Szturm

Szturm

piątek, 25 marzec 2016 22:54

Wyjrzeć poza nacjonalizm

Nasza postawa wobec siebie i swojego ruchu stoi ciągle w miejscu. Pomimo wielu artykułów na temat nie należenia do prawicy i lewicy te spory nadal trwają. Własną postawą wspieramy system dzieląc się na miliony małych grupek Ci liberalni, ci nie, ci to socjaliści i tak to się kręci w kółko. Tworzymy sobie wrogów tam gdzie ich mieć nie powinniśmy. Ruch nacjonalistyczny jest słaby - trzeba się zastanowić czy też nie zacząć spoglądać zza niego na innych z którymi byśmy byli w stanie się dogadać. Zamykając się we własnej komitywie stoimy w miejscu, debatując między sobą nasze idee przestają mieć charakter realny, a jedynie dochodzi do tworzenia się grona ludzi poklepujących się po plecach.

Nie chcę też dawać przykładów z kim to ten nasz ruch miałby rozmawiać, że względu na to, że temat jest świeży i konkretnych nazw nie jestem w stanie podać. Bardziej to ma być sygnał do ludzi czy środowisk przeciwnych liberalizmowi, obecnemu porządkowi i systemowi, że nacjonalizm jest w stanie być ponad własne uprzedzenia i jest gotowy do wspólnego stawienia czoła demoliberalinej degeneracji. Powinno to być nawet łatwiejsze niż łamanie barier i podziałów wewnątrz ruchu nacjonalistycznego. Na pewno warto mieć na uwadze stowarzyszenia, spółdzielnie, fundacje, organizacje o charakterze społecznym, socjalnym, które nacjonalistyczne może i nie są - ale jednak w pewnych kwestiach nasze drogi mogą się schodzić. Nie ma co się bać wyjścia poza swój teren i „podanie graby” komuś innemu. Nie uczynimy wszystkich ludzi nacjonalistami, a patrząc na stan naszego ruchu warto spojrzeć trochę dalej i otworzyć się na tych, dla których obecny system konsumpcji i wyzysku jest również głównym przeciwnikiem. Musimy otworzyć oczy, bo być może niejedna okazja do nawiązania takowych kontaktów przeleciała nam przez palce.

Taki stan rzeczy i poszukiwanie sojuszników antysystemowych to nie żaden atak na „bezkompromisowość” polskiego nacjonalizmu, ale po prostu chęć zaczerpnięcia nowych doświadczeń, rozwijania idei, a może i naprawdę skoordynowanego wbijania małych szpilek w ten jakże „piękny” demoliberalny świat. Na pewno wielu z nas ma wśród znajomych osoby, które nacjonalistami nie są, a jednak ich poglądy w pewnych kwestiach są zbieżne z naszymi. Wykorzystajmy to również – jeżeli ktoś nie chce wstępować do organizacji czy brać udziału we wszystkich wydarzeniach związanych z polskim ruchem nacjonalistycznym – to może jednak istnieją kwestie, w których dana jednostka jest w stanie się zaangażować, bądź tylko wyrazić wsparcie – co na początku powinno być dobrym sygnałem. Szeroki front nie może obejmować tylko ludzi wychodzących spoza podziału na lewicę i prawicę, bądź prawicowców będących „do zaakceptowania”. Nie bójmy się ludzi z lewicy, nie odtrącajmy ot tak z założenia i wyobrażenia powstałego na bazie oglądania lewicy kawiorowej przedstawianej w TV. Nie skreślajmy nikogo na starcie, bądźmy czujni, ale stawiajmy na ludzi, którzy mają coś ciekawego do powiedzenia i zaproponowania. „Szturm” pomimo bycia pismem nacjonalistycznym zrzesza u siebie także ludzi nie będących narodowymi radykałami. Jesteśmy otwarci na osoby, które są w stanie dodać do naszego światopoglądu czegoś ciekawego – a przede wszystkim świeżego. Polski nacjonalizm nigdy tak bardzo nie potrzebował tworzenia własnej idei i postawy jak właśnie dziś. Odcięcie pępowiny 20-lecia międzywojennego wciąż trwa i miejmy nadzieję, że w końcu to dobiegnie końca – a naszych poprzedników wspominać będziemy z szacunkiem, ale już na luzie, nie potrzebując wspominać o nich przy każdej nadarzającej się okazji.

Zdaje sobie sprawę, że ktoś może twierdzić i powiedzieć „skoro nie ma jedności w ruchu to jak...” - jedno z drugim ma coś wspólnego, jednak nie podnosiłbym jedności w ruchu do rangi najwyższej – wiemy, że to niemożliwe – choć oczywiście nadzieja umiera ostatnia. Jednak wracając do sedna sprawy – to nieistotne. Poznawajmy inne myśli i prądy ideologiczne. Nie bójmy się określeń lewicowca, skrajnej prawicy – jesteśmy przecież ponadto. Szeroki front jest dla każdego dobrym wyjściem. Szukajmy, słuchajmy, rozmawiajmy z ludźmi, stojącymi na stanowiskach antyliberalnych, antykapitalistycznych. Sojusznik czy osoba wspierająca Twoje poglądy wcale nie musi być tak daleko od Ciebie jak sądzisz. Jeżeli znajomy Ci powie, że z danymi postulatami się nie zgadza „ale...” - nie przerywaj, nie staraj się przekonywać na siłę – niech powie z czym się zgadza i wtedy może dojść do nici porozumienia i współpracy. Na pewno nie jednemu z nas taka sytuacja się zdarzy. Wykorzystajmy to. System demoliberalny jest obecnie w stanie pychy i samouwielbienia – nie żywi się on jednak swoimi sukcesami, ale naszą słabością.

To samo tyczy się czytanych przez nas lektur. Nie poprzestawajmy na klasykach myśli nacjonalistycznej. Czytajmy wszystko co wpadnie nam w ręce – to co przyjazne, wrogie, obojętne. Wszystko nam się przyda – w dyskusjach, w wiedzy, w rozwoju idei, w punktowaniu przeciwników, ale także przekonywaniu do siebie innych.

Rozszerzmy swoje horyzonty, nie przestaniemy być ideowcami tylko dlatego, że na horyzoncie pojawił się ktoś spoza naszego kręgu godny uwagi i rozmowy. System demoliberalny wciąż trzyma się twardo na nogach słabością swoich kłótliwych przeciwników i siłą ich własnego rozbicia, a także rozleniwiania społeczeństwa. Są oczywiście granice dogadywania się, których przekroczyć nie wolno – ale warto już teraz zacząć się rozglądać wśród środowisk w jakich na co dzień przebywamy na ludzi mających z nami punkty styczne. Spróbujmy nie trwać w swoich raz wykopanych okopach.

Krzysztof Kubacki

Szturm miesięcznik narodowo-radykalny numer 17 2016 PDF MOBI EPUB

czwartek, 25 luty 2016 13:04

Duma! Duma! Narodowa duma!

Duma! Duma! Narodowa duma! - skandują w czasie manifestacji młodzi narodowcy, określający siebie nieraz mianem „dumnych Polaków”. Skrupulatnie wyszukują w narodowym imaginarium obiekty tej dumy: Kopernik, Polska od Morza do Morza, odsiecz wiedeńska, Skłodowska-Curie, bitwa warszawska, Jan Paweł II... Kwestionują zapalczywie ciemne karty historii, błędy i wady swego narodu.

Ich lewicowi adwersarze pytają z kpiącym uśmieszkiem, z czego właściwie mają być dumni. Zdaniem antypatriotów Polska to zaścianek, ciemnogród, który nigdy nic wartościowego nie wytworzył i który najlepiej zrobiłby, gdyby przestał istnieć.

Stanowiska diametralnie sprzeczne - a jednak mają wspólny mianownik. Łączy je przekonanie, że utożsamiać można się tylko z czymś wielkim i wspaniałym, budzącym podziw. Przytulić się do czegoś potężnego i grzać się w cieple tegoż (dla jednych to chwała wielkich przodków, dla drugich blichtr wielkiego świata). Tu nie ma miejsca na znojne budowanie mocy od podstaw, przez siebie samych. To taki patriotyzm przyjemności, mile łechcący naszą próżność.

Przekonanie, że patriotyzm to duma jest mi obce. Cieszę się z sukcesów polskich sportowców ale trudno nazwać to dumą: czy ja się do tego sukcesu jakoś przyczyniłem (umówmy się, że kibicowanie przed telewizorem się nie liczy)? Szanuję czyny bohaterów mego narodu ale nie zmienia to faktu, że dumnym można być przede wszystkim z własnych dokonań.

Rzecz jasna nie chodzi o to, żeby - jak czynią to antypatrioci - wstydzić się swego kraju. Nie można się wypierać przynależności do swego narodu, swych korzeni. Chodzi po prostu o to, żeby duma nie była najważniejszym (a czasem wręcz jedynym) paliwem patriotyzmu. Bo jest to paliwo, które może daje duże przyśpieszenie, ale tylko na krótkich odcinkach. Po euforii przychodzi zniechęcenie.

Lepiej być świadomym swoich wad - po to, by je przezwyciężać. Patriotyzm nie wyklucza krytycyzmu. Wystarczy sięgnąć po „Myśli nowoczesnego Polaka”, Romana Dmowskiego, by dostrzec, jak surowym był krytykiem polskiego charakteru narodowego, przywar swoich rodaków. Dmowski widział wyraźnie, że najgorszymi wrogami Polaków są sami Polacy - nie w sensie mniej lub bardziej mitycznych „zdrajców” i „sprzedawczyków”, ale w sensie tkwiących w nas samych grzechów krótkowzroczności, niestałości, warcholstwa, samolubstwa, pyszałkowatości.

Istotą patriotyzmu jest nie duma - a solidarność. Naród jest (a w każdym razie powinien być) jak rodzina. Z rodziną jest się związanym na dobre i na złe. Jeśli kocham swoich rodziców, to nie dlatego, że tata jest milionerem a mama gwiazdą filmową - ale dlatego, że są moimi rodzicami. Czasem są kłopoty, czasem są problemy - ale jesteśmy rodziną. Pomagamy sobie. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.

Patriotyzm to nieustanna walka, w której radość sukcesu wciąż przeplata się z goryczą porażki. Patriotyzm to codzienna praca dla dobra wspólnego. Patriotyzm to elementarna życzliwość wobec rodaków. Patriotyzm to budowanie wspólnoty wszystkich Polaków, wszystkich poczuwających się do polskości; przyciąganie do tej wspólnoty jak najszerszych kręgów obywateli (nawet tych, którzy się ode mnie różnią, nawet tych, których nie lubię; bo naród to nie jest elitarny klub oparty na wyimaginowanych kryteriach).

Oczywiście, łatwiej jest się utożsamiać z czymś imponującym, ale szlachetniejszym jest, gdy nasza solidarność jest bezwarunkowa. Naród to nie jest menu w MacDonaldzie, z którego wybieramy sobie, co się nam podoba.

Jak mawiali dawni Brytyjczycy: Right or wrong - but my country.

Na zawsze.

 

Jeremiasz Toporczyk

W dzisiejszym świecie zdominowanym przez globalne siły antychrześcijańskie nie ma niestety (czy też -stety) miejsca na nacjonalizmy i partykularyzmy narodowe, czyli tak zwaną parafiańszczyznę. Ich czas bezpowrotnie przeminął. Nacjonalizm odkąd tylko zaistniał (rewolucja antyfrancuska), nie łączył a raczej dzielił. Każdy naród ma inne cele, pragnienia i dążenia. Nacjonalizm jednego narodu bardzo często stoi w sprzeczności z dążeniami narodowymi sąsiedniego. Ostatnimi czasy propagowana przez niektóre kręgi międzynarodówka nacjonalistyczna to twór sztuczny, który szans na przeżycie nie ma żadnych. Nie łączy się ognia z wodą! Miłości do własnego narodu z pomocą innemu, mimo iż ten jest wrogo nastawiony. Miłość i szacunek do własnego Narodu nie może być też numerem pierwszym w naszym systemie wartości, co coraz częściej niestety widać w tzw. kręgach narodowych. A gdzie sprawy Kościoła i Pana Boga? A jeżeli już ten Pan Bóg gdzieś jest, to jest taki trochę na uboczu, nieśmiało, bo tak po prostu wypada. I zazwyczaj, jak już jest, to jest to Pan Bóg w wydaniu takim, jak tego chcą Jego i nasi wrogowie – w wydaniu modernistycznym, skażonym herezją II Soboru Watykańskiego (Nowa Msza itp.). Nacjonalizm bez Boga to wynaturzenie porównywalne do ideologii bolszewizmu i hitleryzmu.

 

Oczywiście dobrze rozumiana idea narodowa (nacjonalizm chrześcijański) jak najbardziej zasługuje na poparcie i uwagę, ale czy nie jest to idea już nieco przebrzmiała? Nie neguję oczywiście pojęcia narodu i idei mu przypisanej, ale sama idea narodowa czy też patriotyczna to już za mało w walce z globalną hybrydą. Na globalny atak ateistyczny czy też pseudoreligijny (islamski) musimy odpowiedzieć takim samym frontalnym atakiem ideologii uniwersalnej, jakim jest bez wątpienia KATOLICKI UNIWERSALIZM. Niestety, ale nacjonalizm ideą globalną nie jest. Musimy jako narody powrócić do korzeni chrześcijańskich i państw mocnych WIARĄ! Gdzie DEKALOG przenika życie już nie tylko prywatne obywateli, ale też struktury społeczno-polityczne państwa. Owszem, nie odrzucajmy całkowicie idei narodowej, ale to nie ona ma być na pierwszym miejscu w naszych sercach i duszach. Naszym naczelnym hasłem niech stanie się: Katolicki Świat - Biała Europa - Narodowa Polska. Nowa KONFEDERACJA państw katolickich, a w przyszłości EUROPEJSKIE IMPERIUM KATOLICKIE!

 

To nasza odpowiedź na materialistyczny, obłudny, ateistyczny świat opanowany żądzą zysku i nienawiści do wszystkiego, co od Boga jest dane ludziom. W zamian już nie proponują, ale wręcz nakazują nam akceptację takich wynaturzeń, jak jawny homoseksualizm, genderyzm, feminizm czy inne zboczenia. Mamy też do wyboru wersję islamską globalizmu. Także wyprodukowaną w tajnych gabinetach lóż masońskich i ich jawnych ekspozyturach – rządach unijnych. Wersję bardziej krwawą i dla oka mniej przyjemną. Ale jakże potrzebną „fartuszkowym braciom” dla osiągnięcia zamierzonych celów – oddania świata pod panowanie szatana!

Tylko nasza wspólna międzynarodowa walka oparta przede wszystkim na solidnym fundamencie prawdziwej Wiary Katolickiej (NOWA KATOLICKA KRUCJATA) powstrzyma wrogów Boga, a tym samym naszych wrogów - wrogów Cywilizacji Chrześcijańskiej!

 

AVE CHRISTUS REX!

Tomasz Jazłowski)

„Mowa nienawiści”, pojęcie stworzone przez nowomowę neomarksistów, za swój główny cel miała niszczyć stary, tradycyjny szeroko pojmowany świat, w imię globalizmu. Okazuje się, iż „mowa nienawiści” ma „furtki prawne”, które można wykorzystać przeciwko wrogom narodu. Najlepszym przykładem wykorzystania tego obusiecznego miecza to walka internetowa „Pudzian vs Hejtstop”, gdzie Pani założycielka, Joanna Garbarczyk, ze wspomnianej organizacji również posługiwała się językiem pełnym nienawiści, jak np. „kara śmierci dla antysemitów”. Nie obyło się bez zgłoszenia przez internautów dla ekipy facebooka. W konsekwencji konto Pani J.G. zostało zablokowane na jakiś czas.

 

Co by nie mówić o „antysystemowcach” z Kukiz’15, mają tu rację, iż akcje „hejtstop” to „antypolonizm”, a dokładnie uderzanie, bombardowanie, w tkankę narodową. Widzenie „Mowy Nienawiści” tylko w jedną stronę, kiedy jakiś nacjo-prymityw wyżywa się w Internecie i wyzywa uchodźców od „brudasów” czy „kozojebców” itd. Mało kto jest świadomy, że „Mowa Nienawiści” istnieje też w drugą stronę, np. w sytuacji wychwalania pod niebiosa innych totalitaryzmów czy ludobójców jak Stalina czy Mao, albo posługiwanie się takim językiem jak np. „śmierci patriotów i nacjonalistów w gułagach”. To ma być mało istotne? Stanowczo nie! Front działań narodowych przeszedł w sieć.

 

Co, jako osoba o narodowych poglądach, możesz zrobić? Jak wykorzystać „Mowę Nienawiści” przeciwko jej twórcom?

 

1.

 

Uważaj co piszesz w sieci. Może to zostać wykorzystane przeciwko Tobie. Obecny system walczy z ludźmi i wlepia wyroki w zawiasach albo kary grzywny. Nie pisz bzdur, które mogą zrobić Ci krzywdę!

 

Przykład: jeśli uważasz, że uchodźcy to zagrożenie dla Polski, unikaj opisów „kozojebcy”, „brudasy”. Opisz dosłownie, co Cię przeraża. Zamień „kozojebcy”, „brudasy” na „terroryści”. Przecież najbardziej obawiasz się islamskiego terroryzmu? Nieprawdaż?

 

Zacznij myśleć. Zobrazuj sobie jakąś sytuację. Ludzki umysł jest kreatywny. Po prostu trzeba ruszyć wyobraźnie. Im bardziej „soczystsze” obrazowanie przykładowych zdarzeń, tym bardziej przekażesz w komentarzu to co myślisz.

 

2.

 

Gdy zauważysz, że jakiś internauta o lewackich poglądach obraża Cię i narracja przechodzi na „zabije Cię naziolu” - nie przejmuj się tym. To czysta nienawiść, która daje Ci pozytywnej energii i uśmiech na twarzy, że irytujesz lewaka w necie!

 

Można to obrócić w drugą stronę. „Naziolstwo” najczęściej dla demo-liberałów i lewaków to np. Polski Orzeł na profilówce na facebooku. Nie przejmuj się tym. Obróć kota ogonem.

Ważne w tej kwestii jest wyjaśnianie i odwracanie sytuacji. Robienie z siebie „ofiary hejtu”. Nie jest ważne czy się z tym zgadzasz, czy też nie. To nowa forma narodowego oporu w sieci.

 

3.

 

Trolling. Trolli internetowy w sieci coraz więcej. Nie wchodź z nimi w dyskusje. To najczęściej niespełnieni ludzie, którzy wyżywają się w necie. Czasem to lewaki, które „śmiesznie chcą walczyć z faszyzmem” w necie. Nie daj się sprowokować, śmiej się z nich. Niech ich „śmieszki", staną się żałością ich życia. Nie karm trolla. Stracą zapał. Umrą śmiercią naturalną w sieci.

Patryk Płokita

Czy z kasowego sukcesu najnowszej części „Gwiezdnych wojen” nacjonalista może wyciągnąć jakieś praktyczne wnioski? Popularna superprodukcja science fiction, i to do tego amerykańska (ach, ci wstrętni jankesi!), to bez wątpienia rzadki temat na narodowych portalach, ale spróbujmy. Czasami zagłębienie się w meandry popkultury może doprowadzić do ciekawych wniosków natury społecznej.


Nie może być bowiem przypadkiem, że już siódma (!) część z serii istniejącej od prawie 40 lat odnosi spektakularny sukces – w ciągu tylko dwóch tygodni od premiery film zarobił ponad miliard dolarów, co sprawiło, że stał się najszybciej zarabiającym filmem wszechczasów. Co takiego przyciągnęło miliony ludzi na całym świecie do kin by zobaczyć „Przebudzenie mocy”? Nie sądzę, by tak magnetycznie działały tylko efekty specjalne albo uroda aktorów. Powód musi tkwić gdzieś głębiej, w tym „czymś”, co charakteryzuje całą sagę i co nieodmiennie porywa już kolejne pokolenie widzów.


To „coś” tkwi zapewne w fabule, więc rzućmy okiem na zarys treści całej serii. Mówiąc w największym skrócie obraca się ona wokół walki dobra ze złem, toczonej przez dzielnych rycerzy. To samo w sobie upodabnia już sagę do tradycyjnych legend, które co najmniej od średniowiecza służą do inspirowania ludzi i przekazywania im dobrych wzorów.


Patrząc bliżej widzimy wiele innych interesujących elementów. Oto młoda Rey – podobnie jak Anakin i Luke z poprzednich części - zostaje wyrwana nagle przez historyczne wypadki ze swojego biednego, prostego życia i nagle rzucona w sam środek wielkiej gry, w której stawką jest wolność i spokój całego zamieszkanego wszechświata. Zaczyna się dla niej – podobnie jak dla poprzedników - przygoda, w której wykaże się odwagą i poświęceniem w dążeniu do dobra, zyska wielu przyjaciół, a także przewodników i nauczycieli na drodze do opanowania trudnej sztuki walki i posługiwania się mocą.


Nie jestem psychologiem społecznym, ani też psychoanalitykiem, ale mogę zaryzykować stwierdzenie, że właśnie ten scenariusz (powtarzany, bagatela, co trzy części) jest kluczem do sukcesu „Gwiezdnych wojen”. Zawiera bowiem wszystkie elementy, których zachodni człowiek pragnie, a ponieważ nie ma zapału, siły, odwagi czy możliwości zrealizować ich we własnym życiu, to wybiera się do kina, by przynajmniej popatrzeć na nie na wielkim ekranie i chociaż przez te dwie opłacone godziny poczuć emocje, których brakuje w jego codziennej egzystencji.


Jest to w gruncie rzeczy pozytywny wniosek, oznacza bowiem, że ludzie zachodu nie zatracili jeszcze całkiem pragnienia dobra, przyjaźni, życiowej przygody i poświęcenia dla wyższych wartości, ale zepchnęli je gdzieś do kąta świadomości, przykrywając rutyną, konsumpcjonizmem i wygodnictwem. Trudno jednak całkiem pogrzebać te pragnienia (choć niektórym się udaje), ponieważ są one dla człowieka wrodzone, choć wielu współczesnych – pożal się Boże – „filozofów” chce, narzucając postmodernizm, wpoić ludziom coś zupełnie przeciwnego.

Przede wszystkim, każdy człowiek ma zakodowaną w swojej psychice potrzebę złamania rutyny życia, opuszczenia, jak Rey, swojej monotonnej pustyni, doświadczenia czegoś niezwykłego, nowego. Jest to człowiekowi niezbędne do rozwoju psychicznego i docenienia własnego życia. Niektórzy tę potrzebę realizują na różne sposoby (podróże, działalność naukowa lub społeczna, przynależność do klubów piłkarskich itp.), a inni nie, tkwiąc z poczuciem stagnacji w swojej szkole, pracy czy – nawet – rodzinie.

 

Jednak Rey nie tylko opuszcza pustynię i przeżywa przygodę. Twórcy filmu wiedzieli, że to zbyt mało by usatysfakcjonować widzów – trzeba było ją jeszcze wplątać w odwieczny konflikt między dobrem i złem, w walkę o wolność i sprawiedliwość. Potrzeba taka wynika z faktu, że żadna zmiana rutyny czy przygoda nie wpływa znacząco na egzystencję człowieka jeśli nie jest wkomponowana w większy plan wartości i życiowych celów. Liczne badania, przeprowadzone m.in. przez twórcę psychologii pozytywnej Martina Seligmana, pokazują, że do odczucia szczęścia potrzebne jest człowiekowi poczucie poświęcenia dla wyższych wartości, dla jakiejś sprawy, która go przekracza i nadaje sens jego życiu. I znowu, realizować można ją w różny sposób: angażując się w religię, działalność charytatywną, społeczną itp., a można też sprowadzić ją np. do markowego logo na butach, choć to raczej marny substytut.


Ciekawy, z punktu widzenia współczesnego człowieka, jest kolejny wątek. Rey, a jeszcze bardziej jej poprzednicy Anakin i Luke, w jakiś sposób spotykają się z Zakonem Jedi. Jest to instytucja, bez której świat „Gwiezdnych wojen” nie mógłby zaistnieć, stanowi jego główny i charakterystyczny element. Rycerze jedi, stanowiący nowoczesną interpretację motywu zakonów rycerskich, uosabiają w sadze takie wartości jak przekazywana od pokoleń mądrość, hierarchia, dyscyplina i porządek. To, że frazy mistrza Yody na stałe weszły do współczesnej kultury, pokazuje, że mimo całego panującego indywidualizmu wciąż mają potrzebę relacji uczeń-mistrz, wciąż potrzebują kogoś, kto im wyjaśni co jest dobre, a co złe i nauczy ich przeciw temu złu walczyć.


Z zagadnieniem Zakonu Jedi związane jest też teoria „Mocy” – rodzaju mistycznej energii, którą posługują się rycerze jedi i która przenika cały wszechświat. Dość łatwo można znaleźć tu nawiązanie do religii dalekiego wschodu (vide: prana, mana, qi), lecz sęk w tym, że podobnie jak moda na dalekowschodnie praktyki, tak i koncepcja mocy wyraża pragnienie kontaktu człowieka z sacrum. Choć w erze racjonalizmu i materializmu rzadko się o tym mówi, to jednak religijność jest jedną z najgłębszych potrzeb człowieka.


Warto jednak zwrócić uwagę, że te same elementy pojawiają się nie tylko w gwiezdnej sadze, lecz także w większości serii przygodowych, które w ostatnich latach odniosły kinowy sukces: od „Matrixa” do „Harrego Pottera” i od „Władcy Pierścieni” do „Zmierzchu”. Pokazuje to, że pewne motywy są wciąż nośne i pożądane przez odbiorców, a odwołanie się do nich jest jednym z kluczy do sukcesu.


A teraz, po co to wszystko piszę? Czy można wyciągnąć z tego jakieś praktycznie wnioski?

Moim zdaniem całkiem sporo.

Pierwsza myśl, która się nasuwa, to że jeśli filmy (a także książki) sci-fi i fantasy przekazują pewne podstawowe wartości, to może warto wykorzystać je w działalności narodowej. To da się zrobić. We włoskim środowisku nacjonalistycznym od lat 70. funkcjonują mocne odwołania do świata „Władcy Pierścieni”, które stały się jedną z cech charakterystycznych tego środowiska. Można je znaleźć choćby w nazwach zespołu „Hobbit” i Stowarzyszenia Kulturalnego „Lorien”. Jednak tutaj trzeba by zachować dużą ostrożność i poważnie zastanowić się nad znalezieniem odpowiednich motywów do wykorzystania. Być może w polskiej literaturze znalazłaby się co najmniej jedna powieść, która mogłaby się do tego nadać, ale wykorzystanie jej byłoby cokolwiek ryzykowne pod wieloma względami.


Drugim, znacznie ważniejszym wnioskiem, jest przełożenie obserwacji dotyczących głównych motywów filmu na działalność organizacji narodowych. Po bliższym przyjrzeniu się, widać, że do wykorzystania jest wiele pozytywnych elementów, które odpowiadają na głębokie potrzeby psychiczne człowieka. Jak dotąd środowiska narodowe definiują się raczej w sposób negatywny: „jesteśmy przeciw…”: islamistom, lewactwu, homopropagandzie, Zachodowi, złodziejom etc. Opinia publiczna ma możliwość usłyszenia o organizacjach narodowych głównie – pomijając Marsz Niepodległości, na którym jednak też jest wykorzystanych negatywnych haseł - przy okazji różnych manifestacji „anty” oraz protestów (jak ten na wykładzie Baumana), a rzadko w związku z afirmacją jakichś pozytywnych zjawisk. Co prawda czasami zdarzają się akcje pomocy np. samotnym matkom, rozwija się także kult Żołnierzy Wyklętych, ale to wciąż jeszcze niewiele. Wciąż pozostaje dużo miejsca i możliwości na wykorzystanie przepisu na sukces „Gwiezdnych wojen” i wytworzenie wizerunku środowiska narodowego jako ludzi, którzy mają do zaoferowania przygodę, przyjaźń, wyższe wartości, wiarę, dyscyplinę i szacunek do tradycji. Warto byłoby zwrócić na to uwagę szczególnie w materiałach promocyjnych, modzie i grafice patriotycznej i wystąpieniach publicznych.


Jednak przede wszystkim pozytywne podejście powinno być u podstaw formacji. Mam wrażenie, że częściej mówi się w naszym środowisku o tym, przed czym chcemy się bronić, a rzadziej o tym co mamy temu światu do zaoferowania. W tej sytuacji trudno zbudować pozytywny przekaz, mający uświadomić ludzi że chcemy promować rzeczy dobre, piękne i szlachetne.


A więc, w wykorzystywaniu nowych pomysłów i modeli… niech moc będzie z nami!


Sylwia Mazurek

Zasadniczo wyróżnić można trzy sfery walki narodowej. Jedna to sfera polityczno-ideologiczna, druga - ekonomiczno-rynkowa, trzecia - technologiczno-środowiskowa.


Pierwsza sfera to kwestie klasycznych konfliktów i zatargów między narodami i ideologiami, jak np. konflikt Polaków z Niemcami i Rosjanami, konflikt konserwatyzmu z „genderem”, prawicy i lewicy, nacjonalizmu z kosmopolityzmem itd. Ta sfera jest dobrze znana i najchętniej komentowana w środowisku narodowym. Dwie następne znane są słabiej i rzadziej nieco się o nich mówi. Sfera technologiczno-środowiskowa to kwestie relacji postępu technologicznego i jego wpływu na środowisko naturalne, np. jak powszechne spalanie węgla powoduje zanieczyszczenie środowiska, które to następnie powoduje choroby u ludzi lub na ile nowoczesna technika drenuje środowisko naturalne, w jaki sposób rozwijać technologię, by jak najmniej niszczyć środowisko itp. Ostatnia sfera to kwestie relacji pracy i kapitału, narodów i rynku, wpływu ideologii liberalnej na los przeciętnego człowieka itp.


Która z tych sfer jest najważniejsza? To wszystko zależy od kraju i regionu. Sądzę np. że w takich Chinach najbardziej palącym problemem jest trzecia sfera. Na Zachodzie, uważam że pierwsza. W Polsce - i to jest główna teza tego artykułu - najważniejsza jest druga. Jeśli ktoś ma co do tego wątpliwości, to proszę zadać sobie pytanie: Przed czym uciekają Polacy ze swojego kraju? Przed homopropagandą, komuną i gender? Nie sądzę.


Żeby walczyć skutecznie, trzeba po pierwsze wiedzieć z czym (lub kim) się walczy. Następnie trzeba wroga poznać. Jak już się będzie znało wroga, trzeba ułożyć strategię i metodę walki. Czy większość nacjonalistów polskich wie z kim walczy? Mam co do tego poważne wątpliwości. Ustawiczne skandowanie haseł typu „Precz z komuną!”, czy „Raz sierpem, raz młotem - w czerwoną hołotę!” świadczy o tym, że jednak spora ilość nacjonalistów polskich walczy z urojonymi wrogami. Dlaczego tak robią? Dlatego, że prawdziwy wróg nie został przez nich rozpoznany. Twierdzę, iż obecnie naszym głównym wrogiem nie jest konkretna partia, naród, czy rasa. Głównym wrogiem jest system - system neoliberalnego, globalnego kapitalizmu (w skrócie „GloK”). Ale jak atakować system?


Żeby wiedzieć jak walczyć, trzeba najpierw wroga znać. System zaistnieć może w świecie materialnym, dopiero wówczas gdy zaistnieje najpierw w umyśle, który to umysł potem realizuje założenia teoretyczne w praktyce (tzn. w świecie materialnym). Żeby wiedzieć jak walczyć z systemem, trzeba najpierw poznać założenia teoretyczne tego systemu i światopogląd, który jest ufundowany na tych założeniach.


Bardzo gorąco zachęcam wszystkich do obejrzenia filmu „Sieć”, Sidneya Lumeta, z 1976 roku. Film ten jest proroczy. Genialność tego filmu polega na tym, iż przepowiedział bardzo dokładnie jak będzie wyglądał i działał system neoliberalnego kapitalizmu (jak również to jak działa telewizja na współczesne społeczeństwo). W filmie jest naprawdę wiele scen wartych zacytowania1. Jedna z nich pokazuje monolog prezesa dużej korporacji medialnej, który poprosił „na dywanik” jednego z reporterów telewizyjnych. „Wina” tego drugiego polegała na tym, że ujawnił telewidzom pewien szemrany amerykańsko-saudyjski deal biznesowy, warty wiele miliardów dolarów, i skłonił obywateli do żywiołowego protestu przeciwko niemu. Scena z naganą prezesa to jest najtrafniejszy opis światopoglądu globalno-kapitalistycznego, na jaki się kiedykolwiek natknąłem. Ta jedna scena filmowa mówi więcej niż niejeden podręcznik:


Zadarł pan z pierwotnymi siłami przyrody, panie Beale, ale ja na to nie zezwalam! Czy to jasne?! Myśli pan, że jedynie zatrzymał transakcję biznesową. Otóż tak nie jest. Arabowie wyprowadzili miliardy dolarów z tego kraju, a teraz muszą je zwrócić! To jest odpływ i przypływ, odpływowa grawitacja. To jest równowaga ekologiczna!


Jest pan starym człowiekiem, który myśli w kategoriach krajów i narodów. Nie ma krajów, nie ma narodów. Nie ma Rosjan, ani Arabów. Nie ma Trzeciego Świata, ani Zachodu. Jest tylko jeden holistyczny system systemów - jedno ogromne, splatające się, wzajemnie oddziałujące, wielowariantowe, wielonarodowe dominium dolarów...  petro-dolarów, elektro-dolarów, multi-dolarów, marek, jenów, rubli, funtów i szekli. Jest to międzynarodowy system walutowy - który determinuje całość wszelkiego życia na tej planecie. Taka jest naturalna kolej rzeczy dzisiaj. Taka jest atomowa, i subatomowa, galaktyczna struktura wszechrzeczy dzisiaj. A pan zadarł z PIERWOTNYMI SIŁAMI PRZYRODY!!! (...)


Pojawia się pan na swoim 21-calowym telewizorze i wyje pan o Ameryce i demokracji. Nie ma Ameryki, nie ma demokracji. Jest tylko IBM, ITT i AT&T, DuPont, Dow, Union Carbide i Exxon. To są narody dzisiejszego świata. Myśli pan, że o czym rozmawiają Rosjanie w swoim departamencie stanu? O Karolu Marksie? Stoją nad swoimi liniowo zaprogramowanymi wykresami, statystycznymi teoriami decyzji, algorytmami min-max i wyliczają prawdopodobne scenariusze zysków i kosztów ich transakcji i inwestycji, tak jak my to robimy. Nie żyjemy już w świecie narodów i ideologii, panie Beale. Świat jest to kolegium korporacji, nieubłaganie zdeterminowanym przez niezmienne prawa biznesu. Świat to biznes, panie Beale; (..) jeden ogromny i ekumeniczny holding firm, dla którego pracować będą wszyscy ludzie dla wspólnego dobra; którego akcje będą w rękach wszystkich ludzi, gdzie wszystkie potrzeby będą zapewnione, wszystkie lęki uśmierzone (...).2


… gdzie wszystkie tradycje, narody, kultury i etnosy rozpłyną się w jednolitym i bezkresnym morzu rynków kapitałowych, a tożsamość zastąpi totalna konsumpcja.


To jest właśnie sposób myślenia neoliberalnego, globalnego kapitalizmu, „GloKa”. Przeciwko temu walczymy – ten system, ten sposób myślenia – to jest nasz wróg.


Paweł Bielawski

1Pierwsze spotkanie liberałki (kierownik w stacji telewizyjnej) i komunistki (aktywistka z Harlemu):

- Witaj. Diana Christensen - rasistowski sługus imperialistycznych kręgów władzy.

- Jestem Laureen Hobbs - hardkorowa czarna komunistka.

- Dobra podstawa do trwałej przyjaźni.


2https://www.youtube.com/watch?v=ty0coJGsR5k

 

czwartek, 25 luty 2016 12:46

Wielki Post szkołą charakteru

Wielki Post jest szczególnym okresem dla każdego katolika. Posypanie głowy popiołem w Środę Popielcową symbolicznie rozpoczyna okres pokuty i zastanowienia się nad własnym życiem. Trwający okres liturgiczny nie jest łatwy, żeby go dobrze przeżyć trzeba zrobić mocny rachunek sumienia, a to zawsze jest bolesne. Wielki Post to szkoła charakteru, szykując się do przyjęcia Zmartwychwstałego Chrystusa musimy stać się lepsi zrywając z często wieloletnimi wadami do których zdążyliśmy się już przyzwyczaić, a nawet je polubić. Nauka stawiania sobie wymagań i samodoskonalenia jest niezwykle istotna i świadczy o wartości człowieka.


Pierwszym elementem nad którym trzeba się skupić jest sfera duchowa. Jak wygląda mój katolicyzm? Czy co niedzielę uczestniczę we Mszy św.? Jak często się spowiadam? Kiedy ostatni raz miałem w ręce różaniec? Czy naprawdę żyję wiarą i jej zasadami czy raczej traktuję religię jako zbędny balast, albo wybieram z niej to co mi się podoba czyli estetykę i sprzeciw wobec aborcji i pedałów? Czy potrafię uznać swój grzech i z nim walczyć? Nawet regularnie praktykując i starając się być dobrym katolikiem każdy z nas znajdzie wiele rzeczy do poprawy.


Wymagającą próbą i jednocześnie doskonałą okazją do zastanowienia się nad swoim życiem i religijnością jest Ekstremalna Droga Krzyżowa. Dwa razy uczestniczyłem w tego typu wydarzeniach, w tym roku jako współorganizator Drogi szlakiem Chrztu Polski. Kilkadziesiąt kilometrów w nocy, w milczeniu naprawdę daje w kość, szedłem trasy po 60 km i naprawdę sprzyjają poważnej refleksji, są również ciężką fizyczną próbą. Jednak najpierw zadbajmy o regularną spowiedź, minimum raz w miesiącu, chociaż polecam co dwa tygodnie, lekturę Pisma Świętego i codzienne odmawianie chociaż jednej tajemnicy różańca. Dobrym postanowieniem wielkopostnym będzie chodzenie na Mszę także poza niedzielą, uczestnictwo w nabożeństwach Drogi Krzyżowej czy Gorzkich Żali, Adoracji Najświętszego Sakramentu, można także wybrać się na Mszę trydencką i odkryć piękno tej liturgii.


Często zapominamy, że katolikiem jest się nie tylko w kościele. Brakuje mocnego zaangażowania katolików w życie społeczne, narodowe, często także przymykamy oko na własny grzech bo „przecież wszyscy tak robią”, a nam z tym wygodnie. To wszystko powinno się znaleźć w naszym wielkopostnym rachunku sumienia.


Sześć tygodni Postu daje nam również okazję do zastanowienia się nad własnym nacjonalizmem. Czy rzeczywiście jesteśmy gotowi do poświęceń w imię Idei, oddani ciężkiej pracy czy też traktujemy działalność jako zwykłe zainteresowanie? „Nacjonalista”, który nie jest przodownikiem pracy społecznej, przypomina „abstynenta” codziennie wypijającego pół litra. Niestety, ale wielu z nas szuka wymówek od aktywizmu. Niech ten Wielki Post będzie początkiem radykalnej zmiany naszego nastawienia i impulsem do ciężkiej pracy.


Wielki Post to także lekcja pokory, której polskim nacjonalistom brakuje najbardziej. Wiele problemów naszego ruchu bierze się z przerośniętego ego i wynikających z tego kłótni. Warto zrobić rachunek sumienia również w tej kwestii.


Kończąc chciałem poruszyć jeszcze jeden ważny wątek – życia prywatnego. Czy poważnie traktuję swoje obowiązki rodzinne, zawodowe, uczelniane? Czy można na mnie liczyć? Czy jestem wolny od nałogów, a może raczej zawalam ważne rzeczy przez skutki wczorajszej imprezy? Zamiast alkoholu i innych używek wybierzmy sport, marnowanie czasu przed telewizorem czy w internecie zamieńmy na dobrą lekturę.


Zdaję sobie sprawę, że już minęła II niedziela Wielkiego Postu, ale w dalszym ciągu można podjąć postanowienia, które pomogą nam przygotować się do przyjęcia Zmartwychwstałego Chrystusa, bo to On jest tutaj najważniejszy.


Trudno o lepszy moment do zmiany swojego życia. Dlatego właśnie lubię Wielki Post.


Tomasz Dryjański

Chcieli zmienić rzeczywistość, chociaż czas nie służył im/Biel i czerwień mieli w sercu, opór w genach po kres dni/Ich honorem była wierność, chociaż brakowało sił/Śmierć wrogom ojczyzny hasłem do ostatniej kropli krwi! -Gammadion – „Wyklęci Żołnierze” (z płyty „Niepokorna krew” z 2013 roku)

Gdy milkną bomby, nie znaczy koniec wojny. - Henryk Flame „Bartek”

Dużymi krokami zbliża się 1 marca. Dzień upamiętniający siedmiu członków IV Zarządu Głównego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” rozstrzelanych w 1951 roku na Rakowieckiej. Zarówno ten dzień, jak i powojenna walka polskich partyzantów z sowieckim najeźdźcą oraz jego polskimi i żydowskimi zausznikami przez dziesięciolecia komunistycznej, a później demoliberalnej propagandy miały raz na zawsze zostać nieznanymi kartami ze współczesnej, tragicznej historii Polski i narodu polskiego. Kolaboranci Hitlera, zausznicy SS, zdrajcy narodu polskiego, faszystowscy mordercy, zaplute karły reakcji, bandyci z NSZ – najpierw sowiecki okupant, a teraz postkomuniści, skrajna lewica i syjoniści wyklinają pamięć o partyzantach WiN, NSZ, NZW i innych formacji w ten sposób. Nam, nacjonalistom polskim, ta retoryka nie jest obca, ponieważ niezależnie od „profilu politycznego” każdej władzy od 1989 roku jesteśmy określani mianem faszystów, neonazistów, antysemitów, apologetów Hitlera i żądnych krwi wampirów w brunatnych mundurach. Udział w gruntowaniu uprzedzeń mają oprócz tych środowisk demoliberalne rządy Europy i Federacji Rosyjskiej, można tu przypomnieć oddawanie hołdu sowieckim barbarzyńcom 8 maja zeszłego roku przez prezydenta Niemiec, Joachima Gaucka, uchwalenie 24 kwietnia 2014 roku przez Dumę ustawy wprowadzającej kary do 0,5 mln rubli lub 5 lat więzienia za m.in. mówienie o zbrodniach Armii Czerwonej w czasie „wyzwalania Europy od faszyzmu”, akty oburzenia ze strony Moskwy na demontaże pomników sowieckich zbrodniarzy na polskiej ziemi czy medialne paszkwile na Żołnierzy Wyklętych, którzy mieli rzekomo być wspólnikami nazistów, napadać na lazarety oraz mordować pielęgniarki, lekarzy i czerwonoarmistów udających się na urlop.

Pierwszy raz o niezłomnych partyzantach usłyszałem na lekcji religii w 2011 roku, kiedy jeszcze uczyłem się w liceum. Wówczas jakby przenieść się w czasie i spytać swoich rówieśników o temat Żołnierzy Wyklętych i ich walki o niepodległość Polski przeciw czerwonym bandytom, to spotkałoby się najczęściej ze wzruszeniem ramion, zdziwieniem, otwartymi oczami i brakiem zainteresowania. Przez długi czas wśród przeciętnych Polaków wiedza o leśnych partyzantach nie była jeszcze rozpowszechniona, a nadal pokutowały opinie o tym, iż to była wojna domowa, akty bandytyzmu, podpalanie „wyzwolonej” na sowieckich bagnetach Polski. Wspomnienia konfrontują się śmiało z tym, co dzisiaj widzę na polskich ulicach, gdzie wśród młodych powszechne są koszulki, wlepki, flagi upamiętniające tych, którzy walczyli za naszą wolność oraz wrzucanie co chwila, co rusz na tablicę na portalach społecznościowych grafik i zdjęć z ulubionymi postaciami (przodują tu rotmistrz Pilecki, Inka, Łupaszka, generał Nil etc.). Teraz mogę śmiało powiedzieć, że na płaszczyźnie polityki historycznej komunistyczny, a później demoliberalny System przegrał wyraźnie tę walkę, ponieważ rodziła się i działała oddolnie inicjatywa na rzecz upamiętnienia polskich bohaterów – szczególnie tych zapomnianych, a nimi niewątpliwie byli leśni żołnierze walczący w latach 1944 – 1963. I tak jak w poprzednich latach, tak i w tym roku wezmę udział w lokalnych obchodach upamiętniających Żołnierzy Wyklętych.

Dlaczego tytuł posiada nawiązanie do współczesności? Ponieważ jest to istotne, nacjonalistyczny aktywizm nie powinien zamykać się jedynie w kategoriach dbania o pamięć historyczną, zapalania zniczy i składania kwiatów pod pomnikami bohaterów, wrzucania co chwila grafik oraz skandowania haseł na manifestacjach i rocznicowych marszach. Nacjonalizm powinien zwracać uwagę na współczesne, dzisiejsze problemy naszego narodu, natomiast historia Polski powinna być dla nas kluczem do wyciągnięcia wniosków i niepopełniania błędów z przeszłości oraz odniesieniem do dzisiejszej walki przeciw demoliberalizmowi. Tu można nawiązać do kilku skojarzeń, jakie się nasuwają z Wyklętymi. Pierwszym z nich jest walka ze strachem, który stanowi fundament demokracji liberalnej. Wyklęci walczyli ze strachem przed represjami, katowniami sowieckimi i w dalszej konsekwencji – śmiercią, co im się udało, ponieważ byli pełni wiary w słuszność sprawy o jaką walczyli oraz, co można wyczytać m.in. w świadectwach ppłk Łukasza Cieplińskiego „Pługa”, głęboko wierzyli w Boga, to dla wielu z nich było źródłem wewnętrznej siły, która pomagała przetrwać najcięższe tortury w stalinowskich więzieniach, maltretowania, szantaże, karcery. Dla nas, nacjonalistów, walka ze strachem jest bardzo ważna, ponieważ zdarzały się również przypadki dezercji, pójścia na kompromisy, złamania ducha walki przez System różnymi drogami, co w dalszej konsekwencji prowadzi do poczucia rezygnacji z obranej przez siebie drogi, niewyczekiwanej nostalgii za dawnymi czasami i biernego wyczekiwania na to, kiedy będzie lepiej.

Drugim elementem jest bezkompromisowość, która nie powinna być nam obca. Tak jak Żołnierze Wyklęci przejawiali taką postawę ponad 70 lat temu walcząc najpierw z niemieckim, a później sowieckim okupantem, tak narodowi radykałowie powinni z równą, a nawet większą wytrwałością walczyć przeciwko wrogom tożsamości narodowej – globalizacji, kapitalizmowi, liberalizmowi, konsumpcjonizmowi, amerykanizacji kultury, syjonizmowi i wahhabickiemu islamowi. Liczne kompromisy na politycznych kuluarach powinny być dla nas przestrogą przed wchodzeniem w układy z ludźmi lub ugrupowaniami o podejrzanej proweniencji. Drogą do ostatecznego zwycięstwa naszej Idei może być tylko bezkompromisowa postawa wobec demoliberalnego Systemu, ponieważ zbyt wiele kompromisów doprowadziło do zmarnowania szans na jakiekolwiek zmiany. Stąd bardzo ważne jest zainteresowanie nie tylko jedną, ale różnymi sferami działalności społecznej – od historyzmu po działania na rzecz lokalnych społeczności, pomoc potrzebującym oraz obronę praw pracowników.

Trzecim z elementów jest walka o wolność. Przez ostatnie ćwierćwiecze wylewała się z mediów jak wróżka rozdając karty do wróżb propaganda, która miała omamić społeczeństwo przekonaniem, że 1989 rok był rokiem odzyskania niepodległości i odtąd żyjemy w wolnym, suwerennym państwie, gdzie wszyscy mają zagwarantowane prawa i swobody, każdy może wyrażać swoje poglądy bez obaw o represje. Jak pokazała praktyka, jest to oczywista bzdura. Dominacja zagranicznego rynku w Polsce i polityka ulgowa względem niej kosztem polskiego stanu posiadania, zamykanie/dzika prywatyzacja polskich kopalń, stoczni, zakładów pracy, dawnych PGRów oraz obciążanie polskich firm podatkami, honorowanie postkomunistów jako prekursorów neoliberalnej destrukcji naszej gospodarki, drastyczne kary za nadprodukcję produktów żywnościowych (m.in. mleka, oscypków, wędzonych kiełbas), zatrudnianie cudzoziemców przez biznesmenów i banksterów w charakterze taniej siły roboczej, wejście Polski do NATO i Unii Europejskiej (o pozostanie w których i ich ewentualną reformę dzisiaj nawołuje obecny rząd), wprowadzanie nurtów obyczajowych na gruncie liberalizmu i marksizmu kulturowego (pedalstwo, plany legalnej aborcji, eutanazji, prostytucji, dragów…), dążenia do wykorzenienia religii katolickiej z tożsamości Polaków oraz systematyczne opluwanie polskich symboli, historii i tradycji przez demoliberalnych sprzedawczyków, którzy teraz uciekają z płaczem do niemieckich mediów i Brukseli się poskarżyć. Wobec powyższego nie możemy karmić się dawanymi przez nikogo frazesami o wolności, niepodległości, demokracji i tak dalej, ponieważ to zaprzeczałoby naszej ideologii, dlatego powinniśmy bezkompromisowo walczyć z tym Systemem.

Na myśl przychodzi mi również głęboka i autentyczna wiara w Boga oraz nadzieja. Dla polskich bohaterów cierpiących po 1945 roku katusze w więzieniach ubeckich były one źródłami duchowej siły pozwalającej przetrwać najgorsze chwile zwątpienia, braku snu, pokus, przesłuchań oraz świadomości nadchodzącej śmierci. O roli nadziei w chrześcijańskim życiu przypominają słowa Corneliu Codreanu: „Z sercem przepełnionym troską i niepokojem na myśl o cierpieniach, zniewagach i prześladowaniach, jakich doznają moi bliscy: rodzina i przyjaciele, czułem jak rwie się jedna z owych trzech niewidzialnych nici, które wiążą chrześcijanina z Chrystusem – nadzieja. Wszystko jawiło się czarne przed mymi zmęczonymi oczyma. Związałem jednak ponownie tą zerwaną nić, walcząc dzień po dniu. Jak? Czytając cztery Ewangelie. Kiedy skończyłem lekturę, poczułem, że znów posiadam nienaruszone trzy nici: wiarę, nadzieję i miłość.” Jak ważna jest wiara w Boga i nadzieja na odrodzenie duchowe młodzieży, pokazuje trwający od Soboru Watykańskiego II kryzys Kościoła oraz popularność wrogich nurtów – islamizmu, satanizmu, ateizmu oraz różnych sekt mających doprowadzić człowieka na skraj obłędu, a które zagrażają fundamentom Europy opartym na gruncie Cywilizacji Łacińskiej. Na to nie wolno nam pozwolić, ponieważ to będzie oznaczać zwycięstwo Zła nad Dobrem oraz trwałe zniszczenie naszej tożsamości.

1 marca zatem powinien być dla nas nie tylko świętem, ale dniem refleksji nad przyszłością swojej rodziny, Narodu i Ojczyzny oraz wezwaniem do bezkompromisowej walki. Walki w obronie tradycyjnych Wartości, którym staramy się być wierni, w obronie naszej tożsamości kulturowej, narodowej i cywilizacyjnej, walki przeciwko antyludzkim ideologiom, które mają definitywnie sprowadzić każdego Polaka nie do roli świadomego swoich praw i obowiązków obywatela, tylko zdehumanizowanego trybiku w maszynie Systemu. Żołnierze Wyklęci, którzy do końca walczyli z sowieckim najeźdźcą, powinni być dla nas inspiracją oraz wzorem do walki przeciwko Systemowi i wytrwałości w idei narodowego radykalizmu.

Adam Busse

czwartek, 25 luty 2016 12:37

Kto nas uczy demokracji?

Demokracja jest pojęciem, które nacjonalistom kojarzy się często w jednoznacznie negatywny sposób, czego powodem jest popularna na świecie antynarodowa demokracja liberalna. Jej różne odmiany istnieją w większości państw europejskich, a głównie wśród „demokracji dojrzałych” Zachodu jak Wielka Brytania, Francja, czy Niemcy. W ostatnim czasie państwo polskie stało się obiektem ataku ze strony tychże państw. Dlaczego? Wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę. Otóż zwycięska systemowa partia prawicowa zaczęła przeprowadzać zmiany w państwie, które uderzyły grupy interesów, które dotychczas w sposób niemal nieograniczony kontrolowały nasz kraj. Zmiany owe grupy interesów okrzyknęły zamachem na „demokrację” i „wolność”. Rozpoczęto masową propagandę w kraju i za granicą o dyktatorskich, nacjonalistycznych, szowinistycznych rządach (ach, gdyby to była chociaż prawda). Nie będę porównywał działalności obecnego rządu i poprzedniego, chociaż wspomnę, że tylko że antyrządowe manifestacje wcześniej potrafiono brutalnie pacyfikować, przez lata więzić ludzi bez zarzutów, manipulować wynikami wyborów i można byłoby tak wymieniać bez końca. Jednakże, czy obecne rządy prawicowe wywodzące się ze zmowy okrągłostołowej i nomenklatury komunistycznej okażą się lepsze dla Polaków, czy chociaż „mniejszym złem”, jak to uznali wyborcy, pokaże czas. Skupić się jednak chciałbym na krótkim opisaniu państw, które obecnie krytykują polski rząd jako niedemokratyczny, narodowo-socjalistyczny, czy autorytarny, totalitarny.


Wedle najpopularniejszego punktu widzenia „demokracje dojrzałe” to państwa Europy Zachodnie, USA, Australia, Japonia, czy Izrael. Skupmy się na pierwszych dwóch przypadkach, które są aktywne w krytyce „antydemokratycznych” działań polskiego rządu. Przykładowo Niemcy. Uważany za hegemona UE kraj, faktycznie będący najsilniejszy na arenie międzynarodowej w regionie. Właśnie tam propaganda obrońców demokracji jest najsilniejsza. Silne rządy totalitarne i autorytarne w historii państwa. W retoryce mediów niemieckich często się zapomina atakując Polskę jak „młodą demokrację”, że część Niemiec do 1989 roku była pod kontrolą sił raczej „antydemokratycznych”, co ma do dzisiaj widoczny wpływ w Niemczech. Jak to ogólnie biorąc w Niemczech demokratycznych sytuacja „wolności”, którą demokracje liberalne mają gwarantować wygląda? Otóż w skrócie, manipulowanie informacjami medialnymi, ukrywanie faktów na temat czynów kryminalnych dokonanych przez imigrantów (sytuacja słynnego ostatniego sylwestra i postawy urzędników państwowych i policji do tego problemu), wszechobecna cenzura, która pojawia się chociażby w przypadku komputerowych gier. Prowadzone są spisy zakazanych symboli , odzieży, zespołów muzycznych. W parlamencie Saksonii posłowie NPD zostali wykluczeni z obrad za noszenie odzieży nacjonalistycznej, w urzędach zakazuje się noszenia odzieży niektórych firm. Niesławny Jugendamt odbierający dzieci polskim rodzicom z nieznaczących powodów, równocześnie podchodzący bardzo ostrożnie do odbierania dzieci muzułmańskim imigrantom.


Francja, kraj posiadający tradycje autorytarne (rządy de Gaulle'a), do dzisiaj widoczne chociażby w działaniach służb. Jeszcze przed stanem wyjątkowym, wprowadzonym po zamachach, zarzuty i więzienie groziło za cokolwiek. Chociażby zarzut wspierania terroryzmu za ironiczne posty na Facebooku. Trzymanie ludzi w aresztach bez zarzutów jest tam o wiele popularniejsze niż w Polsce. Manifestacje antyrządowe, antyislamskie są brutalnie pacyfikowane. Dobrym przykładem jest milionowa demontracja przeciwko homomałżeństwom, pacyfikowana przez frauncuskie służby, czy w ostatnim miesiącu pacyfikacja protestu antyimigranckiego w Calais. Za bluzę z symbolem prorodzinnym, odwołującycm się do protestu przeciwko homomałżeństwom, został aresztowany na ulicy jeden z obywateli i postawiono mu zarzuty „działania sprzecznego z dobrymi obyczajami”. Świeckie państwo francuskie zakazuje używania pojęcia „chrześcijanin” publicznie na plakatach i bilboardach, rónocześnie zezwala na propagowanie na nich żydowskich świąt. Po wprowadzeniu stanu wyjątkowego we Francji (przedłużonego zresztą do maja tego roku) doszło do ogromnych nadużyć. Setki osób niezwiązanych z żadnymi środowiskami islamskimi zostało aresztowanych prewencyjnie, np. francuscy liderzy Greenpeace. Najbardziej żenującym pokazem „demokracji” mogą być ostatnie wybory regionalne we Francji, gdzie socjaliści wycofali swoich kandydatów i poparli Republikanów, byle tylko nie dopuścić do zwycięstwa Frontu Narodowego, który staje się tam coraz bardziej popularny.


Przypadek USA jest jeszcze bardziej „demokratyczny”. Pomijam już system dwupartyjny, gdzie dwie najbardziej wpływowe partie niewiele różniące się od siebie ideologicznie finansują korporacje, banki i wpływowe grupy interesów, przez co szansa zaistnienia nowych tworów politycznych jest niemożliwe. Jest to państwo, które w ostatnich latach odpowiada za ogromną liczbę konfliktów, a ofiary jego polityki można liczyć w milionach. W samych ostatnich latach podczas Wiosny Ludów na Bliskim Wschodzie USA wspierały opozycję wobec Kaddafiego w Libii czy rebeliantów „syryjskich”, walczących z rządem Asada. W mediach amerykańskich pojawiały się obrazy krwawych pacyfikacji protestów przez tych dyktatorów. Rzeczywiście tak było, lecz już o krwawych pacyfikacjach w Bahrajnie, gdzie amerykanie posiadają bazy nie wspomniano. Do Arabii Saudyjskiej, ścinającej głowy osobom biorącym udział w antyrządowych protestach, nie jeździł senator McCain, który teraz wystosował z kilkoma senatorami pismo o zaniepokojeniu stanem demokracji w Polsce. Obecna krwawa pacyfikacja powstania kurdyjskiego we wschodniej Turcji przez oddziały NATO jest przemilczana zarówno przez rządy „dojrzałych demokracji” w Europie, jak i w USA. W USA rozwija się prywatyzacja więzień. Akcjonariusze prywatnych zakładów karnych lobbują w kongresie surowsze kary dla wieźniów, których potem wykorzystuje się jako tanią siłę roboczą. Transport więźniów przez US Marchals Service wielu porównać by mogło do transportu niewolników w XIX wieku. Wielu z nas słyszało też o ostatnim proteście okupacyjnym zbrojnej milicji amerykańskich farmerów. Zignorowani przez rząd zostali po prawie 40 dniach spacyfikowani przez FBI. Tutaj można przytoczyć historię Ruby Ridge, gdzie chrześcijańscy radykałowie stworzyli własną społeczność z dala od cywilizacji i skończyło się to podobnie. Siły rządowe zabiły dwie osoby, a podejrzenia służb wobec tej grupy osób okazały się bezzasadne. W pacyfikacji zginął jeden z liderów protestu. Warto wspomnieć też o przypadku urzędniczki Kim Davies, która za odmowę udzielania ślubu homoseksualistom trafiła do więzienia.


Można o wielu kolejnych przypadkach w takich „dojrzałych demokracjach” wymieniać wiele podobnych rzeczy. Za obronę córki przed gwałtem, mężczyzna trafił do więzienia w Wielkiej Brytanii; doszło do tego, że mężczyźni tam obawiają się oskarżenia o rasizm w przypadku obrony białych kobiet. We francuskim Calais mieszkańcy proszą o wsparcie wojsko w celu rozwiązania problemów z imigrantami; we Włoszech, w Neapolu trwają walki między gangami i w tym przypadku także otwarcie się mówi o potrzebie użycia wojska. Na Zachodzie w wielu państwach wszelkie środki samoobrony jak gaz, pałka teleskopowa, czy paralizator są zakazane.


Warto teraz postawić pytanie: czy rzeczywiście to w Polsce zagrożona jest „demokracja”? Odpowiedź oczywiście jest negatywna. Jednak nie bądźmy naiwni, że międzynarodowym klikom i zachodnim politykom chodzi o stan demokracji. Chodzi o ich interesy, które w Polsce okazały się zagrożone i o tym pamiętajmy.


Witold Jan Dobrowolski