Szturm

Szturm

wtorek, 26 kwiecień 2016 13:37

Liberalizm zabija narodowców

Reaktywowany ruch narodowy próbuję zyskać realny wpływ na Polaków oficjalnie od 1989 roku. Mimo, iż ideały pozostały te same to nacjonalizmowi we współczesnej Polsce nie udało się zbudować choćby namiastki tego co stanowił w czasach przedwojennych. Zastanawiając się nad przyczyną marginalnego znaczenia naszej idei w XXI wieku można, dojść do dwóch różnych wniosków. Pierwszy z nich stwierdza, że porażki są związane z nieudolną polityką współczesnych liderów ruchu narodowego. Natomiast drugi, że wina leży po stronie Polaków, ich zepsucia i samych struktur, które dały się wyniszczyć liberalnym trendom europejskim. Prawda leży po obu stronach, liberalizm zabija politykę narodowców i liberalizm zatruwa nasz naród, a wraz z nim struktury ruchu narodowego.

O sukcesach i porażkach…

Najnowsza historia ruchu narodowego to nieustanny ciąg wielkich sukcesów i wielkich porażek. Reaktywacja działań ruchu narodowego i powrót przedwojennych weteranów w 1989 roku, miały być początkiem budowy wielkiego ruchu, opierającego się na ideałach polskiego nacjonalizmu. Jednak realia okazały się wyjątkowo brutalne. Nowe pokolenie Polaków nie wchodziło drzwiami i oknami na spotkania narodowców. Z mody wyszły już piaskowe koszule, czy hasła przypominające o potrzebie poświęcenia dla Ojczyzny. Prawdziwe znaczenie ruch narodowy zyskał dopiero na początku XXI wieku, kiedy to w zliberalizowanej wersji wszedł do parlamentu w postaci Ligii Polskich Rodzin.

LPR, czyli trochę bardziej radykalny PiS(jednak jednoznacznie odwołujący się do endeckich tradycji), ciągle wstydzący się wybryków niekontrolowanej Młodzieży Wszechpolskiej wegetował w parlamencie przez 2 kadencje. Ze względu na większe ambicje niż opozycja parlamentarna, czy jeden z koalicjantów LPR postanowił dostosować się do mentalności większego elektoratu, w efekcie czego odbiegł do endeckich tradycji i zliberalizował swój przekaz i postulaty. Coraz większe odbieganie od radykalnego charakteru ruchu sprawiło, że stary elektorat wolał zagłosować na silniejszą formację głoszącą takie same poglądy, a sam LPR w kolejnych wyborach nie przekroczył progu wyborczego. W sytuacji kryzysu struktury zawiodły, rozproszyły się po innych formacjach politycznych, bądź zatraciliśmy o nich słuch. Środowisko narodowe pochłonął kryzys na linii LPR – MW, co sprawiło, że idea narodowa usunęła się w cień na kolejne parę lat.

Kompromitacja LPR doprowadziła do tego, że najwytrwalsi ideowo działacze musieli budować ruch od nowa. Po latach wysiłku i sukcesie Marszu Niepodległości powstał „Ruch Narodowy”, który zapowiadał się jako najbardziej radykalna formacja na arenie polskiej polityki. Słynący z zamieszek na Marszu Niepodległości, otoczony tłumem groźnych kibiców i wykrzykujący hasła o „obaleniu republiki okrągłego stołu” stał się nową nadzieją młodego pokolenia i realnym zagrożeniem dla zabetonowanego mainstreamu. Jednak liderzy Ruchu Narodowego okazali się bardzo niecierpliwi, po latach powstawania ze zgliszczy i stosunkowo łatwym sukcesie Marszy Niepodległości narodził się głód spektakularnych sukcesów wyborczych. Po umiarkowanie dobrej kampanii wyborczej do europarlamentu okazało się, że nowe pokolenie Polaków woli liberałów w postaci Kongresu Nowej Prawicy niż radykalnych narodowców.

Refleksja władz Ruchu Narodowego była wyjątkowo brutalna. Ruch Narodowy mający „obalić republikę okrągłego stołu” postanowił się do niej dostosować. W Ruchu Narodowym zaczęli pojawiać się zawodowi politycy nie związani ideowo z naszym środowiskiem. Budowa politycznego kapitału kierowana była nie promocją idei, a promocją partii jako takiej i konkretnych osób. Narodowcy postanowili pójść drogą sukcesu korwinistów i twarde endeckie ideały, zastąpili modą na patriotyzm i wyświetleniami na Youtube, o czym najlepiej świadczy wystąpienie Zbigniewa Stonogi na Marszu Niepodległości w 2014 roku. Władz Ruchu Narodowego przy wyborze go na mówcę nie interesowało to czy on wierzy w ideę polskiego nacjonalizmu, czy jest godnym reprezentantem naszego ruchu, wystąpił tylko dlatego, że jak Korwin – Mikke był popularny w Internecie.

Apogeum zliberalizowania się Ruchu Narodowego była rezygnacja z budowania marki i start do parlamentu z list Kukiz’15. Ambicją Ruchu Narodowego przestało być zapowiadane „obalenie republiki okrągłego stołu”. Po porażkach wyborczych RN nie myślał już nawet o zbudowaniu silnej opozycji parlamentarnej na poziomie LPR, jedyną jego ambicją zostało wprowadzenie kilku ludzi do parlamentu. Nie ważne jak i nie ważne z kim.

Dostosowywanie się do opinii publicznej i liberalizowanie postulatów, polityki i przekazu zabiło już tak naprawdę kolejny endecki zryw. W tej chwili moda na patriotyzm i coroczny sukces oczekiwanego Marszu Niepodległości podtrzymują przy życiu żywego trupa. Frustracja działaczy sprawia, że tworzą się wątpliwe lokalne organizacje nacjonalistyczne, które zresztą bardzo szybko się rozwiązują lub po prostu przestają działać. Porażki polityczne i wiążący się z nim rozpad struktur musi skłaniać do refleksji. Ideały którymi się kierujemy są takie same jak przed wojną, więc czemu nie odnosimy sukcesów na skalę przedwojenną?

Najczęstsza odpowiedź jaką słyszę jest proste „bo ludzie się zmienili” i o ile taką odpowiedź można pozornie uznać za niekonstruktywną, to tak naprawdę jest wyjątkowo prawdziwa. Budujemy ruch narodowy w zupełnie innych warunkach niż te które były przed wojną. Nasze pokolenie nie zna idei poświęcenia się, karności, zdyscyplinowania. Nasze pokolenie zjadł parszywy liberalizm, który jednostkę i jej prymitywne potrzeby umieścił na szczycie jakichkolwiek wartości. Dlatego zanim zaczniemy budować ruch narodowy, musimy zniszczyć naszego największego wroga – liberalizm!
Liberalizm, który nie jest tylko zarazą ogółu, ale także tkwi w samym ruchu narodowym, w postawach działaczy, w tendencjach do konfliktów i rozłamów.

Składowe liberalizmu niszczące ducha narodowego

Ogół

 

Antropocentrym


Największym przekleństwem naszej epoki jest kult człowieka. Mentalność ludzi XXI wieku ogranicza się do postrzegania świata jako zbioru niezwiązanych ze sobą ludzi. Nasze pokolenie nie pojmuje bytu zbiorowego i istoty działania na rzecz wspólnoty. Ciężko jest wyjaśnić takim ludziom potrzebę troski o dziedzictwo narodowe, o wartości moralne, czy potrzebę życia duchowego. Ta ułomność naszego pokolenia stawia nas na przegranej pozycji z ruchem KoLiberalnym i póki nie zwalczymy antropocentrycznego myślenia u naszych rodaków, nacjonalizm nie będzie miał znaczącego wpływu na nasz naród. Dlatego, że postulaty mówiące o wspólnocie, czy solidaryzmie narodowym zbyt kłócą się z potrzebami człowieka – jednostki.

Hedonizm

Chyba najpodlejsza cecha naszej epoki. Kult zaspokajania swoich najbardziej prymitywnych potrzeb stał się już nową religią zachodniego świata. Popularność masowego żywienia, coraz mocniejszych używek i powszechna seksualizacja mediów z taką samą siłą napędza międzynarodowe korporacje, co degraduje nasze społeczeństwo. Nie będzie Wielkiej Polski jeśli nasz naród, będzie szukał zaspokojenia swoich fizjologicznych potrzeb, zamiast skupiać się na walce o wielkość naszego narodu. Nie ma narodów składających się ze zwierząt, a czym bardziej się do nich upodabniamy, tym mniej jesteśmy narodem.

Relatywizm moralny

Nasza generacja skupiająca się na zaspokojeniu swoich najniższych potrzeb dorobiła sobie do tego filozofię argumentującą jej prymitywizm. Relatywizm podważa istnienie jakichkolwiek podstawowych wartości, dobre jest to co jednostka uważa za dobre dla siebie. Jest to tak samo głupia filozofia jak i niebezpieczna. Bo o ile samo dążenie do zaspokajania swoich potrzeb (hedonizm) jest w stanie zdegradować jednostki. To zorganizowana wokół tego ideologia jest w stanie zdegenerować masy.

Podstawą do budowania potęgi Europy było dążenie do doskonałości, w oparciu o powszechnie ustalone wzorce. W tej chwili możemy jasno dostrzec, że Europa z jakiegokolwiek ideału zrezygnowała, indoktrynowane jednostki same tworzą sobie systemy moralne, które dostosowują do własnych słabości, więc jeśli system moralny – instrument pozwalający nam na walkę ze słabościami jest do nich dostosowywany, nie może być mowy o choćby słynnym z Myśli Nowoczesnego Polaka „wyższym typie człowieka”. Naród Wielkiej Polski muszą budować jednostki walczące ze swoimi słabościami, dążące do ideału. Banda degeneratów nigdy nie będzie w stanie zbudować nic wielkiego. Jej egzystencja może jedynie opierać się na tym czym jest teraz, na byciu masą szczurów wyzyskiwanych przez małą klikę jednostek.

Organizacja


O ile wyżej wymienione liberalne zarazy dotyczą głównie ogółu, bo ciężko sobie wyobrazić narodowca który dobro człowieka uważa za ważniejsze od Boga, czy narodu. Tak jak i ciężko wyobrazić sobie hedonistę, czy relatywistę w organizacji narodowej. To niżej wymienione cechy są realnym problemem nacjonalistycznych struktur, przez które nasz ruch nie jest w stanie podołać zadaniu, jakim jest zmienienie mentalności naszego narodu. Dlatego jeśli chcemy walczyć z narodową degeneracją musimy zacząć od udoskonalenia naszych struktur, od walki z liberalnymi cechami, które możemy dostrzec u nas lub u naszych organizacyjnych kolegów.

Egoizm

Ciężko jest nazwać osobę przychodzącą działać w organizacji narodowej egoistą. No bo przecież przychodzi poświęcać swój czas i siły na rzecz idei, która nie dotyczy jego interesu. Jednak nasze struktury są pełne egoistów. Mamy problem z karnością wśród działaczy, umiejętnością poświęcania się, czy ze zwykłym zdyscyplinowaniem. Nasi działacze często nie chcą podejmować się prac na rzecz organizacji, czy robią to niechętnie, jeśli nie jest to związane z ich aktualnymi zachciankami.

Często spotykałem się na przykład z tendencją do wybierania sobie manifestacji na których będą. „Na tej będzie dużo osób, więc pójdę. Na tej będzie nas kilku to w sumie mi się nie chcę”, albo „Ten temat zawsze mnie interesował to pójdę, a to jest nudne i nie ma to sensu”. Gdzie jest u takiego działacza poświecenie na rzecz organizacji? Ile warty jest taki działacz, skoro tak naprawdę nie działa na rzecz organizacji, tylko działa ze względu swoich zachcianek?

Takie formy egoizmu nie mogą być dopuszczalne w strukturach narodowych! Działacze muszą działać na rzecz idei i organizacji. Jeśli nie nauczą się działać nawet własnym zachciankom, jeśli nie nauczą się realnego poświęcenia na rzecz ideałów, to odejdą przy pierwszym kryzysie w organizacji, a takie regularnie następują. Jeśli ruch narodowy ma dojść do zwycięstwa, to musi przechodzić kryzysy bez realnego szwanku na strukturach, a do tego są potrzebni działacze zdyscyplinowani i zdolni do poświęceń.

Egocentryzm

Jest to cecha naszej epoki, która skutecznie uniemożliwia nam organizowanie się w strukturach. Ludzie przychodzący działać narodowo bardzo często uważają, że mają więcej obowiązków od innych lub, że wymaga się od nich większego poświęcenia niż u innych. Taki egocentryzm potrafi być totalnie irracjonalny i mimo tego jest szczerze argumentowany. Działacze muszą zrozumieć, że ich koledzy działają mimo podobnego do ich poświęcenia. Każdy z nich ma obowiązki, naukę, pracę, życie osobiste. Każdy z działaczy rezygnuję po części z każdej z tych rzeczy, na rzecz budowy Wielkiej Polski. Nie ma działacza, który by z tego na rzecz idei nie rezygnował i działacze muszą zrozumieć, że poświęcenie będzie od nich wymagane. Zasłanianie się własnymi obowiązkami i nie patrzenie na to, że inni koledzy z nich rezygnują jest wyjątkowo trudne. Bardzo często można spotkać się z zapracowanymi działaczami odkładającymi każdą wolną chwilę na działalność i z takimi co demonizują swoje zapracowanie usprawiedliwiając swoje lenistwo. Póki działacze organizacji narodowych będą ograniczać swoją uwagę do zauważania tylko własnych problemów i poświęcenia oczekiwać jedynie od innych kolegów, nie będzie dało się jej skutecznie pracować w organizacji.

Konsumpcjonizm

Przy wszystkich porażkach organizacji ruchu narodowego, bardzo często chcemy sobie wmówić, że 27 lat ostatniej pracy nie poszło na marne i przez tą chęć popularny stał się pogląd, że „mimo, iż nie doszliśmy do politycznego wpływu w naszym kraju, to przez szereg lat formowaliśmy elity kolejnych pokoleń Polaków”. Jednak gdzie są te tworzone przez 27 lat elity? Ile osób z dawnych lat działalności dalej kontynuuję swoją walkę? Jestem dumny z moich starszych stażem kolegów, którzy nie odpuścili i dalej wspierają nasz ruch. Jednak osoby, których ruch narodowy nie nauczył poświęcenia i wytrwania w idei nie można uznać za wartościowe, czy dobrze uformowane.a

Nieustanna rotacja w naszych strukturach wynika z konsumpcjonistycznej mentalności naszego pokolenia. Działacze często przychodzą do organizacji narodowej „bo jest fajnie”, można poznać nowych kolegów, integrować się z nimi w dobrym klimacie, można zaimponować innych swoimi ideałami, czy utożsamić się z jakąś ideą. Do organizacji narodowej podchodzi się więc często jak do produktu zapewniającego wyżej wymienione rzeczy. Po paru miesiącach/latach każdy produkt się zużywa i wtedy taki działacz rezygnuje z działalności, zwyczajnie znudzony organizacją. Działaczy trzeba nauczyć idei poświęcenia, wytrwałości inaczej nasz ruch ciągle będzie kruchy. Będzie w nim dużo zapału młodych i mało chłodnych doświadczonych głów zdolnych do kierowania ruchem. Ruch narodowy będzie miał siłę przebicia gdy „Sztafetę” zastąpimy współpracą pokoleń na rzecz Wielkiej Polski!

Refleksja i walka!

Świadomość zdegenerowania naszego pokolenia i struktur nie może wiązać się z rezygnacją naszej działalności. Stoimy przed trudnym zadaniem ale temu zadaniu musimy podołać. Mentalność naszego pokolenia uświadamia nam, znaczenie pracy u podstaw. Nie możemy zajmować się polityką i liczyć na sukcesy wyborcze bez wyleczenia naszego narodu z liberalizmu. Nie wyleczymy naszego narodu, bez dobrze zorganizowanych struktur wolnych od cech liberalnych.

Trzecie przykazanie dekalogu Wszechpolaka mówi „Wszechpolak walkę ze złem, zaczyna od pracy nad samym sobą”. Każdy z nas musi wyzbyć się liberalizmu, każdy z nas musi nauczyć się pokory, karności, wytrwałości i poświęcenia. Tym damy przykład naszym kolegom i jeśli wytrwamy, następne pokolenie młodych nacjonalistów będzie mogło liczyć na doświadczonych kolegów i taki ruch będzie w pełni realizował ideę wszechpolską, która w swym zamierzeniu obejmuję nie tylko młodą część naszego narodu.

Czołem Wielkiej Polsce!!!

Tomasz Schabowski

„Trzeba mieć odwagę, by spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że nasz kraj zaliczyć należy do eksploatowanego przez zachodni imperializm Trzeciego Świata. A skoro tak, to nie ma tu sensu żadna importowana z Zachodu kalkomania "prawicy" czy "lewicy" - Polsce potrzeba frontu wyzwolenia narodowego i społecznego na trzecioświatową modłę (Carlos Marighella pisał, że w kraju takim jak Brazylia walkę z imperializmem prowadzić trzeba na płaszczyźnie wewnętrznej).”1



W związku z tym, że Polska jest peryferią, sposób na podniesienie poziomu życia szerokich mas narodu jest przyglądanie się peryferyjnym rewolucjonistom i dostosowanie ich taktyki do warunków polskich. W Polsce korporacyjny kapitalizm i kulturowy marksizm jest silnie okopany i strzeżony przez dotowane instytucje. Gramscism "z prawa" może trzymać pozycje, ale nie ma wielkiej szansy na silną i zdecydowaną ofensywę. Pozycję można zacząć budować tam, gdzie marksizm kulturowy nie ma dużej chłonności - wśród konserwatywnych mas narodu, od dołu, u podstaw. Na salony wiedzie droga przez ulice. Rewolucja z prawa zacznie się od ulicy. Zamiast "marszu przez instytucje" - "do instytucji przez ulice". Rewolucja narodowa wiedzie poprzez strajk generalny. 


Wrogiem w sensie światopoglądowym jest marksizm kulturowy. Wrogiem w sensie ekonomicznym jest neoliberalny kapitalizm. Żadna partia polityczna (niezależnie od tego jak bardzo jest „patriotyczna” czy „narodowa”) nie doprowadzi do zmiany systemowej; a potrzebna jest właśnie zmiana systemowa. Jedyną siłą, z którą musi liczyć się zarówno państwo jak i wielki kapitał jest związek zawodowy. Oczywiście, tak jak każda inna instytucja, jest podatna na korupcję (zarówno materialną jak i moralną), dlatego należy w syndykalizmie widzieć nie cel sam w sobie, ale środek do celu. Celem tym jest narodowa rewolucja, którą umożliwi sojusz narodowca i związkowca – nowa synteza dla nowych czasów.


Trzeba sobie powiedzieć jasno, iż na państwo demoliberalne nie ma co liczyć, gdyż demoliberalni politycy w dużej mierze siedzą w kieszeni wielkiego kapitału. Niestety, parlament, w związku z tym, jest często wykonawcą woli nie narodu, tylko wielkiego biznesu2:


„Pierwszym i najważniejszym orężem kapitalistów pozostaje państwo i jego ustawodawstwo. Klasy posiadające lubią korzystać z polityki traktując ją oczywiście instrumentalnie – kiedy im służy wspierają ją, kiedy nie jest do końca zgodna z ich interesami wywołują kampanię przeciw tej polityce bądź sile (najczęściej skuteczną). Dlatego też kiedy pracodawcy chcą ograniczenia rent (niedawna propozycja Lewiatanu), pensji minimalnej, kodeksu pracy – to dostają to bez słowa sprzeciwu.


To kapitał finansuje ich kampanie wyborcze, to w rękach kapitału znajdują się media – aż w końcu „świat biznesu” i „świat polityki” wzajemnie na siebie nachodzą. Dlatego robotnicy ani takiej siły, ani takiego „lobby” nie posiadają i posiadać prawdopodobnie nigdy nie będą.

Drugą i także skuteczną bronią pracodawców pozostaje posiadanie przez nich środków produkcji (…). Prowadzi to oczywiście do tzw. „terroru ekonomicznego” wskutek czego, robotnik jest zmuszony zaakceptować niemal każde warunki stawiane mu przez pracodawcę i znosić wszystkie szykany i wyzysk w obawie przed utratą pracy i w następstwie tego, niemożności wyżywania rodziny i samego siebie.

Mitem pozostaje „wolny wybór” jako podobno daje nam kapitalizm. Logika jest prosta; albo poddajesz się wyzyskowi i niesprawiedliwości kapitalizmu, albo lądujesz na bruku i cierpisz biedę bądź wpędzasz się w patologie.”3


Działalność związkowa może utorować drogę do zgięcia karku plutokratycznemu establishmentowi jedynie w sytuacji, gdy związek, związki czy też ruch związkowy będą walczyły z systemem neoliberalno-globalistycznym a nie tylko "o swoje"4. Indywidualistyczno-wegetacyjna mentalność typu „to nieważne czyje co je, ważne to je co je moje” (a co poza moją zagrodą – mam gdzieś) jest moralną gangreną, który musi zostać wyleczona i ogniem wypalona. W nowym narodowym syndykalizmie nie ma miejsca dla oportunizmu. Działalność związkowa nie może być postrzegana jako instrument interesów dla kilku cynicznych starych pierników (ukształtowanych przez PRL), tylko środkiem do odnowy moralnej i zmniejszenia stratyfikacji społeczno-ekonomicznej. Polacy muszą wreszcie zrozumieć, że bez ducha solidarności daleko jako wspólnota narodowa nie zajedziemy. Bardzo trafnie ukazuje to Jarosław Tomasiewicz:


„Organiczna niezdolność do perspektywicznego myślenia komponuje się harmonijnie z panującą u nas od wieków indywidualistyczną filozofią życiową: przeciętny Polak wierzy, że on da sobie radę w pojedynkę. Polak potrafi! Niestety, doświadczenia amerykańskie nie potwierdzają tego. Choć jednostki pośród amerykańskiej Polonii rzeczywiście odniosły sukces, to Polonia jako całość (a więc też statystyczny Polonus!) jest gorzej sytuowana niż grupy etniczne działające solidarnie i zespołowo jak Irlandczycy czy Włosi (o Żydach nie wspominając). To „oczywista oczywistość”, że jednostka z grupy peryferyjnej ma trudniejszy start, że awansując musi pokonać więcej trudności niż gdyby należała do grupy centralnej; płynie z tego logiczny wniosek, że awans grupowy zwiększa szanse jednostki, warto więc działać zespołowo, zadbać o dobro wspólne. W Polsce jednak oczywiste to nie jest, tu każdy sobie rzepkę skrobie. Media szczujące przeciw nieudolnemu skądinąd państwu postawę tą pogłębiają.”5


Nasza walka to walka zarówno zewnętrzna jak i wewnętrzna. Walka wewnętrzna to walka z mentalnością bierno-konformistyczno-oportunistyczną – to, co Jan Stachniuk nazywał "wspakulturą". To jest nasz wróg wewnętrzny. On jest w każdym z nas. Walka zewnętrzna - z marksizmem kulturowym i neoliberalizmem (razem tworzące „świat (PO)nowoczesny”) – jest odbiciem tej wewnętrznej walki. Wspomniany wróg wewnętrzny jest obecny w całej masie rzekomych "nacjonalistów", dla których "nacjonalizm" sprowadza się do pojawienia się na kilku manifestacjach na rok. Pojawienie się na kilku manifestacjach w ciągu roku to nie jest żadna działalność, tylko samo-rozgrzeszenie z własnego lenistwa i bierności. Tak jak pojawienie się kilka razy na mszy nie czyni katolika, tak pojawienie się kilka razy na manifestacji nie czyni nacjonalisty. Przychodzi kiedyś taki czas, że trzeba podjąć męską decyzję - albo się angażuję, albo daję sobie spokój. Polska nie potrzebuje abnegatów ani indywidualistów wegetacyjnych; potrzebuje ludzi, dla których modlitwą jest czyn. Myślicie, że wasze warunki pracy polepszą się, a wasze pensje wzrosną bo wielki kapitał przestraszy się Marszu Niepodległości raz na rok?! Banksterzy, menedżerowie i finansjera doskonale wiedzą, że po marszu większość i tak pójdzie sobie chlać, "masakrować lewaków" na Facebook'u albo iść na kebab po wyskandowaniu „Polska wolna od islamu!”6, sądząc że obowiązek narodowy został spełniony (a raczej odbębniony). Jeżeli Polacy się w końcu nie zmobilizują do regularnego i sumiennego czynu narodowego, to oznacza to, że w pełni zasłużyli sobie na los, jakie zgotowało im dziadostwo, które dogadało się przy okrągłym stole. Jaki wkład pracy – takie wyniki.


Porządek okrągłostołowy i widmo Magdalenki będą panowały w naszym kraju tak długo, jak Polak - Polakowi wilkiem będzie. Dopiero gdy duch Solidarności (Polak - Polakowi bratem) zatryumfuje, wtedy będzie szansa na nową, trochę lepszą Rzeczpospolitą. Polacy mają chlubne tradycje zarówno jeśli chodzi o działalność narodową, jak i syndykalistyczną (Stanisław Brzozowski, Kazimierz Zakrzewski, „Zetowcy”, NSZZ Solidarność itp.). Jedna i druga tradycja wiodła nasz naród do realnych sukcesów. Dlaczego w takim razie  nie połączyć ich ze sobą, tworząc nową syntezę dla nowych czasów? Niech duch Romana Dmowskiego poda rękę duchowi Andrzeja Gwiazdy. Droga do "Wielkiej Polski" wiedzie poprzez "Solidarność".


Nie lewacka! Nie liberalna! Tylko Polska solidarna!


Paweł Bielawski

1J. Tomasiewicz, Front Antyimperialistyczny, http://xportal.pl/?p=20361


2o światopoglądzie ludzi wielkich korporacji pisałem w artykule „Z czym walczymy? Słowo o neoliberalnej mentalności”:

http://szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/319-z-czym-walczymy-slowo-o-neoliberalnej-mentalnosci


3https://drabina.wordpress.com/2009/08/13/istota-strajku-generalnego/


4Dokładnie takie słowa padły przy okazji protestów górniczych w 2015 r., gdzie pojechała m.in. MW. Jedna z protestujących osób z kręgów górniczych powiedziała do działacza MW: „Różnica między nami jest taka, że wy walczycie z systemem, a my walczymy o swoje”.


5J. Tomasiewicz, P Polska, P jak Peryferie, http://nowe-peryferie.pl/index.php/2011/05/p-jak-polska-p-jak-peryferie/


6„Sprzedawcy kebabów zadowoleni z Marszu Niepodległości. Padły rekordy sprzedaży.” http://wawalove.pl/Sprzedawcy-kebabow-zadowoleni-z-Marszu-Niepodleglosci-Padly-rekordy-sprzedazy-a20701


wtorek, 26 kwiecień 2016 13:32

Najpierw klasa, potem rasa

Ostatnimi czasy coraz częściej środowiska nacjonalistyczne podejmują zagadnienia gospodarcze oraz społeczno-polityczne. Lokalne grupy na miarę swoich możliwości podejmują rozmaite działania praktyczne, natomiast w sferze medialnej (głównie internetowej) trwa od dawna wzmożona propaganda, kładąca nacisk na owe kwestie. Jest to zwrot w dobrym kierunku, gdyż coraz więcej osób patrząc na kalendarz, zdaje sobie sprawę, że obecnie mamy XXI wiek. Na to wszystko złożyło się mnóstwo czynników, aczkolwiek jest to zasługa między innymi publicystów Szturmu, że wreszcie jako nacjonaliści opuszczamy cmentarze. Z dnia na dzień jest coraz lepiej, natomiast ilość czekającej nas pracy również wzbiera, gdyż wirus antykomunizmu jest nadal silnie podtrzymywany w naszym środowisku. Zapewne wielu z was zdaje sobie z tego sprawę, ale trzeba to wciąż powtarzać, gdyż walka z nieistniejącym wrogiem pochłania ogromny potencjał drzemiący wśród nacjonalistów. Większość ludzi myśli dwubiegunowo i propaganda ukierunkowana na „walkę z komuną” pcha nasze społeczeństwo w objęcia prawicy, co powoduje, że nasza ojczyzna znajduje się na skraju upadku. Prawdziwym wrogiem narodów jest dzisiaj kapitalizm, a odciąganie uwagi od walki przeciw systemowi jest w interesie wszelkiej maści liberałów i konserwatystów.

 

Obecnie mamy do czynienia z problemami, z którymi nasi przodkowie niekoniecznie musieli się zmagać. Można tu wymienić chociażby niespotykany dotąd poziom rozwarstwienia społecznego czy masową migrację ludności. Oba zjawiska są powodem licznych nieszczęść dotykających współczesne narody, zarazem jednak oba zjawiska mają swoje korzenie w liberalizmie, dlatego też ów liberalizm powinien być uważany za źródło wszelkiego zła. Dlatego też nacjonalizm winien być ruchem radykalnym oraz postępowym i dostosować się do nowych wyzwań, nacjonalizm musi być nowoczesny, na miarę XXI wieku, aby był w stanie zaproponować konkretne rozwiązania w historycznym momencie, w którym się obecnie znajdujemy. W tym miejscu pojawia się coraz częściej poruszana w naszym środowisku problematyka walki klas. Ów zjawisko jest procesem obiektywnie występującym i mimo że się zaostrza, to jest na pozór mniej widocznym, gdyż jest skutecznie maskowanym przez liberałów. Powtórzę coś, o czym pisałem w innym miejscu, ale nieco rozwinę, a mianowicie w jaki sposób interes narodowy pokrywa się z interesem klasowym. Otóż jeśli z klasowego punktu widzenia, interes klasy robotniczej oraz interes klasy kapitalistów są sobie przeciwstawne, to interes klasy robotniczej jest zdecydowanie bliższy interesowi narodowemu niż interes klasy kapitalistów. W większości przypadków jednak, ten ostatni stoi w opozycji względem dobra narodu. Jak pisze prof. Wielomski „istotą narodowego radykalizmu jest przedefiniowanie pojęcia narodu w duchu jakobińskim”. Oznacza, to że nacjonalizm powinien stanąć po stronie uciskanych klas społecznych przeciwko klasom uprzywilejowanym, po stronie klasy robotniczej przeciwko kapitalistom. Należy dokonać radykalnej syntezy nacjonalizmu oraz rewolucyjnego socjalizmu. Biorąc pod uwagę nowe warunki historyczne, należy zredefiniować również samo pojęcie klasy robotniczej. Będziemy tu tym zbiorczym pojęciem określać wszystkich ludzi pozbawionych środków produkcji, a szczególnie osoby bezrobotne, pracujące na umowach śmieciowych, pracujące na umowach o pracę za najniższą stawkę, wszystkie osoby wykluczone społecznie, których wciąż przybywa... Przy wspomnianym rozwarstwieniu społecznym, prymat interesów klasowych prowadzi do realizacji interesów narodowych. Przy tym wiele myśli XX-wiecznych nacjonalistów nabiera nowego znaczenia, pasując idealnie do czasów współczesnych, a nie mając szans na realizację w dekadach poprzednich. Warto tu wspomnieć chociażby o koncepcji nacjonalizmu proletariackiego sformułowanej przez jednego z ojców polskiego nacjonalizmu, Stanisława Brzozowskiego.

 

Wyjaśnić w tym miejscu należy bardzo popularną kwestię tzw. solidaryzmu narodowego. Jeśli ma być rozumiany jako solidaryzm międzyklasowy, to musi być przede wszystkim relacją obustronną. Oczywiście istnieją postępowe kręgi wśród klasy uprzywilejowanej i w pewnym zakresie mogą być pomocne dla naszej sprawy. Ale częstsze jest jednak przeciwne zjawisko. Otóż jeśli kapitalista otwarcie mówi, że nie interesuje go interes narodowy i będzie wyzyskiwać robotników, bo dla owego kapitalisty liczy się tylko i wyłącznie partykularny zysk, to wówczas sam się zrzeka uczestnictwa w solidaryzmie narodowym. Przedwojenni falangiści doskonale to ujęli pisząc, że nie ma znaczenia, czy kapitalistą jest żyd czy Polak i katolik, dając receptę, iż należy go zlikwidować. W kontekście współczesnych wydarzeń, Związek Pracodawców RP, zrzeszający polskich przedsiębiorców, opowiedział się przeciwko wprowadzeniu minimalnej stawki godzinowej na poziomie 12 zł/h niezależnie od rodzaju umowy. Minimalna stawka godzinowa jest rozwiązaniem wielce postępowym ze społecznego punktu widzenia, a nasza gospodarka jest w stanie udźwignąć co najmniej dwukrotność proponowanej stawki. Jest to tylko jeden z przykładów bieżących, a jest ich znacznie więcej. Często się również w naszym środowisku mówi, że zależnie od konkretnej sytuacji, zależnie od jednostkowego przypadku należy rozpatrzyć czy rozsądniej jest stanąć po stronie pracownika czy przedsiębiorcy. Może i to jest słuszne, ale rozbieżność interesów klasowych jest immanentą cechą całego systemu kapitalistycznego i w walce przeciw temu systemowi należy również zająć stanowisko w skali całościowej. A tak się składa, że osoby pozbawione środków produkcji stanowią zdecydowaną większość społeczeństwa, co w naszym przypadku jest tożsame również z pojęciem narodu. Dzięki różnym czynnikom, między innymi historycznym, złożyło się tak, że jesteśmy krajem w miarę jednolitym etnicznie oraz kulturowo. Można więc w naszym przypadku stosować zamiennie przymiotniki 'ludowy' i 'narodowy'. Większością, która powinna decydować o swoim losie jest naród. Co za tym idzie, interes określonej klasy jest zarazem interesem ogólnonarodowym, co z kolei na przykładzie „narodowych kapitalistów” oznacza, iż interesy klasy jako całości mogą być sprzeczne z interesami indywidualnymi. Aczkolwiek w tym miejscu chodzi mi jedynie o to, by wyjaśnić iż nacjonalizm powinien stanąć po stronie większości, a na wzór jakobinizmu, uważanego za pierwszy nacjonalizm w historii, uprawnione jest wyłączenie klasy wyzyskiwaczy ze wspólnoty narodowej. Powołując się ponownie na przedwojennych falangistów, przypomnę, że narodowy-radykalizm dąży do zbudowania bezklasowego narodu przyszłości, a likwidacja kapitalizmu nie może się odbyć bez likwidacji kapitalistów. Również w koncepcjach wybitnego myśliciela polskiego nacjonalizmu, Jana Stachniuka, można trafić na podobne koncepcje. Pisze on, że „naród ma się stać tworem bezklasowym, jeśli ma stworzyć kolektywizm” oraz „sentyment ku rodakom innej przynależności klasowej mógłby się stać początkiem zguby”. Aby jednak uniknąć nieporozumień, warto w tym miejscu wyjaśnić, że budowa społeczeństwa bezklasowego, będąca jednym z celów narodowego radykalizmu, nie oznacza fizycznej eksterminacji przedstawicieli określonej klasy, ale oznacza zmianę stosunków własnościowych.

 

Może są to odległe wizje, ale perspektywa rewolucji narodowej w jednym kraju, będącym zaledwie drobnym ogniwem w światowym systemie kapitalistycznym, jest przedsięwzięciem wielce niebezpiecznym. Czy to jednak oznacza porzucenie ideałów rewolucyjnych? Nie, wręcz przeciwnie. Budowa Narodowego Państwa Pracy w jednym kraju zagroziłaby interesom międzynarodowych kapitalistów i mogłaby sprowokować imperialistyczną interwencję, a takich przykładów w historii współczesnej wcale nie brakuje. Nie jesteśmy również tak rozległym krajem, jakim była Rosja w 1917 lub w 1924 roku, więc nie możemy sobie pozwolić na zamknięcie się na współpracę z innymi, często bratnimi narodami. Dlatego też dążenie do realizacji interesów narodowych przy jednoczesnym zachowaniu pryncypiów rewolucyjnych, zakłada konieczność współpracy międzynarodowej między nacjonalistami oraz klasą robotniczą różnych krajów. Nie oznacza to jednak utopijnych wizji rewolucji światowej. Oznacza to współpracę oraz w miarę równomierny proces rewolucyjny na większych obszarach. Jako propozycję mogę podać współpracę nacjonalistów w takich krajach jak Polska, Czechy, Słowacja, Węgry, Ukraina. Wszystkie te kraje w mniejszym lub większym stopniu cierpią z powodu kapitalizmu oraz neokolonializmu, będącego narzędziem agresji kapitału stosowanego przeciw naszym narodom. Wymienione przeze mnie kraje są w podobnej sytuacji oraz leżą blisko siebie. A chyba każdy się zgodzi, że bliższy mu nacjonalista węgierski niż kapitalista polski.


Oczywiście, jest to tylko propozycja, wielu z nas widziałoby również inne narody, z którymi moglibyśmy współpracować, różne mogłyby być też formy tejże współpracy, dlatego to zagadnienie zostawiam na szerszą dyskusję.

 

Zjawisko masowej imigracji, poruszane w szeroko pojętym środowisku patriotycznym w mniej lub bardziej rozsądny sposób, również jest związane ze zjawiskiem walki klas. O ile wielu świadomych nacjonalistów podkreśla związek przyczynowo skutkowy między kapitalizmem a migracją ludności, o tyle wśród powszechnej świadomości społecznej sytuacja wygląda nieporównywalnie gorzej. Myślę, że każdy czytelnik Szturmu zna słynne w naszym środowisku słowa Alana de Benoista „Ktokolwiek krytykuje kapitalizm, jednocześnie aprobując imigrację, której pierwszą ofiarą jest jego własna klasa robotnicza, powinien się lepiej zamknąć. Ktokolwiek krytykuje imigrację, jednocześnie milcząc na temat kapitalizmu, powinien zrobić to samo.” Niestety, prawicowa hipokryzja mocno zakorzeniona w naszym społeczeństwie odwraca uwagę od prawdziwego problemu. Jest zwykłym kretynizmem zwalczanie przyczyny jakiegoś zjawiska, zapominając całkowicie o skutku, który je wywołał lub nawet, co ma często miejsce, świadomie go pomijając. A w tym wypadku prawdziwym winnym jest imperializm oraz propaganda działająca na rzecz kapitału. Osoby będące pod jej wpływem są taką samą ofiarą jak imigranci. Gwałty i morderstwa na masową skalę w krajach zachodu oraz olbrzymi wzrost przestępczości są ogromnym problemem, ale nie zapominajmy, że to samo zachód robi u nich od wielu dekad. I mimo że cywilizacja wschodu stoi zdecydowanie wyżej od cywilizacji zachodu, to w powszechnej świadomości cały problem niejednokrotnie sprowadzany jest do problematyki ruchania zwierząt (mam na myśli o nacjoprymitywizm związany z kozami). Oczywiście z drugiej strony sceny politycznej, czyli wśród środowisk proimigranckich jest podobny problem, oni również bardzo często pomijają kwestie kapitalizmu oraz imperializmu w całym zjawisku. Aczkolwiek chcę się skupić na środowiskach prawicowych, gdyż mają one od dekad monopol na władzę, a zarazem na propagandę, szczególnie w naszym kraju. Najbardziej jaskrawym przypadkiem są środowiska konserwatywno-liberalne bardzo często stojące w pierwszym szeregu walki z masową imigracją, a jednocześnie najzacieklej promujący zbrodniczą ideologię wolnego rynku. Dochodzi do takich sytuacji, że na manifestacjach antyimigranckich można usłyszeć tak absurdalne hasła, jak na przykład „raz sierpem, raz młotem, islamską hołotę”, całkowicie zapominając, że to europejscy komuniści jako jedni z pierwszych wychodzili na ulicę sprzeciwiając się masowej imigracji spoza Europy.

 

Piękno tkwi w różnorodności, a liberalizm pod płaszczykiem „wielokulturowości” zabija właśnie tą różnorodność. Mieszanie ras oraz kultur na skalę przemysłową działa wyniszczająco na obie strony, zarówno na przybyszów, jak i na gospodarzy. Ale leży to w interesie liberałów. Odwraca to uwagę od prawdziwych wrogów, jakimi są kapitaliści, a w zamian skierowuje ją na przedstawicieli klasy robotniczej innych narodów, ras czy kultur. Oni również w swoich krajach byli i są ofiarą kolonializmu, tak jak my u siebie. Z tym, że na ich szkoły, szpitale i osiedla spadały zachodnie bomby, a na nasze nie (chociaż była taka możliwość, gdyż w latach .70 zachód miał o nas sporo informacji strategicznych od zdrajców, którzy są w III RP gloryfikowani). Skoro wszyscy jesteśmy ofiarami systemu, to nienawiść należy ukierunkować przede wszystkim przeciwko właśnie temu systemowi. Każdy w swoim kraju, wśród swojego narodu, współpracując z tymi narodami, z którymi jesteśmy w stanie się porozumieć (zamiast wysuwania nacjoprymitywnych roszczeń terytorialnych, jak to bywa bardzo często w przypadku ukraińskich miast).

 

Paweł Wieczyński

 

W naszym państwie nadal w kwestii chociażby Trybunału Konstytucyjnego, nie dzieje się dobrze. Lecz niestety ten problem to tylko wierzchołek góry lodowej wadliwego prawa, które w naszym kraju obowiązuje. Warto więc zadać sobie pytanie : Czy żyjemy w państwie prawa? Czy też może żyjemy w kraju gdzie prawo jest ustalane przez sędziokratyczną klasę? Warto zastanowić się nad jej istnieniem.


Natomiast aby odpowiedzieć na pierwsze pytanie. Warto zastanowić się co jest źródłem prawa. Jest nim tak naprawdę od samego początku prawo naturalne. Jest ono uważane przez wielu jako to nadrzędne, wyższy rodzaj prawa niż prawo pozytywne, stanowi ono bowiem podstawę obowiązywania całego prawa pozytywnego. Przez to jest swego rodzaju wzorcem i ideałem, jakiemu powinny odpowiadać postanowienia prawa pozytywnego.


Natomiast prawo pozytywne to które tworzy człowiek, biorąc pod uwagę prawo naturalne, nigdy nie będzie doskonałe. Ale tak czy owak ono musi obowiązywać. Problem polskiego prawa pozytywnego jest tu bardziej złożony, niż nam się może wydawać. Przykładem dość dosadnym są tu czasy rozbiorów. Do odzyskania niepodległości na terenach które później znalazły się w granicach II Rzeczpospolitej obowiązywały różne systemy prawne. Sam proces unifikacji prawa nawet się nie zakończył. Choć prace Komisji Kodyfikacyjnej i jej wyniki, czyli projekty kodeksów postępowania karnego z 1928 roku, kodeks postępowania cywilnego z 1930 roku, kodeks Makarewicza wprowadzony 11 lipca 1932 roku, kodeks zobowiązań uchwalony 27 października 1933 roku, kodeks handlowy mający moc obowiązującą od 1 lipca 1934 roku, budzą uznanie, a Komisja opracowała także inne projekty ustaw. Powodem zaniechania owej unifikacji prawa był wybuch II wojny światowej. Po jej zakończeniu powstała Polska Republika Ludowa. Podstawową ustawą zasadniczą na której opierało się prawo pozytywne owego państwa ,była Konstytucja lipcowa, weszła ona w życie 22 lipca 1952 roku i przestała obwiązywać dopiero 17 października 1997 roku.


Podstawowe zmiany jakie wprowadziła to zamiast trójpodziału władzy, ustanowiła zasadę jedności władzy państwowej. Co bardzo istotne została ona napisana przez Józefa Stalina, polską wersję opracował Bierut, co na przestrzeni lat, po mimo 23 nowelizacji, w tym przywróceniu Izby Wyższej oraz urzędu prezydenta, sprawiało że to nie my, naród tworzyliśmy swoje własne prawo, lecz zostało ono utworzone przez innych.


Obecnie obowiązująca Konstytucja, pomimo swoich wielu obecnie błędów, była tworzona przez Komisję Konstytucyjną Zgromadzenia Narodowego, już inną kwestia jest to, że jeden z jej członków, zasiadał w przeszłości w Polskiej zjednoczonej Partii Robotniczej. Ale jednak była tworzona przez Polaków. Dziś pomimo dwóch nowelizacji, jednej z 2006 roku , oraz drugiej z 2009 roku. Ta ustawa zasadnicza jest mocno nieaktualna. Tak samo jak przepisy wielu rodzajów prawa, karnego, cywilnego czy też handlowego. Dlatego osobiście uważam, iż w interesie narodu polskiego, byłoby utworzenie specjalnej komisji, na wzór Komisji Kodyfikacyjnej, która by miała zmienić obecny katastrofalny stan prawny naszego państwa na lepszy, ustanawiając nową Konstytucję oraz wymyślając nowe zdecydowanie lepsze przepisy prawne, które w jak najmniejszym stopniu pozwoliłby utrudniały życie naszemu narodowi.


Kacper Sikora

Dzisiejszy świat który znamy, a który ukształtował się w Europie i szerzej na całym świecie po II wojnie światowej, (z przetasowaniem systemów politycznych i ekonomicznych we wschodniej części Starego Kontynentu po 1989 r.) powoli odchodzi do lamusa. Wzrost zagrożenia terrorystycznego, objawiającego się w postaci zamachów w Paryżu i Brukseli, natężenie się ekstremizmu islamskiego, który ukazuje swoje zbrodnicze oblicze w wojnie w Syrii i w środowiskach muzułmańskich imigrantów
w zachodniej Europie, wojna w Donbasie i neo – imperialne zapędy Kremla dążącego do odbudowy swojej strefy wpływów w Europie Wschodniej, a także coraz silniejsze tarcia pomiędzy rozpędzonymi gospodarczo Chinami a USA i jego azjatyckimi sojusznikami sprawiają, że i my przestajemy się czuć całkowicie bezpiecznie, mimo że większość tych zagadnień (poza Ukrainą) Polaków i Polskę nie dotyka bezpośrednio. Nie znaczy to jednak że problemy geopolityczne całego świata będą nas zawsze omijać.
Jestem nacjonalistycznym pacyfistą, jakkolwiek to dziwnie nie brzmi – uważam (jak zapewne większość rozsądnych nacjonalistów i w ogóle ludzi w Polsce) że ze względu na nasze położenie geopolityczne między Wschodem a Zachodem, tragiczne doświadczenia z lat 1939 – 1945, a także fakt, iż wojna sama w sobie jest czymś katastrofalnym i traumatycznym dla każdego narodu i człowieka doświadczeniem, niosącym śmierć, utratę majątku całego życia, a często i najbliższych wraz
z towarzyszącym jej często upadkiem wszelkich zasad i wartości, należy jakichkolwiek konfliktów zbrojnych (obojętnie w jakiej formie) dla dobra naszego narodu a także własnego unikać w miarę swoich możliwości.

Nie oznacza to jednak że mamy wyrzec się całkowicie osobistego i społecznego prawa do obrony życia i swoich wartości w imię źle pojętego prawa do istnienia w pokoju i zgodzie, w imię jakiegoś wyimaginowanego braterstwa i miłości rodem z piosenki Johna Lennona pt. Imagine, gdyż ono po prostu nie istnieje. Przeciwnie, my jako naród, a szczególnie my, polscy nacjonaliści powinniśmy przyjąć do wiadomości że wszystkie konflikty zbrojne tego świata mogą niegdyś zapukać do naszych bram
i drzwi, znajdując swoje odbicie nad Wisłą i Odrą. Dlatego naszym obowiązkiem, ku dobra własnego narodu i przyszłych pokoleń należy się jak najlepiej militarnie i psychologicznie przygotować do przyszłych konfliktów, które w naszej części Europy mogą się kiedyś zdarzyć. Tylko jak jest w rzeczywistości, jaki jest stan naszych przygotowań i umiejętności wojskowych, zwłaszcza wśród nas nacjonalistów? Czy jesteśmy wystarczająco przygotowani na taką ewentualność? Czy może powinniśmy brać od kogoś przykład albo czerpać z czyichś doświadczeń? Dlatego w swoim artykule przedstawię parę przykładów państw głównie frontowych oraz organizacji nacjonalistycznych, które dzięki powszechnej militaryzacji swojego narodu/członków potrafią skutecznie bronić własnych państw bądź też odstraszać potencjalnych agresorów.
Izrael – kontrowersyjny, acz znakomity przykład tego, że dbałość o wyszkolenie żołnierzy, nowoczesny sprzęt, morale, a także wcielania w życie idei militaryzacji narodu przynosi skuteczne efekty. Mimo że zdecydowana większość z nacjonalistów
w Polsce i Europie ma co najmniej bardzo krytyczny (często jakże słuszny) stosunek do kraju położonego na Bliskim Wschodzie, to nie można jednak odmówić państwu żydowskiemu doskonałego przygotowania militarnego, systemu dowodzenia i możliwości szybkiego poboru, co umożliwia elitom politycznym i wojennym w Tel – Avivie błyskawiczne reagowanie na ruchy wojsk lub ataki okolicznych sąsiadów typu Egipt, Jordania czy niegdyś Syria i Irak, jak również palestyńskich organizacji narodowowyzwoleńczych jak Islamski Dżihad, Fatah, LWFP lub OWP, co w kontekście geopolitycznego położenia państwa syjonistycznego jest dla niego dosłownie kwestią życia lub śmierci. Należy podkreślić fakt, że terytorium sojusznika USA na Bliskim Wschodzie to zaledwie 22 072 km2 (czyli tyle, ile wynosi w przybliżeniu powierzchnia województwa łódzkiego) a na blisko 8,5 miliona ludności prawie 20 % z tej liczby (około 1,7 – 1,8 miliona osób) to przedstawiciele mniejszości narodowych i religijnych, takich jak muzułmańscy Arabowie, Druzowie, arabscy chrześcijanie itp, co wymaga szczególnej koordynacji wszystkich szczebli dowodzenia.

Israeli Defence Force (Siły Obronne Izraela, po hebrajsku Cawa HaHagana LeYisrael) są powołane i zorganizowane na mocy Ustawy o Służbie Obronnej z 1949 roku. Naczelną maksymą wyznaczającą sposób działania CaHaL jest pierwsze zdanie zawierane niezmiennie od 1948 roku we wszystkich dokumentach dotyczących strategii obronnej państwa, brzmiące następująco: Izrael nie może sobie pozwolić na przegranie wojny.

Służba w wojsku jest podzielona na dwa rodzaje: zasadniczą (Sherut Kevah)
i rezerwową (Sherut Muim). Istnieje rzecz jasna w takiej sytuacji obowiązkowy pobór – objęty nim jest w ramach Sherut Kevah każdy Żyd i Żydówka, pomiędzy 18 a 26 rokiem życia, w tym i emigranci żydowscy przybywający do Izraela w ramach programu aliji, tj. powrotu Żydów do Palestyny przy czym dotyczy to głównie mężczyzn. Mężczyźni służą 2,5 roku, kobiety zaś niecałe 2 lata, a dokładnie 21 miesięcy. W przypadku kobiet pobór ich nie obejmuje jeśli przedstawicielka płci żeńskiej jest w związku małżeńskim, należy do ortodoksyjnej części społeczeństwa (mówiąc obrazowo, jest chasydką), jest w ciąży lub posiada dzieci. Obowiązkiem powszechnej służby wojskowej nie są objęci (z przyczyn politycznych i strategicznych) ortodoksi żydowscy, arabscy chrześcijanie i muzułmanie (chyba że jako ochotnicy), wyjątkiem są ze względu na swoją odmienność wyznaniową wobec muzułmanów (uważających ich za kafirów w obrębie świata islamu) i lojalność wobec Izraela Druzowie.
Rok przed pójściem w kamasze każdy siedemnastolatek/- tka w kraju jest poddawany/ - a obowiązkowym badaniom w lekarskich komisjach wojskowych, które w kilkudziesięciostopniowej skali oceniają przydatność przyszłego kandydata do armii.  Po ukończeniu poboru, przeszkolony rekrut przechodzi do rezerwy – Sherut Muim,
w której mężczyźni są do ukończenia 51 roku życia, kobiety – do 40 roku życia, którzy co roku odbywają miesięczne ćwiczenia. Wszystkie rodzaje sił zbrojnych (lądowe, powietrzne, morskie i specjalne) są dowodzone przez jeden sztab główny wraz z jego szefem, wyznaczanym na to stanowisko przez rząd na wniosek premiera i ministra obrony, będącego przynajmniej w randze generała pułkownika, co zapobiega ewentualnym konfliktom i patom sytuacyjnym wewnątrz najwyższego dowództwa IDF.  Wszystko to pozwala na utrzymywanie prawie 180 tys. armii zawodowej i blisko półmilionowych rezerw, a w razie konfliktu armia jest rozbudowywana w ramach mobilizacji do 630 tysięcy żołnierzy co stanowi łącznie 10 procent żydowskiej ludności Izraela i jest jednym  z najwyższych wskaźników mobilizacyjnych na świecie zorganizowanych w 16 pięciobrygadowych dywizji. Należy dodać, że budżet militarny wynosi rocznie 12 miliardów dolarów (16 miejsce na świecie, przy czym gros tych środków to dotacje w sprzęcie i gotówce uzyskiwane od waszyngtońskiego sojusznika dzięki działaniom lobbingowym wpływowej diaspory żydowskiej w Stanach).

Armia izraelska posiada bardzo rozbudowany i dość nowoczesny sprzęt operacyjny – ok. 3700 czołgów (z czego część to słynne czołgi typu Merkava), 10 tys. transporterów opancerzonych oraz prawie 1200 jednostek i sztuk artylerii stałej, mobilnej, przeciwpancernej i mobilnej (w tym wyrzutnie rakiet). Ponadto jest ona uzbrojona w 324 samoloty F – 15, F – 16, F – 35, 103 helikoptery bojowe i 180 transportowych zorganizowanych w 33 eskadry lotnicze. Oprócz tego posiada własne bezzałogowe samoloty bojowe Eitan, system przeciwrakietowy Patriot i budują własną tarczę antyrakietową o nazwie Żelazna Kopuła. Jeśli idzie o marynarkę to mimo małej liczebności jest wyposażona w nowoczesne korwety i pochodzące z Niemiec okręty podwodne Delfin. Poza tym Izrael posiada własną broń atomową, stanowiącą kluczowy element strategii odstraszania potencjalnych przeciwników.

Warto nadmienić że w izraelskim wojsku duży nacisk kładzie się formowanie rekrutów w ideologii syjonizmu i kształceniu gotowości postaw poświęcenia za kraj, jak również na relacje interpersonalne – dowództwo IDF stara się o wpajanie poborowym postaw równouprawnienia pod względem płciowym, społecznym i ekonomicznym,
a także dumy z żydowskości i potęgi własnego państwa (koncepcja nowego Żyda, który będzie umiał obronić siebie i swój naród przed ponownym Holocaustem), które nieustannie musi być podtrzymywane. Efekt? Izrael, który w ciągu prawie 70 lat istnienia brał udział w 8 konfliktach zbrojnych (sześć wojen i dwie intifady palestyńskie), z których zwyciężył w sześciu (poza wojną w Libanie w 1982 roku, gdzie IDF zostało zmuszone się wycofać i ostatnim konfliktem z Hezbollahem dekadę temu, kiedy to dowództwo armii podjęło decyzję o zaprzestaniu wymiany ciosów z Partią Boga wskutek jej determinacji i skuteczności w ostrzeliwaniu miast izraelskich).
W wyniku tego państwo izraelskie powiększyło dwukrotnie obszar o wzgórza Golan, Zachodni Brzeg i wschodnią Jerozolimę, co jest ewidentnym dowodem na to, że nowoczesna armia, rozbudowany system szybkiego poboru i wdrożenie powszechnej idei militaryzacji społeczeństwa pozwala na skuteczną obronę państwa i ochronę biologiczną narodu, jak również na wysoki stopień obeznanego z bronią obywatela, mimo często sprzecznych z prawem międzynarodowym działań na arenie światowej.
Innym przykładem państwa, gdzie umiejętnie łączy się idee nowoczesnej armii, wyszkolonego militarnie narodu i dużych możliwości operacyjnych jest Finlandia. Uwarunkowane jest to przede wszystkim podobnym jak w przypadku Polski położeniem geopolitycznym, tj. między blokiem państw zachodnich a Rosją, a także doświadczeniami historycznymi – licznymi konfliktami i starciami z Moskwą
w przeszłości, od wojny domowej z komunistami (wspieranymi przez siły bolszewików z Rosji Sowieckiej) w czasie uzyskiwania niepodległości w 1917 roku, wojną zimową
z lat 1939 – 1940 ze ZSRS (w wyniku której Finowie utracili część Karelii z Wyborgiem, po fińsku Viipuri), następnie w ramach wojny kontynuacyjnej w latach 1941 – 44 wspólnie z hitlerowskimi Niemcami, przeciw którym Finlandia następnie walczyła (tym razem ramię w ramię z Sowietami) od X 1944 do końca II wojny światowej w tzw. wojnie lapońskiej. Wpływ na kształtowanie się doktryny obronnej Suomi ma także przyjęta po II wojnie światowej neutralistyczna polityka zagraniczna, której zasadniczym celem było i jest utrzymywanie dobrych stosunków ze swoim groźnym sąsiadem, najpierw Związkiem Sowieckim a obecnie Federacją Rosyjską,
z którą Finlandia ma najdłuższą, bezpośrednią granicę, zapoczątkowaną przez pierwszego powojennego prezydenta Finlandii, Juho Paasikiviego. Zakłada ona także unikanie zadrażnień z pozostałymi sąsiadami i trzymanie się zasady nie uczestniczenia w jakichkolwiek blokach lub aliansach militarnych (Finlandia jest oprócz Norwegii jedynym krajem regionu nie będącym członkiem NATO), jak też podejmowanie szeroko zakrojonej współpracy wojskowej z innymi państwami skandynawskimi, głównie Szwecją, w zakresie współdziałania sił operacyjnych i modernizacji przemysłu zbrojeniowego.

Finlandia, ze względu na dość duży i specyficzny obszar swojego państwa (jest to kraj lesisty, poprzecinany jeziorami, w większości nizinny, z klimatem umiarkowanie chłodnym, czyli przyjemnymi temperaturowo wiosną i latem i ostrymi jesienią i zimą), a dość małą liczbę ludności i posiadanie potężnego, odbudowującego i modernizującego swe siły zbrojne rosyjskiego sąsiada z jednej strony, a ostatnimi czasy przeżywającej spore problemy wewnętrzne na tle imigracyjnym i etnicznym Szwecji z drugiej, kładzie ogromny nacisk do posiadania obeznanego z militariami społeczeństwa i nieustannie gotowej do boju armii.

Fińskie siły zbrojne (Puolustusvoimat, Fińskie Siły Obrony) dzielą się na trzy rodzaje sił zbrojnych: Wojska Lądowe (Maavoimat), Siły Powietrzne (Ilmavoimat) i Marynarkę Wojenną (Merivoimat). Jeśli idzie o najsilniejszą część armii fińskiej, czyli wojska lądowe, to przeszły one w ostatnich latach gruntowną modernizację i restrukturyzację – w 2012 roku zmniejszono liczbę pracowników cywilnych i zawodowych żołnierzy z blisko 15 tysięcy do 12 300 osób, zaś z ogółu Maavoimat z 35 tys. do 23 tys. żołnierzy, co ma poprawić jakość wyszkolenia żołnierzy. Dowodzenie fińską armią lądową jest usystematyzowane poprzez podział na trzy Dowództwa Regionalne (Północ, Zachód i Wschód), z 12 obwodami (odpowiednikami okręgów) wojskowymi, dowodzonych
przez Szefa Obrony, podległemu prezydentowi, który współpracuje z tamtejszym MON.
W Finlandii mimo głębokich zmian, nadal istnieje obowiązek poboru wojskowego – podlega mu każdy mężczyzna w wieku od 18 do 30 lat, gdzie w zależności od stopnia wojskowego i specjalizacji militarnej odbywa on służbę w różnych okresach czasu; szeregowi pół roku, żołnierze podstawowych specjalizacji dziewięć miesięcy zaś korpus oficerski, podoficerski i wysoce specjalistyczny – rok. Po ukończeniu służby poborowej każdy wyszkolony rekrut przechodzi do rezerwy podzielonej na trzy klasy, w tym przypadku do najwyższej, pierwszej.
Jednostki operacyjne są podzielone na wyspecjalizowane do walk w poszczególnych warunkach brygady i pułki – Jääkäriprikaati, tj. brygadę jegrów, przeznaczonej do walk w zimie w rejonie bieguna polarnego, stacjonująca w Rovaniemi na północy kraju, Kaartin jääkärirykmentti, gwardyjski pułk jegrów mający za zadanie obronę rejonu Uusimaa, czyli Helsinek i okolic, szkolonej do działań w obszarze miejskim, Utin Jääkärirykmentti, pułk jegrów Utti, jednostki specjalnej, będącej elitą Maavoimat.
Po przeprowadzeniu tzw. reformy Brygada 2005 stworzono dodatkowe brygady, mające głównie za zadanie obronę poszczególnych części kraju: Karjalan prikaati, Brygada Karelia, mającej swój garnizon w mieście Kouvola, o charakterze brygady zmechanizowanej mającej bronić najbardziej newralgicznej części Finlandii, mianowicie terytorium południowej Karelii, Kainuun prikaatiin, Brygada Kainuu,
z siedzibą w Kaajani (obrona centrum państwa), Porin prikaati, Brygada Pori (misje pokojowe) oraz Panssariprikaati, Brygada Pancerna stacjonująca niedaleko miasta Tampere, pełniąca rolę jednostki szybkiego reagowania.
Dzięki takiemu systemowi poboru i rezerwy a także dostosowanemu do warunków terenowo – klimatycznych podziałowi sił operacyjnych, Finlandia może zmobilizować w stanie zagrożenia około 350 tys. ludzi w tym do prawie ćwierć miliona żołnierzy armię zawodową (w tym wojska lądowe do nieosiągalnej dla 35 – milionowego państwa jakim jest Polska liczby 150 tysięcy i tamtejszą Straż Graniczną), co oznacza
w przeliczeniu na liczbę ogółu obywateli stanowi 7 % ich całkowitej liczby, stawiając ten nadbałtycki kraj w światowej czołówce, jeśli idzie o zdolności mobilizacyjne społeczeństwa. Armia fińska, w tym marynarka wojenna i siły lotnicze, posiada zróżnicowany, acz nieustannie modernizowany i nowoczesny sprzęt wojenny, m.in. unowocześnione wersje sowieckich czołgów typu T – 55 i T – 72M1 oraz niemieckie Leopardy 2A4 i 2A6 w łącznej liczbie 270 sztuk. Oprócz tego posiada prawie 1400 wozów bojowych (głównie rodzime Patria i starsze, sowieckie BTR – 50), nowoczesną artylerię rakietową i stacjonarną w liczbie ponad 800 sztuk, jak również nowoczesny park lotniczy – samoloty typu Hawk, F – 18 Hornet  i szwedzkie Gripeny i 21 śmigłowców oraz marynarkę wojenną liczącą w przybliżeniu 40 okrętów (głównie korwety i okręty podwodne).
Finlandia jest jednym z najbardziej uzbrojonych krajów na świecie, gdzie istnieje powszechne prawo dostępu do broni, a jej posiadanie jest od zawsze wpisane w tradycję i mentalność Finów. Sprawia to że praktycznie każdy fiński obywatel jest gruntownie przeszkolony i obeznany z bronią na wypadek wojny – w Polsce coś, co jest szczególnie teraz niemożliwe. Także system poboru i rezerwy ułatwia znacznie przystosowanie żołnierza do konkretnego rodzaju ewentualnych walk – w Finlandii panuje dbałość o to ażeby każdy rekrut bądź rezerwista odbywał swoją służbę wojskową i ćwiczenia
w jednostce leżącej najbliżej jego miejsca zamieszkania, co pozwala na lepsze zapoznanie i zintegrowanie się żołnierzy pochodzących z tych samych okolic, a tym samym pozwala na jego lepsze wykorzystanie operacyjne w walce dzięki jego znajomości terenu i bliskich więzi z sąsiadami – kolegami z rezerwy. Wszystko to powoduje że Finlandia, mimo iż od prawie 70 lat umiejętnie unika wszelkich sytuacji kryzysowych w polityce zagranicznej, jest przygotowana na ewentualną wojnę.

Szwajcaria – modelowy przykład doskonałego współdziałania armii ze społeczeństwem, stawiana jako wzór rozwiązań możliwych do zastosowania w polskiej doktrynie wojennej rozwiązań przez polskich nacjonalistów i sporą część tzw. środowisk prawicowych, głównie liberalnych spod znaku KNP, KORWIN czy też centroprawicy skupionej wokół PiS. Kraj Helwetów ze względu na swoją specyfikę
i uwarunkowania historyczne i terenowe od blisko 150 lat prowadzi szeroko zakrojoną politykę obronną – jako kraj wieloetniczny i wielojęzyczny, zamieszkany przez ludność francuską, niemiecką, włoską i autochtoniczną retoromańską (bezpośrednich potomków starożytnego ludu Helwetów, od nazwy których Szwajcaria wywodzi swój przydomek),
a ostatnimi czasy także wskutek ekonomicznej i politycznej emigracji uzupełnianej przez ludność pochodzącą głównie z Kosowa, Albanii i zachodniej części Bałkanów,
z dominującym obszarem górskim, armia i idea militaryzacji narodu pełnią w niej ważną rolę czynnika zespalającego obywateli z państwem, niezależnie od pochodzenia, kształtując w nich odpowiednie postawy odpowiedzialności zbiorowej. Wpływ mają na to również doświadczenia z przeszłości – Szwajcaria choć od 200 lat jest państwem neutralnym, to od zawsze słynęła z dobrych i bitnych żołnierzy (przykład papieskiej Gwardii Szwajcarskiej), jednakże aż do połowy XIX wieku poddawana była różnym wstrząsom politycznym, zwykle z kilku powodów: pierwszy, wynikający z konfliktów na tle religijnym i politycznym pomiędzy katolikami a protestantami (kalwinami) od XVI do XIX wieku (ostatnim akordem tej rywalizacji była wojna domowa w 1848 roku, gdzie Szwajcarii groziła przez moment militarna interwencja francuska), ingerencją dużych sąsiadów z zachodu i wschodu w sprawy wewnętrzne dumnych potomków Wilhelma Tella, tj. Francji i habsburskiej Austrii, a w ostatnich dziesięcioleciach zagrożenie inwazją hitlerowskich Niemiec po ich zwycięstwie nad Francją i państwami Beneluksu w 1940 roku.

Dzisiaj najbardziej prawdopodobnymi zagrożeniami, jakie mogą spotkać małą Szwajcarię są przede wszystkim zagrożenia terrorystyczne związane z radykalizacją części muzułmańskich środowisk imigranckich wewnątrz kraju, przeniesienie się kłopotów etnicznych z sąsiedniej Francji lub Niemiec na teren państwa czy też zagrożenie neutralnej postawy państwa wskutek zmieniającej się sytuacji geopolitycznej w Europie, związanej z osłabieniem struktur unijnych. Wszystkie te czynniki przedkładają się na to, że Szwajcarzy nieustannie modernizują swoją armię
i rozwijają zdolności obronne wśród szwajcarskiego społeczeństwa.

Szwajcarska strategia obrony kraju jest bezpośrednio związana z neutralną polityką tegoż państwa w oparciu o tzw. doktrynę Bindschedlera z 1954 roku, zakładającej odejście od neutralizmu Helwetów w kilku przypadkach: agresji państwa z zewnątrz na Szwajcarię, koniecznością pomocy humanitarnej i obroną praw człowieka. Duże znaczenie ma także wysoki stopień finansowania budżetu na cele obronne, który wynosi ok. 6 procent PKB. O ile liczba armii zawodowej, zorganizowanej na wzór milicyjny, defensywny, jest teoretycznie w warunkach europejskich i światowych w miarę normalna, gdyż wynosi 135 tysiące żołnierzy, w tym 4 – tysięczny korpus bezpieczeństwa (w porównaniu do zaledwie 90 tys. WP), o tyle możliwości szybkiej mobilizacji rezerwistów są ogromne, a to dzięki systemowi poboru i szkoleń rezerwistów.

Mianowicie każdy dorosły Szwajcar podlega obowiązkowi służby zasadniczej od 18 do 34 roku życia. Najpierw wszyscy rekruci przechodzą około kilkumiesięczne szkolenie wojskowe (4 – 5 miesięcy), a następnie corocznie, po przejściu do rezerwy, odbywają w podobnym wymiarze czasowym obowiązkowe ćwiczenia, zaś ci, którzy nie zostali powołani do wojska, są zobowiązani do uiszczania specjalnego podatku na potrzeby militarne państwa i uczestnictwa w oddziałach tamtejszej obrony cywilnej. Każdy młody obywatel szwajcarski po przejściu do cywila nadal jest pod bronią, kiedy to otrzymuje broń z arsenału wojskowego do domu, aby w razie potrzeby być od razu gotowym do walki. Wcześniej, w wieku 18 lat, każdy Helwet odbywa 3,5 miesięczne szkolenie unitarne, mające zaznajomić go z bronią i podstawowymi zasadami sztuki wojennej. W czasie poboru dowództwo armii stara się o to aby w jednostkach wojskowych służyli wspólnie ludzie pochodzący z różnych regionów etnojęzykowych kraju, co umożliwia zwiększenie poczucia przynależności do jednego narodu, nabranie obopólnego szacunku oraz lepsze poznanie mentalność i języków Szwajcarów z innych części alpejskiego państwa. Dzięki temu szwajcarskie dowództwo, dowodzone przez szefa sztabu i ministerstwo obrony narodowej, ma możliwość zmobilizowania maksymalnie w ciągu 72 godzin blisko 360 tys. żołnierzy, co stanowi wzięcie pod broń blisko 5 % ogółu społeczeństwa (Szwajcaria liczy około 8 milionów ludzi), co jest
w skali europejskiej rekordowym wynikiem.
Armia szwajcarska jest dość dobrze wyposażona i zmodernizowana – posiada na swym stanie 224 czołgi marki Leopard, 580 sztuk transporterów opancerzonych typu M113 i 183 egzemplarze bojowego wozu piechoty szwedzkiego Stridsfordon 90, produkowanego na szwedzkiej licencji. Każdy żołnierz, niezależnie od specjalności bojowej, jest wyposażony w szturmowy karabin automatyczny rodzimej produkcji, Sturmgewehr 550 kaliber 7,5 mm. Poza tym Szwajcarzy posiadają dostosowaną do warunków górskich artylerię typu haubicznego i nowoczesne lotnictwo, w skład którego wchodzą samoloty typu F – 18 Hornet, Northrop F-5 Tiger II, a ostatnimi czasy jest wyposażane w najnowsze modele Gripenów szwedzkiej formy SAAB.
Należy dodać, że Szwajcaria posiada blisko 3 miliony sztuk broni palnej, co stawia ją obok USA w ścisłej czołówce najbardziej zmilitaryzowanych państw świata, a posiadanie broni przez obywateli jest gwarantowanym prawnie i konstytucyjnie przywilejem każdemu, kto ma ukończone 18 lat, jest zdrowy psychicznie i fizycznie i przeciwko któremu nie toczy się żadne postępowanie karne, zaś każdy Szwajcar od 12 roku życia ma prawo należeć do związków i organizacji paramilitarnych i szkolić się w sztuce władania bronią.

Czynniki te, zebrane w spójną i logiczną całość, sprawiają że Szwajcaria bez względu na zmieniające się koniunktury międzynarodowe może dzięki głębokiej militaryzacji własnego narodu nadal prowadzić swą neutralną politykę i nie musi się obawiać potencjalnych zagrożeń i agresji z zewnątrz, ciesząc się blisko od 170 lat pokojem,
a słynne powiedzenie Helwetów – Szwajcaria nie ma armii, cała Szwajcaria jest armią, nadal jest aktualne i właściwe.

Wymienione tutaj przykłady doskonale przygotowanych do konfliktów zbrojnych
i zagrożeń kryzysowych dwóch potencjalnych państw frontowych – Izraela i Finlandii oraz słynącej ze znakomitego wyszkolenia militarnego narodu Szwajcarii, są jakże ewidentnym dowodem na to że idea militaryzacji narodu jest potrzebna i stanowi gwarancję bezpieczeństwa każdego państwa, co może stanowić asumpt do wdrożenia własnych rozwiązań państwowych i oddolnych nad Wisłą, zwłaszcza przez Nas, polskich nacjonalistów, o czym będę jeszcze pisał w kolejnych dwóch tekstach, poświęconych tejże tematyce.
Maciej Mańkowski
Bibliografia:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Izrael
http://www.almaszrik.uni.lodz.pl/KobietywIzrealskichSilachObronnych.pdf
http://www.psz.pl/116-bezpieczenstwo/sily-zbrojne-izraela
http://niezalezna.pl/68597-armie-poborowe-model-szwajcarski-i-izraelski
https://pl.wikipedia.org/wiki/Finlandia
http://militarium.net/finskie-sily-zbrojne-analiza-wybranych-aspektow-czesc-i/
http://niezalezna.pl/68476-armie-poborowe-model-finski-i-estonski
http://bellum.com.pl/szwajcaria-nie-ma-armii-szwajcaria-jest-armia/
http://e-civitas.pl/szwajcaria-nie-ma-armii-szwajcaria-jest-armia/



    




     

wtorek, 26 kwiecień 2016 13:27

Konkretów, a nie dyskusji!

„Dyskusja. Potrzeba dyskusji”! Te słowo przewija się od lat, czy to na „DL” lata temu, czy w „Szturmie”, czy ostatnio na portalu antykapitalizm.pl. Tymczasem problemem nie jest brak dyskusji, ale brak człowieka/organizacji, która powie „biorę to na siebie” i zacznie działać. Działać, a więc budować program antykapitalistyczny, w którym wszystko, albo prawie wszystko jest jasne. Jeśli tego nie ma – przyznajmy, że tego po prostu nie umiemy, nie rozumiemy.


Jedni już próbują – jest to NOP (nie należę do tej partii), ale w jego przypadku pojawia się inny problem – lider, do którego osobiście nic nie mam, oskarżany jest (na głos) o „brak współpracy/perspektyw rozwoju”. Nie chcę tutaj tego rozstrzygać – to nie miejsce, ale fakty są takie, że po pierwsze musi być pomysł, po drugie otwartość na dialog ze środowiskiem. Aczkolwiek rozważanie korporacjonizmu i plan na papierze jest czymś, co wzbudza moją sympatię dla NOPu. To zawsze krok przed „potrzeba dyskusji”. „Tylko” jeszcze trzeba działać, rozwijać się, coś z tym papierem robić.

Sama dyskusja nie wystarczy, ludzie dzisiaj trzydziestoletni mają poważniejsze rzeczy do roboty niż ciągłe dyskutowanie (brutalne, ale prawdziwe), tym bardziej, że dyskutują… od piętnastego roku życia. Czy naprawdę „nie ma dyskusji”? Oczywiście, że jest… chociażby na tych wszystkich facebookach. Czy ludzie będą jeździli kilometry na spotkania, mając na uwadze doświadczenia, że nic z takich spotkań nie wynikało? Wątpię. Nie raz byliśmy gdzieś jako tako zebrani i z konkretów wychodziły nici.


W polskim nacjonalizmie nie brakuje dyskusji – brakuje osób, które mają świeży zapał i chwycą to wszystko konkretnie za szmaty. Konkretnie, a więc „ma być tak i tak, jeśli się nie zgadzacie – podajcie argumenty, jeśli nie, oto jest nasz program i tyle”. Grunt by osoba nie była w środowisku, w swoim mieście całkowicie anonimowa, by można było ją prześwietlić jeśli chodzi o aktywizm. By cechował ją młodzieńczy zapał, który powolutku ulatuje u naszego pokolenia „około trzydzieści”. By nie był to oszołom w rodzaju „lidera” Narodowej Wolnej Polski.

To wszystko może być trudne ze względu na polską mentalność, która nie pozwala nam – mimo potencjału liczbowego i bojowego, stworzyć sensownego, antysystemowego nacjonalizmu na miarę dorosłego człowieka, a nie zbuntowanego nastolatka. Mamy też tak, że wielu trzydziestolatków nadal tkwi w emocjonalnym gimnazjum. Wielu Polaków, jak na romantyków przystało, chodzi swoimi ścieżkami – wiem coś o tym, bo… sam taki jestem. Nadmiar takich jak ja mądrali również stanowi problem.


Jestem jedną z osób, która miała okazję kimać na CasaPound w Rzymie i tak jak wszyscy, jestem pod wrażeniem tego jak Włosi się dogadali. Tam nikt się nie kłóci, nie widać, by mieli do siebie jakiś problem, siedzą na tarasie i dyskutują o faszyzmie, a co ważniejsze widać plony tej dyskusji – akcje, nieoficjalne, czy oficjalne (partia). Jeśli coś złego dzieje się wewnątrz, nie czuć tego…, ani śledząc ich relacje (a to właśnie robię), ani przebywając na ich squacie. Nie dyskusja – konkrety. Reguły działania, których wszyscy potrafią się trzymać (Polacy właśnie tego nie potrafią?). Nie działasz? To spadaj, nie ma w CP dla ciebie miejsca! Ale, w przeciwieństwie do Polski, znalazło się wielu konkretnych ludzi na poziomie, którzy chcą trzymać się tych zasad.


Kwestia mentalności – do tego wniosku doszedłem i, przepraszam, ale wątpię w sukces na naszych ziemiach, przynajmniej w tym pokoleniu. Może kiedyś… dlatego warto o tym mówić i mimo wszystko działać. Wspierać tych, którzy biorą się do roboty. Dyskusja? Sprecyzujcie, bo dzisiaj każdy z każdym dyskutuje.

Łukasz Grower



wtorek, 26 kwiecień 2016 13:26

W pułapce historyzmu

Polscy nacjonaliści cierpią na dziwną chorobę – cały czas żyjemy historią i myślimy jedynie o niej, zapominając o dzisiaj, nie chcąc myśleć o jutrze. Smutno mi to mówić, ale wielu narodowców brak jakiejkolwiek wizji działalności maskuje ciągłym paleniem zniczy i antykomunistycznymi manifestacjami.


Nadmierne zainteresowanie historią jest jednym z powodów dla których mało kto chce nas poważnie traktować. Przeciętny mieszkaniec dorzecza Wisły i Warty ma o wiele poważniejsze problemy niż nazwy ulic i walka z komuną 27 lat po okrągłym stole. Myślenie jedynie o historii sprawia, że brakuje czasu na poznanie realnych problemów Polaków i działalność dla miasta.


Kolejnym problemem jest brak jakiegokolwiek rozwoju myśli narodowej po II Wojnie Światowej, cały czas istnieje tylko klasyka czyli Dmowski, Mosdorf, Doboszyński, Piasecki i im współcześni, co powoduje brak zrozumienia współczesnego świata, częste stwierdzenia, ze z jakimś środowiskiem się nie dogadamy bo przecież odwołują się do tradycji z którą endecja walczyła... Pośrednio skutkiem tego jest szukanie odpowiedzi na współczesne problemy u obcego, a wręcz wrogiego nacjonalizmowi guru w muszce.


Oczywiście tylko idiota może twierdzić, że budowanie świadomości historycznej narodu jest zbędne, ale „znaj proporcjum mocium panie”! Ruch nacjonalistyczny nie może być skansenem i kółkiem historycznym tylko siłą mającą zmienić ten kraj. Często jedynym pomysłem na działalność lokalną jest zmiana nazwy kilku ulic, narodowców nie interesuje komunikacja miejska, liczba miejsc w żłobkach i przedszkolach, budżet obywatelski... Historia jest ważna i tego nie neguję, ale Polska nie skończyła się na Żołnierzach Wyklętych.


Największym sukcesem naszego środowiska po 89 roku jest stworzenie mody na patriotyzm (często złośliwie nazywanej gimbopatriotyzmem), która nie byłaby możliwa bez dwóch czynników – Marszu Niepodległości i rodzącego się po 2010 kultu Żołnierzy Wyklętych. Zainteresowanie historią miało tutaj bardzo dobre skutki, brak umiejętności wykorzystania tej mody i przekucia jej na coś trwałego i dojrzałego to już zupełnie inna kwestia.


Historia, zwłaszcza lokalna jest doskonałą nauczycielką patriotyzmu, dla dziecka wychowanego na Jeżycach czy Ratajach bohaterowie Powstania czy Czerwca są kimś bliskim, a wydarzenia rozgrywające się w znanej okolicy ciekawe. Organizując w okolicach 27 grudnia i 28 czerwca turnieje piłki nożnej czy konkursy plastyczne, muzyczne dla dzieci możemy bardzo skutecznie nauczyć je patriotyzmu, jednocześnie zarażając miłością do sportu i proponując wartościowe formy spędzania czasu.


Żyjmy dla przyszłości! Historię traktujmy jako element naszego dziedzictwa, ważny w budowaniu świadomości narodowej Polaków, zwłaszcza dzieci, ale nie róbmy z niej nigdy sensu życia i naszej działalności!


Tomasz Dryjański

wtorek, 26 kwiecień 2016 13:24

Kościół a nacjonalizm

Nie będę opisywać w swoim tekście kolejnych historycznych faktów, o których większość z nas zdaje sobie sprawę, poza tym warto przyjrzeć się współczesności, na którą możemy mieć wpływ. To do nas, nacjonalistów, należy kreowanie świata, a nie tylko odwoływanie się do epok minionych. Warto brać pod uwagę spuściznę naszych przodków, ale tylko po to, aby wiedzieć, co jest dla nas konieczne do zrobienia, a czego musimy unikać.

Podobnie sytuacja wygląda w przypadku relacji nacjonalizmu z Kościołem Katolickim. Uważam, że zdecydowanie za mało jest debaty publicznej w tej kategorii. Tym bardziej, że bardzo często pojęcia te nie idą w parze. Zapominamy o podstawowym charakterze polskiego nacjonalizmu, który jest ściśle związany z katolicyzmem.

 

Większość organizacji narodowych odwołuje się do cywilizacji łacińskiej, biorąc naukę Kościoła za swój ideowy wyznacznik. Na marszach i pozostałych akcjach krzyczymy o Wielkiej Polsce Katolickiej, a hasło Bóg Honor i Ojczyzna jest już na trwałe wpisane w nasz ruch.

 

Nie wliczając kilku podmiotów narodowych, którym chrześcijaństwo jest obce, możemy stwierdzić, iż nie mamy problemu z określeniem swojej wiary i naszego podejścia do życia religijnego. Niestety, jak pokazały ostatnie wydarzenia, problem pojawia się z drugiej strony. Do tej pory nie mogę zrozumieć, dlaczego białostocka kuria przeprasza za zachowanie mojej organizacji podczas mszy rocznicowej. Byłam na tym wydarzeniu, obserwowałam swoje Koleżanki i Kolegów, wysłuchałam kazania Ks. Jacka i myślę, że każdy, kto był obecny na tej Mszy zgodzi się ze mną, że to zwykły medialny cyrk. Cyrk, którego zadaniem jest podzielenie katolików i przedstawienie idei narodowej jako tworu antykatolickiego.

 

Nagle złą sytuacją katolicyzmu w Polsce zmartwiona jest Gazeta Wyborcza i TVN, publikując coraz głupsze tezy o brunatnym ONR z Ks. Jackiem na czele, który rzekomo niszczy chrześcijańską jedność. Nie byłoby w tym nic dziwnego ani strasznego, że ponownie plują na nas te same lewicowe mordy, rozczarowuje niestety postawa wielu przedstawicieli Kościoła i podmiotów z nim związanych. Jak można odcinać się od środowiska, które jako pierwsze i pewnie jedyne pójdzie zawsze za swoją wiarą i za swoją Ojczyzną? Które nigdy nie złoży broni i będzie czuwać gotowe do walki?

 

Wreszcie zobaczymy, co dzieje się wewnątrz Kościoła, nagonka na Ks. Jacka Międlara, która jest niestety podsycana również przez wielu duchownych. Nie podoba im się postawa Kościoła walczącego. Miałam okazję wysłuchać różnych kazań Księdza, ale również porozmawiać w mniejszym gronie osób, jestem przekonana, że prędzej czy później wielu z tych którzy teraz go atakują, zrozumieją, że tacy jak on są dumą Kościoła. To właśnie oni będą na straży tej wiary i dzięki nim jestem spokojna o dalsze losy Polski i Polaków. Widzę sporo analogii między Księdzem a ONR-em, tak samo boją się naszej duchowej siły i bezkompromisowości. Jesteśmy zagrożeniem, ponieważ nie boimy się mówić prawdy i nie da się nam zamknąć ust, my nie będziemy przysłowiowo tańczyć, jak nam zagrają. Nie pozbędą się nas, a nie przekupią, dlatego chcą nas zniszczyć. Będą walczyć najsilniejszym narzędziem, jakie mają- mediami. To one wpływają na świadomość społeczną i chcą manipulować Polakami, idealnie widać to obecnie. ONR jest teraz opisany wszędzie, gdzie nie popatrzę albo o nas piszą albo mówią. Oczywiście, w jaki sposób to można się domyślić. Próbują nas zniszczyć i wykorzystują do tego naszego sprzymierzeńca, jakim jest i powinien być Kościół Katolicki.

Różne epitety cisną się na usta, kiedy słyszę, że gdzieś odmawiana jest msza w intencji Księdza Jacka. Widać, że współczesny Kościół jest przesiąknięty wrogami wiary i polskości, jest słaby i wypełniony lękiem. Ważny jest dobry wizerunek i liberalne podejście do życia. Można by powiedzieć, że dla takich jak my nie ma tu miejsca. Tylko, że właśnie naszym obowiązkiem jest odzyskanie społeczeństwa i Kościoła, odrzucenie tych złych nawyków i wzorów. Tak jak ONR działa od podstaw w polskim narodzie, tak odważni kapłani jak Ks. Jacek będą odzyskiwać Kościół. Razem sobie poradzimy, wspólnie będziemy się wspierać i wygramy w tej walce. Nie jest moim zamiarem atakowanie kogokolwiek personalnie ani całościowo instytucji kościelnych. Wiem, że w tym momencie musimy pokazywać pozytywne i negatywne postawy, aby w przyszłości odrodziło się to, o co walczymy- Wielki Kościół i Wielka Polska, które ramię w ramię stworzą Wielki Naród.


CWP!

Adrianna Gąsiorek

Podczas wymiany kilku kul z jego załogą jeden z ludzi padł na ziemię jakby powalony niewidzialną pięścią. Pocisk przewiercił czubek stalowego hełmu i wyrył długą bruzdę w czaszce. Mózg podnosił się i opadał w ranie w rytm pulsowania krwi, mimo to żołnierz był w stanie iść o własnych siłach. Musiałem mu jeszcze wydać rozkaz, aby pozostawił tornister, i zaklinałem go, by szedł bardzo wolno i ostrożnie.

To są słowa Ernsta Jüngera, pochodzą one z jego wspomnień z walk na froncie zachodnim I wojny światowej pt. In Stahlgewittern (z niem. W stalowych burzach – przekład z 1999 roku autorstwa Wojciecha Kunickiego). Wykazał w tym dziele swoje umiejętności literackie, odmalowując obraz Wielkiej Wojny jako czegoś ponadmaterialnego, czegoś, co zmieniło na zawsze jego pokolenie Niemców, którzy walczyli w okopach Sommy, Marny, Guillemont, Verdun i innych miejscach krwawych walk pozycyjnych. Oprócz wspomnień i odczuć niemieckiego oficera zawiera również opisy życia okopowego, krajobrazu różnych miejscowości, rutyny walk oraz powolnej mechanizacji nowoczesnej wojny, jaka nastąpiła w XX wieku. Książka ta doczekała się łącznie od 7 do 8 wydań, o zmienianej przez autora treści, różnie interpretowanej, w tym dwóch przekładów na język polski (pierwszego dokonał ppłk Janusz Gaładyk w 1935 roku, tytułując go Książę Piechoty. W nawałnicy żelaza, drugiego – wspomniany wyżej prof. Kunicki w 1999 roku).

Dlaczego nawiązałem do pierwszej połowy XX wieku? Ponieważ w porównaniu z tamtymi czasami dzisiaj następuje poważny upadek młodzieży na każdej płaszczyźnie. Nie chcę tu oczywiście być sentymentalistą, czy opiewać ideowy, religijny i polityczny aktywizm młodzieży z czasów międzywojnia, które są bardzo wartościujące dla nas i są wartym uwagi punktem odniesienia do dzisiejszej walki. Legion św. Michała Archanioła, Falanga Hiszpańska, Obóz Narodowo – Radykalny, belgijski Christus Rex, niemiecka Rewolucja Konserwatywna i mógłbym dalej wymieniać poszczególne przykłady, ale nie na to powinno być miejsce w niniejszym maszynopisie. Tu z kolei postaram się odpowiedzieć na pytania, które nurtują mnie od bardzo długiego czasu. Czy degeneracja młodzieży w XXI wieku jest niczym innym, jak zapowiedzią nadchodzącej śmierci następnych pokoleń młodych Europejczyków? Dlaczego młodzież niechętnie przyjmuje niektóre wzorce, mogące stanowić bardzo dobre wzory do naśladowania, w celu zrzucenia z siebie kajdan przywiązania do jakichkolwiek nałogów?

Dzisiaj świat wchodzi w erę globalizacji, a wraz z nią jej skutki uboczne – unifikacja i amerykanizacja kultury kosztem odrębności narodowych, kulturowych i religijnych, niszczenie podstawowych więzi społecznych na rzecz pośpiechu za sukcesem, karierą czy łatwym pieniądzem, rozwój i promowanie kosmopolityzmu zamiast naszych tradycji, historii i kultur. Równolegle spychane są na plan dalszy duchowe sfery życia, ich sens jest traktowany jedynie jako zło konieczne, coś w rodzaju wymuszonej lub ogólnie przyjętej tradycji. W tym ciągłym pędzie młodzież zapomina o swoich korzeniach, wierze, odrzuca od siebie wszystko to, co mogłoby służyć dobru drugiego człowieka lub je niweluje. Kupowanie, konsumowanie, praca i egzystencja we własnych czterech ścianach prowadzą do nikąd. Bardzo dobrymi przejawami tego, jak konsumpcjonizm wżarł się w mentalność naszego narodu, są jarmarki, przenośne targi i bazary ustawiane w Wielkanoc, Boże Narodzenie, Wszystkich Świętych czy zapusty oraz czekoladowe mikołaje/zajączki, jajka na ladach od sklepów po będące pod wpływem obcego kapitału supermarkety. Sam widziałem, zwłaszcza na Wszystkich Świętych, jak rodziny z dziećmi przychodziły na cmentarz dla tradycji, a później kupowali precle, waty cukrowe i inne niezdrowe przekąski, i mnie krew zalewała. Nie mówiąc już o totalnym gadulstwie letnich katolików w ten dzień na poświęconej ziemi, zakłócającym skupienie się na modlitwie i oddaniu hołdu zmarłym bliskim, krewnym, tym, którzy mają jedynie symboliczne mogiły oraz naszym lokalnym bohaterom. Bez komentarza również zostawię grożące naszej duchowości i tożsamości kulturowej niewinne „cukierki albo psikusy” w „halołin”.

Innym przykładem są Święta Bożego Narodzenia. Nie tylko na targach, wystawach i ladach figuruje to czekoladowe barachło, które najchętniej by zniszczyć. Na wieczerzach wigilijnych (rzecz jasna, zgodnie z przyjętą tradycją) raz po raz pojawia się alkohol. Tu dochodzimy do jednego z najcięższych nałogów, jakie prowadzą do degeneracji młodzieży, a które to przykłady dosyć często przychodzą z góry. Niestety, nie tylko na posiłkach wigilijnych zakrapia się je flaszką, potem drugą, a potem ew. bo za mało, to jeszcze do sklepu. Niejeden raz obserwowałem żałosny obyczaj wyjścia grup młodych ludzi z alkoholem na plenerowe picie o północy z 24 na 25 grudnia, nazwany – o zgrozo – pasterką. Że tak zapytam, co wspólnego z rozważaniem tajemnicy narodzin Jezusa Chrystusa ma łojenie wódy, bimbru, piwa i innych szkodliwych trunków, które z pozoru są bezpieczne, ale to z tego powodu rośnie bezmiar patologii społecznych, udawania kim to się nie jest i rozbijania więzi rodzinnych poprzez wyłudzanie pieniędzy na alkohol. Nie będę przytaczał tu statystyk, bo można je znaleźć w Internecie, nie mówiąc o ekstremalnych przypadkach, jakie mają miejsce w Rosji (a na które to problemy jedną z odpowiedzi jest sportowy tryb życia, straight edge i dbałość o zdrowie – krzewione przez rosyjskich nacjonalistów).

Ostatnio na portalu narodowo – radykalnym Kierunki, na którego łamach również pisuję swoje refleksje i myśli, ujrzał światło dzienne tekst naszego naczelnego, Krzysztofa Kubackiego, zatytułowany Europa potrzebuje kultu siły! Podpisuję się pod nim obiema rękami, ponieważ to w barkach młodzieży spoczywa i powinna spoczywać przyszłość Europy. Im silniejsi są nasi wrogowie, tym mocniejsza powinna być nasza walka przeciw całemu współczesnemu światu, walka o uratowanie zdrowej tkanki narodowej, by ta nie ulegała żadnym wpajanym nam przez demoliberalizm paradygmatom. Paradygmatom prowadzącym na manowce i oddalającym nas od tego, co dobre, na rzecz Zła, i ostatecznie zadającym nam najgorszą z śmierci, jaką jest śmierć duchowa.

Tę myśl, pisaną wieczorem, zakończę słowami Leona Degrelle z Apelu do młodych Europejczyków: Młodzi europejscy koledzy – nadeszła wasza kolej. Materialnie, to jasne, ale przede wszystkim duchowo i intelektualnie bądźcie gotowi na wszelkie ofiary. Niech wasze mózgi będą doskonale wyćwiczone i zbudowane, ciało silne i gotowe na najtrudniejsze walki, dusza rozjaśniająca wasze idee. Wtedy, choćby bój był zacięty, wasze silne ramiona podniosą na tarczach zwycięstwo, w które zwątpili słabeusze. Tylko ci mają wiarę wracają i stawiają czoła przeznaczeniu! Wierzcie! Walczcie! Świat się traci lub zdobywa. Zdobądźcie go! Na ludzkiej pustyni, gdzie beczy tyle baranów bądźcie lwami! Silni i nieustraszeni jak one. Niechaj Bóg wam dopomoże! Czołem, koledzy!

Adam Busse






Temat roli kobiet w rodzinie i narodzie jest niezwykle istotny, dla wielu pewnie oczywisty, jednak współcześnie nie wszystko pozostaje takie jasne. Są ludzie, którzy twierdzą, że kobiety mają wybór: albo zajmować się rodziną, albo pójść do pracy. Sprawa jest tutaj postawiona w sposób bardzo ograniczony. Bardzo proste i według wielu słuszne podejście. Problem tkwi w tym, że zupełnie nie przystaje ono współczesnej rzeczywistości, jest „wyborem” bardzo ograniczonym i modelem praktycznie niemożliwym do wdrożenia w XXI wieku.

Zdaniem wielu konserwatystów, kobieta powinna zajmować się wyłącznie rodziną i wychowaniem dzieci. Z drugiej strony, znaczna część konserwatywnych liberałów twierdzi, że kobiety powinny mieć wybór: praca albo rodzina. Jeśli mielibyśmy spojrzeć na temat z punktu widzenia interesu narodowego, z perspektywy rzeczywistości Polaków w XXI wieku i ich problemów, to dojdziemy do wniosku, że żadne z tych podejść nie jest właściwe.

Część polskich kobiet rzeczywiście poświęca się wyłącznie rodzinie, inne za to poświęcają się tylko karierze. Ale faktem jest, iż największą część stanowią te przedstawicielki płci pięknej, które zarówno pracują, jak i posiadają dzieci. Nie jest to nic nadzwyczajnego, a tym bardziej nic złego. Faktem, którego podważać nie można jest istnienie znacznej grupy kobiet nastawionych wyłącznie na karierę, kobiet realizujących się wyłącznie na płaszczyźnie zawodowej, które nie planują zakładać rodziny. To zjawisko jest typowym przykładem indywidualistycznego i materialistycznego podejścia do życia. Tutaj należy pokazać alternatywę, pokazywać inne wzorce i promować wspólnotowy model budowania rzeczywistości, jako drogi pracy dla narodu siebie samych. Koniecznym jest znalezienie alternatywy dla typowego indywidualistycznego punktu widzenia, gdyż obecnie to właśnie indywidualizm bierze górę nad wspólnotowością i nie ma powodu, aby w tej pracy miały nie brać udziału kobiety.

Jednak stricte konserwatywne podejście, według którego miejsce kobiety jest wyłącznie w domu nie znajduje racji bytu w XXI wieku, a nawet jestem skłonny stwierdzić, że dążenie do takiego modelu nie byłoby korzystne w zasadzie dla nikogo. Czas pokazał, że wiele kobiet świetnie odnalazło się w rolach przywódczych, w rolach społecznych, a nawet sportowych oraz organizacjach o różnym charakterze. Niekoniecznie musi oznaczać to przekreślenie ich naturalnej roli matek.

Przy tym temacie dotknę również nieco kontrowersyjnej kwestii związanej z prawami pracowniczymi przyszłych matek. Chcąc odbudować pozycję rodzin w Polsce nie można pomijać tematu urlopów macierzyńskich oraz zasiłków macierzyńskich. W obliczu kryzysu demograficznego oczywistymi są działania mające na celu poprawę sytuacji ekonomicznej polskich rodzin, z tego punktu widzenia likwidacja tych praw byłaby zdecydowanie bezsensowna, a nawet groźna społecznie. W rzeczywistości XXI wieku, konserwatywno – liberalne założenia, według których przyszła matka, idąc do pracy miałaby się liczyć z groźbą jej pewnej utraty i nie mogąc oczekiwać państwowego wsparcia na okoliczność ciąży, to coś, co należy zdecydowanie skrytykować. Takiego podejścia nie możemy już nawet nazwać konserwatyzmem, ale raczej utopijnym dążeniem do powrotu bardzo starych zasad, które dziś nie mają racji bytu. Współczesne państwo, chcąc odbudować wartości rodzinne oraz pozycję społeczną rodzin, musi chronić kobiety zatrudnione w okresie ciąży, ale także zapewnić im prawo do powrotu do pracy po odchowaniu dziecka.

Kobiety, a szczególnie polskie kobiety, wielokrotnie udowadniały swoją siłę i talenty. Udowodniły również, że są w stanie godzić wiele funkcji społecznych, nie uchybiając niczemu. Historia zna wiele przykładów przedstawicielek płci pięknej, które były bardzo zaangażowane w walkę dla ojczyzny, które również udzielały się w innych dziedzinach, a jednocześnie były zdolne do pełnienia ról matki i żony. Dlaczego mielibyśmy pozbawić naród tak wielu możliwości? Powinniśmy patrzeć szerzej.


Hubert Kowalski