Szturm1

Szturm1

Jan Gwalbert Pawlikowski znany jest politykom, taternikom, miłośnikom przyrody i twórczości Juliusza Słowackiego, a to za sprawą szerokich zainteresowań i wartych odnotowania dokonań na wielu polach. Już w czasach studenckich opowiadał się za solidaryzmem i w niedługim czasie związał się z Obozem Narodowym, propagującym dynamiczny nacjonalizm. Od roku 1902 był członkiem Ligi Narodów, a dwa lata później powołał do życia Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne. Członkiem endecji był do końca życia…

 

Medyka – rodzinne gniazdo Pawlikowskich

 

Jan, Tadeusz i Michał dorastali w Medyce, która od roku 1809 była w posiadaniu rodu Pawlikowskich. Dobra medyckie zakupił bowiem pradziad braci – Józef Benedykt Pawlikowski, ostatnim zarządcą posiadłości był natomiast Michał, syn Jana, który utracił majątek wraz z wybuchem II wojny światowej. Do malowniczej wsi, znajdującej się obecnie na terenie województwa podkarpackiego, bracia wracali często. Od roku 1887 Jan zarządzał rodzinnym majątkiem, unowocześniając posiadłość i z należytym szacunkiem traktując tamtejszą przyrodę.

 

Z powodzeniem wprowadzał najnowsze technologie produkcji rolnej, z którymi zapoznał się w trakcie studiów rolniczych w Halle, Wiedniu i Dublanach. Był wielokrotnie nagradzany za dokonania z dziedziny botaniki i ogrodnictwa. Jan studiował również geografię, historię i historię literatury na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, gdzie podjął również studia z zakresu prawa, które kontynuował w Wiedniu (doktoryzował się z tej dziedziny w roku 1885 w Krakowie).

 

Rolnictwo było jego pasją, toteż chętnie nauczał młodzież, choćby w Wyższej Szkoły Rolniczej w Dublanach, w której powierzono mu stanowisko kierownika katedry ekonomii społecznej (wykładał ponadto ekonomikę rolnictwa, prawo rolne i politykę agrarną). Był również autorem wielu artykułów z zakresu gospodarowania rolnego publikowanych w czasopismach, jak również opracował wszystkie hasła związane z rolnictwem dla „Encyklopedii Macierzy Polskiej”.

 

Z miłości do przyrody i gór

 

W pamięci mieszkańców Zakopanego Jan Gwalbert Pawlikowski zapisał się jako doskonały taternik. W wysokogórskich wyprawach towarzyszył mu często Adam Asnyk. To właśnie do nich należało drugie w historii wejście na Wysoką od przełęczy Wagi. Pawlikowski dokonał również wiele pionierskich wejść, wystarczy wspomnieć zdobycie Mnicha czy Szatana (oba wejścia z Maciejem Sieczką). Był ponadto prekursorem taternictwa jaskiniowego – zbadał i opisał m.in. jaskinie Mylną, Raptawicką i Obłazkową. Prowadzone przez niego badania speleologiczne są dzisiaj źródłem wiedzy dla naukowców, pozwoliły również na udostępnienie jaskiń tatrzańskich turystom.

 

Pawlikowski był również autorem programu Towarzystwa Tatrzańskiego i jego wieloletnim działaczem, którego w roku 1913 uznano za członka honorowego. Opowiadał się za zniesieniem w Tatrach nadmiernych ułatwień we wspinaczce, uważając, że powinna być ona wyzwaniem, a nie turystyczną atrakcją dla każdego (stąd też jego krytyka wprowadzenia ułatwień technicznych na Orlej Perci).

 

Protestował przeciwko wybudowaniu drogi i schroniska nad Morskim Okiem, tę batalię jednak ostatecznie przegrał. Publicznie wyraził krytykę wobec budowy kolejki linowej na Gubałówkę, a także na Kasprowy Wierch, co wyraził poprzez podanie się wraz z całym składem Państwowej Rady Ochrony Przyrody do dymisji. Chciał zachować pierwotność Tatr, dlatego też w pełni zaangażował się w próbę utworzenia Tatrzańskiego Parku Narodowego, czego jednak nie udało się dokonać za życia Pawlikowskiego.

 

Angażował się również w publicystykę. Związany był z pismami „Ochrona Przyrody” i „Lamus”, na łamach którego w roku 1913 opublikował rozprawę „Kultura a naród”, uznaną za pierwszy całościowy manifest ochrony przyrody Polski. Krajobraz naturalny stanowił dla Pawlikowskiego dziedzictwo narodowe, które należało chronić dla przyszłych pokoleń. Uważał, że turyści, mimo że przyczynili się do poprawy życia górali pod względem ekonomicznym i materialnym, nie powinni niszczyć piękna Tatr.

 

W rozprawie „Kultura a naród” Pawlikowski dokonał również wnikliwej analizy relacji pomiędzy ochroną przyrody a jej gospodarczym wykorzystaniem, a także sformułował myśli odkrywcze, wybiegające o całe dziesięciolecia naprzód. Czytając dzisiaj ww. pracę J.G. Pawlikowskiego przekonujemy się, że wiele jego myśli zachowało swoją aktualność, prowokując do dyskusji i często gorzkiej refleksji.

 

Ważną rolę w historii rodziny Pawlikowskich i Zakopanego odegrał – notabene odgrywa po dziś dzień –Dom pod Jedlami, wybudowany na Kozińcu według projektu Stanisława Witkiewicza. Prace rozpoczęto w roku 1896, zaś budynek zachwyca do dziś swoim pięknem, reprezentując styl zakopiański w jego najpiękniejszej odsłonie.

 

Trzeba myśleć o Polsce!

 

Analizując biografię Pawlikowskiego nie należy również pominąć pierwiastka politycznego, który odegrał w jego życiu znaczącą rolę. Już w czasach studenckich opowiadał się za solidaryzmem i w niedługim czasie związał się z Obozem Narodowym, propagującym dynamiczny nacjonalizm. Od roku 1902 był członkiem Ligi Narodowej, a dwa lata później powołał do życia Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne (w roku 1907 pełnił funkcję prezesa ugrupowania).

 

Antypatia rządu austriackiego do młodego patrioty zmusiła Pawlikowskiego do opuszczenia Galicji. Zamieszkał w Żytomierzu, by w roku 1918 powrócić do Lwowa. Od 1919 zasiadał w Radzie Naczelnej Związku Ludowo-Narodowego, a kolejnie Stronnictwa Narodowego. Członkiem endecji był do końca życia, jednak postępująca choroba oczu zmusiła go do rezygnacji z czynnej polityki. Pawlikowski angażował się jednak, wspierając polskie inicjatywy oświatowe.

 

Społecznik o wielkim sercu

 

Pawlikowski wspierał finansowo Bratnią Pomoc w Dublanach. Przyczynił się również do szerzenia czytelnictwa we Lwowie, gdzie udostępnił 26 tysięcy woluminów z rodzinnego księgozbioru, które później przekazał Ossolineum. Dla tak licznego zbioru dzieł literackich ufundował budowę czytelni.

 

Pracował społecznie w Galicyjskim Towarzystwie Gospodarskim, zasiadał w jury konkursów z dziedziny rolnictwa, organizował także kształcenie dla nauczycieli kursów rolniczych. Był również prezesem Banku Parcelacyjnego we Lwowie, udzielającego polskiemu chłopstwu kredytów na wykup ziemi.

 

Był jednym z założycieli wydawnictwa „Wiedza i Życie”, jak również organizatorem wielu spotkań i odczytów na terenie Przemyśla, Lwowa i Krakowa. Interesował się również twórczością Juliusza Słowackiego, czego wyrazem jest choćby praca „Mistyka Słowackiego”. Przygotował również publikację poematu „Król Duch”, którą opatrzył obszernym komentarzem. Za pracę na tym polu nadano Pawlikowskiemu godność członka Polskiej Akademii Umiejętności.

 

Zmarł we Lwowie, 5 marca 1939 roku. Pochowany został na Cmentarzu Zasłużonych na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem.

 

Jan Gwalbert Pawlikowski jest niewątpliwie postacią zasłużoną dla tworzenia idei koncepcji ochrony przyrody w Polsce. Nawet bardzo ogólne przyjrzenie się jego dorobkowi  społeczno-politycznemu pokazuje, że jego poglądy – zarówno te społeczne jak i polityczne – mogą mieć znaczenie w dyskusji etycznej, co więcej, są zaskakująco aktualne. W tym sensie koncepcje Pawlikowskiego są bardzo interesujące poznawczo, szczególnie jako inspiracja do  postrzegania moralnych zobowiązań człowieka wobec środowiska naturalnego, ale również Ojczyzny i Narodu. Warto podkreślić, że niektóre z jego postulatów pojawiły się w czasach, kiedy ludzie w zasadzie nie interesowali się zagadnieniem zobowiązań wobec środowiska, a mimo to zawierają wiele wątków, wokół których skupiła się późniejsza dyskusja, czy też ta współczesna dyskusja. Pawlikowski jako nacjonalista stworzył odrębny kierunek w światowym ruchu ochrony przyrody, który można nazwać idealistycznym lub lepiej humanistycznym, gdyż głównych motywów ochrony przyrody upatruje w idealnych wartościach przyrody, w jej znaczeniu dla naszego rozwoju duchowego.

 

 

Norbert Wasik urodzony w 1976 r. w Zakopanem. Absolwent Kolegium Jagiellońskiego - Toruńskiej Szkoły Wyższej. Manager związany z sektorem FMCG. Dumny mąż i ojciec. Publicysta, działacz społeczny i narodowo-radykalny. Autor książki „Rozważania nad współczesnym narodowym radykalizmem”. Biegacz amator, fan długich dystansów, maratonów i biegów ultra. Pasjonat historii, gór i góralszczyzny. Idealista, romantyk i pragmatyk w jednej osobie, entuzjasta innowacji i nowych technologii.

Za snami często kryją się podświadome marzenia. Tę prawdę rozpoznajemy na swoich życiowych drogach niejednokrotnie. Nie na uniwersyteckich wydziałach psychologii. Bierzemy ją z doświadczenia każdej niemal nocy. Powtarzające się, dręczące nas motywy senne zawsze kryją za sobą co najmniej jedno głębsze znaczenie. Co jednak jest wymagane, żebyśmy mogli marzyć? Przecież czynność ta nie przychodzi nam do głowy samoistnie, nie zsyła nam ich żadna siła wyższa (a może jednak tak?). Wydaje się, że mamy na nią wpływ, możemy o niej w jakiś sposób decydować. Zauważmy jednak, że nad snami zazwyczaj kontroli nam brak. Zatem znaku równości między snem i marzeniem postawić nie można, choć zachodzi między nimi ścisły związek. Ciekawym zjawiskiem z kanwy kulturowej cywilizacji Europy powiązanym z powyższym wątkiem jest fakt, że w religii politeistycznej Greków bóg śmierci, Tanatos był bratem bliźniakiem Hypnosa – boga snu. Czyżby jedni z naczelnych twórców podwalin kultury naszego kontynentu odkryli pewną istotną prawdę o pewnej swoistej… kolistości życia? Mieliby rację w kolejnej z wielu ważnych spraw filozoficznych. Spróbuję jednak rozwinąć mój skrót myślowy.

 

Religia jest emanacją prawdy perenialnej – właściwego dla danej kultury uzewnętrznienia się Tradycji. To jedno z podstawowych założeń potrzebnych do zrozumienia motywu kolistości życia. Inne głosi, że Tradycja może ewoluować – żeby mogła „podsycać płomień”, a nie „czcić popioły”. Jest więc żywa. Implikuje to fakt, że myśl Greków można uznać nie tylko za osiągnięcie, ale i medium prawdy uniwersalnej. Starożytni byli i nie byli zarazem winni tego, co zapisali, wyrazili. Wkładając wysiłek intelektualny i podejmując radykalną decyzję o poświęceniu się zostali mediatorami Tradycji. Może to zostać uznane za interpretację, niemniej przy przyjęciu powyższych założeń, które zamierzam w przyszłości wyjaśniać w moich tekstach, rzecz pozostaje spójna. Wracając do meritum – zauważyć należy, że to nie koniec rozwinięcia mojego skrótu myślowego, gdyż na bazie samego tylko stwierdzenia o mediatorstwa Greków nie można orzec o zasadności tego, że to oni odkryli motyw kolistości ludzkiego życia. Co zatem może to potwierdzić? Gdy przyjrzymy się bliżej powyższemu wywodowi dostrzec będzie można, że brakuje w nim pogłębienia wątku śmierci. Wypada powiedzieć, że śmierć w mojej propozycji jej rozumienia nie jest końcem ostatecznym. Religia nie dająca odpowiedzi na pytania z nią związane nie może być uznawana za religię. Jednym z częstych, a w mojej ocenie najważniejszym z kryteriów przyjmowanych do uznawania danego systemu, światopoglądu za religijny jest właśnie to, czy rozstrzygają one sprawy ostateczne. Politeizm grecki to niewątpliwie religia – religia, która dała trwałe podwaliny na blisko dwa tysiące lat istnienia naszej cywilizacji. Odkrycie w jej ramach tajemniczego związku snu i śmierci, to istny fenomen. Jeśli sny od najmłodszych lat inspirują nas, popychają i lekkim tknięciem przekazują pewne fundamenty marzeń, to czy można jeszcze poważnie mówić o naszej wolnej woli? Wydaje się, że tak. Bowiem na poziomie meta- decyzja należy do nas. Cóż to znaczy? Jeśli nawet jesteśmy zdeterminowani poprzez sny, marzenia, odgórnie narzucane nam cele, to ilekroć zaprzemy się i im przeciwstawimy wewnętrznie, tylekroć silniejsi będziemy, co na pewnym etapie może przełamać w naszych życiach szalę. Jaki jednak ma to związek z kolistością ludzkich żywotów? Pierwsza rzecz zazębia drugą, druga trzecią, a trzecia… pierwszą. Życie, sen, śmierć. Świat czynów, świat woli, świat wiary. Cała ta trychotomia jest idealnym obrazem naszej drogi. Rodząc się zaczynamy od snu – nie mamy wpływu na to, co się z nami dzieje, gdzie się urodzimy, czy kim w danej chwili jesteśmy. Na pewnym etapie nabywamy zdolności decyzyjnych, wpływu, kontroli, dzięki którym potrafimy wypracowywać nasze własne ścieżki. Wszystkie jednak prowadzą w to samo miejsce – do śmierci. To trójdzielny krąg.

 

Istny geniusz Aten sprawia, że w pozornie skomplikowanym, Straussowskim wyborze pomiędzy nimi i Jerozolimą… wybór jest prosty.

 

Michał Walkowski

 

czwartek, 31 grudzień 2020 00:14

Maksymilian Ratajski - Oswoić media

Ostatnio rozmawiałem ze znajomą pracującą w mediach, na temat nieskuteczności naszej narracji, braku umiejętności korzystania z mediów, zwłaszcza tych społecznościowych, których oddziaływanie jest obecnie największe. Rok temu napisałem tekst „O nacjonalistyczną narrację”, w którym starałem się nakreślić stojące przed nami wyzwania, szukałem odpowiedzi na pytanie jak tworzyć atrakcyjny i trafiający do ludzi przekaz.

 

Protesty przeciwko Konstytucji (w których udział brali w dużej mierze jej niedawni obrońcy, ot taki paradoks), kolejny raz pokazały nam potęgę mediów, zarówno tych tradycyjnych, jak i społecznościowych. Kilka lat temu Internet należał do korwinistów, którzy bardzo sprawnie korzystali z Facebooka, a JKM był gwiazdą Youtube. Efektem była wielka popularność jego poglądów wśród młodzieży, co widać było także po osobach trafiających wówczas do organizacji narodowych. Obecnie trend zmienił się w stronę liberalnej lewicy, która doskonale czuje się w mediach społecznościowych, efekty widzieliśmy podczas tak zwanego „strajku kobiet”.

 

Dlaczego w kilka lat tak bardzo zmienił obraz mediów społecznościowych w naszym kraju? Przecież jeszcze niedawno był to głównie Facebook, a na nim niepodzielnie rządziła prawica, głównie w wydaniu kucowskim. Teraz coraz większą popularność zyskuje Twitter, pojawił się Tiktok, niezmiernie modny jest Instagram... Pojawiły się „julki” i „influencerki”. Facebook w tym czasie wypowiedział nacjonalistom i konserwatystą wojnę poprzez ciągłe banowanie, usuwanie treści czy cięcie zasięgów. Prawa strona sporu politycznego ostatnie lata przespała na każdym froncie, nie inaczej było w dziedzinie social media. Tymczasem liberalna lewica wyciągnęła wnioski i nauczyła się z nich korzystać w sposób mistrzowski, budując narrację o „łamanych prawach kobiet”.

 

Przyjrzyjmy się czasem popularnym youtuberom,  modnym vlogerkom, influencerkom na Instagramie, dobrze prowadzonym, mającym duże zasięgi stronom na Facebooku. Zaznaczam – nie tym, poświęconym typowo sprawom społeczno-politycznym, ale lifestylowym, modowym, związanym z różnymi zainteresowaniami. Zobaczmy jak często możemy tam spotkać treści światopoglądowe, niby modna jesienna stylizacja dla dziewczyny, ale – IDEALNA NA PROTEST! Podróż do Barcelony – jakie piękne, otwarte i TOLERANCYJNE miasto, gdzie geje trzymają się za ręce! To właśnie tego typu przekaz trafia do niezainteresowanego na co dzień polityką odbiorcy. Gdyby osoby z naszej strony barykady umiały w ten sposób wykorzystywać media społecznościowe... „Taka sukienka sprawdzi się nie tylko na spacer, ale i niedzielne wyjście do kościoła”, czy „Wiedeń piękne miasto nad Dunajem, kojarzy się w Polsce przede wszystkim z postacią Jana III Sobieskiego i pamiętną odsieczą...”, w ten sposób w materiałach w ogóle niezwiązanych z polityką pojawia się pozytywny przekaz, który odbiorca zapamięta.

 

Skoro już jesteśmy przy youtuberach, bardzo lubię oglądać Everyday Hero, robiącego głównie filmy o tematyce ekologicznej, które są naprawdę świetnie zrobione, z pomysłem. Jest on przedstawicielem liberalnej lewicy, co w niektórych materiałach pokazuje. Tworząc świetne filmy dla zainteresowanych ochroną przyrody i prawami zwierząt odbiorców, trafia do nich także z pozostałymi swoimi poglądami. Oglądajmy, wyciągajmy wnioski i UCZMY SIĘ!

 

Czas w końcu nauczyć się, że nie wszystko co robimy musi być nacjonalistycznie nacjonalistyczne. Wręcz przeciwnie, chcąc docierać z naszymi wartościami do jak najszerszego grona odbiorców trzeba, aby ten przekaz płynął niejako przy okazji. Wiadomym jest, że Szturm, Autonoma, Politykę Narodową czy Kierunki, czytają ludzie zainteresowani tematem, już przekonani. Znacznie większy będzie pożytek, jeżeli nacjonaliści zaczną prowadzić kanały na yt związane ze swoimi pasjami, niż z kolejnego kumatego profilu na fejsie. Kto umie ciekawie opowiadać o podróżach, samochodach, kulinariach, kinie, sporcie czy nawet modzie – niech przemyśli założenie profilu na fejsie/instagramie/youtubie i od czasu do czasu nienachalnie przemyca treści światopoglądowe. Nacjonalista zajmujący się muzyką nie zdradzi idei, jeżeli jego twórczość będzie „normalna”, skierowana do zwykłego odbiorcy, a jedynie czasem przemycająca pewne treści. Co więcej, właśnie wtedy będzie miał większe szanse dotrzeć do szerszego odbiorcy. Nasi wrogowie doskonale to rozumieją i dzięki temu odnoszą sukcesy, kształtując całe, wychowane na social mediach i Netflixie, pokolenie.

 

Bezpośrednią inspirację do napisania tego tekstu stanowiła wspomniana na początku rozmowa z koleżanką, moja rozmówczyni wspomniała o tworzeniu amatorskich seriali, w których znalazłyby się treści konserwatywne czy patriotyczne. Osobiście nie bardzo umiem to sobie wyobrazić, ale gdyby ktoś umiał stworzyć taki serial, byłoby to na pewno ciekawe.

 

Nie mamy pieniędzy i wielkich portali internetowych, możemy zapomnieć o wsparciu tak zwanych „celebrytów” (takie to patologiczne czasy, że panna, która zagrała w jednej reklamie, albo dwóch odcinkach telenoweli i ma sporo zdjęć na instagramie robi w mediach za „autorytet”), seriale pokazuje wzorce stanowiące zaprzeczenie naszych wartości. Takie są fakty. Natomiast napotykane trudności nie zwalniają nas z obowiązku obrony naszych wartości i szukania najlepszego sposobu  ich propagowania. Jeżeli chcemy być skuteczni i docierać z przekazem do szerszego grona odbiorców, zwłaszcza młodych, musimy być na bieżąco z trendami panującymi w mediach, zwłaszcza społecznościowych i nauczyć się je wykorzystywać. Dlatego pozytywnie odbieram obecność Młodzieży Wszechpolskiej na tiktoku, który jest niesamowicie popularny wśród licealistów. Odbiorcy naszego przekazu nie przyjdą do nas sami, to my musimy ich szukać i wykorzystywać w tym celu wszelkie możliwe kanały, szczególnie te potencjalnie najskuteczniejsze.

 

Maksymilian Ratajski

czwartek, 31 grudzień 2020 00:13

Maksymilian Ratajski - Ocalić Kresy

Bezpośrednią inspiracją do napisania tego artykułu był (bardzo dobry zresztą) tekst Jarosława Ostrogniewa „Po naszej własnej stronie. Nacjonaliści wobec konfliktów politycznych” z 72-ego numeru „Szturmu”. Autor zawarł z nim wiele bardzo słusznych przemyśleń, jednak czegoś bardzo istotnego zabrakło. Pisząc o  tym co powinno być dla nas ważne przy popieraniu lub nie protestów społecznych poza granicami naszego kraju, nie wspomniał o sprawie kluczowej, zwłaszcza w kontekście Białorusi, Ukrainy czy potencjalnie Litwy, a mianowicie podejściu obu stron konfliktu do polskiej mniejszości. Jesteśmy nacjonalistami i przede wszystkim powinniśmy kierować się dobrem własnego Narodu, którego Kresowiacy są integralną częścią. Nie zamierzam tutaj zarzucać redakcyjnemu koledze złej woli, ale ten tekst pokazuje pewien problem od dawna dotykający środowiska radykalne czyli zapominanie  o Kresach.

 

Bardzo często do Kresów podchodzimy jak do noclegowni dla bezdomnych, uznając, że wystarczy wysłać na Święta trochę makaronu i kilka książek. To prawda, że Polacy mieszkający za naszą wschodnią granicą w większości żyją nieco biedniej od nas, i pomoc materialna jest potrzebna, nie może jednak ona stanowić głównej (bardzo często jedynie) działalności Kresowej. 

 

Polska obecność na Wschodzie trwa od setek lat, przez ten czas wielokrotnie zmieniały się granice państw, niezmiennie jednak żyją tam Polacy. Lwów czy Wilno odegrały olbrzymią rolę w polskiej historii, za dzisiejszą wschodnią granicą RP urodzili się Adam Mickiewicz czy Józef Piłsudski, na Kresach dzieje się akcja Pana Tadeusza, czy prawie całej Trylogii. Po wojnie utraciliśmy olbrzymi obszar terytorium, wielu Polaków zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów, wcześniej wielu zostało zamordowanych lub wywiezionych. Zostali stosunkowo nieliczni. Dzisiaj zagrożeniem dla Kresowiaków nie są „banderowcy”, a zanikanie poczucia tożsamości narodowej, zwłaszcza wśród młodego pokolenia. Jesteśmy na najlepszej drodze do tego, żeby średnia wieku Polaków na Ukrainie wynosiła 80 lat. Jak walczyć z tym zjawiskiem? Przede wszystkim wspierać polskie organizacje społeczne, kulturalne czy kluby sportowe. Naciskać na władze państwowe, żeby REALNIE wspierały polskie szkolnictwo i organizacje.

 

Polskość musi stać się atrakcyjna dla młodego pokolenia, które najłatwiej ulega asymilacji, szczególnie w rodzinach mieszanych. Atrakcyjna jest Karta Polaka, ale wszyscy wiemy, że bardzo często dostają ją Ukraińcy czy Białorusini nie mający z polskością nic wspólnego, słuszna inicjatywa funkcjonuje bardzo kiepsko. 

 

Wiele można zarzucić Węgrom, których szowinizm stał się wręcz przysłowiowy, jednak trzeba przyznać, że naprawdę o swoich Kresach pamiętają, co widać szczególnie po sukcesach węgierskich klubów piłkarskich w ligach słowackiej czy rumuńskiej. Tymczasem Polonii Wilno już nie ma, a Pogoń Lwów utknęła w niższych ligach. Madziarzy doskonale rozumieją że kluby sportowe odgrywają ogromną rolę w kształtowaniu tożsamości. Przede wszystkim mówię tu o kibicach, ale także istnieniu szkółek, tworzeniu się wokół klubu społeczności i poczuciu więzi.

 

Kolejnym aspektem jest kultura – chcąc uniknąć rozpłynięcia się Polaków wśród Litwinów, Ukraińców czy Białorusinów musi nam zależeć na popularności za wschodnią granicą polskiego kina, muzyki, tak, żeby polskość kojarzyła się młodym z czymś fajnym, a nie wspomnieniami babci, jak to było przed wojną. Pisząc o promocji polskiej kultury, należy zaznaczyć, że powinna być ona atrakcyjna dla młodego odbiorcy. Znacznie większą rolę odegrać mogą piosenki Zenka Martyniuka niż wiersze Adama Mickiewicza.

 

Obecność polskich księży na Kresach i odróżnianie się od sąsiadów religią jest jednym z największych atutów, którymi dysponujemy, parafie pozwalają zachować tożsamość, prowadzić życie narodowe. Jednak i tutaj mamy bardzo istotne problemy – po pierwsze poziom laicyzacji społeczeństwa w krajach byłego ZSRR jest jeszcze wyższy niż w Polsce, a działalność księży dociera jedynie do osób praktykujących. Osobiście poznałem także potomków Polaków z Ukrainy, których dziadkowie po wojnie przyjęli obrządek grekokatolicki. Dzisiaj te osoby mimo świadomości swojego pochodzenia uważają się za Ukraińców. Jednak to właśnie Kościół stanowi najlepszy punkt zaczepienia.

 

Oczywiście my niczego za Kresowian nie zrobimy. Możemy pomagać w pozyskiwaniu funduszy, dzielić się doświadczeniami z działalności społecznej, nagłaśniać w Kraju ich problemy. Możemy także w miarę możliwości wyjechać na jakiś czas na wolontariat. Ale przede wszystkim wzbudzić u nich chęć działania, poczucie że ma to sens. To Kresowiacy muszą chcieć działać u siebie, tak jak czyni to choćby Wileńska Młodzież Patriotyczna. I najważniejsze – my możemy tylko wspierać polskie organizacje na Kresach, nawet musimy to robić, ale nie zapominajmy, że to tacy sami Polacy jak my, a nie ciemny lud, któremu trzeba wszystko pokazać, narzucić własny punkt widzenia i czuć się lepszym. O wiele ważniejsze powinno być dla nas powstawanie i działanie organizacji Polaków na Kresach, niż to czy będą one narodowo-radykalne.

 

Jedyną dziedziną w której Konfederacja, a raczej będący w niej RN-owcy, się nie kompromituje, jest przypominanie o Polakach na Wschodzie, duży wpływ na to ma Kresowe pochodzenie Roberta Winnickiego czy Krzysztofa Bosaka. Jeżeli obecność tego tworu na Wiejskiej ma jakiś sens, to jest nim wywieranie presji na rząd PiS, żeby upominał się o prawa Polaków na Wschodzie.

 

Osobne słówko należy się szowinistycznemu podejściu reprezentowanemu przez dużą część tak zwanych „neoendeków”. Pisanie o „UPAdlinie” i nazywanie każdego Ukraińca banderowcem, jest nie tylko skrajnie niedojrzałe i niepoważne, ale przede wszystkim szkodliwe. Szkodliwe także dla Polaków na Kresach, to oni będą ofiarami animozji.

 

Wielu zarzuca „Szturmowi”, że bardzo rzadko pojawia się u nas tematyka Kresowa. To prawda, jednak nie należy się tutaj dopatrywać złej woli z naszej strony – każdy pisze na tematy, które są mu najbliższe, w których ma najwięcej do powiedzenia. Kresy były, są i będą bardzo ważne, tego nikt normalny nie kwestionuje. To, że nie traktujemy sąsiednich narodów jak wrogów, nie sprawia, że wyrzekliśmy się własnego. Dobre relacje z sąsiadami mogą tylko pomóc Polakom na Kresach, z kolei szowinizm i awanturnictwo jedynie im zaszkodzi. Działajmy mądrze i pamiętajmy kto jest teraz gospodarzem w Wilnie czy Lwowie i ustala tam zasady. Jednocześnie należy odróżnić głupi szowinizm od potrzebnej stanowczości, której mamy prawo wymagać od państwa w kwestii upominania się o prawa Polaków na Litwie.

 

Zatytułowałem ten tekst „Ocalić Kresy”, bo rzeczywiście po kilkudziesięciu latach w Związku Radzieckim i trzydziestu programowego udawania przez III RP, że ich nie ma, tamtejszym Polakom grozi wynarodowienie. Jeżeli na Kresach nie powstaną duże i prężnie działające polskie organizacje społeczne  i kluby sportowe, a polska tożsamość i kultura nie staną się modne. Problem w tym, że dla dzisiejszego Polaka zamieszkałego w Kraju, jeżeli nie ma on Kresowych przodków, tereny za Bugiem są czymś bardzo odległym, abstrakcyjnym. Jeżeli rzeczywiście chcemy skutecznie wspierać polskie organizacje w Wilnie, Grodnie, Lwowie czy Żytomierzu, musimy najpierw wzbudzić zainteresowanie problemem wśród Polaków w Polsce (także nacjonalistów), przemodelować współczesny patriotyzm tak, aby obejmował on także ziemie na Wschodzie, kulturę i tradycje Kresów. Tylko wtedy będzie możliwe wywieranie presji politycznej w sprawach polskich szkół na Litwie czy pisowni nazwisk, a także realne wsparcie finansowe z Kraju dla organizacji Polaków na Kresach. Zadanie arcytrudne, bo musimy przy tym uniknąć tak często  pojawiającego się szowinizmu i rewizjonizmu. Jednak konieczne, bo aktualnie przegrywamy Kresy na całej linii frontu i wkrótce będzie za późno.

  

Celem tego artykułu nie było podawanie gotowych rozwiązań, a skłonienie do refleksji, wywołanie dyskusji na temat skutecznego wsparcia Polaków na Kresach i zapobiegania wynarodowianiu.

 

Maksymilian Ratajski

Gdy dowiedziałem się, że polskie feministki związane z branżą filmową stworzą coś dystopijnego, to trzeba rozpocząć seans. Miałem obawy... Jakie? Za dużo ideologii? Za dużo nowomowy? Nie. Wręcz przeciwnie. Ideologia, której się bałem, to "wisienka na torcie", w porównaniu z całokształtem filmu.

 

To nie jest tak, że ten film neguję w całości, bo w ramach wstępu napiszę, co było w nim dobre. Chodzi dokładnie o ścieżkę dźwiękową. Nostalgiczny synth był przyjemny dla ucha. Przypominał muzykę lat 80tych poprzedniego wieku ... i na tym "dobre" się kończy. Dalej będzie "źle", "gorzej" i "beznadziejnie".

 

Zapraszam do recenzji najgorszego filmu, jaki oglądałem w życiu. W końcu "Erotica 2022" przebija nawet filmy klasy Z, jak "Mordercze Klowny z Kosmosu". Przynajmniej z tego ostatniego można było się pośmiać. Przy tym "feministycznym dziele" bolały oczy, przeżywałem traumę, a ból głowy był co kwadrans. Zapomniałem wspomnieć o refluksach i odruchu wymiotnym. Przeżyłem podczas seansu tego postmodernistycznego filmu "coś", co można przyrównać do "psychicznego sadomasochizmu". Tylko i wyłącznie po to, aby napisać recenzję dla "Szturmu". To dopiero "cena idei" dla ukazania, czym będzie obecny system karmił nas na najbliższe lata.

 

Na czym "Erotica 2022" traci?

Po pierwsze na chaotycznej fabule. Scenariusz tworzono na kolanie. W omawianym filmie przedstawiono kilka porozrzucanych historii kobiet z futurystycznej przyszłości. Nie mają one żadnych konotacji. Dopiero pod koniec filmu połączone są puentą "uprzedmiotowienia kobiet". Iskrzy płytkość w osiągnięciu tego celu.

 

Po drugie, film ten traci w tworzonych scenach. Chodzi dokładnie w tym przypadku o pracę kamerą. Przedłużone kadry do maksimum możliwości, zanudzają widza na śmierć, zamiast... zaciekawić? Nie wiem jak to można inaczej ująć. Oprócz tego nagminnie stosuje się tego typu zabawy kamerą w "Erotica 2022". Odnieść można wrażenie, że jest to typowa "zapchaj dziura", aby zwiększyć minuty filmu.

Ponadto, zamiast budzić emocje, bo takie zapewne było założenie, tak przypuszczam, tworzy się ślamazarną pustkę. Buduje to w widzu "frustrację", "złość" i "gniew". Dawno nie odczuwałem takich emocji podczas seansu filmowego. (A może po prostu tak wygląda współczesne postmodernistyczne kino, a ja się nie znam? Szkoda tylko, że internautom film się nie podoba i w sieci jest od groma negatywnych komentarzy. Przynajmniej nie jestem sam w ocenie tego "dziełka").

 

Po trzecie duża strata w stworzeniu tzw. "burzy mózgów", "co autor miał na myśli"... Niestety nie dowiedziałem się, co autor chciał przekazać widzowi, nawet wtedy, kiedy dotarłem do napisów końcowych. Podczas seansu "Erotica 2022" nie wiadomo, o co reżyserowi chodzi w danej scenie. Buduje to chaos znaczeniowy, zwłaszcza w sytuacji, kiedy stosuje się "ultra-poetyckość" na siłę, do granic możliwości. (Ten zabieg można przyrównać do ostatnich płyt zespołu "Coma"). Film nasiąknięty jest zbitkami myślowymi i znaczeniami, których nie rozumiesz, nawet gdy za wszelką cenę próbujesz, na siłę, jako widz, znaleźć sens. Przeciąża to szare komórki, buduje traumę i odruch wymiotny. Widać też, że autorzy tej "sztuki dla sztuki" chcieli wykreować jakiś sens, ale niestety to zadanie ich przerosło, i nie wyszło. (Tak dalej będą spoilery, bo się nie da inaczej).

 

Dla przykładu, do dzisiaj nie rozumiem historii, w której pani poznała pana w przedziale pociągu. A romans zaczął się od podania kanapki, bo dziewczyna była głodna...

 

Dochodzi do wypadku. Pociąg się wykoleił. Konduktorzy karzą wyjść na zewnątrz. Kobiety i dzieci ustawiane są na jedną stronę, a mężczyźni na drugą. Zakochana para, pomimo obostrzeń, idzie do pobliskiego lasu. Wiadomo już w jakim celu. Uprawiają seks w strumyku, gdzie leżą nieopodal... zmrożone kamienie. Dookoła pada śnieg. Zima. Postromantyzm przyszłości...

 

Następnie dochodzi do chaotycznej zmiany w prowadzonej narracji w filmie. Do owej pary podchodzą inni ludzie z pociągu. Zaczyna się orgia. Bez względu na płeć i na wiek. Gdy "sodoma i gomora" się kończy, to pośród już ubranego tłumu uczestników wcześniej wspomnianego wydarzenia pojawia się niedźwiedź!

 

Tak wiem, to ma symbolizować „zwierzęca naturę i siłę kobiet". Takiej postmodernistycznej symboliki jest multum w "Erotica 2022". Współczesna nowomowa i ideologia nowej lewicy, jednak realizacja tego pomysłu stoi na poziomie totalnej porażki. I tak jest z każdym zamysłem w recenzowanym filmie. Jako widz patrzysz na to. Chcesz dać szansę. Kolejne sekundy, minuty i zaczynasz "wątpić w ludzkość".

 

Warto przejść do czwartej kwestii, na czym traci "Erotica 2022". Chodzi dokładnie o sceny erotyczne. Praktycznie co piętnaście minut, ma się wrażenie, że ogląda się niskobudżetowy film dla dorosłych. Obsceniczne sceny, co kwadrans, to taka norma podczas seansu. Przecież gdyby tego nie było, to tytuł by się nie zgadzał z treścią? Nawet jest motyw dmuchanych lalek, którym wkłada się stopy w odbyt...

 

Po piąte i ostatnie, film traci przez wprowadzaną ideologie nowej lewicy w treści. Neo-feministyczna nowomowa i futurystyczny świat przedstawiony? Brzmi nieźle. Patriarchat gnębiący kobiety i podział społeczeństwa w postaci "płciowego apartheidu"? Fantastyczne. Brakuje jeszcze ataku "kosmitów obojnaków" na Ziemię i  byłoby chyba dopiero wtedy w jakikolwiek sposób "śmieszniej". Tak wiem, to już w obecnych czasach "homofobia"... Ludzie stracili już do reszty humor?

 

Zrobię w tym miejscu jakieś podsumowanie, jeśli w ogóle się da... W "Erotica 2022" widz może zrozumieć oddzielne przedziały dla kobiet i mężczyzn w pociągach, oraz zakaz zbliżania się w miejscach publicznych, ale już na przykład obawa o futurystyczną prokreację, gdzie kobieta nadal będzie "inkubatorem", wydaje się być pomysłem naciąganym. Widać tutaj podprogowy przekaz ideologiczny. W "Erotica 2022", żeby zajść w ciążę... kobieta musi biegać i osiągnąć konkretny dystans, aby pobudzić hormony... Zapewne ma to coś symbolizować, aczkolwiek widz nie wie, co autor miał na myśli. I tak jest przez cały film...

 

Słowo końcowe i ocena. W skali do dziesięciu mocne naciągane dwa. Na uwagę zasługuje jedynie tylko muzyka i dlatego taka ocena. Nostalgiczny synthwave dla ucha, umila w jakikolwiek sposób seans, tego "postmodernistycznego dziełka", naszych rodowitych artystek i reżyserek. Nie wiem czemu Netflix to wypuścił... A już wiem... Ideologia nowej lewicy, nowa fala feminizmu i futurystyczna dystopia. To się sprzeda!

 

Film nie jest przyjemny. Trzeba się zmuszać, aby go dokończyć i dotrwać do napisów końcowych. Wydłużone pracy kamery nie ułatwiają tego. "Erotica 2022" to przerost formy nad treścią. Założenie może i było genialne. Mam na myśli futurystyczny świat, gdzie oprócz "płciowego apartheidu" istnieje np. zjawisko kwaśnego deszczu, który zabija wszystko dookoła. Wyobrażenie przyszłości, nie zdało rezultatu, podczas jego realizacji na planie filmowym. Powtórzę jeszcze raz, "Erotica 2022" nie da się oglądać bez wewnętrznego przymusu. Nie poznałem jeszcze człowieka, aby oglądał ten film z przyjemności.

 

PS.

 

Drodzy czytelnicy. Nie przejmujcie się tym, że po tej recenzji nie będziecie chcieli sięgnąć po "Erotica 2022". Jeśli szukacie dobrej polskiej wizji dystopii końca świata, to polecam "Obi Oba. Koniec cywilizacji". Przynajmniej tam cebula jest nadal cebulą. (Zrozumiecie jak obejrzycie).

 

Patryk Płokita

czwartek, 31 grudzień 2020 00:02

Jan Piasecki - Naprzeciw wzburzonej fali

Kiedy na ulicach manifestują tysięczne tłumy, w rytm furiackiej nienawiści, z ustami pełnymi prymitywnych wulgaryzmów, można sobie zadać pytanie cóż to za parada cudaków wyległa tak tłumnie na ulice polskich miast? W samym korowodzie nie ma jednak nic nowego co by potrafiło zdziwić tych, którzy uważnie śledzą polską scenę polityczną. Mieliśmy w przeszłości do czynienia ze stronnikami Kijowskiego, obrońcami RP, czy KODem, czyli przybudówkami liberalnej partyjki nazywanej Platformą Obywatelską.  Aktualnie obserwujemy nową odsłonę błazeńskiej twarzy tzw. „opozycji”, która przybrała maskę „strajku kobiet”. Jednak operacja zaplanowana przez politykierów, która miała na celu przywrócenie władzy platformersom zaczyna się im samym wymykać z rąk, a na pierwszy plan zaczyna nieśmiało wychodzić rewolta, której skutki możemy odczuwać jeszcze bardzo długo.

Motywem przewodnim protestów miał być postulat usunięcia od władzy partii aktualnie rządzącej. Wszystko szło bardzo gładko, tym bardziej, że uprzednio pojawił się pretekst, a więc wystarczyło tylko uzbroić tłumy w chwytliwe hasła, odpowiednie transparenty i fundusze na prowadzenie antyrządowej agitacji. I pewnie wszystko skończyłoby się jak zawsze na kilkutygodniowych okrzykach, uległej chwilowej modzie antypisowskiej i uczestnicy rozeszliby się do domów. Ale nie tym razem. Anonimowość tłumu, prymitywna wulgarność oraz możliwość rozdziewiczenia udziałem w rozróbach ulicznych przyciągnęła całe rzesze młodzieży, która spragniona emocji wyległa na ulice z okrzykiem „wojna! wojna!”, nie zdając sobie sprawy, że czyn który chcą wcielić w życie wiążę się z…konsekwencjami. Jak to się skończyło? Oczywiście jak to bywa w przypadku dzieci iPhona i kanapek ze Starbucksa- „tragicznie”. Wystarczyło kilka razy dostać gazem łzawiącym w twarz, czy pałką policyjną przez głowę aby chwilowo opadły uliczne emocje, które następnie eksplodowały setkami internetowych lamentów pisanych z zacisza ciepłego i wygodnego mieszkania. Ta wzburzona fala instagramowych wojowników została chwilowo powstrzyma, lecz rozbudzona raz ułuda siły i możliwości wpływu na społeczeństwo pozostała i nadal kiełkuje w głowach tych znudzonych oglądaniem tanich filmów klasy B bojówkarzy postępu.

Co to oznacza dla nas w przyszłości? Opozycja straciwszy kontrolę nad tłumem, rozbudziła ducha rewolucji, tej najgorszej, bo w wydaniu marksistowskim. Postulaty tłumu noszą znamiona totalnej anarchii, buntu przeciwko wszystkiemu co znamy. Tu nie chodzi o hasła obrony praw kobiet, lecz…o wszystko. Wszystko czego protestujący nie lubią i nie popierają powinno być zdelegalizowane i zakazane, natomiast wszystko co „ich” powinno stanowić prawa człowieka (tu jako żywo staje nam przed oczami rewolucja francuska, rewolucja bolszewicka, czy też postulaty paryskiego maja 1968). Ten tłum rozbudził w sobie prymitywną wulgarność, która stała się wyrazicielem ich postulatów. Nawet w małych miasteczkach obserwujemy grupki niepełnoletnich dzieci, które chodzą ulicami i wykrzykują kogo to „jeb#$” lub kto ma „wypier#$%#@”. Menelizacja społeczeństwa trwa, a w tłumie rozbudzane są najbardziej prymitywne instynkty, które stale się kumulując zaczynają osiągać masę krytyczną, gotową w każdej chwili wybuchnąć. Młodzież uczestnicząca w tych festiwalach obłudy nie zdaje sobie sprawy w czym uczestniczy i czego stała się instrumentem. Degeneracja przyszłych pokoleń trwa w najlepsze. Intelektualny analfabetyzm staje się coraz bardziej powszechny. Stoimy u progu nowej ery, która zwiastuje przyjście na świat nowego typu człowieka- niewolnika haseł. Nauczony od dziecka prymitywnego zachowania i łatwego poddawania się emocjom staje się on współczesnym barbarzyńcom, który na celownik bierze naszą cywilizację i kulturę.

Człowiek ograniczony oczywiście cały ten spór sprowadzi do płaszczyzny starcia opozycja vs. PiS, nie widząc iż gra toczy się o cele wyższe. Zapewne w tej walce nie raz będziemy poniżani, nie raz będziemy oczerniani, ścigani i tępieni. Czeka nas walka na gruzach cywilizacji. Europa płonie, błagając o tego, który poprowadzi jej dzieci z powrotem do domu, którym jest nasza cywilizacja. Ruiny wielkich czasów pozostawione przez naszych przodków i stopnie świątyń staną się naszymi bastionami, a kiedy nadejdzie czas pokoju z twierdz znów wyrosną świątynie i radośnie zabiją dzwony na znak naszego zwycięstwa.

Wzbiera potężna fala budzącej się Polski, niby górski potok, przeradzający się w rzekę. Spróbujcie postawić tamę w poprzek wody, spróbujcie bieg jej odwrócić. Zmiecie was z tym większą mocą, im większa miała być zapora. biada tym, którzy by chcieli zagrodzić nam drogę, lub skierować nas na manowce. […] Oto odpowiedź tym, co nas chcą zniszczyć, oto odpowiedź tym, co nas chcą kupić! (Jan Mosdorf).

 

 

Jan Piasecki

środa, 30 grudzień 2020 23:54

Jan Piasecki - Fundament

W środowisku często panuje mylny pogląd iż trzeba odciąć się od spuścizny przeszłości, a patrzeć tylko w przyszłość. Odrzuca się dzieła Dmowskiego, Mosdorfa, Kwasieborskiego czy Korolca jako nieaktualne i archaiczne. Oczywiście twórczości działaczy narodowych tamtych czasów nie można brać dosłownie, konieczne jest jej postrzeganie przez pryzmat ówczesnych czasów, które jednak nie powrócą, stąd irracjonalne byłoby ich bezkrytyczne i lustrzane przeszczepienie w realia XXI wieku. Jednak najbardziej istotne w tym wszystkim jest pytanie- co my, ludzie żyjący w czasach rozkładu podstawowych wartości, możemy wynieść z schedy pozostawionej nam przez tych którzy przecierali nam szlaki naszej działalności?

W poniższej krótkiej analizie skupię się na artykule pióra Romana Dmowskiego, który ukazał się w numerze 4 „Przeglądu Wszechpolskiego”. Materiał ten nosi tytuł „Nam się nie śpieszy…”, jak wynika z jego lektury, jest on nad wyraz wymowny, stanowiąc nie tylko podsumowanie tego trzystronicowego artykułu ale i swoiste credo kierowane do czytelnika.


Na pierwszej stronie Dmowski napisał: Z drugiej strony, to pewne powodzenie, z jakiem idziemy naprzód, ta szybka ekspansja kierunku zawraca trochę w głowach niektórym naszym ludziom, zwłaszcza młodym i gorętszym, budzi w nich popęd do rwania się naprzód, do robienia polityki praktycznie, nie tylko tam, gdzie na to czas przyszedł ale i tam, gdzie nas czeka dłuższa jeszcze praca przygotowawcza. Wydawać by się mogło, że Pan Roman studząc głowy niektórych gorejących rządzą czynu działaczy chce ich wepchnąć w tryby polityki kompromisu, lecz nic mylnego, co wyjaśnia dalsza część nasi politycy praktyczni, którzy zarzucają nam bądź idealizm lub niedojrzałość polityczną, bądź każą się domyślać, że reprezentujemy hazard i pociąg do niebezpiecznych eksperymentów, nie bardzo rozumieją, że można lata całe robić politykę i nie zbierać owoców swej pracy w postaci dotykalnych dla każdego geszefciarza zrozumiałych rezultatów. Zapewniamy ich, że można. My się nazwy idealistów nie boimy. Wiemy, że tylko idealiści robili rzeczy wielkie, szerokiego znaczenia dziejowego. Dmowski wykłada w tym fragmencie podstawy pracy u podstaw, czyli wytrwałego i ciężkiego działania pracy w środowiskowej i społecznej, bez których żaden twór nie przyniesie należytych i oczekiwanych owoców, chociażby nie wiadomo ile pieniędzy w niego włożono. Autor zauważa także, że praca ta będzie nie rozumiana przez ogół politykierów, przywiązanych do swoich skostniałych metod parlamentarnych. Ten trud, który musimy podjąć to fundament wielkiej sprawy, o którą trzeba walczyć i której trzeba się poświęcić. Nazywają nas ambitnymi; może mają i słuszność, bo ambicje nasze o wiele dalej sięgają od tych, którymi się kierują nasi przeciwnicy. Żmudna praca, to praca konieczna, której  nie można pominąć, ani odrzucić. W polityce obowiązuje ogólne prawo rozwojowe: im większą rzecz się tworzy, tym dłuższego wymaga ona czasu. Cel, któryśmy sobie postawili- stworzenie polityki narodowej, nie z miana, ale z istoty rzeczy, wypracowanie programu ogólnopolskiego, nie polegającego na frazesach patriotycznych, przyczepianych przez wszystkie stronnictwa do swych programów tylko dla ozdoby, ale na prowadzeniu realnej akcji politycznej, ożywionej we wszystkich kierunkach jedną myślą o przyszłości narodu. Idąc dalej Dmowski stwierdza iż nie byłoby problemem stworzyć na prędce stronnictwo, łącząc żywioły rozbieżne, między którymi węzeł stanowi wspólność negacji. Ta ułuda współczesnego parlamentaryzmu opętała współcześnie wiele umysłów, które zachłyśnięte pozorną siłą odzwierciedloną w słupkach sondażowych szumnie odtrąbiły swój sukces, zaniechując dalszej pracy i rozwoju. Fundament jakim jest praca u podstaw została zepchnięta w mroki zapomnienia, a na piedestał wybiła się pokusa łatwej drogi, która od kilku lat skutkuje coraz większą degeneracją i destabilizacją środowiska narodowego w Polsce. Dmowski widząc to zagrożenie przeszło 100 lat temu, przestrzegał, jak widzimy wyżej, przed taką drogą, ponieważ ambicje nasze jak powiedzieliśmy sięgają dalej. Stawia też kończącą artykuł wskazówkę, w której uważa, że chcąc dokonać głębszej przemiany w życiu politycznym narodu, chcąc zreformować, a właściwie stworzyć myśl polityczną u nas, musimy dalej iść tą drogą, którą szliśmy dotychczas- zamiast działania na skromnym, ograniczonym terenie przygotować w dalszym ciągu grunt szerszy. Ta wskazówka jest jednocześnie przestrogą, abyśmy nie zamykali się tylko we własnym środowisku, lecz otworzyli się na pracę wśród innych, którzy idei narodowej nie znają. Ziarno które leży w worku siewcy nigdy samo z siebie nie wykiełkuje jeśli nie zostanie rzucone w glebę. Kończący rozważania autora akapit daje nam wiele do myślenia, trafnością myśli i zawartym w niej spokojem, przepełnionym pewnością o powodzeniu naszej misji: Jakkolwiek politycy praktyczni nie rozumieją tego, jakkolwiek wydaje im się to idealizmem, brakiem trzeźwości, my na swej drodze zostaniemy. Ci z naszych przyjaciół, którzy się niecierpliwą, niech głębiej popracują myślą nad naszymi zadaniami, ci zaś przeciwnicy, co się obawiają naszej konkurencji o mandaty i stanowiska, niech się uspokoją. Nam się nie śpieszy

 

 

Jan Piasecki

Poezja w Polsce nie jest popularna – stwierdzenie to odnosi się zarówno do polskiego społeczeństwa, jak i do środowiska polskich nacjonalistów. Większość Polaków, również polskich nacjonalistów, po prostu nie lubi poezji, nie czyta jej, a ostatni kontakt z nią miała w szkole. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest to, że poezja uchodzi za nieprzystępną. Jest to w dużej mierze wina poezji współczesnej, zwłaszcza polskiej poezji współczesnej, która skupia się na nudnych i wtórnych eksperymentach formalnych, dążąc do stworzenia jak najbardziej udziwnionego wiersza, który może zainteresować tylko krytyków… lub samych współczesnych poetów. To skupienie się na aspektach formalnych i niedocenienie treści czy samego przekazu w poezji wynika z prostego faktu – większość współczesnych poetów nie ma nic ciekawego do powiedzenia.

Kolejnym powodem takiej złej opinii o poezji jest „omawianie wierszy” na lekcjach języka polskiego – większość nauczycieli (zgodnie z zaleceniami dydaktycznymi) skupia się na aspekcie formalnym wiersza („Jakich środków wyrazu użył poeta?”) oraz na interpretacji poezji w kontekście historycznym („Co poeta miał na myśli?”). Nie tędy droga – takie czytanie poezji może jedynie do niej zniechęcić i jest interesujące tylko dla historyków literatury. Czytanie poezji powinno sprawić, że poczujemy, zobaczymy, czy pomyślimy coś więcej czy inaczej – poezja powinna otwierać nam oczy na rzeczy dotychczas ukryte. Dlatego najważniejsze jest, żeby poezja do nas przemawiała, żeby sprawiała, że rzeczywiście będziemy chcieli ją czytać – aspekt formalny czy historyczny jest tutaj naprawdę drugorzędny.

Polscy nacjonaliści nie pałają miłością do poezji z jeszcze jednego powodu – z powodu odium poezji jako zdominowanej przez lewicę i liberałów. Rzeczywiście, większość współczesnych polskich poetów (którzy nota bene są niezbyt zdolnymi poetami, natomiast bardzo zdolnymi grantobiorcami) ma lewicowe odchyły. Ale poezja jako taka nie jest lewicowa – oczywiście lewicowi krytycy fałszują historię poezji, przemilczają nie-lewicowych twórców, lub udają, że ich poglądy właściwie nie miały nic wspólnego z  twórczością itd. Jednak prawda jest taka, że wielu poetów – także tych najbardziej wybitnych – miało poglądy nacjonalistyczne, czy chociażby konserwatywne (ale w stylu starego konserwatyzmu), a ich twórczość jest obecnie chętnie czytana nawet przez ludzi o całkowicie odmiennych poglądach.

W niniejszym krótkim eseju przedstawię pokrótce pięciu poetów, którzy byli w ten czy inny sposób związani z nacjonalizmem, a ich twórczość może i powinna zainteresować polskich nacjonalistów.

William Butler Yeats (1865-1939)

 

 

 

William Butler Yeats był irlandzkim poetą, dramaturgiem, prozaikiem, eseistą i – trochę wbrew sobie – działaczem. Często nazywany jest ostatnim europejskim romantykiem – rzeczywiście jego twórczość zarówno pod względem formy jak i treści ma wiele wspólnego z romantyzmem, mimo że z samych dat narodzin i śmierci wynika, że chronologicznie nie przynależał on do tej epoki.

W.B. Yeats był związany z szerszym ruchem celtyckiego odrodzenia, którego celem było doprowadzenie do duchowego przebudzenia Irlandczyków i stanowiło metapolityczny poziom walki o odzyskanie niepodległości przez Irlandię. Irlandzka tożsamość najczęściej kojarzy się z katolicyzmem, ale W.B. Yeats oraz inni przedstawiciele tego ruchu szukali starszych korzeni irlandzkiej duchowości – właśnie w mitologii i religii celtyckiej, które miały z jednej strony odróżniać Irlandczyków od pozostałych narodów, a z drugiej stanowić pewną płaszczyznę porozumienia z nimi. Sam W.B. Yeats nie był katolikiem, wywodził się ze znamienitej rodziny irlandzkich protestantów i ostrzegał – jak się z perspektywy czasu okazało: słusznie – że oparcie odrodzonej Irlandii bezpośrednio na katolicyzmie doprowadzi do pęknięcia narodu i kraju. Dzisiaj wydaje się oczywiste, że w Irlandii katolicy są zwolennikami niepodległości, a protestanci unii z Wielką Brytanią, jednak wielu słynnych Irlandczyków było protestantami i do czasu popierało niepodległość swojej ojczyzny. Właśnie celtycka tożsamość miała umożliwić zjednoczenie całego narodu: zarówno katolików jak i protestantów, a także tych niezaangażowanych religijnie.

W twórczości W.B. Yeatsa jest wiele odniesień właśnie do celtyckiej duchowości, zwłaszcza w jego dramatach i opowiadaniach, w których wykorzystuje postacie i motywy z mitologii czy podań ludowych. Jego poezja jest całkowicie osadzona w jego irlandzkiej tożsamości, ale z drugiej strony porusza on w niej tak różnorodne tematy i problemy, że rzeczywiście staje się ona uniwersalna i może przemówić do wszystkich Europejczyków. I tak jego najbardziej znane wiersze dotyczą starości, przemijania i trwania kultury (Sailing to Byzantium), Powstania Wielkanocnego i przemiany, którą w ludziach wywołują wielkie wydarzenia (Easter, 1916) czy miłości rodzicielskiej (A Prayer for my Daughter). W.B. Yeats był również głęboko religijnym i uduchowionym człowiekiem, interesował się mistycyzmem, a jego poszukiwania duchowe stanowią bardzo ważny element jego twórczości (najbardziej znany wiersz o tej tematyce to The Tower). Niezwykle ciekawy jest jego ostatni wiersz i testament Under Ben Bulben, w którym przywołuje chwałę dawnej Irlandii i wzywa Irlandczyków do duchowego i narodowego przebudzenia, a także widzi nadzieję na odrodzenie narodu w… eugenice.

Równie ciekawa co twórczość W.B. Yeatsa jest jego biografia – jego zaangażowanie w ruch irlandzki ruch narodowy, w ruchy mistyczne i okultystyczne, czy w życie irlandzkiej i brytyjskiej bohemy artystycznej. W jego biografii pojawiają się takie ciekawe epizody jak zaangażowanie polityczne (które przyniosło mu rozczarowanie tą sferą życia), tragiczny i niespełniony romans z irlandzką aktorką Maude Gonne, próba nawiązania kontaktu z „wyższą rzeczywistością”, próba stworzenia domu rodzinnego w odrestaurowanej średniowiecznej baszcie, czy udział w działalności różnych stowarzyszeń duchowych.

W.B. Yeats był wybitnym poetą, nacjonalistą i mistykiem, a jego twórczość doczekała się rzeczywistego uznania, gdy otrzymał on literacką nagrodę Nobla – jednak co najważniejsze, jest on do dzisiaj (zwłaszcza w świecie anglojęzycznym) uznawany przez wielu czytelników za ich ulubionego poetę. Wynika to z faktu, że jego twórczość nie jest kosmopolityczna, ale z drugiej strony porusza on ze swojej wyjątkowej perspektywy ponadczasowe problemy. Co więcej – W.B. Yeats pisał w romantycznym stylu, jego wiersze posiadają piękny i zapadający w pamięć rytm, ale jednocześnie nie wpadał w banał, a także pisał w elegancki i precyzyjny sposób, bez zbędnej kwiecistości czy formalnych udziwnień. Jego poezja jest idealna nawet dla ludzi, którzy nie czytają wiele poezji, a zwłaszcza dla tych, którzy chcą dopiero w świat poezji wejść.

W języku polskim ukazało się sporo przekładów poezji W.B. Yeatsa i warto sięgnąć po książkowe wybory jego wierszy. Ukazał się również wybór jego opowiadań Hanrahan Rudy, które stanowią wspaniałe uzupełnienie jego twórczości i polecam je zwłaszcza tym, którzy interesują się mitologią i folklorem.

Ezra Pound (1885-1972)

Ezra Pound był amerykańskim poetą, który zawędrował najpierw do Francji, a następnie do Włoch, z którymi związał swój los – na dobre i na złe. Jak powszechnie wiadomo (zwłaszcza w naszych kręgach) Ezra Pound poparł włoskich faszystów, wygłaszał po angielsku radiowe przemowy do amerykańskich żołnierzy atakujących jego przybraną ojczyznę, został przez nich aresztowany i zamknięty w klatce dla goryla, potem przewieziony do Stanów Zjednoczonych, gdzie uznano go za niepoczytalnego i osadzono w szpitalu psychiatrycznym, a po zwolnieniu ze szpitala wyjechał do Włoch, gdzie wciąż tworzył poezję, ale już nigdy więcej nie zaangażował się w życie publiczne.

Ezra Pound jest dość powszechnie uważany za jednego z największych (o ile nie największego) innowatora dwudziestowiecznej poezji. Był to człowiek, który znał się na wszystkim i wszystkim się zajmował – przekładał poezję trubadurów, wykładał literaturę średniowieczną, tworzył alternatywną teorię poezji, zmieniał kanon literatury klasycznej czy europejskiej filozofii, boksował się z Ernestem Hemingwayem, propagował nowe teorie ekonomiczne, zwalczał lichwiarstwo, opracowywał przekłady literatury chińskiej, a co najważniejsze – pisał. Pisał zarówno poezję jak i eseje. Niektórzy zarzucają mu, że jego wiedza na te wszystkie tematy była niezwykle powierzchowna i był w gruncie rzeczy bardzo odważnym dyletantem. Jednak tę powierzchowność nadrabiał brawurą i jego teorie być może nie zawsze są mocno ugruntowane w faktach, ale za to porywające i wyłożone z inspirującą werwą. Co najważniejsze – jego wszechstronne zainteresowania doprowadziły do powstania jego poezji, która czerpie ze wszystkiego i próbuje wpłynąć na wszystko.

Trzeba to od razu powiedzieć – poezja Ezry Pounda nie należy do najprostszych i dla czytelnika, który dopiero wchodzi w świat poezji może być trudna do zrozumienia. Polecam zacząć od jego twórczości z okresu jego związków z imagistami (a także od poezji pozostałych imagistów) i dopiero potem przejść do jego późniejszych dzieł, w tym do Pieśni. No właśnie – Pieśni… Opus magnum Pounda, jego próba stworzenia dzieła totalnego, pewnego apogeum poezji zachodniej, które miało być o wszystkim i dla wszystkich. Czy mu się powiodło? Według samego Ezry Pounda – nie. Ale cytując jego samego: osądźcie sami. Największym atutem i największym balastem Pieśni jest właśnie wszechstronna erudycja autora, który takiej samej wszechstronnej wiedzy wymaga od swojego czytelnika. Jeżeli ktoś zna biegle angielski, najlepiej jest po prostu zakupić wydanie zbiorowe Cantos, do tego Companion – i zasiąść do czytania z tym krytycznym przewodnikiem. Ale zaznaczmy od razu, to lektura na lata, w której kolejny odkryty fakt z życia artysty, kolejny przeczytany przypis, kolejne powiązanie z innym utworem poety pozwalają nam odczytać tę samą pieśń na nowo. Mnie osobiście Cantos wciągnęły do takiego wielokrotnego czytania, wracam do nich, szukam, odkrywam, odkładam na dłużej i znów wracam. Wspaniała przygoda dla poszukiwaczy, polecam spróbować wszystkim zaawansowanym miłośnikom literatury i kultury.

Poezję Pounda trudno zrozumieć, ale nie pozostawia ona obojętnym – co ciekawe, potrafił on pisać bardzo prosto, przemawiając nawet do mniej biegłego czytelnika, w czym chyba objawia się jego autentyczny geniusz. Dowodem tego prostszego pisania są takie utwory jak Francesca, In a Station of a Metro, Sestina: Altaforte, czy pierwsze trzy Pieśni. Gdy już człowiek wgryzie się w tę bardziej zaawansowaną twórczość Pounda, rzadko kiedy przeżywa rozczarowanie, raczej olśnienie. Mnie samego poezja Pounda naprawdę zafascynowała i zmieniła moje myślenie o poezji, a nawet o ekonomii, czy ciągłości kulturowej i roli artysty w świecie.

Ezra Pound pisał również eseje i jego zbiory takie jak Guide to Kulchur czy ABC of Reading są niezwykle ciekawym misz-maszem, zbiorem skrajnie hermetycznych teorii alternatywnych właściwie wszystkiego i niezwykle inspirujących konkretnych wskazówek dotyczących chociażby tego, jak pisać i czytać poezję. Dla nacjonalistów niezwykle inspirujące mogą być również jego mowy skierowane do amerykańskich żołnierzy, które zostały nieoficjalnie wydrukowane i w których tłumaczy on chociażby istotę włoskiego faszyzmu, liberalnego kapitalizmu, ale też cywilizacji europejskiej.

Ezra Pound do dzisiaj jest wymieniany jako jeden z najważniejszych poetów XX wieku, a o jego zaangażowaniu politycznym – pisze się bardzo różne rzeczy… Nie został on nigdy uhonorowany literacką nagrodą Nobla i wielu literaturoznawców przyznaje, że przyczyny tego były wyłącznie polityczne. Jednak sam Ezra Pound był sekretarzem noblisty (i nacjonalisty) Williama Butlera Yeatsa, a także pomógł nobliście T.S. Eliotowi poprawić pierwszą wersję Ziemi Jałowej (co w praktyce oznaczało właściwie napisanie jej od nowa) – w dowód wdzięczności i uznania Eliot podzielił się z Poundem nagrodą po połowie.

Po polsku ukazała się antologia utworów Ezry Pounda w przekładzie Jerzego Niemojewskiego, a także antologia Pieśni w przekładzie różnych autorów. Dostępna jest także antologia Wiersze, poematy i Pieśni w świetnym przekładzie Leszka Engelkinga. Z eseistyki dostępny jest Duch romański oraz Sztuka maszyny i inne pisma.

Gotttfried Benn (1886-1956)

Gottfried Benn był niemieckim poetą – do dzisiaj uznawanym za jednego z najważniejszych niemieckich poetów XX wieku i dość powszechnie czytanym i podziwianym zarówno przez czytelników jak i krytyków. Benn jest również solą w oku niemieckiego świata intelektualnego ze względu na swoje zaangażowanie w narodowy socjalizm, a także to, że w sumie nigdy się swoich idei nie wyparł, a samych narodowych socjalistów krytykował raczej za niezrealizowanie wzniosłych idei niż są same idee.

Co ciekawe, mimo że Gottfried Benn był już za życia uznanym poetą, z zawodu był lekarzem i przez większość życia praktykował, co wiele razy ratowało mu skórę. Gottfried Benn zaczął tworzyć jako ekspresjonista – jego pierwsze wiersze są bezpośrednio związane z jego doświadczeniem zawodowym: ich głównym tematem jest śmierć i rozkład. I właśnie choroba i rozkład ciała są z w nich blisko związane z grozą pierwszej wojny światowej, a następnie z rozpadem niemieckiego społeczeństwa i degeneracją Republiki Weimarskiej. Co ciekawe, Benn nie jest w tych wierszach nihilistą, nie szydzi z pustki, która nie szydzi z niego – ukazuje tryumf śmierci, ale próbuje też szukać w tym wszystkim sensu, a jeśli go nie znajduje, przyjmuje tragizm ludzkiego losu ze zrozumieniem. Wynika to prawdopodobnie z faktu, że Benn znał śmierć i rozkład z pierwszej ręki – doświadczał jej w szpitalach, w kostnicach, czy w swoim gabinecie, w odróżnieniu od różnych nihilistów-szyderców, którzy leżą w pokoju i życie i śmierć znają jedynie z fantazji czy książek. Takie wiersze Benna jak Mały aster czy Mężczyzna i kobieta przechodzą przez barak chorych na raka są jednymi z kluczowych osiągnięć niemieckiego ekspresjonizmu.

Gottfried Benn w swojej późniejszej twórczości poruszał zarówno temat społecznego rozkładu jak i poszukiwania ładu, zarówno śmierci jak i życia, zarówno przemijania jak i wieczności. Jest on o tyle ciekawym poetą, że kolejne etapy jego twórczości nie przeczą wcześniejszym, ale je uzupełniają, stanowią rozwinięcie kolejnych wątków. Benn poparł niemiecki ruch narodowosocjalistyczny, ponieważ uważał, że odwołuje się on do klasycznego ideału – uważał go za powrót do tragicznej koncepcji życia. Co więcej, doskonale znał biedę i nędzę narodu w czasach kryzysu i uważał, że tylko prawdziwie rewolucyjny ruch, który jednocześnie nie dąży do zniszczenia narodu (jak komunizm) stanowi szansę na poprawę losu zwykłego człowieka.

Gottfried Benn mocno angażuje się w życie kulturalne III Rzeszy, tworzy liczne odczyty i referaty, podejmują polemikę z innymi intelektualistami, zwłaszcza z tymi, którzy emigrują z Niemiec. Ostatecznie popada on w konflikt z narodowymi socjalistami – widzi kontrast między głoszonymi oficjalnie ideami a małością codziennej polityki totalitarnego państwa. I tak jak zawód lekarza dosłownie uratował mu życie najpierw w czasie I wojny światowej, a potem w czasie powojennego kryzysu – tak samo dzieje się w czasie III Rzeszy. Gottfried Benn wstępuje do Wehrmachtu i pozycja lekarza wojskowego zapewnia mu azyl i emigrację wewnętrzną (podobnie jak bezpieczną przystanią okazał się Wehrmacht dla innego intelektualisty – Ernsta Jüngera). Po wojnie jego prace trafiają na indeks, jednak na kilka lat przed śmiercią zostaje odkryty na nowo i ma możliwość publikowania swoich nowych wierszy. Benn był nominowany pięciokrotnie do literackiej nagrody Nobla, ale ostatecznie nie otrzymał jej z powodów politycznych.

Jego twórczość z czasów ekspresjonizmu jest naprawdę poruszająca, ale nie warto zatrzymywać się na niej. Według mnie dopiero jego późniejsze wiersze takie jak Dopóki trzymają miecze, Spotykałem ludzi, czy Tylko dwie rzeczy stanowią najwyższy punkt jego twórczości i są prawdziwym dowodem wielkości tego poety. Jego twórczość przemawia przede wszystkim do tych, którym nie są obojętne takie tematy jak przemijanie i trwanie, wieczność i teraźniejszość, czy życie i śmierć.

Po polsku ukazało się całkiem sporo przekładów Gottfrieda Benna: zbiór Poezje wybrane (w przekładzie Krzysztofa Karaska), 111 wierszy i 222 wiesze (w przekładzie Andrzeja Lama) oraz Nigdy samotniej i inne wiersze. Ukazał się także zbiór opowiadań: Mózg i inne nowele. Dostępne są także dwa zbiory świetnych esejów tego poety: Po nihilizmie oraz Czy poeta zmienia świat.

Giuseppe Ungaretti (1888-1970)

Giuseppe Ungaretti był włoskim poetą i jednym z twórców nowoczesnej włoskiej poezji, zwłaszcza nurtu nazywanego hermetyzmem. Pochodził z Aleksandrii, a tworzyć zaczął w czasie I wojny światowej – jego pierwszy tomik wydany w 1916 roku pełen jest odniesień do doświadczenia wojny oraz braterstwa żołnierzy, co ciekawe również braterstwa między żołnierzami różnych armii. Po zakończeniu wojny G. Ungaretii zaangażował się w życie kulturalne Włoch i związał się z włoskimi faszystami. Ostatecznie wybrał drogę akademicką i w 1936 został wykładowcą literatury włoskiej w Sao Paolo w Brazylii. Na emigracji przeżył kryzys twórczy oraz wielką tragedię osobistą – śmierć syna. Do twórczości poetyckiej powrócił dopiero wraz z powrotem do Włoch przed końcem II wojny światowej. Po wojnie próbowano marginalizować go ze względu na jego powiązania z faszystami, jednak był on na tyle ważnym twórcą, że nie można go było usunąć z włoskiego życia kulturalnego.

Poezja G. Ungarettiego jest niezwykle interesująca i angażująca, ponieważ bazuje na ograniczeniu ilości słów do minimum przy zachowaniu maksimum zarówno treści jak i formy. Są to bardzo krótkie wiersze (często składające się z kilku słów), które – niczym maksymy – zostają w pamięci na długo i z czasem ukazują swoje kolejne znaczenia. Sprawia to, że są one trudne do przełożenia (właściwie każdy przekład pokazuje inny aspekt danego wiersza) i z tego powodu najlepiej czytać je w wydaniach dwujęzycznych. Nawet jeśli nie znamy włoskiego, możemy więcej dzięki takiemu porównaniu zrozumieć, czy po prostu usłyszeć oryginalne brzmienie tych wierszy. I tak przykładowo wiersz Poranek składa się z dwóch słów, które można przełożyć: „promienieję bezmiarem”. Jak to promienienie bezmiarem rozumieć – pewnie każdy czytelnik zrozumie to trochę inaczej. Inaczej też będziemy sami je rozumieć, gdy popatrzymy przez okno bloku na polskim osiedlu na wschodzące szare grudniowe słońce, a inaczej gdy wyjdziemy na grecką plażę w sierpniu, aby podziwiać wschód Słońca. Z kolei inny wiersz G. Ungarettiego, napisany w okopach i odwołujący się wprost do Iliady Żołnierze – można przełożyć tak: „Jesteśmy niczym jesienią na drzewach liście”. Elegancja i precyzja tych wierszy, a także ich zwięzłość, sprawiają, że wwiercają się one nam w głowę i chodzą za nami (a raczej – z nami) przez całe lata.

Nie wszystkie wiersze G. Ungarettiego są aż tak zwięzłe – ale te najkrótsze pokazują, na czym polegają prawdziwe eksperymenty literackie, które są zrozumiałe dla kogoś poza samym twórcą i zawodowym krytykiem i które rzeczywiście odkrywają nowe formy wyrazu. Takie wiersze są jak slogany, które idą pomiędzy ludzi i pomagają im dostrzec rzeczywistość w całkiem nowym świetle. Jest to też typ poezji, który może silnie przemawiać do współczesnego czytelnika, przyzwyczajonego do szybkiego i zaskakującego przekazu. Wiersze G. Ungarettiego, czy fragmenty z nich mogą i powinny pojawiać się na nacjonalistycznych wlepkach, koszulkach, czy na fashwavowych grafikach krążących po cyberprzestrzeni.

Jako pewne podsumowanie tego, czym jest hegemonia lewicy w świecie kultury, podkreślmy, że G.Ungaretti – twórca hermetyzmu –  nie został uhonorowany nagrodą Nobla (ze względu na swoje sympatie i zaangażowanie polityczne), natomiast nagrodę otrzymali dwaj mniejsi hermetyści: Salvatore Quasimodo (komunista) i Eugenio Montale (liberał).

Po polsku dostępny jest wybór poezji G.Ungarettiego wydany w 1975, ale szczególnie polecam dwujęzyczny wybór Dzień po dniu (przekład Jarosława Mikołajewskiego). W 2019 roku w setną rocznicę oryginalnego wydania ukazał się polski przekład pierwszego powojennego tomu G.Ungarettiego – Radość katastrof (w przekładzie Grzegorza Franczaka).

Tadeusz Gajcy (1922-1944)

O krótkiej biografii Tadeusza Gajcego można napisać wiele – ale o wiele mniej niż o jego twórczości. Gdy przyjrzeć się bliżej jego wierszom, a także jego działalności w życiu literackim – trudno uwierzyć, że żył on jedynie 22 lata, a okres jego „dorosłej” aktywności twórczej trwał jedynie 5 lat. Przez ten czas zdążył on osiągnąć więcej niż niejeden poeta aktywny przez kilka dekad. Jednak – podkreślam, że jest to moja prywatna teoria, niepoparta żadnymi dowodami poza moimi własnymi refleksjami – o ile najbardziej znany poeta pokolenia Kolumbów, Krzysztof Kamil Baczyński, już przed śmiercią doszedł do apogeum swojej twórczości, to Tadeusz Gajcy zginął przed realizacją pełni swojego talentu. Uważam, że gdyby nie jego tragiczna śmierć, gdyby miał szansę na jeszcze chociaż kolejne 5 lat aktywności twórczej, Tadeusz Gajcy byłby dzisiaj wymieniany w jednym szeregów obok takich polskich poetów jak Słowacki czy Norwid. Jest to kolejny przyczynek do rozmyślań i dyskusji nad sensem i znaczeniem Powstania Warszawskiego – z drugiej strony podejrzewam, że gdyby Kolumbowie przeżyli okupację niemiecką, zostaliby przez Sowietów i ich pachołków zabici albo uciszeni.

Poezja Tadeusza Gajcego (zresztą jak większość polskiej literatury aż do dziś) zanurzona jest w tradycji romantyzmu – to jej wielki atut, zwłaszcza że dla Gajcego romantyzm jest natchnieniem i inspiracją do przemówienia swoim głosem, a nie ograniczeniem i ciężarem zmuszającym do epigoństwa; z drugiej strony jest to jej pewne ograniczenie, ponieważ wiersze napisane w pewien sposób archaicznym, romantycznym i neoromantycznym (młodopolskim) językiem, są dla współczesnego czytelnika z jednej strony atrakcyjne, a z drugiej trudne w odbiorze. Głównym wątkiem poezji Tadeusza Gajcego jest tragizm losów polskiego narodu, który był bezpośrednio związany z tragizmem losów jego pokolenia – jest to kolejny element, który z jednej strony czyni jego twórczość atrakcyjną (wszyscy, którzy coś niecoś wiedzą o polskiej kulturze i historii, od razu zrozumieją to przesłanie), a z drugiej jednak sprawia, że jest ona dla współczesnego czytelnika odległa (nasza wielka wojna to wojna duchowa – przeciw nihilizmowi i beznadziei konsumpcjonizmu). Kolejnym interesującym wątkiem poezji T. Gajcego jest miłość – pełna uniesień duchowych, ale jednak przytłoczona przez tragedię wojny i okupacji.

Tadeusz Gajcy był najpierw jednym z autorów, a następnie ostatnim redaktorem „Sztuki i Narodu” – środowisko tworzące to czasopismo, a także ich twórczość, powinny stanowić inspirację dla współczesnych polskich nacjonalistów, ponieważ była to ostatnia jawnie nacjonalistyczna polska grupa artystyczna, która miała rzeczywisty wpływ na polskie życie kulturalne. Do dzisiaj stanowi ona zadrę wśród polskiego środowiska literackiego i literaturoznawczego, ponieważ ich twórczość rzeczywiście jest inspirująca i poruszająca, a z drugiej – no jak to tak, nacjonaliści…

Poezja T. Gajcego jest obecnie dostępna w różnych wyborach i zbiorach, polecam sięgnąć po dowolny z nich. W 2016 roku ukazała się monografia Gajcy. W pierścieniu śmierci autorstwa polonisty Stanisława Beresia. Jest to bardzo wnikliwa i interesująca pozycja (podzielona na dwie części: biografię poety i analizę jego twórczości), która jest jednak świadectwem ambiwalentnego stosunku polskiego środowiska literaturoznawczego do Tadeusza Gajcego. Stanisław Bereś stara się oddzielić twórczość T. Gajcego od jego poglądów politycznych, a także pokazać, że tak właściwie to nacjonalistą nie był, bo na przykład wcale nie był szowinistą, albo nie miał problemu z nawiązywaniem dyskusji z twórcami o innych poglądach – dając tym samym dowód, że ma nikłe pojęcie o tym, czym tak naprawdę był i jest nacjonalizm.

Podsumowanie

Na zakończenie podkreślę jeszcze raz – wbrew temu, co twierdzą krytycy literaccy i co myśli wielu nacjonalistów, wśród najważniejszych poetów znaleźć możemy wielu nacjonalistów, których twórczość lewicowcy i liberałowie próbują zamilczeć lub przeinaczyć. Poezja takich autorów jak Yeats, Pound, Benn, Ungaretti, czy Gajcy może stanowić dla nas wielką inspirację.

Zachęcam wszystkich czytelników „Szturmu” do tego, aby sięgnąć po wiersze wspomnianych tutaj pięciu poetów – zwłaszcza tych czytelników, którzy ostatni kontakt z poezją mieli jeszcze w szkole. Z poezją jest jak z muzyką – trzeba rzeczywiście jej słuchać regularnie, żeby ją polubić. Trzeba też pamiętać o tym, że jeśli nie lubimy twórczości jakiegoś poety, to jeszcze nie znaczy, że nie lubimy poezji w ogóle. Jest to właśnie jak z muzyką – to że nie lubimy jazzu, nie znaczy jeszcze, że nie spodoba nam się black metal.

Czytanie poezji może nam dać taką samą estetyczną przyjemność jak wspomniane słuchanie muzyki, oglądanie filmów, czy czytanie powieści. W.B. Yeats jest dobrym przykładem twórcy, który starał się tworzyć również dla tak zwanego „zwykłego człowieka” i którego poezja (w większości przypadków) jest na tyle przystępna, że nie trzeba być literaturoznawcą, żeby ją czytać, a jednocześnie na tyle dobra, że może nas zainspirować. Oczywiście, poezję warto czytać i warto interesować się biografiami poetów związanych z nacjonalizmem, czy całych grup jak środowisko „Sztuki i Narodu”. Jednak naszym ostatecznym celem nie jest literaturoznawstwo i tworzenie kolejnych artykułów o tym, co poeci robili kiedyś, czy kolejnych analiz starych wierszy. Naszym ostatecznym celem jest stworzenie nowej nacjonalistycznej poezji, która będzie dorównywać wielkości dawnych twórców i ostatecznie stanie się stałym elementem naszej kultury narodowej.

 

 

 

Jarosław Ostrogniew

 

Człowiek rodzi się w określonej rodzinie, środowisku, w regionie, w kraju.  To właśnie rodzina jest podstawą życia indywidualnego każdej istoty ludzkiej. Kontakty z rodziną odgrywają bardzo ważną rolę w kształtowaniu się osobowości człowieka. Prawidłowo funkcjonujące środowisko rodzinne jest w stanie zaspokoić każdą potrzebę ludzką za równo te bardzo podstawowe, kończąc na tych na bardzo wysokim poziomie. To czego się w nim nauczymy, potrafi przynosić skutki nawet w życiu dorosłym, czy nawet w starości. Kontakty z innymi członkami kształtują charakter ludzki.

 

Sami wiemy dobrze, że każdy z nas wychował się w różnych środowiskach. Wielu z nas miało szansę wychowywać się w normalnym środowisku rodzinnym, pełnym miłości, szacunku i zaangażowania ze strony dorosłych. Pewnie jednak część z nas wychowały się w niepełnych rodzinach, czy nawet w tych patologicznych. Trudne dzieciństwo zostawia ślady na całe życie.

 

Nie tylko środowisko rodzinne może spowodować poważne destrukcje w naszym życiu. Wpływ na nas ma także szkoła, rówieśnicy, towarzystwo a często także życie uliczne. Młodzież często wpada w różnego rodzaju gangi, bandy, czy nawet gangi, które w efekcie mogą doprowadzić do popełniania przestępstw.

 

Niezależnie od tego, jaka jest nasza przeszłość, na którą nie do końca mieliśmy wpływ, ponieważ to inni decydowali i podejmowali decyzje za nas, jako dorośli, mamy swoje życie w swoich rękach i sami możemy tworzyć rzeczywistość oraz budować swoją lepszą przyszłość.

 

Praca nad sobą jest bardzo ważna. Dla każdego nacjonalisty jest wręcz obowiązkiem. W tym miejscu ktoś może powiedzieć, że  nie ma czasu, że nie ma nad czym pracować lub, że to wszyscy w koło są źli. Prawdziwy nacjonalista nigdy jednak nie powie, że nie ma w jego życiu elementów do poprawy i nie będzie też szukać wkoło winnych. Skupi się jednak na swoich wadach i pracy nad własnymi słabościami.

 

Od czego zacząć pracę nad sobą?

 

Najlepiej od samozaparcia. Nie jest to proste zadanie. Ciężko jest czasami spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać się do własnych błędów wcześniej przez nas popełnionych, jednak tylko samokrytyka może sprawić, że ruszymy z miejsca.

 

Na rynku czytelniczym istnieje wiele ciekawych pozycji na temat pracy nad sobą. Nie trzeba kupować lub pożyczać wszystkich od razu. Wystarczy na samym początku skupić się na zaledwie kilku i przeanalizować to co tam jest napisane. Nacjonalista musi także czytać literaturę związaną z ideą. Żeby być dobrym narodowcem, trzeba wiedzieć o podstawach tej idei, poznać jej historię, zasady, teorię, założenia itd. Nacjonalista to człowiek głodny wiedzy i pragnący czytać i dowiadywać się coraz to więcej i więcej. Nigdy niespoczywający na laurach.

 

W pracy nad sobą ważna jest także rozmowa z innymi osobami. W przypadku nacjonalisty rozmowa ze starszymi stażem działaczami czy nawet tymi autonomicznymi nacjonalistami. W każdym razie z osobami, które działają w środowisku dłużej i które mogą podzielić się z nami swoimi doświadczeniami.

 

Do każdej rozmowy trzeba podchodzić z pokorą. Na początku swojej działalności nie jest łatwo wysłuchiwać krytycznych słów na temat swojego zachowania, czy charakteru. Żeby ruszyć jednak z miejsca skromność i słuchanie autorytetu jest jednak konieczne. Trzeba jednak uważać, nasza duma i często pycha może tutaj wygrać.  W efekcie czego, zamiast się rozwijać, staniemy w miejscu. Nie warto mścić się na innych ludziach, nawet jeśli słyszymy od nich gorzką prawdę. Warto wyciągnąć z tego własne wnioski.

 

W pracy nad sobą, w życiu nacjonalisty ważne jest także ryzyko. Strach to naturalne uczucie u każdej osoby. Zadaniem naszym jest przezwyciężanie jego i niepoddanie się złym emocjom. W środowisku zawsze możemy liczyć na wsparcie innych ludzi. Pamiętajmy też, że aby się rozwijać musimy ciągle podejmować nowe wyzwania. Nie jesteśmy sami, idziemy tą samą drogą.

 

W trudnych chwilach, których przeżyliśmy już pewnie wiele i których czeka nas, jeszcze cała masa ważna jest także modlitwa. Ona umacnia nas w naszej wierze i dodaje siły w ciężkich momentach. Ona pozwala nam na kontakt z wyższą mocą.

 

Podsumowując praca nad sobą, własnym charakterem, jest bardzo ważna. Jeśli nie podejmiemy ciężkiego wysiłku, nasze życie stanie się monotonne i rutynowe. Życie nasze będzie szare i rutynowe, pozbawione najpiękniejszych barw i słońca.

 

Pamiętajmy, że jeżeli chcemy zmieniać Polskę, walczyć dla niej, podejmować pracę u podstaw, równolegle musimy pracować nad sobą. Sposób jest bardzo wiele. Każdy człowiek niezależnie od tego, jaki jest, od swojego temperamentu znajdzie tutaj najlepsze rozwiązanie dla siebie. Ważne, że gdy zobaczymy pierwsze efekty nie spoczywać na laurach a w dalszym ciągu myśleć nad dalszymi działaniami. Tylko tak możemy budować Wielką Polskę.

 

 

 

 

 

Monika Dębek

 

Idea nacjonalistyczna jako element, do którego poczuwa się w sposób świadomy i aktywny jest dziś mało popularna. To oczywiście żadne odkrycie. O ile pewne aspekty nacjonalizmu zachowują żywotność w społeczeństwie (patriotyzm, póki co konserwatyzm moralny), o tyle nacjonalizm jako kompletna ideologia jest dziś marginesem. Powodów tego jest dużo, zarówno zewnętrznych (niezależnych od nas), jak i wewnętrznych (zależnych od nas i naszych działań). Jednym z największych i najbardziej dojmujących w skutkach jest praktycznie brak nacjonalistycznej kultury popularnej. Nie mamy swoich artystów, nie mamy muzyków, pisarzy czy filmowców, którzy byliby naszym głosem i w sposób popularny docierali do odbiorców z taką czy inna formą idei narodowej.

 

A skąd ten tytuł? To słowa z filmu „Straight outta Compton”, który opisuje losy amerykańskiej grupy  rapowej N.W.A. (skrót od „Niggaz Wit Attitudes”). Jednym ze sztandarowych kawałków grupy był protest song „Fuck the police”. Przed jednym z koncertów w Detroit policja zakazała grupie wykonywania publicznie tego utworu, wcześniej także władze federalne o to apelowały drogą  administracyjną. Co zrobiła grupa niepokornych raperów? Oczywiście w trakcie koncertu najpierw powiadomili ze sceny słuchaczy o prośbie policji, a następnie wykonali rzeczony utwór. Zwrotki Ice Cube’a poprzedzone zostały właśnie zawołaniem „Yo Dre! [Dr. Dre – jeden z członków grupy] I got some to say!”.

 

Czemu o tym wspominam? Otóż zasadniczym problemem idei narodowej jest to, że nie mamy tego typu buntowniczych, a jednocześnie trafiających do młodych ludzi zespołów i artystów, którzy czy świadomie, czy podświadomie propagowali nasze wartości.

 

Można rapu słuchać, można nie słuchać, ale uświadomić sobie musimy, że hiphopowe zespoły grające na przełomie lat 80-tych i 90-tych wykonały niesamowita robotę dla emancypacji czarnoskórej ludności USA. Być może nie byłoby ruchu BLM, albo miałby mniejszy zasięg, gdyby 30 lat temu nie było N.W.A., Public Enemy, 2Paca, Nasa i wielu innych projektów muzycznych. Wbrew prawackiej propagandzie czarnoskóra ludność to nie tylko złodzieje i dilerzy (choć niewątpliwie ich nadreprezentacja jest wśród nich znaczna), ale także sztucznie swego czasu marginalizowana i pauperyzowana kategoria obywateli, którzy mieli ponosić koszty reaganowskiego neoliberalizmu. Tworzenie gett, sztuczne zaniżanie wydatków w nich na cele społeczne i socjalne, gorsze traktowanie przez system prawny, celowe zalewanie gett przez narkotyki – w efekcie rodziło to bunt, a bunt ten znalazł całe swe ujście właśnie w muzyce. Hiphop, który funkcjonował od około 10 lat w końcówce lat 80-tych nie posiadał jeszcze w pełni wykształconych projektów, których celem byłoby m.in. komentowanie i krytykowanie rzeczywistości społecznej i politycznej.

 

Pojawienie się N.W.A. czy Public Enemy zmieniło diametralnie sprawę, a fakt że ci ostatni byli inwigilowani przez FBI przypomina nam zabawy ze służbami na krajowym podwórku. Jednoznaczna krytyka biedy, ubóstwa i policyjnej niesprawiedliwości, wytykanie kłamstw oficjalnej medialnej propagandzie (legendarny kawałek Public Enemy „Don’t belive the hype!”), a wszystko to podane w dynamiczny, przebojowy sposób na innowacyjnych wówczas podkładach. Nie bez powodu Dr. Dre z N.W.A. stał się szybko jednym z najbardziej popularnych producentów na świecie, a jednocześnie… najlepiej zarabiającym.

 

Dotychczas praktycznie pozbawieni głosu uzyskali ogólnokrajowe przekaźniki, które mówiły ich językiem, o ich problemach i ich wizji świata. Z punktu widzenia społecznego to była absolutna rewolucja. Oczywiście N.W.A. ciężko uznać jednoznacznie za trybunów ludowych, bo dziewczyny, alkohol, prochy i imprezki też były stałym elementem ich twórczości, jednak już wypadku Public Enemy praktycznie 100% przekazu skupiało się na sprawach istotnych. Niedługo potem na scenie pojawia się kolejna legenda – 2Pac, który nie tylko krytykuje rasizm, kapitalizm, nierówności społeczne, ale nie szczędzi też słów krytyki samej ludności czarnoskórej. Samemu znając problem z autopsji rapuje o tym, ze czarni jednak zbyt chętnie biorą się za gangsterkę, dilerkę, przemoc, używki. Słychać to chociażby w znanym kawałku „Changes”, który dziś jest głównie wspominany ze względu na słowa „Nie jesteśmy jeszcze gotowi na czarnego prezydenta”. 2Pac zresztą odniósł chyba jeszcze większy sukces, głównie za przyczyną tego, że jego rap był bardziej melodyjny, bardziej poetycki i po prostu łatwiej było to pokazać zwykłemu obywatelowi.

 

Zamieszki, które wybuchły w roku 1992 w Los Angeles w dużej mierze warunkowane były właśnie przez falę ogromnej popularności ówczesnych wykonawców hiphopowych. Otóż jakiś czas wcześniej nagrano jak policja katuje bezlitośnie niestawiającego oporu czarnoskórego. Za sprawą N.W.A. i innych raperów sprawa została rozpropagowana, a gdy sąd oczywiście uniewinnił sprawców brutalnego pobicia na ulice wyległy tysiące ludzi. Ludzi, którzy skandowali i pisali po ścianach m.in. wersy i fragmenty utworów swoich ulubionych wykonawców. Czy bez rapu, a przynajmniej tego zaangażowanego, doszłoby do tego  a przynajmniej w tak szerokiej i wielodniowej formule? To pytanie nie jest łatwe, ale wydaje się, że spokojnie można uznać, że nie. Paralela między tą sytuacją (pobiciem czarnoskórego) a zachowaniem policji na Marszach Niepodległości, choćby słynne nagranie z kopania uczestnika przez tajniaka na Krakowskim Przedmieściu, jest symptomatyczna.

 

Niestety! Nacjonalizm nie doczekał się takich artystów i twórców. Mamy i mieliśmy oczywiście bogatą scenę muzyki tożsamościowej, ale to głównie przekonywanie przekonanych. Przeważająca większość takiej twórczości po prostu jest niekompatybilna z gustami i estetyką zwykłego człowieka. A pomyślmy, co by było, gdyby np. w roku 1998 obok Paktofoniki i Molesty czy Zip Składu karierę rozpoczął podobny zespół, ale grający kawałki o tematyce narodowej, społecznej, politycznej? Przecież wspomniane zespoły to legendy, o których kręci się dziś filmy dokumentalne, a ich wersy zna każdy chłopak z osiedla. Wpływ muzyczny i kulturowy ich także jest trudny do przecenienia. Oczywiście, projektu takiego ani wówczas nie doczekaliśmy, ani dziś nie widać zwiastuna takowego. Bardzo dobrze zapowiadający się CR zakończył karierę po pierwszej płycie w oparach skandalu, a był to chyba jedyny raper jakiego środowisko nacjonalistyczne mogło ze spokojnym sercem polecić zwykłemu odbiorcy. Pozostali wykonawcy są albo za słabi muzycznie, popadając niekiedy w asłuchalność, albo zbyt hermetyczni.

 

Abstrahując od rapu – także w innych gatunkach nie doczekaliśmy się swoich bardów i orędowników idei. A warunki były i są, czego dowodzi kariera i niesłabnąca popularność KSU. Śmiejecie się z „Jabol punka”? Każdy kto słuchał płytę, z której pochodzi ten kawałek – debiutancki „Pod prąd” wie, że to jedyna taka kompozycja na krążku, a cała reszta to twarda, mocna i bezpardonowa krytyka rzeczywistości późnego, szarego PRL-u.

 

KSU zresztą do dziś kontynuuje swoją misję, czego dowodzi ostatnia ich płyta „Dwa narody”. Mniej punkowa, bardziej rockowa i melodyjna, cały czas jednak załoganci z Bieszczad nie boją się trudnych i ważkich problemów. Co ciekawe w swej analizie i opisie rzeczywistości zbliżają się mocno do pozycji jeśli nie narodowych, to przynajmniej patriotycznych, czego zresztą nie może im wybaczyć część młodego pokolenia kinder-punków. Starczy wspomnieć, że KSU zagrało na koncercie z okazji… dnia Żołnierzy Wyklętych.

 

Wracając do rapu – ciekawe, że nie tylko nacjonaliści, ale nawet samo środowisko hiphopowe nie wykształciło poważnych projektów muzycznych, które brałyby tematy polityczne i społeczne na tapetę. Oczywiście, takie rzeczy były czasem przewijane, ale generalnie królowała nawijka o sprawach osiedlowych, biedzie, codziennym życiu i zabawie w różnej postaci. Analiza polityczna zwykle zamykała się w uznaniu wszystkich polityków za złodziei.

 

Problem, który nas interesuje jest zresztą szerszy. Spójrzmy na inny gatunek – literaturę. Tu podobnie: nie ma w Polsce właściwie popularnych pisarzy, o których moglibyśmy spokojnie powiedzieć, że to nacjonaliści. Co gorsza – dziedzina literacka właściwie całkowicie została pominięta i odpuszczona w działalności narodowej.

 

Są bowiem przecież pisarze, którzy w swej narracji i poglądach mocno zbliżają się do pozycji narodowo-radykalnych, zwłaszcza w kwestii krytyki nowoczesnego świata. Weźmy choćby fantastykę: Jacek Piekara, Jacek Komuda, Tomasz Kołodziejczak. Ilu nacjonalistów zna ich twórczość? A co dużo ciekawsze. Czemu, gdy Jacek Piekara zaczynał się sadzić w Dorotą Wellman o swojego twitta na jej temat nie uzyskał absolutnie żadnej pomocy ze środowiska narodowego, nawet w postaci social-mediowej akcji solidarystycznej? A przecież ten konflikt jednoznacznie wpisuje się w walkę tradycji z postnowoczenością. Czemu, gdy w tym roku spadły gromy lewackie na Jacka Komudę za rzekomo homofobiczne opowiadanie w „Nowej fantastyce” także nie zareagowaliśmy? A ile osób metapolityczny cykl „Ostatnia Rzeczpospolita” Kołodziejczaka uważa za obowiązkowy element formacji intelektualnej? Zresztą, Kołodziejczak już na początku lat 90-tych krytykował bezlitośnie liberalizm i nowoczesność, a część jego opowiadań o tematyce aborcyjnej, eugenice czy eutanazji była wysoce zgodna z tym, co możemy dzisiaj obserwować. Polecam każdemu sprawdzić jego tom „Wstań i idź” – i sprawdzić daty publikacji jego opowiadań z tego kręgu tematycznego. I co? Ano nic, nikt nie wpadł na pomysł, żeby takimi ludźmi się zainteresować, choćby zaprosić na prelekcję, odczyt czy spotkanie. A możliwości są naprawdę tutaj duże, bo fantastyka cały czas jest w dużej mierze konserwatywna. To, że ludzie ci często są zwolennikami PiS-u jest akurat bardzo łatwe do wyjaśnienia. A czyimi zwolennikami mają być i co mają popierać, skoro nikt poza PiSem do nich nie dociera i nie trafia?

 

W ogóle fantastyka polska lat 90-tych potrafi wzbudzić niemałe zdumienie trafnością swoich przewidywań i obserwacji. Rafał Ziemkiewicz zanim kompletnie się pogubił na scenie publicznej popełnił absolutnie genialny „Pieprzony los kataryniarza”. Chcesz wiedzieć jak wyglądała III RP doby połowy 90-tych? Przeczytaj tą książkę. Jaka pustka duchowa idzie za neoliberalizmem? Proszę bardzo – „Zabijcie Odkupiciela” Grześka Drukarczyka, książka w każdym calu świetna, trafna i bez happy endu – jak cały liberalizm. Przykładów można by mnożyć, a każde kolejne nazwisko to człowiek, którym mogliśmy się zainteresować i tego nie zrobiliśmy. Nawet taki Andrzej Pilipiuk, znany z powołania do życia Jakuba Wędrowycza, związany jest z kolibrami a nie nami. I to chyba przy niewielkim zaangażowaniu samych kolibrów, ale tez przy całkowitym pominięciu takich ludzi przez nas.

 

Nie było by korzystnie dla nas, gdyby milionowe wyświetlenia na youtube miały kawałki raperów czy twórców innych gatunków, ale poruszające określone tematy z naszego punktu widzenia? Nie byłoby interesujące, żeby do czytelnika trafił cykl jak „Stalowe szczury” Gołkowskiego, ale np. o Narodowych Siłach Zbrojnych? Nie da się przecenić znaczenia popkultury i jej wpływu na społeczeństwo. A pamiętajmy, że raz rozpoczęty nurt szybko znajdzie kolejnych wykonawców i naśladowców. N.W.A. od dawna nie ma, Public Enemy zeszło w absolutną niszę, a KRS-One wydaje kolejne płyty, które przechodzą bez echa, ale za to jednymi z najpopularniejszych raperów, wręcz ikon, są dziś Kendrick Lamar czy Fashawn. Sprawdźcie w wywiadach kim się inspirowali, czego słuchali w młodości, kogo chcieli naśladować. Raz zasiane ziarno szybko da nowe drzewa, a im dłużej trwa proces, tym gęstszy i większy jest las. My niestety poniechaliśmy takich działań, nie byliśmy lub nie widzieliśmy potrzeby wykształcenia w naszych szeregach takich osób, przez co w przestrzeni publicznej są artyści lewicowi, liberalni, anarchiści, socjaliści, PiSowcy, konserwatyści, korwiniści, tylko nacjonalistów nie ma.

 

 

 

„Wysil umysł To prosta sprawa

 

Ten co głos ma tu dostaje brawa

 

Zatem gdy męczy nawał głupot

 

Krzycz, byle z sensem, ludzie to kupią

 

Może pójdą grupą za Tobą

 

To nie jest bujdą tak działa słowo

 

Tutaj to nowość, ale bądź pewien

 

Cisza nie krzyknie za Ciebie”

 

 

 

Grzegorz Ćwik