
Szturm1
Monika Dębek - O książkach słów kilka
Literatura od bardzo dawnych czasów jest czynnikiem, który kształtuje człowieka już od najmłodszych lat. Kontakt z nią oddziałuje na myśli, słowa, uczucia, a nawet postępowanie osoby oddającej się czytaniu. Książki pomagają budować i wzbogać nasz język i słownictwo już od najmłodszych lat. Wspomagają nas w budowaniu pasji, w niezwykły sposób działają na ludzką wyobraźnię, pomagając jej z każdą przeczytaną książką rozwijać skrzydła coraz to bardziej.
Literatura wspiera nas także w budowaniu empatii i rozumienia przebywających obok nas ludzi, oraz naszego otoczenia, w którym przebywamy.
Obowiązkiem każdego rodzica powinno być zarażanie pasją czytania dzieci już od najmłodszych lat. Powinni czytać bajki już dla niemowlaka. Już w takim okresie życia książki mogą na nie wpływać w bardzo pozytywny sposób. Tym bardziej, że już małoletnie pociechy sięgają po kolorowe książeczki ze zwierzętami itd. Ich wzrok i słuch chłonie każdy obrazek i każde wyczytane słowo. Czytanie na głos pomaga dziecku w rozwijaniu jego inteligencji, pomaga w uczeniu samodzielnego myślenia.
Czytanie literatury na głos dla najmłodszych pomaga także w budowaniu więzi między dzieckiem a rodzicami. Ma bardzo duże znaczenie wychowawcze, ułatwia szkolną edukację.
Książki dla dzieci muszą być oczywiście adekwatne do ich wieku rozwojowego, nie można przecież czytać kilkuletnim dzieciom prac naukowych, oczywiste jest, że nie będą one dla niego zrozumiałe.
Rodzina jest pierwszą i podstawową komórką społeczną. Zatem to rodzice mają obowiązek jako pierwsi wychowywać najmłodszych i przekazywać dla nich prawidłowego wzorce wychowania.
Literatura ma także wielkie znaczenie nie tylko dla dziecka w jego rozwoju, ale także w życiu dorosłego już człowieka.
Wielu dorosłych ludzi w obecnych czasach żyje bez pasji, ich wolny czas ogranicza się tylko i wyłącznie do spędzania czasu przed szklanym ekranem zwanym telewizorem. Dorosły chłonie często bezmyślnie i bezkrytycznie wszystko co serwują nam media. Wiedza, która przekazywana jest nam przez telewizję czy gazety jest często kompletnie oderwana od rzeczywistości i nie jak ma się do prawdziwego świata. Książki są źródłem prawdziwej, życiowej ludzkiej wiedzy. Możemy często odnaleźć w nich prawdziwe, ludzkie losy, ludzi żyjących obok nas w dzisiejszych czasach. Często jesteśmy w stanie utożsamiać się z bohaterami literatury, jaką właśnie przeanalizowaliśmy.
Książki mają także charakter zabawowy i rozrywkowy. Brak zajęć często powoduje nudę nawet w życiu dorosłych jednostek, co powodować może obniżony nastrój a w efekcie prowadzić nawet do przewlekłej depresji. Literatura zawiera w sobie często bardzo wiele dobrego humoru. Dzięki przeczytanym treściom wielokrotnie możemy uśmiać się aż do łez. I są to łzy radości, czy też wzruszenia. Dzięki książkom może do nas powrócić pogoda ducha, radość życia. Poprzez czytanie możemy przenieść się do innego świata i przeżyć wraz z bohaterami niesamowite przygody. Czasami też życie i losy bohaterów literackich są nam tak bliskie, że utożsamiamy się z nimi na każdym kroku i dzięki nim odnajdujemy rozwiązanie wielu naszych problemów życiowych.
Książki posiadają walory wychowawcze. Dla osoby, która przeszła w swoim życiu bardzo wiele, może być ona przewodnikiem i pomagaczem w ponownym przystosowaniu się do świata. Obserwując pozytywnych bohaterów, człowiek może uczyć się prawidłowych wzorców postępowania czy nawet kultury osobistej.
Jak ważne jest czytanie w życiu nacjonalisty, wiemy wszyscy. Książki pomagają nam przede wszystkim poznać podłoże historyczne idei, poznać jej zasady, charakterystykę. Dzięki książkom możemy poznać życie innych nacjonalistów, naszych przodków czy też bohaterów narodowych, czy też nawet osób z innych krajów. Możemy czerpać inspiracje do pracy na terenie naszej ojczyzny. Nie chodzi tu o bezmyślne kopiowanie innych osób, ale czerpanie od nich pomysłów i werwy do codziennej pracy u podstaw.
Nacjonalista to osoba, która kocha czytać. Kocha literaturę. Zachwyca się jej pięknem i próbuje także zarażać pasją innych członków swojej rodziny, przyjaciół, współpracowników czy nawet całkowicie obcych ludzi.
Nacjonalista jako osoba, która chce ciągle się rozwijać i nabywać nową wiedzę, musi oddawać się codziennie lekturze książek. Nie może uznać nigdy, że już wszystko wie i że jego wiedza jest już na tyle wystarczająca. Jest to bardzo błędne myślenie, doprowadzające w efekcie do zguby duszy ludzkiej.
Nacjonalista i książki to najlepsi przyjaciele.
Monika Dębek
Grzegorz Ćwik - Słów pogardy szkoda
Liberalizm i wynikająca z niego demokracja liberalna to twory na wskroś operetkowe. Poziom przerysowania, braku symetrii i rozsądku są uderzające, dla każdego zwłaszcza kto zachował choćby elementarne resztki krytycznego myślenia. W ostatnich dniach kraj nasz oto stanął w obliczu powrotu faszyzmu. „Powrotu?” ktoś zapyta, To u nas kiedyś był ustrój faszystowski? No mniejsza z tym, nie o prawdę przecież w mediach i liberalnym dyskursie chodzi. Krwiożerczym potworem, który zwiastować miał ostateczny koniec wolności i swobód okazał się młody doktor historii, Tomasz Greniuch. Wkrótce po mianowaniu go szefem wrocławskiego oddziału IPN-u wszelkiej maści antyfaszyści, lewacy, liberałowie, konserwatyści i pipi-prawica dostali piany na pysku zwiastującej kolejny atak grupowej histerii. Oto bowiem dr Greniuch lat temu kilka czy kilkanaście był nie tylko członkiem ONR-u, którym nadwiślańscy liberałowie i konserwatyści straszą swe chowane w zachodnich, nowoczesnych szkołach dzieci. Okazało się także, że zachowało się kilka zdjęć z różnych oficjalnych obchodów czy marszy, na których Greniuch wznosi prawą rękę w charakterystycznym geście. Wielomskie, Michniki, Gawły, Sakiewicze, wszelkie antifiarze jak tylko odzyskały oddech po zapowietrzeniu się uderzyły w najwyższe możliwe tony. Jak to, Greniuch podniósł rękę! I trzymał ją w górze?! Jak on śmiał, przecież od tego automatycznie rośnie stężenie faszyzmu w polskim życiu publicznym oraz jogurtach naturalnych! Toż to słynne „hajlowanie”, a takie coś nie przejdzie w żadnym kraju, który tak służalczo słucha ambasad Izraela i USA. Pal sześć, że gest ten był wówczas nawiązaniem do lat 30-stych i popularnego wówczas w całej Polsce i Europie gestu. Ten wykonywała endecja, ONR, sanacja, monarchiści i miliony ludzi w całej Europie. Zdjęcia przedstawiające SN czy ONR z wyciągniętymi prawymi rękoma są łatwo dostępne w sieci. Jednak dla przeciętnego liberała, z definicji wybrakowanego intelektualnie i moralnie, gest ten musi oczywiście być neonazistowski. W końcu w liberalizmie nie ma biedy, wykluczenia społecznego, transportowego, nierówności płacowych etc. Jest jako jedyny problem „faszyzm” i „neonazizm”, które od 30 lat słyszymy, że podnoszą głowę, zagrażają każdemu obywatelowi i czyhają w lodówce, szafie czy puszce pasztetu podlaskiego.
Jest coś w tej liberalnej masturbacji faszyzmem autentycznie niesamowitego. Każdy normalny człowiek zapytany o „faszyzm” i jego kondycję w Polsce z szeroko otwartymi oczyma spytałby się o jaki faszyzm chodzi? Ani nie mamy takich partii, ani w przestrzeni publicznej nie ma tej ideologii, ani praktycznie nikt nie nazywa się faszystą. Mimo to straszeni jesteśmy owym „faszyzmem” niczym Polacy pół wieku temu amerykańskimi spadochroniarzami i wszędobylskimi szpiegami. Nie od dziś wiadomo, że dla systemu najlepsza walka jaką może prowadzić społeczeństwo, to walka z nieistniejącym wrogiem. Gdy sypie się neoliberalizm, załamuje klimat, wszelkie multietniczne kłamstwa pokazują swe bankructwo, a rządy światowe przejmują wielkie korporacje, trzeba dać zwykłym ludziom mitycznego wroga – „faszystów”. Oto ONZ straszy nie skutkami globalnego ocieplenia, ale… „białego supremacjonizmu” (sic!). Oto nierówności społeczne i płacowe stają się nieważne, bo przecież niewidzialne imperium ciągle rośnie. Im bliżej zaś do zwycięstwa liberalizmu i całkowitego zlikwidowania człowieczeństwa i człowieka oraz zastąpienia go konsumentem, tym bardziej walka z faszyzmem się zaostrza.
Inna sprawa to ześcierwienie tego systemu. Mamy w Sejmie byłych aparatczyków kolaboracyjnej partii PZPR. Mamy wśród prezesów i wysoko postawionych ludzi masę agentów i oficerów SB. Mamy nieukaranych katów polskości z UB i Informacji Wojskowej. Mamy polityków bijących swoje matki, plujących na Polskę, polityków, którzy za swoje milionowe afery nigdy nie zostali rozliczeni. Mamy dziennikarzy broniących pedofilii i pedofili broniących innych pedofili. Mamy prokuratorów z PZPR, którzy chcą walczyć z postkomunizmem i postkomunistów chwalących dalej Armię Czerwoną i nazywających okupację drugiego Sowieta „wyzwoleniem”. Mamy wreszcie odrażającą elitę profesorską pławiącą się w swej degeneracji, twierdzącą, że nie istnieje coś takiego jak życie ludzie i propagujące wszelką dewiację jako normę.
Wszystko to jednak absolutnie nic. Każda zbrodnia dowolnej systemowej świni III RP blednie w porównaniu z tym że Greniuch ileś lat temu podniósł rękę. Nie wiem jak nazwać świństwo, jakim jest prześladowanie człowieka za to, podczas gdy winni masakry „Wujka”, zbrodni Stanu Wojennego, masakry Wybrzeża 1970 roku czy zorganizowanych tortur i szykan antyrobotniczych z roku 1976 nie ponieśli właściwie jakichkolwiek konsekwencji swoich skurwiałych czynów.
Tekst ten piszę już po dymisji dr Greniucha, oraz po jego zwolnieniu. Tyle z rzekomej niezależności partyjnych historyków. Tyle z rzekomej neutralności światopoglądowej tego operetkowego państewka. Myślozbronia, jaką jest kontestowanie neoliberalnego łady Michnika, Wałęsy i Balcerowicza póki co dotyka winnego nawet wiele lat po „przestępstwie”, jednak po wypowiedziach niektórych polskojęzycznych portali czerpiących garściami dotacje ze wschodu i zachodu, celem systemu jest wprowadzenie odpowiedzialności prawie, że na wzór Korei Północnej, gdzie za „zbrodnie” obywatela odpowiada także jego rodzina do 3 pokolenia.
W całej tej sprawie jest jeden wyjątkowo przykry aspekt. Nazywa się on „prawica”. O tym, że prawica to ścierwo i to wyjątkowo nieprzydatne, pisaliśmy w „Szturmie” wiele razy. Pisaliśmy, że prawica to trucizna, piąta kolumna, kapitulanctwo, bankructwo ideologiczne i programowe. Sprawa dr Greniucha kolejny raz pookazuje, że prawica to jedno wielkie nieporozumienie. Oto bowiem w kwestii, która całą prawą stronę powinna zjednoczyć znów zobaczyliśmy jak wielkie jest nasączenie prawactwa liberalizmem, antyfaszyzmem i ogólnym brakiem honoru. Rozumiem, że Sekielski związany z obozem rządzącym równa do Zandberga i Ośrodka Monitorowania. Ale Konfederacja? To przecież rzekomi antystemowcy i jedyna alternatywa dla skostniałego systemu III RP. Tymczasem Dziambor z Konfederacji oczywiście przyłączył się do psiego skowytu krytyków Greniucha, dając jednocześnie upust swego liberalizmu w słowach atakujących ideowe pochodzenie Greniucha (w domyśle: narodowy radykalizm). Co zrobili zaś „narodowi” posłowie z Konfederacji? Oczywiście słowem się nie zająknęli w tym temacie. I nie ma co się dziwić, skoro 50% wyborców Bosaka w 2 turze poparło Trzaskowskiego. Wobec takiego „antysystemowego” elektoratu obrona nacjonalisty byłaby faktycznie wizerunkowym strzałem w kolano.
Nie zrezygnował za to z możliwości komentowania profesor Wielomski. Ten znany miłośnik komunizmu, Związku Sowieckiego, PRLu, wróg Niepodległości i Żołnierzy Wyklętych oczywiście wyczuł pismo nosem, i gdy tylko usłyszał odgłos ujadających kolegów antyfaszystów z lewej strony, natychmiast się do niego przyłączył. Człowiekowi temu nie przeszkadzają komuniści w strukturach państwa, pomniki „wyzwolicielskiej” Armii Czerwonej, za to człowiek odwołujących się do idei typowo narodowej jest już „nazistą”. Jak widać niedaleko pada Wielomski od swojego imiennika z Wyborczej, Michnika.
Ile razy jeszcze mamy powtórzyć Wam tępi i przeżarci moralną próchnicą prawicowcy, że niezależnie od tego ile razy się odetniecie, uderzycie w antyfaszystowskie tony i pokajacie za swoje i nieswoje winy, dla lewej strony i liberałów nadal będziecie „faszystami” – takimi samymi jak Greniuch. Co dało Bosakom i Winnickim pudrowanie nosków i strojenie się w piórka liberałów, poza oczywiście zdradą własnego obozu? Tak samo Lewica Razem czy oko.press nazywają się neonazistami, rasistami i ksenofobami. Zrozumcie wreszcie, że im nie chodzi o dyskusję, rozmowę czy polemikę. Im chodzi o absolutną, totalitarną hegemonię, gdzie dla niczego, co choćby w najmniejszym stopniu jest prawicowe czy konserwatywne, nie będzie miejsca. Nie będzie miejsca dla Wielomskich osiągających szczyty ekstazy przy krytykowaniu Żołnierzy Wyklętych z czysto komunistycznego punktu widzenia. Nie będzie miejsca dla Bosaka czy Winnickiego, którzy nie popierają aborcji albo związków lgbt. Każdy z was zostanie tak samo napiętnowany jak Greniuch, a następnie usunięty z przestrzeni publicznej.
Czy zrozumienie tego naprawdę przekracza wasze możliwości umysłowe? Ja rozumiem, że się tym Sośnierze, Dziambory i Berkowicze nie przejmują – to neoliberałowie, absolutnie niczym nie różniący się od KO. Dla takich zawsze będzie miejsce w systemie. Ale wy, patrioci i niedawni jeszcze narodowcy? Z jakimi hasłami chodziliście na demonstracje, które wywindowały wasze kariery? Na jakie wzorce i przykłady powoływaliście się jeszcze niedawno w wywiadach? Jeszcze pamiętacie, czy już zapomnieliście, bo boicie się być wyrugowani z polityki, tak jak Greniuch z IPN-u?
Skoro tak, spytajcie partyjnego kolegę o strach. „Jeśli się boicie, to już jesteście niewolnikami”.
Milcząc lub dołączając się do nagonki na Greniucha staliście się przy okazji także świniami.
Słów pogardy na was szkoda.
Grzegorz Ćwik
Grzegorz Ćwik - O Legionach słów kilka
Miało już nie być polskiego munduru. I polskiej armii też miało nie być. Po styczniowej klęsce nawet spora część społeczeństwa polskiego uwierzyła w to, że o zyski czy synekury warto walczyć, ale o Polskę już nie. Polskich żołnierzy, polskiej komendy i polskich oddziałów szukać miano już tylko na kartach powieści historycznych, oczywiście o ile zostaną przez łaskawych zaborców dopuszczone do druku.
Na szczęście byli ci, których te „prawdy” i „pewniki” nie interesowały. Byli tymi, którzy wierzyli, walczyli i zwyciężali.
- - -
Rotmistrz a wraz z nim cały szwadron cwałowali wprost na pierwszą linię okopów. Szrapnele biły coraz gęściej, a pociski wystrzeliwane z Mosinów i Maximów coraz mocniej omiatały rozciągniętą ławę polskich ułanów. Ale przecież dostali rozkaz! Dokonać uderzenia na okopane wojska rosyjskie przy współdziałaniu piechoty i artylerii. Tego, że w wyniku poważnych zaniedbań w dowództwie rozkaz nie dotarł ani do piechoty ani artylerii, Dunin-Wąsowicz nie wiedział.
Wiedział natomiast doskonale kim jest. Oficerem Legionów Polskich, pierwszego od wielu dekad wojska polskiego. Dowódcą jednej z dwóch jego jednostek kawalerii. A co więcej – prawnukiem szwoleżera spod Somosierry. Dlatego też Dunin-Wąsowicz nie zadawał pytań, nie okazywał tchórzostwa ani niepewności. Miał świadomość co musi zrobić i jaki honor podtrzymać.
W 1915 roku nie było Kozietulskiego, nie było Cesarza ani okrzyku „naprzód psiakrwie, Cesarz patrzy!”. Był za to niespełna 33-letni dowódca 2 dywizjonu kawalerii 2 Brygady Legionów Polskich. Były za to kolejne okopy, podobnie jak pod Somosierrą, choć obsadzone nie Hiszpanami a Rosjanami. Nawet to lepiej, cóż chcieć od biednych Ispańców. O, Rosjanie to już inna liga. Z tymi mieliśmy rachunki krzywd.
Po całym terenie szarży niósł się jeden okrzyk. „Niech żyje Polska!”. Ułani zajęli pierwszy okop, potem drugi i trzeci. Przerażeni Rosjanie ginęli, padali nieprzytomni od cięć szablami lub uciekali. Niektórzy próbowali się poddawać polskim diabłom, które niewzruszone krwawym ostrzałem rozbiły w puch rosyjską obronę.
Cóż jednak zdziałać mogło 64 ułanów, gdy nie otrzymali oni wsparcia i pomocy? Bohaterska szarża okazała się równie krwawa. Do linii wyjściowych doczłapało się raptem 6 żołnierzy. Potem odnaleziono jeszcze kilkunastu. Ostatecznie większość zginęła lub dostała się do niewoli, część była ranna.
Najważniejsze było jednak co innego. Tego dnia przywrócona została, po prawie 100 latach, wielkość i chwała polskiej kawalerii. Prawnuk żołnierza spod Somosierry poprowadził kolejne pokolenie bohaterów aby „gardła armatnie kolanami dławić”. I kolejny raz okazało się , że wbrew wszystkiemu i wszystkim, wbrew postępowi techniki wojennej i prawidłom Wielkiej Wojny polscy kawalerzyści okryli się chwałą należną nielicznym. Cała Europa usłyszała o szarży garstki polskich ułanów pod Rokitną. Cała Europa usłyszała, że na dalekim froncie wschodnim garstka chłopaków w błękitnych mundurach bije się o nią, ginie za nią i zabija. Za Polskę.
Jakiś czas po bitwie wydrukowano pocztówkę z motywem szarży pod Rokitną, która stanowi ilustrację do tego artykułu. W tle nikną powoli ułani cwałujący na rosyjskie okopy, a na pierwszym planie… czyżby sam Wernyhora gra im na skrzypcach? Skoro tak, to jest tylko jedna melodia, jaka mogła płynąć z jego instrumentu. Zakazana przez rosyjskiego okupanta pieśń o tych, którzy 100 lat wcześniej także bili się o Niepodległość. I to właśnie ją Rokitniańczycy i Legiony odbijały szablą z rąk zaborców.
Kilka lat później, gdy Polska powróci na mapę a ułani spod Rokitny odtworzą swoją jednostkę, już w ramach Wojska Polskiego, nazwie się ona 2 Pułkiem Szwoleżerów Rokitniańskich. Jedna zaś z żurawiejek (przyśpiewek) tegoż pułku brzmieć będzie:
„Zawsze byli bracią bitną,
Zwyciężyli pod Rokitną!”
Legiony Polskie
Powtarzam często, że jako Polscy i nacjonaliści mamy naprawdę dobre wzorce postępowania. Powstańcy, Wyklęci, Orlęta Lwowskie, rycerze spod Cedyni i Grunwaldu, pancerni i husarze spod Kłuszyna i Chocimia, rewolucjoniści i bojowcy PPS. I oni – Legioniści. Pora już odrzucić paleoendeckie brednie każące traktować Legionistów jako niemieckich najemników, austriackich kondotierów i Bogowie raczą wiedzieć kogo jeszcze. Legiony Polskie od początku, od wymarszu spod podkrakowskich Oleandrów, aż do listopada 1918 roku biły się tylko za jedno i dla jednego. Dla dobra Polski, o jej Niepodległość i Odrodzenie.
Tradycja Legionowa, w latach II RP stanowiąca jeden z ważniejszych elementów tożsamości, po roku 1945 popadła w zapomnienie. Powody oczywiste – komunistyczny reżim nie mógł pozwolić na dalsze funkcjonowanie pamięci o tych, którzy w latach 1919-1920 postawili twardą i skuteczną tamę komunistycznej rewolucji, próbującej rozlać się na cały kontynent.
Dziś o Legionach pamięta się zarówno państwowo jak i społecznie. I tylko nacjonaliści coś nie mogą pogodzić się z nimi, powtarzając czy to wszelkie brednie po Pająkach i Giertychach, czy wręcz uznając wzorem endeków sprzed 100 lat Legiony za żołnierzy niemieckich. No i oczywiście standardowy argument o agenturalności, którą rozciąga się na wszelkie działania i koncepcje legionowe.
Pora aby Legiony na dobre zostały przywrócone do pamięci w środowisku narodowym. Ludzi ci, wyjątkowi w swym idealizmie i bezinteresowności, stanowią przykład jak za Polskę się bić, jak walczyć i jak zwyciężać. A także jak możliwie niewielką daniną krwi osiągać określone cele polityczne.
Kostiuchnówka
Nieustanny huk armat, wybuchających szrapneli, okrzyków bojowych wrażej piechoty i wystrzałów z broni palnej zlewał się w jedną piekielną melodię. Tkwiącym w okopach Legionistom wydawało się najpewniej, że cały gniew cara, jego armii i państwa skoncentrował się w tym jednym miejscu – na stanowiskach Legionów pod Kostiuchnówką. I być może tak było. Ofensywa Brusiłowa w ramach, której doszło do bitwy pod Kostiuchnówką, była właściwie ostatnim tchnieniem caratu i jego przemijającej wielkości. Zanim jednak ofensywa ostatecznie wytraciła impet i została odepchnięta, udało się Rosjanom rozbić szereg austro-węgierskich oraz niemieckich jednostek. Udało im się także zepchnąć wojska państw centralnych daleko na zachód, okrążyć i przeskrzydlić szereg dywizji i korpusów. W jednym wszakże miejscu musieli uznać wyższość nieprzyjaciela. Nieprzyjaciela, który pomimo, iż na obu jego skrzydłach sojusznicze wojska pierzchły w panice a przewaga materiałowa Rosjan była przygniatająca, zdołał utrzymać obronę, zadać Moskalowi dotkliwe straty i opóźnić ofensywę oraz umożliwić sojuszniczym jednostkom umocnienie się na kolejnej linii obrony.
Pod Kostiuchnówką Legiony przeszły najkrwawszy i najbardziej dramatyczny test żołnierski. Test ten zdaliśmy celująco, co przyznali bez zawahania nasi sojusznicy i naczelne dowództwa państw centralnych. Braterskie pozdrowienia wysyłali nawet dowódcy jednostek niemieckich spod Verdun, którzy niedawno jeszcze stacjonowali w sąsiedztwie Legionów.
Bitwa pod Kostiuchnówką z miejsca wpisana została na listę miejsc chwały polskiego oręża. Za cenę start wynoszących 2 tysiące ludzi udało się ustabilizować front, osłabić impet uderzenia Rosjan, umożliwić sojusznikom spokojne wycofanie się. Przede wszystkim jednak Kostiuchnówka uważana jest za bitwę, której politycznym skutkiem był Akt 5 listopada. Wydarzenie to, wbrew endeckiej propagandzie, było milowym kamieniem sprawy polskiej w Wielkiej Wojnie. Oto bowiem dwa z trzech państw zaborczych wspólnie oświadczają, że po wojnie powstanie Polska. Oczywiście – okrojona, nie do końca niepodległa, związana sojuszem z Wiedniem i Berlinem – ale jednak Polska! Jakaż ogromna zmiana w stosunku do roku 1914! Po 5 listopada Polska musiała już powstać – w tej czy innej postaci. A to już uznać trzeba za ogromny sukces polityki aktywistów. Rola Kostiuchnówki w tym była taka, że Niemcom w połowie 1916 roku zaczęło brakować żołnierzy. Umowy międzynarodowe zakazywały poboru z terenów okupowanych, chyba, że w ramach poboru ochotniczego. Ale, żeby Polacy chcieli walczyć w sojuszu z Berlinem trzeba było decyzji politycznych. Kostiuchnówka udowodniła niemieckiemu sztabowi, że gra jest warta świeczki, bo jakość polskiego żołnierza jest najwyższa z możliwych. A to, że 5 listopada Piłsudski wykorzystał po swojemu, ochotników prawie nie było, za to POW rosła z dnia na dzień… To już inna historia.
Wierność ponad wszystko
Leszek Moczulski pokolenie urodzone tuż po Powstaniu Styczniowym nazwał kiedyś jednym z najlepszych w historii Polski. I opinia ta jest w pełni prawdziwa. Jeśli bowiem przenalizujemy życiorysy Legionistów, nie tylko w latach 1914-1918 ale w całej swej rozciągłości, to okaże się, że ludzie ci całe swe życia poświęcili Polsce. Ci, którym dane było przeżyć wojnę światową, a następnie walki i wojny o granice i Niepodległość z miejsca rzucili się w wir pokojowej pracy dla Polski. A przecież po ponad 120 latach zaborów pracy do wykonania, aby scalić w jeden organizm byłe zabory był ogrom! Legioniści jako tacy postawili na edukację, przerwaną często w roku 1914, na zdobycie zawodu i wiedzy, dzięki którym będą mogli być przydatni dla Ojczyny i społeczeństwa. Szereg wybitnych naukowców, samorządowców, nauczycieli i wychowawców to właśnie byli Legioniści. Nie wspominając już o Wojsku Polskim, czyli dziedzinie niejako automatem przynależnej Legionom. Gdy w roku 1939 po raz kolejny podpalono świat, byli Legioniści karnie stanęli do walki o Polskę. Nie tylko w ramach kampanii wrześniowej, ale przede wszystkim jako żołnierze i działacze konspiracji, emigracyjnego wojska i rządu oraz wywiadu. A doświadczenie z poprzednich wojen, zwłaszcza w ramach POW, było tutaj ogromnie przydatne. Także po wojnie Legioniści pozostali wierni idei wolnej i niepodległej Polski i współtworzyli zjawisko Żołnierzy Wyklętych. Zapomina się często, że to właśnie narodowcy oraz piłsudczycy i Legioniści byli najbardziej znienawidzeni przez bezpiekę.
Dziś, gdy wiele osób w świecie opcji i możliwości nie potrafi wytrwać kilka miesięcy przy jednym wyborze, takie postawy, determinacja i walka budzić mogą jedynie ogromny szacunek. Wszakże sam Marszałek mówił o tym, że ostatecznie „tylko Polsce służy”. I tak właśnie żyć powinniśmy my, nowe pokolenie nacjonalistów. Nie traktując nacjonalizm jako chwilową zajawkę, hobby czy sposób na wolny czas, ale jako dożywotnią misję i walkę.
Ale przecież dojdziem
Gdy czyta się wspomnienia, dzienniki i dokumenty legionowe uderza niesamowity hart ducha zetknięty z … trudną do opisania mizeria materiałową, zwłaszcza w pierwszym okresie wojny. Braki w umundurowaniu, uzbrojeniu, wyposażeniu i zaopatrzeniu były jednym z kilku głównych elementów funkcjonowania Legionów. Starczy wspomnieć, że Ottokar Brzoza-Brzezina, twórca legionowej artylerii, stworzył ją w ten sposób, że pierwsze dwa działa… ukradł maszerującym wojskom austriackim. Do tego pamiętajmy, że idące w pole jednostki generalnie nie posiadały nowoczesnych karabinów. Udało się Strzelcowi nabyć trochę manlicherów przed 6 sierpnia, jednak jako tacy ludzie ci byli wyposażeni w jednostrzałowe karabiny Werndla. Nie dość, że wymagały repetowania po każdym strzale, to jeszcze były nieporęczne, zacinały się, naboje były na proch czarny, kapitalnie zdradzający pozycje strzelca. No i same pociski miały tak paskudne efekty trafienia, że Rosjanie nieraz mylili je z zakazanymi konwencjami pociskami dum-dum i skłonni byli na miejscu likwidować złapanych Legionistów.
W szeregu piosenek głód, błoto i woda okopów, braki w zaopatrzeniu są stałym elementem. Jeśli dany oddział legionowy potrzebował czegoś, to zwyczajnie sam musiał to zorganizować lub najlepiej ukraść chwilowym sojusznikom z państw centralnych.
I mimo to Legiony były jedną z najlepszych jednostek na wschodzie, jeśli idzie o morale i bojowość. Od pierwszych walk dał się poznać legionowy sznyt, który szybko zamknął mordy wszelkim krytykantom i szydercom. Ta wesoła gromadka, która zrównana została do pospolitego ruszenia (Landswehry), okazała się jednym z najskuteczniejszych i najbardziej przebojowych oddziałów na całym froncie przez cały okres trwania Wielkiej Wojny. Rola wychowawcza Piłsudskiego, Sosnkowskiego, Śmigłego i całej rzeszy strzeleckich oficerów i podoficerów jest tu nie do przeceniania. Ci ludzie wykuli z młodych studentów, uczniów, robotników, chłopów i pracowników umysłowych najtwardszą stal, jaką poznała polska wojskowość. Stal, która wytrzymała dramatyczny odwrót spod Uliny, niesamowicie ciężkie kampanie karpacką i podhalańską, wspólne walki na Ukrainie i Wołyniu i wreszcie „wielki finał” – Ragnarök pod Kostiuchnówką. Gdy na obu skrzydłach rozsypała się obrona Niemców i Austriaków, gdy zburzone huraganowym ogniem rosyjskich armat zostały nasze umocnienia, gdy wielokroć silniejsze jednostki uderzyły na wydawało się zniszczoną już linię obrony…Polski Legionista twardo stawał do walki i nie pozwolił się pobić. Gdy bezustanny huk wybuchów, wystrzałów i detonacji zwiastował wydawałoby się wspomniany zmierzch Bogów, polska flaga, chociaż poszarpana i postrzelana, dalej dumnie powiewała nad tzw. „polską górą” – najważniejszym punktem oporu. Wielu bohaterskich oficerów i żołnierzy pod Kostiuchnówką do ostatka spełnili przysięgę. Niektórzy cudem przeżyli. Płk Berbecki otrzymał postrzał prosto w serce…Przeżył, jak mu po kilku tygodniach powiedział lekarz, gdy już odzyskał przytomność, tylko dlatego, że pocisk z Mosina trafił go, gdy serce było w fazie skurczu i o milimetr chybił. Gdyby było w fazie rozkurczu, zginąłby natychmiast.
Legenda Legionowej wytrwałości żyła całe dwudziestolecie. Była symbolem hartu ducha, skłonności do poświęceń ale i zawadiackości nie popadania w fatalizm. Dziś jak się wydaje to wraca powoli. Bo Legionista w najgorszych nawet okolicznościach nie tylko nie tracił wiary, ale i humoru! Ten stał się wkrótce wręcz przysłowiowy, setki dowcipów, anegdot, historii i wspomnień świadczą, że nawet w najgorszych okolicznościach Legionista śmiał się wrogom, śmierci i wszelkim przeciwnościom losu prosto w twarz. Znana jest choćby historia z okresu walk na Wołyniu, w trakcie których Piłsudski z Sosnkowskim byli na pierwszej linii walk. Gdy jeden z Legionistów otrzymał postrzał w nogę i zaczął krzyczeć z bólu Piłsudski powiedział „Czego krzyczysz, tylko noga? A tamtemu głowę urwało i nie krzyczy, a ty o takie głupstwo”. Cały okop, włącznie z rannym zarżał gromko ze śmiechu. Jak tacy ludzie mieliby nie dojść do Niepodległej? Byleby iść w nogę.
„Komendant wie lepiej”
Te słowa potem wykpiwano, a to przecież oznaka idealizmu rzadko spotykanego w historii. „Mnie polityka nie interesuje, Komendant wie lepiej”. O tym zaś, że Piłsudski jest idealista wiedział każdy, kto tylko chciał to wiedzieć. Nie posiadał majątku, zbytków ani pieniędzy, żył, odżywiał się i spał po żołniersku, sporą część życia spędził w konspiracji, a celem zawsze było jedno – Najjaśniejsza. A więc niech On się zajmuje polityką, my jesteśmy od służby na froncie. Przeważająca większość Legionistów swój idealizm zachowała przez całe życie, po roku 1920 budując nową Polskę, a po 1939 broniąc jej i jej dziedzictwa.
W ramach ruchu strzeleckiego, a potem legionowego przewinęli się ludzie wszelakiej przynależności światopoglądowej i politycznej. Socjaliści, chadecy, ludowcy, konserwatyści, także i narodowcy, wreszcie apolityczni. Wszystkich łączyło jedno – pęd do walki o Ojczyznę i Naród. Polski, która wyobrażano sobie jako kraj bezpieczny, sprawiedliwy, dostatni i szanujący swych mieszkańców. Gwarantem zaś powodzenia miało być właśnie dowództwo Piłsudskiego, który po latach walki, konspiracji i aktywności w końcu znalazł właściwy sposób dążenia do Niepodległości.
Piersi naprzód, podniesiona głowa
Pośród wszelkich opcji politycznych, kompromisów, machloi, karierowiczostwa i krętactwa Legiony pozostały ostoją nieprzekupności i twardej postawy polskiego żołnierza. Nikt kto chciał robić karierę nie szedł do Legionów – prędzej do znienawidzonej przez Legunów Komendy, NKN-u albo dowolnych innych ciał politycznych, zwłaszcza po zajęciu Królestwa w 1915 roku przez państwa centralne.
Legiony były wręcz synonimem niezależności, nieprzekupności i wyższości idei ponad małość i politykę. Gdy politycy i część wojskowych, głównie wyrosłych z armii austro-węgierskiej kluczyła non stop między wiernością Polsce a „wiernością” Wiedniowi, Legiony od samego początku głosem Komendanta mówiły o co walczą: o Niepodległość, o Polskę, o jej wolność. Ci, którzy podążyli tą drogą byli nieprzekupni z definicji, nie interesowało ich politykierstwo i karierowiczostwo. Chcieli bić się i zwyciężać.
Dlatego też zawiązana wówczas legionowa solidarność przetrwała dekady i nawet po wielu latach środowisko legionowe trzymało się razem, wzajemnie wspierając. Przykładem tego może być chociaż emigracja po 1945 roku.
Być Legionistą znaczyło być idealistą, żołnierzem, świadomym Polakiem, który kieruje się zasadami honoru. Dlatego ci, którzy reprezentowali postawy wrogie Legionom, ci którzy sabotowali Legiony i Piłsudskiego stawali się obiektem autentycznej nienawiści i wrogości. Przykładem może tu być jedna z wielu zmitologizowanych przez prawicę endecką postaci – gen. Włodzimierz Zagórski. Człowiek ten przez praktycznie całą wojnę 1914-1918 nie tylko nie poczuwał się do polskości i był lojalnym oficerem armii austro-węgierskiej, ale także prowadził aktywną politykę skierowaną przeciw tym, którzy walczyli o to, co według niego było niemożliwe i niewarte walki – o Polskę. Donosił na oficerów charakteryzujących się postawą niepodległościową, nienawidził Piłsudskiego za jego działalność, posuwał się do proszenia Niemców o aresztowanie i rozstrzelanie Komendanta, w swej jednoznacznie wiedeńskiej postawie posuwał się do uwag jak ta: „Piłsudskiemu bzdurzy się niepodległa Polska”. A gdy ta wybzdurzona Polska faktycznie się pojawiła, Zagórski zasłynął największą aferą w Wojsku Polskim II RP – czyli aferą Francopolu, a następnie w maju 1926 roku wydaniem rozkazu bombardowania ludności cywilnej. Skoro szmatę tego pokroju prawica chce koniecznie brać na sztandary i bronić człowieka tego, jako rzekomego niepodległościowca i patriotę, to tylko kolejny argument, że myśl endecka jest zwyczajnie niepotrzebna.
Pójdziem na armaty
Śp. Profesor Wieczorkiewicz powiedział nam kiedyś na seminarium, że problemem ze zrozumieniem ludzi jak Legioniści i ich postaw jest to, że oni zwyczajnie byli ulepieni z innego kruszcu niż obecne spoeczeństwo. Ja osobiście dodam – z kruszcu dużo szlachetniejszego, wytrzymalszego i trwalszego, niż ten, z którego ulepione jest obecne społeczeństwo. Czytając o Legionowej epopei, o losach tych ludzi po roku 1920 często można mieć wrażenie, że to fikcja, mit, przecież z dzisiejszego, pragmatycznego punktu widzenia taki idealizm jest czymś trudnym do wyobrażenia.
A jednak! Legioniści istnieli, walczyli i zwyciężali, a ich historia stanowi nie tylko jedną ze wspanialszych części naszej narodowej historii, ale także wzór do naśladowania dla polskich nacjonalistów.
Grzegorz Ćwik
Grzegorz Ćwik - Nacjonalizm zwykłego człowieka
Jakiś czas temu rzuciłem hasło „nacjonalizm będzie społeczny, albo nie będzie go wcale”. Hasło nawet się przyjęło, umacniając antykapitalistyczny wektor polskiej idei narodowej. Na szczęście minęły przykre czasy, gdy spora część narodowych radykałów memłała coś pod nosem o Hayeku, Rybarskim i niewidzialnej ręce rynku. Dziś nacjonalizm ideowo jest tam, gdzie generalnie być powinien – po stronie społeczeństwa, świata pracy, przeciw wyzyskowi, korporacjom, niesprawiedliwości i niszczeniu środowiska naturalnego. To cieszy. Jednak czy faktycznie nacjonalizm jest dziś ze zwykłym człowiekiem? Czy faktycznie nacjonalizm ma recepty na to, co nie działa, działa źle albo nieprawidłowo? Czy nacjonalizm jest w pełni tam, gdzie być powinien – u boku zwykłego człowieka, u boku człowieka, który potrzebuje pomocy i wsparcia?
Zwykli ludzie, zwykłe problemy
Społeczeństwo to nie tylko ci, którzy są w stanie samodzielnie funkcjonować i utrzymać się. To nie tylko ukochani przez Konfederację przedsiębiorcy i pracodawcy (najlepiej jeśli zagraniczni), nie tylko klasa średnia z centrów kilku dużych miast. To także wszyscy ci, którzy przemykając po ulicy niczym cienie niosąc swój krzyż, często bez jakiejkolwiek pomocy i wsparcia.
Gdzie jest nacjonalizm, gdy samotna matka wychowuje kilkoro swoich dzieci, bez stałego źródła utrzymania? W takiej sytuacji 500+ faktycznie i dosłownie ratuje komuś życie, jednak nadal to stanowczo za mało, aby egzystencję takiej rodziny uznać choćby za znośną. Kobiet takich jest w Polsce bardzo dużo, samotnych matek, które muszą opłacić rachunki, wyżywić i ubrać swoje dzieci, zadbać o książki i pomoce naukowe dla nich. Każdy i każda z nas mija takie kobiety codziennie, gdy niezauważone szybkim krokiem prześlizgują się po chodnikach i ulicach. Szare, nijakie, nie wzbudzają naszego zainteresowania, gdy spieszą się, aby załatwić swoje sprawy. Dla ludzi takich każdy dzień to walka, choroba dziecka, gdy trzeba chociażby kupić mu leki to prawdziwy dramat, a płacz wyszydzanych w szkole dzieci za to, że nie mają najmodniejszych ubrań i telefonów odbiera spokojny sen.
I gdzie jest w takim wypadku nacjonalizm? Jaki sposób pomocy dla takich osób widza nacjonaliści? Nie pytam tu już o Konfederację i współtworzący ją Ruch Narodowy. Partia ta już całkowicie przeszła na pozycje neoliberalne i wolnorynkowe. Jednak poza RN-em jest przecież szereg środowisk i działaczy niezależnych. W jaki sposób nasz nacjonalizm może pomóc takim osobom?
W świecie pracy
Pomimo pewnych zmian polski świat pracy dalej stanowi w sporej części „wolną Amerykankę” i pole do gigantycznych nadużyć i nieludzkiego wyzysku. Każdy i każda z nas doświadczyli tego zapewne na swój sposób, a osoby interesujące się tym zagadnieniem, mają świadomość jak dużo jest jeszcze do zrobienia w tym aspekcie.
Koronawirus niestety pogłębił wiele problemów osób pracujących, zwłaszcza na terenach, gdzie sytuacja rynku pracy nie jest tak dobra, jak w dużych miastach. W Polsce nadal jest masa osób, które w miejscu pacy spotykają się z wyzyskiem i niesprawiedliwością z jednej strony, a z drugiej z brakiem jakiegokolwiek wsparcia. Ilu jest pracowników, którzy teoretycznie mają określone ramy czasowe pracy, ale w praktyce zmuszani są do darmowych nadgodzin i brania pracy do domu? Oczywiście, nie ma obowiązku się na to godzić, jednak tam gdzie nie ma związków zawodowych, lub zakłady pracy są na to za małe, pracownik nie ma właściwie instancji, do której może się odwołać. Inspekcja Pracy z roku na rok jest marginalizowana, zmniejsza się jej budżet, a jej możliwości wobec korporacji są właściwie żadne. Co znaczy kara 5 tysięcy złotych dla molocha jak Amazon? A takie kary zapadały za rażące naruszanie Kodeksu Pracy i zasad BHP.
Pracownik w takiej sytuacji ma pełną świadomość, że w razie donosu do Inspekcji, szybko zostanie zwolniony, może nawet dyscyplinarnie. Polityków, służb mundurowych, władz lokalnych to nie interesuje. Cały czas króluje traktowanie swoich rodaków jako towaru w postaci „taniej siły roboczej”. Pracodawcy mają pełną świadomość takiej sytuacji i wykorzystują ją do oporu, stawiając pracowników często w sytuacjach dramatycznych, gdy kosztem życia rodzinnego, osobistego zmusza się ich do niewolniczej i bezpłatnej pracy w nadgodzinach. Alternatywa – szybkie wypowiedzenie i problem w znalezieniu nowego zatrudnienia w dobie koronawirusa skutecznie zniechęca do jakichkolwiek prób oporu i stanięcia po prostu w obronie swoich konstytucyjnych praw.
Każdy kto doświadczył tego typu sytuacji, podobnie jak spóźniających się pensji, źle naliczanych premii, niesprawiedliwego i uwłaczającego zachowania ze strony przełożonego, ma świadomość jak trudne są to sytuacje dla człowieka.
I gdzie w takich momentach jest nacjonalizm? W jaki sposób może on pomóc milionom Polaków i Polek borykającym się codziennie z takimi problemami? Jaki w ogóle jest plan nacjonalizmu w odniesieniu do świata i runku pracy, praw i stosunków pracowniczych? Czy ktokolwiek w tym kraju może pomyśleć o sobie „jeśli pracodawca zechce grać wobec mnie niesprawiedliwie, wówczas nacjonalistyczne struktury staną w mojej obronie”? Pytanie o tyle istotne i zasadne, że anarchiści i lewica przykładowo mają swoje struktury pracownicze, związkowe i potrafią skutecznie bronić pracowników, choćby w polskim oddziale Amazona. A nacjonaliści?
Bariery nie do obejścia
Tym właśnie staja się dla niepełnosprawnych nieraz zwykłe schody, drzwi czy przejście podziemne. Dla osób zaś opiekujących się i zajmujących się niepełnosprawnymi takimi barierami jest prawo, przepisy i bezduszni urzędnicy. Opiekunowie tacy zajmują się niepełnosprawnymi, zwykle swoimi krewnymi, na pełen etat. Opieka taka jest niezwykle kosztowna, wymagająca i konieczne zwykle jest zaangażowanie specjalistów od rehabilitacji, użycia specjalistycznego sprzętu do poruszania się czy leczenia etc. Kolejne rządy w neoliberalnej solidarności traktują takie osoby, jakby te nie istniały. Oczywiście, lubią się nimi „opiekować” gdy są w opozycji, po wygraniu wyborów natychmiast jednak o nich zapominają. Biorąc pod uwagę brak systemowych rozwiązań i liberalną znieczulicę społeczeństwa, musimy mieć świadomość, że ludzie opiekujący się niepełnosprawnymi często są pozostawieni samym sobie. W sytuacji gdy trzeba pojechać coś załatwić do urzędu, tym samym zostawiając niepełnosprawną osobę samą w domu. Albo gdy trzeba znaleźć finansowanie drogiej kuracji lub sprzętu rehabilitacyjnego. Albo gdy zwyczajnie trzeba samemu wnieść wózek z chorym lub chorą na kolejne piętro w budynku pozbawionym windy, lub z takową niedziałającą.
Państwowa pomoc w wymiarze finansowym jest niewystarczająca, w kwestii wsparcia strukturalnego właściwie nie istnieje. Gdyby nie oddolne inicjatywy opiekunów właściwie nie istniałaby żadna trwała forma wsparcia tych, którzy opiekują się niepełnosprawnymi.
I znowuż spytam, gdzie jest nacjonalizm gdy samotna matka musi wtaszczyć na 3 piętro swojego syna? Jak się ma nacjonalizm do ciągłych braków finansowych takich ludzi? Gdzie jest nacjonalizm, gdy trzeba chociażby pomóc takim osób w zakupach czy kwestiach urzędniczych?
Miarą kiepskiej kondycji idei narodowej w tym wymiarze jest to, że część nacjonalistów bije brawo pewnemu pajacowi w muszce, którego ześcierwione wypowiedzi o niepełnosprawnych dawno już odebrały prawo do nazywania się człowiekiem.
Śmierć w samotności
Diagnoza nowotworu to już nie jest wyrok śmierci, jak jeszcze kilka dekad temu, ale nadal umieralność na to jest wysoka, a wykrywalność we wczesnym stadium niewystarczająca. Do tego problemy NFZ-u, zwłaszcza w implementacji najnowszych metod leczenia, kwestie urzędnicze, standardowa kiepska organizacja polskich szpitali i często brak empatii i zwykłego ludzkiego podejścia u personelu medycznego – wszystko to wpływa na to, że osoby chorujące na raka nie mają łatwo.
A zachorowań przybywa, choćby ze względu na ilość chemii w jedzeniu (tu polecam najnowszy numer „Nowego obywatela” poświęcony w całości temu zagadnieniu), zanieczyszczenie środowiska i liczne czynniki mutagenne, czyli to wszystko co nazwać możemy wpływem środowiskowym.
Choroba nowotworowa, zwłaszcza jeśli niewykryta wcześnie, powoduje ogromne cierpienie, dysfunkcje, depresję. Leczenie radiologiczne i chemioterapia dają straszne skutki uboczne, problemy w pracy, doskwierający ból, możliwość pojawienia się przerzutów i poczucie, że wszystko może skończyć się śmiercią… Każdy kto zetknął się z tym, ma świadomość, że nowotwór to moment ostateczny, który nie tylko stawia w obliczu opcji najgorszego zakończenia, ale i przestawia zupełnie ludzką psychikę. To co wczoraj miało znaczenie, traci je zupełnie, gdy dowiadujemy się, że nasz organizm toczy ta straszna choroba.
W kwestii wsparcia osób chorych i ich rodzin oczywiście stoimy wiele dekad za krajami rozwiniętymi. Niewątpliwie widać mechanizmy stygmatyzacji i wręcz wykluczenia osób, które dotknęła ta choroba. A biorąc pod uwagę, że potrzebują wsparcia na naprawdę wielu płaszczyznach, to znowuż zadajmy pytanie: gdzie jest nacjonalizm? Często mówimy o solidarności społecznej, pomocy potrzebującym i słabym. Czy mamy jakikolwiek pomysł na to, jak nacjonalizm ma zmienić los osób chorych na raka i ich rodzin? Jak wpłynąć na jakość leczenia, życia, wsparcie w codziennych problemach?
Czas
Już jakiś czas temu na łamach „Nowego obywatela” padło interesujące stwierdzenie, że niedomaganie i niewydolność aparatu urzędniczego oraz usług socjalnych i społecznych neoliberalnej Polski zmusza nas do płacenia ukrytego podatku – płaconego w straconym czasie. Przeciągające się w nieskończoność procedury, długie na dziesiątki metrów kolejki do lekarza czy urzędu, korki i słabo działająca komunikacja miejska, wszystko to zmusza nas do straty jakże cennego czasu. Ten mógłby zostać zainwestowany w cokolwiek innego, w spędzenie go z rodziną choćby. Kto z nas nie klął czekając kolejny kwadrans na spóźniony autobus, widząc z rana w przychodni 50 osób w kolejce czy nie mogąc nic załatwić w urzędzie.
To systemowe, złożone problemy, wynikające zarówno z niedofinansowania, błędnych założeń, wrogiego stosunku do obywatela, kiepskiej jakości materiału ludzkiego w urzędach oraz zwyczajnie złej woli. Problem należałoby rozwiązać holistycznie, a nie tylko mówiąc o jednym jego zagadnieniu. No właśnie, gdy tak się wściekamy na kolejny korek, kolejną godzinę w poczekalni, kolejny stracony czas, to czy do głowy jako remedium przychodzi nam nacjonalizm? I co nacjonalizm może na te kwestie poradzić? Czy my mamy właściwie jakieś realne koncepcje całościowych i systemowych zmian takich zagadnień?
Czyste powietrze
Smog stał się tematem ostatnio nośnym i często komentowanym. Nic dziwnego, zarówno powietrze, jak i całe środowisko naturalne jako takie jest w Polsce zanieczyszczone w ogromnym stopniu. Trują nas fabryki, samochody, domowe piecyki, wszędobylska chemia, a wszystko to w połączeniu z cały czas niskim poziomem świadomości ekologicznej i środowiskowej. Codziennie wdychamy w powietrzu trucizny, opijemy je w wodzie, dostajemy je od producentów żywności w gotowych daniach, przesiąknięta jest nimi ziemia, po której chodzimy.
Przykład Warszawy jest tu niejako symptomatyczny. Skoro mamy parady równości, to czystej wody już nie musimy mieć, a „Czajka” może lać gówno do Wisły nie krępując się opinia publiczną, zwłaszcza w samym mieście. Ta i tak nienawidzi Kaczyńskiego bardziej niż swego prowincjonalnego pochodzenia, windując uczucie na taki poziom, że żadne awarie, katastrofy ekologiczne i rosnące niedomaganie transportowe miasta nie zmieni tego. Na końcu usłużny „pan ekspert” i tak powie, że skoro kał służy do nawożenia, to Trzaskowski nie zanieczyszcza, ale nawozi rzekę Wisłę.
Zostawmy liberałów na boku samym sobie i ich problemom ze swoją niepełnowartościowością. My jesteśmy nacjonalistami i… no właśnie, jak nacjonalizm chce ograniczyć smog i gigantycznie przekroczone normy trujących substancji w wodzie, powietrzu i ziemi? Jak chcemy zadbać o środowisko naturalne, ekologicznie funkcjonujące miasta etc.? Co nacjonalizm ma do powiedzenia w tych tematach, które od lat są świetnie rozpracowywane przez lewicę nieparlamentarną?
Słowem zakończenia
Tekst ten nie powstał tylko po to, żeby naczelny „Szturmu” mógł sobie ponarzekać. Celem moim jest skłonienie naszego środowiska do określonej refleksji, analizy i podjęcia działań w kierunku wypracowania rozwiązań dla prawdziwych problemów Polski. Ja rozumiem, że kultywowane przez część ruchu narodowego walki z komunistami, „banderowcami”, „faszystami” i Billem Gates’em jest pasjonujące i bardzo łatwe, bo jak ma odpowiedzieć przeciwnik, który nie istnieje albo nie wie o Twoim istnieniu, ale idea narodowa jako taka zasadza się na pojęciu i funkcji Narodu. Naród zaś, czyli po prostu ludzie, mają codziennie swoje dramaty, problemy, wyzwania, w których musimy wreszcie zacząć ich wspierać.
Grzegorz Ćwik
BFG 358 - W jakich czasach przyszło nam żyć? Dokręcają śrubę
Styczeń 2021 roku. Nikt nie spodziewał się, że to już ponad rok pandemii. Zdarzenie, które pierwszy raz tak wszyscy odczuwamy, jako ludzkość. W jakich czasach przyszło nam żyć? W tym momencie poszerza się nam „pole widzenia” pewnych zjawisk w mediach, czy zachowań międzyludzkich. Obserwacja w tych trudnych chwilach wydaje się chaotyczna, w czasach, jakie nastały na planecie Ziemia. Spróbujemy w tym felietonie ją opisać i skonkretyzować.
W jakich czasach przyszło nam żyć? Najbardziej uderza chyba ludzka głupota w tych obserwacjach. W końcu zakładanie folii na głowę nie uchroni nas przed promieniowaniem 5g, czy zjawiskiem chemitrails. „Szurostwo” w czystej postaci wychodzi ze swoich głębokich piwnic... Głupotę ludzką widać też gdzie indziej podczas pandemii. Zaraza i produkowane na nią szczepionka. Medyczna otoczka w walce dla dobra ogółu. Tylko dziwne jest to zamieszanie. Ktoś próbuje je wykorzystać. Dobrze widać to w obecnych reklamach. Na przykład w telewizji wydają się one bardziej kuriozalne i idiotyczne, niż parę lat temu...
Joseph Goebbels „byłby dumny”, że „syropek na kaszel trafia od razu do płuc”… Tak. Przywołuje „nazistę”. Mocny grzech przeciwko „poprawności politycznej”, w radykalnym i nacjonalistycznym piśmie „Szturm”. Lewaki zapewne już zacierają ręce, bo tak „nie wypada” i „nie wolno”. Niestety, drodzy lewacy, to nie moja wina, że wspomniana postać historyczna istnieje w naszej ogólnej świadomości, w kwestii „budowania propagandy”. Nie czczę jej jako autor. Nie mam jego portretu w pokoju i się nie modlę. Po prostu cytuję. Dokładnie chodzi mi tu o jego słynne powiedzenie: „kłamstwo powtarzane tysiąc razy, staje się prawdą”. Biorąc pod uwagę to, ile Niemców zaufało hitlerowcom, to jednak bez „mocy propagandy”, nie osiągnęliby zamierzonego celu...
Bez względu na zastany system, „propaganda” to narzędzie do osiągnięcia jakiegoś celu. W czasach Goebbels’a u części władzy partyjnej NSDAP było to zjednanie narodu niemieckiego i zagarnięcie pełnej władzy przez grupkę osób i stworzenie państwa totalitarnego. Teraz? Teraz pierze się nam mózgi przez reklamy, aby „kupić produkt”. Co do „syropku na kaszel”, który „trafia od razu do płuc”, to wydaje się, że jest to chyba najlepsze wykorzystanie tej „Goebbelsowskiej metody”, dlatego też posłużył on jako przykład w zobrazowaniu, jak jesteśmy „bombardowani propagandą” w obecnych czasach. Jak na 2021 rok, nowe technologie i starsze metody manipulowania ludźmi mają się dobrze, w zastanej rzeczywistości…
Jak mowa o głupocie w telewizji, warto też przejść do spotów społecznych. Cezary Pazura i jego słowa: „zaszczep się, ratujesz siebie i innych!”... Po prostu kolejna ofiara manipulacji. Jak my wszyscy, i z osobna. G. Orwell i antyutopijna wizja w „1984”, z 1944 roku, coraz bardziej przypomina o sobie w obecnych czasach. Dokładnie o tym, że literacka przestroga futurystów sprzed dekad może się spełniać na naszych oczach… Może w innym wymiarze i innymi metodami, aczkolwiek pewne podobieństwa widać i u Orwella i podczas trwania pandemii koronawirusa covid 19.
Zaczyna się przedstawienie i teatr niespełnionych marzeń. Kwestia szczepień. Szczepić się? Czy się nie szczepić? Umrzeć przez zmutowanego wirusa, czy po komplikacjach poszczepiennych? Każdy z nas ma to w głowie. Niestety, zachęcanie do szczepień może i jest dobrym pomysłem, tylko że przydałaby się też informacje w , zwłaszcza w telewizji, o komplikacjach poszczepiennych. Na przykład możesz dostać zapaści, albo zapalenia mózgu. Niestety, powtórzę jeszcze raz to słowo, na początku tego zdania, aby uczulić czytelnika, w jakich czasach przyszło nam żyć. Niestety, znany Pan aktor, Cezary Pazura, nie powie Ci o tym w spocie. Podobnie jak o tym, że firma Phizer robiła eksperymenty na dzieciach w Afryce, w latach 90 XX wieku. Wspomniana korporacja farmaceutyczna robi teraz szczepionki na covid 19. Takie tam „fakty”, o których mało kto wie, albo nie chce wiedzieć. Dobrze, że mamy Internet i można sobie sprawdzić…
Nie dziwi was to, że w reklamach na styczeń 2021, prawie wszystkie związane są z medykamentami? Ich treść jest po prostu zatrważająca. Jak manipuluje się dzisiaj ludźmi, aby sprzedać produkt? Zapraszam do dalszej lektury tego felietonu. Przykłady? Proszę bardzo, nawet je wyliczymy, aby były łatwiej przyswajalne dla czytelnika:
1. „Problemy z trawieniem? Weź pastylkę ulgix.”
2. „Boli cię głowa? Weź paracetamol, przecież to podają w szpitalu na ostre bóle!”
3. „Masz problem ze wzwodem? Zaraz będzie lepiej po naszej pastylce!”
4. W owej reklamie pada deszcz. Przedstawiona jest w pierwszej scenie mama, tata i dziecko. Nie posiadają oni parasolek, a kurtki przeciwdeszczowe które mają rozsunięte suwaki. Ważna jest też tu informacja, że nie mają założonych kapturów przeciwdeszczowych, aby uchronić się przed opadami. Nagle obok nich pojawia się Pan z parasolką nad głową. Dochodzi do wymiany zdań, między mamą bez parasolki, a wspomnianym mężczyzną z parasolką. Dochodzi do dialogu, który jest czystą manipulacją, aby sprzedać produkt:
„-O widzę że Pani ma super odporność.
- A bo wie Pan, bo ja to biorę jakiś tłuszcz rekina, w tych pastylkach, i on buduje odporność dla mnie i mojej rodziny!”... Kuriozalna scena. Marketing naszych czasów… Co oni jeszcze wymyślą, żeby kupić „ich najlepszy i najtańszy produkt na rynku”?
Tak mniej więcej można opisać współczesne, podprogowe przekazywanie informacji w reklamach. Skupiłem się na medycznym aspekcie, ponieważ nasze społeczeństwo jest programowane do zażywania medykamentów od jakiegoś czasu. W dobie pandemii to istne apogeum… Człowiek się zastanawia, „po co to komu?” Jak to po co? Nie wiesz? Jak nie wiesz o co chodzi, to chodzi o pieniądze i wpływy. Czysty biznes, kapitalizm i „wolna amerykanka”, na pewnych zasadach „pogranicza moralności”. Sprzedaj, zaprogramuj konsumenta, niech kupi, działaj na emocjach, na prostych podprogowych obrazach czy dialogach. Tylko po to, aby kupić i faszerować ludzi chemicznym szambem.
Od razu przypomina mi się scena z filmu „Botox”, kiedy to w jakiś medykamentach znajdował się cukier puder. „Suplement diety”? Ładnie to brzmi i wygląda. Taki „fachowy język” w określaniu jakiś „chemicznych składników”, aby „wciskać ludziom na siłę” nie wiadomo co. Nie lepiej wrócić do babcinych rad, kiedy to jadło się czosnek na przeziębienie? Czy współczesny człowiek musi walić w siebie tyle chemii? Chodzi mi o tą, w złym tego słowa znaczeniu? Oczywiście istnieją medykamenty sprawdzone, przetestowane, tanie. Niestety takich na rynku jest bardzo mało. Więcej jest „syfu” do trucia ludzi. Wmawia się im, że „będą zdrowsi”, a nie do końca, to co pokazują w reklamie, jest prawdą. W pandemicznych reklamach dominuję pewien przekaz, aby osiągnąć cel, a tym celem to jak największa sprzedaż produktu. Dla wielu korporacji farmaceutycznych jest pandemia to „złote eldorado”. Czy pranie brudnych pieniędzy, kosztem zdrowia ludzi, to moralne zachowanie? Czy zaraz „koliberki” wyskoczą z argumentem, że: „o co ci chodzi? Tak działa wolny rynek. To faszyzm na własność prywatną! Jak mogą i mają kapitał, i robią to według obowiązującego prawa, to niech tak robią”. Przypomnę, że „według obowiązującego prawa” wielu ludzi straciło życie w hitlerowskich obozach koncentracyjnych i zagłady. Podobnie wielu ludzi straciło życie w „imię prawa”, np. w Związku Sowieckim. Pomijam Syberię, Łagry, zsyłki na zimną tundrę. Najlepszym przykładem braku moralności w majestacie prawa to tzw. „akcja polska”, prowadzona przez NKWD przed drugą wojną światową, która miała na celu zlikwidowanie „polskiego pierwiastka” w Związku Sowieckim. Teraz zabija się ludzi inaczej, powoli, jednak są potrzebni, tylko i wyłącznie do kupowania produktów, wydawania pieniędzy. Nie można tez zapominać o kulcie mamony i konsumpcji.
Liberalizm to plaga naszych czasów W Polsce, a komunizm to zakała dawnych lat, z naszej historii. „Niespełnione rodzeństwo”, co się „oficjalnie nienawidzi”, ale ma „wspólny front” w niszczeniu człowieka. Ta sama moneta. Ten sam medal. Tylko strony i metody różne. Główna różnica to „rozlokowanie dóbr”, pośród ludzi. Liberalizm i komunizm upadla człowieka. Czy to mentalnie, czy psychicznie. Gdzie w tym wszystkim relacje między ludzkie? Rodzina? Duchowość? Pasje? Zasób intelektualny? Wymieniać można bez końca istotę człowieczeństwa na poziomie „niematerialnym”. Owszem, materializm jest potrzebny, aby na przykład zjeść, dojechać do pracy, mieć ciepłe ubranie na zimę. Materializm to narzędzie w osiąganiu jakiegoś celu, a nie cel sam w sobie. Niestety, jeśli ktoś robi z tego „swoistego bożka”, dąży za mamoną, i jest to jego jedynym celem, w życiu, to tak naprawdę stał się „robotem w imię konsumpcji”. Często taki człowiek bierze też udział w „wyścigu szczurów”, a na tym życie ludzkie nie powinno chyba polegać. Tak mi się wydaję. Usprawiedliwianie tego zachowania, „bo taki mamy klimat” jest karkołomne i barbarzyńskie, zwłaszcza przez wszelkiej maści liberałów.
W jakich czasach przyszło nam żyć? W czasie rozprzestrzeniania się medykamentów, w których nie wiadomo, co tak naprawdę się znajduje. W końcu, to co mamy w składzie „ustrojstwa” to „wielka tajemnica”. Podobnie jak w szczepieniach na koronawirusa. Nikt nie wie co tam jest i nie chce brać odpowiedzialności za to. Czasem mam wrażenie, że żyjemy w czasach wielkiego eksperymentu biologicznego na człowieku. Kiedyś wydawało się to elementem literatury fantastyki naukowej. Teraz mamy taką rzeczywistość. Szurostwem bym tego nie nazwał, tylko zdrowym rozsądkiem wynikającym z obserwacji tego, co się dzieje na tej planecie podczas pandemii.
W jakich czasach przyszło nam żyć? W czasach, kiedy trudno ufać podmiotowi, jakim jest firma Pfizer. Eksperymenty na dzieciach w Afryce, w latach 90, XX wieku. Ale Pan Cezary Pazura ci mówi „Szczep się! Ratujesz siebie i innych”... Szkoda, że jest to niesprawdzona szczepionka i zrobiona na szybko. Podobną sytuację mieliśmy z testami na covid 19. Ciekawe historie z tego wynikały, np. ludzie znajdowali koronawirusa w soku jabłkowym. To też nie jest tak, że „antyszczepionkowiec się odezwał”. Owszem jestem za szczepieniami, ale sprawdzonymi. Przebadanymi. Po prostu pragmatycznie i logicznie jako człowiek starasz się sprostać pewnemu zadaniu intelektualnemu. Dochodzisz do wniosku, że coś „jest nie tak” i nie musisz zakładać folie na głowę, kasłać jak widzisz smugę na niebie, aby dojść do takich przemyśleń.
Określiłbym, że Ci co mają „olej w głowie”, stwierdzają: „Coś jest nie tak! To nie powinno tak wyglądać!”. Czasami pośród ludzi słyszy się dzisiaj też takie słowa: „nie mamy stanu wyjątkowego, a żyjemy jak za jakiejś okupacji!”. „Coś jest nie tak”. Lakoniczne stwierdzenie w jakiś ostatnich funkcjonujących synapsach naszego mózgu.
W końcu, niektórzy z nas siedzą na zwolnieniach, bo zamknięto nam pracę, w ramach „reżimu sanitarnego”. To ostatnie, jak „bardzo ładnie brzmi”. Człowiek nie wie jak się do tego odnieść. Mówiąc o zamykaniu pracy, mam tu na myśli na przykład stacjonarną gastronomię. Dziwne. Dlaczego wirus żyje w kościołach, knajpach, na stokach, w siłowniach, a nie w hipermarketach? Chociaż w knajpach już się buntują. Nie dziwię się. Nie zabiera się ludziom podstawowego prawa do pracy, zarabiania czy utrzymania się, aby mieć na chleb. Gdy masz do wyboru złamać „przepis”, a mieć co jeść, to dopiero wtedy nastaje przewartościowanie swojego życia.
Nie zabiera się środków na utrzymanie rodziny. W końcu to „zabieranie podstawowych praw”, o jakich, piszę, potęguje w człowieku „negatywne wibracje”. Potocznie się mówi, że „dokręca się nam śrubę” albo „odwala nam korba”. Skala samobójstw diametralnie wzrosła podczas pandemii. Pomijając ten znaczący fakt, ważne jest też to, że nie robi się takich rzeczy polskiemu narodowi. Dlaczego? Bo to się źle kończy dla władzy. Nie wierzysz? To popatrz na naszą historię. 123 lata zaborów, powstania udane czy nie udane. Hitler i Stalin też zrobili swoje, a potem niecałe 50 lat komunizmu. Zawsze walczyliśmy. Zawsze był opór. Teraz mamy demokracje liberalną, a ten system polega na tym, że podczas pandemii „raz się dokręca śrubę”, a po jakiś trzech miesiącach się „puszcza zawory”. Stara zasada „kija i marchewki”. Naprawdę, w ciekawych czasach przyszło nam żyć.
Oczywiście mowa jest o obostrzeniach na tę chwilę. Przecież rząd zaraz coś zmieni. Na gorsze? Na lepsze? Mamy to już jako naród w dupie. Przestajemy oglądać telewizje. Przestajemy wierzyć w te propagandę. I nie mówię tylko, że u nas w Polsce tak jest… Takie zjawiska zauważalne są praktycznie wszędzie. Dzisiaj na przykład dowiedziałem się, że na Słowacji bez negatywnego testu na koronawirusa nie wyjdziesz na dwór. W Polsce tak nie będzie, nie jesteśmy potulni, jak w Korei Północnej. Dosyć radykalne porównanie, bo w końcu jestem radykałem. Pomijając to, obawiam się jednej rzeczy. Dokładnie chodzi mi o to, że dokręcanie śruby może zaraz być „popuszczone”, bo obecna władza boi się „narodowego szturmu na ulicach polskich miast”. Przypuszczam, iż zimowy „bunt górali”, w związku z zamkniętymi kurortami i stokami, to punkt zapalny do zmiany polityki obecnej władzy, na najbliższe miesiące. Nie dajmy się omamić kolejnymi obietnicami „dobrobytu” i „walki z zarazą”. „Bez efektów, bez pokrycia i bez sprawdzenia”. To słowa klucze na najbliższy czas.
W jakich czasach przyszło nam żyć? Obserwacja tego, co się wokół nas dzieje, poszerza się dalej. Dziwne zdarzenia, które teoretycznie nie powinny mieć miejsca i kiedyś byłyby fantastyką naukową. Przykłady? Dzieci w Internecie odkrywają zakonspirowaną mundurówkę w Polsce. Na Białorusi włamanie do publicznej telewizji. Na wizji „wszystko super”, autorytarny władca przedstawiony w jak najlepszym świetle. Kurtyna opada, kiedy hakerzy puszczają swój materiał. Na nim służby porządkowe pałują obywateli na ulicach. Białorusini protestują przeciwko sfałszowanym wyborom.
Nasz fizyczny świat prze w cyfrowe uniwersum, w czasie pandemii. Taki trochę „cyberpunk”, ale jeszcze nie do końca. Rozwijają się takie technologie, które parę lat temu dopiero raczkowały. Najlepszym przykładem jest nauczanie online w szkołach i na uczelniach, czy pracowanie w domu przez komputer zdalnie. To chyba jest najbardziej widoczne, w obecnych czasach. Warto też wspomnieć o innych technologiach. Na przykład zjawisko „deep fake”. W roku 2020 wyszedł na światło dzienne „głos Eminema, który dissuje Trumpa”. Wspomniany raper odcina się od tego. Doszło pojawienia się zjawiska, które określa się mianem „deep fake”. Na czym on konkretnie polega? Sztuczna inteligencja „przetwarza i odtwarza artystów”. Następnie specjalne algorytmy „odwzorowują oryginał” W tej konkretnej sytuacji z Eminemem, głos i tekst stworzyła sztuczna inteligencja pierwszego stopnia, za pomocą odpowiednich obliczeń i algorytmów. Na dobrą sprawę, trudno rozróżnić „podróbkę” od „oryginału”, na „ludzkie ucho”. Zjawisko „deep fake” związane też jest na przykład ze zmianami twarzy w filmach. Czy to ma się stać codziennością i nową rzeczywistością na najbliższe lata? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Pożyjemy. Zobaczymy.
W jakich czasach przyszło nam żyć? Odnoszę wrażenie, że ludzkość przybliża się do kolejnego kroku ewolucji technologicznej. Tak nagłej i szybkiej, że maszyna parowa wydaje się przy tym takim odkryciem, jak piśmiennictwo czy wynalezienie koła. Coraz częściej sięgamy po narzędzia cyfrowe, które pomagają nam w doczesnym życiu. „Aliexpress’, „Vinted”, „Spotify”, „Facebook”, to tylko przykłady. Ponadto, nasz świat przez pandemię się zmienia na innych płaszczyznach. Przejdźmy teraz na „fizyczny nośnik”, w tym wątku. Nie możemy wyjść z domu. Na nosie i ustach musimy mieć kaganiec. W sumie nie musimy, ale komu chce się kłócić z policją i chodzić po sądach?
Świat zmienia się też pod kątem mentalności. Ci co mają kręgosłup moralny, empatię, wynieśli dobre wychowanie z domu, wartości wpajane nam przez rodziców i dziadków, wykorzystują je w codziennym życiu. Zadzwonić, porozmawiać, zrobić wideokonferencje. To dla nas powoli już codzienność. Jeśli jest możliwość, pojechać do dziadków, do rodziców. Wypić herbatę. Porozmawiać w cztery oczy. Poczuć bliskość i więź z rodziną. To bardzo ważne w obecnych czasach. Kryzys zawsze jednoczył w Polsce więzi rodzinne i tradycje. Rodzina to wsparcie i daje pewien upust stresogennym sytuacjom.
Mamy też drugą stronę medalu, tej mentalności. Barbarzyństwo i prymitywizm na ulicach, tylko po to, aby przemycić neo-feministyczne „bagno” oraz niszczyć relacje między ludzkie, zwłaszcza rodzinę. Ile już „Julek” zrezygnowało z poparcia strajku kobiet, widząc, co to naprawdę za syf?
A ile pozostało przy znaczku inspirowanym Dawidem Bowiem na profilowym? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć.
Szkoda tylko, że ktoś zapomniał napisać w „obronie błyskawicy”, jednej bardzo ważnej rzeczy. Mianowicie to, że wspomniany artysta inspirował się „Brytyjską Unią Faszystowską”, w pewnym momencie swojego życia, i ten symbol w jakiś sposób przemycił do popkultury. To podobne zjawisko jak z modą twarzy Che Guevary na koszulkach. Generacja współczesnej młodzieży nie wie i nie rozumie symboliki, której używa na ubraniach, czy na „łatkach” na profilowym, na facebooku.
Lewactwo nam nie odpuści. Będzie walczyć o swoje, aby być na „piedestale prawdy”. Naprawdę, to jest ciekawe. Błyskawica. Symbol kojarzący się w głowach lewaków z „SS”. Jeśli dana organizacja ma błyskawicę i posiada przedrostek „narodowy”, to jest jeszcze gorzej. No dobrze, to czemu grupy szturmowe szarych szeregów, też używały „pioruna”? Według Pani Joanny Senyszyn to zapewne byliby to już „faszyści z AK”.
„I tak nas będą nienawidzić”, zacytuję tu słowa Miłosza Jezierskiego. Jakiekolwiek ugrupowanie tylko odwoła się do wartości narodowych, to już jest „faszyzm”, „nazizm”, „ksenofobia” czy „supremacja białej rasy”. Natomiast jeśli symbol błyskawicy użyje lewactwo, na przykład podczas strajku kobiet, to „wszystko jest w porządku”. „O co wam chodzi”. „To mowa nienawiści”. „Jak tak można”. „Moje ciało mój wybór”. Szkoda tylko, że te hasła to czcze gadanie, bo Pani Marta Lempart nazbierała sobie na zbiórce dużą sumkę i nie wiadomo, na co ona przeznaczyła te fundusze. Zapewne na wegańską pizze, jak u Pana Margot. Cóż, jacy liderzy, tacy rewolucjoniści… Ogłupieni. W marazmie i chaosie dewastacja myśli. Zaściankowość. Obrazkowość. Atomizacja. Działanie tylko na pobudzaniu negatywnych emocji. Doznania wzrokowe i słuchowe. Uzależnienie od dodatkowych bodźców. Obecni „liderzy” to wykorzystują, do osiągania swoich celów. Najlepszym przykładem jest Pan Margot i jego zbiórka na „przetrwanie”. Zapytany na co przeznaczy pieniądze, stwierdził, że „na wegańską pizzę”. Gratulacje, wirtulacje.
Czy człowiek musi się tak upodlić, i być taki prymitywny, aby dać się nowej technologii? „Homo-cifricus”, neologizm taki stworzę. Stworzenie to ucieka w uciechy Internetu. Sieci, która oplotła nas, chociaż fizycznie jej nie ma. Przesył informacji. Szybszy niż poczta czy telegraf. Szybszy nawet niż rozmowa telefoniczna. Cud techniki XXI wieku, wykorzystany przez ludzi, którzy będą jedli wegańską pizzę. Dziwne czasy nastały. Naprawdę.
W jakich czasach przyszło nam żyć? W czasach systemu demokracji liberalnej. Systemu, który nas wszystkich zmieli i wypluje. Pozostaną jedynie „nadzorcy” przy korycie. Niestety, będą oni siedzieć i pierdzieć w stołek, a oderwanie od rzeczywistości nie pomoże narodowi, w jego planach i życiu. Oficjalnie „świnie przy korycie” będą się kłócić w TV, czy innych mediach, a nieoficjalnie walić litr wódki za winklem i przybijać sobie piątkę, za „zrobioną dobrą robotę”. Szkoda, że tacy oni pazerni na „nasze pieniądze”. Nasze pieniądze w znaczeniu „narodowego mandatu publicznego w zarządzaniu państwem”. Nie ma w tym użytym znaczeniu żadnego „kolibkowania”. Co ciekawe, nawet dla Konfederacji ważniejsze jest ustalenie tzw. „14-stki”, dodatku do emerytury, niż „dobro narodu”. Szkoda, że nie zajmą się oni ludźmi, którzy tracą pracę i śpią po bramach.
W jakich czasach przyszło nam żyć? Niestety, takie historie też dochodzą do człowieka. Ktoś traci pracę. Oszczędności marne, albo wcale. Mieszkanie wynajmowane albo pokój, nie ma jak zapłacić, więc właściciel wrzeszczy „wypad”. Nie ma pracy, bo na przykład redukcja kadry w robocie, bo kolejny lockdown przez pandemie, i „tak trzeba”. Niektórzy z tych ludzi nie mają się gdzie podziać. Trochę tak trudno napisać do kolegi czy przyjaciela, że nie mam gdzie przenocować. Szuka, gdzie się podziać. Znam też takie historie, że nie chcą człowieka przyjąć do schroniska dla bezdomnych, bo „nie jest stałym bywalcem”. Do braci zakonnych tez nie wpuszczą, bo „nie mam wyniku na covida”. To żadna „creepy-pasta”. Naprawdę nie znasz takich historii? Może znajomemu, koledze, koleżance wstyd się przyznać, bo to jednak ciężki temat? A może jeszcze nie doszły one do twojego ucha? To już nie „trudne sprawy” z telewizji, a życie co poniektórych w Polsce, w czasie pandemii, na rok 2021. Lepiej pomagaj takim ludziom, bo „masz obowiązki Polskie”, jak to Pan Roman Dmowski powiedział. Ja nie mam z tym problemu. Pytanie co ty byś zrobił w takiej sytuacji? Świat się zmienia, gdzieś między wizją orwellowskiej rzeczywistości, a humorem grupy „Monthy Phyton”. Absurd wymieszany z kuriozum. I tymi słowami zakończę ten felieton.
Autor
BFG_358
Marcin Wilczek - Wiersze
Naprzód!
Idziemy naprzód, bo siłą zmian jest ruch!
Stukotem butów o bruk skandujemy nasz program.
Nie pozwalamy gasić papierosów we krwi naszych męczenników - to nie Acca Laurentia.
Nasze imię to naród - jesteśmy niepoliczalni.
Na uczelnianych aulach, stadionowych trybunach, ulicach, zakładach pracy - piszemy Polsce przyszłość.
Nacjonalizm to poezja, a każdy nacjonalista jest poetą.
Gryps z Berezy Kartuskiej
Transport warszawski wjeżdża na peron.
Dumni i karni.
Serca już biją metalicznym rytmem blaszanej miski i kubka
Słońce chce roztopić wosk naszych skrzydeł na apelowym placu.
Wpiekłowzięcie.
Druty kolczaste nie są w stanie złapać w sieć naszej idei
ani opleść naszych myśli.
Zawsze będziemy ponad murami waszych więzień.
Bolesław Piasecki wyznaje
Gdybyś była Żydówką,
zamknął byłbym Cię w getcie ławkowym
(pod pozorem numerus clausus, ale tak naprawdę będąc zazdrosnym o innych)
Gdybyś była pochodnią,
rozpaliłbym Cię na wiecu Falangi.
Gdybyś Berezą była, drutem kolczastym byłbym, który Cię oplata.
Gdybyś była lasem,
zostałbym w nim do końca jako ostatni Wyklęty.
A gdybyś była samym NKWD
sowieckim agentem byłbym
A nawet gdybyś faszystką była
byłbym czarną koszulą na Twojej piersi
Idąc z Tobą do samego Rzymu.
A gdybyś byłaś moją żoną , Twoim kochankiem byłbym - nie patrząc na to czy Wyszyński mnie w końcu ekskomunikuje.
Norbert Wasik - Z rozważań nad współczesnym narodowym radykalizmem. Działać narodowo, działać międzypokoleniowo!
Rozpoczynając rozważania dotyczące integracji międzypokoleniowej w obrębie środowisk narodowo-radykalnych, czy nieco szerzej narodowo rewolucyjnych warto – za Zbigniewem Woźniakiem – pokreślić, iż wiek XIX był stuleciem dziecka. Natomiast wiek XX, zwłaszcza w drugiej połowie, charakteryzował się wzrostem zainteresowania osobami w fazie późnej dorosłości, tj. ludźmi, którzy ukończyli 60 i więcej lat. Z kolei w XXI wieku baczną uwagę zwraca się na wszystkich członków danego społeczeństwa, bez względu na wiek, zgodnie z ideą „Społeczeństwo dla wszystkich kategorii wieku”[1]. Dziś nie inaczej powinno mieć miejsce w naszym rodzimym środowisku, w którym rozdźwięk między nasto i dwudziestoletnimi, a tymi w wieku średnim i więcej lat aktywistami wydaje się być niestety od wielu, wielu lat coraz to większą oraz częstszą normą. I zupełnie nie zmieniają tego faktu nieliczne przecież wyjątki.
Główna teza niniejszego artykułu wyraża się w stwierdzeniu, iż we współczesnych czasach integracja międzypokoleniowa w łonie środowiska narodowo-radykalnego, czy też jeżeli ktoś woli narodowo-rewolucyjnego, są dla ww. środowisk nie tylko wyzwaniem, ale i koniecznością, chociażby z uwagi na wielowymiarowość korzyści i pozytywne rezultaty, jakie uzyskać mogą one zarówno w aspekcie indywidualnym, organizacyjnym, jak i społeczno-politycznym. Dzięki temu, iż osoby z różnych pokoleń znajdą się we wspólnej przestrzeni, doświadczają wspólnych przeżyć, jest możliwość komunikacji i dialogu międzypokoleniowego między aktywistami wywodzącymi się z różnych społeczności. Uczestnictwo we wspólnych przedsięwzięciach przedstawicieli różnych pokoleń nacjonalistów przyczyni się nomen omen do tego, że pokolenia te lepiej się poznają, staną się bardziej otwarte na potrzeby innych (nie tylko w obrębie własnej organizacji czy społeczności, ale również w wymiarze znacznie szerszym). A co najważniejsze środowisko narodowo-radykalne/ -rewolucyjne pozbywając się w ten sposób łatki Ruchu czysto młodzieżowego, ma w końcu szanse wznieść się na wyższy poziom działań społeczno-politycznych. Tym samym będzie w stanie zaproponować formułę nie tylko dla osób w wieku średnim i starszym będących już przekonanych do nacjonalizmu jako takiego, ale również – a może raczej przede wszystkim – ludziom zupełnie nie związanym wcześniej ze środowiskiem szeroko pojętego Obozu Narodowego.
Międzypokoleniowa solidarność, także w ramach wąskich grup i społeczności, wyraża się w bliskości emocjonalnej, wspólnocie idei, norm, wartości, wymianie emocji, wymianie dóbr i usług, wymianie wsparcia, w różnorodnych powiązaniach międzygeneracyjnych. Partycypacyjna strategia wewnątrzśrodowiskowej społecznej polityki solidarności międzypokoleniowej opiera się tym samym na przekonaniu, iż każda generacja wnosi unikalne zasoby, umiejętności, wzmacniając społeczność i partnerów[2]. Projekty i działania międzypokoleniowe w łonie środowiska narodowo-radykalnego/ -rewolucyjnego zatem to nic innego, jak spójna wymiana zasobów i proces uczenia się między młodszymi i starszymi apologetami wspólnej przecież IDEI. Inaczej mówiąc, to dzielenie się swoimi umiejętnościami, doświadczeniami oraz wiedzą dla dobra całego środowiska lub też głoszonych przez niego wspólnych i uniwersalnych dla nas wszystkich wartości. Zaufanie, godność, prawda i szacunek do współtowarzysza oraz swoiste przełamywanie stereotypów są największymi wartościami takich działań nie tylko w kontekście całego środowiska, ale również – a może nawet nade wszystko – tworzących go pojedynczych osób.
Wydaje się, że przemiany cywilizacyjne, postęp kulturowy, gospodarczy, ekonomiczny, technologiczny etc. spowodowały załamanie relacji międzypokoleniowych w rozumieniu tradycyjnym, nie tylko pośród całych społeczeństw, ale niestety także w gronie adeptów polskiej myśli narodowo-radykalnej i/ lub narodowo-rewolucyjnej. W rezultacie ww. przemian mogą kształtować się w obrębie naszego rodzimego obozu politycznego – co niestety bardzo często ma miejsce – brak zaufania, stereotypy i negatywne postawy zarówno wobec starszych, jak i tych młodszych działaczy. Nagle okazuje się, że ludzie o jednakowym tudzież bardzo zbliżonym do siebie światopoglądzie i wartościach podążają nie tylko osobno, ale także jakoby różnymi względem siebie drogami. „Młodzi” (czyt. nasto i dwudziestolatkowie) oraz „Starzy” (czyt. 30, 40, 50+) aktywiści zupełnie zatracili wobec oraz względem siebie nie tylko kolektywno-formacyjne, ale także – wydaje się, że często – i ideowe więzi. „Młodzi”, zamykając się w obrębie dość uproszczonego i jakoby standardowego schematu aktywizmu akcji ulicznych (marsze, wlepki, plakatowania, graffiti, tworzenie grafik/ memów etc.) oraz zwykłego historycyzmu (vide palenie zniczy na grobach, obchodzenie rocznic etc.) i powielania wzorców z przeszłości lub też bezrefleksyjnych (niczym „kopiuj-wklej”) prób przekładania pomysłów rodem z krajów zachodnich na nasz polski grunt. „Starzy”, angażując się albo społecznie w lokalne inicjatywy, albo w wyniku braku poważnych dla ich wieku propozycji – również tych skierowanych dla zwykłego Kowalskiego/ Kowalskiej – z rodzimego i dzisiaj wiodących przecież w nim prym „Młodych” środowiska, weszli w miraż i postępującą degrengoladę (niczym Piasecki z sanacją w ramach RNR) z PiS lub/ i Konfederacją. Jeszcze inni natomiast nie porzucając własnych wartości i poglądów zajęli się sprawami czysto przyziemnymi, rodziną, karierą zawodową lub/ i oczekiwaniem na jakikolwiek ruch środowiska NaRa, który będzie w przyszłości przynajmniej budził nadzieję na poważny i konstruktywny aktywizm. Nieliczni, oficjalnie lub nieoficjalnie, w ten lub inny sposób będąc poniekąd między młotem, a kowadłem dwóch ww. grup pokoleniowych, starają się utrzymywać więzi zarówno z jednymi, jak i drugimi (notabene często udzielając się/ działając pośród „Młodych” i „Starych”).
Nie ulegając przy tym bezrefleksyjnemu malkontenctwu i krytycyzmowi, warto zwrócić jednak uwagę, że większość młodych nacjonalistów zajmuje się tak uproszczonymi, przyziemnymi oraz podstawowymi i krótkowzrocznymi formami aktywizmu jak wspomniano wyżej, ponieważ ich starsi Koledzy co do zasady nie potrafili niestety przez kilkanaście lat stworzyć w ramach środowiska radykalnych nacjonalistów żadnych bardziej rozwiniętych form działalności (tak drogie Panie i Panowie, musimy w końcu to głośno przyznać!)[3]. Co więcej, dość często sami w wieku już dojrzałym zniechęceni i zdegustowani marazmem oraz brakiem postępów opuszczali rodzime środowisko krzewiąc jego wartości w innych, mniej lub bardziej pokrewnych ideowo obozach politycznych. Jednak czy ów fakt usprawiedliwia i tłumaczy dziś „Młodych” z popełniania błędów, które onegdaj popełnili ich starsi Koledzy/ Koleżanki? W mojej ocenie zdecydowanie NIE. Młodzież narodowa powinna w końcu zrozumieć, że do samego nacjonalizmu jako światopoglądu należy podchodzić zdecydowanie mniej emocjonalnie, gdyż nacjonalizm to nie tylko Idea, ale również szkoła myślenia i jakże często specyficzny przecież sposób i styl życia.
Z drugiej strony usprawiedliwiając nieco starszych działaczy, nie sposób nie zgodzić się ze stwierdzeniem, iż wszelkie próby pobudzenia przez nich (będąc sprawiedliwym także przez niektórych „Młodych”) aktywności środowiska NaRa, czy też wszelkie wyjście przed szereg w jakiejkolwiek formie, kończyło się bardzo często opuszczeniem znięchęconych inicjatorów zmian ram organizacyjnych półświatka narodowo-radykalnego/ -rewolucyjnego. Każdy rodzaj niestandardowego działania był jakoby dla „Młodych” zdradą Idei, a sam radykalizm jest często usprawiedliwieniem dla nich zwykłego nieróbstwa i źle rozumianej subkulturyzacji całości Ruchu. Aktywizm natomiast ogranicza się nie do bycia za konkretnymi rozwiązaniami, ale koniecznie do krzykliwego i jakże mało konstruktywnego bycia przeciwko komuś i/ lub czemuś. A co tu dopiero mówić o liderach, programie, próbach integracji środowiska, opracowaniu planu jego rozwoju i wprowadzaniu go w życie… – jednym słowem, dziś BRAK nam tego wszystkiego![4] Co ciekawe, wielu dzisiejszych młodych adeptów myśli narodowo-radykalnej/ -rewolucyjnej odbiera tę patologiczną prawidłowość jako swego rodzaju ideologiczne credo i to niestety daje nam raczej mizerne perspektywy na jakiekolwiek odrodzenie narodowego radykalizmu w latach 20. czy chociażby 30. XXI wieku.
Wróćmy jednak do sedna zagadnienia artykułu. Dzisiaj relacja „mistrz-uczeń” nie jest już przypisana do wieku, ale zależna od umiejętności i doświadczenia, które posiadają zarówno młodzi jak i starsi aktywiści. I dlatego też obecnie wyzwaniem dla całego środowiska narodowo-radykalnego/ -rewolucyjnego, poza jego swoistą integracją i współpracą poszczególnych organizacji, pism/ portali internetowych oraz lokalnych inicjatyw go tworzących, jest rozwijanie przestrzeni oraz różnych platform niezbędnych do prawidłowych kontaktów międzypokoleniowych w obrębie rodzimej ideowo zbiorowości[5]. Na zasadzie dwóch stron jednej monety oraz wzajemnego uzupełniania się, będącego formą przemyślanej, racjonalnej i kompletnej propozycji dla tzw. zwykłego zjadacza chleba nie mającego do tej pory kontaktu z nacjonalizmem jako takim. Propozycji nie czysto subkulturowej i nie przeznaczonej dla samej młodzieży, ale również skierowanej nie tylko i wyłącznie do pokolenia okresu schyłku komunizmu (o tym starszym pokoleniu już nawet nie wspominając). Te nowe kontakty międzypokoleniowe wymagają w XXI wieku oparcia nie na hierarchii – pojmowanej wyłącznie przez pryzmat wieku – ale na partnerstwie[6]. Jest to wydaje się dość nowa sytuacja w środowisku narodowo-radykalnym/ -rewolucyjnym, która wymaga otwartości na zamianę ról i wzajemne uczenie się, a przede wszystkim wzajemne słuchanie oraz szacunek dwóch stron. Aby „spotkać ze sobą” różne pokolenia narodowych radykałów, przełamywać stereotypy, konfrontować odmienne spojrzenia, warto dla dobra całego środowiska podejmować działania na rzecz współpracy międzypokoleniowej. Istotne jest tu dostrzeganie potrzeb i potencjału każdego z angażowanych pokoleń.
Dostrzeżenie i docenienie wspólnych działań międzypokoleniowych w ramach środowiska narodowo-radykalnego/ -rewolucyjnego silnie związane jest z potrzebą budowania kolektywnego zaufania oraz spójnej i zintegrowanej społeczności, odpowiadającej na potrzeby różnych grup i jak najpełniej korzystających z ich zasobów. Rozwijanie działań międzypokoleniowych stanowi w końcu odpowiedź na szereg wyzwań, z którymi mierzymy się jako środowisko od wielu, wielu lat. Zarządzanie wielopokoleniowymi zespołami złożonym z przedstawicieli tzw. generacji „X”, „Y”, „Z” i 50+ to nie tylko nowy trend i ogromne wyzwanie, ale też szansa dla wielu nacjonalistycznych współczesnych organizacji. Współpraca międzypokoleniowa pozwala bowiem na wymianę doświadczeń oraz wzajemne uczenie się od siebie, a zatem przyczynia się do wzrostu potencjału najbardziej wartościowego kapitału, jakim wydaje się dysponują współczesne organizacje − kapitału ludzkiego. Przedstawiciele tzw. pokolenia „Y” często określani jako „millenialni” (grupa osób urodzonych w latach 1982-2004) i pokolenia „Z” (pokolenie „Z” tworzą osoby, które urodziły się w latach 1997-2010) są co prawda kreatywni, ale brakuje im doświadczenia. Z kolei pokolenie „baby-boomers” (vide - osoby urodzone w latach 1943-1960; są bardzo kontrowersyjnym pokoleniem) ma ogromne doświadczenie, ale mniej swobodnie posługuje się nowoczesną technologią i niejednokrotnie brakuje mu znajomości językowych potrzebnych w otoczeniu międzynarodowym, a także otwartości na zmiany. Natomiast całkiem inaczej ma się sytuacja z tzw. pokoleniem „X” tj. pokoleniem osób urodzonych w latach 1961-1981, dziś będącym u szczytu karier zawodowych mające ogromne doświadczenie i bardzo często posiadające dość intratne stanowiska, sporo znajomości, nie tylko zawodowych, ale również tych prywatnych (np. społeczno-politycznych)[7]. O dość stabilnej i przyzwoitej sferze finansowej tego pokolenia oraz ewentualnych korzyściach z tego wypływających dla całego środowiska narodowo-radykalnego/ -rewolucyjnego z oczywistych względów nie trzeba chyba nawet wspominać.
Współczesne organizacje narodowo-radykalne/ -rewolucyjne tworzące struktury składające się z ludzi o tak różnym potencjale i podejściu do pracy społeczno-organicznej mają niewątpliwe w przyszłości szanse na osiągnięcie efektu synergii i wytworzenie wartości dodanej. Jednak wydaje się, że zrozumienie odmienności i potrzeb poszczególnych grup pokoleniowych jest warunkiem niezbędnym dla dopasowania propozycji oraz stosownych dlań instrumentów tak, by możliwe było wykorzystanie talentów i mocnych strony każdego pokolenia. Młode pokolenie, choć niewątpliwie przez wpływ kontekstu społeczno-kulturowego dziś mentalnie zakotwiczone jest w systemie demoliberalnym, co by jednak o nim nie mówić, wnosi od wielu pokoleń do nacjonalistycznego życia polityczno-społecznego znaczący katalog nowych, często świeżych i nieobecnych wcześniej wartości. W tym sensie może więc stać się katalizatorem przemian ku społeczeństwu – nie tyleż obywatelskiemu w sensie liberalnym – ale temu bardziej narodowemu. I tu właściwie dochodzimy do sedna zagadnienia, gdyż głoszone wartości nie muszą skazywać nas na porażkę czy wykluczenie społeczne, lecz nie osiągniemy tego nie będąc blisko ludzi, dla ludzi i w imię ludzi (vide w myśl maksymy dla Narodu przez Naród). Również tych z różnych pokoleń, a będących przecież bliskich nam ideowo. Myśl i czyn!
Norbert Wasik – urodzony w 1976 r. w Zakopanem. Absolwent Kolegium Jagiellońskiego - Toruńskiej Szkoły Wyższej. Manager związany z sektorem FMCG. Dumny mąż i ojciec. Publicysta, działacz społeczny i narodowo-radykalny. Autor książki „Rozważania nad współczesnym narodowym radykalizmem”. Biegacz amator, fan długich dystansów, maratonów i biegów ultra. Pasjonat historii, gór i góralszczyzny. Idealista, romantyk i pragmatyk w jednej osobie, entuzjasta innowacji i nowych technologii.
PRZYPISY:
[1] Z. Woźniak, Solidarność międzypokoleniowa w starzejącym się świecie – perspektywy i zagrożenia. „Ruch Prawniczy, Ekonomiczny i Socjologiczny”.
[2] P. Szukalski, Solidarność pokoleń. Dylematy relacji międzypokoleniowych. Wyd. Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź.
[3] Wydaje się, że wyjątek tu stanowiła działalność Stowarzyszenia Obóz Narodowo-Radykalny Podhale w latach 2004-2012, gdzie w tym okresie radykalnym nacjonalistom udało się wejść na salony lokalnej polityki (vide: P. Witkowski „Brunatne Podhale: Fajne chopaki, ideologiczne i narodowościowe”, portal Polityka).
[4] Wewnątrzśrodowiskowe rozmowy z początku 2021 r. budzą jednak pewne nadzieje na zmianę panującego od wielu lat rozbicia, marazmu i stagnacji w łonie obozu narodowo-radykalnego/ -rewolucyjnego.
[5] N. Wasik, „O potrzebie powołania porozumienia środowisk narodowo-radykalnych”, pismo „W pół drogi” nr.2/ 2019.
[6] E. Bombiak, „Zarządzanie pokoleniami wyzwaniem dla współczesnych menedżerów”, Wyd. Uniwersytet Przyrodniczo-Humanistyczny w Siedlcach, Siedlce.
[7] A. Rogozińska-Pawełczyk, „Pokolenia na rynku pracy”, Wyd. Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź.
Antoni Tkaczyk - O rozumieniu nacjonalizmu w KRLD
Wstęp
Ten krótki artykuł jest opracowaniem tekstu powstałego na podstawie rozmów Kim Jong Ila z kierowniczymi kadrami KC Partii Pracy Korei z 26 i 28 lutego 2002 roku. Celem tekstu jest przybliżenie różnych interpretacji nacjonalizmu, w tym konkretnym przypadku wykładni przywódcy Korei Północnej w latach 1994-2011.
O właściwym rozumieniu nacjonalizmu
Według Kim Jong Ila nie ma ani jednego człowieka, który żyje poza własnym narodem czy w separacji od niego. Każdy człowiek tak jak przynależy do klasy społecznej tak samo, w tym samym czasie, przynależy do narodu. Klasowy i narodowy charakter oraz narodowe i klasowe wymagania są nierozłączne. Oczywiście poszczególne klasy mają różne wymagania oraz przejawiają różne zainteresowania ze względu na inne funkcje społeczne i gospodarcze, jednakże wszyscy członkowie narodu mają wspólne interesy, które są ponad interesami poszczególnych klas, które mają wspólny cel w tworzeniu narodowego dobrobytu oraz walce o zachowanie niepodległości i charakteru narodu. Przeznaczenie jednej osoby zależy od przeznaczenia narodu. Żaden członek narodu nie może zaznać szczęścia, gdy godność i suwerenność będą deptane, a narodowy charakter nie będzie brany pod uwagę. Nacjonalizm odzwierciedla to wspólne ideologiczne odczucie. Nacjonalizm jest ideologią, która pielęgnuję miłość do narodu i broni jego interesów. W państwie narodowym prawdziwy nacjonalizm stanowi patriotyzm.
Nacjonalizm pojawił się jako postępowa idea wraz z formowaniem każdego narodu, jako idea broniąca interesów narodu w trakcie jego tworzenia i rozwoju. Choć narody różnią się od siebie długością czasu formowania się, każdy z nich jest wspólnotą społeczną, która wytworzyła się na podstawie wspólnego pochodzenia, powinowactwa, języka, zamieszkiwanego obszaru i kultury oraz składa się z różnych klas. W przeszłości nacjonalizm rozumiano jako ideologię broniącą interesów burżuazji. W czasach ruchu nacjonalistycznego występującego przeciw feudalizmowi to nowobogaccy burżuje, trzymając sztandar nacjonalizmu, stanęli na jego czele. Wówczas interesy mas ludowych i burżuazji w zasadzie pokrywały się. Gdy kapitalizm rozwinął się i burżuazja stała się reakcyjną klasą rządzącą, nacjonalizm wykorzystywany był jako środek obrony interesów klasy posiadaczy. Tworząc pozory instrumentalnie wykorzystywali nacjonalizm legitymizując tym samym ich interesy klasowe jako interes narodowy. Koreański przywódca podkreśla, że powinno się odróżniać wyraźnie prawdziwy nacjonalizm, który kocha naród i broni jego interesów od burżuazyjnego nacjonalizmu realizujący tylko ich własny klasowy interes, który objawia się jako szowinizm, narodowy egoizm i narodowy ekskluzywizm.
Teoria rewolucji klasy robotniczej nie dała właściwego wyjaśnienia pojęcia nacjonalizmu. Główną swoją uwagę skupiała na umocnieniu jedności i solidarności internacjonalistycznej klasy robotniczej, co było podstawowym zadaniem ruchów socjalistycznych, zawodząc przy tym w kwestii problemów narodowych. Do nacjonalizmu odnoszono się jako do antysocjalistycznego ruchu, ponieważ burżuazyjny nacjonalizm stał w opozycji do ruchu socjalistycznego, przez co był odrzucany jako niezgodny z komunizmem. Kim Jong Il uważa, że błędem jest postrzeganie komunizmu, jako niezgodnego z nacjonalizmem. Komunizm broni nie tylko interesy klasy robotniczej, ale chroni również interesy narodu co czyni go ideologią miłości do własnej ojczyzny i ludu, gdyż broni ich interesu. Miłość do kraju i ludu jest uczuciem wspólnym dla komunizmu oraz nacjonalizmu i to jest ideologiczny fundament, na którym mogą sprzymierzyć się ze sobą. Dlatego według Sekretarza Generalnego PPK nie ma powodu lub podstaw, aby nastawiać jednych przeciwko drugim i odrzucać nacjonalizm.
Tak samo nacjonalizm nie tworzy sprzeczności z internacjonalizmem. Wzajemna pomoc, wsparcie i sojusz między krajami i narodami to internacjonalizm. Każdy kraj ma swoje granice, a każdy naród swoją tożsamość. Z tego powodu internacjonalizm znajduje swój wyraz w relacjach między krajami i narodami, gdzie konieczny jest nacjonalistyczny fundament. Internacjonalizm oddzielony od narodu i nacjonalizmu jest pustą skorupą, a człowiek obojętny wobec losów swojego kraju i narodu nie może być wierny idei internacjonalistycznej. Rewolucjoniści z każdego kraju powinni walczyć o internacjonalizm przede wszystkim poprzez walkę o dobrobyt ich własnego kraju i narodu.
Przywódca Korei Północnej przywołuje słowa swojego ojca, poprzedniego przywódcy koreańskiego państwa, który miał dać prawidłowe wyjaśnienie nacjonalizmu i wyjaśnił związek między komunizmem i nacjonalizmem. Według niego zanim można stać się prawdziwym komunistą, wpierw trzeba stać się prawdziwym nacjonalistą. Sojusz między komunistami a nacjonalistami został zrealizowany poprzez właściwą kombinację charakteru klasowego z charakterem narodowym oraz losu socjalizmu z losem narodu. Scalił on tym samym klasowe i narodowe stanowiska koreańskiego socjalizmu i stworzył nieśmiertelną Ideę Juche, która naukowo wyłożyła istotę i postępowy charakter nacjonalizmu.
Kim Jong Il twierdzi, że trzeba być żarliwym patriotą, prawdziwym nacjonalistą, aby stać się prawdziwym rewolucjonistą i komunistą. Komunista walczący o realizację niezależności mas ludowych, wpierw musi stać się prawdziwym nacjonalistą. Ci, którzy walczą za swój lud, swój naród i ojczyznę są prawdziwymi komunistami, prawdziwymi nacjonalistami i żarliwymi patriotami. Ci, którzy nie kochają swojej ojczyny i narodu nie mogą stać się komunistami.
Ponadto w jego myśli to nie komuniści, lecz imperialiści stoją w opozycji do nacjonalizmu i tworzą przeszkody na drodze do dobrobytu narodowego oraz niezależnego rozwoju narodu. Imperialiści, którzy realizują swoje ambicje pod szyldami globalizacji i integracji, którzy miłość do kraju i narodu nazywają anachronicznymi narodowymi uprzedzeniami. Według koreańskiego przywódcy, gdy kowalem własnego losu jest kraj i naród z własną ideologią, systemem i kulturą, nie może być politycznej, ekonomicznej i ideologiczno-kulturowej integracji świata. Amerykańscy imperialiści chcą stworzyć zintegrowany „wolny” i „demokratyczny” świat wzorowany na Stanach Zjednoczonych, co w praktyce będzie oznaczać sprowadzenie wszystkich krajów i narodów do roli podporządkowanych im podmiotów. Kim Jong Il podkreśla, że narody muszą przeciwstawić się i odrzucić imperialistyczne zapędy, które należy twardo zwalczyć, aby zachować właściwości naszych narodów i uchronić swoją niezależność. Podkreśla zasadę „Naród Koreański na Pierwszym Miejscu” aby zachować narodowy charakter i obronić niepodległość.
Antoni Tkaczyk
Maksymilian Ratajski - Idźmy w góry
Silny wiatr, przejmujący mróz, oblodzony szlak, bardzo słaba widoczność – tego dnia warunki na Babiej Górze nie były łatwe. Chociaż wolę takie, niż brodzenie po kolana w śniegu, które również się zdarzało. Dwudziestego trzeciego stycznia kilka razy brałem pod uwagę możliwość wycofania się. Wiatr i związane z nim zimno bardzo utrudniały wędrówkę, droga na szczyt dłużyła się niemiłosiernie. Nie robiliśmy przerw, w tych warunkach chcieliśmy po prostu jak najszybciej wejść na szczyt i wracać na dół – herbata i czekolada musiały zaczekać. W końcu się udało – weszliśmy.
Byłem już wcześniej zimą na Babiej Górze, w idealnych warunkach, kiedy wyprawa przypominała bardziej spacer, dlatego to styczniowe wejście cenię zdecydowanie wyżej. Nie było zbyt wiele czasu na świętowanie sukcesu, szybka decyzja, że nie idziemy na Markowe Szczawiny, tylko schodzimy czerwonym szlakiem. Dopiero po wejściu do lasu był czas na chwilę odpoczynku i posilenie się.
Co sprawia, że chodzimy w góry? Dlaczego pchamy się tam w niesprzyjających warunkach? Ludzie dzielą się na dwie grupy – tych, którym nie trzeba tego tłumaczyć, i tych, którzy nigdy nie zrozumieją.
Sezon zimowy rozpoczęliśmy w grudniu od Śnieżnych Kotłów, kiedy zbliżaliśmy się do schroniska Pod Łabskim Szczytem zaczął wiać silny wiatr. Wtedy stwierdziliśmy, że właśnie po to tu przyjechaliśmy, tego tak bardzo nam brakowało przez ostatnie miesiące. Porządnej zimy i ciężkich warunków, latem to jednak nie to samo. Zdobywając szczyt, zwłaszcza w trudnych warunkach, człowiek czuje, że żyje. Smak sukcesu – zwycięstwa z okolicznościami przyrody i własnymi słabościami, zmęczeniem, jest wspaniały.
Wędrując po górach poznajemy zarówno siebie jak i naszych znajomych w którymi idziemy. Pewien mądry człowiek powiedział kiedyś, że najbardziej integrują ludzi trzy rzeczy – wspólne picie alkoholu, wspólne uprawianie sportu i wspólne popełnianie przestępstw. Picia alkoholu i popełniania przestępstw oczywiście nie pochwalamy, aczkolwiek trudno zaprzeczyć, że łączą one ludzi. Chodzenie po górach jak najbardziej można zaliczyć do uprawiania sportu, jednak integruje ono o wiele bardziej niż zwykłe kopanie piłki czy wyciskanie sztangi. Kilkudniowe wspólne wyprawy, brodzenie w śniegu po kolana, walka z wiatrem i zimnem, chodzenie po stromych, oblodzonych szlakach – to naprawdę pozwala się nawzajem poznać w kryzysowych sytuacjach. Wieczorny odpoczynek, integracja i studiowanie map przy planowaniu kolejnego dnia również.
W górach obcujemy z Naturą, podziwiając Jej piękno. Ładna pogoda również ma swoje zalety, pozwala na wybór dłuższych i trudniejszych szlaków, a także podziwianie widoków i robienie zdjęć. Na początku stycznia zdobyliśmy ze znajomymi Śnieżkę – idealne warunki sprawiły, że zaliczyliśmy bardzo przyjemny spacer, który zaowocował pięknymi zdjęciami. Mogliśmy podziwiać przepiękne widoki w ośnieżonych górach. Najwięcej romantyzmu mają w sobie te trudne wyjścia, kiedy jest naprawdę ciężko, to one wyzwalają olbrzymią dawkę endorfin, adrenaliny, to je pamiętamy latami, ale przy silnym wietrze i słabej widoczności nie da się zachwycać widokami. Romantyzm kontaktu z Naturą, zdobywania szczytów, przełamywania własnych barier, współpracy w gronie kilku zaufanych osób – to coś mistycznego. I tak – im trudniej tym lepiej! Oczywiście z głową.
Podczas jednej z letnich wypraw w Bieszczady myślałem o promowaniu turystyki górskiej jako skutecznym sposobie edukacji ekologicznej. Pokazywanie piękna polskiej przyrody na szlaku w Tatrach czy na bieszczadzkich połoninach. Dzisiaj wiele dzieci to przyrodniczy analfabeci, nie potrafiący odróżniać podstawowych gatunków zwierząt i roślin występujących w naszym kraju - stąd też częste przypadki zatłuczenia zaskrońca czy eskulapa jako „strasznie jadowitej żmii”. Organizujmy jak najwięcej górskich obozów dla młodzieży, aby zachwycić ją Naturą i nauczyć wobec niej szacunku, przy okazji zaliczymy także promocję zdrowego trybu życia, aktywności fizycznej i nauczymy współdziałania w grupie.
Zdaję sobie sprawę, że wykazuję wszelkie objawy uzależnienia, zimą po prostu muszę co dwa-trzy tygodnie wyjechać w góry i zdobyć jakiś szczyt, latem jest niewiele lepiej. Koronawirusowe obostrzenia uniemożliwiły planowanie dłuższych wypraw, które zastąpiły jednodniowe wypady. Trochę to ograniczyło nasze podróżowanie – jeździmy głównie tam gdzie bliżej, jednak żadne ograniczenia nie zabiją pasji, miłości do gór. Brakuje długich, tygodniowych wyjazdów, to prawda, ale te krótsze pozwalają nam zachować pozory normalności, w oczekiwaniu na możliwość spędzenia dwóch tygodni w Tatrach. Kiedy nie idę w góry planuję kolejne wyprawy wyznaczając nowe, ambitne cele, przeglądam zdjęcia, czytam książki o tematyce górskiej czy Światosława* - prowadzony przez dobrego człowieka blog podróżniczy, który naprawdę polecam. Cieszę się z alpejskich sukcesów kilku znajomych, planując już niedługo ruszyć także i tam.
Trwająca zima przyniosła historyczne wydarzenie – zdobycie przez Szerpów (a właściwie Nepalczyków, bo Nirmal Purja Szerpą nie jest) K2 zakończyło epokę pierwszych zimowych wejść na ośmiotysięczniki. Zwiększyło to zainteresowanie ludzi tematyką górską. Wielkość tego wyczynu jest niezaprzeczalna, tym bardziej żenująca jest burza jaka przetoczyła się przez portale internetowe i media społecznościowe. Nie mam zamiaru wdawać się w dyskusje o używaniu tlenu na ośmiotysięcznikach. K2 zimą mi nie grozi, marzeniem o tej porze roku są Rysy, a dotychczasowym zimowym osiągnięciem Babia (dwukrotnie). Na świecie jest pewnie koło 20 osób, które mają prawo wypowiadać się na tematy tlenowe, nietrudno się domyślić, że mnie wśród nich nie ma, podobnie jak fejsbukowych januszy, których największym osiągnięciem jest wjechanie latem wyciągiem na Śnieżkę. Natomiast osoby pokroju Urubki, Moro, Txikona, Wielickiego, Morawskiego, Bargiela czy Bieleckiego zdecydowanie mają na ten temat dużo do powiedzenia i nic dziwnego, że niektórzy z nich o tym dyskutują. Fejsbukowe szambo wybiło i nagle okazało się, że polscy himalaiści są do dupy, nic nie umieją, generalnie totalna amatorka, i mają z górami tyle wspólnego co nasza rodzima ekstraklasa z wielką piłką. Tyle razy próbowali i nie weszli, a Nepalczycy cyk, poszli i weszli. No wspaniale! Na świecie jest 14 ośmiotysięczników, od kilkunastu dni wszystkie są zdobyte zimą, DZIESIĘĆ pierwszych wejść jest autorstwa Polaków! (Sziszapangma to wejście polsko-włoskie Piotra Morawskiego i Simone Moro). Co mądrali z fejsbuka obchodzi, że bez odpowiedniej pogody można jedynie wyjść na pewną śmierć, a nie zdobyć szczyt. Zimowe wejście na K2 to nie letni spacerek na Śnieżkę. Jeszcze niedawno, po akcji ratunkowej na Nanga Parbat, ci sami ludzie, którzy teraz uważają Bieleckiego za zazdrosnego amatora i „tatrzańskiego chłopaczka” chcieli stawiać jemu i Denisowi Urubce pomnik w każdym mieście. Niestety era mediów społecznościowych i clickbaitowego "dziennikarstwa" rodem z onetu, sprawiła, że każdy wypowiada się w internecie na tematy o których nie ma pojęcia. Dotyczy to nie tylko himalaizmu, ale każdej dziedziny, która jest aktualnie modna w mediach.
Idąc w góry, zwłaszcza zimą, trzeba być odpowiednio przygotowanym. Wydawałoby się to oczywistym, jednak co roku słyszymy o próbie wejścia na Rysy w adidasach (w styczniu!!!), sam wielokrotnie widziałem na szlakach panie w butach na obcasach i panów w adidasach. Osoby te bardzo często szły w górę z dziećmi. Ten rok przyniósł nową modę – tak zwane „górskie morsowanie”, bardzo często bez odpowiedniego przygotowania, w złej pogodzie, czy bez ubrań w plecaku. Odpowiednie ubrania, buty, raki, termos z gorącą herbatą, czołówka, jedzenie, mapa, w Tatrach czekan - to wyposażenie absolutnie niezbędne. Owszem, czasem zejdziemy na dół zanim zrobi się ciemno, a warunki śniegowe sprawią, że raki pozostaną w plecaku. Jednak nikt z nas nie chciałby znaleźć się w sytuacji, kiedy przez własne niedopatrzenie, nie będzie w stanie iść z powodu braku raków. Nie tak dawno życie turystce na szlaku na Rysy uratował czekan.
Wspominałem w tym tekście kilkukrotnie o ciężkich warunkach zimą. Jednak nie zamierzam tu promować głupoty. Chodzimy zimą po górach od lat, posiadamy odpowiedni sprzęt, znamy się, sprawdzamy prognozy pogody. Nie chodzi o beztroskie pójście po to, żeby przysporzyć roboty GOPR-owcom. Ważna jest wiedza kiedy można iść, a kiedy należy zawrócić. Góry uczą pokory, czym innym jest walka z własnymi słabościami, udowadnianie samemu sobie, że można, a czym innym głupota. Pewien znany portal pisał już o „spacerze po Orlej Perci”, promując częstą wśród turystów beztroskę i głupotę. Niezależnie od naszego przygotowania i posiadanego sprzętu, musimy pamiętać, że to nie jest spacer po mieście. W górach błędy potrafią być bardzo kosztowne, pogoda lubi się szybko zmieniać, a ukształtowanie terenu nie należy do najłatwiejszych, do schronisk często jest daleko. Nie jest wstydem wycofać się z powodu pogody, czasem jest to konieczne. Jeżeli idąc w trudnych warunkach w ogóle nie myśli się o wycofie, to jest się po prostu nieodpowiedzialnym. Oczywiście każdy ma tę granicę gdzie indziej. Wiadomo też, że przy halnym czy dużym zagrożeniu lawinowym, w góry się po prostu nie idzie. Rok temu przesunęliśmy wyprawę na Śnieżkę o dwa dni, bo prognozy były skrajnie niesprzyjające, przez ten czas wybieraliśmy inne szlaki.
Do zobaczenia na Szlaku!
Maksymilian Ratajski
*https://swiatoslav.blogspot.com/ https://www.facebook.com/swiatoslav.blogspot
Jan Piasecki - Przyszłe pokolenia w myśli Romana Dmowskiego
Idea narodowa w twórczości Romana Dmowskiego położyła podwaliny pod nowoczesny naród, świadomy swoich celów i drogi. Polski nacjonalizm przede wszystkim myślał o przyszłych pokoleniach, które wychowane w wolnej Polsce będą gotowe pójść drogą wyznaczoną przez pokolenia minione. Myślenie w perspektywie przyszłości stało się jedną z podstaw polskiej myśli narodowej. Na początku poniższej rozprawy warto przytoczyć słowa, które Roman Dmowski zawarł w przedmowie do trzeciego wydania „Myśli nowoczesnego Polaka”:
Celem mojej książki nie było propagowanie czytelnika na rzecz pewnych dogmatów, ale pobudzenie go do myślenia o rzeczach, które dla mnie mają pierwszorzędną doniosłość moralną. Cel ten lepiej osiągnięty zostanie, gdy czytelnik zobaczy, jak sam autor zastanawia się, zmienia i rozwija swe poglądy pod wpływem spostrzeżeń i doświadczeń. Przeszkadza to uwierzeniu w nieomylność autora, ale należę do tych, którzy się o taka opinię nie starają.
Zresztą „Myśli” moje mają charakter zbyt osobisty, dość mało mają pretensji do tego, by je uważano za obowiązujący wszystkich wyrok w poruszonych kwestiach, dość wyraźnie są, jak to już w poprzedniej przedmowie podkreśliłem, „rodzajem spowiedzi” danego człowieka w danym momencie jego życia, ażebym uważał za możliwe korygować je w każdem wydaniu, jak to się robi z dziełami naukowemi. Quod scripsi, scripsi (tł. „co napisałem, napisałem”).
Może to wreszcie pomoże niektórym krytykom do zrozumienia, że nie mają do czynienia z broszurą polityczną.
Te kilka powyższych zdań pokazują jak mocno rewolucyjne na tamte czasy były tezy Dmowskiego, który w swoim dziele na nowo zredefiniował pojęcie polskości, zrywając z mechanicznym i materialnym pojmowaniem narodu, które funkcjonowało w pozytywistycznej myśli polityczno- społecznej XIX wieku. Według autora naród powinien przestać być anonimową masą oraz instrumentem w ręku oligarchicznej kliki rządzącej, która to zamiast niego decydowała co jest dlań najlepsze. XX wieczna myśl narodowa Dmowskiego doprowadziła do ewolucji, zrewoltowanego społeczeństwa rozrywanego dotychczas przez pozytywistyczne, socjalistyczne i romantyczne nurty, w świadomy swoich zadań i celów naród. Przemianom tym miał dopomóc pierwszy twór polityczny o narodowym programie, czyli powstałe pod koniec XIX w. Stronnictwo Narodowo- Demokratyczne (SND). Na program SND składało się rozwijanie świadomości narodowej Polaków (szczególnie wśród chłopów
i robotników co ówcześnie było nowością w kręgach tradycyjnego konserwatyzmu), pracę organiczną oraz budowę jedności narodowej. Po odzyskaniu niepodległości SND przekształcone zostało w Związek Ludowo- Narodowy (ZLN), który kontynuował postulaty pracy u podstaw oraz uświadamiania i kształcenia jak najszczerszych kręgów polskiego społeczeństwa. Nowa ideologia szturmem wzięła polskie społeczeństwo, która spragnione nowych rozwiązań udzieliła szerokiego poparcia nowej formacji. Z tzw. „endecją” związki ideowe oraz personalne posiadał szereg organizacji o charakterze charytatywnym, edukacyjnym, czy samopomocowym. Wpływy te były takżę widoczne na wsi i w małych miasteczkach, gdzie z inicjatywy lokalnych działaczy narodowych powstawały grupy organizujące życie kulturalne, pomoc społeczną, czy chociażby przy współpracy z klerem katolickimi chóry kościelne, świetlice oraz koła gospodyń.
O rewolucyjności teorii Dmowskiego świadczą pierwsze zdania rozdziału „Na bezdrożach naszej myśli”, w których nie traci czasu na emanowanie tonem romantycznego patosu, który przez lata wprawiał Polaków w stan bezkrytycznego samouwielbienia. Wprost przeciwnie. Autor twierdzi, że nasz system politycznego myślenia w przeważającej mierze zbudowany jest na obłudzie. System ten według Dmowskiego nie rozpatrywał swoich działań w perspektywie przyszłości, lecz teraźniejszości- tu i teraz. Najbardziej jaskrawym przejawem tej mentalności politycznej były dążenia rewolucyjne socjalistów, którzy prąc do czynu nie liczyli się ani z własną siłą ognia, ani z konsekwencjami swoich czynów. Ta nierozwaga była nie do zaakceptowania dla ideologa endeków, który uważał iż tylko wytrwała i kilkuletnia praca u podstaw przyniesie wymierne skutki w przyszłości. Taka strategia spotkała się jednak z negatywnym odzewem wśród oponentów politycznych oraz…kręgów konserwatywnych, które uważały ją za marnowanie bezcennego czasu i tchórzostwo. Odpór tym zarzutom dał Dmowski w artykule pt. „Nam się nie śpieszy” opublikowanym w organie prasowym obozu narodowego „Wszechpolaku”: Nasi politycy praktyczni, którzy zarzucają nam bądź idealizm lub niedojrzałość polityczną, bądź każą się domyślać, że reprezentujemy hazard i pociąg do niebezpiecznych eksperymentów, nie bardzo rozumieją, że można lata całe „robić politykę” i nie zbierać owoców swojej pracy w postaci dotykalnych dla każdego geszefciarza zrozumiałych rezultatów. Zapewniamy ich, że można. [1] Idąc dalej Dmowski uważał, że tworzy całkowicie inną od dotychczasowych myśl polityczną, która zakłada głębszą przemianę w życiu politycznem narodu, a chcąc zreformować, a właściwie stworzyć myśl polityczną u nas, musimy dalej iść tą drogą, którą szliśmy dotychczas- zamiast działania na skromnym, ograniczonym terenie przygotowywać w dalszym ciągu grunt szerszy. Nawet tam, gdzie warunki miejscowe zmuszają nas do występowania czynnego, jako stronnictwo, musimy patrzeć na tę działalność partyjną, jako na prowizoryczną, poprzedzającą powstanie stronnictwa o szerszym zakroju. To właśnie ta myśl stała się kilka lat później fundamentem do stworzenia masowej organizacji całego przekroju społeczeństwa- Obozu Wielkiej Polski. Credo myśli Dmowskiego zakładało uświadomienie jak największej liczby obywateli spośród narodu, którzy przygotowani do działalności politycznej będą mogli uchwycić w przyszłości w swoje ręce ster Ojczyzny.
W tym czasie także urodziło się hasło Wielkiej Polski (która miała być państwem groźnym dla wrogów, a sprawiedliwym dla wszystkich Polaków, w którym będzie rządził wyłącznie naród polski. Wielka Polska opierać się musi na zasadach moralności katolickiej i zapewnić wszystkim Polakom możność pracy) czyli idei, według której pokolenia teraźniejsze i przyszłe w oparciu o dokonania pokoleń minionych mają wznosić gmach wielkiego państwa i narodu, opartego nie tylko na potędze materialnej ale przede wszystkim na fundamencie moralnym. Jednak mentalność polityczna zakorzeniona w XIX wiecznych schematach nie była jedyną przeszkodą na drodze ewolucji narodowej. Kolejnym utrudnieniem według autora „Myśli…” była bierność. Pisał on, że gubi nas ona nie tylko jako naród, ale jako jednostki. Jej to przede wszystkim zawdzięczamy, że wśród nas tak częstym jest zjawiskiem pesymizm, beznadziejność, brak wiary w siebie i w możność życia na lepszy sposób. Trzeba świat znać i rozumieć, a życie samemu urabiać według własnych wymagań. Świat wtedy nie będzie taki brzydki, a życie na nim nie takie złe, jak to nam się często zdaje. Przy okazji tego cytatu można zadać sobie pytanie- jak wyglądałaby Polska gdyby nie mylnie pojęty interes własny, który za podstawę działania miał prywatę, a nie myśl o Polsce i jej przyszłości? Jak widać Dmowski był szczerym krytykiem wad polskiego społeczeństwa, lecz w jego wykonaniu nie była to tylko sztuka dla sztuki, lecz chęć ukazania błędów które wymagają naprawy, aby w przyszłości nie doprowadzić do powtórki z tragicznych wypadków, z którymi Rzeczpospolita borykała się przez szereg wieków stając się narodem podbijanym przez obce państwa.
Antidotum na te bolączki narodowe zostało podane kilkanaście stronnic dalej, na których ideolog endecji dał czytelnikowi do rąk nową definicję, nowy drogowskaz, którym ma się on kierować w swoim życiu: Jestem Polakiem – więc mam obowiązki polskie: są one tym większe i tym silniej się do nich poczuwam, im wyższy przedstawiam typ człowieka.
Bo im szersza strona mego ducha żyje życiem zbiorowym narodu, tym jest mi ono droższe, tym większą ma ono dla mnie cenę i tym silniejszą czuję potrzebę dbania o jego całość i rozwój.
Z drugiej strony, im wyższy jest stopień mego rozwoju moralnego, tym więcej nakazuje mi w tym względzie sama miłość własna. Idąc dalej Dmowski rozwija swoją myśl twierdząc, że to słowo w głębszym rozumieniu wiele znaczy. Jestem nim nie dlatego tylko, że mówię po polsku, że inni mówiący tym samym językiem są mi duchowo bliżsi i bardziej dla mnie zrozumiali, że pewne moje osobiste sprawy łączą mnie bliżej z nimi, niż z obcymi, ale także dlatego, że obok sfery życia osobistego, indywidualnego znam zbiorowe życie narodu, którego jestem cząstką, że obok swoich spraw i interesów osobistych znam sprawy narodowe, interesy Polski, jako całości, interesy najwyższe, dla których należy poświęcić to, czego dla osobistych spraw poświęcić nie wolno. Szeregi młodych działaczy wychowanych na „Myślach…” miały zaprogramowaną nie tylko troskę o współczesny kształt kraju, ale przede wszystkim myśl o przyszłych pokoleniach. Narodowcy nie zadowalali się tylko tymczasową namiastką władzy, kilkudziesięcioma latami rozwoju czy ułudą wpływów politycznych, lecz w ich kręgu zainteresowań i działalności zawsze znajdowała przyszłość kraju. Późniejszy lider młodych ideologów, uczeń Romana Dmowskiego - Jan Mosdorf w latach 30tych napisał: Dostaliśmy Polskę z rąk poprzedników i mamy ją przekazać następcom. Przed Bogiem odpowie każdy z nas osobiście za to jaką ją oddał: większą czy mniejszą, lepszą czy gorszą, silniejszą czy słabszą. Proces uświadamiania narodu i budowania go na nowo od podstaw zainicjował swoistą sztafetę pokoleń, która trwała aż do momentu wybuchu II wojny światowej, która stała się swoistym „sprawdzam” dla młodego pokolenia. Dmowski doskonale zdawał sobie sprawę, że gwarantem bezpieczeństwa i dobrobytu Ojczyzny są jej przyszłe pokolenia. Według niego młodzież była tym środowiskiem, które dobrze rokuje na przyszłość, a jej naturalnie nabyte młodzieńcze ideały, wykształcenie oraz umiejętność pracy grupowej powinny stać się motorem napędowym reform, które zachodziły w łonie obozu narodowego. Dlaczego postawił właśnie na młodych? Ponieważ już dawno zauważył niesprawność działań starszej generacji endeków, którzy tkwiąc w większości jeszcze w XIX wieku, coraz częściej przyjmowali postawy zachowawcze, skłonne do kompromisów. Z czasem młodzi biorąc na siebie dalszy rozwój i przekuwanie w czyn myśli Dmowskiego stworzyli własny cel narodowy, który najlepiej oddaje hasło- odrodzenie, wyjście z dzisiejszej epoki błądzenia może nastąpić przez rewolucyjny zwrot ku wartościom bezwzględnym, z których pierwszymi w hierarchii jako cele najwyższe są: Bóg i Naród. Zaktywizowane do działania szeregi młodych (czyli uczniów i spadkobierców Dmowskie) pojmowały swoją działalność nie jako hobby, czy też politykowanie obliczone na prywatną korzyść, lecz jako misję na rzecz Ojczyzny, czyli narodu polskiego. Uważali oni,
że swoją działalnością przecierają szlaki dla przyszłych pokoleń, które ucząc się na ich sukcesach i błędach, będą dumnie nieśli pochodnię w dal jeszcze zamgloną, ale już coraz wyraźniejszą (J. Mosdorf). Patrząc na trudny okres związany z II wojną światową widzimy iż postawa działaczy wychowanych na „Myślach nowoczesnego Polaka”, pomimo traumatycznych doświadczeń nie zmieniała się ani o centymetr. To właśnie obóz narodowy w trosce o przyszłe pokolenia i Polskę stworzył hasło „ekonomii krwi”, twierdząc iż walka o Polskę musi być walką mądrą, bo kto po wojnie będzie odbudowywał kraj jeśli nie młodzież? Z perspektywy czasu możemy śmiało powiedzieć, że myśl Dmowskiego nie tylko została rzucona na żyzną glebę ale wydała obfity plon w postaci świadomych swojej roli pokoleń, które mimo przeciwności losu wytrwale budowały i realizowały swoje marzenia o wielkiej i wolnej Polsce. Wspomniany wyżej Jan Mosdorf (który w czasie wojny został zamordowany przez Niemców w obozie koncentracyjnym Auschwitz) powiedział, że dzieci okresu burzy uczą się szybciej, ja mogę dodać iż mając takiego nauczyciela jakim był Dmowski słowa te oddają w pełni charakter i działalność tamtejszego „pokolenia niepodległości”.
Jan Piasecki.
[1] W cytatach zachowałem oryginalną pisownię.