Szturm

Szturm

„Podstawą materialną narodu jest ziemia, przemysł i handel. Kto ziemię, przemysł i handel oddaje w ręce cudzoziemców, ten sprzedaje narodowość swoją, ten zdradza swój naród.” – Hipolit Cegielski

Ostatnimi czasy głośno w mediach było o proteście rolników w Szczecinie, dokonanym w geście solidarności z zatrzymanymi rolnikami z Pyrzyc, którzy 6 października 2015 roku zostali zatrzymani przez policyjny aparat represji za udział w „zorganizowanej grupie przestępczej”, mającej za zadanie utrudniać przetarg na grunty z Zasobu WRSP. W rzeczywistości ich jedynymi przewinami były kupowanie ziemi stosownie do wartości pieniężnej wycenionej przez Agencję Nieruchomości Rolnych, a nie licytacje i podbijanie cen na niewyobrażalne sumy oraz organizowanie od kilku lat protestów w obronie polskiej ziemi w celu niedopuszczenia do wyprzedania gruntów pozostających jeszcze bez posiadania przez obcokrajowców.

Najwyższa Izba Kontroli skontrolowała sprzedaż ziemi należącej do Skarbu Państwa w latach 2011-2013 (do 30 kwietnia) w oddziałach Agencji Nieruchomości Rolnych - w Szczecinie, Warszawie i we Wrocławiu. W okresie objętym kontrolą w szczecińskim Oddziale ANR obcokrajowcy kupili bezpośrednio od Agencji jedynie 23 ha ziemi, z kolei spółki z mniejszościowym udziałem kapitału zagranicznego nabyły w przetargach nieograniczonych aż 2995 ha. Oprócz tego cudzoziemcy po nieskorzystaniu przez oddział z prawa pierwokupu nabyli udziały spółek, które były właścicielami łącznie 4577 ha ziemi. Na skutek luki w przepisach MSW nie miało pełnych danych o tym, ile ziemi w Polsce kupili cudzoziemcy. Z danych ministerstwa wynikało, że w latach 2011-2012 w woj. dolnośląskim obcokrajowcy nabyli 397 ha, a w zachodniopomorskim – prawie 1506 ha. NIK w toku kontroli ustaliła jednak, że w tym okresie cudzoziemcy kupili w rzeczywistości trzy, cztery razy więcej ziemi. Powierzchnia gruntów, należących do spółek przez nich kontrolowanych  wyniosła na terenie woj. dolnośląskiego – 1578 ha, a w woj. zachodniopomorskim – 4577 ha.

W 2013 roku w całym kraju udało się zablokować 200 przetargów na sprzedaż ziemi obcokrajowcom, ¾ z nich w województwie zachodniopomorskim, we wcześniejszych latach było silne dzięki funkcjonowaniu PGR-ów, które po 1989 roku zostały przejęte przez firmy rolnicze z udziałem kapitału zagranicznego. Na terenach województw zachodnich i północnych następuje niejawny proces koncentracji ziemi rolnej przez duże podmioty zagraniczne. W opinii prezesa FEFRWP (Fundacja Europejski Fundusz Rozwoju Wsi Polskiej), Marka Zagórskiego, konieczne jest wprowadzenie zmian w systemie kontroli gruntów oraz wprowadzenie powszechnego obowiązku posiadania kwalifikacji rolniczych przez wszystkie osoby przejmujące grunty rolne.

Według ostrożnych szacunków Parlamentu Europejskiego w rękach cudzoziemców znajduje się już 200 tysięcy hektarów polskiej ziemi. Cudzoziemcy mogą tę ziemię nabywać poprzez nabywanie udziałów w spółkach będących właścicielami ziemi. Dane o tym procederze nie są skrupulatnie prowadzone przez ministerstwo spraw wewnętrznych, stąd trudno jest dokładnie oszacować skalę nabywania polskich gruntów przez osoby niebędące obywatelami Polski. Dane MSW są niższe trzy- lub nawet czterokrotnie od stanu rzeczywistego, co wynika z luki w przepisach prawnych, która to luka nie zobowiązuje spółek kontrolowanych przez obcokrajowców do składania informacji o posiadanych gruntach.

Zaś 1 maja 2016 roku kończy się okres ograniczenia, według którego cudzoziemcy bez specjalnej zgody (na mocy ustawy o nabywaniu nieruchomości przez cudzoziemców, dzięki której obcokrajowiec musi uzyskać zezwolenie ministrów spraw wewnętrznych i rolnictwa w przypadku nieruchomości rolnych, zaś leśnych – dodatkowo ministra obrony narodowej) nie mogli nabyć nieruchomości rolnych i leśnych, i od tej pory zgodę na kupno polskiego gruntu będą musiały uzyskać tylko kraje zainteresowane, pochodzące spoza Europejskiego Obszaru Gospodarczego oraz Konfederacji Szwajcarskiej. Spowoduje to w ostateczności uwolnienie obrotu ziemi w naszym kraju dla obywateli Unii Europejskiej.

Wówczas ceny ziemi rolnej po zniesieniu zabezpieczenia trwającego 12 lat poszybują w górę, w kierunku poziomu krajów zachodnioeuropejskich, a ziemia dla samych Polaków stanie się dobrem deficytowym. Biorąc pod uwagę wartość na poziomie 6 tysięcy euro za hektar (nieco ponad połowa średniej unijnej), silne ograniczenia w zbywaniu ziemi obcokrajowcom na Zachodzie, nikłość wartości pieniężnej polskiej ziemi w porównaniu z m.in. Danią, Belgią czy Holandią (których cena ziemi wynosi kolejno od 23 do 38 tysięcy euro za 1 hektar, i z których to krajów pochodziło najwięcej kupców polskich gruntów) oraz zbliżające się wygaśnięcie okresu przejściowego 1 maja 2016 roku stanie się oczywistym, że polska ziemia stanie się atrakcyjnym miejscem dla zagranicznych inwestorów, którzy wyprą tym samym polski stan posiadania i wyeliminują szansę przetargu ze strony polskich rolników.

Problem jest tym poważniejszy, iż popularną metodą sprzedaży ziemi obcokrajowcom są tak zwane „słupy”. „Słupami” są podstawione osoby z danej spółki bądź inwestorzy, którzy przekazują zakupioną ziemię spółkom, w których większościowy udział posiada kapitał zagraniczny, czego długofalowymi skutkami są wyprzedaż rodzimej ziemi międzynarodowemu kapitałowi, nadmierna koncentracja gruntów w jego rękach, zawyżanie cen ziemi i stworzenie potężnego rynku spekulacyjnego.

Zatem żeby móc zapewnić suwerenność gospodarczą naszego kraju, powinno się wprowadzić natychmiast rozwiązania prawne ograniczające wyprzedaż gruntów rolnych w ręce obcego kapitału, i umożliwiające kontrolę gruntów na wzór polityki, jaką realizują rządy Francji czy Niemiec. Tam owe rozwiązania posiadają przede wszystkim charakter administracyjny i polegają głównie na preferowaniu w zakupie ziemi  rolników z danego obszaru, uzależnieniu możliwości zakupu od zgody specjalnych, społecznych komisji, spełnienia szeregu warunków przez potencjalnego nabywcę (na przykład posiadanie wykształcenia rolniczego, udokumentowanie źródeł pochodzenia środków na zakup, minimalnego okresu prowadzenia działalności rolniczej) oraz zadeklarowanie rolniczego użytkowania ziemi. W efekcie ktoś, kto nie jest rolnikiem prowadzącym gospodarstwo na terenie danej gminy przez okres na przykład 5 lat, nie ma szans na kupno ziemi. Jedna z przedstawicielek Krajowej Rady Izb Rolniczych postulowała wprowadzenie systemu sprzedaży ziemi obcokrajowcom, która zostałaby poprzedzona szeregiem wewnętrznych procedur – m.in. zakazem sprzedaży gruntów przez 15 – 25 lat po ich zakupie, znajomością języka polskiego i ukończeniem polskiej szkoły rolniczej. Jednak jeżeli nie zostaną wprowadzone odpowiednie zabezpieczenia dotyczące sprzedaży ziemi, to wystąpi ryzyko spekulacji bądź innej formy sprzedaży. Dlaczego ziemia rolnicza jest w obszarze zainteresowania? Ponieważ zasoby tejże ziemi są stałe i ograniczone, a nawet się zmniejszają wskutek procesów urbanizacyjnych, wobec czego grunty rolnicze są dobrą lokatą kapitału, przez co są obiektem zainteresowań funduszy inwestycyjnych.

Adam Busse

czwartek, 19 listopad 2015 12:08

Jaką wizję rozwoju mają polscy narodowcy?

Pytanie fundamentalne dla obecnych oraz przyszłych działań. Od czasu do czasu wewnątrz i z zewnątrz pojawiają się zarzuty pod adresem polskich narodowców, że są środowiskiem „marszowo-rocznicowym”. Osobiście uważam, że jest to nie do końca prawda, ponieważ narodowcy od czasu do czasu angażują się w różne akcje społeczne.
Niemniej jednak nasuwa się pytanie, czy ta forma działalności faktycznie zadowala obóz narodowy? Obserwując rzeczywistość rodzą się w pełni uzasadnione obawy, że obecna formuła jest dalece niewystarczająca do realizacji ideowych celów i odzyskania suwerenności.


Przechodząc do sedna: każda narodowa akcja okupiona dużym zaangażowaniem jest i tak z nawiązką niwelowana przez zdradziecką politykę tych, którzy podejmują decyzje za biurkiem. Można to porównać do tonącego okrętu: na każde wylane wiadro wody przeciwnicy polskiej idei narodowej wlewają z powrotem 100 następnych, bo są tam, gdzie mają większe wpływy. W ten sposób choć by narodowcy nie wiem ile manifestacji zrobili lub krwi oddali - wrogowie i tak to zniweczą. Zamiast oddawać krew na rannych żołnierzy - lepiej uchronić ich przed niepotrzebną wojną. Zamiast w kółko robić zbiórki -  lepiej wywalczyć wsparcie systemowe na określony cel, itd. Obecna formuła działalności polskich środowisk narodowych, moim zdaniem, nie gwarantuje powodzenia w realizacji strategicznych celów narodowych, a jedynie wydłuża agonię, czyli tonięcie okrętu zwanego Polską.

Powód jest jasny: tym czego potrzebują narodowcy są wpływy. Potrzeba więcej wpływu na różne dziedziny życia w naszym kraju. Bez wpływów polski obóz narodowy nic nie zdziała, bo jego wrogowie i tak zrobią swoje, niezależnie od narodowych manifestacji i krzyków. A zatem: wpływy, wpływy i jeszcze raz wpływy. Wpływy można osiągać za pomocą siły lub wiedzy. Choć siłowe odsunięcie od władzy obecnej sitwy niektórym wydaje się nieuniknione, to w niniejszym apelu pragnę zaproponować drugą opcję.

Szeroko pojmowany polski ruch narodowy potrzebuje specjalistów. Buduje się wpływy poprzez kadry wyspecjalizowane w konkretnych dziedzinach - narodowych finansistów, inżynierów, projektantów, szkoleniowców, prawników, filologów, logistyków, menedżerów, przedsiębiorców, sportowców itp. itd. Potrzeba narodowych specjalistów, którzy poprzez swoją wiedzę i autorytet w danej dziedzinie zapewnią możliwość wpływania na nią lub wykorzystania jako narzędzia do realizacji celów narodowych. Narodowcy powinni mieć swoich liderów w różnych dziedzinach, a wówczas na pewno staną się realną siłą, z którą będzie trzeba się liczyć.
Należy przesunąć środek ciężkości na rozwój własnych kadr i werbowanie specjalistów. Bardzo ważne jest również rozwinięcie wewnętrznego networkingu, w oparciu o mocne strony/specjalizacje członków i wzajemne wspieranie się w rozwoju.
Warto stonować nieco wizerunek idei narodowej, aby kojarzył się z ideą prężną, dojrzałą, zrównoważoną - wówczas bardziej zadziała na ludzi prężnych, dojrzałych, zrównoważonych.

Jedna z zasad rozwoju mówi: naśladuj tych, którzy osiągnęli sukces w dziedzinie, w której chcesz się rozwijać.

Choć to dziwnie zabrzmi, w dziedzinie wywierania wpływu warto uczyć się od...syjonistów. Oni do perfekcji opanowali sztukę przenikania do najbardziej wpływowych organizacji i miejsc - tam gdzie mogli wywierać największy wpływ na ludzi. Choć oni robią to w złej intencji, to narzędzie, którego narodowcy potrzebują do czynienia dobra jest dokładnie to samo: wpływy.

Pora wprowadzić więc narodową pracę organiczną na wyższy poziom, stawiając na specjalizowanie się w dziedzinach, które interesują daną osobę. Niech narodowcy dotykają coraz poważniejszych dziedzin życia, robią wspólnie coraz poważniejsze biznesy itd. Tylko dzięki temu można zmienić profil polskiego ruchu narodowego z ruchu rocznicowo-marszowego w świetnie zorganizowaną strukturę narodową o szerokich wpływach. Pewnie wtedy ruch narodowy będzie też miał nieporównywalnie więcej środków na promowanie idei i myśli narodowej, bo jego członkowie będą bogatsi (np. tam, gdzie dziś jest problem z zebraniem funduszy na wydruk 100 patriotycznych plakatów, w przyszłości jeden narodowy przedsiębiorca może bez problemu wspomóc wydruk 1000 plakatów).

Zwłaszcza, że narodowcy już nie mają czasu na zabawy, gdy nóż na gardle - oni muszą być liderami i mieć w swoich szeregach liderów. Czytanie książek i maszerowanie to stanowczo za mało - lider to ten, kto wywiera wpływ.

Stąd apel do obecnych liderów narodowych o zweryfikowanie bieżącej wizji tego ruchu lub, w przypadku jej braku, stworzenie takiej wizji (jasnej, klarownej, zrozumiałej nawet dla tzw. „dołów”), z uwzględnieniem powyższych sugestii. Tak, aby wszyscy zaangażowani wiedzieli, w jakim kierunku zmierzają. I aby ten kierunek był dla nich ekscytujący.

Radosław Steinberg

czwartek, 19 listopad 2015 12:07

Dzisiaj transhumanizm – jutro Nowy Człowiek

Na łamach tego czasopisma wiele mówi się o potrzebie budowy nowoczesnego ruchu narodowego. Niemalże zawsze w rozważaniach na temat jego kształtu oraz przymiotów pojawia się koncepcja wprowadzenia „nowego ładu” wśród Polaków lub konieczności dojścia do nowego modelu człowieka. Słusznie nacjonaliści podejmują tę tematykę, bo nasza walka musi być dynamiczna, tak samo jak dynamiczne są przekształcenia wewnątrz naszego narodu. Wciąż jednak mało jest konkretnych rozwiązań, konkretnych wizji rzekomego novum, do którego mamy dojść. Wielu z nas krzyczy na manifestacjach hasła, których godnego uzasadnienia nie byliby w stanie przedstawić nawet liderzy tej czy innej organizacji. Zachodzi zatem konieczność definiowania. Mówiąc wprost – ten tekst ma być przyczynkiem do szerszej dyskusji nad kształtem Nowego Człowieka, który jest kluczem i punktem wyjścia do dalszych rozważań nad epokowymi przemianami.

 

Nie da się ukryć, że postulowanie budowy nowego typu człowieka może budzić kontrowersje wewnątrz Kościoła. Czyż jednak całość chrześcijaństwa nie jest zbudowana na fundamencie wiary w nowe życie, które dał nam Jezus Chrystus? Głosy sprzeciwu wobec tak postawionego pytania są bezpodstawne. Mesjasz czyni z nas Jego dzieci. Nie możemy stać wobec tego bezczynnie. Głoszenie Ewangelii wszędzie, wszystkim i na wszystkie możliwe sposoby jest naszym głównym zadaniem. Życie wewnętrzne człowieka determinuje jego kształt zewnętrzny. Musi więc Nowy Człowiek, Nowy Chrześcijanin, Nowy Polak być głęboko uświadomioną intelektualnie jednostką. Ponadto powinien mieć dobrą relację z Panem Bogiem i – co również ważne – wykorzystywać wszystkie możliwe środki, żeby chwalić Go na tym świecie. Osiągnięcie powyższego – dość ogólnikowego – stanu jest możliwe tylko dzięki nauce Kościoła. Uznanie, że jesteśmy tylko w fazie przejściowej między dwiema formami życia, jest naszym obowiązkiem.

 

Czekamy więc na Nową Erę. Co konkretnie powinniśmy robić, żeby spełnić Wolę Pana? Jakie zajęcia są godne naszej uwagi? Poza wspomnianym wyżej głoszeniem Ewangelii, musimy formować sami siebie. Istnieje tendencja we współczesnej nauce, która powinna stać się szerszym obiektem zainteresowania chrześcijan. Mowa o transhumanizmie. Zakłada on, iż człowiek współczesny znajduje się w fazie przejściowej i dzięki owocom myśli ludzkiej może dojść on do etapu postczłowieczeństwa. Czym (lub kim) miałby być ów postczłowiek? Dawniej próbowali o nim mówić zarówno Dostojewski, jak i Nietzsche, ale przede wszystkim Fiodorow – rosyjski filozof i teolog prawosławny, który żył oraz tworzył w XIX wieku. O ile trudno niektórym łączyć Nietzscheańską koncepcję nadczłowieka z religią, tak filozofię Fiodorowa nazywa się wprost aktywnym chrześcijaństwem, które – często niesłusznie – przeciwstawiane jest chrześcijaństwu pasywno-kontemplacyjnym. Zakłada ona, że przy pomocy metod naukowych powinniśmy zmierzać do możliwie maksymalnego wydłużenia naszego życia. Ponadto jesteśmy winni przywrócenia życia pokoleniom, które nam je dały. Bowiem niewątpliwą niesprawiedliwością jest fakt, iż na chwilę obecną nie jesteśmy w stanie w żaden sposób odpłacić, zrekompensować najwyższego daru – daru życia – naszym przodkom.

 

Idee transhumanistyczne nabrały pędu i spora ich część ma swoje odzwierciedlenie w dzisiejszej nauce. Dążenie do Nowej Ludzkości stało się faktem. Masowo stosowane szczepionki, doping wydolnościowy, czy przeszczepy narządów – to tylko kilka przykładów z już funkcjonujących form wspierania ludzkiej kondycji. Te czynności mają wielu zwolenników, ale zdarza się, iż budzą kontrowersje.

 

Warto mimo wszystko oswajać się z faktem, że tendencje w nauce idą w kierunku ulepszania człowieka. Bynajmniej nie mają one na celu jego uprzedmiotowienia. Wręcz przeciwnie – zwiększenie możliwości naszego działania uczyni nas jeszcze bardziej panami własnego losu i może dać nam szansę na lepsze przygotowanie się na ponowne przyjście Pana Jezusa. Trzeba jednak zadbać o to, żeby odebrać przemysł farmaceutyczny i technologiczny międzynarodowym korporacjom. Z woli Ojca Świętego oraz pod jego jurysdykcją mogłyby powstać koncerny, korporacje zajmujące się badaniem i tworzeniem tego typu wytworów polepszających naszą kondycję. Taki stan pozwoliłby lepiej przygotować się do III wojny światowej, której bliskości Jego Świątobliwość jest świadomy.

 

Michał Walkowski

czwartek, 19 listopad 2015 12:03

Rak zniewieścienia „fanatyków”

Gdy czyta się codzienne komentarze dotyczące otaczającego nas świata i wydarzeń, ma się wrażenie, że duch dawno zastąpiła materia. Gdzieś uleciało coś, co było istotnym elementem indoeuropejskiego dziedzictwa duchowego. Znikła pogarda dla śmierci i podziw dla ludzi, którzy potrafili się poświecić w imię własnych poglądów, wierzeń etc., etc.

Dlaczego tak się dzieje? Skąd ten brak głębszej refleksji nad otaczającym nas światem? Co kieruje ludźmi, którzy z jednej strony potrafią zacytować z pamięci Mosdorfa „jesteśmy fanatykami…”, a z drugiej płaczą, że gdzieś tam w Europie fanatycy podkładają bomby? Czy taki internetowy „fanatyzm” może mieć przełożenie na realne działania wymagające czegoś więcej niż tylko bezrefleksyjne powtarzanie haseł. Kiedyś takim bezrefleksyjnie powtarzanym hasłem było walka z nieistniejącą od lat komuną. Dziś takim hasłem jest walka z islamizacją – cokolwiek to znaczy. O ile obawy liberałów i wszelkiej maści demokratów mogą być uzasadnione, to dziwne jest zachowanie ludzi określających się jako fanatycy czy radykałowie. Skupianie się na walce ze skutkami świadczy o miałkości wyznawanych idei czy poglądów. Prawdziwy fanatyk zawsze zrozumie drugiego fanatyka, choćby tamten stał po drugiej stronie barykady. Potrafi też docenić poświecenie, jednak skażenie rakiem zniewieścienia, konsumpcjonizmu i liberalizmu nie pozwala wyzwolić się z więzów materializmu i wznieść się ponad to wszystko. Skażenie to nie pozwala również dostrzec przyczyn tego, co obecnie dzieje się w Europie i na świecie. Medialna propaganda sprzedaje skutki jako przyczynę, a idące na łatwiznę społeczeństwo kupuje tę narrację jako swoją. Zniewieściałe społeczeństwo produkuje zniewieściałych „fanatyków”, wodzonych za nos zawodowym macherom od kształtowania opinii publicznej. Takie społeczeństwo ze swoimi „fanatykami” będzie protestowało przeciwko imigrantom, ale mało kto zaprotestuje przeciwko banksterom, wielkiemu kapitałowi czy neoliberalnej polityce, gdyż to wymaga czegoś więcej. Wymaga poświecenia i prawdziwego fanatyzmu. Niestety fanatyzmu tego brakuje i nie zanosi się by sytuacja uległa zmianie. Dalej zamiast banków będą płonąc domy azylantów, zamiast radykalnych protestów społecznych, będą antyimigranckie hece, które są na rękę systemowi. Zamiast poświecenia, płacz, że biją. Zamiast walki z przyczynami, maszerowanie pod rękę z prawicą. Zamiast antysystemowych akcji, utrwalanie tego systemu.

Czy ta sytuacja może ulec zmianie? Raczej nie. Ostatni prawdziwi europejscy fanatycy polegli w latach 40. ubiegłego wieku. Od tamtego czasu liberalizm, chadecja i socjaldemokracja poczyniły takie spustoszenie w głowach, że ludzie ci stali się niewolnikami strachu. Strach przed jakąkolwiek zmianą, strach przed nieuniknionym, brak refleksji, że jednak jest coś więcej niż materialne życie, zrobił z Europejczyków cień tego kim byli jeszcze 100 lat temu. Dlatego islam zaleje Europę. Oni się nie boją o materialne tu i teraz. Mają determinację i są fanatykami, bo „tylko fanatycy umieją dokonać wielkich rzeczy. Nienawidzimy kompromisu: jest to nie tylko cechą młodości naszej, ale ducha czasów, w których żyjemy.”

Bogusław Wagner

czwartek, 19 listopad 2015 12:01

Formacja osobowości

Do poprzedniego numeru „Szturmu” Jakub Siemiątkowski napisał bardzo dobry artykuł na niepopularny temat, jakim jest panujący w środowisku narodowym brak formacji intelektualnej, natomiast ja pozwolę sobie dodać do niego kilka uwag, na temat jeszcze bardziej niepopularny, jakim jest brak formacji osobowości. Jest to zagadnienie w naszym środowisku rzadko poruszane, jeśli się już coś o nim mówi to tak, żeby przypadkiem nie powiedzieć za dużo, ale najczęściej jest w ogóle omijane szerokim łukiem. Kryje się za nim milcząca obawa, że jeśli będziemy za dużo wymagać od członków i sympatyków naszego ruchu, to sobie pójdą i już nie wrócą. Z drugiej strony, jest też sporo działaczy, którzy od dawna oczekują na poruszenie tego tematu, ale czują się w swoich oczekiwaniach osamotnieni , więc nie mówią o tym głośno.

 

Trzeba więc to wyraźnie zaznaczyć, że formacja intelektualna jest bardzo ważna – szczególnie, kiedy ktoś publikuje artykuły na tematy wymagające specjalistycznej wiedzy – ale nie jest wystarczająca. Jest ona kwestią wstępną i najbardziej naturalną, bo jeśli ktoś chce się uznawać za nacjonalistę to siłą rzeczy musi coś o nacjonalizmie wiedzieć, choćby w ogólnym zarysie. Jednak aby rzeczywiście się rozwijać równolegle musi sięgnąć do kwestii nie tak oczywistej, jaką jest formacja osobowości, bo inaczej skutki mogą być opłakane. Istnieją działacze, którzy piszą ogromne ilości dobrych tekstów, a jeszcze więcej czytają, ale pod względem kultury i moralności trudno zaliczyć ich do elity narodu i raczej nikt nie chciałby ich widzieć w roli polityków reprezentujących nasz kraj przed resztą świata.

 

Pora więc poważnie zająć się zagadnieniem kształtowania nie tylko intelektu, ale całego człowieka. Jest to konieczne, bo my, narodowcy, mamy być elitą w służbie narodu, a więc naszym codziennym życiem mamy dla innych członków naszej wspólnoty stanowić wzór życia doskonałego, takiego, jakie jest w pełni zgodne z naszymi ideałami, i jakiego oczekujemy od wszystkich naszych rodaków. Na tym polu przykład życia jednego działacza, który wytrwale dąży do tego, by być coraz lepszym pod względem intelektualnym, moralnym, kulturalnym oraz zawodowym, stanowiąc charyzmatyczny przykład dla innych, byłby lepszy, niż tysiąc książek. Niestety, nie znam jak na razie żadnego takiego.

 

Pierwszą kwestią, która na ogół przychodzi do głowy, gdy w środowisku narodowym wspomni się o formacji osobowości, jest formacja charakteru. Na pierwszym miejscu wymieniane są tutaj takie walory, jak odwaga, poświęcenie czy wytrwałość, które wielu działaczy rozwija nie tylko przez zwykłą działalność, ale także przez uprawianie sztuk walki, wspinaczki czy innych rodzajów sportu. I bardzo dobrze, ponieważ są to cechy, które naszym ideowym poprzednikom pozwoliły w czasach wojny dokonywać heroicznych czynów i które także dzisiaj są fundamentem jakiejkolwiek aktywności narodowej. Nie wolno przy tym jednak przy tym bagatelizować innych, mniej wzniosłych cech, takich jak dokładność, punktualność i pracowitość, których brak – nawet przy największym poziomie idealizmu i poświęcenia – może rozwalić nie tylko dane przedsięwzięcie, ale i całą organizację. Szczególną rolę ogrywa tutaj zdolność do myślenia perspektywicznego i kreatywność – każda nowa inicjatywa powinna być poważnie przemyślana pod kątem jej celów, środków i adresatów, bo inaczej może się skończyć np. manifestacją, która daje odbiorcom sprzeczne komunikaty, a do tego jest źle przygotowana technicznie (lepiej nie robić ulotek wcale, niż robić w złej jakości, odbite na ksero i ręcznie pocięte…) i przez to bardziej zniechęca ludzi do idei narodowej, niż zachęca.

 

To jest właśnie druga rzecz, którą nacjonalista musi mieć zawsze na uwadze – ludzie. Nie żyjemy w próżni, ani nie działamy tylko dla siebie (nie jesteśmy przecież kółkiem wzajemnej adoracji… prawda?) – naszym celem jest dotarcie z określoną ideą do ludzi. Musimy więc starać się ich zrozumieć, i to nie tylko z socjologicznego czy marketingowego punktu widzenia, żeby jak największą ilość osób „przeciągnąć na swoją stronę”, ale także w naszym codziennym życiu, bowiem, jak zauważył w swojej broszurze Kwasieborski, to właśnie przez dotarcie do każdego poszczególnego człowieka realizuje się cel działalności społecznej i polityki, jakim jest szczęście wszystkich członków narodu. Leon Degrelle, legendarny twórca wielkiego i prężnego ruchu Christus Rex, tak podsumował po latach swoją działalność: „Tak! - płonęła we mnie i pochłaniała mnie miłość do innych ludzi. Pragnąłem dojrzeć w człowieku serce, które należy kochać, napełnić entuzjazmem i wynieść na szczyty”. O tym również każdy nacjonalista musi pamiętać: naród to ludzie, a więc służąc narodowi musimy podchodzić do nich z szacunkiem i życzliwością, a gdy zachodzi taka potrzeba także służyć im pomocą i wsparciem. Poza tym w kontaktach z ludźmi trzeba pamiętać, że w wielu przypadkach za ludzkimi słabościami czy błędami nie stoi zła wola, ale wcześniejsze złe doświadczenia, błędne wychowanie czy cierpienie, a doświadczenie życzliwości może być dla nich przełomowe. Historia zna tysiące przypadków, gdy życzliwa rozmowa czy chwila uwagi, całkowicie zmieniło życie danej osoby. Jak napisał Degrelle – czasem jedno życzliwe spojrzenie może zawrócić człowieka znad skraju przepaści.

 

Kolejna kwestia, ściśle związana z relacjami z ludźmi, to formacja na polu pracy i edukacji. Chcąc być elitą państwa, musimy zaczynać od bycia nią w naszych codziennych środowiskach. Polska potrzebuje dobrze wykształconych kadr technicznych, wybitnych wykładowców uniwersyteckich, zaangażowanych pracowników i innowacyjnych przedsiębiorców, więc jeśli chcemy w przyszłości zbudować Wielką Polskę to musimy tych wszystkich specjalistów jej dostarczyć. Kto nimi będzie, jeśli nie my? Kto, jeśli nie my, będzie dawał innym przykład sumiennej, solidnej i twórczej pracy? Dlatego już od teraz każdy z nas musi stać się wzorem w tym, co robi. Student powinien nie tylko jak najlepiej przyswoić materiał, który go obowiązuje do egzaminów, lecz także zgłębiać swoją dziedzinę znacznie bardziej, niż to jest wymagane, żeby potem zostać specjalistą i służyć swoją wiedzą innym. Z kolei wszyscy pracownicy powinni swoją pracę wykonywać również jak najlepiej, stanowiąc wzór zdolności, zaangażowania i dobrej organizacji dla swoich współpracowników. A przy tym nikt nie powinien być „kujonem”, „ponurakiem” czy „marudą” - cechą rozpoznawczą nacjonalisty powinna być wszechstronność, powinien być, jak to mówią, „i do tańca, i do różańca”, a więc z jednej strony wyróżniać się sumiennością i zdolnościami, a z drugiej zaraźliwym entuzjazmem do pracy i do życia, energią, kreatywnością i życzliwością dla innych ludzi.

 

Następną, często zamiataną pod dywan sprawą, jest formacja ściśle moralna. Wszyscy wznosimy hasła o honorze, o wartościach etycznych, o godności człowieka. W większości jesteśmy katolikami. A jak często zdarza się nam, robić coś zupełnie sprzecznego z naszymi założeniami? I nie chodzi tu raczej o wielkie zdrady ideałów, ale o małe świństwa, których dopuszczamy się codziennie i to w sprawach oczywistych moralnie, a które osłabiają nasz charakter i podkopują sumienie… co gorsza nie tylko nasze, ale i innych, bo dla ludzi spoza środowiska to my jesteśmy przedstawicielami naszych idei, w tym samym stopniu, w jakim ksiądz jest przedstawicielem Boga. I teraz, gdzie ma swój honor student, który ściąga na egzaminie, i co o jego ideach myślą jego koledzy? Gdzie ma szczerość ktoś, kto za plecami obgaduje kolegów zamiast powiedzieć im pewne sprawy prosto w oczy? Gdzie ma swoją wiarę ktoś, kto w piątek idzie na kebaba? I w końcu, gdzie ma swoje poczucie godności ktoś, kto deklarując się jako nacjonalista najpierw nawali się jak świnia, a potem rzyga na koszulkę z Żołnierzami Wyklętymi, albo robi inne równie „chwalebne” rzeczy? To trzeba podkreślić szczególnie mocno: człowiek, który uważa się za wyznawcę pewnych wartości nigdy, ale to nigdy, nie powinien tracić nad sobą kontroli i robić rzeczy, których musiałby się potem wstydzić, albo, co gorsza, takich, których nawet nie pamięta.

 

I w końcu ostatnia, lecz niezwykle ważna rzecz: formacja wiary. Wśród wznoszonych przez nas haseł najpopularniejszym jest „Bóg, honor, ojczyzna”, lecz ilu działaczy faktycznie na poważnie traktuje jego pierwszy człon? Rzeczywiście pewnie większość obchodzi święta, pali znicze i powtarza, że katolicyzm jest nieodłącznie związany z polskością. Duża część pewnie nawet chodzi co niedzielę do kościoła, i słusznie. Ale ilu traktuje wiarę głębiej? Ilu się regularnie modli? Ilu rzeczywiście przestrzega przykazań i oddaje kierownictwo swojego życia Bogu? Ilu czyta Ewangelię i pisma świętych? O tym też trzeba bezwzględnie pamiętać: jak pisał Mosdorf, jesteśmy katolikami bo Kościół jest ustanowiony przez Boga, i ta prawda jest prawdą bez względu na okoliczności. To zbawienie nasze i bliźnich jest ostatecznym celem naszego życia, i nie można go zastąpić jakimś substytutem. Co więcej należy także pamiętać, że naszym polem walki nie jest tylko płaszczyzna społeczna, ale też duchowa, a naszą bronią nie tylko hasła i flagi, lecz także modlitwa i posty. Wielki naród, ale wyjałowiony duchowo, umiera, bo upadają jego wartości, ale także dlatego, że znika chroniąca go duchowa tarcza pozostawiając wolne pole siłom demonicznym, które działają przez wszystkie możliwe rodzaje degeneracji moralnej, uzależnienia, sekty, a czasem wprost opętania (to przypadek m.in. Włoch, gdzie działa wielu satanistów a egzorcyści mają pełne ręce roboty). Tak więc duchowa płaszczyzna walki jest nie mniej ważna, niż ta materialna, a przygotowanie do walki duchowej nie mniej istotne niż dobra kondycja fizyczna i psychiczna.

 

Dopiero ciężka praca nad sobą i osiągnięcie wysokiego poziomu rozwoju charakteru, moralności, duchowości i wiedzy, sprawi, że nacjonaliści staną się prawdziwą elitą, i swoim przykładem będą mogli pociągać za sobą społeczeństwo. Jednocześnie będą też gotowi, by godnie i z pożytkiem dla innych zajmować różnego rodzaju stanowiska kierownicze, od firm, przez uniwersytety, stowarzyszenia i organizacje pozarządowe aż po najwyższe urzędy w państwie. I dopiero, kiedy faktycznie na czele narodu i państwa staną ludzie doskonali, mający szacunek i poparcie reszty społeczeństwa, będzie można mówić o urzeczywistnieniu Wielkiej Polski. Oczywiście, to wykucie nowych ludzi i nowej elity nie nastąpi z dnia na dzień, ani nawet z roku na rok, ale jest to wizja, która powinna być zasadniczym celem formacji, zarówno w ramach organizacji narodowych, jak i indywidualnej. Bez tego, to znaczy bez wykształcenia naprawdę wielkich ludzi, ruch narodowy będzie skazany na trwałe pozostanie tylko kółkiem zainteresowań albo zrzeszeniem frustratów, którzy, nawet mimo pewnych sukcesów, nie będą w stanie nic w państwie trwale zmienić – i tę wizję, trzeba mieć zawsze przed oczami, biorąc się za jakąkolwiek działalność.

 

Może ten cały wywód niektórym może wydawać się niedzisiejszy, naiwny albo wręcz śmieszny, ale przypominam, że w tym dzisiejszym świecie, opartym na relatywizmie, hedonizmie i bylejakości, wszystkie wartości są niedzisiejsze i śmieszne. Dlatego naszym zadaniem nie jest dostosowywać się do tego świata, ale to, by „przechowywać ideałów czystość”, a z czasem „dać im moc i zbroję, by z kraju marzeń przeszły w rzeczywistość”, jak napisał niegdyś Adam Asnyk. Dokonać tego możemy przez naszą ciężką pracę, hartowanie ducha, a także – przede wszystkim! – bezkompromisową walkę o wprowadzenie tych ideałów we własne życie.

 

Jak bowiem pisał wspomniany już Degrelle: „„Możemy wyjść z tego upodlenia jedynie drogą gigantycznej naprawy moralnej, od nowa ucząc ludzi miłości, poświęcenia życia, walki i umierania za wyższy ideał. W epoce, gdy ludzie żyją tylko dla siebie, setki i tysiące ludzi muszą żyć nie dla siebie, ale dla zbiorowego ideału, z góry zgadzając się dlań na wszelkie ofiary, wszelkie upokorzenia i wszelkie bohaterstwo. Jedyne, co się liczy to wiara, płomienna ufność, całkowite wyzbycie się egoizmu i indywidualizmu, dążenie by całym sobą służyć – bez względu, jak niewdzięczna będzie to służba, bez względu gdzie, bez względu jak – sprawie przerastającej człowieka, która domaga się wszystkiego, niczego w zamian nie obiecując. Liczą się tylko zalety duszy, drżenie, dar całkowity, pragnienie, by postawić ideał ponad wszystkim, całkowicie bezinteresownie.

Nadchodzi godzina, gdy dla ocalenia świata potrzebna będzie garść bohaterów i świętych, którzy dokonają Rekonkwisty”.

 

 

Na koniec muszę dodać, że cały ten artykuł, to tylko pewien zarys kwestii, składających się na formację osobowości, siłą rzeczy przestawiony skrótowo i bez wielu przykładów, ale mam nadzieję, że w przyszłości kwestie te doczekają się osobnego, szerszego opracowania. Polski ruch narodowy przed wojną wydał wielu wybitnych myślicieli i pisarzy, i chociaż ich dorobek przez wiele lat był zapomniany to teraz, gdy obecnie polski ruch nacjonalistyczny jest jednym z najprężniej się rozwijających w Europie, następuje ponowne odkrycie ich dzieł. Dlatego też liczę, że wraz z gwałtownym rozwojem naszego środowiska nastąpi również gwałtowny rozwój refleksji na tematy moralne, etyczne i kulturalne, które zajmowały bardzo ważną rolę w tradycji nie tylko polskiej idei narodowej, ale polskiej tradycji w ogóle.

 

Sylwia Mazurek

czwartek, 19 listopad 2015 12:00

Tańcząc w umierającym świecie

Świat jaki znamy, zmienia się na naszych oczach. Oczywiście, nie jest to nic nadzwyczajnego ani stanowiącego nowości dla historii. Cywilizacje przychodziły i odchodziły. Posiadały okresy żywotne oraz bierne. Po swoim upadku, niczym trup zakopany w ziemi, ze swojego ciała pozwalały wyrosnąć nowym siłom, napełniając je swoim dziedzictwem. Być może w złotym okresie Imperium Rzymskiego mało kto wyobrażał sobie, że największa potęga ówczesnego świata zniknie. A jednak mimo całego dorobku cywilizacyjnego, krwi legionistów i zaradnie, jak na swoje czasy, skonstruowanemu aparatowi administracyjnemu Cesarstwo skonało, dając w ten sposób życie nowym formom. Bogatym w doświadczenie niedawnego nieboszczyka, a jednak silniejszym. Bardziej witalnym i skłonnym do poświęceń, mniej przyzwyczajonym do swojej potęgi i bogactwa. I choć nam może wydawać się to odległą przeszłością, podobny los spotkał wiele innych mocarstw. Państwa, które kiedyś kolonizowały odległe zakątki świata, dziś w większości nie należą do najsilniejszych aktorów polityki międzynarodowej. A jednak pewne ważne elementy przetrwały. Ogromny wpływ jurysdykcji rzymskiej na kształt prawa w Europie i na świecie nie podlega dyskusji. Trudno byłoby również zaprzeczać, że obok gwałtu i mordu, konkwistadorzy przynieśli Ameryce Łacińskiej cywilizację, której katedry i uniwersytety stoją po dziś dzień.

Można zatem zauważyć istnienie pewnej prawidłowości powstawania i upadku form organizacji zbiorowości ludzkich. Te biologiczne procesy zachodzące w historii dostrzegali między innymi Oswald Spengler czy Julius Evola. O ile ten pierwszy, w dużym uproszczeniu, widział to jako byt najpierw kultury, później cywilizacji, o tyle ten drugi rozdzielał cywilizacje na te, hołdujące wartościom cywilizacyjnym, solarnym albo antycywilizacyjnym, lunearnym. Skoro zatem formy organizacji społeczeństwa przeżywają okresy młodości i starości, siły oraz słabości, aktywności oraz degeneracji, należałoby się zastanowić czy podobny proces nie zachodzi na całej ludzkości jako gatunku. Dotychczasowym, historycznym centrum świata była Europa. To europejskie języki poniesiono w najdalsze zakątki świata, wraz z kulturą prawną oraz oświeceniem technologicznym czy systemowym. Dziś wzrastająca potęga Państwa Środka oraz centralnej i wschodniej części kontynentu azjatyckiego oraz głęboki cywilizacyjny kryzys starego kontynentu dają poważne obawy do zakwestionowania roli Europy jako współczesnej axis mundi. Ostatnie wydarzenia z ojczyzny Karola Młota prezentują się dosyć groteskowo, w szczególności pod względem reakcji samego europejskiego mainstreamu. Dziś nie mówimy już przecież jedynie o zagrożeniu demograficznym. Do czynienia mamy z sytuacją, w której wróg otwarcie strzela. Strzela do ludzi. Na ulicy! To nie są jedynie akty terroru, to są akty cywilizacyjnej wojny.

W naturze pustka nie istnieje a słabość jest jedynie stanem przejściowym przed staniem się pokarmem dla silniejszych. I chociaż w teorii, Europa wydaje się być stosunkowo silna ze swoimi kapitalistycznymi gospodarkami, powiązaniami handlowymi, dyplomatycznymi czy nawet nienagannym potencjałem militarnym, jak w wypadku Francji, w praktyce okazuje się być zupełnie słaba. I nie są to mylne wrażenia. I nie mogą to być mylne wrażenia! Gdy rozpędzająca się machina islamskiej ekspansji krok za krokiem maszeruje ku Europie ze swoją polityką spalonej ziemi i analogią prawdy lub miecza, Europejczycy zastygli w przerażeniu i zdziwieniu, że eksportowana ogromnym nakładem finansowym na świat ideologia demokracji, liberalizmu i praw człowieka wcale nie powstrzymuje wojny na świecie. Ba! Nie powstrzymuje wojny nawet w jednym z największych ośrodków tejże ideologii. Tańcząc w swoim pijackim śnie, Zachód dalej ucisza krytyków zastanej rzeczywistości kneblem politycznej poprawności, a o zatrzymaniu imigranckiej inwazji myśli bardzo wolno i niemrawo. I w trakcie, gdy całą swoją energię przelewał ku kolonizacji świata przez swoje transnarodowe korporacje i instytucje finansowe, zupełnie nie jest w stanie zrozumieć własnej bezsilności wobec wizji niebezpieczeństwa pukającego do jego własnego domu. A to właśnie w dzisiejszej Francji, Grecji czy na granicy węgiersko-serbskiej rozgrywają się losy przyszłego świata. Świata, który poznaliśmy z książek i opowieści.

Nie jest chyba wielką tajemnicą, że islamiści kiedyś, w którymś z europejskim państw władzę zdobędą. Wystarczy przyjrzeć się statystykom demograficznym i wziąć pod uwagę fakt, że dziecko urodzone w europejskim państwie otrzymuje obywatelstwo tegoż państwa, a w efekcie bierne i czynne prawo wyborcze po osiągnięciu wymaganego wieku. W ten sposób, zupełnie legalnie i spełniając założenia ideologii demokratyzmu, świat islamski zasiądzie za sterami któregoś z europejskich państw, z jego kapitałem i uzbrojeniem. Dziś może nas dziwić dlaczego ostatnie, i nie tylko ostatnie, wydarzenia nie odbiły się falą rozrostu organizacji proobronnych, masowych protestów czy nawet społecznych inicjatyw związanych z edukowaniem na rzecz bezpieczeństwa publicznego. Europejczyk dalej żyje swoim mitem o pokoju, stabilności i dobrobycie, karmiony strachem jedynie przed bliżej niedookreślonym „rasizmem”, „ekstremizmem” i „nietolerancją”. Dalej żyje stworzony do tego by pracować, konsumować i się bać. Nigdy działać.

 

Czy my jako nacjonaliści możemy żyć w niezainteresowaniu sprawami reszty kontynentu? Niektórzy twierdzą, że ekonomiczna niewola ludu greckiego czy paryskie ataki nas nie dotyczą, że tamtejsi mieszkańcy sami zgotowali sobie ten los, więc możemy z czystym sumieniem zakładać ręce. Trudno jest mi sobie dziś wyobrazić bardziej mylne i sprzeczne z nacjonalizmem stanowisko. Istotą nacjonalizmu jako myśli rewolucyjnej jest elastyczność względem współczesnych wyzwań oraz ciągłe wzbogacanie idei innymi komponentami, zdolnymi do lepszego stawienia czoła zagrożeniom oraz przeszkodom, które naród musi pokonać na swej drodze ku wielkości. Jako narodowi rewolucjoniści nie mamy dzisiaj nic wspólnego z egoistycznym i szowinistycznym nacjonalizmem XX wieku, co nie oznacza, że w hierarchii narodów nasz własny przestaje zajmować dla nas pierwsze miejsce, ani że odcinamy się całkowicie od dorobku intelektualnego poprzednich pokoleń. Oni bowiem, tak jak my dziś, powstali, by dumnie spojrzeć w pysk bestiom swojego czasu i wykuwali elitę, mającą wyzwolić w narodzie siłę twórczą. My wiemy, że Europa jest organizmem, wiemy również, że my jako naród w Europie żyjący jesteśmy tego organizmu częścią. Być może faktyczna śmierć któregoś z europejskich narodów nie oznaczałaby od razu i destrukcji naszego. Być może istnielibyśmy jeszcze setki lat. Nie zmienia to jednak faktu, że rozpoczęłoby się powolne gnicie europejskiego ciała, które dotarłoby w końcu i do nas. I choć pozornie nasz wpływ czy realne szanse wydają się znikome, nigdy nie możemy pozwolić przejąć takiemu myśleniu kontroli nad sobą.

To właśnie na nas spoczywa obowiązek wyzwolenia narodowego witalizmu, którym możemy zarazić naszych europejskich braci i siostry. To my możemy zanieść im prometejski płomień, którego ciepłem będzie twórcza moc wyrywająca ludy z kajdan bierności i egocentryzmu. Zbawienia nie przyniosą prawicowi liberałowie walczący z imigrancką falą argumentami ekonomicznymi, ci sami, którzy wierzą w cudowną moc protestanckiego kapitalizmu, a zatem całkowitej bierności państwa na działalność międzynarodowych karteli gospodarczych. Nie przyniesie też lewica, wierząca, że poprawienie socjalnego bytu ogółu załagodzi ekspansyjne tendencje islamskiej ekstremy, a multikulturowy kocioł może wcale nie wybuchnąć. Argumenty zarówno jednych jak i drugich kręcąc się po osi tego samego zjawiska – materializmu, stanowią przykład postmodernistycznego zepsucia i pasywizmu. Nowoczesny nacjonalizm niosąc swoją rewolucję musi wystąpić przeciw tradycji, polityce i ekonomii. Musi pogrzebać tradycje, w której zginął już duchowy wymiar a przeżył jedynie zwyczaj, wykorzystywany przez marketingowców do napędzania konsumpcji. Musi skończyć z polityką, która stała się zawodem, zamiast być misją państwową i społeczną. Musi przeciwstawić się ekonomii, jako sposobie na wytwarzanie pieniądza bez pracy. Przy tym wszystkim dać życie nowym prądom. Nowej tradycji, polityce i ekonomii. Nowemu człowiekowi w nowym społeczeństwie. Organicznym i zdyscyplinowanym. Taki nacjonalizm posiadający program pozytywny oraz negatywny będzie w stanie podjąć na nowo próbę wyzwolenia europejskiego witalizmu. A jeżeli nie zechce podjąć, cóż... niech tańczy jak reszta.

 

Leon Zawada

 

czwartek, 19 listopad 2015 11:56

Nacjonalizm czy subkultura?

Na łamach „Szturmu” wielokrotnie krytykowaliśmy ogół polskich narodowców. Naszą uwagę najczęściej przykuwał statystyczny „gimbopatriota” czy „nacjoleming” – opierający swoją formację ideową na internetowych memach ignorant, niespecjalnie potrafiący powiedzieć czym idea narodowa wyróżnia się pośród gąszczu prawicowo ukierunkowanych nurtów. Tym razem zajmijmy się innym rodzajem aktywisty narodowego. Takiego, który ma swoje poglądy i podejście do życia za szczytowy typ najbardziej radykalnego i niedostępnego zwykłemu plebsowi nacjonalizmu.

Wydaje się, że wielu nacjonalistów uległo swego rodzaju subkulturyzacji. Ideę narodową uznaje raczej za styl życia niż sposób na walkę o Polskę. Dla niektórych nacjonalizm polega głównie na słuchaniu konkretnej muzyki (obecnie bardziej „kumaci” wolą hatecore niż anachroniczny już nieco RAC), odpowiednim ubiorze, czy zdrowym trybie życia. Wszystko to, a w szczególności ostatnie, jest oczywiście ważne i nie do pominięcia w formowaniu ruchu z prawdziwego zdarzenia. Nacjonaliści powinni czymś się wyróżniać od reszty społeczeństwa, bo to buduje wśród nich poczucie wspólnoty i swego rodzaju wyjątkowości. Nacjonaliści powinni dbać, w miarę możliwości, o sprawność fizyczną, bo to się przydaje w wielu sytuacjach oraz wzmacnia charakter. Ciężko jednak nie zauważyć pewnego zaburzenia priorytetów – dla wielu wszystko to stało się główną treścią działalności nacjonalistycznej, mimo że w zasadzie działalnością nie jest. Czasem do tego dojdzie jakaś manifestacja – oczywiście raczej taka, na którą nie zejdzie się zbyt wielu „januszy”.

Często pojawia się tu zresztą wiele ideowych udziwnień. Nie chodzi oczywiście o to by nie inspirować się na niektórych polach nurtami awangardowymi, wykraczającymi daleko poza utarte endeckie schematy, jak np. Nowa Prawica, eurazjatyzm czy terceryzm. Problem w tym, że czasem te fascynacje prowadzą do wyjścia poza obręb nacjonalizmu jako takiego – dziedzictwo klasyków polskiego ruchu narodowego (bynajmniej nie nieomylnych) dla niektórych staje się balastem, bo przecież bardziej „rewolucyjnie” brzmią manifesty anarchistów czy przeróżnych trzecioświatowych bojowników o wyzwolenie narodowe i społeczne. I często kto nie podziela tych fascynacji, a woli, nieco zachowawczo, ograniczyć się do Mosdorfa czy nawet Codreanu, będzie tu „antykwarystą” i „talmudystą”. Z jednej skrajności popada się w drugą. Korzystajmy ze wszystkiego co może być przydatne w kreowaniu nacjonalizmowi przyszłości, ale róbmy to z głową – bo czy ktoś może odpowiedzieć w jaki sposób do zwycięstwa przybliżyć nas może recepcja na polski grunt, dajmy na to, narodowego anarchizmu?

Problemów jest zresztą więcej. Wielu sprowadziło swoją nacjonalistyczną działalność do aktywności w Internecie. Najczęściej zresztą mało twórczej: do komentowania (oczywiście zawsze krytycznego) działań innych, zwyczajnego narzekania bez prób zmiany tego co się im nie podoba, pozowania na największego możliwego „prawilniaka” czy wreszcie po prostu trollowania i wypisywania wszelkiego rodzaju głupot – niejednokrotnie dla zabicia czasu. W ten sposób wielu „nacjonalistom” mija każdy kolejny dzień. Zamiast zaangażować się w działalność jakiejś organizacji czy nawet mniej formalnego środowiska jest się narodowcem internetowym, który oczywiście wie wszystko najlepiej…

Jest wreszcie typ formacji narodowej, którą być może należałoby nazwać „patonacjonalizmem” czy też „alkonacjonalizmem”. Mowa o tych, dla których działalność to jedynie kameralne koncerty RAC, na które dojazd i wydanie pieniędzy stanowi przejaw heroizmu. Nie mam osobiście zbyt wiele przeciw takiej formie rozrywki, niemniej jednak jeśli ktoś nie jest w stanie wybiec poza to, ciężko uznać by wnosił cokolwiek pozytywnego do funkcjonowania szeroko pojętego ruchu nacjonalistycznego. Ideowo, paradoksalnie, blisko tu często do „gimbopatriotów” – problemy współczesnej Polski to komuna i „ciapaci”, a zagłosować można na Korwina, bo on masakruje lewaków. Na szczęście ten przypadek to domena raczej tego pokolenia narodowców, które swoją (na ogół burzliwą) młodość ma już za sobą.

Każdy powinien zadać sobie pytanie czy nacjonalizm ma być dla niego formą realnej, możliwie jak najskuteczniejszej i efektywnej pracy dla narodu, czy też jedynie formą spędzania czasu, sposobem bycia, może rodzajem hobby – takiego, któremu poświęca się nieco uwagi, bo jest interesujące, ale stanowiąca rdzeń nacjonalizmu troska o wymierne efekty pracy narodowej nie stanowi tu faktycznego celu.

Nacjonalizm to codzienna walka o wzmocnienie narodu – na różnych polach, bo każdy przecież ma predyspozycje do innych typów działalności. Istotne jest to by przyświecała jej intencja faktycznej zmiany, a nie forma działania na zasadzie określanej jako „sztuka dla sztuki”. Planując działania należy mieć szeroką optykę – należy wiedzieć czego się chce i jak można osiągnąć wymierne efekty. W długofalowej perspektywie działalność środowisk narodowych musi mieć na celu triumf idei narodowej – jej popularyzację w całym społeczeństwie, zmianę sposobu myślenia narodu polskiego, nawet przejęcie władzy. O to walczymy i musimy poszukiwać najróżniejszych metod, by to osiągnąć – nawet jeśli wiemy, że może to zająć dziesiątki lat. Nacjonalizm nie istnieje po to by grupka ekscentryków (a za takich w oczach społeczeństwa uchodzimy) miała się tym pojęciem upajać, ale po to by nieustannie wzmacniać naród.

Wielu „kumatych” nacjonalistów będzie jednak wyśmiewać młodzież, której nikt nie zdążył nauczyć podstaw jakkolwiek pogłębionego nacjonalizmu. Będzie epatować swoją (pseudo) elitarnością zamiast przyczyniać się w jakikolwiek sposób do formowania tych, którzy mogliby stanowić autentyczne zaplecze dla szeroko pojętego ruchu narodowego. Będzie też nieraz doszukiwać się na siłę różnic i wyolbrzymiać je – po co? Właśnie po to, by utwierdzić się (i swoje otoczenie) w przeświadczeniu o własnej wyjątkowości. To przypisywanie sobie zadania strzeżenia świętego ognia idei najprawdziwszego (nowoczesnego i radykalnego) nacjonalizmu nie różni się w gruncie rzeczy od analogicznych zapędów wszelakich paleoendeków wykłócających się niegdyś o to, które Stronnictwo Narodowe jest bardziej narodowe i kto ma większe prawo powoływać się na Dmowskiego. Zjawiska pozornie różne, tok myślenia w zasadzie ten sam.

Środowiska radykalnie nacjonalistyczne muszą charakteryzować się swoistą otwartością – jest nas zbyt mało by trwać w tak znacznej nieufności względem siebie jak do tej pory dlatego tylko, że jakieś środowisko zapatruje się na szczegółowe sprawy nieco inaczej. Hermetyzm, stawianie własnej grupy ponad interes całego ruchu nacjonalistycznego czy wreszcie nieumiejętność autentycznego wyjścia z inicjatywą do narodu to jedne z większych bolączek współczesnego ruchu. Mało kto potrafi zdobyć się na jakieś formy dialogu, dyskusji prowadzonej w formule ponadorganizacyjnej, wychodzącej ponad własną frakcję ruchu. Każde niemal środowisko ma tu sobie sporo do zarzucenia – próby zerwania z takimi postawami muszą być uznane za nieodzowne.

Alternatywą jest dalsze tkwienie w tym bagienku, radosne przeświadczenie, że to „my” wiemy lepiej niż „oni”, bo to „my” reprezentujemy prawdziwy nacjonalizm. A przecież potencjał każdego środowiska można by zwielokrotnić poprzez szeroko zakrojoną współpracę i próby oddziaływania na szerokie grupy tych, z którymi łączą nas wspólne podstawy światopoglądowe.

Jakub Siemiątkowski

 

czwartek, 19 listopad 2015 11:53

Naprzeciw słabościom

Nacjonalizm nie jest tylko kolejną opcją polityczną, nie jest kolejnym systemem, sposobem rządzenia. Nie należy nacjonalizmu utożsamiać tylko z marszami, okrzykami, sloganami, czy tylko z organizacjami narodowymi popularnymi w Polsce dzięki mediom. Nacjonalizm będący szeroką ideą, a zwłaszcza ten nam szczególnie bliski, (który narodził się w latach 20. XX wieku), radykalny, bezkompromisowy, antykapitalistyczny i rozwijał się, aż do dziś jest i ideą polityczną, społeczną, a także filozofią, sposobem życia, czymś niepozbawionym, a wręcz często napełnionym metafizyką. Posiadającym bogatą historię, różnorodność, heroiczne autorytety i męczenników. Corneliu Zelea Codreanu, wybraniec Michała Archanioła, niepokorny Ernst Jünger, poszukujący stale źródła Tradycji Julius Evola, natchniony Degrelle, czy rodzimy fanatyk Mosdorf to tylko kilku bohaterów naszego nacjonalistycznego panteonu. Ci idealiści, którzy poświęcili często całe własne życie są dla nas wzorem do naśladowania.

 

Świadomość tego wszystkiego powinna być dla nacjonalistów siłą napędową, by przywrócić ten idealizm, te najbardziej pozytywne cechy radykalnego nacjonalizmu dzisiaj. Jednak na tej drodze pojawiają się pewne problemy wynikające zarówno z podejścia do nacjonalizmu przez wielu jak do po prostu zwykłych poglądów politycznych, które realizuje się pewną działalnością „od czasu do czasu” jak i wynikające z obecnego systemu demoliberalnego, konsumpcyjnego, promującego destrukcyjny materializm, który zniewala niemal wszystkich.

 

Nacjonalizm nie może akceptować narzuconego systemu niszczącego ducha Narodu i tradycję, nie może się dostosowywać do trendów, czy mody. On musi narzucać się systemowi i nie dać się mu przeniknąć. By, tak było sami nacjonaliści muszą pracować nad sobą i zwalczać hipokryzję, która dotyka wielu. Organizujemy akcje regionalnie i na całą Polskę pod hasłem „Swój do swojego po swoje” promując lokalne polskie produkty, jednak zakupy i tak dokonujemy w jednej z zagranicznych sieci. Z prostego powodu. Jest taniej.

 

Konsumpcyjna, globalna cywilizacja wymogła takie decyzje na ludziach. Spora część, jeśli nawet nie większość pracujących nacjonalistów Polsce stała się częścią nowego zjawiska zwanego prekariatem – ludzi pracujących na umowach śmieciowych, niepewnych jutra. Takie osoby będące nacjonalistami stanęły przed trudnym wyborem, z jednej strony muszą zarabiać i oszczędzać, bo system narzuca, z drugiej nie wspierają tych rodzimych firm wystarczająco. Innym przykładem jest chociażby portal społeczny Facebook, stworzony oczywiście przez politycznie poprawnych Żydów z USA, chcących narzucać swoje myślenie i fałszywe rozumienie świata innym, a chcąc czy nie chcąc, nacjonaliści, by być skuteczni z dotarciem do innych muszą używać takich narzędzi, które łatwo mogą być użyte przeciwko nim. Jeszcze innym przykładem jest stołowanie się nacjonalistów w różnych fastfoodach znanych z promocji destrukcyjnego trybu życia i będących symbolami zepsutego Zachodu, czy palenie papierosów nasączonych chemią produkowanymi przez wielkie międzynarodowe konsorcja z Zachodu. W taki sposób rzeczywistość uderza w poglądy. Jest to wbrew pozorom bardzo ważny temat, dlatego warto o tym dyskutować w środowisku.

 

Jedną z odpowiedzi na taki destrukcyjny tryb życia jest chociażby wbrew pozorom coraz mocniej popularne wśród nacjonalistów SxE, czyli Straight Edge (oczywiście w swojej nacjonalistycznej odmianie). Całkowite odrzucenie alkoholu, papierosów, używek na rzecz sportowego trybu życia. Ten rodzaj ascetyzmu, który nie ma związku z religią a szczególny związek z ideą nacjonalistyczną dającą kontrolę własnego życia, odrzucenie niszczenia samego siebie i dawanie świadectwa innym, że można funkcjonować w ten sposób i promować tą drogą idee. Praktyka podobnego ascetyzmu pojawia się także po innej stronie. Wśród anarchistów.

 

Anarchiści, czy tego chcemy czy nie, nad nacjonalistami (przynajmniej w tej części Europy) mają znaczną przewagę. Pomijam już istnienie radykalnych komórek rewolucyjnych, prowadzących z kapitalizmem walkę partyzancką. Działalność anarchistów wiąże się z całkowitym odrzuceniem dotychczasowego modelu życia, utożsamiając się z całkowitą walką z systemem, ustrojem, czy bytem państwa jako takim. Ich idea nie jest dla nich hobby i pokrzyczeniem od czasu do czasu haseł na marszach, ale codzienna praca, choćby związana z pracami na skłocie, wartami i jego ochroną. Dodatkowo pomoc socjalna i organizacja w tej sferze przyćmiewa szeregi nacjonalistów i sytuacja długo się jeszcze nie zmieni. A zmiana jest możliwa, o czym świadczą nacjonaliści w Hiszpanii, we Włoszech, w Grecji.

 

Nacjonaliści biorą udział w wojnie, która toczy się realnie na ulicach europejskich miast, i w politycznych grach. Są oni ostatnią barykadą, jaka będzie zachowywała nasze wartości cywilizacyjne; jeśli nie będziemy skuteczni to te wartości przestaną istnieć i zostaną zastąpione przez wartości islamu czy też poprawny politycznie demoliberalizm, jaki istnieje na Zachodzie. I w tej wojnie istnieje możliwość bardziej efektywnego działania na rzecz Narodu i poświęcania się dla niego. W okresie od 1981 do 1989 r., działacze Solidarności Walczącej poświęcali swoje kariery zawodowe, życie osobiste w walce z systemem, jaki chcieli obalić działając w ścisłym podziemiu. Dzisiaj pole do działania jest znacznie szersze, bo demoliberalny system w niewielu przypadkach będzie mógł zamknąć usta nacjonalistom, bądź przeszkodzić im w działaniach, a represje policyjne obecnie są nieporównywalnie mniejsze z tymi z czasów PRL. Nie oznacza to oczywiście, żeby nagle wszyscy nacjonaliści zeszli do podziemia i rezygnowali z całego dotychczasowego życia na rzecz walki, lecz pokazuje to jak duże są możliwości działania obecnie.

 

Dlatego odpowiednio zorganizowani i aktywni nacjonaliści są w stanie realnie zmienić naszą rzeczywistość. Partie wywodzące się z okrągłego stołu zawsze będą im wrogie, a ich własne interesy będą sprzeczne z interesem Narodu. Demoliberalizm musi zostać obalony drogą demokratyczną, bądź jeśli będzie to konieczne drogą szeroko rozumianej rewolucji, ale by to się stało nacjonaliści muszą pracować, kształcić się, aktywizować, by mogli w końcu wystawić nacjonalistyczną elitę, która będzie miała kompetencje, by dojść do władzy i mieć wpływ na rozwój Narodu w różnych dziedzinach życia codziennego. By to się stało musimy także propagować nasze poglądy i przedstawiać je w sposób zrozumiały dla zwykłych ludzi.

 

Jedną z dróg do osiągnięcia celów powinno być dokładne zdefiniowanie ideologii współczesnego nacjonalizmu, która choć powinna czerpać z dziedzictwa narodowego radykalizmu, czy także innych nurtów nacjonalistycznych przedwojnia to musi przede wszystkim odpowiadać na problemy współczesne trapiące naszą cywilizację i narody, dostosować do czasów, ale w żadnym razie nie do demoliberalizmu, rozmamłania idealizmu, czy zasad narzucanych przez globalny, poprawny politycznie świat. Trzeba dokładnie zdefiniować kształt przyszłej Polski, Europy do jakiej mają dążyć nacjonaliści, oraz w jaki sposób chcą to osiągnąć. Oprzeć na doświadczeniach rodzimych, zagranicznych i zbudować tę nową idee, która będą mogli przyjąć zarówno katolicy, agnostycy, ateiści, rodzimowiercy, równocześnie w żaden sposób nie wyrzekając się katolicyzmu i jego wkładu w kulturę Polski. Ideę, z którą będą mogły się łatwo utożsamiać wszystkie organizacje narodowe jak i niezrzeszeni nacjonaliści, co wpłynie na rozwój i integrację środowiska nacjonalistycznego w Polsce.

 

Trzeba dyskutować nad słabościami nacjonalistów w Polsce i usuwać te słabości, na ich miejsce wstawiać coraz to większą aktywność, inicjatywy w każdej dziedzinie życia. Promować nacjonalizm, nie jako prostacką ideę, która wyłącznie odnosi się do nienawiści wobec muzułmanów, a jako szeroką, czasem również metafizyczną ideę, od jakiej zależy nasza przyszłość i dzięki, której można się każdego dnia doskonalić, oraz zwalczać swoje słabości. Nacjonaliści powinni również rozwijać swój pragmatyzm i oceniać to co przyjdzie im czytać, widzieć na swój sposób, nie tak jak podaje to propaganda, czy to lewicowa, czy prawicowa; trzeba czytać zarówno kanon nacjonalistyczny, prawicowy jak i ten lewicowy i dochodzić do własnych wniosków. Tworzyć nacjonalizm nie na sekciarstwie, a prawdziwej, szerokiej pracy na rzecz Narodu. W czasie, gdy upadają wartości, nacjonalizm i nacjonaliści powinni stać się wzorem dla innych w swoim idealizmie i bezkompromisowości.

 

Witold Jan Dobrowolski

czwartek, 19 listopad 2015 11:51

Europy nie ma

Gdzie jak gdzie, ale wśród czytelników „Szturmu” nie znajdę chyba tego specyficznego rodzaju „nacjonalistów”, tych spod znaku Sejmu, ślimaków i pewnego rockowego muzyka, którzy europejski burdel chcą reformować i zmieniać na lepsze. Którzy są na tyle naiwni, bo sądzą, że mogą go używać do swoich celów. Mam nadzieję, że się nie pomyliłem w ocenie nastrojów.

W każdym razie to wiadoma sprawa: Unia to nasz wróg numer jeden. To bardzo oczywiste stwierdzenie i każdy kto twierdzi inaczej jest idiotą ( i to będzie bardzo lekkie określenie). Przecież wystarczy mieć oczy i mózg żeby dostrzec, że coś tu nie gra. Że ta instytucja, o której piszę, poszła stanowczo za daleko. Banda starych, zasiadających za zamkniętymi drzwiami i kontrolujących wszystkie rządy na Starym Kontynencie dziadków w drogich garniturach, wożących się luksusowymi samochodami. Gdy Komisja Europejska coś powie, statystyczny „polityk” w podskokach wykonuje jej polecenia. Gdy kanclerz Merkel kichnie, wszystkie ludzkie wycieraczki w promieniu paru tysięcy kilometrów, stają do wyścigu by na kolanach podać jej chusteczkę i odebrać gratulacje, albo choć jedno dobre słowo.

Oprócz tego wiadomo: administracyjny chaos i idiotyczne regulacje gospodarcze służące tylko interesom najsilniejszych. „Zjednoczeni w różnorodności”, ale tylko pod warunkiem, że ta różnorodność rozwija się pod francuskim, niemieckim albo angielskim butem. „Europa dla wszystkich”, ale najbardziej dla pedałów, Czarnych i korzystających ze świadczeń socjalnych uchodźców. „Świecka i liberalna” ale z wyłączeniem katolików i innych nieprawomyślnych, którym coś może zacząć nie pasować. W sumie warto w tym miejscu postawić sobie pytanie, które powinno uciąć wszelkie dalsze dywagacje: jak dorosły i myślący człowiek, może zaufać instytucji, której funkcjonowanie opiera się wyłącznie na kłamstwie i to podanym
w najbardziej obrzydliwej i perfidnej postaci: wszechobecnej propagandy, dostarczanej statystycznemu „Europejczykowi” już od najmłodszych, często nawet przedszkolnych lat?


W każdym razie, jak widzimy, mamy pełne prawo krytykować Unię. Mamy obowiązek z nią walczyć na każdym możliwym polu i w każdej możliwej, sprzyjającej nam czy też niesprzyjającej sytuacji. Jednakże nigdy, w żadnym wypadku i w żadnym momencie dziejowym, nacjonalistyczne podejście do tego tematu, nie zawierało w sobie negacji znaczenia Europy. Tej katolickiej Europy, ze wspólnymi korzeniami w Cywilizacji Łacińskiej
i chrześcijaństwie. Europy jako ojczyzny podróżników i odkrywców, zdobywców
i wojowników. Europy Białych, której dziedzictwo nas określało i z którego zawsze byliśmy dumni. Dlatego oddzieliliśmy naszą Europę od ich Europy. Dlatego działaliśmy w sposób lokalny, myśląc jednocześnie o tym co nas otacza w kategoriach globalnych. Pamiętam jak kiedyś, bodajże na okoliczność dziesiątej rocznicy wchłonięcia Polski przez eurokołchoz, zwany Unią Europejską, popełniłem mały tekścik, który zatytułowałem: „Europa gnije”. Chodziło o to, by pokazać czytelników, że bez względu na to jak bardzo beznadziejny był skład Parlamentu Europejskiego i jak bardzo nieracjonalna byłaby polityka Komisji Europejskiej, to rdzeń problemu leży w przegniłych fundamentach brukselskiego systemu. Systemu, który ciągnie na dół, każdego kto w nim jest, także Polskę. Jednak nie patrząc na to, może ze względu na naiwność czy wrodzony optymizm, należałem do grupy tych osób, którzy twierdzili, że da się odbudować dawną Europę z tego co teraz mamy, że da się zatrzymać gnicie i złożyć ze zdrowych fragmentów na nowo sprawny i dobrze działający mechanizm. Teraz, po ostatnich wydarzeniach, straciłem wszelkie złudzenia. Panie i Panowie: Europy już nie ma. Nadwerężyło ją masońskie oświecenie, przegrała w Libii i w Syrii, po to by ostatecznie wyzionąć ducha na paryskich ulicach pod kulami importowanych dżihadystów.

BANKRUCTWO IDEI

Tak jak zaznaczyłem wcześniej, kiedyś Europa była czymś, czego w żadnym wypadku nie mogliśmy się wstydzić. Silna i potężna, zjednoczona w jednej idei i kulturze, ze wspólną tradycją i historią szybko stała się harmonijnym domem dla jej mieszkańców i schronieniem dla tych, którzy go potrzebowali i byli jednocześnie w stanie zaakceptować jej zasady. Tak było kiedyś, ten błogosławiony stan trwał do momentu epoki oświecenia, które przyniosło ze sobą skażony produkt, a w zasadzie całą masę produktów, które nazwano liberałami. Powiedzieć, że liberałowie to podludzie, to za mało by scharakteryzować istotę ich istnienia i prowadzonych przez nie działań. Lepiej zacytować tu Thomasa Storcka, który w swoim tekście pod tytułem: „Trzy ataki liberalizmu” pisze:

„Liberalizm jest ruchem powszechnym w zachodniej cywilizacji, który poszukiwał wolności od ograniczeń nałożonych na ludzi przez naukę chrześcijańską, a swoją działalność rozpoczął od zaatakowania katolickiej kultury: najpierw na poziomie chrześcijańskiej moralności gospodarczej, potem na poziomie politycznych praw Boga i wreszcie na poziomie samego człowieka. Odpowiednio do tych trzech ataków: obalono cechy i ustanowiono indywidualistyczny kapitalizm (pierwszy), obalono tradycyjne systemy katolickie (drugi)
i zaatakowano ludzkość takimi rzeczami jak rozwód, antykoncepcja, eutanazja czy poprzez próbę obalenia naturalnego i komplementarnego podziału ludzkości na dwie płcie. To właśnie ten liberalizm, odpowiedzialny jest za taki kształt nowoczesnego świata, za jego wszechobecny sekularyzm […]”

Wyrywając z Europy Boga, wspólnotowość i solidaryzm, a także tożsamą dla wszystkich moralność i zasady, liberalizm doprowadził do, de facto, zdekonstruowania Cywilizacji Łacińskiej. Na jej miejsce postawił skleconą naprędce „Europę Laicką”. Ta pozbawiona jakichkolwiek nienaruszalnych podstaw i zakorzenienia w świecie, zdemoralizowała ludzi uczyniła ich słabymi i nieprzygotowanymi na jakiekolwiek zagrożenie. Dlatego cokolwiek, co zostało zbudowane na takich fundamentach, nie ma szansy na przetrwanie i musi przegrać
w starciu z czymś choć odrobinę lepiej zorganizowanym i zakorzenionym w rzeczywistości. Idea „europejskości” w wydaniu unijnym zbankrutowała, bo nie miała ona żadnych szans nadążyć za wyzwaniami rzeczywistości i co pewnie ważniejsze: sprostać im.

BANKRUCTWO ELIT

Jest 13 listopada. Zaznaczam, że nie jestem przesądny. W każdym razie piątek wieczór, możecie mi wierzyć lub nie ale akurat rozmawiałem z kolegą z Francji. Rozmowa przebiegała dość spokojnie. Nic niezwykłego. Ten w pewnym momencie mówi mi, pozwólcie że zacytuję: „Włącz telewizor! Wojna we Francji!”. To było zanim informacja o tym wszystkim doszła do polskojęzycznych portali internetowych, a stacje telewizyjne dopiero dostały wieści zza granicy. Chyba nie muszę tego opisywać, bo wszyscy doskonale wiemy co stało się w Paryżu. Wszyscy widzieliśmy tą panikę w oczach Francuzów, widzieliśmy ten szok i niedowierzanie. Czuliśmy smutek i to nie ze względu na nich samych, tylko ze względu na to, że na naszą piękną ziemię wpuszczono takie wielkie i niekontrolowane zagrożenie.

Ale do sedna: mamy sytuację, w której grupa ludzi, mając za nic prawo i zasady, występuje przeciwko prawowitym mieszkańcom kraju. To najprawdziwszy akt wypowiedzenia wojny. Wojny wypowiedzianej Białym mieszkańcom tego kraju. I teraz w normalnej, zdrowej rzeczywistości – sytuacja gdy grupa uzbrojonych ludzi, bez problemu bierze na cel bezbronnych ludzi, ludzi których państwo przyrzekło chronić, wywołałaby jakąś reakcję. Zaraz, w sumie nie „jakąś” lecz poważną
i surową reakcję.

Co było? Najpierw oczywiście słowa. Słowa są zawsze, to stały i nieodłączny element w takich sytuacjach. Hollande poważnie i dość zimnym głosem mówi: „Będziemy bezlitośni”. To naprawdę zabrzmiało poważnie, szkoda tylko że wypowiedział je tuż po tym gdy uciekł jak pies z podkulonym ogonem, a terrorystom groził z bezpiecznego miejsca za pośrednictwem szklanego ekranu. Panie Prezydencie, pewnie zmartwię pana i niejednego polityka z tej półki. Zadarliście z czymś czego nie rozumiecie. Terroryści mają gdzieś wasze zdobycze i postęp, oni nie oglądają telewizji i nie obchodzą ich wasze programy. Z całą pewnością nie zrobili sobie przerwy w zabijaniu pańskich rodaków tylko po to, by posłuchać pańskich słów i upomnień. No ale dobra, żeby nie było że się tylko czepiam. Hollande wyprowadza wojsko i służby na ulice. Wprowadza stan wyjątkowy i zamyka granice. Pierwsze działania przyszły za późno, bo czego by nie wyprowadził na ulice to i tak będzie to za mała siła. Jeśli chodzi o zamknięcie granic to ograniczono przepływ ludzi tylko wewnątrz kraju, na zewnątrz nadal można było wyjechać bez przeszkód. Ktoś powie: politycy nigdy się nie sprawdzają. Dobra, więc co zrobiły elity? Oglądam wywiady i rozmowy: w pierwszych godzinach szok i niedowierzanie, jakieś „dzikusy” dosięgnęły ich po raz kolejny, gdzieś gdzie czuli się całkowicie bezpieczni. W następnych, wielu zastanawia się (!) gdzie popełniono błąd (!). Wystarczył dzień. Tak, jeden dzień i to wystarczyło, by pojawiły się głosy, że w sumie nic się nie stało, że nie wszyscy muzułmanie są źli i że to w sumie wina Francuzów i złego społeczeństwa, które nie jest wystarczająco tolerancyjne. Banda pajaców, która została tak wytresowana, że nawet boi się myśleć inaczej niż inni. Tak więc opadł szok i wszystko wróciło do punktu wyjścia. I tu pokazuje nam się kolejna sprawa: Europy już nie ma, bo zabrakło elit, które powinny jej bronić. Tylko w jaki sposób miały to zrobić skoro same stworzyły się na bazie egoizmu i braku odpowiedzialności za resztę społeczeństwa?

BANKRUCTWO SPOŁECZEŃSTW

Opisując kwestie związane z ludźmi i społeczeństwami, w dalszym ciągu będę się posługiwał przykładem ostatnich wydarzeń w Paryżu. Więc idąc dalej: politycy i elity nie dały rady właściwie zareagować na sytuację. Trudno się dziwić, w końcu to by było sprzeczne z sensem ich istnienia. Można by powiedzieć, że byłoby to nienaturalne, gdyby jakiś profesor powiedział na głos, co tak naprawdę myśli, albo gdyby jakaś głowa państwa zarządziła zdecydowane kroki. Jednak co z ludźmi? Ci, zgodnie z zasadami najprostszej logiki, czy ujmując inaczej najprostszych instynktów, powinni wziąć sprawy w swoje ręce. To już drugi raz, kiedy wspomnę w tym tekście o swojej naiwności: sądziłem, że taki wstrząs będzie dla Francji wystarczający. Sądziłem, że będzie ich stać na coś odrobinę większego niż znane już #jesuischarlie. Jak bardzo się pomyliłem? Pierwsze pojawiły się kwiaty i znicze, co na dłuższą metę jest oczywiście normalne i nie ma nic w tym złego. Później było jednak gorzej: dzień po zamachach, tłum ludzi atakuje kilkunastu młodych Francuzów (związanych z Frontem Narodowym), którzy pikietowali podczas innej manifestacji przeciwko islamistom. Wiecie, tam nie było żadnego rasizmu czy radykalizmu, który znamy z własnego podwórka. Mieli parę rac i transparent
z (o ile mogę liczyć na mój bardzo szczątkowy francuski) bardzo grzecznym hasłem. Co robi policja? Pomaga tłumowi, wypychając narodowców z placu. Szok czy naturalna konsekwencja stanu rzeczy? Nawet w sytuacji tak ogromnego zagrożenia, Francuzi są bardziej w stanie chronić innych muzułmanów niż własnych współziomków. Jak reagują inni „Europejczycy”? Uderzają w Państwo Islamskie za pośrednictwem Internetu! Tak, Panie i Panowie: lajki, udostepnienia, tweety, głupawe hasła i grafiki: wszystko to wycelowane w złych terrorystów.


Europejskie społeczeństwa zbankrutowały, ponieważ zabrakło spajających ich idei i elit zdolnych do ich poprowadzenia zwykłych i wskazania im celu. Z dumnych niegdyś ludzi, zostały tchórzliwe pizdy, „biali murzyni”, dla których nawet żałoba musi być medialna, a spełnienie zwykłego ludzkiego obowiązku ogranicza się do zmiany zdjęcia profilowego na Facebooku.

Europy nie ma. Trzeba się wreszcie zbudzić ze snu i przyjąć to wreszcie do wiadomości. Najpierw, w imię własnych interesów i chorych idei, zdekonstruowano Cywilizacje Łacińską
i chrześcijański porządek społeczny. Chaos, który wtedy powstał, stworzył „Europę Laicką”, wykreował jej elity, przyczyniając się na końcu do jej upadku. Brukselska flaga, niegdyś będąca symbolem siły, rozwoju i potęgi, dziś jest tylko nędznym znakiem niekompetencji i nieudolnej okupacji europejskich Narodów. Nasze zadanie jest proste: jeśli oni nie są w stanie tego zrobić to my sami musimy wziąć odpowiedzialność za naszych ludzi. Razem, ramię w ramię czas zlikwidować ostatnie fragmenty dogorywającego trupa jakim jest „Europa” liberałów, Żydów i banksterów.

To co z niej zostanie, bez problemu możemy oddać islamistom, którymi zajmiemy się zaraz potem. Jeśli cokolwiek powstanie na jej zgliszczach to tylko Europa Wolnych Narodów. Europejska Rekonkwista! Walka aż do zwycięstwa!

Dawid Kaczmarek

 

 

 

czwartek, 19 listopad 2015 11:47

Nacjonalizm w obronie cywilizacji

Po zamachach dokonanych przez islamistów we Francji, w wyniku których śmierć poniosło 129 osób, Europa zamarła w oniemieniu. Grupka nacjonalistów, która w Metz zorganizowała pikietę domagając się deportacji islamistów została nagle zaatakowana przez przechodniów, którzy nie życzą sobie „nacjonalizmu” i „rasizmu” w przestrzeni publicznej. Tymczasem w meczetach na terenie całej Europy swobodnie nauczają imamowie wprost nawołując do mordów na niewiernych. Natomiast na zewnątrz spokojnie żyje sobie zachodnie społeczeństwo wierzące w iluzję multikulturowości oraz multirasowości.

Nie ma sensu rozpisywać się na temat zagrożenia, jakie niesie ze sobą dla Europy islam i jego fundamentalistyczni wyznawcy. Problem bowiem tkwi w mentalności i świadomości, a raczej jej braku mieszkańców Zachodu. Przerażają wręcz swoją naiwnością obrazy z serwisów informacyjnych, gdzie widać Niemców witających chlebem i solą emigrantów. Ostatnio przeprowadzony sondaż wśród Francuzów wskazuje, iż 15% z nich popiera ISIS. Powstaje pytanie jak dzisiaj określić narodowość śniadych obywateli Unii Europejskiej?

Już dawno na skutek lewackich nauk zatarła się świadomość narodowa, etniczna. Ideologiczni marksiści hołdując modelowi społeczeństwa otwartego wszczepili w świadomość Europejczyków przekonanie, iż mówienie o swojej rasie, narodowości jest dziś przejawem ksenofobii oraz nienawiści. Dlatego urodzony w drugim czy trzecim pokoleniu młody islamista, mówiący lepiej po arabsku, niż po francusku, czujący wrogość wobec kraju urodzenia określany będzie mianem „Francuza”. Tymczasem dzisiaj jak nigdy dotąd konieczny jest separatyzm narodowy w społeczeństwach multikulturowych, przynajmniej na płaszczyźnie mentalnej.

Narody Europy Środkowo-Wschodniej pozbawione są problemu multikulturowości. Homogeniczność naszych społeczeństw jest wręcz darem, skarbem, o który należy dbać i bronić go. W najbliższych dekadach islamiści mogą przejąć faktyczną władzę polityczną zmieniając poszczególne kraje w kalifaty. I nie wydaje się, aby była to fatamorgana z gatunku science fiction. Wojny religijne za kilkadziesiąt lat mogą stać się faktem.

Klasa polityczna, również w naszym kraju wydaje się nie dostrzegać zagrożenia, jakie niesie ze sobą sprowadzenie do Polski owych „uchodźców”. Polacy zadają sobie pytanie jak można być tak ślepym na rozwój sytuacji oglądając w doniesieniach medialnych jak wygląda i co robi dzicz udająca emigrantów uciekających przed wojną i nędzą. To właśnie w świadomości Polaków budzi się tożsamość narodowa, etniczna. Nacjonalizm staje się naturalnym odruchem, wskazując, iż nie tylko obchodzenie świąt narodowych jest przejawem patriotyzmu, ale trzeźwe, pragmatyczne myślenie oraz działanie.

Narody Europy Zachodniej wydają się już być podbite. Funkcjonowanie państw jest jedynie przejawem spójności systemu, który nadal pielęgnuje w swoim organizmie chore organy, zatruwające resztę ciała. Europejczycy bez sprzeciwu godzą się na życie obok diaspory muzułmańskiej, która powoli ostrzy noże na gardła potomków cywilizacji, której kultura górowała niegdyś na całym globie ziemskim. Cywilizacji, która aby zostać obroniona musi odkryć swoją tożsamość, odseparować się od wrogiej kultury, a w końcu zepchnąć ją do Morza Śródziemnego!

Witold Stefanowicz