Przed wojną narodowcy królowali na uniwersytetach. To była elita. Taki Stypułkowski, taki Mosdorf- ludzie z doktoratami. A dzisiaj? Zostawiono narodowcom ulice, kiedyś siedzieli na uniwersytetach, a dziś ulica. Dzisiaj na uniwersytetach siedzi lewica, a narodowcy krzyczą na ulicach - dr. Jan Przybył.
Szkoła średnia, a później uczelnia są miejscami i etapami w życiu każdego człowieka, gdzie kształtuje się nie tylko światopogląd, ale także duch i sumienie wchodzącej w dorosłe życie młodzieży. Czym skorupka nasiąknie za młodu, tym na starość trąci. Powiedzenie to nigdy nie traciło na aktualności, ale czy jego przesłanie jest współcześnie nadal dla nas oczywiste?
W 1968 roku paryski bruk ponownie zrodził rewoltę, której skutki (tak jak tej z 1789 roku) miały okazać się w dalszej perspektywie tragiczne dla naszej cywilizacji i kultury. Paryski
maj’ 68 dał początek współczesnej marksistowskiej rewolcie, która zapaliła swoim programem niemal cały przekrój społeczeństwa, od studentów, przez robotników, intelektualistów aż po kadry profesorskie. Jakie były założenia tej rewolty? Bardzo proste- bunt przeciwko kulturze, wartościom, hierarchii i cywilizacji. Pożar ten rozprzestrzenił się na większość instytucji, które miały wpływ na wychowanie i kształtowanie postaw młodzieży i społeczeństwa. Buntownicy zdawali sobie sprawę, że czasy krwawych zamachów, płonących opon i siłowych rozwiązań odeszły do lamusa, a powojenne społeczeństwo nie będzie na dłuższą metę popierało i tolerowało tego typu rozwiązań. Oczywiście, w wielu miejscach manifestacje kończyły się bójkami, a skrajnie lewicowe frakcje organizowały zamachy, ale była to jedynie zasłona dymna dla rzeczywistych - zakulisowych działań buntowników przeciwko staremu porządkowi. Poza zasięgiem kamer i prasowych artykułów odbywał się systematyczny i zaplanowany marsz przez instytucje. Na uniwersytetach ideologizacja młodzieży przebiegała w skrajnie lewicowym kierunku. Jak grzyby po deszczu pojawiały się utopijne manifesty, deklaracje i broszury. Walka o rząd dusz społeczeństwa weszła w fazę finalną. Terror politycznej poprawności ukryty pod płaszczem liberalnych haseł skutecznie kneblował i dusił tych, którzy nie godzili się na narzuconą radykalnie lewicową narrację. Uniwersytety jeden po drugim padały pod butem dyktatu rewolty, a zachłyśnięci utopijną wolnością studenci stali się forpocztą postępowej ideologii wyzwolenia społeczeństwa z kajdan „faszystowskich dogmatów”. Paryski maj stał się fundamentem, na którym współczesna lewica zbudowała swój etos. Jakie były tego skutki? Europejskie uniwersytety zostały opanowane przez lewicową narrację, a kolejne pokolenia europejskich polityków i działaczy społecznych były odtąd wychowywane w duchu marksistowskich dogmatów i postulatów. Reasumując: lewica wygrała bitwę na uniwersytetach, opanowując je w pełni.
Cios był potężny. Wielu nie mogąc się po nim podnieść, zrezygnowało z dalszej walki. Uniwersytety dotąd będące polem wymiany różnych myśli i ideologii stały się miejscem totalitarnych rządów lewicy, która teraz skutecznie dobijała jeden po drugim ostatnie broniące się jeszcze bastiony.
Kiedy zaprzestano walki na uczelniach? Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć, ale jedno jest pewne, to pole walki zostało całkowicie oddane pod uprawę ideologom lewicy, którzy do dziś dnia za pomocą pseudonaukowych teorii rozprawiają się z ruchami narodowymi, tradycjonalistycznymi, konserwatywnymi i prawicowymi, a to wszystko pod hasłem „walki z faszyzmem”. Kim jest ten mityczny faszysta? Odpowiedź jest banalnie prosta- jest nim każdy kto nie zgadza się z narzuconą narracją lewicy.
Buntownicy zaczynali od ulicy. Scenariusz był standardowy - manifesty, krzyki, przepychanki. W drodze ewolucji działania zajęła jednak miejsca na uniwersytetach, wiedząc, że tam realnie może oddziaływać ze swoim programem na młodzież, która oprócz wiedzy zdobywa na uczelni formację na przyszłe lata swojego życia. To co dla nich stało się polem urodzajnym, zostało przez nas całkowicie odrzucone. Teraz widzimy, że na hasłach, grafikach, czy internetowych wpisach nie da się budować postawy politycznych żołnierzy, ludzi ideowych, którzy niczym pochodnia będą podpalać swoją postawą innych kolegów. Odpuszczając uczelnie sami doprowadziliśmy do zgaszenia tego płomienia idei, który tlił się jeszcze przez kilka lat po klęsce z lat 60-tych.
Często w naszym środowisku panują dziwne stereotypy- inteligenci, wykształciuchy, jajogłowi, kujony…i inne tego typu inwektywy. Często gardzi się tym, kto chce się kształcić i zdobywać wiedzę. Z drugiej strony łatwo machnąć ręką, twierdząc że tam i tak się nic nie ugra, bo to środowisko spalone. Ale czy nie sztuką jest ciężka i żmudna praca u podstaw we wrogim nam środowisku, aby wyciągnąć choć jedną osobę, niż spisać wszystko z góry na straty? Internet, transparenty czy plakaty nie staną się nigdy fundamentem świadomego nacjonalisty. Nie oszukujmy się, większość z tych akcji dla statystycznego X jest niezauważalna, bądź w najlepszym wypadku nie zrozumiała. Każdy kto choć raz dyskutował na uczelni broniąc swoich racji wie, że zderzenie z lewicowym walcem jest z góry skazane na klęskę, nie tylko przez samą merytoryczną kontrę, ile przez liczbę oponentów (a jak wiemy współcześnie panuje pogląd iż w ilości siła, co jest skrzętnie wykorzystywane przez lewicę). Ale czy tak musi być zawsze? Jeśli pełni nadziei i chęci do pracy wrócimy na to pole, które od tylu lat było przez nas nieuprawiane możemy jeszcze to wszystko zmienić. Może nie stanie się to za rok, za 5, ani nawet za 10 lat. Możliwe, że plon naszych działań będzie zbierało kolejne pokolenie działaczy, które krocząc ubitą już ścieżką będzie zawsze obecne na pierwszej linii frontu. Bo idea to nie tylko czyn, ale także i pióro, a wiedza to potężna broń.
Oleś Wawrzkowicz