
Szturm1
Grzegorz Ćwik - Wolność słowa
Tematyka wolności słowa jest dla nas, nacjonalistów dość szczególna. Nie bez powodu przecież skandujemy na większości naszych demonstracji „wolność słowa dla nacjonalistów” albo „stop politycznej poprawności”. Hasła te wynikają z faktu ogromnego zawłaszczenia przestrzeni publicznej przez idee lewicowe i liberalne, oraz tego, że treści nacjonalistyczne, konserwatywne i ogólnie rzecz biorąc – tradycjonalistyczne, mają coraz mniejszy margines do dyskusji i prezentowania swojego punktu widzenia. Cenzurowani jesteśmy w mediach, na uczelniach, w prasie, telewizji, Internecie a nawet na ulicy. Stąd nie dziwi zarówno nasza wrogość wobec cenzury i warunkującego ją porządku ideowo-politycznego, jak i sam fakt, że tematyka ta leży w centrum naszych zainteresowań.
Dyskusja publiczna w obecnych realiach jest jednym z bardziej istotnych czynników realizacji metapolityki i wpływania na społeczeństwo i jego poglądy. Stąd temat wolności słowa i dopuszczalności, lub nie, głoszenia wszelkich możliwych poglądów są niezwykle istotne do przepracowania i wypracowania przez nasze środowisko.
Wolność słowa?
Jako alternatywę do obecnej sytuacji wiele osób widzi dopuszczenie do dyskusji wszelkich idei, poglądów i twierdzeń. Skoro obecnie mamy cenzurę i nie jest to korzystne, to na zasadzie polaryzacji i duopolu trzeba dopuścić całkowicie otwartą debatę publiczną. Tak mniej więcej wygląda tok rozumowania części środowiska narodowego. Oczywiście plusem takiej sytuacji jest dopuszczenie nas na normalnych zasadach do funkcjonowania publicznego, jednak z drugiej strony oznacza to, że takie samo prawo przysługiwałoby choćby anarchistom, zatwardziałym libertynom lub komunistom.
Ustalmy jedną ważną rzecz: słowa mają moc. To co mówimy, jak mówimy, do kogo i w jakich okolicznościach mówmy ma gigantyczne znaczenie. W określonych sytuacjach słowa mogą zmieniać bieg historii. Czy chcemy relatywistycznie uznać, że nacjonalizm i nasza idea są równe innym nurtom, na przykład liberalizmowi, kapitalizmowi czy nowo-lewicowym bredniom o wszelkiej maści „ofiarach” i „represjonowanych”? Przecież jako nacjonaliści wychodzimy z prostego założenia, że to o co walczymy jest absolutnie najważniejszą kwestią spośród doczesnych. Czy logiczne i konsekwentne jest przykładowo dopuszczenie z jednej strony do debaty poglądów afirmujących tradycyjna rodzinę, a z drugiej uznanie za równorzędne propagowanie wszelkich kretynizmów spod różowej bandery lgbt? To pachnie republikańskim symetryzmem i typowo demoliberalnym uznaniem, że poglądy jako takie są sobie równe, a skoro tak niech debata publiczna wyłoni prawdę.
Zasadniczy problem w tym rozumowaniu jest taki, że prawda nie zależy od słownej szermierki i umizgów, ale od obiektywnej oceny i stałych wartości.
Prawda
Dla nas podstawowym punktem wyjścia jest to, że jako nacjonaliści stoimy w obronie Prawdy. Ta jako taka nie podlega relatywizacji i nie zmienia się w zależności od stopnia popularności. To czy nasza idea i wartości są powszechne, czy jak dotąd popierane przez mniejszość nie wpływa na to, że za nami stoi to co prawdziwe, czyste, wzniosłe i piękne. Mona Lisa pozostanie arcydziełem bez względu na to czy będzie wystawiona w Luwrze, czy będzie zamknięta w archiwach muzeum. Podobnie rzecz ma się z naszą ideą.
To prowadzi do prostej, acz chyba czasem zapominanej konstatacji – poglądy, idee i ideologie nie mają tej samej wartości. Są idee dobre i złe, czyste i brudne, wartościowe i całkowicie szkodliwe. Uznając, że każda ma takie samo prawo do posiadania swojego miejsca w rzeczywistości, tym samym odbieramy sobie jakąkolwiek prawdziwość i prawdomówność. Dla nas nasze wartości i poglądy to nie jest jedna z wielu opcji i możliwości, które można wymieniać jak rękawiczki. Nacjonalizm to uznanie prymatu idei narodowej i wspólnotowej nad indywidualizmem, duchowości nad materializmem, rodziny nad degrengoladą czy ekonomii państwowo-syndykalistycznej nad wolnorynkową. To są nasze imponderabilia, tak więc nie ma możliwości uznania relatywnej równości z poglądami naszych wrogów.
Zasadniczym pytaniem jest też to o nasz cel. Czy chodzi nam o dominacje ideologiczną i wdrożenie naszej aksjologii jako obowiązującej, czy na nigdy nie kończącej się debacie i sporze, w czasie gdy kapitaliści i wielkie konsorcja będą powoli niszczyły nasze wspólnoty i Narody?
Sądzę, że odpowiedzi na te pytania są oczywiste.
Na co nie ma zgody?
Oczywistą konsekwencją powyższych rozważań jest uznanie, że w idealnym modelu państwa, które jest państwem faktycznie narodowym i wspólnotowym, na głoszenie pewnych poglądów miejsca być nie może.
Brzmi strasznie? Totalitarystycznie? Bynajmniej. Przecież nawet obecnie Kodeks Karny i Konstytucja przewidują, że określone idee i ideologie czy ustroje nie mogą być publiczne propagowane, podobnie jak do kreślonych czynów i działań nie możemy nawoływać czy ich pochwalać. Tak więc nawet w państwie teoretycznie demokratycznym istnieją całkiem solidne progi cenzuralne.
W gruncie rzeczy samo narzędzie nie jest takie złe, po prostu jak wszystko w polskim demoliberalizmie służy ono politycznej oligarchii i wielkiemu biznesowi. Otóż w państwie nacjonalistycznym przede wszystkim zakazane powinno być głoszenie i dopuszczanie do publicznej debaty poglądów, które mogą żywotnie zaszkodzić interesom Narodu, społeczeństwa i jego stanu ideologicznego.
Tak więc wszelkie negowanie istnienia i znaczenia Narodu, tradycyjnego modelu rodziny, ochrony życia od narodzin do naturalnej śmierci musi być uznane za niedopuszczalne. Czy wyobrażamy sobie sytuację, że jednocześnie po Przełomie w debacie publicznej uczestniczyć będą normalni ludzie o narodowych poglądach i np. zwolennicy tzw. „aborcji”?
Widzimy od początków XX wieku, a zapewne zjawisko sięga czasów jeszcze wcześniejszych, że szkodliwe i trujące poglądy, jeśli tylko pozwolić im na obecność w przestrzeni publicznej, szybko rozpoczną proces rozkładu najbardziej nawet zdrowego i świadomego społeczeństwa. Czy wynika to z ludzkiej słabości, czy z jakichkolwiek procesów psychologicznych nie miejsce tu ustalać. Dla nas istotny jest fakt, że Szkoła Frankfurcka i cała fala liberalizmu po roku 68, jak i przed nim, mogły w tak ogromny sposób wydrenować Zachód, między innymi dlatego, że im na to pozwolono. Po roku 1945 uznano niejako a priori, że złe są tylko idee faszystowskie i narodowo-socjalistyczne, a cała reszta może funkcjonować na marginesie życia publicznego. Z czasem margines stał się istotnym elementem, a dziś głównym nurtem.
Wszelkie więc ojkofobiczne i podszyte nienawiścią do własnej tożsamości poglądy nie mogą mieć zwyczajnie prawa do swego miejsca w przestrzeni publicznej. Podobnie wygląda kwestia z tym, co niezgodne z nauką i jej podstawowymi konstatacjami. Płeć to nie żaden konstrukt, mężczyźni różnią się fizycznie i psychologicznie od kobiet (i nie ma w tym nic złego), a między poszczególnymi rasami ludzi występują daleko idące różnice. Wszelkie negowanie tego powinno wywołać u nas od razu sygnał alarmowy. Oczywiście, mam świadomość, że świat nauki przeżarty do cna jest liberalną i lewacką politpoprawnością, stąd w pewnych kwestiach z dużą dożą rezerwy i krytycyzmu podchodzić trzeba do jego ustaleń. Nie zmienia to faktu, że postulat o niedopuszczalności poglądów stojących w rażącej sprzeczności z naukowymi ustaleniami powinien dotyczyć także wszelkich antyszczepionkowych bzdur i innych foliarskich dureństw. W dobie koronawirusa szczególnie widać jak bardzo takie poglądy mogą być szkodliwe i groźne.
Wychodząc z założenia, że wartości jak Naród, rodzina, wspólnota lokalna, Europa, jedność kulturowo-etniczna etc. są dla nas absolutnymi filarami światopoglądu i wypływają z Prawdy, wszystko co je neguje i podważa powinno być uznane a priori za niewłaściwe.
Śmierdzi zamordyzmem? No cóż, gdyby Europa kilka dekad temu wykazała się odpowiednia dozą zamordyzmu, dziś żylibyśmy w lepszym i normalniejszym świecie.
Formy i metody
Co do tego jak dbać o wyłączenie określonych kwestii z dyskusji publicznej w modelu państwa nacjonalistycznego, to oczywiście kwestie pozostaje otwarta. Wydawałoby się, że w świecie cyfryzacji, która wręcz galopuje zagadnienie jest trudne i skomplikowane, jednak zarówno przykład państw niedemokratycznych (Chiny) jak i demokratycznych (USA, Niemcy, Izrael, Wielka Brytania) pokazuje, że i sferę internetową objąć można taką czy inną formą nadzoru. Tyczy się to zarówno osób kontrolujących te treści, jak i określonych algorytmów i metod opartych o nauczanie maszynowe.
W kwestii medialnej oczywiście fakt istnienia mediów państwowych jak i ostatnie przejęcie sektora mediów lokalnych przez państwowy koncern niesamowicie ułatwia odpowiednie zdrowe i normalne ustawienie dyskusji.
Zresztą – pamiętajmy, że i dziś (jak już wspomniano wyżej) są rzeczy, które prawnie są niedopuszczalne i cenzurowane. Tak więc określone narzędzia prawne i metody działania państwo posiada, pozostaje tylko kwestia co uznać za niewłaściwe i groźne dla społeczeństwa. Rzekome propagowanie „faszyzmu”, czy może propagandę śmierci, upadku i nihilizmu, jaka toczy już otwarcie ciało Europy i właściwie całego zachodniego świata. Tu warto wspomnieć, że nie chodzi tylko o aborcję czy postulaty lgbt, ale chociażby propagowanie spożywania narkotyków, alkoholu czy rozwiązłości seksualnej.
Zakończenie
Raz po raz o tym powtarzamy w „Szturmie”, więc i w niniejszym tekście pozwolę sobie przypomnieć: naszym wrogom nie chodzi o żadną wolność, swobodę dyskusji i wolność słowa. Celem naszych wrogów jest wyrugowanie wszystkiego co na prawo – a pod tym terminem rozumieją oni nie tylko „faszyzm” i „ekstremizm”, ale w gruncie rzeczy każdą myśl o charakterze konserwatywnym. Każdy kto dziś mówi o tym, że istnieje płeć biologiczna, albo że multi kulti to kłamstwo staje się ex definitione przestępcą ideologicznym, który usunięty pozostaje poza nawias dopuszczalności. To nie jest tak, że Krzysiu Bosak albo Robert Bąkiewicz kolejnymi umizgami dojdą do momentu, gdy będą w końcu akceptowani. Nie – sam fakt bycia w jakiejkolwiek kontrze do nowoczesnego świata wystarcza jego pretorianom do usuwania nas ze strefy publicznej. Ich ostatecznym celem jest bowiem absolutna hegemonia ideowa i dekonstrukcja oraz zniszczenie każdej płaszczyzny tożsamości i świadomości człowieka. Wówczas pozostanie konsument – wyśniony nowy człowiek doby posthumanizmu.
Nie widzę więc absolutnie żadnego powodu, aby środowisko nacjonalistyczne miało w jakikolwiek sposób popierać pełną wolność słowa. Najważniejsza w ostateczności jest Prawda, porządek, czystość i piękno, a to wszystko zdecydowanie zawiera się w ramach wartości, które bronimy i dla których chcemy przywrócić Europę. W Europie tej nie powinno być miejsca na fałsz, obłudę, ojkofobię i histeryczną nienawiść do samego siebie.
Grzegorz Ćwik
Grzegorz Ćwik - Covid szansą?
Rok 2020 zapisze się w historii z pewnością jako rok przede wszystkim koronawirusa i jego pandemii. Ogrom zmian związanych z walką z chorobą i obostrzeniami wprowadzanymi na całym świecie sprawił, że nasze dotychczas cokolwiek stabilne życie w wielu aspektach wywróciło się do góry nogami. Utrata stabilności, upadek wielu mitów i powrót z kolei wydawało się powoli odchodzących wartości – to wszystko sprawia, że rok 2020 w dłuższej perspektywie może być początkiem rewolucyjnej zmiany nie tylko tego jak żyjemy, ale generalnie całego naszego świata i rządzących nim reguł.
Wielu publicystów, zarówno z lewa jak i prawa, pyta w związku z tym czy koronawirus to także szansa? Mamy oczywiście świadomość, że choroba powoduje śmierć wielu osób, a straty ekonomiczne, społeczne i polityczne są ogromne, z drugiej jednak strony spojrzeć na całość zagadnienia możemy dużo szerzej.
Główne nurty ideowe, które napędzają obecny świat – liberalizm, kapitalizm, nowa lewica są aspektami, które poddajemy całościowej i wieloaspektowej krytyce. Jednocześnie idee te generalnie od dłuższego czasu trzymają się nie tylko bardzo mocno, ale też zdobywają coraz to nowe przyczółki i rozszerzają swój zakres rażenia. Gospodarka liberalna w stylu anglosaskim przeżera od początku lat 80-tych praktycznie cały świat, czego nasz kraj ma pecha doświadczać od ponad 30 lat. Nowa lewica wraz ze swą ideologią opresji, ofiar i dekonstrukcji staje się za pomocą politpoprawności dominującą siłą w szeregu krajów. Postępy tych nurtów w czasach i skutki ich oddziaływania nie były tak widoczne i spektakularne, jak w dobie pandemii.
Każda rewolucyjna zmiana zaczyna się od poważnego kryzysu i podważenia dotychczasowego status quo. Zanim rewolucjoniści francuscy w roku 1789 czy rosyjscy w roku 1905 i 1917 ruszyli na ulice budować nowy ład, najpierw zachwiany został cały poprzedni ustrój. Podobnych zresztą analogii szukać możemy i w innych momentach dziejowych – w roku 1918 i 1919 w rewolucjach Europy wschodniej czy Niemczech, w roku 1989 przy okazji upadku bloku wschodniego czy w roku 1968.
Skoro więc z jednej strony świat napędzają trucizny, które uważamy za zło w czystej postaci, a z drugiej strony koronawirus dokonuje systemowego zachwiania zastaną sytuacją, być może pandemia jest także szansą?
Koniec neoliberalizmu?
Mało co tak dostało po głowie w dobie pandemii co neoliberalizm w thatcherowsko-reagonowskim wydaniu. Oto okazało się dosłownie w ciągu dni, że w gdy rozpoczyna się kryzys, gdy upadają rynki, spada PKB i pojawiają się tysiące i miliony chorych, wszyscy zaczynają liczyć… Nie, nie na nieistniejącą rękę rynku, ale na państwo. Oto państwo ma stabilizować gospodarkę, odpowiadać za organizację życie społecznego, walczyć z chorobą i zapewnić tarcze osłonowe na czas kryzysu ekonomicznego. I nie ma w tym nic dziwnego, bo od tego jest właśnie państwo.
Warto zwrócić uwagę, że to kraje rządzone przez zadeklarowanych neoliberałów dostały pod względem chorobowym najgorsze baty. Czemu? Z jednej strony neoliberałowie lubują się w demontażu wszelkich normalnych instytucji jak państwowa służba zdrowia, z drugiej strony dziwnym trafem ci sami neoliberałowie zwykle zalatują foliarstwem, które każe walczyć ze szczepionkami, „plandemią” i reptilianami. Oczywiście, w głębi swej duszy (o ile neoliberał posiada takową) neoliberałowie wiedzą, że koronawirus istnieje, ale fakt, że kreatury pokroju Trumpa, Bolsonaro, Johsnona czy Korwina popierały lub popierają nadal brak zdecydowanej walki z chorobą wynika z tego, że ludzie ci przekładają nad życie ludzkie ekonomię, słupki wzrostu i utrzymanie PKB na określonym poziomie. Niech giną tysiące, byleby gospodarka nadal konsumowała, wydalała i znów pracowała by zaspokoić głód sztucznych potrzeb.
Tymczasem świat neoliberalnych urojeń swoje, a życie swoje. Tam gdzie służba zdrowia nie została jeszcze do cna rozmontowana, a państwowe agendy i struktury były odpowiednio silne, tam państwa radziły sobie dużo lepiej, niż pozostałe. Różnica w tym jak z koronawirusem radzi sobie Wielka Brytania, a jak Chiny jest tu wręcz podręcznikowa.
Oczywiście, te zewnętrzne aspekty to wierzchołek góry lodowej. Szereg innych elementów wykazał i wykazuje cały czas, że neoliberalizm zbudowany na niesprawiedliwości, wyzysku i nierówności jest drogą donikąd. Przykład Amazona, którego szef, podobnie jak inni amerykańscy miliarderzy, w czasie pandemii zarobił krocie, podczas gdy jego pracownicy stale ubożeją, jest jednym z częściej przywoływanych. Podobnie jak wypadki, gdy pomoc państwowa trafiła głównie do wielkich korporacji i banków, a nie zwykłych obywateli, co jest powtórzeniem bezczelnych praktyk z kryzysu roku 2008.
Obnażona została rzekoma dowolność zawierania umów, wszelkie niedomagania Kodeksu Pracy i instytucji mających teoretycznie pilnować tego, a z drugiej okazało się, że związki zawodowe to nie relikt przeszłości, ale często jedyne skuteczne narzędzie dla pracowników do obrony swoich praw i określonej pozycji w zakładzie pracy. Nie okłamujmy się – o ile w części wypadków można uznać zasadność tego, że pracodawcy próbują np. zmniejszać pensje (turystyka, gastronomia), to w szerszym spojrzeniu argumenty jakie słyszymy, są tymi samymi argumentami, jakie słyszeliśmy od wielu dekad. „Płaca minimalna zwiększa bezrobocie”, „nie ma obowiązku pracować tu na takich warunkach”, „koszty pracy zmniejszają pensje”, etc etc. Wszystkie te brednie, stojące w rażącej sprzeczności z realiami, obecnie znów są podnoszone, aby wyzyskać moment i znacząco pogorszyć i tak niezbyt korzystną pozycję pracownika w świecie pracy.
Tymczasem okres pandemii koronawirusa jak mało co w dzisiejszych czasach uwidacznia upadek neoliberalizmu i jego zasad. To system, w którym bogaci staja się jeszcze bogatsi, biedni jeszcze biedniejsi a koszt tego ponosi całe społeczeństwo oraz środowisko naturalne.
Inne modele życia
Neoliberalizm to także określone, narzucone formy spędzania czasu i modele życia. Oparte na materializmie, szczurzym wyścigu do coraz większych zbytków, przy pominięciu rodziny, swoich pasji i jakiegokolwiek życia poza pracą. Jako rozrywka oczywiście picie na umór, coraz droższe prochy, coraz słabsze filmy w coraz droższych kinach, netflix i obowiązkowo wyjazdy zagraniczne jako wyróżnik dobrobytu.
Rodzina, przyjaciele, czas wolny? To mało dochodowe, więc projektanci dusz nie przewidzieli należytego miejsca na te archaizmy. Tymczasem kryzys pandemiczny wykazał jak bardzo nie tylko znaczenie mają więzi ludzkie i lokalne wspólnoty, ale przede wszystkim jak mocno mylą się ci, którzy pompują i pompowali w nas wyobrażenie, że przełożenie amerykańskiego stylu życia da nam szczęście i ukojenie.
W okresie choroby okazuje się, że pomoc sąsiada więcej warta jest niż wyjazd na Majorkę a rodzinne więzi mają wyższe notowanie niż akcje CD Projektu przed premierą Cyberpunka. Do ludzi zaczyna docierać, że latami żyli omamieni złym snem, który przełamał granicę jawy i mary i stał się ich codziennością. Ciekawe ile osób, w dobie zamkniętych pubów, knajp, ćpalni i modnych miejscówek ma problem ze znalezieniem sobie czegoś „do roboty”. Ale cóż, jak ktoś kiedyś powiedział „nudzi się w życiu tylko nudnym ludziom”.
Państwo, Naród, racja stanu
Koronawirus wykazał, że wszelkie brednie rodem z ust Magdaleny Środy czy europosłanki Spurek o końcu państwa narodowego są czczą gadaniną. Państwa oparte o wspólnoty narodowe były, są i będą naturalną formą organizacji i funkcjonowania człowieka. Unia Europejska i inne organizacje międzynarodowe, które próbowały walczyć z pandemią poniosły instytucjonalną porażkę, niczym polska kadra na kolejnych mundialach. To państwa okazały się właściwym elementem i narzędziem stawiania oporu chorobie i jej następstwom. To wspólnota narodowa stanowi główny punkt odniesienia dla ludzi podczas pandemii. A przede wszystkim okazuje się, że wszelkie humanitarne głupstwa, ideologie wszechmiłości są niczym przy prostym pojęciu racji stanu. Każdy jest członkiem określonego Narodu i to w jego ramach i przy realizacji racji stanu swego państwa walczy z koronawirusem. Ponadpaństwowe idee wykazały swoją nieprzydatność, a wręcz szkodliwość.
Tu uwidacznia się czynnik drenażu państwa i jego agend przez ideologię neoliberalizmu z jego perspektywą wiecznej optymalizacji zysków, kosztów i strat. To nie mityczny „socjalizm” odpowiada za tragiczny stan państwowej służby zdrowia, ale właśnie kapitalistyczne praktyki niszczenia wszystkiego co państwowe. W efekcie służba zdrowia jest niedofinansowana, źle zarządzana, ma niewystarczający personel do realizacji swoich działań. Wynika to z kapitalistycznej metody traktowania każdego aspektu działalności ludzkiej poprzez pryzmat kategorii materialnych. Tymczasem służba zdrowia nie ma zarabiać, a przede wszystkim leczyć i ratować ludzkie życie. Jeśli dopuścimy tu logikę neoliberalną, wówczas zawsze następuje gwałtowne obniżenie skuteczności leczenia i poziomu usług medycznych oraz ich dostępności. W końcu ratowanie ludziom życia nie jest tak dochodowe jak nowe Iphony.
Upadek elit
Jednym ze społecznych filarów neoliberalizmu jest jego umocowanie w powszechnym poparciu przez elity. Dziennikarze, naukowcy, aktorzy, muzycy oraz oczywiście „eksperci” powszechnie legitymizują ład neoliberalny. I nie ma tu większej różnicy między Petru, Lubnauer, Czarzastym, Bosakiem a Korwinem. To wszystko odmiany tej samej choroby. To ci ludzie narzucają nam określoną aksjologię, gradację wartości i wyobrażenia na temat świata. I to ci ludzie – właśnie szeroko rozumiane elity, jak mało co, zostały skompromitowane przez swoją głupotę i oderwanie od rzeczywistości, co wykazała obecna pandemia.
Elity obecne to przede wszystkim beneficjenci reform Balcerowicza lub ich dzieci, przepełnieni nienawiścią klasową i poczuciem własnej wyższości wobec „roszczeniowców” i „nierobów”. Rozpłynięci w świecie bez granic, pełnym opcji i możliwości nie przewidzieli, że pierwszy napotkany kryzys uwidoczni bezmiar ich kłamstw, oraz to, że nie rozumieją oni świata, a tylko próbują w barbarzyński sposób przykładać do niego miary swojej wyśnionej nowoczesności i wymarzonego zerwania z polskim ciemnogrodem.
Elity są kłamstwem, propagują kłamstwo i żyją kłamstwem – taki wniosek dotarł chyba już do każdego. Elity, które nie są żadnymi elitami, ale zwykłą bandą leni, którzy chcieliby wygodnego życia za frajer powoli, krok za krokiem tracą zdolność wpływania na społeczeństwo i manipulowania nim. I jak sądzę to jeden z najbardziej pozytywnych aspektów koronawirusa.
Wasza wizja była kłamstwem, wasze wartości są pustymi sloganami, w który sami nawet nie wierzycie. Nie rozumiecie procesów rządzących tym światem ani jego mechanizmów, tym bardziej nie jesteście w stanie ich naprawić. Kolejne kompromitujące wypowiedzi Olgi Tokarczuk tylko to potwierdzają. Najwyższa pora by to nacjonaliści podjęli trud wystawienia własnych elit – w pełnym tego słowa rozumieniu.
Zielona rewolucja
Największym chyba wyzwaniem naszych czasów jest walka z kryzysem klimatycznym. Wspominałem o tym w dwóch tekstach o globalnym nacjonalizmie, stąd tutaj nie będę wracał do ówczesnych konstatacji, zapewne znanych osobom czytającym niniejszy tekst. Dla nas istotne jest, że koronawirus wykazał nam jak bardzo nasze życie może ulec w szybki i właściwie prosty sposób wywróceniu do góry nogami. Dotychczasowe uporządkowane sposoby funkcjonowania ludzi zostały podważone przez wydawałoby się prostą sprawę – znany od pewnego już czasu wirus. Pytanie jak bardzo nasze życie podważy stałe wzrastanie temperatur i związane z tym skutki: powodzie, susze, tropikalne choroby, migracje ludności, problemy z rolnictwem.
Musimy zrozumieć, że paradygmat wzrostu wykładniczego musi zostać podważony, gdyż ciągły wzrost konsumpcji, produkcji i wytwarzania energetyki prowadzi do coraz poważniejszych problemów klimatycznych. Ponadto wzrost taki oparty jest w gruncie rzeczy na samo-finansującym się długu, który prędzej czy później poskutkuje ogromnym kryzysem finansowym, przy którym rok 2008 to tylko niewinne pierdnięcie w mieście.
Nowe modele życia, nowy sposób życia związany ze zmniejszeniem emisji gazów cieplarnianych zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i całej ekonomii są odpowiedzią, jaką nacjonalizm musi wypracować, by znaleźć lekarstwo na choroby naszego świata. Już teraz szacuje się, że straty środowiska naturalnego z ręki człowieka są tak duże, że aby natura powróciła do stanu pierwotnego potrzeba by miliona lat (sic!). To pokazuje skalę problemu. Gigantyczna nadprodukcja, aksjologia konsumpcji i nieliczenie się z pokoleniowymi skutkami naszych działań doprowadziły nas do momentu, że nie możemy już liczyć, że nasze problemy rozwiąże następne pokolenie, bo wówczas zwyczajnie będzie za późno.
Wspólnota lokalna
Jednym z najczęściej wymienianych skutków liberalizmu jest atomizacja i rozpad wspólnot lokalnych. Tymczasem pandemia koronawirusa przypomniała nam, jak ważne są niewielkie, lokalne społeczności. To właśnie tam najprędzej możemy liczyć na wsparcie, pomoc i kooperację. Liberalna koncepcja wolnych atomów i prymatu indywidualizmu nad wspólnotą bankrutują wraz z tym, jak wirus panuje coraz dłużej. Przypomnienie znaczenia organiczności wspólnot, które tworzy człowiek i ich charakteru to nieodzowny element uzdrowienia społeczeństwa. Ileż bowiem patologii wynika z faktu, iż człowiek w dzisiejszych czasach jest zwyczajnie zagubiony i samotny, nie dostrzegając w najbliższym otoczeniu jakiegokolwiek wsparcia i wartości.
Oczywiście państwo i jego wsparcie jest także niezwykle istotne (o czym już wspomnieliśmy), ale to właśnie wśród bliskich nam ludzi (w znaczeniu jak najbardziej dosłownym) najszybciej możemy liczyć na wzajemną pomoc, w rodzaju nieraz najbardziej podstawowych kwestii: zrobienia zakupów, pomocy w pracach domowych czy wspólnego dbania o mienie społeczne.
Edukacja
Wspominaliśmy nieraz o kwestii foliarstwa na prawicy. W dobie koronawirusa aspekt ten przypomina nam, jak ważna jest kwestia edukacji na odpowiednio wysokim poziomie. W okresie walki z pandemią bowiem wszelkie antyszczepionkowe bzdury i twierdzenia, że koronawirus nie istnieje są po prostu działalnością przeciwko bezpieczeństwu narodowemu. Nie byłoby to takie jednak groźne i niebezpieczne, gdyby edukacja była w stanie wykształcić u ludzi odpowiedni poziom krytycyzmu na takie treści i postawy. Tymczasem wydaje się, że wszelkie żałosne teorie spiskowe raczej rosną w siłę, niż spychane są na margines. To oczywiście efekt zarówno celowego działania części polityków i osób publicznych, jak i agentury (rosyjskiej chociażby), ale także – a może przede wszystkim – efekt kiepskiego stanu edukacji w Polsce, która nie uczy krytycyzmu, umiejętności samodzielnej oceny materiałów medialnych i krytycznego stosunku do pewnych komunikatów i schematów.
Mówienie o edukacji jest być może trywialne w Polsce, bo temat omawiany jest praktycznie non stop a właściwie niewiele się zmienia, jednak znowuż – koronawirus wykazuje jak bardzo i na tym polu musimy dokonać radykalnych i zdecydowanych działań.
Czas na zmiany
Bo jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli koronawirus nie jest bodźcem, który pchnie nas do wręcz fundamentalnych zmian, to co może tym być? Jeszcze większa katastrofa? Ta już czeka za rogiem, a mam tu na myśli oczywiście coraz poważniejsze skutki kryzysu klimatycznego. Sam koronawirus też zresztą mutuje, więc być może kolejne fale pandemii poza zebraniem śmiertelnego żniwa także doprowadzą do rozpoczęcia ostatecznego fermentu.
Dobrym pomysłem na początek jest wprowadzenie chociażby gwarantowanego dochodu podstawowego – już to uderza w neoliberalne stosunki pracy i społeczne, zapewnia większy poziom równości społecznej, upraszcza szereg procedur, zwiększa pozycję negocjacyjną pracowników, a ostatecznie być może wpłynie na definitywną zmianę sposobów spędzania wolnego czasu.
Neoliberalizm nie jest powodem koronawirusa oczywiście, ale tenże wykazał jak bardzo jako ludzie i Narody jesteśmy wydrenowani i zniszczeni tą ideologią. W połączeniu z nowo-lewicowymi potworkami dostajemy w efekcie receptę na upadek człowieczeństwa jako takiego. Już dziś widzimy zatracenie tożsamości i ludzkiej świadomości na prawie każdym poziomie i w każdym aspekcie ludzkiej aktywności.
Tak być jednak nie musi. Póki żyjemy, póty jest możliwość rozpoczęcia procesu odbudowy i Rekonwkisty. Niech koronawirus poza szeregiem wysoce negatywnych skutków będzie miał też ten jeden pozytywny – niech będzie bodźcem do naprawy tego świata.
Grzegorz Ćwik
Wywiad z Socjalną Alternatywą
Szturm: Socjalna Alternatywa to młoda inicjatywa na polskiej scenie nacjonalistycznej. Jej pojawienie się mogło ominąć wielu ludzi ze środowiska. Kiedy się powstała i co było do tego impulsem?
SA:Geneza Socjalnej Alternatywy jest dość prosta. Projekt ten na samym początku swego istnienia miał być po prostu stroną o tematyce socjalnej, antykapitalistycznej i nacjonalistycznej. Jednakże pomysłodawca i założyciel będący osobą, dla której "działanie z kanapy" jest synonimem bierności, szybko zaangażował szyld SA w proste akcje takie jak sprzątanie lasów, zbiórki na schroniska czy potrzebujących, akcje ulotkowe i plakatowanie, organizowanie pikiet. Po jakimś czasie do projektu zaczęły się zgłaszać osoby chętne do współpracy, inicjatywa zaczęła się formalizować i przybierać obecny kształt. Ciężko jest zatem wyznaczyć konkretną datę pojawienia się SA jako takiej. Jeśliby liczyć czas od momentu pierwszych akcji w terenie, to na chwilę obecną (październik 2020 roku) funkcjonujemy pod tym szyldem już od kilku miesięcy.
Szturm:Jakie są jej główne założenia i cele?
SA:Nasz projekt ma na celu w szczególności poruszanie tematyki socjalnej, to jest społecznej. Pomijając naszą „klasyczną” działalność nacjonalistyczną, czyli to co robi praktycznie każde nacjonalistyczne zrzeszenie, to głównie skupiamy się na sprawach takich jak solidaryzm, antykapitalizm i ekologia. Propagujemy zdrowe poglądy w społeczeństwie, ale również bezpośrednio do niego wychodzimy. Staramy się działać oddolnie oraz docierać do ludzi zarówno słowem jak i czynem. Nie tylko mówimy w danej chwili co trzeba uczynić, tylko bierzemy się do pracy i to robimy. Zachęcamy rodaków do dbania o lokalny ekosystem, a także sami prowadzimy akcje takie jak chociażby sprzątanie lasów. Nie rzucamy pustymi frazesami o solidarności, a organizujemy akcje charytatywne i wspieramy Polaków w trudnych dal nich chwilach. Naszą podstawą jest aktywizm. Nie organizacja wielkich marszy czy medialnych konferencji, a raczej szereg drobnych akcji od pikiet antykapitalistycznych i działań informacyjnych po inicjatywy charytatywne i społeczne.
Szturm:Skąd pomysł na nazwę SA oraz posługiwanie się symboliką czarnych szczurów?
SA:Pierwszy człon naszej nazwy określa tematykę, na której się skupiamy, drugi mówi o naszych działaniach i ambicjach. Może to zabrzmieć teraz nieco patetycznie, ale naszym celem jest bycie alternatywą dla przesiąkniętego neoliberalizmem i egoizmem społeczeństwa. Chcemy pokazać, że w tych trudnych czasach możliwa jest inna postawa i istnieją ludzie, którzy ją reprezentują. Co do symboliki to składają się na nią dwie rzeczy. Po pierwsze jest to oczywiste nawiązanie do francuskiego GUD’u i ogólnie nowoczesnych ruchów nacjonalistycznych. Po drugie nasze szczury symbolizują silny nacjonalizm. Jako nacjonaliści zupełnie tak jak szczury wywołujemy u konformistów i posłusznych niewolników systemu strach i niechęć. Podobnie jak one jesteśmy tępieni i zwalczani wszelkimi możliwymi sposobami i znów, podobnie jak one mimo prześladowań i represji ciągle trwamy i żyjemy. Szczur to również zwierzę społeczne. Niewielu wie, że szczury w samotności cierpią i chorują, że są zdolne do empatii, że wspierają słabszych członków swojego stada.
Szturm:Czy w ramach Socjalnej Alternatywy utożsamiacie się z jakąś konkretną doktryną nacjonalistyczną? Jeśli tak, to z jaką?
SA:Zacytować tu należy fragment naszego zarysu ideowego: „Jako przeciwnicy doktrynerstwa i wpisywania się w sztywne schematy, nie identyfikujemy się z żadnym konkretnym nurtem narodowym. Nacjonalizm jest wszak ideą żywą, która musi dostosowywać się do aktualnej sytuacji geopolitycznej i społecznej. To co jest słusznym rozwiązaniem dzisiaj niekoniecznie będzie słuszne za dekadę. Zamiast sztywnego trzymania się doktryn wolimy przyjmować osobny pogląd na każdą istotną kwestię." Oczywiście nie oznacza to, że nie kierujemy, ani nie inspirujemy się poszczególnymi nurtami nacjonalizmu. Czerpiemy z wielu i sympatyzujemy z doktrynami takimi jak chociażby strasseryzm, narodowy-syndykalizm czy polski falangizm.
Szturm:Na jakich płaszczyznach funkcjonuje SA?
SA:Przede wszystkim prowadzimy działalność informacyjną i propagandową, zarówno internetową jak i uliczną. Zajmujemy się również "aktywizmem bezpośrednim" przez co rozumiemy między innymi akcje charytatywne i ekologiczne. Nasi działacze zajmują także szeroko pojętą publicystyką narodową, pisząc chociażby do nacjonalistycznych portali informacyjnych takich jak na przykład Szturm.
Szturm:Czy planujecie jeszcze rozszerzyć zakres tej działalności?
SA:Oczywiście. Cały czas się rozwijamy i mamy nadzieję, że wraz z przyrostem działaczy i możliwości poszerzy się również zakres naszej działalności.
Szturm:Jak zbudowana jest struktura organizacyjna Socjalnej Alternatywy?
SA:Na tę chwilę jest ona jeszcze stosunkowo luźna, dopiero zaczyna się formalizować i ujednolicać jak cała nasza organizacja. Jest ona oparta o pojedyncze komórki przypisane miejscowościom, z których to pochodzą ich działacze. Są one kierowane przez lokalnych liderów, którzy to zajmują się koordynacją pracy zresztą komórek. Jest to jednak struktura czysto użytkowa, bez popadania w zbędny formalizm i nikomu niepotrzebne funkcje czy stanowiska.
Szturm:Które obszary terytorialne objęte są Waszym aktywizmem?
SA:Nie mamy wytyczonych sztywnych granic co do działalności. Nasi działacze niejednokrotnie podróżują po kraju, a i często zdarza się, że w celu przeprowadzania jakiejś akcji udają się też do sąsiednich miejscowości. Nasze główne komórki znajdują się we Wrocławiu i Gnieźnie. Mamy również mniejsze oddziały w innych miejscowościach, między innymi w Dębicy. Z oczywistych powodów jednak to te dwa pierwsze miasta wiodą u nas prym.
Szturm:Jak wygląda wstępowanie w szeregi SA?
SA:Z uwagi na to, że wciąż jesteśmy organizacją młodą, która nie liczy dużej ilości członków, a także nie została jeszcze sztywno sformalizowana, dołączenie do nas nie wiąże się ze ścisłą procedurą. Osoby chętne do włączenia się w nasz projekt kontaktują się z jego kierownictwem poprzez lokalnych działaczy lub media społecznościowe (które niestety skrupulatnie są cenzurowane i usuwane), a cały proces rekrutacji odbywa się poprzez rozmowę oraz wspólną działalność z naszymi aktywistami. Potem następuje okres próbny, jeżeli współpraca przebiega pomyślnie, a osoba działa aktywnie to jej kandydatura jest akceptowana.
Szturm:Czy współpracujecie bliżej z innymi organizacjami nacjonalistycznymi? Jeśli tak to z jakimi?
SA:Współpracujemy głównie z Trzecią Drogą. Lokalnie także z wrocławskim ONRem, a nasz oddział w Gnieźnie utrzymuje dobre kontakty z chociażby Nacjonalistycznym Górnym Śląskiem. Ponadto staramy się uczestniczyć we wszystkich większych akcjach organizowanych przez nacjonalistów na terenie całego kraju. Byliśmy między innymi na marszu antyszowinistycznym organizowanym w Gdańsku przez autonomicznych nacjonalistów czy też na lipcowym marszu zarejestrowanym przez NGŚ „Katowice miastem nacjonalizmu”.
Szturm:Jakie są Wasze plany na najbliższą przyszłość? Czy chcielibyście zapowiedzieć coś w imieniu Socjalnej Alternatywy na łamach „Szturmu”?
SA:W przyszłości chcemy przede wszystkim przyciągnąć do siebie nowych aktywistów, dzięki którym forma i częstotliwość naszych akcji zyskają na jakości. Pragniemy także nieść nasz narodowo-socjalny przekaz i rozpowszechniać go jak tylko możemy. Z konkretów, na chwilę obecną rozpoczęliśmy już akcję cykliczną, która polega na rozdawaniu żywności osobom bezdomnym i potrzebującym. Zapowiada się na to, że będzie ona teraz jedną z naszych priorytetowych inicjatyw i być może wyewoluuje w coś większego. W zamyśle trwać ona miała od października aż do kwietnia, lecz nie wykluczamy przedłużenia tego cyklu. Trwa również praca nad pierwszym numerem naszego czasopisma, które realizujemy w formie zina. Jego premiera najprawdopodobniej będzie mieć miejsce 11 listopada 2020 roku.
Zapraszamy na kanał Socjalnej Alternatywy w aplikacji Telegram:
Chętnych od osobistego kontaktu prosimy o pisanie maili na adres:
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Henryk Witkowski - Kiedy przyjdą podpalić dom
Non auro, sed ferro, recuperanda est patria.
Juliusz Cezar
Kiedy nadejdą, zobaczą nas czuwających i gotowych na odparcie furii ich ataku. Kiedy nadejdą będziemy gotowi, a nasze dusze będą płonąć blaskiem wiary, tej siły której im brak. Kiedy przyjdą z pochodniami w rękach, napotkają nasze chłodne i opanowane spojrzenia. Kiedy tłum nadbiegnie w opętańczym szale, spotkają nas pełniących wartę na stopniach naszych Świątyń.
Cały ten chaos można bardzo łatwo zgonić na rewolucję, anarchię i kryzys w państwie. Oczywiście jest wiele prawdy w powyższym, lecz tym co jest niezauważalne i szczególnie niebezpieczne to kryzys tożsamości młodych ludzi.
Czy normalnym stanem rzeczy jest widok 13letnich, bądź najwyżej 16letnich dzieci na strajkach, które wykrzykują skrajnie (niezrozumiałe przez nich samych) wulgarne hasła? A przecież większość „czarnych protestów” ma właśnie twarz nastolatków, którzy nawet czubkiem nosa nie weszli w okres dojrzewania, o dorosłym życiu nawet nie wspominając. Zapewne psychologowie i socjologowie znajdą milion definicji tłumaczących takie zachowanie, lecz wytłumaczenie tego jest bardzo proste- kryzys autorytetów i tożsamości.
Kryzys ten został wywołany przez media społecznościowe, oferty łatwego życia, chodzenia na skróty, braku wysiłku. Tam gdzie nie ma trudów w pokonywaniu barier tam nie ma nic. Dochodzimy do paradoksu gdzie łatwiejsze jest wyjście na ulicę przy akompaniamencie wulgarnych haseł niż np. sięgnięcie do lektury, czy pójście na siłownię, gdzie kiedyś…było zupełnie odwrotnie, ponieważ to ulica weryfikowała to kim jesteśmy. Młodzież puszczona samopas zaczyna zatracać się w tym chaosie setek haseł, wrzasków, tłumu ludzi nijakich, przejmując ich zachowanie aby później zarazić nim innych.
Oczywiście, można wszystko tłumaczyć wiekiem, czasami, ale…większość z nas nigdy nie była aniołkami, robiło się różne głupie rzeczy, ale każdy z nas wyniósł z domu a później z ulicy pewien kod wartości i hierarchię zasad, którym kierujemy się aż do dnia dzisiejszego. Młodzież jest tego pozbawiona, w czym nie pomagają zarówno rodzice, szkoła ani media. Ich życie jest jak zapakowane w piękny, kolorowy i świecący papier, spleśniałe ciasto, które z jednej strony kusi, a z drugiej nie oferuje żadnego smaku.
Wymagajcie od siebie choćby inni od was nie wymagali.
-św. Jan Paweł II.
Henryk Witkowski
Norbert Wasik - Zarys myśli samorządowej w narodowo-radykalnych koncepcjach okresu międzywojnia
Myśl narodowo-radykalna w Polsce okresu międzywojnia wbrew panującej dziś opinii była ogromnie zróżnicowana, a przy tym prawdziwie ideowo pluralistyczna i co ciekawe często sprzeczna sama w sobie. I tak wśród teoretyków, bądź co bądź secesjonistów endeckich, mieliśmy osoby opowiadające się za współpracą z narodowymi demokratami oraz jej zdecydowanych oponentów, monarchistów, ale i korporacjonistów, totalistów i demokratów nacjonalistycznych, zwolenników decentralistycznego, szerokiego samorządu i jego kontrolowanej przez władze państwowe wersji.
Dyskusje ustrojowe środowisk narodowo-radykalnych w głównej mierze rozwinęły się w latach 1933-1936 i o ile kwestie samorządu terytorialnego nie były w nich jakimś priorytetem, o tyle są one bardzo interesujące chociażby ze względu na panujące w nich spore sprzeczności i to nie tylko w odniesieniu do różnic wynikających z przynależności organizacyjnej poszczególnych autorów – działacze Obozu Narodowo-Radykalnego i Ruchu Narodowo-Radykalnego – ale także w ramach struktur tych konkretnych formacji.
Ruch Narodowo-Radykalny Falanga
Programowe publikacje Bolesława Piaseckiego takie jak: „Równość w państwie narodowym”, „Zarys narodowego ustroju politycznego” i „Zarys Ustroju Polski Narodowej” postulowały budowę ustroju elitarno-hierarchicznego opartego na dwóch kluczowych instytucjach: Organizacji Politycznej Narodu i Organizacji Polityczno Wychowawczej. Samorząd terytorialny nie mieścił się w granicach budowanego ustroju, a sam przyszły Kierownik Główny Ruchu Narodowo-Radykalnego dopuszczał go na zasadzie specyficznego odstępstwa i wyjątku. Kolosalne znaczenie miał tu fakt kontroli decyzji samorządu przez władze państwową1 i – w przeciwieństwie do koncepcji ONR ABC – silnej centralizacji władzy. Piaseckiemu wtórował Marian Reutt, którego postać, a zwłaszcza jego poglądy społeczne, już wśród samych działaczy RNR, budziły wiele kontrowersji. Reutt opowiadał się za istnieniem samorządu wyłącznie jako organu pomocniczego, doradczego i ściśle uzależnionego od organów administracji państwowej i odpowiednich struktur Organizacji Politycznej Narodu, które miałyby wchodzić w skład kierownictwa samorządów lokalnych. „Samorząd jako organ doradczy należy utrzymać za zachowawczy głos decydujący, organom miejscowym władzy państwowej i czynnikom kierującym organizacją narodu, które jednocześnie będą wchodziły w skład dawnej grupy samorządu w charakterze kierowników danego organu samorządowego”2 – pisał Reutt.
Nieco odmienną wizję samorządu terytorialnego miał jeden, obok Piaseckiego, z głównych ideologów i publicystów Ruchu Narodowo-Radykalnego, Wojciech Wasiutyński. Otóż w jego założeniach samorząd miał pełnić prestiżową rolę w przyszłym państwie narodowym, w którym podział władzy obejmował administrację rządową i będącą tu z kolei oznaką decentralizacji – samorządową3. Jak twierdzi badacz zajmujący się koncepcjami samorządowymi Obozu Narodowego Grzegorz Radomski, Wasiutyński cyt. „poprzez samorząd rozumiał (…) każdy związek społeczny posiadający uprawnienia publiczne, a jednocześnie niestanowiący administracji państwowej. Samorząd miał adaptować się do potrzeb lokalnych i grupowych, a swoje istnienie opierać na przywileju. Każda gmina, powiat, miasto i stowarzyszenie rządziłoby się wówczas odmiennie. Niejako przy okazji Wasiutyński zalecał zachowanie samorządności rodzin, która miała ułatwiać zaakceptowanie hierarchii narodowj”4. I chyba nie sposób się nie zgodzić z Radomskim, chociażby zaznajamiając się z artykułem Wasiutyńskiego z „Akademika Polskiego” „Ustrój Polski Narodowej?”, w którym stwierdzał: „Jest pojęcie hierarchii i pojęcie przywileju. I są odpowiadające im pojęcia władzy i samorządu. Zasadą samorządu jest to, że nie jest on jednakowy, że każda wieś, każde miasto, każdy związek, każdy nawet człowiek powinien mieć swój własny, w ściśle określonych granicach zawarty, ale w tych granicach niekontrolowany, zakres działania: wieś A inny jak wieś B, a związek X inny jak związek Y. Uważam, że musi być tak, że zachowany samorząd polityczny oparty na ugrupowaniach politycznych, byle stojących na gruncie narodowym, niepodległych żadnej międzynarodówce”5. Dość intrygująco koncepcje Wasiutyńskiego interpretuje B. Smolik, który twierdzi, że: „koncepcja dychotomiczności władzy była więc konsekwencją przyjęcia tezy o właściwych psychice polskiej instynktach gromady i wolności, a zarazem próbą ich praktycznego pogodzenia”6. Decentralizacja według Wojciecha Wasiutyńskiego zakładała istnienie w państwie samorządu terytorialnego, którego samodzielność, z drobnymi wyjątkami, państwo respektuje. Wasiutyński dowodził przy tym, że podstawowym celem działalności władzy lokalnej jest zidentyfikowanie, organizacja i zaspokajanie zbiorowych potrzeb miejscowej ludności.
Zupełnie z innego i jakże przeciwstawnego założenia wychodzili w ramach RNR, wspomniani już Bolesław Piasecki i Marian Reutt, którzy to żywili przekonanie, że w systemie scentralizowanym układy lokalne są pojmowane przez centrum jedynie jako przedmioty zarządzania, co samo w sobie ograniczać miało niezależność samorządów w stosunku do decyzji państwowych. Piasecki zakładał, że istnieć może tylko jedna właściwa wola zbiorowa, w której nie można tworzyć innych pozapaństwowych ośrodków decyzyjnych. Rezultatem takiego ujęcia była pojawiająca się coraz częściej wśród kolejnych publicystów RNR Falanga tendencja do centralizacji władzy w państwie.
Obóz Narodowo-Radykalny ABC
W odróżnieniu od Ruchu Narodowo-Radykalnego Falanga, który pojmował rolę samorządu terytorialnego jako swoistej, kontrolowanej przystawki w ramach Organizacji Politycznej Narodu, Obóz Narodowo-Radykalny ABC zajmował stanowisko bardziej przychylne niezależnym samorządom.. I tak publicyści ONR ABC w przeciwieństwie do działaczy RNR Falanga opowiadali się za decentralizacją państwa na korzyść zwiększenia niezależności i kompetencji samorządów. Wyjątkową rolę dla samorządów przewidywał m.in. Jan Korolec. Pisał on: „Znaczną część funkcji publicznych zamiast państwa spełniałby samorząd zarówno terytorialny, jak i zawodowy. Cechą jego najbardziej typową byłaby różnorodność form. Samorząd musiałby mieć szeroki zakres swobody. Prawo wyborcze do samorządów mieliby wszyscy obywatele (wyjątek Żydzi)”7. Tadeusz Gluziński, autor niemalże kultowej w kręgach przedwojennych narodowych radykałów książki „Odrodzenie idealizmu politycznego” uważał, że stworzenie samorządu bez umożliwienia mieszkańcom prawa do swobodnego wybierania swoich przedstawicieli, wytworzenia wśród nich pełnej odpowiedzialności za własną wspólnotę lokalną oraz ograniczenie ich praw do uczestnictwa w zarządzaniu sprawami publicznymi, przyniesie efekt uboczny w postaci zwiększenia biurokratycznego charakteru państwa. Ze względu na możliwość realizowania tej odpowiedzialności w najbardziej bezpośredni sposób, samorząd terytorialny miał mieć szczególne istotne znaczenie dla funkcjonowania struktur przyszłego państwa narodowego. Równocześnie wyposażenie społeczności lokalnych w rzeczywiste uprawnienia stwarzało według Gluzińskiego dogodne warunki dla rozwoju całego Narodu. „Nie wolno zapominać, że istotą samorządu jest świadomość wśród jego uczestników, że jest on czemś rzeczywistem, nie czemś fałszowanem. Sama instytucja wybieralności rad gminnych, czy sejmików nie stwarza samorządu tak samo, jak instytucja wyboru posłów nie stwarza przedstawicielstwa ludności. Samorząd – to obarczanie pewnej części ludności odpowiedzialnością za sprawowanie władzy w pewnym zakresie na pewnym obszarze; nie może być jednak odpowiedzialności bez rzeczywistego prawa decyzji. Samorząd zależny od rządu, czy organów administracji – to właściwie tylko nowa forma rządów biurokracji”8 – pisał w 1935 r. Tadeusz Gluziński.
Również związany z ONR ABC Janusz Sas-Wisłocki, notabene deklarujący się jako zwolennik koncepcji monarchistycznych – co należy przyznać, w środowiskach narodowo-radykalnych było spory ewenementem, chociaż nie jedynym wyjątkiem – domagał się wprowadzenia samorządów, a ściślej podziału na administrację państwową i samorządową. Ciekawe stanowisko zajmował natomiast Jan Mosodrf, formalnie już w tym czasie nie związany z żadną z secesyjnych grup narodowych, ale z ideowego punktu widzenia będący blisko założeń ONR ABC. W swojej książce „Wczoraj i jutro” stwierdzał: „Samorząd wiejski obok silnie już rozwiniętego samorządu miast mógł z czasem doprowadzić do rozwoju w Polsce prawdziwego, trójstanowego parlamentaryzmu pod silnym kierownictwem korony”9. Mosdorf opowiadając się za tzw. samorządami regionalnymi był przekonany, że uzupełnieniem samorządu terytorialnego musi być szeroko rozbudowany samorząd gospodarczy, zaś zakres spraw samorządowych powinien być szeroki, ustrój samorządu oparty nie na hierarchii i nominacji, lecz na wolnych wyborach, a uprawnienia członków Organizacji Politycznej Narodu zrównane na jego terenie z prawami ogółu. W ten sposób ograniczał ryzyko, iż OPN stałaby się organizacją stricte dyktatorską, wkraczającą w najdrobniejsze sprawy każdego człowieka.
Przedwojenny narodowy-radykalizm przez cały okres swojego rozwoju zachował – zresztą tak jak cały Obóz Narodowy – iście wielonurtowy charakter, w efekcie czego dyskusje toczone na łamach prasy narodowo-radykalnej niejednokrotnie przybierały formę stricte polemiczną, zwłaszcza w stosunku do rywalizujących między sobą organizacji – ONR ABC i RNR Falanga. Co ciekawe nie był on nigdy monolitem, nawet wśród przedstawicieli rodzimych organizacji, rozbudowanego i zwartego ustroju. Ustrojowe – zwłaszcza samorządowe i gospodarcze – rozważania przedwojennych narodowych radykałów były na etapie pewnych zróżnicowanych i często sprzecznych przemyśleń, co niewątpliwie sprawia, że dziś ciężko mówić o jednej spójnej myśli samorządowej – i to nie tylko – tegoż nurtu. Pomimo tego możemy pokusić się o stwierdzenie, że w myśli narodowo-radykalnej okresu międzywojnia toczył się spór pomiędzy dwoma sposobami pojmowania istoty samorządu terytorialnego. Pierwszy, za którym opowiadało się środowisko ONR ABC i część działaczy RNR Falanga, grupował zwolenników koncepcji o samoistnym ukształtowaniu się samorządu i w związku z tym jego swoistej autonomii wynikającej z naturalnych praw gmin. Drugi zaś, będący raczej opcją wypływającą z łona radykalnie społecznie RNR Falanga, a właściwie jej części, podkreślał ścisły i gruntownie uzależniony związek samorządu ze strukturami centralnymi państwa.
Na zakończenie warto zwrócić uwagę, iż przedstawione powyżej narodowo-radykalne koncepcje samorządowe lat 30 XX wieku są wyłącznie pewnym ich zarysem i zupełnie nie wyczerpują całości zagadnienia.
Norbert Wasik – urodzony w 1976 r. w Zakopanem. Absolwent Kolegium Jagiellońskiego - Toruńskiej Szkoły Wyższej. Manager związany z sektorem FMCG. Dumny mąż i ojciec. Publicysta, działacz społeczny i narodowo-radykalny. Biegacz amator i fan długich dystansów, pasjonat historii, gór, górali i góralszczyzny. Idealista, romantyk i pragmatyk w jednej osobie, entuzjasta innowacji i nowych technologii.
BIBLIOGRAFIA:
1. G. Radomski, Samorząd terytorialny w myśli politycznej Narodowej Demokracji 1919-1939, Toruń 2009 r.
-
M. Reutt, Uwagi o ustroju przyszłej Polski, Akademik Polski 4 grudnia 1933 r., nr 6.
-
W. Wasiutyński, Ustrój Polski Narodowej?, Akademik Polski 10 listopada 1933 r., nr. 4.
-
A. Dawidowicz, E. Maj, Prasa Narodowej Demokracji 1886-1939, Wyd. Naukowe UMCS, Lublin 2010.
-
W. Wasiutyński, Ustrój Polski Narodowej?, Akademik Polski 10 listopada 1933 r., nr. 4.
-
B. Smolik, Myśl polityczna Wojciecha Wasiutyńskiego, Toruń 2004 r.
-
J. Korolec, Ustrój polityczny Nowej Polski, [w:] J. Majchrowski, Szkice z historii polskiej prawicy politycznej w latach II Rzeczypospolitej, Kraków 1986r.
-
T. Gluziński, Rząd a przedstawicielstwo ludności, Nowy Ład, nr 2, 1935, s. 4.
-
J. Mosdorf, Jedność w wielości, [w:] Wczoraj i jutro, Warszawa 1938 r.
Karol Śląski - Społeczna szczelina, czyli jak pękła Polska
Tej przepaści nie przeskoczymy. Ale to nie my zaprószyliśmy pożar, to się tliło i co chwila dolewano tam oliwę, co gorsza pozwalano na to. Akceptowano cichego piromana kulturowego i społecznego w ramach pluralizmu. Nowa Lewica hojnie dotowana przez liberalny system oraz głaskana obrosła w piórka. Co gorzej, anektowała sferę kulturową i zaczyna obyczajową, podczas gdy prawica poszukuje wspólnego pola do debaty. Nie ma o tym mowy, to jest wojna. Stawki idzie o wszystko. To czego zdawali się nie rozumieć konserwatywni zwolennicy społecznego kompromisu zdaje się sprawdzać. Huknęło, dawno zapełniana beczka z prochem wypaliła, na pewno mocno, nie wiemy tylko jakich zniszczeń dokonała, ale już pojawiła się na monolicie długa, krzywa, biegnąca wzdłuż całości rysa.
Oczywiście różnice światopoglądowe zawsze istniały, nie ma wspólnot jednomyślnych tom normalne, a nawet w pewien sposób dobre. Ferment ideowy, konkurencja pomysłów to wdraża postęp. Jednak co innego, gdy do sfery centrum zbliża się ideologia nihilistycznie wywrotowa, poszukująca ciągłej zmiany, a nie naturalnej ewolucji społeczeństwa. Wtedy następuje podział, trwały i skuteczny. Polaryzacja, która trwała po cichu od dawna. Nasz środowisko zdawało się ją zauważać i grac na zasadach gry bez zasad, w której liczy się tylko przejęcie jak największej liczby zwolenników do czasu, w którym będziemy musieli się policzyć. Centrum jest już tylko polem ze żniwami. Tradycyjne społeczeństwo znika w ogniu rewolucji, pojawia się pytanie: my, albo oni?
Dwa bieguny
Są osoby, które chciałyby osiąść okrakiem na barykadzie i modlić się o rozsadek. Niestety, wywrotowcy już podzielili społeczeństwo. Należało przejąć ich retorykę, wtedy może w chwili próby zostaliby z nielicznym wsparciem. Wołanie o kompromis i potrzebę debaty sprawnie wykorzystali do budowania zaplecza. Zrobili pierwszy głośny krok, przesunięto poprzeczkę dopuszczalności poglądowej. Zrobiono to w nieoczekiwany sposób.
Świątynie, miejsca kultu i dziedzictwa narodowego oraz męczeństwa polskich patriotów były darzone czcią i szacunkiem, z pewnością były nienaruszalne. Oprócz garstki ekstremy degenerackiej nikt kto nawet psioczył na ciemnogrodzki polski katolicki patriotyzm nie śmiał podnieść na to ręki. Aż do października 2020 roku. Nowa Lewica bez pardonu wezwała tłumy do ataku na miejsca święte dla Polaków. Generacja Z ruszyła bez wahania, wychowana na nihilistycznej popkulturze, oderwana od rzeczywistości social mediami, influenserkim stylem życia i zajęta problemami pierwszego świata. Młodzi mężczyźni zwani sojowymi chłopakami, lub simpami z niedoborem testosteronu w fałszywym przypływie rycerskich uczuć rzucili się bronić prawa wyboru. To był precedens, lewica zagrała skandalem pod urobione wcześniej propagandą pokolenie. Gdyby nie trzeźwiący „plaskacz” od nacjonalistów i kibiców oraz co bardziej krewkich katolików prawdopodobnie mielibyśmy Chile.
Przemoc znów pokazała swa przewagę w starciu z wrogiem bazującym na pierwotnych niszczycielskich instynktach niż umiarkowana merytokracja. Lewica pozbawiła swoich zwolenników logicznego myślenia i możliwości debatowania. Przecież w wojnie nie chodzi o to by negocjować z wrogiem, lecz by go zniszczyć, a to jest wojna totalna. O czym zapominają negocjatorzy z prawej strony. Przemoc jednak działa, niedoszli podpalacze kościołów i ikonoklaści zaczęli zastanawiać się czy się powinno, czy wypada, co za to grozi. Czy postulaty nowo-lewicowe są zgodne z ich sumieniem. Jak widać kilka kuksańców łagodzi obyczaje.
Po ulicznym wiadrze zimnej wody przyszedł czas na refleksje, te jak zwykle nie służą rewolucji. Tu lewicowa narracja z walki o ogólne dobro i prawo każdej kobiety (co jak się okazuje działa tylko w jedną stronę, bo kobiety przeciwne aborcji eugenicznej delikatnie mówiąc nie są mile widziane, ani proszone o głos, w sprawie wszystkich kobiet) szybko przeszła do lansowania swoich postulatów i zniknął uniwersalizm sprawy. Centrolewicowi liberałowie zaczęli krytykować posuwająca się radykalizację widząc w tym przechylanie się szali an stronę przeciwnika ideowego. Ataki na kościoły i zabytki znalazły słowa potępienia wśród szeregowych uczestniczek, jednak wśród liderów protestu nadal cieszą się sporym poparciem. Pojawiła się też oczywiście narracje o koczowniczości takich działań gdyż tylko to zmusi władze do uległości. Zaczęto tez odbierać specjalne znaczenie obiektów nazywając je po prostu budynkami, reliktem jakiejś nic nie wartej przeszłości., Dezawuować. Na niektórych podziałało.
Mimo wszystko nowej lewicy udało przesunąć się Okno Overtona w swoją stronę. Niedługo zapewne nastąpi faza normalizacji i gdy opadnie kurz wojenny na stałe w świadomość polska wbije się dewastacja miejsc kulturowo i duchowo ważnych. Jako element protestu. Obalono też mit nietykalności miejsc kultu, a zarazem na ulice wyszła hiperseksualna bomba epatująca zgorszeniem. Wulgarność protestu przyćmiewała wszystko. O ile uliczne demonstracje zawsze charakteryzują się swoistym knajactwem o tyle tu hasła, postulaty były wyrażane obsceniczne dla obsceniczności. Wulgarność była nie tylko środkiem wyrazu, lecz wręcz programu. Prymitywizm i brak poszanowania do czegokolwiek charakteryzuje nowolewicowe środowisko od lat. Oczywiście podszyty nowomodnym intelektualizmem jednak prowadzi do jednego. Wyprucia człowieczeństwa i pierwiastka duchowego by zostawić nagi amoralny instynkt. Skandal wygrał debatę publiczną. Skandal i przemoc. Lewica mimo braku poparcia swoich postulatów stworzyła podwaliny bazy społecznej, teraz od nich zależy jak to wykorzystają. Jednak w społeczeństw mamy już szczelinę. Przepaść, której nie wypełni prawicowe biadolenie. Tu będzie tylko wojna.
Głos Naczelnika
Gdy nastroje sięgały zenitu, na ulicach już trwały walki w obronie ważnych dla Polaków miejsc, szara eminencja polskiej polityki postanowiła rozbujać łajbę jeszcze mocniej. Niespodziewane wręcz przemówienie Kaczyńskiego doprowadziło do burzy i zamieszania. W kłopotliwej sytuacji znaleźli się kibice i nacjonaliści posiadający zapewne podobne pokłady sympatii do prezesa PiS jak i antify.
O ile kibice jak się okazało moralnie nie chcą stawać po stronie całkowitego zakazu i popierają kompromis o tyle nie zgadzają się na politykę PiS i Nowej Lewicy. Bronią tego co ważne i nie chcą być mieszani w polityczne nastroje. Stoją po stronie Narodu i Tradycji przeciwko siłom destrukcji, nie po stronie demoliberalnej partii.
Tu dochodzimy do punktu, w którym ukazuje się sens demoliberalizmu. Divide et impera w pełnej okazałości. Interes partyjny staje się ważniejszy niż próba przeciągnięcia ludzi na stronę Prawdy. Nie istnieje dobro i zło tylko makiaweliczne zagrywki. Kaczyński chce sobie przypisać obronę kościołów i zabytków, po tym jak sama spontanicznie się zaczęła. Przy okazji silniej spolaryzować społeczeństwo. Do tego na siłę do jego obozu zostaną dopisani ci, którzy są mu niechętni. Nie zyskuje tym zwolenników, ale sprawia, ze każdy obrońca Tradycji będzie stygmatyzowany popieraniem PiS. Siła rzeczy wpycha ludzi do swojego obozu. Z drugiej strony odpycha wszystkich z centrum na przeciwległe bieguny. Medialnie i fałszywie, ale dla mas taki obraz za jakiś czas stanie się prostszy.
Z kolei już PiS zapowiada zmiany w konstytucji. Czy możliwym jest zagranie gdzie centroprawica zliberalizuje aborcje w zamian za … dogodne dla niej zmiany konstytucyjne, które będą musi poprzeć liberałowie i rosnąca w siłę lewica, która właśnie napęczniała mimowolnie od nieuformowanego jeszcze elektoratu? Możliwe, to jedna z opcji. Ewentualnie wrzucenie wszystkich w nieustający konflikt miało być szansą na zachowanie władzy przez PiS jako jedynej stabilizującej alternatywy wobec oszołomstwa Nowej Lewicy.
Co ciekawe inteligencja centroprawicowa nagle zarzuciła narrację o poszukiwaniu dialogu po wystąpieniu swojego Wodza. Czyżby zakończono próby szukania wspólnego mianownika i nowa strategią będzie demoliberalny konflikt? Kulturowo i tak jest już pozamiatane nie ma uformowanych baz społecznych, będzie więc to wojna na emocje i odbijanie sobie wolnych elektronów, aż w końcu w centrum sporu nie zostanie nic. I z pewnością w tym konflikcie nie wygra ani Tradycja, ani Prawda ani Naród. To nie jest polaryzacja kulturowo tożsamościowa, a raczej jak już to tylko z jednej strony z drugiej ściśle partyjna.
Stało się
Nie możemy obwiniać się za pękniecie. My nacjonaliści, ludzie przywiązani do Tradycji byliśmy tu od zawsze, to było nasze naturalne środowisko. Prądy wywrotowe zawsze są obce, pragną ciągłej zmiany. Budują wszystko na chaosie, gdy nasza podstawa ideowa jest kosmos., porządek. Oni oczywiście pierwsi dążyli do konfliktu i robili wszystko by zaistniał. Nie brali jeńców. W Szturmie nie raz pojawiły się teksty o strategii Nowej Lewicy nie warto od nowa lać wody.
Konserwatyści, wszyscy umiarkowani realiści widząc co się zbliża nie załapali zasad gry, chcieli bawić się w dżentelmenów, których obchodzi dyskusja i szermierka argumentami. Nie jorgnęli się, że nowi barbarzyńcy nie będą stawać z gardą tylko zwyczajnie wyciągną spluwę i pociągną za spust.
Realiści chcieli obcinać radykalne skrzydła nacjonalistów, gdy tymczasem lewica swoich tłumaczyła i robi to dalej z antifą mimo niechęci nawet protestujących do anarchistycznych bojówek. I to daje efekt coraz więcej osób jest przekonanych. Że albo antify nie było, a jak była to nie była taka zła. Natomiast przemoc ze strony kibiców czy nacjonalistów jest potępiana przez liderów ugrupowań prawicowo-narodowych. Nadal, mimo wszystko działał ten sam mechanizm, zero wniosków, zero refleksji.
Nie dzielimy jednego kraju, nie dzielimy jednej sfery publicznej, pora zrozumcie, że o nią rywalizujemy, nie partyjnie jak PiS, ale cywilizacyjnie. Tak Nowa Lewica to zupełnie inna cywilizacja. To łupieżca, najeźdźca, ewentualnie wewnętrzny wróg. I tylko w takich kategoriach możemy na nich spoglądać.
Przez demoliberalizm i rozpasanie nowolewicowych degeneratów nie ma mowy już o spokojnych, albo nawet żywiołowych dyskusji przy piwie z przyjaciółmi czy w gronie rodzinnym o sprawach społecznych, kulturze a nawet przyziemnych dotyczących kwestii wspólnotowej. Każdy temat, który może wywołać dyskusje zaraz skończy się awanturą. Idea lewicowego nihilizmu i partyjniactwa populistów raczej na trwałe podziela Naród i strukturalnie wyglądamy jak Zachodnie społeczeństwa. Klasizm, zwalczające się ideowe obozy i stygmatyzowani obrońcy Tradycji, wspólnoty i Prawdy.
Jako nacjonaliści musimy wiedzieć, że mimo iż protesty się wypalają i nowobogackie dzieci poszły do domów sztorm się nie skończył. Musimy zdecydować czy będziemy okrętem, kapitanem lub wiatrem i falą. Wszystko to ma wpływ na załogę, która jest Naród. Musimy postępować zarówno mądrze, ale nie wpadać w oportunizm. Żadnego kroku wstecz. Non possumus.
Karol Śląski
Maksymilian Ratajski - To jest wojna
Kiedy powiedziałem redaktorowi naczelnemu o czym zamierzam pisać, zapytał czy tytuł będzie brzmiał „To jest wojna”, co prawda miałem inny pomysł, ale jak wiadomo szefowi się nie odmawia. Tym bardziej, że naprawdę mamy do czynienia z wojną kulturową, która przybrała na sile od pierwszych czarnych protestów, a teraz mamy jej eskalację.
Pretekstem do rozpoczęcia „protestów kobiet” był wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który orzekł, że aborcja eugeniczna jest niezgodna z ustawą zasadniczą (przypomnę tylko, że w momencie jej uchwalenia rządziło SLD, a prezydentem był wywodzący się z tej formacji Aleksander Kwaśniewski). Muszę przyznać, że nie wierzyłem w żadne zmiany na lepsze, jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. Od dłuższego czasu byłem przekonany, że nie ma szansy na zaostrzenie ustawy aborcyjnej, sens działalności pro-life widząc w walce o utrzymanie obecnego „kompromisu”, który uważam za barbarzyński. Natomiast widząc brak woli politycznej do jakichkolwiek pozytywnych zmian, i widząc determinację drugiej strony, można było być pewnym, że od razu po wyborach zmienią tę ustawę. Platforma Obywatelska jest już znacznie mniej konserwatywna niż w czasach swoich rządów, a społeczeństwo się znacznie zliberalizowało.
Tutaj właśnie słowo do wszystkich, którzy uważali obowiązujący „kompromis” za słuszny, nie mam ochoty na setną dyskusję w tej sprawie, natomiast każdy musi mieć świadomość, że był on nie do obrony. Gdyby nie wyrok Trybunału, za trzy lata mielibyśmy aborcję na życzenie, taki byłby koszt koalicji PO z Lewicą, po utracie władzy przez PiS. Konstytucję znacznie trudniej zmienić niż ustawę.
Lewicowo-liberalne media, przy pomocy niezawodnych celebrytów, ukazały całą sprawę jako zamach na „prawa kobiet”, a organizowane przez lewaków protesty jako „strajk kobiet”, ciężko o większe kłamstwo. Jest to zadyma liberalnej lewicy, główną liderką jest zadeklarowana lesbijka Marta Lempart, to ona nawoływała do profanacji w kościołach. Obok niej występują wszelkiej maści organizacje lewicowe i liberalne, a także anarchiści. Wśród lokalnych organizatorów nie brak zawodowych gejów (poznańska Grupa Stonewall), nietrudno się domyślić, że ani Marty Lempart, ani par męsko-męskich, problem aborcji nie dotyczy. Podobnie jak słynnego Margota.
„Winę” za zapisy w Konstytucji Kwaśniewskiego miał oczywiście ponosić Kościół Katolicki, jak wiemy, narracja środowisk proaborcyjnych od dawna opiera się na tezie, że mordowanie dzieci to wybór, a sprzeciwiają się mu jedynie „nienawidzący kobiet biskupi”. Wedle mojej wiedzy sędziowie TK nie nazywają się Jędraszewski, Gądecki, Głódź, Hoser czy Mering, ale może czegoś nie doczytałem. Jednak niezależnie od składu Trybunału, wyrok nie mógł być inny, czasem warto posłuchać prof. Rzeplińskiego, niedawny autorytet „obrońców demokracji i Konstytucji”, zawsze ciekawie wypowiadał się w sprawach aborcji. Kolejnym argumentem, popularnym także na prawicy, jest ten o „zmuszaniu kobiet do heroizmu”, pozwolę sobie tutaj zacytować Tomasza Terlikowskiego (w życiu bym nie pomyślał, że to kiedykolwiek zrobię) - "”Życie jest pełne sytuacji trudnych, a uznawanie, że nie możemy od ludzi wymagać heroizmu, buduje społeczeństwo przeciętności, w których każde świństwo, zaniedbanie, porzucenie można usprawiedliwić tym, że od nikogo nie wolno wymagać heroizmu. Społeczeństwo, w którym heroizmu się nie wymaga, bardzo szybko traci jakikolwiek wymiar moralny."
Postulaty tego spędu również są ciekawe. Nie chodzi im oczywiście o obronę „kompromisu” (jego zwolenników można znaleźć głównie na prawicy), a o całkowitą legalizację aborcji, „śluby” dla tęczowych czy zniesienie klauzuli sumienia, żeby lekarze nie mogli odmówić zabicia dziecka, do tego oczywiście sporo haseł antykościelnych, bo doskonale zdają sobie sprawę z tego, że to Kościół jest największą przeszkodą na drodze do zamienienia polskiego społeczeństwa w bandę libertynów bez moralności.
Kłamstwem byłoby jednak stwierdzenie, że tak zwany „strajk kobiet”, jest wyłącznie spędem anarchistów i tęczowych, że idą w nim same „julki” na czele z Margotem. Jest to protest masowy, który skupia w dużej mierze tak zwanych „normików”, to oni także mu kibicują. Media wykreowały obraz zagrożonych praw i słusznej walki o nie (w czasach pandemii nawoływanie do protestów to narażania nas wszystkich!). Pod protest podłączyli się politycy i „politycy” typu TVN-owskiego celebryty, który do niedawna robił za naczelnego liberalnego „katolika”, teraz już nawet nie udaje. Wspomniany Szymon, znany z teatralnego płaczu przy czytaniu Konstytucji, zaraz po wyroku Trybunału, zaczął głosić, że „aborcja jest złą, ale każdy ma prawo do wyboru, bo każdy ma inne poglądy”. Swoją drogą ciekawy sposób myślenia. Podobnie jak argument, że „przecież kobiety w dalszym ciągu będą dokonywały aborcji nielegalnie”. Równie dobrze można w ten sposób mówić o kradzieży, pedofilii, czy morderstwie.
Najbardziej przerażająca jest skala poparcia dla tych protestów, w tym także wybielanie tego co działo się pod kościołami, pokazuje jak bardzo zmienił się nasz kraj w ciągu kilku ostatnich lat. Słuchając ludzi w pracy czy przeglądając media społecznościowe widzimy skalę. Widzimy ją też patrząc na wielotysięczne manifestacje w miastach, czy ich liczbę w mniejszych miejscowościach. To jest przerażające. Przeraża poziom wsparcia, bądź życzliwej neutralności przez osoby deklarujące się jako „wierzące”. Jeszcze kilka lat temu słyszeliśmy o Polsce jako „bastionie Europy”, dzisiaj błyskawicznie gonimy najbardziej zdegenerowane społeczeństwa Zachodu. Nie tylko pod względem aborcji, ale także „praw” tęczowych, multikulturalizmu czy podejścia do Religii, Rodziny i Tradycji.
Nieprzypadkowo kilkukrotnie wspomniałem Michała Sz. pseudonim „Margot”. Ów wątpliwej reputacji dżentelmen zasłynął latem tego roku, wieszając tęczowe szmaty na pomnikach i atakując furgonetki fundacji pro-life. To jak bardzo był broniony przez media, urastając do miana bohatera, pokazało, że liberalna lewica jest już gotowa do aktów profanacji, akceptuje również przemoc. To wtedy można było zobaczyć, że media będą w takiej sytuacji po ich stronie (oczywiście ludzie broniący kościołów to „kipiący agresją bandyci”).
Trwające protesty pokazują potęgę mediów i tego w jaki sposób potrafią one kreować rzeczywistość. Główne media w Polsce, podobnie jak większość lokalnych stanęły jednoznacznie po stronie aborcjonistów, przedstawiając organizowane przez Martę Lempart spędy jako spontaniczną walkę polskich kobiet w obronie zabieranych im praw. Broniły nawet ataków na kościoły. Nikt nawet nie próbuje udawać obiektywnego dziennikarstwa, jest ono wyraźnie zaangażowane. Właśnie ukazanie tego jako protestów kobiet, jest największym kłamstwem, zarówno jeżeli chodzi o płeć uczestników manifestacji, jak i ich tło ideologiczne, które jest bardzo wyraźne, są to protesty liberalnej lewicy, która próbuje wykorzystać Polki do własnych celów, wmówić im, że chodzi o prawa kobiet (pewnie także tych nienarodzonych). Całkowicie dyskryminowane są tu kobiety o bardziej konserwatywnych poglądach (w Krytyce Politycznej pojawił się arcykomiczny tekst skierowany do „wyborczyń” Konfederacji, próbujący przekonać je, że aborcja to podstawowe prawo kobiet, które chce im odebrać Krzysztof Bosak). Widzimy jak ukazywane są wszelkie incydenty, usprawiedliwiana agresja protestujących, a w jakim świetle stawia się osoby broniące kościołów. Właśnie taki obraz sytuacji trafia do zwykłych Polaków, nic dziwnego, że karmieni nim widzowie i czytelnicy, wyrabiają sobie taki, a nie inny pogląd na całą sprawę. Tym bardziej, że w całą sprawę zaangażowały się tłumy tak zwanych „gwiazd”, a te jak wiadomo pełnią dzisiaj funkcję autorytetów, skoro Iksińska zagrała w jednym odcinku popularnego serialu, a na dodatek ma dwieście tysięcy followersów na instagramie, to na pewno jest właściwą osobą do wypowiadania się na każdy temat. Jak bardzo by nas to nie śmieszyło, tak działają media pokroju popularnego portalu na O., który codziennie przeglądają miliony ludzi w Polsce.
Kilka miesięcy temu polecałem na łamach Szturmu Obóz świętych Jeana Raspaila, francuski pisarz doskonale ukazał mechanizmy oddziaływania mediów na społeczeństwo, naprawdę warto sobie tę książkę teraz odświeżyć. Historię piszą zwycięzcy, ale teraźniejszość kształtują media. To one są potęgą.
Jednym z najsłynniejszych wierszy Zbigniewa Herberta jest Potęga smaku, znana głównie dzięki wykonaniu Przemysława Gintrowskiego. Skojarzyła mi się z ostatnimi wydarzeniami, ze względu na skrajny prymitywizm protestujących „julek”. Mam wrażenie, że nie znają innych słów niż „jebać” i „wypierdalać”, dla człowieka mającego choćby podstawowe poczucie estetyki, jest to skrajnie obrzydliwe. Doskonale rozumiem, że manifestacje to nie Wersal, ale polska wersja Black Lives Matter to ekstremalny przypadek rynsztoka.
To wcale nie wymagało wielkiego charakteru
mieliśmy odrobinę niezbędnej odwagi
lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku
Tak smaku
który każe wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwo
Właśnie zjawisko „julek” powinno martwić nas najbardziej. Oto pokolenie dzisiejszych 15-20-latków idzie w kierunku wyjątkowo chamskiej i prymitywnej libertyńskiej lewicy. Patrząc na ilość dzieci i młodzieży zaangażowanych w protesty hasła jakie wznoszą, ich histeryczne zachowanie czarno widzę przyszłość. Oczywiście to zjawisko nie zaczęło się tydzień temu, jest to efekt wieloletniego działania mediów, celebrytów, seriali na netflixie. To właśnie tego typu osoby stanowią fanklub Margota. Są to dzieci czarnego protestu sprzed kilku lat, w który zaangażowane były ich mamy i siostry. To czarny protest doprowadził do radykalnej liberalizacji i laicyzacji młodego pokolenia Polaków, zwłaszcza w dużych miastach. Dzisiaj zbieramy owoce bierności wobec niego.
Kolejnym smutnym zjawiskiem jest zaangażowanie władz samorządowych i uniwersyteckich. O ile Rafał Trzaskowski i Jacek Jaśkowiak znani są z zaangażowania ideologicznego (za to niekoniecznie z dbania o rozwój zarządzanych przez siebie miast), to jednak sprawują stanowiska wymagające odpowiedzialności, tym bardziej, że zarówno Warszawa, jak i Poznań pozostają w czołówce zakażeń koronawirusem. Obaj także zarządzają miastami, w których katolicy muszą bronić kościołów przed profanacją. Błyskawica tak zwanego „strajku kobiet” na Pałacu Kultury i Nauki była bardzo smutnym symbolem, tego jak troska o mieszkańców miasta przegrywa z ideologią i interesem partyjnym. Takich samorządowców jest oczywiście wielu, ci dwaj są jednak na świeczniku, przez swoje zaangażowanie i wielkość miast. Również rektorzy wielu polskich uczelni oficjalnie poparli „strajk kobiet”, udzielając godzin rektorskich i publikując oświadczenia, podobnie uczyniły także liczne samorządy studenckie.
Muszę jednak zgodzić się z protestującymi w jednym, tak to jest wojna. To jest wojna nie tylko o aborcję, która już dawno zeszła na dalszy plan (mimo, że wbrew twierdzeniom części prawicy, wcale nie jest tematem zastępczym, a wielce istotnym). Walczymy o kształt naszego społeczeństwa, to czy staniemy się libertyńską, konsumpcjonistyczną masą (swoją drogą aż obrzydliwe jest, ile firm zwietrzyło łatwą kasę na wsparciu „protestów”), czy jednak zachowamy moralność, wiarę i tradycję. To wojna cywilizacyjna. Przy czym przypominam „protestującym”, że wojna to nie jest zabawa i piknik, jakby chcieli to widzieć.
Ostatni tydzień spędziłem podobnie jak zdecydowana większość polskich nacjonalistów – pod kościołem. Bardzo cieszy rozmiar mobilizacji środowisk narodowych, katolickich i kibiców – grupy chroniące katedr i najważniejszych świątyń w miastach powstawały spontanicznie, już w niedzielę. W wielu miejscach obrona kościołów została zorganizowana przez samych parafian. Zdecydowanie i liczebność obrońców zniechęciła „strajkujących” do ataków na kościoły. To na pewno jest dużym sukcesem. Chociaż dalej musimy być czujni, Wszystkich Świętych będzie tu kluczowe.
Strasznie trudny czas, kiedy idąc do kościoła jest się przygotowanym do jego fizycznej obrony. Dziwnie jest będąc na niedzielnej Mszy, podczas Przeistoczenia, obserwować czy nikt się nie zachowuje w sposób podejrzany. Od czwartku zacząłem się do tej sytuacji ciągłej gotowości przyzwyczajać, chociaż dla człowieka pracującego, spędzanie codziennie 6-7 godzin na czuwaniu pod kościołem, jest trudne nie tylko psychicznie, ale także fizycznie. Wbrew temu co mówią media, obrona kościołów to nie szukanie przygód spowodowane nadmiarem agresji, my stojąc pod kościołami naprawdę chcieliśmy się nudzić, co oczywiście nie zawsze było nam dane (wszystko zależy od tego kto gdzie bronił, w niektórych miejscach ciągle coś się działo). Chodziło i dalej chodzi o obronę naszej Wiary i Wartości.
Pisząc o zwycięskiej obronie kościołów, muszę jednak wspomnieć o bardzo przykrym zjawisku „katopacyfizmu”. W niedzielę, już po przerwaniu Mszy Świętej w poznańskiej bazylice archikatedralnej, śledziłem katolickie grupy na FB, toczyła się na nich gorąca dyskusja na temat obrony kościołów. Byłem przerażony poziomem pacyfizmu, nie tylko wśród dziewczyn, ale także chłopaków, w wieku okołostudenckim. Głosy, że nie należy się przeciwstawiać siłą, tylko za nich modlić, że niewpuszczanie do kościoła w Warszawie to już agresja.... Straszne co pacyfizm i wypaczone pojmowanie miłosierdzia robi ze współczesnymi katolikami. Mam nadzieję że to co się dzieje, jak również zdecydowana postawa części księży pomogą niektórym przejrzeć na oczy. Tym bardziej, że to właśnie w niedzielę organizatorzy tak zwanego „strajku kobiet” nawoływali do profanacji w kościołach. Jako katolicy musimy przestać chować głowy w piasek, nauczyć się bronić naszych Wartości. Zrozumieć, że jeżeli teraz będziemy bierni, nasze dzieci będą żyły w zupełnie innym świecie. Owszem modlitwa jest ważna, ale muszą iść za nią czyny.
Wśród polskich nacjonalistów oprócz katolików, jest także wielu rodzimowierców i niewierzących. Jednak to także Wasza wojna, co wielu z tego grona doskonale rozumie, broniąc kościołów ramię w ramię z katolikami. Niezależnie od wyznania, należy mieć świadomość, że atak na kościoły oznacza atak na całe nasze dziedzictwo kulturowe. Oznacza nienawiść do Tradycji i moralności. Zwolennikom aborcji chciałbym przypomnieć, że katastrofa demograficzna Europejczyków jest spowodowana właśnie liberalizmem, hedonizmem i aborcją. Arabowie jej nie wykonują.
Masowe poparcie dla ostatnich wydarzeń pokazało, że tracimy nasz największy kapitał, to co do tej pory chroniło Polskę przed degeneracją moralną rodem z Zachodu, owszem pewne procesy było widać już od lat, przełomowym momentem, który powinien otworzyć ludziom oczy był czarny protest w 2016, teraz jednak wszystko wybuchło ze wzmożoną siłą. Zachowywaliśmy względną normalność dzięki zaszczepionemu katolicyzmowi kulturowemu, mimo coraz większej laicyzacji, pozostawaliśmy jako społeczeństwo pod dużym wpływem katolickiej moralności, Kościół, nawet mimo braku praktyk religijnych jawił się jako pewien punkt odniesienia, integralna część naszej tożsamości. To się właśnie zmieniło. Mogliśmy narzekać, na śmieszny, pozbawiony treści, kremówkowy „Katolicyzm”, ale to on jednak jakoś to społeczeństwo trzymał. Dzisiaj tego już nie ma. Pozostali oczywiście tak zwani twardzi katole, ale to właśnie „kremówkowi” byli tą w miarę sensowną masą.
Ciężko dziś przewidzieć jakie będą skutki protestów, choć w chwili obecnej bardziej prawdopodobnym wydaje się, kapitulacja rządu, który zaproponuje jakieś „kompromisowe” rozwiązanie. Co należy uznać za bardzo złą opcję, nie tylko z pozycji pro-life, jeżeli liberalna lewica, po raz kolejny, po czarnym proteście zyska poczucie sprawczości i skuteczności, stanie się jeszcze bardziej bezczelna. Tym bardziej, że dopiero co widziała Black Lives Matter w Ameryce i trwające protesty na Białorusi (które akurat są jak najbardziej słuszne, dla nich to jednak przykład walki „o liberalne wartości z podobnym do Kaczyńskiego dyktatorem”).
Kończąc chciałem podkreślić jeszcze jeden problem. Mianowicie państwo polskie, musi w końcu realnie zacząć wspierać osoby z niepełnosprawnością i ich rodziny. Zarówno jeżeli chodzi o dzieci, jak i dorosłych. To jest bardzo ważny problem społeczny i to powinno głośno wybrzmieć. Postulat pomocy rodzinom wychowującym ciężko chore dzieci. One się urodzą, ale wtedy obowiązkiem państwa jest wsparcie rodziców w zapewnieniu im opieki (póki co robi to głównie Kościół Katolicki).
Osobne słowo należy się okolicznościom pandemicznym. Naprawdę nie rozumiem, co trzeba mieć w głowach, żeby w czasie, kiedy każdego dnia mamy po ponad 20 tysięcy zakażeń, a liczba zgonów sięga 300 dziennie, organizować koronaparty na 100 tysięcy ludzi. Jestem w stanie zrozumieć, że komuś nie podoba się Konstytucja Kwaśniewskiego (sam bym w niej wiele zmienił), że nie zgadza się z orzeczeniem, i sposobem powołania Trybunału Konstytucyjnego. Natomiast nie rozumiem, co trzeba mieć w głowach, żeby w szczycie epidemii, zachowywać się w sposób tak nieodpowiedzialny i narażać życie nie tylko swoje, ale nas wszystkich. Z tego miejsca chciałem też prosić wszystkich o odpowiedzialność (chociaż i tak wiem, że Szturm czytają ludzie myślący), i powstrzymanie się od uczestnictwa w koronaparty 11 listopada. Naprawdę wystarczy nam zachorowań, być nacjonalistą znaczy roztropnie troszczyć się o swój naród. Oświadczenie środowisk nacjonalistycznych, podpisane także przez naszą Redakcję, stanowi właśnie wyraz odpowiedzialności. Potępiając koronaparty liberalnej lewicy, nie można organizować własnego.
Maksymilian Ratajski
Potęga smaku https://www.youtube.com/watch?v=cluvCj0nvpg
Oświadczenie nacjonalistów w sprawie MN http://szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/1148-oswiadczenie-w-sprawie-marszu-niepodleglosci-2020
Jarosław Ostrogniew - Julki, karyny i średniacy. Kilka uwag o strajku kobiet
Gdy człowiek wykonuje jakieś większe i wymagające zadanie, często odczuwa pokusę, żeby zająć się czymś innym. Nie mam tutaj na myśli prostego oderwania się od pracy dla drobnych przyjemności (typu przerwa w malowaniu domu, żeby pograć w grę), ale oderwanie się od głównego i ambitnego zadania, dla mniejszego i świeżego, które zdaje się w tym momencie ciekawsze i szybciej przynoszące jakieś efekty (typu pisanie krótkich opowiadań z innego uniwersum zamiast dokończenie kolejnego tomu sagi fantasy). Jako nacjonaliści pracujemy nad takim wielkim zadaniem – jest nim całkowita zmiana hegemonii ideowej w Europie i w konsekwencji doprowadzenie do totalnej zmiany politycznej. Jednak przy tym zadaniu od czasu do czasu pojawiają się rozpraszacze – najczęściej jest to pokusa włączenie się w jakieś nowe medialne wydarzenie, którym rzekomo żyje całe społeczeństwo.
Takim bieżącym rozpraszaczem jest ruchawka związana z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego dotyczącym aborcji i protestami czy strajkami kobiet. W tym krótkim i pisanym na gorąco tekście postaram się udowodnić, że nacjonaliści mogą więcej zyskać, nie włączając się w tę dyskusję po żadnej ze stron (albo jeszcze lepiej – włączając się w nią na swoich zasadach). Uważam też, że w kwestii aborcji niezbędna jest zmiana paradygmatu – zatem nie mówienie „tak” albo „nie” w którejś z pobocznych kwestii, ale całkowita zmiana ujęcia tego problemu. Jednak taka całkowita zmiana myślenia o aborcji i wypracowanie nacjonalistycznej perspektywy postrzegania tego problemu etycznego wymaga dyskusji całego środowiska, zatem poświęcę mu całkowicie odrębny tekst.
Kto i dlaczego bierze udział w protestach?
Oglądając media publiczne (czyli rządowe) i media „niezależne” (finansowane ze spółek skarbu państwa), można dojść do wniosku, że przez Polskę maszeruje niezliczona horda agresywnych lewaków, która podpala kościoły, a w dymie dostrzec można twarz samego szatana. Z kolei oglądając media prywatne (czyli opozycyjne) i media „niezależne” (finasowane przez sorosowe fundacje), można dojść do wniosku, że przez Polskę maszerują wszystkie kobiety niezależnie od wieku i wykształcenia, które zaraz obalą rząd i w końcu zimmanentyzują tęczowy eschaton. Jestem przekonany, że obie narracje są fałszywe. W środę (28.10) w dzień ogłoszenia generalnego strajku kobiet, wieczorem przypadkiem trafiłem na demonstrację w centrum Wrocławia. Całe centrum było zablokowane, więc mogłem w spokoju i z bliska przyjrzeć się uczestnikom protestu, a potem jechałem z nimi dość długo autobusem, przysłuchiwałem się rozmowom, czy nawet brałem w nich udział. Sprawiło to, że dość mocno zmieniłem zdanie na temat tego strajku.
Zacznijmy od tego, że cały marsz z bliska robił wrażenie o wiele mniejsze niż w mediach. Zaznaczam, że trafiłem na niego dość późno, już pod sam koniec. Z realcji uczestników wynika, że na samym początku nastąpiła kulminacja, panował piknikowy nastrój, ale z każdą kolejną godziną coraz więcej ludzi rozchodziło się do domów. Ta część demonstracji, którą widziałem, była najbardziej rachityczną ze wszystkich dużych wydarzeń, w których brałem udział lub którym się przyglądałem, takich jak marsz niepodległosci, marsz przeciw ACTA, spędy KODu, czy czuwania ze świeczkami w obronie Trybunału Konstytucyjnego. Sam pochód ciągnął się niemożebnie długo, ale wynikało to z tego, że był bardzo wąski – uczestnicy szli dwójkami i trójkami, pomiędzy kilkunastoosobowymi grupkami były przerwy na tyle duże, że spokojnie mógł przez nie przejść przypadkowy przechodzień, czy nawet przejechać samochód.
Kto brał udział w tym pochodzie? W mediach najbardziej widoczni są rowrzeszczani aktywiści czy zamaskowani zadymiarze, ewentualnie jakieś widowiskowe postacie, typu starsi ludzie na wózkach inwalidzkich. Jednak w rzeczywistości były to julki z przybocznymi oskarkami, którzy niestrudzenie simpowali swoje alternatywne koleżanki. Memy nie kłamią – rzeczywiście jest to w pierwszej kolejności rozrywka bananowej młodzieży z deweloperskich osiedli i kredytowanych domów pod miastem. Drugą największą grupę stanowili – co bardzo mnie zaskoczyło karyny i sebixy – zatem również zagubiona i znudzona młodzież, ale tym razem z blokowisk i kamienic. Trzecią grupę stanowili średniacy: klasa średnia w średnim wieku, zamująca średnie szczeble w korporacyjnej hierarchii, ze średnim kredytem i średnią ilością dzieci (czyli półtora na parę). Ci ostatni wykruszyli się najszybciej, bo jednak rano trzeba wstać do pracy, już się nachodziłem, mamo, ja chcę siku, mamo, chodźmy do macdonalda, sprawdźmy co nowego na netflixie itd.
Z rozmów z uczestnikami wnioskuję, że generalnie nie o aborcję w tym wszystkim chodzi – albo nie tylko o aborcję, tak jak w marszach przeciwko ACTA nie chodziło tylko o ACTA, czy w marszach niepodległości nie chodziło tylko o świętowanie rocznicy. Bądźmy szczerzy, sytuacja w Poslce jest obecnie nieciekawa. Mieliśmy jeden lockdown, czeka nas kolejny, jest coraz więcej zachorowań, daje się już odczuć pierwsze ekonomiczne skutki lockdownu, rząd ewidentnie nie przygotował się do kolejnej fali pandemii, zamknięto bary i siłownie, nie bardzo jest co robić w weekend, a cała sytuacja przeciąga się w nieskończoność – ludzie są zmęczeni, a także znudzeni. Frustracja związana z cała sytuacją wybuchła pod pierwszym możliwym pretesktem, którym akurat było orzeczenie trybunału. Cała sprawa ma też aspekt ludyczny – jest to jedyne masowe wydarzenie, w którym ludzie mogą wziąć udział od dłuższego czasu i prawdopodobnie ostatnie aż do wiosny.
W przypadku julek i karyn, oskarków i sebixów głównym czynnikiem jest nastoletnie rozczarowanie światem, brak zaufania do rządzących – zresztą standardowe i słuszne, takie samo jak rozczarowanie młodych 10 lat temu, którzy chodzili na marsze przeciw ACTA czy marsze niepodległości i którzy ostatecznie skończyli po obydwu stronach politycznej barykady (czy najczęściej – po żadnej). Dodajmy do tego brak jakiejkolwiek innej możliwej rozrywki, brak wydarzeń towarzyskich, zdalne nauczanie, niemożność wyjścia w weekend na tańce w klubie – część osób pójdzie na taki marsz choćby z ciekawości, w przypadku zarówno oskarków jak i sebixów dochodzi również simpowanie do koleżanek.
Kolejną ciekawą grupą jest trzecia składowa strajku – średniacy. Od razu zaznaczę, że jest to wiekowo i zawodowo najbliższa mi grupa, z którą poza wiekiem, miejscem pracy i sytuacją zawodową dzieli mnie wszystko – zaczynając od wartości, przez zainteresowania, po sposoby spędzania czasu wolnego. Jednak to z tą grupą mam najwięcej do czynienia i najwięcej z nimi rozmawiałem również na temat tego strajku. Średniacy są jedną z najbardziej zabawnych grup w polskim społeczeństwie, ponieważ ich brak odwagi cywilnej jest równy jedynie ich przekonaniu o własnym nonkonformizmie, ich stereotypowość jest równa jedynie ich przekonaniu o własnej wyjątkowości, a bezsensowność ich pracy i życia jedynie ich przekonaniu o własnym znaczeniu. Średniacy lubią być niegrzeczni – ale w weekendy i bez konsekwencji. Nigdy nie zrobią nic, co mogłoby sprawić, że stracą pracę, ale z drugiej strony chcą jakoś pokazać swoje niezadowolenie. Gdy okazało się, że ich pracodawcy dodają błyskawice do loga korporacji w mediach społecznościowych, a co więcej dają im wolne w dzień strajku – postanowili zaryzykować nic i pójść na demonstrację.
W przypadku średniaków również chodzi o ogólne niezadowolenie z sytuacji panującej obecnie w Polsce. Jednak wbrew pozorom ta grupa ma jednak jakieś rozeznanie w sytuacji społeczno-politycznej i jakieś poglądy. Większość z nich to oczywiście liberałowie albo lewicowcy (ale tacy fajni, korporacyjni lewicowcy, żadne 500+ dla biednej hołoty), którzy nie lubią obecnego rządu. I to właśnie w tej grupie kwestia aborcji rzeczywiście ma jakieś tam znaczenie. Jednak to ta grupa najszybciej odpadnie z tej inicjatywy. Znajome, z którymi rozmawiałem, oraz ich typowi polscy beta-mężowie, są przeciw orzeczeniu trybunału i za protestami, ale mocno zniesmaczyło ich samo prawdziwe oblicze protestu. Średniacy poszli na te marsze rodzinami, a tu feministki z dildosami krzyczą brzydkie słowa, na dodatek potem słyszą w mediach, że ktoś pobazgrał kościół, widzą stek wulgaryzmów wylewający się w mediach społecznościowych – to jest jednak trochę za dużo, lepiej być przeciw, ale następnym razem zostać w domu.
Co z wojującymi zawodowymi feministkami i antifą? Czyżby byli wykreowani przez jedne i drugie media? Oczywiście nie, są obecni na marszach i to naprawdę oni wymyślili i koordynują ten strajk. Ale większość uczestników naprawdę nie popiera ich postulatów i nie do końca rozumie, w czym biorą udział (albo mają na to wywalone). Lewacy mają niewielkie poparcie w polskim społeczeństwie i muszą się bardzo nagimnastykować, żeby jakoś utrzymać iluzję masowego popracia ich haseł. I rzeczywiście – to radykałowie odpowiedzialni są za najbardziej odrażające hasła i akcje na strajku, z którymi wielu uczestników się nie utożsamia.
Strajk kobiet – czy lepiej stać z boku?
Patrząc na przekazy medialne, można by wnioskować, że sytuacja jest naprawdę napięta i wkrótce nastąpi przełom, po którym Polska nie będzie taka sama. Problem polega na tym, że media wszystkie kwestie relacjonują w ten sposób, rozdmuchując problem do niebotycznych rozmiarów. Obecny spór wokół aborcji jest jedną z takich rozdmuchanych medialnie pobocznych kwestii, której za rok jakoś szczególnie nie będzie się pamiętać. Rzeczywiście, sporo ludzi wyszło na ulice, pojawił się jakiś spór w dyskursie publicznym – ale to nie pierwszy i nie ostatni raz. Tak jak palenie świeczek przed sądami czy inne kodziarskie spędy nie obaliły rządu – tak samo nie obali ich strajk kobiet. Zresztą, popatrzmy na bliższą nam stronę dyskusji politycznej – ani marsze niepodległości, ani akcje kibiców, ani demonstracje przeciw ACTA nie obaliły rządu Platformy Obywatelskiej, mimo że wszystkie te wydarzenia oglądane na bieżąco, zwłaszcza w mediach, sprawiały wrażenie gigantycznego kryzysu politycznego. Owszem, były one zapowiedzią rosnącego niezadowolenia społeczeństwa i zwiastunem późniejszego upadku tamtego rządu. Tak samo obecne niezadowolenie społeczne może być zapowiedzią przyszłego upadku rządu Prawa i Sprawiedliwości – ale taka jest logika demokracji parlamentarnej, wahadło wyborcze chodzi to w jedną, to w drugą stronę.
Obecna sytuacja nie jest starciem jakichś sił Tradycji i anty-tradycji, czy dobra ze złem. Zastroturfowane julki i karyny pod przewodnictwem bogatej zawodowej działaczki z dobrego domu, która dzięki rodzinnym koneksjom dorobiła się na szwindlach w handlu kamienicami, chodzą i drą się na ulicy. Powrzucają zdjęcia na instagram, wrócą do domu i naprawdę tyle z tego zostanie, co z wielkiej rewolucji „najdroższego informatyka Rzeczpospolitej” Mateusza Kijowskiego.
Pchanie się do ulicznych szarpanek z julkami i ich simpami, ustawki pod kościołami, czy tego typu akcje nie są dobrym pomysłem dla nacjonalistów z kilku powodów. Pierwszy jest taki, że naprawdę zajmujemy się ważniejszymi sprawami i pracowanie nad rozbudową i propagowaniem naszej idei jest ważniejsze niż takie pokrzykiwanie. Zacznijmy od tego, że większość Polaków NIE bierze udziału w tych wydarzeniach – zdecydowana większość naszych rodaków jest zwolennikami utrzymania „kompromisu aborcyjnego” i ustawianie się po stronie zwolenników jego likwidacji (niezależnie w którą stronę) odpycha od nas potencjalnych zwolenników. Kolejny problem polega na tym, że konserwatyści – jak uczy nas doświadczenie – to niezłe szuje i mają zdecydowanie antynacjonalistyczne nastawienie. Przemoc policji, inwigilacja służb, czy publiczne piętnowanie będą skierowane przede wszystkim w stronę narodowych kontrmanifestantów, nie w stronę rozkrzyczanych julek. Można też być pewnym, że rządzący kolejny raz zadziałają po swojemu – zgłoszą nie wiadomo po co radykalny pomysł, ludzie poszumią, po czym projekt trafi do zamrażarki sejmowej, albo nagle zniknie w odmętach kancelarii i wszystko wróci do poprzedniego stanu.
Ostatni problem polega na tym, że nie należy oczekiwać wdzięczności ze strony kościoła za jego obronę. Temat roli kościoła i stosunku nacjonalizmu do tej instytucji zasługuje na dłuższą dyskusję, ale mówiąc skrótowo – hierarchowie kościelni na pewno nie grzeszą ani głęboką wiarą, ani odwagą moralną. Biskupom naprawdę jest wygodnie tak, jak jest: powszechne sakramenty przy bardzo płytkiej wierze, ksiądz nie interesuje się wiernymi, a wierni księdzem, religia w szkołach, dotacje z Unii na zabytki, kapelani w armii – nie daj Boże, żeby ktoś zaczął od ludzi egzekwować przestrzeganie zasad wiary, jeszcze przestaną do kościoła chodzić. Jeżeli ktoś liczy, że kościół poprze nacjonalistów, bo będą bronić kościołów – nic takiego się nie stanie. Biskupi będą zawsze po stronie władzy i tak jak teraz dogadują się z konserwatystami, tak samo będą dogadywać się z liberałami, a gdy władze przejmą nacjonaliści, będą próbowali dogadać się z nacjonalistami.
Wnioski praktyczne
Pchanie się w środek sztucznie rozkręconego przez media sporu o nic, stawanie po którejś ze stron, której nie popiera większość społeczeństwa – to marnowanie energii i potencjału środowiska. Uważam, że nacjonaliści powinni zaproponować coś całkowicie odmiennego – zmianę paradygmatu myślenia i mówienia o aborcji. Ten naprawdę poważny problem etyczny powinniśmy we własnym gronie przedyskutować i pokazać społeczeństwu, że jest coś takiego jak nacjonalistyczne stanowisko (albo stanowiska w tej sprawie), które z pewnością przemówią do wielu – zwłaszcza myślących – osób.
Chciałbym podkreślić jeszcze raz, że większość Polaków (i wielu nacjonalistów – zwłaszcza nie-katolików czy indyferentnych religijnie) jest zwolennikami kompromisu aborcyjnego. Zresztą nie ukrywam, że sam nie jestem katolikiem i uważam, że utrzymanie kompromisu jest obecnie najlepszym rozwiązaniem. Tym, czego naprawdę boi się zarówno rząd (a raczej rządzący rządem prezes) oraz zawodowe feministki, jest referendum w sprawie aborcji. Dlaczego? Ponieważ w referendum zdecydowana większość Polaków pokaże ogromny środkowy palec środowiskom próbującym przeciągnąć kompromis w jedną czy w drugą stronę. To właśnie z tego powodu na wzmiankę o referendum „przywódczynie” strajku reagują megafochem i werbalną agresją. Być może to powinno być hasło środowisk nacjonalistycznych – niech naród się wypowie. Na pewno taki postulat poparłaby większość społeczeństwa.
Na koniec przytoczę anegdotę: gdy demonstracja już przeszła i komunikacja miejska znów ruszyła, pojechałem autobusem do domu, razem z uczestnikami demonstracji. Do dwóch alternatywnych nastolatek przypadkiem dosiadł się ojciec jednej z nich, który właśnie wracał z pracy do domu. Ojciec jak to ojciec, próbował nawiązać jakiś kontakt śmieszkując po pseudo-młodzieżowemu, co wyszło raczej „krindżowo” (nie przypadkiem „suchar” po angielsku to „dad joke”). Z rozmowy wynikało, że sam nie popiera strajku, ale starał się być miły – mimo śmieszkowania – dopytywał córkę i koleżankę, jak właściwie wszystko wyglądało, jak zrobiły flagę z błyskawicą itd. Potem wyciągnął telefon i na głos czytał różne relacje z mediów i dyskutował o nich z dziewczynami. W końcu zaczął czytać – oczywiście rozdmuchaną – relację o starciach fizycznych na demonstracji i pomimo maseczki widać było, że zrzedła mu mina. Pomimo negatywnego nastawienia do całej imprezy, po prostu martwił się o córkę i jej koleżankę, co do której pewnie ma nadzieję, że w końcu z tego wyrośnie. Jaki wniosek płynie z tej historyjki? Duża część demonstrantów to młode julki, które są po prostu sfrustrowane życiem w czasie pandemii. Antifę i lewicowych aktywistów należy zawsze i wszędzie zwalczać na wszystkie możliwe sposoby – natomiast wobec normików należy być cierpliwym, trzeba z nimi dyskutować i ich przekonywać, jakieś konfrontacje fizyczne z nimi są niepotrzebne.
Na sam koniec w punktach, konkretnie, moje wnioski i propozycje na teraz i na przyszłość:
1. Protesty są wydarzeniem rozdmuchanym przez media. To nie jest punkt zwrotny w dziejach Polski, nie nakręcajmy się nadmiernie. Strajki wkrótce się zakończą.
2. W protestach przede wszystkim biorą udział julki i oskarki, karyny i sebixy oraz średniaki – a więc różnej maści normiki, sfrustrowane obecną sytuacją w Polsce, aborcja jest tutaj na drugim, czy nawet trzecim miejscu.
3. Protesty nakręcają lewacy i feministki, aktywnie bierze w nich udział antifa. To oni są odpowiedzialni za wszystkie najgorsze hasła i najgorsze akcje. Nacjonaliści mogą (i powinni) aktywnie zwalczać te grupy, na siłę odpowiadać siłą, natomiast konfrontacje z protestującymi normikami są złym pomysłem.
4. Nie przyklejajmy się do obozu rządowego. Ten rząd naprawdę nie radzi sobie z sytuacją i wkrótce popłynie (jak wszystkie rządy przed nim), a my dostaniemy wtedy rykoszetem, jeżeli ludzie będą za bardzo kojarzyć nas z nimi.
5. Z jednej strony rośnie frustracja sytuacją i zniechęcenie rządem, ale z drugiej ludzie zaczynają się nudzić i frustrować z powodów strajków i zablokowanych centrów miast. Wszystkie grupy i inicjatywy nacjonalistyczne powinny właśnie teraz wyjść do ludzi – pokazać się jako alternatywa zarówno wobec rządu jak i wobec leftów. Już teraz szykujmy materiały promocyjne. Początek listopada będzie świetnym momentem na werbowanie nowych zainteresowanych (zwłaszcza wśród młodych), a 11 listopada świetną okazją na wciągnięcie nowych osób w lokalne akcje.
6. Większość Polaków popiera kompromis aborcyjny i jest negatywnie nastawiona do prób jego zmiany w jedną czy w drugą stronę. Nacjonaliści (przynajmniej ci nie-katoliccy) mogą tutaj wystąpić jako głos zdrowego rozsądku.
7. Aborcja to poważny problem etyczny. Środowisko nacjonalistyczne powinno w najbliższym czasie przedyskutować tę kwestię i przedstawić nacjonalistyczną perspektywę aborcji.
Jarosław Ostrogniew
Witomysł Myduj - Zasmucona Mokosz
Zasmucona Mokosz
„Mit wyłowienia stanowi mit totalny: nie tylko opowiada o stworzeniu świata, lecz również wyjaśnia pochodzenie śmierci i Zła”.
Eliade, Historia wierzeń i idei religijnych, t. III
Prawdopodobnie nigdy dotąd w historii współczesnej Polski kobiecość nie została wystawiona na tak trudną próbę. W ocenie sytuacji z ostatnich dni raczej odżegnywałbym się od generalizowania i próby zamknięcia wszystkich uczestniczek strajków kobiet w jakieś pejoratywne ramy, co jest charakterystyczne niestety dla znacznej części środowiska. Jako nacjonalista przywiązany do indoeuropejskiej spuścizny nie uważam, że należy bronić (prze)życia za wszelką cenę. Powiem więcej, przyznaję, że zaraz po wydaniu wyroku TK wydawało mi się, że w tym konflikcie należy wykreować „trzeciodrogowy” głos ruchu nacjonalistycznego i akcentować własną narrację, nie wdając się w skrajnie spolaryzowany konflikt. Jednako okazało się to dość naiwne, ponieważ już przy pierwszych podrygach protestów szambo rozlało się z taką siłą, że nie sposób było się temu biernie przyglądać. Każdy z nas na pewno dostrzegł wielu znajomych, dotychczas bardzo biernych w sprawach społecznych, o umiarkowanych poglądach, którzy masowo, podkręceni covidową nudą i bezczynnością, ruszyli protestować. Nie można wiele wymagać od bezkształtnej masy, ale trudno było się spodziewać, że aż tak ochoczo podejmą estetykę, totalność oraz poziom wulgarności zaserwowany im przez wynaturzone, skrajnie feministyczne i lewicowo-liberalne organizacje stojące na czele wielkomiejskich hucp. Nagle nachalnie promowana odpowiedzialność związana z epidemią przestała mieć jakiekolwiek znaczenie, a dotychczas popularne hasła o wszechmiłości i tolerancji (stanowiące poniekąd pierwiastek żeński natury człowieka) okazały się jedynie maską, spod której eksplodowała skryta nienawiść, pogarda i agresja. Co prawda nie da się ukryć, że to, bądź co bądź, zwyczajne i nieuniknione ludzkie emocje. Jednak z uwagi na niską średnią wieku uczestniczek, które raczej powinny się zajmować problemem dzielenia przez zero niż aborcji, budziło to, pomijając oczywiste zażenowanie, smutek oraz troskę o kondycję następnego pokolenia młodych dorosłych. To przecież od nich będzie zależała przyszłość naszego kraju. Stąd też chciałbym dzisiaj opisać stojący na antypodach powyższych wzorców archetyp żeńskiej Bogini Mokosz, która z pewnością z przygnębieniem obserwuje zastany porządek.
Na początku pragnę wszakże przywołać obiecany w poprzednim artykule motyw słowiańskiej kosmogonii i mitu antropogenicznego. Niestety jest to mocno wybrakowany element wiedzy o Rodzimej Wierze. Rozpocząć rozważania można luźno od słowiańskiej bajki ludowej, w której to smoki wodne porywają kobiety, aby je pożreć, natomiast ogniści (dualizm żywiołów) wijowie ratują je i wchodzą z nimi w stosunek, z którego rodzą się silni i mądrzy „synowie słońca”, solarni herosi. Idąc dalej, wiemy że wśród mitologii europejskich politeizmów często pojawiał się wątek axis mundi (z łac. oś świata) przedstawiany niekiedy jako Drzewo Życia, które istniało przed stworzeniem świata, by następnie stać się jego centrum. W naszym uwarunkowanie geograficznym utożsamiany był on czasem ze znajdującym się na Słowenii szczytem Triglav. Tymczasem w micie z Karpat Wschodnich na drzewie tym zasiadały dwa gołębie (dualizm płci?), które wyławiały z wodnych głębin piasek i kamienie, z których powstały kolejno poszczególne elementy Świata. Natomiast w rosyjskiej wersji tego podania to zasiadająca na drzewie orlica zradza 3 jaja, które mogą być analogią do trójpodziału Świata na Jawię, Prawię i Nawię. Podsumowując, w odróżnieniu od semickich religii w przytoczonych wyżej przypadkach mamy wyraźnie zarysowane wyobrażenia zrodzenia rozmaitych elementów Świata przy równoważnym współuczestnictwie pierwiastka kobiecego.
Wracając jednak do tematu bogini Mokosz, warto najpierw byłoby pochylić się nad etymologią jej imienia. Z jednej strony przywoływany jest w literaturze związek z staroindyjskim „makha”, co oznacza „szlachetny, bogaty”, a z drugiej konotacja ze słowiańskim rdzeniem „mok-”, oznaczającym „moczyć, mokry”. Tak jak wspomniana w moim poprzednim tekście Tiamat, tak i Mokosz jest kojarzona z płodną wilgocią jako bóstwo akwatyczno-telluryczne w opozycji do męskich uranicznych, czyli władających niebiosami Bogów jak np. orający ziemię piorunami Perun. W słowiańskim przypadku Mokosz ukazana jest nam jako urodzajna Matka Ziemia, która przedstawia stronę bierną w tworzeniu świata zapładnianą metaforycznie przez twórczą moc niebiańskich Bogów lub w innym kontekście jako plenna bruzda orna przetwarzana przez społeczeństwo rolnicze. Z szacunku dla Ziemi wśród plemion słowiańskich kultywowane były rozmaite zwyczaje. Przykładowo kładziono na ziemi zarówno nowonarodzone dziecko jak i konającą osobę, co ukazuje nierozerwalność początku i końca życia z glebą. Co więcej, pojawiały się również pewne obostrzenia związane z szacunkiem dla ziemi co ukazuje poleski mit, który zakazywał w obrodzoną trawą i plonami, wiosenną glebę wbijać kołków czy ogrodzeń kojarzone jako symbol stosunku. Ponadto przed orką lub siewem symbolicznie całowano grunt. W słowiańskim folklorze występował również obyczaj zakopywania w ziemi resztek jedzenia, co miało zwiększyć urodzaj. Mokosz dla Słowian była obrończynią kobiet, doglądała ich prac takich jak skubanie i strzyżenie owiec (stąd też składano w ofierze dla niej wyroby wełniane), hodowla lnu i przędzenia. Sporadycznie przypisywano jej cechy mrocznego, erotycznego, raczej demona niż bóstwa, związanego z praktyką masturbacji, jednak rzetelni badacze wykazują, że te była to osobna kreacja, niezależna od Bogini Mokosz. W wyobrażeniach naszych przodków Mokosz wiązana była często z atrybutem rogu do picia stanowiącego symbol płodności lub kołowrotku do przędzenia.
Reasumując, w dobie kryzysu żeńskich autorytetów, których nie zastąpią nigdy influencerki z instagrama, wypadało silnie zaakcentować prawzór kobiety-matki-bogini. Rola kobiet w społeczeństwie jest niezastąpiona i należy jej się wielki szacunek, na który natomiast nie mogą liczyć wyzute z kobiecości, zradykalizowane osobniki pod sztandarem „wypierdalać”. Nie ma wolności bez odpowiedzialności!
Witomysł Myduj
Bibliografia:
-
Brückner „Mitologia słowiańska i polska”
-
Gieysztor „Mitologia Słowian”
-
Strzelczyk „Religia Słowian”
Grafika: https://www.deviantart.com/hello-heydi/art/Mokosz-Heydrich-sadness-of-Goddess-309163426
Adrianna Gąsiorek - Końcówka października okiem nacjonalistki
Rok 2020 rzeczywiście będzie na tyle burzliwy, że pewnie dość dobrze zapamięta go każdy z nas. Mimo że jesteśmy w środku pandemii, a rząd szykuje nam kolejne spowolnienie gospodarcze, przy dość absurdalnych obostrzeniach, to na ulicach pojawiły się również grupy protestujące. Sama jestem ciekawa, co jeszcze do grudnia może nas spotkać.
Skupię się przede wszystkim na ostatnich dniach, ponieważ według mnie temat jest znacznie szerszy niż tylko strajk kobiet z błyskawicami na twarzach. Zostawię już w spokoju rolników i 5 dla zwierząt tym bardziej że nie raz wypowiadałam się w kwestiach prozwierzęcych i zdania nie zmieniam. Chociaż sama sytuacja, kiedy oba protesty spotkały się na polskich ulicach w jednym miejscu, była dość ciekawa. W końcu hasło "kobiety na traktory" mogłoby mieć inny wydźwięk. Nie wiem tylko, czy panowie z Agrouni zdają sobie sprawę, że popierają w większości osoby, które chętnie by się ich całkiem pozbyły. Kwestie protestów tzw. antycovidowców chyba mamy już za sobą - przynajmniej taką mam nadzieję.
Zacznę od tego, że kumulowanie wszystkiego w jednym czasie, według mnie nie jest przypadkiem. Nie wiem, jaki jest cel jaśnie oświeconego karła z wiejskiej, ale widocznie chęć wojny domowej stała się dla niego dobrym rozwiązaniem. Rolników było niewielu jak na ogólnopolski strajk, o antycovidowcach nie wspomnę. Temat, który zawsze budzi ogromne zainteresowanie to właśnie aborcja. "Wystrzelenie" z nim właśnie teraz, było strzałem w dziesiątkę, aby rozbudzić nastroje (i tak wkurzonych) ludzi. Obecnie widzimy ciekawe zjawisko, w którym do kobiet z czarnych protestów zaczynają dołączać wymienione wyżej grupy. Wiele tzw. celebrytek również zabiera głos, mając niestety olbrzymi wpływ na współczesnych nastolaktów. Protest wydaje się czymś modnym, atrakcyjnym. Jeśli do tego dodamy rzesze młodych ludzi, chcących po prostu odreagować po zdalnej nauce, to możemy liczyć, że będzie się działo. Jaki jest w tym cel i co jeszcze jest planowane, na pewno dowiemy się w najbliższym czasie.
W takiej mieszaninie mamy naprawdę wielu ludzi, którzy zaczynają protestować z różnych powodów. Jako kobieta staram się również zrozumieć, co kieruje tymi protestującymi, którzy do tej pory nie wychodzili na ulicę. Jestem zdania, że należy oddzielić aferzystów, czy lewicowe przedstawicielki cywilizacji śmierci od kobiet, które pojawiły się tam po raz pierwszy, nie biorąc wcześniej udziału w czarnych marszach. Widzę wśród nich moje licealne koleżanki, które często są osobami wierzącymi. Wiem, że są manipulowane i po prostu okłamywane. Trzeba być naprawdę ohydnym człowiekiem, żeby wmówić głównie nastolatkom, że oczekuje się od nich noszenia przez 9 miesięcy martwego dziecka...że ktoś ryzykuje ich życiem. Żadna osoba ze środowiska prolife nigdy by na to nie wpadała, takie bzdury może wymyślić tylko lewa strona, żeby siać swoją propagandę i dążyć do wolności aborcyjnej. Natomiast podczas różnych rozmów, wiem, czego wiele z tych kobiet się obawia i ciężko się z nimi nie zgodzić.
Niestety wiele osób woli wypowiadać się tylko na temat aborcji czy ciąży. Ci sami ludzie w wielu przypadkach (generalizuję świadomie), nie są już zainteresowani sytuacją rodziny czy kobiety, kiedy dziecko jest na świecie. Jeśli wszystko jest, jak należy, nie ma to większego znaczenia. W momencie, w którym kobieta zostaje sama i nie ma żadnego wsparcia, pojawia się problem. Nie wspominając już o tym, kiedy dziecko jest niepełnosprawne. Jestem przekonana, że wiele kobiet nie bałoby się o swoją sytuację, gdyby wiedziało, że dostaną należytą opiekę psychologiczną, prawną, finansową - dla siebie i dziecka. Niestety temat dofinansowania dla dzieci niepełnosprawnych nie jest kwestią, która rządzących szczególnie interesuje. Uważam także, że zaangażowanie wszystkich obrońców życia powinno również iść w tę stronę. Jako środowisko nacjonalistyczne organizujemy często różnego rodzaju zbiórki. Jednak bez konkretnych prawnych rozwiązań ze strony państwa, nie można mówić o całościowym wsparciu. Musimy zarówno głosić prawdę na temat aborcji, ale także robić wszystko, by postawa pro-life dotyczyła całego tego pojęcia i była znacznie szersza.
Piszę o tym, ponieważ staram się oddzielić tego typu osoby od bandy, która chodzi tam w zupełnie innym celu. Po co? Żebyście się zastanowili nad tym, co dzieje się obecnie w przestrzeni publicznej czy w Internecie. Chamstwo, jakie wylewa się pod adresem wszystkich kobiet, głupawe dowcipy i seksistowskie uwagi są odrażające. Wielu odpuściło dobry smak, kulturę i szacunek względem kobiet. I chociaż widząc zachowanie osób na strajku kobiet - wyzwiska i demoniczne okrzyki sama jestem wkurzona, że z kobiecości robi się takie szambo. Miejcie jednak na uwadze, że wiele z nas, stoi z Wami pod kościołami i broni naszych wartości. Wiele z nas działa z Wami w organizacjach. Zastanówcie się, co robicie. Także na tych marszach jest wiele zagubionych dziewczyn, których obrażanie będzie działało na niekorzyść nas wszystkich. Takim zachowaniem oddajemy je w ręce strajkujących. Warto się nad zastanowić.
Innym zagadnieniem jest cała rzesza ludzi, którzy wyszli na polskie ulice, aby niszczyć polskie i katolickie symbole. Na to nie może być naszej zgody, nasz opór musi być jednoznaczny i konkretny. I nie chodzi tutaj, jak wielu nam zarzuca, że bronimy kościoła, który sobie nie radzi, który nas nie chce. Nie bronimy konkretnych księży, którzy chowają się przed odpowiedzialnością za różne przewinienia. Bronimy wartości, bronimy tego, co do tej pory było święte. Mam wrażenie, że przyszedł czas, w którym ludzi bezpoglądowych będzie garstka. Obecnie widać, że trzeba się opowiedzieć po którejś ze stron. Co za tym idzie? Piszą do mnie znajomi ateiści, agnostycy czy rodzimowiercy - piszą, że staną z nami. Na naszych oczach dochodzi do profanacji i niszczenia wszystkiego, co dla Polaków jest ważne. Kościoły, pomniki polskich bohaterów. To nie jest już strajk kobiet, to wojna przeciwko wartościom, do której zaangażowano masy ludzi. I my również musimy się grupować i bronić tego, co dla nas istotne. Jako ONR powołaliśmy Brygady Narodowe, które już budzą zainteresowanie. Jesteśmy na ulicach wielu miast, tworząc patrole, których zadaniem jest ochrona wiernych oraz budynków sakralnych. To jest moment, kiedy Katolicy nie tylko biorą do ręki różaniec, chociaż to bardzo ważne, ale również muszą wyjść, odrzucić bierność i stanąć do obrony wiary.
Resumując, uważam, że obecne wydarzenia są bardzo złożone i ciężko jednoznacznie je oceniać. Musimy uważać, żeby nie dać się wykorzystać w gierkach rządzących, ale cokolwiek będzie się działo, naszym obowiązkiem jest stanąć do obrony naszych wartości. Organizujcie się, chodźcie w okolice ważnych miejsc w Waszych miastach i stańcie na wysokości zadania.
Adrianna Gąsiorek