
Szturm
Pustynny nacjonalizm – działalność i ideologia Frontu Polisario
Sahara Zachodnia jest nie tylko państwem wysoce egzotycznym z polskiego punktu widzenia, ale jest jednocześnie jednym z najbardziej specyficznych państw świata, które jest uznawane jedynie przez kilkadziesiąt państw świata. O pełną niepodległość kraju i uwolnienie się spod okupacji części terytorium przez Maroko walczy Front Polisario, łączący w sobie saharyjski nacjonalizm i islamski socjalizm.
Zależność terytorium Sahary Zachodniej nie jest niczym nowym w historii tego terytorium. W VIII w. jego nieliczna ludność została poddana islamizacji, natomiast w XI w. teren ten został opanowany przez Maroko. Osiem stuleci później Saharę w ramach walki o wpływy państw europejskich w Afryce Północnej zajęli Hiszpanie, którzy stworzyli protektorat, a w 1958 r. pod rządami gen. Francisco Franco oficjalnie nazwali ją Saharą Hiszpańską. Rządy Hiszpanów nie przebiegały jednak spokojnie z powodu buntów ludności oraz niepodporządkowaniu się Europejczykom części saharyjskich plemion, co nastąpiło dopiero w latach 30. XX w. Najpoważniejszym przeciwnikiem Hiszpanów w Saharze Zachodniej i Francuzów w Maroku przed II Wojną Światową był Ma al-'Aynayn, marokański przywódca duchowy, który w 1904 r. ogłosił dżihad przeciwko kolonizatorom mającym zagrażać przede wszystkim religijnym fundamentom państw regionu Maghrebu. Po jego śmierci w 1910 r. walkę z Europejczykami podjęli jego synowie, jednak w 1934 r. buntownicy zostali ostatecznie pokonani. W latach 1956-1958 w Maroku wybuchło kolejne powstanie przeciwko francuskim i hiszpańskim okupantom zakończone niepodległością Maroka. Hiszpanie nie wycofali się jednak z Sahary Zachodniej, gdzie zaczął rozwijać się ruch nacjonalistyczny.
Przeciwko Hiszpanom i Marokańczykom
Terytorium Sahary Zachodniej z racji niesprzyjających warunków klimatycznych nigdy nie było zamieszkiwane przez dużą liczbę ludności, znacząco odstając pod tym względem od terenów Maroka, stąd bunty przeciwko kolonialnej władzy nie przeistoczyły się nigdy w poważne powstanie. Prawdziwy ruch niepodległościowy, nazywany też po prostu saharyjskim nacjonalizmem, zainicjował dopiero dziennikarz i nauczyciel Koranu, Muhammad Bassiri. W 1966 r. założył on gazetę „Al-Shihab” oraz Ruch na rzecz Wyzwolenia Saguia al.-Hamra i Wadi al.-Dhahab. Organizacja stawiająca sobie jako główny cel wyrzucenie Hiszpanów z Sahary Zachodniej ujawniła się dopiero w 1970 r., kiedy jej działacze i zwolennicy zorganizowali manifestację w mieście Al-Ujun w północnej części kraju, chcąc przekazać petycję do hiszpańskich władz. Protest został rozpędzony przez hiszpańską Legię Cudzoziemską, która otworzyła ogień do saharyjskich nacjonalistów i zabiła kilkanaście osób, następnie prowadząc akcję pacyfikacji struktur ruchu na całym obszarze ówczesnej Sahary Hiszpańskiej. Sam Bassiri został aresztowany przez Hiszpanów i oficjalnie 17 czerwca 1970 r. „zaginął w areszcie”, przez co do dzisiaj jest uważany za pierwszego męczennika za niepodległość Sahary Zachodniej. Kolejną organizacją walczącą o saharyjską suwerenność stał się Ludowy Front Wyzwolenia Sakiji al-Hamry i Río de Oro, który jest lepiej znany jako Front Polisario. Oficjalnie powstał on 10 maja 1973 r. i od początku postulował zbrojną walkę przeciwko hiszpańskiej okupacji. Dziesięć dni po założeniu organizacji przeprowadziła ona zresztą swój pierwszy atak na funkcjonariuszy Tropas Nómadas, będących siłą pomocniczą kolonizatorów, złożoną z przedstawicieli saharyjskich plemion. Większość członków Tropas Nómadas przeszła na stronę Frontu Polisario na początku 1975 r. wspomagając tym samym nacjonalistów bronią oraz doświadczeniem wojskowym. Rok później Hiszpanie postanowili wycofać się z Sahary Zachodniej na mocy porozumienia w Madrycie z Marokiem i Mauretanią, wymuszonego zresztą przez tzw. „Zielony Marsz” czyli akcję marokańskiego rządu polegającą na wysłaniu kilka km w głąb terytorium Sahary Zachodniej blisko 350 tys. Marokańczyków, domagających się przekazania spornego terytorium władzom Maroka. Ostatecznie Saharą Zachodnią podzieliły się między sobą Maroko i Mauretania, jednak nacjonaliści ogłosili powstanie na kontrolowanych przez siebie terytoriach Saharyjskiej Arabskiej Republiki Demokratycznej. Front Polisario i jego zwolennicy musieli zmagać się więc obecnie z kolejnymi wrogami, którzy zostali dodatkowo w latach 1977-1978 wsparci przez Francję. Walka z Frontem polegająca m.in. na zrzucaniu przez Marokańczyków napalmu na saharyjskie wsie spowodowała nie tylko śmierć wielu mieszkańców kraju, ale także ich ucieczkę do Algierii, gdzie do dzisiaj istnieją obozy dla uchodźców, a w największym z nich czyli w Tindouf (leżącym w strategicznym położeniu przy granicach z Marokiem, Mauretanią i Saharą Zachodnią) toczy się obecnie życie polityczne Saharyjczyków. Bojownicy Frontu Polisario mogli liczyć w swojej walce na wsparcie Algierii i Libii, natomiast w 1979 r. spośród jego wcześniejszych przeciwników na placu boju zostali jedynie Marokańczycy, ponieważ Mauretania po wojskowym zamachu stanu wycofała się z terytoriów Sahary Zachodniej i uznała jej niepodległość w 1984 r. Wojnę z Frontem Polisario kontynuowało więc same Maroko, które musiało liczyć się w tym względzie z faktem wsparcia Frontu przez Algierię i Libię, a zwłaszcza ten pierwszy kraj pozostający w konflikcie granicznym z Marokańczykami chcącymi w latach 60. XX w. zająć dwie algierskie prowincje przygraniczne. W 1981 r. Marokańczycy wybudowali natomiast mur, który dzielił terytorium Sahary Zachodniej na te znajdujące się pod marokańską okupacją oraz te zajmowane przez Saharyjską Arabską Republikę Demokratyczną, przy czym dużą rolę w jego budowie odegrał Izrael, który dzięki temu doświadczeniu rozpoczął później konstrukcję własnego ogrodzenia skierowanego przeciwko Palestyńczykom. Jednocześnie marokańska monarchia była krytykowana za swoje działania przez inne państwa afrykańskie (Organizacja Jedności Afrykańskiej przyjęła Saharę Zachodnią w poczet swoich członków w 1982 r.), otrzymując wsparcie od Arabii Saudyjskiej, Francji i Stanów Zjednoczonych. Przez całe lata 80. XX w. Front Polisario kontynuował swoje działania zbrojne, polegające przede wszystkim na działaniach partyzanckich i ostrzale terytorium kontrolowanego przez marokańską armię. Rozejm w trwającej wojnie został podpisany dopiero w 1991 r. Był on możliwy przez przyjęcie przez obie strony w 1988 r. planu pokojowego ONZ, nad którym pieczę stanowi MINURSO czyli misja pokojowa ONZ, która nie spowodowała jednak wycofania się obu państw ze swoich roszczeń. Poza zakończeniem działań militarnych, rozejm gwarantował przeprowadzenie referendum na temat niepodległości Sahary Zachodniej, jednak do dzisiaj nie zostało ono przeprowadzone. Choć Front dalej posiada swoje oddziały militarne, nie prowadzi już działalności zbrojnej i potępia metody terrorystyczne, co jest w dużej mierze związane również ze światowymi przemianami po 1989 r. Saharyjscy bojownicy przestali mieć wówczas wsparcie Libii pogrążonej we własnych problemach, a także Związku Radzieckiego, który przestał istnieć i tym samym wspierać Algierię oraz wysyłać oficerów szkolących zbrojne ramie Frontu. Mimo pewnych pokojowych działań marokańskiej monarchii i wdrożenia przez nią reform mających poprawić byt mieszkańców Sahary Zachodniej, Front Polisario dalej prowadzi swoją działalność. Władze Sahary Zachodniej i jej parlament rezygnują jednak w algierskim Tinduf, sprawując władzę jednopartyjną, która ma przekształcić się w system demokratyczny dopiero po uzyskaniu niepodległości. Sprawujący władzę od 1976 r. prezydent Muhammad Abdul Aziz jest zresztą uznawany za szczerego demokratę i cieszy się dużym poparciem wśród saharyjskiej ludności
Saharyjski nacjonalizm
Front Polisario jako naczelny punkt swojej ideologii obrał oczywiście odzyskanie niepodległości, które jest nadrzędne wobec pozostałych sporów politycznych. Nie oznacza to jednak, że ugrupowanie nie posiada określonych ram ideologicznych. Powstało ono bowiem pod koniec fali popularności ideologii panarabskiej (dużą rolę odegrało w tym wsparcie z Libii rządzonej przez Muammara al-Kadaffiego), co symbolizuje zresztą flaga Sahary Zachodniej, która w porównaniu do sztandaru Autonomii Palestyńskiej zawiera również symbol półksiężyca. Front w swoich początkach odwoływał się zresztą właśnie do ideologii Organizacji Wyzwolenia Palestyny, nawiązując zresztą współpracę z głównym wówczas ugrupowaniem walczącym o palestyńską niezależność. Front opowiadał się więc za jednością arabską i podkreślał swoją przynależność do tego kręgu kulturowego, przejmując również z panarabizmu niechęć do rządów monarchistycznych. Było to oczywiście związane z faktem, iż największym przeciwnikiem Saharyjczyków były wpierw dyktatorskie rządy hiszpańskiego gen. Franco, a po wycofaniu się Hiszpanów siły trwającej do dziś marokańskiej monarchii absolutnej. Hołdując więc w swoim początkowym okresie arabskiemu nacjonalizmowi mającemu również związku z socjalizmem, Front Polisario współpracował z innymi światowymi ugrupowaniami socjalistycznymi. Do dzisiaj Front przynależy zresztą do dwóch międzynarodowych organizacji. Od początku jego działalności, a więc od 2013 r. jest członkiem socjaldemokratycznego Sojuszu Postępowego, natomiast od 2008 r. ma status członka-obserwatora Międzynarodówki Socjalistycznej. Przynależność ta również ma związek z opozycją wobec Maroka, które utożsamiane jest z królem Muhammadem VI zajmującym według różnych szacunków 25. miejsce wśród najbogatszych polityków świata, choć Marokańczycy z powodu złej sytuacji gospodarczej próbują emigrować do Europy. Maroko zostało zresztą dotknięte w 2011 r. protestami wpisującymi się w „Arabską Wiosnę”. Demonstranci protestowali wówczas przeciwko wysokiemu bezrobociu, złej sytuacji gospodarczej, powszechnej korupcji, brakowi gwarantowanej płacy minimalnej oraz autokratycznym rządom. Protesty odbyły się także w Saharze Zachodniej i były w dużej mierze inicjowane przez Front Polisario, lecz ich efektem było jedynie uznanie przez marokańską monarchię saharyjskiej wersji języka arabskiego za jeden z języków urzędowych. Choć Front nie posiada jednoznacznego programu i utożsamia się go po prostu z głównymi założeniami panarabizmu i demokratycznego socjalizmu, za jego manifest ideowy można uznać konstytucję kraju, który jest przecież rządzony jednopartyjnie. Obecna wersja ustawy zasadniczej pochodząca z 1991 r. wskazuje na odejście od pewnych założeń z radykalnych początków Frontu Polisario. W preambule konstytucji można bowiem przeczytać, że Sahara Zachodnia akceptuje zasady praw człowieka zapisane w międzynarodowych umowach, opowiada się za wolnością osobistą i suwerennością ludu, wierzy w budowę Wielkiego Maghrebu, a przy tym jednocześnie również w umacnianie jedności afrykańskiej oraz jedności narodu arabskiego. W dalszych zapisach ustawy zasadniczej widać natomiast wyraźnie, że Front jest ugrupowaniem działającym w ramach islamskiego społeczeństwa, stąd ustawodawstwo w niepodległej Saharze Zachodniej stanowione będzie na zasadach islamu jako religii państwowej i źródle przepisów prawnych . Świadczy o tym również zapis o rodzinie jako podstawie społeczeństwa, która musi opierać się jednocześnie na wartościach i etyce islamu. Saharyjczycy są bowiem w 99 proc. wyznawcami sunnickiego odłamu islamu, choć dużo łagodniejszej od jego wersji znanej choćby z Arabii Saudyjskiej czy części państw afrykańskich. Specyfika islamu w Saharze Zachodniej jest związana przede wszystkim z dawnym koczowniczym trybem życia tamtejszych plemion i przystosowania praktyk religijnych do lokalnych tradycji. Jeśli chodzi o gospodarkę to w tej kwestii poglądy Frontu znacząco się zmieniły. Choć ugrupowanie jest członkiem lewicowych międzynarodówek to obecnie w ustawie zasadniczej widnieje zapis o Saharze Zachodniej jako gospodarce rynkowej, co nigdy nie występowało w programach partii odwołujących się do demokratycznego socjalizmu. Warto przy tym pamiętać, że terytorium Sahary jest tak ważne dla Maroka nie tylko z powodu położenia geopolitycznego, ale duży wpływ na politykę Rabatu ma fakt istnienia tam złóż surowców naturalnych. Sahara Zachodnia nie jest więc jedynie terytorium o pustynnym charakterze, lecz znajduje się tam niemal cała tablica Mendelejewa, a przede wszystkim jedne z najbogatszych na świecie pokładów fosforytów.
Struktura i organizacja
Ugrupowanie kontroluje życie polityczne mieszkańców Sahary Zachodniej i osób przebywających w obozach dla uchodźców, stąd struktura partyjna ma duży wpływ na kształt saharyjskiej administracji. Front na przestrzeni lat zmienił swoje oblicze, stąd jego struktura mocno ewoluowała od powstania w 1973 r., kiedy jego działacze prowadzili głównie działalność zbrojną. Reforma kształtu formacji zakończyła się de facto w 1991 r. Od początku powstania na czele Frontu stał sekretarz generalny, który kieruje Sekretariatem Narodowym będącym organem decyzyjnym zarządzającym partią pomiędzy jej kongresami. Sekretariat podzielony jest na kilka komisji zajmujących się m.in. zagadnieniami obronności i stosunków zagranicznych, a w jego skład wchodzi również 11 tajnych wysłanników na tereny okupowane przez Marokańczyków. Ugrupowanie posiada także własny związek zawodowy (jest członkiem Światowej Federacji Związków Zawodowych i Organizacji Jedności Afrykańskich Związków Zawodowych), organizację młodzieżową oraz kobiecą. Zbrojnym skrzydłem Frontu jest Saharyjska Ludowa Armia Wyzwolenia (SPLA) licząca obecnie kilka tys. żołnierzy, choć należy przy tym zaznaczyć, iż w obozach dla uchodźców szkoleniu wojskowemu poddawani są mężczyźni i kobiety w wieku 18 lat. Zasoby armii są jednak mocno przestarzałe, bowiem składa się na nie sprzęt wojskowy wyprodukowany jeszcze przez Związek Radziecki i przekazany Saharyjczykom przez Algierię, a także ten zdobyty w trakcie walk z Marokiem i Mauretanią ponad trzydzieści lat temu. Jeśli chodzi o administrację to Saharą Zachodnią i uchodźcami poza krajem rządzi Saharyjska Rada Narodowa, powołana do życia już w 1976 r. W jej skład poza władzami Frontu Polisario wchodzą wybieralni przedstawiciele z poszczególnych dystryktów. Ustrój polityczny Sahary Zachodniej charakteryzuje się więc trójpodziałem władzy, w którym Saharyjska Rada Narodowa pełni funkcję legislacyjną, prezydent i premier wykonawczą, do czego dochodzi sądownictwo łączące w sobie tradycje prawa europejskiego oraz zasad islamu. W przeszłości sporą siłą dysponowały saharyjskie służby bezpieczeństwa, które infiltrowały zwłaszcza obozy dla uchodźców w poszukiwaniu agentów Maroka, choć były one też oskarżane o stosowanie tego argumentu do przeprowadzania czystek politycznych. Na terenach obozów działają szkoły, które wraz z emancypacją kobiet mają za zadanie modernizację saharyjskiego społeczeństwa i zapewnienie mu lepszych warunków od tych znanych z czasów hiszpańskiej kolonizacji i marokańskiej okupacji.
Krytyka
Wspomniane oskarżenia o używanie służb do przeprowadzania czystek politycznych wskazują, że w społeczno-politycznym organizmie Saharyjskiej Arabskiej Republiki Demokratycznej brak sielanki nie wynika jedynie z konfliktu z Marokańczykami. Władze są co prawda chwalone za niebywały wysiłek organizacji życia saharyjskiej społeczności, zwłaszcza w obozach dla uchodźców, jednak już w latach 80. XX w. działania Frontu Polisario zostały poddane krytyce. Z ugrupowania odeszło wówczas kilkadziesiąt ważnych działaczy, a wśród nich założyciele Frontu oraz członkowie najwyższych władz Sahary Zachodniej. Większość z nich opuściła obozy dla uchodźców w Algierii i powróciła na tereny zajęte przez Marokańczyków i część z nich propaguje obecnie pogląd sprowadzający się do uznania Sahary za południową prowincję Maroka. Byli działacze Frontu krytykowali go przede wszystkim za łamanie praw człowieka, nadużycia władzy, szantażowanie uchodźców, marnotrawienie pomocy finansowej oraz zbytnią zależność od władz Algierii. W kolejnym dziesięcioleciu wśród uciekinierów z terytoriów Sahary Zachodniej, liczących na szybkie przeprowadzenie referendum przewidzianego w rozejmie z 1991 r., zaczęły natomiast rozwijać się stare konflikty plemienne, powrót do porzuconych wcześniej zwyczajów, a także pogoń za pieniądzem i rozwój czarnego rynku. Do najpoważniejszej krytyki kierownictwa Frontu Polisario doszło jednak w 2004 r., kiedy część aktywistów partii zapewniających o posiadaniu sporych wpływów w obozach dla uchodźców oraz wśród diaspory w Maroku, Mauretanii, Hiszpanii, Francji i innych krajach europejskich, ogłosiła „Odezwę do wszystkich saharyjskich nacjonalistów” podpisując ją nazwą Front Polisario Khat al-Shahid. W oświadczeniu krytykowano brak postępu w walce o niepodległość Sahary i niechęć do konfrontacji z Marokiem i ONZ, brak inicjatyw mających doprowadzić do rozwoju ruchu, pozostawienie weteranów wojennych i rodzin ofiar męczenników na pastwę losu, używanie władzy państwowej do osiągania osobistych korzyści przez kierownictwo Frontu Polisario, a zwłaszcza prezydenta Abdul Aziza, który dodatkowo został oskarżony o klientelizm, brak strategii międzynarodowej i podejmowanie negocjacji zapominając o ofierze walczących o saharyjską niepodległość. Frakcja uważa się więc za skrzydło reformatorskie i nawołuje do powrotu do korzeni zbrojnych ruchu. Faktem jest, że Front Polisario w ostatnich latach ograniczył swoją działalność do zwoływania kongresów i nie zaproponował żadnych konkretnych zmian, zbyt mocno wierząc w możliwość rozstrzygnięcia konfliktu przez ONZ.
Co dalej?
Niepodległość Sahary Zachodniej wydaje się pozostawać jedynie w sferze marzeń liderów Frontu Polisario. W XXI w. przygotowano kilka planów mających zakończyć trwający w tym regionie impas, wśród których były też dokumenty przyjęte przez ONZ, jednak nie doczekały się one realizacji. Maroko nie chce się bowiem zgodzić na referendum niepodległościowe. Głosowania ludności zawsze nie są mile widziane przez monarchów absolutnych, a dodatkowo Maroko może w tym względzie liczyć na zachodnich sojuszników, którzy przymykają oko na łamanie praw człowieka przez tamtejsze władze, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę interesy Francuzów w tym regionie. O pozycji Marokańczyków najlepiej świadczył fakt, iż w marcu br. kiedy na polecenie rządu Saharę Zachodnią opuścili członkowie misji pokojowej ONZ, bowiem król Muhammad VI uznał, że sekretarz generalny ONZ nie jest już obiektywny w marokańsko-saharyjskim sporze. Wszystko zależy więc od zachodnich mocarstw, które jednak „demokratyzacją” Maroka nie są specjalnie zainteresowane…
Marcin Żyro
Na grób Filipa le Pivain
Siódmego lutego roku 1962 kapitan Filip le Pivain, trzydziestodwuletni oficer armii francuskiej, do niedawna stacjonujący w Niemczech, zginął z rąk policjanta tłumiącego zamieszki w Belcourt, jednej z dzielnic Algieru. Stało się to, dokładniej rzecz ujmując, przy ulicy Jacques-Gregori, w pobliżu barykady. Kapitan le Pivain, jak podaje br. Franciszek Maria od Aniołów w swej "Wojnie algierskiej", zginął od strzału w plecy z bliskiej odległości. Zginął z różańcem w dłoni.
Według ks. Georgesa de Nantes, tradycjonalisty katolickiego, twórcy organizacji Contre-Reforme Catholique, le Pivain był jego przyjacielem, a do tego "z pewnością najczystszym bohaterem OAS". Jak pisał de Nantes: "Istnieją ludzie, którym państwo nie może pozwolić na sprawiedliwy sąd, lękając się ich czystości i wielkości".
Truizmem byłoby rzec, że w Polsce o kapitanie le Pivain znaleźć można niewiele, jakkolwiek przyznać trzeba, że w ostatnich latach wzrosło nieco zainteresowanie krótkimi, ale nader intensywnymi dziejami Organizacji Tajnej Armii. Dość przypomnieć, że ukazały się zarówno wspomnienia generała Lajosa Martona (uczestnika zamachu na de Gaulle'a w Petit-Clamart), jak i mowa sądowa Jeana Marie Bastien-Thiry (szefa grupy stojącej za tymże zamachem). W istocie jednak temat OAS wciąż jest u nas egzotyką, a i w samej Francji zdaje się zamierać, choć o pamięć bojowników tamtej sprawy wciąż na swój sposób walczy ADIMAD – organizacja weteranów i ich krewnych.
OAS miała wiele różnych twarzy. Zimny mózgowiec Salan, kontrrewolucyjny żołnierz, ale i myśliciel Chateau-Jobert, brutalny, choć skuteczny i zimny w swej zaciekłości egzekutor Degueldre, kilku podstarzałych generałów, wielu pieds-noirs, broniących swoich interesów w Algierii, włamywacz-dżentelmen Spaggiari... Była to przedziwna mieszanka, może wręcz zbieranina – od bandytów po aniołów, od socjalistów po legitymistów, od profesjonalnych wojskowych po chuliganów.
Kapitan le Pivain był chyba kimś takim jak Jean de Brem. Dobre pochodzenie (syn admirała le Pivaina), elegancja, głęboka wiara katolicka (w wydaniu, rzecz jasna, iście krucjatowym), służba w armii – i wreszcie decyzja o dezercji w imię wyższych wartości. Ba, godne uwagi jest to, że kapitan uzyskał na to specjalną zgodę swego ojca.
Trudno nam, Polakom, wyobrazić sobie dramat tych młodych ludzi, wstępujących do OAS. Trudno zwłaszcza po blisko sześciu dekadach od tych wydarzeń. Zauważmy, że była to Francja piętnaście lat po wojnie, kraj cywilizowany, zachodni, bogaty, w miarę uporządkowany i z pewnością nowoczesny. OAS nie miała tego psychologicznego komfortu walki z obcymi najeźdźcami i okupantami (jeśli mamy na myśli aspekt walki z rządem francuskim, a nie z FLN). Przeciwnie – uderzać trzeba było nierzadko w "ludzi takich, jak my" – w innych żołnierzy, w polityków (w tym przecież i prawicowych!), w postaci nieraz zasłużone, poważne, noszące dumnie mundury i odznaczenia.
Był to więc ciężki wybór moralny. Dziś może tego nie doceniamy, ale wyobraźmy sobie tę sytuację, w której musielibyśmy autentycznie zwrócić broń przeciwko innym Polakom, częstokroć takim, którzy do niedawna byli naszymi towarzyszami drogi – bo przecież wielu aktywistów OAS jeszcze dwa, trzy lata wcześniej było zaciekłymi gaullistami.
Mało tego: wspomniany kapitan le Pivain był też wykonawcą egzekucji na dwóch działaczach nacjonalistycznych, mianowicie na Leroyu i Villardzie, którzy przez kierownictwo OAS zostali uznani za zdrajców winnych samowolnej kolaboracji z rządem. Była to jedna z tych spraw, do których nikt nie chciał się później przyznać... Znamy takie casusy choćby z wewnętrznych, bratobójczych walk polskiego podziemia w czasie II wojny światowej. Ekstremalne okoliczności domagają się ekstremalnych odpowiedzi.
A przecież Filip le Pivain nie był jakimś prostym mordercą, eliminującym ludzi jak kurz z marynarki. Wszystkie źródła podają, że był niezwykle pobożnym katolikiem. Jacques Achard, szef Komando Delta w Bab-el-Oued, napisał: "Kapitan le Pivain obdarzał swych sąsiadów objawieniem, które go wypełniało – wiarą katolicką". Tuż przed śmiercią wyznał jednemu z przyjaciół, że nosi się z zamiarem wstąpienia do zakonu.
Generał Salan powierzył le Pivainowi sektor Maison-Carre na przedmieściach Algieru. OAS miała ambicje uderzać gdzie chce i kiedy chce – tak głosiło jedno z czołowych haseł Organizacji. Kapitan kazał malować na murach napisy: "Kochajmy się wzajemnie. OAS. Salan". Ale oczywiście nie mógł się tylko do tego ograniczyć. Gdy bojowcy FLN dawali się zbyt mocno we znaki miejscowej szkole, do której uczęszczały dzieci muzułmańskie i chrześcijańskie, le Pivan namierzył ich i zlikwidował.
Tysiące ludzi uczestniczyło w pogrzebie kapitana, mówi się nawet o stu tysiącach (potwierdza to ówczesna prasa). Na placu, gdzie zginął, umieszczano tabliczki z napisem "ulica kpt. le Pivaina", notorycznie usuwane przez gaullistowskie władze.
Z nielicznych zdjęć, jakie można znaleźć w sieci, spogląda na nas człowiek młody, o urodzie nieledwie chłopięcej, zgoła delikatny. Typ rycerza anioła.
OAS veille
OAS vaincra
L'Algérie est française et le restera
L'OAS frappe où elle veut et quand elle veut
Jan Hoppe - nieznany twórca nacjonalizmu legionowego
Dziś przedstawię wam sylwetkę jednego z zapomnianych przedstawicieli polskiej myśli narodowej – Jana Hoppego. Znanego działacza społecznego, współzałożyciela grupy „Jutro Pracy", posła, komendanta podziemnej organizacji „Warszawianka”, wiceprzewodniczącego podziemnej formacji ideologicznej „Unia” oraz wiceprezesa Zarządu Głównego Stronnictwa Pracy.
Mało kto wie, że światopogląd Jana Hoppego kształtował się, pod wpływem Stefana Żeromskiego i Stanisława Brzozowskiego. Swoją publicystykę zaczął on od poruszania spraw związkowych, oraz innych kwestii robotniczych. Pisał że ,,niejeden zniszczony pracownik pragnąłby zmiany ustroju gospodarczego”. Określił też wtedy Polaków, jako ,,naród ubogi”. Jednak jednocześnie zachęcał do obudzenia woli wytrwania i walki ze swoją próżnością oraz niepohamowaną żądzą zysku. Aby wyrwać się z tego ubóstwa w jakim wtedy polski naród żył. Co znamienne, te słowa są bardzo mocno dziś aktualne – niestety.
Hoppe twierdził od samego początku że, istotnym jest szerzenie myśli społecznej, wychowywanie i czynny w tym udział jak najszerszych mas. Choć jak stwierdził, bardzo trafnie zresztą, że sama kadra w warunkach strasznej choroby kapitalistycznego pojmowania i czucia zjawisk życia społecznego się nie stworzy i trzeba ją wypracować, poprzez wytężoną akcję odmładzania psychiki polskiej młodzieży.
Właśnie uspołecznienie państwa widział Jan Hoppe w organizowaniu się mas. Zarówno młodzieży jak i robotników. Dla niego czystym złem był dwie rzeczy: liberalizm- uważał on że nieskoordynowana i przesadnie wolna jednostka jest niebezpieczna dla państwa jak i społeczeństwa, oraz system polityczny oparty na działaniach partii politycznych. Hoppe uważał, że demokracja w Polsce musi ulec przemianie, gdyż w tamtej formie była ona połączeniem elementów mieszczańskich i szlacheckich, a wiadomo do czego doprowadziła szlachecka demokracja w Polsce. Dlatego też był on zwolennikiem zmiany konstytucji i ordynacji wyborczej o czym pisał szeroko w broszurze ,,Wybory 1935” . Twierdził w niej, zresztą jak dla mnie słusznie, że nowa ordynacja przyczyni się do rozbicia starego systemu politycznego z dominacją partii politycznych i zwiększy tym samym aktywność obywatelską. Tutaj warto zaznaczyć że, iż kwestia potrzeby zmiany obecnej ordynacji wyborczej i zmiany konstytucji w Polsce, są jak najbardziej aktualnymi, z wyjątkiem takim iż nowej konstytucji jeszcze nie opracowano, więc tutaj znowu należy przyznać rację Hoppemu.
Jako że nasz ,,nacjonalista legionowy” jako zwolennik uspołecznienia państwa, opowiadał się za własnością państwową lub społeczną, był też zagorzałym wrogiem kapitalizmu. W drugiej połowie lat 30. zauważył jednak, że ów proces, w który wkładał tyle pracy, nie postępuje szybko. Dotyczyło to również działania związków zawodowych. W szukaniu przyczyn tego problemu doszedł do wniosku, że typowy polski robotnik nie jest należycie zorganizowany oraz że przywódcy związków zawodowych są niechętni do przeprowadzenia zmian. Także zatem w celu przyspieszenia przemian zaproponował ideę powszechnej służby społecznej.
Hoppe w swoich pracach podkreślał ważną role samorządu terytorialnego, Jego zdaniem samorząd powinien opierać się na zaufaniu władz wobec obywateli. Sam osobiście deklarował się jako zwolennik decentralizacji oraz przeciwnik dublowania się kompetencji jednostek samorządu terytorialnego, gdyż nie służyła ona zupełnie jego działaniom, a wręcz przeciwnie, była dla niego bardzo szkodliwa.
Pod koniec lat 30. coraz częściej w publicystyce Hoppego pojawia się , przeświadczenie o potrzebie ,,ukucia” nowej myśli, już nie tylko odwołującej się do spraw pracowniczych, ale przebudowy myślenia całego narodu. Szukał on rozwiązań w ,,myśli żołnierskiej”, bliskiej sercu Polaków. Przez ową myśl rozumiał on zjednoczenie się narodu pod hasłami solidaryzmu, silnej władzy opartej na konstytucji kwietniowej a także dumie narodowej.
Konrad Sienkiewicz, jeden z przyjaciół Hoppego, tak pisał o nim po jego śmierci: ,,był on przede wszystkim patriotą i całe swoje życie, swą pracę i swe myśli oddał służbie Polsce. W każdym człowieku widział towarzysza pracy lub towarzysza dyskusji zorganizowanej, wiodącej od uzgodnień do realizacji. Cenił wysoko wolność, ale potępiał rozprężenie, sam będąc przykładem porządku i dyscypliny. Był niezrównanym nauczycielem i wychowawcą politycznym, promieniującym szeroko swym umysłem i sercem. Dawał przykład swoją postawą, zapalając do pracy i do czynu entuzjazmem i porywającym słowem. Gdy zachodziła potrzeba był surowy w krytyce, ale zawsze pełny taktu i serdeczności: można było na nim bezwzględnie polegać.” To wspomnienie moim skromnym zdaniem idealnie oddaje to jakim Jan Hoppe był człowiekiem.
Pamięć o nim jednak była żywa tylko jeszcze w latach 80. Pisano o jego działalności i poglądach w prasie katolickiej. Pozostał symbolem chrześcijańskiego humanisty, ,,zdrowego nacjonalisty”, bohaterskiego powstańca z 1944 r., więźnia stalinowskich katowni, realisty, dla którego etyczno-moralne zasady zawsze były ważniejsze niż chłodne kalkulacje i polityczna pragmatyka. Dlatego warto zapoznać się całkowicie z jego dorobkiem publicystycznym i wtedy w pełni zrozumieć dlaczego warto też znać twórczość jedynego polskiego nacjonalisty legionowego.
Jak walczyć z gimbopatriotyzmem?
„Gimbopatriotyzm” to pojęcie coraz bardziej popularne w środowisku nacjonalistów. Wynika ono ze zjawiska, gdzie popularyzacja idei patriotycznych i narodowych nie wiąże się z aktywną postawą mas.
Czyli w skrócie „ Wielka Polska? Tak! Ale tylko na koszulkach.”
I mimo że wyrażenie „gimbopatriotyzm” w pewien sposób ośmiesza to zjawisko, to jednak bierna postawa naszego pokolenia budzi wielkie emocje. I nie ma co się dziwić, bo o ile dobrze jest widzieć, że wysiłek jaki wkładamy w pracę narodową jest zauważalny na ulicach. To postawa patriotycznych koszulkowców pokazuje nam kruchość naszych sukcesów. Uświadamia nam, że tłumy na Marszu Niepodległości to kwestia mody, a nie chęci pracy na rzecz idei narodowej.
Jak walczyć z „gimbopatriotyzmem”? Jak sprawić by młodzi ludzie zaczęli brać przykład z bohaterów, których noszą na koszulkach? Pytanie wydaję się być kluczowe dla sprawy budowy ruchu narodowego. Skala popularności patriotyzmu jest tak duża, że może się okazać iż to właśnie „gimbopatrioci” okażą się paliwem napędzającym odbudowę ruchu narodowego na miarę tego, który był przed wojną.
Edukacja
Postulat „edukowania mas” to chyba największy populizm naszej epoki. Używają go tak samo wszystkie strony sporów politycznych. Problem narkomanii? Edukujmy młodzież! Problem małoletnich rodziców? Edukujmy nastolatków! Problem pijanych kierowców? Edukujmy kierowców!, itd. Jak edukacja wpłynęła na powyższe i inne problemy wszyscy wiemy, choć w przypadku np. pijanych kierowców podziałały przede wszystkim surowe sankcje karne, a nie rządowe kampanie edukacyjne.
Dlatego gdy chcemy rozwiązać problem „gimbopatriotyzmu” poprzez edukację nie może to być jedynie nieprzemyślane hasło. Faktem jest, że problem „gimbopatriotyzmu” leży w niedoedukowaniu naszego pokolenia. Wielokrotnie spotkałem się z osobami noszącymi koszulkami np. Narodowych Sił Zbrojnych, które nie tylko nie angażują się w ideę narodową, ale także nie mają pojęcia, że NSZ na tej idei był zbudowany.
Edukacja mas jest jakimś pomysłem walki z „gimbopatriotyzmem”. Na pewno taka edukacja musiałaby wiązać się z serią grafik, organizacją prelekcji i podkreślaniu czym jest idea narodowa i jakie są jej zasługi choćby dla polskiej historii. Jednak ciężko jest uwierzyć, by mogło to wywołać jakieś przełomowe skutki. Osobiście jestem przekonania, że Polaków najlepiej wyedukujemy w strukturach narodowych, więc najlepszym skutkiem na edukacje mas, jest werbowanie jak największej ilości do struktur i organizacja jak najczęstszych spotkań formacyjnych.
Nowi bohaterowie
Pojęcie walki o dobro Ojczyzny u „gimbopatriotów” ogranicza się do lasu i karabinu. Na koszulach, możemy głównie zobaczyć „Inkę”, Pileckiego, Fieldorfa, czy cofając się trochę w historii, Sobieskiego. Dobrze się stało, że wyżej wymienieni bohaterowie są popularni, dobrze się dzieje, że możemy już powiedzieć, że zdecydowana większość młodych ludzi wie kto to byli Żołnierze Wyklęci i ich podziwia. Jednak monopol na patriotyzm i bohaterstwo jakie wyrobili sobie wojskowi sprawia, że masy nie będą widzieć innej drogi troski o Ojczyznę niż ta z karabinem w ręku.
Jeśli „gimbopatrioci” nie będą widzieć innej możliwości walki o Polskę niż walka zbrojna, to też przy całym zapale i miłości do Ojczyzny nie będą się w nic innego angażować. Nasze pokolenie musi zrozumieć, że troską o dobro Polski nie jest tylko strzelanie z karabinu, a bohaterstwem jest także działalność społeczna i polityczna. Muszą postrzegać organizacje narodowe tak jak dziś postrzegają AK, czy NSZ. W takim wypadku będą widzieć sens w angażowaniu się w ideę Wielkiej Polski.
Jeśli chcemy by tak postrzegali działalność narodową, to też muszą mieć odpowiedni przykład i wzór do naśladowania. Dlatego też, obok Fieldorfa, „Łupaszki”, Pileckiego i „Inki” muszą stanąć Mosdorf, Dmowski, Doboszyński, czy Stanisław Piasecki. Ich życiorysy nie są mniej bohaterskie, a są związane ściśle z ideą i działalnością narodową. Pogląd ten wiąże się to z moją wiarą, że jeśli ktoś nosi czyjąś twarz na koszulce to będzie miał jako takie pojęcie o tym kogo nosi.. Nie wykluczając oczywiście debili z Che Guevarą na koszulce, nie mających pojęcia kim on był.
Nasze pokolenie potrzebuje bohaterów i tych bohaterów ma. Naszym zadaniem, jako działaczy narodowych jest im tych bohaterów przedstawić, ich historię rozpowszechnić i sprawić by „gimbopatrioci” poszli za ich przykładem.
Uwspółcześnienie patriotyzmu
Historia wyrobiła sobie pewien monopol na patriotyzm. Doszliśmy już do pewnego absurdu gdzie wszystko co nosi miano historycznego przestało być polityczne, a wszelkie wydarzenia historyczne stara się od polityki jak najbardziej odciągać. Doprowadza to do sytuacji, gdzie Dmowski i Piłsudski to osoby jak najbardziej warte szacunku mimo, iż cała ich praca na rzecz Polski opierała się na pewnym sporze politycznym, za to osoby zajmujące się dziś polityką na szacunek w żadnym wypadku nie zasługują. Owszem wiąże się to z degeneracją naszej klasy politycznej i stereotypem jaki sobie ona wyrobiła. Jednak naszym zadaniem musi być przedstawienie działalności politycznej w jak najlepszym świetle. Polacy muszą przestać się bać aktywnie zajmować polityką! Więc nie mogą się tej polityki brzydzić.
Podobnie jak z historycznymi i współczesnymi postaciami jest z problematyką ówczesną, a dzisiejszą. Polska nie potrzebuje dziś rozważań, czy koncepcja granic Piłsudskiego, czy Dmowskiego była lepsza, ani nie jest konieczne ostatecznie rozstrzygnąć czy Powstanie Warszawskie było dobrą decyzją. Naszym zadaniem jest doprowadzić do sytuacji, gdzie nasze pokolenie będzie zajmować się współczesnymi problemami naszego narodu. Kwestią wyprzedanego polskiego kapitału, kwestią laicyzacji zachodniej Europy, czy nawet już bardzo popularnym tematem imigrantów.
Bardzo szczytną i pożyteczną ideą jest promocja wydarzeń historycznych, czy zaproszenie Leszka Żebrowskiego do swojego miasta by opowiedział lokalnym mieszkańcom o zasługach NSZ. Zresztą to w pewien sposób pomaga też w rozwiązywaniu problemy niedoedukowania, o którym pisałem wyżej. Jednak warto po za postami przypominającymi o rocznicach historycznych wrzucić coś mówiącego o wydarzeniach nawet stricte politycznych. A Leszka Żebrowskiego zastąpić np. małym kongresem gospodarczym. Pewnie, że nie będzie na nim tyle ludzi co na Leszku Żebrowskim, czy spotkaniu z kombatantem, ale tylko zainteresowane współczesnymi sprawami pokolenie, będzie mogło doprowadzić do prawdziwej dobrej zmiany w naszym kraju.
A zresztą, kto ma iść pod prąd jeśli nie nacjonaliści? Może akurat sprawimy, że bieżące sprawy naszego narodu będą cieszyły się taką samą popularnością jak wydarzenia historyczne.
Budowa ruchu społecznego – szersza oferta organizacji narodowych
W jednym z tegorocznych numerów „Szturmu” ukazał się artykuł Jakuba Siemiątkowskiego pt. „Co to jest ruch społeczny?”, w którym zauważa on jak wybrakowany jest polski ruch narodowy pod względem bycia prawdziwym ruchem społecznym. Jednym z naszych problemów w zaangażowaniu mas jest to, że właśnie w pełni ruchem społecznym nie jesteśmy.
Nie zrzeszamy poszczególnych klas społecznych. Nie posiadamy własnych mediów, kół zainteresowań itd. Ogólnie rzecz biorąc sami nie tworzymy potencjału by być ruchem społecznym na masową skalę. Niepotrzebnie oddajemy neosanacyjnemu ZS „Strzelec” monopol na tworzenie grup paramilitarnych. Warto też spytać ile organizacji narodowych posiada swoje sekcje sportowe gdzie zrzeszałoby osoby zajmujące się sportem? Ilu narodowców angażuje się w budowę narodowych mediów?
Jeśli poszerzymy swoją ofertę, to więcej osób będzie w stanie realizować się budując przy tym ruch narodowy. Budowa ruchu społecznego to jest bardzo trudny do zrealizowania pomysł. Dlatego też, nie mam pretensji do nikogo jeśli to się nie udaje. Jednak musimy mieć na uwadze to, że pewien problem tkwi w samej strukturze naszego ruchu i widzieć potrzebę w poszerzeniu zakresu działalności organizacji nacjonalistycznych.
Tomasz Schabowski
Czy Polska jest krajem zacofanym?
Nieraz usłyszeć można, zwłaszcza z ust lewicowych liberałów, pogląd iż „Polska jest krajem zacofanym”. Ale co to właściwie znaczy? To, jak słowo jest rozumiane zależy niekiedy od światopoglądowego słownika – dajmy na to słowo „konserwatyzm”. W słowniku kogoś o światopoglądzie narodowym, czy prawicowym, kojarzyło będzie się pewnie z „rozsądkiem” albo „normalnością”. Osobie proweniencji lewicowo-liberalnej, będzie prawdopodobnie kojarzyło się z „głupotą” albo „wstecznictwem”. Ta sama treść znaczenia może mieć różny odbiór – należy o tym pamiętać.
Najczęściej chyba słowo „zacofanie” (mówiąc o Polsce) przez lewicowych liberałów używane jest w kontekście obyczajowości, tzn. mówiąc „Polska jest krajem zacofanym” mają postępowcy zwykle na myśli konserwatyzm obyczajowy. Natomiast chciałbym zwrócić uwagę na to, że słowo „zacofanie”, w kontekście Polski, wcale nie musi odnosić się wyłącznie do sfery światopoglądowo-obyczajowej. Uważam, że można wyróżnić co najmniej trzy znaczenia tego słowa.
1) „Zacofanie” w sensie obyczajowym, często nazywane również „ciemnogrodem”, czyli: konserwatyzm obyczajowy, przywiązanie do tradycji, sceptycyzm wobec „gender”, roszczeń środowisk LGBT itd. To, naturalnie, uważać należy za zjawisko pozytywne.
2) „Zacofanie” w sensie pozycji Polski w globalnej ekonomii. Nie ulega wątpliwości, iż Polska ma status peryferii w strukturze gospodarki światowej1. To zjawisko ocenić należy jako negatywne. Widać to np. po tym, że gdy kapitał zachodni przenosi się z produkcją do Polski – za dokładnie tę samą pracę (ten sam czas, te same kwalifikacje, ta sama technologia itp.) pracownik w Polsce dostaje znacznie niższą stawkę niż pracownik, dajmy na to, w Anglii. Sytuacja ta, przez kolejne rządy, jest utrzymywana, gdyż konkurencyjność gospodarki w Polsce jest ciągle utrzymywana poprzez zaniżanie kosztów pracy (w celu przyciągnięcia inwestorów), a nie np. poprzez innowacje, inwestycje w ośrodki badawcze. Niestety, polskie „elity” polityczne (zwłaszcza liberalne) są kompletnie niesamodzielne intelektualnie2. Przedtem, co mają robić, mówiła im Moskwa, a teraz – Bruksela. Nie są w stanie opracować własnej wizji rozwoju Polski. Ba! Nie widzą nawet w ogóle potrzeby długoterminowej strategii politycznej państwa. Po co? Przecież wystarczy „ciepła woda w kranie”, a całą resztę rynek sam wyreguluje! A skoro jest ciepła woda w kranie, to znaczy, że „jest super, jest super – więc o co ci chodzi?”.
3) „Zacofanie” w sensie kultury pracy, rynku pracy i kultury organizacji. Powiem wprost: tutaj wręcz leżymy. W porównaniu do „Zachodu”, mamy wyjątkowo niski stopień zaufania społecznego, niski stopień kultury pracy i organizacji. O tym jak wygląda rynek pracy nie chcę nawet zaczynać. Tutaj kapitał narodowy (przysłowiowy pan Heniek z Płocka) zatrudniając w swojej małej firmie Polaka nieraz nie zachowuje się wcale lepiej ani nie płaci mu lepiej (czasem nawet gorzej) niż kapitał zagraniczny. Utrzymywany jest w Polsce ciągle folwarczny model zarządzania przedsiębiorstwem3, co należy uznać za zjawisko zdecydowanie negatywnie odbijające się na efektywności pracy. Co to znaczy „folwarczny model zarządzania”? To znaczy, że pracownikowi się nie ufa, ciągle podejrzewa i nie słucha jego, jego pomysłów np. na usprawnianie działania firmy, bo „szef przecież wie najlepiej”. W folwarku nieobecne jest partnerskie podejście do pracownika; podejście jest jak „pan” do „chama”. Nie chcę mi się rozwodzić nad niemoralnością takiego podejścia. Starczy powiedzieć, że jest to niekorzystne dla obu stron, chociażby ze względów najzwyklejszej opłacalności.
Prof. Janusz Hryniewicz tak to obrazuje: „Przy takim szefie pracownicy nie mają zaspokojonej podstawowej potrzeby – bezpieczeństwa i przewidywalności. Pojawia się frustracja, koszty psychiczne rosną i w efekcie brakuje energii na dobre wykonywanie pracy, nie mówiąc o kreatywności. To potwierdzone przez badania: wszędzie tam, gdzie jest odgórny autokratyczny styl zarządzania, jest mniej innowacji, racjonalizacji, usprawnień, a pracownicy są przekonani, że kierownicy będą prześladować innowatorów, zamiast chwalić za nowe pomysły. To moim zdaniem dziedzictwo gospodarki folwarcznej”.
Frustracja, koszty psychiczne, brak poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji odbijają się na efektywności i wydajności pracy. Bierze się to po prostu z braku szacunku Polaka do drugiego Polaka. Dlaczego tak jest Polsce? Głównym problemem Polski nie jest złe państwo, złe prawo, źli politycy. „Państwo”, „Wymiar (nie)sprawiedliwości”, „Politycy” – skąd się biorą? Z Marsa? Nie. To są wszystko Polacy. Przesylabizuję: Po-la-cy. Chcę być tylko dobrze zrozumiany. Nie piszę tego w celu „zgnojenia” ani wpędzenia w poczucie winy. Piszę o tym, bo mi zależy na tym, by Was otrzeźwić. Sam konserwatyzm obyczajowy to zdecydowanie za mało!
Jeśli chcesz zmienić kraj, zacznij od spojrzenia się bardzo uważnie w lustro.
Paweł Bielawski
1Zob. J. Tomasiewicz, „P jak Polska, P jak Peryferie”, http://nowe-peryferie.pl/index.php/2011/05/p-jak-polska-p-jak-peryferie/
2Zob. M. Boni, „Byliśmy głusi”, http://wyborcza.pl/magazyn/1,151484,19853739,michal-boni-bylismy-glusi.html
3Zob. J. Hryniewicz, „Polska wciąż tkwi w głębokim średniowieczu”, http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/rynek/220401,1,polska-wciaz-tkwi-w-glebokim-sredniowieczu.read
Narodowy obrońca zwierząt
Przed zabraniem się za pisanie tego artykułu, w myśl zasady – dobrze wiedzieć, co dzieje się na świecie, przeglądam prasę i internet w poszukiwaniu kolejnych interesujących wiadomości. Czytam i jestem zszokowana, jak wiele, do tej pory nieosiągalnych rzeczy, jesteśmy jako ludzkość w stanie zrobić. Przeróżne dziedziny rozwijają się w bardzo szybkim tempie. Ratujemy życie ludzkie w sytuacjach, w których wcześniej było to nie do pomyślenia. Można by było tak wymieniać bez końca.
Są jednak zachowania, które nigdy się nie zmieniają, są ludzie, którzy nigdy na określenie „Człowieka” nie zasłużą. Poruszę w tym tekście problem, który jest przemilczany w środowiskach narodowych, a nawet konserwatywnych. Jedynymi grupami, które w ogóle coś w tej kwestii działają to stety/niestety organizacje lewicowe. Fakt, iż ich posunięcia są pozbawione wymiernych efektów również zaznaczę.
Chodzi zatem o problem okrucieństwa i znęcania się nad zwierzętami. W momencie, kiedy będziecie czytać kolejny numer „Szturmu”, w Chinach, w Yulin odbywać się będzie festiwal psiego mięsa. I nie chodzi tutaj o żadne różnice kulturowe, kubki smakowe tylko właśnie okrucieństwo na bardzo szeroką skalę. Jak czytamy w petycji AVAZZ (przeciwników takich „rozrywek”):
„Amatorzy psiego mięsa tłuką zwierzęta pałkami i czekają, aż wykrwawią się na śmierć. Bywa, że porywają psy z domów właścicieli. Później psy są wieszane na hakach, patroszone, obdzierane ze skóry i sprzedawane jako mięso do jedzenia.”
Psiaki muszą cierpieć potworne katusze. Badania wykazały, że jeśli chodzi o odczuwanie emocji, psi mózg niewiele się różni od ludzkiego, o czym od dawna dobrze wiedzą właściciele i miłośnicy czworonogów. Tortury, jakim te żywe, myślące i czujące istoty są poddawane podczas tzw. „festiwalu”, przechodzą wszelkie pojęcie.
Tysiące Chińczyków protestowało przeciwko organizacji festiwalu. Mimo to władze kraju nic w tej sprawie nie zrobią, dopóki ktoś im nie uświadomi, jak fatalnie wpływa to na wizerunek Chin na arenie międzynarodowej”.
Przypomnieć możemy sobie również sytuację czworonogów na Ukrainie podczas Mistrzostw Europy, które organizowane były także w naszym kraju w 2012 roku. Bezdomne zwierzęta, które byłyby złą wizytówką ukraińskich miast zostawały usypiane, a często również bestialsko zabijane.
Co jakiś czas pojawiają się informacje o tym, w jaki sposób traktowane są zwierzęta przez „nowoczesnych” i światłych ludzi. Pies „pomylony” z piłką, obdarty ze skóry, uduszony, wygłodzony czy ciągnięty za samochodem to „bywalec” newsów z praktycznie każdego dnia.
Śledzę losy zwierzaków, które znalezione lub oddawane trafiają do schroniska w moim mieście. Najczęściej odpowiedzialna za okrutny los małych przyjaciół jest po prostu ludzka nieodpowiedzialność, brak logicznego myślenia i zatracenie wrażliwości.
Ostatni przypadek, z jakim miałam styczność do całkiem sympatyczne małżeństwo z dwójką dzieci. Piękny obrazek polskiej rodziny wraz z uroczym labradorem. Pies wychowany wśród dzieci, w całkiem dobrych warunkach trafia do schroniska, ponieważ rodzina wyjeżdża na wakacje. Oczywiście mija już pięć lat od tego czasu, a Maks dalej czeka na odbiór… Zresztą takich przypadków jest mnóstwo. I tak szczęście, że trafił tutaj, jest szansa, że ktoś go przygarnie. Szans nie mają zwierzaki zostawione w lesie, przy drodze czy w innych miejscach. Bezmyślność ludzi często jest przyczyną zwierzęcej krzywdy, chociażby zostawiając psy w upalne dni w zamkniętych samochodach.
Oczywiście poza zwykłą głupotą, jak noszenie pięknych futer, doświadczenia w kosmetologii czy myślistwo, pojawiają się aspekty polityczne i religijne jak w przypadku rytualnego uboju.
Rytualny ubój to stosowane na bardzo szeroką skalę w Polsce zabijanie zwierząt bez ogłuszania. Ich mięso jest eksportowane do Izraela i krajów muzułmańskich! Nasz kraj stał się liderem w tym strasznym procederze. Żydzi zamawiają u nas mięso, ponieważ wiedzą, że nie mamy żadnego problemu z mordowaniem zwierząt! Przecież ubój rytualny to okrutny sposób zabijania, sprzeczny z zasadą minimalizacji ich cierpienia, przyjętą powszechnie w świecie. Praktykowany jest w kulturze judaizmu i islamu, znajduje uzasadnienie w religijnej ortodoksji.
Ubój rytualny zasadniczo wyklucza pozbawianie zwierzęcia przytomności. W rezultacie zwierzę jest przytomne, cierpi i szamoce się w długiej agonii. To nie robi wrażenia, ponieważ stoją za tym pieniądze i politycy. Kogo obchodzi w tym momencie los cierpiącej krowy czy innego zwierzęcia?
Niestety środowisko narodowe zupełnie nie porusza podobnych treści, zostawiając wszystko aktywistom lewicowym, którzy, jak to już mają w zwyczaju, więcej gadają niż robią. Pojawiają się protesty czy pikiety, a także zakładane są różne fundacje. Jednak sporo ludzi nie angażuje się w takie rzeczy, ponieważ co rusz słychać o przekrętach, jakie za tym stoją. Wiele stowarzyszeń proekologicznych zamieszanych jest w lewe interesy i tak naprawdę wykorzystują wrażliwość ludzi. Taki ekologiczny WOŚP.
Idealne pole do działalności pojawia się zatem dla nacjonalistów. Nie zrażajmy się łatkami narodowych lewicowców, szalonych ekologów itd. To, co najbardziej podoba mi się w narodowym radykalizmie to właśnie brak szufladkowania i przestarzałych podziałów. Możemy mówić głośno o wszystkich kwestiach, które nam się nie podobają! A jestem przekonana, że los zwierzaków dla wielu z nas jest ważny. Zawsze, kiedy o tym piszę czy mówię pojawiają się kontrargumenty – trzeba pomagać dzieciom, przeciwstawiać się zabójstwom (aborcji), a nie zajmować się jakimiś zwierzętami, które nic nie czują. Innym razem słyszę, że skoro zjadamy krowy czy świnie to dlaczego i nie psa? Ponoć psie czy końskie mięso jest smaczniejsze i zdrowsze.
Odpowiedź jest prosta – kto jak nie my musi rozwijać płaszczyzny swojej działalności? Jeśli dodamy do niej wsparcie dla zwierząt będzie oznaczać, że zapomnimy o dzieciach? Oczywiście, że nie! Ja nadal będę zbierać podpisy przeciwko aborcji, nadal będę organizować zbiórki dla domów dziecka i samotnej matki. Jedno nie wyklucza drugiego.
Dlaczego rozróżniamy zwierzęta, które spożywamy od tych, które trzymamy w domu nazywając je swoimi przyjaciółmi? No właśnie w tym momencie pojawia się aspekt kulturowy. Tak chętnie o nim mówimy w przypadku religii czy problemie z imigrantami. Przecież różnimy się od dzikusów z krajów muzułmańskich czy „świętych” Żydów. To, że zjadamy mięso nie znaczy, że musimy pozwalać na cierpienie zwierzaków w imię islamskich bredni. Powinniśmy tak samo organizować zbiórki dla schronisk dla zwierząt (wraz z moim oddziałem już nieraz pomagaliśmy w trudnych momentach takim instytucjom). Nagłaśniać sprawy, które nas bulwersują, podpisywać różne petycje i nie bać się pokazywać swojej postawy obrońcy zwierząt.
Tak samo należy angażować się w zamianę polskiego prawa, które jest kuriozalne w wielu dziedzinach także i w tej. W Polsce prawa zwierząt zapisane są w Ustawie o ochronie zwierząt, Ustawie o doświadczeniach na zwierzętach oraz opartych na nich rozporządzeniach, m.in. dotyczących transportu zwierząt, postępowania z bezdomnymi zwierzętami czy zasad obowiązujących w ubojniach. Od stycznia 2012 roku weszła w życie nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt. Wprowadziła ona nowe obowiązki na właścicieli oraz zaostrzyła kary za złe traktowanie zwierząt. Nowa ustawa zaostrzyła kary, ale również dodała nowe środki karne. Jednym z nich jest możliwość orzekania przez sąd, w stosunku do sprawców krzywdzących zwierzęta, całkowitego zakazu posiadania zwierząt. Taki zakaz może obowiązywać przez okres od roku do nawet 10 lat. Wskazany środek karny może być nałożony na sprawców przestępstw związanych z nielegalnym zabijaniem, uśmiercaniem albo ubojem zwierzęcia. Nowe prawo przewiduje wyższe kary za znęcanie się nad zwierzętami. Przepisy za uśmiercanie, zabijanie, ubój czy znęcanie się nad zwierzęciem przewidują zobowiązanie sprawcy do zapłaty nawiązki wynoszącej od 500 zł do nawet 100 tys. zł. Pieniądze z nawiązki muszą być przeznaczone na cel związany z ochroną zwierząt.
Szczególne okrucieństwo — ustawa definiuje szczególne okrucieństwo. Ustawodawca przez takie zachowanie rozumie przedsiębranie przez sprawcę działań charakteryzujących się drastycznością form i metod, a zwłaszcza działanie w sposób wyszukany lub powolny, obliczony z premedytacją na zwiększenie rozmiaru cierpień i czasu ich trwania.
Największym problemem, jeśli chodzi o przestrzeganie praw zwierząt w Polsce, jest brak egzekucji obowiązujących przepisów — uważa prof. Andrzej Elżanowski, zoolog z Uniwersytetu Wrocławskiego. Trudno się z nim nie zgodzić, jeśli kary w ogóle są nakładane to najczęściej są śmieszne i nieadekwatne do popełnionego czynu.
Na zakończenie przytoczę Wam dwa cytaty, które według mnie są kluczowe podczas dyskusji na ten temat:
„Wszystkie argumenty na podparcie ludzkiej wyższości nie są w stanie zaprzeczyć jednej niezaprzeczalnej prawdzie: w cierpieniu zwierzęta są nam równe.”
„Kto jest okrutny w stosunku do zwierząt, ten nie może być dobrym człowiekiem.”
Adrianna Gąsiorek
Bibliografia:
http://wyzwoleniezwierzat.weebly.com/uboacutej-rytualny.html
https://avaaz.org/pl/stop_the_puppy_slaughter_loc/?fb
prawo karne
„Ratujmy kobiety!” czy „Kobiety, ratujcie się!” – o podmiotowości Polek
Wszyscy ostatnio „ratują kobiety” – narodowcy, lewica i liberałowie. Ci pierwsi ratują przed muzułmańskimi imigrantami na horyzoncie, drudzy – przed rodzeniem dzieci poczętych w wyniku gwałtu, zgrabnie przechodząc do postulatu całkowitej legalizacji aborcji. Wszystko to oczywiście „dla naszego dobra” – nic, tylko być wdzięczną. O kobietach mówi się w Polsce dużo, lecz niedużo mówią same kobiety – różne kobiety – nie tylko znany wszystkim chór tych samych siedmiu pań1, z czego jedna dawniej była mężczyzną. Zamiast „o kobietach”, najwyższy czas zacząć rozmawiać „z kobietami”.
Przed obcymi (i wyobcowaniem)
Narodowcy deklarują gotowość do obrony Polek przed patriarchalną mentalnością muzułmańskich przybyszów. Tym co ma odróżniać naszą kulturę od ich, jest m.in. szacunek do kobiet. Prawidłowo. Lecz gdy słyszy się o kolejnym „rodzimym” przypadku gwałtu, wśród obrońców zawsze znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że „pewnie sprowokowała”. A gdy okazuje się, że Polki na emigracji rodzą dzieci częściej niż w kraju, od niektórych „dżentelmenów” można usłyszeć o „zdradzieckich szmatach”.
Wśród haseł manifestacji antyimigranckich pada urocze Obronimy polskie kobiety. Jako polska kobieta uważam, że mówienie o kimś w 3. osobie, w jego/jej obecności, jest co najmniej niegrzeczne. Chyba, że jego/jej obecność nie została zauważona. Czasem trzeba przeciwdziałać nie tyle obcymi, co wyobcowaniu. Jak słusznie pisała Maria Pilarczyk w poprzednim numerze „Szturmu”, o wiele pożyteczniejsze okazałyby się zajęcia z samoobrony dla kobiet, niż najgłośniej krzyczane hasła kolejnych demonstracji.2
Swój wkład w debatę poświęconą muzułmańskiej imigracji, jako przedstawicielka płci pięknej, miała także Agata Kulasiewicz, wywodzącej się ze środowiska konserwatywno-liberalnego. Spośród wszystkich upokarzających tradycji świata islamu, twarz Nowej Prawicy najbardziej potępia opresyjny strój3. Choć osobiście uważam, że niemożność pokazywania twarzy, a niemożność pokazywania pośladków to dwie różne kwestie, warto zauważyć, że była to jednak pewna próba przyjęcia kobiecej perspektywy w debacie. Nie jest to częste, zwłaszcza w prawicowym środowisku. Inna kwestia, że na wspomnianym filmie nie pada zbyt wiele słów – nie o głos chodziło.
Od piekła (kobiet) wybawienie
Na ratunek kobietom spieszy również lewica. Barbara Nowacka wraz z Zielonymi organizują zbiórkę podpisów pod inicjatywą „Ratujmy Kobiety”. Wykorzystując popularność tego samego hasła – powstałego na fali protestów przeciwko propozycji całkowitego zakazu przerywania ciąży – przedstawiciele Zielonych, Razem i przemalowanej na patriotyczne barwy „Inicjatywy Polskiej” domagają się zmian obowiązującej ustawy i całkowitej legalizacji aborcji do 12. tygodnia ciąży. O tym subtelnym niuansie nie piszą wprost. Aby poznać szczegóły, trzeba zadawać pytania, a to nie zawsze jest mile widziane, o czym miałam okazję się przekonać.
W obronie polskich macic stają także najbardziej liberalni z liberałów: Palikot, który niegdyś, mówiąc o swej klubowej koleżance Wandzie Nowickiej, stwierdził, że skoro mówi tyle o gwałcie, to być może „sama chce być zgwałcona”4; wreszcie Mateusz Kijowski – gość tegorocznego Kongresu Kobiet. Jego wystąpienie nosiło tytuł „KOD dla kobiet”. Aż strach pomyśleć, co „kobiety dla KOD-u?”.
Podmiot, czy przedmiot dyskusji?
O kobietach w Polsce mówi się dużo, lecz niedużo mówią one same. Nie stanowimy zresztą światopoglądowego monolitu – nie musimy mówić jednym głosem – ważne, by mieć swój własny. Możemy różnić się w wielu kwestiach, choćby aborcji, ale co ważne, to wypowiadać się we własnym imieniu. Czy zatem wspomniany Kongres Kobiet jest faktycznie nasz – kobiet? Przyjemnie jest powoływać się na dużą zbiorowość – zyskuje się wówczas silną legitymizację swych postulatów, nawet jeśli owa zbiorowość ich nie podziela, bądź sama jest co do nich podzielona.
Anna Kiljan na portalu Jagielloński24.pl wylicza, ile kobiet faktycznie zasiada w redakcjach pism określających się jako im przyjazne: „Gazeta Wyborcza” wraz ze swymi dodatkami – 7 kobiet na 28 przedstawicieli redakcji; „Kultura Liberalna” – 6 na 19; „Krytyka Polityczna” – kobiet brak; „Liberté” – 10 kobiet spośród 25 redaktorów.5 To i tak sukces, że w „Codzienniku Feministycznym” stosunek płci (kulturowej?) wynosi 1:1.
Nie traćcie ducha! – Partia was wy… wysłucha?
Wybawicieli kobiet w Polsce nie brakuje. Dla prawicy, lewicy, a także wielu „etatowych feministek”, deklarujących walkę z uprzedmiotowieniem, owa mityczna „kobieta” stała się po prostu przedmiotem ich własnej polityki. Polki stały się grupą, niczym lekarze, przedsiębiorcy, czy działkowcy, do których od czasu do czasu „puszcza się oko”, obiecując obronę ich interesów, oczywiście w zamian za poparcie. To zresztą nasza ogólnonarodowa bolączka – wiara, że ktokolwiek nas wyręczy. Radykalną zmianą będzie zatem uświadomienie, że nikt nam niczego nie da, nikt niczego za nas nie zrobi, nikt nam niczego nie powinien obiecywać. Nikt zatem nie powinien się za nas wypowiadać, ani tym bardziej – powoływać na nasz głos. Mamy własny. Tylko trzeba zacząć mówić.
Marta Niemczyk
1Moje typy to: Kazimiera Szczuka, Magdalena Środa, Monika Płatek, Wanda Nowicka, Katarzyna Bratkowska, Anna Dryjańska i oczywiście Anna Grodzka
2http://szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/345-o-feminizm-dla-polskiego-nacjonalizmu
3Patrz filmik pt. „Polskie kobiety nie dadzą sobie założyć burek” dostępny na oficjalnym profilu Agaty Kulasiewicz https://www.facebook.com/AgataKulasiewiczPolitician/videos
4http://natemat.pl/50223,palikot-o-nowickiej-moze-chce-byc-zgwalcona-czy-to-jego-koniec
5http://jagiellonski24.pl/2016/01/22/odciski-od-pseudofeministycznych-butow/
TTIP, PiS i nacjonalizm
Niespełna kilka dni temu minęło półrocze sprawowania władzy przez rząd Beaty Szydło. Jest to doskonały pretekst do podsumowania minionego czasu i co za tym idzie wyciągnięcia wniosków, do czego osobiście serdecznie zachęcam. Podtrzymuję swoje stwierdzenie sprzed kilku miesięcy, że „jako nacjonaliści zawsze będziemy antyrządowi i antysystemowi, aż do czasu, gdy ten rząd i system stworzymy sami, na własnych zasadach i bez żadnych kompromisów, bo dopiero wtedy będzie to władza prawdziwie narodowa.” Cieszy fakt, że coraz więcej osób to rozumie i coraz mniej widzi w PiS bezwzględnych sprzymierzeńców idei narodowej. Wynika to przede wszystkim z obserwacji destrukcyjnych działań rządu, oczywiście nie mówię tu o Trybunale Konstytucyjnym czy innych tego typu mało znaczących działaniach. Rozdmuchanie takich spraw przez „opozycję” i uczynienie z nich zasłony dymnej ogłupiającej opinię publiczną jest, jak mniemam zaplanowanym działaniem i pokazuje, gdzie naprawdę stoi „opozycja”. Stoi ona bowiem bardzo blisko zachodnich finansistów i wbrew pozorom... władzy.
Osobiście dla mnie największym grzechem Prawa i Sprawiedliwości jest poparcie dla umowy TTIP (Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji). Umowa ta, choć dotycząca nas wszystkich, jest negocjowana nad naszymi głowami, w sposób bardziej właściwy organizacjom przestępczym niż demokratycznym państwom prawa. TTIP przyniesie nam obniżenie standardów zatrudnienia, ochrony środowiska, bezpieczeństwa żywności i przedmiotów codziennego użytku, natomiast zapowiadany szumnie wzrost PKB zasili tylko kieszenie banksterów i międzynarodowych korporacji. Jak doskonale wiemy chory system kapitalistyczny panujący na świecie sprawia, że wpływ obywateli na państwo jest coraz bardziej nikły. Postępuje równolegle do tego proces obniżenia znaczenia samych państw, które to stają się niejako zakładnikami terroryzowanymi przez globalną finansjerę poprzez np. pozornie niezależne i obiektywne mechanizmy rynku, czego najlepszym przykładem są działania, pozostających własnością prywatną, agencji ratingowych. Wystarczy, tylko żeby rząd wprowadził zmianę godzącą w interesy najbogatszych, a już naraża się na obniżenie ratingu, co odczytywane jest jako wielka tragedia gospodarcza, a co nijak nie ma przełożenia na rzeczywistość zwykłego obywatela. Podobnie sprawa się ma z różnego rodzaju spekulacjami finansowymi, wskaźnikami giełdowymi, z których próbuje się uczynić część życia szarego obywatela, a z którymi nie ma on zbyt wiele wspólnego. Pogłębieniem i usankcjonowaniem takiego globalnego terroryzmu kapitału jest właśnie TTIP. Jednym z najważniejszych punktów umowy jest wprowadzenie prawnej możliwości zaskarżenia arbitrażowego państwa przez korporację. Powodem skargi może być nie tylko utrata realnych zysków, ale i tych przewidywanych. Biorąc pod uwagę tezę, iż arbitrażem zajmować się mają prywatne firmy zdominowane przez lobbystów, to fakt wygranej z jakąkolwiek korporacją jest wątpliwy, a wielomilionowe kary zapłaci rząd z kieszeni podatników, a więc każdego z nas, chyba że przystosujemy się do wymagań korporacji wtedy jednak zapłacimy za to zdrowiem. Wprowadzone przez PiS reformy opodatkowania banków czy hipermarketów byłyby już wystarczającym powodem do wytoczenia takiego procesu Polsce, tym bardziej dziwi fakt poparcia PiS dla TTIP. PiS uprawia retorykę patriotyczną, socjalną wyostrzając znaczenie niezależności, poszanowania tradycji naszego państwa i godności ludzkiej w budowaniu dobrobytu, jedną decyzją natomiast może zaprzepaścić nie tylko już wypracowane położenie, ale również szansę na poprawę warunków w przyszłości.
TTIP osłabi nie tylko Polskę, ale również całą Europę, która stanie się amerykańskim zakładnikiem, co już znacznie bardziej pasuje do retoryki PiS. Chyba nikogo nie trzeba przekonywać o stosunku Prawa i Sprawiedliwości do Jankesów, wystarczy wspomnieć słowa Jarosława Kaczyńskiego o poparciu dla stacjonowania w Polsce wojsk amerykańskich. Środowisko to cierpi na przewlekłą i ślepą nienawiść do sąsiadów i niedającą się wytłumaczyć dychotomię autopostrzegania, której przyczyną może być tylko schizofrenia. Tak z jednej strony PiS wierzy w siłę Polski, w jej atrakcyjność dla USA jako wręcz równorzędnego partnera, stara się przy tym, jak najbardziej (rzecz jasna symbolicznie) uniezależnić od sąsiednich państw m.in. Niemiec. Z drugiej jednak nie wierzy w możliwość stworzenia silnego sojuszu państw Europy środkowowschodniej i prowadzenia zrównoważonej polityki międzynarodowej tylko usilnie domaga się wsparcia protektora zza Atlantyku. W stosunku do USA rząd PiS-u prowadzi politykę układnej kolonii, a nie niezależnego państwa dbającego o swoje interesy. Zupełnie inaczej sytuacja wygląda, gdy weźmie się pod uwagę nasz stosunek do najbliższych, najsilniejszych sąsiadów — Rosji i Niemiec. Nasze położenie pomiędzy tymi dwoma olbrzymimi siłami od wieków było źródłem napięć, niejednokrotnie w polityce stawaliśmy po którejś ze stron, co jednak nigdy nie zapewniło nam bezpieczeństwa i nie kończyło się dla nas dobrze. Historia pokazała, że te dwie siły, choć pozornie wrogie tak wczoraj, jak i dziś potrafią się porozumieć przeciwko nam lub naszym interesom, II Wojna Światowa, gazociąg Nord Stream itp.. Stanowcze, całkowite porozumienie z którymś z powyższych krajów byłoby dla nas bardzo szkodliwe i łączyło się wręcz z utratą pewnej niezależności. PIS, zamiast próbować zachowania równowagi między wschodem a zachodem, balansowania między Moskwą a Berlinem ślepo brnie w konflikt z tymi państwami licząc na pomoc Amerykanów, których pomoc w razie konfliktu z którymś z naszych sąsiadów jest bardziej mglista niż pomoc Francji i Wielkiej Brytanii w 1939 r. Dodatkowo naprawdę zabawne jest wieczne tropienie przez działaczy PiS i cały prawicowy mainstream rosyjskich agentów, no dobrze może było to zabawne do czasu wkroczenia ABW do siedziby Zmiany i mieszkań czołowych działaczy tej partii. Wiemy przecież, że przyczyna tego może być tylko jedna i jest nią zbliżający się w Polsce szczyt NATO. Gubernatorzy amerykańskich interesów muszą przywieź do metropolii zapewnienia o lojalności, skoro w kolonii władzę sprawuje jej demokratycznie wybrana dyspozytura, a nie np. informacje o niepokojach społecznych i protestach antyNATO.
Zarzuty jakoby nacjonaliści byli sojusznikami PiS są kuriozalne. Pomimo kilku spójnych postulatów, o ile są one szczerze wysuwane ze strony rządzących, a o ile z chwilowych potrzeb politycznych to już sprawa wymagająca innych dyskusji, dzieli nas naprawdę dużo. Dla nas liczy się przede wszystkim interes narodowy. Oczywiście mowa tu o interesie narodowym narodu polskiego, w kontekście PiS warto to sprecyzować, bo być może oni również działają w interesie jakiegoś narodu, jakiejś siły np. międzynarodowego syjonizmu czy/i multikulturowego (nowo)tworu nazywanego Stanami Zjednoczonym Ameryki Północnej. Jesteśmy dla PiS jeszcze bardziej niewygodni niż dla poprzedniego rządu. Platforma nazywać nas mogła po prostu „faszystami” i uciąć tym wszelką dyskusję natomiast PiS prowadząc taką, a nie inną politykę historyczną musi przynajmniej udawać, że z nami rozmawia. Udawać natomiast nie musi, że nas słucha, bo jestem przekonana, że robi to uważnie. Nie jest to jednak nic wyjątkowego poprzedni rząd również to robił, co potwierdził Krzysztof Bondaryk - były szef ABW, w Radiu ZET. Infantylne byłoby myślenie, że inwigilowanie środowiska nacjonalistycznego się skończyło, że nastąpiła dla nas „dobra zmiana”. Nie stoimy przecież z rządem ramię w ramię, stoimy naprzeciwko siebie i stać będziemy aż do naszego całkowitego zwycięstwa. Nie jest ważne, jaki rząd wydeleguje nam system i jak wiele zainwestuje w swój PR, nie damy się zmanipulować i wciągnąć w te partyjne przepychanki. Grać będziemy tylko na swoich własnych zasadach i tylko o bezwzględne zwycięstwo!
Maria Pilarczyk
Lemingoza umysłowa a islam
Islam jest bez wątpienia tematem kontrowersyjnym, który ostatnio stał się niezwykle modny w internetowych dyskusjach. W związku z tym w sieci pojawiło się mnóstwo specjalistów od tej religii (powiedzmy tak umownie), którzy potrafią ścierać klawiaturę przedstawiając długie wywody dotyczące islamu. Niestety, wraz ze wzrostem ilości prawdziwych lub samozwańczych speców od islamu można zauważyć także wzrost ilości błędów popełnianych przez nich w dyskusjach. Błędy te nie dotyczą tylko religioznawców-amatorów, lecz czasem także specjalistów. Nie wynikają bowiem ze złej woli ani z braku wiedzy, ale przede wszystkim z pewnego specyficznego nastawienia, które zmusza dyskutującego do unikania za wszelką cenę konfrontacji z niewygodnymi faktami, a tym samym z bolesnym dysonansem poznawczym, który zburzyłby ich święty spokój i dobre mniemanie zarówno o przedmiocie dyskusji, jak i o samym sobie. Trzeba tu nawiasem dodać, że ten mechanizm nie działa tylko w przypadku islamu, lecz także w przypadku prawie każdej innej religii czy ideologii, która staje się przedmiotem dyskusji społecznej – narodowego radykalizmu nie wyłączając.
Niektóre więc osoby wypowiadające się o tym systemie dokonują karkołomnej gimnastyki umysłowej, próbując obejść w dyskusji najważniejsze kwestie dotyczące istoty i pochodzenia islamu, a skupiając się na swoich własnych postulatach i odczuciach – znamy to wszyscy z postawy „szanowania odmiennej kultury”.
Jednakże nie wszystkie przykłady tych intelektualnych podchodów są aż tak drastyczne, wiele ma znacznie bardziej wysublimowaną postać, a czasem wręcz dla niepoznaki, są przykryte ogromną ilością prawdziwych danych. Przypadki takie zdarzają się także w dyskusjach i artykułach nacjonalistów, a z moich prywatnych obserwacji wynika, że im bardziej „niemainstreamowy” to nacjonalizm, tym jest ich więcej.
Chciałabym tu więc bardzo pokrótce przedstawić kilka najczęściej spotykanych błędów, które czasami obserwuję w dyskusjach o islamie, a zatem tych, których celem ma być odniesienie się do istoty tej religii, a które często kończą na manowcach jałowych dyskusji o zupełnie innych rzeczach. Może ten przegląd umożliwi wyłapywanie ich w wypowiedziach innych, jak i unikania ich samemu. Dla porównania przedstawiam też analogiczne reakcje modelowych „lemingów” – którzy wygłaszając takie zdania myślą że są mądrzy i właśnie „zaorali” rozmówcę – dotyczące chrześcijaństwa. Mechanizmy są podobne (stąd też tytuł tego artykułu) – i i w jednym, i w drugim przypadku, argumenty najczęściej pochodzą z tego, co przebija się do społeczeństwa z mediów, albo z prywatnych, raczej płytkich i nieprzemyślanych, odczuć danej osoby. Myślę, że każdy wielokrotnie spotkał się z podobnymi dyskusjami.
Błąd 1.:
Traktowanie jakiegoś zjawiska w historii danej religii, odległego czasowo i ideowo od jej źródeł, jako jej głównego i reprezentatywnego elementu:
- Porozmawiajmy o chrześcijaństwie.
- A bo krucjaty, Inkwizycja, i wieki ciemne…
- Porozmawiajmy o islamie.
A bo terroryzmu islamskiego by nie było, gdyby nie Zachód
Muszę przyznać, że przypadek tego błędu był bezpośrednią inspiracją do napisania niniejszego artykułu. Chodzi konkretnie o artykuł o artykuł „Do przyjaciół islamofobów” z Xportalu, w którym autor w odpowiedzi na rzekome kłamstwo że „islam zachęca do terroryzmu” autorytarnie odpowiada: „Nic podobnego. Osławiony arabski terroryzm pojawił się w latach sześćdziesiątych XX wieku” i dalej: „Dzisiaj dżihadyści z „Państwa Islamskiego” czy al-Kaidy nie dokonują zamachów terrorystycznych dlatego, że są muzułmanami, tylko dlatego, że są zwolennikami wahabizmu, salafizmu albo takfiryzmu – ideologii wywiedzionej z pokrętnej i naciąganej interpretacji islamskich zasad wiary”.
Autor jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności ignoruje fakt, że sam Mahomet mordował swoich przeciwników politycznych – czasami wysyłając do tego swoich popleczników, by zamordowali kogoś podstępem – dokonywał rabunków karawan, prowadził wojny w imię stworzonej przez siebie religii, a nawet groził cesarzowi wschodniemu. Czy Mahomet sam prezentował „pokrętną i naciąganą interpretację islamskich zasad wiary”? Nie wspomina też o tym, że to ten właśnie Mahomet jest ideałem i obowiązkowym wzorem do naśladowania dla WSZYSTKICH muzułmanów, ani o tym że w następnych stuleciach muzułmanie zgodnie z jego przykładem podbili całą Afrykę Północną, Półwysep Iberyjski, Bliski Wschód i znaczną część Azji Środkowej. Można tu by kombinować, że jednak wojny i rabunki to nie jest „terroryzm”, i że faktycznie dżihadyści z ISIS nie mają z przykładem Mahometa nic wspólnego… ale moim zdaniem to jest właśnie naciągana interpretacja.
Błąd 2.
„To były inne czasy”.
- Porozmawiajmy o chrześcijaństwie.
- Jezus co prawda zakazał rozwodu, ale to były inne czasy…
- Porozmawiajmy o islamie.
Mahomet co prawda prowadził wojny i poślubił sześciolatkę, ale to były inne czasy…
Odpowiedzią na to, co robił Mahomet, a co współcześnie jest niewygodne dla jego zwolenników (jak prowadzone przez niego wojny), ma być powiedzenie „to były inne czasy”. Ale trzeba zdać sobie sprawę, że jeśli mówimy o religii to „inne czasy” mogą dotyczyć tego, co dany prorok jadł, jak się ubierał i jak podróżował, a nie samej istoty jego posłannictwa i nauki. Mahomet uważał się za posłanego przez Boga proroka, którego rolą było – od pewnego momentu – sprawowanie władzy świeckiej i prowadzenie wojen za wiarę. Od tamtej pory nikt, kto mógłby autorytarnie określać zasady islamu, nie potępił tych wojen ani innych czynów Mahometa, które wydają się „z innych czasów”. Jednym z nich był ślub z sześcioletnią Aiszą, który był szokiem także dla ówczesnych popleczników Mahometa, bo nawet w tamtych warunkach kobiety nie wychodziły za mąż tak wcześnie. Co prawda święty Prorok skonsumował ten związek dopiero, gdy Aisza miała 9 lat, ale to i tak było wcześniej, niż przewidywały arabskie zwyczaje.
Błąd 3:
Potraktowanie jakiegoś odłamu danej religii, odległego czasowo i ideowo od jej źródeł, jako reprezentatywnego dla całości:
- Porozmawiajmy o chrześcijaństwie.
- A bo niemieccy protestanci pod przywództwem swojej biskupki-rozwódki…
- Porozmawiajmy o islamie.
- A bo współcześni liberalni muzułmanie z Europy…
I w tym kontekście najczęściej pojawiają się jakiejś „demokratyczne” organizacje „zintegrowanych” muzułmanów z Europy zachodniej albo USA (które często za zamkniętymi drzwiami głoszą zupełnie co innego niż na zewnątrz), polscy Tatarzy (którzy przez setki lat żyli w izolacji, a zresztą z nimi sprawa też nie jest taka prosta), idea sufizmu (bo o przedstawicielach mało kto może coś powiedzieć). Jak to, przecież oni wszyscy tacy fajni, zintegrowani… No, przynajmniej dopóki nie zaczną się interesować na poważnie swoją religią i jej założycielem. Może też się zdarzyć, jak w przypadku pana Tomasza Miśkiewcza, Muftiego Polskiego Związku Muzułmańskiego (tego od Tatarów), że ktoś wyjedzie na studia do Arabii Saudyjskiej i stanie na czele wschodnioeuropejskiego oddziału wahabickiej młodzieżówki, na działalność której bierze od Arabii Saudyjskiej pieniądze. To oczywiście nic nie znaczy, tak tylko mówię.
Błąd 4.
Traktowanie przedstawicieli określonej religii jako reprezentatywnego dla całej religii:
- Porozmawiajmy o chrześcijaństwie.
- A bo syn wujka sąsiada jest niby chrześcijaninem a ma kochankę i oszukuje w pracy…
- Porozmawiajmy o islamie.
- A bo dziadka Anka szwagra brat zna jednego muzułmanina i to bardzo porządny człowiek jest…
Ten błąd czasem pojawia się w wersji narodowej jako „Hamas to bardzo w porządku ludzie, więc islam też jest w porządku”. I dlaczego mają nie być w porządku? Nie każdy muzułmanin jest islamskim ortodoksem, który na wzór Mahometa morduje niewiernych, jest poligamistą i pedofilem. Jak nie każdy chrześcijanin na wzór Jezusa jest święty i doskonały. Tak to jest na tym świecie, że niewielu wyznawców danej religii w 100% ucieleśnia ideał wskazany przez założyciela. A do tego Bóg dał wszystkim ludziom sumienie, które czasem, nawet wbrew ich religii, im podpowiada że pewnych rzeczy się nie robi.
Błąd 5.
Ze względu na uprzejmość, chęć bycia miłym czy zachowanie świętego spokoju nie poruszanie tematów kontrowersyjnych dla danej religii. Tutaj zdaje się, że lemingi odnośnie chrześcijaństwa nie mają takich ograniczeń, więc przejdźmy od razu do islamu:
- Porozmawiajmy o islamie.
- Ale nie możesz mówić, że Mahomet był pedofilem, to może obrazić uczucia religijne muzułmanów…
Tutaj prywatna wstawka. Jakiś czas temu na Facebooku dyskutowałam z pewną panią z doktoratem, która podobno była specjalistką od islamu i napisała na jego temat książki. Rozmawiałyśmy o szariacie, zadała mi parę pytań na które odpowiedziałam, a następnie ja zadałam jej parę bardzo prostych pytań, dotyczących powstania islamu i jego podstawowych założeń. Jej jedyną odpowiedzią było „Ta dyskusja idzie w kierunku, który mi się nie podoba”. Oczywiście, że się jej nie podobała, bo poruszyłam kwestie, o których różni wielbiciele islamu chcieliby zapomnieć, ale które stanowią integralną część tej religii i jej historii.
Ta lista to tylko krótki przegląd najczęstszych błędów z którymi się spotykałam, zarówno w dyskusjach internetowych jak i tych na żywo. Oczywiście, także poruszone w tym tekście tematy są przykładowe i przedstawione skrótowo, bo te same błędy mogą dotyczyć nie tylko Mahometa, ale także stosunku islamu do kobiet czy nie-muzułmanów czy wielu innych tematów. Moim celem nie było tutaj prezentowanie wszystkich możliwych zagadnień i argumentów, ale jedynie zwrócenie uwagi na niektóre, często nieświadome, manipulacje, które przewijają się w rozmowach i tekstach. Może ten tekst pomoże komuś je odkryć w wypowiedziach innych, może pozwoli uniknąć ich we własnym rozumowaniu, a może wzbudzi dyskusje i przez to pozwoli na pogłębienie refleksji nad islamem przynajmniej w części naszego środowiska.
Sylwia Mazurek
Aktualność etosu służby
Wielu ideologów nacjonalizmu pisało o tym, że każdy nacjonalista powinien zmierzać do tego, by stać się prawdziwym żołnierzem idei. W okresie międzywojennym można wyróżnić cały szereg osób, którzy poświęcali wszystko sprawom narodu – nie szczędząc niekiedy własnej krwi, a czasem nawet i życia. Dzisiaj nie ma potrzeby umierania za ojczyznę, ale ów etos służby, który wiąże się z byciem na linii frontu walki o godny byt swoich rodaków, jest wciąż aktualny i należy o tym regularnie przypominać.
Warto w tym momencie postawić pytanie: czy dzisiaj polscy nacjonaliści są gotowi do walki o swoje ideały? To zapytanie skierowane do wewnątrz środowiska narodowego w istocie dotyczy właśnie etosu służby. Pozytywistyczna praca u podstaw, oddolne inicjowanie zmian, organicyzm, czy dyscyplina – to tylko niektóre z jego wyznaczników. Zdaje się, że o wadze wdrażania tych przymiotów pisał już w czasach współczesnych nie jeden narodowy publicysta. Niemniej jednak – temat ten wciąż nie traci na swojej aktualności. Dlaczego? Ze swej istoty musi być wiecznie aktualny, ponieważ praca na rzecz budowania wielkości własnego narodu nie kończy się. Każde pokolenie Polaków zdaje przed Bogiem sprawę, jak bardzo przybliżyło ono naszą ojczyznę do ideału Wielkiej Polski.
Zanim żołnierz ruszy do walki musi zostać do niej odpowiednio przygotowany. Tak też jest z polskimi nacjonalistami. Najbardziej powszechnym brakiem narodowców jest brak odpowiedniej formacji ideowej. To z niej wynikają zazwyczaj największe problemy natury merytorycznej. Wielu ludzi identyfikujących się z ruchem narodowym po prostu nie ma pojęcia o historii, czy – tym bardziej – współczesnej roli nacjonalizmu w Polsce.
Człowiek dążący do szczęścia może je osiągnąć jedynie poprzez realizowanie się we wspólnocie. Nie każdy jest stworzony do bycia nacjonalistą, ale zasada zawarta w poprzednim zdaniu jest uniwersalna. To oznacza, że tylko dzięki oddawaniu cząstki siebie na rzecz społeczności lokalnej, czy – szerzej – narodu można osiągnąć radość z życia. Czysty, niezrównoważony jakąś wzniosłą, altruistyczną ideą egoizm prowadzi tylko do zła. Czym różni się taka podstawa od realizowaniu ideału służby? Służba jest zawsze bezinteresowna, bo wynika z miłości.
W „Szturmie” niejednokrotnie było podkreślane, że chcemy jako redakcja budować podwaliny nowoczesnego nacjonalizmu. Pamiętajmy jednak, że nie oznacza to wcale całkowitego odcięcia się od tradycji, z której się wywodzimy. W złotych latach polskiego ruchu narodowego konieczność służby, konieczność walki były oczywiste. Niech zaświadczą o tym liczne sylwetki narodowców, które były przedstawiane na łamach tego pisma. Wszystkie te postacie łączyło na pewno głębokie przekonanie o słuszności naszej sprawy i o bezwzględnej wartości poświęcenia się dla niej.
Dzisiaj, w dobie powszechnej bierności i „bylejakości” etos służby musi być przywrócony na swoje dawne miejsce. Jeśli nacjonaliści chcą odgrywać znów istotną rolę w życiu społecznym, to powinni się skupić właśnie na pracy, a nie ambicjonalnych gierkach i wojenkach. „Nic dla siebie – wszystko dla narodu!” Przywróćmy wartość temu hasłu.
Michał Walkowski