możecie znaleźć tematy i epoki, które Was interesują.

Nie kierujcie się tylko i wyłącznie biografią autora. Podkreślam po raz kolejny, że na kulturę nie możemy patrzeć przez pryzmat ideologicznych ram. Nigdy nie zgodziłabym się z filozofią życia Wojaczka, ale wiersze tego osobnika trafiały do mnie, szczególnie w okresie licealnym. Na studiach "pokochałam" Świetlickiego, który jest chyba jedynym artystą uciekającym od politycznych szufladek.

O sobie mówi, że żyje gdzieś obok, że jest niemierzalny, a może, w zasadzie, w ogóle go nie ma. W jego wierszach bardzo często pojawia się nicość, poddanie się światu bez duszy, konsumpcyjnej rzeczywistości. Wczytując się, dostrzegamy, że tylko nasze wnętrze jest w stanie nas ocalić:

 

“[…] cuda są wewnątrz.

kawa i papierosy.

wyprowadzenie psa.

nalewanie wody do miski.

kamienny sen.

niedoczekanie.

wyrzucanie gości.

żadnych przyjaznych domów.“

 

Inny wiersz pt. “McDonald´s“ jest bardzo często interpretowany przez krytyków literackich i jawi się jako kwintesencja twórczości tego artysty. Prywatnie to jeden z moich ulubionych wierszy Świetlickiego.

 

“Znajduję ślad twoich zębów w moim mieście.

Znajduję ślad twoich zębów na swoim ramieniu.

Znajduję ślad twoich zębów w lustrze.

 

Czasami jestem hamburgerem.

Czasami jestem hamburgerem.

 

Sterczy ze mnie sałata i musztarda cieknie.

Czasami jestem podobnie śmiertelnie

Do wszystkich innych hamburgerów.

 

Pierwsza warstwa: skóra.

Druga warstwa: krew.

Trzecia warstwa: kości.

Czwarta warstwa: dusza.

 

A ślad

twoich zębów

jest najgłębiej,

najgłębiej.”

 

Może Was nieco zdziwię, ale ucząc się poetyki, rozumienia i odczuwania poezji, warto sięgnąć po dość proste wiersze, dotyczące codzienności, chociażby Szymborskiej - te, które warto wziąć pod uwagę (bez politycznych bzdur) to na pewno "Czarna piosenka", "Chwila", "Tutaj", "Koniec i początek", "Sól". Dla tych, którzy jednak nie przemogą się, aby "dotknąć" twórczość noblistki, można spróbować np. z Małgorzatą Hillar. Będzie to dobre wprowadzenie do świata poezji. Poniżej możecie przeczytać współczesny wiersz wspomnianej pisarki.

 

My z dru­giej po­ło­wy XX wie­ku

roz­bi­ja­ją­cy ato­my

zdo­byw­cy księ­ży­ca

wsty­dzi­my się

mięk­kich ge­stów

czu­łych spoj­rzeń

cie­płych uśmie­chów

 

Kie­dy cier­pi­my

wy­krzy­wia­my lek­ce­wa­żą­co war­gi

 

Kie­dy przy­cho­dzi mi­łość

wzru­sza­my po­gar­dli­wie ra­mio­na­mi

 

Sil­ni cy­nicz­ni

z iro­nicz­nie zmru­żo­ny­mi ocza­mi

 

Do­pie­ro póź­ną nocą

przy szczel­nie za­sło­nię­tych oknach

gry­zie­my z bólu ręce

umie­ra­my z mi­ło­ści

 

W dalszych krokach możemy już pokusić się o sięgnięcie do Herberta czy Różewicza, a jeśli już na dobre zachwycimy się urokami wersów, przyjdzie czas na Norwida, Wyspiańskiego, czy uwielbianego przeze mnie, Słowackiego.

Zachęcam Was, żeby każdy wiersz przeczytać samodzielnie, wydobyć z siebie własny obraz, który nam maluje poezja. Nigdy nie zastanawiajmy się nad szkolnym zdaniem "co autor miał na myśli". Dopiero później można przeczytać analizy czy interpretacje i jeszcze raz wrócić do tekstów. Jestem jednak zdania, że każda wizja, która tworzy się w nas, dzięki własnemu interpretowaniu poezji, jest tą najlepszą.

Mój pomysł na to, aby napisać Wam kilka słów o poezji, nie jest przypadkowy. Wymieniłam Wam kilku ciekawych autorów oraz oczywiście klasyków, ale podobnie, jak z innymi dziełami kultury, warto, żebyśmy sami pisali nasze przemyślenia i kreowali poezję. Polecam zatem tomik, który wygrałam kiedyś w konkursie Orle Pióro "Odsłony tożsamości" autorstwa Michała Szczyrby oraz świeżutki tomik wierszy Tomasza Kostyły "W krainie moich dróg", do którego miałam wielką przyjemność napisać słowo wstępu. Twórzmy konkursy poetyckie, pomagajmy wydawać tomiki i promujemy naszych poetów. Kultura ma siłę i wiemy o tym doskonale.

Miłej, poetyckiej uczty Wam życzę.

 

Adrianna Gąsiorek

niedziela, 30 sierpień 2020 23:29

Dawid Dynarowski - Dezintegracja pozytywna

   Pierwszy świat charakteryzuje się przy swoim wysokim wzroście gospodarczym także wieloma tzw. chorobami cywilizacyjnymi. W głównej mierze zaliczamy do nich zaburzenia psychiczne na czele z depresjami, nerwicami. Standardowym podejściem, także po naszej stronie barykady ideowej, wobec osób dotkniętych tymi schorzeniami są sformułowania w stylu „weź się w garść”, „nie udawaj”, „inni mają gorzej”. Postaram się wykazać w niniejszym artykule, iż osoby dotknięte tymi problemami mogą je wykorzystać do rozwoju własnej osobowości. Tytułem wyjaśnienia - zapewne wielu z czytelników po przeczytaniu tytułu artykułu uznało, że jest w nim zawarty błąd. Jak to możliwe, żeby dezintegracja była zarazem pozytywna? Sam zwrot brzmi bardziej jak mało poważny oksymoron niźli fachowy termin z zakresu literatury naukowej. A jednak! Nie jest to błąd.

 

     Twórcą teorii dezintegracji pozytywnej był Kazimierz Dąbrowski. On sam jak i jego dokonania na polu psychologii są stosunkowo mało znane w Polsce, za to na Zachodzie cieszą się wielkim uznaniem i do dnia dzisiejszego wzbudzają rozliczne dyskusje, polemiki. Tak to jednak już jest, że najtrudniej jest być prorokiem we własnym kraju. Postaram się pokrótce zarysować biografię Kazimierza Dąbrowskiego. Urodził się w 1902 r. we wsi Klarów położonej w województwie lubelskim. Od najmłodszych lat przejawiał rozliczne zdolności, czego najlepszym dowodem opanowanie materiału Szkoły Powszechnej w zaciszu domowych pieleszy. Od 1916 r. przez 5 lat uczęszczał do Męskiego Gimnazjum im. Stefana Batorego w Lublinie. W tym też czasie studiował jako wolny słuchacz polonistykę na Uniwersytecie Lubelskim (późniejszym KUL-u). Po ukończeniu Gimnazjum studiował medycynę, psychologię, filozofię, teologię na wielu polskich i zagranicznych uniwersytetach (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu, Uniwersytet Warszawski, Uniwersytet w Genewie). Ukończył, uzyskując tytuł doktora, studia medyczne w Genewie oraz filozofię w Poznaniu. W późniejszym okresie życia habilitował się z zakresu medycyny oraz psychiatrii, a w latach 50-tych został profesorem nadzwyczajnym Akademii Teologii Katolickiej oraz Polskiej Akademii Nauk. Wykładał psychologię kliniczną oraz psychopatologię na Uniwersytetach Alberta i Laval w Kanadzie. Zwieńczeniem drogi naukowej był uzyskany tytuł profesora zwyczajnego PAN w roku 1964. Należy nadmienić również, że ukończył rozliczne studia podyplomowe, a także był laureatem wielu stypendiów, które w znaczący sposób zaważyły na jego drodze życiowej. Był pomysłodawcą i pionierem ruchu higieny psychicznej w Polsce. W 1935 r. zorganizował w Warszawie Instytut Higieny Psychicznej, którym kierował przez następne 14-ście lat. W latach 1958-1966 był kierownikiem Zakładu Higieny Psychicznej i Psychiatrii Dziecięcej PAN. Zmarł w 1980 r. w Warszawie.

 

     Po tym krótkim, acz koniecznym wstępie biograficznym można przejść do opus magnum Kazimierza Dąbrowskiego, dzięki któremu zapisał się złotymi zgłoskami w historii psychologii czyli teorii dezintegracji pozytywnej.

 

     W powszechnym rozumieniu ideałem jest pełna integracja jednostki ludzkiej, zarówno od strony fizycznej, jak i psychicznej. Jednak niekoniecznie jest to rzeczywiście stan optymalny. Dość przypomnieć, że osoby określane mianem psychopatów są bardzo dobrze zorganizowane, brak w nich wewnętrznych sprzeczności. Spełniają więc oni kryteria stanu zintegrowania, tak pożądanego przez większość ludzi. Zgodzimy się jednak, że zachowania sadystyczne, pozbawione elementarnej moralności, trudno ocenić pozytywnie. Kazimierz Dąbrowski uważał, że stan dezintegracji jest stanem zachwiania równowagi psychicznej, ale występującym w ściśle określonym celu. Mianowicie taki czas „rozkładu” podstawowych funkcji stanowi możliwość zatrzymania się i zastanowienia nad swoim dotychczasowym życiem. Czy jest ono właściwe? Czy podążam odpowiednią ścieżką? Czy należy coś zmienić? Takie oto rozliczne wątpliwości pojawiają się w owym stanie. Po ich twórczym „przerobieniu” i udzieleniu jasnych odpowiedzi można przedsięwziąć środki mające na celu rozwój własnej osobowości i zintegrowaniu jej ponownie, tyle, że na wyższym stopniu rozwoju. Wyróżnia się sześć poziomów rozwojowych:

 

1)      Integracja pierwotna. Na nim znajdują się jednostki psychopatyczne bądź z pogranicza psychopatii. Przejawiają one rozliczne braki moralne. Są zintegrowane dobrze, ale na bardzo niskim poziomie rozwoju. Sprawne życiowo, radzące sobie z problemami dnia codziennego nie posiadają wyższych uczuć, traktujące innych przedmiotowo. Osoby tegoż pokroju są często uznawane przez otoczenie za zdecydowane i budzące zaufanie. Jest to jednak tylko odbiór powierzchowny.

 

2)      Na tym poziomie znajdują się jednostki normalne, tzw. przeciętne. Ten stopień jest „domem” większości ludzi. Nie przejawiają oni większego rozchwiania emocjonalnego. Ich życie płynie jednostajnie wyznaczonymi kolejami losu. Pewne naruszenia struktury psychicznej mogą wystąpić w wyniku tragicznych wydarzeń jak np. śmierć bliskiej osoby. Jednak po krótkim czasie rozpaczy taka osoba szybko wraca do „pionu” i poprzedniego stanu psychicznego.

 

3)      Dezintegracja pozytywna jednopoziomowa i jednokierunkowa. Problemy natury psychicznej występują na ściśle określonym odcinku. Na tym poziomie mogą wystąpić ciężkie nerwice, choroby psychiczne, a także nałogi. Zachowanie jest podatne na różne mody, ideologie, zmiany. Brak przemiany wewnątrzpsychicznej, przewaga konfliktów zewnętrznych nad wewnętrznymi. Pojawiają się zaczątki pierwszych dynamizmów:

 

-         ambitendencja

-         ambiwalencja

-         identyfikacja

 

4)      Dezintegracja wielopoziomowa spontaniczna. U jednostki występuje zwrot ku światowi wewnętrznemu, pojawia się niepokój egzystencjalny. Charakterystycznym faktem jest wzmożenie kilku form pobudliwości spośród: sensualnej, psychomotorycznej, imaginatywnej, emocjonalnej, intelektualnej. Niniejszy stopień powoduje największe cierpienie, jednostka przeżywa wręcz agonię. Następują dynamizmy rozwojowe:

 

-         zdziwienie sobą

-         początek hierarchizacji celów

-         poczucie niższości, wstydu i winy

-         pojawienie się Czynnika Trzeciego czyli samorealizacji i samopotwierdzenia

 

5)      Dezintegracja wielopoziomowa zorganizowana. Pojawiają się dynamizmy rozwojowe takie jak:

 

-         autopsychoterapia

-         stosunek przedmiot – podmiot w sobie czyli zainteresowanie własnymi przeżyciami psychicznymi; zobiektywizowanie oceny własnych przeżyć psychicznych – ustawianie się w roli superwizjera

-         samoświadomość

-         samokontrola

-         autonomia

-         odpowiedzialność

-         autentyzm

 

6)      Integracja wtórna czyli pełnia osobowości. Na tym poziomie jednostka przejawia esencję indywidualną czyli najwyższe właściwości przynależne człowiekowi oraz esencję społeczną w której takie wyznaczniki jak empatia, miłosierdzie, odpowiedzialność są najbardziej cenne z punktu widzenia wspólnoty.

 

 

Depresje, nerwice, a nawet niektóre z psychoz nie stanowią więc w powyższym ujęciu problemów psychicznych świadczących o chorobie jednostki. Jest wręcz przeciwnie, są one dowodem na zdrowie. Jednostka zatrzymuje się i jest niedostosowana pozytywnie. Ma bogate środowisko wewnętrzne, jest wrażliwa, dostrzega piękno i różnorodność świata.

 

 

     Sądzę, że tym, co wyróżnia ową teorię jest podejście humanistyczne do problemów człowieka. Jest ono zdecydowanie inne niźli „mistrzów podejrzeń” (określenie Paula Ricoeura) czyli Marksa, Nietzschego, Freuda. Oni widzieli człowieka jako mały, nic nie znaczący element, bezwolny względem wielkich namiętności, które łamią go niczym kołem. W tym oglądzie człowiek był zdeterminowany, a sam nie posiadał wolnej woli dzięki której mógłby zmieniać otaczającą rzeczywistość. Tragizm i pesymizm ludzkiej doli w pełni. Zasługą zaś Kazimierza Dąbrowskiego było spojrzenie antropocentryczne ze szczególnym uwzględnieniem strony duchowej. To właśnie w tym małym człowieku istnieją siły zdolne do przezwyciężenia trudności i skierowania go w stronę pełniejszej integracji własnego ja.

 

 

     Czy teoria dezintegracji pozytywnej wpisuje się w nurt antypsychiatrii, tak popularnej w latach 60-tych minionego wieku? Z jednej strony jest sprzeczna w swych założeniach z tezami dominującymi w dyskursie psychiatrycznym wedle których problemy psychiczne zawsze i bezwzględnie są objawami chorobowymi. Sprzeciwia się także tak popularnej, ostatnio, tezie, że za wszelkie problemy psychiczne odpowiada nierównowaga biochemiczna w mózgu.  Wynika też jasno z tego, że farmaceutyki nie mogą w pełni rozwiązać problemów pacjenta, co jest nierzadkim przekonaniem wśród psychiatrów. Z drugiej strony trudno postawić Dąbrowskiego obok Szasza, Foucaulta, Coopera czy Torresa. Nigdy nie zgłosił on akcesu do antypsychiatrów. Nie sądził też, że do psychiatrii nie przystają metody naukowe. Wręcz odwrotnie. Wierzył w moc nauki, która wyjaśnia poszczególne przypadki pacjentów zamiast wszystko „dekonstruować” jak chcieliby antypsychiatrzy.

 

 

    Nie ulega wątpliwości, że teoria dezintegracji pozytywnej jest niedostatecznie znana w Polsce. Wydaje się zasadnym postulat, aby upowszechniać myśl Kazimierza Dąbrowskiego, która może pomóc wielu pacjentom w zrozumieniu ich stanu i przedsięwzięciu odpowiednich działań integrujących ich na powrót. Tyle, że już na wyższym poziomie. Niebagatelne znaczenie ma też ponowne włączenie tej rzeszy ludzi w obręb wspólnoty dla której mogą oni pracować.

 

  

Dawid Dynarowski 

 

 

 

Bibliografia:

 

 

 

Kazimierz Dąbrowski, Dezintegracja pozytywna, Warszawa 1979

Kazimierz Dąbrowski, Dwie diagnozy, Warszawa 1974

Kazimierz Dąbrowski, Trud istnienia, Warszawa 1975

http://www.dezintegracja.pl/

http://positivedisintegration.com/

niedziela, 30 sierpień 2020 23:15

Monika Dębek - O Naturze

Love nature, hate antifa

 

Natura jest pojęciem i terminem bardzo szerokim i pojemnym. Najprościej ujmując ,odnosi się do otaczającej nas rzeczywistości. Jest to całość różnego rodzaju zjawisk, które tworzą otaczający nas świat oraz wszechświat. Natura może być używana jako synonim słowa przyroda, czyli np. otaczające nas zwierzęta, rośliny, bakterie. Częściami środowiska naturalnego są również powietrze, woda, lasy, ziemia, niebo. Są nimi także zachodzące z nim procesy. Bardzo często natura traktowana jest jako przeciwieństwo kultury – czyli czegoś, co wytwarza człowieka. W innym znaczeniu jest to również zespół charakterystycznych cech danego obiektu, który może być żywy lub martwy. Czym dla człowieka jest natura? Istota ludzka przebywając na łonie natury, odczuwa najróżniejsze emocje w zależności od swojego obecnego stanu psychicznego. W reakcji z przyrodą możemy stać się bardzo radośni, szczęśliwi. Potrafimy także odczuwać mieszaninę uczuć. Wielu ludzi nawet nie wie, jak natura potrafi wpływać na naszą psychikę. Żyjemy w świecie, w którym otacza nas technika, najnowocześniejsze urządzenia. Bardzo łatwo możemy wtedy zapomnieć o swoim związku z przyrodą, jednak znajomość swojego stosunku z naturą może sprawić, że będziemy szczęśliwi aż po kres swoich dni. Ktoś może powiedzieć, że w czasie swojej życiowej gonitwy i szarej codzienności nie ma czasu na kontakt z naturą. Aby się z nią połączyć nie trzeba jednak wielkich, wyczynowych wyjazdów. Wystarczy choćby nawet wyjść na balkon swojego mieszkania lub do ogrodu w swoim domu i poczuć promienie słońca, powiew wiatru, czy usłyszeć śpiew ptaków. Nie mówiąc już o krótkim spacerze. Codzienny kontakt choćby kilkanaście minut dziennie może już sprawić, że będziemy czuli się lepiej i odzyskamy chęci do codziennej walki.

 

Gdy obserwujemy współczesnych ludzi, technikę, która w niezwykły sposób poszła do przodu, nowoczesne życie, można obawiać się, że ludzie całkowicie zatracą kontakt z tym, co naturalne. Niestety na dłuższą metę może spowodować to coraz gorsze samopoczucie zarówno fizyczne, jak i psychiczne, które w ostateczności zatrują nasze codzienne funkcjonowanie. Osoby, które spędzają czas na łonie przyrody, lepiej znoszą codzienną prozę, problemy ludzkiej egzystencji, problemy codziennego dnia.

 

Większość ludzi zauważa korzyści krótkoterminowe kontaktu z naturą takie jak odpoczynek, chwile ekscytacji. Jednak przyroda może pomóc w zapewnieniu równowagi psychicznej, kontrolę całego układu nerwowego.

 

Dla nacjonalisty nie trzeba mówić jaki kontakt z naturą jest bardzo ważny. Jest ono dla nas niczym lekarstwo i balsam dla duszy. Nie ma żadnego znaczenia, że lato się skończy i znowu nadejdą chłodniejsze dni, wieczory staną się coraz dłuższe. Przyrodę powinno podziwiać się przez cały rok, a kontakt z nią potrzebny jest dla nas niezależnie od godziny, dnia w tygodniu czy pory roku. Korzystajmy więc z wytworów natury, jakie nas otaczają. Niech będzie to przyjaźń po kres dni.

 

 

 

Monika Dębek 

niedziela, 30 sierpień 2020 23:12

Grzegorz Ćwik - Kapitalizm kulturowy

Przywykliśmy mówić o kapitalizmie i neoliberalizmie w wąskim znaczeniu, które odnosi się generalnie do kwestii systemu gospodarczego, ekonomii czy podatków. Utrudnia to, a być może uniemożliwia uchwycenie w pełni tego złożonego zagadnienia i zrozumienie tego, czym w rzeczywistości jest kapitalizm. Wspominaliśmy niejednokrotnie na łamach „Szturmu”, że żyjemy w czasach ideologicznych. To znaczy między innymi, że choć wiele osób nie przypisuje do swoich zachowań i poglądów miary ideologicznej, tak naprawdę każda opinia i pogląd w gruncie rzeczy wypływa z tej lub innej ideologii.

 

Nie inaczej jest z neoliberalizmem i kapitalizmem. Przeciętny krytyk „patusów pobierających 500+” czy „leni żyjących z zasiłków” pewnie nie jest zwolennikiem Hayeka, Friedmana czy Misesa. W ogóle ich nie czytał, ich nazwiska nic mu nie mówią, a od polityki stara się trzymać z dala. Mimo to jego światopogląd plasuje się w ramach neoliberalizmu i kapitalizmu. Podobnie wielu „niezależnych” dziennikarzy, publicystów i specjalistów zwalcza „populizm” reform socjalnych obecnego rządu (które zresztą ostatnio mocno wyhamowały, co w sumie w dobie kryzysu dość zrozumiałe) albo krytykuje „rozpasane rozdawnictwo” i tym samym staje z Balcerowiczem, Korwinem i Tuskiem w jednym szeregu.

 

Zjawisko kapitalizmu dawno już wyszło poza ramy dziedziny jaką jest ekonomia czy gospodarka. Gdyby było inaczej aksjologia i paradygmaty kapitalizmu przejawiałyby się tylko w dyskusji o podatkach czy prywatyzacji jakiegoś sektora państwowego. Tymczasem widzimy, że kapitalizm i jego symbolika oraz sposób myślenia przeniknęły i przenikają każdy prawie aspekt naszego życia.

 

Najwyższa pora odrzucić wąskie myślenie o kapitalizmie w kontekście reżimu gospodarczego, a zacząć operować terminem „kapitalizm kulturowy”. Tym w czym człowiek żyje jest bowiem kultura, a skoro ta została tak wysoce przesiąknięta i zdeprawowana kapitalizmem, to najwyższa chyba pora mówić o kulturowym i cywilizacyjnym aspekcie funkcjonowania neoliberalizmu. W tym sensie nie będziemy mówić o systemie ekonomicznym czy fiskalnym, lecz swoistym paradygmacie ideologicznym, który warunkuje całą naszą epokę. W tym znaczeniu bliżej kapitalizmowi do pojęć jak „romantyzm” czy „oświecenie”, czyli do zbiorczego określenia całej epoki historyczno-kulturowej. To nie tylko prawidła ekonomiczne, sposób zarządzania przedsiębiorstwem czy zawierania umów. To całościowy sposób myślenia i życia, to estetyka i swoista logika, to dopuszczalne formy i treści wypowiedzi, to wreszcie warstwa kulturowa jak seriali, filmy, muzyka, książki, gry komputerowe et.

 

Kapitalizm wyznacza określony reżim intelektualny i moralny. To co wypada a co nie, co przystoi, a co nie – to w dużej mierze pochodna kapitalizmu. Prosta sprawa, jak chociażby stosunek do pracodawcy czy kolegów oraz koleżanek z pracy, wynika właśnie z przyjętych powszechnie po roku 1989 aksjomatów neoliberalizmu. Uległość, źle widziany sprzeciw, także na łamanie praw pracowniczych, kierowanie się indywidualnym interesem kosztem kolektywu – skąd to znamy? Z codziennego życia, w którym neoliberalizm nakazuje właśnie w ten sposób postępować. Uciszany jest jakikolwiek głos sprzeciwu, który traktowany jest jako wariacki populizm kierowany przeciw racjonalnemu myśleniu, logice optymalizacji zysków i zmniejszania strat, ideologii postępu i rozwoju, oraz wszelkim wariantom „slef-made-mana”. Przecież „nie ma alternatywy”, prawda? Zachciało się może socjalizmu, Korei Północnej, Wenezueli i kolejek do sklepu po ocet? Zadziwiające, że tego typu argumenty padają nie tylko z ust pretorian najbardziej radykalnej odmiany neoliberalizmu z Konfederacji czy Lewiatana, ale także usłyszmy to od dziennikarzy „Gazety Wyborczej”, wrażliwych społecznie publicystów „Krytyki Politycznej” a nawet polityków partii nominalnie lewicowych.

 

Zrozumiałe staje się to, gdy uświadommy sobie właśnie ten fakt, że kapitalizm to coś dużo więcej niż tylko system ekonomiczny. Przy takim wąskim spojrzeniu faktycznie ciężko zrozumieć, czemu redaktor Sierakowski utyskuje na niewykształconych wyborców PiSu stosując w 100% neoliberalną wykładnię. Oczywiście, można powiedzieć zawsze, że liberalizm ma wiele odcieni, ale to rozwiązuje sprawę tylko do pewnego stopnia. Dopiero uznając kapitalizm w szerokim rozumieniu, jako kapitalizm kulturowy, możemy pojąć czemu główny dziennikarski cyngiel opłacanej przez Trzaskowskiego antify, czyli Przemuś Witkowski utyskuje na złą lewicę (w tym wypadku chodziło o klasycznie społeczną lewicę) za to, że pochyla się nad robotnikami i ludnością chłopską. A to właśnie w prostej linii skutek przyjęcia świata wyobrażonego wedle wartości kapitalistycznych. Tutaj robotnik to „robol”, nikogo nie interesują lekarze, pielęgniarki czy nauczyciele, a jedyną uznawaną grupą ucisku są dewianci spod znaku lgbt. Czemu akurat oni? Bo broniąc ich w żaden sposób nie robi się krzywdy korporacjom, bankom i całemu systemowi globalnej ekonomii. Zresztą, korporacje sprytnie to wykorzystują strojąc się w łatki tolerancyjnych i postępowych sił. Bardzo dobra robota towarzysze.

 

W świecie kapitalizmu kulturowego trzeba być modnym, znać będące aktualnie na topie zespoły, artystów i instagramerów, najlepiej pracować w korporacji i zajmować się „projektami”, a w weekend dobrze się bawić chlając i ćpając. Nie trzeba nikogo do tego specjalnie namawiać, podobnie jak nie trzeba nikogo specjalnie namawiać do utyskiwania na „madki” i „bachory”, oczywiście wspominając o „500+” i najgorszym demonie neoliberalizmu – inflacji. Ciekawe ilu domorosłych specjalistów od ekonomii potrafi podać jakąkolwiek definicję inflacji? Mniejsza zresztą o to. To wszystko, podobnie jak krytykowanie rozpasanego „socjalu” albo wyzysku pracodawców przez rząd przychodzi naturalnie, każdy przecież „wie”, że tak jest. A skąd? No właśnie stąd, że kapitalizm w rozumieniu kapitalizmu kulturowego narzuca bardzo szeroko i wielopłaszczyznowo takie poglądy i schematy myślenia.

 

W warstwie kulturowej widzimy to niczym w soczewce, która skupia w sobie najważniejsze aksjomaty kapitalizmu kulturowego. Co ciekawe już przed rokiem 1989 dało się to zauważyć. Słusznie Rafał Woś wskazuje na porucznika Borewicza (bohater serialu „07 zgłoś się”) jako na pierwszy zwiastun klimatu kulturowego i swoistego proroka kapitalizmu. Młody, wykształcony, oczytany, ale przede wszystkim wraz z kolejnymi odcinkami tropiący coraz częściej nie typowych bandytów, ale ludzi z zupełnie nowej epoki. Ludzi robiących „biznesy”, mających drogie domy, samochody i kobiety, lubiących okazywać swój status materialny, spędzających czas na grze w golfa, tenisa, czy w drogich, zarezerwowanych dla wąskiej grupy osób, klubach nocnych. W serialu pokazano ich faktycznie jako przestępców, ale ilu widzów chciało tak naprawdę móc stać się jednym z tych nowobogackich? Ten model kulturowy, zaprezentowany na dekadę przez faktycznym politycznym zwycięstwem kapitalizmu nad Wisłą, dziś przesiąka absolutnie każdy aspekt twórczości i tego co nazywamy sferą publiczną. To nie tylko idee nowej lewicy, ale także idee kapitalizmu kulturowego ukształtowały postmodernistyczne społeczeństwo XXI wieku. Pogoń za zyskiem, nihilizm, odrzucenie wszelkiej wspólnotowości w każdym aspekcie, degrengolada i negacja wszystkiego co nie jest postępowe i zyskowne – mówi to Wam coś? Coś jak nasz parszywieńki świat?

 

Walcząc z kapitalizmem walczymy nie tylko z niskimi pensjami, niesprawiedliwymi podatkami, niszczeniem środowiska naturalnego czy drenażem rodzimego kapitału i niszczeniem lokalnych firm. Walczymy przede wszystkim z określonym systemem kulturowym i aksjologicznym. Neoliberalna logika daleko już wyszła poza wąskie pojmowanie ekonomii czy gospodarki i rządzi obecnie właściwie każdym aspektem naszego życia, tak prywatnego jak i politycznego. Balcerowicz w tym rozumieniu dokonał nie tylko rewolucji gospodarczej i społecznej, ale przede wszystkim kulturowej. Resztki wspólnotowości, tradycji, normalności i zwykłego człowieczeństwa zastąpił on bezdusznym i zdehumanizowanym do szpiku kości systemem opartym na zyskach, stratach, wiecznej optymalizacji i kompletnym pomijaniu „czynnika ludzkiego”, który im tańszy tym lepszy.

 

Tak długo jak nie podważymy kapitalizmu właśnie jako systemu wartości, jako głównej treści kulturowej, która nas otacza, tak długo nasze boje z neoliberalizmem będą przypominały niekończącą się batalię z hydrą. Tylko uderzenie w samo serce tego wroga doprowadzić może do faktycznego odrzucenia kapitalizmu przez nasz Naród, jak i cały cywilizowany świat. W przeciwnym wypadku pozostanie nam walka o coraz bardziej marginalne i drugorzędne kwestie w sytuacji całkowitego i niepodzielnego panowania kapitalizmu kulturowego.

 

 

 

Grzegorz Ćwik 

niedziela, 30 sierpień 2020 23:09

Grzegorz Ćwik - Jedyna słuszna droga

Jakkolwiek otaczająca nas rzeczywistość rzadko ostatnimi czasy nastraja optymistycznie, to tak po prawdzie my, nacjonaliści mamy szczęście. Podążamy jedyną słuszną drogą – drogą prawdy. Co, już z miejsca kręcicie nosem na patos, górnolotne słówka? No dobrze, a wyobrażacie sobie inne życie, niż to jako nacjonaliści? Ulec modzie, znaleźć pracę w korpo, modnie się ubierać, śmiać się z tego co wypada, chodzić na te premiery filmowe, na które wypada chodzić, uśmiechać się w sytuacjach, w których wcale nie chcecie i podawać rękę tym, którymi gardzicie?

 

No właśnie. Jesteśmy nacjonalistami bo nie umiemy już żyć inaczej. To sytuacja trochę rodem z „Matrixa” – znamy Prawdę, wiemy czym jest system i jak nas niewoli, dlatego nie ma dla nas powrotu do tego co było wcześniej. Nasza droga to jedyna słuszna droga.

 

To nie jest tak, że na manifestację przychodzimy spotkać się ze znajomymi, pomachać flagami, poświecić radykalną symboliką do obiektywów fotoreporterów. To nie jest też tak, że przychodzimy aby zdzierać gardło, użerać się ze służbami i administracją państwową, czasem także antyfaszystami czy innym brudem.

 

To nie jest tak, że piszemy teksty, organizujemy konferencje, spotkania, wykłady bo mamy ochotę pogadać sobie, popisać i poczuć się „fajnie” jako publicyści czy mówcy.

 

To nie wreszcie tak, że działalność narodowa realizowana jest by kogoś szokować, wzburzać albo dać nam poczucie bycia lepszymi.

 

To zupełnie nie tak. „Ocalałeś nie po to aby żyć, masz mało czasu trzeba dać świadectwo” – tak można streścić to, co staramy się realizować w ramach działalności narodowej. Każda kolejna manifestacja czy demonstracja, która skupia ludzi z różnych organizacji, która rozlewa się na polskie miasta naszymi hasłami i symboliką, to przypomnienie systemowi, że my – nacjonaliści, nie zapomnieliśmy i nie wybaczyliśmy. To wiadro zimnej wody na zadowolone głowy mieszczuchów, którzy myślą, że szczytem ich żyć jest kredyt we frankach i prywatna uczelnia dla dzieci. To głośne oskarżenie wobec tych, którzy niszczą nasz Naród i Europę oraz wobec tych, którzy im w tym pomagają. To pokazanie, że jest alternatywa i inna droga.

 

Tworzymy ideę na łamach „Szturmu”, Autonoma, Kierunków, Polityki Narodowej czy „Szczerbca” jako punkt oparcia i wyjścia do walki o Wielką Polskę. Nie musimy się zgadzać we wszystkich kwestiach i szczegółach, ale w najważniejszych, fundamentalnych sprawach mówimy jednym głosem. To głos pokolenia, głos Narodu, głos niszczonej i opluwanej Europy.

 

Wiele razy i ja i redakcyjni koledze krytykowaliśmy obecny nacjonalizm – nie ulega wątpliwości, że dużo musimy w nim naprawić. Wielu struktur i płaszczyzn działania nam brakuje. Ale ten uliczny, „twardy” nacjonalizm, który jest naszym chlebem powszednim jest także niezbędny. Wszakże nasi wrogowie ideowi nigdy się nie wyrzekli i nie wyrzekną ulicznych i najbardziej radykalnych działań swych towarzyszy, co możemy obserwować przez ostatnie kilka tygodni. Czemu więc my mielibyśmy się wyrzekać i usuwać coś tak istotnego? To kwestia dobudowania kolejnych segmentów, ich połączenia i wyważenia, a nie odcięcia się od radykalizmu. Radykalizm dla nas to jedyna słuszna droga.

 

Każdy kolejny krok na tej drodze, to jeden krok bliżej Rekonkwisty. Może wydać się, że poszczególne nasze akcje tchną osamotnieniem, czasem pustką, czasem zwątpieniem. Ale to przecież tylko jeden z etapów na milion. A najdłuższą podróż zaczyna zrobienie krótkiego kroku. Dlatego wierzcie, walczcie i nie pozwólcie by zgasł ogień, który rozpala Wasze serca. To ten ogień sprawia, że gdziekolwiek idziemy, nie boimy się zła i nieprawości. I jako jedni z nielicznych wiemy dokąd idziemy i jaką drogą. Jedyną słuszną.

 

Bycie radykałem nie należy dziś do dobrego tonu. Może nigdy nie należało? Dziś wypada być młodzieżowym, bawić się, wyluzować, a gdy trzeba robić biznes wszelkim kosztem. Tako rzecze kanon neoliberałów. Dlatego wyjście poza kanon to jedyna słuszna droga. Idealizm to nie czcze gadanie, ale coś co i tak siłą rzeczy realizujemy na co dzień. Nie wierzycie? A czemu jesteście nacjonalistami? Czemu tak wielu i wiele spośród Was działa na polu nacjonalistycznym? Przecież to jest właśnie ów idealizm.

 

Nieraz droga, którą idziemy wieść będzie przez terytorium wroga. Nacjonalista świadomy tego kim jest i o co walczy potrafi dostosować się na zewnątrz i do tego. Dostosować nie znaczy jednak pozwolić truciźnie na wniknięcie do krwioobiegu i zatrucie serca. To bowiem zawsze będzie płonąć jasnym ogniem, od którego w końcu zajmie się ten podły świat. Jednym z zadań, jakie nakłada na nas droga jest ochrona tego ognia.

 

Nie ufaj politykom. Nie ufaj mądrym głowom i autorytetom. Nie ufaj dziennikarzom i celebrytom. Nie ufaj gdy mówią Ci, że masz coś popierać, ale i wtedy, gdy chcą być czegoś nienawidził. Każdą odpowiedź znajdziesz w swej duszy, a nie na ustach tych, którzy tak naprawdę nie istnieją. Pierdol każdy system.

 

Nie potrzebujesz uciekać w nieistniejące światy ani odurzać się sztucznymi wizjami. Narkotyki są dla słabych, dlatego dziś mają tak dużą popularność. Alkohol, nikotyna, złe nawyki, lenistwo – nie potrzebujesz tego ani po to by dobrze spać, ani by unikać snu. To droga słabych. A Ty przecież nie jesteś słaby czy słaba, ani nie chcesz być. Nie próbuj więc robić tego, co nam zwyczajnie nie przystoi. Nasza droga to droga tego co słuszne i właściwie. Ścierwackie zabawy zostaw liberałom.

 

Niezależnie gdzie będziesz, pamiętaj aby kontrolować w pełni siebie i swoje życie. Złe nawyki lubią powracać w obcych miejscach. Tymczasem droga nacjonalisty to droga samokontroli i zwracania uwagi na detale. Powiadają, że w nich – w szczegółach, tkwi diabeł. Nie tylko w znanych sobie miejscach i wśród znanych sobie ludzie reprezentujemy ideę narodową, ale zawsze i wszędzie, bez względu dokąd zaprowadzi nas nasza droga.

 

Bądź skuteczny. Archaiczne metody, archaiczny wygląd czy nieprzydatne sentymenty zostaw za sobą. Liczy się przyszłość, bo to w niej kryje się wielkość Europy i jej Narodów. Przeszłość to spuścizna i tradycja, z której możemy czerpać, teraźniejszość zaś to chyba kiepski żart, tak więc – patrz w przyszłość. Nie to co zrobiliśmy, ale co zrobimy ma znaczenie. Nie to do ilu osób dziś docieramy, ale do ilu dotrzemy za rok, dwa czy dziesięć.

 

Wyznaczaj sobie ambitne cele i realizuj je krok po kroku. Zastanawiaj się nad tym jakie będą skutki podjętych działań i starań. Nie bój się zmieniać błędnych założeń i nanosić poprawek – tylko głupiec trwa przy tym, co nie działa i nie daje rezultatu. To co dziś osiągnąłeś, niech jutro będzie przyćmione przez dzieło jeszcze lepsze.

 

I nigdy, ale to przenigdy się nie poddawaj. Niezależnie od tego co się dzieje, jakie słowa nienawiści wobec nas i naszej idei słyszysz – nigdy się nie poddawaj. Jeśli trzeba wycofaj się, jeśli trzeba przyjmij kamuflaż, ale nigdy nie pozwól tym sukinsynom zdmuchnąć ognia, który rozpala nasze dusze.

 

Nacjonalizm to jedyna słuszna droga. Idziemy nią każdego dnia. Bez względu na to, co jest teraz, jutro należy do nas. Już teraz widać pierwsze zwiastuny tego, że powoli wraca to co czyste, normalne, właściwie. Byleby iść w nogę, a zobaczymy Wielką Polskę i Rekonkwistę Europy.

 

 

 

Grzegorz Ćwik

niedziela, 30 sierpień 2020 23:05

Grzegorz Ćwik - Dwie Polski

Podziały między ludźmi w dobie czasów ideologicznych są silne jak nigdy wcześniej. Różnice stanowe, klasowe, dynastyczne, narodowe okazały się absolutnie niczym przy podziałach przebiegających wzdłuż określonych prądów ideologicznych. Trywialne jest stwierdzenie, że różnice te, często pokrywające się z wyborami politycznymi, separują trwale i skutecznie społeczeństwa  i wspólnoty narodowe. KSU śpiewając o „dwóch Narodach” nie mija się w gruncie rzeczy z prawdą. Ideologia dzieli ludzi w sposób skuteczny, rozbijając ich na obozy, które nie tylko nie mają nic wspólnego, ale pełne są stereotypowych obrazów przeciwnika, które opierają się zwykle na skrajnej dehumanizacji i poniżeniu.

 

Podziały te dziś przebiegają właściwie wzdłuż linii liberalizm-wspólnotowość. Nie rozróżniając póki co i nie wchodząc w szczegóły tych dwóch „obozów” starczy nam określić, że liberalizm traktujemy przede wszystkim jako hiper indywidualizm podszyty materializmem i dekonstrukcją tradycyjnych instytucji (co jest zaczerpnięte ze Szkoły Frankfurckiej), a wspólnotowość za uznanie określonych rodzajów kolektywów i grup za integralnie związanych człowiekiem i jego tożsamością. Być członkiem rodziny, Narodu, grupy etnicznej, wspólnoty lokalnej to znaczy mieć prawa i obowiązki wynikające z tego.

 

Już wybory, które komentowałem w poprzednim numerze, pokazały że różnice między wyborcami Andrzeja Dudy i jego głównymi rywalami wybiegają daleko poza stawianie „iksa” w innym miejscu na karcie do głosowania. Obozy polityczne, rozumiane tu możliwie szeroko, nie tylko jako partie polityczne, stojące z jednej strony za Dudą, a z drugiej za Trzaskowskim, Hołownią czy Bosakiem to w gruncie rzeczy „dwie Polski”, czy może „dwa rodzaje Polaków”. Różnice dzielące te obozy są w gruncie rzeczy tak elementarne i podstawowe, że czynnik ten może być jednym z najistotniejszych dla przyszłej realizacji polityki solidaryzmu narodowego.

 

 

 

Ekonomia über alles

 

 

„Ekonomia głupcze” – hasło to, jakże chętnie przywoływane przez neoliberałów tak z Platformy jak i Konfederacji, jest dla nas punktem wyjścia do rozważań nad liniami podziału „obu Narodów”, jak i ich tłem oraz skutkami. Nie mamy chyba wątpliwości, że kwestie materialne, ekonomiczne i gospodarcze są jedną z najistotniejszych materii naszego świata. O ile w PRL-u początkowy szał walki z „kułakami” zastąpiono ostatecznie „wspólnym frontem pracy”, to III RP od samego początku postawiła na atomizację, darwinistyczną walką i podział na zwycięzców i zwyciężonych. Clou neoliberalizmu jest przecież wyścig szczurów, pięcie się na drabinie kariery (dla samego pięcia) i zdobywanie kolejnych wyróżników awansu i dobrostanu. Zasadniczym jednak problemem jest to, że system społeczno-ekonomiczny III RP zbudowano na wyzysku, rażącej nierówności i generalnie na ogromnym pogorszeniu sytuacji ludzi pracy. Wprowadzenie już w latach 90-tych na szeroką skalę umów śmieciowych, żałośnie niskie stawki, celowe wręcz działania ekipy Balcerowicza aby nie podwyższać pensji (słynny podatek „popiwkowy”): wszystko to w efekcie musiało podzielić społeczeństwo i podzieliło.

 

30 lat później mamy oto dwie grupy w naszym społeczeństwie– jeśli wierzyć mediom liberalnym. Z jednej strony „zaradni, pracowici, wykształceni, pomysłowi, innowacyjni”. A przy okazji gotowi do darmowych nadgodzin, pracy w weekendy, poświęcania czasu prywatnego i życia rodzinnego. To prawdziwa elita III RP – menadżerowie i specjaliści branż finansowych, którzy swoje kolejne awanse i premie zwykli świętować w weekendy podczas alkoholowego i narkotycznego upadlania się w najlepszych klubach w mieście. To ludzie, którzy w dużej mierze wpadli w ślepą uliczkę tego bezsensownego układu, gdzie zdobywanie kolejnych szczebli na drabinie rozwoju oznacza coraz droższe gadżety i prochy. W świecie opcji i możliwości ludzie ci stali się prawdziwymi mistrzami reguł gry, które rządzą neoliberalizmem.

 

Z drugiej strony mamy tych, których nienawidzą elity intelektualne i moralne III RP – ekonomiści, politycy, licencjonowane autorytety i ideolodzy kapitalizmu. „Roszczeniowcy”, wszelcy pozbawieni inicjatywy i siły oraz „pomysłu na siebie”, ludzie którzy wykonują niepopularne zawody, którymi nie pochwalą się na Linkedinie. W optyce balcerowiczowskiego neoliberalizmu to tylko mało istotny aspekt ludzki, czynnik pracowniczy, który należy opłacać jak najgorzej i pozbawić wszelkich praw pracowniczych.

 

Nic dziwnego, że obie te grupy żyją właściwie w innych światach. Mają inne cele, inne determinanty, uwarunkowania, wreszcie inne realia i drogi, którymi podążają. Gdy „przedsiębiorczy” młodzi z dużych miast skupiają się na realizacji planów sprzedażowych i pozyskiwaniu nowych rynków dla sowich korporacji, ci „roszczeniowi” niejednokrotnie muszą liczyć każdą złotówkę, żyją od pierwszego do pierwszego, nie posiadają stabilnych warunków pracy ani tym bardziej godnych płac.

 

Obie te grupy patrzą na świat z innego zupełnie punktu widzenia. Jedni chcą się realizować, rozwijać, zdobywać, drudzy chcą po prostu przeżyć, nie przejmować się zaległymi rachunkami, ratami i tym za co nakarmić dzieci, lub w co je ubrać. Mówimy tu o ludziach, którzy mijają się na ulicach, w sklepach, często nieraz nawet pracują w jednej firmie, choć oczywiście na zupełnie innych stanowiskach. I choć nieraz ze sobą rozmawiają, to w gruncie rzeczy mamy tu do czynienia ze zjawiskiem całkowitej obcości. Niezrozumienie, całkowicie różne determinanty powodują, że aksjologicznie i mentalnie są to zupełnie różne „Narody”. Jakkolwiek jedni i drudzy zaliczają się do polskiego Narodu, to ciężko uznać, że grupy te tworzą faktycznie wspólnotę narodową, którą łączyłyby choćby elementarne kwestie życiowe.

 

Obie te grupy zresztą są często wobec siebie wrogie, zarówno ze względów ideologicznych czy politycznych, jak i przede wszystkim ekonomicznych. W liberalizmie ekonomicznym są bowiem wygrani i przegrani, ci którzy myślą, że oszukali biedę, oraz ci którzy mierzą się z nią każdego dnia. Poczucie z jednej strony krzywdy, wyzysku i niesprawiedliwości, a z drugiej pretensje o rzekomą „roszczeniowości”, brak samodzielności i zaradności, powoduje, że wewnętrzna wrogość klasowa postępuje. Po raz kolejny stwierdzić nam wypadnie, że walka klas po roku 1989 nie skończyła się, po prostu teraz to element, może trochę skryty, ideologii neoliberalnej.

 

 

 

Idee i polityka

 

 

Wszystkie te kwestie mają swoje przełożenie na politykę, włącznie z całym dobrodziejstwem inwentarza, a więc obcością, oraz skrajną wrogością i dehumanizacją. Głosujący na PiS w końcu mają elementarne poczucie tego, że ich głos i życie mają jakieś znaczenie, a z drugiej strony opluwani i poniżani są przez wszystkie pozostałe siły polityczne, może z wyjątkiem PSL-u. Korwin wrzuca memy porównujące wyborców PiSu do małp, ktoś nazywa ich „biomasą”, jeszcze ktoś inny „ciemną hołotą” . Ot liberalizm w pełnej krasie. Z drugiej strony mamy ludzi, którzy w gruncie rzeczy mówią jednym głosem, a głos ten staje w obronie „wolności”. Pod względem ekonomicznym nie ma nawet sensu rozwijać tematu, jeśli idzie o praktyczną identyczność Konfederacji, KO czy wszelkich tworów jak Kukiz’15. To jedni i ci sami neoliberałowie, sami to zresztą przyznający i to bez konieczności specjalnego dopytywania o to polityków poszczególnych partii. Czy Korwin, Dziambor czy Sośnierz, czy Trzaskowski, Petru, Lubnauer, czy Biedroń – w temacie ekonomii słyszymy to samo, a więc histeryczne wrzaski o ciemiężeniu przedsiębiorców, postulaty jak najdalszej deregulacji, sprzeciw wobec jakiegokolwiek udziału państwa w ekonomii i generalnie pochwałę „wolnej Amerykanki”. Różnica w kwestiach postulatów pojawia się przy zagadnieniach obyczajowych, choć i tutaj różnice nie są tak jednoznaczne. Politycy Konfederacji z Korwinem na czele mają na koncie dziesiątki całkowicie kompromitujących wypowiedzi, jak choćby te o lekkiej pedofilii, dopuszczalności związków kazirodczych w życiu prywatnym etc. Punktem wyjścia zaś cały czas jest „wolność” – oczywiście rozumiana na liberalną modłę, czyli indywidualistyczna, odrzucająca jakiekolwiek przywiązanie do wspólnoty, oparta o materialne pobudki, wymagająca jak najdalej posuniętego darwinizmu i wyzysku. Nie mówimy tu o wolności „od czegoś” – od biedy, od wyzysku, od niesprawiedliwości. Te rzeczy nie tylko mieszczą się w świecie liberalizmu, ale są wręcz jego nieodzownym elementem. Przyznał to Korwin, mówiąc, że bieda to element stymulujący rozwój (sic!), przyznają to wszyscy pretorianie balcerowiczowskiego totalitaryzmu, gdy bredzą o „zapasowej armii bezrobotnych”. Indywidualny i egoistyczny wymiar „wolności” to nic innego jak najgorsze wzorce szlacheckiej anarchii. Czym się ona dla Polski skończyła, wiemy chyba wszyscy. Stąd nie może być miejsca w państwie i systemie faktycznie narodowym na jakiekolwiek aberracje myślowe nawiązujące aksjologicznie i praktycznie do liberalizmu.

 

 

 

Liberalizm kulturowy

 

 

Słyszmy nieraz, że liberalizm można rozdzielić na ten „dobry” – rzekomo ekonomiczny, i „zły” – kulturowy. To oczywiście nonsens. Zupełnie jakby jedne rodzaje nowotworów były śmiertelne, a inne wydłużały życie. Liberalizm zawsze zasadza się na układzie wartości, który jest i niekompatybilny i wrogi wartościom tradycyjnym oraz narodowym. Zresztą, jak niedaleko pada jabłko od jabłoni pokazuje ogromny procent wyborców Konfederacji i Bosaka, którzy w 2 turze wyborów prezydenckich poparli Trzaskowskiego. Liberał liberałowi łba nie urwie, a w tym wypadku jak widać „wolność” jednoczy liberałów pod jednym sztandarem. Podziały, który objawiają się w kwestiach ekonomicznych i społecznych, mają też proste przełożenie na tematy kulturowe i obyczajowe. Wyznając liberalizm nawiązuje się wprost do światopoglądu, w którym nie obchodzą człowieka jakiekolwiek normy, moralność czy etyka, ponieważ są to kategorie kolektywne, wspólnotowe. Liberał zaś chce być „wolny”, a więc nie stosować się do norm czy praw, które go „niewolą” i „ograniczają”.

 

Trwająca obecnie ofensywa środowisk lgbt to w prostej linii skutek tej liberalnej histerii. Zaburzenie normalnych pojęć, sfer tożsamości i wspólnot powodować musi, że człowiek całkowicie zagubiony zaczyna szukać swej auto-identyfikacji w wytworach ideowych nowej lewicy. Okazuje się, ze całe życie publiczne, historia, kultura i polityka podporządkowane mają być walce o rzekomo uciśnione mniejszości seksualne. Propaganda dotycząca tego staje się wszechobecna, podobnie jak ta dotycząca neoliberalizmu, kapitalizmu i wolnego rynku. W obu wypadkach stara się być jak najmniej „ideologiczna”, a przedstawiać się w ramach „prawdy obiektywnej”. Tam samo jak całe rzesze ideologów wyzysku przekonuje nas, że państwo musi być słabe i niedofinansowane, tak samo wszelkie margoty i inni oszuści twierdzą, że najważniejszym punktem naszego życia jest klęczenie przed homoseksualną propagandą i wieszanie tęczowej flagi wszędzie, gdzie tylko się da. W imię posuniętej do szaleństwa konsekwencji ideologii „wolności” przedstawiciele lgbt dosłownie wszędzie wciskają swoje wyznania i oświadczenia w kwestii seksualności, na innej zaś płaszczyźnie zawodowi tropiciele socjalizmu (czy raczej „socjalizmu”) zwalczają wszelkie przejawy prospołecznego i proludzkiego myślenia. Inne boiska, ta sama drużyna.

 

 

 

Wrogowie normalności

 

 

Polska dzieli się coraz bardziej i to w sposób fundamentalny. Z jednej strony mamy ludzi, którzy po prostu przywiązani są do normalności. Nie musi to mieć i zwykle nie ma podłoża ideologicznego. Po prostu przywiązanie do rodziny, normalności, wspólnoty jest czymś zwykłym. Z drugiej mamy coraz bardziej sfanatyzowanych ekstremistów, którzy w imię coraz bardziej zdehumanizowanych ideologii gotowi są narzucić najgorszy terror całej reszcie społeczeństwa. Także na płaszczyźnie społeczno-ekonomicznej widzimy ludzi, którzy podskórnie czują wagę solidaryzmu i roli państwa narodowego w gospodarce, a przeciw nie niewielką, lecz aktywną i fanatycznie histeryczną grupkę propagatorów wolnego rynku, którzy każdego są w stanie zrównać ze stalinizmem, Koreą Północą i Gułagiem, jeśli tylko minimalnie skrytykuje nieludzkość kapitalizmu.

 

Podział ten stawia nas w obliczu konkretnych wyzwań jako nacjonalistów. Skoro na pierwszym miejscu stawiamy wspólnotę narodową, to stan takiego rozbicia Narodu na dwie grupy nie może być przez nas tolerowany.

 

Jakie więc wnioski powinniśmy wyciągnąć z tego i jakie przyjąć paradygmaty?

 

Po pierwsze: żadnej dyskusji z liberalizmem. Możemy go ośmieszać, możemy obnażać jego bezsens i nieludzkość, możemy go demaskować na każdym kroku, ale odrzucamy całkowicie pluralizm, w ramach którego liberalizm miałby takie same miejsce jak inne, normalne idee. Nie zależy nam na dyskusjach z liberałami, ale na tym, by nikt nie uważał za potrzebne i pożądane, aby liberałów w ogóle dopuszczać do jakiejś dyskusji. Cel to wielki i dalekosiężny, ale dziś także mamy przedstawicieli idei i nurtów, którzy de facto nie uczestniczą w głównym nurcie. Dążyć musimy by taki status uzyskali przedstawiciele liberalnego totalitaryzmu. Samo dopuszczenie, że liberalizm ma takie samo prawo do głoszenia swoich „prawd” oznaczałoby uznanie, że liberalizm jest wart tyle, co nacjonalizm. A doskonale wiemy, że tak nie jest i idea liberalna to jeden z największych nowotworów naszych czasów.

 

Dążyć musimy do wytworzenia systemu odpornościowe społeczeństwa na wszelkie objawy indywidualizmu liberalnego. Dlatego upatrywać trzeba w edukacji znacznej roli w tym zadaniu. Nie chodzi tylko o przekazywanie wiedzy, ale także o wpojenie określonych postaw, wartości i wzorców.

 

Edukacja zaś uzupełniona musi być o kulturową i propagandowo-informacyjną działalność państwa. Uznanie a priori, że przykładowo ludzie broniący rodziny i ludzie głoszący „prawo osób lgbt do adopcji dzieci” mają identyczne prawo w przestrzeni publicznej wygłaszać swoje poglądy, to wyrzeczenie się wszystkiego o co walczymy i co jest nam bliskie.

 

Powtarzaliśmy to dziesiątki razy – lewicy i liberałom nie zależy na dialogu i rozmowie, ale na tym by nas całkowicie zniszczyć. Na nic umizgi, strojenie się w antyfaszystowskie i antyrasistowskie łatki. Jak napisał dawno temu Miłosz Jezierski – i tak Was będą nienawidzić. Tak więc i my, siłą rzeczy, nie możemy pozwolić sobie na luksus szukania dróg do porozumienia. Tym bardziej, że idea liberalna i narodowa różnią się w najbardziej podstawowych kwestiach i sprawach tak istotnie i elementarnie, że nie może być mowy o jakimkolwiek dialogu. Albo my, albo oni.

 

Liberalizm, który dziś już całkiem odrzucił pojęcie Narodu i wspólnoty narodowej, stał się osią frontu międzynarodowych sił, które dążą do niszczenia kolejnych nacji i lokalnych tradycji oraz kultur. Liberalizm taki, poprzez think-tanki, fundacje, stowarzyszenia czy czasopisma, które obficie finansuje międzynarodowa finansjera, agendy wszelakich organizacji i rządów krajów jak USA czy Niemcy, staje się dziś czynnikiem rozsadzającym od środka nasz Naród. „Wolność” staje się hasłem, którym siły te starają się maskować wszelkie destruktywne działania dla każdej naturalnej wspólnoty ludzkiej. Wykoślawia się na naszych oczach wszystko co zdrowe i czyste, byleby tylko znów i znów przesunąć linię dopuszczalności bardziej w swoją stronę.

 

Dlatego punktem do realizacji dla nas to ograniczenie do minimum takich działań. Wskazywać trzeba na źródła finansowania wrogich na struktur, na zależność od zagranicznych ośrodków, na całkowicie destrukcyjny charakter takich organizacji. Znamy przykłady w UE, jak choćby Węgry, że działania takie potrafią przynosić dobre rezultaty. W cały czas dość jednak tradycjonalistycznym społeczeństwie argument, że określona struktura dostaje pieniądze zza granicy, aby np. propagować aborcję, jest całkiem ważący. Nie możemy więc rezygnować z wszelkich prób przeciwdziałania takim liberalnym 5 kolumnom, gdyż choć kadrowe, to struktury te są niezwykle skuteczne i efektywne, a to z naszego punktu widzenia oznacza, że ich działalność wywiera wysoce negatywne skutki na życiu całego Narodu.

 

 

 

Zakończenie

 

 

Jak już wspomniałem kwestia postępującego ideowego i politycznego rozbicia Narodu polskiego na dwa coraz mocniej wykrystalizowane obozy, staje się dla nas palącym wyzwaniem. Idea narodowa oznacza solidaryzm i kooperację, a nie trwanie w opozycji do siebie różnych grup społecznych, zwłaszcza tak licznych i przejawiających się na różnych płaszczyznach. Zjawisko „dwóch Narodów” musimy zacząć jak najszybciej niwelować, a przed tym musimy odpowiedzieć na pytanie na to, jakimi metodami, środkami i formami działań jesteśmy w stanie przybliżyć się do tego celu. Wyzwanie bowiem jest bardzo duże, a złożoność problemu wręcz przytłaczająca. Jak powrócić ze stanu tak otwartej wrogości i niezrozumienia, do poziomu wspólnego szanowania się i funkcjonowania w ramach jednej wspólnoty? Nie chodzi oczywiście o wąską grupkę liberałów, ale o miliony Polaków, które już uwierzyły w ich kłamstwa. Z drugiej strony mamy także miliony tych, którzy trwają przy elementarnie normalnych postawach. Jednak podział ten musi ulec prędzej czy później likwidacji. To otwarte pytania, z jakimi pozostawiam naszych szanownych Czytelników i Czytelniczki. Jak sądzę odpowiedź na nie powinna raczej zostać wypracowana w ramach określonej dyskusji i grupowej analizy zagadnienia, niż w ramach tekstu jednego człowieka. I wypracowania odpowiedzi i właściwych dróg postępowania życzę na koniec nam wszystkim.

 

 

 

Grzegorz Ćwik 

Ostatni Wielki Francuz: taki tytuł biografii Charlesa de Gaulle’a nadał Charles Williams. Według autora tej książki gen. de Gaulle był typowo romantycznym bohaterem w klasycznym tych słów rozumieniu. [1] Dla współczesnych badaczy historii Francji i Europy jest on postacią wymykającą się jednoznacznym ocenom. Stał on się symbolem zaskakującej sprzeczności losów powojennego ładu europejskiego, które mogłyby się wydawać z jednej strony dążyły do powszechnego pokoju i ustrojowej demokratyzacji, w myśl zasad liberalnej polityki, a z drugiej strony pozostawał ostoją dla konserwatywnych i autorytarnych rządów takich jak chociażby ustrój narodowo- katolickiej Hiszpanii generała Francisco Franco, portugalskie Estado Novo prof. Antonio Salazara, czy w pewnym sensie także gaullistowskie Etat- Nation, którego emanacją stałą się V Republika Francuska.

 

Tym co zaważyło na politycznej działalności Generała była jego młodość oraz wychowanie rodzinne. Śmiało można nazwać go wytworem dziewiętnastowiecznej, prowincjonalnej północy Francji: surowy katolik, monarchista i nacjonalista. [2] Jednakże nacjonalizm urodzonego w Lille, przyszłego szefa państwa francuskiego, był pozbawiony całego spektrum materialistycznych dogmatów nacjonalizmów o zabarwieniu totalitarnym i pogańskim.[3] Doktrynalny gaullizm uważał iż naród francuski poprzez swoją rozwiniętą kulturę ma do spełnienia misję dziejową mającą na celu odnowę duchową kontynentu europejskiego. Według de Gaulle’a, Francja w 1940 roku poniosła klęskę nie tylko fizyczną,  ale i duchową, stąd odrodzenie kulturowe Francji i powrót do jej wielkości miało ponieść za sobą podniesienie się całego kontynentu. Kolejnym ważnym aspektem działalności Generała stało się (de facto legitymizując jego władzę) oparcie na doświadczeń historycznych, czyli częstych odwołaniach do epoki bonapartyzmu i okresu II Cesarstwa Napoleona III Bonaparte. Dzięki tym analogicznym odniesieniom, de Gaulle wskazywał na konieczność budowy silnego, zintegrowanego oraz scentralizowanego państwa, z niezależną polityką zagraniczną podporządkowaną nadrzędnemu interesowi narodu francuskiemu. [4]

 

Rządy de Gaulle’a, które śmiało można nazwać „rządami silnej ręki” nie stały się jednak typowym ustrojem autorytarnym na wzór tych przedwojennych, czy wyżej wspomnianych iberyjskich dyktatur, ponieważ w  ramach proklamowanej V Republiki de Gaulle postawił na scentralizowaną demokrację, która wyrażała się w woli powszechnej społeczeństwa, stając się reinterpretacją wyżej wspomnianych rozwiązań ustrojowych zaczerpniętych z okresu II Cesarstwa. Myśl i idea polityczna doktryny stworzonej przez Generała była wewnętrznie zróżnicowana ideologicznie. Jednak jej głównymi składnikami były umiarkowany i konserwatywny nacjonalizm, wymieniony już plebiscytarny demokratyzm oraz poczucie jedności narodowej. Tym co spajało ten szeroki ruch był autorytet i osoba de Gaulle’a. [5] W sferze społecznej gaullizm zakładał hierarchizację, której zasady na pierwszym miejscu stawiały poczucie narodowe (będące najbardziej powszechnym czynnikiem autoidentyfikacji), a dopiero w dalszej kolejności status zawodowy (który określał powinności względem wspólnoty narodowej), prezentowane poglądy polityczne oraz przynależność do danej partii, czy grupy społecznej. [6] W ideologii prezentowanej przez de Gaulle’a, można doszukać się także wpływów myśli maurrasowskiej, która podobnie jak gaullizm miała charakter antyparlamentarny, antyliberalny i antypartyjny oparty na silnej władzy głowy państwa, z tą różnicą że Maurras widział Francję jako monarchię (nacjonalizm integralny), a de Gaulle jako republikę. [7] Różniło ich także podejście do wiary katolickiej, które u Maurrasa było bardziej instrumentalne, co nie zmienia faktu, że pewne, istotne elementy doktrynalne u obu francuskich polityków są wyraźnie dostrzegalne. [8] W zakresie gospodarki polityka gen. de Gaulle’a miała opierać się głównie na własności prywatnej. Sektor gospodarczy będąc podporządkowany celom nadrzędnym narodu francuskiego podlegał jednak interwencji władz, która zarezerwowała sobie możliwość ingerencji celem regulacji rynku.

 

Poglądy gospodarcze de Gaulle’a nie były jednolite. Począwszy od 1944 roku ulegały stopniowej ewolucji. Kiedy we wrześniu 1944 roku powołano rząd jedności narodowej generał w ogólnym zarysie zdefiniował program ekonomiczny, który miał zamiar się kierować. Co ciekawe większość postulatów posiadała zabarwienie jednoznacznie socjalistyczne, tak jak min. udział w zarządzaniu przedsiębiorstwami przez pracowników; nacjonalizacja kopalń, elektrowni i gazowni oraz wielkich przedsiębiorstw jak chociażby Renault. Postulował także zniesienie prywatnych monopoli, które jego zdaniem bardzo zaciążyły nad losem rodaków i nad polityką państwa [9], co w połączeniu z socjalnymi programami prorodzinnymi stworzyło program iście socjalistyczny. Obok ww. postulatów de Gaulle proponował wzmocnienie roli rodziny oraz zapewnienie jej bezpieczeństwa, możliwości rozwoju i wychowywania dzieci. Ten mariaż programowy dał początek teorii etatyzmu gospodarczego i społecznego w doktrynie gaullistowskiej.

 

Po powrocie do władzy w 1958 roku, de Gaulle postanawia naprawić katastrofalny stan gospodarki, ryzykownym planem Rueffena, który opierał się na liberalnej doktrynie ekonomicznej. Z jednej strony ograniczał on wydatki rządowe i zadłużenie państwa a z drugiej podwyższał podatki oraz ułatwiał handel międzynarodowy. Plan okazał się z początku sporym szokiem dla społeczeństwa francuskiego. Negatywne skutki społeczne były jednak krótkotrwałe, ponieważ obok drakońskich obostrzeń szły inwestycje rządowe w przemysł zbrojeniowy, nuklearny oraz rakietowy i elektroniczny. De Gaulle działał długofalowo, nie interesowały go wyniki obliczone na tylko kolejne wybory. Dzięki temu nie bał się zastosować ryzykownych działań takich jak min. aprobata dla planu francuskiego ekonomisty Jana Monneta, z którego pomysłu zrodziła się Komisja Planowania, która miała na celu planowanie pewnych zasad w gospodarce jako całości. Jak się później miało okazać plan ten zaważył na dalszych losach gospodarki francuskiej. Dalsze reformy de Gaulla zahamowała jego dymisja w 1946 roku. Jedną z głównych przyczyn tej decyzji była spora polaryzacja społeczeństwa oraz parlamentaryzm, który skutecznie blokował nowatorskie i zmierzające do umocnienia władzy prezydenta reformy. Nie do przecenienia był także fakt iż szczególnie w pierwszych latach po wojnie nadal silną pozycję posiadała partia komunistyczna, która miała swoje oparcie w stworzonych do walki z Niemcami oddziałach partyzanckich.

 

Koncepcja rządów de Gaulle’a skrystalizowała się już w połowie lat 40 XX wieku. Zważając na niedawny koniec wojny i pokojowe dążenia (w myśl liberalizacji polityki wewnętrznej i zewnętrznej) krajów europejskich, wizja gaullistowskiego ustroju jawiła się dość rewolucyjnie. Generał zakładał m.in. wyłonienie w wyborach powszechnych izby niższej, która z kolei byłaby organem nadrzędnym wobec izby wyższej, składającej się z delegatów rad regionalnych i miejskich oraz przedstawicieli organizacji ogólnokrajowych. [10] Władza wykonawcza spoczywałaby w rękach prezydenta, który byłby wyłaniany przez kolegium obu izb oraz delegatów z terytoriów zamorskich. Prezydent miałby prawo powoływać i odwoływać rząd. [11] De Gaulle wiedział, że wobec oporów opozycji realizacja tej koncepcji jest niemożliwa, stąd powołane w 1947 roku Zgromadzenie Narodu Francuskiego, które de facto miało zmobilizować stronników generała stając się zaczątkiem ruchu politycznego. To właśnie w początkowym okresie aktywności politycznej ujawniła się koncepcja z jednej strony wodzowska- autorytarna, a z drugiej demokratyczna. Gaullizm będąc antypartyjnym, antyliberalnym i antyparlamentarnym był oparty na zasadzie suwerenności ciała wykonawczego, będąc również demokratycznym, ponieważ naród jest w nim uznany za źródło władzy, podczas gdy „szef państwa”/ wódz- jest mandatariuszem z woli narodu. W przypadku generała dochodzi także jego pozycja, jako wodza Wolnych Francuzów w czasie II wojny światowej, legitymizująca jego predyspozycje do sprawowania funkcji „szefa”. W wizji tej parlament francuski w stosunku do poprzedniego systemu ma zmniejszone uprawnienia, lecz pozostają one nadal realne i nie pozbawione wolności i demokratyzmu. [12] Zręczne zabiegi w wynikaniu generała i jego stronników przyniosły zamierzony efekt, gdy gotowy wziąć odpowiedzialność za Republikę generał, 1 czerwca 1958 roku objął funkcję premiera z pełnią władzy, kończąc tym samym trwanie IV Republiki francuskiej.

 

Program premiera de Gaulle’a był odpowiedzią na wysoki i stale rosnący deficyt budżetowy, wysoką inflację oraz niski stan rezerw złota i dewiz. Jako działania naprawcze przewidziano min. obniżenie dotacji dla deficytowych firm państwowych, podwyżkę akcyzy na papierosy i alkohol oraz wzrost cen prądu i gazu. [13] Zapewne gdyby poddać powyższe postulaty pod debatę parlamentarną spotkałyby się ze sprzeciwem kół socjalistycznych i komunistycznych, lecz de Gaulle zabezpieczył sobie ten manewr na wspomniany już okres 6 miesięcy, przez które sprawował niepodzielnie i nie podlegającą dyskusji władzę. Widać w tej koncepcji rozwiązania rodem z antycznego Rzymu, gdzie extraordinarius sprawował przez okres maksymalnie sześciu miesięcy władzę absolutną, aby zapobiec kryzysowi i wyprowadzić kraj z chaosu. Prawną analizę tego rozwiązania w ujęciu XX wiecznych realiów politycznych jak i legalizacji ustroju dyktatorskiego przeprowadził wybitny konstytucjonalista Carl Schmitt, który uważał iż Państwo musi się podporządkować prawom rozwoju gospodarczego, poza tym może wszystko. […] Do tego momentu konieczne jest jednak panowanie oświeconego autorytetu, który w razie potrzeby ukończy dzieło wychowania ludu środkami przymusu, a jego działania usprawiedliwia cel wychowawczy. [14] Ze względu na społeczne doświadczenia wojenne, de Gaulle nie mógł sięgnąć po pełnię władzy, jednakże pierwszy etap rządów V Republiki można śmiało nazwać ukrytym autorytaryzmem. Generał swój „chrzest” polityczny, czyli objęcie funkcji prezydenta postrzegał jako potwierdzenie swojego gallikanizmu, na nowo zredefiniowanego „sojuszu tronu i ołtarza”. Jednocześnie co było paradoksem pierwszy raz u steru Republiki francuskiej stał praktykujący katolik, który w pełni szanował laicki charakter państwa. Jego wybór budził aprobatę i entuzjazm ze strony Stolicy Apostolskiej oraz niepokój wśród antyklerykałów, którzy na fali powojennej laicyzacji ponownie dochodzili do głosu. Jednakże wbrew obu tym stronom, de Gaulle, ostatni chrześcijański król [15], zrezygnował z pompatycznych uroczystości religijnych, na co z kolei naciskało wielu hierarchów Kościoła Katolickiego, ograniczając się do prywatnego charakteru wyznawanej przez niego wiary.

 

Generał widział Europę jako wspólnotę narodowych i suwerennych państw, opartych na wartościach helleńsko- rzymskiej i chrześcijańskiej cywilizacji. Francja w L’Europe des Etats, według de Gaulle’a miała powrócić na utracone miejsce jednego
z mocarstw europejskich i odbudować swoją potęgę. Tak więc wizja posłannictwa kulturalno- cywilizacyjnego Francji w koncepcji generała wpisywała się w powyżej przytoczone rozważania Schmitta. Gaullistowskie państwo, to państwo silne, nie wahające się interweniować w gospodarkę, działalność społeczną i kulturalną. Według generała gospodarka będąca w większości w rękach prywatnych ma być podporządkowana celowi nadrzędnemu- mocarstwowemu dążeniu ogółu narodu francuskiego. Co ciekawe dążenia mocarstwowe przejawiały się także w polityce zagranicznej, w której to szczególny nacisk kładziono na francusko- niemieckie zbliżenie. [16] W ogólnym ujęciu polityki zagranicznej, de Gaulle prowadził politykę niezależności od USA, dążąc do zbudowania potęgi militarnej Francji, podczas gdy na kontynencie europejskich, szczególnie dla Niemiec, Stany Zjednoczone były sojusznikiem koniecznym, będącym gwarantem zabezpieczenia przed agresją radziecką. Obu przywódców (de Gaulle i Adenauer) uważało jednak, że postawa amerykańskiego sojusznika jest niepewna, a więc naturalną alternatywą był sojusz francusko- niemiecki, w którym to Francja miała odgrywać rolę pierwszorzędną. Związane przyjaźnią państwa naszego kontynentu staną się elementem równoważącym dla dwóch mocarstw; trzeci podmiot, pilnujący reguł, ustabilizuje światowy układ polityczny. [17] Zapoczątkowana w Colombey- les- Deus- Eglises przyjaźń francusko- niemiecka miała być pierwszym krokiem mającym na celu zrównoważenie hegemonii dwubiegunowego podziału Europy, podczas gdy tym trzecim podmiotem miała stać się francuska V Republika. [18] Owocem rozmów stał się podpisany 22 stycznia 1963 roku tzw. Traktat Elizejski. Finalnym skutkiem polityki Charlesa de Gaulle’a względem Niemiec miało być wyciągnięcie ich spod wpływów USA, co w zamyśle powinno wydźwignąć Europę do rangi równej Stanom Zjednoczonym
i Związki Radzieckiemu. Jednak władze RFN nie miały zamiaru odciąć się od pomocy USA, które było dla nich jedynym gwarantem obrony przed ZSRR. Mimo tego Traktat Elizejski zakończył trwającą od kilku wieków  rywalizację i wzajemną niechęć  między Francją a Niemcami, stając się protoplastą późniejszych inicjatyw integrujących państwa europejskie. Polityka de Gaulle’a względem Niemiec okazała się pragmatyczną grą, która przyniosła wymierne korzyści Francji, jak i całej Europie, wpisując się w gaullistowską wizję europejskiego ładu opartego na tradycjach imperium galijsko- germańskiego, w ramach którego koniecznym było rozwiązanie problemu niemieckiego, będącego problemem europejskim już od czasów rzymskich. [19]

 

Odnowa państwa francuskiego, według de Gaulle’a, powinna przebiegać według trzech etapów. Pierwszym i najważniejszym z nich powinna być nowa konstytucja, której koncepcję generał zawarł w swoich pamiętnikach:

 

Otóż o ile byłem przekonany, że suwerenność należy do narodu z chwilą gdy wypowiada się on bezpośrednio i w swojej całości, o tyle uważałem za niedopuszczalne, by mogły ją dzielić między siebie reprezentujące poszczególne interesy partie polityczne. Oczywiście, partie powinny były, zdaniem moim, przyczynić się do wyrażania opinii poszczególnych odłamów społeczeństwa, a tym samym do wyboru deputowanych, którzy by potem w ciałach przedstawicielskich rozpatrywali i uchwalali ustawy. Po to jednak, żeby państwo, zgodnie ze swym powołaniem, było narzędziem francuskiej jedności, nadrzędnego interesu kraju i ciągłości działania narodowego, uważałem za konieczne, by rząd był powoływany nie przez parlament, inaczej mówiąc przez partie, lecz by go wyznaczył stojący ponad nimi szef państwa, wybrany przez cały naród jako jego bezpośredni mandatariusz i będący dzięki temu w stanie przejawiać swą wolę, decydować i działać. [20] Kolejnym krokiem były wybory do parlamentu, które przyniosły porażkę dla ugrupowań lewicowych i socjalistycznych, potwierdzając tym samym skuteczną działalność polityczną stronników de Gaulle’a, którą w realiach polskich nazwalibyśmy „pracą u podstaw”. Dopełnieniem tego marszu przez instytucje był wybór generała na stanowisko prezydenta z bardzo rozległymi uprawnieniami wykonawczymi.

 

            Tak zabezpieczona władza dawała de Gaullowi możliwość przeprowadzenia daleko idących reform. Reforma gospodarcza miała na celu stabilizację finansową ram gospodarki, otwierając ją na rynek zagraniczny. Sytuacja ta miała na celu także rozwój własności prywatnej oraz modernizację i inwestycje w sektor zbrojeniowy. De Gaulle wprowadził Francję na drogę technicznego postępu oraz postępującego uprzemysłowienia gospodarczego. Jako potwierdzenie słuszności programu można przytoczyć statystyki, w których to w 1960 roku dochód narodowy wzrósł o 7,9%, w 1961 r. o 4,6% a w 1962 r. o 6,8%. [21] Tendencję wzrostową zahamował dopiero konflikt algierski, w wyniku którego znacząco wzrosła inflacja, lecz nie zahamował on realnego wzrostu gospodarczego.

 

            Gaullistowska polityka europejska stała pod znakiem twardych warunków dyktowanych przez szefa V Republiki, które nie raz spotykały się z ostrym sprzeciwem
i podejrzliwością przywódców i polityków pozostałych państw europejskich. [22] Mimo wszystko Generał dążył do zacieśnienia współpracy oraz porozumienia wśród państw europejskich, czego naczelnym przykładem była współpraca z Niemcami. Bez wahania można powiedzieć, że głównym architektem wtłoczenia Niemiec w nurt polityczno- gospodarczy Europy był właśnie de Gaulle. Polityka gaullistowska względem wschodniego sąsiada skutecznie zneutralizowała ewentualne zagrożenie niemieckie. Ponadto nie bez zastrzeżeń, choć ostatecznie wcielone w życie zostały postanowienia Traktatu Rzymskiego. Jak już zostało to wyżej wspomniane działania Charlesa de Gaulle’a w kwestiach integracji europejskiej cechował pragmatyzm. Generał aprobował korzystne dla narodu francuskiego rozwiązania, lecz odrzucał te które według niego były dla Francji nie korzystne.

 

Generał de Gaulle uważał, iż Francja powinna prowadzić aktywną i ukierunkowaną na przyszłość politykę zagraniczną. Wypracował on własną koncepcję polityki zagranicznej, która z jednej strony opierała się na zasadach Realpolitik, a z drugiej na dbaniu o interesy jego narodu. Generał uważał iż Francja ma do odegrania misję dziejową, tą samą, którą zapoczątkował Karol Wielki. Jako, że los powojennej Francji nierozerwalnie związał ją z losami całej Europy gaullistowska republika nie mogła stać na uboczu wobec zachodzących w niej zmian.  Wizja mocarstwowej Francji została jednak w latach 60-tych zweryfikowana przez brak potencjału ekonomicznego oraz skomplikowaną sytuację gospodarczą we Francji. De Gaulle do końca myślał w ramach doktryny państw narodowych. Według niego bez nich nie będzie Europy. Likwidacja granic państwowych, zniesienie odrębności i różnić kulturowych i tożsamościowych doprowadziłoby  do cywilizacyjnego upadku, a politycznie  do rządów ponadnarodowego organu politycznego, nad którym w rzeczywistości nikt nie sprawowałby kontroli. W 1969 roku wobec wyników referendum szef państwa- Charles de Gaulle podał się do dymisji. Jego misja wydźwignięcia Francji do roli mocarstw światowych okazała się niepowodzeniem, choć w późniejszych latach politycy gaullistowscy aktywnie włączyli się w dalsze procesy integracyjne zachodzące w Europie. [23]

 

            Według jemu współczesnych, de Gaulle, był uważany za polityka nieprzewidywalnego, wytrawnego gracza, do końca trzymającego w ręce swoje karty. Jednocześnie parł on do przodu realizując swoją politykę, niepomny na utyskiwania po każdej ze stron parlamentarnych frakcji. Zawsze podkreślał rolę chrześcijaństwa w budowaniu tożsamości narodowej Francuzów, jednocześnie zdając sobie sprawę z laickiego charakteru społeczeństwa francuskiego nie był w kwestiach religijnych człowiekiem narzucającym innym swój światopogląd, choć po gruntownej analizie jego postulatów widać w nich ślady katolickiej nauki min. Papieża Leona XIII czy Piusa X (szczególnie w sprawach społecznych i gospodarczych). [24] Z czasem postulaty generała stały się niezgodne z postępującą rewolucją kulturowo- społeczną, która najmocniej uwidoczniła się podczas manifestacji znanych pod nazwą „paryskiego maja 1968 roku”. Młodzież, szczególnie akademicka, protestowała przeciwko autorytarnym rządom generała de Gaulle'a. To właśnie wtedy pojawiło się słynne hasło- De Gaulle, t'es foutu, les Français sont dans la rue, co oznacza: De Gaulle, już po tobie, Francuzi są na ulicach. Konsekwencją wystąpień paryskich było późniejsze rozwiązanie organizacji lewicowych i anarchistycznych, w tym założonej przez Daniela Cohn-Bendita „Ruchu z 22 marca". Tym razem udało się jeszcze ostudzić społeczne nastroje, lecz konserwatyzm obyczajowy i przywiązanie do religii katolickiej, które do tej pory dawały Francuzom gwarancję spokoju i poczucie bezpieczeństwa, wobec redefinicji dotychczasowych wartości społecznych stawały się nieaktualne. Działalność polityczną generała de Gaulle’a trafnie podsumowuje tytuł rozdziału książki Charlesa Williamsa- „nowa polityka”, bo właśnie ta „nowa polityka” zrewolucjonizowała dotychczasowe ujęcie ustrojowe V Republiki, dając początek przyszłym nurtom politycznym życia francuskiego, które wywodził się wprost z gaullizmu.

 

 

 

Oleś Wawrzkowicz 

 

 

 

Bibliografia:

 

Bardy, Charles de Gulle. Biografia katolika i męża stanu, Warszawa 2012,

 

Ch. Williams, Ostatni Wielki Francuz, Warszawa 1997,

 

Gerhard, Charles de Gaulle, Warszawa 1975,

 

Gedymin, Charles de Gaulle i Konrad Adenauer charyzmatyczne przywództwo w czasach próby. Dalekosiężne konsekwencje polityczne i gospodarcze ustrojowych inicjatyw, Warszawa 2016,

 

Ch. de Gaulle, Pamiętniki nadziei. Odnowa 1958- 1962, Warszawa 1974,

 

Szeptycki, Francja czy Europa? Dziedzictwo generała de Gaulle’a w polityce zagranicznej V Republiki, Warszawa 2005,

 

Clarke, 1000 lat wkurzania Francuzów, Warszawa 2012,

 

Budzanowska, Charles Maurras- twórca nacjonalizmu integralnego, Kraków 2014,

 

Bartyzel, B. Szlachta, A. Wielomski, Encyklopedia polityczna. Tom 1, Radom 2007,

 

Schmitt, Dyktatura. Od źródeł nowożytnej idei suwerenności do proletariackiej walki klas, Warszawa 2016.

 

www.teologiapolityczna.pl

 

 

 

 

 

[1] Ch. Williams, Ostatni Wielki Francuz, Warszawa 1997, s. 9.

 

[2] Ibidem, s. 18.

 

[3] Tym co powstrzymywało de Gaulle’a od nacjonalizmu typowo rasistowskiego prezentowanego chociażby przez kolaboranckie państwo Vichy, była wiara katolicka, która potępiała tak zdefiniowany nacjonalizm. Etnicznie, a więc rasowo pojmowany naród został potępiony także w encyklice Papieża Piusa XI pt. Mit brennender sorge, w której to Papież potępił pogańskie tendencje niemieckiego totalitaryzmu oraz ideę wyższości rasy i państwa jako niezgodne i stojące w jawnej sprzeczności z nauką Kościoła.

 

[4] Ch. Williams, Ostatni Wielki Francuz, Warszawa 1997, s. 19.

 

[5] J. Bartyzel, B. Szlachta, A. Wielomski, Encyklopedia polityczna. Tom 1, Radom 2007, s. 106.

 

[6] Ibidem, s. 106.

 

[7] Ojciec Charlesa, Henri de Gaulle, był pod wrażeniem Action Francaise, która promowała bliskie mu wartości takie jak: porządek, tradycja, monarchia, katolicyzm i patriotyzm. Według Ch. Williamsa te wartości, które przez pół wieku kształtowały francuskie społeczeństwo, wpłynęły znaczącą na Charlesa de Gaulle’a. [w:] Ch. Williams, Ostatni Wielki Francuz, Warszawa 1997, s. 342. Generał otwarcie przyznawał iż czytał Maurrasa, szczególnie podzielając jego pogląd na rewolucję francuską, która według niego była „początkiem równi pochyłej upadku Francji”.

 

[8] Charles Maurras uważał iż jedynym możliwym ustrojem jest nacjonalizm integralny, który zakładał (pozornie sprzeczne ze sobą) połączenie nacjonalizmu z rojalizmem. Głównym założeniem tej ideologii była silna władza monarchy, która miała na celu zaspokojenie aspiracji i potrzeb narodu francuskiego. Monarcha w myśli doktryny Maurrasa, miał przypominać władzę dyktatorską w stylu I poł. XX w. [w:] A. Budzanowska, Charles Maurras- twórca nacjonalizmu integralnego, Kraków 2014, s. 180. Jest to analogiczne z myślą gaullistyczną, która źródło władzy, czyli „szefa” uważała za jedynego mandatariusza narodu.

 

[9] O. Gedymin, Charles de Gaulle i Konrad Adenauer charyzmatyczne przywództwo w czasach próby. Dalekosiężne konsekwencje polityczne i gospodarcze ustrojowych inicjatyw, Warszawa 2016, s. 25.

 

[10] O. Gedymin, Charles de Gaulle i Konrad Adenauer charyzmatyczne przywództwo w czasach próby. Dalekosiężne konsekwencje polityczne i gospodarcze ustrojowych inicjatyw, Warszawa 2016, s. 31.

 

[11] Generał zwykł mawiać: Kiedy chcę wiedzieć, co myśli Francja, zadaję to pytanie sobie samemu. [w:] S. Clarke, 1000 lat wkurzania Francuzów, Warszawa 2012, s. 448.

 

[12] Według Krzysztofa Tyszki- Drozdowskiego: Gaullizm to po prostu odświeżone „idee napoleońskie” [w: https://teologiapolityczna.pl/europa-de-gaulle dt. 16.07.2020]

 

[13] O. Gedymin, Charles de Gaulle i Konrad Adenauer charyzmatyczne przywództwo w czasach próby. Dalekosiężne konsekwencje polityczne i gospodarcze ustrojowych inicjatyw, Warszawa 2016, s. 46- 47.

 

[14] C. Schmitt, Dyktatura. Od źródeł nowożytnej idei suwerenności do proletariackiej walki klas, Warszawa 2016, s. 21.

 

[15] G. Bardy, Charles de Gaulle. Biografia katolika i męża stanu, Warszawa 2014.

 

[16] W dążeniu do mocarstwowej dominacji możemy doszukać się w gaullizmie tradycji kolbertyzmu, czyli merkantylistycznej i protekcjonistycznej polityki ekonomiczno- gospodarczej, które etatyzm gospodarczy jest jednym z narzędzi ingerencji państwa w gospodarkę, która niejako „pracuje” dla państwa.

 

[17] Krzysztof Tyszka-Drozdowski, Europa de Gaulle’a, https://teologiapolityczna.pl/europa-de-gaulle, 2019.12.17.

 

[18] Oui, c’est l’Europe, depuis l’Atlantique jusqu’à l’Oural, (…) c’est toute l’Europe, qui décidera du destin du monde tł. Tak, to Europa, od Atlantyku po Ural, (…) to cała Europa zadecyduje o losach świata. Przemówienie do mieszkańców Strasburga z 23 listopada 1959 roku. 

 

[19] A. Szeptycki, Francja czy Europa? Dziedzictwo generała de Gaulle’a w polityce zagranicznej V Republiki, Warszawa 2005, s. 65.

 

[20] Ch. de Gaulle, Pamiętniki nadziei. Odnowa 1958- 1962, Warszawa 1974.

 

[21] O. Gedymin, Charles de Gaulle i Konrad Adenauer charyzmatyczne przywództwo w czasach próby. Dalekosiężne konsekwencje polityczne i gospodarcze ustrojowych inicjatyw, Warszawa 2016, s. 60.

 

[22] Do współistnienia dojdzie ale nie będzie ono szczere. Będziemy mieli wymiany wizyt, baletów, spotkań piłki nożnej i ekip sportowych. W tym czasie Rosjanie będą się rozwijać pod względem ekonomicznym i iść naprzód… Zachód skonstruuje własne współistnienie, ale to, pozbawione myśli przewodniej, nikogo nie zadowoli. Europa będzie wegetować. [w:] J. Gerhard, Charles de Gaulle, Warszawa 1975, s. 85.

 

[23] W ostatnich latach swoich rządów de Gaulle, widząc fiasko swoich koncepcji, powiedział w wieczornym wystąpieniu, iż przed nami jeszcze dużo, bardzo dużo pracy. [w:] Ch. Williams, Ostatni Wielki Francuz, Warszawa 1997, s. 383.

 

[24] Papież Leon XIII, dostosowując się do sytuacji ustrojowej w Europie, jako pierwszy Papież opowiedział się za ustrojem republiki francuskiej. W późniejszym czasie poparcia dla generała udzielił Papież Pius XII.

 

piątek, 31 lipiec 2020 21:26

Oleś Wawrzkowicz - Bądź wierny. Idź

            Nasze miejsce jest na zewnątrz, nawet jeśli, być może, przejdziemy mimochodem przez tamto. Nasze miejsce jest na wolnym powietrzu, pod czystym nocnym niebem, z bronią w ręku i na wysokości, w gwiazdach. Niech inni zajmują się nadal swoimi ucztami. My, na zewnątrz, w napiętej czujności, żarliwej i niezawodnej, już przeczuwamy brzask w rado­ści naszych dusz. [José Antonio Primo de Rivera].

 

            Powyższe słowa zapewne idealnie oddają stan naszego ducha, który we współczesnym zmaterializowanym świecie po prostu się dusi, chwytając łapczywie ostatnie świeże powietrze. Współczesny świat, pełen strzelistych wieżowców, pięknych domów, setek pubów i kawiarni, nowoczesnej kompozycji łączącej szkło z żelazem jest de facto ułudną maską obróconej w gruzy cywilizacji. Naszej cywilizacji.

 

            Niszczycielski, materialistyczny golem przy wsparciu demoliberalnych czarnoksiężników usypia w narodach to co do niedawna kształtowało i determinowało działanie człowieka zachodu, człowieka cywilizacji. Współcześnie świadome jednostki są niczym tolkienowskie oblężone Minas Tirith, które oblegane z każdej strony, z rozpaczą wygląda odsieczy, bądź chwili wytchnienia w obliczu nieustającego szturmu. Prymat ducha, został unicestwiony, a nasze życie zmienione w naoliwione trybiki wielkiej machiny. Dlaczego przegrywamy? Ponieważ Zachód przestał wierzyć. Nasz kontynent porzucił naszą tradycję, kulturę i cywilizację. Ku niebu przestały wspinać się piękne katedry, romańskie i gotyckie budowle, a spuścizna antyku nie zachwyca już swoją trwałością i prostą wspaniałością. Boskie ołtarze zamieniono na laickie świątynie galerii handlowych, parki rozrywki, czy lady barów z piwem. Europejczyk przestał się zachwycać antyczną poezją, średniowiecznymi poematami, pismami mistrzów filozofii, które zostały zastąpione przez lekturę programu telewizyjnego bądź dziesiątek memów z popularnych portali rozrywkowych. Samodyscyplina odeszła w niepamięć, a z nią hierarchia oraz wymazane ze świadomości pojęcie cnoty. W zamian książęta tego świata dali nam chaos, anarchię i fałszywą wolność. Róbta co chceta. Etos pracy, godnego pochwały wysiłku i samodoskonalenia się jest nie do przyjęcia przez homo modernus, jako zbyt wielkie wymagania, wręcz nie do udźwignięcia. Zamiast patrzeć w niebo, mamy oczy skierowane w dół, w ekran smartfonów. Zamiast klęczeć przed Bogiem, klęczymy przed mamoną. Zamiast pomagać bliźniemu, rzucamy mu kłody pod nogi. Lecz tym co najgorsze jest to, że poddajemy się bardzo łatwo współczesnym manipulatorom, panom tego świata, którzy grają na naszych emocjach jak tylko chcą, tworząc kompozycję końca ery ludzi zachodu. Zaginęło w nas także krytyczne spojrzenie, przez co staliśmy się ogołoconymi z naszej zbroi i tarczy zwykłymi włóczykijami, którzy odwiedzają miasto za miastem w poszukiwaniu zaginionego złotego runa.

 

            Lecz każdy dzień jest dla nas polem bitwy. Nie mówię tu o fizycznej walce, lecz walce duchowej, która wydaje się najbrutalniejsza ze wszystkich. Aby zwyciężyć musimy przejść przez tą pustynię zwątpienia, bagno rozpaczy i las pełen zwodniczych zasadzek. To w takich chwilach hartuje się nasz duch, który wymaga stałego doskonalenia, abyśmy w chwili próby nie zawiedli siebie, ani innych. Dyscyplina, która jest naszą tarczą winna nam ciążyć nie jako ciężar, lecz jako niezawodna obrona. Pięknie by było kiedy przyjdzie nam złożyć meldunek przy końcu życia, powtórzyć za José Antonio: Za parę chwil stanę przed Boskim Sędzią, który zobaczy moje roześmiane oczy. Czy chwila, której z jednej strony oczekujemy, a z drugiej się lękamy nadejdzie szybko, czy też dane nam będzie czekać do końca? Jedno jest pewne w obliczu wyzwania, zobaczymy na ile nas tak naprawdę stać. Ile jesteśmy warci. Cara al Sol bracia!

 

czuwaj – kiedy światło na górach daje znak – wstań i idź
dopóki krew obraca w piersi twoją ciemną gwiazdę

 


powtarzaj stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy
bo tak zdobędziesz dobro którego nie zdobędziesz
powtarzaj wielkie słowa powtarzaj je z uporem
jak ci co szli przez pustynię i ginęli w piasku

 


a nagrodzą cię za to tym co mają pod ręką
chłostą śmiechu zabójstwem na śmietniku

 


idź bo tylko tak będziesz przyjęty do grona zimnych czaszek
do grona twoich przodków: Gilgamesza Hektora Rolanda
obrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów.

 

[Zbigniew Herbert]

 

 

Oleś Wawrzkowicz

"Zakopane zmieniało skórę. Coraz bardziej stawało się paskudnym miasteczkiem, coraz więcej zjeżdżało pod Gubałówkę śmiecia ludzkiego. Cwaniactwo uderzyło mu do głowy. Jeżeli popłaca każda machloja, służąca "europeizacji" koślawej mieściny, warto się pogłowić, by jakiś kant wymyślić. Zaczynamy żyć pod znakiem tandety" – pisał onegdaj proroczo w "Pępek świata. Wspomnienia z Zakopanego"1, malarz, rysownik, pisarz i felietonista, taternik, narciarz, popularyzator Tatr i sportu Rafał Malczewski.

 

 

 

Każdy kraj ma swoje specyficzne miejsca. Charakteryzują się one niepowtarzalnością bądź to położenia i krajobrazu, bądź to odmiennym typem mieszkańców niespotykanym na innych obszarach kraju, bądź to innym rysem kultury, przejawiającym się w lokalnej wytwórczości materialnej i twórczości artystycznej. Jednym z takich miejsc w Polsce jest Zakopane.

 

Przed I wojną światową Zakopane określane było, jako „polskie Ateny” lub „polski Piemont”. Pojęcia te rozrosły się do gargantuicznych rozmiarów w latach międzywojennych, kiedy to w Zakopanem, na Podhalu i w Tatrach skupiały się, jak w soczewce wszystkie wady i zalety Polaków.

 

Zakopane już w czasach zaborów pełniło funkcję nie tylko urokliwie położnej góralskiej osady, ale przede wszystkim stało się nieformalną stolicą Polski. Było ważnym ośrodkiem życia turystycznego, artystyczno-kulturalnego, jak również, o czym warto pamiętać, politycznego2. To tu spotykali się artyści i pisarze o znaczących dla polskiej kultury nazwiskach: Adam Asnyk, Henryk Sienkiewicz, Stanisław Witkiewicz, Władysław Stanisław Reymont, Joseph Conrad czy Stefan Żeromski3. Bywali tu również politycy, z odczytami przyjeżdżali takie tuby endecji jak: Jan Ludwik Popławski, Zygmunt Balicki, Roman Dmowski czy Wincenty Lutosławski4. Pojawili się również socjaliści: Gustaw Daniłowski, Tadeusz Gałecki, Ludwik Krzywicki, Ignacy Daszyński, Kazimierz Kelles-Krauz, Jan Bielecki, Bolesław Jędrzejowski, Leon Wasilewski, Witold Jodko-Narkiewicz, Ksawery Prauss i piewca nacjonalizmu proletariackiego Stanisław Brzozowski5. Od roku 1900 regularnie w Zakopanem zaczął również bywać Józef Piłsudski6. Powoli Zakopane obok ośrodka turystycznego i artystyczno-kulturalnego stawało się także ważnym centrum prac niepodległościowych.

 

 

 

Jak wyżej zauważono, Zakopanego jako polityczna i duchowa stolica Polski funkcjonowało już za czasów zaborów. Jakoby z natury rzeczy samoistnie owa jego duchowość zaczęła niestety zanikać począwszy od II wojny światowej, a kończąc na czasach nam współczesnych. W czasach, które chyba bezpardonowo zabiły duch dawnego Zakopanego.

 

Zakopane i Podhale zmieniają się z roku na rok w bardzo szybkim tempie. Przeglądając stare fotografie (chociażby te z naszego dzieciństwa), widzimy krainę, której już nie ma, która odeszła na zawsze. Zmieniły się stroje, obyczaje, kultura. Ludzie też się zmienili. To, co pozostało niezmienne to idea, pasja i miłość do gór, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Pamiętam jak ponad 10 lat temu pisząc ZAŁOŻENIA PROGRAMOWE7 dla mojej onegdaj macierzystej lokalnej podhalańskiej organizacji, w podpunkcie „KULTURA” optowałem, aby podhalański nacjonalizm oparł się kulturotwórczo o, cyt.: „(…) Rozwój wszelkich form działalności kulturalnej, pielęgnowanie i rozwijanie kultury i sztuki góralskiej, popularyzowanie osiągnięć naukowych i gospodarczych związanych z regionem, organizacją konferencji, seminariów, sympozjów”. W tym samym programie głosiłem dezaprobatę dla wszelkiej brzydoty i wszechpanującego, nie tylko na Skalnym Podhalu konsumpcjonizmu. Twierdziłem również, że, cyt. „Zakopane jako wizytówka Podtatrza wymaga wzmożonej pracy na rzecz powrotu atmosfery dawnego kurortu będącego niegdyś kulturalną stolicą Polski i centrum polskich sportów zimowych. (…)”. Jestem przekonany, że rolą podhalańskich nacjonalistów – notabene nie tylko ich, bo wielką powinnością i dojrzałością powinny wykazać się tu zwłaszcza samorządy (niemniej właśnie w tym zagadnieniu upatruję szanse dla lokalnych podhalańskich środowisk narodowych) – jest działalność, która wprost i dobitnie, że nie powiem radykalnie, da jasny wyraz sprzeciwu dla miernoty, bezguścia, komercji i merkantylizmu panujących w zasadzie już na całym Podhalu. Długo nie myśląc – czy też mówiąc wprost – można to czynić chociażby poprzez rozwój wszelkich form działalności kulturalnej, pielęgnowanie i rozwijanie tej prawdziwej (nie tej rodem z USA czy Chin!) kultury i sztuki góralskiej, czy chociażby popularyzowanie np. w architekturze stylu witkiewiczowskiego zwanego czasem także zakopiańskim.

 

 

 

Gdy człowiek spogląda na te stare fotografie, a później na część współczesnych ulic, nieoczekiwanie dostrzega, że jednak nie wszystkie zatraciły duch i urok dawnego Zakopanego. Tak jakby czas się na nich zatrzymał. Niestety ów czar zachowały tylko niektóre uliczki zimowej stolicy Polski. Większość to już tandeta. Z wysoką kulturą Zakopane kojarzone jest rzadziej niż kiedyś. Miasto nadal boryka się m.in. z zalewem tandetnych pamiątek. Od lat niechlubną wizytówką miasta są stragany na Gubałówce i pod Wielką Krokwią. Bazar pod najsłynniejszą polską skocznią zyskało nawet miano "bangladeszu" i stanowi dla miasta wizytówkę podobną do Stadionu Dziesięciolecia, który długo straszył w Warszawie. Jego usunięcie bądź uporządkowanie jest trudne, bo budki z pamiątkami i grillowiska stoją na prywatnych działkach. Pewnym sukcesem zakończyły się natomiast próby wprowadzenia parku kulturowego na Krupówkach, dzięki czemu ze ścian i chodników znikają wszechobecne reklamy. Warto zwrócić uwagę, że podobne rozwiązania wprowadziła w tym roku również gmina Kościelisko sąsiadująca bezpośrednio z Zakopanem. Jednak przepisy dotyczące uporządkowania przestrzeni nie wyeliminowały do końca problemu. Niestety nie spodobały się one niektórym zakopiańskim przedsiębiorcom i właścicielom kamienic przy głównej ulicy miasta. Dlatego też w tym miejscu nadal zobaczyć możemy automaty i maszyny do gier, które już dawno powinny z tego terenu zniknąć.

 

 

 

Zakopane zupełnie zatraciło swój charakter, bo przecież było to miasto domów jednorodzinnych, willi, rozproszonej zabudowy w dużych ogrodach. Zwykli mieszkańcy, ale też architekci, artyści, przewodnicy tatrzańscy, których wielu jest w Zakopanem - każdy z nich powiedziałby, że są miejsca które powinny być priorytetowo chronione, a jednak wciąż nie ma takiego myślenia. Jest za to punktowe wrzucanie obiektów gdzie komu się uda, czym większy i brzydszy tym lepiej, byle tylko można było na nim szybko zarobić. Rządzi pieniądz, brak wiedzy, wyobraźni i poczucia estetyki. Ludzie nie zdają sobie sprawy jak dziś wielką krzywdę czynią następnym pokoleniom. Ci, co przyjdą po nas, zastaną inne, na pewno nie kurortowe miasto.

 

 

 

Zakopane jako wizytówka Podtatrza wymaga wzmożonej pracy na rzecz powrotu atmosfery dawnego kurortu będącego niegdyś kulturalną stolicą Polski i centrum polskich sportów zimowych. Niestety w Zakopanem wciąż niewiele, a jeśli już to bardzo powoli, się zmienia. Ba, wydaje się, że z roku na rok problemy się tylko pogłębiają. Ale kto wie, może kiedyś miasto to odzyska swoją dawną świetność sprzed dwóch wielkich wojen, a samo Zakopane ponownie stanie się stolicą duchową i kulturalną Polski, nazywanym tak jak dawniej „polskimi Atenami” i „polskim Piemontem”. Oby! Bo jak pisał syn twórcy stylu zakopiańskiego (Stanisława Witkiewicza), Witkacy (Stanisław Ignacy Witkiewicz), „Mimo całej pozornej nieużyteczności Zakopane trwać będzie dalej"8. Warto już dziś o tym pamiętać podziwiając piękno folkloru podhalańskiego i architekturę stylu zakopiańskiego, wnętrza, sztukę ludową, meble i rękodzieła, które przecież sprawiają, że historia Zakopanego oraz kultura góralska wydają się wciąż fascynujące. Wszak stosunek do tradycji sprawia, że folklor podhalański nie jest ani muzealny, ani stylizowany, ale wciąż prężny i mieniący się bogactwem różnorakich form kultury i sztuki góralskiej. W nich to właśnie wypowiada się najpełniej żywiołowa i bogata natura górali – ludzi od wieków zżytych z polskością i górami, z surową, pełną grozy przyrodą i czerpiących z ich obrazu, ze skalistej ziemi, soki dla swej egzystencji i twórczości.

 

 

 

Folklor podhalański, przy licznych zmianach, przekształceniach i inspiracjach, mimo ekspansji współczesnej cywilizacji z różnymi skutkami próbuje wciąż zachowywać swoją autentyczność, żywiołowość i – co chyba najważniejsze – spontaniczność. Ten pietyzm dla tradycji przekazywanej z pokolenia na pokolenie wyraża się w zachowaniu gwary, stroju ludowego, tańców i śpiewów, które nieprzerwanie towarzyszą góralom zarówno na co dzień, jak i od święta. Czy w Zakopanem, czy nieco szerzej, całym Skalnym Podhalu wciąż będziemy odnajdywali region, gdzie świadomość polskości i odrębności kulturowej będzie silna, a tradycja prastarych obyczajów pieczołowicie pielęgnowana zleży nie tylko od włodarzy państwa, samorządów, ale również nas samych. Pamiętajmy już dziś, że bez tradycji nowoczesność jest niczym.

 

 

 

Norbert Wasik dumny mąż i ojciec. Absolwent Kolegium Jagiellońskiego - Toruńskiej Szkoły Wyższej. Manager związany z sektorem FMCG. Publicysta, działacz społeczny i narodowo-radykalny. Biegacz amator i fan długich dystansów, pasjonat historii, gór, górali i góralszczyzny. Idealista, romantyk i pragmatyk w jednej osobie, entuzjasta innowacji i nowych technologii.

 

 

 

PRZYPISY:

 

  1. R. Malczewski, Pępek świata. Wspomnienia z Zakopanego, Łomianki 2011 r.,

  2. A. D. Sznapik, Tatrzańska Arkadia. Zakopane jako ośrodek artystyczno-intelektualny od około 1880 do 1914 roku, Warszawa 2009 r.,

  3. M. Olszewska, Spór o przyszłość literatury polskiej, czyli polemiki ze Stefanem Żeromskim po jego odczycie Literatura a życie polskie, Poznań 2019 r.

  4. I. Homola, Od wsi do uzdrowiska, [w:] Zakopane. Czterysta lat dziejów, pod. red. R. Dutkowej, Kraków 1991 r.,

  5. A. Garlicki, U źródeł obozu belwederskiego, Warszawa 1983 r.,

  6. L. Dall, Józef Piłsudski w Zakopanem, „Wierchy" 1999 r.,

  7. N. WASIK, Założenia programowe Stowarzyszenia Obóz Narodowo-Radykalny Podhale​, Zakopane, 2 stycznia 2011 r.

  8. M. Pinkwart, Wariat z Krupówek Demonizmu Zakopanego, ” wydawnictwo Wagant 2015 r.