Pandemia koronawirusa zmieniła wiele aspektów naszego życia i wpłynęła na szereg spraw, które dotykają każdego z nas. Niewątpliwie jedną z najważniejszych dziedzin dotkniętych przez efekty koronawirusa jest ekonomia i powiązane z nią kwestie społeczne. Zamrożenie sporej części gospodarki, problemy przedsiębiorstw i przede wszystkim pracowników, skokowy w wielu krajach wzrost bezrobocia – to tylko nieliczne skutki pandemii. Poza jednak wymierzalnymi wskaźnikami zaszły (czy raczej zachodzą) zmiany w sferze mentalnej i ideowej. W skrócie można sprowadzić to do terminu „Renesans neoliberalizmu”, co wynika zarówno z przyjętych rozwiązań w Polsce (oraz wielu innych krajach), jak i nawrotu propagandowej fali wolnorynkowych rozwiązań w mediach i portalach związanych z szeroko rozumianym liberalizmem.
Od czasu dojścia PiS do władzy w roku 2015 mogliśmy śledzić powolne i żmudne, ale widoczne przesuwanie ciężaru dyskusji z balcerowiczowskiej nienawiści klasowej wobec poszkodowanych przez kapitalizm, do rozmowy nie o tym „czy”, ale jaka ma być polityka społeczna i socjalna. 500+, dodatki dla seniorów, dzieci, etc. sprawiły, że przywrócone do życia zostały milionowe rzesze Polaków i Polek, do tej pory wykluczone i całkowicie pominięte w dyskusji publicznej, nie licząc wyzywania ich od „leni” i „roszczeniowców”.
Oczywiście, polityka PiSu, jakkolwiek pod tym względem najlepsza spośród rządzących ekip po 1989 roku, fundamentów systemu nie zmieniła. Nadal obowiązuje w Polsce ekonomia kapitalistyczna, co najwyżej ku rozpaczy wszelkich Lewiatanów, Krytyk Politycznych i Gazet Wyborczych zyskała trochę bardziej ludzką i prospołeczną twarz. Jednak trwający od kilku już miesięcy kryzys spowodowany pandemią koronawirusa okazał się, zgodnie zresztą z przewidywaniami, świetnym pretekstem dla wszelkiej maści wolnorynkowców, kapitalistów i zwolenników wyzysku do podjęcia zmasowanej ofensywy na rzecz walki z jakimkolwiek ustawodawstwem socjalnym i społecznym.
Pan Hajdarowicz w wywiadzie optuje za natychmiastowym powrotem wszystkim do pracy, oraz… likwidacją Kodeksu Pracy i 500+. Anonimowy „przedsiębiorca” na łamach Gazety Wyborczej postuluje „Plan Balcerowicza 2.0”, który ma być połączony z…likwidacją 13-tych emerytur, emerytur jako takich zresztą też, oczywiście pod nóż ma iść także znienawidzony przez liberałów 500+. Wszystko w imię nawiązania do programu, który doprowadził do ponad 20% bezrobocia oraz wpędził ponad 40% Narodu w stan skrajnego ubóstwa, nie wspominając o zniszczeniu polskiego przemysłu i kapitału. Faktycznie, bardzo na rękę to przedsiębiorcom. Kolejny publicysta polskojęzycznego portalu Natemat nie może się już doczekać likwidacji 500+, bo ten wprawdzie pomógł wyjść z ubóstwa milionom Polaków, ale „nie stać nas na to przez koronawirusa”. Tyle, że identycznie o 500+ mówiono już wcześniej, więc to żaden argument.
Nie miejmy wątpliwości, liberalny i kapitalistyczny nowotwór zbyt mocno osadzony jest w naszej psychice, „ideomatrycy” jakby powiedział Stachniuk, aby liczyć, że w kilka lat zniknie on całkowicie, zwłaszcza, że politycznie właściwie wszyscy się orientują na balcerowiczowski model gospodarki: PO, Nowoczesna, Konfederacja, część Prawicy Razem spod znaku farbowanego lisa Gowina zresztą też. Pandemia koronawirusa, która z jednej strony uwidoczniła to, jak bardzo globalizm i liberalizm jest ślepą uliczką, z drugiej strony stanowi pożywkę dla wszelkiej neoliberalnej propagandy. Sytuacja jest tu w dużej mierze analogiczna do końcówki lat 70-tych, gdy kryzys paliwowy spowodował na Zachodzie, powszechnie praktykującym wówczas model państwa opiekuńczego, prawdziwy renesans neoliberalizmu, który wydawał się być zepchnięty na margines. O ile jednak przed epidemią Koronawirusa państwo opiekuńcze nie było powszechnie przyjętym, o tyle faktycznie obserwujemy zewsząd pojawiające się symptomy i oznaki ofensywy neoliberalizmu.
Najbardziej widocznym i uderzającym w nas, Naród i państwo elementem kapitalizmu jest połączenie zjawiska prywatyzacji zysków z jednoczesnym uspołecznieniem strat. O ile o tzw. „przedsiębiorców” walczą wszyscy, o tyle o wielokroć liczniejszą i ważniejszą grupę pracowników upominają się… wyłącznie politycy Lewicy Razem. Mało co tak dobitnie świadczy o systemowym i liberalnym charakterze Konfederacji, ale to temat na inny artykuł. Wróćmy do tego jak liberalizm dzieli nas na dysponentów ogromnych sum, lub adresatów rachunku za funkcjonowanie systemu. Przykład zarobków amerykańskich menadżerów poruszony przez południowokoreańskiego ekonomistę Ha-Joon Changa jest tutaj wręcz sztandarowy. Czy faktycznie różnice rzędów wielkości w zarobkach wynikają z różnicy w efektywności i dochodowości pracy? I czy dochodowość pracy to jedyny jest aspekt? Jak zmierzyć dochodowość pracy lekarza, pielęgniarki, ratownika medycznego? Wiemy doskonale, że nierównomierny rozdział zysków i całkowita i oficjalna klęska teorii „skapywania” oznacza, że o tym ile kto zarabia decyduje w przeważającym stopniu… urodzenie! Kilka lat temu w jednym z wywiadów przyznał to (zapewne nieopatrznie) Jan Kulczyk „jak zostać miliarderem? Trzeba sobie dobrze wybrać rodziców”. To prawdziwa perła szczerości i prawdomówności pośród wysoce odrażających i ohydnych cytatów tego człowieka. Nierówności społeczne i płacowe nie są spowodowane różnym poziomem „pracowitości”, jak zresztą tą pracowitość mierzyć? Czy faktycznie prezesi największych korporacji są kilka tysięcy bardziej pracowici od swoich szeregowych pracowników? Oczywiście nie, być może nawet to owi pracownicy pracują rzetelniej, bo ciąży nad nimi często widmo natychmiastowej utraty pracy, choćby w wypadku zatrudnienia na śmieciówce. Polska nie posiada obecnie praktycznie w ogóle systemu sprawiedliwego rozdziału zysku w gospodarce – i być nie może inaczej, gdyż neoliberalizm ze swej natury opiera się na akumulacji kapitału w rękach nielicznej elity finansowej i ekonomicznej. Ta sama elita poprzez swoje majątki i wpływy jest w stanie wpłynąć na rządy i part, aby te obarczyły pracowników – czyli zwykłych obywateli, kosztami zwalczania wszelkich kryzysów. Przykład Jeffa Bezosa, szefa Amazona oraz jednego z najbardziej odrażających ludzi żyjących współcześnie, jest tu wręcz podręcznikowy. Z jednej strony Amazon w okresie pandemii notuje spory wzrost obrotów, z drugiej zaś Bezos…apeluje o pomoc państwa i datki zwykłych ludzi. Bezczelność kapitalizmu w czystej postaci. Tak samo w roku 2008 zwalczany był kryzys, kiedy w Polsce miedzy innymi dokonano kolejnego etapu zwiększania elastyczności rynku pracy, tak samo i teraz walczy się z koronawirusem. Trend ten zresztą jest ogólnoświatowy, i choć nie obejmuje całego świata, to z całą pewnością, nadaje kierunek zmian.
Tej narracji i określonym działaniom wielkiego kapitału i wspierających go mediów przeciwstawić musimy myśl narodowo-radykalną o charakterze czysto wspólnotowym i solidarystycznym. Niech naszym hasłem nie będzie prawackie bredzenie o „wolności”, która w tym wydaniu jest niczym innym jak zwykłą anarchią, odrzućmy użalanie się nad rzekomo bankrutującymi korporacjami, nie pozwólmy wmówić sobie, że to znów my – zwykli obywatele, mamy płacić za kolejny kryzys.
Niech naszym hasłem będzie: Praca! Naród! Sprawiedliwość!
Praca
W dobie zwiększającego się bezrobocia po kilkuletnim okresie względnej prosperity i spokoju znów staje się oczywiste jak bardzo w systemie neoliberalnym niestała jest pewność zatrudnienia. A przecież to nie tylko koronawirus spowodować może utratę zatrudnienia. Przede wszystkim powiedzmy to wprost: bezrobocie jest nieodłącznym elementem funkcjonowania kapitalizmu. Neoliberalny przewrót lat 70-tych i 80-tych dowiódł tego doskonale, zresztą liberalni ideolodzy nie mają problemów, by przyznać to in extenso. Bezrobocie to świetny element nacisku na pracowników, aby sukcesywnie zmniejszać jego prawa i wynagrodzenie a zwiększać obciążenie i wyzysk. Przecież „jeśli ci się nie podoba, to możesz odejść. Na Twoje miejsca czeka 10 innych”. W dobie globalizmu dopisać należy jeszcze „10 innych Ukraińców”, czy „10 innych Pakistańczyków”. Taki schemat znacząco odbiera pracownikowi chęć i odwagę do przeciwstawienia się kolejnym antypracowniczym posunięciom – jak choćby zmiana umowy, obniżenie wynagrodzenia etc. Prześladowania za członkostwo w związku zawodowym również było czymś oczywistym, podobnie zresztą jak i dzisiaj.
Tymczasem praca nie jest i nie może być przywilejem, o który cały czas się modlimy, by jej nie stracić. Praca to w ujęciu narodowym czy ekonomicznym zbyt ważna kwestia, by dalej była elementem rozgrywanym przez wielki kapitał i ponadnarodowe korporacje. Odrzucić trzeba także wszelkie aberracje pokroju „rezerwowej armii kapitału” – to nic innego, jak element pauperyzacji i wyzysku oraz faktycznego odbierania ludziom wolności. O tym jednak prawica się nie zająknie, widząc odbieranie wolności wyłącznie w obowiązku szczepień oraz noszenia maseczki.
Już w latach 60-tych jeden z najwybitniejszych polskich i światowych ekonomistów, Michał Kalecki udowodnił, że pełne zatrudnienie i likwidacja bezrobocia jest nie tylko możliwe, ale i pożądane. Najwyższa chyba już pora by myśl tą podchwycić i wdrożyć w nasze życie ekonomiczno-społeczne. Każdy i każda z nas ma prawo pracy. Ta bowiem jest nie przywilejem, ale obowiązkiem każdego obywatela. Pracę traktujemy tu zresztą dużo szerzej niż tylko nabijanie słupków w excelu dla znienawidzonej korpo – pracą jest także wychowanie dzieci czy inne formy działalności nie przynoszącej może wielkich zysków, ale będących niezwykle potrzebnymi dla Narodu. Chociażby opieka nad seniorami czy działalność charytatywna, by użyć aktualnych przykładów. Nie możemy dalej godzić się na kupczenie pracą przez kapitalistów i korporacje. Każdy Polak i Polak zasługuje na by móc pracować!
A skoro praca – to także i płaca. Oba te elementy występują w naszej wizji lepszego świata wyłącznie z przedrostkiem „godna”. Praca nie może być niewolniczym wyzyskiem, a zapłata jałmużną, która ledwo pozwala dożyć do 1-ego. Praca oznaczać musi godne i sprawiedliwe stosunki na linii pracownik-pracodawca, a płaca odpowiednie wynagrodzenie za nią. Skończyć musimy z patologią umów śmieciowych, zaniżonych stawek, łamania praw pracowniczych i zwykłego mobbingu czy traktowania pracowników w sposób niegodny białego człowieka. Pracownik nie jest niewolnikiem ani własnością pracodawcy. Stąd wszelkie neofolwarczane stosunki zwalczane muszą być z całą mocą. Zapłata za pracę zaś wykluczyć musi funkcjonowanie zjawiska „biednych pracujących”, czyli tych, którzy pomimo że pracują zawodowo, to nie są w stanie żyć powyżej poziomu ubóstwa, niejednokrotnie skrajnego.
Jaki w ogóle sens ma praca w kapitalizmie, skoro ten wytworzył tak powszechne zjawisko „biednych pracujących”? Mówimy, że praca ma umożliwić nam utrzymanie się, tymczasem taka patologia wskazuje, że nawet ten element neoliberalnej propagandy kuleje i to mocno. Podobnie zresztą sprawa się ma z prekariatem, czyli nowa klasą (lub podklasą – zdania wśród socjologów są różne) społeczną, jaka wykształcona została przez kapitalizm. Zjawisko prekariatu doczekało się na Zachodzie już szeregu wartościowych analiz, w Polsce niestety cały czas traktowane jest po macoszemu, lub udaje się, że klasa taka nie istnieje. W końcu przyznać 30 lat po puczu Balcerowicza, że jego reformy oraz jego następców doprowadziły głównie do wzrostu biedy i nierówności byłoby dla wielu piewców wolnego rynku równoznaczne z zanegowaniem całego tego chorego systemu. Prekariat to w dużym skrócie ludzie pracujący na umowach śmieciowych, za niewielkie stawki, pozbawieni świadczeń społecznych i socjalnych, gwarancji zatrudnienia, zwykle praca jaką wykonują jest poniżej ich wykształcenia, a w efekcie ludzie ci doświadczają postępującej utraty praw politycznych i socjalnych. Czy możemy godzić się, by w tym samym kraju nasi rodacy i rodaczki znajdowali się w takim stanie i byli coraz bardziej spychani na margines, tylko po to, by paru CEO i menadżerów mogło skupić w swych rękach jeszcze większy majątek i władzę? Odpowiedź dla każdego nacjonalisty jest oczywista.
Praca jako taka musi mieć też sens i wartość. Skończyć trzeba z patologią „gówno wartych prac”, a przede wszystkim powiązać musimy prestiż i wynagrodzenie za pracę z jej społecznym znaczeniem. Wszelkiej maści youtuberzy, influencerzy, social-media specjaliści, finansiści, spece od malwersacji i oszustw nie mogą cieszyć się wyższymi zarobkami niż lekarze, nauczyciele, pielęgniarki, ratownicy medyczni, czy górnicy. Takich przykładów można zresztą mnożyć dużo więcej. Sens w tym, aby dana profesja mierzona była nie fejmem, lajkami i udostępnieniami czy wywiadem w Wyborczej, ale faktycznym wpływem na życie społeczeństwa. Pandemia koronawirusa przypomniała tą prawdę zresztą niezwykle dosadnie.
Naród
Bycie nacjonalistą to nie tylko koszulka, bytność raz w roku na Marszu Niepodległości czy wrzucanie grafik z cytatami z Dmowskiego. To przede wszystkim myślenie o charakterze narodowym, czyli wspólnotowym. Myślenie to nie ogranicza się tylko, gdy mówimy o rocznicach ważnych wydarzeń, wojen i powstań. Nie można bowiem nazywać się nacjonalistą, a jednocześnie myślenie narodowe ograniczyć do pewnych, dość wąskich aspektów, a w innych (ekonomia, gospodarka) stosować liberalnego indywidualizmu, wydzierać się „to moje! Moje pieniądze!” i wzorem Korwina czy palikociarza Tanajno wrzeszczeć „wolność!”. Albo myślenie narodowe o charakterze holistycznym, czyli dotyczące każdej płaszczyzny życia, albo hipokryzja i równanie do ogółu sceny politycznej. Nacjonalistami jesteśmy także, a może przede wszystkim, w kwestiach pracowniczych, gospodarczych i socjalnych.
Naród to wszystkie tworzące go klasy społeczne, nie tylko idealizowani przez establishment III RP tzw. „przedsiębiorcy”. Twoim rodakiem jest nie tylko dobrze zarabiający mieszkaniec jednej z aglomeracji, ale także samotna matka trojga dzieci, pracownik fizyczny na śmieciówce, rolnik, emeryt, a także – o grozo dla liberałów! – bezrobotny i wykluczony. Każda z tych osób ma inną pozycję, życiową sytuację, inne determinanty tego kim i jacy są. Każda z tych osób to jednak nasz rodak, a to więź narodowa określona jest przez etniczność, język, kulturę, poczuwanie się etc., a nie przez bycie członkiem określonej klasy społecznej. Stąd już prosta droga do narodowego solidaryzmu, ale także do uznania, że Naród to nie tylko młodzi, zdolni z dużych miast, nie tylko światli przedsiębiorcy, ale także ci słabsi, mniej zaradni oraz po prostu osoby w takich życiowych sytuacjach, w których najzwyczajniej w świecie trzeba im pomóc. Samotni rodzice wielu dzieci, bezrobotni z regionów o wysokim odsetku bezrobocia, niepełnosprawni i ich opiekunowie, ciężko i nieuleczalni chorzy – tak, to też nasi rodacy, a należna im pomoc to nie głodowe renty i zapomogi, ale wsparcie od państwa pozwalające im funkcjonować jak najbliżej normalności.
Cała przestrzeń publiczna III RP, zwłaszcza teraz, zawłaszczona została przez mówienie o przedsiębiorcach. Kiedy w końcu zaczniemy mówić o pracownikach, o lokatorach, o zwykłych ludziach? Kiedy w końcu uznamy, że dobro przedsiębiorcy nie tylko nie musi oznaczać dobra pracownika, ale w ogóle nie musi być zbieżne z interesem narodowym. Bo jeśli uznamy za kapitalistami, że każdy przedsiębiorca kierowany egoistyczną chęcią wzbogacenia się, to łatwo wyobrazić sobie, że właściciel ważnej dla gospodarki firmy zechce sprzedać ją zagranicznemu inwestorowi. Dla Polski jest to niebezpieczne, ale dla przedsiębiorcy stanowić może źródło intratnego zysku. Tak samo może być chociażby z pensjami – w neofolwarczanej Polsce pokutuje cały czas myślenie „pracodawców”, że najlepsza pensja to jak najniższa. A co z punktem widzenia pracowników? Co z interesem narodowym, czy dla niego lepiej, żeby Polacy mieli głodowe stawki, czy godne płace? Czy mamy być Narodem niewolników, coraz bardziej spauperyzowanym, czy jednak za cel stawiamy dobrobyt polskich rodzin?
Dlatego właśnie jako nacjonaliści optujemy za solidaryzmem i syndykalizmem. To nie żaden komunizm, a argumenty o Korei Północnej padające z ust liberałów są równie celne co Beckham na Mundialu w 2002. Skoro pracownik w danym przedsiębiorstwie określona ilość czasu poświęca na swój wkład w wypracowanie zysku, to nie tylko ma prawa do partycypacji w tymże zysku, ale i do współzarządzania tymże zakładem pracy. A jeśli nie współzarządzania, to przynajmniej do bycia członkiem silnego związku zawodowego, który skutecznie stanie w obronie jego praw. Pora zrozumieć, że słowa Margaret Thatcher, iż „społeczeństwo nie istnieje, są tylko pojedyncze jednostki” to jedne z najohydniejszych, antyludzkich kłamstw, jakie padły tylko z ust liberałów. Każdy z nas należy do określonych zbiorowości, z których Naród traktujemy jako najbardziej integralną i ważną dla człowieka, jego tożsamości i świadomości. A skoro tak, to znaczy, że jako członkowie wspólnoty narodowej mamy nie tylko prawa, ale i obowiązki. Solidaryzm z innymi członkami naszego Narodu to jeden z najważniejszych obowiązków, jakie posiadamy.
Sprawiedliwość
Mało które słowo tak drażni naszych rodzimych liberałów jak „sprawiedliwość”. „Sprawiedliwość społeczna” zaś rymuje się w uszach zwolenników Platformy i Konfederacji z „Gułag” albo „Katyń”. Tymczasem to jedno z kluczowych pojęć, którego przywrócenie do życia publicznego państwa jest koniecznym warunkiem powrotu zrębów normalności.
Sprawiedliwość to sprawiedliwa pensja i udział w zyskach przedsiębiorstwa, to prawo do godziwego zasiłku, gdy wypadnie nam zostać bezrobotnymi, to prawo do współdecydowania o polityce i rozwoju zakładu pracy, to także sprawiedliwe renty czy osłony socjalne. Nie głodowe obecne zasiłki dla niepełnosprawnych, które nawet na miano „jałmużny” nie zasługują, a realne pieniądze pozwalające normalnie żyć.
Sprawiedliwość to także niezgoda na gigantyczne pensje prezesów, menadżerów, CEO wielkich koncernów i korporacji. Wiemy już, że praca tych ludzi nie jest kilka tysięcy razy bardziej produktywna i istotna niż szeregowych pracowników, stąd różnice płacowe nie mogą mieć wielkości takiej, jak dziś.
Sprawiedliwość to także redystrybucja, bo to nie żaden „komunizm”, ale normalna funkcja państwa. Temu właśnie powinny służyć podatki. Zresztą, skoro liberałowie tak się podniecają teorią skapywania, to redystrybucja powinna im także przypaść do gustu, gdyż jest to właśnie praktyczne wykonanie owego skapywania. Podatki progresywne to nic innego jak umożliwienie redystrybuowania pieniędzy od wąskiej elity finansowej i politycznej do szerokich mas społecznych. To przede wszystkim sposób na walkę z rosnącymi nierównościami społecznymi i płacowymi, co samo w sobie jest celem nacjonalizmu, a jak udowadniają rozliczne badania, społeczeństwo żyjące dostatnio i bezpiecznie jest po prostu skuteczniejsze, zdrowsze i bardziej skore do wdrażania dużych i przełomowych projektów, a tych, chociażby w energetyce, czeka nas kilka w nadchodzących dekadach.
Państwo sprawiedliwe to państwo traktujące każdego jako człowieka – a nie tylko tych bogatych, najlepiej jeszcze, żeby byli to zagraniczni inwestorzy. Wówczas urzędnicy i politycy chętnie oddadzą im w niewolę własnych rodaków w ramach tzw. „Specjalnych stref ekonomicznych”, gdzie nadal głównym atutem jest tania siła robocza. Śmiejecie się z Afrykańczyków, którzy ongiś swoich rodaków oddawali w niewolę za przysłowiowy pęk wisiorków? Obecnie Polska robi to samo, i to nie od roku czy dwóch, ale od prawie 30 lat. Co więcej, jak wynika z wielu analiz to do całej zabawy jeszcze… dopłacamy, gdyż zdecydowana większość inwestorów była zdecydowana inwestować w Polsce niezależnie od jakichkolwiek ulg. Ot wychodzimy na całym tym balceryzmie, jak Zabłocki na mydle.
O nową Polskę
Eksperyment pod tytułem „liberalizm nad Wisłą” najwyższa pora uznać za nieudany. Wolny rynek, deregulacja, ograniczenie roli państwa i wszystkie inne patologie Balcerowicza okazały się nie dziejowym skokiem w nowoczesność i bogactwo, ale zamieniły Polskę w halę montażową nieskomplikowanych podzespołów dla zagranicznych koncernów i wpędziły nas w pułapkę średniego wzrostu.
Bez strukturalnych zmian, bez podważenia liberalnych aksjomatów i zastąpienia ich wspólnotowymi, nie będzie nowej Polski. Polski sprawiedliwej, pracowniczej, narodowej. A o takie państwo walczymy i walczyć chcemy. Dlatego też dla nas, nacjonalistów, hasłem sprzeciwu wobec neoliberalnej niewoli i jednocześnie nadzieją na nową, lepszą Polskę jest:
Praca! Naród! Sprawiedliwość!
Grzegorz Ćwik