Maksymilian Ratajski - Nacjonalista wobec Kościoła i religii

 

Katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, zabarwieniem jej na pewien sposób, ale tkwi w jej istocie, w znacznej mierze stanowi jej istotę. Usiłowanie oddzielenia u nas katolicyzmu od polskości, oderwania narodu od religii i od Kościoła, jest niszczeniem samej istoty narodu.

Roman Dmowski

 

Dyskusje o tym jaki powinien być stosunek nacjonalizmu do religii toczą się od dawna, wśród nacjonalistów występuje całe spektrum poglądów – są wśród nas katolicy, rodzimowiercy i ateiści, zwolennicy bardzo dużego udziału religii w życiu społecznym, jak i jej wrogowie. Wśród samych katolików, i piszę tu tylko o tych praktykujących częściej niż niedzielne minimum, mamy zarówno zwolenników ścisłego związku Ruchu z religią i Kościołem, jak i zupełnej świeckości nacjonalizmu. Również historycznie mieliśmy zarówno religijny indyferentyzm pierwszej endecji, jak i koncepcje Katolickiego Państwa Narodu Polskiego, czy w końcu wrogą wobec Katolicyzmu, odwołującą się do przedchrześcijańskiego dziedzictwa Zadrugę. Do napisania tego tekstu zabierałem się od bardzo dawna, ostatecznie zmobilizowały mnie dyskusje na tematy aborcji eugenicznej i „prawa wyboru”, które ostatnio toczyły się wśród radykalnych nacjonalistów.

 

Zdecydowanie muszę skrytykować jedną z wymienionych wcześniej postaw, jako intelektualnie nieuczciwą, wprost powinienem ją nazwać schizofreniczną. Mianowicie zupełne oddzielanie spraw wiary i działalności ideowej przez osoby uważające się za zaangażowanych katolików. Dla każdego wierzącego powinno być oczywistym, że Katolicyzm nie jest zbiorem tradycji, obrzędów, zasad moralnych do stosowania w prywatnym życiu, a realną treścią, która musi przenikać wszystkie dziedziny życia. Katolikiem się jest, a nie bywa. Stąd oddzielanie wiary od tak ważnej dziedziny życia jak aktywność społeczno-polityczna, ideowa, jest absurdalne. Jednym z największych kłamstw liberałów, które skutecznie zatruły myślenie współczesnych ludzi jest, że „religia to prywatna sprawa”. W życiu nie słyszałem większej bzdury, a słyszałem ich już wiele.

 

Religia jest zbyt ważną sprawą w życiu społecznym, żeby jej rolę bagatelizować, zresztą wojujący ateiści doskonale zdają sobie z tego sprawę. Dlatego z nią walczą, i to właśnie z Katolicyzmem, a nie protestantyzmem, judaizmem, islamem czy buddyzmem. Już Plutarch pisał „Wędrując po świecie, możesz trafić na miasta bez murów, bez nauk, władców, bez pałaców, skarbów, bez złotych monet, bez sal sportowych i teatru, ale żaden śmiertelnik jeszcze nie widział i nie będzie oglądał miasta bez świątyń dla bogów, bez modlitwy, bez przysięgi i bez przepowiedni”.

 

Komiczna jest deklaracja ideowa pewnej specyficznej organizacji, zawierająca następującą formułkę - „Szanując uczucia religijne lub ich brak wśród Polek i Polaków postulujemy neutralność religijną państwa, rozumianą poprzez wolność wyznania obywateli i jednocześnie brak wpływu jakichkolwiek związków wyznaniowych na funkcjonowanie rządów. Państwo narodowe będzie wyrazicielem interesów pracującej wspólnoty, a nie struktur religijnych.” Co ciekawe znajduje się tam równie durny zapis o całkowitej i nieskrępowanej wolności słowa, co popada już pod libertarianizm. Zestawienie tych dwóch fragmentów daje bardzo ciekawy efekt – oto wolność słowa i propagowania swoich poglądów powinni mieć wszyscy łącznie z anarchistami i działaczami LGBTQWERTY, jest tylko jeden wyjątek – ludzie wierzący, których głos nie może być słyszalny. Religia ma być wyrugowana z przestrzeni publicznej. Tego typu postulaty są normą wśród środowisk liberalnej lewicy.

 

Argumentem za oddzieleniem nacjonalizmu od religii jest fakt, iż nasz Ruch jest pod tym względem zróżnicowany, co widać także po Szturmie – piśmie, które wspólnie tworzą katolicy, rodzimowiercy i agnostycy, a sprawy wiary doprowadzą do niepotrzebnych podziałów. Nie mogę jednak zgodzić się z tezą, iż powinniśmy unikać tematów, które nas dzielą – musielibyśmy bowiem pójść drogą Marszu Niepodległości i skupić się na „fajnopatriotyzmie”.

 

„Polska i Europa laicyzują się w szybkim tempie, dlatego chcąc budować silny Ruch musimy dostosować się do czasów.” Oczywista prawda miesza się w tym zdaniu z wielkim kłamstwem. Europa się laicyzuje w zastraszającym tempie – tego nie się podważyć, tak samo jak rosnącej akceptacji dla postulatów organizacji pederastów, czy aborcji, a także multikulturalizmu. Chyba nikt normalny nie będzie twierdził, że w takim razie powinniśmy się z tym wszystkim pogodzić. Zjawiska te są ze sobą powiązane.

 

„Kościół przeżywa kryzys” - z tym akurat trudno polemizować. Przede wszystkim polskiemu Kościołowi brakuje dzisiaj postaci pokroju kard. Wyszyńskiego, księdza Popiełuszki czy św. Maksymiliana, którego przedwojenna działalność pozostaje dziś trochę zapomniana. Można powiedzieć, że męczeńska śmierć w Auschwitz sprawiła, że dzisiaj ów wielki kapłan, pamiętany jest wyłącznie jako więzień numer 16670, który oddał życie za drugiego człowieka. Tymczasem urodzony w Zduńskiej Woli Rajmund Kolbe to wybitny organizator życia zakonnego i mediów katolickich, misjonarz, publicysta... Człowiek absolutnie wybitny. Spłycanie jego życiorysu jedynie do ostatnich dni można porównać ze sprowadzaniem dorobku Ernsta Jungera do „ani jednego głosu na jakąkolwiek partię”.  Dzisiejszy Kościół w Polsce nie posiada postaci tej miary co jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Problem liberalizacji hierarchów i jakości kleru jest widoczny na całym świecie.

 

Współcześni katolicy dobrowolnie wycofują się ze sfery społecznej skupiając się jedynie na spotkaniach we własnym gronie duszpasterstw akademickich, Oaz czy wspólnot charyzmatycznych, czasem angażując się w działalność charytatywną, rzadziej pro-life. Postawa radosnego zadowolenia z siebie, śpiewów przy gitarach i zamykania się we własnym gronie, w czasie kiedy zachodzą bardzo negatywne zmiany w społeczeństwie, jest nie tylko głupia, ale wybitnie szkodliwa i samobójcza. Dodajmy do tego postawę „dobroludzizmu”, sprawiającą, że coraz częściej młodzi katolicy boją się sprzeciwić złu, bo przecież muszą „kochać wszystkich ludzi”. Prawie dekadę temu słusznie podsumował to Robert Winnicki używając określenia „katoliccy hippisi”, to były jeszcze czasy, kiedy dość często zdarzało mu się mówić mądre rzeczy. Potrzebni są katolicy zaangażowani, radykalni, rozumiejący powagę czasów. Obecny stan rzeczy jest jednym z wielu smutnych skutków ostatniego Soboru.

 

Krytykując kler, za brak zdecydowanej postawy, liderów motywujących katolików do aktywnego udziału w życiu narodowym, rozwijania Katolickiej Nauki Społecznej, a także rozmaite skandale, musimy zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Pierwsza to oczywiście formacja księży, ale druga, jakże istotna to fakt, że kapłani nie biorą się znikąd! Są odzwierciedleniem stanu całego społeczeństwa, w którym wyrastają. Oczywiście nie zmienia to faktu, że od księży należy wymagać dwa razy więcej niż od świeckich, bo reprezentują nie tylko siebie, ale i Kościół.

 

Skoro jest tak źle to dlaczego dalej opowiadam się za nacjonalizmem katolickim? Chyba nie muszę opisywać w jak marnej kondycji jest polski nacjonalizm. Co więcej jestem z tego pokolenia, które pamięta jeszcze czasy kiedy było znacznie gorzej niż obecnie (do Młodzieży Wszechpolskiej wstąpiłem w październiku 2010). Skoro więc kryzysy Kościoła miałby być uzasadnieniem rezygnacji z oparcia na wierze, to stan nacjonalizmu w Polsce musiałby oznaczać, że należy z niego jak najszybciej zrezygnować. Kościół Katolicki przetrwał już wiele kryzysów, a ostatnie półwiecze to nic wobec 2000 lat.  Posłużę się tutaj cytatem z Jana Mosdorfa: „Jesteśmy katolikami nie tylko dlatego, że Polska jest katolicka, bo gdyby nawet była muzułmańska, prawda nie przestała by być prawdą, tylko trudniejszy i boleśniejszy byłby dla nas, Polaków dostęp do niej. Jesteśmy katolikami nie tylko dlatego, że doktryna katolicka lepiej rozstrzyga trudności a dyscyplina konflikty, ani dlatego, że imponuje nam organizacja hierarchiczna Kościoła zwycięska przez stulecia, ani dlatego wreszcie, że Kościół ocalił i przekazał nam w spuściźnie wszystko to, co w cywilizacji antycznej było jeszcze zdrowe i nie spodlone, ale dlatego, że wierzymy, iż jest Kościołem ustanowionym przez Boga.”

 

Jednak opowiadając się za docenieniem roli religii przez ruch nacjonalistyczny, nie wystarczy sformułować odpowiedzi na argumenty zwolenników jego laicyzacji, trzeba jeszcze określić dlaczego opowiadamy się za większym akcentem na sprawy duchowe. Człowiek jest istotą z natury religijną, jeżeli w społeczeństwie zabraknie dotychczasowej religii, zastąpi ją wierzenie w karmę (dla psa), fascynację tarotem, buddyzmem, new agem, albo bogami staną się celebryci lub pieniądz.

 

Jako nacjonaliści bardzo dużo uwagi poświęcamy tożsamości i kulturze naszego narodu, a ta mimo postępującej laicyzacji społeczeństwa  pozostaje katolicka. Nasza mentalność została ukształtowana  przez ponad tysiąc lat Katolicyzmu. Sięgając do historii – wiara dawała Polakom siłę podczas licznych wojen, pod Grunwaldem śpiewano Bogurodzicę, Rzeczpospolita była dumnym „przedmurzem chrześcijaństwa”, w Panu Tadeuszu już w inwokacji słyszymy o Jasnej Górze i Ostrej Bramie, Trylogia to dzieło arcykatolickie, podobnie jak Quo Vadis. W czasie zaborów wiara odróżniała Polaków od protestanckich (w większości) Niemców i prawosławnych Rosjan. Katolicyzm ludu był tym, czego nie mogli zniszczyć komuniści, tu wielką rolę odegrał kardynał Wyszyński (którego poglądy śmiało możemy nazwać nacjonalistycznymi).

 

Kolejną kwestią pozostaje moralność. Społeczeństwa religijne są bardziej moralne. Odrzucając religijność znajdziemy się na prostej drodze do akceptacji aborcji, związków homoseksualnych i hedonizmu. To zresztą jest głównym powodem, dla którego wielu ludzi atakuje Kościół – Katolicyzm stawia wymagania, nie jest miły łatwy i przyjemny.  Bycie katolikiem to bardzo trudne zadanie wymagające pracy nad sobą i wyrzeczeń. Współczesny człowiek wychowany w kulturze konsumpcjonizmu i liberalizmu woli się bawić i „korzystać z życia”. Wielu z nas nawet nie dostrzega, że też jest pod wpływem liberalnego myślenia, które nienawidzi Katolicyzmu właśnie za to, że wymaga.

 

Katoliccy nacjonaliści muszą uważać, aby nie popaść w pułapkę klerykalizmu, tak dobrze znaną z historii ZChN-u i LPR-u! Chęć tworzenia partii religijnej i zostania politycznym ramieniem biskupów (lub ojca Rydzyka) bywała w przeszłości silna. Trzeba zrozumieć, że to droga donikąd. Kościół Katolicki nie potrzebuje być wiązany z żadna partią (jest to zresztą bardzo dla niego szkodliwe), poza tym od Soboru Watykańskiego II wycofał się z polityki. Owo wycofanie jest zbyt duże, brakuje rozwijania Katolickiej Nauki Społecznej (na tym polu wielkie zasługi położyli kard. Wyszyński czy św. Józef Bilczewski), głosu w sprawach pracowniczych, biskupi wypowiadają się praktycznie tylko o sprawach aborcji i tradycyjnej rodziny. Brakuje zdecydowanego głosu Episkopatu, a także kapłanów, którzy przypomną katolikom o odpowiedzialności za własny naród. Koniecznym jest, aby w końcu powróciło zaangażowanie księży i organizacji katolickich w życie społeczne, narodowe. Potrzebujemy Kościoła walczącego, aktywnego, wychodzącego do ludzi, a nie skupionego tylko na sobie. Obecnie trwa wojna o przyszłość Europy.

 

Patrząc na sprawę z perspektywy czysto nacjonalistycznej możemy trochę zazdrościć Ormianom czy Ukraińcom (tak wiem, że mają olbrzymi odsetek ludności prawosławnej) – własnej narodowej cerkwi, która jednocześnie pozostaje autentycznie katolicką. To wszystko przekłada się na jakość i zapatrywania kleru. Tak zwane „kościoły narodowe” w krajach protestanckich zdegenerowały się w zastraszającym tempie, nic w tym dziwnego – protestantyzm jest jednym z najsmutniejszych zjawisk w historii Europy. „Kościoły państwowe” tworzone pod dyktando władzy nie mają najmniejszego sensu duchowego, będąc jedynie dziwacznym projektem politycznym mającym na celu podporządkowanie wiary interesom rządzących. A takie idiotyczne postulaty słyszy się czasem wśród niektórych nacjonalistów. Bardzo szybko taki „kościół” zacznie udzielać ślubów pedałom, tego możemy być pewni. Wszelkie dywagacje na ten temat są jednak jałowe, Polska od 1050 lat jest krajem rzymskokatolickim (tak, wiem, że bardzo dużo czasu zajęło, aż Katolicyzm stał się religią ludu, ale tu chodzi o władze państwowe i hierarchię kościelną), przez cały czas pozostawaliśmy w jedności z Rzymem. Próby odrzucenia chrześcijańskiego dziedzictwa i przywrócenia wierzeń słowiańskich (lub innych w zależności od regionu Europy) są z góry skazane na porażkę.

 

Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy Polacy są katolikami (chociaż inne wyznania to w naszym kraju margines), tak samo jak nie są nimi wszyscy nacjonaliści (procent rodzimowierców jest wśród radykałów dość spory). Jednak negowanie roli Katolicyzmu w tożsamości, historii, kulturze i samym tworzeniu się narodu polskiego jest nie tylko głupie. Jest działaniem antynarodowym. Widział to już Roman Dmowski, którego trudno uznać za gorliwego katolika.  Ponownie zacytuję tutaj broszurę Kościół, naród i państwo:

 

„Państwo polskie jest państwem katolickim.
Nie jest nim tylko dlatego, że ogromna większość jego ludności jest katolicką, i nie jest katolickim w takim czy innym procencie. Z naszego stanowiska jest ono katolickim w pełni znaczenia tego wyrazu, bo państwo nasze jest państwem narodowym, a naród nasz jest narodem katolickim.
To stanowisko pociąga za sobą poważne konsekwencje. Wynika z niego, że prawa państwowe gwarantują wszystkim wyznaniom swobodę, ale religią panującą, której zasadami kieruje się ustawodawstwo państwa, jest religia katolicka, i Kościół katolicki jest wyrazicielem strony religijnej w funkcjach państwowych.
Mamy w łonie naszego narodu niekatolików, mamy ich wśród najbardziej świadomych i najlepiej spełniających obowiązki polskie członków narodu. Ci wszakże rozumieją, że Polska jest krajem katolickim i postępowanie swoje do tego stosują. Naród polski w znaczeniu ściślejszym, obejmującym świadome swych obowiązków i swej odpowiedzialności żywioły, nie odmawia swoim członkom prawa do wierzenia w co innego, niż wierzą katolicy, do praktykowania innej religii, ale nie przyznaje im prawa do prowadzenia polityki, niezgodnej z charakterem i potrzebami katolickimi narodu, lub przeciw katolickiej.”

 

Wielkim szacunkiem darzę postawę redaktora naczelnego, który sam będąc rodzimowiercą, widzi wkład Katolicyzmu w to czym jest nasz naród. Nacjonalista nie musi być katolikiem, ale nie może zaprzeczać oczywistym faktom – nasz naród od tysiąca lat kształtuje się w środowisku katolickim. Owszem w wielu zwyczajach ludowych dalej widzimy to, że jesteśmy Słowianami i echa dawnych wierzeń pozostały obecne w folklorze, ale nie umniejsza to katolickości naszego narodu. Nienawiść wobec Katolicyzmu jest nienawiścią wobec kultury i tożsamości własnego Narodu.

 

Kilka lat temu ukazał się Niezbędnik Narodowca wydany przez środowisko Polityki Narodowej, zdecydowanie najważniejsza publikacja nacjonalistyczna ostatniego trzydziestolecia, precyzująca spojrzenie narodowców na wiele współczesnych problemów. Pozycję tę polecam jako obowiązkową. Zawiera ona również dość obszerne omówienie relacji państwo – Kościół i ruch narodowy – Kościół i kładzie duży nacisk na Katolicką Naukę Społeczną.

 

Reasumując – Katolickie Państwo Narodu Polskiego jest postulatem niemożliwym do zrealizowania, wizją wspaniałą, ale nierealną, szczególnie wobec programowego wycofania się Kościoła z polityki po Vaticanum II. Współcześnie należy dostrzegać olbrzymią rolę religii katolickiej w naszej kulturze i tożsamości, walczyć z laicyzacją społeczeństwa i podkreślać wagę Katolickiej Nauki Społecznej, przypominać myśl kard. Wyszyńskiego czy św. Józefa Bilczewskiego. Promujmy zaangażowanie katolików w życiu społecznym, narodowym.  A przede wszystkim pamiętajmy – bądźmy zawsze bliżej ołtarza niż zakrystii, skupiając się na tym co duchowe, istotne, a nie na klerze. I to zarówno tak jak skupiał się ZChN i tak jak robią to antyklerykałowie.

 

Maksymilian Ratajski