
Szturm
Wierność krzyżowi – jedyna nadzieja na odrodzenie Europy
Przez moją głowę od bardzo długiego czasu przechodzi szereg myśli na temat współczesnego świata, świata wiecznie się bawiącego i stojącego na krawędzi zagłady. Dzisiaj Europa jest atakowana ze wszystkich stron. W chwili pisania tekstu mijała połowa lipca, a wraz z nią dwa następujące noc po nocy wydarzenia nie rzutujące dobrze na przyszłość Europy – zamach terrorystyczny w Nicei w rocznicę wybuchu Rewolucji Francuskiej (noc z 14 na 15 lipca, z rąk tunezyjskiego terrorysty zginęły 84 osoby, a ponad 200 zostało rannych) oraz nieudana próba przewrotu wojskowego w Turcji (zginęło wówczas ok. 100 żołnierzy chcących obalić władzę islamistycznie zorientowanego prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana). Można spekulować, czy te wydarzenia stanowią kolejny ze zwiastunów mającej nadejść trzeciej wojny światowej, ale nie tu miejsce na rozstrzyganie tych sporów i rozwianie dylematów.
Przypominają się mnie w tej chwili fragmenty Płonących dusz Leona Degrelle, które można bardzo dobrze odnieść do tego, co się dzieje obecnie z Europą, a od 1945 roku nie dzieje się nic dobrego: Upadek obecnej epoki nie jest spowodowany brakiem środków finansowych. Nigdy jeszcze świat nie był tak bogaty, tak pełen komfortu, wspomagany przez równie produktywny rozwój przemysłu. Nigdy nie oferowano tylu bogactw i dóbr. To ludzkie serce, tylko ono, jest w stanie upadłości. Z braku miłości, z braku wiary i oddania świat zadaje sobie samemu śmiertelne ciosy. Od tego okresu następuje stopniowa dominacja Materii nad Duchem, Mamony nad Bogiem, co przybliża coraz mocniej narody europejskie do śmierci duchowej i oddala od Królestwa Niebieskiego.
W dalszych stronicach książki Degrelle napisał: Jedynym owocem zdobyczy człowieka, a właściwie owocem jego błędów i upadków były przyjemności, które wpierw wydawały mu się niezmiernie podniecające, po czym okazało się, że w istocie jest to tylko trucizna, błoto i tandeta. Tymczasem dla tej tandety, tego błota i tej trucizny mężczyźni i kobiety, niszcząc swe marzenia i swe ciała, porzucili i sprofanowali wewnętrzną, duchową radość, tę prawdziwą – wielkie słońce prawdziwej radości. Chwile przyjemności płynące z posiadania czegoś lub kogoś musiały prędzej czy później się ulotnić, gdyż były iluzoryczne, od początku wypaczone i coraz bardziej występne. Dzisiaj te postawy mają swoje nazwy – materializm i konsumpcjonizm, o których negatywnych skutkach dla rozwoju duchowego człowieka wiele już napisano, więc nie będę nic powtarzał. Kto dzisiaj atakuje naszą cywilizację i z których stron?
Z jednej strony sojusz liberałów i radykalnej lewicy skierowany przeciw tradycyjnym Wartościom, które są uznawane za wroga „europejskiego postępu”, a mający sprowadzić człowieka do roli bezideowego hedonisty, mającego chrapkę na wszystkie dobra i materialne bogactwa tego świata. Z drugiej strony globaliści, mający zdławić narodowe, cywilizacyjne i kulturowe odrębności narodów europejskich na rzecz forsowanego obecnie przez rządy Paryża i Berlina unijnego superpaństwa, obywatelstwa świata oraz „świata bez granic”. Z trzeciej strony Unia Europejska, wprowadzająca wszystkie regulacje i ograniczenia gospodarcze, ingerująca w wewnętrzne sprawy państw oraz zohydzająca europejską tożsamość na rzecz ideologicznego mariażu „wartości” cywilizacji zachodniej – opartej o dziedzictwo rewolucji kulturalnej roku 1968. Z czwartej strony, za plecami fal nielegalnych imigrantów przychodzi religia muzułmańska, kulturowo obca Europejczykom, religia, której wojownicy od wieków raz po raz szturmowali nasz kontynent, ale połamali swoje zęby na polach Poitiers, Konstantynopola, Lepanto, Wiednia, Belgradu, Parkanów, Półwyspu Iberyjskiego oraz w okresie Wypraw Krzyżowych. Z piątej strony zaś – wojujący ateizm, spychanie Wiary do sfery prywatnej i stopniowa sekularyzacja życia publicznego, co w dłuższej perspektywie prowadzi młodych do poczucia duchowego zagubienia i stopniowego tracenia sensu życia, stąd ucieczki w nałogi, hedonistyczne zabawy, lub… konwersja na islam.
Religia katolicka dla nas, Polaków, i większości polskich nacjonalistów, jest religią tożsamości, naszym celem jest dostąpienie Zbawienia po zakończeniu ziemskiego życia. Jedną z tych dróg, która przybliża nas do Boga, jest właśnie praca na rzecz narodu. Praca na rzecz rozwoju ekonomicznego, społecznego i politycznego. Praca na rzecz krzewienia wśród młodzieży Wartości, które są ponadczasowe i bardziej przybliżą człowieka do Królestwa Niebieskiego niż oddawanie się hedonistycznym i materialistycznym zabawom. Jak w Ewangelii wg św. Jana (Jn 11, 25-26) mówił Jezus Chrystus: Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we mnie wierzy, ten choćby nawet umarł, ożyje, a każdy, kto żyje i we mnie wierzy, przenigdy nie umrze. Wiara w Boga jest tym źródłem wewnętrznej, duchowej siły, która jest w stanie podnieść każdego człowieka na duchu i podnosiła narody Europy w walce z zewnętrznymi najeźdźcami – Arabami, Turkami Osmańskimi, bolszewickimi armiami idącymi w 1920 roku na Warszawę, dawała siłę żołnierzom podziemia walczącym z hitleryzmem i komunizmem oraz niosła nadzieję w chwilach zwątpienia.
Nasza walka musi być tym mocniejsza, ponieważ jeśli nikt z nas tej walki nie podejmie, to kto zmieni nasz świat na lepsze? Demoliberalne rządy wtapiające nas w coraz głębsze bagno demokracji, liberalizmu i mieszczańskiej mentalności? Ideologowie „postępu” gotowi represjonować za wierność tradycyjnym Wartościom, Bogu i swoim Ojczyznom w imię „walki z zacofaniem”, „katolickim ciemnogrodem” etc.? Islamiści dążący do zniszczenia europejskiej tożsamości, zastąpienia kościołów meczetami i ustanowienia w miejsce Prawa Bożego prawa szariatu? Lewicowi bojówkarze walczący z Wartościami w imię „walki z faszyzmem”? Kapitaliści czczący pieniądz i zysk finansowy ponad wszystko jako swoich bożków, kosztem najbardziej potrzebujących obywateli, których wyzyskują? Globaliści chcący znieść różnice kulturowe, narodowe i cywilizacyjne w imię sloganu „one race, people race”? Pacyfiści dążący do demilitaryzacji ojczystych państw i zduszenia ducha wojownika w narodach europejskich? Co najmocniej łączy pacyfistów, demokratów, lewaków, kapitalistów, globalistów, syjonistów i islamistów? Mianowicie chęć rewolucyjnego wywrócenia świata do góry nogami i ustanowienia nowego porządku, opartego na sprzecznych nam wartościach.
Wierność Krzyżowi, Wierze rzymskokatolickiej, która na przestrzeni wieków była spoiwem naszej tożsamości, kultury narodowej i stanowiła czynnik jednoczący Polaków podczas wojen, zaborów, okupacji, powstań narodowych oraz społecznego oporu w okresie komunizmu, musi być fundamentem naszej walki. Żeby jednak móc zmieniać świat i przybliżać ludzkość do Zbawienia, musimy rozpocząć od walki z własnymi słabościami. Każdy z nas ma swoje wady, słabości i problemy, które później przekuwają się w lekkie lub – co gorsza – śmiertelne grzechy, oddalające nas od Boga. Po to jednak jest modlitwa, po to są sakramenty święte (szczególnie sakrament pokuty i pojednania, ponieważ rachunek sumienia, szczera spowiedź, żal za grzechy i chęć rekompensaty strat wynikających z własnych grzechów mają na celu nie oczyszczać, ale uzdrowić każdego człowieka i przybliżać go do Królestwa Bożego), żeby nimi walczyć z szatanem, który przy każdej okazji wykorzystuje nasze słabości, by doprowadzić nas do upadku i przybliżać do piekielnych ogni i śmierci duchowej. Nikt nie będzie obiecywał, że wierność Wierze będzie łatwa. Kapitan Codreanu kreśląc istotę duchowej i ideowej walki Ruchu Legionowego przeciw współczesnemu światu mówił: Ktokolwiek chce przyłączyć się do naszej walki, powinien przede wszystkim zdać sobie sprawę, że będzie musiał znosić wiele cierpień. Ten, kto potrafi znosić cierpienie, zwycięży. Każde cierpienie jest kolejnym krokiem wiodącym do zbawienia, do zwycięstwa. Bez dawania własnego świadectwa Wiary i obecności Boga w naszym życiu codziennym trudniej, a nawet niemożliwym będzie to, żeby zagubieni, błądzący, młodzi ludzie byli w stanie zrozumieć ogrom swoich błędów i wrócić do Kościoła.
Bez powrotu do Boga i Cywilizacji Łacińskiej Europa umrze pod ciężkimi butami wszystkich tych, którzy są wrogami naszej tożsamości. W Ewangelii wg św. Łukasza (Łk 21:6) jest napisane: Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony. Jeśli nie uświadomimy sobie tego, to padniemy pod butami, paragrafami i karabinami wrogów Europy. Jeśli nie będziemy stawiać czynnego oporu wylewającej się z mediów pornografii, nie porzucimy liberalnych modeli życia, nie zadbamy o nasz rozwój duchowy i fizyczny, nie zadbamy o przyszłość naszą i naszych potomków, i nie będziemy uświadamiać naszych rówieśników oraz swojego otoczenia o tym, co się dzieje, to definitywnie przegramy naszą walkę, a wraz z nią przegramy także przyszłość Polski i Europy.
Adam Busse
Katolicki totalizm - chrześcijański fanatyzm polskiego nacjonalizmu
Zapewne truizmem dla wielu będzie stwierdzenie, że znaczna część ruchów nacjonalistycznych w okresie przedwojennym budowała swą doktrynę na fundamencie chrześcijańskim, zazwyczaj katolickim. Widzimy to zarówno w nazwach organizacji (belgijski Christus Rex, rumuński Legion Michała Archanioła) i ich mottach ("Bóg i Chorwaci" ustaszów), a także w wykorzystywanej symbolice (używany przez legionistów krzyż świętego Michała). Przyjęto nauczanie społeczne Kościoła, co widać zarówno w społecznym radykalizmie młodzieżowych ruchów narodowych, jak i w korporacjonizmie, który zaprowadzono w Austrii Dolfussa (skądinąd ustrój tego państwa określano często jako "klerofaszystowskiego") czy Portugalii Salazara. Hiszpańska wojna domowa ogłoszona została przez frankistów mianem "antykomunistycznej krucjaty", a reżim Franco tytułowany mianem "narodowo-katolickiego", podobnie w okresie II wojny światowej nazywano rządy Pavelicia oraz księdza Tiso. Wreszcie - Codreanu swą doktrynę określał mianem "chrześcijańskiego narodowego socjalizmu" (skądinąd ukuł to określenie gdy o hitleryzmie mało kto jeszcze słyszał).
Przyjęło się mówić, że polski nacjonalizm miał charakter wybitnie chrześcijański. Nie jest to w stu procentach prawdą, gdyż doktryna "starej" endecji była typowym, dziewiętnastowiecznym nacjonalizmem, nacjonalizmem świeckim, w Kościele widzącym jedynie czynnik jednoczący naród oraz będący sojusznikiem w walce z socjalizmem. Ewolucja nastąpiła dopiero wraz z wymianą pokoleniową w połowie lat 20. (było to zresztą typowe dla wielu ruchów narodowych w tym czasie), "młodzi" endecy swoją wiarę traktowali jako rzecz najświętszą, zaś narodziny narodowego radykalizmu są podsumowaniem tej zmiany. Słynna Deklaracja Obozu Narodowo-Radykalnego głosiła, że "Obóz Narodowo-Radykalny stoi na gruncie zasad katolickich, w szczególności zaś dążyć będzie do tego, by prawodawstwo zapewniło wychowanie chrześcijańskie młodych pokoleń, wzięło pod opiekę zadania rodziny i umożliwiło oparcie życia politycznego i gospodarczego na podstawach moralności katolickiej", podobnie w tzw. "Zielonym programie" Falangi czytamy, że "1. Bóg jest najwyższym celem człowieka. Cel ostateczny jednostki jest nadprzyrodzony, życiowe działania człowieka muszą być skierowane do osiągnięcia szczęścia w bezwzględnej, najwyższej wartości - Bogu. W Bogu, którego stosunek do ludzi ujmuje i tłumaczy religia katolicka. 2. Drogą człowieka do Bogu - praca dla Narodu.". Wiara w Chrystusa i szacunek dla Jego Kościoła były czymś żywym i oczywistym.
Mało kto jednak wie o tym, że polski ruch narodowy doczekał się idei, która ostatecznie podkreślać miała wręcz fanatyczny stosunek narodowych radykałów do sfery duchowej. Tą doktryną był "katolicki totalizm".
Przedwojenny ONR przez lata przedstawiany był głównie przez pryzmat działalności bojówkarskiej i antyżydowskich wystąpień na uniwersytetach (numerus clausus, getto ławkowe czy słynna blokada Uniwersytetu Warszawskiego), jednak sprowadzanie jego aktywności wyłącznie do "akcji bezpośrednich" jest, rzecz jasna, błędem. Ciekawą polityką prowadzoną przez falangistów było przenikanie do redakcji czasopism o profilach chrześcijańskim, konserwatywnym, nacjonalistycznym, monarchistycznym czy faszystowskim celem "przejęcia" kolejnych tytułów. Jednym z nich było religijno-społeczne "Pro Christo" (pierwotnie wydawane przez Stowarzyszenie Społecznego Panowania Najświętszego Serca Pana Jezusa w Rodzinach Chrześcijańskich, a następnie przez Zgromadzenie Księży Marianów pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny), w którym redaktorem naczelnym został ksiądz Jerzy Pawski, znany z nacjonalistycznych sympatii a także z bycia osobistym spowiednikiem lidera Falangi, Bolesława Piaseckiego. Orientacja pisma z chadeckiej stała się radykalnie antysemicka, niechęć do Żydów była w nim wyjątkowo wyrazista nawet jak na standardy przedwojennej prasy narodowej, na stałe w redakcji zagościli czołowi myśliciele i intelektualiści Ruchu Narodowo-Radykalnego.
10 października 1937 roku na łamach pisma pojawił się niezmiernie ciekawy tekst - "Polska na tle tendencji totalnych" pióra księdza Pawskiego. Miał on na celu udowodnienie tezy, że fałszywym jest przeświadczenie, jakoby "totalizm" (określenie to w Polsce stosowano wówczas o wiele częściej niż "totalitaryzm") stał w całkowitej sprzeczności z katolicyzmem i by autorytet Kościoła był w walkę z nim zaangażowany. Naczelny pisma jednoznacznie zadeklarował - "Kościół nie wiąże swej doktryny z żadnym ustrojem państwowym".
Osobom znającym dobrze dorobek polskiej myśli narodowo-radykalnej zapewne znany jest tekst Stanisława Piaseckiego o tytule "Imperializm idei", w którym rysował on wizję naszego kraju jako swoistego "misjonarza idei" w Europie środkowej, idei która nie ma na celu jedynie "bronić" jakiegoś drobnego kawałka ziemi i uważać podpisanie pojedynczego traktatu o nieagresji za wielki sukces naszej dyplomacji, lecz która zdolna byłaby zbudować w naszym regionie wielką cywilizację, podobną do egipskiej, greckiej czy rzymskiej. Ksiądz Pawski stawiał polskiego nacjonalizmowi podobne zadanie, a mianowicie "stworzenie w tej części Europy wielkiego bloku nacjonalistycznych państw katolickich", które byłyby w stanie oprzeć się dwóm, jego zdaniem, niebezpiecznym dla regionu żywiołom - komunistycznemu Związkowi Radzieckiemu i hitlerowskiej Rzeszy. Zauważał on, że w obydwu tych państwach religia katolicka traktowana jest jako wróg - na wschodzie ze względu na fanatyczny ateizm, a w nazistowskich Niemczech z racji na odwoływanie się do tradycji pogańskich. Katolicka Polska znalazła się więc między młotem a kowadłem i w związku z tym nasz naród zobowiązany był by wymyślić ideę, która najcenniejsze dla niego wartości byłaby w stanie ocalić. Pytał się Pawski swych czytelników - "zagrożony neopogańskim pangermanizmem i satanicznym komunizmem, jakiej Polski wizję winien wykrzesać naród nasz przed swymi oczyma?! - Wizję Polski twardej, wytrzymałej, niezłomnej". Ta twardość oczywiście dotyczyłaby wrogów narodowo-katolickiej cywilizacji - dla bratnich narodów wysłannicy polskiego państwa nacjonalistycznego mieliby stać się nauczycielami tego, w jaki sposób budować kraj zdolny do walki z elementami wrogimi kulturze chrześcijańskiej. Takie myślenie nie byłoby też, zdaniem Pawskiego, przejawem polskiej megalomanii ale realizacją woli Bożej, która sprawiła, że Polska po latach niewoli odzyskała niepodległość. "Tak wielkie zadanie obrony własnej przed naporem sąsiednich totalizmów i podboju kulturalnego powierzonych nam przez Opatrzność narodów wówczas tylko spełnimy, gdy naród nasz zostanie porwany do heroicznych wysiłków, gdy zostanie wezwany do największych ofiar i wyrzeczeń w imię tych celów nadludzkich."
Zdaniem Pawskiego idealnym rozwiązaniem byłoby użycie w tym celu totalizmu. Skoro najprężniejsze państwa w Europie to państwa totalne to dlaczego takim państwem nie mogłaby się stać Polska? Autor tekstu argumentował, że nigdy Kościół totalizmu jako takiego nie potępił, krytyczne zdanie o reżimach komunistycznym czy hitlerowskim wynikały z odrzucenia Boga i postawienia na Jego miejscu innych wartości, natomiast nigdy Stolica Apostolska nie skrytykowała takiej formy ustrojowej. A zatem - czemu w czasach totalizmu nie zbudować państwa totalnego? Zauważa on, że "IDĄ CZASY TOTALIZMU. Nie jest bezpiecznie wahadłu dziejowemu stawiać czoło. Należy nim raczej umiejętnie pokierować". Nie było w tej logice zresztą niczego nowego, warto przywołać tylko niemieckich narodowych bolszewików którzy, w przeciwieństwie do bardziej tradycyjnego skrzydła Rewolucji Konserwatywnej, z sympatią myśleli o sukcesach bolszewików w Rosji i widzieli w ich metodach najlepszą drogę do odbudowy potęgi Rzeszy niemieckiej zrujnowanej przez Wielką Wojnę.
Jak miałoby wyglądać takie państwo? Wizja proponowana przez Pawskiego przypomina, w moim odczuciu, Narodowe Państwo Legionowe istniejące w Rumunii w czasach rządów Iona Antonescu i Horii Simy. ). "RELIGIJNY PRĄD „TOTALNY”, jakim jest katolicyzm, żąda też od człowieka – żeby od rana do wieczora służył Bogu. Nawet w chwilach „prywatnych”, nawet podczas rozrywki i wypoczynku. „Czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bogu czynicie” (św. Paweł I Kor. 10,31). Takie żądanie ze strony „totalnej” religii chrześcijańskiej bynajmniej nie krępuje wolności człowieka, którą obdarzył go Stwórca. Nie zabija ono jego „inicjatywy osobistej”" gdyż "najdrobniejszy szczegół jego życia, pracy, rozrywki jest pod wszystko obejmującym rozkazem przełożonego. Kto ośmiela się twierdzić, że zakony zabijają indywidualność… Kto, znając wielką rolę cywilizacyjną zakonów w historii narodów chrześcijańskich, zaprzeczy temu, że zakony wydają jedne z najbogatszych indywidualności?!". Katolicki totalizm miał sprawić, że naród zamieniony zostałby w swoisty zakon, dlatego trzeba byłoby dokonać takich czynów jak "stworzenia nowej kultury" i "całkowitego przeobrażenia jednostki". Zauważa też, że w nie-religijnych państwach totalnych państwo nie ma prawa domagać się od swych obywateli całkowitej dyspozycyjności i wszelkiej ofiary gdyż rządzący są ludźmi, istotami omylnymi - natomiast w państwie katolickim człowiek otrzymuje rozkaz od rządu, który służy Prawdzie (jakkolwiek Pawski odwołuje się w tym miejscu do Ojca Świętego Piusa XI to nie sposób nie skojarzyć tego z "Państwem" Platona) i w związku z tym może domagać się "najwyższych ofiar".
Idea ta spotkała się w ruchu narodowym z pewnym odzewem, część intelektualistów nacjonalistycznych uznała ją za godną pochwały, część skrytykowała. Stawiano pytanie czy określenie "katolicki totalizm" nie jest w ogóle oksymoronem (np. ojciec Bocheński - argumentując, że państwo totalne "tworzy etykę", a państwo katolickie przyjmuje ją od Kościoła), odwołując się zresztą do autorytetu najwybitniejszego badacza totalitaryzmu, Carla Joachima Friedricha, przyznać należałoby im rację. Państwo totalitarne to takie, która posiada ideologię, tymczasem katolicyzm, jako religia, jest zaprzeczeniem ideologii. Można również przywołać pogląd Juliusa Evoli zakładający, że państwo totalitarne to w istocie wytwór współczesnego świata, zbiurokratyzowany twór nie mający nic wspólnego z tradycyjnym społeczeństwem organicznym - a to chyba właśnie takie społeczeństwo marzyło się Pawskiemu i zwolennikom jego idei.
Na nieszczęście dla idei katolickiego totalizmu niedługo później Ruch Narodowo-Radykalny oskarżony został o planowanie wraz z Obozem Zjednoczenia Narodowego zamachu stanu (rzekoma "polska noc długich noży") i pismo "Pro Christo" przestało być kontrolowane przez falangistów, a oni sami poddani zostali ostracyzmowi wewnątrz ruchu narodowego z racji na kontakty z rządzącą sanacją. Czy wizja "unarodowienia" rewolucji dokonanej przez wojskowych w 1926 roku były sensowne - to zupełnie inna historia. Podobnie jak historią jest idea katolickiego totalizmu - zarówno nazwa kojarząca się "źle", jak i niektóre założenia, trudne do zrealizowania nawet kilkadziesiąt lat temu przed wojną, w dzisiejszych czasach byłyby jeszcze trudniejsze. Przykładowo - czy jest sens odrzucać współpracę z nacjonalistami o poglądach neopogańskich czy ateistycznych? Z drugiej jednak strony widzimy, że katolicyzm był dla polskich narodowców czymś niezmiernie ważnym i nie musi on być równoznaczny z niepoważnym wojowaniem przeciw "gender" jako jedynym wrogiem. To również powinno zastanowić niektórych "kumatych", którzy narodowy radykalizm zamieniliby wyłącznie w socjalizm. Radykalizm w sprawach politycznych, społecznych ale i duchowych - to było to, co cechowało przedwojennych oenerowców. No i wreszcie - czasy się zmieniły, zagrożenia także, a nasz region znów staje przed wyzwaniami. Współpracujmy - dla dobra naszego kraju, naszej kultury i wspólnej przyszłości.
Michał Szymański
Błędy „Wielkiej Polski”
Przyjmę w tym tekście i nazwę "Wielką Polską" tych, którzy o niej krzyczą i widzą ją w wybrany dla siebie sposób. Będzie to tekst o tych wadach współczesnego nacjonalizmu które pchają go w złą drogę. Wciąż wpadamy w te same pułapki - jednak przekonanie o naszej doskonałości i o tym, że "jesteśmy przecież elitą" nie pozwala na zimną ocenę zachowań ruchu narodowego/nacjonalistycznego. Walcząc przeciwko systemowi tenże ruch wpada w jego grę - dostosowuje się do tematów narzuconych przez system demoliberalny. Wydaje mi się, że wielu ludzi w naszych szeregach nadużywa słowa "antysystemowość" tak naprawdę nie wiedząc jak to powiedzmy, zjawisko, wytłumaczyć. Być przeciwko systemowi, to znaczy mieć dla niego alternatywę. Kiedy jesteśmy chorzy to odrzucamy całą chorobę, nie tylko jej część. Albo jesteśmy antysystemowi i odrzucamy wszystko co za sobą niesie rak demoliberalizmu, albo podajemy temu systemowi rękę i idziemy z nim ramię w ramię. Tę własną alternatywę mamy – jednak sporemu gronu osób jest bardzo wygodnie w obecnym systemie. Krzycząc o antysystemowości tzw. Ruch babra się w demoliberalnym szambie. Narzekamy na medialne "wrzutki", nazywamy je prowokacjami albo po prostu – tematami zastępczymi. Wchodząc w nie jednak całym sobą – tu jesteśmy już jeden krok do tyłu na samym starcie.
Bardzo często dochodzi do sytuacji zmiękczania języka – ostatnimi czasy słyszę bardzo często z ust niegdysiejszych "nacjonalistów" słowa „patriotyzm”, „narodowcy”, „patrioci”. Wielu mówi, że tak trzeba – bo to lepiej brzmi, bo to lepiej trafi do zwykłego zjadacza chleba… czyli takie ogólnie tłumaczenie dla własnego sumienia. Nie jest to nic innego jak wycofywanie się na pozycje defensywne, strachliwe, grające pod publikę i wchodzenie w grę nie na naszych zasadach. Są ludzie, którzy twierdzą, że to tylko nazewnictwo – to się nie liczy. Jednak jest to błąd – owszem jesteśmy patriotami ale przede wszystkim nacjonalistami. Nie bójmy używać się tego słowa – nie rozdrabniajmy się na wiele grup, nie myślmy o tym jak to ładnie powiedzieć, żeby nas zaakceptowali. To my mamy narzucać nazwy, określenia – nie odwrotnie. Jeżeli dbamy o swój "pijar" w ten sposób, że ukrywamy pewne kwestie – jesteśmy przegrani. I nie chodzi tutaj o porażkę z jakimś tam wrogiem, przeciwnikiem. Ale przegrywamy sami ze sobą – rzucając lata wypowiedzianych słów, wykrzyczanych haseł, napisanych tekstów, wygłoszonych referatów, robionych akcji na śmietnik historii. Wszystkie hasła o bezkompromisowości można wtedy włożyć między bajki. Słowo „nacjonalizm” jest tutaj jedynie przykładem – ile się przez lata od wielu ludzi nasłuchało o np. hierarchii, lojalności, braterstwie – a ile razy w starciu z rzeczywistością to wszystko szło po prostu w piach. Ile już takich hien w naszym ruchu było, które traktowały i traktują ludzi jako po prostu trampolinę aby wskoczyć wyżej. Przez ilu takich wiele ludzi odeszło, zniechęceni i zawiedzeni tym, że ten wierny swym zasadom nacjonalizm – to po prostu relikt przeszłości.
Bardzo dużą wadą "Wielkiej Polski" jest podatność na popularnych prawicowych publicystów lub innych którzy choć w paru słowach powiedzą to, co "Wielka Polska" chce słyszeć, bądź powielają dane postulaty w jakiejś nawet okrojonej wersji. Ileż to wtedy widzę rozmów na ten temat, podniecenia na portalach społecznościowych. Zaczyna się wtedy słynne już powiedzenie "mówi jak jest!", bratanie się, zapraszanie na jakieś spotkania, a nawet organizowanie z takimi ludźmi pewnych inicjatyw. Niektórzy zapewne twierdzą, że jest to sprytne – bo przecież można wykorzystać daną popularność dla "naszej sprawy". Dzieje się wtedy jednak coś odwrotnego. To ten prawicowy publicysta na tym zyskuje. Po pierwsze zadając się dla demoliberałów z "kontrowersyjnymi" środowiskami zyskuje pewny rozgłos. Po drugie to on zaczyna mieć większy wpływ na, powiedzmy, elektorat, danego środowiska, a nie ono samo. To doprowadza do tego stanu rzeczy, że ludzie zaczynają mówić językiem danego publicysty – dodając coś tam między wierszami z ideologii "Wielkiej Polski". I później dochodzi do nagle kompromisowych postaw, zmiękczenia języka, zmianę zapatrywań na parę spraw – ot, taka rzeczywistość. Jeżeli posiadamy własne media, "armię" własnych publicystów – to promujmy właśnie ich, wszędzie gdzie się da.
Ludzie mają trafiać na nacjonalistyczne teksty, a nie smęty jakichś prawicowców, którym zachciewa się pouczać nacjonalistów jak ich idea ma wyglądać.
W ostatnich miesiącach zamachów i przelanej niewinnej ludzkiej krwi bardzo wielu ludzi przekrzykuje się z demoliberalnymi mediami na temat tych wydarzeń. Kiedy demoliberalne media bronią w pewien sposób zamachowców, chcąc to jakoś tam zatuszować tekstami typu "miał depresję" – u nas wszystko idzie w drugą skrajność. Zrobił to muzułmanin - więc musimy nienawidzić islam. Nie powinno to iść tą drogą. Nienawidzić to powinniśmy systemu, który dzień w dzień zmusza ludzi do pracy za głodowe stawki, do emigracji, do popełniania samobójstw czy codziennego stresu. To system demoliberalny i jego pochodne jak kapitalizm są głównymi winnymi tych tragedii. To upadek ducha i wartości, to spustoszenie dusz i walka z własną tożsamością doprowadziła do tych wydarzeń, które ostatnio widujemy bardzo często. Rozumiem pewną chęć walki z islamem w kwestii religijności – nawracanie, głoszenie Słowa Bożego. Islam jest inną kulturą, innym systemem – nie tylko religią. Przez wieki istniał pewien status quo – dane kraje, kontynenty należały do danych religii. Dochodziło do wojen o wpływy, o ziemie, chęci właśnie podboju nie tyle terytorialnego, co religijno-kulturowego. Jednak zawsze dany status quo udawało się zatrzymać. Zmieniło się tylko jedno – to Europa stała się słaba jak nigdy przedtem, to Europa nie umie się teraz bronić, to Europa dała ten status quo złamać. Za to inne kultury, religie jak właśnie islam się nie zmieniły. To system demokracji liberalnej doprowadził nas do tego, że na ulicach własnych miast drżymy ze strachu. To ten system, który zapanował po ‘45 roku na całym kontynencie jest naszym śmiertelnym wrogiem, to ten system złamał wcześniejsze wartości, które przez wieki wypełniały Stary Kontynent. Odzyskamy nasze ziemie tylko wtedy, kiedy odzyskamy nasze wartości, nasze dusze, naszą siłę wiary i walki.
Tak samo bywa w przypadku naszej polityki zagranicznej. Kiedy demoliberalni politycy prześcigają się w podlizywaniu i wasalstwie obcym stolicom – "Wielka Polska" robi im na przekór i tak jak poprzednio lecąc w skrajność w drugą stronę. Głosząc nienawiść do większości państw jakie nas otaczają. Nasza megalomania ma nam mówić, że wszyscy dookoła powinni przed Polską klękać – przepraszać nas i dawać nam coś - jeszcze więcej i więcej. Oczywiście jest wiele środowisk/ludzi, którzy właśnie przez nakręcanie takiej spirali nienawiści zbijają kapitał polityczny. Nie wolno nam zapomnieć, że otaczają nas narody takie jak nasz – mające własne ambicje, cele, własne dumy narodowe i własną historię. One także pragną coś osiągnąć i znaczyć na arenie międzynarodowej. Jeżeli ktoś sądzi, że jesteśmy tutaj jakimś narodem wspaniałym, wybranym i każdy powinien składać nam hołd – muszę go zawieść gdyż nie, nie jesteśmy. Ani z nas potęga militarna, ani gospodarcza. Politykę zagraniczną powinniśmy zaczynać od własnego podwórka – i wzmacniania państwa właśnie pod dwoma wyżej wymienionymi względami. Politykę zagraniczną powinniśmy opierać na realizacji interesów narodowych, ale w sposób zaplanowany – nie zaś kierować się emocjami, tym bardziej nienawiścią, która nas odsłania i pokazuje nasze słabości.
Błędy "Wielkiej Polski" tak bardzo już wsiąknęły w działalność, że jest to kolejna sprawa, z którą po prostu trzeba walczyć. Zamiast wykrzykiwać manifestacyjne frazesy, używać wielkich słów – niech każdy z nas stanie i zastanowi się nad tym o czym mówi i wykrzykuje. Jakie są znaczenia tych słów, co za tym idzie i co za tym się kryje. Jaka "Wielka Polska" ma być naprawdę, jeżeli chce się nazywać elitą. Mamy wymagać od siebie więcej – to bądźmy konsekwentni i naprawdę wierzmy w to co głosimy i wyrzućmy na śmietnik historii tych, którzy dla swoich karier zdradzili wiele osób i sprawę właśnie – Wielkiej Polski. Jeżeli będziemy tak wielcy jak głoszone przez nas hasła – polski nacjonalizm czeka świetlana przyszłość. Bądźmy czujni na zdrajców w naszych szeregach, fanatyczni względem naszej idei, konsekwentni w głoszeniu naszych postulatów.
Krzysztof Kubacki
Szturm miesięcznik narodowo-radykalny numer 21 2016 PDF MOBI EPUB
Wymogi Nacji, żadnej kapitulacji! - relacja z wizyty u Ruchu Azowskiego
Jako polscy nacjonaliści, w tym przedstawiciele miesięcznika „Szturm”, zostaliśmy zaproszeni do Kijowa przez Korpus Cywilny Azowa na manifestację „Wymogi Nacji - żadnej kapitulacji!”. Ogłoszona zaledwie tydzień przed akcją mobilizacja spotkała się z entuzjazmem wśród wielu ukraińskich nacjonalistów i patriotów. Powodem marszu organizowanego przez Ruch Azowski (w jego skład wchodzi Pułk Azow i Cywilny Korpus będący ramieniem ideologicznym i społecznym) były zapowiedzi jakoby rząd Ukrainy miał zaakceptować tzw. Plan Morela. Pierre Morel jest byłym francuskim dyplomatą zaangażowanym w grupę kontaktową Ukraina-Rosja-OBWE, który opracował plan pokojowy dla Ukrainy. Plan ten przewiduje pełną amnestię dla prorosyjskich bojowników (także zbrodniarzy wojennych) i przeprowadzenie wyborów samorządowych w Donbasie. Wybory miałyby być przeprowadzone wg ukraińskiego prawa, lecz wedle zasad separatystów. Niemal pewne są więc manipulacje, fałszerstwa, które doprowadzą do objęcia ważnych lokalnych stanowisk przez prorosyjskich watażków. Ukraińscy nacjonaliści zdają sobie sprawę, że taki krok to wbicie kolejnego noża w plecy walczącym na froncie patriotom, lecz tym razem ostatecznego, dlatego celem manifestacji było ostrzeżenie rządu, że nie ma zgody na ten kompromis oraz zasygnalizowanie gotowości do fizycznego sprzeciwu.
Zapomniane dziedzictwo ideowe nacjonalizmu – Wielka Rewolucja Francuska
Czy nacjonalizm jest zachowawczy i konserwatywny czy jednak radykalny i rewolucyjny? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Nacjonalizm pozostaje w tym wypadku ideą hybrydową i niejednolitą, zależnie od danej nacji, spuścizny historycznej czy kwestii religijnej. Najlepszym przykładem pod kątem „różnorodności” (dziwnie to brzmi) pozostaje kwestia gospodarki. We współczesnej Polsce rozróżnienie to widać mocno pośród nacjonalistów. Wymienić tu można trzy główne grupy ideowe. Pierwsi wyznają „kapitalizm z ludzką twarzą”. Drudzy - ideowe „płomyki” gospodarki w kierunku lewicowym, często ocierając się o „narodowy komunizm”. Trzeci łączą dobre aspekty lewej i prawej strony ekonomii. Mówią o sobie, że chcą stworzyć Trzecią Drogę.
Wyżej wymienionych, na dobrą sprawę, łączy jedna rzecz. Cechą wspólną wszelkiej maści nacjonalizmów pozostaje kwestia samostanowienia narodu i nadrzędności nacji w życiu politycznym, gospodarczym oraz państwowym itd. Ta przewodnia myśl w nacjonalizmie związana jest z zapomnianym dziedzictwem, który warto tutaj odświeżyć. Chodzi dokładnie o ideologiczną stronę Wielkiej Rewolucji Francuskiej, gdzie np. „samostanowienie narodu” obaliło stary ład, jakim w tamtym czasie pozostawał absolutyzm.
Jakby nie oceniać Wielką Rewolucję Francuską była ona punktem dziejowym w historii Europy. Bez wspomnianej „rewolucji” nie byłoby później współczesnych nacjonalizmów, ale i nie tylko. Ideowe korzenie z Wielkiej Rewolucji Francuskiej czerpią takie prądy jak m.in.: socjalizm, komunizm, liberalizm, demokracja, antyklerykalizm, a nawet feminizm. Ten ostatni związany jest z francuską feministką i abolicjonistką Olimpią De Gouges, autorką „Deklaracji Praw Kobiety i Obywatelki”, ściętą na gilotynie. Ponadto obecny system demo-liberalny także związany jest z francuską spuścizną końca XVIII wieku.
Nacjonalizm jako idea związana jest w sporym stopniu z Wielką Rewolucją Francuską. Hasła narodowe przeszły przez Europe podczas Wojen Napoleońskich, zagnieździły się w tworzących się narodach w XIX wieku. Idee rewolucyjne i narodowe rozlały się m.in. w Irlandii i w Polsce o wiele wcześniej. Pierwszym przedstawicielem jest Theobald Wolfe Tone - irlandzki republikanin i lider Powstania w 1798 r. w Irlandii. To on był protoplastą irlandzkiego republikanizmu, który rozwijał się dalej, przez kolejne dekady i wieki. (Wyjaśniałem to w tekście pt. „Dzieje irlandzkiego nacjonalizmu” http://szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/65-dzieje-irlandzkiego-nacjonalizmu ). Jeśli chodzi o wczesne wpływy Wielkiej Rewolucji Francuskiej na inne nacje pozostają tutaj przedstawiciele w Polsce. Przykładem chociażby Tadeusz Kościuszko.
Szersze zdobycze rewolucji zagnieździły się w Europie podczas wojen napoleońskich, w Polsce np. podczas formowania się Księstwa Warszawskiego. Największe echo idei płynących z eksportu Wielkiej Rewolucji Francuskiej widoczne były w Europie podczas Wiosny Ludów, zwłaszcza na Węgrzech. Oczywiście mówić tu trzeba o „mieszaniu się” ideałów rewolucji francuskiej pod kątem narodowym z np. religijnością. Ta hybryda widoczna była np. w Polsce, Węgrzech oraz Irlandii. Jeśli więc ktoś uważa nacjonalizm, za „prawicowy odłam” to jest on w błędzie, jeśli zapomina o Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Nacjonalizm wywodzi się z rewolucyjnego myślenia obalenia systemu stanowego, monarchii i stworzenia społeczeństwa, w którym to naród ma najwięcej do powiedzenia przez swoich przedstawicieli.
Patryk Płokita
Wandea – fakty i mity
Z racji tego, że odbywa się Euro 2016 we Francji przypomina mi się kawałek zespołu „Legion - Wandea”. Wielka Rewolucja Francuska kojarzy nam się z walką ze starymi wartościami, tradycją, Bogiem i kościołem, co jest oczywiście prawdą. Z drugiej jednak strony jako nacjonaliści zapominamy, że ideowo nacjonalizm wywodzi się z Wielkiej Rewolucji Francuskiej, co wyjaśniałem w tekście: „Zapomniane Dziedzictwo Ideowe Nacjonalizmu - Wielka Rewolucja Francuska”.
W dyskusji najczęściej przytacza się walkę Wandejczyków o stare wartości z rewolucyjnym reżimem. Mówić tu trzeba o „prawicowym micie”, który ma w sobie ziarno prawdy, ale na dobrą sprawę trzeba w końcu obalić. Czy naprawdę Wandejczycy szli do walki z rewolucją z pobudek ideologicznych? A może chodziło o bardziej pragmatyczne kwestie, jak np. praca na polu, aby wyżywić rodzinę? Rozważania na ten temat znajdują się w poniższym tekście.
Wandea należała do najbardziej zacofanych społecznie departamentów północnej Francji, co nie zmienia faktu, iż był jednym z bogatszych regionów w tym czasie. Nie istniały tam większe ośrodki miejskie - 90% mieszkańców mieszkało na wsi. Wandejczycy nie wykazywali wrogości wobec rewolucji, choć byli głęboko religijni. Tak potocznie się uważa. Francuski historyk Reynald Secher myśli, iż Wandejczycy w tamtym czasie niczym nie różnili się od chłopstwa z innych regionów Francji, po prostu byli „normalni”. (Owszem, ich przodkowie walczyli z protestantami m.in. w XVI i XVII w. i uważa się za ludność głęboko religijną, ale późniejsi ich potomkowie z XVIII w. mogli się różnić od swoich przodków). Wandejczycy jako pierwsi wybrali najwięcej deputowanych do parlamentu, wchodząc w skład najbardziej radykalnego klubu jakobinów, co trzeba uznać już za obalenie wcześniej wspomnianego prawicowego mitu przywiązania do starego porządku. Obalenie monarchii nie wywołało zbytnio oporu w tej prowincji, ale ścięcie króla Ludwika XVI - tak…
Według prawicowego mitu za czynnik numer jeden walki Wandejczyków z Republiką były wartości katolickie oraz rojalistyczne. Z wartościami katolickimi się zgodzę, iż mogły one funkcjonować pośród Wandejczyków, ale czy rojalizm naprawdę był pierwszą przyczyną zorganizowania partyzantki? Nie za bardzo. Ten proces wytworzenia się buntu w Wandei był na dobrą sprawę wielowymiarowy. Za główny czynnik powstania w Wandei uznać trzeba kwestie gospodarcze, a nie pobudki rojalistyczne.
Chodzi dokładnie o dekret Zgromadzenia Narodowego z lutego z 1793 r. Na mocy tego dokumentu pod broń miało znaleźć się 300 tysięcy mężczyzn w wieku od 18 do 40 roku życia. Wandejscy chłopi zbuntowali się nie ze względów „rojalistycznych pobudek” (przynajmniej na początku), tylko przed obawą głodu własnych rodzin. Gdy zabraknie rąk do pracy na roli, zebranie plonów jest utrudnione, a rodzina przecież musi z czegoś żyć i jeść. Pobór do rewolucyjnego wojska miał nastać przed wiosną, a więc przed rozpoczęciem zbierania plonów. Niezadowolenie wywołać miała również forma rekrutacji do wojska. W przypadku braku odpowiedniej liczby przyszłych żołnierzy, każda gmina miała sama wyznaczyć odpowiednią ilość, bez względu na formę wyboru. Wandejczycy mieli od 250 lat zagwarantowane prawo wolności od służby wojskowej poza granicami Bretanii, co też w oczach mieszkańców omawianego regionu odebrane zostało to negatywnie.
Zastępowanie kleru katolickiego księżmi konstytucyjnymi zostało odebrane bardzo negatywnie, np. Wandejczycy masowo stosowali bierny opór nie biorąc udziału w mszach odprawianych przez zaprzysiężonych księży. Gdy poruszana jest kwestia kościoła, nie można zapominać o konfiskacie majątku - w Wandei stanowił on 10% ziemi i pochodził on głównie z dobrowolnych darowizn. Po konfiskacie wandejskich dóbr kościelnych pozbawiono możliwości zaspokajania potrzeb lokalnej społeczności w zakresie lecznictwa, opieki społecznej i szkolnictwa. Republikańską walkę z kościołem uznać trzeba za drugi czynnik powstania w Wandei.
Trzeci czynnik to zła sytuacja gospodarcza Wandei ze względu na toczoną wojnę przez Republikę Francuską z pierwszą koalicją. Na koniec tego akapitu wspomnieć trzeba, że szlachta francuska jako ostatnia przyłączyła się do chłopów z Wandei w walce z wojskami rewolucyjnymi. Chłopi musieli prosić szlachtę o pomoc lub zaciągać siłą. Na dobrą sprawę rojalizm i przywiązanie do monarchii to ostatni czynnik, który widać pośród uczestników powstania. Ważniejsze było przywiązanie do ziemi oraz do religii przedstawione wcześniej.
Inną kwestią pozostają Szuani, rojalistyczni chłopi, z terenów Bretanni i Mayenne. To właśnie ich można określić jako tych, którzy walczyli jako pierwsi o wartości sprzed rewolucji. Ich walka rozpoczęła się w 1791 roku. Szuani często potocznie utożsamiani są z powstaniem w Wandei, co nie jest do końca prawdą. Dołączają oni do Powstania Wandejczyków w taki sposób, że w tym samym czasie na terenie Bretanni i Mayenne wzniecają rojalistyczną partyzantkę. Wandejczycy i Szuani z Bretanni i Mayenne jednoczą siły, wymieniają się jednostkami, aby zwalczyć rewolucję. Warto pamiętać, iż z inicjatywy Szuanów wybuchają kolejne rojalistyczne zrywy w latach 1800-1803, m.in. nieudany zamach na Napoleona Bonaparte.
10-12 marca 1793 r. rozpoczynają się działania wojenne, początkowo od zamieszek w miejscowości Saint-Florent. Celem partyzantów była restauracja monarchii, w postaci 8-letniego wówczas Ludwika XVII więzionego w Paryżu oraz odbudowa wpływów Kościoła Katolickiego w państwie. Po połączeniu sił Szuanów i Wandejczyków pod bronią jest 40 tyś. ludzi. Zgrupowanie to określa się już jako: „Armia Katolicka i Królewska”.
Warto w tym akapicie obalić kolejny prawicowy mit. Cała ludność Wandei nie poparła powstania. Francuski historyk Reynald Secher podaje w swojej pracy „Ludobójstwo francusko-francuskie Wandea-departament zemsty”, że większość Wandejczyków zgłosiła się do poboru. Wyjątkiem pozostawały gminy, które odmówiły rekrutacji całkowicie. Co ciekawe, podział na wspierających Republikę i rojalistów przeważnie był kalką w związku z rozróżnieniem między rzemieślnikami i marynarzami (republikanie), a chłopami (rojaliści).
Oprócz początkowej liczebności, partyzanci mieli jeszcze ułatwione zadanie z innych powodów. Wandejczycy znali dobrze teren skąd pochodzili. Ponadto byli dobrze wyszkoleni pod względem strzeleckim. W Wandei istniała duża liczba wolnych chłopów posiadających broń palną. Oprócz tego lokalne wspólnoty w Wandei powiązane były silną więzią wewnętrzną. Głównym spoiwem było życie wokół parafii, w której doszukiwać się można życie w lokalnej społeczności, gdzie każdy się zna.
Francuski historyk Reynald Secher uważa, iż powstanie w Wandei trwało tak długo i było tak liczebne, ze względu na jeden znaczący czynnik. Omawiany teren pozbawiony był większych miast, co w konsekwencji spowodowało, iż siły republikańskie nie mogły organizować stałych baz, dzięki którym można byłoby łatwo kontrolować okoliczny teren. Z racji tego aparat represji nie był, przynajmniej początkowo, dobrze rozwinięty w Wandei, a opór wobec nowych władz mógł się łatwiej rozwijać.
Do zwycięstw z 1793 r. zaliczyć trzeba te m.in. pod Saint-Vincent-Sterlanges, Chemile, Angers. To ostatnie miasto otwierało już drogę na Paryż. I tutaj kończą się już sukcesy rojalistycznej partyzantki. Zamiast iść na Paryż oddziały przemieściły się na nadmorskie Nantes (Nancy). Napoleon w późniejszych czasach miał oceniać tą bitwę, że powstańcy stracili wówczas szansę na zwycięstwo w wojnie i zmianę historii Francji. Wracając jednak do ataku na Nantes - kontrrewolucjoniści liczyli na kontakt z Anglią, która by umożliwiła wsparcie powstańców - bezskutecznie. Drugi czynnik to rozproszenie oddziałów. Większość powstańców rozeszła się po bitwie pod Nantes do domów, ze względu na prace polowe. Warto pamiętać, iż charakter armii Wandejczyków był ochotniczy. Kwestią pozostają też długie odległości do domu. Mając do wyboru walkę np. na odległy Paryż, albo pracę na roli, chłopi wybierali to drugie. Jak widać ważniejsze było przywiązanie do ziemi, niż walka o wartości rojalistyczne czy jakiekolwiek idee, co także obala prawicowy mit nadrzędności idei walki pośród Wandejczyków.
Reakcja władz Republikańskich była szybka - 17 marca 1793 r. uchwalono dekret, na mocy którego każdy buntownik schwytany z orężem miał zostać skazany na śmierć. 1 sierpnia tego samego roku Komitet Ocalenia Publicznego przez odpowiedni Dekret nakazał pacyfikację Wandei. Inne źródła mówią o Konwencie, który wydał dekret nakazujący stosowanie w Wandei metody spalonej ziemi - zniszczenia wszystkiego. Do wojsk republikańskich przybyły posiłki. Rewolucyjne wojsko zyskało przewagę. 18 października 1793 r. wojska rządowe przekroczyły Loarę idąc na zachód. Partyzanci ponosili kolejne porażki. Główne siły Wandejczyków zostały pokonane 23 grudnia 1793 roku pod Savenay. Armia Katolicka i Królewska przestała istnieć. Mimo tej klęski walka w Wandei trwała nadal.
W trakcie trwania tzw. Terroru Jakobinów można wręcz mówić o namiastkach państwa totalitarnego. Francuski historyk - Reynald Secher uważa, że to co stało się w Wandei po powstaniu było typowym ludobójstwem. (Nomen omen przyrównuje te wydarzenia do działań Einsatzgruppen). Kiedy Wandejczycy przegrali powstanie, władzę rewolucyjne rozpoczęły eksterminacje ludności cywilnej na mocy praw, obowiązków i rozkazów z Paryża. Chciałbym tutaj podać dwa przykłady: po pierwsze - zastosowania specjalnej jednostki wojskowej o nazwie „Piekielne Kolumny”, po drugie - użycie masowego topienia więźniów nad Loarą.
Jeśli chodzi o pierwszy przykład - „Colonnes Infernales” wysłano ich 12-24, dnia 21-23 stycznia 1794 r. do Wandei. Dowodził nimi gen. Louis Marie Turreau, a nadzorował komisarz Jean Carrier. Członkowie omawianej formacji palili wsie i inne skupiska ludzkie, mordowali bezbronną ludność poprzez m.in. rozstrzelania, przebijania bagnetami, ścinania głów szablami. Zrywano m.in. także po śmierci skórę z ludzi i robiono z nich ubrania dla rewolucyjnego wojska. (Przykład z filmu „Wandea - sumienie Francji”, TVP Historia, cytując: „Niech chirurg z czwartego batalionu oprawi 32 trupy i zaniesie ich skóry do Le Mouliera. (…) A jeśli ten odmówi ich wygarbowania, niechaj chirurg wie, że zostaną one złożone u sędziego (…)”. Członkowie Kolumn Piekielnych robili to masowo, z obowiązku, na rozkaz władz rewolucyjnych z Paryża. Część z Wandejczyków wysłano na gilotynę. Ofiary z rąk Kolumn Piekielnych szacuje się na 20-50 tyś ludzi. (Mówimy tu o okresie od stycznia do maja 1794 roku).
Drugim przykładem pozostają masowe egzekucje w postaci topienia nad Loarą. (Powstanie nie miało miejsca jedynie w Wandei - granicą powstania na dobrą sprawę pozostawała rzeka Loara). Wykorzystano specjalne skonstruowane do tego celu barki, a raczej wraki. Określano tą formę egzekucji jako „Noyad” - stare statki z przedziurawionymi i prowizorycznie zatkanymi kadłubami spuszczano na rzece z setkami ludzi. Na środku rzeki wyjmowano zabezpieczenia, a barki szybko tonęły wraz z więźniami. Ci, którzy przeżywali, wypływali na powierzchnię i tam dobijani byli szablami przez katów z pobliskich krążących łódek. Na uwagę w tym wątku zasługuje egzekucja 800 ofiar na jednej z takiego typu statków. Rozebrani do naga mężczyźni, kobiety, w tym także dzieci, przywiązywano parami o przeciwnej płci. Osoby przywiązane wcześniej się nie znały. Praktykę to określano ironicznie jako „małżeństwa republikańskie”. Sam Carrier określał „Noyad” innymi terminami: „pionowa deportacja w narodowej wannie” albo „patriotyczny chrzest”.
Najbardziej znamienne są słowa François’a Joseph’a Westermann’a - generała wojsk rewolucyjnych z tego okresu, które zobrazują czytelnikowi, co dokładnie się działo w Wandei z ludnością cywilną po powstaniu, cytując:
„Nie ma już Wandei, obywatele republikanie. Wraz ze swymi kobietami i dziećmi zginęła pod naszą wolną szablą. Grzebię ją w bagnach i lasach Savenay. Zgodnie z rozkazami, któreście mi dali, miażdżyłem dzieci kopytami koni, masakrowałem kobiety, które – przynajmniej te właśnie – nie będą już rodzić bandytów. Nie mam na sumieniu wzięcia chociażby jednego jeńca. Tępiłem wszystkich... Moi huzarzy mają przy końskich ogonach strzępy bandyckich sztandarów. Drogi są zasłane trupami. Jest ich tyle, że w wielu miejscach tworzą piramidy. Bez przerwy rozstrzeliwuje się w Savenay, ponieważ ciągle przybywają bandyci chcący się poddać... My nie bierzemy jeńców; trzeba by im było dawać chleb wolności, litość zaś to nie rewolucyjna sprawa.” 24 grudnia 1794 roku.
Trzeba obalić jeszcze jednym argumentem prawicowy mit powstania w Wandei. Tutaj obydwie strony były bezwzględne. Oczywiście machina Republikańska i skala terroru była o wiele większa i miała wymiar totalitarny i ludobójczy, niż akcje Wandejczyków. Jeśli chodzi o rojalistów mówić tutaj trzeba o lokalnych ruchawkach i odpowiedź na masowy terror. Mówiąc o masakrach z rąk rojalistów chodzi o dwie w mieście Machecoul. Pierwsza miała miejsce 10 marca 1793 r. Po przejęciu władz przez rojalistów we wspomnianym mieście, napastnicy ruszyli do dzielnicy zamieszkałej przez kupców. Za zgodą rojalistycznych władz zabito od kilkudziesięciu do kilkuset republikanów, bogatych obywateli miasta oraz konstytucyjnego księdza. Druga masakra to odpowiedź egzekucji powstańców w Pornic. Pośród nich było 250 straconych, często uczestników pierwszej masakry w Machecoul, którzy poszli walczyć w partyzantce. Z zemsty zatrzymano kilkuset podejrzanych o sympatie republikańskie w Machecoul. Nie wszyscy domagali się uśmiercenia (niektórzy żądali uwięzienia ich jako zakładników). 5 kwietnia 1793 r. na dziedzińcu miejscowego zamku skuto ich łańcuchami a następnie przebito pikami.
Wandea jest wiecznie żywa pośród środowisk patriotycznych, narodowych oraz katolickich. Jak każde wydarzenie urasta do rangi mitu. Widoczne było to m.in. w piosence „Legion - Wandea”. Jak każdy mit ma w sobie ziarno prawdy, a reszta to nadbudowa światopoglądowa. Na koniec powtórzyć warto jeszcze raz, że głównym czynnikiem walki Wandejczyków było przywiązanie do ziemi, a drugim szeroko pojmowana religijność. Na pewno pierwszym czynnikiem nie były rojalistyczne pobudki, skoro Wandejczycy wspierali rewolucje na początku i wchodzili w jej system polityczny, a nawet wysyłali swoich deputowanych. Rojalizm na dobrą sprawę pojawił się dopiero po ścięciu króla Ludwika XVI i był ostatnim czynnikiem kontrrewolucji wandejskiej. Z drugiej strony nie ma tutaj co bronić ludobójstwa Wandei z rąk wojsk republikańskich. Wydaje się, iż Paryż stracił kontrolę nad wydarzeniami.
Patryk Płokita
Euro czyli Thiago Cionek, januszopatriotyzm i multikulti
Trwający we Francji turniej to dobry moment, żeby poruszyć kilka kwestii, mianowicie multikulti, „januszopatriotyzmu” i pewnego obrońcy regularnie powoływanego przez Nawałkę.
Mistrzostwa Świata czy Europy to takie imprezy, że przez miesiąc cały świat żyje piłką nożną. To niestety także święto multikulti. Trudno o bardziej dobitny przykład dzisiejszego upadku Europy niż Mistrzostwa Europy gdzie ledwie kilka drużyn to prawdziwe reprezentacje narodowe bez imigrantów i ich dzieci. Polska, Rumunia, Węgry (Nikolić gra dla kraju swojej matki), Islandia to wyjątki.
Oglądając mecz otwarcia kibicowałem zdrowej drużynie narodowej grającej przeciwko zbieraninie „uchodźców” wzmocnionej przez 4 Francuzów, Szwajcaria ma podobny zespół, zdecydowana większość reprezentacji na Euro ma w swoich składach zawodników, którzy nigdy nie powinni się tam znaleźć. Nazwiska i kolor skóry sporej części piłkarzy na turnieju we Francji zdecydowanie nie pasują do hymnów granych przed meczami. Mecz Albanii ze Szwajcarią, kiedy bracia Xhaka stanęli naprzeciwko siebie, a spora część „Helwetów” pochodzi z kraju, którego królem obwołał się pewien polski raper pokazał jak dzisiaj wygląda Europa.
Kibicując reprezentacji Polski złożonej z 23 Polaków mam świadomość, że większość Europejczyków może tylko o czymś takim pomarzyć. Pamiętam czasy Smudy kiedy po dwóch Niemców i Francuzów hańbiło reprezentacyjne koszulki. Wcześniej Roger i Olisadebe dostali obywatelstwo bo parę razy kopnęli prosto piłkę grając w klubach z Warszawy. Zaraz zaraz czy o kimś nie zapomniałem? Fakt, Thiago Cionek urodził się w Brazylii, polski paszport ma dopiero od kilku lat, ale jest Polakiem niezależnie od tego co sądzi redaktor Stanowski. Obrońca Palermo od dziecka zna polską kulturę i język, grając w Jagiellonii zadbał, żeby nauczyć się mówić naprawdę dobrze. Ciekawe czy twórca Weszło i Wyszło protestował by tak samo gdyby Nawałka powołał Polaka z Kazachstanu? Albo Lwowa czy Wilna? Ciężko stawiać piłkarza z Kurytyby w jednym szeregu z Obraniakiem, który nigdy nie miał zamiaru uczyć się polskiego. Zawsze będę przeciwnikiem powoływania do kadry narodowej „farbowanych lisów”, ale zawsze będę bronił autentycznych Polaków z Kresów czy potomków starej emigracji, którzy zachowali język, kulturę i tożsamość, a Thiago Cionek zdecydowanie zalicza się do tej drugiej grupy.
Niestety nie umiemy wykorzystać gry Thiago Cionka w reprezentacji, TVP Polonia powinna nakręcić duży reportaż o Polaku z Kurytyby na Euro i w ten sposób rozbudzać świadomość narodową tamtejszej Polonii. Kurytyba to miasto gdzie od 90 do nawet 300 tysięcy ludzi ma polskie korzenie, działają polskie szkoły, parafie, prasa czy organizacje społeczne i kulturalne. Niestety nasze państwo nie umie i nie chce wspierać rodaków mieszkających poza granicami kraju. Pozostawiając te społeczności bez wsparcia z kraju skazujemy je na asymilację, tymczasem zdrowe państwo powinno wspierać życie narodowe poza swoim terytorium. III RP programowo zaniedbując sprawy Polaków na Kresach i w Kazachstanie wydaje się w ogóle nie pamiętać o tych w Brazylii czy USA, tymczasem mamy problem z kolejną falą masowej emigracji na zachód Europy. Jeżeli nie wypracujemy modelu rozwoju polskiej kultury i życia narodowego poza granicami kraju bardzo szybko Polacy tam zamieszkali stracą tożsamość narodową. Dla nacjonalistów nadarza się doskonała okazja do promowania hasła „Jeden naród ponad granicami”i poruszenia tematu Polonii i Polaków na Wschodzie. Na łamach Szturmu debiutowałem tekstem „Zapomniane Kresy” gdzie pisałem o zbyt małym zainteresowaniu naszego ruchu Polakami zamieszkałymi na wileńszczyźnie, grodzieńszczyźnie czy Ukrainie, o Polonii nie pamięta niestety nikt, teraz nadarza się okazja, żeby to zmienić.
Reprezentacja Polski gra na tych mistrzostwach naprawdę dobrze co oprócz oczywistej radości z dobrego wyniku przedłuża turniejowy szał „januszopatriotyzmu”. Euro to taka impreza kiedy wuchta wiary mocniej poczuwa się do swojej polskości, dobrze pompuje patriotyzm i to jest piękne. To zjawisko będzie tym silniejsze im lepiej nasza kadra będzie grała, podobnie było z sukcesami Małysza, ale tutaj dodatkowo mamy sport drużynowy i to ten dla Polaków najważniejszy. Wielokrotnie stawałem w obronie zjawiska gimbopatriotyzmu uważając modę na patriotyzm za największy powojenny sukces polskich nacjonalistów. Tutaj biało-czerwone flagi pojawiają się bez naszego udziału, ale powinniśmy się zastanowić jak ten fakt wykorzystać i sprawić, żeby chwilowy boom wywołany grą Lewandowskiego czy Pazdana przyniósł trwałe owoce. Zamiast oburzać się, że na Euro wisi więcej polskich flag niż 11 listopada i 1-3 maja powinniśmy się cieszyć z tej manifestacji patriotyzmu i pracować nad jej umocnieniem.
Tomasz Dryjański
Fenomen sportowego patrioty
Zawsze zastanawiałem się jak to jest albo co jest w tym polskim sporcie magicznego, że podczas większych imprez z udziałem naszej reprezentacji, wszyscy, bez wyjątku, nagle stają się Polakami. Bez względu na swoje poglądy polityczne: anarchistyczne, lewackie, prawicowe czy globalistyczne. Wszyscy kibicują naszym polskim sportowcom. Jak wygrają to przedstawiciele wyżej wymienionych grup odczuwają wielką dumę, ale potem oczywiście, a zwłaszcza nasi przeciwnicy, się do owej dumy narodowej nie przyznają. Co jest istną hipokryzją z ich strony.
Ale wracając do fenomenu zjawiska. Szaliki, wuwuzele, czy innej maści gadżety biało-czerwone. Flagi wywieszone w domach, w autach, na czas chociażby tegoroczne EURO. Pomimo, iż owy element jest strikte komercyjny, a nawet bardzo to jednak cieszy oko fakt, że chociaż na te parę tygodni naród jest jeden. Nie ma podziału na zwolenników PO , Pis, Nowoczesna, KUKIZ 15 czy też zupełnych przeciwników partii politycznych. Inną sprawa jest to, że władza ten fakt brutalnie wykorzystuje. Ale mimo to na czas Mistrzostw Europy, Mistrzostw Świata w piłce nożnej, siatkówce i lekkiej atletyce, oraz Olimpiadzie Letniej i Zimowej następuje czas, że Polacy kłócą się najmniej.
Bo tak naprawdę dziś tylko sport jest spoiwem które łączy nasz naród. Ten sportowy patriotyzm jak go w sumie można nazwać. To dzięki niemu tak naprawdę nasza tożsamość narodowa nie przepadła. On zasiał, zwłaszcza wśród młodych tak zwany gimbo-patriotyzm, ale także od niego swą ideową drogę zaczynało wielu, jak nie większość polskich narodowców czy nacjonalistów.
Więc jeśli ktoś teraz wyśmiewa się z obecnego ,,kibicowskiego szaleństwa” względem naszej reprezentacji, a na co dzień jest czynnie działającym narodowcem/nacjonalistą powinien się mocno zastanowić, czy jest godny nazywać siebie tym narodowcem/ nacjonalistą. Bo wyśmiewanie się z tego zjawiska, nie rozważając pozytywnych jego aspektów, jest po prostu głupie.
Kacper Sikora
O uzdrowienie ochrony zdrowia
Polski system ochrony zdrowia jest dziś w opłakanym stanie, żeby to zrozumieć nie potrzeba skomplikowanych wyliczeń ekspertów, wystarczy potrzebować od niej pomocy. Oczywiście mowa o takiej pomocy, która przekracza skomplikowaniem wyleczenie przeziębienia. Kolejki do specjalistów przekraczają jakiekolwiek normy, skazując pacjentów na pogorszenie stanu zdrowia lub prywatną wizytę. Nie wszystkich jednak stać na tę drugą opcję, która zresztą w prawidłowo działającym systemie zdrowotnym powinna być marginalna i wynikać co najwyżej ze snobizmu.
Przy okazji protestu pielęgniarek, zwyczajowo swoje odrażające głowy podniosły postulaty neoliberalne. Ich wykwit, jak zawsze, opierał się na wierze we frazesy, że wszystko, co państwowe musi działać niewydolnie i że rozwiązaniem jest rzucenie niedziałającego właściwie fragmentu gospodarki w wir wolnej konkurencji i inicjatywy prywatnej. Podstawowym błędem neoliberałów jest właśnie postrzeganie każdej dziedziny życia wyłącznie jako “fragmentu gospodarki”, przy czym ujawnia się doszczętne zmaterializowanie poglądów. Opieki zdrowotnej nie da się wpisać w prawo popytu i podaży, nie da się na niej zarobić przy pełnym zachowaniu etyki w działaniu. W pewnym momencie pojawi się przecież problem wyboru drogiego, długotrwałego leczenia, zapewniającego chociażby krótkie utrzymanie przy życiu człowieka, a odmówienie nieopłacalnego zabiegu medycznego lub opieki. Ile warty jest dzień, miesiąc, rok życia człowieka? Czy naprawdę tylko tyle, ile przez ten czas możemy na pacjencie zarobić? Państwowy system ochrony zdrowia może pozwolić sobie na działania nieekonomiczne, czego prywatne ośrodki nie mogłaby zrobić bez zaprzeczenia swoim dogmatom racjonalnego dążenia do zysku. Sprywatyzowanie opieki zdrowotnej byłoby szczególnie katastrofalne dla kraju takiego jak Polska. Nasz kraj cierpi na przewlekły niedobór kapitału, problem ten u nas rozwiązuje się doraźnie, ściągając zagranicznych inwestorów różnymi ulgami podatkowymi i polityką uległości wobec krajów-matek. W przypadku otworzenia systemu ochrony zdrowia na sektor prywatny w takim stopniu, jakiego oczekują neoliberałowie, doszłoby do zalewu rynku przez zagraniczne koncerny. W początkowym okresie niewykluczone, że doszłoby nawet do spadku cen usług medycznych, możliwe nawet poniżej kosztów produkcji usługi. Nie miałoby to jednak nic wspólnego ze “zbawiennym” działaniem wolnego rynku, którego ręka służy często wyłącznie do zepchnięcia z rynku konkurencji. Dalszy scenariusz jest dość łatwy do przewidzenia, po ustanowieniu monopolu następuje horrendalny wzrost cen, które musielibyśmy ponosić, ponieważ nie chodzi tu o typowy obrót dobrami konsumpcyjnymi, ale o handlowanie naszym zdrowiem. Nie ma nic gorszego niż zagraniczny, prywatny monopol w tak ważnym, zarówno z perspektywy jednostki, jak i państwa, sektorze. Widać to dziś już np. w przemyśle farmaceutycznym, który poprzez nieuczciwie rozciąganą w czasie ochronę patentową i zarazem monopolizacje, sprawił, że ceny leków są bardzo wysokie i wielu ludzi na całym świecie zwyczajnie na nie nie stać, chociaż ich koszt produkcji jest stosunkowo nieduży. Gdy chodzi o tak kluczowe sprawy jak zdrowie, nie możemy ufać ślepym mechanizmom rynku czy spekulacjom w sposób szczególny. Co stałoby się z chorymi, gdyby firma świadcząca usługi medyczne, a zarazem oferująca ubezpieczenie, zbankrutowała? Zadłużony, państwowy szpital nie zostanie pozostawiony sam sobie, nie odmówi świadczenia usług, ponieważ nie jest przedsiębiorstwem, więc jego naczelną zasadą nie jest dążenie do zysku. Przestrogą przed prywatyzacją systemu ochrony zdrowia niech będzie dla nas opieka zdrowotna USA. Mało ważny okazuje się brak kolejek, przesyt w posiadaniu sprzętu medycznego najwyższej jakości przez placówki medyczne, gdy obywateli nie stać na leczenie ani diagnostykę. Ciężka choroba niejednokrotnie rujnuje finansowo całą rodzinę, zabiera dorobek życia. Ceny wynoszące dziesiątki tysięcy dolarów płacone za pobyt w szpitalu, to koszty, którym ciężko sprostać zamożniejszemu przecież społeczeństwu amerykańskiemu, a co tu mówić o nas - Polakach. Amerykanom trudno sprostać przy tym kosztom ubezpieczenia, także zamknięty krąg braku pomocy się zamyka.
Współistnienie prywatnej i publicznej opieki zdrowotnej w szerszym zakresie i wprowadzenie możliwości wyboru między nimi, tym wyboru gdzie wpłacać składki ubezpieczeniowe, nie rozwiązałoby żadnych problemów, tym bardziej natury ekonomicznej i rodziłoby tylko kolejne pola do nadużyć. Ośrodki prywatne podejmowałyby się wykonywania tylko opłacalnych zabiegów, natomiast te najdroższe, “nieopłacalne” musiałyby i tak wykonywać państwowe punkty opieki medycznej - co przyczyniłoby się do jeszcze większego pogłębienia deficytów w budżetach szpitali państwowych. Nastąpiłoby niekorzystne zjawisko “uspołecznienia strat” przy “zmonopolizowaniu zysków”.
System opieki zdrowotnej powinien być wyłącznie częścią sektora publicznego, niemożliwe wydaje się jednak zlikwidowanie prywatnych praktyk lekarskich, tym bardziej za pomocą rządowej ustawy. Potrzebne są do tego wydolne, dobrze wykonujące swoją pracę i odpowiednio wyposażone publiczne ośrodki opieki zdrowotnej. Pierwszym i niezbędnym krokiem do osiągnięcia tego celu jest zwiększenie wydatków na służbę zdrowia. Jesteśmy jednym z z tych krajów świata, które na system ochrony zdrowia wydają najmniej (procent przeznaczanego PKB). Następnie należałoby wprowadzić szereg zmian strukturalnych, zapewniających większe zatrudnienie personelu medycznego. Obowiązek pracy w kraju, przez z góry określony okres czasu, dla absolwentów studiów medycznych, od pielęgniarek do lekarzy, stanowiłby dobrą podstawę tych zmian. Nasz kraj rokrocznie wypuszcza na rynek pracy tysiące młodych absolwentów. Wielu z nich opuszcza kraj, poszukując lepszych zarobków, co biorąc pod uwagę koszty, jakie ponosi państwo w tracie kształcenia, jest ewidentnym marnotrawstwem środków publicznych. Warto byłoby więc wprowadzić obligatoryjny okres pracy w państwowych ośrodkach opieki medycznej lub w wyjątkowych przypadkach konieczność zwrócenia państwu kosztów kształcenia. Dodatkowo warto walczyć w systemie ochrony zdrowia, jak w każdej dziedzinie, z korupcją i innymi nadużyciami, które zawsze przynoszą tylko straty. Należy w tym miejscu rozważyć słuszność rozwiązania stosowanego w Kanadzie, które bezwzględnie zakazuje pobierania pieniędzy przez lekarzy za usługę wpisaną na listę refundacyjną, pod groźbą surowych kar finansowych.
Problemy systemu ochrony zdrowia muszą być rozwiązywane ponad politycznymi podziałami, nie mogą stać się one częścią bieżącego sporu. Potrzeba wywierania nacisku na stronę rządzącą jest ogromna i usprawiedliwiona. Nie można dopuścić do zaakceptowania retoryki, z którą tak często mamy do czynienia obecnie. Nie każda krytyka rządu odbywa się pod sztandarami Komitetu Obrony Demokracji i nie każdy strajk jest inspirowany przez partyjną opozycję w celu obalenia rządu Szydło. Prawicowy mainstream chce wykreować atmosferę, w której każda krytyka rządu czy chęć zmian będzie zbliżała do władzy poprzednią ekipę rządzącą i będzie utożsamiana z jej popieraniem. Oczywiście jestem daleka od stwierdzenia, że strajki nie są wykorzystywane przez niektóre partie do zbijania politycznego kapitału. Wyraziście widać to na przykładzie partii Razem, która na protestach mniej skupia się na problemach strajkujących, a o wiele bardziej na autopromocji. Niech świadczy o tym chociażby ilość flag Razem na strajku pielęgniarek, z którego to strajku zdjęcia miejscami przypominały bardziej wiec partyjny niż protest. Przed kamerami środowiska kawiorowej lewicy kreują się na prospołeczne inicjatywy, w rzeczywistości jednak lewica już dawno wyzbyła się swojego społecznego oblicza, co przypieczętowało jej upadek, zresztą sama to już dziś zauważa, próbując udawać, że znów stoi po stronie większości - po tej jednak stronie nie ma już dla niej miejsca.
Maria Pilarczyk