Szturm

Szturm

Jednym z podstawowych kłamstw rozpowszechnionym w opinii historycznej Polaków jest stwierdzenie, że zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej jest zasługą tylko i wyłącznie narodu polskiego. Pod Grunwaldem mieliśmy Litwinów i Rusinów, pod Wiedniem Niemców, ale za to bolszewizm udało nam się powstrzymać już samodzielnie. Stwierdzenie to jest niczym innym, niż tylko mitem. W żadnej dwudziestowiecznej wojnie przeciwko Petersburgowi i Moskwie nie mogło zabraknąć wschodnich legionów. Także w latach 1919 – 1920 pojawili się ludzie, którzy próbowali nawiązać z Polakami jeżeli nie braterstwo broni, to przynajmniej sojusz. Niestety, ręka zawisła w próżni, do końca mamiona złudną nadzieją. Jest to tyleż zapomniana, co wstydliwa karta naszej historii, co nie umniejsza jej wagi w ewentualnej polityce historycznej państwa.

 

Do polsko – rosyjskiej antybolszewickiej współpracy wojskowej doszło już w marcu, kiedy to do Wojska Polskiego przyłączyła się Rosyjska Drużyna Oficerska, oddział sformowany w Pińsku, początkowo walczący z bolszewikami u boku Niemców. Wzmocniony przez ochotników walczył po naszej stronie do września 1919 roku, kiedy to został internowany z powodu spadku wartości bojowej. Latem 1920 roku pod auspicjami Komitetu Rosyjskiego Borysa Sawinkowa rozpoczęto formowanie III Armii Rosyjskiej, która formalnie została podporządkowana kontrrewolucyjnemu generałowi Wranglowi, dowódcy białogwardzistów na południu Rosji. Żołnierze formacji wywodzili się najczęściej spośród sowieckich jeńców, którzy zadeklarowali chęć walki przeciwko komunistom oraz z szeregów internowanych kontrrewolucyjnych jednostek. Dowódca armii, carski generał Peremykin, zadeklarował gotowość bojową na początku października 1920 roku, jednak jego jednostki nie zdążyły wziąć udziału w walce.

 

U boku polskich ułanów i szwoleżerów z kawalerzystami Budionnego potykali się także Kozacy, którzy jako jedni z pierwszych sprzeciwili się komunistycznemu przewrotowi. W czasie wojny z bolszewikami zanotowano wiele przypadków przechodzenia na polska stronę całych brygad i pułków składających się z Kozaków, którzy deklarowali chęć walki po naszej stronie. Utworzono z nich dwie brygady konne – Brygadę Dońską i Kubańską. Kubańcom pod dowództwem esauła Jakowlewa przypadł zaszczyt udziału w największym starciu kawaleryjskim XX wieku – w bitwie pod Komarowem.

 

Kolejną grupą narodową walczącą po naszej stronie byli Ukraińcy, a ich wkład w wojnę był największy zaraz po Polakach. Realizując federalistyczną koncepcję Józefa Piłsudskiego, Wojsko Polskie wyzwoliło Ukrainę prawobrzeżną na wiosnę 1920 roku. Do czasu sowieckiej kontrofensywy udało się sformować łącznie sześć dywizji piechoty i jedną kawalerii. Tak samo jak u Kozaków zdarzały się przypadki przechodzenia na polską stronę nawet wielkich jednostek. Ukraińcy bili się w czasie operacji kijowskiej, wielkiego odwrotu z lata 1920 roku oraz w jednym z najważniejszych starć wojny, w obronie Zamościa.

 

Nie można zapominać o formacji generała Stanisława Bułak – Bałachowicza, którego antybolszewicką szlak bojowy rozpoczął się jeszcze w Estonii. Po przejściu na stronę Polską walczył na czele własnej improwizowanej, wielonarodowej armii złożonej z Rosjan, Estończyków, Łotyszy, Białorusinów i Polaków walczył na froncie od czerwca 1920 roku. Jej symbolem stała się trupia czaszka ze skrzyżowaną buławą i mieczem. Ze względu na swoją bezwzględność, ,,bałachowcy” siali postrach w szeregach czerwonych.

 

Nie były to jedyne antybolszewickie formacje walczące u boku wojska Polskiego, należy wymienić również tak egzotyczne formacje jak Pułk Tatarski oraz, składający się z mieszkańców Kaukazu, Dywizjon Mahometański. Każda z wyżej wymienionych formacji mogła stać się zalążkiem wielkich antybolszewickich armii, które po rozbiciu RKKA w bitwie nad Niemnem miały otwartą drogę do swoich ojczyzn. Wszystko to zmieniło podpisanie zawieszenia broni 12 października 1920 roku. Jednym z postanowień podpisanego 18 października pokoju ryskiego było internowanie, bądź wydalenie z terytorium Rzeczpospolitej wszystkich sprzymierzonych formacji. Nigdy wcześniej, ani też nigdy później w naszej historii nie zanotowano takiej zdrady. Wytyczając granicę Europy Wschodniej, nie tylko de facto dokonano rozbioru Ukrainy i dawnych ziem Wielkiego Księstwa Litewskiego, ale także wbito nóż w plecy naszym wiernym sojusznikom. Skutkiem podpisania haniebnego pokoju był smutny epilog wojny z listopada 1920 roku, kiedy to nasze obce armie pojedynczo przekraczały granicę z ZSSR. Ukraińcy i Kozacy ruszyli na Racław. III Armia Rosyjska Peremykina próbowała przebić się do oddziałów ciągle walczącego generała Wrangla. Wojsko generała Bułak – Bałachowicza zdobyło Mozyrz, gdzie proklamowano utworzenie Niepodległej Białorusi. Wszystko to na próżno. Armie były po kolei rozbijane i zmuszane do odwrotu do Polski, gdzie żołnierze byli zamykani w obozach dla internowanych. Kilka polskich podpisów zamieniło towarzyszy broni w zwykłych najemników, a swój niechlubny udział mieli w tym także delegaci Narodowej Demokracji. Niech więc zdarzenia sprzed 96 lat stanowią szczególnie dla nas, nacjonalistów, przestrogę. Wtedy to nacjonalizm okazał się sojusznikiem komunizmu, jak zauważył Piotr Zychowicz. Żeby utworzyć małe państwo narodowe zdradzono sojuszników i wyrzeczono się milionów Polaków, którzy znaleźli się pod komunistycznymi rządami. Skazano na śmierć również przyjaznego Polsce generała Wrangla, którego armia została pokonana przez przeważające siły komunistów po podpisaniu zawieszenia broni. W imieniu osłabienia sąsiada pozwolono na rozwój najgorszego reżimu w dziejach świata. Upadek II Rzeczpospolitej w dwadzieścia lat po zwycięstwie w Bitwie Warszawskiej jednoznacznie wykazał, że polityka prowadzona w czasie wojny była błędna.

 

Powinniśmy zatem uzbrojeni w wiedzę dokonać refleksji nad naszą rzeczywistością, by nie popełniać ciągle tych samych błędów. Chociaż skutki traktatu ryskiego są trudne do odwrócenia, a w pamięci zbiorowej Ukraińców i Białorusinów ciągle jest obecna świadomość dokonanego przez Polskę rozbioru ich ojczyzn, to ciągle jest możliwość zmieniania obecnego, niekorzystnego dla nas ładu politycznego. Dobrym punktem wyjścia byłoby rozpoczęcie zmiany od polityki historycznej, która przy odrobinie chęci ze strony Polski mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. Zamiast utrzymywać pomniki armii czerwonej, postawmy pomnik ochotników rosyjskich, a propos których generał Sosnkowski pisał: ,,Armia Polska z radością wita to wystąpienie, które zapewnia otwartą drogę do sąsiedzkiego współżycia obu Narodów w przyszłości; braterstwo broni zawarte na polu stanie się podstawą trwałej przyjaźni”. Postawmy pomnik naszym Kozakom, stojącym w jednym szeregu ostatnich rycerzy Europy. Postawmy pomnik ukraińskim obrońcom Zamościa, którzy walnie przyczynili się do zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej. Postawmy pomnik generałowi Bułak – Bałachowiczowi, ,,ostatniemu Kmicicowi Rzeczpospolitej”. Nie bójmy się także uzbrojeni w wiedzę zwalczać szowinizm. Kiedy szowiniści mówią: ,,Stiepan Bandera”, my mówimy: „Symon Petlura”. Żadnego mówienia o ,,wojnie polsko – rosyjskiej dwudziestego roku. Owszem walczyli w niej Rosjanie, ale po naszej stronie.

Mateusz Karwiński

We wstępie poruszę ogólną tematykę rozbijania katowni UB. Najczęściej przytaczaną operacją w tym wątku dyskusyjnym pozostaje najczęściej odbicie placówki w Kielcach w dniu 4 sierpnia 1945 r., i na tym temat ucicha. Trzeba być jednak świadomym, iż akcji oswobodzania było bardzo dużo, rozsianych na terenie praktycznie całej Polski. Ich nasilenie przypada na lata 1945-1946. Rozbicia więzień miały miejsce m.in. w: Mławie, Puławach, Pułtusku, Pabianicach, Płocku, Radomiu, Krakowie oraz Zamościu.

 

Gdy mowa o atakach na więzienia UB, trzeba w pełni zrozumieć, co było punktem zapalnym działań członków podziemia niepodległościowego, których obecnie określamy mianem Żołnierzy Niezłomnych. Głównej przyczyny doszukiwać się trzeba w represjach sowieckich, a potem „rodzimego” aparatu przymusu w postaci np. UB. Inaczej wyglądało tworzenie się struktur komunistycznych, np. na terenie Lubelszczyzny, a inaczej na terenach Mazowsza czy Kielecczyzny. Zauważa się jednak podobny przebieg, jeśli chodzi o formę stalinowskich represji. Chodzi dokładnie o inicjatywy NKWD i UB, podejmowane wobec członków podziemia - rozwiązanej już AK i ugrupowań narodowych jak np. NSZ, NZW, NOW. Działania te wobec propagandowego „reakcyjnego faszystowskiego wroga” polegały na aresztowaniach, brutalnych fizycznych i psychicznych przesłuchaniach, zabijaniu (z wyrokami „sądu” lub bez). Ofiary często zakopywano w zapomnianych lokacjach. Dla przykładu, w Radomiu tym miejscem stał się tzw. „Wisielak” - dzisiejsza część murów przy cmentarzu przy ulicy Limanowskiego. Nie można w tym miejscu zapominać o wywózkach na Wschód do przymusowych obozów pracy albo do „rodzimych” odpowiedników. Przykładem tego ostatniego jest Przymusowy Obóz Pracy w Jaworznie, który funkcjonował w latach 1945-1949. Odpowiedzią na taką politykę były m.in. wcześniej wspomniane odbicia więzionych z katowni UB, dokonane przez ich kolegów z tzw. II Konspiracji.

 

Podobna fala nacisku miała miejsce w regionie radomskim od stycznia do sierpnia 1945 r.
W konsekwencji spowodowało to zawiązanie się lokalnego podziemia. W sierpniu wspomnianego roku rozpoczęły się główne przygotowania do akcji na areszt UB, m.in.: zorganizowano cztery ciężarówki, zbierano broń, amunicję i mundury oraz dochodziło do odpraw partyzantów.

 

W trakcie tych przygotowań główny dowódca akcji na więzienie, Stefan Bembiński ps. „Harnaś” (po 1945 r. zmienił on pseudonim na „Sokół”), wyznaczył 4 główne pododdziały tej operacji oraz tzw. „patrole dywersyjne”. Każde z tych zgrupowań miało inne zadanie podczas planowanej batalii. Głównym jednak założeniem całej operacji było uwolnienie represjonowanych kolegów, ale także strzelanie do przeciwnika w taki sposób, żeby go nie zabić, tylko zatrzymać. Inaczej określić to trzeba jako zastosowanie ognia zaporowego. Warto wspomnieć w tym miejscu, iż ustalono czas operacyjny na godzinę 20.00. Przejdziemy teraz do omawiania każdej z grup biorących udział w operacji na Ubeckie więzienie w Radomiu.

 

Pierwszy z pododdziałów został wytyczony na samo więzienie. To ostatnie położone było w centrum miasta otoczone ulicami: Dziką, Tybla, Malczewskiego oraz Reja. Ów areszt składał się z kompleksu budynków poklasztornych. Nieopodal tego miejsca znajduje się kościół katolicki pod wezwaniem Świętej Trójcy. Jeśli chodzi o siły partyzantów, w skład pierwszego poddziału wchodzili ludzie „Harnasia”, ze zgrupowania pod dowództwem Jana Pająka ps. „Sęp”. Tworzyli oni ochotniczą grupę szturmową. Oprócz „szturmowców” w pododdziale tym umiejscowiony został poczet sztandarowy wraz ze Stefanem Bembińskim jako dowódcą całej akcji. Drugi pododdział został skierowany do hamowania milicjantów z pobliskiego komisariatu MO. Posterunek znajdował się przy ulicy Reja. Składał się on z dawnego post-niemieckiego betonowego bunkra. W szeregach tego zgrupowania znajdowali się ludzie „Sokoła” oraz szydłowieckiego oddziału pod dowództwem Henryka Podkowińskiego ps. „Ostrolot”. Trzeci pododdział miał służyć do blokowania regularnych żołnierzy z koszar potocznie nazywanego Ludowego Wojska Polskiego. Baraki umiejscowione były na współczesnych terenach „Galerii Słonecznej”, niedaleko teatru oraz tzw. Placu Jagiellońskiego. Do tego pododdziału przydzielono ludzi Stefana Bembińskiego ze zgrupowań pod komendą Witolda Drozdowskiego ps.”Lot” oraz Zbigniewa Halamy ps. „Kudejar”. Czwarte zgrupowanie miało stworzyć ogień zaporowy i nie dopuścić do wyjścia ubeków ze swojej siedziby przy ulicy Tadeusza Kościuszki 6. Tutaj zadanie miał spełnić oddział XV Okręgu Narodowego Zjednoczenia Wojskowego (NZW) pod dowództwem Adama Gomuły ps. „Bej”. W materiale badawczym istnieją jeszcze dwie nazwy tego oddziału: Narodowa Organizacja Wojskowa (NOW) oraz Narodowe Siły Zbrojne (NSZ). W dalszej części tekstu będę posługiwał się określeniem NZW. Ustalono także siły dodatkowe, tzw. „patrole dywersyjne”, ulokowane w całym mieście. Miały one na celu informować na bieżąco o sytuacji, uspokajać cywili oraz rozbrajać zauważonych np. milicjantów. Wykorzystano je również do blokowania koszar NKWD przy ulicy Mlecznej - dzisiejszej ulicy Okulickiego.

 

W tym akapicie przejdziemy do koncentracji sił i początków operacji na ubecki areszt w Radomiu. Koncentracja głównych sił miała miejsce w nocy z dnia 8 na 9 września 1945 r. w lasach niedaleko miejscowości Wierzbica. Pamiętać trzeba, że część partyzantów „incognito”, ubranych po cywilnemu, rozmieszczono 9 września 1945 r. w mieście około godz. 19. Mowa tu o patrolach dywersyjnych. Czekali oni na przyjazd ciężarówek z partyzantami i na rozpoczęcie akcji. Głównie były to osoby mieszkające w Radomiu. Szacuje się, iż w tej akcji liczba uzbrojonych Żołnierzy Niezłomnych wynosiła około 150 ludzi. Partyzanci skupieni w lasach wierzbickich dostali rozkaz od Stefana Bembińskiego, aby zamienić nakrycie głowy z beretów na rogatywki, zyskując dzięki temu efekt zaskoczenia - wtopienia się w wizerunek żołnierza zależnego od reżimu komunistycznego. Główne siły w godzinach wieczornych wyruszyły ciężarówkami do Radomia, jadąc ulicą Wierzbicką. Rozrzucano w tym czasie prasę podziemną. Cywile znajdujący się nieopodal Radomskich Zakładów Tytoniowych zorientowali się, kto siedzi i stoi na ciężarówkach. Co poniektórzy z nich rzucali kwiaty na podłożę przyczep. Można było usłyszeć okrzyki typu: „Niech żyje Polska”, „Niech żyje Armia Krajowa!”.

 

Pierwsza ciężarówka z dowódcą akcji, jego pocztem sztandarowym oraz ochotniczą grupą szturmową, została ostrzelana jeszcze przed dojazdem pod więzienie. Z budynku narożnego przy skrzyżowaniu ulic Malczewskiego i Dzikiej ktoś strzelał w stronę partyzanckiego samochodu. Po zlikwidowaniu tego zagrożenia doszło do rozładunku rebeliantów i rozlokowania na ustalone miejsca.

 

Członkowie grupy szturmowej znaleźli się pod bramą, a byli to m.in.: Włodzimierz Kozłowski ps.”Orion”, Jan Pająk ps. „Sęp”, Wacław Biernacki ps. „Zabój”/”Zawój”, Jan Brewczyński ps. „Donat”, Mieczysław Brewczyński ps. „Śmiały”. Szturmowcy próbowali nawiązać kontakt z obsługą - bezskutecznie, ze względu na to, iż rozpoczął się ostrzał z wielu stron więzienia, który zagłuszał ludzką mowę. Z racji tego podjęto bardziej radykalne działania. Andrzej Szymański podał granat typu „Gammon” kapralowi Józefowi Budzyńskiemu ps. „Żandarm”. Ten ostatni uzbroił ładunek wybuchowy i przykleił do struktury, co w konsekwencji rozerwało wrota. Partyzanci weszli do środka i rozbroili niestawiających oporu strażników. Ważnym elementem układanki tej operacji były uzyskane klucze, wcześniej przygotowane przez informatora pracującego w więzieniu. Otwierano cele z członkami podziemia, natomiast z kryminalistami - zostawiano. Część z wrót do cel, do których nie posiadano kluczy, wysadzano materiałami wybuchowymi. Przyspieszono dzięki temu działania. Oprócz tego więzieni członkowie podziemia pod wpływem euforii sami wyważali drzwi np. więziennymi ławkami. Na koniec tego akapitu warto wspomnieć, iż jeden ze strażników z nieprzymuszonej woli pomagał partyzantom otwierać cele. Człowiek ten nazywał się Franciszek Małecki. Za tę pomoc dostał później wyrok w postaci kilku lat więzienia. Gdy operacja w samym więzieniu dobiegała końca, wysłano gońca, Wacława Biernackiego, ps. „Zawój”, który poinformował o sytuacji „Harnasia”.

 

W tym samym czasie, kiedy grupa szturmowa realizowała plan działania na więzienie, poczet sztandarowy i dowódca akcji po wyjściu z ciężarówki znaleźli się przy ulicy Malczewskiego 6, na wprost więzienia, stojąc w bramie. Stąd Stefan Bembiński obserwował przebieg całej akcji oraz przyjmował od gońców informacje, co się dzieje w innych punktach operacyjnych. Po uwolnieniu więźniów i dostaniu informacji od informatora Biernackiego, iż szturm na więzienie się zakończył, rozległ się dźwięk trąbki - umówiony znak dla partyzantów, aby zakończyć działania. Wystrzelono także flary, które także oznaczać miały zakończenie operacji na areszt w Radomiu.

 

Warto w tym miejscu przejść do innych pobocznych, ale ważnych akcji blokujących. Przypomnieć tu trzeba, iż bez tego sam szturm na areszt mógłby być utrudniony albo by się nie powiódł. Obawiano się, iż np. ubecy albo milicjanci mogą pomóc załodze więziennej w odparciu sił podziemia niepodległościowego.

 

Pierwszym takim miejscem opisanym w tym artykule będą koszary wojska. Partyzanci zablokowali tu zakończenia ulic: Warszawskiej, Żeromskiego, Traugutta, Wałowej oraz obstawiono rogi dwóch innych: Struga i Wąskiej. Doszło tutaj do wymiany ognia z przypadkowym patrolem UB - nieprzyjaciel rozbiegł się w popłochu. Ponadto partyzanci uspokajali cywilów. Ostrzegano, aby nie iść w stronę więzienia, dlatego, że odbywa się tam akcja Armii Krajowej i odbija się represjonowanych więźniów. „Idźcie do domu, bo kule nie wybierają” - mówił Zbigniew Cichoń ps. „Skromny”. Ludowe wojsko nie zareagowało i nie wyszło z koszar. Na koniec tego akapitu warto wspomnieć, iż Plac Jagielloński został wykorzystany jako miejsce do ewakuacji więzionych, o czym wspomnę w dalszej części tekstu.

 

Jeśli chodzi o drugie miejsce, to skupimy się tu na sytuacji przy siedzibie UB przy ulicy Kościuszki 6. Członkowie XV Okręgu NZW wysiedli z ciężarówki przy ulicy Młodzianowskiej i pieszo przeszli do docelowego punktu. Liczba pododdziału tego liczyła najprawdopodobniej 18 ludzi. Rozpoczęła się strzelanina z siedziby w stronę partyzantów. Członkowie podziemia odpowiedzieli ogniem. Rzucony został z ich strony granat. Doszło do zaciętej walki, o którą właśnie w tych chwilach chodziło, aby zablokować ubeków. Ci ostatni nie wydostali się na zewnątrz, pomimo tego, że rozbijały się szyby i spadały dachówki. Członkowie organizacji narodowej po usłyszeniu dźwięku trąbki wycofali się.

 

Trzecim miejscem pozostaje komisariat MO przy ulicy Reja. Ciężarówka z partyzantami podjechała w nieodpowiednim miejscu, a dokładnie w obsadzone karabinami maszynowymi dwie wieże na murze więziennym, a komisariatem milicji z bunkrem wysuniętym na ulicę. Na wprost posterunku MO partyzanci ulokowali stanowisko karabinu maszynowego, gdzie obsługiwał go Marian Sadowski ps. „Dzida”. Po rozładunku członków podziemia niepodległościowego rozpoczął się ostrzał z wież i z bunkra. Doszło do ogólnego chaosu w szeregach partyzantów. Część z nich po prostu nie wiedziała, skąd do nich strzelają przeciwnicy. Najpierw zlikwidowano zagrożenie z wież, a następnie rozpoczęto zdobywać komisariat. Pośród tych śmiałków znaleźli się m.in.: Zygmunt Cielniak ps. „Cegliński” oraz Tadeusz Barszcz ps. „Piorun”. „Cegliński” we wspomnieniach opisywał, iż próbował wejść do bunkra przez główne wejście. Bezskutecznie - zabarykadowane przez milicjantów. Z. Cielniak potem miał podłożyć ładunki wybuchowe, które nie podziałały. Wrócił on więc na zewnątrz i wrzucił granat przez otwór strzelniczy bunkra. Dopiero wtedy sytuacja miała się uspokoić. Na sam koniec tego akapitu napisać trzeba, iż podczas szturmu na komisariat zniszczono dokumentację prowadzoną przez milicję.

 

Niespodziewanym czwartym miejscem wpisującym się w kanon blokowania sił przeciwnika okazały się siły NKWD. Dokładnie ulokowane one były w mieście w szeregu baraków poniemieckich wzdłuż ulicy i rzeki Mlecznej (Okulickiego). Posiadali oni też posterunek na rogu ulicy Chłodnej i Mlecznej i zajęli budynek pobliskiej szkoły. Jak jednak doszło do blokowania siły przeciwnika w tym miejscu? Najpierw trzeba przypomnieć tu czytelnikowi, iż partyzanci w tym miejscu składali się ze wcześniej wspomnianych patroli dywersyjnych. Zygmunt Lisowski-Mogiła we wspomnieniach opisywał, iż położyli się przy płocie i wystawili karabiny przez sztachety w kierunku przeciwnika. Gdy padły strzały przy więzieniu, partyzanci zauważyli ruchy członków NKWD w budynkach, jakby mieli zamiar wyjść i pomóc załodze więziennej. W tej chwili członkowie podziemia puścili pierwszą salwę w stronę dachówek baraków. Dokładnie miało to na celu przestraszyć wroga, aby nie wyszedł na zewnątrz. Ostrzał ten powtarzano trzy razy. Słychać było komendy w języku rosyjskim: „Tawarisz komandir, bandity leziat czerez dorogu”. („Towarzyszu dowódco, bandyci leżą wzdłuż drogi”). Oprócz tego patrole dywersyjne patrolujące ten teren rozbrajały milicjantów i uspokajały cywilów.

 

Trzeba poświęcić jeden akapit na temat patroli dywersyjnych i ogólnego zabezpieczenia w całym mieście, jeśli wspominano już o ich działaniu przy ulicy Okulickiego. Patrole tego typu umiejscowiono na Starym Mieście - tutaj znajdował się m.in. Stefan Jabłoński ps. „Żubr”. Inna grupa partyzantów pilnowała porządku w okolicach Placu Jagiellońskiego. Jednym z członków podziemia niepodległościowego w tym miejscu był Zbigniew Cichoń ps. „Skromny”. Jak wyglądała praca patroli w praktyce? Tak jak zakładał plan: uspokajanie ludności cywilnej, rozbrajanie napotkanych milicjantów, ubeków, „ludowych” wojskowych oraz na obserwacji czy większe zgrupowania przeciwnika nie zbliża się w stronę więzienia.

 

Gdy akcja zbliżała się ku końcowi rozległ się dźwięk trąbki i wystrzelono racę spod więzienia. Partyzanci z poszczególnych miejsc słysząc sygnał i widząc rozbłysk na niebie kończyli pracę i wracali do umówionego punktu zbornego - Placu Jagiellońskiego. Pojawił się tu problem z cywilami. Patrole dywersyjne wyczuwały w tym wypadku elementy paniki. Trzeba wczuć się w tamtą sytuację i zrozumieć ludzką ciekawość. Owe patrole musiały zareagować. Wyglądało to tak, że podchodzono do przechodniów i wyjaśniano, co to za akcja i przeciw komu. Opowiadali dokładnie, iż udała się operacja na więzienie. Po uspokojeniu sytuacji wyczuwalna stała się euforia pośród zebranych na Placu Jagiellońskim. Cywile wiwatowali na cześć Armii Krajowej. Gdy kolumny czwórkowe dotarły na ulicę Sportową i Struga dano rozkaz rozproszenia się. Część wyswobodzonych poszła na piechotę do domu, podobnie jak część partyzantów w tym wypadku. Inna część pojechała ciężarówkami. W tych ostatnich znajdowali się głównie oficerowie na polecenie „Harnasia”. Stefan Bembiński ze swoją ciężarówką wyruszył w stronę Gutowa i Jankowic. Następnie Marian Iwański ps. „Huragan” zakonspirował pojazd typu „studebacker”. Akcja na radomskie więzienie dobiegła końca. Trwała około 30 minut.

 

Warto poświęcić kilka słów w kwestii strat i samej liczbie uczestników podczas akcji. Jak zostało wspomniane, po stronie podziemia znajdowało się około 150 ludzi. Uwolniono około 300 więźniów, w tym 60 AK-owców. Po stronie partyzantów zginęły trzy osoby. Dokładnie dwóch partyzantów podczas szturmu na komisariat MO oraz jeden zabity tuż po samej akcji przez ubeka. Natomiast, jeśli chodzi o siły reżimowe ich liczbę szacuje się na około 3000 osób. Tutaj rannych i zabitych było więcej. Liczbę rannych trudno określić, jednakże ustalić można liczbę zabitych: jeden członek NKWD przy ulicy Mlecznej (Okulickiego) oraz dwóch milicjantów w komisariacie. Zginął także jeden lotnik z „ludowego” Wojska Polskiego.

 

Na koniec tego artykułu, chciałbym poinformować, iż tekst ten powstał głównie na podstawie moich badań zawartych w pracy magisterskiej pt.: „Ruch niepodległościowy na terenie powiatu radomskiego po 1945 roku” oraz pracy źródłowej w archiwach, wspomnieniach oraz opracowaniach naukowych.

 

Bibliografia:

Pozycje książkowe:

Atlas polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1956, red. Wnuk R., Poleszak S., Jaczyńska A., M. Śladecka, IPN-KŚZpNP, Warszawa-Lublin 2007.

Busse K., Kutkowski A., Bić się do końca; podziemie niepodległościowe w regionie radomskim w latach 1945-1950, IPN-KŚZpNP oddział w Lublinie, Radom-Lublin 2012.

Płokita P., Ruch niepodległościowy na terenie powiatu radomskiego po 1945, Lublin 2015.

Wspomnienia:

Bembiński S., To pokolenie z bohaterstwa znane, Społeczny Komitet przy Światowym Związku Żołnierzy AK Okręg Radom, Radom 1996.

Suchorowska D., Rozbić więzienia UB. Akcje zbrojne AK i WiN 1945-1946, Łomianki 2010.

Materiały Filmowe:

Areszt UB przy ulicy Kościuszki 6, Wzmianka o wojennej historii kamienicy przy ul. Kościuszki 6 w Radomiu, gdzie mieściło się Gestapo, następnie NKWD oraz UB, Opowiada kapitan Jan Borkowski, telewizja DAMI, [w:] <https://www.youtube.com/watch?v=ohXXzAkqCjk> , (dostęp 12 maja 2015).

Świadkowie Historii; Świadkowie Wolności, Rozbicie więzienia w Radomiu
09. IX. 1945 r.,
Resursa Obywatelska, Radom. [w:] <https://www.youtube.com/watch?v=Bl1pQQeULIw&feature=youtu.be> , (dostęp 12 maja 2015).

Żołnierze „Wyklęci”; rozkaz - Uwolnić Więźniów UB - Konflikty, bitwy, wojny, TVP Historia, reż. S. Faliński, 2008.

Wisielak”, Odsłonięcie tablicy poświęconej żołnierzom zbrojnego podziemia niepodległościowego, Radom 31.10.2013, [w:]
<
https://www.youtube.com/watch?v=Q0JXI4yQpro> , (dostęp 12 maja 2015).

Materiały Internetowe:

Mogiła-Lisowski Z., Odbicie więzienia w Radomiu przez oddziały poakowskie WiN, zeszyt 36, 09.09.1995 r., [w:] <http://zeszytykombatanckie.pl/odbicie-wiezienia-w-radomiu-przez-oddzialy-poakowskie-win/> , (dostęp 12 maja 2015 r.).

Obóz dwóch totalitaryzmów, Jaworzno 1943-1956, Muzeum Miasta Jaworzna [w:] <http://www.obozdwochtotalitaryzmow.pl/o2t/centralny-oboz.html>, (dostęp 12 maja 2015).

 

Patryk Płokita

Idee współpracy międzyludzkiej, solidarności, czy nawet pozornie zwykłej więzi ze wspólnotą są elementami, które pojawiają się w europejskiej oraz polskiej refleksji filozoficznej nad społeczeństwem od wielu wieków. W zasadzie można je zaobserwować już w pierwszych systemowych ujęciach filozofii, dokonywanych przez Platona i Arystotelesa. Ich szczególną formą jest narodowy solidaryzm, który stanowi jeden z filarów ruchu narodowego w Polsce. Rozumieć go należy – powtarzając za „Niezbędnikiem narodowca” – jako „system naturalnej, organicznej i wspólnotowej budowy społeczeństwa opartego na tej samej tożsamości”. Wiemy, że w historii naszego kraju znajdą się przykłady zdrad, które wynikały z zaprzeczenia tej idei. Wspomnieć wystarczy choćby warcholskie zachowania przekupnych szlachciców w trakcie sejmików okresu I Rzeczpospolitej. Niemniej – były również okresy, w których Polacy potrafili się konsolidować i pracować ku wspólnym celom. W znacznej mierze to mrówcza praca nacjonalistów oraz pozytywistów okresu XIX wieku (szczególnie po powstaniu styczniowym) zaowocowała unarodowieniem ludu chłopskiego. Jest to z pewnością jedna z większych zasług narodowców. Do tego można dołączyć duży wkład w odnowienie poczucia wspólnej tożsamości w Polakach trzech zaborów.

Pewną formułą, którą można wiązać jako wynikającą – choć niewyłącznie – z idei solidaryzmu jest ruch spółdzielczy. W swojej zorganizowanej formie zaistniał on w połowie XIX wieku. Miał on być alternatywą wobec rozwijającego się, dzikiego kapitalizmu. Za przykład-symbol uchodzi angielska spółdzielnia spożywców w miejscowości Rochdale, która powstała w 1844 roku. W roku jej założenia liczyła 28 członków, z których śmiano się, że są niepoważnymi idealistami. Rok później było ich 74, a w roku 1850 już 1400. Natomiast jej fundusz udziałowy, który liczył na początku jedyne 28 funtów, w rok powiększył się do 181, żeby w roku 1850 osiągnąć 2300. W 1928 r. spółdzielnia posiadała 91 sklepów, 2 kawiarnie, cukiernię, prócz tego piekarnię, rzeźnię, fabrykę wyrobów tabacznych, warsztaty krawieckie i szewskie. Ponadto prowadziła wydział ubezpieczeń, kasę oszczędności dla dzieci, zbudowała też przeszło 500 domów dla członków. Tekst jednak będzie skupiał się w głównej mierze na historii oraz obecnym stanie spółdzielczości na ziemiach polskich. Ów przykład nie mógł zostać pominięty ze względu na swą wzorcową specyfikę.

Spółdzielnie wywodzą się od istniejących od wieków instytucji samopomocowych. Jednym z najlepszych przykładów takich inicjatyw są banki pobożne. Ich działanie polegało na udzielaniu nieoprocentowanych pożyczek, w zamian za oddawanie przedmiotów w zastaw. Na ziemiach polskich pierwsze tego typu instytucje zostały założone przez błogosławionego Władysława z Gielniowa. Niestety zanikły one po czasie. Przywrócił je i do ich rozprzestrzenienia przyczynił się ojciec Piotr Skarga, który powiązał je z pierwszą w Polsce organizacją charytatywną – Arcybractwem Miłosierdzia. Poza bankami pobożnymi funkcjonowały tradycje współpracy gospodarczej oraz samopomocy w razie potrzeb lub zagrożeń. Późniejszym, i bliższym współczesnej formie spółdzielczości polskiej przykładem, jest założone w 1816 roku przez księdza Stanisława Staszica Towarzystwo Rolnicze Hrubieszowskie. Było ono zrzeszeniem dziewięciu wsi i części Hrubieszowa, w którym chłopi zostali uwolnieni od pańszczyzny, każdy z nich dostał swój przydział ziemi, a do ich obowiązków należało między innymi niesienie pomocy innym członkom wspólnoty w razie klęsk żywiołowych. Ponadto organizowano w nim wspólne płacenie podatków oraz prowadzono kasę zapomogowo-pożyczkową. Dochody w Towarzystwie były inwestowane w zapewnienie opieki medycznej (własny szpital), socjalnej (domy starców i sierot), a także w edukację (na terenie wspólnoty działało pięć szkół ludowych). Całe to zrzeszenie było korzystne dla jego członków i stanowiło pierwszą dojrzałą formę organizacji samopomocowej wśród chłopów. Jego historię zakończył dopiero dekret Bieruta. Wcześniej, w trakcie II wojny światowej Towarzystwo zostało mocno zdewastowane.

Dojrzały ruch spółdzielczy powstał w dobie pozytywizmu. Można powiedzieć, że trafił na podatny grunt, ponieważ jego rola doskonale wpisywała się w ideę pracy u podstaw. To w tym okresie rozkwitały między innymi wielkopolskie banki ludowe, „Rolniki” (spółdzielnie zaopatrzenia i zbytu rolniczego), spółdzielnie spożywców, galicyjskie Kasy Stefczyka, pierwsze spółdzielnie pracy, mleczarskie, czy mieszkaniowe. Powstawały też instytucje zrzeszające te inicjatywy. Warto wymienić tutaj chociażby Związek Spółek Zarobkowych i Gospodarczych w zaborze pruskim, który zajmował się działalnością rozpowszechniającą idee spółdzielcze w miastach i na wsi, a także ułatwiającą przepływ pieniędzy oraz doświadczeń między poszczególnymi podmiotami.

Przedstawiając polską historię spółdzielczości nie sposób nie wspomnieć o gigancie intelektu i człowieku czynu – Edwardzie Abramowskim. Uznawał on spółdzielnie za formy organizacji, na których powinna opierać się gospodarka. Wpisywał się tym samym w jedną ze spółdzielczych doktryn gospodarczych – kooperatyzm. Rozwijał ją w wielu swoich dziełach. Napisał w jednym z nich „To, co kapitalizm i niewola niszczy, mianowicie dobrobyt i szlachetność życia – to ratuje i buduje na nowo kooperatyzm, współdziałanie przyjaźni ludzkich; (…) Są to dwie potęgi, dwie moce zła i dobra, które zmagają się ze sobą o panowanie nad światem. Jedna – przez egoizm – szerzy ciemnotę i nędzę, druga – przez przyjaźń – szerzy wolność i siłę.” To on przyczynił się do stworzenia jeszcze w czasach rozbiorów, w roku 1906 Towarzystwa Kooperatystów. Wydawało ono od początków swego istnienia tygodnik „Społem” i inspirowało powstawanie stowarzyszeń spożywczych. W dwudziestoleciu międzywojennym urosło do rangi najpoważniejszego ośrodka propagującego idee spółdzielcze w Polsce. Z ową instytucją związani byli między innymi wybitni literaci polscy tacy jak Stefan Żeromski, czy Maria Dąbrowska. Działalność Towarzystwa Kooperatystów przerwał dopiero wybuch II wojny światowej.

Spółdzielczość w niepodległej Polsce, II Rzeczpospolitej spotkała się z problemami, które wynikały przede wszystkim z wielu różnic między ziemiami, które były wcześniej częściami trzech różnych państw. Głównym problemem były różnice w ustawodawstwie. Z tego powodu jeszcze w 1918 roku zorganizowano Pierwszy Zjazd Przewodników Polskiego Ruchu Spółdzielczego. Wspólna praca na rzecz ujednolicenia prawa spółdzielczego w II RP zaowocowała ustawą o spółdzielniach w roku 1920. Wytworzone zostały bardzo dobre warunki dla rozwoju polskiej spółdzielczości. Sprzyjały jej zarówno przepisy podatkowe, jak i nie ograniczały jej organy oraz ustawodawstwo państwowe. Wspomniana ustawa była stosunkowo postępowa i demokratyczna względem państw europejskich. Rządy po zamachu majowym również nie uprzykrzały życia spółdzielcom. Natomiast na mocy ustawy z 1934 roku, państwo starało się częściowo uzależnić spółdzielczość rolną od swoich interesów, co wynikało z trudnej sytuacji gospodarczej w okresie kryzysu. Ta próba podporządkowania polegała w głównej mierze na konieczności wnoszenia do odpowiednich organów centralnych przez spółdzielnie dokumentów uzasadniających celowość istnienia danego podmiotu. Niemniej – w rzeczywistości państwo jednak nie ingerowało w sprawy spółdzielców. Szacuje się, że w okresie międzywojennym, w Polsce funkcjonowało nawet 16 tysięcy spółdzielni, a co piąty obywatel należał do którejś z nich. Co ciekawe – powstawały w tym czasie również nowe rodzaje podmiotów spółdzielczych. Należały do nich chociażby Spółdzielnia Dziennikarzy, Spółdzielnia Pracy Artystów Polskich, czy Spółdzielnia Turystyczno-Wypoczynkowa „Gromada”.

Okres II wojny światowej – jak nietrudno się domyślić – wiązał się z wyniszczeniem potencjału gospodarczego oraz zasobów ludzkich spółdzielni. Warto jednak zaznaczyć, że liczne grono polskich spółdzielców jako osób nieobojętnych wobec wspólnot w których funkcjonowały, udowodniło, że leży mu na sercu również los ojczyzny i narodu, o czym może świadczyć wsparcie aktywistów spółdzielczych dla ruchu oporu oraz ich szeroka działalność edukacyjna.

Po roku 1945 spółdzielczość w Polsce całościowo została podporządkowana polityce państwa. W okresie PRL wzrósł co prawda potencjał gospodarczy spółdzielni i ich udział w PKB, ale zniszczono ich ducha, ideę, która wyraża się nade wszystko w samorządności i uspołecznieniu takich podmiotów. W wyniku szerokiej centralizacji decyzyjności, uzależnieniu jej od polityki państwa znaczna większość spółdzielców przestała się utożsamiać z ruchem spółdzielczym, ponieważ nie chcieli oni być kojarzeni z aparatem partyjno-państwowym.

 

Nowym rozdaniem dla spółdzielczości polskiej były przemiany ustrojowe roku 1989. Do dzisiaj dokonują się przeobrażenia prawa spółdzielczego. Jak już zostało wspomniane – w dobie PRL spółdzielnie nie miały zbyt wielkiej autonomii, ani nie niosły ze sobą przeważnie wartości, które przyświecały im z reguły (mowa o szczerej samopomocy, czy samorządności), ale to nie oznacza wcale, że ich los poprawił się tuż po transformacji ustrojowej. Wręcz przeciwnie – uznano je za instytucje zainfekowane przez stary system i rozpoczęto ich masową likwidację. Jednym z zabiegów będących elementem tego procesu był nakaz wybrania nowych władz w spółdzielniach do 31 marca 1990 roku. Niestety oskarżenia o powiązania personalne działaczy spółdzielczych (głównie zarządzających) z poprzednim systemem były w znacznej mierze prawdą. Niemniej – masowa, dzika prywatyzacja niosła ze sobą na tyle wyniszczające efekty, że zdezorganizowała ona polską spółdzielczość. Po wyborach 1993 roku, po których w Parlamencie przeważała opcja lewicowa, zaczęto wprowadzać reformy, które wstrzymały między innymi przejmowanie mienia spółdzielczego. W kolejnych latach działalność spółdzielców stała się bardziej skoordynowana, a dzięki temu wpłynęli oni na kształt prawa spółdzielczego, które jest coraz korzystniejsze dla powstawania spółdzielni. W dniu dzisiejszym istnieje Krajowa Rada Spółdzielcza zrzeszająca podmioty spółdzielcze w Polsce. Zawiera w sobie (poza spółdzielniami) 16 związków rewizyjnych reprezentujących poszczególne branże. Ponadto funkcjonuje już znowelizowane prawo spółdzielcze. Nie jest może ono szczytem marzeń spółdzielców, ale na pewno stanowi znaczny postęp względem początków III RP. Warto zaznaczyć, że spółdzielnie poradziły sobie z przemianami ustrojowymi, pomimo przejściowego kryzysu. Zachowały przede wszystkim konkurencyjność i wróciły do swoich ideałów. Do zakładania przedsiębiorstwa komercyjnego wystarczy prawo handlowe, a spółdzielczość jest czymś więcej – to ekonomia oparta na wartościach solidaryzmu, który powinien być szczególnie pożądany i pielęgnowany przez nacjonalistów.

 

Michał Walkowski

 

Bibliografia:

Książki:

Praca zbiorowa, „Niezbędnik narodowca – ABC nowoczesnego nacjonalizmu”, Warszawa: Capital s.c., 2014

Abramowski Edward, Pisma. T. 1, Warszawa: Związek Spółdzielni Spożywców Rzeczypospolitej Polskiej, 1924

Strony internetowe:

http://kooperatyzm.pl/

http://mhs.org.pl/

http://p-i-w.edu.pl/

http://www.ekonomiaspoleczna.pl/

http://www.krs.org.pl/

 

Wierzę, że Naród mój zbuduje polski ustrój sprawiedliwości społecznej, że karnym wysiłkiem całego Narodu zbuduje się miliony nowych warsztatów pracy, w miejsce wyzysku kapitalistycznego stworzy narodową gospodarkę, że Polska będzie Polską młodych, Polską pracujących, Polską robotnika, inteligenta i chłopa.” – Jan Grabowski

Niecały miesiąc temu opinią publiczną wstrząsnął jeden z najbardziej bulwersujących wątków w historii neoliberalnej Polski. Wątek z kilku ostatnich lat. Major Czesław Mostek, mający obecnie 101 lat weteran II wojny światowej (żołnierz KOP, AK, uczestnik Powstania Warszawskiego) oraz więzień z okresu stalinowskiego, w toku działań reprywatyzacyjnych został eksmitowany na bruk z warszawskiej kamienicy, w której mieszkał z żoną od 1955 roku. Nowy właściciel podniósł czynsz, a gdy państwo Mostkowie nie byli w stanie go opłacić, kamienicznik wystąpił o eksmisję, niestety zakończoną wyrzuceniem starego małżeństwa na ulicę. Ten, jak i wiele innych przypadków, doskonale pokazują skalę patologii, jakie m.in. na tym gruncie dotknęły nasz kraj po neoliberalnych reformach gospodarczych, zapoczątkowanych przez plan Balcerowicza. Problem dotyczący eksmisji obywateli oraz walki o prawa lokatorskie nakreśliłem w artykule pt. „Eksmisje lokatorów na bruk – zarys problemu”, opublikowanym na portalu „Kierunki” w grudniu 2015 roku. Prócz wymienionego artykułu o eksmisjach, kulisach reprywatyzacji, przeciwakcjach lokatorów oraz walce o ich prawa bardzo dużo informacji można odnaleźć na portalach internetowych, na łamach czasopisma „Nowy Obywatel” oraz środowisk walczących o prawa lokatorskie. To niestety jednak nie jest jedyny problem społeczny, jaki dotknął Polskę po upadku komunizmu w 1989 roku, o czym będzie później mowa.

Do napisania artykułu nakłonił mnie szereg osobistych przemyśleń, obserwacja rzeczywistości oraz przeczytanych tekstów na te tematy, spośród nich nasuwa się jasna już nam wszystkim myśl, że tematyka społeczna i socjalna jest, a nawet powinna być kluczowym komponentem nacjonalizmu XXI wieku. Niejeden raz podejmowano dyskusje i refleksje na temat tych sfer działalności społecznej, które są domeną szeroko rozumianej, radykalnej lewicy, a które powinny być dla nas bardzo istotne. Poza tymi sferami, które narodowy radykalizm stopniowo przejmuje (czyt. oddolne działania i kampanie informacyjne na temat ochrony środowiska naturalnego, wolontariat, pomoc charytatywna dla dzieci i samotnych matek, zbiórki pieniędzy, żywności i darów materialnych dla Polaków na emigracji, szczególnie mieszkających na Wschodzie, akcje krwiodawstwa), trzeba zwrócić uwagę na tworzenie związków zawodowych, działalność kulturalną, politykę miejską oraz obronę praw ludzi społecznie wykluczonych (czyt. osób niepełnosprawnych, lokatorów wyrzucanych na bruk na skutek reprywatyzacji, bezdomnych, dzieci z rozbitych rodzin, ludzi uzależnionych od różnych nałogów – od alkoholu po narkotyki, studentów z niższych warstw społecznych i niepełnosprawnych, dla których jedną z niewielu, jeśli nie jedyną, form częściowego polepszenia stopy życiowej są stypendia socjalne). Wskazał na to Jakub Nowak w tekście zatytułowanym „Nowoczesny radykalizm”, który można znaleźć w 6. numerze naszego czasopisma. Nowak w tym tekście wskazuje na te problemy, jednocześnie zaznaczając miałki, oparty głównie o historyzm i modę na patriotyzm charakter szeroko rozumianego ruchu narodowego w Polsce.

Na początku nawiążę do artykułu otwierającego 20. (71) numer „Nowego Obywatela”, autorstwa redaktora naczelnego, Remigiusza Okraski. Pisze on tak: „Przypominam sobie te słowa za każdym razem, gdy docierają do mnie narzekania rozmaitych pracodawców, przedsiębiorców, biznesmenów, ludzi z kadry kierowniczej czy przedstawicieli klasy średniej na to, jak to oni mają ciężko, źle, harują, poświęcają się, cierpią, odmawiają sobie tego czy tamtego, a już szczególnie o tym, że państwo i ojczyzna są dla nich także nieprzyjazne. Śmiech mnie pusty ogarnia, gdy słucham tego wszystkiego, bo w Polsce to nie oni, silni, mają najgorzej. Najgorzej mają słabi. To oczywiście żadne odkrycie, raczej zupełnie banalna teza, że słabi mają najgorzej. Tyle, że gdzie indziej państwo tych słabych czy słabszych wspiera na różne sposoby, żeby im nieco ulżyć w zmaganiach z losem, wolnym rynkiem, kiepskim startem w dorosłość czy z trudną, niekoniecznie udaną przeszłością. U nas jest zazwyczaj odwrotnie – słabsi są poza kręgiem zainteresowania państwa lub wręcz dostają od niego po głowie.” Te słowa tylko potwierdzają bardzo prosty fakt, że w Polsce wykluczone społecznie warstwy już na starcie są skazane na porażkę w dobie neoliberalnych patologii, wyścigu szczurów, wolnego rynku oraz sprowadzania relacji między ludźmi jedynie do sfery finansowo – zarobkowej, które prowadzą do pogłębiania problemów m.in. na linii pracownik – pracodawca. Tu należy podjąć także temat nachalnej reklamy medialnej, mającej jedynie napędzać konsumpcjonistycznego potwora, stanowiącego zagrożenie dla narodów europejskich. Jego symptomami są lichwiarstwo, promocja zaciągania tzw. „chwilówek” (które prędzej czy później będą musiały zostać spłacone, co w konsekwencji może doprowadzić do zaciągania kolejnego kredytu na spłacenie chwilówki i nakręcającej się coraz bardziej wówczas spirali zadłużenia), systematyczna reklama produktów różnej (często niskiej bądź odstającej od normy) jakości i produktów szybkiej obsługi oraz związana z tym nachalna kampania promocyjna na rzecz konkurencji (choć należy, jak powszechnie wiadomo, zdawać sobie sprawę z tego, że tańsze nie zawsze znaczy lepsze, a droższe – nie znaczy gorsze).

Kwestia dotycząca nierówności społecznych w Polsce po 1989 roku związana jest z teorią Michaela Kennedy’ego o istnieniu „kultury transformacji” w krajach byłego bloku sowieckiego. „Kultura transformacji” polega na przedstawianiu historii i społeczeństwa przy pomocy kategorii binarnej: zła przeszłość – dobra przyszłość. Ponieważ przedstawiciele postkomunistycznych elit stopniowo odchodzą od „złej przeszłości” (autorytaryzmu, dominacji państwa nad prywatnością, interwencjonizmu gospodarczego i mentalności sowieckiej) na rzecz tzw. „dobrej przyszłości” (demokracji liberalnej, idei społeczeństwa obywatelskiego, gospodarki rynkowej), mogą rościć sobie prawo do rządu dusz i reprezentowania interesów milionów swoich rodaków. To jest jeden ze znakomitych czynników propagandowych, mających na celu pokazywanie dobrego oblicza określonej partii politycznej, przedstawiającej jedyną słuszną alternatywę. W krajach dawnego bloku sowieckiego taką rolę odgrywają partie postkomunistyczne, które zmieniają swój program na bardziej socjaldemokratyczny (w przypadku Polski – SLD). O tym, jaka jest prawdziwa twarz lewicowych „obrońców uciśnionych”, wspominałem w poprzednim numerze przytaczając przykład posłanki SLD, Joanny Senyszyn, która w wywiadzie dla „Trybuny” mówiła o biedzie, bezrobociu i wykluczeniu społecznym jako wrogach społeczeństwa, a z drugiej strony – zgromadziła pokaźną ilość pieniędzy (szacowaną na 4,5 mln złotych) i ani myślała o przekazaniu ich części na cele społeczne czy pomoc potrzebującym. Ten przykład bardzo dobrze pokazuje hipokryzję części środowisk lewicowych w tym zakresie, nie mówiąc już o dążności do rewolucji społecznej, opartej na indywidualizacji jednostek, dzieleniu narodu na kolejne pomniejsze warstwy, co w konsekwencji będzie prowadzić do pogłębiania nierówności społecznych zamiast ich stopniowego ukracania.

Nasi przeciwnicy niejeden raz uważali i uważają, że działalność społeczna wśród nacjonalistów ma rzekomo mieć charakter medialny i jest robiona pod publikę. Nic z tych rzeczy. Nasz nacjonalizm jest oparty o zasady solidaryzmu społecznego, zatem wbrew twierdzeniom lewaków o „wykluczaniu słabszych elementów” wzorem nazistów, ci słabsi ludzie też są członkami naszego narodu i potrzebują pomocy. Nakazuje nam to też etyka katolicka oparta o Pismo Święte i Tradycję. Przykład, słowa Jezusa Chrystusa z Ewangelii wg św. Mateusza: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Solidaryzm społeczny zakłada współdziałanie i wzajemną pomoc wszystkich warstw społecznych mieszczących się w ramach jednego narodu, zgodnie z konwencją naszej idei, stąd pomoc każdemu człowiekowi jest bardzo istotna. Tym bardziej, że w naszym kraju, o czym się mówi jedynie w medialnych kuluarach, ludzie z warstw wykluczonych nie są brani pod uwagę. Programy ochrony socjalnej, zasiłki dla bezdomnych i bezrobotnych, renty socjalne dla osób niepełnosprawnych z racji częściowej lub całkowitej niezdolności do pracy i inne formy pomocy mają jedynie charakter czasowy i mogą stanowić wsparcie dla tych osób jedynie do czasu, kiedy ich sytuacja socjalna (lub zawodowa) się ustabilizuje.

Podam przykładowo parę faktów na temat sytuacji socjalnej i zawodowej osób, u których zdiagnozowano autyzm lub zespół Aspergera. Wg ekspertów ONZ, 80% osób z autyzmem jest bezrobotnych na całym świecie, natomiast tylko 6% osób ma stałą pracę zawodową, pomimo że zaburzenia u diagnozowanych mają częściej charakter umiarkowany bądź lekki. W krajach Europy Zachodniej wskaźnik ich zatrudnienia wynosi kilkanaście procent, natomiast w Polsce – jest to niespełna 1%. Tu należy dodać też problem dotyczący aktywizacji zawodowej osób z autyzmem i ZA w Polsce, nadal pokutujące wśród urzędników stereotypy na temat tego spektrum, brak dogodnych warunków do usamodzielniania się, niedostateczny system wsparcia socjalnego oraz programów na rzecz aktywności na rynku pracy. W opublikowanym w październiku 2012 roku tekście pt. „Niewidzialni. Osoby z autyzmem na rynku pracy w Polsce” możemy przeczytać: „Największą barierą w podjęciu decyzji o daniu szansy osobie niepełnosprawnej jest brak zrozumienia charakteru niepełnosprawności i przeświadczenie o dojmujących trudnościach związanych z koniecznością obsługi niepełnosprawnego w miejscu pracy (czy wręcz zaangażowania członków zespołów pracowniczych w umożliwienie podjęcia mu jakichkolwiek działań). Podobną sytuację obserwuje się w wypadku osób z autyzmem, przy czym brak szerokiej wiedzy na temat tego, czym jest autyzm, często rozbudza u menedżerów zupełnie błędne wyobrażenia o funkcjonowaniu ludzi, których na ulicy czy w restauracji trudno byłoby odróżnić od każdej innej osoby”. Bardzo często problemem dla tych osób są: trudna sytuacja życiowa, rosnące bariery formalne w urzędach pracy i instytucjach publicznych, ograniczona możliwość pomocy w zakresie rehabilitacji społecznej, zawodowej i pracowniczej osób niepełnosprawnych. Możliwości pokonania tych problemów przez autystów i ZA bez pomocy państwa oraz instytucji działających na ich rzecz (m.in. Fundacja SYNAPSIS) są bardzo utrudnione, co w dalszej konsekwencji może doprowadzić do dezintegracji społecznej i pogłębienia się nierówności społecznych w relacjach między osobami tzw. neurotypowymi a autystami czy ZA (co dodatkowo będzie wśród nich pogłębiać poczucie wykluczenia społecznego w Polsce).

Innym problemem, prócz powyższej sytuacji, jest bezdomność, dość często powiązana z problemem eksmisji na bruk. 16 listopada 2011 roku weszła w życie znowelizowana ustawa o ochronie praw lokatorskich, na jej podstawie samorządy zostały zwolnione z obowiązku zapewniania mieszkań socjalnych dla eksmitowanych obywateli, za możliwością przyznania im mieszkań tymczasowych. Mieszkania tymczasowe w polskich warunkach zapewniały 5 m2 na osobę, dostęp do wody, zmieszczenie piecyka do ogrzewania i maszynki do gotowania. Niekoniecznie zapewniano dostęp do prądu. Posiadanie tymczasowego lokum jednak też miało charakter wyłącznie czasowy, bowiem w razie nieopłacania lokalu w terminie groziła wysyłka do noclegowni. Na początku czerwca 2012 roku, w samej Warszawie, 1543 osoby otrzymały wyrok eksmisji na bruk bez prawa do lokalu socjalnego, zaś w samym roku 2012 sąd skazał na eksmisję 600 osób. Dalej, w ciągu lat 2013 – 2015 aż o 17,6% zwiększyła się liczba osób bezdomnych. Na początku roku 2015 było (wg spisu z 21/22 stycznia 2015 roku na zlecenie Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej) w Polsce 36,1 tys. bezdomnych, co w porównaniu z 2013 rokiem świadczy o tendencji wzrostowej. 80% bezdomnych to mężczyźni, prawie 1900 bezdomnych zaś to dzieci (w ciągu lat 2013 – 2015 liczba bezdomnych dzieci zwiększyła się o 354 osoby). Wg Teresy Sieradzkiej ze stowarzyszenia „Monar” wzrost liczby osób bezdomnych w Polsce jest nie tylko spowodowany problemami dot. uzależnień, ale m.in. konfliktami rodzinnymi, problemami finansowymi: „Bezdomność wynika także z powiększającego się ubóstwa. W naszych schroniskach jest coraz więcej starszych osób, które trafiły tu z powodu kłopotów finansowych. Więcej jest także młodych ludzi, którzy nie mogą się odnaleźć np. po opuszczeniu zakładów poprawczych.” Ponadto czynnikiem pogłębiającym skalę bezdomności była skala eksmisji lokatorów na bruk w polskich miastach, bez możliwości zapewnienia pomocy socjalnej.

Dlaczego nacjonalizm XXI wieku powinien zajmować się szeroko rozumianą tematyką socjalną i społeczną? Po pierwsze – od wielu lat monopol na tę tematykę ma polska lewica i skutecznie wykorzystuje te luki (niezapełnione przez nacjonalistów), żeby poprzez blokady eksmisji, strajki związkowe, akcje propagandowe oraz spotkania z obywatelami propagować swoją ideologię. Po drugie – jest to szansa na rozwój nacjonalizmu na kolejnym odcinku (co czynią skutecznie organizacje typu MW, ONR, autonomiczni nacjonaliści i nawet grupy kibicowskie, które prowadzą szereg akcji, o których już wcześniej mówiłem), przykładem może być zaangażowanie się części nacjonalistów w działalność związkową, gł. w Sekcji Młodych NSZZ „Solidarność”. Po trzecie – będzie to stanowiło kluczowy argument przeciw temu, że ci „wraży słudzy kapitalizmu”, jak skrajna lewica lubi nazywać nacjonalistów (choć nacjonalizm to ideologia wroga kapitalizmowi, nie mylić tych, którzy naiwnie wierzą w coś w rodzaju narodowego liberalizmu, czy narodowego kapitalizmu, choć to są oksymorony!), zajmują się wiecznym maszerowaniem, kupowaniem patriotycznej odzieży i „walką z komuną”, co stanowi główne pochodne mody na patriotyzm wśród polskiej młodzieży.

Adam Busse


Wybrane źródła:

A. Busse, Eksmisje lokatorów na bruk – zarys problemu, „Kierunki.info.pl”, 22 grudnia 2015 [dostęp: 4 września 2016].

A. Busse, Kilka słów o nadużyciach w przyznawaniu stypendiów socjalnych, „Kierunki.info.pl”, 16 października 2015 [dostęp: 5 września 2016].

A. Busse, Lewica – jej walka o wpływy, kulturę i historię w Polsce, „Szturm – miesięcznik narodowo-radykalny” 2016, nr 23 (08), 29 sierpnia 2016 [dostęp: 4 września 2016].

J. Grabowski, Wyznanie wiary, „Falanga. Pismo narodowe” 1936, nr 1, s. 2.

P. Kamrad, Nacjonalisto! Zapisz się do związku!, „Narodowcy.net”, 2 września 2016 [dostęp: 5 września 2016].

J. K. Kowalski, Przybyło bezdomnych w Polsce. Także wśród dzieci, „Dziennik.pl”, 4 listopada 2015 [dostęp: 5 września 2016].

K. Malec, Zreprywatyzowani, „Obywatel” 2009, nr 3 (47), s. 37 – 44.

J. Nowak, Nowoczesny radykalizm, „Szturm – miesięcznik narodowo-radykalny” 2015, nr 6 (03), 31 marzec 2015 [dostęp: 4 września 2016].

R. Okraska, To nie jest kraj dla słabych ludzi?, „Nowy Obywatel – pismo na rzecz sprawiedliwości społecznej” 2016, nr 20 (71), s. 1.

E. Wesołowska, Liczba eksmisji gwałtownie wzrasta, „prawo.gazetaprawna.pl”, 6 lipca 2012 [dostęp: 5 września 2016].

Niewidzialni. Osoby z autyzmem na rynku pracy w Polsce, oprac. Fundacja SYNAPSIS, przedruk w: „rynekpracy.org”, 19 października 2012 [dostęp: 5 września 2016].

Podręcznik Dobrych Praktyk. Wsparcie osób z autyzmem II, oprac. K. Kość – Ryżko, Warszawa 2013, s. 23 – 24.

sobota, 24 wrzesień 2016 19:34

Filip Paluch - „W obronie życia”

We wrześniu br. wojna aborcyjna w Polsce rozgorzała na nowo. Bez wątpienia z naszej perspektywy jest to wojna sprawiedliwa, bowiem walka toczy się o ochronę życia niewinnego, nieskalanego, mającego niezbywalne prawo zaczerpnięcia tego samego powietrza, którym oddychał Juliusz Cezar, Bolesław Chrobry czy nawet sam Jezus Chrystus. Spór o prawo regulujące tzw. przerywanie ciąży, to jest mordowanie nienarodzonej istoty ludzkiej, to także konflikt o przyrodzoną godność każdego człowieka – bez względu na jego wiek, narodowość, wyznanie, rasę, czy nawet najokrutniejsze zbrodnie, które popełnił. Nauka katolicka, którą z pokorą przyjmują polscy nacjonaliści, mówi o niezbywalnej godności człowieka, stworzonego na obraz i podobieństwo samego Boga (Rdz 1;26-27). Nie traci on jej bez względu nawet na postępek, którego się dopuści, również jeżeli jest on godny kary śmierci. Zwolennicy odczłowieczenia człowieka, uznający, iż życie ludzkie w okresie prenatalnym jest jedynie zlepkiem komórek, nadają mu godność jedynie w określonych fazach rozwoju, które często definiuje kartezjańskie Myślę więc jestem. Nie posiadają oni moralnych oporów by pozbawić godności ludzkiej wraz z życiem, osoby które nie są w stanie dowieść swojego istnienia (sic!). Tak też nienarodzone dzieci, a być może niedługo nawet dzieci w okresie niemowlęctwa, mogą zostać swojego życia pozbawione, co nie będzie kolidowało z przedstawioną przez tę grupę antyetyką. Analogicznie rzecz ma się w przypadku eutanazji osób starszych, chorych psychicznie, cierpiących na demencję, Alzheimera. W myśli materialistów, jednostka, która nie może w racjonalny, uznany przez gremium filozofów i antyetyków sposób, udowodnić swojego istnienia, może zostać zabita. Jest to tym prostsze, że niemi nie mogą krzyczeć o swojej krzywdzie, nienarodzeni nie zawołają głosem milionów. Sumienie łatwo można zagłuszyć, plamiąc niewinną krwią Ojczyznę. Ludobójstwo z którym mamy do czynienia jest najkrwawszym i najliczniejszym, które sprowadził na siebie człowiek.

Wojna aborcyjna, w sposób niegdyś niewyobrażalny, opanowała całe społeczeństwo. Internetowa akcja #czarnyprotest będąca manifestem aborcyjnym zatoczyła kręgi szerokie, począwszy od polityków, artystów, aktorów i aktorek, barów, knajp, czy gazet, włączając w to czasopisma, które nigdy nie wychodziły w stronę spraw światopoglądowych (np. prasa kobieca, modowa). Ukazuje to jak bardzo liberalna mafia opanowała środki przekazu i życie publiczne, wyrażając przy tym agresję w stosunku do osób ośmielających się mieć inne poglądy. To wojna w której nikt nie pozostaje obojętnym, bowiem jest starciem moralności i jej przeciwieństwa, etyki łacińskiej i antyetyki. Przychylność dla aborcji to akt apostazji nie tylko z Kościoła lecz także apostazji człowieczeństwa. W obronie życia występuje projekt ustawy Ordo Iuris:

Art. 1. Każdy człowiek ma przyrodzone prawo do życia od chwili poczęcia, to jest połączenia się żeńskiej i męskiej komórki rozrodczej. Życie i zdrowie dziecka od jego poczęcia pozostają pod ochroną prawa.” - http://www.ordoiuris.pl/pliki/dokumenty/stop_aborcji_2016.pdf, [dostęp 22.09.16, 15:55]

§ 24. Dzieckiem poczętym jest człowiek w prenatalnym okresie rozwoju, od chwili połączenia się żeńskiej i męskiej komórki rozrodczej.” [Ibidem]

Ustawa jednocześnie za dokonanie aborcji przewiduje dla sprawcy od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności, rozróżniając przy tym umyślność tego czynu oraz stwierdzając, iż nie dopuszcza się przestępstwa lekarz, który podejmując działania mające na celu ratowanie życia matki, doprowadzi tym samym do śmierci dziecka. Ustawa daje także możliwość uchylenia lub złagodzenia kary dla matki jeśli to ona aborcji dokonała, nie przewiduje natomiast w ogóle odpowiedzialności dla kobiety, która aborcji się poddaje. Ustawa Ordo Iuris ma zaledwie dwie strony, pozostałe osiemnaście stanowi uzasadnienie. Propozycja ustawy komitetu o zwodniczej nazwie Ratujmy Kobiety oprócz tego, iż zdaje się być przygotowana w sposób mniej profesjonalny od strony formalnej, przedstawia proporcję jedenastu stron ustawy do dwunastu stron uzasadnienia. Nic dziwnego biorąc pod uwagę, iż komitet za konieczne uznał sprecyzowanie ilu godzin „edukacji seksualnej” w szkole żąda, a także przewiduje rozwiązanie umów przez NFZ ze świadczeniodawcami odmawiającymi dokonywania aborcji pomimo takiej możliwości sprzętowej. Tak oto okazuje się, że bardziej opresyjny jest projekt nazwany „liberalizującym” ustawę o aborcji.

4. Narodowy Fundusz Zdrowia udostępnia listę lekarzy korzystających z odmowy udzielenia świadczeń zdrowotnych związanych z przerywaniem ciąży na podstawie art. 39 ustawy z dnia 5 grudnia 1996 r. o zawodzie lekarza i lekarza dentysty w Biuletynie Informacji Publicznej, uwzględniając kwartalne aktualizacje, o których mowa w ust. 3 pkt. 1).

5. Narodowy Fundusz Zdrowia rozwiązuje ze świadczeniodawcą umowę, jeśli nie zapewnia on, pomimo możliwości, kompleksowych świadczeń zdrowotnych

4 zmiany tekstu jednolitego wymienionej ustawy zostały ogłoszone w Dz. U. z 2009 r. Nr 6, poz. 33, Nr 22, poz. 120, Nr 40, poz. 323, Nr 76, poz. 641 i Nr 219, poz. 1706 i 1708, z 2010 r. Nr 81, poz. 531, Nr 107, poz. 679 i Nr 238, poz. 1578 oraz z 2011 r. Nr 84, poz. 455, Nr 106, poz. 622, Nr 112, poz. 654 i Nr 113, poz. 658.

związanych z opieką zdrowotną nad kobietą w ciąży, w tym przerwania ciąży oraz nie realizuje obowiązków określonych w ust. 3.

6. W przypadku, gdy wszyscy lekarze wykonujący zawód u świadczeniodawcy złożyli informację o możliwości odmowy udzielenia świadczenia na podstawie art. 39 ustawy z dnia 5 grudnia 1996 r. o zawodzie lekarza i lekarza dentysty, świadczeniodawca jest zobowiązany do posiadania umowy z podwykonawcą, zapewniającej wykonanie tego świadczenia. - http://www.ratujmykobiety.pl/index.php/ustawa [dostęp 22.09.16, 15:55]

Cytowany fragment jest dowodem na to, że strona aborcyjna nie uznaje tak podstawowego prawa lekarza jak odmowa udziału w morderstwie. To realna przemoc w stosunku do tych zakładów opieki zdrowotnej, którym jedynym zadaniem, jest wypełnianie zobowiązań wynikających z realizacji umowy z NFZ, a które mordować nienarodzonych nie chcą. Niosąc wielkie sztandary, kłamiące o „wolności kobiet”, komitet całkowicie ignoruje wolność wyboru lekarzy. Aborcjności wpadają tym samym w logiczną pułapkę, gdyż ignorują całkowicie frazes, którym sami się posługują: Moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. Zapominają przy tym również, że zakaz aborcji nie jest ingerencją w wolność kobiety, lecz obroną przed ingerencją metalowych szczypiec rozrywających wolność nienarodzonej osoby ludzkiej.

Jako człowiek, katolik i nacjonalista, nie mogę obrać innego stanowiska niż poparcie propozycji ustawy Ordo Iuris. Obrona życia i godności ludzkiej jest moim obowiązkiem. To prawdziwa wojna w obronie życia. Noszę w sobie głęboką obawę, że zostaniemy niebawem rozliczeni ze strony, którą obraliśmy w tej walce. Każdy z osobna i wszyscy razem – jako Naród.


Filip Paluch


Szturm ma już dwa lata, można więc już uznać, że jest to projekt, który przetrwał próbę czasu – projekt poważny, efekt systematycznej pracy, a nie tylko słomianego zapału. Mamy naprawdę dobry nacjonalistyczny miesięcznik, skupiający autorów z różnych organizacji i osoby niezrzeszone. Urodziny miesięcznika, w którym pisuję od początku tego roku, skłoniły mnie do napisania tekstu poświęconego problemowi dojrzałości i skuteczności w działaniu. Ostatnio wiele rozmawiałem z różnymi aktywistami, robiącymi od lat dobrą robotę i mieliśmy podobne spostrzeżenia odnośnie do konieczności profesjonalizacji ruchu oraz zajmowania się rzeczywistymi problemami. Absolutnie konieczne jest tworzenie projektów, które będą przez lata kontynuowane i rozwijane.

 

Moda na patriotyzm i wynikający z niej rozrost struktur organizacji narodowych to efekt fenomenu Marszu Niepodległości – profesjonalnie zorganizowanej CYKLICZNEJ imprezy. Od lat każdy wie, że 11 listopada oznacza spacer stu tysięcy ludzi po Warszawie. „Szturm” również jest projektem, który przeszedł próbę czasu, mamy dwa lata, miesięcznik ukazuje się regularnie i stoi na coraz wyższym poziomie, cieszę się, że mogłem do niego dołączyć. Prace nad Kongresem Narodowo-Społecznym rozpoczęliśmy w Poznaniu prawie półtora roku temu, do tej pory odbyły się cztery edycje, impreza wyrobiła sobie markę i cały czas się rozwija. Kluczem do sukcesu było stworzenie zespołu składającego się z ludzi na których można polegać, idealistów, pracoholików, potrafiących dobrze zorganizować swoją pracę, pełnych pomysłów i wierzących w to co robimy. Stolica Wielkopolski jest miejscem gdzie cyklicznie spotykają się społecznie zaangażowani nacjonaliści, żeby rozmawiać o aktywizmie, tematyce miejskiej, polityce społecznej czy związkach zawodowych, stworzyliśmy projekt na lata, który wypełnia ważną lukę w naszym środowisku. Wielką pracę programową wykonuje środowisko Polityki Narodowej, która znowu regularnie się ukazuje. Aktywiści ze Śląska są twórcami Festiwalu Orle Gniazdo, którego kolejne edycje stały się ważnym punktem w nacjonalistycznym kalendarzu. Kolejne miasta goszczą turniej sportów walki „First to fight”. Wymienione inicjatywy łączy jedno – grupa ludzi wzięła się poważnie do roboty i stworzyła coś trwałego. Czyli można!

 

Skoro można, to dlaczego tak mało nacjonalistycznych inicjatyw przechodzi zwycięsko próbę czasu? Problemem jest słomiany zapał, bardzo często nawet kiedy jakiś pomysł się narodzi i ruszą prace, wiara rezygnuje, ludziom się nie chce konsekwentnie i systematycznie pracować. Sprawa nie dotyczy tylko konkretnych projektów, ale też lokalnych grup narodowych, które powstają jak grzyby po deszczu i równie szybko upadają, a także, oczywiście, pojedynczych osób – mija pierwszy zapał i działacza nie ma.

 

Brakuje nam konsekwencji w dążeniu do założonego celu, bardzo rzadko w ogóle potrafimy sobie ten cel jasno zdefiniować, nasze działania mają charakter prowizorki, tu coś zrobimy, tam coś innego i wydaje nam się, że wszystko w porządku, bo przecież zrobiliśmy aż dwie akcje. Problem polega na tym, że po oddaniu raz krwi i posprzątaniu grobów przestajemy się tematem zajmować, przypominamy sobie o nim po roku. Systematyczność to pojęcie w polskim nacjonalizmie niemal nieznane. Tymczasem, jeżeli chcemy, żeby nasza działalność przyniosła realne efekty, a nie tylko kilka fotek na fejsbuku, musimy pracować regularnie. Załóżmy, że celem projektu jest kultywowanie pamięci powstańców, złożenie raz w roku kwiatów pod pomnikiem to tylko niewielka cześć tego co należy robić. Powstanie Wielkopolskie wybuchło 98 lat temu, więc odpada troska o kombatantów, ale pozostaje edukacja najmłodszych, poprzez organizację turniejów w piłkę, gier miejskich, konkursów wiedzy, śpiewu i plastycznych... wycieczek na Ławicę, dworzec Garbary, do Zdziechowy... wykładów historyków zajmujących się tematem. Możliwości jest wuchta, chodzi o regularną pracę i autentyczne zainteresowanie tematem. Raz zapalony znicz w żaden sposób nie zwiększy znajomości Powstania wśród wielkopolskich dzieci, ale regularna działalność edukacyjna w perspektywie wieloletniej przyniesie naprawdę dobre rezultaty. Posłużyłem się przykładem Powstania, ale w ten sam sposób rozpatrujmy krwiodawstwo, pomoc bezdomnym, wsparcie Polaków na Kresach, promocję sportowego trybu życia i każdą inną płaszczyznę na której przyjdzie nam działać. Działalność antyaborcyjna również nie może ograniczać się do ulotek i zbierania podpisów.

 

Prowadząc działalność i chcąc aby była efektywna, należy patrzeć w przyszłość, zastanowić się ile zostanie z naszej pracy za 10-15-20 lat. Budując poważny ruch społeczny musimy myśleć długofalowo. Tworzyć jak najwięcej dużych inicjatyw, które będziemy cały czas rozwijać. Istnieje wiele ważnych dla nacjonalizmu płaszczyzn, które wydaja się dla polskich narodowców nie istnieć, działalnością związkową zajmuje się ledwie parę osób, dla większości jedynym problemem miasta jest zmiana nazwy kilku ulic, spółdzielczość została w ogóle zapomniana, działalność wydawnicza również jest strasznie zaniedbana, co tu mówić o życiu kulturalnym... Tutaj mamy obowiązek wziąć przykład z nacjonalistów przedwojennych, którzy tymi sprawami zajmowali się naprawdę poważnie. Marzenia o polskim CasaPound, który mógłby stać się dużym centrum społecznym, kulturalnym i sportowym są równie trudne do zrealizowania, co przejęcie władzy w Polsce.

 

Wiele już pisano, także na łamach „Szturmu”, o młodym wieku polskich narodowców; Jakub Siemiątkowski stwierdził wprost, że co kilka lat następuje w naszym ruchu praktycznie całkowita wymiana kadr. Trudno się z tym nie zgodzić. Kiedy mija początkowy zapał ludzie nudzą się, pojawia się proza życia i znikają, każdy z nas pamięta wuchtę takich przypadków. Mniejsze miasta zmagają się także ze stałym odpływem kadr. Ludzie, działający w latach szkoły średniej, wyjeżdżają na studia. Chcąc budować poważny ruch musimy zadbać o taką formację ludzi, żeby się w nim rozwijali i szli do przodu; kto w liceum rozdawał ulotki, w wieku lat trzydziestu niech działa w związkach zawodowych, spółdzielniach czy wydaje książki. Jednocześnie musimy pilnować, żeby w mniejszych miastach była naturalna zastępowalność pokoleń, jeden rocznik wyjeżdża na studia, ale kolejne kontynuują działalność.

 

Muszę przyznać, że z zazdrością patrzę na lewicę. Nasi przeciwnicy działają konsekwentnie, są aktywni i to skutkuje niemałymi sukcesami. „Krytyka Polityczna” ukazuje się od lat, tworzy miejsca spotkań, wykładów i pokazów filmów dla miejscowego lewactw i jest często cytowana jako poważne opiniotwórcze medium, mówię to przy całej pogardzie dla tego co wypisują. Anarchiści z Inicjatywy Pracowniczej stworzyli związek zawodowy daleki od ideału, ale duży, aktywny i pozyskujący coraz większe wpływy wśród pracowników. Dewiantom udało się doprowadzić do społecznej tolerancji dla zboczeń, jeszcze nie dawno lewicowy premier używał normalnie słowa „pedał”, dzisiaj nie powie tak nawet polityk bardzo konserwatywny, w popularnych serialach, które mają milionową oglądalność, pedały są bohaterami pozytywnymi. Parada dewiantów w Poznaniu jest dużym profesjonalnie przygotowywanym wydarzeniem, z szeregiem imprez towarzyszących, na szczęście frekwencja im nie dopisuje. Oczywiście, lewica oprócz obrzydliwego, miewa też dobre oblicze, takie jak „Nowy Obywatel”, kwartalnik poświęcony sprawom społecznym, który robi wuchtę dobrego i powinien być czytany także przez nacjonalistów jako źródło inspiracji.

 

Oczywiście nie można zaniedbywać bieżących tematów, takich jak zatruta Warta, patologie reprywatyzacji, problemy górnictwa czy tak zwani „uchodźcy”. Musimy natomiast nauczyć się profesjonalizmu w działaniu, kontynuować to, co zaczniemy. Zbyt często nasze zainteresowanie tematem ogranicza się do pikiety, po której, zadowoleni z siebie, zapominamy o sprawie. Przytoczone przykłady zatrucia Warty w Poznaniu i walki w obronie górników na Śląsku to nieliczne wyjątki, kiedy środowiska narodowe naprawdę zaangażowały się w ważny problem lokalny i o nim nie zapomniały.

 

Patrzmy w przyszłość i działajmy dla przyszłości!

 

Tomasz Dryjański

sobota, 24 wrzesień 2016 19:33

Marta Niemczyk - „Babska robota”

Być kobietą to strasznie trudne zajęcie, bo polega głównie na zadawaniu się z mężczyznami – stwierdził niegdyś Joseph Conrad, angielski pisarz polskiego pochodzenia, czyniąc tym samym ukłon pod adresem obu rywalizujących płci. Miał rację. O ile być kobietą to zajęcie dostatecznie trudne, o tyle być kobietą-nacjonalistką to prawdziwe wyzwanie – zbyt postępowa dla prawicy, zbyt konserwatywna dla lewicy; za prawa dla lewych, za lewa dla prawych. Ciosy padają ze wszystkich stron, najbardziej bolą jednak te zadane w plecy. Jakie spełnia zadanie i czy w ogóle ma z góry przypisaną rolę? A może sama wybiera repertuar? To ważne, by móc śmiało przypomnieć Szczuce, że znienawidzone przez nią „faszystowskie mordy” mają również kobiece oblicze.

 

Dobra robota

Kobieta w ruchu narodowym to chyba najbardziej kontrowersyjne i „niepoprawne polityczne”, niestety także najmniej eksponowane oblicze polskiego nacjonalizmu. Pisząc „eksponowane”, nie mam jednak na myśli modelek reklamujących koszulki patriotyczne, ani „hostess” rozdających ciastka z okazji Dnia Kobiet. Z założenia posądzone o anachroniczny „konserwatyzm”, z etykietką „tradycjonalistki” (bez względu na to, o której tradycji mowa), wykluczane przez środowiska, które rzekomo wypowiedziały wykluczeniu świętą wojnę. W pożal się Boże dyskursie publicznym, linia sporu, w uproszczeniu przebiega następująco: z jednej strony krąg „zawodowych” feministek, od lat w niezmienionym składzie, wspierających i wspieranych przez, powiedzmy, nieheteronormatywne lobby (wszak wiadomo, że w związkach homoseksualnych nie ma bitych kobiet, skądże); po drugiej stronie barykady młode dziewczęta opowiadające o urokach macierzyństwa, w jego upudrowanej formie, pouczające o skromnym ubiorze i byciu damą. Zaklinanie rzeczywistości po obu stronach.

 

Nie jestem fanką tworzenia podkategorii „nacjonalizm – sekcja żeńska”, więc napiszę krótko i przewrotnie: nasza podstawowa rola w niczym nie różni się od roli naszych kolegów: rozwijać się, myśleć samodzielnie, wyciągać wnioski, zdobywać wiedzę, czerpać z doświadczenia, wymagać od siebie i od innych, realizować jak najlepiej swoje pasje i zainteresowania dla siebie i dla wspólnoty. Przytoczę słowa byłego dziekana Wydziału Lotnictwa Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych: Zamiast stawiać pytanie, czy kobiety są przydatne w wojsku, należy raczej zapytać, czy ta kobieta oraz ten mężczyzna nadają się pod względem fizycznym i psychologicznym do pełnienia służby wojskowej. [1] Choć słowa te odnoszą się do służby wojskowej, to jednak doskonale oddają, to co chciałabym przekazać.

 

Jak baba...

Kobieca reprezentacja Australii w piłce nożnej dostała łomot od drużyny chłopców do lat 15 – informował jakiś czas temu Dziennik Narodowy pytając zaczepnie, „co na to feministki”[2]. Z komentarzy „najprawilniejszych z prawilnych” dowiedziałam się, że kobiety są stworzone do innych rzeczy, lepsze byłyby zawody w szydełkowaniu oraz że pewne rzeczy są zarezerwowane dla mężczyzn. Czując się niejako „wywołana do tablicy”, przypomniałam szanownym kolegom i koleżankom o sukcesach polskich zawodniczek rugby, czy piłkarek brazylijskich. W jednej chwili stałam się nie tylko „lewakiem”, ale i „debilką”. Do pierwszego już zdążyłam przywyknąć, do drugiego – nie mam zamiaru. Parę miesięcy później, ten sam Dziennik Narodowy triumfalnie donosił o sukcesie Anity Włodarczyk na Igrzyskach Olimpijskich w Rio, o złotych medalach dla naszych wioślarek Magdaleny Fularczyk-Kozłowskiej i Natalii Madej, stawał murem za polską biegaczką Joanną Jóźwik. W końcu, spośród 11 medali zdobytych podczas Igrzysk, 8 z nich wywalczyły Polki; Brawo, dziewczyny!, Duma narodowa!, Serce rośnie – Ale jakże to? Skoro kopanie piłki to „męska rzecz”, to czym jest rzut młotem? Być może problem nie tkwi w płci, tylko w tym, aby każdy mógł rozwijać to, co mu wychodzi najlepiej – bez arbitralnych założeń? Owszem, trzymam polską flagę „jak baba” – z dumą.

 

Rama pasująca do obrazu?

Na temat roli kobiet w narodzie powstało już bardzo wiele publicystyki. Role – przynajmniej początkowo – rozdawali mężczyźni. Większość z nich koncentrowało się, niestety, wyłącznie na macierzyństwie, wychowaniu dzieci i cieple ogniska domowego, powtarzanych na ogół bezrefleksyjnie frazesach o cechach kobiecych niepodlegających dyskusji, predyspozycjach psychologicznych, wrodzonej delikatności, traktując je jak niepodważalny dogmat determinujący rolę. Przełom nastąpi dopiero wtedy, gdy uświadomimy sobie, że my, kobiety, nie rodzimy się przecież matkami. Nie oznacza to, że wyrzekamy się macierzyństwa, nie! Macierzyństwo to jednak pewien etap w życiu. Poprzedzony, a czasem wkomponowany mniej lub bardziej harmonijnie w pracę, naukę, działalność społeczną, czy twórczą. Jako ciekawostkę wspomnę, że część z pań, które przed II wojną światową były czynne w obozie narodowym (m.in. jedna z pierwszych kobiet-senatorów Józefa Szebeko, posłanki Gabriela Balicka i Zofia Sokolnicka), nie założyła rodziny, bądź – mimo zawarcia małżeństwa – nie doczekała się dzieci. Myślę jednak, że nie umniejsza to ich dorobku, ani kobiecości. Bycie matką to zadanie kobiety – co do tego nie ma wątpliwości. Lecz obraz macierzyństwa kreślony przez prawicę, często nie przystaje do polskiej rzeczywistości: krew, pot i łzy – nie zawsze szczęścia; poród to nie spacerek, macierzyństwo zaś to zmiana o 180 stopni; zdarzają się momenty kryzysu. Przyznanie się do tego to jeszcze nie hołdowanie ideologii gender! Brak jest także równowagi między akcentem kładzionym na zagadnienie macierzyństwa, a wagą przywiązywaną do ojcostwa – o tym prawie się nie mówi.

 

Rama obrazu, choćby największego dzieła sztuki, przykuwa znacznie mniej uwagi, niż obraz. Ma się z nim komponować, stanowić doskonałą jego oprawę. Kobiety stanowią ponad[3] połowę „narodu”, dla którego narodowcy przecież tak ciężko pracują. Obraz tworzymy wspólnie.

 

Przełamać monopol

Wyjść z cienia, także na scenie nomen omen feministycznej. Wątpię, aby aktywizacja społeczna kobiet w Polsce miałaby się odbyć za sprawą magicznych słów Dzień dobry, czy chciałaby Pani porozmawiać o naszym Panu i Zbawcy, Romanie Dmowskim?. Nie jest zresztą tajemnicą, że Dmowski osobiście nie był fanem zbytniego zaangażowania politycznego kobiet – ale my możemy, a nawet powinniśmy. Do zrobienia jest wiele, szczególnie gdy „prawa kobiet” i ich „godność” odmieniane są przez wszystkie przypadki przez różne stronnictwa politycznych, wycierające sobie mordę „kobietami” w walce o własne poparcie. Czas najwyższy zmierzyć się z rzeczywistością: emigracja, handel ludźmi, prostytucja, warunki zatrudnienia, opieka prenatalna, poród, przemoc seksualna, opieka psychologiczna, dostęp do informacji prawnej, pedofilia w bliskiej rodzinie.

 

Szanowni antyfeminiści, zamiast zaciekle zwalczać feminizm – zwalczajcie po prostu seksizm; zamiast nieustannie winić marksizm kulturowy – wińcie patologie trawiące polskie rodziny, zamiast szydery ze Szczuki – promujcie szacunek do drugiego człowieka; zamiast akcji antyfeministycznych, organizujcie akcje pro-kobiece. Tylko pamiętajcie – „kobiece” wcale nie musi oznaczać „skromne”, „kruche” i „wątłe”.

 

Nie każda z nas ma zacięcie społecznikowskie. Ale to nic. Marzy mi się, żeby kiedyś, podczas jakiegoś kongresu narodowego, czy w trakcie przemówienia, na scenę weszła kobieta i dynamicznie, z przekonaniem i pewnością w głosie mówiła o budżecie, przemyśle, obronności, administracji czy polityce zagranicznej.

 

 

[1]Ziółkowski Janusz, Te wspaniałe kobiety..., Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2003, s.20

 

[2]http://www.dzienniknarodowy.pl/662/70-taki-lomot-dostala-reprezentacja-kobiet-w-pilce/ (dostęp 21.09.2016)

 

[3]http://stat.gov.pl/obszary-tematyczne/ludnosc/ludnosc/ludnosc-stan-i-struktura-ludnosci-oraz-ruch-naturalny-w-przekroju-terytorialnym-stan-w-dniu-30-vi-2015-r-,6,18.html (dostęp 21.09.2016)

 

Marta Niemczyk

 

 

 

Każdy, kto zaangażuje się w działalność narodową lub chociażby wejdzie w szeroko pojęte środowisko nacjonalistyczne, prędzej czy później zetknie się z niespotykanym wśród innych grup politycznych terminem „szur” lub „szurii”. Dla długoletnich działaczy termin „szur” stał się na tyle powszechny, że nie przywiązują do niego większej wagi. Uważany jest po prostu kolejny sposób krytycznego określenia osób z ruchu. Chociaż same szury są z pewnością powszechnym tematem rozmów i żartów pomiędzy „kumatymi” nacjonalistami, to nie da się ukryć, że stanowią rzeczywisty problem dla ruchu, podobnie jak bezrefleksyjni „gimbopatrioci”, chociaż do tej pory tylko nad tymi drugimi odbyła się jakakolwiek dyskusja w ruchu.

Niniejszy artykuł nie pretenduje do bycia manifestem, który ma wskazać jak rozwiązać ten problem, nie jest również próbą stworzenia czegoś na kształt antologii szurostwa narodowego, bowiem tę rolę wypełnia pewien fanpage na Facebooku, a jedynie skromną próbą wypełnienia luki w publicystyce nacjonalistycznej, która do tej pory zupełnie omijała to zjawisko. Z uwagi na „badaną” grupę osób do tekstu należy podejść z dużym dystansem. Pominięte zostały nazwiska szurów oraz ich publikacje. Sądzę, że czytający sami śledzą ich „dokonania”. Nie widzę potrzeby, aby dodatkowo ich reklamować.

-Kto ty jesteś? -Szurek mały!

Kim jest szur? Parafrazując fragment pierwszej polskiej encyklopedii Benedykta Chmielowskiego szur jaki jest każdy widzi. Biorąc pod uwagę etymologię terminu, która bierze swój rodowód w słowie „szurnięty”, który zgodnie z definicją SJP oznacza „potocznie: niespełna rozumu; niemądry, nienormalny, stuknięty”,1 można by uznać kwestię za zamkniętą, gdyby nie fakt, że szur jest węższym pojęciem. Nie każdy szurnięty jest szurem, ale każdy szur jest szurnięty. Poniżej 5 cech wspólnych, które w mniejszym lub większym stopniu są spoiwem łączącym szurostwo.

A. Polityczny żołnierz

Kwestię przynależności do tego grona ludzi, oprócz odstępstwa od tego, co powszechnie uznaje się za normę psychiczną (czy też normę intelektualną) warunkuje przede wszystkim zaangażowanie w życie polityczne. Szur w swoim mniemaniu jest działaczem jak każdy inny, co mniej skromny myśli, że dużo lepiej uświadomionym. Ulice, Internet, prasa i telewizja, to jego broń i pole bitwy w walce z systemem oraz jego sługusami. Kwestie tego, jakie wyznaje poglądy są drugorzędne, na dobrą sprawę uważam, że szury występują pod każdym sztandarem politycznym. Jaskrawym przykładem szura spoza środowiska nacjonalistycznego jest, swego czasu popularna feministka, której (deklarowanymi) osiągnięciami było dokonanie 6 stycznia aborcji oraz odkrycie, że palma na Rondzie de Gaulle’a jednak nie jest prawdziwa (tzw. bystre oko).

B. Spiski, knowania i intrygi

Kolejną cechą jest łączenie swoich poglądów z poczuciem nieustającego zagrożenia ze strony wszechpotężnych, wrogich sił, które nie tylko kontrolują życie publiczne w kraju i na świecie, ale często są gotowe by atakować osobiście szurów. Mamy więc WASP-owskich agentów (często jako emisariusze ZOG), próbujących uciszyć przedstawicieli niezależnych mediów a także ich autorytety moralne (ostatnio ponoć zmusiły ojca Rydzyka do uległości, prawdopodobnie szantażując wysadzeniem Watykanu), judeochrześcijański kler walczący z prawdą historyczną nt. ario-turbosłowian, satanistów/pogan atakujących Kościół. Ponadto nasz kraj roi się od agentów niemieckich, rosyjskich, watykańskich i amerykańskich. Ostatnio stwierdzono również aktywność zakonspirowanych struktur banderowskich w Warszawie, Przemyślu i innych polskich miastach. Nie zaprzeczając, że część tych sił rzeczywiście ma mniejszy lub większy wpływ na życie polityczne i nastroje w naszym kraju oraz na świecie, to ciężko uznać, że którakolwiek z nich posunęłaby się np. do otrucia psa pewnego sympatycznego mieszkańca Tłuszcza, czy też żeby ABW/Mossad interesowałyby się pospolitym „Andrzejem” prześladując go w domu, na ulicy i lotnisku. Bardzo często inni nacjonaliści są w „kręgu spiskowców”, służą rozpracowywaniu ostatnich niepokornych Polaków.

C. 2+2=5

Pomimo przeważających wrażych sił, szur nie pozostaje w tej walce bez szans, dysponując potężnym i bogatym arsenałem. Najpotężniejszą bronią jest oczywiście przenikliwy szurowski intelekt, który potrafi bezbłędnie rozpoznać ukryty spisek wroga. W sytuacjach, gdy rozum zawodzi pospolitego człowieka, szurowski umysł dokonuje skomplikowanych procesów, które doprowadzają go niczym nić Ariadny do prawdy ukrytej przed narodem. I chociaż swoje teorie, stara się przedstawić w naukowy i deklaratywnie bierze je Z analizy: dział klasyków nacjonalistycznych przede wszystkim Dmowskiego (innych może nie znać), historii, aktUalnej sytuacji w kraju, geoPolityki, lingwistYki itp., to nawet mniej uważny nacjonalista zauważy, że nagina faktografię i prawdy naukowe do własnych celów. Skrajnym przykładem tego stanu rzeczy są osoby związane ze środowiskiem tzw. „turbosłowian”, którzy dokonują coraz to nowych odkryć geniuszu technologicznego naszych przodków, włączając w to możliwość przyciągania księżyca i bombardowań nuklearnych. Dowody na wpływy imperium Lechitów odnajdywane są w tak dalekich zakątkach świata, że nikogo już pewnie nie zdziwi turbosłowiańska Australia, wszak lokalne nazewnictwo np. góry Kościuszki nie może być przypadkiem! Szur nie zaakceptuje faktów, jeżeli nie pokrywają się z jego wiedzą (w zasadzie o wyobrażeniu) o świecie, przy czym nie chodzi tu o zwykłą upartość, ale o reagowanie agresją wobec osób, które ośmielą się przedstawić inną opinię. Jeżeli np. Grzegorz Motyka obliczył, że na Wołyniu zginęło ok. 100 tys. Polaków, a szur twierdzi, że zginęło ich 150 tys., to oczywistym jest, że historyk celowo pominął te 50 tys. by gloryfikować ukraińskich rezunów. Analogicznie - zauważanie ekonomicznych korzyści naprawienia relacji z Rosją, będzie uznane za wysługiwanie się Moskwie.

D. Oto Polaku komunikat!

Kolejną bronią w walce ze spiskiem są środki masowego przekazu i wystąpienia przed narodem. Szur nie odczuwa lęku przed głoszeniem swoich poglądów, nie zna wątpliwości, bo to on jest powiernikiem prawdy. Szur bardzo nie lubi pozostawać ukrytym w cieniu. Szury bezpardonowo obnażają, która osoba jest agentem jakiego wywiadu. W rozpracowaniu spiskowców wystarczy jeden nierozważny artykuł, notka, komentarz na Fcebooku, które doświadczony szur potrafi w ciągu kilku sekund rozpracować. Proukraiński szur bezbłędnie rozpozna agenta GRU lub FSB, natomiast szur wierny katechonowi z Moskwy nie pozostanie dłużny banderowcowi. Internet jest również cudownym miejscem, gdzie można opublikować relacje ze swoich szurskich akcji np. obrzucania świńskim mięsem meczetu (aczkolwiek niektóre środowiska podchodzą z większym szacunkiem do niekoszernych prosiaków), czy też postawienia krzyża, którego święta moc odpędza żydowskich i niemieckich agentów. Portal YouTube stwarza również nieskończone możliwości np. można próbować sprzedać Prezydentowi RP własnoręcznie wyrzeźbioną statuetkę Dmowskiego (cel oczywiście na działalność narodową). Pewien zamaskowany, młodociany szur wpadł na genialny w swej prostocie pomysł, aby wykorzystać YouTube do publikacji gróźb przeciwko banderowcom w Polsce. Biorąc pod uwagę, że nasz wolny, narodowy Zorro nie tylko często pokazywał się publicznie, ale wykorzystał ten sam kanał, na którym publikował swoje „twarzówki” oraz nazwisko, wydaje się, że jego tożsamość została wykryta i przez to groźby nie wgryzły się tak mocno w sumienia banderowców jak powinny.

E. Mag, bard, paladyn i barbarzyńca

Większość szurów posiada również nadnaturalne moce oraz narodowo-szurskie artefakty. Niektórzy paradują w mundurach SN lub ZJ twierdząc, że dzięki temu są spadkobiercami tych tradycji, ale w przeciwieństwie do np. ONR-u są to najczęściej jednoosobowe umundurowane armie. Inni dysponują umiejętnościami paranormalnymi np. mocą wieszczą a skutki zignorowania ich ostrzeżeń widzieliśmy w Smoleńsku. Swego czasu popularny wywiad, w którym jeden z wizjonerów planował zdobycie Moskwy przy użyciu laserowych szabel, niestety na filmie pokazywał się ze zwykłą. W tym kontekście wraca ww. wykorzystanie krzyża do odpędzania agentów obcych państw. Ponadto liczne są przykłady używania świętych obrazków, popiersi, strojów husarza, szlachcica itp. Wydaje się, że uzasadnione będzie stwierdzenie, że duża część szurów to gadżeciarze.

Co z tym szurem?

Jak już wspomniałem, zjawisko szurii występuje w każdym ruchu politycznym. Ciężko stwierdzić czy wśród nacjonalistów jest to większy problem, ale zupełne ignorowanie zjawiska z pewnością nie służy środowisku.

Tak się składa, że miałem tę przyjemność/nieprzyjemność zainteresowania się tematyką idei narodowej w chwili, kiedy LPR urosła w siłę, by następnie zaliczyć spektakularny upadek. Oprócz perypetii tej partii (która szurem stała), miałem zasłuchiwałem się w discopolowych przebojach pewnego „endeckiego” polityka (dzisiaj stwierdzam, że to same buble), śledziłem doniesienia medialne ze spektakularnej próby wykopania ciała Bronisława Geremka przez ekipę obecnie najbardziej znanych szurów, a także kibicowałem w wyścigu o fotel prezydenta pewnemu sympatycznemu człowiekowi w swetrze. Sądzę, że lata 2006-2008 były bardzo aktywnymi latami szurii narodowej i swego rodzaju złotą erą, która w dziwny sposób zbiegła się w czasie z marazmem poważniejszych organizacji nacjonalistycznych w Polsce. Nie mi oceniać czy szuria była przyczyną, czy też skutkiem słabości tych organizacji i partii, ale z całą pewnością mogę stwierdzić, że wiele osób zostało zniechęconych do działania lub do dołączenia do grona narodowców. Poważnemu człowiekowi ciężko swoją twarzą i nazwiskiem afirmować ideologię, którą ogół wiąże z ludźmi niespełna rozumu.

Sam pamiętam „zabawną” sytuację, gdy podczas jednej akcji ulotkowej niedaleko ówczesnej siedziby KryPolu – knajpy Nowy Wspaniały Świat. Przypadkowo napotkany, pijany w sztok szur (nomen omen jedna z najbardziej rozpoznawanych osobistości) postanowił nam „pomóc” krzycząc na całą ulicę, że w NWŚ mieszczą się „lewaccy faszyści”. Oczywiście przechodnie oraz pracownicy KryPolu mieli z tego niezły ubaw. Zostaliśmy wizerunkowo storpedowani, przez człowieka, który usiłował nam pomóc. Złych zamiarów nie miał, więc grzecznie wyprosiliśmy go, podarowaliśmy mu kilka ulotek, żeby porozdawał je w innym miejscu, a nas zostawił. Dużo mniej oszczędni w słowach byli parę lat temu uczestnicy nacjonalistycznego 1 maja, którzy kazali znanej ekipie telewizyjnej wy...nieść się. Jeszcze przez długie lata po tym zdarzeniu „zmagali” się z opinią niemieckiej agentury.

Z kolei inne organizacje przez długie lata tolerowały obecność szurostwa na swoich akcjach. Dochodziło do sytuacji, gdy najważniejsi działacze udzielali wywiadów ww. „telewizji”, tak jakby nie zauważali, do jakiej grupy odbiorców trafią ich słowa i jakie wrażenie wywrze to na zwykłych ludziach śledzących poczynania szurowskieh telewizji np. dla rozrywki. Nie twierdzę, że należało potraktować ich po ANcymońsku, ale jakiekolwiek bratanie się z nimi, nie ma i nie będzie miało najmniejszego sensu. Wizerunkowo możemy tylko stracić. Liberalne media bezlitośnie wykorzystają takie osoby do własnych celów, przedstawiając szura, jako reprezentatywnego członka środowiska. Pozwalając szurom na dołączanie do akcji „zwykłych” nacjonalistów, tylko zwiększamy prawdopodobieństwo zainteresowania się nimi. Zresztą, nie ma co ukrywać, że my też lubimy wykorzystywać szurów po drugiej stronie barykady i cieszymy się, że nasi oponenci muszą się z ich „pomocą” zmagać.

Jedną z niewątpliwych zalet szura jest fakt, że w przeciwieństwie do zwykłego działacza nie można złamać go moralnie... po prostu zaliczy osoby, które nie chcą z nim mieć nic wspólnego do rządzącego układu. Szurostwo zawsze znajdzie odpowiednie wytłumaczenie dla tego stanu rzeczy.

Krzysztof Stankis

1

Ktoś kiedyś, parafrazując innego kogoś, powiedział, iż książka i karabin tworzą narodowca doskonałego.

Niby to takie proste i oczywiste, niby wszyscy to wiedzą. Kto jednak realizuje? Śmiem twierdzić, że niewielki segment pośród tych, którzy określają się mianem nacjonalistów. Zazwyczaj brakuje przynajmniej jednego elementu składającego się na ten tandem. Często jest już totalny dramat: nie ma ani książki, ani karabinu. Są za to memy. I strony społecznościowe na pewnym portalu, na których można się licytować w nienawiści do Bandery i pamiętaniu Wołynia, a także prowadzić nieskończone i jakże ważne dyskusje o przysłowiowej wyższości kotleta z wieprzowiny nad kebabem.

Jedna rzecz, która od razu rzuca się w oczy, to potężna dawka agresji, emanującej z ekranu monitora przy kliknięciu na pierwszy lepszy „dupo-narodowy” profil z cyklu „nie dla islamizacji Europy” etc. Wśród lasu wykrzykników nieznośna orkiestra megafonów w postaci klawiaturowych capslocków, będących we władaniu palców dupo-narodowców, w pełnej krasie kakofonii oznajmia nam kolejną odsiecz wiedeńską. Islamiści, uchodźcy, homo-lobbyści, pedofile, zdrajcy z Wiejskiej – wszystkim internetowi wojownicy chcą ścinać głowy, topić w Wiśle rodziny, sypać solą rany, a najczęściej – „jebać”. Powiązanie tego ostatniego z nacjonalizmem jest ani chybi efektem szpagatu wykonanego na mózgu, nie poddawanego żadnej regularnej gimnastyce literacko-kulturalnej. Bluzgi i wrzaski są również w nie mniejszej mierze efektem nie ruszania tyłka z domu na bieżnię, siłownię lub trening kick-boxingu, gdzie można by było zadbać o równowagę psychiczną i hormonalną poprzez wykańczający trening.

Zawsze, gdy czyta się takie „pierdolamento”, nachodzi człowieka jedna myśl: co ci wszyscy ludzie robią w życiu? Skąd mają w ogóle czas na marnowanie czasu? Kiepsko, oj kiepsko. A przecież tak zasłużony dla polskiej idei narodowej Korneliusz Zieliński-Codreanu pisał: „Waszym krasomówstwem powinny być czyny, nie słowa. Powinniście działać – niech inni mówią.” Kto by go jednak czytał? I już tutaj zachodzi ta niebywała synergia pomiędzy inteligencją a siłą i przemocą – gdyby rozszczekani dupo-narodowcy czytali i się edukowali w duchu narodowo-radykalnym, to wiedzieliby, że trzeba ćwiczyć tężyznę fizyczną i strzelanie. Jak przykazał choćby wspomniany pan Korneliusz.

Jednak ów cuchnący psimi odchodami kontent z tysięcy internetowych bitew świadczy, iż płeć męska w Polsce wcale nie zgubiła testosteronu. Zaburzony został tylko proces jego uwalniania. Dziś, stawiający pierwsze kroki w nacjonalizmie 16-letni podrostek, celem potwierdzenia własnej męskości nie musi już robić w piwnicy miliona pompek, szykując się do solówki z największym Sebą na podwórku. Może natomiast napisać milion idiotycznych i niedojrzałych komentarzy na „fejsie”, a potem włączyć grę komputerową i urywać głowy żołdakom multikulturowego Cesarstwa w imię nordyckiego Skyrim. Dobrze się domyślacie – to drugie i ja lubiłem swojego czasu praktykować. Komputer jednak nigdy nie był i nie będzie dla mnie pretekstem do odpuszczenia treningu na siłowni.

Teraz kilka słów o sobie: od kilku lat uprawiam sport jako kompletny amator. Biegam sobie, pływam sobie, uczęszczam na siłownię, staram się traktować worek tak, aby nie czuł się tylko szturchany. Dbam o regularność, o nawyki żywieniowe, regenerację etc. Dużo czytam o technikach, planach treningowych, dietach i tym podobnych. To wszystko pochłania spory segment mojego względnie wolnego czasu. Oczywiście, nie jest to wszystko takie idylliczne, ani doskonałe (bo doskonałe po prostu być nie może). Nie samym sportem człowiek żyje, a dla idei nacjonalistycznej trzeba czasem wrzucić mózgowi „piąty bieg” i co nieco z niego wyrzucić na papier tudzież klawiaturę, choćby do następnego „Szturmu”. Są jeszcze książki i rozwój intelektualny. Zdarzają się takie dni, kiedy nadmiar obowiązków, będących w dużej mierze przyjemnościami, mnie zwyczajnie przytłacza. Nigdy jednak nie oznacza to rezygnacji z zaplanowanych działań, a co najwyżej wydłuża czas ich realizacji. Mogę jednak ze spokojnym sumieniem i niekrywaną satysfakcją powiedzieć, że z każdym rokiem jest coraz lepiej z systematycznością i efektami.

W trakcie podążania ścieżką aktywnego życia natknąłem się pewnego razu na opinię, która mnie zszokowała: otóż znajomy oznajmił mi, że „to niemożliwe”, aby robić tyle rzeczy naraz. Zgłupiałem. Jak to: niemożliwe? Przecież to naprawdę nic szczególnego. Potem podobne opinie powtarzały się coraz częściej, aż w końcu zacząłem rozumieć, o co chodzi. To nie ja jestem nadczłowiekiem, ale społeczeństwo mnie otaczające tak zgnuśniało, że im bardziej wzlatuję do góry, tym bardziej jest ono dla mnie małe, nieczytelne i niezrozumiałe. I vice versa. Bo lecę sam, a inni wolą zostać na dole. I wybałuszać oczy pytając samych siebie: jak to możliwe?

Pamiętam taką dłuższą dyskusję sprzed wielu lat, w gronie zaangażowanych nacjonalistów partii X, w której jedna osoba zarzuciła owej partii, że z jakiegoś powodu przyciąga ona całą rzeszę „życiowych kalek”, nie umiejących utrzymać pola w ulicznej bijatyce i nie posiadających żadnych innych, cennych dla sprawy umiejętności. Jego zdaniem coś nie tak było z organizacją i należało coś w niej przemodelować. Inny działacz skontrował ową tezę stwierdzeniem, iż takie jest po prostu społeczeństwo. Kalekie fizycznie i umysłowo, a przez to całkowicie rozbrojone. Rolą partii nacjonalistycznej powinno być więc prostowanie takich jednostek, przekuwanie ich potencjału w owocne działanie i ciągły rozwój. Z tym się większość zgodziła.

Gdzieś zaburzone zostało jednak samo pojęcie nacjonalistycznego rozwoju. Od samego początku swojej działalności (pierwsze, nieśmiałe kroki stawiałem 11 lat temu) obserwowałem, że narodowcy delegowani do wygłaszania referatów, w większości nie reprezentowali wartości bojowej. Potem uświadomiono mi, że tak jest i było od dawna. Intelektualistom nigdy nie było znowu tak spieszno do treningów fizycznych. Skoro więc brakowało „wojowników” wśród tzw. prawdziwych, oczytanych i ułożonych nacjonalistów, to na potrzeby doraźne – głównie przy okazji manifestacji – rekrutowano ich spośród skinheadów. Ci zaś kończyli swoją karierę z literaturą narodową na przelecianych po łebkach artykułach z „zinów”. I powstawało rozszczepienie. Od ładnych paru lat rolę niegdysiejszych skinów przejęli kibice. Schemat jednak pozostał ten sam. Obie te grupy są subkulturami, a ich powiązanie z nacjonalizmem lub jakimikolwiek innymi światopoglądami zawsze było problematyczne – choćby z tego tytułu, iż każda subkultura rości sobie prawa do patrzenia na świat przez własny pryzmat, a co za tym idzie, do niezależności względem innych potencjalnych autorytetów. Od dziesięcioleci subkultury przenikały polski ruch nacjonalistyczny, w ostateczności go osłabiając poprzez zawężanie kręgu osób zainteresowanych nacjonalizmem, kadząc go całym systemem rytualnych zachowań, nie mających z ideą narodową absolutnie nic wspólnego. Oczywiście nie mam tu na myśli aktywnych nacjonalistów, którzy kibicują swojemu klubowi i mają właściwie ustaloną hierarchię priorytetów. Mówię o całej reszcie, która tę hierarchię ma wywróconą do góry nogami i zawsze z wielką chęcią będzie narzucać swój porządek innym, rozpieprzając w ten sposób to piękne coś, co nazywamy polskim nacjonalizmem.

Czas to napisać wprost: nie ma czegoś takiego, jak zwolnienie z WF-u na całe życie, bo się woli czytać książki. I odwrotnie – silne mięśnie nie zwalniają od obowiązku pozyskiwania konkretnej wiedzy pisanej. Nie da rady wykuć narodowego radykała XXI wieku bez połączenia jednego z drugim.

Wymówki, wymówki, wymówki…

Pierwszą skałą, o którą rozbija się fala zmiany w każdym człowieku, są oczywiście wymówki produkowane przez jego własny mózg. „To nie dla mnie”, „nie dam rady”, „mam pracę”, „muszę się uczyć”, „boli mnie prawy półdupek”, „mam rodzinę” itd. Wszystkim, którzy z tych wszystkich bredni uszyli swoje znaki rozpoznawcze i zdążyli nimi wytapetować całe swoje życie, dedykuję, dostępny na YouTube, z polskim przekładem filmik „Bezgraniczne możliwości ludzi silnych duchem”. Na pewno znajdziecie. Rosyjscy nacjonaliści przedstawili na nim historię trzech ciężko chorych mężczyzn, którzy mimo swych niemocy spowodowanych tragicznym wypadkiem bądź wrodzoną wadą rozwojową, regularnie trenują na siłowni. Owa produkcja pokazuje klarownie, że wszelkie wymówki o pracy, rodzinie, tudzież cotygodniowym nieżycie nosa można sobie wsadzić w przysłowiową rzyć. Takie obrazowe przykłady są nam bardzo potrzebne.

Zresztą nie trzeba oglądać wyłącznie filmików tworzonych przez aktywnych nacjonalistów, aby zdemaskować te wszystkie wymówki jako brednie. Popularny w latach 90. mit, iż masę mięśniową buduje się tylko na dobrze wyposażonej siłowni i najlepiej na dopingu, został już dawno rozmontowany przez całą masę kreatywnych vlogerów, popisujących się w Internecie coraz to nowymi sposobami na wykonanie wyczerpującego treningu mięśni nóg za pomocą samych nóg lub ewentualnie zgrzewek z wodą mineralną. Na sport nastała ostatnio moda, a to generuje popyt na tego typu produkcje. To wszystko już jest, trzeba tylko zacząć korzystać. Nie będę tu reklamował. Wyszukiwarka i wszystko odnajdziecie bez trudu.

Złota myśl jako podsumowanie tego wątku: jeżeli czujesz, że dziś nie czujesz się na siłach, że może należałoby przełożyć trening na dzień jutrzejszy, a nie złapała Cię grypa lecz zwykły katar, to znak, że dziś jest najlepszym dniem, by wyjść z domu i odbyć zaplanowany trening. Z własnego skromnego doświadczenia wyniosłem, że takie „kiepskie” dni kończą się najbardziej owocnymi treningami. Trzeba tylko się przełamać, nie dać wymówkom pola. Masz rodzinę? To spróbuj ćwiczeń ze swoją rodziną. Jaki problem? W 99% przypadków problem znajduje się tylko w Twojej głowie.

Dobre myślenie

Ignorowanie fizycznego samorozwoju przez tak wielu narodowców wynika, jak sądzę, również z typowego polskiego chciejstwa. Myślimy sobie: nieważne, że mamy tyle wad, że moglibyśmy ruszyć tyłek; lepiej na tym tyłku gnić i obrastać w tłuszcz. Co z tego, że tylu z nas jest pozbawionymi konkretnych umiejętności łachmytami? Co z tego, że za kurtyną fejsbukowych grafik ze strzelającymi pistoletami i groźnymi kominiarkami kryje się 20 cm w bicepsie i niedoleczona pryszczyca? Jesteśmy przecież nacjonalistami. Zwyciężymy, bo zadecyduje o tym nasz nacjonalistyczny nacjonalizm. Nasza ideologia zwycięży, bo jest nasza. A tak poza tym, wszystkiemu winny jest System. Jeszcze inni lubią sobie budować w głowie mniej więcej taki miraż: jestem mądry, dużo czytam, walkę na piąchy zostawię więc dla narodowych ogrów, którymi będę zarządzał z lektyki przeznaczonej dla narodowej szlachty, targanej przez narodowych murzynów.

Temu „dobrze-myśleniu” towarzyszy niemal kompletny brak wzajemnej solidarności i organizacji. I nie mam tu na myśli stosunków wzajemnych w tzw. mikro-partiach, lecz szerszego pojęcia solidarności. Owszem, w całej Europie nacjonaliści mierzą się z podobnym problemem, (nie licząc kilku krajów, w których środowisko narodowe opanowane zostało przez jednego hegemona – mam tu na myśli Węgry, Francję i Grecję). Jednak w Polsce ta patologia zachodzi znacznie głębiej. Jesteśmy, jak pisał Cat, straszliwie obciążeni antypaństwową wścieklizną, którą zafundowała nam nasza trudna historia. Niechęć do organizacji państwowej jest praprzyczyną niechęci Polaków do jakiejkolwiek organizacji, która wychodzi na wierzch przy każdej próbie „zjednoczenia środowiska narodowego”, pogrążonego w coraz bardziej żenujących wojenkach.

Chcesz się poprawić? Spokojnie. Utrudnimy ci to.

Oprócz produkowanych przez mózg wymówek, potężnym problemem pozostaje to, co naukowcy ochrzcili mianem „teorii koszyka z krabami”. W praktyce chodzi o to, iż wrzucone do pojemnika kraby mogłyby bez problemu wydostać się na zewnątrz, gdyby nie fakt zaistnienia między nimi biologicznej rywalizacji o „króla góry”, która powoduje, iż wszystkie kraby powstrzymują się nawzajem od zmiany dotychczasowego położenia. Analogiczne zachowania można zaobserwować we wspólnotach ludzkich.

W języku rodzimym posługujemy się na co dzień znacznie popularniejszym terminem na określenie tej patologii, a mianowicie mówimy o „polskim piekiełku”. Owo do złudzenia podobne zjawisko można streścić do zdania: gdy któremuś z Polaków zaczyna (lub może zacząć) się powodzić pod względem materialnym, zawodowym, rodzinnym etc., wspaniałomyślni rodacy dołożą wszelkich starań, aby mu ów proces utrudnić, a najlepiej uniemożliwić. Przekładając to na realia sportu, należy tu podkreślić bardzo brzydką manierę demotywowania każdego, kto podejmie walkę z marazmem i postanowi wprowadzić aktywność fizyczną do swojego życia. Wygląda to tak, że przysłowiowemu chuderlakowi, który pierwszy raz udał się na siłownię wszyscy naokoło wmawiają, że nigdy nie stanie się siłaczem podnoszącym potężne ciężary; otyłemu każdy sugeruje, że jego wysiłki na rzecz schudnięcia nie przyniosą większych rezultatów. I tak dalej. Raper z rosyjskiego narodowego składu „Stolnyj Grad” w jednym z utworów ujmuje to tak: „Ja wracam z treningu, a ty z butelką piwa, uśmiechając się, spoglądasz na mnie jak na debila”. Myślę, że każdy, kto próbował swoich sił w aktywności sportowej, spotykał się z podobnymi demotywującymi reakcjami, nawet ze strony swojej rodziny i przyjaciół. Z czego się to bierze?

W tym momencie nieco odbiegnę od tematu sportu sensu stricto i pozwolę sobie na dłuższą dygresję o tej tendencji do zwalczania liderów. Otóż podobny zbiór zachowań można zaobserwować już u dzieci w wieku przedszkolnym. Często kilkuletnie dziecko, wychodzące do grupy z interesującym, błyskotliwym pomysłem na nową zabawę jest za ów pomysł „karane” poprzez wyśmianie i grupowy ostracyzm swoich rówieśników. Dlaczego tak się dzieje? Taka z pozoru irracjonalna reakcja jest w rzeczywistości podyktowana instynktem przetrwania, a więc wracamy do podstaw biologii. Im bardziej osoba jest kreatywna, ambitna, przedsiębiorcza i pewna siebie, tym większe jej szanse na chociażby pozyskanie partnerki i przekazanie swoich genów w przyszłości. Jest więc zagrożeniem. Należy zatem robić wszystko, aby neutralizować jej wpływ na ogół. I tu wchodzą w grę zachowania stadne. Gdy atak watahy wilków na żubra się nie udaje, pozostaje kapitulacja. Ale to nie wszystko, o czym należy w tym temacie wspomnieć. Szczególnie takich osób nie lubią – nie bójmy się tego powiedzieć – genetyczni idioci i półidioci. Ową tradycyjną, biologicznie nacechowaną niechęć głupszych do mądrzejszych znakomicie wyeksploatowali w zeszłym wieku bolszewicy, rzucając jednych przeciw drugim w swoich obłąkanych projektach przebudowy społecznej całych narodów.

Niechęć do osób inteligentnych i nietuzinkowych, zdolnych do pociągnięcia za sobą pozostałych to z całą pewnością spadek po wielkim eugenicznym eksperymencie na narodzie polskim, jakim było 40 lat komunizmu. Ale i przed wojną dostrzegalne były wśród Polaków znamiona owej szczególnej patologii. Władysław Studnicki mówił w wywiadzie dla warszawskiej gazety w 1936 r. : „U nas dwie rzeczy są niewybaczalne: talent i wiedza. Defraudacje prędzej! Zawsze mieliśmy dobór miernot. Moje obserwacje mi mówią, że każdy profesor nie wybiera zazwyczaj najzdolniejszego ucznia na stanowisko docenta - by nie mieć niebezpiecznego współzawodnika. Reżyser wybiera najmniej zdolnych artystów - nic też dziwnego, że teatr schodzi na manowce. Pismo upada, bo redaktor zawsze stara się wygryźć najzdolniejszego publicystę. Dlaczego najlepszymi redaktorami są ci, którzy przestali pisać? Partie przedmajowe wolały bogatych członków, obawiały się zdolnych - bano się konkurencji do tek i do mandatów. Podobnie przy tworzeniu rządu każda partia starała się, by z jej przeciwników otrzymał tekę najsłabszy. W ten sposób dochodziło do władzy miernot”.

Gdy jeszcze odbywałem naukę na uniwersytecie, jako niemalże absolwent (był to rok, w którym broniłem pracy magisterskiej), jeden z wykładowców przyznał się nam, studentom, że przeraża go jedna rzecz: otóż przedstawiciele młodszych roczników wręcz chwalą się swoją głupotą. Dosłownie. Jeden, wyselekcjonowany spośród całej grupy delikwent, wstaje i z rozbrajającym uśmiechem przyznaje prowadzącemu zajęcia, iż nie ma pojęcia, czego te zajęcia w ogóle dotyczą. Zamiast ostracyzmu, spotyka go powszechny aplauz całej grupy. Słuchając swojego wykładowcy, przywodziłem w pamięci obrazy z liceum, gdy nie mogłem jeszcze pozwolić sobie na indywidualizm, jaki zapewnił mi okres studiów. W kolektywnym, bądź co bądź, środowisku licealnym zapamiętałem cały ogrom zachowań stricto patologicznych i ukierunkowanych na zduszenie osób czymkolwiek się wyróżniających. Tak bardzo dziś popularne wśród młodzieży hasła jak „pierdolę, nie robię” czy „szlachta nie pracuje” było kolektywnie uświęconą dewizą zarówno każdej lekcji polskiego, jak i WF-u. Nigdy nie zaskarbił sobie aprobaty gremium ten, kto podejmował się jakiejś nadobowiązkowej, twórczej aktywności. Czy to tylko efekt masowego zidiocenia wygenerowanego przez erę liberalizmu, a może w polskiej puli genowej nadal zachodzi jakiś degenerujący proces, rozpoczęty znacznie dawniej? To dobry temat do rozważenia w innym eseju. Być może rzeczy o których piszę są powodem, dla którego jak pisał Cat-Mackiewicz „Polacy są jak piękna kobieta, kochająca się w durniach. Człowiek inteligentny jest u nas z reguły niepopularny i nie budzi zaufania”. My ten wielki absurd wynosimy z naszego okresu szkolnego. Nie należy się potem dziwić, że ruch nacjonalistyczny w Polsce wygląda jak wygląda. Gdyby ktoś spośród „dobrze myślących” się nie zdążył zorientować – mamy w Polsce nie obóz narodowy, lecz wielki bałagan narodowy. Żeby nie napisać dosadniej.

Czy da się do wszystko powiązać ze sportem? Oczywiście. To bardzo proste: nie da się prowadzić żadnej sensownej inicjatywy bez właściwego kierownictwa. Skoro inicjatywy sportowe o charakterze narodowym „leżą i kwiczą” w większości regionów kraju, to oznacza, że coś jest nie tak. Sport to zajęcie codzienne i tak powinien być traktowany. To absolutna podstawa rozwoju, podobnie jak czytanie książek. Jeśli obie te sprawy leżą, to jak w ogóle można mówić o prowadzeniu kulturowej rebelii przeciw panującemu neomarksizmowi? Jak można głosić chęć walki o lepsze jutro na pięści, kastety i karabiny?

Od czego więc zacząć? Przede wszystkim należy odrzucić kretyński stereotyp, że sport jest dla troglodytów, a książki dla tzw. intelektualistów. Nawyki na polu intelektualnym przekładają się bardzo często na stosunek do aktywności fizycznej i na odwrót. Na marginesie: nie należy, broń Boże, mylić terminu „osoba inteligentna” z tzw. przedstawicielem oficjalnej inteligencji, która jest nowotworem na zdrowej tkance narodu. A co za tym idzie, nie wolno nam kopiować żadnych wzorców od tego oficjalnego kurewstwa. Naszym celem jest stworzenie Nowego Człowieka, uzbrojonego w potęgę ciała, ducha i umysłu. Musimy zatem zerwać z naszą tradycyjną polską zawiścią i pozwalać rozwijać się najwybitniejszym umysłom, z których wyrosną autentyczni liderzy. Nasza pula genowa dysponuje bowiem takimi jednostkami, powoli, zdaje się, wylizujemy rany po ludobójstwie na polskiej nacji, jakie zgotował nam wiek poprzedni. Coraz większa liczba słusznych inicjatyw na polu nie tylko sportowym, lecz również kulturowym, wydawniczym etc., zdaje się ten fakt potwierdzać.

Dotychczasowe głupkowate stereotypy społeczne są natomiast bardzo na rękę Systemowi, który obawia się jak ognia jakiejkolwiek przemiany w mentalności polskiego społeczeństwa. Niech fizycznie ćwiczą tylko apolityczni i bezideowi durnie, niezdolni do intelektualnego Kulturkampfu, zaś intelektualiści niech onanizują się nad własną (rzekomą) intelektualnością i kojarzą duży biceps z prymitywizmem. Bezpośrednim produktem tego laboratoryjnego rozszczepienia komórek jest z jednej strony idol ogromnej części polskiej młodzieży - naładowany sterydami debil, chwalący się osiągnięciem w postaci nieprzeczytania ani jednej książki przez całe swoje życie, a z drugiej – hordy, używających fluidów kobiecych, chłopców z penisami ściśniętymi w rurkowych spodniach, uważających picie kawy ze uniwersyteckiej kantyny, w swoim na wskroś homoseksualnym gronie, za Himalaje rozwoju. Brakowi sportu często towarzyszy bowiem niedobór tzw. męskich hormonów. Zastępują je dewiacje i inne choroby umysłu, które wcale nie szczędzą osób o wyższym genetycznym IQ. I mnożą się pokraki życiowe, żałosne parodie męskości i ludzkiej egzystencji.

Temu wszystkiemu należy przeciwstawić ideał Nowego Człowieka, będącego jednocześnie wojownikiem i poetą. Człowieka epatującego siłą, pewnością siebie, błyskotliwością i twórczą agresją. Człowiek prawdziwie silny to taki, który nie obawia się konkurencji ani podejmowania nowych wyzwań na polach, w których on sam nie jest najsilniejszym. To nie osoba, która pokonuje słabego, znęcając się nad nim. Taki człowiek jest tylko żałosnym, małostkowym śmieciem, żerującym na globalnych bolączkach i chorobach całego społeczeństwa. Takich zresztą śmieci, drobnych rzezimieszków, bredzących coś o ulicznych zasadach i opychających narkotyki nastoletnim dzieciakom, obecny system toleruje (gorzej, że tolerujemy ich my, nawet gdy założą koszulkę z wizerunkiem Żołnierzy Wyklętych). Człowiek silny to taki, który słabemu pomaga stać się silnym. Nasz tradycyjny kolektywizm myśli (o paskudnie mylącej masce rzekomego indywidualizmu) nie przekłada się, niestety, w większości przypadków na kolektywizm działania, czego możemy pozazdrościć Rosjanom. Inicjatywy pokroju White Rex, Program Dziadka Mroza czy, zrealizowany w tym roku, genialny turniej siłowy „Młot Woli” mówią same za siebie. Polskie inicjatywy na tym polu są dopiero raczkującymi i widać ogromny dystans między nami a nimi, ale to oczywiście nie powinno nas zniechęcać. Rosyjscy koledzy wprost namawiają wszystkich pozostałych zainteresowanych do inspirowania się i tworzenia własnych projektów w sportowym klimacie. W rosyjskich projektach widzimy też przedstawicieli przeróżnych ugrupowań o charakterze narodowym. I to jest właśnie słuszne podejście, którym powinniśmy się od nich zarazić. Niech sport nas zbliża i łączy!

Zmierzając do pointy: dlaczego tak bardzo naciskam, aby to sport był właśnie inkubatorem przemiany umysłowej polskich nacjonalistów? Osobiście jestem po prostu zmęczony tymi zidiociałymi wojenkami i bezsensownymi pseudodebatami, o których pisałem na samym początku. Chciałbym, aby uwaga ogółu została skierowana na coś kreatywnego i na początek niezbyt wymagającego umysłowo. W uprawianiu sportu widzę same plusy. Daje mi on osobiście energię do wszelkich innych spraw. Pomógł rozwiązać niejeden problem, także z własną psychiką i zakłóceniami w odbiorze rzeczywistości. Sport pozwala weryfikować tendencję człowieka do autentycznego angażowania się w aktywne życie, a jednocześnie uczy go skutecznego osiągania celów. W sporcie nie można udawać, gdyż udawanie od razu wychodzi na jaw. Nie można niczego osiągnąć podkładając innym nogi, gdyż nie przesunie to podkładającego ani o milimetr do przodu. Co najważniejsze – sport wymusza opuszczenie krzesła z naprzeciwka monitora i wyjście z domu, a w dzisiejszych chorych czasach to już wyczyn, także dla tzw. narodowców. Sport zatem uczy właściwego prowadzenia własnego życia, pomaga wyzbyć się destrukcyjnych nawyków i wreszcie, poprzez niwelowanie zachowań wzajemnie szkodliwych w toku zdrowej konkurencji, leczy całą wspólnotę z kompleksów i frustracji. Powszechna aktywność sportowa wydaje mi się być najlepszym remedium na wszelkie problemy interpersonalne w ruchu nacjonalistycznym, a w ślad za nimi – kłopoty organizacyjne. Stare powiedzenie „w zdrowym ciele zdrowy duch” ma więc głębokie znaczenie. Warto się zastanawiać nad ludowymi przysłowiami. Wreszcie, nie wolno nam zapominać o destrukcyjnym wpływie wszelkich używek, od którego środowisko nacjonalistyczne nigdy nie było wolne. Aktywność sportowa pozwala ów problem jeśli nie całkiem zniwelować (patrz: idea straight edge), to przynajmniej zredukować do rozsądnego minimum.

Jestem zatem przekonany, że ów renesans narodowych dusz należy zacząć właśnie od sportu. Rzeczą nadrzędną, o której nacjonaliści lubią nie pamiętać, jest fakt, że przemoc stanowi i zawsze będzie stanowić nieodzowny element naszej walki. Musimy więc być na nią zawsze gotowi. Si vis pacem, para bellum. Albowiem, jak pisał Mosdorf, „społeczeństwa niechętne wojnie zawsze chyliły się ku upadkowi” i cała Europa Zachodnia jest tego gorzkim przykładem. Nie chodzi tu koniecznie o wojnę w rozumieniu tradycyjnym, ale z całą pewnością o walkę, nieustanną i gorliwą, prowadzoną najpierw przeciw samemu sobie i swoim słabościom, a dopiero potem przeciw wrażym siłom, które zawładnęły naszym światem. Powinniśmy w ogromnej mierze skupić się na indywidualnym szkoleniu fizycznym i zrzeszaniu się w grupach o charakterze sportowym oraz paramilitarnym/survivalowym. Pamiętajmy, że trzy osoby stanowią już grupę, a i lokalne duety nie są złym pomysłem. Musimy być kreatywni i nie bać się pomysłów, które podsuwa nam głowa. Najważniejsze to działać i ciągle się rozwijać. Nie uprawiać prokrastynacji i nie przekładać niczego na jutro. I nigdy, przenigdy nie słuchać malkontentów. Jak to ujął Roman Kwasza, zawodowy kulturysta i jeden z aktywistów White Rex: „Kiedy ty zastanawiasz się nad trenowaniem, ja JUŻ trenuję; kiedy ty zastanawiasz się nad dołożeniem ciężarów, ja już je dokładam”. Życzę sobie i wszystkim czytelnikom, abyśmy zaadaptowali to samo podejście i nigdy z niego nie rezygnowali.

Daniel Kitaszewski

Prawica zdradziła naród, lewica zdradziła lud.” - Marine Le Pen

Ludzie często pytają o różnice między lewicą a prawicą, ideą narodową a konserwatyzmem czy konserwatywnym liberalizmem. Rodzaj tego typu niewiedzy powinien otworzyć oczy nacjonalistom na fakt, że wielu ludzi nadal nie wie co jest istotą ich poglądów. Nacjonalizm w dalszym ciągu pozostaje mylony z abstrakcyjną „prawicowością” i konserwatyzmem. O ile jako ideologia uznająca prymat interesu narodowego w aktywności politycznej państwa i społeczeństwa powinien wyznawać tradycyjne wartości obyczajowe, o tyle nie musi mieć nic wspólnego z pozostałymi komponentami zachowawczo-reakcyjnej doktryny. Bardzo ważne różnice odznaczają się między nacjonalizmem a prawicą również na polu gospodarczo-społecznym. Paradoksalnie wynika to między innymi z natchnienia religią katolicką, której prawica rzekomo broni. Czym zatem jest nacjonalizm, zwłaszcza ten radykalny, katolicki i jakie są jego poglądy na istotę państwa?

 

Przeciwko antynarodowym ideologiom

Trudno być narodowo-katolickim radykałem bratając się lub hołdując ideologiom pojęciu narodu wrogim. Nadal istnieją osoby niewidzące nic złego w tak poważnym dysonansie. Konserwatywny liberalizm nie jest naszym sojusznikiem. I my nie stoimy ani na prawo ani na lewo od niego. My stoimy mu naprzeciwko. Stwierdzenie, że pozostawienie całkowitej swobody w działaniu międzynarodowych korporacji, nieuczciwych pracodawców i obcych państw w działalności gospodarczej w naszym kraju da się pogodzić z wymaganiem od społeczeństwa podstaw patriotyzmu i etyki jest nonsensem. Jeżeli faktycznie ludzie ci wyobrażają sobie normalną rodzinę, prowadzących zdrowy tryb życia katolików i patriotów przemierzających morze niczym nieskrępowanych reklam, korporacyjnego marketingu i propagandy ponadnarodowych grup nacisku, to znaczy, że albo w praktyce nie zależy im na tym, aby kształtować naród w duchu wyższych wartości albo w konflikcie wartości z pieniądzem wybierają to drugie. Niezależnie od wybranej opcji, raczej trudno mówić tu o pokryciu deklarowanego tradycjonalizmu. Proces prawodawczy jest procesem rozgrywających się starć różnych wartości, które prawo powinno chronić. Liberałowie uznają, że w kwestiach gospodarczo-społecznych wszelkie kolizje na polu społeczno-gospodarczym wygrywa tak zwana „wolność gospodarcza”. Potrafią oni przyznać przy tym, że w konflikcie między „prawem wyboru” a życiem człowieka, jeśli chodzi o aborcję, wygrywa to drugie. Czyż nie jest to niekonsekwentne? A może wierzą oni, że prawa Ewangelii i płynąca z nich nauka dotyczą jedynie wąskiej dziedziny pokrywającej jedynie etykę indywidualną? Jeżeli faktycznie tak jest, powinni się zastanowić czy są rzymskimi katolikami czy może protestantami, bo to właśnie na łonie tego drugiego wyznania zrodził się liberalizm. Samo określenie „wolności gospodarczej”, odmienianej przez wszystkie przypadki, zawiera sporą ilość kłamstw. Postulowany przez liberałów stan rzeczy nie ma nic wspólnego z wolnością. Ich wymarzone „państwo”, jeżeli już na jego istnienie zgodzą się w kompromisie, zostawia wolne pole dla bezwzględności międzynarodowych korporacji i kształtowanej przez nie rzeczywistości. A przecież to w interesie tych właśnie ośrodków finansowych jest promocja makdonaldyzmu czy antyspołecznych postaw, między innymi w zakresie seksualności człowieka i życia rodzinnego. To właśnie te korporacje często dorzucają się do promowania skrajnie hedonistycznego i niezgodnego z prawem naturalnym modelu relacji międzyludzkich. Wolność? Tradycja? Urojona.

 

Inną antynarodową ideologią, której część retoryki przyjęli niektórzy nacjonaliści jest marksizm. Wiara w odwieczną walkę klas i biologiczną nienawiść między ludźmi o różnych stanach posiadania ma bardzo niewiele wspólnego z nacjonalizmem, uznającym za prymat interes narodu, a nie poszczególnej grupy. Historia negatywnie zweryfikowała marksistowską teorię społeczną i gospodarczą, niezależnie od tego na jakim miejscu globu by nie zaistniała. Co ciekawe, marksizm oraz liberalizm łączą się w tym samym założeniu filozoficznym. Jest nim stwierdzenie, że wszelkie procesy historyczne poddane są ekonomii i pieniądzu. Założenie takie jest nie do zaakceptowania w świetle katolicyzmu i nacjonalizmu. Ten pierwszy, rękoma Syna Bożego przeganiał kupców ze świątyni. Ten drugi uznaje naród za głównego aktora biegu historii. Liberałowie i marksiści, chociaż o tym nie wiedzą, mogliby zgodzić się ze sobą praktycznie ze wszystkim, oprócz sposobu, który ma zaprowadzić ich do materialistycznego raju. Inne różnice są tylko powierzchowne. Nie bez powodu elita współczesnego kapitalizmu wspiera marksizm kulturowy. Ideologię stanowiącą kontynuację myśli swojego twórcy. Z tą różnicą, że rozszerza ona pojęcie „walki klas” również na „walkę jednostki z narodem, religią i społeczeństwem”, „walkę dziecka z rodzicem (walka pokoleń)” itd.

 

Państwo, głupcze!

Z przedstawionymi wyżej antynarodowymi ideologiami nacjonalizm oraz katolicyzm rozprawiły się już dawno. Czy to rękoma młodego pokolenia polskich narodowców marzących o budowie „Katolickiego Państwa Narodu Polskiego”, czy doktorów Kościoła, jak chociażby św. Tomasz z Akwinu. Dla nacjonalizmu państwo jest wartością samą w sobie. Dzieje się to za sprawą tego, że jest ono zinstytucjonalizowanym ciałem narodu. Nie należy tutaj mylnie podchodzić do kwestii stanu dzisiejszej Rzeczypospolitej. Nie uznajemy jej bowiem za zdrowo funkcjonujący organizm. Nie oznacza to, że należy powielać skrajnie liberalną argumentację, iż skoro obecne państwo nie funkcjonuje dobrze, taki jest los każdej formy państwowej. jaka kiedykolwiek mogłaby zaistnieć. Jaki zatem kształt państwa powinniśmy budować? Przede wszystkim państwo narodowe. Wbrew obiegowej opinii, państwo narodowe nie jest tylko państwem zamieszkanym przez jeden naród. Państwo narodowe to państwo tworzone przez naród. Państwo istniejące dla narodu. Państwo, u którego podstaw leżeć powinno kształtowanie społeczeństwa i realizacja interesu narodowego. Warto tutaj się zatrzymać, bo poglądów na „dobro narodowe” może być wiele. Tekst ten jednak piszę jako redaktor „Szturmu”, nacjonalista i katolik, zatem przedstawiany projekt ochrzciłem mianem „Państwa Miłosierdzia Bożego”. Jak sama nazwa wskazuje, koncepcja ta jest ściśle powiązana z chrześcijańskim humanizmem. W jej myśl uznany musi być zatem prymat człowieka. Nie należy zatem mylić tego ze skrajnie zindywidualizowanym pojęciem zawartym w ponowoczesności. Chrześcijańska koncepcja człowieka istnieje od początku istnienia tejże religii. Jej współczesna wersja, stanowiąc potwierdzenie dawnej nauki Kościoła, wyrasta z krytyki egoistycznego społeczeństwa burżuazyjnego oraz rzekomych alternatyw proponowanych przez socjalizm. W myśli twórców nurtu, od Jacques'a Maritaina po Jana Pawła II, podstawowe wartości społeczne to godność oraz wolność człowieka. Ta pierwsza wynika z tego, że człowiek jest stworzony przez Boga oraz do Niego podobny. Ta druga z tego, że powinien on mieć wolną drogę do wzrastania w wierze i dążenia do zbawienia. Tak pojmowana wolność różni się zasadniczo od „wolności” liberalnej. Nie zakłada ona swobodnego dostępu do autodestrukcji i nieskrępowanego niczym egoizmu. Nie ma w niej miejsca na koncepcję człowieka pozbawionego uczuć i odruchów rodzinnych, tożsamości zbiorowej i osobistej. Człowiek wolny nie jest człowiekiem bez korzeni. Przyjęcie takiej podstawy aksjologicznej dla instytucji państwa determinuje szczegóły jego systemu politycznego, gospodarczego oraz edukacji. Czyni państwo nośnikiem wartości i dosłownym ucieleśnieniem dążeń narodu.

 

Solidaryzm, spółdzielczość, miłosierdzie

Trzy pojęcia zawarte w tytule akapitu zawierają podstawowe kierunki działania aparatu państwowego. Solidaryzm nie jest niczym innym niż uznaniem całego narodu za podmiot polityczny państwa. W konsekwencji, z założenia tego wynika, że jeden naród posiada wspólny interes. Tak jak trudno byłoby zachować dobre zdrowie dbając tylko o jeden organ, tak samo trudno oddzielić los jednej warstwy społeczeństwa od pozostałych. Naród to nie tylko bogacze, nie tylko klasa średnia i nie tylko najbiedniejsi. Naród to każda rodzina, każda matka, każdy ojciec i każde jedno dziecko. Politycy twierdzący, że beneficjentem powinna być tylko część społeczeństwa obarczeni są myśleniem antynarodowym. W praktyce nie musimy od razu budować państwa opiekuńczego do stopnia, w jakim jest to posunięte w krajach nordyckich. Postulowanie jednak braku jakiejkolwiek polityki rodzinnej, opieki socjalnej czy programów rehabilitacji społecznej to pozbawianie się podstawowych założenia cywilizacji łacińskiej, z których wynika że państwo również ma sumienie. I nieważne czy negacja taka zaprowadziłaby nas w przyszłości do totalitaryzmu, kolonializmu, imperializmu, czy po prostu śmierci naturalnej. Ważne, że jest ona przeciwstawna wartościom, na których powinien opierać się naród.

 

Drugą szalenie ważną w kwestią w budowaniu kierunków polityki państwowej jest sama istota organizacji systemu gospodarczego. W historii polskiego nacjonalizmu istniały wszelkie nurty próbujące wyczerpać tę materię. Od liberalizmu wczesnej, przedchrześcijańskiej endecji, przez trzeciopozycyjny korporacjonizm młodzieży narodowej po daleki kolektywizm części środowisk narodowo-radykalnych. Sądzę jednak, że współczesny nacjonalizm należy pozbawić historycznego pojmowania poglądów polityczno-gospodarczych. Myślę, że o ile socjalizm i liberalizm w czystych formach nie podlegają dyskusji, o tyle korporacjonizm uszyty został na inne warunki historyczne. W jaki sposób zatem budować nowoczesną gospodarkę narodową, tak aby oddawała chrześcijańskiego ducha społecznego? Myślę, że odpowiedź na to pytanie leży w spółdzielczości. Koncepcja ta opiera się na personalistycznym ujęciu wolności, o którym wspominałem wcześniej. Zastosowana prze mnie wykładnia przewiduje dążenie do uwłaszczenia jak najszerszych elementów narodu. Oznacza to, że powinniśmy odchodzić od utożsamiania pracownika z najemnikiem. Człowiek pracując jako trybik w maszynie korporacji nie zachowuje równowagi między efektywnością a satysfakcją pracy. Nie widzę jednak sensu w powszechnej nacjonalizacji i zamianie wasala prywatnego na państwowego, w każdej dziedzinie życia gospodarczego. Zdrową i możliwą do budowy alternatywę stanowi promocja spółdzielczej formy własności. W formie takiej ludzie działają na zasadach kooperatywy oraz stają się współwłaścicielami miejsca pracy, w zależności od własnego wkładu. Niezależnie od tego, jak egzotycznie może to brzmieć, w świecie zdominowanym przez monopolistyczny kapitalizm, tego typu forma zatrudnienia cząstkowo funkcjonuje dziś we współczesnych realiach. Literaturę dotycząca spółdzielni znaleźć można chociażby na stronach takich jak: dystrybucjonizm.pl, nacjonalista.pl czy w „Nowym Obywatelu”.

 

Miłosierdzie jest nieodłącznym elementem religii katolickiej. Dla nacjonalizmu stanowi ono również ważny element z racji jego ogólnonarodowego podejścia do społeczeństwa w państwie. Podstawą miłosierdzia jest sprawiedliwość oraz obrona niewinności. Wynika z tego, że prawo powinno przede wszystkim karać winnych, nagradzać zasłużonych i pomagać poszkodowanym. Taka oczywistość bywa niestety powodem krytyki środowisk lewicowych oraz liberalnych. Czyli myślących w kategoriach antynarodowych. Miłosierdzie nakazuje bronić niewinnych niezależnie od czystej kalkulacji ekonomicznej i nacisków ponadnarodowych grup interesu. Dlatego chrześcijański nacjonalizm broni nienarodzonych przed aborcją czyli staje po stronie człowieka, nawet jeżeli znajduje się on w prenatalnej fazie rozwoju. Podobnie uważam, że niewinne zaniedbań rodziców pozostają żyjące w ubóstwie dzieci. One również wymagają opieki narodu jako jego część. A zatem opieki państwa, które, jak wspomniałem wcześniej, jest ciałem organizacji narodowej. Nie oznacza to, że społeczeństwo należy pozbawić możliwości działalności charytatywnej na własną rękę. Opieka nad samotnymi matkami, osieroconymi dziećmi, żyjącymi w ubóstwie czy wykluczonymi z racji urodzenia w określonej rodzinie, opiera się nie tylko na założeniach chrześcijańskich ale podbudowana jest również względami praktycznymi. Daje bowiem możliwość rozwoju każdemu Polakowi, co dotychczas w Polsce kompleksowo nie istniało.

 

Państwo promieniujących postaw

Warto zaznaczyć, że państwo samo w sobie jest nośnikiem określonych postaw społecznych. Nie promując niczego, promuje się zazwyczaj najniższe wartości w postrzeganiu własnej osoby w społeczeństwie. Przez system edukacji, media państwowe oraz programy, które się podejmuje, wytwarza się określony model. Nie bez powodu większość teoretyków prawa twierdzi, że prawo ma przede wszystkim kształtować świadomość obywatelską. Pole to chcą całkowicie opuścić liberałowie, pozostawiając swobodne miejsce dla „niezależnych ośrodków” oraz nie tworząc scentralizowanej alternatywy dla promowania dewiacji. Nie bez powodu państwa, które całkowicie porzuciły uniwersalną, chrześcijańską etykę w rzeczywistości polityczno-prawnej dziś zamieszkiwane są przez wykorzenione i zateizowane społeczeństwa. Państwo poprzez swój porządek powinno oddawać naturalny Ład. Umacniać zatem w narodzie patriotyzm, etykę, empatię, rodzinność, proobronność oraz aktywną postawę obywatelską. Wartości silne w jednym państwie promieniują również na pozostałe kraje. Zwolennicy hedonistycznej wizji człowieka często wspominają, że przecież swobodnie funkcjonuje ona w innych krajach. Podobnie jest gdy silne, dobrze zorganizowane państwo prezentuje zdrowe i uporządkowane postawy społeczne. W ten sposób walka o własny naród staje się jednocześnie walką o sąsiednie narody. Nowoczesny nacjonalizm odrzuca biologiczny szowinizm. Dorósł również do kwestii takich jak paneuropeizm, którego odbiciem w wersji lokalnej jest projekt „Międzymorza”. Nie można jednak oddzielić całkowicie polityki zagranicznej państwa od jego relacji wewnętrznych ze społeczeństwem. Wiem również, że Państwo Miłosierdzia Bożego nie powstanie na pstryknięcie palcem ani naraz, ani od razu. Módlmy się zatem i pracujmy nad jego poszczególnymi elementami aby następnym pokoleniom Polaków i Europejczyków przynieść lepsze jutro.

 

Leon Zawada