Na łamach „Szturmu” wielokrotnie krytykowaliśmy ogół polskich narodowców. Naszą uwagę najczęściej przykuwał statystyczny „gimbopatriota” czy „nacjoleming” – opierający swoją formację ideową na internetowych memach ignorant, niespecjalnie potrafiący powiedzieć czym idea narodowa wyróżnia się pośród gąszczu prawicowo ukierunkowanych nurtów. Tym razem zajmijmy się innym rodzajem aktywisty narodowego. Takiego, który ma swoje poglądy i podejście do życia za szczytowy typ najbardziej radykalnego i niedostępnego zwykłemu plebsowi nacjonalizmu.
Wydaje się, że wielu nacjonalistów uległo swego rodzaju subkulturyzacji. Ideę narodową uznaje raczej za styl życia niż sposób na walkę o Polskę. Dla niektórych nacjonalizm polega głównie na słuchaniu konkretnej muzyki (obecnie bardziej „kumaci” wolą hatecore niż anachroniczny już nieco RAC), odpowiednim ubiorze, czy zdrowym trybie życia. Wszystko to, a w szczególności ostatnie, jest oczywiście ważne i nie do pominięcia w formowaniu ruchu z prawdziwego zdarzenia. Nacjonaliści powinni czymś się wyróżniać od reszty społeczeństwa, bo to buduje wśród nich poczucie wspólnoty i swego rodzaju wyjątkowości. Nacjonaliści powinni dbać, w miarę możliwości, o sprawność fizyczną, bo to się przydaje w wielu sytuacjach oraz wzmacnia charakter. Ciężko jednak nie zauważyć pewnego zaburzenia priorytetów – dla wielu wszystko to stało się główną treścią działalności nacjonalistycznej, mimo że w zasadzie działalnością nie jest. Czasem do tego dojdzie jakaś manifestacja – oczywiście raczej taka, na którą nie zejdzie się zbyt wielu „januszy”.
Często pojawia się tu zresztą wiele ideowych udziwnień. Nie chodzi oczywiście o to by nie inspirować się na niektórych polach nurtami awangardowymi, wykraczającymi daleko poza utarte endeckie schematy, jak np. Nowa Prawica, eurazjatyzm czy terceryzm. Problem w tym, że czasem te fascynacje prowadzą do wyjścia poza obręb nacjonalizmu jako takiego – dziedzictwo klasyków polskiego ruchu narodowego (bynajmniej nie nieomylnych) dla niektórych staje się balastem, bo przecież bardziej „rewolucyjnie” brzmią manifesty anarchistów czy przeróżnych trzecioświatowych bojowników o wyzwolenie narodowe i społeczne. I często kto nie podziela tych fascynacji, a woli, nieco zachowawczo, ograniczyć się do Mosdorfa czy nawet Codreanu, będzie tu „antykwarystą” i „talmudystą”. Z jednej skrajności popada się w drugą. Korzystajmy ze wszystkiego co może być przydatne w kreowaniu nacjonalizmowi przyszłości, ale róbmy to z głową – bo czy ktoś może odpowiedzieć w jaki sposób do zwycięstwa przybliżyć nas może recepcja na polski grunt, dajmy na to, narodowego anarchizmu?
Problemów jest zresztą więcej. Wielu sprowadziło swoją nacjonalistyczną działalność do aktywności w Internecie. Najczęściej zresztą mało twórczej: do komentowania (oczywiście zawsze krytycznego) działań innych, zwyczajnego narzekania bez prób zmiany tego co się im nie podoba, pozowania na największego możliwego „prawilniaka” czy wreszcie po prostu trollowania i wypisywania wszelkiego rodzaju głupot – niejednokrotnie dla zabicia czasu. W ten sposób wielu „nacjonalistom” mija każdy kolejny dzień. Zamiast zaangażować się w działalność jakiejś organizacji czy nawet mniej formalnego środowiska jest się narodowcem internetowym, który oczywiście wie wszystko najlepiej…
Jest wreszcie typ formacji narodowej, którą być może należałoby nazwać „patonacjonalizmem” czy też „alkonacjonalizmem”. Mowa o tych, dla których działalność to jedynie kameralne koncerty RAC, na które dojazd i wydanie pieniędzy stanowi przejaw heroizmu. Nie mam osobiście zbyt wiele przeciw takiej formie rozrywki, niemniej jednak jeśli ktoś nie jest w stanie wybiec poza to, ciężko uznać by wnosił cokolwiek pozytywnego do funkcjonowania szeroko pojętego ruchu nacjonalistycznego. Ideowo, paradoksalnie, blisko tu często do „gimbopatriotów” – problemy współczesnej Polski to komuna i „ciapaci”, a zagłosować można na Korwina, bo on masakruje lewaków. Na szczęście ten przypadek to domena raczej tego pokolenia narodowców, które swoją (na ogół burzliwą) młodość ma już za sobą.
Każdy powinien zadać sobie pytanie czy nacjonalizm ma być dla niego formą realnej, możliwie jak najskuteczniejszej i efektywnej pracy dla narodu, czy też jedynie formą spędzania czasu, sposobem bycia, może rodzajem hobby – takiego, któremu poświęca się nieco uwagi, bo jest interesujące, ale stanowiąca rdzeń nacjonalizmu troska o wymierne efekty pracy narodowej nie stanowi tu faktycznego celu.
Nacjonalizm to codzienna walka o wzmocnienie narodu – na różnych polach, bo każdy przecież ma predyspozycje do innych typów działalności. Istotne jest to by przyświecała jej intencja faktycznej zmiany, a nie forma działania na zasadzie określanej jako „sztuka dla sztuki”. Planując działania należy mieć szeroką optykę – należy wiedzieć czego się chce i jak można osiągnąć wymierne efekty. W długofalowej perspektywie działalność środowisk narodowych musi mieć na celu triumf idei narodowej – jej popularyzację w całym społeczeństwie, zmianę sposobu myślenia narodu polskiego, nawet przejęcie władzy. O to walczymy i musimy poszukiwać najróżniejszych metod, by to osiągnąć – nawet jeśli wiemy, że może to zająć dziesiątki lat. Nacjonalizm nie istnieje po to by grupka ekscentryków (a za takich w oczach społeczeństwa uchodzimy) miała się tym pojęciem upajać, ale po to by nieustannie wzmacniać naród.
Wielu „kumatych” nacjonalistów będzie jednak wyśmiewać młodzież, której nikt nie zdążył nauczyć podstaw jakkolwiek pogłębionego nacjonalizmu. Będzie epatować swoją (pseudo) elitarnością zamiast przyczyniać się w jakikolwiek sposób do formowania tych, którzy mogliby stanowić autentyczne zaplecze dla szeroko pojętego ruchu narodowego. Będzie też nieraz doszukiwać się na siłę różnic i wyolbrzymiać je – po co? Właśnie po to, by utwierdzić się (i swoje otoczenie) w przeświadczeniu o własnej wyjątkowości. To przypisywanie sobie zadania strzeżenia świętego ognia idei najprawdziwszego (nowoczesnego i radykalnego) nacjonalizmu nie różni się w gruncie rzeczy od analogicznych zapędów wszelakich paleoendeków wykłócających się niegdyś o to, które Stronnictwo Narodowe jest bardziej narodowe i kto ma większe prawo powoływać się na Dmowskiego. Zjawiska pozornie różne, tok myślenia w zasadzie ten sam.
Środowiska radykalnie nacjonalistyczne muszą charakteryzować się swoistą otwartością – jest nas zbyt mało by trwać w tak znacznej nieufności względem siebie jak do tej pory dlatego tylko, że jakieś środowisko zapatruje się na szczegółowe sprawy nieco inaczej. Hermetyzm, stawianie własnej grupy ponad interes całego ruchu nacjonalistycznego czy wreszcie nieumiejętność autentycznego wyjścia z inicjatywą do narodu to jedne z większych bolączek współczesnego ruchu. Mało kto potrafi zdobyć się na jakieś formy dialogu, dyskusji prowadzonej w formule ponadorganizacyjnej, wychodzącej ponad własną frakcję ruchu. Każde niemal środowisko ma tu sobie sporo do zarzucenia – próby zerwania z takimi postawami muszą być uznane za nieodzowne.
Alternatywą jest dalsze tkwienie w tym bagienku, radosne przeświadczenie, że to „my” wiemy lepiej niż „oni”, bo to „my” reprezentujemy prawdziwy nacjonalizm. A przecież potencjał każdego środowiska można by zwielokrotnić poprzez szeroko zakrojoną współpracę i próby oddziaływania na szerokie grupy tych, z którymi łączą nas wspólne podstawy światopoglądowe.
Jakub Siemiątkowski