Szturm

Szturm

czwartek, 25 luty 2016 12:33

Co to jest ruch społeczny?

Wobec niepowodzenia drogi politycznej reprezentacji szeroko pojętego polskiego ruchu nacjonalistycznego, konieczną jest dyskusja nad jego przyszłością i możliwymi formami dalszej działalności. „Szturm” powinien być jedną z platform takiej dyskusji, skoro w większości innych, właściwych do tego miejsc wciąż dominuje radosne poklepywanie się po plecach i usilne dowodzenie, że wszystko jest wspaniale, bądź z drugiej strony defetyzm i absurdalne pomysły.

Zacznijmy od rzeczy oczywistych. O absurd ocierają się sformułowania niektórych nacjonalistów, dowodzących, że „polityka jest nieistotna”, „zajmijmy się tylko działalnością społeczną”, „każdy polityk to złodziej i demoliberał, a my chcemy działać dla Narodu”, itd. Nie wchodząc w szczegóły tego zagadnienia – same sukcesy narodowych partii politycznych w innych krajach dostatecznie dyskredytują ten tok myślenia – zajmijmy się tu tym co najistotniejsze, a mianowicie mitologiczną już chyba działalnością społeczną.

Być może mało kto w 2016 roku pamięta, że jeszcze 3-4 lata temu na ustach wszystkich było hasło tworzenia „ruchu społecznego”. Jeden z narodowych celebrytów stwierdził nawet, że 11.11.2012 r. „powołano do życia nie partię polityczną, ale ruch społeczny”, jakkolwiek by to śmiesznie nie zabrzmiało. Czy faktycznie powstał ruch społeczny? Wydaje się, że były jego zalążki, których dziś nie widać. O tym też się szerzej rozwodzić nie będziemy, bo formuła pisma wyklucza otwarte ośmieszanie konkretnych organizacji narodowych. Dobrze zresztą, bo znając nasze nawyki pewnie znów byśmy się wszyscy pożarli o szyldy organizacyjne, tak jak w czasach starego dobrego forum Nacjonalista.pl…

Wypada stwierdzić, że szeroko ujęty ruch nacjonalistyczny w tej formie nie ma dziś przed sobą świetlanych perspektyw m.in. właśnie dlatego, że nie jest ruchem społecznym. Szumne deklaracje o zajęciu się działalnością społeczną kończą się w 90% przypadków… słowami. Dlaczego? Chyba głównie dlatego, że mało kto wie co właściwie mógłby robić, czym się „społecznie” zająć. Każdy interesuje się trochę (albo i bardzo) historią ruchu narodowego, ogólnie polityką, może niektórzy ekonomią albo inną dziedziną życia – mało kiedy wykracza to poza powierzchowną znajomość tematu. Nawet jeśli pojmować ruch nacjonalistyczny jako całość, a to sam w sobie już dość śmiały zabieg, ekspertów mamy bardzo niewielu i to w kilku może dziedzinach. Można powiedzieć, że zagospodarowanych jest ledwie kilka „nisz”. Przykładowo, narodowcy mają niemało dobrych historyków, którzy na swoim poletku wywiązują się ze swoich obowiązków tak jak powinni (choć znajdą się w ruchu tacy co by tych historyków zagnali do innych działek, ale bądźmy poważni). Ile jest podobnych dziedzin? Gdzie są narodowi ekonomiści? Gdzie narodowi eksperci od polityki zagranicznej i stosunków międzynarodowych? Narodowi znawcy polityki społecznej, edukacji, wojskowości, demografii… W niektórych z wymienionych dziedzin da się, rzecz jasna, wymienić 1 czy 2 nazwiska, ale czy to wystarcza?

W niektórych miejscach i środowiskach raczkują formy działalności społecznej rozumianej nieco bardziej dosłownie – poprzez bezpośrednią pracę z potrzebującymi, trudną młodzieżą, także działalność stricte charytatywną. Są ludzie oddani takiej formie działalności i zasługuje to na uznanie, choć zauważmy, że bez minimalnego choćby skoordynowania takich działań w szerszej skali, nawet pewnej (na ile się da – ogólnopolskiej) centralizacji tego typu form, wciąż będzie to raczej indywidualna praca konkretnych ludzi, którzy niejako przy okazji są nacjonalistami – nawet jeśli ta aktywność wynika właśnie z wyznawanej ideologii. Nie jest to fundamentem działalności ruchu społecznego , a formą osobistej aktywności na tym polu.

Na ogół działalność narodowa wygląda tak, że narodowcy rozdają ulotki, rozklejają plakaty, uczestniczą w manifestacjach i właściwie tyle… Czasem dochodzą spotkania formacyjne. Oczywiście to wszystko ważne, ale to chyba za mało, żeby dużą liczbę ludzi trzymać przy idei przez długie lata.

Prawdziwy ruch społeczny nie polega na tym, że prowadząc kilka opisanych wyżej monotonnych typów akcji i spotkań tytułuje się je równocześnie mianem „działalności społecznej”. Ruch społeczny to taki, w którym funkcjonują równolegle środowiska (tak nieformalne, jak i sformalizowane), zajmujące się zróżnicowanymi typami działalności. Przyświeca im jeden cel, zogniskowane są wokół bardziej lub mniej sprecyzowanych wspólnych postulatów, działalność poszczególnych jego segmentów ma prowadzić do realizacji konkretnych, obranych założeń – niemniej jednak sama jego istota sprowadza się do ukierunkowania na szereg bardzo różnych form aktywności, docieranie do bardzo zróżnicowanych grup ludzi.

Taka była przedwojenna endecja, mająca do swojej dyspozycji nie tylko silną partię polityczną, ale i stowarzyszenia najróżniejszego rodzaju, związki zawodowe, bratniaki, organizacje studenckie, chłopskie, robotnicze, pisma adresowane do różnych segmentów społeczeństwa, czytelnie ludowe. Do podobnego wzorca zbliżają się również współcześni nacjonaliści europejscy, zgrupowani wokół Jobbiku czy Złotego Świtu – przecież partie te to „jedynie” umożliwiający transmisję haseł narodowych do całego społeczeństwa wierzchołek, u którego podnóża znajdziemy bardzo liczne, sprofilowane na różne typy pracy środowiska. Starania takie podejmuje się także w tych krajach, gdzie nacjonaliści mają trudniej vide CasaPound i inne tego typu włoskie awangardowe grupy.

Czy któraś z narodowych organizacji, bądź któreś z nieformalnych środowisk nacjonalistycznych we współczesnej Polsce jest blisko tego modelu? Byłoby absurdem tak stwierdzić – w naszych warunkach, w obrębie jednego, na ogół nie liczącego więcej niż kilkaset osób (w wieku szkolnym i studenckim) środowiska nierealnym jest zafunkcjonowanie ruchu społecznego. Podobnie rzecz się ma z ruchem narodowym pojmowanym jako całość. Można rzec, że jako narodowcy „obsługujemy” zaledwie kilka wycinków polskiej rzeczywistości, na ogół zresztą amatorsko, niewystarczająco, bez jakiejkolwiek wizji. Naturalnym wyjściem byłyby tu zresztą tendencje ku scalaniu różnych, dublujących swoje (nie zawsze twórcze, jak już zauważyliśmy) działania środowisk – panuje jednak dość powszechna nieufność między nimi, spowodowana rozczarowaniem po ostatnim projekcie zjednoczeniowym, ale też mniej uzasadnionymi czynnikami.

Warto zapytać czy proponowany w środowiskach narodowych zakres działalności jest odpowiedni. Pomimo (znowu!) jakże szumnych deklaracji o niesłychanie wytężonej formacji, jaką to rzekomo otrzymuje młody adept sztuki nacjonalizmu, uformowanych intelektualnie i ideowo narodowców jest niewielu. Większość działa sobie rok czy dwa, potem się znudzi albo stwierdzi, że ruch jest zbyt niedojrzały by dopasować się do wizji takiego delikwenta. Ale jest też inny powód, który sobie zdążyliśmy już powyżej przybliżyć: ludzie nie mają skonkretyzowanych zadań do bieżącego realizowania. Większość nie jest w stanie latami wykonywać tych samych, de facto zupełnie nieinteresujących osoby, które już opuścił początkowy zapał, czynności.

Ostatecznie, patrząc w perspektywie choćby 3-4 lat rotacja w szeregach narodowców jest olbrzymia. Co kilka lat mamy do czynienia właściwie z nowymi kadrami. Co z tego wynika? Na pewno to, że w którymś punkcie coś kuleje, choć będą tacy, którzy stwierdzą, że „to normalne”, że jest przepływ ludzi, tak jak „normalnym” ma być faktyczny rozkład kolejnych inicjatyw narodowych – przecież poczucie świeżości nie trwa wiecznie, mówi się czasem.

Pozwolę sobie jednak zakończyć ten artykuł niniejszą tezą: jeśli nie zafunkcjonuje cały szereg różnych form działalności na różnych polach, jeśli nacjonalista nie będzie miał gdzie realizować swoich pasji i talentów dla dobra ruchu jako całości, jeśli egoizm organizacyjny będzie przesłaniał dobro całości ruchu narodowego, to możemy być pewni, że nigdy nie dorobimy się ruchu społecznego.


Jakub Siemiątkowski

Konflikt ukraiński i związane z nim kontrowersje ostatnimi czasy przycichły – ilość informacji, komentarzy, grafik i innych „patriotycznych” arcydzieł na różnych „narodowych” stronach i fanpejdżach facebookowych znacznie się zmniejszyła, a i na naszym, „szturmowym”, kwestia wydarzeń na wschodzie nie wywołuje już tak jadowitych ataków i kłótni jak niegdyś. Długo unikałem tej tematyki, długo odwlekałem moment, w którym napiszę do pisma tekst, który jednoznacznie będzie z tym krajem związany. Niemniej jednak, ponieważ z jednej strony ładnych kilka godzin temu nasz miesięcznik, wraz z innymi polskimi środowiskami nacjonalistycznymi, wspólnie z Ruchem Azowskim postanowił zaprotestować przeciw polityce „Swobody” we Lwowie, z drugiej zaś jestem pod ogromnym wrażeniem pewnej internetowej społeczności, która na punkcie wszechobecnych „banderowców” totalnie zwariowała i – odgrzewając stare, dawno już przetrawione kotlety takie jak chociażby zdjęcia studentów z czerwono-czarną flagą – pielęgnuje swą nienawiść tworząc z niej wręcz sens swego istnienia, uczynię to, co uczynić należy.

Na wstępie od razu wyjaśnię – to nie będzie tekst obalający mity na temat Ukrainy. Bardzo dobre kompendium wiedzy na bardzo popularnym portalu narodowym opublikował mój redakcyjny kolega Witold Dobrowolski, o wkładzie Jakuba Siemiątkowskiego nawet nie będę wspominał, w związku z czym daruję sobie wypisywanie oczywistych oczywistości. Kto jest ciekaw wiedzy, ten niech poszuka. Nie chce mi się też tłumaczyć dlaczego dla większości z nas ukraiński zryw w 2014 roku, a następnie walka w okopach Donbasu oraz rozwój tamtejszego nacjonalizmu, a już zwłaszcza ewolucja ideowa (jak najbardziej korzystna i godna naśladowania) są dla nas czymś fascynującym – byłoby to równie śmieszne jak tłumaczenie na łamach przedwojennego, legendarnego pisma narodowo-radykalnego „Prosto z mostu” dlaczego na początku lat dwudziestych z ogromnym optymizmem patrzyło się na wydarzenia w słonecznej Italii bądź czemu należy odmawiać kolejne różańce w intencji bohaterskich krzyżowców broniących w równie słonecznej Hiszpanii Krzyża świętego i obalających zgniłą, czerwoną Republikę.

O czym więc będziemy dziś pisać? O tym, jak te stosunki polsko-ukraińskie wyglądać powinny. Od problemu tego wszak nasze państwo (bez względu na to, kto by nim nie rządził) uciec nie może. Lwów – odbijać czy też nie? Wołyń – jak rozliczyć? Polacy na wschodzie – jak sprawić, żeby ich sytuacja była jak najlepsza?

Po tym przydługim wstępie zapraszam do dalszych rozważań.

***

Nim zajmiemy się Ukrainą przeanalizujmy całokształt naszej polityki wschodniej i zastanówmy się – czy jest ona konsekwentna czy też może wręcz przeciwnie? I jakie daje ona owoce?

Pierwszym państwem, nad którym warto się pochylić jest Litwa. Z Litwinami przez kilkaset lat posiadaliśmy jedno państwo, jednak dzisiejsze zachowanie rządu wileńskiego przypomina psikusy młodszego brata, który z zazdrości o to, że starszy jest większy, silniejszy i może później chodzić spać od czasu do czasu coś mu spsoci. Nic tym nie zyska, ale poczuje się ważniejszy. I tak jest z Litwinami – a to zabronią pisowni polskich nazwisk w dokumentach, a to pozrywają jakieś polskie tablice przed kamerami telewizyjnymi… Sami nic na tym w gruncie rzeczy nie zyskują, ale przynajmniej uprzykrzą życie Polonii. Polski rząd w zasadzie niespecjalnie się jednak tym przejmuje, wszak państwo to, podobnie jak Rzeczpospolita, należy do euroatlantyckiego bloku geopolitycznego, panuje tam demokracja i prawa człowieka, więc w zasadzie wszystko gra. Nawiasem mówiąc, rozmaici pogromcy „banderyzmu” na każdym kroku podkreślają ogrom rzezi wołyńskiej a o Ukraińcach mówią wyłącznie per „banderowcy” – jakoś jednak nigdy nie widziałem by „szaulisom” wypominano tak namiętnie dyskryminację Polaków oraz planowano jakieś pomszczenie zbrodni z okresu II wojny światowej, jakich dopuścili się Litwini na Polakach, a trochę ich było – masowe prześladowanie polskich księży czy kilkanaście tysięcy rozstrzelanych w Ponarach to tylko wierzchołek góry lodowej. Tak czy owak – politycy udają, że wszystko jest okej, żadnej silniejszej reakcji na krzywdę Polaków. Takiej linii należy oczywiście pokazać czerwoną kartkę.

Kolejnym państwem jest Białoruś. Z Białorusią to jest generalnie ciekawa sprawa – o ile „antykomunistyczna” centroprawica w Polsce Łukaszenki i jego państwa autentycznie nienawidzi, o tyle narodowcy (i to nie tylko ci lewoskrętni), a nawet najróżniejsi tradycjonaliści i monarchiści do tego państwa odnoszą się z wyjątkową wręcz sympatią. Pedały swoich parad nie mają, banksterstwo nie może wysysać krwi z ludu, a organizacjom międzynarodowym czy obrońcom praw człowieka Baćka pokazuje czerwony palec – idealne państwo, chciałoby się rzec! Oaza konserwatyzmu pośród demoliberalnego Mordoru. Oczywiście ten obraz jest w znacznej mierze bzdurą, ale nie o tym teraz. Ostatni dyktator Europy nie ukrywa, że państwo to jest sarkofagiem ZSRR – przywrócił flagę republiki sowieckiej, językiem urzędowym jest rosyjski, największym świętem jest rzecz jasna 9 maja, a kontrwywiad zwie się KGB – nawet Rosjanie przemianowali swoją razwiedkę na FSB, a Białorusini powołali sobie taki twór, który nazwą przypomina osławioną ponurą sławą jednostkę. Lepsze poczucie humoru mają już tylko w Noworosji bo tam porządku pilnuje NKWD – ale ten zbójecki twór parapaństwowy w znacznej mierze odwołuje się do czasów stalinowskich, więc nie powinno nas to w ogóle dziwić.

Ponieważ Rzeczpospolita Polska jest państwem demokratycznym, z gospodarką wolnorynkową, członkiem NATO i UE, toteż za wszelką cenę przez lata dążyła do konfrontacji z Białorusią, a konkretniej – z prezydentem Łukaszenką. Obalenie go przez długi czas stanowiło swoistą idee fixe polskiej dyplomacji – co nie najlepiej świadczy o skuteczności polskiej dyplomacji. Jedyne, co udało się politykom rządzącym naszym krajem osiągnąć, to stałe wbijanie szpili w środowiska kresowe. Pamiętamy różne historie związane ze Związkiem Polaków na Białorusi, z panią Andżeliką Borys, z różnymi persona non grata – to wszystko efekt rewelacyjnej polityki zakładającej, że w imię ideologii należy iść na dyplomatyczną wojnę. Mniej medialnymi przejawami tego obłędu były takie nieprzyjemności ze strony państwa białoruskiego względem Polaków, jak chociażby decyzja, iż w Kuropatach (czyli miejscu masowych egzekucji dokonanych przez NKWD, takim lokalnym odpowiedniku Katynia) powstanie ogromny kompleks wypoczynkowy. Cokolwiek nie mówić o kulcie Stepana Bandery wśród Ukraińców czy o jakichś chuligańskich ekscesach ze strony prywatnych osób lub małych partii politycznych, to nie przypominam sobie, żeby rząd kijowski, obecny, poprzedni czy ten z okresu „pomarańczowej rewolucji” postanowił, żeby obok cmentarza pomordowanych Polaków postawić wielką dyskotekę.

Te dwie postawy, jakże różne, łączy jedno – Polska nie potrafiła odpowiednio bronić swoich interesów i jedyne, co załatwiliśmy, to nieprzyjemności jakie spadły na naszych rodaków.

I w tym miejscu warto chyba przyjrzeć się relacjom polsko-rosyjskim – nie są one, delikatnie mówiąc, rewelacyjne, niemniej jednak z racji chyba na fakt, iż mowa o światowym mocarstwie, paradoksalnie prowadzimy względem niego najrozsądniejszą politykę. Oczywiście nasze relacje z Moskwą są naznaczone piętnem historii – jednak brak tu wyjątkowo nachalnego rozdrapywania ran i domagania się by, dajmy na to, carycę Katarzynę II Rosjanie potępili bądź przestali świętować 9 maja gdyż dla nich zawsze będzie to „dzień zwycięstwa nad faszyzmem” a Armia Czerwona, ta Armia Czerwona która ma krew na rękach wielu tysięcy Polaków, która nie przyszła powstańcom warszawskim z pomocą i która w okresie Polski Ludowej współorganizowała obławy na żołnierzy wyklętych, hołubiona jest jako obrończyni Mateczki Rosji i „wyzwolicielka” Europy wschodniej, która to wredna Europa wschodnia docenić trudu prostego Iwana nie potrafi. Umówmy się, takie postulaty to byłby totalny nonsens. Sprawa katyńska nie jest może dla nas, jako Polaków, załatwiona w sposób dość satysfakcjonujący, gdyż Rosja zapewne nigdy nie uzna mordu na polskich oficerach za akt ludobójstwa, o co swego czasu usilnie walczyliśmy, jednak do samej odpowiedzialności za nią się przyznała, cmentarz katyński wygląda tak, jak każde miejsce masowej rzezi wyglądać powinno, a honory polskim oficerom oddają nie tylko polskie, ale również rosyjskie delegacje. Oczywiście, faktem jest, że Rosja prowadzi z nami grę, grę wymagającą bystrości i przebiegłości, oraz często będzie nas prowokować do różnych zachowań, które mogą osiągnąć jej swój własny cel naszym kosztem, takie jednak są prawa światowej polityki, zwłaszcza prowadzonej pomiędzy atomowym mocarstwem a państwem średniej wielkości i o średnim prestiżu. No i istotna rzecz – z tych trzech państw to chyba Rosjanie najmniej utrudniają życie mieszkającym w tym kraju Polakom.

Jaki więc na początek płynie z tego morał? Ani swoista zimna wojna, ani zamykanie oczu na rzeczywistość nie przynoszą pozytywnego skutku. Przewaga Rosji nad nami paradoksalnie chyba umożliwiła nam prowadzenie najrozsądniejszej polityki spośród wszystkich tych trzech państw.

Kolejna rzecz, którą powinniśmy zauważyć, tyczy się „naszego” podwórka – każdy naród ma swoje mity narodowe i wojowanie z nimi często może skończyć się tragicznie. Jednocześnie jednak nigdy jakoś nie zauważyłem, żeby w dyskusjach na temat Białorusi wątek sowieckiej symboliki budził jakieś silniejsze kontrowersje. A przecież Sowieci odpowiadają za śmierć kilkuset tysięcy Polaków. I błagam, proszę nie używać argumentu, że strzał w tył głowy jest mniej drastyczny od tego, co UPA wyrabiała na Wołyniu – Sowieci to nie tylko Katyń, to również zsyłki w tak paskudne miejsca jak Kołyma, gdzie temperatura wynosiła -50 stopni czy czy pustynia Kara-kum, gdzie amplituda w ciągu doby wynosiła ponad 50 stopni, o braku wody zdatnej do picia już nie mówiąc. Sowieci to nie tylko Miednoje, ale również tortury stosowane przez NKWD, a później również przez ich kolegów z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i Informacji Wojskowej, takie jak wsadzanie genitaliów do szuflady – ale to jakoś nikomu nie przeszkadza zachwycać się, jaki to Baćka jest fajny gdy nie pozwala zboczeńcom maszerować. Z Rosją to już w ogóle powinniśmy pójść na wojnę, tak śmiejemy się z obecnie rządzącej partii, że chce nas skonfliktować z Moskwą, a używając gimbopatriotycznej logiki takie zachowanie jest jak najbardziej słuszne. Jak ci Rosjanie mogą czcić krasnoarmiejców? Dla nich to obrońcy przed hitlerowską agresją? (co prawda mnie to się zdaje, że masowa kolaboracja z Niemcami wśród Rosjan nie wzięła się znikąd, a ta „agresja” to i tak było wyzwolenie w stosunku do stalinowskiej dyktatury, ale nie mnie to oceniać, jak Rosjanie chcą mieć mit „dobrej” Armii Czerwonej, to niech go sobie mają) Przecież Rosjanie wkroczyli 17 września do Polski, przecież zsyłano Polaków do Kazachstanu, na Syberię, na Donbas! Ukraińcy uważają Banderę za bohatera? To sprawdźcie sobie, ilu Rosjan pozytywnie ocenia Stalina, przy którym krwawy Stepan czy Szuchewycz to jedynie łobuzy z brzytwą zestawione z gangsterem uzbrojonym w broń maszynową. Na deser taka refleksja – nie słyszałem by Ukraińcy (może jakiś margines marginesu) wychwalali rzeź wołyńską i uważali ją za wydarzenie chwalebne w swej historii, za to 45% Rosjan uznaje terror stalinowski za uzasadniony, a przynajmniej usprawiedliwiony. Ten terror, którego ofiarą padło chociażby 100 tysięcy Polaków zamordowanych przez komunistyczną bezpiekę w ramach „operacji polskiej” pod koniec lat 30.

***

W tym momencie chciałbym zaproponować małą przerwę i od tych nudnych rozważań ucieknijmy w świat fantazji – otóż chciałbym na wstępie zaproponować Czytelnikowi, aby odnalazł sobie, dajmy na to, na YouTubie piosenkę kultowego skinowskiego, nacjonalistycznego zespołu z lat 90. o nazwie „Legion”, a utwór nosi tytuł „Legiony Polskie”. Piosenkę tę kilka lat temu bardzo lubiłem, a jej refren (cytuję z pamięci) „sztandarów moc, godła blask drogę oświetla nam, legionom polskich miast! Za Twoje męki, cierpienia odda świat, skradzionej ziemi szmat”, idealnie pasować będzie do naszej wizji, którą się teraz pobawimy, w której to jakiś patriotyczny rząd rządzący w naszym kraju realizuje marzenia wielu narodowców i dokonuje agresji celem odbicia Lwowa.

Wojsko Polskie przekracza granicę, czołgi rozjeżdżają budki strażnicze, a silniki myśliwców już po kilku minutach straszą banderowców z Lwowa swym hukiem. Żołnierz polski wspierany jest przez ochotników z nacjonalistycznych oddziałów – Pierwszy Pułk Straży Niepodległości im. Romana Dmowskiego zajmuje kolejne przyczółki, wywiesza narodowe flagi na miejsce ukraińskich szmat, od czasu do czasu zdarzy się nawet kogoś rozstrzelać – niechaj wroga przemoc drży, już zwycięstwa dzień nadchodzi, Wielkiej Polski moc to my! Siły ukraińskie tkwiące w znacznej mierze na wschodzie nie są w stanie walczyć na dwa fronty, zadają naszym chłopcom pewne straty, jeden z Jastrzębi zestrzelony przez obronę przeciwlotniczą spada na centrum Lwowa, bohaterski pilot w ostatnim akcie patriotyzmu kieruje maszynę tak, by wyrżnąć idealnie w „Kryjivkę”, banderowską knajpę w której nazwy dań nawiązują do tradycji Ukraińskiej Powstańczej Armii.

No a teraz zastanówmy się moi drodzy – dlaczego Rosjanie mogli zająć bezkarnie Krym, a Polacy Lwów już niekoniecznie? A tym bardziej – dlaczego mogła powstać Noworosja? Po pierwsze dlatego, że Rosjan mieszkających na Krymie i Donbasie jest dość sporo – w przeciwieństwie do Polaków na Zachodniej Ukrainie, których jest trochę, ale nie na tyle dużo, by móc prowadzić wojnę hybrydową. Kto uwierzy w zielone ludziki pod flagą biało-czerwoną? Jacy znowu separatyści we Lwowie? Serio? Żarty na bok. Jest jednak pewien inny problem, problem o którym znów nikt z nas nie lubi myśleć, a jest nim praktyczne zastosowanie wielowiekowej mądrości - „co wolno wojewodzie…”. Niestety, tak się składa, że Polska nie jest największym państwem na kuli ziemskiej, nie posiada kilku tysięcy głowic nuklearnych, które mogłaby wsadzić w międzykontynentalne pociski balistyczne i wystrzelić we wszelkich kierunkach świata doprowadzając do anihilacji ludzkości, nie posiada kilkusettysięcznej armii wyposażonej w nowoczesny sprzęt wojskowy, służb specjalnych mających realny wpływ na światowe rozgrywki, nie posiada takich zasobów ropy i gazu, uranu, potencjału ekonomicznego, hord miliarderów którzy byliby w stanie sformować prywatne armie zdolne do zaatakowania niejednego kraju, no i przede wszystkim… Polska nie jest stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ. A Rosja nim jest, i każdą rezolucję którą świat chciałby utemperować zapędy Moskwy, może sobie spokojnie zawetować. Ot, taki drobny szczegół.

Polska atakując Ukrainę złamałaby art. 2 pkt. 4 Karty Narodów Zjednoczonych – a agresja jest dziś poważnym pogwałceniem prawa międzynarodowego. Nikt z nas chyba nie wierzy w to, że Rada Bezpieczeństwa wydałaby zgodę na wywołanie wojny w Europie – po istnej katastrofie humanitarnej, jaką była wojna w Bośni, taki scenariusz jest absolutnie nie do wyobrażenia. Zresztą, jeśli mnie pamięć nie myli, nawet agresja USA na Irak odbyła się bez mandatu ONZ, i to w czasach powszechnego przeświadczenia, że Stany mają moralny obowiązek Husajna obalić – więc o czym my tu w ogóle mówimy?

Oczywiście konsekwencje takich działań byłyby brzemienne w skutkach – ilość sankcji, jakie spadłyby na nasz biedny kraj, byłaby przeogromna. A czy warto by było? Nasz kraj po dziś dzień nie potrafi zasypać nierówności między Polską A i Polską B – a każdy, kto przekroczył granicę polsko-ukraińską przyznaje, że wówczas przed oczyma pojawia się zupełnie inny świat. Może i ziemie na Ukrainie są żyzne, ale ilość pieniędzy które należałoby w to włożyć, byłaby ogromna. Wręcz niewyobrażalna, zabójcza dla budżetu. A teraz proszę, przypomnijmy sobie, że ten cały Lwów odbito w wyniku interwencji zbrojnej – proszę doliczyć jeszcze konieczność odbudowy zniszczeń w strefie wojennej. Chorwaci w 1995 roku odbili Krajinę z rąk serbskich separatystów – co rok mają wolne by świętować to wielkie zwycięstwo, ale sama Krajina po dziś dzień straszy swym wyglądem.

A może by tak zagnać Ukraińców do niewolniczej pracy? A może by tak ich wysiedlić? Wysiedlenia dobra myśl, wszak nie łudźmy się, jak tego nie zrobimy to nacjonaliści zaraz stworzą ruch oporu i zaczną do nas po prostu strzelać (najlepiej to w ogóle byłoby ich wszystkich wystrzelać, nie?) – każdy z tych pomysłów jest rażącym pogwałceniem praw człowieka, i to takim, które zakończyć mogłoby się tylko na dwa sposoby – mniej drastyczny to jakaś misja Błękitnych Hełmów pilnujących biednych Ukraińców przed polskimi ludobójcami (ot, i tyle by było z waszej walki o pamięć historyczną – teraz to Polacy byliby tymi złymi), nie zdziwiłbym się jednak wcale, gdyby państwa NATO przyszły nam, w imię obrony demokracji, z jakąś braterską pomocą i taki rząd po prostu obaliły, uprzednio dokonując kilku bombardowań, jak to zazwyczaj państwa NATO broniąc demokracji mają w zwyczaju.

***

Wróćmy więc do rzeczywistości i pomyślmy, co zrobić z tą nieszczęsną Ukrainą.

Skoro – jak już ustaliliśmy – w najbliższym czasie na Ukrainie rządzić zapewne będą Ukraińcy, a jednocześnie mieszka tam polska mniejszość, to chyba wypadałoby prowadzić taką politykę, żeby tym Polakom, delikatnie rzecz ujmując, życia nie utrudniać. A niestety, jeżeli kogoś nazywa się łajdakiem, a jego rodzinę mianem łobuzów, to zazwyczaj sympatii do nas nie żywi.

Ukraińcy żywią sympatię do UPA nie dlatego (miałem nie pisać rzeczy oczywistych ale jednak chyba się nie da inaczej), że chcą zabijać Polaków i fascynuje ich rzeź wołyńska, ale dlatego bo widzą w swych partyzantach bojowników o niepodległość. Bojowników o niepodległość, którzy walczyli tak przeciw Niemcom (a przypadki kolaboracji były w tym przypadku tym samym, co współpraca polskiego podziemia z okupantem – formą działalności antysowieckiej, w dodatku sporadyczną), jak i przeciw Sowietom. UPA po końcu wojny nie zniknęła, a ci, którzy nie zginęli w boju lub w katowniach NKWD, trafiali na lata do łagrów. A teraz zastanówmy się wspólnie – jeśli trafił się akurat taki rezun, który mordował Polaków na Wołyniu, a przy okazji też walczył z okupantem, i po latach wracał do domu z niewoli, to o czym opowiadał? I jako kogo go przedstawiano? Jako bojownika o niepodległość narodu czy ludobójcę? I kto, do licha, przy kominku opowiada wnukom, że podczas wojny odcinał głowy piłą?! A skąd to zdziwienie u jednego czy drugiego Niemca, gdy nagle okazywało się, że jego dziadek to służył na froncie wschodnim, ale w obozie koncentracyjnym? Czy to takie dziwne, że takimi rzeczami nikt się nie chwali? Ukraińcy nie negują rzezi wołyńskiej bo są źli – oni po prostu albo o niej zwyczajnie nie wiedzą, albo próbują to wyprzeć gdyż po kilkudziesięciu latach niewoli jest to dla nich jako narodu zbytnim szokiem.

Chcemy by ofiary rzezi wołyńskiej miały należyte cmentarze i w odpowiedni sposób oddano im szacunek? Chcemy ażeby Ukraińcy potrafili przyznać się i przeprosić za tę tragedię? W takim razie nauczmy się z nimi dyskutować o tym, spokojnie i bez wyzwisk. Polscy biskupi potrafili wobec Niemców za głębokiej komuny powiedzieć „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. Każdy chyba wie, ile to Niemcy mieli na sumieniu, a ile Polacy, ale jednak uważamy ten gest za gest szlachetny, a co więcej – umożliwił on rozsądny dialog między naszymi narodami. Dziś każdy wie, kto był katem, a kto ofiarą – nie trzeba jednak było do każdego Niemca mówić per „hitlerowcu”. Należy Ukraińcom uświadomić, że nie wszyscy żołnierze UPA byli kryształowo czyści – acz z drugiej strony również i my powinniśmy mieć świadomość, że nie wszyscy byli demonami w ludzkiej skórze palącymi wsie. W tym przypadku prawda nie leży pośrodku, ale też nie jest ona zerojedynkowa, tak jak chciałaby tego każda ze stron.

***

Mała refleksja – używa się argumentu, że Ukraińcy nie mają prawa odwoływać się do tradycji UPA gdyż to byłoby dokładnie tym samym, co Niemcy wzdychający do III Rzeszy.

Dwie kwestie – po pierwsze RFN prowadzi obecnie bardzo zgrabną politykę historyczną. Tak, tak, jesteśmy narodem sprawców, Holokaust nas obciąża, na szczęście w ustawie zasadniczej (niemiecka konstytucja nie nosi tego miana) mamy zapisane, iż nigdy więcej nie powstanie takie totalitarne państwo, za zbrodnie przepraszamy i kajamy się, a nawet rekonstrukcje historyczne z użyciem nazistowskiej symboliki są tam nie do wyobrażenia. Z drugiej jednak strony próbuje się zrzucić ciężar antysemityzmu również na inne narody (nie mówiąc już o tej słynnej zbitce „naziści”), gdyż przecież Węgrzy, Rumuni, Francuzi czy Serbowie również mordowali Żydów na potęgę. Przede wszystkim zaś – próbuje się stworzyć ciekawy (i nie do końca prawdziwy) obraz, iż Waffen-SS to była jednostka samych sadystycznych nazistów którzy szli na front dobrowolnie, natomiast Wehrmacht był regularną armią więc służba w nim ujmy nie przynosiła. Takie filmy jak „Jeniec – tak daleko jak nogi poniosą” czy ten nieszczęsny serial „Nasze matki, nasi ojcowie” doskonale pokazują, że Niemcy próbują przynajmniej częściowo uporać się z trudnym dziedzictwem przeszłości, a także oczyścić się ze swych brudów przed światem. I idzie im to całkiem nieźle.

Niemcy jednak przede wszystkim dlatego tak się zdenazyfikowali, gdyż zwyczajnie musieli. Byli państwem do cna pokonanym – okupowanym przez cztery potęgi, obróconym w ruinę. Sami Niemcy zdawali sobie z tego sprawę. Ich los zależał od łaskawości trzech przywódców – skoro więc narzucono im obowiązek denazyfikacji, przeproszenia za zbrodnię Holokaustu i rozliczenia winnych, to uczynili to z typową dla siebie skrupulatnością. Po prostu – oni musieli. A jak ktoś nie musi się nadmiernie kajać, to tego nie zrobi – chyba, że jest wybitnie głupi i nie ma za grosz godności.

***

Gotowość do dialogu nie oznacza bynajmniej, że nie należy interweniować w przypadku, gdy prawa Polaków są gdzieś łamane. Wręcz przeciwnie. Właśnie po to jednak należy zabiegać o jak najlepsze stosunki z Ukraińcami, by móc nie tylko apelować, ale mieć również sprzymierzeńców wśród nich samych.

Na Litwie centroprawicowy rząd szczuje na Polaków, a radykalni nacjonaliści przepraszają nas za to. Na Ukrainie jest podobnie – nie ma co ukrywać, partie takie jak „Swoboda” dalekie są w gruncie rzeczy od radykalizmu. Stosunek wielu z nich do Polaków więcej ma wspólnego z psychiatrią, niż realpolitik – porównać to można chyba tylko do pewnej zwariowanej grupki filmowej odwołującej się do dziedzictwa Dmowskiego. Paradoksalnie im bardziej radykalne formacje, tym bardziej propolskie – nie jest przypadkiem, że list do lwowskiej rady miasta wystosowaliśmy razem z Ruchem Azowskim, wyzywanym regularnie nie tylko od „banderowskiego”, ale wręcz „nazistowskiego”. Tak jakby ktoś tu zapomniał, że kilka lat temu również i nasze środowisko regularnie obrywało tym epitetem. Radykalny nacjonalizm u Ukraińców nie ma aktualnie nic wspólnego z rekonstrukcją historyczną i chęcią wzajemnej konfrontacji – a zatem skoro stać ich było już na kilka życzliwych gestów względem nas, to czemu mielibyśmy to odrzucać? No, chyba, że ktoś woli wzdychać do separatystów i ich NKWD, ja jednak nie mam ochoty. Używając najbardziej makabrycznego argumentu – jeśli już bawić się w preferencje historyczne to UPA wymordowała i tak mniej Polaków niż Sowieci.

***

Dialog polsko-ukraiński to prostych należeć nie będzie. Zarówno jednak chrześcijańskie miłosierdzie, jak i realpolitik wskazują, czy to z punktu widzenia naszego ruchu ideowego, czy z punktu widzenia państwa polskiego, że współpraca z Ukrainą jest czymś wskazanym. Jednym z największych osiągnięć naszego ruchu narodowego było pokazanie Polakom, że można o polityce myśleć w sposób wyrachowany i spokojny. Skoro tak wszyscy są dumni z dziedzictwa Dmowskiego, to weźmy zrealizujmy je w praktyce, ale nie talmudycznie sprawdzając, co to Pan Roman o Ukraińcach napisał, bo to było kilkadziesiąt lat temu, ale spokojnie analizując, co jest możliwe, i co może nam przynieść korzyści. Ukraina może być dla nas cennym partnerem gospodarczym, a w dalszej przyszłości – sojusznikiem na polu wojskowym. Historia nie musi nas wcale dzielić, szczególnie, iż w naszych relacjach były również i momenty współpracy. Unormowane stosunki, przy mądrym i narodowo myślącym rządzie, to również szansa na obronę interesów Polaków na wschodzie oraz zapewnienie godnych mogił tym, którzy zginęli. To wszystko jednak możemy uczynić tylko spokojnie, nie spiesząc się, podobnie jak wiele lat czekaliśmy na naprawienie zadanych nam krzywd przez innych naszych sąsiadów. W przeciwnym razie kolejne pokolenia wzrastać będą w przekonaniu, że rzeź wołyńska została zrealizowana przez NKWD przebrane w ukraińskie mundury, a mogiły porastać będą mchem, aż w końcu znikną.

 

Michał Szymański

Po publikacji naszego wspólnego, napisanego z ukraińskimi nacjonalistami z ruchu Azowskiego, listu, a także po podaniu informacji o wzięciu udziału polskich nacjonalistów w niemieckiej manifestacji upamiętniającej rzeź ludności cywilnej przez alianckie bombardowania w Dreźnie – na naszym profilu, obok słów poparcia, wybuchła wrzawa, padła także masa emocjonalnych wyzwisk i obelg. Spodziewaliśmy się tego, jednak bardziej myśleliśmy i chcieliśmy dyskusji merytorycznej na konkretne argumenty, której niestety się nie doczekaliśmy. Po raz kolejny okazało się, że siedzimy głęboko w swoich fobiach, obrażeni na cały świat za naszą brutalną historię w XX wieku. Wiele osób zarzucało nam, że kontakty z ukraińskimi i niemieckimi nacjonalistami są nie do przyjęcia. Jednak tak samo jak „Szturm” miał łamać bariery w sferze wewnętrznej, żeby w jednym piśmie pisali ludzie z różnych środowisk – tak samo chcieliśmy i chcemy dalej łamać bariery na naszej małej arenie międzynarodowej z sąsiednimi nacjonalistami. Czy to będą Ukraińcy, Niemcy, Białorusini czy Rosjanie – nie mamy nic przeciwko temu. Jesteśmy otwarci na rozmowy, jeżeli i druga strona jest gotowa wspólnie z nami do stawienia czoła obecnej rzeczywistości, ale także naszej wspólnej, bolesnej historii.


„Szturm” i ruch Azowski


Od początku w naszym piśmie większość redaktorów była nastawiona pozytywnie do tego co działo się na Ukrainie, a szczególnie naszą sympatię skierowaliśmy w kierunku nacjonalistycznego pułku Azow, dowodzonego przez Andrija Bieleckiego. Nie jest to poparcie w ciemno, jak to wielu nam zarzuca. Nie jest to zdrada i przymykanie oka na „banderowców”, jak to padało w kierunku członków Azowa (oczywiście same takie zarzuty są po prostu śmieszne). Po pierwsze, mamy kontakt z ruchem Azowskim, dzięki czemu wiemy jakie poglądy mają na naszą współpracę, na nasz kraj, a także naszą bolesną historię. Wiemy, że oni tak samo jak i my chcą podjąć rozmowy na temat naszej bolesnej historii – w tym właśnie na temat Wołynia. Niestety, większość osób, tak nam się przynajmniej wydaje, nawet nie przeczytała naszego wspólnego listu do radnych Lwowa. Przypomnę więc, że ten „zły Azow” podpisał się razem z nami pod apelem w sprawie obrony polskiego cmentarza orląt lwowskich! Niektórym jednak wystarczy sama nazwa Ukrainy w tekście, bądź właśnie nazwa pułku Azow, by rozpętała się emocjonalna burza. Po raz kolejny okazało się, że zamiast wspólnej debaty, w naszym narodzie górę biorą emocje. Negatywne emocje przysłoniły pozytywną akcję jaką niewątpliwe był ten list. Pomimo krytyki jaka na nas spadła – nie przestaniemy nawiązywać kontaktów z sąsiadami naszego kraju – w tym właśnie Ukrainy – dla dobra naszych krajów, dla dobra naszej historii.


„Szturm”, polscy i niemieccy nacjonaliści


Drugą falą krytyki przyniosła nam informacja o manifestacji upamiętniającej bombardowania alianckie w Dreźnie. Przecież jak to? Jak można spotykać się z Niemcami? Przypomnijmy więc, że od II wojny światowej minęło już prawie 80 lat, dziś ruchy nacjonalistyczne tworzone są już przez nowe pokolenia – niemieckich, ale także polskich nacjonalistów – więc prędzej czy później musieliśmy zacząć ze sobą rozmawiać, współpracować. Choć jeszcze niedawno te stosunki mogły wydawać się wrogie, teraz rzeczywistość zaczyna być inna. Wcześniej tak jak i po stronie niemieckiej jak i naszej panowały negatywne emocje, które były nakręcane przez różne osoby. U nas nieraz można było usłyszeć, że rozmawiać lub spotykać się z Niemcami jest czymś niedopuszczalnym. Jednak brawo dla jednej i drugiej strony, że te bariery są łamane i obie strony wykazują chęć rozmów. Parę miesięcy temu przedstawiciel „Szturmu” był obecny na zjeździe zorganizowanym przez niemieckich nacjonalistów, w tym miesiącu znów polscy nacjonaliści byli zaproszeni i przemawiali na niemieckiej manifestacji. Nazwałbym to dużym przełomem w kontaktach między naszymi ruchami. Nie ma co na to się oburzać – nie można wiecznie jak obrażone dziecko siedzieć i czekać aż wszyscy dookoła będą padać na kolana i nas przepraszać – taka jest polityka, takie jest życie – toczy się dalej i trzeba wyciągać z niego jak najwięcej.


Nie zapominamy o historii


Pomimo wielu zarzutów właśnie o pomijanie historii – nie, nie zapominamy o niej. Pamiętamy o Wołyniu czy też o tym co działo się w naszym kraju pod okupacją niemiecką. Jednak zamiast siedzenia w okopach i czekania jak tu będzie można dokopać i odgryźć się naszym sąsiadom – my po prostu siadamy z nimi do – nazwijmy to – stołu rozmów. Wolimy ze sobą rozmawiać i łamać bariery niż nakręcać wspólną spiralę nienawiści, prowadzącą jedynie do zguby. Jeżeli ktokolwiek sądzi, że siedząc i czekając na przeprosiny – one nastąpią – niestety, może się mocno zawieść. Nie jest też tak – jak by bardzo wielu chciało – że nasi sąsiedzi nie słuchają tego co mamy im do powiedzenia. Jeżeli ktokolwiek sądzi, że nie poruszamy ważnych historycznie dla nas tematów – jest w błędzie. Nie budujemy naszych kontaktów na pomijaniu historii. Na fundamencie przeszłości – budujemy przyszłość.


Europa – wspólny cel


Europa jest w głębokim kryzysie – jedynymi ruchami, które są w miarę jako tako zorganizowane – to ruchy nacjonalistyczne, które za cel muszą obrać sobie rekonkwistę. Pogarszająca się sytuacja na starym kontynencie pomaga we współpracy ruchów nacjonalistycznych. Więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – jeżeli może to pomóc we wspólnych kontaktach, wykorzystajmy to. Jeżeli ludzie mówiący u nas o braniu przez nacjonalistów udziału w polityce z góry podchodzą do wszystkich wrogo, a ze wszystkimi sąsiadami najchętniej prowadziliby wojny za wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat – Boże, trzymaj nas z dala od takich ludzi! Europa może powstać tylko wtedy, kiedy to nacjonaliści będą w stanie narzucać szerszemu gronu swoje wartości. Więc wspólna propaganda pewnych aspektów i zachowań powinno być dla nas musem. Wyzbycie się fobii i szowinizmu to jeden z ważniejszych kroków jakich dokonali nacjonaliści europejskich państw w XXI wieku. Choć jeszcze nie wszyscy chcą się na to otworzyć – ale dobrze dawać takim ludziom przykład.


„Szturm”, sąsiedzi, historia


Będziemy dalej prowadzić rozmowy czy to z ukraińskimi nacjonalistami czy niemieckimi. Będziemy dalej rozmawiać z nimi o współczesności, ale także poruszać ważne dla naszego narodu tematy historyczne. Wszystkim tym, którzy wylewają na nas pomyje – mniej emocji, więcej debat merytorycznych, na które zawsze jesteśmy otwarci. Zanim jednak ktoś nas skrytykuje, niech najpierw sprawdzi czego dotyczy dana sprawa – bo jak pokazuje nasz ostatni list do radnych Lwowa – chyba mało kto go przeczytał, a większa uwaga skupiła się na obecności w nim dowódcy ruchu Azowskiego. Jak jednak można było tak zareagować na obecność tam strony ukraińskiej, skoro stanęła razem z nami w obronie naszej, polskiej sprawy? Jesteśmy nacjonalistami XXI wieku, budujemy własną historię i własną przyszłość – pamiętając o przeszłości, nie chcemy aby przyćmiła nam ona możliwość dzisiejszej współpracy. Chcemy nasze relacje oprzeć na prawdzie, dyskusji i zrozumieniu, a nie nakręcanych fobiach, nienawiści i szowinizmowi – te czynniki już raz pochłonęły Europę i dały zwycięstwo demoliberalizmowi. Dlatego będziemy rozmawiać, współpracować, walczyć – dla naszych krajów, dla Europy.



Krzysztof Kubacki

sobota, 13 luty 2016 12:59

List do Radnych Miasta Lwowa

 

Do wiadomości Radnych Miasta Lwowa

APEL

    W ostatnich dniach polskie środowiska narodowe oraz kresowe uważnie przyglądają się powrotowi kamiennych lwów na Cmentarz Orląt we Lwowie. Miejsce to, ze względu na szczególne bohaterstwo młodych obrońców miasta, jest jednym z symboli pamięci o poświęceniu, męstwie i gotowości oddania życia w obronie Ojczyzny. Niestety, dla niektórych ukraińskich polityków pamięć o Orlętach jest przejawem "antyukraińskiej polityki".

Szturm miesięcznik narodowo-radykalny numer 16 2016 PDF MOBI EPUB

czwartek, 28 styczeń 2016 15:11

Śmierć marzyciela

Śmierć marzyciela

Był letni wieczór. Bajeczna Warszawa przygotowywała się do świętowania. Kolejna upojna noc czekała tłumy, podążające ulicami. Wszyscy myśleli wyłącznie o teraźniejszej chwili. Czy aby na pewno? Pod sejmem zgromadziła się grupa demonstrantów. Nad ich głowami powiewały flagi. Z ust leciały radykalne hasła. Parę osób krążyło wokoło z aparatami w rękach. W pobliżu stały wozy policyjne, pilnujące zgromadzenia.
Najmłodszy z protestujących pomyślał o swoich rówieśnikach. Tej nocy się bawią, gdy on krzykiem walczy o kraj. Podobnie w szkole: uczy się pilnie, gdy oni oddają się lenistwu. Czy jednak czeka kogokolwiek lepsza przyszłość, niż praca w McDonaldzie? "Jest jeszcze miłość. Ona jest najważniejsza" - zabrzmiał w głowie komunał. Miało to sens w wypadku jego kolegów. Co chwilę prowadzili nowe podboje miłosne, wchodząc w mniej lub bardziej poważne związki. "Wojownik" zaś miał smutne życie osobiste, w którym frazesy o miłości brzmiały jak ponury żart. Raz udało mu się przekroczyć granicę. Poznać osobę, która zajęła z nim miejsce na łóżku. Dziewczyna wolała jednak zaćpanego dresiarza, niż jego. Groziła ponadto potem sprawą o molestowanie. Pogróżki jej bandyty sprawiły, iż musiał na jakiś czas udać się do innego miasta…
Umysł dręczył się wizjami biedy i samotności. W oczach kręciły się łzy. Nagle…
- Pułkowniku! - ktoś szturchnął młodego. Do twarzy przytknął tablet. "Wiadomość z ostatniej chwili: słupski ratusz w płomieniach". Wieść prędko rozeszła się po demonstrujących. Nie mogli uwierzyć własnym uszom. Po chwili zabrzmiał okrzyk radości. Tłum wpadł w ekstazę. Hasła polityczne zmieniły się w okrzyk berserków. Policjanci patrzyli przerażeni.

- THOR! THE ODYN'S SON! PROTECTOR OF MANEKIND!

Rozległo się w powietrzu. Kto dorwał megafon? Co to ma być?

Wtem wszyscy padli na ziemię. Uszy ogłuszył huk. Na plecy coś się posypało. Młody człowiek wstał. Sejm ogarnęła kula ognia. W powietrze wzbił się potężny dym. Po chwili odsłoniły się zgliszcza.

- Polska! Młodość! Rewolucja! - cisnęło się tysiącom na usta. Masy runęły na policjantów. Ci, bezradni, rozbiegli się. Niektórzy dołączyli do szturmujących Sejm. Przeskoczyli przez bramę. Skierowali się ku wejściu. A raczej temu, co z niego zostało. Ściany pokrywała sadza. Na podłodze walał się gruz. Zakapturzeni gimnazjaliści wyciągnęli spraye. Ozdobili wszystko skandowanymi wcześniej hasłami. Tłum parł schodami, które ledwo się trzymały. Ludzie stawali w rozbitych oknach, pokazując znak zwycięstwa. W końcu dotarli na kopułę. Nad zniszczonym przybytkiem powiewał teraz sztandar narodowej rewolucji. Miliony spontanicznie zjawiły się przed parlamentem. Całe miasto wiwatowało.


- Młody! Wstawaj! - demonstrant próbował ocucić kolegę. Przed chwilą stał jak wszyscy, aż nagle runął na ziemię nieprzytomny.

- Wezwijcie lekarza! - krzyczały kobiety.

- Wstawaj! W porządku? Słyszysz mnie.

Na cóż zdały się owe wysiłki? Oczy zemdlonego ogarnęła ciemność. Umarł. Miasto dalej, żyło swoim życiem. Rząd trzymał się, demonstranci krzyczeli, imprezowicze pili, a jeden z masy UMARŁ.

Wacław Dzięcioł

Wstęp

W poniższym tekście zostanie wykorzystany fragment mojej pracy licencjackiej, kierunku historia pt.: „Ruch narodowy i dążenia niepodległościowe Irlandczyków w latach 1900-1923”, strony 39-41. Została ona złożona i obroniona w 2013 r. Na podstawie pracy badawczej w związku z licencjatem, powstał m.in. tekst na Szturmie pt.: „Dzieje irlandzkiego nacjonalizmu cz. 1” [w:] http://szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/65-dzieje-irlandzkiego-nacjonalizmu

Kim była Konstancja Markiewicz? Krótkie przedstawienie postać.

Na początek wyjaśnić trzeba, skąd polskie nazwisko przy bohaterce tekstu. Właściwie to przyszła na świat jako Constance Georgina Gore-Booth, w 1868 r. Pozostawiła nazwisko po mężu, Polaku, Kazimierzu Markiewiczu. Pochodził on z zubożałej szlachty z terenów dzisiejszej zachodniej Ukrainy. Obydwoje poznali się w Paryżu na studiach w 1898 r. Ślub miał miejsce w ambasadzie rosyjskiej w Londynie w 1900 r. Spowodowane to było tym, iż Kazimierz pozostawał poddanym cara i inaczej małżeństwo nie mogło zostać zawiązane w tamtym czasie.

Konstancja trwała przy tym nazwisku pomimo rozłąki i rozpadu pożycia małżeństwa, który przypadł mniej więcej w przededniu pierwszej wojny światowej. W materiale badawczym istnieją informacje, które potwierdzają, iż nazwisko Markiewicz było trudne do wypowiedzenia przez Irlandczyków. W języku angielskim jej nazwisko zapisuje się jako: „Markievicz”.

Oprócz tego, że była nacjonalistką, pisała sztukę teatralną, prowadziła narodowy teatr oraz pisała poezję.

Konstancja Markiewicz brała czynny udział z bronią w ręku w walce o swój naród i ojczyznę, m.in. w Powstaniu Wielkanocnym w 1916 r. We wspomnianej rebelii miała stopień majora oraz pozostawała zastępcą komendanta Michała Malina. Posługiwała się w tym powstaniu rewolucyjnym pistoletem Mauser wz. 1905 z doczepianą kolbą. (Broń widoczna na zdjęciu na początku artykułu). Opisywane zgrupowanie bojowe znajdowało się na tzw. placu Świętego Stefana w Dublinie. Główne stanowiska ogniowe zajęto w ówczesnej Irlandzkiej Akademii Medycznej. 30 kwietnia 1916 r. opisywany oddział musiał złożyć broń, ponieważ doszło do kapitulacji sił powstańców. Dowództwo narodowej rebelii stwierdziło, iż główną przyczyną zakończenia walk powstańców był fakt dużej ilości ofiar śmiertelnych pośród cywilów. Ponadto, warto tu podkreślić, iż działania wojenne Imperialnego Brytyjskiego Wojska, w postaci ostrzału artyleryjskiego na miasto, spowodowało zburzenie dużej ilości ważnych infrastruktur w Dublinie. Najlepiej widać to na kronice z tych dni, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=GEstWXaT5OY

Źródła wskazują, że podczas procesu poddawania się, Konstancja ucałowała swoją broń oraz odrzuciła dżentelmeńską propozycję brytyjskiego oficera oferującego jej transport do więzienia samochodem. Markiewicz wymaszerowała w szyku ze swoim oddziałem. Nie porzuciła swoich towarzyszy broni i podkomendnych. Skazano ją na śmierć przez rozstrzelanie, jednakże wyrok zamieniono na dożywocie. Powodem tego była płeć rebeliantki.


Podczas rozprawy sądowej dotyczącej jej osoby doszło do krzyków i rozpaczy z ust Konstancji. Chciała tak samo jak inni jej przyjaciele, towarzysze broni umrzeć z godnością. Sąd apelacje tego typu uznał za histerie oskarżonej. Po wielokrotnym odsiadywaniu kary, zmienianiu miejscu pobytu z jednego kobiecego więzienia na drugie, w końcu została wypuszczona na wolność.


W latach 1919-1921, kiedy trwała wojna anglo-irlandzka, ukrywała się przed brytyjskimi oddziałami represji. Losy głównej bohaterki tego artykułu przypominają życie nie jednego polskiego konspiratora z czasów niemieckiej, hitlerowskiej okupacji z lat 1939-1945. Rolę brytyjskiego SS, gestapo przejęły tzw. specjalnie sformowane oddziały brytyjskie określane przez irlandzkich partyzantów jako „Black and Tans” („Czarno-Brunatni”, nazwa zaczerpnięta od koloru mundurów tej formacji - khaki i czerni).

Konstancje Markiewicz uznaje się za pierwszą panią minister w dziejach ludzkości. Stała się nią na mocy prawa pierwszego niezależnego Irlandzkiego Parlamentu „Dáil Éireann”. Objęła ona urząd 2 kwietnia 1919 roku, natomiast wygaśnięcie datuje się na 9 stycznia 1922 r. 15 lipca 1927 r. zmarła najprawdopodobniej na zapalenie otrzewnej albo na nowotwór.

Fragmenty licencjatu dotyczącej wizji irlandzkiego nacjonalizmu wg Konstancji Markiewicz cytowany w całości

Konstancja Markiewicz miała swoją oryginalną wizję ojczyzny, niespotykaną u prekursorów irlandzkiego nacjonalizmu z początku XX w. Ten typ nacjonalizmu ściśle związany był z wpływem wrogiej polityki kolonialnej „Imperium” nad uciśnioną do granic możliwości „kolonią”. Nacjonalizm Konstancji Markiewicz można określić mianem typu „kreolskiego”. Występował on (…) np. w Wenezueli, Peru, czy Meksyku. (…) Wizja Irlandii według (…) Markiewicz to ojczyzna otwarta dla każdego, kto uważał się za Irlandczyka (podobnie jak w XVIII w, Amerykaninem był, kto walczył za wolność Ameryki i ten, kto za Amerykanina się uważał). Faktem jest, że np.: (…) zachęcała (ona) syna męża z pierwszego małżeństwa by przyjechał do Irlandii: ojczyzny dla każdego, kto był młody i silny: ciałem i duchem, kto chciał rozwijać siebie dla starej - lecz odrodzonej kultury, bo naród ten potrzebował nowego, „nieskażonego budulca”, bez względu na to gdzie dana „cegła” została „wyprodukowana”1.

Według Konstancji Markiewicz naród irlandzki miał być:

- niejednojęzyczny, posługujący się zarówno irlandzkim jak i angielskim;

- niereligijny, (…) antyklerykalny, czyli mający w sobie nurt teozoficzny, folklorystyczny i cechy przedchrześcijańskiej celtyckości, nacechowany brakiem fundamentalizmu religijnego, łączący katolicyzm i protestantyzm. Inaczej rzecz ujmując: w tej wizji nacjonalizm nie obejmował wyznania dominującego, który miał być siłą spajającą naród. (…) (Opisywana bohaterka) przeszła na katolicyzm podczas więzienia w Kilmanhaim w 1916 r. ze względu na ludowy i braterski charakter członków tej religii, przy których przecież walczyła przeciwko wspólnemu okupantowi.2 Gest ten oznaczał nie tylko „symboliczne zerwanie z wartościami Ascendency” (angielskie określenie protestanckiej arystokracji w Irlandii), ale symbiozę protestantyzmu i katolicyzmu (otwartość, indywidualizm, - braterstwo, zbiorowość), łączący najlepsze pierwiastki obydwu wyznań. Był także „aktem komunii z rozstrzelanymi przyjaciółmi”;

- niepodległy, - wizja suwerennego narodu z własnym państwem dalekiego od narzuconej kolonialnej polityki brytyjskiej wobec Irlandii;

- republikański - odrzucenie monarchii angielskiej, jako czynnika, który uciemiężał naród irlandzki, wizja republiki socjalnej, oddanie czci i honoru wobec poległych w Powstaniu Wielkanocnym i odwołanie się do pierwszej niepodległej sześciodniowej Republiki Irlandzkiej. Trzeba też dodać spuściznę i tradycję republikańską z XIX w.: chodzi o Wolfa Tone’a, Roberta Emmeta, Fenianach i wielu innych. Markiewicz na pewno o nich pamiętała o tym, by ich przelana krew nie poszła na marne;

- feministyczny - doprowadzenie do emancypacji kobiet, by Irlandki miały wkład w rozwój niepodległej Republiki Irlandii. W odróżnieniu od sufrażystek, feminizm ten ściśle związany był ze sprawą narodową. Kobiety miały dostać m.in. bierne i czynne prawo wyborcze, posiadać większą rolę w życiu społecznym (…);

- młodzieńczy - wizja narodu z naciskiem na rozwój patriotyzmu wobec młodych Irlandczyków: posługiwanie się bronią, rozwój nauki języka gaelickiego (irlandzkiego), poznawanie literatury irlandzkiej, wyrwanie dzieci i młodzieży ze slumsów i biedy; pomoc w prokreacji w celu zwiększenia liczebności kraju;

- socjalistyczny, co nie oznacza, że Konstancja odwoływała się do marksistowskiej (czy też leninowskiej) wizji socjalizmu, gdyż odwoływała się do wizji Connollskiej, w której to Irlandczyk musi walczyć z podłym Anglikiem-kapitalistą, który ciemięży biednych, uciśnionych członków irlandzkiego narodu, przeważnie należących do klasy chłopskiej i robotniczej. „Nie będzie niepodległej Irlandii bez wolnej klasy robotniczej i nie będzie niepodległej klasy robotniczej bez wolnej Irlandii”3 i do tych słów J. Connolly’ego odwoływała się Konstancja Markiewicz w swojej działalności.

Dlaczego dzisiaj czytelnik uznałby tą personę za członkinie współczesnego ruchu nacjonalistycznego?

Po pierwsze, w swoich działaniach odwoływała się do idei suwerenności i niepodległości narodu. Działalność ta opierała się na wielu płaszczyznach życia społecznego i nie była związana tylko z manifestacjami i przemarszami.

Po drugie, porzuciła pewne utarte schematyczne myślenie ze środowiska antynarodowego, z którego się wywodziła, na rzecz idei narodowych. Niejeden z nas ma kolegę, który ma rodziców „lewaków”, „ateistów”, „demo-liberałków wydania np. platformowego” itd., a wyznaje idee wręcz przeciwne z „gniazda” - narodowe. Oczywiście, są to przypadki rzadko spotykane, ale jednak istnieją w środowisku, gdzie wyznaje się idee narodowe. Podobnie było z Konstancją Markiewicz. Wywodziła się ona z protestanckiej arystokracji. Środowisko to pozostawało wierne koronie brytyjskiej, jednak Konstancja porzuciła ten dogmat na rzecz walki o idee narodowe. W ten sposób jej kapitał i ziemie wykorzystane zostały do walki o niepodległość i suwerenność Irlandczyków, np. w jednym z osobistych „latyfundiów” stworzyła narodowy kolektyw dla członków organizacji Na Fianna, jeszcze przed pierwszą wojną światową. Organizacje tą można przyrównać do „narodowego harcerstwa” albo „narodowego surwiwalu”. Istnieje do dzisiaj w Irlandii.

Po trzecie, w swoich działaniach odwoływała się do walki o prawa socjalne i pracownicze. Podobieństwa ideologiczne widzę w „trzeciodrogowcach”, działalności Czarnych Szczurów czy Autonomicznych Nacjonalistów. Konstancja m.in. współorganizowała bojkoty, np. podczas tzw. „Lokautu 1913” stanęła na przedzie przemarszu w automobilu wraz z mężem Kazimierzem. W ten sposób podkreśliła swoją solidarność z pracownikami wyrzuconymi na bruk przez kapitalistów. Doszło do tragedii podczas wspomnianego protestu, ponieważ policja użyła broni palnej, Pojawiły się ofiary śmiertelne. Konstancja pomagała poszkodowanym rodzinom, m.in. z własnych funduszy organizowała jadłodajnie dla potrzebujących wyrzuconych pracowników oraz dawała fundusze rodzinom, w których pracownik stracił życie podczas wcześniej wspomnianego lokautu.

Miała także postawy i takie, których brak pośród współczesnych nacjonalistów. Postawy, które przydałyby się we współczesnym środowisku nacjonalistycznym.

Konstancje Markiewicz określić tutaj trzeba jako nacjonalistę ponad podziałami w opisywanym środowisku. Dla niej głównym celem był dobro narodu. Nie była zaślepiona ideologicznie i dogmatycznie na kwestie takie, czy nacjonalizm ma iść bardziej na „lewo” czy na „prawo”. Czy ma być prawdziwym „narodowym socjalizmem” czy w „tradycjonalistyczno-endeckim” wydaniu, według współczesnego polskiego myślenia w środowisku nacjonalistycznym. Można dojść do wniosku, że dla niej nacjonalizm był po prostu nacjonalistyczny.


Najlepszym przykładem powinno być dojście do porozumienia pomiędzy irlandzkimi organizacjami nacjonalistycznymi przed pierwszą wojną światową. Chodzi o Irlandzkich Ochotników oraz Irlandzką Armię Obywatelską. Obydwie uznać trzeba za formacje odwołujące się do idei nacjonalizmu. W tej kwestii trzeba zrozumieć sytuacje tamtych czasów - co było prawicowe, a co lewicowe. Najbardziej widoczne będzie to w kwestii traktowania kobiet przez te organizacje. Posłuży to tutaj za przykład. Irlandzcy Ochotnicy miała wymiar bardziej prawicowy, tradycjonalistyczny, katolicki, więc kobiety traktowano jako służbę pomocniczą m.in. w formie pielęgniarek polowych; natomiast Irlandzka Armia Obywatelska - lewicowy, robotniczy, socjalistyczny np. tutaj kobiety ćwiczyły musztrę, uczyły się strzelać oraz surwiwalu. Wartym podkreślenia jest fakt, że przed porozumieniem dochodziło pomiędzy tymi organizacjami do zatargu, np. pobić na ulicy oraz kradzieży broni palnej. Nikt w tej kwestii nie był święty. Robiła to jedna jak i druga strona.

Konstancja Markiewicz znała te dwa środowiska. Pośród Irlandzkich Ochotników znała m.in. Patryka Pearse’a, natomiast po stronie Irlandzkiej Armii Obywatelskiej - Jamesa Connolly’ego. Rozumiała punkt widzenia jednej i drugiej strony i „zgrzyty” na tle natury traktowania kobiet, podejścia do kwestii ekonomicznej czy gospodarczej w przyszłej, spełnionej wizji niepodległej Irlandii. Potrafiła pomimo tego jednak doprowadzić do porozumienia, konsensusu w walce o niepodległość i idee dla irlandzkiego narodu. Dzięki temu, wspólne siły Irlandzkich Ochotników i Irlandzkiej Armii Obywatelskiej wywołały wcześniej wspomniane Powstanie Wielkanocne. Na podstawie scalenia tych dwóch organizacji, stworzyłem tzw. pojęcie pierwszej Irlandzkiej Armii Republikańskiej, „Irish Republican Army”, w skrócie IRA z lat 1916-1922, wykorzystane i wyjaśnione m.in. w mojej pracy licencjackiej. Szerzej o tym w autorskim artykule pt. „IRA - geneza powstania organizacji” [w:] http://www.nowastrategia.org.pl/ira-geneza-powstania-organizacji/

Podsumowanie

Konstancje Markiewicz określić trzeba narodową rewolucjonistką. Dla niektórych, jej program nacjonalistyczny może wydawać się niezrozumiały, zbyt pragmatyczny, „mało radykalny” z polskiej perspektywy, zwłaszcza, jeśli nie odczuwa się „klimatu” Irlandii. Chodzi mi głównie o podział wyspy na dużą ilość osób o wyznaniu protestanckim i katolickim, co nie jest widoczne u nas w Polsce. Radykalizm Konstancji to właśnie w tym wypadku pójście ponad podziały, ponad wyznanie religijne, „różnorodność republikańskich, irlandzkich środowisk narodowych”, te ekonomiczne, gospodarcze i tamtejsze „kulturowe” podziały na „lewicowość” czy „prawicowość”; grup odwołujących się do szeroko pojmowanych narodowych wartości. Sama w imię tej wewnętrznej walki porzuciła protestantyzm na katolicyzm po walkach w Powstaniu Wielkanocnym, widząc poświęcenie swoich współtowarzyszy katolików. Wydaje mi się, iż liczył się dla niej w tej wizji wspólny dwujęzyczny naród, kultura oraz spuścizna przodków - chodzi tu o Celtów.

Irlandczycy to „dziwny” naród. Mówią po angielsku, języku swoich okupantów, czasem wstawiając gaelickie (irlandzkie) wstawki. U nas Polaków sytuacja odwrotna – mówimy po Polsku i wstawiamy zagraniczne „wstawki”, tzw. makaronizmy, głównie z amerykańskich seriali, piosenek, kultury itd.

Warto jednak pamiętać, że istnieją też inne narody wielojęzyczne inne od Irlandczyków, odwołujące się do idei obywatelskości oraz „dobrze rozumianej demokracji bezpośredniej” czy obronności kraju w postaci np. obowiązkowej służby wojskowej od 17. roku życia. Mówię tutaj o Szwajcarach. Naród ten posługuje się czterema językami: niemieckim, francuskim, włoskim oraz retoromański (romansz), zależnie od regionu.

Jak pokazują te dwa przykłady, istnieją europejskie narody, w których argument, iż język jest spoiwem większej ilości społeczności nie ma racji bytu. Traktować to trzeba jednak jako wyjątek od tej reguły.

1 M. Petrusewicz, „Irlandzki sen: Życie Konstancji Markiewiczowej - komendantki IRA (1868-1927), Warszawa 2000.”, s. 89-110.
2 W Kolegium „Chirurgów przy placu Św. Stefana podczas prowadzonych jeszcze walk i grzebania zmarłych powstańcy wspólnie odmawiali różaniec. Hrabina będąc pod wpływem uniesienia napisała wiersz pt.: „Różaniec: Kolegium Chirurgów” w związku z tym doświadczeniem, Zob. G. Swoboda, „Historia Irlandii”, wyd. zakład narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 2003. s. 167.
3 M. Petrusewicz, „op. cit.”, s 39.

Patryk Płokita

czwartek, 28 styczeń 2016 15:07

Drogi Arminasie

Szwecja. Grudzień ubiegłego roku. Pierwszy dzień nowego semestru: młody chłopak, z pochodzenia Litwin, piętnastoletni Arminas Pileckas staje w obronie koleżanki z klasy, napastowanej seksualnie przez młodszego o rok syryjskiego imigranta. Za to dostaje nożem. W plecy. Uderzenie przebija mu serce. Chłopak umiera. Powiedzmy to jeszcze raz: czternastoletni Syryjczyk uderza nożem w plecy starszego Arminasa, tylko dlatego, że ten staje pomiędzy nim a jego ofiarą. Albo jeszcze lepiej: staje pomiędzy nim a jego "zdobyczą": takie zestawienie z całą pewnością znacznie lepiej odda charakter tego wszystkiego. Chłopak umiera, a szwedzkie media lokalne i centralne zupełnie milczą. Pierwsze informacje docierają do nas za pośrednictwem portali społecznościowych, szwedzkie dzienniki nie przekazują nic. Mijają dni, głownie za sprawą ojca chłopaka, zmowa milczenia zaczyna się kończyć. Zbudowany mur obojętności zaczyna się kruszyć. Temat śmierci Arminasa przebija się do gazet, jednak te zachowują się tak jakby prawdziwa wersja wydarzeń albo nie miała żadnego znaczenia albo do nich zupełnie nie docierała. Dziennikarze tłumnie, jeden za drugim, udają się za to do ojca mordercy. Zadają pytania, przeprowadzają wywiady: dochodzi do zbiorowej schizofrenii, czternastoletni Syryjczyk okazuje się być tylko niezrozumiałym przez nikogo młodym człowiekiem z własnymi problemami, a ojciec zwyrodnialca, być może wietrząc okazje do zbicia własnej popularności czy ubicia dobrego interesu, zaczyna kreować się na celebrytę. To wtedy z jego ust padają bezczelne do granic możliwości słowa, że winna wszystkiemu tak na prawdę jest szkoła, bo nie zrobiła nic by jego syn mógł odzyskać utracony honor (wywiad dla lewicowej gazety Aftonbladet). Jak to wszystko nazwać? Matrix? Zbiorowy obłęd? Epidemia głupoty? Nie. To tylko rzeczywistość. Rzeczywistość w Szwecji, której elity przedkładając poklepywanie ekonomicznych i mentalnych Nomadów nad obronę swoich ludzi, już dawno zapętliły się w swoim własnym debilizmie i już za późno by móc ich stamtąd wyrwać.

Ale dlaczego mnie to wszystko tak ruszyło? Przecież znając i obserwując jednocześnie sytuacje w państwach zachodnich, nie powinniśmy się spodziewać po nich niczego innego. Znane miasta Zachodu tworzą razem prawdziwy pierścien głupoty i obojętności. Paryż, Kolonia i teraz jeszcze ten przypadek prosto ze Szwecji, o którym pisałem wyżej. Francuzi potrzebowali dnia, by otrząsnąć się z pierwszego szoku po zamachach w Paryżu i wrócić do starej i wypróbowanej śpiewki, że winni są tak naprawdę anonimowi i bezpaństwowi terroryści. Po "szarmanckim" na sposób arabski sylwestrze w Kolonii, niemieccy urzędnicy lojalni wobec Angeli Merkel, nie potrzebowali nawet jednego dnia. Od razu, dosyć sprawnie przystąpili do cenzurowania informacji na ten temat, nawiązując w ten sposób do najbardziej "chlubnych" tradycji dojrzałych demokracji. I jeszcze teraz Szwecja, a w zasadzie jej dziennikarze, których zachowanie zasługuje na parę mocnych, dosadnych stwierdzeń, z całą pewnością łamiących zasady przyjęte w tej gazecie. Istotne jest to, że wszędzie tam gdzie się coś dzieje, wszędzie tam gdzie nadszarpnięta zostaje legenda multikulturowej Europy, tam od razu pojawia się funkcjonariusz Systemu, czy w sytuacji gdy tych brakuje: usłużny debil, mówiąc prosto, zwykły idiota, często oportunista, wykorzystując do tego czasem najbardziej absurdalne środki, łata powstałą dziurę. W ten sposób, doszliśmy do sytuacji, w którym Europa przestała być kontynentem należącym do Białych ludzi. Po uprzednim wyhodowaniu, przemieleniu i wykorzystaniu, to "pokolenie pizd", o którym pisałem w "Europy już nie ma" pozostawiono same sobie. Bez mrugnięcia okiem, wydano ich na pastwę losu. Pomiędzy wilki, rzucono bezbronne owieczki: niezdolne do ruchu, walki czy działania. Nie chcę się tu dołączać do chóru obłąkańców rodem z PEGID-y i innych takich wynalazków, ale fakty są nieubłagane. Jak powiedział Arnaud de Robert (rzecznik prasowy francuskiego Ruchu Akcji Społecznej), w czasie pierwszego kongresu GUD: to imigranci są ochroniarzami kapitału. I to właśnie w ten sposób powinno przedstawiać się tą zależność. Walcząc z imigrantami i przeciwstawiając się napływowi uchodźców do naszego kraju, spełniamy nasz pierwszy i najważniejszy obowiązek: bronimy swoich ludzi. Robiąc to jednocześnie krzyżujemy plany naszym wrogom. A to już bez znaczenia nie jest i zawsze powinno zasługiwać na naszą uwagę.

Nie da się ukryć, że sytuacja w jakiej się obecnie znaleźliśmy jest bardzo poważna. Sprzedajność rządzących elit, wszechobecne wpływy kapitału i postępujący marazm wśród zwykłych ludzi - to wszystko sprawia, że rzeczą trudną, jak nie niemożliwą jest odwrócenie negatywnych zmian. Dlatego musimy zrozumieć, że globalnym problemom możemy przeciwstawić tylko globalne rozwiązania. Nigdy więcej budowania mentalnościowych murów odgradzających nas od tych, którzy myślą tak samo jak my. Nasza walka jest walką globalną, ponieważ problemy które trawią od środka nasz kraj są wspólne dla innych europejskich narodów. Wychodząc naprzeciw swoim wrogom, nacjonalistyczne siły europejskiej rekonkwisty muszą wypracować własne odpowiedzi na pytania dręczące ludzi. Dlatego nie zamierzam tu powtarzać tego co piszę praktycznie za każdym razem. Tak, Unia Europejska musi zostać zniszczona, nie ma co do tego żadnej wątpliwości. Nie zaczną się żadne pożyteczne zmiany na naszym kontynencie jeśli nie zerwiemy z rąk brukselskich kajdan, które na każdym kroku krępują nasze ruchy. Ale co dalej? Jaką Europę możemy zaproponować innym? Jeśli Europa ma odrodzić się na nowo, to powstanie z popiołów tylko jako Europa Wolnych Narodów bez panów, banksterów i imperialistów czy to rosyjskich czy amerykańskich. Gdzie każdy europejski Naród będzie miał prawo do własnego, niezawisłego i niezależnego państwa, w ramach którego będzie mógł decydować o swojej egzystencji korzystając przy tym z własnej tradycji i kultury. Odrzucając szowinizm i rewizjonizm graniczny: współpraca pomiędzy nimi, będzie oparta na poszanowaniu interesów każdego z partnerów, ale także na podkreśleniu więzi i wspólnej kultury łączącej kraje ze sobą sąsiadujące. Tylko w taki sposób będziemy mogli zbudować organizm, który będzie w stanie przeciwstawić się naszym wrogom. Tylko w taki sposób Europa stanie się na nowo godna swojej nazwy i dawnych dni swojej chwały.

Drogi Arminasie! Piętnaście lat to zdecydowanie za mało by kończyć życie. Piętnaście lat to wiek, w którym wszystko co miałeś przeżyć i odczuć dopiero na Ciebie czekało. Twoje przeznaczenie, los... Miałeś pewnie zapisane założyć rodzinę i żyć w zupełnym spokoju, daleko od tego całego syfu i na uboczu tego wszystkiego. Tymczasem zostało Ci to zabrane. Brutalnie i bestialsko. Choć nie miałeś pewnie nic wspólnego z nami i nie byłeś świadom (nawet z uwagi na wiek) tego co się teraz wokół nas wszystkich dzieje, to ja teraz najlepiej jak umiem posługując się pismem: składam Ci hołd. Spoczywaj w pokoju drogi Arminasie. Każda ofiara, taka jak Ty, jest naszą porażką. Twoja krew jest na rękach władców tego świata. Możesz być pewien, że odbierzemy ją od nich z nawiązką!

Dawid Kaczmarek


Sam termin – prawo konstytucyjne posiada przynajmniej dwa znaczenia. Trudność o określeniu jednoznaczności tego prawa wynika stąd, że sama konstytucja ma kilka znaczeń. Albowiem konstytucja to przede wszystkim: akt prawny pisany (ustawa zasadnicza) oraz synonim ustroju politycznego państwa. Dlatego samo prawo konstytucyjne w (sensie wąskim) – to zespół norm prawnych zawartych w konstytucji i innych ustawach konstytucyjnych. Natomiast ( w sensie szerokim) jest całokształtem norm prawnych mających za przedmiot uregulowanie ustroju politycznego oraz społeczno-gospodarczego państwa1.

Co ciekawe samo określenie pojawiło się pod koniec XVIII w. we Francji. Moim zdaniem samo wyodrębnienie się tego prawa było oczywiście związane z ideologią rewolucji francuskiej, a konkretnie – ze znaczeniem, jakie dla utrwalenia jej zdobyczy miało przyjęcie pisanej konstytucji. Sami twórcy francuskiej Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, a także założyciele ,,demokracji” amerykańskiej utożsamili prawo konstytucyjne z prawem wolności.

Materią owego prawa w szerszym rozumieniu, obejmuje te normy prawne które określają. Po pierwsze podmiot władzy suwerennej w państwie i sposoby jej sprawowania, czyli do kogo należy najwyższa władza w państwie. Określa też formę i charakter państwa. Po drugie podstawy ustroju społeczno-gospodarczego państwa. Wskazując formy własności w państwie, mechanizmy jej ochrony, sposób organizacji życia gospodarczego oraz społecznego. Trzecim aspektem jest system organów państwowych. Wchodzi tu o wyraźne wskazanie struktury organów państwa, trybu ich funkcjonowania oraz ich wzajemnego stosunku do siebie. Czwartym zagadnieniem , które obejmuje normy prawne jest status obywatela. Prawo konstytucyjne określa prawa i wolności obywatela, a także nakłada na niego obowiązki. Ostatnia kwestią jaka określa prawo konstytucyjne jest podstawa systemu wyborczego. Czyli sposobu powołania przez państwo organów przedstawicielskich. Warto też wiedzieć iż, samo prawo konstytucyjne w klasycznym podziale prawa na publiczne i prywatne, należy do prawa publicznego.

Czy można kontrolować konstytucyjność prawa? Można. Lecz na czym ona polega? Na ocenie zgodności z ustawą zasadniczą norm prawnych oraz, ewentualnie innych działań podejmowanych przez organy państwowe. Na tle historycznym wykształciły się dwa systemy takiej kontroli. Kontrola parlamentarna (obecnie w zaniku) oraz pozaparlamentarna. Ten pierwszy system po II wojnie światowej, z uwagi na swoją nieskuteczność, stopniowo został zastąpiony wprowadzeniem drugiego systemu – pozaparlamentarnych form ochrony konstytucji. Dziś z krajów zachodnich tylko Holandia oraz Luksemburg nie maja tego typu instytucji. Odmiennie sytuacja kształtowała się w były państwach socjalistycznych (Jugosławia od 1964r. oraz Czechosłowacja od 1968r.) , gdzie tylko poza dwoma państwami o strukturze federacyjnej, gdzie powołano pozaparlamentarną instytucje ochrony konstytucji nazwany trybunałem Konstytucyjnym, w pozostałych państwach funkcjonował system parlamentarnej kontroli. W Polsce wprowadzono próbę zinstytucjonalizowania tego systemu, powołując w 1972 r. Komisję Prac Ustawodawczych. Cztery lata później Konstytucja powierzyła prawo czuwania nad zgodnością prawa z konstytucją Radzie Państwa. Dopiero w 1982 r. wprowadzono do Konstytucji naszego kraju Trybunał Konstytucyjny, lecz w pełni zaczął on funkcjonować po wprowadzeniu Konstytucji RP z 1997 roku.

Czy w naszym kraju obecny Trybunał pełni funkcje jakie powinien pełnić prawdziwy Trybunał Konstytucyjny? Moim zdaniem, nie. Albowiem niezawisłość tej instytucji została w moich mniemaniu podważona, nie mówię tu o oczywistych ostatnich wydaniach z nim związanych, ale o fakcie zasiadania w nim sędziów będących już nimi za czasów PRL-u. Moim zdaniem pokazuje to błędne funkcjonowanie obecnego Trybunału, łamiącego zasadę demokratycznego państwa prawnego, W art.2 Konstytucji z 1997r. jest napisane że, Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. Jak dla mnie tak nie jest i póki nie nastąpi odnowa polskiego sądownictwa ,a co za tym idzie powołania Trybunału Konstytucyjnego, nie przez parlament a przez nasz naród, który będzie odpowiadał tylko przed nim. Ta zasada będzie nadal jedynie zapisem bez realnego pokrycia. Albowiem w dzisiejszej Polsce prawo konstytucyjne, jak na razie, nie jest prawem wolności, tylko elementem przepychanek dwóch (obecnie jednej) partii (wiecie jakich), których konflikt niepotrzebnie nasz naród rozdarł, co bezwzględnie wykorzystują nasi wrogowie.

 

1 Wiesław Skrzydło (red), Polskie Prawo Konstytucyjne, Lublin 2005 , s. 17-18

Niniejszy tekst jest swoistą odpowiedzią na wywiad z prof. Zbigniewem Mikołejko z 22.12.20151, zamieszczonym w "Polska the Times"

 

Zbigniew Mikołejko popełnił niedawno wywiad w "Polska the Times" w kontekście wygrania wyborów parlamentarnych w 2015 roku przez Prawo i Sprawiedliwość. Zawarł w nim tezę, która głosi, ni mniej ni więcej, że naród polski to dwie cywilizacje w jednym narodzie.

Jedna jest modernistyczna, druga - tradycjonalistyczna. Twierdzi on, iż ten podział ma bardzo stare źródła, wynikające jeszcze z podziału między Polskę chłopską i szlachecką:

 

Z drastycznego antagonizmu między chłopskim dziedzictwem Polski jakby zwierzęcej, pozbawionej głosu i historii, a szlachecko-inteligencką opowieścią o „polskich dziejach malowanych”, o bohaterstwie, męczeństwie, wzniosłości czynów. I coś ponadto jeszcze. Coś, co odsłonił pewien pozorny szczegół: zdjęcie zegara w kancelarii premiera i zastąpienie go przez krzyż (…). Nie była to jedynie manifestacja religijności, o nie. To widowiskowy przejaw zderzenia dwu różnych koncepcji czasu właściwych dla dwu różnych kultur mentalnych. Dla poprzedników dzisiejszej władzy, których obecność była oznaczona przez zegar, to było świadectwo, że żyją w czasie liniowym, mechanicznym, mierzalnym, w czasowości określonej przez rytm cywilizacji wyrosłej z oświecenia i całej nowoczesności pooświeceniowej. Że byle jakie to było u nas oświecenie, to już inna sprawa. Ale jednak było! I przyniosło dla wielu życie w jednorodnym i jednokierunkowym czasie zmiany, postępu, względnie praktycznego działania z nastawieniem na rysujące się w przyszłości cele. To, że teraz pojawia się krzyż, oznacza natomiast, że nowa ekipa żyje w zupełnie innej czasowości. Że jej nie obowiązuje już czas chronologiczny, mierzalny, mechaniczny, ale czas symbolu, obrzędy, rytuału. (...) [O]becna ekipa [rządząca] bardzo dobrze czuje się w kulturze rytuału, symbolu, mitu, archaicznej u korzeni.

 

Następnie wypowiada się o rzekomych zwolennikach owej ekipy rządzącej:

 

Godzą się więc oczywiście - podobnie jak radykalni islamiści - na techniki i technologie nowoczesności, na lepsze samochody, komputery, lodówki, wszystkie te dobra praktyczne i usprawniające działanie, natomiast nie akceptują tego, co w cywilizacji nowoczesnej łączy się z mentalnością, to znaczy z otwartością, ruchliwością, wielością i odmiennością, ze zrozumieniem innego itd. Kurczowo trzymają się więc tych zakrzepłych światów, w których się ongiś zadomowili. I tutaj dochodzimy do źródeł zmagania: znaki mentalnych i kulturowych przemian, głosy wzywające do postępu i otwarcia się na ogromnie zróżnicowany świat, z jego wielością stylów życia i sposobów myślenia, traktują jako zagrożenie, jako zamach na ich zadomowienie w korzennym i archaicznym świecie odwiecznie powtarzalnych gestów, zachowań, symboli, obrzędów, zewnętrznej religijności, opowieści mitycznych. To jest bolesne, bo na to składają się zarówno złogi z obszaru doświadczenia feudalnego i ludowego katolicyzmu, jak i komunizmu. (...) A teraz przychodzą ci miastowi, postępowcy, lewicowcy, liberałowie, wymagają racjonalnych zmian, otwarcia się na wielość i zróżnicowanie, na odmienne postaci egzystencji - i im to wszystko burzą. Wali im się więc świat, do którego są emocjonalnie przywiązani, bo wrastali weń bezrefleksyjnie od pokoleń.

 

Po przeczytaniu tego wywiadu, przypomniała mi się dyskusja (dotycząca "praw" homoseksualistów) Krzysztofa Bosaka i Dariusza Michalczewskiego z programu TAK czy NIE z 23.09.20142, w której Michalczewski powiedział do Bosaka tak: My już rozmawiamy 15 minut, ale mnie się wydaje że na innych stacjach odbieramy - pan na Telezakupach, a ja na CNN. Michalczewski wypowiadał się w sumie bardzo podobnie do Mikołejki, choć nieco innym językiem, ale trzeba mu przyznać, iż to bardzo trafne spostrzeżenie. W istocie jest tak, że obie te "cywilizacje" to zupełnie inne stacje, nadające i odbierające na zupełnie różnych falach. Przypatrzmy się im - pozycjom, które zajmują i stanowiskom, które reprezentują. 

Polska tradycjonalistyczna i modernistyczna

 

Pierwszą z nich nazwać można Polską modernistyczną (PM). Owa cywilizacja bardzo lubi przedstawiać samą siebie jako "obiektywną", "nowoczesną", "postępową" i "naukową". Jej elita to zwesternizowany "salon" (w ziemkiewiczowskim rozumieniu), "celebryci", technokraci i finansjera. Charakteryzuje się ona światopoglądem racjonalistycznym i lewicowo-liberalną pozycją polityczną. Popiera wielokulturowość, liberalizm obyczajowy, "otwarcie się" i - generalnie rzecz biorąc - rozmycie granic, popiera globalizację zarówno w sensie ekonomicznym, jak i kulturowym. Absolutyzuje jednostkę, abstrakcyjnego "człowieka w ogóle"; bazuje na paradygmacie (post)oświeceniowym. Opowiada się, mniej lub bardziej świadomie, za teorią modernizacji w kontekście wizji rozwoju społecznego. Co to znaczy? Teoria modernizacji jest jedną z teorii zmian społecznych w socjologii, która zakłada iż zmiany społeczne są: ewolucyjne (powolne, pokojowe zmiany), stadialne (każde społeczeństwo przechodzi przez takie same etapy rozwoju), jednoliniowe (słabiej rozwinięte społeczeństwa muszą podążać tą samą ścieżką co państwa rozwinięte, powtarzając te same kroki) i konwergentne (upodabniające - w drodze rozwoju wszystkie społeczeństwa się upodabniają). Istotne jest to, iż teoria modernizacji ma charakter nie tylko opisowy, ale (co ważniejsze) również normatywny. Innymi słowy, jej zwolennicy nie tylko twierdzą, że tak jest, ale i że tak być musi - a każdy kto twierdzi inaczej, jest zacofanym głupcem, ciemniakiem, nieukiem. Ta wizja, rzecz jasna, znajduje swe odbicie w podejściu do ekonomii. Sztandarowym przykładem "modernistycznego" podejścia do gospodarki jest Leszek Balcerowicz.

Druga to Polska tradycjonalistyczna (PT). Owa cywilizacja charakteryzuje się światopoglądem tradycjonalistycznym i narodowo-konserwatywną pozycją polityczną. Ze sceptycyzmem podchodzi do westernizacji, liberalizmu obyczajowego, laicyzmu, wielokulturowości i rozmycia wszelkich granic. Przywiązana jest do mitu, symbolu, rytuału. Podkreśla wagę rodziny, narodu, rodzimej tradycji i kultury, "swojskości". Podejrzliwie patrzy na proces globalizacji i niekontrolowane "otwarcie się" na wszystko, zarówno w sensie ekonomicznym jak i kulturowym. Jest to cywilizacja ceniąca zakorzenienie. Mniej lub bardziej świadomie opowiada się za teorią zależności w kontekście wizji rozwoju społecznego. Co to znaczy? Teoria zależności w teorii zmian społecznych opiera się na założeniu, iż istnieje gospodarcze Centrum i Peryferie (czasem również pół-peryferie). Między nimi panują stosunki asymetryczne, a sama gospodarka międzynarodowa widziana jest jako gra o sumie zerowej (korzyść jednych to strata dla drugich). Kraje centrum sprzedają peryferyjnym dobra przetworzone, a kraje peryferyjne sprzedają Centrum głównie surowce. Owa wymiana nierówna umożliwia krajom Centrum osiągać znaczne zyski, znacznie przeważające zyskom krajów peryferyjnych. Owa przedłużająca się sytuacja coraz bardziej uzależnia kraje peryferyjne od krajów centralnych (które kształtują ceny na rynkach międzynarodowych). Utrzymanie takiej sytuacji leży w interesie krajów centralnych, które, rzecz jasna, promują jak największe "otwarcie rynków", "mobilność kapitału", "wolny handel" itp.3, które umożliwiają im utrzymanie dominacji na rynkach światowych. Dla krajów peryferyjnych jest to oczywiście niekorzystne, gdyż przynosi summa summarum duże straty i utrzymywanie ich w pozycji podległości. Utrzymywanie tego typu asymetrycznych relacji nie tylko nie powoduje „doganiania” krajów Centrum, ale wręcz zwiększa zależność i przepaść gospodarczą. Przedstawicielem tej wizji gospodarki w Polsce jest Witold Kieżun4. Sytuacja ta jest utrzymywana w krajach peryferyjnych przez elitę kompradorską, która jest popierana i nieraz utrzymywana przy władzy (lub nawet wynoszona do niej) przez kraje Centrum. W zamian za poparcie i dobra luksusowe, Centrum utrzymuje dzięki „postępowej” elicie "porządek" i "stabilność" w kraju peryferyjnym. Przykładem tego był np. ostatni szach Iranu - Reza Pahlavi. Jest to również dobry przykład na to, iż w każdych czasach tradycjonalistyczni "tubylcy" mogą zdetronizować modernistycznych "kreoli", mimo zagranicznego wsparcia (tak jak zrobił to imam Ruhollah Chomeini w Iranie).      

 

Relacje między Polską modernistyczna a Polską tradycjonalistyczną są specyficzne. PM bardzo lubi pouczać PT. PM Lubi przystrajać się w szaty chłodnego, obiektywnego, racjonalnego eksperta, który poucza ciemnego, niewyedukowanego, emocjonalnego i zacietrzewionego chłopa. I tak też przedstawiciele PM przedstawiają tę relację w dyskursie publicznym. Pytanie brzmi: czy tradycjonalistów powinno to w ogóle obchodzić? W moim przekonaniu, odpowiedź brzmi: i tak, i nie.

 

Z pewnością, PT lepiej radzi sobie na ulicy, a PM lepiej sobie radzi na salonach. Jeżeli stawką jest rząd dusz, to PT (jeśli chce wygrać) musi panować nad jednym i drugim. Musi w sposób zdecydowany wepchnąć się na salony, ale nie argumentem siły, tylko siłą argumentów. Jak to opisywał Vilfredo Pareto, historia to krążenie elit. PT musi wykształcić własną elitę - ludzi "udanych", wykształconych, obytych, z klasą; ludzi, którzy odnieśli jakiś mierzalny sukces życiowy. Dlaczego to jest ważne? Dlatego, że PT będzie przyciągała niezdecydowanych tylko wtedy, gdy będzie się kojarzyła z ludźmi sukcesu – jeżeli przeciętny Polak będzie kojarzył PT z sukcesem, to będzie się chciał upodobnić. Elita tradycjonalistyczna musi prezentować ponadto własną aksjologię, własne wartości, własny sztandar i musi je zaprezentować w atrakcyjnej formie - tak żeby w widoczny sposób kontrowała wartości PM. Co jest jednak najistotniejsze, elita tradycjonalistyczna nie może wynosić się poza masy narodowe, musi je reprezentować i mieć świadomość, że ma wobec narodu ma przede wszystkim zobowiązania. Bycie elitą to nie żaden lans, tylko odpowiedzialność. Elita ma być mądra duchem narodu, a nie być „panem” pouczającym „chama” (jak ma to miejsce obecnie). Elita ma być dla narodu przykładem, a nie jego zaprzeczeniem. "Jestem Polakiem - więc mam obowiązki polskie. Są one tym większe i tym silniej się do nich poczuwam, im wyższy przedstawiam typ człowieka". 

 

Jak miałaby wyglądać elita tradycjonalistyczna? Lepiej będzie, jak oddam głos dwóm panom, których uważam za godny wzór do naśladowania:

 

Czego nam trzeba… nie potrzebujemy „von” ani „de” czy jakiejś wielkiej arystokracji, potrzebujemy duchowej arystokracji – skromnych ludzi, bardzo skromnych ludzi. Czego nam trzeba to prawdziwej elity. Mówiąc „elita” nie mam na myśli bogaczy jeżdżących BMW, Mercedesami, czy czym tam, ale wręcz przeciwnie – bardzo skromnych ludzi, ale ludzi władających językami obcymi i zaznajomionych z obcymi kulturami, którzy mają poczucie „europejskości”, jeśli mogę tak to ująć; (…) którzy czują się jak u siebie zarówno w Portugalii, czy też w Islandii – oczywiście – będąc jednocześnie dumnymi ze swego pochodzenia. Nie powinni lekceważyć swojego pochodzenia. Ale wyłącznie tacy właśnie ludzie mogą być naszymi przyszłymi przywódcami. I mówię poważnie. To nie tylko kwestia doskonałej znajomości obcych języków i kultur, ale to również kwestia charakteru. I dlatego ja sam, przyznam ci to, jestem trochę sceptyczny, gdyż część nacjonalistów, których poznałem, nawet tutaj w Chorwacji, w Niemczech czy w Ameryce skupia się znacznie bardziej na swych portfelach i na lansie. Uważają nacjonalizm za jakieś hobby. To nie jest hobby, to jest cholerne przeznaczenie! (...)

Teraz, co mamy? Mamy totalne, jak mawiał Nietzsche ze 150 lat temu, totalne przewartościowanie wszystkich wartości. Teraz, wzorcem dla młodych Polaków nie jest Sienkiewicz, wzorcem jest kanciarz, menedżer bankowy – i to jest niefortunne. Tak długo jak wzorcami będą kanciarze, rozumiesz – kanciarze, mali gangsterzy którzy spekulują pieniędzmi – tak długo jak to będzie wzorzec dla młodego pokolenia, to się nam nie uda. Musimy naruszyć, musimy zmienić i zamienić te wartości. Szlachetność duszy, Przyjaźń, Poświęcenie – to musi być naszym motorem działania w stworzeniu (...) nowego imperium.

T. Sunić, "Wywiad z Tomislavem Suniciem", Trygław nr 16.

 

W różnych miejscowościach znajdują się ludzie, którzy uczynili bardzo wiele dla Legionu swą pracą, poświęceniem i zaangażowaniem - duchowa elita, która wyróżniła się w walce legionowej, dając dowodu wyrzeczeń, odwagi, poświęcenia, dyscypliny, kryształowej wiary.  Z wielkiej walki legionowej narodzi się nowa (...) arystokracja. Wyróżniać się ona  będzie nie posiadaniem pieniędzy, ziemi, bogatych strojów, ale wartościami ducha, cnotą –  będzie to arystokracja duchowa.  „Arystokracja” wyrosła na interesach, oszustwie, na wyprzedaży kraju, upadnie. Tak jak złoto próbuje się ogniem, tak w ogniu walki legionowej dokona się próba prawdziwej moralnej elity  (...). Nasz Ruch zwycięży.

C. Codreanu , "Droga Legionisty".

 

Paweł Bielawski

1 http://www.polskatimes.pl/artykul/9219405,prof-mikolejko-w-polsce-walcza-ze-soba-dwie-cywilizacje-slychac-labedzi-spiew-tradycjonalistow,1,id,t,sa.html

2 https://www.youtube.com/watch?v=PjlIQJyHG3c

3 Z kilkoma ledwie wyjątkami wszystkie obecnie bogate kraje, łącznie z Wielką Brytanią i USA – rzekomymi ojczyznami wolnego handlu i rynku – wzbogaciły się dzięki kombinacji protekcjonizmu, subsydiów oraz innych polityk, których stosowanie jest dzisiaj odradzane krajom rozwijającym się. – Ha Joon-Chang.

4 http://www.nacjonalista.pl/2014/06/27/struktura-gospodarcza-iii-rp-skolonizowani-i-wykupieni-przez-obcy-kapital/