
Szturm
Quo vadis narodowy radykalizmie?
Czym jest nacjonalizm nie trzeba wyjaśniać, i nie to jest celem tego artykułu. Czym jest narodowy radykalizm także powinno być wiadome. Nie ma potrzeby więc tracić czasu i energii na wyjaśnianie „z czym to się je”. Obecnie nastąpił jakiś niesamowity wprost wysyp nacjonalistów uważających się za narodowych radykałów, nacjonalistów społecznych itd., itp. Dobrze, że taki wysyp nastąpił, źle, że mimo deklarowanego radykalizmu nie idą za tym czyny.
Świadomy nacjonalista społeczny, radykalny, to człowiek mocno stąpający po ziemi, będący jednocześnie idealistą. Idealizm połączony z realizmem , przy takim wysypie radykałów powinien skutkować przynajmniej powstaniem kilkudziesięciu inicjatyw społecznych, szerokiej aktywności, choćby na polu spółdzielczości czy innymi formami stowarzyszeń. Niestety, nasz narodowy radykalizm został tak mocno skażony prawicowo-liberalną zarazą, że każde przedsięwzięcie mające w nazwie „społeczny” czy „socjalny” dostaje z mety łatę lewactwa. Każda inicjatywa gdzie trzeba wyjść do ludzi, np. by zbierać podpisy pod inicjatywami społecznymi, kończy się często na deklaracjach, nie czynach. Natomiast gdy chodzi o sprawy mające -drugo, czy trzeciorzędne znaczenie często zbierają się tłumy zaaferowanych „radykałów” (w cudzysłowie, gdyż ich radykalizm kończy się na okrzykach za którymi nie idzie nic, żadna głębsza refleksja, żadne przemyślenia, totalna pustka). Tak samo deklarowany antykapitalizm to najczęściej pusta deklaracja, bez pokrycia z rzeczywistymi działaniami. Te puste deklaracje wychodzą przy takich okazjach jak manifestacje sprzeciwu wobec przyjmowania imigrantów. W tej całej masie protestujących bardzo niewiele osób zdawało sobie sprawę z tego, co jest prawdziwą przyczyną tego stanu rzeczy i tylko gdzieniegdzie poruszono temat globalizmu, amerykańskiego imperializmu, czy kapitalizmu jako przyczyny zła. Natomiast motywem przewodnim był obraz złego islamisty czyhającego na nasze życie. Tak na marginesie. Skąd u tylu narodowych radykałów taki strach przed nieuchronnym i przywiązanie do materialnego bytu? Inna sprawa to Transatlantic Trade and Investment Partnership (TTIP) czyli Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji. W Polsce ta sprawa przeszła prawie bez echa. Ci, którzy tak „walczą” ze złymi imigrantami jakoś nie wyszli tłumnie na ulicę by protestować przeciwko wprowadzeniu zasad zawartych w TTIP i ogólnym braku jawności przy jej „negocjowaniu”. A przecież podpisanie tego dokumentu skutkuje podporządkowaniem naszego prawa, i tak już mocno podporządkowanemu prawodawstwu UE, ponadnarodowym korporacjom. W Europie setki tysięcy ludzi na manifestacjach sprzeciwu, a w Polsce ledwo zebrano wystarczającą ilość internetowych podpisów, by bez dużego wstydu wysłać protest. Co więcej, to pokazuje jak małą świadomość otaczającego świata mają polscy nacjonaliści. Wyjątki zaś tylko potwierdzają regułę.
Pozostaje wiec pytanie zawarte w tytule. Dokąd zmierza polski narodowy radykalizm? Co stałoby się, gdyby jakimś wyjątkowym zbiegiem okoliczności władzę w Polsce objęli ludzie deklarujący się jako nacjonaliści? Byłaby to największa tragedia od czasu powstania warszawskiego. Obecnie radykalni nacjonaliści nie są w żaden sposób przygotowani do rządzenia czymkolwiek większym od powiatu. Nie ma wśród nas kadr przygotowanych do działania „na rzecz”. Nie ma ludzi działających wśród społeczeństwa, brak naturalnych liderów, brak ludzi, którzy są rozpoznawalni i znani z czegoś więcej niż ze zorganizowania którejś tam manifestacji przeciwko nieistniejącej od śmierci Gomułki komunie. Brak ludzi wykształconych w kierunkach technicznych, bo historyk to raczej hobby niż wykształcenie. To w dużej mierze „zasługa” wpływów prawicowych i wiecznego szukania spisków, komuny, Żydów, masonów czy będących obecnie „na topie” islamistów, zamiast myśleć o przyszłości. Przyszłościowe myślenie było domeną przedwojennych Narodowych Radykałów, (dużymi literami, bo dzisiaj nasz narodowy radykalizm nie jest nawet cieniem tamtego).
Konkludując. W Polsce narodowy radykalizm i ruchy narodowo-socjalne maja szansę na to, by na trwałe wejść w życie społeczno-polityczne. Trzeba jednak zdać sobie sprawę z tego, że nie mogą one same siebie skazywać wyłącznie na rolę wiecznie maszerujących krzykaczy. Czas wziąć się do pracy nad sobą i wyjść spod wpływu prawicowych czy liberalnych oszołomów, którzy dla kariery politycznej pójdą wszędzie Wykształcone kadry, a nie rekonstruktorzy historyczni siedzący całe dnie w lasach i czekający na III wojnę światową lub atak „Ruskich”. Trzeba tworzyć zręby społeczeństwa alternatywnego do obecnej rzeczywistości. Jak już szukać metod i form działania, to nie tylko wśród przedwojennych narodowców, ale należy też brać pod uwagę całą gamę lewicowych czy lewicująch inicjatyw społecznych. Inaczej zostanie tylko łażenie w takt prawicowego marszu i rola planktonu.
Bogusław Wagner
Co się stało z polską lewicą?
W naszym środowisku nad wyraz często widoczny jest kompleks lewicy. Co bardziej świadomi nacjonaliści przyglądając się hegemonii rozmaitych lewicowych think-tanków, prasy, dominacji w kulturze, z nieukrywanym podziwem patrzą na działania lewackiej drobnicy. Część z nas, w tym autor tego tekstu, chciałoby, żeby polski nacjonalizm objął swoim zasięgiem i oddziaływaniem sfery życia społecznego zajęte od lat i wydawałoby się, że zabetonowane przez „miejskich aktywistów”, Krytykę Polityczną, squotersów i anarchistów. Ze zrozumiałą zazdrością spoglądamy na różnorodność inicjatyw realizowanych przez lewicę w przestrzeni miejskiej największych polskich miast. Naturalnym jest, że za tą refleksją powinny prędzej czy później (lepiej prędzej) pójść konkretne działania i walka o kształtowanie świadomości powinna objąć również lekceważoną przez ostatnich 26 lat sferę kultury, NGO-sów, kooperatyw spożywczych, spółdzielczości, świetlic środowiskowych, inicjatyw miejskich. Zanim to jednak nastąpi polski nacjonalizm musi się „ogarnąć”, i z bujania w obłokach zejść na ziemię. Dla wielu z nas nadal nie jest jasnym co leży, a co nie leży w naszym zasięgu. I tak, potrafimy całymi tygodniami debatować na temat Syrii, Iranu czy Ukrainy; palcem po mapie rysować nowe granice; walić głową w mur wyborczego progu. A zmiany leżą tu, na dole. Bardzo blisko nas. To właśnie tutaj najbardziej brakuje nacjonalistycznego dyskursu. Tutaj brakuje bezpośredniego kontaktu z żywym nacjonalizmem, reprezentowanym przez konkretną organizację czy grupę.
Lewica rozumie to właściwie od zawsze i widać tego efekty. Co z tego, że być może po najbliższych wyborach z parlamentu wypadnie oficjalna, postkomunistyczna lewica, kiedy postulaty, lewicowy i liberalny sposób myślenia odnosi sukcesy większe niż za komuny? Gdzie nie spojrzeć tam „swoi” – dyrektorzy teatrów, centrów kultury, państwowe instytucje kultury, kadra naukowa na uczelniach, „autorytety” medialne. To oni, swoim oddolnym działaniem wpływają, z niewątpliwymi sukcesami, na mentalność i sposób myślenia naszego społeczeństwa. Od decyzji tej nieformalnej grupy wpływu zależy, czy znajdą się pieniądze na film o Pileckim, czy na „Idę”, albo czy Krytyka Polityczna dostanie milionowe dotacje na rozruch swoich inicjatyw. Społeczeństwo w ogóle nie ma kontroli nad decyzjami tych rzadko znanych z imienia i nazwiska ludzi, którzy podejmują tak istotne dla naszej przyszłości decyzje. My jako nacjonaliści, zawiedliśmy na tym polu całkowicie. Nie mamy na nic wpływu i co gorsza, w ogóle nie interesujemy się, w swojej masie, jak się sprawy mają. Słynne powiedzenie „nasze kamienice, wasze ulice” nabiera współcześnie nowego sensu. Trzeba przyznać, że jako „prawica” w przeciągu kilku lat przejęliśmy ulice miast. Jesteśmy głośni i widoczni. Maszerujemy, protestujemy, pikietujemy. Praktycznie cały rok, pozbawieni większych środków, staramy się wpływać na polityczny dyskurs w naszym kraju. Efekty są oczywiście różne, ale nie da się zaprzeczyć, że poza naszym środowiskiem i związkowcami, nikt nie potrafi wyprowadzić na ulice dziesiątek tysięcy ludzi, których jednoczy sprzeciw wobec funkcjonowania III RP. W tym czasie lewica funkcjonuje w nomen omen – innym świecie. Ten ich świat to kafejki, dysputy i spory z pogranicza filozofii, socjologii i polityki, projekty wydawnicze, budowanie swojej pozycji na uczelniach, w strukturach samorządów. Kiedy my zlewamy się z tymi, których przedwojenni nazwaliby lumenproletariuszami, oni wykuwają nowe elity, których wpływ na społeczeństwo będzie tylko rósł.
Nie wygląda ciekawie, prawda? Na całe szczęście to tylko wrażenie, podparte faktami, ale nadal nie jest tak źle jakby to się mogło wydawać. Paradoksalnie, lewica również cierpi na kompleks prawicy. Wystarczy poczytać jak oceniają rzeczywistość lewicowi publicyści i od razu, przeciętny nacjonalista doznaje dysonansu poznawczego. Według lewicy przestrzeń publicznej debaty jest całkowicie zawłaszczona przez prawicę. Regularnie pojawiają się pełne lamentów teksty, że IPN o wiele skuteczniej niż wszystkie lewicowe inicjatywy razem wzięte wpływa na pamięć historyczną polskiego społeczeństwa, całkowicie wycinając ze zbiorowej pamięci wkład lewicy w odzyskanie niepodległości. Pojawiają się też pełne goryczy teksty, maskowane złośliwością i udawanym lekceważeniem, traktujące o cały czas rozwijającej się modzie na patriotyzm. Poczucie porażki na tym polu jest istotnym elementem refleksji współczesnej lewicy. Oni nie mają złudzeń, sami mówią o swojej porażce i o tym, że nie da się tego trendu ot tak odwrócić. Lewica patrzy z wielką zazdrością, na zdolności mobilizacyjne środowisk prawicy nacjonalistycznej. Praktycznie od momentu ugruntowania się w świadomości społecznej Marszu Niepodległości ich publicyści zastanawiają się jak pod tak archaicznymi hasłami jak naród, Bóg, Honor i Ojczyzna, nacjonalizm udało się regularnie wyprowadzać na ulice dziesiątki tysięcy Polaków. Lewica poszukując odpowiedzi na przyczyny odrodzenia nacjonalizmu w zglobalizowanym świecie próbuje nieudolnie poszukiwać odpowiedzi u swoich zachodnich autorytetów. Co oczywiście skutkuje wyłącznie kolejnym rozczarowaniem, bo nijak nie idzie przełożyć „mądrości” zachodnich, lewicowych intelektualistów na polskie warunki.
Gdzie więc leży ich problem, a jednocześnie przyczyna naszego sukcesu, o którym przed 2010 rokiem nikt nie odważyłby się mówić? Otóż sprawa wydaje się bardzo prosta i wcale nie potrzeba być intelektualistą z dyplomami z kulturoznawstwa, filozofii i socjologii. W Polsce po prostu nie ma już zorganizowanej, zdolnej pobudzić masy lewicy. Owszem, mamy postkomunistyczne i dogorywające SLD, startujące w wyborach w ramach koalicyjnego komitetu z Palikotem i lewackim planktonem. Jednak ZLEW trudno określić lewicową propozycją, bo to właśnie politycy ZLEW-u, ramię w ramię z ludźmi od Balcerowicza, wprowadzali neoliberalne reformy w Polsce i ostatnie czym się martwili to „sprawiedliwością społeczną”. Mamy dopiero rozwijającą się partię Razem, która inspiracji szuka wszędzie, tylko nie tu gdzie trzeba, czyli w Polsce. Kiedy okrzepnie, pewnie będzie propozycją wyborczą w stylu zachodnioeuropejskiej socjaldemokracji, która w Polsce nie ma najmniejszych szans na zakorzenienie. Mamy również partię Zmiana, która kreuje się na lewicową alternatywę, ale wiele wskazuje na to, że jest wyłącznie nędznym neokomunizującym eksperymentem, inspirowanym zza wschodniej granicy. Główną przyczyną porażki lewicy jest wybór, jaki podjęła u zarania III RP. Całkowite odwrócenie się od tradycji polskiej myśli socjalistycznej, a w zamian skupienie się na lewicy zachodnioeuropejskiej i amerykańskiej miało być „ożywczym novum”, a stało się przysłowiowym gwoździem do trumny. Zanim ulice polskich miast zalały patriotyczne koszulki, zjawisko „odzieżowej manifestacji poglądów” pojawiło się po lewej stronie. Tylko że, o ile polski nacjonalizm wypromował bliskie wzorce, niejako wskrzeszając pamięć o postaciach takich jak Dmowski czy Żołnierze Wyklęci, to lewicowa, alternatywna młodzież nie wybrała polskich wzorców socjalistycznych – nikt nie chodził w koszulkach Daszyńskim, Brzozowskim czy Barlickim. Pojawiły się za to koszulki z Ernesto „Che” Guevarą, Leninem, a i nawet z Ho Chi Minhem (sam miałem okazję taką zobaczyć!). W przeciwieństwie do „mody na patriotyzm”, lewicowy dobór „bohaterów” był wyłącznie prowokacją i nie miał szans na obudzenie zainteresowania zagadnieniem dorobku polskiego socjalizmu. Można właściwie stwierdzić, że była to krecia robota, bo jedynie pogłębiła niechęć do lewicy, która i tak kojarzy się przeciętnemu Polakowi z ludobójstwem, komunizmem w wydaniu sowieckim i Gułagiem. Oczywiście to wyłącznie zewnętrzny przykład autodestrukcji polskiej lewicy. Ważniejsze jest jednak to, że dzisiaj lewica sprzeniewierzyła się własnym ideałom.
Historycznie rzecz biorąc lewica nierozerwalnie łączy się z demokratyzmem, egalitaryzmem, antykapitalizmem, sprawiedliwością społeczną, wspólnotowością, samostanowieniem społeczeństw. Tymczasem to co reprezentuje współczesna, oficjalna lewica to właściwie zaprzeczenie tych ideałów. W miejsce demokratyzmu promuje dyktat politycznej poprawności, wspierając interesy globalnych gigantów przeciwko społeczeństwom. Egalitaryzm zamienił się w poczucie pogardy wobec zwykłych ludzi, którzy nie są intelektualistami jedzącymi kawior i popijającymi yerbę. Lewica tak dalece oddzieliła się od swojej bazy, jaką byli biedni i wykluczeni, że nie jest wstanie ich dzisiaj zrozumieć. Odczuwa jedynie złość wobec prostych schematów myślowych i emocji społecznych naszych rodaków. Dzisiaj lewica nie walczy o egalitaryzm ludzi, a jedynie o abstrakcyjną wizję społeczeństwa równych obywateli, wśród których tak naprawdę nie ma miejsca na… „wypaczoną prawicową propagandą” większość społeczeństwa. Antykapitalizm lewicy jest właściwie wyłącznie sloganem, bo poza narzekactwem, nikt na lewicy nie robi nic co mogłoby zagrozić status quo i dominacji kapitalizmu. Co więcej, nawet rzekomo najbardziej ideowe odnogi lewicy, czyli anarchiści, potrafili nie tak dawno sprzedać swoje ideały dogadując się z właścicielem kamienicy, gdzie mieścił się squot „Od:Zysk”, a którą to zajmowali od lat. Lider opinii wśród anarchistów, Xavier Woliński, prowadzący fanpage Lewica Wolnościowa na FB, w ramach walki z kapitalizmem, zdecydował się wykupić sponsorowane posty, żeby promować nową odsłonę swojego blogu. Tak właśnie, w dużym skrócie, wygląda rzekoma walka z kapitalizmem lewej strony. Sprawiedliwość społeczna w wydaniu polskiej lewicy to również frazes, za którą stoją przeżerane dotacje, które nijak nie wpływają na zmniejszanie społecznych nierówności. Co więcej, to ostatni lewicowy rząd wprowadzał neoliberalne reformy gospodarcze, jak chociażby prywatyzacja PKP, likwidacja ulg i zwolnień podatkowych, czy tzw. „restrukturyzacja górnictwa”. Lewica od lat zamiast budować wspólnotową współpracę, różnicuje społeczeństwo ze względu na coraz bardziej wymyślne kategorie i w efekcie podsycając antagonizmy społeczne. Skupienie się na rzekomych wykluczonych, jak roszczeniowe grupy LGBTQWERTY, jest parodią lewicowych ideałów. Kiedy społeczeństwo biednieje, a wykluczonych przez kapitalizm przybywa, to lewica, a już szczególnie środowisko Krytyki Politycznej, zajmuje się kolejną „aferą rozporkową”, zmieniając się w plotkarski magiel. Last but not least – lewica, która przez ostatnie stulecia miała na sztandarach prawo do samostanowienia narodów i wielokrotnie dzięki lewicy narody powstawały jak feniks z popiołów, jest dzisiaj największym piewcą składania hołdów lennych przed biurokratycznym molochem, zupełnie nieszanującym tożsamości narodowej, jakim jest Unia Europejska. Ta proeuropejska, czy raczej prounijna orientacja polskiej lewicy ma dalekosiężne skutki: lewicowe elity odrywają się od narodu i bardziej poczuwają się do reprezentowania swoich nowych, ideologicznych mocodawców z Berlina, Paryża czy Brukseli.
Najgorsze w tym jest wszystkim jest jednak coś, co razi chyba najbardziej. Dzisiejsza lewica patrzy na społeczeństwo nie przez swój tradycyjny pryzmat grup społecznych, tylko przez pryzmat indywidualizmu i jednostki. Jest do tego stopnia zafascynowana jednostką, że przedkłada wnioski wynikające z obserwacji funkcjonowania jednostek na całe społeczeństwa. Paradoksalnie lewica porzuciła nie tylko swój wspólnotowy charakter, ale przede wszystkim zdolność do myślenia w kategorii wspólnoty. A przecież właśnie ta umiejętność spojrzenia przez oczy całych grup społecznych pozwalała lewicy jednoczyć miliony ludzi pod sztandarami socjalizmu i komunizmu. Skupienie się na jednostce doprowadziło do tego, że dzisiaj to prawica (która, będąc uczciwym, przez długi czas bezkrytycznie podchodziła do neoliberalizmu) i przede wszystkim, odradzający się narodowy radykalizm są bardziej wspólnotowe niż lewica. Lewica szukając swojej tożsamości popełniła strategiczny błąd. Całkowicie odrzucając swoje dziedzictwo, ponad dwa wieki myśli politycznej. Bodaj jednym środowiskiem w Polsce, które stara się przywrócić należne miejsce polskiej myśli socjalistycznej jest „Nowy Obywatel”. W lewicowym dyskursie politycznym próżno jest szukać odwołań do tuzów polskiego socjalizmu, za to pełno jest Żiżka, amerykańskich lewicowych liberałów i przeżartej liberalizmem obyczajowym zachodnioeuropejskiej tzw. „kawiorowej lewicy”.
Być może polska lewica już się nie podniesie. Zresztą identyfikacja na osi archaicznego podziału lewica ‒ prawica, również byłaby dreptaniem w miejscu. Dzisiaj podział polityczny jest gdzie indziej. W kontrze do siebie stoi wspólnotowość i indywidualizm. To między tymi dwoma podejściami do życia społecznego rozgrywa się spór, którego wszelkie wahnięcia wpływają na kształt całego świata. Lewica ma ze sobą spory problem, nie mając na siebie pomysłu i jednocześnie skazując na zapomnienie swoje dziedzictwo ideowe, stoi w miejscu jak dziecko we mgle, a jedyne co może zrobić to pomstować, że społeczeństwo jest indoktrynowane przez prawicę, tym samym tłumacząc swoją bezradność. Może jednak w najbliższym czasie pojawi się więcej takich środowisk, jak wspomniany „Nowy Obywatel” i lewica odrodzi się ponownie, dodając swoje istotne spojrzenie na sprawy polskie. Mimo wszystko, byłoby szkoda, gdyby zabrakło głosu polskiej, niekomunistycznej lewicy. To także sytuacja niekorzystna dla nas, jako nacjonalistów. W polityce warto jest mieć ideowego wroga, wobec którego można się definiować, z którym można się spierać i od którego można się uczyć. Jako narodowi radykałowie dobrze wiemy, że naszym wrogiem nie jest dzisiaj lewica, tylko globalny kapitalizm i jego ideologiczna nadbudowa w postaci liberalizmu. Dlatego Polsce potrzebna jest także lewicowa odpowiedź na wyzwania współczesności.
Aleksander Krejckant
Formacja intelektualna
Formacja intelektualna w szeroko pojętym ruchu narodowym leży. Narodowcy widzą w sobie elitę, którą wcale nie są. Poza samym faktem wyznawania odróżniających się od typowych dla przeciętnego Polaka poglądów, właściwie pozbawionym podstaw jest twierdzenie, że nacjonaliści stanowią „wyższy typ człowieka”, jak by to napisał Dmowski.
Idei narodowej na miarę dzisiejszych czasów także nie ma – co najwyżej jest ona w powijakach, bo ogromnej większości aktywu wystarczą przebrzmiałe i czerstwe hasełka rzucane na manifestacjach albo wypisywane w komentarza w Internecie. Nie ma specjalistów w przeważającej większości dziedzin. Nowe rozwiązania programowe nie wykuwają się w toku dyskusji osób posiadających odpowiednią wiedzę – na ogół woli się wałkować oczywiste frazesy o „interesie narodowym” i powielać kalki historyczne. A żeby tworzyć coś nowego, trzeba mieć odpowiednią wiedzę, odpowiednie doświadczenia.
Oczywiście są tacy, co czytają książki, ale na tle ich przedwojennych kolegów czytają z pewnością niewiele. I często bez jakiejkolwiek refleksji krytycznej.
Powiedzmy sobie to otwarcie. Jeśli masz jakiekolwiek ambicje intelektualne, jeśli chcesz się rozwijać i włączać się w proces rozwoju ruchu nacjonalistycznego na niwie publicystyki czy dyskusji ideowej – musisz czytać. Ktoś, kto stara się nam wykłada
swoje mądrości nie czytając innych niż własne opinii, tak naprawdę na ogół nie ma nic do powiedzenia. Nie tylko każda nowa idea, ale i każda nowa interpretacja, każda nowa myśl czy koncepcja wykuwa się na zasadzie konfrontacji i porównań z dotychczas głoszonymi postulatami, analizy różnych punktów widzenia. Przemyślenia innych mogą być dla nas inspirujące, mogą dostarczać nam bodźców do tworzenia własnych wizji.
Ostatecznie zresztą ciężko się wypowiadać na jakiś temat jeśli nie zna się jakiegoś zagadnienia, a nie oszukujmy się – nie zgłębimy żadnego dostatecznie bez lektury odpowiedniej liczby książek na dany temat. Wiedza oparta na kompilacji kilku tekstów z Internetu, nawet jeśli dobrze przyswojona, jest może dobra w szkole – w poważnej dyskusji na argumenty, niezależnie czy prowadzonej z kolegą z ruchu czy kimś zupełnie odległym ideowo, może już nie wystarczać.
Pojawia się tu oczywiście wiele pytań z najbardziej podstawowymi na czele: ile czytać i co czytać. Truizmem jest stwierdzenie, że warto czytać dużo. Charles Maurras czytał dziennie 6 godzin i niemal drugie tyle pisał. Może to dziś szokować, ale i musi budzić szacunek – przecież taki wieloletni wysiłek wybitnego umysłu (to oczywiście czynnik niebagatelny) owocował stworzeniem spójnej i rozwiniętej ideologii francuskiego nacjonalizmu integralnego, której udało się przez pewien czas sprawować rząd dusz wśród elit intelektualnych Francji. Państwo Vichy, jak by go nie oceniać (i jaki by nie był jego koniec), jest pokłosiem tej pracy intelektualnej. Mało kto jednak będzie dziś poświęcał tyle czasu lekturze – być może to nawet niewskazane. Aktywista musi mieć czas na szeroko zakrojoną działalność społeczną oraz inne, także pozaintelektualne formy rozwoju osobistego – a to wszystko przy całej masie pozostałych obowiązków: pracy, szkole, rodzinie etc. Wielu powie, że w ogóle nie ma czasu, ale przecież z doświadczenia wiemy, że osoby, które faktycznie nie są w stanie wygospodarować dziennie godziny czy dwóch na własną formację intelektualną stanowią może 10 czy 20% ruchu. Przypomnijmy sobie ile czasu dziennie większość z nas trawi na bezmyślne siedzenie przed komputerem. A czytać można wszędzie, także w drodze do pracy czy szkoły, w autobusie czy pociągu. Godzina dziennie to minimum, które powinieneś sobie narzucić!
Co czytać? Klasykę idei narodowej każdy nacjonalista musi znać – to oczywiste. Ciężko uznawać za uformowanego nacjonalistę kogoś, kto nie zna zrębów idei narodowo-demokratycznej i narodowo-radykalnej. Problem polega na tym, że dla wielu formacja ideowa ogranicza się do tego. Ktoś przeczyta kilka książek Dmowskiego, kilka Doboszyńskiego czy Jędrzeja Giertycha, dodatkowo jeszcze kilka opracowań dziejów obozu narodowego i uważa, że to wystarczy. Owszem, wystarczy by z grubsza poznać historię endecji. Z grubsza, bo taka osoba często nie uzna za stosowne, by podejść z choćby lekką nutą krytycyzmu do zawartych w ww. książkach tez i, przykładowo, zapoznać się także z tym co pisali oponenci narodowców czy też ogólnym tłem historycznym epoki. Literatura endecka i narodowo-radykalna powstawała w określonych warunkach politycznych, piętno na niej wywarły określone trendy ideowe (stąd warto znać też historię innych ruchów nacjonalistycznych – choćby dla porównania i oglądu jak dalece uniwersalistyczny rys miały niektóre zjawiska) i zjawiska polityczne. Z czasem zresztą, w miarę poznawania ogółu spuścizny publicystycznej przedwojennego ruchu narodowego, można sobie wyrobić zdanie na temat tego, co w ówczesnej idei narodowej jest wartym kontunuowania i stanowi jej ponadczasowy dorobek, a co należy odrzucić, jako charakterystyczne dla uwarunkowań dawno minionej przecież epoki. Co brzmi może nieco obrazoburczo, można dojść do konkretnych wniosków na temat tego, którzy klasycy myśli nacjonalistycznej pisali rzeczy naprawdę wartościowe i aktualne, a którzy mniej.
Dużym problemem jest to, że dla wielu narodowców poza endecją i ONR właściwie świat nie istnieje. Żyją oni jak by formacja ograniczała się do zgłębienia specyfiki czasów dawno minionych. I to właśnie konkretnie czasów dwudziestolecia międzywojennego – dawniejsza historia, ta w której korzenie ma tak polskość, jak i cywilizacja europejska, właściwie się nie liczy. Niektórych zadowolą jakieś pseudoimperialne mrzonki – epatowanie różnymi husarzami czy dawnymi mapkami, bo na nich Polska jest naprawdę duża, sięga do tej czy innej rzeki. Zgłębienia historii Polski, a więc wydarzeń które ukształtowały zbiorową psychikę narodu polskiego podejmuje się niewielu. Jeszcze mniej interesuje się dawną myślą polityczną Polski, a to przecież także w niej źródła miała idea narodowa.
Mało znaną pozostaje klasyka myśli europejskiej. Kiedyś nie do wyobrażenia była sytuacja, w której ktoś uważałby się za znawcę zagadnień politycznych nie mając za sobą lektury podstawowych dzieł Platona czy Arystotelesa, stanowiących fundament europejskiej cywilizacji. Dzisiejsza szkoła nie da nam podstaw wiedzy na tematy filozofii – narodowiec musi je nadrobić sam. Bez tego historia europejskiej myśli politycznej musi jawić się jako niezrozumiała. Podobnie Katolicka Nauka Społeczna – ilu z tradycjonalistów naprawdę czytało np. papieskie encykliki?
Ilu z narodowców uważających się za mających „dobrą formację” ideową czyta książki dotyczące zagadnień geopolitycznych regionu, w którym znajduje się Polska? Czy też nawet te dotyczące historii państw z nami sąsiadujących? I to nawet jeśli wziąć pod uwagę ten popularny nacisk na historię w ruchu narodowym, zaciemniający czasem ogląd rzeczywistości. Bo czy dużym błędem będzie stwierdzenie, że statystyczny narodowiec lepiej orientuje się w warunkach geopolitycznych Polski z roku 1920 niż 2015? Albo że jest w stanie więcej powiedzieć o tym dlaczego Dmowski grał na Rosję i Zachód, a przeciw Niemcom niż o uzasadnieniu swoich poglądów na politykę zagraniczną Polski dziś? Momentami wygląda to zabawnie. Podobne odniesienia można poczynić w stosunku np. do tematyki ekonomicznej.
Czego unikać? Tych książek, które nic specjalnie pozytywnego nie wniosą. Jak by to trywialnie nie brzmiało. Kryminały, thrillery, w ogóle większość (bo przecież nie całość) beletrystyki traktujmy raczej w charakterze rozrywki – wartościowszej, bardziej konstruktywnej niż siedzenie przed telewizorem, ale nie stanowiącej przecież formacji ideowej, a więc czas na ich lekturę znajdujmy poza tą godziną czy dwiema czytania literatury faktu.
Formacja intelektualna to tylko jeden z wycinków formacji ideowej. Nacjonalista powinien dbać także o kondycję fizyczną i duchową, także o kształtowanie własnego charakteru w myśl poświęcenia wspólnocie i idei nacjonalizmu. Trudno jednak myśleć o doskonaleniu się bez rozwoju intelektualnego, przyswajania wiedzy o otaczającym nas świecie.
Nie w tym rzecz, oczywiście, by każdy znał się świetnie na wszystkim – to bardzo istotne, by przy zdobywaniu wiedzy ogólnej specjalizować się w konkretnych zagadnieniach. Naturalny porządek rzeczy wygląda tak, że postulaty kreowane są w dyskusjach specjalistów, zdolnych uwzględnić różne czynniki, a nie poprzez chęć przypodobania się ogółowi, charakteryzującemu się stereotypowym oglądem faktów. Tyle tylko, że ruch nacjonalistyczny skądś musi tych ekspertów w końcu wziąć – wykształcić ich sobie. Osoby specjalizujące się w konkretnych dziedzinach, studiujących konkretne zagadnienia winny w końcu dostrzec, że nabywana przez nie wiedza może być przydatna dla dobra ogółu. No chyba, że faktycznie chodzi tylko o papierek…
Jakub Siemiątkowski
Pokonać nacjonalistyczną stagnacje!
Kończący się pomału rok nie przyniósł nic nowego dla polskiego nacjonalizmu. Mógłby ktoś powiedzieć, że zamieszanie wokół Ruchu Narodowego i jego startu z list Pawła Kukiza było „tym czymś”, co może ten rok różnić względem poprzednich. Nie jest to jednak tak ważna rzecz jakby niektórym się wydawało. Jedni skreślili RN i znienawidzili go jeszcze bardziej, inni stanęli za tamtejszymi działaczami murem – nic nowego, przeżywamy różne takie sytuacje u nas już nie pierwszy raz i nie wzbudza we mnie większych emocji. Czemuż to stoimy wciąż w miejscu?
Z jasnych przyczyn – wciąż nie odpowiedzieliśmy na wiele pytań co do wyglądu państwa nacjonalistycznego, działalności lokalnych nacjonalistów i niektórych pojęć rzucanych na prawo i lewo w dyskusjach czy manifestacjach. Mijający rok tak naprawdę ponownie przebiegał na wielu marszach czy pikietach – są to wydarzenia na stałe wpisujące się w kalendarze polskich nacjonalistów. Niestety, tak naprawdę kręcimy się cały czas w tym samym miejscu, wmawiając sobie, że jest coraz lepiej. Dopóki jednak nie ustalimy wszystkiego w szczegółach, będziemy podzieleni. O które pojęcia chodzi, wspomnę niżej. Nacjonalizm zawsze stawialiśmy jako przykład parcia naprzód, miażdżenia wszystkiego po drodze, twórczości i dostosowywania myśli do współczesnych czasów. Jednak ostatnimi czasy to nacjonaliści sami miażdżą swoją ideologię. Co musimy w sobie zmienić, czego od siebie wymagać, jakie stawiać sobie cele i jak w końcu podchodzić do wielu spraw, żebyśmy krok po kroku zaczęli ponownie iść do przodu?
Pułapka „działalności społecznej”
Odkąd pamiętam, różne organizacje nacjonalistyczne jak i ich działacze rzucali na prawo i lewo pojęciem działalności społecznej. Bardzo często mówiono „nasza organizacja zajmuje się działalnością społeczną”. Czymże ona jednak jest? Nie usłyszałem nigdy konkretnej odpowiedzi. Czy jest to pojedyncza pomoc np. w udzielaniu korepetycji czy też co innego? A może pomoc bezdomnym czy ofiarowywanie ubrań potrzebującym? Dopóki nie skonkretyzujemy tego pojęcia, które jest ważne, a wręcz bardzo ważne nie powinniśmy nim szastać. Powinno być to jednym z celów na następny rok. Musimy zadać sobie parę ważnych pytań:
a) Czym jest działalność społeczna?
b) Jak chcemy pomagać?
c) Jak wspólnie przeprowadzać akcje na większą skalę?
d) Nacjonalistyczna fundacja?
e) Pomoc na ulicy, dla osób zostających bez dachu nad głową?
f) Zorganizowana działalność w swoich regionach.
I pewnie wiele pytań jeszcze przyjdzie nam do głów, ale musimy na nie odpowiedzieć – jeżeli chcemy działać społecznie najpierw musimy samo pojęcie uszczegółowić, żeby go używać szczerze i realizować w życiu codziennym.
Na politycznej arenie
Wielu w naszych szeregach miało do czynienia w ten czy inny sposób ze światem polityki, wyborami. Wielu się tym doświadczeniem sparzyło. Jednak nie możemy tego tematu omijać, nie możemy latami zasłaniać się mityczną wciąż i niewyjaśnioną „działalnością społeczną” czy też wiecznym formowaniem. Nie możemy się chować i ukrywać, że ten temat nie istnieje. Polityka musi dla nas istnieć nie tylko w formie negacji czy ataków na demoliberalne media i partie. Nie może dla nas tylko istnieć w formie krótkiej „promocji”. Musimy i to na poważnie zacząć ją rozważać, prowadzić własną politykę. Nie możemy przecież odrzucać także jednego z naszych ważnych celów – przejęcia władzy. Nie zmienimy kraju, nie stworzymy silnego państwa, jeżeli polscy nacjonaliści nigdy nie dojdą do władzy. Jeżeli wszystko z góry odrzucamy obrażając się na rzeczywistość to i ludzie postronni odrzucą nas na bok i zostaniemy na zawsze pozamykani pod swoimi organizacyjnymi sztandarami bądź nacjonalistycznymi symbolami. Nie zapominajmy przecież, że nie jesteśmy i nie działamy tylko dla siebie. Tutaj zadanie stoi przed liderami poszczególnych organizacji nacjonalistycznych czy będziemy przywiązani wciąż do swoich szyldów, czy jednak zdołamy rzucić się wspólnie w wir brudnych politycznych gier. To oczywiście musi być wszystko zrobione na spokojnie, jesteśmy po kolejnych demoliberalnych wyborach – mamy czas. Jeżeli go nie wykorzystamy, cóż przepadniemy w historii niczym kamień wrzucony do wody.
Życie i śmierć dla ruchu
To dla kogo działamy, to co robimy, to o czym myślimy, to o czym mówimy przekonując do siebie innych – musi działać „na chwałę” ruchu nacjonalistycznego. Bardzo często można słyszeć, że ktoś tam wybiela, tłumaczy się, przechodzi do defensywy, bądź stara się pokazać w lepszym świetle nasz ruch, że ktoś tam stara się przekonać do Dmowskiego swoich znajomych i tak dalej i tak dalej...Potrzebujemy innego podejścia – jeżeli chcemy kogoś „zwerbować” nie możemy się tłumaczyć za telewizyjne brednie, ale mówić dlaczego warto dołączyć do naszych szeregów. Ostatnie lata pokazują, że duży napływ nowych działaczy nie poszedł w parze z jakością. Jest to zapewne wina samego ruchu, ludzi przekonujących jak i formacji. A potrzebujemy dziś jak nigdy świeżej krwi, nowego spojrzenia – ludzi będących w stanie ruszyć nasz mały grajdołek do przodu. To co powinno być dla nas najważniejsze – owszem, dobro Ojczyzny – ale za tym dobro ruchu nacjonalistycznego. Walczymy także o siebie, dla siebie i dla swojej idei. Możemy sobie mówić, że nie robimy tego dla siebie ble, ble, ble. Musimy tak robić. Nie po to, żeby czerpać z tego korzyści materialne – ale dlatego, żeby nasz ruch miał coraz większy wpływ na rzeczywistość – był rozpoznawalny nie tylko z głośnych manifestacji i wykrzykiwanych haseł. Manifestacje powinniśmy postawić raczej na boku, jako tylko dodatek, a u nas niestety bardzo często stają się one głównym punktem programu, co nas gubi. Ruch, w który wierzymy, który tworzymy i w który wkładamy swoją pracę musimy postawić na pierwszym miejscu, skonkretyzowanie pojęć będących założeniami naszej idei pozwolą nam patrzeć na świat szerzej, tworzyć go i przede wszystkim rozumieć. Pamiętajmy więc – każda działalność musi iść na rzecz ruchu nacjonalistycznego.
Chyba czas zacząć ryzykować? Jesteśmy w tym razem i jedynie wyjście ze schematów powinno nam pomóc. Mit 2010 roku i masowych demonstracji powoli się wypala, a my stanęliśmy w miejscu. Czas skupić się na wyżej wymienionych czynnikach, przemyśleć je i zacząć stawiać rozwiązania na trudne pytania. Jeżeli za jakiś czas nie chcemy sobie pluć w twarz, musimy zacząć od dziś. Uściślijmy tak często przez nas rzucane frazesy, spróbujmy zmieniać koncepcje i wprowadzać je w życie – jeżeli przy tym się potkniemy – trudno, spróbujemy czegoś innego. Najważniejsze jest, żebyśmy powiedzieli sobie głośno – czas na zmiany.
Krzysztof Kubacki
Szturm miesięcznik narodowo-radykalny rocznik numery 1-12 w PDF
Szturm miesięcznik narodowo-radykalny numer 12 2015 PDF MOBI EPUB
„Celem naszego ruchu jest odnowa narodowa” - wywiad z Ritchiem liderem holenderskiego „Czarnego Frontu”
Ritchie jest liderem holenderskiego Czarnego Frontu – organizacji otwarcie faszystowskiej, choć jej faszyzm jest zdecydowanie czymś innym, niż przeciętny Polak to sobie wyobraża.
Szturm: Jestem zadowolony że zgodziłeś się, żebym przeprowadził z Tobą wywiad. Na początku chciałbym, byś powiedział mi coś o sobie. Kim jesteś? Co robisz na co dzień?
Ritchie: Mam na imię Ritchie, mam 23 lata i studiuję archeologię. Urodziłem się i nadal mieszkam w najstarszym mieście Holandii, Nijmegen.
S: Co możesz powiedzieć o swojej organizacji? Czy ma ona jakieś specjalne cechy?
R: Celem naszego ruchu jest odnowa narodowa. Chcielibyśmy osiągnąć to niszcząc dwugłowego smoka kulturowego – marksizm i plutokrację – oraz odzyskać wszystko co zostało utracone. To nie jest łatwe zadanie i nie może być osiągnięte poprzez delikatne i łatwe sposoby.
„Jesteśmy gotowi walczyć fizycznie” - wywiad z Władysławem Kowalczukiem członkiem korpusu cywilnego pułku „Azow”
Czołem Czy mógłbyś powiedzieć kilka słów o sobie? W jaki sposób znalazłeś się na nacjonalistycznej ścieżce? I dlaczego SNA? Jak oceniasz sytuację Ukrainy po rewolucji na Majdanie?
Cześć! Mam na imię Władysław Kowalczuk,pochodzę z Iwano-Frankowska, z Ukrainy Zachodniej. Jestem członkiem Służby Cywilnej pułku „Azow” i przedstawicielem pułku „Azow” w Polsce. Przyjechałem do Polski w 2012 roku, żeby studiować stosunki międzynarodowe. Od 2010 roku jestem aktywnym działaczem SNA – Patriota Ukrainy−organizacji na podstawie której powstał pułk Azow. Do ław SNA trafiłem w okresie narodzenia ośrodka tej organizacji w moim mieście. SNA wybrałem nieprzypadkowo, a z poglądów ideologicznych. Bardzo mi się spodobała idea utworzenia alternatywnej strategii rozwoju państw Europy Środkowej i Wschodniej. Nigdy się nie podobał wybór między rosyjskim, a zachodnim imperializmem,zawsze byłem zwolennikiem trzeciej drogi i ekonomicznej oraz politycznej niezależności Ukrainy. Podczas przebywania w Polsce zacząłem myśleć o stosunkach polsko-ukraińskich i o współpracy polskich i ukraińskich organizacji nacjonalistycznych. Głównym powodem do tego było nie tylko sąsiedztwo geograficzne i partnerstwo gospodarcze,ale również widoczne wsparcie Ukrainy przez Polaków nie tylko podczas Rewolucji. Jeżeli chodzi o wyniki Rewolucji, to mogę powiedzieć,że są pozytywne i negatywne strony. Z jednej strony mamy wojnę i ciężką sytuację ekonomiczną, ale z drugiej strony Rewolucja i wojna spowodowały narodzenie nowej psychologii społeczeństwa, wzrost nastrojów patriotycznych, i wysoki poziom samoorganizacji społecznej.
„Putin nie jest naszym prezydentem!” - wywiad z liderem rosyjskiej organizacji B.A.R.S. Aleksandrem Orszulewiczem
B.A.R.S. - The Baltic Vanguard of the Russian Resistance
Witaj, Aleksandrze! Cieszymy się, że możemy gościć Cię na łamach naszego pisma. Na początku więc powiedz nam parę słów na temat Twojej organizacji – czym się zajmujecie, jaka jest Wasza ideologia i oddziaływanie na ruch nacjonalistyczny w Rosji, a także do kogo się odwołujecie ze swojej, bądź europejskiej historii?
Nasza organizacja jednoczy rosyjskich nacjonalistów nie godzących się z sowieckim reżimem i jego następcami formującymi rząd Federacji Rosyjskiej. Ideologia ruchu B.A.R.S. oparta jest na naukach Cerkwi Prawosławnej w stosunku do rządu, wyrażanych w pismach antycznych Świętych Ojców. Nasza polityczna idea – boski autorytet prawosławnego Cara w Rosji, tak jak było w Rosyjskim Imperium przed 1917 rokiem.
Siedziba naszej organizacji zlokalizowana jest w Koenigsbergu (Królewiec, Kaliningrad). Obecnie tworzymy struktury i gałęzie BARS-u w innych rejonach Rosji i za granicą. Ze względu na brak takich organizacji w Rosji, ci nacjonaliści którzy rozczarowali się ruchami kontrolowanymi przez Kreml jak przykładowo Rosyjska Narodowa Jedność chętnie dołączają do nas. Znani w Rosji wyraziliśmy swoją pozycję na temat wydarzeń na Ukrainie, potępiamy aneksję Krymu i inwazję w Donbasie. W tym momencie jesteśmy poważani w oczach większości rosyjskich nacjonalistów.
W naszym rozumieniu rosyjski nacjonalizm jest nierozerwalny z europejską cywilizacją, jednak oparty jest na rosyjskiej tradycji. Rosja oczywiście jest częścią Europy, lecz równocześnie unikalny jest jej kontekst kulturowy wywołany naszą historią. Obecnie polityczny program B.A.R.S. przystosowany jest to naszego regionu w kontekście europejskiego wektora rozwoju regionu Koenigsbergu.
„Należycie do naszej rodziny” - wywiad z Pierre'em Dornbrachem liderem młodzieżówki NPD - Junge Nationaldemokraten
Witaj, Pierre! Mógłbyś nam się przedstawić? Opisz siebie I to, co robisz w swoim ruchu.
Witaj Danielu, dziękuję Ci za ten wywiad. O mnie: Pochodzę z Brandenburgii, północnej części Niemiec. Moje rodzinne miasto znajduje się nieopodal Berlina. Od 2008 roku należę do JN (Młodzi Narodowi Demokraci, niem. Junge Nationaldemokraten). W owym czasie przyłączyłem się do nich, aby stworzyć nową grupę w południowej Brandenburgii. Byliśmy niewielką grupą Niemców, którzy chcieli zmienić świat. Prędko zrozumieliśmy, że to nie będzie łatwe, lecz motywacja była ogromna i nie poddawaliśmy się. Tak więc poszerzaliśmy sferę wpływów w naszym regionie. Wkrótce powołaliśmy do życia własne stowarzyszenie narodowe w Brandenburgii, jako gałąź JN. W 2011 roku federalny zarząd włączył mnie do swych szeregów. Od tego momentu moim zadaniem było prowadzić komórkę edukacyjną w organizacji. Obecnie działam w NBK (Narodowe Koło Edukacyjne, niem. Nationaler Bildungskreis), przybudówce JN. Jej celem jest wychowywanie naszej młodzieży. Krytykujemy system edukacyjny Republiki Federalnej Niemiec. Problem polega na tym, że nasza młodzież jest zmanipulowana i wyprana umysłowo. System pragnie uformować człowieka, który nie wiem, kim jest. Wyobraźcie to sobie: system w Niemczech nie jest suwerenny, on zwalcza Niemców. Celem jest stworzenie bezdusznego konsumpcyjnego zombie, którego z łatwością można kontrolować. Lecz w ramach NBK staramy się tworzyć think-tanki. W nich nasi członkowie spotykają się, aby debatować sprawy polityczne i ekonomiczne. Powinno to stanowić alternatywę dla zakłamanego systemu. W 2014 roku zostałem wybrany wiceprzewodniczącym JN. Od tego czasu zajmuję się głównie kwestiami administracyjnymi. Tak poza tym, kończę studia magisterskie z zakresu inżynierii przemysłowej na Politechnice Brandenburskiej (Brandenburgische Technische Universität, BTU). Jestem żonaty I mam dwójkę dzieci. Postrzegam siebie jako Niemca i Europejczyka, który walczy o przetrwanie europejskiego Zachodu.