Świat jaki znamy, zmienia się na naszych oczach. Oczywiście, nie jest to nic nadzwyczajnego ani stanowiącego nowości dla historii. Cywilizacje przychodziły i odchodziły. Posiadały okresy żywotne oraz bierne. Po swoim upadku, niczym trup zakopany w ziemi, ze swojego ciała pozwalały wyrosnąć nowym siłom, napełniając je swoim dziedzictwem. Być może w złotym okresie Imperium Rzymskiego mało kto wyobrażał sobie, że największa potęga ówczesnego świata zniknie. A jednak mimo całego dorobku cywilizacyjnego, krwi legionistów i zaradnie, jak na swoje czasy, skonstruowanemu aparatowi administracyjnemu Cesarstwo skonało, dając w ten sposób życie nowym formom. Bogatym w doświadczenie niedawnego nieboszczyka, a jednak silniejszym. Bardziej witalnym i skłonnym do poświęceń, mniej przyzwyczajonym do swojej potęgi i bogactwa. I choć nam może wydawać się to odległą przeszłością, podobny los spotkał wiele innych mocarstw. Państwa, które kiedyś kolonizowały odległe zakątki świata, dziś w większości nie należą do najsilniejszych aktorów polityki międzynarodowej. A jednak pewne ważne elementy przetrwały. Ogromny wpływ jurysdykcji rzymskiej na kształt prawa w Europie i na świecie nie podlega dyskusji. Trudno byłoby również zaprzeczać, że obok gwałtu i mordu, konkwistadorzy przynieśli Ameryce Łacińskiej cywilizację, której katedry i uniwersytety stoją po dziś dzień.
Można zatem zauważyć istnienie pewnej prawidłowości powstawania i upadku form organizacji zbiorowości ludzkich. Te biologiczne procesy zachodzące w historii dostrzegali między innymi Oswald Spengler czy Julius Evola. O ile ten pierwszy, w dużym uproszczeniu, widział to jako byt najpierw kultury, później cywilizacji, o tyle ten drugi rozdzielał cywilizacje na te, hołdujące wartościom cywilizacyjnym, solarnym albo antycywilizacyjnym, lunearnym. Skoro zatem formy organizacji społeczeństwa przeżywają okresy młodości i starości, siły oraz słabości, aktywności oraz degeneracji, należałoby się zastanowić czy podobny proces nie zachodzi na całej ludzkości jako gatunku. Dotychczasowym, historycznym centrum świata była Europa. To europejskie języki poniesiono w najdalsze zakątki świata, wraz z kulturą prawną oraz oświeceniem technologicznym czy systemowym. Dziś wzrastająca potęga Państwa Środka oraz centralnej i wschodniej części kontynentu azjatyckiego oraz głęboki cywilizacyjny kryzys starego kontynentu dają poważne obawy do zakwestionowania roli Europy jako współczesnej axis mundi. Ostatnie wydarzenia z ojczyzny Karola Młota prezentują się dosyć groteskowo, w szczególności pod względem reakcji samego europejskiego mainstreamu. Dziś nie mówimy już przecież jedynie o zagrożeniu demograficznym. Do czynienia mamy z sytuacją, w której wróg otwarcie strzela. Strzela do ludzi. Na ulicy! To nie są jedynie akty terroru, to są akty cywilizacyjnej wojny.
W naturze pustka nie istnieje a słabość jest jedynie stanem przejściowym przed staniem się pokarmem dla silniejszych. I chociaż w teorii, Europa wydaje się być stosunkowo silna ze swoimi kapitalistycznymi gospodarkami, powiązaniami handlowymi, dyplomatycznymi czy nawet nienagannym potencjałem militarnym, jak w wypadku Francji, w praktyce okazuje się być zupełnie słaba. I nie są to mylne wrażenia. I nie mogą to być mylne wrażenia! Gdy rozpędzająca się machina islamskiej ekspansji krok za krokiem maszeruje ku Europie ze swoją polityką spalonej ziemi i analogią prawdy lub miecza, Europejczycy zastygli w przerażeniu i zdziwieniu, że eksportowana ogromnym nakładem finansowym na świat ideologia demokracji, liberalizmu i praw człowieka wcale nie powstrzymuje wojny na świecie. Ba! Nie powstrzymuje wojny nawet w jednym z największych ośrodków tejże ideologii. Tańcząc w swoim pijackim śnie, Zachód dalej ucisza krytyków zastanej rzeczywistości kneblem politycznej poprawności, a o zatrzymaniu imigranckiej inwazji myśli bardzo wolno i niemrawo. I w trakcie, gdy całą swoją energię przelewał ku kolonizacji świata przez swoje transnarodowe korporacje i instytucje finansowe, zupełnie nie jest w stanie zrozumieć własnej bezsilności wobec wizji niebezpieczeństwa pukającego do jego własnego domu. A to właśnie w dzisiejszej Francji, Grecji czy na granicy węgiersko-serbskiej rozgrywają się losy przyszłego świata. Świata, który poznaliśmy z książek i opowieści.
Nie jest chyba wielką tajemnicą, że islamiści kiedyś, w którymś z europejskim państw władzę zdobędą. Wystarczy przyjrzeć się statystykom demograficznym i wziąć pod uwagę fakt, że dziecko urodzone w europejskim państwie otrzymuje obywatelstwo tegoż państwa, a w efekcie bierne i czynne prawo wyborcze po osiągnięciu wymaganego wieku. W ten sposób, zupełnie legalnie i spełniając założenia ideologii demokratyzmu, świat islamski zasiądzie za sterami któregoś z europejskich państw, z jego kapitałem i uzbrojeniem. Dziś może nas dziwić dlaczego ostatnie, i nie tylko ostatnie, wydarzenia nie odbiły się falą rozrostu organizacji proobronnych, masowych protestów czy nawet społecznych inicjatyw związanych z edukowaniem na rzecz bezpieczeństwa publicznego. Europejczyk dalej żyje swoim mitem o pokoju, stabilności i dobrobycie, karmiony strachem jedynie przed bliżej niedookreślonym „rasizmem”, „ekstremizmem” i „nietolerancją”. Dalej żyje stworzony do tego by pracować, konsumować i się bać. Nigdy działać.
Czy my jako nacjonaliści możemy żyć w niezainteresowaniu sprawami reszty kontynentu? Niektórzy twierdzą, że ekonomiczna niewola ludu greckiego czy paryskie ataki nas nie dotyczą, że tamtejsi mieszkańcy sami zgotowali sobie ten los, więc możemy z czystym sumieniem zakładać ręce. Trudno jest mi sobie dziś wyobrazić bardziej mylne i sprzeczne z nacjonalizmem stanowisko. Istotą nacjonalizmu jako myśli rewolucyjnej jest elastyczność względem współczesnych wyzwań oraz ciągłe wzbogacanie idei innymi komponentami, zdolnymi do lepszego stawienia czoła zagrożeniom oraz przeszkodom, które naród musi pokonać na swej drodze ku wielkości. Jako narodowi rewolucjoniści nie mamy dzisiaj nic wspólnego z egoistycznym i szowinistycznym nacjonalizmem XX wieku, co nie oznacza, że w hierarchii narodów nasz własny przestaje zajmować dla nas pierwsze miejsce, ani że odcinamy się całkowicie od dorobku intelektualnego poprzednich pokoleń. Oni bowiem, tak jak my dziś, powstali, by dumnie spojrzeć w pysk bestiom swojego czasu i wykuwali elitę, mającą wyzwolić w narodzie siłę twórczą. My wiemy, że Europa jest organizmem, wiemy również, że my jako naród w Europie żyjący jesteśmy tego organizmu częścią. Być może faktyczna śmierć któregoś z europejskich narodów nie oznaczałaby od razu i destrukcji naszego. Być może istnielibyśmy jeszcze setki lat. Nie zmienia to jednak faktu, że rozpoczęłoby się powolne gnicie europejskiego ciała, które dotarłoby w końcu i do nas. I choć pozornie nasz wpływ czy realne szanse wydają się znikome, nigdy nie możemy pozwolić przejąć takiemu myśleniu kontroli nad sobą.
To właśnie na nas spoczywa obowiązek wyzwolenia narodowego witalizmu, którym możemy zarazić naszych europejskich braci i siostry. To my możemy zanieść im prometejski płomień, którego ciepłem będzie twórcza moc wyrywająca ludy z kajdan bierności i egocentryzmu. Zbawienia nie przyniosą prawicowi liberałowie walczący z imigrancką falą argumentami ekonomicznymi, ci sami, którzy wierzą w cudowną moc protestanckiego kapitalizmu, a zatem całkowitej bierności państwa na działalność międzynarodowych karteli gospodarczych. Nie przyniesie też lewica, wierząca, że poprawienie socjalnego bytu ogółu załagodzi ekspansyjne tendencje islamskiej ekstremy, a multikulturowy kocioł może wcale nie wybuchnąć. Argumenty zarówno jednych jak i drugich kręcąc się po osi tego samego zjawiska – materializmu, stanowią przykład postmodernistycznego zepsucia i pasywizmu. Nowoczesny nacjonalizm niosąc swoją rewolucję musi wystąpić przeciw tradycji, polityce i ekonomii. Musi pogrzebać tradycje, w której zginął już duchowy wymiar a przeżył jedynie zwyczaj, wykorzystywany przez marketingowców do napędzania konsumpcji. Musi skończyć z polityką, która stała się zawodem, zamiast być misją państwową i społeczną. Musi przeciwstawić się ekonomii, jako sposobie na wytwarzanie pieniądza bez pracy. Przy tym wszystkim dać życie nowym prądom. Nowej tradycji, polityce i ekonomii. Nowemu człowiekowi w nowym społeczeństwie. Organicznym i zdyscyplinowanym. Taki nacjonalizm posiadający program pozytywny oraz negatywny będzie w stanie podjąć na nowo próbę wyzwolenia europejskiego witalizmu. A jeżeli nie zechce podjąć, cóż... niech tańczy jak reszta.
Leon Zawada