Patryk Płokita - Wrażenia po pierwszym sezonie wiedźmina z netflixa; dobra jatka z multi-kulti w tle?

Dumny jestem z tego, że w XXI wieku polska kultura przebija się na świat. Zasługujemy to przez charakterystyczną narrację prowadzoną przez Andrzeja Sapkowskiego w książkach. Nie można zapominać o grach komputerowych w uniwersum wiedźmina. Stworzone zostały przez polski CD Projekt. One także są popularne. Oprócz tego istnieje też pierwsza polska ekranizacja wiedźmina w formie serialu oraz filmu, z 2001 roku. Niestety nie odniosły ona sukcesu. Teraz przyszedł czas na serialową ekranizacje przez serwis Netflix. W owej produkcji czuć ideologiczną narrację poprawności politycznej, o czym w dalszej części tekstu.

Przejdziemy teraz do kwestii, które były pozytywne podczas seansu. Sceny batalistyczne stoją na wysokim poziomie. Brutalność wiedźmińskiego świata, przypominającego średniowiecze, spróbowano wprowadzić w jak najlepszy sposób. Wbijane topory w czaszki, odcinane głowy przeciwników, to tylko przykłady. Przemoc stoi w tej serii na wysokim poziomie, w celu uwypuklenia wiedźmińskiego uniwersum. Świata gdzie mutacja to choroba, garbaty jest wyszydzany, a broni się ten, kto potrafi władać mieczem lub magią, lub ma tyle monet aby wynająć najemnika.

Muzyka w omawianym serialu stara się nawiązywać w swej stylistyce do instrumentów ludowych, charakterystycznych na terenie Europy środkowo-wschodniej. Oprócz tego, aby wejść w łaski "polskiego odbiorcy" stworzono dubbing, w którym głos Geraltowi podkłada np. Michał Żebrowski. (Ten sam aktor grał głównego bohatera we wcześniej wspomnianej polskiej produkcji z 2001 roku). Uważam, że to najlepszy polski dubbing filmowy, jaki słyszałem w życiu. Jednak jest to subiektywna opinia, z którą nie trzeba się zgadzać.

Pozytywnie też odnoszę się do gry aktorskiej Henry'ego Cavil'a. Zgodzę się ze słowami A. Sapkowskiego, że jest to "profesjonalista". Czytanie książek i granie w gry z omawianego fantastycznego świata, zmiana akcentu, aby uwypuklić dialekt Geralta z Rivii, potwierdzają profesjonalne podejście aktora odgrywającego główną rolę w serialu. Nie mam nic do zarzucenia do gry aktorskiej, choć początkowo byłem zniechęcony, że wiedźmina będzie grał ktoś, kto odgrywał wcześniej rolę supermana z uniwersum DC.

To tyle z zalet. Teraz przejdziemy do wad. Po pierwsze próba promowania multikulturowości. Dla przykładu mag Istreed grany jest przez czarnoskórego aktora Royce'a Pierresone'a. Jego gra wydaje się dobrze odwzorowana. Oprócz tego nie mam nic do jego pochodzenia. Po prostu przykro się robi, że został wykorzystany do promowania ideologii globalizacji. Niestety zabieg wprowadzania na siłę aktorów o różnym etnosie trzeba odczytywać w tej produkcji jako poprawność polityczna. Z tego co mi wiadomo Istreed w książkach nie ma "afrykańskiej karnacji". W ten sposób odrzuca się pewne elementy kanonu, na rzecz obecnych "trendów". Oczywiście elementy wprowadzania multikulturowości jest więcej w omawianej produkcji, o czym w dalszej części artykułu, jednakże nie uderzają one tak mocno, jak wcześniej przytoczona sytuacja maga Istreed'a.

Drugą wadą tej produkcji jest brak zachowania ciągłości chronologicznej. Wątki czasem widz może zgubić. Możliwe też, że był to celowy zabieg. Niestety w odbiorze bardziej on przeszkadza niż pomaga.

Trzecią i ostatnią zauważoną wadą podczas oglądania, pozostaje ukazanie sił Nilfgaardu jako najeźdźcy, stosując socjotechniki porównawcze do... III Rzeszy. Oczywiście Nilfgaard w książkach jest przedstawiony jako byt dominujący na kontynencie, z charakterystyczną propagandą, którą Geralt określa mianem "prania mózgu". Nie zmienia to jednak faktu, iż w omawianej serii widać inne sposoby wykreowania Nilfgaardu, za pomocą socjotechnik i porównań do III Rzeszy. Przykładem hełmy, które dziwnie przypominają w migawkach pruskie pickelhauby albo drugowojenne niemieckie "nocniki". Siła, impet, działanie na zasadzie blitzkriegu, poświęcenie tkanki żywej w wojskach Nilfgaardu, to także kolejna socjotechnika skojarzeniowa. Kolejne zbieżności, to to, że cesarstwo ze świata wiedźmina, podobnie jak III Rzesza Niemiecka, chciały w swej polityce osiągnąć zamierzony cel - władać nad całym kontynentem. Kto by się opierał miał zostać unicestwiony i wzięty pod okupację i do niewoli. Ci co odpowiadali za kreację, wykorzystali cesarstwo Nilfgaardu z kanonu i "dodali coś od siebie", aby przyrównywać do... hitleryzmu. Warto o tym pamiętać.

Widoczne są inne socjotechniki, w obronie obecnego systemu, w omawianej produkcji. Po pierwsze prowadzony wątek uchodźców ze zniszczonego królestwa, czy elfów przegonionych w góry przez ludzi. Podprogowo przekazuje się to widzowi, aby uzyskał empatię wobec obecnych problemów np. z uchodźcami z Syrii w Europie. Inną kwestią pozostają driady przedstawione jako rdzenne mieszkanki Afryki, choć tu nie uderza to tak w odbiorcę.

Przejdziemy teraz do postaci z książek, oraz ich odwzorowaniem przez aktorów. Wcześniej wspomniałem o magu Istreed'zie, w kwestii promowania multikulturowości. Jednocześnie to niekompetencja odwzorowania bohaterów z książki! Innym przykładem tej niekompetencji pozostaje czarodziejka Triss. W książkach i grach jest rudowłosa, a tu... nie. W omawianym serialu Triss grana jest przez Annę Shaffer.

Na oddzielny akapit zasługuje kwestia rasizmu, a raczej "gatunkizmu", czyli niechęć wobec nie-ludzi. W omawianym świecie fantasy jest to bardzo dobitne widoczne. A. Sapkowski obrazuje nam świat pełen "ksenofobii i uprzedzeń". Słowo "długouch", w stosunku do elfów pada bardzo dużo. "Dryblas" albo "karzeł z brodą" wobec krasnoludów, z ludzkich ust także. Wspomniany autor taki wykreował świat. Omawiane uniwersum po prostu takie jest z zamierzenia, jeśli chodzi o królestwa z północy kontynentu, gdzie dzieje się główna akcja. (Co ciekawe, zjawiska gatunkizmu nie ma na południu w Cesarstwie Nilfgaardu, ale występuje niewolnictwo, czego nie ma na północy. Szkoda, że netflix tego nie ukazał w produkcji i raczej tego nie zrobi w przyszłości).

Netflix wykorzystał wykreowany wiedźmiński świat do swojej ideologii. Uwypuklono "rasizm" w przekazie. Z jednej strony to dobry zabieg, jeśli ktoś rozumie omawiane uniwersum lub jest jego fanem. Z drugiej jednak strony mamy obraz "walki z rasizmem", który wpisuje się w obecną ideologię systemów demo-liberalnych w Europie.

Słowo końcowe. Dobrze, że nikt w netflixie nie wpadł na pomysł ekranizacji np. "Potopu". Zapewne Zagłoba miałby czarną skórę, a Oleńka Bilewiczówna byłaby Indianką. Czy byłoby to już "świętokradztwo?" Ciekawe co by było gdyby netflix wziął się za ekranizacje "Pustyni i w Puszczy"? Oczywiście piszę to pół żartem, pół serio... to książki z tłem historycznym, a świat wiedźmina jest fantastyką. Nie zmienia to jednak faktu, iż A. Sapkowski pisząc książki opierał się i inspirował średniowieczną Europą środkowo-wschodnią. Nazywajmy rzeczy po imieniu. Netflix był niekompetentny i wprowadził multikulturowość w ramach procesu globalizacji do "słowiańskiego" uniwersum. I robi to coraz mocniej i dobitniej w swoich produkcjach.

 

Patryk Płokita