Szturm

Szturm

Jak większość doniesień medialnych z wyjątkiem prognozy pogody, protest medyków wzbudza skrajne emocje. Przed wydaniem opinii wypadałoby skonsultować się z protestującymi przedstawicielami zawodów medycznych, bo czerpanie wiedzy z mediów, szczególnie tych „prawych”, zagraża zdrowiu psychicznemu. Niezależnie od tego, czy przekroczenie wydatków rzędu sześciu procent PKB na służbę zdrowia to dla zadłużonej Polski „za dużo”, reakcje na protest medyków pokazują dobitnie, że solidarność po polsku dla niektórych wciąż oznacza tyle, co „dziadować po równo”. Wszystko, byleby móc dalej winić mityczny system, narzekać na kolejki do specjalisty i wznieść kieliszek lub sześć za zdrowie.

 

Pseudolekarze” – podróżują po świecie, wcinają kanapki z kawiorem, piją latte w drogich kawiarniach (zakładam, że Magdalena Ogórek do tanich nie chadza). W dupach się roszczeniowym gówniarzom poprzewracało, społeczeństwo szantażują! Głodują? To schudną. Nie podoba się? Mamy dwóch Ukraińców na pani/a miejsce. A teraz już całkiem na poważnie. Jeśli TVP aspiruje do tego samego poziomu manipulacji, co TVN i Gazeta Wyborcza to musi się jeszcze wiele nauczyć. Póki co, tak prymitywne, że obraża. Gdyby protest rezydentów przypadł na okres rządów Platformy Obywatelskiej, „prawi” urządzaliby masowe pikiety poparcia głodujących. Warto przypomnieć, że protest rezydentów miał miejsce jeszcze w 2008 roku, gdy szefową resortu zdrowia była Ewa Kopacz. Wtedy rezydenci domagali się zwiększeniu ich uposażenia do 100% średniej krajowej (zarabiali ok. 60%). Dziś wyćwiczony grymas smutku na twarzy Mai Ostaszewskiej popierającej z rozpędu kolejny protest skutecznie zniechęca niektórych do głębszej refleksji. Równie żałosne, co popieranie protestu, bo uderza w znienawidzony PiS, jest potępianie protestu, „bo wsparł go Maciej Stuhr”.

 

Rezydent to pełnoprawny lekarz, a rezydentura to nic innego, jak forma zatrudnienia i forma robienia specjalizacji, która trwa zwykle 5-6 lat. To nie kursy, ani praktyki – to praca. „Gówniarze” o których mowa, to najczęściej osoby w wieku 26-35 lat. Obecny protest jest pierwszym, który jednoczy wszystkie środowiska medyczne. Podstawowy postulat Porozumienia Zawodów Medycznych to zwiększenie rządowych nakładów na służbę zdrowia. Służba zdrowia to w równym stopniu lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni, technicy radioterapii i elektroradiologii, fizjoterapeuci, analitycy medyczni, diagności laboratoryjni, logopedzi oraz psycholodzy zatrudnieni w publicznych poradniach zdrowia psychicznego, czy na oddziałach onkologicznych w co przyzwoitszej placówce.

 

Wyrazem chęci „radykalnych zmian” stał się obywatelski projekt (zmiany) ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych[1]. Cel: 6,8% PKB na służbę zdrowia do 2021, nie mniej niż 5,2% w przyszłym roku, nie mniej niż 6,2% w 2020[2]. Pod względem wydatków na służbę zdrowia, Polska ze swoim starzejącym się społeczeństwem plasuje się na szarym końcu rankingu Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju. W 2016 roku rządowe wydatki na służbę zdrowia wyniosły 4,4% PKB – dokładnie tyle samo, ile w 2014 czy 2011[3]. Dla porównania, w zeszłym roku Słowacja przeznaczyła na służbę zdrowia 5,5% PKB, Węgry 5,2%, Czechy 6%, Słowenia 6,1%. W czołówce rankingu tradycyjnie znalazły się Niemcy (9,5%), Szwecja (9,2%) i Japonia (9,1%). Najnowszą propozycją polskiego resortu zdrowia jest stopniowe osiągnięcie 6% do 2025 roku, zaczynając od 4,67% w 2018[4]. Jednocześnie Konstanty Radziwiłł twierdzi, że „6 proc. PKB na ochronę zdrowia w kontekście innych wydatków usztywnia nasz budżet w stopniu bardzo znacznym”[5]. Minister zdrowia tłumaczy to przeszło bilionowym zadłużeniem Polski, którego obsługa kosztuje rocznie ponad 30 miliardów złotych. Pada zarzut o zbyt duże wydatki na politykę historyczną (IPN) albo za duży procent PKB na zbrojenia: „Chcemy naród chory, ale uzbrojony?”. Właściwie postawione pytanie powinno brzmieć: „Czemu naród nie może być zdrowy i uzbrojony?”. Trudno podtrzymać dotychczasowy wizerunek partii prospołecznej oszczędzając na ochronie zdrowia.

 

Wiedziona ciekawością odwiedziłam wrocławski Szpital Kliniczny Uniwersytetu Medycznego, w którym od kilku dni trwa głodówka. O proteście z chęcią opowiedział mi jeden z lekarzy, na trzecim roku rezydentury na internie (medycyna wewnętrzna). By wziąć udział w głodówce (czyt. „odejść od łóżek pacjentów”) wziął urlop wypoczynkowy. Na drugim roku studiów medycznych dorabiał kładąc podłogi, ma też doświadczenie w obsłudze kasy sklepowej. W branży budowlanej zarabiał więcej niż obecnie. Czemu się nie przekwalifikuje? Nie zadałam tego pytania, bo mnie samą ono obrzydza. „Medycyny mu się zachciało!”. Rodzice nie są lekarzami. Ci w czarnych koszulkach to głodujący, ci w białych wpierają, towarzyszą, po prostu są. Nie tylko lekarze. Na miejscu spotkałam panią elektroradiolog, specjalistkę analityki medycznej, panią psycholog, a nawet (nie)zwykłą żonę rezydenta. Od pacjentów dostają nie tylko zgrzewki napojów, ale także wyrazy poparcia zapisane na karteczkach, przyklejanych na ścianę. Tylko jedna pacjentka wyraziła swoją werbalną dezaprobatę: „Pozdychajcie tu wszyscy!”

***

Ta reforma nie jest dla nas - medyków, ale dla zwykłych ludzi. O tym, że zdrowie nie jest kosztem, a inwestycją przypomina pielęgniarz i ratownik medyczny z Warszawy, magister zdrowia publicznego, specjalność: zarządzanie w ochronie zdrowia. Obok postulowanych 6,8% na zdrowie, medycy domagają się zwiększenia liczby personelu. „Noc, 50 łóżkowy oddział, 56 pacjentów. Z obsady lekarz, 2-3 pielęgniarki... Gdyby chłop 80 kilo przewrócił się idąc do łazienki to zgodnie z przepisami BHP z podłogi może Pana podnieść co najmniej 5 osób. Proszę policzyć ile jest? Maks 4. Gdyby doszło do jednego zatrzymania akacji serca, obrzęku, zawału, udaru, co w szpitalu nie jest niczym nadzwyczajnym, to potrzeba co najmniej 3 osób do skutecznej akcji... Oznacza to, że pozostali pacjenci zostają bez opieki. Na takiej neurologii czy kardiologii zdarza się kilka zgonów dziennie”. Dodajmy, że średni wiek pielęgniarki w Polsce to 50 lat.

***

Wśród moich znajomych-studentek medycyny są zarówno aktywne działaczki IFMSA[6] zaaferowane głodem w Afryce, przeświadczenie o własnej wyższości wynikającej z samego faktu studiowania medycyny, jak i takie, które choć wyższe wykształcenie zdobędą jako pierwsze w rodzinie, niechętnie odpowiadają na pytanie „co studiujesz?”. Wszelkim schematom wymyka się Maria, studentka szóstego roku medycyny, która sama określa się jako „narodowiec”, swego czasu redaktorka portalu „Będąc Młodym Lekarzem”. Nie ma lekarzy w rodzinie. Po studiach czeka ją jeszcze rok stażu, LEK (Lekarski Egzamin Końcowy) i wreszcie specjalizacja. Popiera protest zawodów medycznych, bo chce, aby polscy medycy leczyli ludzi w Polsce, nie za granicą. – Nie zaczęło się od stawiania ultimatum, ale od rozmów. Najpierw w swoim gronie, później pomiędzy grupami zawodowymi, następnie z rządem. Ten ostatni pozostał głuchy, stąd ten protest. Jej znajoma z roku zarobiła w wakacje 2,4 tys. netto miesięcznie pracując w korporacji, gdzie głównym wymogiem była znajomość francuskiego. Odpowiedzialność bez porównania mniejsza, zarobki wyższe. Rządowi ma za złe postrzeganie „służby zdrowia” jako swego rodzaju niewolnictwo. Jej zdaniem praca na 3 etatach, obcinanie miejsc pracy ani tym bardziej przymus odpracowywania studiów nie jest rozwiązaniem braków kadrowych – Jeśli Polacy rzeczywiście chcą „służby”, niech zapewnią jej narzędzia do pracy, a przede wszystkim utrzymanie – na poziomie stosownym do odpowiedzialności. Nie do pomyślenia są porównania lekarzy do mechaników i górników albo – co najbardziej ponure – do weterynarzy. Chyba, że chcemy porównywać pacjentów do zwierząt. Ja nie chcę.

***

Są tacy, którzy na lekarzy patrzą przez pryzmat „koperty”. Są tacy, którzy sprawiają wrażenie zazdrosnych o dyplom uczelni medycznej. Prawdę mówiąc, mnie też odpychają patetyczne tytuły w stylu „Głodni bogowie, czyli to nie jest kraj dla zdolnych ludzi”[7]. Rozumiem aluzję, rzecz w tym jednak, że lekarze bogami nie są. Są ludźmi, którzy będą decydować o naszym „być albo nie być”. W imię politycznych sympatii i antypatii poświęca się własne prawo do, brzydko mówiąc, lepszej jakości „usługi”. Równie chorą jest atmosfera, w której zaczyna się wartościować, kto powinien zarabiać więcej – urzędnik, położna, lekarka, nauczyciel – szczególnie w czasach, gdy ich przełożeni, opiniotwórcy i faktyczni decydenci z Wiejskiej niezmiennie zarabiają krocie przy zerowej odpowiedzialności. Aż smutno się robi na myśl, że prawdziwe nosacze sundajskie z Borneo są gatunkiem zagrożonym, a te w rodzime, stanowiące zastępy archetypicznych Januszów mają się tak dobrze. Wszystko jedno – „somsiad” czy inna grupa zawodowa – nie daj Boże, by „mieli lepiej”. Nie ważne, że wszyscy jedziemy na tym samym wózku. W tym właśnie wyraża się sedno kolonialnej mentalności.

 

Marta Niemczyk

 

1.Dz. U. z 2016 r. poz. 1793

http://www.rezydenci.org.pl

według danych Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) https://data.oecd.org/healthres/health-spending.htm [dost. 27.10.2016]

http://www.mp.pl/pacjent/aktualnosci/174346,rzad-przyjal-projekt-zwiekszajacy-naklady-na-ochrone-zdrowia [dost. 27.10.2016]

http://www.mp.pl/pacjent/aktualnosci/174279,68-proc-pkb-jest-po-prostu-niemozliwe [dost. 27.10.2016]

International Federation of Medical Students' Association – Międzynarodowe Stowarzyszenie Studentów Medycyny

http://www.bedacmlodymlekarzem.pl/2017/10/glodni-bogowie-czyli-to-nie-jest-kraj-dla-zdolnych-ludzi/ [dost. 27.10.2017]

 

poniedziałek, 30 październik 2017 21:07

Jan Kuśmierczyk - "Wywiad z zespołem Odwet"

W październiku 2017 roku redakcja pisma "Szturm" miała przyjemność przeprowadzić wywiad z muzykami kultowego zespołu polskiej sceny RAC (Rock Against Communism) - Odwet. Kapela z serca Wielkopolski na dobre wpisała się w tradycje szeroko pojętej, rodzimej muzyki tożsamościowej, a oprócz tego od dawna jest drzazgą w oku liberalnego lewactwa, które szkalowanie członków zespołu na swoich blogach internetowych uznało za misję. Jest inspiracją dla kolejnego pokolenia nacjonalistów - dlatego też właśnie postanowiliśmy poprosić zespół o udzielenie nam wywiadu. Rozmawialiśmy z liderem zespołu – Przemkiem.

 

poniedziałek, 30 październik 2017 21:06

Jan Kuśmierczyk - "RPA: upadek białego imperium"

6 kwietnia 1652 roku zaczęła się właściwa historia współczesnej Republiki Południowej Afryki. (RPA). Wtedy to pierwsi holenderscy osadnicy pod wodzą Jana van Riebeecka, wylądowali na terenie dzisiejszego Kapsztadu. Przybycie tych trzech okrętów było tylko zwiastunem nadchodzącego holenderskiego osadnictwa na większą skalę. Do założonej przez niego kolonii przybywało głownie holenderskie chłopstwo. Oczekiwało ono poprawy swego bytu w nowym, odległym i tajemniczym świecie. Z czasem tych pionierów przyszłej RPA zaczęto nazywać Burami (hol. Boer – farmer). Oprócz tego na przestrzeni lat sami przyjęli miano Afrykanerów – Ludzi Afryki. Wzbogacili się oni o kolejny nowy napływ elementu europejskiego. Głównie byli to francuscy i niemieccy protestanci. Z czasem biali osadnicy Południowej Afryki faktycznie zlali się w zupełnie nowy, odrębny naród, oparty zwłaszcza na radykalnej odmianie kalwinizmu i własnym języku. Ten ostatni powstał z krzyżówki holenderskiego z lokalnymi, tubylczymi częściami mowy. Afrykanerzy od samego początku usiłowali się dość mocno odseparować od tubylczej, czarnoskórej ludności Afryki. Stanowiły one głównie napływowe północne plemiona Bantu (np. Zulusi), ale także autochtoni – np. Buszmeni. Polityka afrykanerów wynikała z głębokiej wiary w predestynację, czyli jednego z filarów kalwińskiego chrześcijaństwa. Uważali, że Bóg dając im tę odległą od domu ich ojców i nieprzyjazną krainę, uczynił ich narodem wybranym i predestynował do panowania nad murzyńskimi poganami. Paradoksalnie – w dzisiejszym świecie politycznej poprawności – to między innymi ta postawa przyczyniła się do późniejszego powstania najsilniejszego, najbogatszego i najbardziej rozwiniętego mocarstwa całej Afryki. Tekst, w którym chciałbym z pewną dozą własnych pro-afrykanerskich sympatii ukazać dramat upadku tegoż państwa, nie mógłbym nie zacząć od opisania jego początków.

Nacjonalizm afrykanerski rodził się w ogniu krwawych i brutalnych wojen burskich (przełom XIX i XX wieku) oraz niewoli tegoż ludu, który w ich wyniku dostał się pod panowanie Korony Brytyjskiej. Brytyjczycy opanowali Południową Afrykę zbrojnie, z czasem stali się także – jako zdecydowana mniejszość jej wielonarodowego i wielorasowego społeczeństwa – zdecydowanymi panami tamtejszej gospodarki. Prędko zwalczyli funkcjonującego zarówno u Burów, jak i tym bardziej u Murzynów, archaiczne stosunki ekonomiczne – zastępując je własnym, długotrwale budowanym kapitalizmem. Podbici Afrykanerzy postawili jednak na opór przede wszystkim kulturowy. Wkrótce powstały liczne stowarzyszenia pielęgnujące spajający podbity naród, własny język (który przeciwstawiano narzuconemu siłą, urzędowemu angielskiemu) – pierwszym z nich było Stowarzyszenie Prawdziwych Afrykanerów (przekształcone później w Związek Afrykanerski i koordynowane przez księdza Stephanusa Jacobusa du Toita), walczące "w obronie języka, narodu i ludu". Kultywowano pamięć o przodkach – pierwszych burskich osadnikach – jak i ludowe tradycje, dbano o znajomość historii wśród przyszłych pokoleń. Afrykanerzy starali się także przestrzegać ścisłej "higieny etnosu" – mianowicie unikali związków mieszanych, a już szczególnie międzyrasowych, uznając swoją krew – jak przystało na zdrowe, zmierzające drogą nacjonalizmu, społeczeństwo – za coś kluczowego dla przetrwania ich tożsamości. 31 maja 1910 roku – za porozumieniem brytyjskich władz kolonialnych i delegacji stronnictw burskich lojalistów – brytyjska kolonia i dwa częściowo autonomiczne, kontrolowane przez Koronę państewka Burów (zachodnie Oranje i wschodni Transwal) zostały połączone w jedną całość. Proklamowano wówczas Związek Południowej Afryki, który przetrwał aż do 1961 roku i uzyskania przez Burów niepodległości, o którą jednak walczyli wyjątkowo długo i na różne sposoby – często także te mniej wyrafinowane.

Ogół społeczeństwa Afrykanerów miał pełną świadomość swego politycznego i wciąż także często ekonomicznego upośledzenia względem znacznie mniej licznych od nich mieszkańców ZPA pochodzenia brytyjskiego, do których należała pełnia faktycznej władzy w państwie. Sprzyjało to rozwojowi nacjonalizmu afrykanerskiego, skierowanemu właśnie przeciwko Anglikom – którym zarzucano ograniczanie potencjału narodu Burów i blokowanie możliwości jego rozwoju. Na fali popularności postaw nacjonalistycznych, jaka przypadła na okres Międzywojnia – rządząca, lojalistyczna względem Brytyjczyków Partia Południowoafrykańska zyskała stale rosnącego przez ten czas w siłę oponenta politycznego, jakim stała się Partia Narodowa (
Nasionale Party, NP.) Owa nowa siła polityczna składała się wyłącznie z Afrykanerów. Zabiegała wyłącznie o interesy Afrykanerów, co godziło zarówno w brytyjską dominację nad wielorasowym społeczeństwem ZPA, jak i brytyjską wizję tegoż społeczeństwa. W 1924 roku Partia Narodowa odniosła duży sukces wyborczy. Umożliwiło jej to zajęcie miejsca w koalicji rządowej razem z Partią Południowoafrykańską. Na czele tej ostatniej stanął premier Barry Hertzog. W efekcie nacjonalistom burskim udało się wywalczyć status języka urzędowego dla własnego narzecza, jak i np. prawo stanowiące o tym, że urzędnikiem państwowym może zostać wyłącznie osobą władająca zarówno angielskim, jak i właśnie językiem afrikaans. Był to wyraz podjętej przez premiera Hertzoga, tzw. polityki dwóch strumieni, która miała choć częściowa ostudzić gorące nastroje afrykanerskich nacjonalistów. Niewiele to jednak zmieniło – kolejne ustępstwa lojalistów i Korony jedynie wzmagały radykalizm Burów. W Partii Narodowej pod koniec lat 30. XX wieku doszło do poważnego rozłamu. Znaczna część działaczy, a właściwie całe skrajne skrzydło nacjonalistów, opuściło jej szeregi, zdecydowanie odrzucając możliwość jakiegokolwiek porozumienia z Brytyjczykami. Wzrost radykalizmu tej części tamtejszej, ówczesnej sceny politycznej był także efektem silnie uderzającego w ZPA światowego kryzysu gospodarczego, który zmusił wielu afrykanerskich polityków do układania się z burżuazją brytyjską, celem zdobycia wsparcia ekonomicznego w tych trudnych czasach. Podczas II Wojny Światowej skrajne skrzydło uległo zdecydowanej fascynacji narodowym socjalizmem niemieckim. Oczarowani hitleryzmem radykałowie założyli wiele mniejszych organizacji politycznych i bojówkarskich. Ich celem były m.in. akcje propagandowe skierowane do Afrykanerów, operacje sabotażowe (mające na celu utrudnienie Koronie Brytyjskiej prowadzenia wojny z III Rzeszą) oraz te bezpośrednio uderzające w kolorową ludność ZPA (murzyni, Azjaci). Najsłynniejszą organizacją z tego nurtu było Ossewa Brandwag, które nawet samą swą ekscentryczną nazwą (na polski: "Straż Wozów zaprzężonych w Woły") odwoływało się do narodowych mitów i tradycji historycznych, które miały świadczyć o akcentowanej przez jej działaczy wyższości narodu afrykanerskiego nad wszystkimi innymi, zamieszkującymi Południową Afrykę. Pozostawiając naszym szanownym czytelnikom ocenę zarówno umiarkowanego nacjonalizmu Afrykanerów skupionych w Partii Narodowej, jak i radykałów z organizacji takich jak Ossewa Brandwag, dodam na koniec tego akapitu, iż Burowie doczekali się triumfu swojej idei narodowej już po II Wojnie Światowej. Ponownie Zjednoczona Partia Narodowa (HNP), a później właściwie Partia Nacjonalistyczna (NP), zwyciężyła w 1948 roku w majowych wyborach do parlamentu ZPA. Zdobyła władzę głównie dzięki cenzusowi, który dzisiaj chyba stanąłby w gardle wszelkiej maści "tolerastom" i obrońcom demokracji liberalnej. Mianowicie, w tych wyborach mogli głosować wyłącznie obywatele ZPA o białym kolorze skóry. Nacjonaliści błyskawicznie zaczęli realizować swój program polityki społecznej – nazwany przez nich apartheidem – a już w 1961 roku wywalczyli sobie drogą dyplomatyczną całkowitą, polityczną suwerenność i niepodległość od Wielkiej Brytanii.

Mając za sobą wstęp przybliżający nieco nowożytną historię RPA, która proklamowana została w miejsce ZPA w 1961 roku, nadszedł czas, abym poruszył temat wspomnianego apartheidu. Słowo-klucz kojarzone na co dzień z "mroczną, okrutną i barbarzyńską" polityką w Południowej Afryce, dekady temu. Często i chętnie to hasło wykorzystują wszelacy piewcy "tolerancji" i miłośnicy dewiacji. Zwłaszcza ma to sytuację przeważnie wtedy, kiedy poczują się oni zagrożeni przez jakieś państwowe prawa rzekomo ich uciskające. Wracając do głównego wątku – 20 kwietnia 1948 roku na wiecu Partii Nacjonalistycznej w Paarl, przywódcy tejże formacji po raz pierwszy przedstawili założenia tego, co my nazywamy dziś apartheidem – a co oni nazwali wówczas "nową polityką rasową". Apartheid – w języku afrikaans "separacja", "odrębność", "rozróżnienie" – nigdy nie zakładał powrotu do haniebnych czasów niewolnictwa, gdy Murzynom (ale nie tylko, bo jak wiadomo – Biali też bywali niewolnikami w wielu częściach świata) faktycznie odbierano przyrodzoną godność ludzką. Jak sama nazwa wskazuje, zakładał on całkowite etniczne, kulturowe i ekonomiczne odseparowanie białej mniejszości (w momencie uzyskania przez RPA niepodległości około 3 miliony ludzi spośród 16 milionów całokształtu) od ludności reprezentującej inne kategorie rasowe: Kolorowych (1,5 miliona Buszmenów, Hotentotów i owoców związków mieszanych między Czarnymi, a Białymi), Azjatów (0,5 miliona głównie Hindusów wyznania hinduistycznego, bądź muzułmańskiego, którzy przybyli tu w dobie kolonializmu brytyjskiego) i Afrykanów (aż 10 milionów ludzi w 1961 roku). Spoglądając na statystyki sporządzone w RPA na podstawie kolejnych spisów ludności, nie sposób nie przyznać politykom i sympatykom Partii Nacjonalistycznej słuszności w obawach, że Biali w RPA wkrótce zostaną totalnie przytłoczeni przez inne rasy. Znaczna różnica w przyroście naturalnym już w 1985 roku doprowadziła do sytuacji, w której Biali stanowili zaledwie niecałą 1/6 całości ludności (według spisu: 4,5 miliona białych stanęło już wtedy w obliczu 23,5 miliona Afrykanów, przy 31 milionach ludzi mieszkających w kraju). Polityka apartheidu zapewniła wówczas potomkom Burów faktyczną dominację nad wszystkimi sferami życia w RPA. Uprzywilejowana pozycja gospodarcza, społeczna i polityczna pozwoliła im utrzymać tam swój porządek przez jeszcze trzy dekady. W czasach powojennego upadku kolonializmu i "wyzwoleń" kolejnych, brytyjskich i francuskich posiadłości na kontynencie afrykańskim, RPA pozostało białym mocarstwem czarnego lądu. I to mocarstwem przez wielkie M – bowiem faktycznie stanowiło ono wówczas pierwszą potęgę Afryki zarówno na polu polityczno-dyplomatycznym, jak i militarnym, czy gospodarczym. Ciekawy jest szczególnie ten ostatni aspekt – mało kto zdaje sobie sprawę, że w czasach "barbarzyństwa Białych" Republika Południowej Afryki była krajem faktycznie kwitnącym i rozwijającym się. Ponadto poziom życia był zdecydowanie wyższy niż w jakimkolwiek innym państwie Afryki na południe od Sahary. Władze w stolicy – Pretorii – mogły pochwalić się największymi w świecie zachodnim złożami złota (około 70% całości zasobów świata nie-socjalistycznego), diamentów (50% zasobów globu), surowców strategicznych takich jak chrom (75%), czy uran (30%); czy węgla kamiennego (80% zasobów Afryki). Naturalne bogactwa ziemi obiecanej Afrykanerów pozwoliły im na zbudowanie silnego i wysoko rozwiniętego państwa, zapewniające godne życie wszystkim swoim obywatelom. O ile faktycznie apartheid stawiał Białych na pozycji uprzywilejowanej i nie można temu zaprzeczyć, to jednak nie zmienia to faktu, że w jego okresie czarny robotnik i tak zarabiał około 2 czy 3 razy więcej niż jego "pobratymiec" z krajów tzw. "wolnej Afryki". Oprócz tego cieszył się znacznie wyższym poziomem życia, przejawiającym się między innymi w dostępie do znacznie lepszego, zbudowanego rękoma białego człowieka, systemu opieki zdrowotnej (może o tym świadczyć dwukrotnie niższy wskaźnik umieralności afrykańskich niemowląt, niż w krajach takich jak np. sąsiednie Lesotho). Paradoksalnie – Murzyni migrowali z krajów "wolnej Afryki" właśnie do RPA, oczekując poprawy swojego ziemskiego bytu. Nic jednak nie trwa wiecznie, o czym wkrótce boleśnie mieli przekonać się także i Afrykanerzy.

 

Zaciekła walka władz w Pretorii o utrzymanie supremacji narodu Afrykanerskiego nad innymi ludami we własnym państwie (Południowa Afryka dla Afrykanerów!) oraz próby zdecydowanego zepchnięcia ludności czarnoskórej do tzw. Bantustanów (czyli murzyńskich, częściowo autonomicznych, wiejskich państewek na obrzeżach RPA, zarządzanych przez wciąż hołdującą archaicznym, na poły feudalnym stosunkom ekonomicznym, "czarną arystokrację plemienną") stanęła jakby igłą w oku światowym piewcom wolności i demokracji. ONZ zdecydowanie potępił (a dobrze wiemy, ile warte są stronnicze potępienia i pochwały tejże fasadowej instytucji, która wtyka swój nos tylko tam, gdzie jest to wygodne "światowym elitom" hołdującym rzekomo nieuniknionemu globalizmowi) władze w Pretorii, zaś szereg państw afrykańskich i europejskich nakładał zgodnie kolejne sankcje na kraj Afrykanerów. Pozycja RPA jako czołowej potęgi Afryki, oddziałującej militarnie, bądź ekonomicznie i dyplomatycznie, na większość swoich sąsiadów i nie tylko, zaczęła stopniowo słabnąć. Także społeczna pozycja Afrykanerów została zdecydowanie "podkopana", zwłaszcza przez dwa główne czynniki: upadek ducha walki wśród części białego społeczeństwa i popadanie w skłonności do łagodzenia polityki względem roszczeniowej i ciągle liczebnie zagrażającej mu, czarnoskórej większości; oraz wzmożony aktywizm polityczny tej ostatniej części obywateli RPA, wspierany dodatkowo przez opinię i "kasę" międzynarodową. Najbardziej znaną formacją polityczną skupiającą czarnoskórych zwolenników tzw. "ruchu wyzwoleńczego" było słynne ANC – Afrykański Kongres Narodowy – który pomimo kolejnych represji, wymierzonych weń akcji policyjnych i raczej pobłażliwego zwalczania go przez rząd Partii Nacjonalistycznej, wciąż zyskiwał kolejne rzesze zwolenników, a już od lat 60. XX wieku prowadził walkę ekstremistyczną przy pomocy swojego zbrojnego ramienia – tzw. "Włóczni Narodu" (Umkhonto we Sizwe). Emigracyjne koła ANC doprowadziły z kolei np. do utworzenia w obrębie kontynentalnej Organizacji Jedności Afrykańskiej specjalnych komitetów i podgrup, jak chociażby Biuro d.s. bojkotu RPA, czy Biuro d.s. sankcji przeciwko RPA (!). Ta oraz inne organizacje podobnego typu – także europejskie, czy amerykańskie fundacje – za jasny cel postawiły sobie obalenie rządu białych w RPA i wpłynęły na ostateczny skutek tego przedsięwzięcia. Przykładem finansowanie ANC i innych formacji czarnoskórego ruchu wyzwoleńczego. Warto wspomnieć w tym miejscu o południowoafrykańskich komunistach rekrutujących się głównie z ówczesnego proletariatu. Otrzymywali oni wsparcie ze Związku Radzieckiego. Optowali oni głównie za radykalną rozprawą z „białymi faszystami z Pretorii”. Ich aktywizm wzrósł w tej dobie przemian społecznych i ustrojowych w RPA. Napięta sytuacja demograficzna radykalizowała spore masy afrykanerskiej prawicy, jednak ostatecznie w kołach rządowych zwyciężyła idea ugodowa, popierająca liberalizację prawa, a nazywana w afrikaans verligte (oświecony). Na przełomie lat 80. i 90. XX wieku, rząd RPA na czele z prezydentem Fryderykiem Wilhelmem de Klerkiem, rozpoczął demontaż apartheidu. W 1994 roku została rozpisana nowa konstytucja, kolejne wybory do parlamentu były zaś już powszechne. Głosami czarnoskórej większości władzę w RPA objął Afrykański Kongres Narodowy – dawne białe imperium czarnego lądu zaczęło odtąd spadać po równi pochyłej w stronę swojego nieubłaganego upadku, zaś sama ziemia obiecana Burów weszła w, zdawałoby się, nową erę.

Z punktu widzenia białego nacjonalisty, za jakiego bezsprzecznie się uważam, a który powinien solidaryzować się nie tylko z Białymi na całym świecie, ale także stawać w zdecydowanej obronie Prawdy i Porządku (jako oczywistych wartości), nie sposób jest chociażby nie wzruszyć się losem RPA i dzielnych Afrykanerów. Jeszcze w latach 80. XX wieku byli oni dominującą częścią społeczeństwa w tym wielorasowym i wielonarodowym kraju, gdzie utrzymywali względny porządek społeczny, jak i ekonomiczny, czy polityczny. Obecnie Biali w RPA zostali zepchnięci do zdecydowanej defensywy. Optymizmem nie napawa też mnie zwłaszcza los burskich właścicieli ziemskich i pracujących w ich gospodarstwach rolników, w obliczu murzyńskiej fascynacji słynną pieśnią pt. "Zabij farmera", bezwzględnie wprowadzaną przez bandyckie bojówki w życie przy milczeniu (a więc być może i cichej aprobacie) rządu ANC. Śmierć blisko czterech tysięcy afrykanerskich farmerów od 1994 roku jako "zemsta za apartheid"; największa na świecie (zaraz po niektórych niesławnych krajach Ameryki Łacińskiej) skala przestępczości zorganizowanej i niezorganizowanej; powszechny i dekadencki liberalizm; degeneracja etniczna poprzez związki mieszane (a co za tym idzie i nieunikniona śmierć demograficzna Afrykanerów); represyjny ostracyzm względem jej białych przeciwników; stopniowe obumieranie gospodarki, dawniej opartej głównie na państwowym kapitale i przemyśle górniczym; wreszcie zrujnowanie służby zdrowia (w ciągu zaledwie 22 lat od demontażu apartheidu średnia długość życia w RPA spadła z 64 do 56 lat). To wszystko jest bilansem upadku systemu, który choć według liberalnych definicji prawa mógł być niesprawiedliwy, to jednak w praktyce utrzymywał w Południowej Afryce porządek, rządy prawa i poziom życia zdecydowanie wyższy niż w np. Somalii. Niestety pod tym względem współczesna Republika Południowej Afryki dorównała jej standardom ostro pikując w dół. Warto wspomnieć prorocze słowa Janusza Walusia – naszego rodaka, skazanego w latach 90. XX wieku za zabójstwo lidera południowoafrykańskich komunistów – "Oni (ANC) (...) zniszczą ten wspaniały kraj". Dzisiaj ciężko jest nie przyznać mu racji, niezależnie od tego, jakie poglądy na co dzień nam w życiu towarzyszą – choć sam Janusz Waluś to bohater godny innego, odrębnego artykułu.

Podsumowując całość – epoka nowożytna pozwoliła narodowi Afrykanerom zbudować silną i bogatą ojczyznę, jednak dekadencja i liberalizm (które obecnie trawią także i nasz naród, a które właśnie złamały ducha walki o przetrwanie i dominację Białych w RPA) zniszczyły wszystko to, na co pracowali oni całymi pokoleniami. Czas pokaże, jaka przyszłość czeka dawny Kraj Przylądkowy... choć prognozy nie są raczej zbyt optymistyczne, zarówno dla ciemiężonych Burów, jak i dla czarnoskórej większości, która na własne życzenie odebrała sobie prawo do życia w państwie – co by nie mówić – bezpiecznym, zdrowym i bogatym. My zaś – jako narodowi radykałowie – solidaryzujmy się z naszymi ideowymi braćmi w RPA. Kolejne lata – upływające pod znakiem dalszego rozkładu moralności - będą bowiem wyjątkową ciężką próbą dla nich i ich tożsamości.

 

Jan Kuśmierczyk

 

Bibliografia:

 

1. Marek J. Malinowski, Białe Mocarstwo Czarnego Lądu, Wyd. 1, Warszawa, MON, 1986

2. Jan Balicki, Afrykanerzy, Afrykanie, Apartheid, Wyd. 1, Warszawa, Iskry, 1980

3. Andrzej Gąsowski, RPA, Wyd. 1, TRIO, 2006

poniedziałek, 30 październik 2017 21:04

Mateusz Karwiński - "Kilka słów o Halloween"

Dzisiaj kilka słów o pewnym ,,święcie”, które z kraju demokracji i hamburgerów przywędrowało do Polski niedawno. Zajęcie ważnej pozycji w stylu życia młodych ludzi nie zajęło mu dużo czasu, a dziś cieszy się stale rosnącą popularnością. Coraz częściej widzimy ogłoszenia o organizowanych 31 października zabawach, coraz częściej widujemy w sklepach kiczowate dekoracje i ubrania, a Internet znów zalewa fala filmików szkoleniowych, w którym wpływowe osobistości świata mediów społecznościowych prześcigają się w wyglądaniu jak najbrzydziej. Mowa tutaj oczywiście o Halloween.


Nie jest moim celem jednak podnoszenie spraw, które zostały poruszone tyle razy, że tylko osoba zarazem ślepa, głucha, albo odcięta od Internetu musiałaby o nich zupełnie nic nie wiedzieć. W kalendarzu katolickiej strony sieci październik stanowi bowiem sezon na szkalowanie tego święta jako pogańskiego i bałwochwalczego, tyleż zbędnego co szkodliwego duchowo. Narodowcy obowiązkowo przypomną o szczególnej ważności Święta Zmarłych, kiedy uczcimy poległych za ojczyznę bohaterów, a neopoganie rzucą kilka uwag o tym, że tak naprawdę liczy się tylko Święto Dziadów. Wszyscy to znamy, wszyscy to przerabialiśmy. Ja natomiast postanowiłem rozpatrzeć w tym krótkim felietonie jeden z najsmutniejszych aspektów tego importowanego widowiska. Truizmem jest bowiem przywoływanie ze zgrozą celtyckich korzeni wydarzenia. Jego forma ewoluowała jednak w stronę tego, czym nigdy wcześniej nie było. Pierwotna forma obchodzona w dawnych czasach na terenie Wysp Brytyjskich miała jeszcze charakter typowo duchowy, a jego praktyki wiązały się z głębokim przeżywaniem sfery sacrum, która jesienią miała szczególnie wdzierać się do świata materialnego. Ta bądź co bądź prymitywna tradycja religijna, niejednokrotnie łączona z krwawymi ofiarami, kultywowana była przez ludzi silnie wierzących w transcendencję i poszukujących kontaktu z nią. Czym natomiast jest wydarzenie po jego odrodzeniu w XX wieku? Jawi się nam ono mianowicie jako kolejny odpadek zachodniej popkultury, który skutecznie wypiera prawdziwe duchowe przeżycia. Jedynie garstka ludzi szczerze praktykuje i przeżywa dzisiaj ryty chrześcijańskie. Większość natomiast coraz chętniej zwraca się ku świętom i praktykom starych kultur, oczywiście w wersji odpowiednio dostosowanej do poziomu tych, którzy są pomimo tego, że nie myślą. Młodzi ludzie nie zbierają się już na nabożeństwach, aby uczcić swoich zmarłych przodków i świętych. Palą co prawda świece i pochodnie, ale bynajmniej nie dlatego, aby zaskarbić sobie przychylność dobrych duchów przy jednoczesnej chęci uniknięcia tych złych. Jedynym motywem okazuje się tutaj chęć kontynuowania nieprzerwanej zabawy, którą starają się wypełnić swoją pustą egzystencję. Na tym polega bałwochwalczość Halloween – zamiast pełnego poświęcenia się tradycyjnym obrzędom liturgicznym wybiera się rozrywkę, ewentualnie stara się łączyć jedno i drugie, z reguły nieudolnie. Znika listopadowa zaduma, znika nawet pogański strach przed złem. Żadnego miejsca na sacrum. Nawet spirytystyczne gierki są tutaj tylko drobnymi zabawami przyprawiającymi o dreszczyk emocji pomiędzy kolejnymi porcjami używek (odpowiednio dostosowanych do wieku biorących udział). Kiedy podróżujący po nowożytnej Saksonii Faust uśmiechał się na widok prymitywnych chłopów, zapewne nie przypuszczał, że w przeciągu kilku stuleci ich potomkowie z nabożnym zapałem zwrócą ku tym samy siłom, które on próbował ujarzmiać w zaciszu swojej pracowni. Bez kontaktu z tradycją, bez inicjacji, stopni wtajemniczenia ani nawet podstawowej wiedzy. W dzisiejszych czasach demokratyzacji uległ nawet okultyzm. Mówiąc dalej, widowisko, które coraz częściej ma miejsce w polskich domach wygląda na parodię samego siebie (nawiązując do słów Mikołaja Davilii), ze swoimi śmieszno – strasznymi ozdobami i fikuśnymi przebraniami. Jestem wręcz pewien, że takie postaci jak Helena Błatawska
1 czy Aleister Crowley2 wybuchnęłyby pustym śmiechem na widok kiczowatych strojów i naiwnych praktyk. Podam prosty przykład: czy ktokolwiek jest w stanie wyobrazić sobie poważne członkinie Zakonu Świątynii Wschodu paradujące po ulicach w sukienkach z dekoltami w kształcie pentagramów i torebkami z tabliczkami ouija? Wyborowi niebytu towarzyszy żałość i groteska, a on sam zdaje się być traktowany jak dobra zabawa, podczas gdy naprawdę dotyka najgłębszych warstw oschłej duszy, zadając jej krwawe rany.


Konkluzja zdaje się tym smutniejsza, im głębszej analizy problemu dokonujemy. Opisywany wyżej element popkultury (która tak bardzo pogardzają ludzie prawdziwej prawicy) nie tylko ma się dobrze na terenach ,,zgniłego Zachodu”, ale jest na tyle silny, aby móc prowadzić ekspansję na teren ,,zdrowego Wschodu”. Świadczy to wymownie o stanie naszej własnej kultury po upadku żelaznej kurtyny, ale mniejsza o to. Fryderyk Nietzsche powiedział kiedyś, że ,,jeżeli dostatecznie długo wpatrujesz się w otchłań, otchłań zaczyna wpatrywać się w ciebie”. Jeżeli dostatecznie natężymy zmysły, zapewne pośród nicości, poza chłodnym wzrokiem Księcia Tego Świata doświadczymy jego szyderczego śmiechu nad głupotą naszych czasów. Ludziom tradycji życzę natomiast szczerego przeżycia listopadowych dni melancholii. Pozostałym – rychłego dołączenia do nich.

 

Mateusz Karwiński

 

Helena Błatawska – rosyjska okultystka, prekursorka teozofii

Aleister Crowley – angielski okultysta

Panie Lüthard, dziękuję za Pańską zgodę na udzielenie wywiadu. Szwajcaria i jej scena narodowa nie jest zbyt dobrze znana w Polsce. Cieszę się, że opowie Pan Czytelnikom „Szturmu” o swoim kraju. Na początek zadam kilka pytań dotyczących Partii.

Kiedy powstało PONS? Ilu liczy członków? Posiadają Państwo przedstawicieli w parlamencie, rządzie?

Partei national orientierter Schweizer PNOS została założona 10 września 2000 roku. Posiada 11 sekcji kantonalnych, działa również w zachodniej części Szwajcarii (francuskojęzycznej – przyp. T.K.) pod nazwą Parti Nationaliste Suisse. Łącznie posiadamy około 700 członków.

Aktualnie nie posiadamy przedstawicieli w rządzie. Od października br. rozpoczynamy przygotowania do wyborów Rad Kantonalnych (Grossrats-Wahlen – „Grosser Rat“), które występują w niektórych regionach niemieckich i we wszystkich francuskich, włoskich i retoromańskich. Wybory odbędą się w marcu 2018 roku. Planujemy również udział w wyborach do Rady Narodowej w 2019 roku. Rada Narodowa jest częścią Zgromadzenia Federalnego, tj. parlamentu całej Konfederacji Szwajcarskiej.

poniedziałek, 30 październik 2017 21:02

Witold Dobrowolski - "Niewidzialne Imperium - Ku Klux Klan"

Ku-Klux klan to szlachetna choć oczerniana grupa Południowców którzy ocalili pół kraju przed zagładą.” H.P. Lovecraft

 

Białe imperium ciągle rośnie Choć niewidzialne, przeraża was, przeraża was, przeraża was!” Honor- Pełni nienawiści

 

Wieczór Święta Dziękczynienia 1915 roku. Grupa mężczyzn zakończyła wspinaczkę na Stone Mountain, miejsce kultu zwolenników Skonfederowanych Stanów Ameryki. Wkrótce szczyt rozjaśnił blask ognia. Wzniesiony wielki drewniany krzyż lizały płomienie. W symbolicznej obecności wszechmocnego Boga i amerykańskiego państwa w postaci Biblii, oraz gwiaździstego sztandaru zostaje zainicjowane przez natchnionego objawieniem Williama Josepha Simmonsa powstanie organizacji znanej w przyszłości jako Rycerze Ku Klux Klanu. Nie w sposób jednak opowiedzieć historii tego ruchu, który wstrząsnął ówczesną Ameryką bez wspomnienia o jego korzeniach.

Przegrana Konfederacji w wojnie secesyjnej to znak bezpowrotnej utraty niepodległości walczącego o wolność Południa i wojskowa okupacja jego terytorium. Nazwano ją fachowo „Rekonstrukcją”. Pod tym pojęciem kryło się upokorzenie południowej społeczności. Służącym po nieprawomyślnej stronie w armii i administracji cywilnej pozbawiano praw obywatelskich, w tym prawa do głosowania. Pełnię tych praw posiadły jednak wyzwolone miliony czarnych, którzy w wielu przypadkach byli faworyzowani przez okupacyjne wojska Unii kosztem białych południowców. W konsekwencji prowadziło to do napięć etnicznych i strachu białych przed marginalizacją. Nakładano wysokie podatki uderzające w gospodarstwa. Pozbawiało to majątku całe rodziny. Na Południe wkroczył także agresywny kapitalizm przed którym broniono się pod sztandarem Dixie. Przemysł bawełniany zaczął podupadać. Dynamiczny industrializm szybko eksploatował zdobyte terytorium. Nastawieni wyłącznie na zysk pracodawcy wyzyskiwali robotników. Zaczęły powstawać związki zawodowe. Ich strajki krwawo tłumiło wojsko. Nierzadko wyzwoleni niewolnicy grupowali się w uzbrojone bandy terroryzujące białych. Niemoc w obliczu sądów, które traktowały łagodnie murzyńskich napastników zaczęła przeradzać się we frustrację. W 1865 roku założony został w miejscowości Pulaski pierwszy Ku Klux Klan, w skrócie KKK. (Nazwa miasta powstała na cześć polskiego generała Puławskiego biorącego udział w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych). Omawianą organizację utworzyli oficerowie armii konfederackiej. Opisywana struktura polityczna miała za zadanie chronić białą społeczność, oraz cywilizację. Istnieje wiele hipotez wyjaśniających powstanie tej charakterystycznej nazwy Klanu. Wedle części dokumentów organizacyjnych nazwa miała pochodzić od greckiego słowa Kyklos oznaczającego krąg. Klan szybko stał się wpływową organizacją z dziesiątkiem tysięcy zwolenników. Jego działacze nosili stożkowe kaptury zakrywające twarz na wzór chrześcijańskich mistycznych bractw, co okazało się mieć również walor wojny psychologicznej. Zamaskowani ludzie, ubrani w białe szaty, symbolizujące jedność rasy Klansmeni, jeździli konno po okolicy i wzbudzali przerażenie pośród niewykształconych Murzynów. Ci ostatni widzieli w nich duchy poległych konfederatów. KKK działał w konspiracji. Opowiadał się przeciwko dyktatowi rządów federalnych. Na dobrą sprawę stał się on celem służb i represji północnego okupanta. Sytuacja na Południu z czasem uległa diametralnej zmianie. W czarnej społeczności przeważali analfabeci. Często byli oni niezdolni do udziału w życiu politycznym i obywatelskim. Z tego powodu stopniowo ograniczano im prawa. W wyniku walk politycznych wprowadzono segregację rasową. Ostatecznie obroniono prawa białych. Dzięki temu utrwalili oni swoją dominację obywatelską i polityczną na Południu. Cele prześladowanego Klanu zostały spełnione.

Idee Klanu zaczęły odżywać w literaturze na początku XX wieku. Najważniejszą w tej tematyce powieścią był „
The Clansmen” autorstwa Thomasa Dixona. Powieść została zekranizowana w 1915 roku przez Davida Warka Grifittha. Film „Narodziny Narodu” okazał gigantycznym sukcesem kinematografii. Natychmiast zwany kultowym i wybitnym sławiący ideały Południa i białej dominacji nad czarnymi, spotkał się także z ostrą krytyką ze strony liberałów. Ze względu na nią reżyser filmu chcąc być postrzegany za osobę o otwartych poglądach swoim kolejnym dziełem „Nietolerancja” uderzył między innymi w nienawiść rasową. Film „Narodziny Narodu” opowiadał historię rodzin rozdzielonych przez Wojnę Secesyjną, a następnie próbujących przetrwać w czasach Rekonstrukcji, gdzie prześladowania ze strony okupanta i wyzwolonych niewolników stawały się codziennością. Jeden z bohaterów w celu obrony i pomszczenia członków własnej rodziny zakłada Ku Klux Klan. Film Grifittha miał ogromny wpływ na formowanie się nowej organizacji Rycerzy Niewidzialnego Imperium Simmonsa.

William Joseph Simmons urodził się w 1880 roku w Harpersville w stanie Alabama. Wychowywał się na wsi, ojciec był lokalnym lekarzem. Simmons próbował pójść w ślady ojca i dostać się na studia medyczne. Jednak jego rodziny nie było stać na wyższe wykształcenie dla syna. Młody William postanowił wstąpić do armii. Los pokierował go na pola bitew wojny hiszpańsko-amerykańskiej. Po powrocie z wojny w trakcie jednego z wiejskich spotkań religijnych przeżywa nawrócenie. Przez krótki okres studiuje na
University of the South w Tennessee, jednak porzuca karierę naukową na rzecz działalności kapłańskiej w ramach Episkopalnego Kościoła Metodystów. Po latach posługi w Alabamie i na Florydzie ograniczany przez przełożonych porzuca kapłaństwo. Wiąże się z szeregiem tajnych stowarzyszeń o charakterze ezoterycznym i mistycznym między innymi masonerią i Rycerzami Templariuszy. W jednym z nich o nazwie Woodmen of the World osiąga znaczącą pozycję i otrzymuje przydomek „Pułkownika”. W tym okresie życia Simmons pracuje jako wykładowca historii Południa USA na Lanier University. W 1915 roku Simmons pewnego wieczoru spoglądając w niebo miał doznać wizji, podczas której miał zobaczyć postacie odziany w białe togi podążające powoli w mistycznej procesji. Dla Pułkownika był to swoisty znak od samego Boga, by odrodzić Ku Klux Klan.

Klan miał mieć charakter mistyczny i tajemniczy podobnie jak jego poprzednik z XIX wieku, którego rytuałami i dogmatami Simmons się inspirował. Organizacja miała się charakteryzować tajnym językiem, selektywnym poborem członków, oraz silnym hierarchizmem. Symbolem organizacyjnym został krzyż wpisany w okrąg twórczości symbolizujący także jedność. Bardziej rozpoznawalnym symbolem klanu zwłaszcza w popkulturze stał się płonący krzyż. W cywilizacji zachodniej symbolizował on poświęcenie i służbę. Wedle samego Klanu przypominał on, że Chrystus jest światłem świata. Simmons bazując na statucie pierwszego klanu zwanym The original Ku Klux Klan Prescript stworzył najważniejsze dla drugiego Klanu dokumenty organizacyjne jak O Konstytucji i prawach Rycerzy Ku Klux Klan i Klorianie. Nazwy stanowisk w Klanie zaczerpnięto z legend, baśni i mitów jak przykładowo Imperialny Czarownik (lider organizacji), Wielki Goblin (regionalny lider), Imperialny Rycerz (dyrektor Departamentu Propagandy). Szeregowi działacze mieli tytuł Klansmena, czyli człowieka Klanu. W momencie zdobycia popularności na terenie całego kraju Imperium dzieliło się na 8 Obszarów zwanych Domains o wielkości kilku stanów (z wyjątkiem Nowego Jorku). Domains dzieliły się na Królestwa (realms) odpowiadające poszczególnym stanom. Dalej niższym szczeblem były Prowincje (Provinces) odpowiadające hrabstwom, a najniższym jednostki klanowe (chapters). Rolę głównego zarządu organizacji pełniło Klonokation. Klan miał także ogólnokrajową dystrybucję własnego czasopisma Imperial Night Hawk. Najważniejszy dokument Klanu Kloran autorstwa Simmonsa określał przebieg spotkań, ceremonii i rytuałów Imperium.

Pierwotnie głównym założeniem programowym Klanu było zachowanie dominacji politycznej i społecznej białych w Stanach Zjednoczonych. W obliczu nowych wyzwań społecznych i politycznych w XX wieku jak masowa imigracja dla Klanu stało się głównym hasłem „Ameryka dla Amerykanów”. Podkreślano konieczność obrony amerykańskiej moralności, tradycji i stylu życia. W wizji Klanu Stany Zjednoczone miały pozostać głównie nacjonalistycznym państwem białych anglosaskich protestantów. Imperium charakteryzowało się silnym konserwatyzmem. Sprzeciwiano się rewolucji kulturalnej i wszelkim nowoczesnym trendom obyczajowym. Zachowanie niemoralne piętnowano, lecz zawsze poprzedzano ostrzeżeniem. Pośród listy przewinień było nadużywanie alkoholu (to był już czas prohibicji w USA). Chęć obrony moralności doprowadzała nawet do sytuacji przemocy np. członkowie Klanu w Alabamie pobić mieli prostytutki za publiczne oferowanie usług seksualnych. Ogromną rolę w ideologii Klanu odgrywała gloryfikacja macierzyństwa, oraz wychowania w surowym, patriotycznym duchu nowych pokoleń. Imperium oczywiście sprzeciwiało się masowej imigracji ze środkowej i wschodniej Europy, którą postrzegano jako zagrożenie etniczne i kulturowe. Warto przyjrzeć się tej kwestii bliżej w świetle kryzysu imigracyjnego dotyczącego obecnie Europy jak i Polski. Po pierwsze imigranci nie znając języka i kultury białych Amerykanów, oraz nie posiadając konkretnych planów na przyszłość osiedlali się w swoich dzielnicach, które szybko stały się gettami i enklawami językowo-kulturowymi. Po drugie imigranci, którzy otrzymywali obywatelstwo brali udział w wyborach głosując w dużej mierze na Partię Republikańską przez Południowców postrzeganą jako partię zdrajców (wynikało to z aktywnego udziału republikanów w Rekonstrukcji i represjach wobec Południa). Dodatkowo wielu imigrantów sympatyzowało z radykalnymi ruchami lewicowymi o charakterze antypaństwowym. W latach 20-tych doszło do bardzo intensywnego napływu ludności z krajów katolickich jak Polska i Włochy. Katolicy w USA w 1920 roku osiągnęli już 36% ludności kraju. Oparty mocno na wartościach chrześcijańskich Klan nie patrzył na katolickich imigrantów przychylnie, bowiem uważał iż przekładają oni lojalność wobec Watykanu i Papieża nad lojalność państwa, którego są obywatelami. Głowa Stolicy Apostolskiej była postrzegana jako autokrata chcący rozciągać swoje wpływy po drugiej stronie Atlantyku. Obawa przed Kościołem Katolickim nie była bezpodstawna, papieże wielokrotnie wpływali na wewnętrzną politykę wielu państw. Przykładami znanymi czytelnikom mogą być zajadłe ataki Kościoła, których celem byli francuscy faszyści, albo ruch Christus Rex Leona Degrelle. Chodziło bowiem o to by zachowawcza, skorumpowana chadecja wspierana przez Kościół nie straciła wpływów na rzecz ruchów radykalnych. Warto tu również wspomnieć, że w późniejszych latach 50-tych Kościół Katolicki w USA atakował idee separatyzmu rasowego jako niemoralnego i niezgodnego z katolicką wiarą. Wróćmy jednak do lat 20 w USA. Klan podobnie jak inne ruchy nacjonalistyczne okresu międzywojennego charakteryzował się antysemityzmem. Żydzi zajmowali wiele wpływowych stanowisk w sektorze bankowym, oraz odgrywali ważną rolę w rozwoju drapieżnego kapitalizmu w postaci lichwy i pożyczek na procent. Tradycyjnie jak w krajach europejskich wielu Żydów zasiliło organizacje bolszewickie, które przeprowadzały zamachy terrorystyczne np. ostrzeliwując parady żołnierzy wracających z frontu I Wojny Światowej. W obliczu coraz popularniejszego ruchu komunistycznego USA oficjalnie zaczęło prowadzić antykomunistyczna politykę zwalczając komunistów wewnętrznie za pomocą służb jak i zewnętrznie wysyłając ochotników do walki na terenie Rosji.

Rycerze Ku Klux Klanu w pierwszych trzech latach swojego istnienia rozwijali się bardzo skromnie. Zasada tajemnica i rygorystyczne podejście do rekrutacji ograniczało sukcesywne powiększanie liczby działaczy. Simmons w tym okresie żył niemal na granicy ubóstwa poświęcając cały swój czas na rozwój organizacyjny, ideologiczny i mistyczny Imperium. Po trzech latach, zdobywając ogromną popularność między innymi dzięki amerykańskiej prasie bacznie obserwującej działalność Klanu, rozpoczął się dynamiczny rozwój organizacji. Szybko powstawały kolejne oddziały także poza linią Mason-Dixona oddzielającą Południe od reszty Unii. Oznaczało to symboliczne przekroczenie granicy wpływów XIX wiecznego Klanu. W północnych stanach wbrew pozorom Imperium stało się równie popularne jak na konserwatywnym Południu. Największą liczbę członków skupionych w 20 Klavernach w liczbie 50 tysięcy posiadało Chicago. W mieście Emporia w stanie Kansas Klan pilnował by wszyscy wierni uczestniczyli w niedzielnych nabożeństwach. Organizowano polowania na przestępców gnębiących okolice, parady, oraz spotkania z mieszkańcami mające rozwiązywać problemy lokalnych społeczności. We współczesnych publikacjach na temat Ku Klux Klanu zapomina się całkiem, że jednym z głównych filarów jego działalności była działalność społeczna. Z głównego skarbca organizacji finansowano budowę szkół, szpitali, przytułków, lokalne klany brały pod opiekę finansową sierocińce. Biednym białym rodzinom pomagano udzielając nieoprocentowanych pożyczek, zapewniano bezrobotnym pracę. Dzięki tej aktywności Klan zdobywał coraz większą popularność. Klan popierali zarówno przedstawiciele klas niższych jak i zamożnych. Pierwsi widzieli w organizacji Pułkownika szansę na poprawę egzystencji i powstrzymanie zabierania pracy przez imigrantów z Europy obniżających płace. Drudzy widząc rosnący ogromny wpływ Klanu wykorzystywali go do utrzymywania swoich wpływów, oraz rozwoju kontaktów biznesowych. Ku Klux Klan popierany zarówno przez polityków Republikanów jak i Demokratów, stał się obecny na terenie całego kraju. Klan nie różnił się od wielu ruchów etnonacjonalistycznych czasu międzywojennego w przypadku przemocy. Posiadał on paramilitarne oddziały. Organizowały one akcje bojówkarskie wymierzone w przeciwników politycznych, imigrantów, Murzynów. Przeprowadzano akcje bojkotu sklepów żydowskich i katolickich. Politycy nie mogli ignorować Rycerzy. Znamiennym faktem wybory z 1922 i 1924 r. gdy okazało się, że często nie jest możliwa wygrana bez poparcia Klanu. Po wyborach w 1922 członkami organizacji było 75 kongresmenów. Obecność Klanu w polityce, w administracji, urzędach, życiu codziennym stała się w Stanach Zjednoczonych powszechna. Nie oznacza to jednak, że Klan mógł działać zawsze swobodnie. Wielokrotnie dochodziło do afer i politycznych gier stygmatyzujących jego działaczy służących w administracji publicznej. Zarzucano im próby wpływania na ważne decyzje polityczne. Oprócz tego zakazywano członkom KKK działalności w państwowych instytucjach. Zdarzało się że politycy wykorzystywali w wyborach poparcie Klanu, by go zdradzić zaraz po zwycięstwie, a następnie żądnych zemsty ludzi Pułkownika represjonować. Dla przykładu w Indianapolis burmistrz wprowadził szereg lokalnych ustaw zakazujących Klanowi palenia krzyży co uniemożliwiało de facto legalne przeprowadzanie wszelkich klanowych ceremonii. Oprócz tego w Indianie Imperium miało do dyspozycji firmę Horse Detective Association w ramach której blisko 20 tysięcy Klansmenów uzyskało legalnie broń palną i uprawnienia policyjne. Dzięki temu skuteczniej zwalczano wrogów politycznych i opozycję w czasie wyborów. Klan posiadał także własny wywiad. Badał wszelkie ślady korupcji wśród polityków. Takie informacje służyły jako skuteczna broń przeciwko wrogim politykom, negatywnie nastawionym do Ku Klux Klanu.

Rycerze Ku Klux Klanu posiedli niemal władzę nad całym krajem i kontrolę nad kierunkiem jego rozwoju zarówno w gospodarczym, etnicznym, jak i politycznym zakresie. Zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki. Co się jednak stało, że tak potężna organizacja miała po latach popularności znaleźć się na marginesie życia politycznego? Przyczyn jak się okazało było wiele. Po pierwsze skandale obyczajowe w które zamieszani byli prominentni członkowie Klanu. Po drugie walka o władzę, chciwość, hipokryzja i korupcja. Po trzecie zaciekłe ataki medialne. Po czwarte wpływ Wielkiego Kryzysu na KKK. Ten ostatni powód osłabił Ku Klux Klan zamiast go na dobrą sprawę wzmocnić, tak jak na przykład ruchy narodowo-socjalistyczne i narodowo-radykalne w Europie. W konsekwencji powyżej opisane powody, miały zgubny wpływ dla Imperium. W 1925 roku Klan głównie składał się z przedstawicieli klas niższych, a swój egalitaryzm i elitarność zmienił na rzecz ruchu masowego. To wpłynęło jednak na wzrost oczekiwań nowych członków, których przywódcy Klanu nie byli w stanie spełnić. Wiele prominentnych gazet jak liberalny The New York Times szukało wszelkich możliwości do uderzenia w Klan, przeprowadzając dziennikarskie śledztwa ujawniające upadek moralności i hipokryzję Klansmenów. Ta hipokryzja miała stać się gwoździem do trumny. Wielu Klansmenów będących oficjalnie zwolennikami prohibicji było alkoholikami, lokalny lider w Indianie Wielki Smok D.C Stephenson został oskarżony i skazany za gwałt i morderstwo na białej dziewczynie co wywołało szok w całym kraju. W Denver lokalny szef policji i członek Klanu był zaangażowany w hazard, prostytucję, oraz sprzedaż alkoholu. Krajowym przywódcom szybko organizacja wymknęła się spod kontroli i nie byli w stanie skutecznie nią zarządzać. Wielu historyków uważa, że niekoniecznie też chcieli działać dla organizacji, bowiem byli zajęci gromadzeniem majątków pozyskiwanych ze składek członkowskich, co miał robić sam Pułkownik Simmons. Dochodziło do buntów i podziałów, gdy lokalne oddziały odmawiały płacenia składek i podporządkowania się swoim przełożonym, których uznawano za niemoralnych i szkodzących organizacji. Secesje od Imperium były tylko kwestią czasu, pierwszy odłączył się Klan w Pensylwanii, tworząc American Debating Society. Wkrótce potem powstały kolejne jak Minute Men of America, albo Independent Klan of America. By powstrzymać utratę wpływów Klanu jego liderzy przenieśli w 1925 roku siedzibę do Waszyngtonu, a w kolejnym roku zorganizowano marsz 40 tysięcy Klansmenów ulicami stolicy. Co ciekawe idee klanowe dotarły również do Europy. Niemiecki pastor Otto Strohchein założył w 1923 roku w Berlinie Klan pod nazwą German Order of the Fiery Cross. Zrzeszał on 300 osób, został zdelegalizowany jak wszystkie inne tajne stowarzyszenia po dojściu do władzy przez narodowych-socjalistów. W latach 30-tych jedynym stanem, w którym Klan odgrywał jakąkolwiek rolę polityczną była Floryda.

Konflikt o władzę w Imperium ujawnił się, ze względu na postawę Pułkownika Simmonsa. Przestał on poświęcać się dla organizacji. Zarządzanie również stało w tym momencie na mizernym poziomie z jego strony. Zamiast tego miał on obsesyjnie gromadzić prywatny majątek na podstawie składek członkowskich. W tym czasie coraz więcej członków oczekiwało aktywnego zaangażowania się Klanu w działalność polityczną. Tym też był zainteresowany jeden z liderów Wysoki Cyklop Hiram Evans. Między nim, a Pułkownikiem rozpoczęła się ostra rywalizacja o tytuł przywódcy Imperium Wielkiego Smoka. Rywalizacja ta doprowadziła do powstania w najwyższych władzach atmosfery intrygi i spisków, w wyniku których posuwano się nawet do zabójstw. Jednego z nich ofiarą padł osobisty prawnik Simmonsa. W końcu Simmons ustąpił ze stanowiska lidera w skutek szantażu. Szybko jednak stworzył organizację Kamelia, będącą żeńskim odpowiednikiem Klanu. Nowy lider Imperium Evans nie uznał Kamelii co doprowadziło do kolejnych podziałów i wzajemnych oskarżeń. W wyniku podziałów Simmons próbował obalić Evansa zajmując ze swoimi zwolennikami siedzibę Klanu w Atlancie podczas nieobecności nowego lidera. Ostatecznie sprawa skończyła się w sądzie. Sąd przyznał prawo Evansowi do sprawowania władzy w Klanie, równocześnie prawa do oznaczeń, rytuałów zostały przyznane Simmonsowi. Za korzystanie z ich przez Imperium miał dożywotnio otrzymywać kwotę tysiąca dolarów miesięcznie. 5 stycznia 1924 roku Pułkownik zostaje definitywnie wyrzucony z Klanu. Umiera samotnie w Alabamie tydzień po kapitulacji III Rzeszy.

Klan próbował walczyć o wpływy tak długo jak istniał. Do dojściu do władzy Hitlera wielu Amerykanów sympatyzowało z ruchem narodowo-socjalistycznym, który był dla nich przykładem realnej działalności, a rodzimy Ku Klux Klan niewypałem. Sam Klan na początku lat czterdziestych nawiązał współpracę z narodowo-socjalistycznym German-American Bund, która ograniczyła się do nielegalnych wieców. Po II Wojnie Światowej pojawiła się ostatnia znacząca fala aktywności społecznej i politycznej Ku Klux Klanu, który zmienił część założeń programowych dostosowując się do nowej rzeczywistości. Imperium otworzyło się na nowe społeczności w tym katolicką. Walczono o zachowanie separatyzmu rasowego, zwalczano wpływy komunistyczne i żydowskie. Działalność społeczna nadal miała decydującą rolę. Co ciekawe część Klanu porzuciła prymitywny rasizm na rzecz konstruktywnego egzystowania różnych ras na jednym terytorium w ramach segregacji. Oddziały finansowały budowę szkół i kościołów dla czarnych, by podnieść ich poziom życia. Z okazji Bożego Narodzenia małżeństwu czarnych emerytów przekazano prezent w postaci telewizora. Na jeden z wielkich wieców Klanu zaproszono samego Muhammada Alego, który wygłosił w obecności kilkuset białych kapturów przemowę na temat szkodliwości mieszania ras.

Podsumowując Ku Klux Klan stał się w popkulturze symbolem białego rasizmu i nienawiści. Ten obraz bardzo chętnie wykorzystywała komunistyczna propaganda w Bloku Wschodnim w tym w Polsce, by demonizować USA. Taki stereotyp jest fałszywy. Ku Klux Klan, a zwłaszcza jego drugą falę z lat 20-tych i 30-tych należy postrzegać jako jeden z ruchów nacjonalistycznych charakterystycznych dla międzywojnia. Był radykalny, fanatyczny, chrześcijański, nie bał się użycia przemocy wobec przeciwników politycznych, jednak na wskutek wielu błędów przeszedł trwale do historii. Obecnie w USA istnieje wiele lokalnych organizacji odwołujących się do Klanu
. Większość z nich gromadzi kilkanaście osób infiltrowanych przez służby. Współczesne działania tego typu wydają się być raczej parodią niegdyś potężnej i poważanej organizacji, która dla wielu współczesnych nacjonalistów pozostaje historyczną inspiracją.

 

Witold Jan Dobrowolski

poniedziałek, 30 październik 2017 20:59

Grzegorz Ćwik - Nie tylko Dmowski

Nacjonalizm to niezwykle pojemna formuła ideologiczna. W zależności od okresu, kraju, środowiska i innych czynników, odnaleźć możemy w różnych nurtach nacjonalistycznych najróżniejsze poglądy polityczne, ekonomiczne i gospodarcze. W rozlicznych środowiskach i organizacjach narodowych w Europie, jak i na świecie, natknąć możemy się na najbardziej egzotyczne inspiracje, zaskakujące nawiązania i wzorce. Od poglądów narodowo-demokratycznych, przez narodowo-radykalne po zdarzające się jeszcze, zwykle marginalne, grupy faszystowskie i narodowo-socjalistyczne. Na zupełnym marginesie funkcjonują, głównie na wschodzie, także grupki narodowo-bolszewickie. To co łączy tak szerokie spektrum organizacji, to wierność najważniejszej wartości nacjonalizmu – Narodowi. Bez względu na to, jak bardzo w poszczególnych zagadnieniach różnią się przedstawiciele różnych wizji nacjonalizmu, łączy ich wiara w to, że Naród jest najwyższą i najważniejszą doczesną wartością a jego interes jest wyznacznikiem prowadzenia jakiejkolwiek polityki.
Także w Polsce istnieje niezwykle bogata myśl nacjonalistyczna, która od ponad 100 lat reprezentowana jest przez szereg organizacji i nurtów. Nie ma jednak żadnej wątpliwości, że najpopularniejszy z nich, to oczywiście narodowa demokracji i myśl oraz spuścizna Romana Dmowskiego. Ze środowiska tego wywodzi się w ogóle jako taki polski nacjonalizm – w sensie formacyjnym, ideologicznym, jak również politycznym. Do połowy lat 30-stych postać Dmowskiego i jego frakcji były absolutnym dominatem na nacjonalistycznej mapie Polski. Choć powstanie ONR, a następnie wyodrębnienie się z niego ONR „ABC” i RNR „Falanga” hegemonię tą złamało, zwłaszcza ideologicznie, to jednak w gruncie rzeczy oba te nurty także stanowiły dalekie pochodne myśli narodowo-demokratycznej, i ciężko traktować je inaczej niż jako swoiste „dziecko” Dmowskiego i endecji. Nie znaczy to jednak, że nie było w Polsce, tak wtedy jak i później, innych wartościowych środowisk nacjonalistycznych.
Uważam też, że szukając rozmaitych wzorców i inspiracji, nie ma sensu ograniczać się tylko do polskiego podwórka. Historia Europy ostatnich 100 lat obfituje w naprawdę niezwykłą liczbę organizacji i partii, które w ten czy inny sposób rozwijały myśl nacjonalistyczną, adekwatnie do swoich możliwości, czasów i wyzwań. Pośród nich znajduje się najmniej kilka, których wkład w rozwój nacjonalizmu jest tak duży i ważny, że przynajmniej trzeba znać ich historię i ideę.
Jest to o tyle ważne, że myśl Dmowskiego, cały czas powtarzana, powielana i czytana w polskim środowisku nacjonalistycznym, tworzona była 70 i więcej lat temu. Pisałem już w innym tekście, jak ogromnie zmienił się świat przez ten czas. Realia polityczne, techniczne, cywilizacyjne, gospodarcze, wyglądają dziś, w większości aspektów, diametralnie inaczej. Sama Polska jest dziś znacząco innym krajem niż przed 1939 rokiem. Stąd przekładanie myśli endeckiej w skali 1:1 na dzisiejszą Polskę może skończyć się niczym próba umocowania obrazu w za małej ramie. Albo obraz się nie zmieści, ale ulegnie zniszczeniu.
Stąd postulat mój, aby w historii ruchów nacjonalistycznych, jak i wśród tych współczesnych, szukać inspiracji, które stanowić będą ożywczy i rozwijający powiew dla nas. Powiem więcej, inspiracji takich szukać możemy nie tylko w tradycji
stricte nacjonalistycznej, ale i w obrębie innych nurtów ideowych i politycznych, o ile działalność ich w ten czy inny sposób realizowana była z myślą o Polsce i Polakach.
Poniższy wybór takich inspiracji jest tyleż subiektywny, co w gruncie rzeczy wycinkowy. Jako nacjonaliści inspirować możemy się szeregiem historycznych i obecnych partii czy organizacji. W tekście swoim zamierzam przedstawić te, które z różnych przyczyn uważam za znaczące dla rozwoju idei nacjonalizmu. Część z nich traktowana jest niejako kanonicznie i często spotkać można się w pewnych odłamach polskiego środowiska narodowego z odwołaniami do nich, jednak w ogólnym dyskursie pojawiają się dość rzadko. Nurt piłsudczykowski i PPS-owski jaki poruszę pojawia się zaś nadal raczej rzadko i oceniany jest w dalszym ciągu przez pryzmat przedwojennych animozji między obozem endeckim i sanacyjnym. Opiszę także dwa przykłady obecnych środowisk narodowych, od których możemy naprawdę dużo się nauczyć. Celem, który mi przyświeca, jest wskazanie czym możemy się inspirować, czego nauczyć, i jak wzbogacić naszą ideę i codzienną pracę nacjonalistyczną.

Falanga hiszpańska

Jose Antonio to jeden z najpopularniejszych historycznych przywódców i twórców myśli narodowej okresu przedwojennego. Idealizm, bezkompromisowość i odwaga jakie charakteryzowały Primo de Riverę cały czas są opromienione blaskiem. Jednak siła i znaczenie Falangi tkwiły gdzie indziej, choć postawa jej twórcy jak najbardziej jest czymś, na czym warto się wzorować. Hiszpania lat 20-stych i 30-stych była krajem wysoce niestabilnym politycznie, targanym wstrząsami i zmianami rządów, a nade wszystko był to kraj zacofany ekonomicznie, gospodarczo i społecznie. Wyzysk pracowników, ogólna bieda, wysoki analfabetyzm i rażące nierówności społeczne były trudnym do przeceniania paliwem dla wszelkiego radykalizmu, głównie skrajnie lewicowego. Przede wszystkim zaś były to powody ogólnego zacofania Hiszpanii, której poziom rozwoju państwowego był mniej więcej na poziomie ówczesnej Polski. Do tego, szeroko rozumiany nurt prawicowy dzielił się albo na zajadłą reakcję monarchistyczną (karlistów), albo zwolenników dyktatury nie podpartej żadną ideologią, ale będącą celem samym w sobie. W takich warunkach, w roku 1933 młody Jose Antonio (syn byłego wówczas już dyktatora) założył Falangę. Mała, elitarna początkowo, organizacja ogłosiła program wręcz rewolucyjny: rozdział państwa od Kościoła, zerwanie z ideą restauracji monarchii, a przede wszystkim walkę z kapitalizmem, wyzyskiem. W zamian zaś proponował Jose Antonio gospodarkę opartą o społeczny solidaryzm. Do tego postulował rządy monopartyjne (oczywiście widząc Falangę jako partię rządzącą), czy powrót do idei mocarstwowości Hiszpanii. Przy czym Jose Antonio rozumiał to chyba specyficznie, nie jako postulat podbojów terytorialnych, co jako ideę państwa silnego, zabezpieczającego byt wszystkich obywateli, zwalczającego nierówności i niesprawiedliwość. Nic dziwnego, że w 1934 roku, po długich i gorących debatach, Falanga połączyła się z inną niewielką organizacjś – Juntą Ofensywy Narodowo-Syndykalistycznej, zarządzaną przez Ramiro Ledesma Ramosa. Najważniejszym skutkiem tej fuzji było przyjęcie programu narodowo-syndykalistycznego Ramosa, jako oficjalnego programu Falangi. W listopadzie 1934 roku zaprezentowany został słynny program partii, która zwała się teraz Falanga JONS. W najważniejszych dla nas punktach program przewidywał totalizację życia politycznego, postawienie wspólnoty i społeczności ponad interesem jednostki, a przede wszystkim zniesienie kapitalizmu, wyzysku i wprowadzenie ustroju syndykalistycznego. Każdy miał mieć zapewnioną pracę za godziwe wynagrodzenie, miał być chroniony przed wyzyskiem, przewidywano szeroką nacjonalizację sektora bankowego i przemysłu, miano też przeciwdziałać marksistowskiemu postulatowi walki klas. Praca zaś miała być także obowiązkiem każdego obywatela. Plan ten był aktualny gdy go spisywano i jest dla nas aktualny także dzisiaj, gdy międzynarodowy kapitalizm coraz bardziej ogranicza wolność poszczególnych Narodów.
Falanga także w kilku innych kwestiach stanowiła iście rewolucyjną mieszankę: postulowała równouprawnienie kobiet, zwłaszcza ekonomiczne i polityczne, co w zatwardziale konserwatywnej i katolickiej Hiszpanii było bardzo odważne. Sama partia zorganizowana była w sposób wojskowy a przemoc polityczna traktowana była jako normalny sposób walki o swoje postulaty. Nie kryła się też ze swoimi sympatiami dla faszystowskich Włoch czy 3 Rzeszy.
Sam Jose Antonio został rozstrzelany przez komunistów i anarchistów na początku wojny domowej, w roku 1936. Po jego śmierci idea Falangi została przez generała Franco wypaczona, rozwodniona i praktycznie zniszczona w tym kształcie ideologiczny, w jakim funkcjonowała od momentu fuzji z JONS. To także dla nas nauka. Mimo politycznej porażki narodowego syndykalizmu, w kształcie z roku 1934, jest to dla nas w dalszym ciągu źródło nieustannego natchnienia, tak politycznie i ideologicznie, jak i pod względem idealizmu czy postawy życiowej. Nie pozostaje mi nic innego jak podsumowanie podpunktu w następujący sposób:

Jose Antonio Primo de Rivera!
Presente!

RNR Falanga

Nie bierzemy jeńców, ani kroku wstecz, radykalizm posunięty tak daleko jak to możliwe – tak można by podsumować program i ideologię Ruchu Narodowo-Radykalnego „Falanga”, jaki powołał do życia Bolesław Piasecki. Od początku lat 30-stych radykalizacji ulega stopniowo cała polska polityka, tak prawica, jak lewica. Zarówno obóz rządowy jak i opozycja coraz bardziej radykalnie i bezkompromisowo kreuje swoje postulaty – oraz o nie walczy. RNR Falanga jest tu szczególnym przykładem – to radykalizacja w ramach środowiska, które samo wyrosło na gruncie radykalizacji w Stronnictwie Narodowym. Mowa oczywiście o Obozie Narodowo-Radykalnym. To z niego wyłania się Falanga, będąca swoistą radykalizacją wtórną. Także jej program to obdarta z jakiejkolwiek kompromisowości i umiarkowania idea Wielkiej Polski. Słowem, które określa ideę Falangi jest „totalizm”. W ujęciu najważniejszych publicystów i ideologów tego środowiska, dosłownie każdy element funkcjonowania państwa i Narodu podlegać miał zasadom narodowo-radykalnym. Likwidacja partii politycznych, parlamentu, wprowadzenie (podobnie jak w wypadku Falangi hiszpańskiej) rządów monopartyjnych. Przewidywano powołanie do życia Organizacji Politycznej Narodu, czyli hierarchicznej struktury w skład której wejść mieli wszyscy Polacy. W ten sposób mieli mieć zagwarantowaną pełnię praw obywatelskich, jak również funkcjonowanie w życiu politycznym i publicznym.
Falanga stała także na stanowisku bezpardonowej walki z kapitalizmem, jako ustrojem ekonomiczno-społecznym z gruntu wrogim interesom Narodu. Nacjonalizacji podlegać miała cała wielka własność przemysłowa i sektor bankowy. Przewidywano radykalną i szeroką reformę rolną. Jednym z najczęściej wypominanych Falandze punktów jest skrajny antysemityzm, który objawiał się w postulacie wykluczenia ludności żydowskiej poza nawias społeczeństwa w każdym możliwym aspekcie. W ten sposób chciano zmusić Żydów do opuszczenia Polski poprzez masową emigrację. Biorąc pod uwagę fakt, jak ogromnym problemem narodowym, społecznym, kulturowym i ekonomicznym była mniejszość żydowska w 2 RP, postulaty Falangi, jakkolwiek bezpardonowe i bezkompromisowe, jak najbardziej stanowiły sposób na stosunkowo humanitarne rozwiązanie problemów, jakie powodowała obecność żydowskich mniejszości.
Jak widać, wiele elementów polskiej Falangi jest podobnych do postulatów Falangi hiszpańskiej, jak również do innych ruchów narodowo-radykalnych i narodowo-rewolucyjnych okresu przedwojennego.
Tak więc z pewnością stanowi to dla nas wartościowy punkt odniesienia, zwłaszcza w dziedzinie odrzucenia wszelkich konwenansów czy kompromisów, jak również gotowości do walki i użycia przemocy w celu realizacji swoich postulatów.
RNR Falanga jest jednak także przestrogą dla nas w co najmniej jednym aspekcie. Otóż za wysoce nierealny i pozbawiony perspektyw uznać trzeba program Falangi w sprawie mniejszości narodowych w 2 RP. W skrócie, sprowadzał się on do uznania, że Ukraińcy i Białorusini nie są odrębnymi narodami, ale nieuświadomioną ludnością, którą należy poddać intensywnej polonizacji i unarodowieniu. Walka z oczywistymi już w latach 30-stych faktami nie mogła, w razie dojścia Falangi do władzy (co było niemożliwością, podobnie jak partia Jose Antonio była to organizacja marginalna) skutkować inaczej niż wybuchem gwałtownego i krwawego konfliktu narodowego na Kresach wschodnich. Także dziś pamiętać musimy o tym, że narody Europy Środkowej winny dążyć do współpracy i braterstwa, a nie do zgubnego szowinizmu.
Niezależnie od tej uwagi, skądinąd istotnej w kontekście struktury narodowościowej 2 RP, RNR Falanga z pewnością jest czymś, czym możemy dumnie i jawnie się inspirować oraz szukać w myśli tej organizacji wartościowych elementów.

Christus Rex i krucjata Degrella

Postać Leona Degrella od wielu dekad jest (skutecznie niestety) zohydzana przez wszelkiej maści lewicowych i liberalnych publicystów, dziennikarzy i historyków. Pomijając już, że decyzję Degrella o podjęciu walki przeciw komunizmowi w ramach Waffen SS powinniśmy jako nacjonaliści szanować (o tym niżej), to zapomina się, że przed rokiem 1940 Degrelle był twórcą i szefem narodowo-rewolucyjnej partii Christus Rex. W odróżnieniu od innych ówczesnych partii tego typu w Europie, Degrelle w wyborach 1936 roku uzyskał ze swoją partią 11,5 % głosów, wchodząc do parlamentu i stając się ważnym graczem na politycznej scenie.
Co dla ruchu Rex najistotniejsze, to oczywiście jego program. Zasadzał się on na sprzeciwie wobec demoliberalizmu, materializmu, degrengoladzie elit belgijskich oraz kapitalizmu. Ten ostatni uosabiany był w optyce Degrella przez banksterów, czyli ludzi związanych z prywatnym sektorem kapitałowym (
nota bene to Degrelle ukuł termin „bankster”). W kwestii przebudowy postulował Degrelle wprowadzenie w państwie belgijskim ustroju korporacyjnego, czyli podziału Narodu na korporację gospodarczą (ludność związaną z rolnictwem, przemysłem i usługami) oraz pozagospodarczą (wszystkie pozostałe dziedziny społeczne i kulturowe, które Degrelle wyodrębniał jako niegospodarcze: armię, policję, wymiar sprawiedliwości, służbę zdrowia, szkolnictwo, naukę i sztukę). Grupy te miały posiadać własną reprezentację i wspólnie wyłaniać rząd. Całość miała być nadzorowana i zabezpieczana przez odrębną, polityczną korporację, która miała niwelować ewentualne konflikty i gwarantować harmonijne funkcjonowanie i brak faworyzowania którejkolwiek z grup. To w kontekście bardzo dużych w świecie współczesnym konfliktów społecznych, niezwykle ciekawa koncepcja realizacji postulatu solidaryzmu narodowego. Nawet jeśli uznać, że należy to realizować w zupełnie inny sposób, to koncepcje Degrella są i tak wartościowym bodźcem do dyskusji nad wypracowaniem takiego programu politycznego. Wspomniany solidaryzm narodowy był zresztą od początku postulatem Rexa, podobnie jak i walka z kapitalizmem, a zwłaszcza materializmem.
Program Rexa w wielu punktach pokrywa się oczywiście z programami innych tego typu środowisk, co tylko uwidacznia fakt, iż trucizny jakie wówczas (jak i dziś) funkcjonowały w Europie, miały charakter ponadpaństwowy i powszechny: kapitalizm, prymat materializmu, korupcja i nepotyzm, bankructwo idei liberalnej demokracji parlamentarnej, ostateczna kompromitacja partii politycznych w klasycznym ich kształcie i formacji.
A co z walką Degrella po stronie 3 Rzeszy? Ustalmy jedno: Degrelle był idealistą i zawsze jako idealista spoglądał na rzeczywistość. Każdy kto czytał jakąkolwiek jego pracę, ma tego świadomość. A ideą Degrella była między innymi walka z komunizmem. Degrelle był jednak też politykiem, i jako polityk był przekonany, że to Hitler wygra wojnę. Nie chciał więc, aby po przewidywanym podbiciu Związku Sowieckiego zabrakło reprezentacji Belgii pośród szeregów zwycięzców. Miał także świadomość, że 22 czerwca 1941 roku rozpoczęła się walka tytanów – dwa wielkie obozy ideologiczne stanęły przeciw sobie, i każdy rozumiał, że walka toczy się do śmierci którejś ze stron. Degrelle rozumował, że w walce takiej liczy się każdy żołnierz. A więc zdecydował się na wzięciu udziału w krucjacie (jako gorliwy katolik tak to właśnie rozumiał) przeciw bolszewizmowi. Miał bowiem też świadomość faktu, który nam Polakom często umyka przy ocenie ludzi jak Degrelle – otóż pamiętał on cały czas, że w razie zwycięstwa Sowietów, Belgię czeka tragiczny los, podobnie jak wszystkie inne narody Europy. Tak więc Degrelle bijąc się w Legionie Walońskim SS przeciwko komunizmowi, nie robił tego za Niemcy. Bił się za swoją ojczyznę: za Belgię i za Europę.
Pamiętajmy o tym i nie bójmy się powiedzieć: dziękujemy Ci za Twą walkę.

Żelazna Gwardia

Corneli u Zelea Codreanu to jeden z najlepiej znanych w Polsce przedstawicieli przedwojennego nurtu narodowo-radykalnego wśród europejskich nacjonalistów. Nie będę więc opisywał skomplikowanych losów Kapitana ani jego organizacji. Skupię się raczej na specyficznych i charakterystycznych cechach jego formacji, które uznać możemy za wartościowe i inspirujące.
Cechą charakterystyczną ideologii Żelaznej Gwardii jest fakt, że była jednym z najbardziej komplementarnych i całościowych programów politycznych wśród ówczesnych nacjonalizmów. Nie była to zresztą tylko ideologia czy program. Jeśli przeczytamy „Drogę Legionisty”, sztandarowy tekst Codreanu (a rozumiem, że spora część czytelników już to dawno zrobiła; jeśli nie – zachęcam szczerze do lektury, tekst w całości jest w sieci), zrozumiemy, że jego poglądy stanowią spójny system filozoficzny i religijny. Dlatego też tak często zauważany jest ogromny mistycyzm obecny w działaniach i wypowiedziach polityków i działaczy Legionu Michała Archanioła. Niekłamany katolicyzm ,a przede wszystkim całkowite poświęcenie w walce, surowy reżim moralny, życiowa abnegacja zamiast pogoni za pieniędzmi i sprzeciw wobec materializmu i przyziemności, wierność towarzyszom, honor i lojalność – tego wszystkiego uczy nas Codreanu. Oczywiście, o ile jego poglądy religijne stanowić mogą dla osób nie będących prawosławnymi (cz w ogóle chrześcijanami) problem, o tyle pozostała część tej postawy jak najbardziej jest nam bliska.
Kolejna materia, gdzie objawiła się ideologiczna wielkość Kapitana, to postulat jaki Codreanu towarzyszył do śmierci: stworzenie „Nowego Rumuna”, co rozumiał jako wzniesienie świadomości narodowej Rumunów na nowy, wyższym poziom, adekwatny do wyzwań przyszłości. Nowy Rumun miał znać swoje prawa i obowiązki, uczestniczyć w budowie wielkości rumuńskiego narodu, nie lękać się najwyższego nawet poświęcenia dla tej sprawy.
Warto wspomnieć, że Codreanu rozumiał naród nie tylko jako aktualnie żyjących Rumunów, ale przed wszystkim jako metafizyczną i ponadpokoleniowa wspólnotę „żywych, martwych i nienarodzonych”. Oczywiście, myśl ta pojawia się w programach innych ówczesnych partii i organizacji nacjonalistycznych, jednak to Żelazna Gwardia w sposób najmocniejszy i najbardziej transparentny promowała tą myśl.
Z powyższego wypływają inne niezwykle dla Codreanu charakterystyczne elementy: ogromny szacunek dla „kości przodków”, swoisty kult śmierci i poświęcenia oraz niezwykle ważny element w postaci idei „Krwi i Ziemi”, które współtworzą całościowo tożsamość Rumuna.
Pomimo upływu lat niewątpliwe Żelazna Gwardia jeszcze długo inspirować będzie polskich i europejskich nacjonalistów.

Zadruga

Jan Stachniuk jest z pewnością postacią zapomnianą i mało rozpoznawalną. Także formacja, jaką współtworzył przed wojną, czyli Zadruga (od nazwy głównego organu prasowego), dziś jest słabo znana. Uznać to trzeba za dużą stratę, gdyż ideologia i publicystyka zadrużańska (przy czym rozumiem przez to całokształt twórczości Stachniuka, także po 1945 roku) są w bardzo niewielkim stopniu zdezaktualizowane. Ideologia ta z czasem uległa wypaczeniu w tym jak była i jest rozumiana – zazwyczaj jako pogaństwo i płytko traktowane rodzimowierstwo. Rzeczywiście, idea zadrużańska była antykatolicka i nawiązywała do dziejów i religii przedchrześcijańskich. Tego nie sposób negować, co zresztą Zadrugę wyróżnia spośród polskich organizacji nacjonalistycznych okresu przedwojennego, które to prawie wszystkie były w mniejszym lub większym stopniu katolickie. Problem w tym, że Stachniuk swój niezwykle krytyczny stosunek do katolicyzmu wywodził od dużo bardziej skomplikowanych i głębokich rozważań. Jego anty-katolickość to skutek przemyśleń na temat historii naszego i innych Narodów, naszych dziejów, cech narodowych, przyczyn upadku i postępującej, wedle Stachniuka, degeneracji Polaków jako Narodu.
Zaznaczyć trzeba jedno – Stachniuk nie wyłożył swojej ideologii w jednym momencie czy jednym dziele, kolejne jego prace coraz bardziej rozwijały to co pisał od połowy lat 30-stych. Ostatnie jego prace wydane już po wojnie i przed jego aresztowaniem, wraz z tymi wydanymi dopiero po 1989 roku, tworzą już nie tylko ideologię, ale spójną filozofię o charakterze kosmogonicznym. Oddać trzeba Stachniukowi, że przed nim, ani po nim, żaden ideolog nacjonalizmu polskiego nie pokusił się o tak komplementarną i pełną wykładnię.
A na czym, w kontekście ideologicznym ,zasadza się idea zadrużańska? Przede wszystkim na zasadzie kulturalizmu. Stachniuk uważa, że istnieje kultura oraz „wspakultura”. Kultura to wszelka działalność, kolektywna z punktu widzenia narodowego, która ogólnie rzecz biorąc dąży do rozwoju i wejścia na coraz wyższy poziom ewolucji ludzkiej cywilizacji. W ujęciu zadrużanskim jest to proces stały i nie ustający. Cały rozwój nie może być uznany za zakończony, bo jest to działanie ciągłe. Myślą tak rozumianej kultury jest dziś „być lepszym niż wczoraj, jutro lepszym niż dziś”. Wspakultura zaś jest procesem przeciwnym, czyli ustaniem rozwoju i regresem cywilizacyjnym. Objawia się ona między innymi przez personalizm i indywidualizm, nihilizm i hedonizm. Stachniuk doszedł do wniosku, że głównym czynnikiem, który w polskim Narodzie od wieków warunkuje coraz silniejsza wspakulturę, jest właśnie katolicyzm. Lekarstwem na to, jakie postulował, miał być powrót do religii przedchrześcijańskiej, czyli do rodzimowierstwa, oraz do zasad kolektywistycznych.
Kolektywizm zresztą był integralną częścią idei zadrużańskiej i jedną z najbardziej charakterystycznych jej cech. Stachniuk odrzucał indywidualizm i uważał, że interes Narodu stoi ponad interesem jednostki. Jeśli ktoś przedkłada zaś swój jednostkowy interes ponad Naród – jest to objawem właśnie wspakultury. Także w dziedzinie ekonomicznej, gospodarczej, czy społecznej, Stachniuk postulował rozwiązania kolektywne, walkę z kapitalizmem, rozumianym właśnie jako ekonomiczny personalizm oraz wyzysk i nierówność.
Zupełnym nieporozumieniem jest sprowadzanie ideologii Zadrugi tylko do rodzimowierstwa i niechęci wobec katolicyzmu. Jak wspomniałem już, była to niezwykle złożona i głęboka myśl, której przypomnienie i promowanie może tylko wzbogacić nasz nacjonalizm. Nawet jeśli odejmiemy z idei zadrużańskiej niechęć do katolicyzmu, to same przemyślenia związane z podziałem na kulturę i wspakulturęsą są niezwykle wartościowe. Żywię szczerą nadzieję, że postać i twórczość Stachniuka staną się ważną składową inspiracji polskiej idei narodowej.

Gniazdo na skałach orła – Józef Piłsudski

Spór Piłsudskiego z Dmowskim oraz endecji i sanacji jest sporem w dużej już mierze historycznym i zaprzeszłym. W związku z tym, najwyższy już czas przestać podchodzić do tego emocjonalnie, jakby walka ta była nadal aktualna. Także stosunek do Piłsudskiego, jego życia i czynu (lub jak przed wojną pisano – „Czynu”) musi zacząć być bardziej stonowany i wyważony. Wszakże jeszcze przed 1939 rokiem w polskim środowisku nacjonalistycznym pojawili się ludzie, którzy do Piłsudskiego odnosili się pozytywnie, uważając go za postać wielką, wręcz za ojca Niepodległości: starczy wspomnieć choćby Stachniuka czy Piaseckiego. Nie ukrywam zresztą, że samemu od wielu już lat uważam się za piłsudczyka (choć nie bezkrytycznego), a Komendanta postrzegam za geniusza Niepodległości i człowieka, którego wielkość wybijała się znacznie ponad ogół społeczeństwa. Jednocześnie jestem zdania, że możemy obecnie bez żadnego problemu odwoływać się do tej postaci i związanych z nią tradycji, jak choćby Legiony, PPS czy POW.
Piłsudskiego przez całe życie charakteryzowała niezwykła wręcz wytrwałość, konsekwencja a także umiejętność wytrwania mimo kolejnej klęski czy niepowodzenia. Potrafił też Piłsudski wyciągać wnioski z dotychczasowych działań. Jeśli spojrzymy na jego walkę o odzyskanie wolności przez Polskę z perspektywy roku 1918, to widać wyraźnie, że co jakiś czas Piłsudski zmieniał formułę działania (choć nie procedury czy kwestie formalne). Robi to kiedy widzi, że kolejne sposoby walki przestają wystarczać i nie spełniają jego wymagań. Najpierw próbuje sił w pracy konspiracyjnej w ramach niewielkiej PPS, działającej na Wileńszczyźnie. Angażuje się tu głównie w redagowanie „Robotnika”, kolportaż jego, konspirowanie. Z czasem zaczyna dochodzić do wniosku, że PPS musi zyskać ramię zbrojne, powołuje więc, szkoli i dowodzi Organizacją Bojową (OB PPS). Ta choć w wielu starciach wykazuje ofiarność i zadaje nieraz Rosjanom bolesne straty, to nie jest prawdziwym wojskiem. A właśnie to, polska siła zbrojna, śni się Piłsudskiemu od dawna. Tak więc powołany do życia w 1908 roku Związek Walki Czynnej, od początku ma na celu wykształcenie takich kadr, które w odpowiednich warunkach staną się zalążkiem Polskiej Armii. Jak wiemy, w roku 1914 po wielu perturbacjach, z kadr szkolonych przez te 6 lat wyrosły Legiony Polskie. Zapisały one piękną i chlubną kartę, jednak około końca roku 1916, po Akcie 5 listopada, Piłsudski (słusznie zresztą) uznała Legiony za „zgraną kartę”. Postawił na utworzoną w 1914 roku Polską Organizację Wojskową, która to wykształciła i przygotowała kadry i struktury, które w listopadzie roku 1918 rozpoczną rozbrajanie Niemców i praktyczne odzyskiwanie Niepodległości. Ciężko nie zauważyć analogii Piłsudskiego do przedsiębiorcy, który mając postawiony przed sobą cel biznesowy (Niepodległość), realizuje kolejne modele biznesowe. Tym samym szuka tego najlepszego i dającego najbardziej pożądane skutki. To jedna z najważniejszych nauk dla nas jako nacjonalistów, jaką możemy wynieść z życia Komendanta.
Podobnie jak niesamowita wręcz umiejętność blefowania czy (jak to określił profesor Garlicki) „licytowania wzwyż”, swoistego podbijania stawki. Bowiem Piłsudski w trakcie Wielkiej Wojny robi coś, co 30 lat później Sikorskiemu czy Mikołajczykowi do głowy nie przyjdzie – gdy tylko osiąga jakiś cel cząstkowy, który aktualnie realizował, natychmiast stawia Austriakom czy Niemcom kolejne żądania. Nigdy nie zadowala się półśrodkami, częściowym realizowaniem swoich postulatów czy jakimkolwiek kompromisem. Zawsze podbija stawkę, nie kryjąc jaki jest jego ostateczny cel – Niepodległość, co zresztą i zaborcom, i przeciwnikom, i współpracownikom komunikuje bez ogródek. Ta wierność ostatecznemu celowi także jest dla nas swoistym drogowskazem, podobnie jak umiejętności poruszania się w środowisku politycznie mu nieprzyjaznym.
Czy się zresztą Piłsudskiego lubi czy nie, trzeba przyznać, że był człowiek pełnym idealizmu. Nie gonił nigdy za dobrami materialnymi, był wręcz abnegatem, nie interesowały go pieniądze, zbytki, jedynym luksusem na jaki lubił sobie pozwolić był tytoń (zwłaszcza turecki) oraz herbata, której spożywał duże ilości. Całe swoje życie, także prywatne i rodzinne, podporządkował
idee fixe, jaka towarzyszyła mu do śmierci – sprawie wolności Polski, a następnie jej wielkości.
No właśnie – wielkości. Piłsudski, co sam kiedyś wprost stwierdził, uważał, że Polska będzie albo wielka, albo jej nie będzie wcale. I nie chodziło tu o kolejne podboje terytorialne, te po roku 1921 były właściwie fantasmagorią. Chodziło o wewnętrzną wielkość państwa i Narodu – o silnego i niezłomnego Ducha Polaków, o silną ekonomię, politykę zagraniczną, oświatę, oraz o armię.
Mało co tak łączy się z postacią Marszałka, jak wojsko. Z rozlicznych źródeł wiemy, że już w wieku szkolnym był zafascynowany Napoleonem (tej fascynacji był zresztą wierny do śmierci), Legionami Polskimi walczącymi u boku Cesarza, i planował aby znów polski żołnierz bił się za Polskę. Bił i zwyciężał. Oczywiście, samą politykę wojskową Komendanta po maju oceniać można różnie, w wielu aspektach krytycznie, jednak nie chodzi tu o analizę poszczególnych zagadnień, a o samą myśl jaka mu towarzyszyła. Granic i wielkości Polski strzec musi siła zbrojna, Naród musi być zmilitaryzowany, obyty z bronią i gotowy do walki, w razie gdyby byt Polski był zagrożony.
Tej mocarstwowej, choć nie zaborczej, myśli Piłsudskiego musimy być wierni. Położeni między Rosją a Niemcami, Unia Europejską i Stanami Zjednoczonymi musimy zbudować swoją wielkość i niezależność na dwóch filarach, które wszakże widział już Marszałek. Na wspomnianej wielkości własnego państwa i Narodu, oraz na idei Międzymorza. To w kooperacji z innymi państwami Europy Środkowej i Wschodniej musimy dążyć do realizacji idei wytworzenia geopolitycznej przeciwwagi i zapory dla zagrażających nam sił.
Wreszcie na koniec warto pamiętać, że Piłsudski na kilkanaście lat przed ONR-em, Falangą czy Zadrugą krytykował partyjniactwo, demokrację liberalną i parlamentaryzm oparty o partie polityczne, które działały w imieniu swoim a nie wyborców. To wprawdzie mocno wyświechtany argument (bo przecież podnoszony już tyle razy!), jak pokazuje jednak rzeczywistość polityczna Polski po roku 1989, to także stanowić dla nas może ożywczą inspirację. Piłsudski nie tylko był w stanie trafnie zdiagnozować chorobę Polski – „sejmowładztwo”, ale także znalazł na nie właściwe lekarstwo.

Kto mogąc wybrać, wybrał zamiast domu
Gniazdo na skałach orła: niechaj umie
Spać, gdy źrenice czerwone od gromu
I słychać jęk szatanów w sosen szumie
Tak żyłem."


GUD

Francuscy nacjonaliści, którzy od roku 1968 tworzą Groupe Union Defense, są jednym z najbardziej charakterystycznych ruchów tego typu w Europie po II wojnie światowej. Nie mam tu zamiaru referować ich historii, każdy łatwo znajdzie informacje na ten temat. Nie jest to też aż tak istotne. To co dla nas najbardziej interesujące, to ujęcie GUD-u jako wyrazu szukania nowych dróg działania w nacjonalizmie. Nie ma co ukrywać, że GUD nie tylko ideologicznie był rewolucyjny, lecz także charakter tej struktury, formy działań, podejmowane akcje i cały sznyt były prawdziwie ożywczym tchnieniem. GUD od początku był organizacją tworzoną głównie przez studentów, tak więc realizował niezliczoną ilość akcji na kampusach wyższych uczelni: odczyty, wykłady, kluby dyskusyjne, jak również akcje propagandowe czy walka z komunistami, którzy tradycyjnie w środowiskach uniwersyteckich mieli duże wpływy. GUD od samego początku szuka nowych dróg i sposobów na propagowanie swoich idei, docieranie do ludzi gotowych wstąpić w ich szeregi i na przeciwdziałanie wrogim ideom – liberalnym, komunistycznym i pacyfistycznym.
GUD także od początku stawia na bardzo szeroką gamę nawiązań – ideologicznych i religijnych (tak katolickich jak i pogańskich), odwołuje się też do bardzo różnej symboliki. Nie przejawia tu swoistych „przesądów”, które w naszym środowisku tak często można spotkać (np. krytykowanie krzyży celtyckich, czarnych słońc, swarzyc etc.). Wszystko co „łapie się” do szerokiego spektrum rewolucyjnego nacjonalizmu, jest mile widziane. Sama organizacja zresztą w tej rewolucyjności, bezkompromisowości i niechęci do polityków i oficjalnych narodowych organizacji, także się wyróżnia.
Zresztą widać to było ( i jest nadal) na ulicy – GUD od początku bowiem był strukturą nastawianą na walkę. Nie tylko ideologiczną czy propagandową, ale na siłowe starcia z lewicowcami i anarchistami. Członkowie GUD trenowali sporty walki i regularnie uczęszczali na siłownie, mieli dokładnie opracowane procedury na wypadek walki ulicznej, zazwyczaj stosowali uzbrojenie (gazrurki i łańcuchy z czasem zastąpiły pałki teleskopowe, gaz, wzmocnione rękawice motocyklowe), nie zapominali nigdy o odpowiednim rozpoznaniu terenu i nieprzyjaciela, zawsze starali się maskować. Ta bezpardonowość oraz skuteczność w walkach ulicznych sprawiły, że nawet wrogowie darzą GUD szacunkiem oraz uznaniem (co nie zmienia faktu, że jednocześnie obie strony się nienawidzą).
GUD wyróżnił się także, poza swoją bojowością, wysoką intelektualnością formacji. Członkowie GUD byli w dużej mierze studentami lub absolwentami, niejednokrotnie elitarnych uczelni i wydziałów, stąd nie dziwi, że powszechnie w GUD zaczytywano się w każdej możliwej literaturze, spotkania GUD (zazwyczaj w „swoich” kawiarniach) nieraz były dyskusjami na tematy literackie, ideologiczne, polityczne czy metafizyczne. To swoiste połączenie brutalizacji walki politycznej z wysokim poziomem intelektualnym, oczytaniem, tworzyły niesamowicie skuteczną mieszankę.
Także cała „subkulturowa” strona GUD-u dodawały właściwego tylko mu sznytu: charakterystyczny ubiór (dżinsy, skórzane kurtki lotnicze, często kaski motocyklowe), słuchana muzyka, czytana literatura, swoiste nazewnictwo, ogromna solidarność i zażyłość wewnątrz ekipy – to wszystko wyróżniało i inspirowało. Cechy te miały ogromny wpływ na nacjonalistów w szeregu innych państw, sądzę, że także my powinniśmy patrzeć na GUD jako przykład formacji nacjonalistycznej, która idealnie dopasowała sposób działania, metody i formy walki do swoich czasów, jednocześnie nic nie tracąc ze swego idealizmu i rewolucyjności.

Pułk „Azow” i Korpus Narodowy

To najświeższy przykład w moim tekście – wszakże historia obu tych inicjatyw sięga czasów ukraińskiej rewolucji na Majdanie, a więc ma zaledwie kilka lat. Pułk „Azow”, który wcześniej był batalionem ochotniczym, zapisał heroiczną kartę podczas walki z rosyjską agresją hybrydową na wschodnią Ukrainę. Poświęcenie ochotników, ich gotowość do poniesienia najwyższej ceny, bezprzykładny idealizm – niezależnie od stosunku do samego narodu ukraińskiego i stosunków ukraińsko-polskich, nie można nie uznać tego za postawę godną naśladowania. Zanim jednak powstał „Azow”, a nawet zanim rozpoczął się Majdan, istniała organizacja „Patriot Ukrainy”, będąca paramilitarną przybudówką Zgromadzenia Socjal-Narodowego. „Patriot Ukrainy” od początku stawiał na szkolenie typu wojskowego a więc walkę wręcz, taktykę, strzelanie, współdziałanie w warunkach polowych, praca nad tężyzną fizyczną. Okazało się to niezwykle przydatne, gdy na wschodzie Ukrainy rozpoczęły się działania separatystów, wspierane we wszelki możliwy sposób przez Moskwę, ukraińscy nacjonaliści nie tylko wiedzieli co robić i jak się organizować, ale posiadali ku temu wszelkie potrzebne umiejętności i przebyte szkolenia.
Z Pułku „Azow” wywodzi się partia „Korpus Narodowy”. Środowisko to, podobnie zresztą jak Zgromadzenie Socjal-Narodowe, jest dla nas ważne ze względów ideologicznych. Otóż obie te inicjatywy (ZSN w przeszłości, Korpus obecnie) realizują szeroką koncepcję wypracowania nowoczesnej ideologii nacjonalistycznej. Celem jest nacjonalizm, który nie utraci z jednej strony swego radykalizmu, a z drugiej będzie na tyle nowoczesny (można rzec wręcz „modernistyczny”), aby stanowić skuteczny sposób na rozwiązanie problemów jakie stoją przed obecną Ukrainą i Europą. Pod względem ideologicznym Korpus Narodowy zresztą także stanowić może wartościową inspirację. Jednoznacznie odrzuca on liberalizm i kapitalizm, stawia na solidaryzm narodowy, rozwój świadomości narodowej i rasowej wśród Ukraińców, ponadto propaguje idee jak straight edge, odrzuca hedonizm, używki, stawia na rozwój intelektualny i fizyczny. Pod względem ideowym i intelektualnym upodabnia się trochę do GUD, używając bardzo szerokiej gamy inspiracji politycznych, ideologicznych, czy literackich (Evola, Schmitt, Lovecraft, Doncow, Junger, Bakunin, Marinetti, Machno – już takie zestawienie robi wrażenie, a to tylko próbka tego, do czego nawiązuje KN). W kwestii geopolitycznej KN orientuje się na budowę Międzymorza, którego filarem ma być ścisły sojusz z Polską. Ponadto KN nie ucieka od trudnych tematów historycznych w kontekście relacji z Polską, znane są wypowiedzi działaczy KN o Wołyniu, który uznany jest przez Korpus za ludobójstwo, czy udział jego działaczy we wspólnych obchodach rocznicy Rzezi Wołyńskiej.
Podsumowując – zarówno szkolenie o charakterze wojskowym i paramilitarnym jak i praca nad wytworzeniem ideologii nowoczesnego nacjonalizmu z zachowaniem jego radykalizmu i wierności idei, jest elementem godnym powielenia.

Słowem podsumowania

Jak wspomniałem we wstępie – powyższy wybór to tylko niewielki wycinek tego czym, poza „standardowymi” tradycjami, możemy się inspirować. O wielu równie ciekawych środowiskach nie wspomniałem, nie chcąc zwiększać i tak dość długiego tekstu. Włoska ruch faszystowski, polskie środowiska nacjonalistów, którzy wybrali współprace z sanacją – Jutro Pracy i Ruch Narodowo-Państwowy, Strasseryści, holenderski Czarny Front, Słowacka Partia Ludowa, CasaPound, Złoty Świt – to naprawdę tylko kilka innych przykładów, o których można by napisać kolejny taki tekst (być może kiedyś taki napiszę). Jeśli dodać do tego inspiracje nie nacjonalistyczne, lecz także wartościowe, jak chociażby wspomniany wcześniej Piłsudski, okaże się, że lista wydłuża się jeszcze bardziej.
To co dla nas istotne, by z doświadczeń takich partii i organizacji wyszukiwać elementy, które mogą wzbogacić naszą ideę, nasze metody i formy działań, dać bodziec do rozwoju idei nacjonalistycznej. Nie trzeba nawet popierać konkretnego ruchu, aby czerpać z jego dorobku. Fakt, że nie zgadzamy się z tym czy innym środowiskiem, nie znaczy, że nie możemy zapożyczyć jego doświadczeń i elementów praktycznych, formacyjnych itp. Znane są przecież przykłady, kiedy liderzy nacjonalistyczni doceniali skuteczność partii bolszewickiej i samego Włodzimierza Lenina (w kontekście walki o władzę chociażby czy umiejętności wykorzystania sytuacji zaistniałej w roku 1917).
Mam nadzieję, że po lekturze tegoż tekstu czytelnicy postarają się sami odpowiedzieć sobie na pytanie, które z powyższych przykładów mogą stanowić dla nich wartość dodaną. Być może nawet spróbują wyszukać nowe inspiracje, tak spośród historycznych, jak i obecnych nacjonalizmów.
Szczerze wierzę, że jako środowisko możemy tylko zyskać na takich poszukiwaniach.

 

Grzegorz Ćwik

Rumuński, antykomunistyczny ruch oporu po 1944 roku był jednym z najdłużej działających w bloku sowieckim, a zarazem ruchem, który najpóźniej przeciwstawił się Sowietom, bo pod koniec lat 40. XX wieku. Podziemie zbrojne na terenie Rumunii działało od 1948 roku do początku lat 60. XX wieku. Jeszcze w latach 60. ukrywały się małe grupki partyzantów bądź pojedynczy członkowie antykomunistycznego ruchu oporu, a ostatni partyzant został aresztowany w 1976 roku.

Gdy przejdziemy do tematu działalności antykomunistycznego ruchu oporu, trzeba pokrótce omówić sytuację Rumunii w schyłkowym okresie II wojny światowej. Wiosną 1944 roku Armia Czerwona wkroczyła na wschodnie terytorium Rumunii, wzdłuż wschodniego brzegu Dniestru aż do Morza Czarnego. 20 sierpnia wspomnianego roku rozpoczęła się sowiecka “Operacja Jasko-Kiszyniowska”. Po pierwsze miała ona na celu eliminacje Królestwa Rumunii z udziału w II Wojnie Światowej. Drugim celem było zajęcie strategicznych pól roponośnych w rejonie Ploesti. Opisywana operacja sowiecka trwała do 29 sierpnia 1944 roku. Zakończyła się pełnym sukcesem. Wskutek operacji zajęto Jassy, Kiszyniów, Braiłe i Gałacz. Kilka dni wcześniej, bo 23 sierpnia, nastąpił zamach stanu króla Michała I. Władca wykorzystał do tego celu część armii oraz komunistyczne oddziały paramilitarne. Oprócz tego przy poparciu opozycji obalił on marszałka Iona Antonescu. Następnie król Michał I powierzył dowództwo rumuńskich sił zbrojnych Armii Czerwonej. 24 sierpnia 1944 roku Rumunia wystąpiła z sojuszu z III Rzeszą i dzień później przystąpiła do wojny po stronie aliantów.

Lata 1944–1947 były okresem patowym. Władzę sprawował król Michał I przychylny początkowo czerwonemu dyktatowi. Wraz z postępami Armii Czerwonej wzrastało poparcie dla komunistów. Przykładem zwiększenie się liczby członków Rumuńskiej Partii Komunistycznej. Ci ostatni wzięli udział w rządzie koalicyjnym. Warto podkreślić, że jednocześnie powołali oni Front Narodowo–Demokratyczny. Skupiał on w swoich szeregach komunistów, socjaldemokratów, Front Oraczy, Socjalistyczną Partię Chłopską, Węgierską Unię Ludową i Unię Patriotów. Front głosił hasła reformy rolnej, nacjonalizacji banków i ciężkiego przemysłu oraz bliskiego związania się ze Związkiem Sowieckim. Rząd koalicyjny upadł na początku listopada 1944 roku. Wpływ na te wydarzenia miała wzmożona aktywność komunistów w tych strukturach. Powołano nowy gabinet rządowy. Składał się on w 1/3 z polityków partii komunistycznej i grup sojuszniczych, a Petru Groza z Frontu Oraczy został wicepremierem. Na początku marca powołano nowy rząd, na którego czele stanął Groza. Warto podkreślić, że w sierpniu 1945 roku król Michał I zwrócił się do wszystkich mocarstw o pomoc w sformowaniu nowego rządu, mającego reprezentować wszystkie siły polityczne, co ostatecznie okazało się bezskuteczne. W tej sytuacji król Rumunii najprawdopodobniej przejrzał na oczy. Odmówił on podpisania przedkładanych mu dekretów chcąc sparaliżować komunistów. Sytuacja zaostrzała się, wobec tego komuniści dodatkowo dodali dwóch przedstawicieli opozycji do rządu, gdzie nowy gabinet miał przygotować wolne wybory do parlamentu. To spowodowało uznanie rządu i nawiązanie stosunków dyplomatycznych przez mocarstwa zachodnie.

W maju 1946 roku Front Narodowo-Demokratyczny przekształcił się w Blok Partii Demokratycznych, komuniści zaś nadal unikali radykalnych postulatów (w tym likwidacji monarchii). 19 listopada 1946 roku odbyły się wybory i według oficjalnych wyników wygrali komuniści (69%). Mimo oprotestowania wyników przez opozycję, wystąpienia z rządu i apelu do króla Michała I o bojkot parlamentu, Groza otrzymał misję utworzenia nowego rządu, który został uznany przez Zachód. 10 lutego 1947 roku Rumunia podpisała z aliantami traktat paryski, na którego mocy usankcjonowano powrót do granic z 1940 roku. Zapowiedziano, że wojska sowieckie opuszczą Rumunię. Jednak tak się nie stało. W listopadzie 1947 roku król został internowany. 30 grudnia 1947 zmuszono go do abdykacji. Komuniści mając otwartą furtkę aresztowali najważniejszych działaczy opozycji pod zarzutem spiskowania z USA. W 1947 roku ogłoszono powstanie Rumuńskiej Republiki Ludowej, a niepodzielną władzę sprawowali komuniści.

***

Przełom 1944/1945 roku był znamienny dla Rumunii. Powstają wtedy pierwsze małe antykomunistyczne grupy dywersyjne. Ich zadaniem miała być działania wobec Armii Czerwonej w obliczu spodziewanej wojny między Związkiem Sowieckim a mocarstwami zachodnimi. Po zakończeniu wojny większość oddziałów rozwiązano, a niektóre z nich pozostały w rumuńskich górach do 1948 roku. Wiosną 1948 roku przeprowadzono masowe aresztowania polityków, oficerów i generałów, którzy mieli dwa lata wcześniej utworzyć strukturę koordynującą grupy zbrojne pod jednym dowództwem. Inicjatywa została zgłoszona do Rumuńskiej Rady Narodowej przebywającej w Paryżu, która z kolei poinformowała zachodnie rządy. Niestety informacje zostały przechwycone przez władze rumuńskie zależne od komunistów. Aresztowano 80% osób związanych z owym ruchem, co w konsekwencji spowodowało likwidację możliwości stworzenia skoordynowanego ruchu oporu przeciwko władzy komunistycznej w Rumunii.

Jakie były powody angażowania się Rumunów w ruch oporu bądź ucieczkę i szukanie schronienia w górach karpackich, co czyniły zarówno pojedyncze osoby, jak i całe rodziny? Niektórzy przeszli do podziemia, by uchronić się przed aresztowaniami. Rodziny opuszczały swoje domy po tym, jak straciły nadzieję na przeżycie wskutek zrujnowania gospodarki poprzez przymusową kolektywizację i nacjonalizację. Uderzyło to mocno w chłopstwo i część klasy średniej. Ważnym elementem oporu zbrojnego był też antykomunizm – uważano, iż tylko walka zbrojna może wzbudzić strach u czerwonych rządzących i zapobiec nieodwołalnej komunizacji kraju. Niektóre z grup oporu były dowodzone przez byłych oficerów armii rumuńskiej. Inną kategorię powstańców stanowili rumuńscy uchodźcy, rekrutowani przez Biuro Koordynacji Polityki (OPC) i przeszkoleni we Francji, Włoszech i Grecji. Większość z nich jednak została szybko schwytana przez bezpiekę. Niestety nie byli w stanie stworzyć sieci lokalnych kontaktów celem przetrwania i działania w konspiracji.

Od lata 1948 roku powstał szereg oddziałów partyzanckich, liczących od kilku do kilkunastu tysięcy żołnierzy. Wg badań Narodowej Rady ds. Studiów Archiwów Securitate (CNSAS) przyjmuje się jako prawdopodobną liczbę 1196 oddziałów partyzanckich działających między 1948 a 1960 rokiem. Liczebność oddziałów antykomunistycznej partyzantki – wg rumuńskiego historyka badającego problem, Dennisa Deletanta – była zróżnicowana: istniały oddziały liczące do 10 ludzi, średnie o liczbie ok. 40 oraz duże zgrupowania liczące ok. 100 partyzantów. Warto podkreślić, że zdecydowana większość oddziałów partyzanckich liczyła 15-20 osób. Całkowita liczba aktywnych partyzantów była nie mniejsza niż 10 tysięcy. Szacuje się, że działalność partyzantów wspierało 40-50 tysięcy osób. Jeśli chodzi o strukturę społeczną, to większość członków oddziałów partyzanckich stanowili chłopi przeciwni przymusowej kolektywizacji. Oprócz nich walczyli również studenci, inteligenci, byli oficerowie armii rumuńskiej, członkowie nielegalnych grup konspiracyjnych i Żelaznej Gwardii. Raport Securitate z 1951 roku zawierał informację o 804 aresztowanych członkach ruchu oporu z 17 „band leśnych”, spośród których 9% członków było związanych z Żelazną Gwardią.

Antykomunistyczni partyzanci byli szczególnie aktywni w Górach Fogaraskich. Znajdują się one w południowej części Karpat. Tam m.in. operowały grupy „Haiducii Muscelului” pod dowództwem pułkownika Gheorghe Arsenescu (aresztowany i skazany na karę śmierci w 1960 roku) czy braci Petru i Tomy Arnautoiu. Ten drugi oddział walczył do 1961 roku z rumuńską bezpieką. W końcowej fazie działalności miał liczyć 3 mężczyzn, kobietę i dziecko! Bracia Arnautoiu zostali aresztowani 20 maja 1958 roku po ich zadenuncjowaniu przez będącego pod kontrolą Securitate kolegę z lat szkolnych. Constantin Jubleanu, jeden z ostatnich partyzantów oddziału, zginął w walce, a bracia wraz z 14 członkami oddziału (schwytanymi w ciągu 9 lat) zostali skazani na śmierć i zamordowani w noc z 18 na 19 lipca 1959 roku, poczynając od 21:00 co kwadrans. 18 lipca 1958 roku bezpieka wykonała egzekucję na Vasile Motrescu, dowódcy oddziału partyzanckiego walczącego na Bukowinie. Rok później osądzono 80 partyzantów dowodzonych przez Vasile Blanaru za próbę wywołania powstania w rejonie miejscowości Campalung-Muscel w południowej Rumunii. Ostatnim dowódcą, który działał w Górach Fogaraskich, był członek Żelaznej Gwardii, Ion Gavrila-Ogoranu (bohater powstałego w 2010 roku rumuńskiego filmu „Portret młodego wojownika”). Dowodził grupą „Carpatin Fagarasan”, walczącą z sowieckim okupantem od 1948 do 1956 roku, liczącą na ogół kilkadziesiąt osób (z możliwością zmobilizowania do 200 partyzantów) i wspieraną przez miejscową ludność rumuńską. Po rozwiązaniu oddziału, Ogoranu ukrywał się do 1976 roku. Ostatecznie został on aresztowany przez bezpiekę. Mimo iż w 1955 roku miał orzeczoną dwukrotną karę śmierci, to dzięki staraniom Amerykanów został amnestionowany. Zmarł w 2006 roku jako wolny człowiek.

Spośród szeregu rumuńskich oddziałów partyzanckich warto wymienić również grupy dowodzone przez Adriana Mihutiu (studenta politechniki w Timisoarze), Iosifa Gheorghe Capotę (lokalnego sekretarza Narodowej Partii Chłopskiej) i Alexandra Dejeu (doktora i działacza Narodowej Partii Chłopskiej), Gligora Cantemira (członka Żelaznej Gwardii), Ionescu Diamandi (kapitana rumuńskiego lotnictwa), Leona Susmana (adwokata), Gavrila Vatamaniuca (sierżanta żandarmerii, zdezerterował z bronią w 1949 roku), Iona Uty (pułkownika armii rumuńskiej), Gheorghe Batatorescu (podpułkownika armii rumuńskiej) i Nicolae Dabiję (majora armii rumuńskiej). Ich oddziały walczyły w zbliżonym do siebie okresie 1948-1957. Oprócz walk z oddziałami Securitate, NKWD i Armii Czerwonej, prowadziły one kolportaż antykomunistycznych ulotek, zajmowały budynki lokalnych władz, niszczyły akta, materiały propagandowe, dokumentację związaną z kolektywizacją, przecinały linie telefoniczne, gromadziły zapasy broni i amunicji oraz próbowały przeciwdziałać propagandzie rządowej.

Rumuński antykomunistyczny ruch oporu został – mimo długiego i często zaciętego oporu – ostatecznie pokonany przez aparat bezpieczeństwa. Trzeba pamiętać o tym, iż rumuńska partyzantka była rozdrobnionym ruchem zbrojnym, nieposiadającym scentralizowanej władzy, który nie prowadził skoordynowanych i planowych działań z innymi jednostkami partyzanckimi. Była spontaniczną reakcją na komunistyczny terror i zrujnowanie gospodarki rumuńskiej. Z kolei Securitate posiadała regularne siły skierowane do rozprawy z podziemiem niepodległościowym, wspierana w swoich działaniach przez rumuńską milicję. Ponadto prowadziła infiltrację w oddziałach, co prowadziło do strat i ujęć partyzantów. Jedną z pierwszych osób aresztowanych za przynależność do rumuńskiego ruchu oporu była 28-letnia Adriana Georgescu Cosmovici, aresztowana w lipcu 1945 roku w Bukareszcie, brutalnie pobita i zgwałcona przez śledczych bezpieki. Ocenia się, że zabito kilka tysięcy osób związanych z ruchem oporu. Jednych mordowano potajemnie i wrzucano do nieznanych masowych grobów, innych publicznie celem zastraszenia miejscowej ludności. Było wiele przypadków, w których partyzanci nie skazani na śmierć byli zabijani na zewnątrz więzienia w niewyjaśnionych okolicznościach, a nawet w trakcie przesłuchań (jak twierdził Gavrila-Ogoranu).

***

Historia rumuńskiego ruchu oporu antykomunistycznego lat 1948-1960 nie była podejmowana przez dekady spowite ponurą mgłą komunizmu. Dopiero po upadku rządów Nicolae Ceausescu w 1989 roku zostały podane do wiadomości publicznej informacje na ten temat. Jednym z cennych źródeł powojennej partyzantki antykomunistycznej są wspomnienia Iona Gavrila-Ogoranu. Na podstawie jego historii nakręcono w Rumunii siedem lat temu film wojenny pt. „Portretul luptatorului la tinerete” („Portret młodego wojownika”). Na YouTube jest dostępny film z angielskimi napisami, więc warto obejrzeć. Film opowiada o niezłomności i poświęceniu rumuńskich partyzantów w walce z komunizmem, która zdaje się być z góry skazana na klęskę oraz skłania do refleksji nad celem ich beznadziejnej walki. To pokazuje, jak często silny jest dylemat między realizmem a idealizmem. Faktem jest, że wielu bojowników ruchu oporu liczyło na wojnę między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Sowieckim, która miałaby przynieść szansę na upragnioną wolność. W filmie pojawia się zdanie jednego z rumuńskich bojowników, które może stanowić swego rodzaju puentę: „Wiesz, dlaczego tu jestem? Bo wiem, że przyjdzie taki moment, kiedy nasz kraj będzie wolny i mój syn zapyta mnie: Tato, gdzie Ty byłeś w tamtych czasach? Co robiłeś?”

Pisząc o rumuńskich „hajdukach”* przypomina się los polskich Żołnierzy Wyklętych, walczących w latach 1944-1963. Polscy partyzanci walczyli z tym samym wrogiem, z jakim zmagali się ich rumuńscy odpowiednicy, także w sytuacji beznadziejnej, ginęli w walce czy torturach i egzekucjach w kazamatach stalinowskich więzień, kraj spływał krwią, jednak tak samo jak Rumuni pragnęli zrzucenia sowieckiego jarzma i odzyskania niepodległości.

Adam Busse

 

*Haiducii – hasło z jęz. rumuńskiego (odpowiednik polskiego „hajduka”). Wg definicji z akademickiego słownika języka rumuńskiego, podanej przez Romana Wyborskiego (w cyt. w bibliografii artykule), oznacza buntownika przeciwko zniewoleniu, który w imię wolności musi opuścić dom i wieść samotne życie lub w grupie w lesie. Tym terminem umownie określa się partyzantów rumuńskich walczących po 1944 roku z sowiecką okupacją, część oddziałów nawet miała ten termin w nazwie (jak oddział „Haiducii Muscelului” płk. Arsenescu).

 

Wybrana bibliografia:

A. Brişcă, Rezistenţa armată anticomunistă din România 1944-1962, <www.miscarea.net/Brisca.htm>.

G. Buzatu, A. Moraru, E. Postica, N. Tibrigan, I. Varta, Haiducii Mortii: Armata Neagra. Rezistenta armata anticomunista si antisovietica din Besarabia, <http://www.ziaristionline.ro/2012/05/11/haiducii-mortii-armata-neagra-rezistenta-anticomunista-si-antisovietica-din-basarabia/>.

D. Deletant, Communist Terror in Romania, Nowy Jork 1999.

G. Kuczyński, Antykomunistyczne podziemie zbrojne w Europie Wschodniej, [w:] „Ostatni komendanci, ostatni żołnierze. 1951-1963”, red. M. Biernat i in., wyd. 2 (uzupełnione), Warszawa 2016.

R. Wyborski, Karpaccy „wyklęci”: rumuński casus Arnautoiu, „Si vis pacem, para bellum: bezpieczeństwo i polityka Polski”, t. 12, Częstochowa, Włocławek 2013.

Haiducii – rumuńscy „Żołnierze Wyklęci”, 28 lutego 2017, <http://wrumunii.pl/index.php/turystyka/229-rumunscy-zolnierze-wykleci>.

poniedziałek, 30 październik 2017 20:46

Michał Walkowski - "Wolność wyklęta"

Wartość, którą jest wolność, rzadko bywa podnoszona przez polskich nacjonalistów. Została ona niemalże w pełni zagarnięta przez środowiska demoliberalne. Doszło nawet do tego, że jedno z ważniejszych haseł w polskiej tradycji walk o niepodległość, które zawiera w sobie ową wielką wartość, jest obecnie używane przez najgorzej nam życzących, działających wprost na naszą szkodę. Tym środowiskiem jest Koalicja Antyfaszystowska. Natomiast hasłem – „Za wolność waszą i naszą”. Pochodzi ono z okresu pierwszej połowy XIX wieku i prawdopodobnie za jego utworzeniem stał Joachim Lelewel. Tymczasem ruchy antyfaszystowskie pozwoliły sobie na wykorzystanie go do własnych, haniebnych celów. Zawłaszczenie narodowych dewiz i przekształcanie ich znaczeń jest zabiegiem typowym dla wspomnianych środowisk i im podobnych. Z drugiej strony – termin „wolność” jest eksploatowany przez wszelkiej maści liberałów, którzy to odmieniają go przez wszystkie przypadki. Często sami nawet nie są świadomi wagi, czy nawet znaczenia tego pojęcia. Tekst ten ma ukazać ważność i aktualność wartości wolności. Równocześnie jego zadaniem jest zachęcenie do przywrócenia tegoż pojęcia w obieg narracji nacjonalistycznej.

 

Rzeczą oczywistą jest, że słowa „wolność” możemy używać odnosząc się do wielu różnych płaszczyzn rzeczywistości społecznej, czy – niekiedy – również indywidualnej. Nie jest to bowiem pojęcie-monolit, które moglibyśmy zdefiniować na jeden sposób. Przypuszczać można, że takich pojęć nie ma w ogóle, ale to odrębna kwestia. Konteksty, w których można podjąć rozważania nad problemem wolności, są skrajnie różne. Można się nad nim zastanawiać przy okazji stopnia zniewolenia przez jakiś mniej lub bardziej formalny aparat opresji. Można także podejmować tę kwestię w kontekście opozycji natura-kultura, gdzie moglibyśmy próbować określić, która z tych form daje nam większą wolność. I można także odnieść problem wolności do zagadnienia wolnej woli. Sposobów rozpatrywania wolności jest – jak widać – wiele. Wymienione zostały raptem trzy, a można byłoby wymienić przynajmniej kilkanaście. Wiele spośród tych sposobów ma przełożenie na rzeczywistość, której dotyka narracja nacjonalistyczna. Jeden z bardziej trywialnych przykładów, choć stosunkowo trafnie ukazujący zasadność użycia „wolności” w naszej retoryce, dotyczy walk narodowo-wyzwoleńczych. Mowa przede wszystkim o rewolucjach XIX wieku, przez które doszło do ukształtowania się wielu państw narodowych w ramach Europy. Jak już zostało wspomniane, dewiza, która została zawłaszczona przez antyfaszystów, a pod której treścią zamierza się pluć na to co polskie, powstała właśnie w okresie rewolucji narodowych. Nie powinniśmy oddawać tego pola. To, co zostało zrobione z pojęciami tolerancji, równości, czy sprawiedliwości społecznej, nie może mieć ponownie miejsca w przypadku tak wartości tak wielkiej rangi, którą jest niewątpliwie wolność. Warto zaznaczyć, że domena środowisk antyfaszystowskich i (w znacznie mniejszym stopniu) liberalnych, którą jest zawłaszczanie oraz wyrywanie z kontekstu pojęć, powinna spotykać się z silnym i zdecydowanym oporem ze strony nacjonalistów. Pozornie można by to określić czymś w rodzaju gry w słówka lub burzeniem zamków z piasku, czy innych dziecinnych zabaw, ale przyglądając się ściślej sprawie nie sposób zaprzeczyć faktowi, że wojna z chaosem semantycznym (znaczeniowym), z którym mamy do czynienia na co dzień, jest sprawą autentycznie wysokiej rangi. Jeśli będziemy pozwalać na dalsze przekształcenia oraz wypaczenia pojęciowe, to przegramy nie tylko na polu językowym, które samo w sobie jest niezmiernie istotne ze względu na swoją konstytutywność dla określania narodu, ale również dojdzie do sytuacji, w której Polacy w swojej codzienności będą posługiwać się terminami, które zostały zupełnie przekształcone lub nawet skonstruowane przez niesprzyjające im środowiska.

 

Nie możemy oddawać pola walki naszym wrogom. Nawet w przestrzeni, która pozornie może wydawać się mało znacząca. Należy sobie uświadomić, że współczesna wojna nie ma i pewnie już nie będzie miała oblicza podobnego do konwencjonalnych starć zbrojnych. Dzisiaj największymi frontami walki są: media tradycyjne (telewizyjne, radiowe, czy papierowe) oraz – przede wszystkim – internetowe. O ile na te pierwsze mamy rosnący, choć wciąż niewystarczający wpływ, o tyle w przypadku internetu jesteśmy przodownikami. Szkoda tylko, że często na tym nasz aktywizm się kończy.

 Autnomiczni Nacjonaliści, Radykalne Południe oraz Szturmowcy zapraszają na Czarny Blok 11 listopada 2017.  Nacjonalistyczny Czarny Blok 2017 to głos radykalnego nacjonalizmu odrzucającego liberalizm, kapitalizm i tępy szowinizm. Jesteśmy głosem tych, którzy wbrew wszystkiemu i wszystkim chcą zniszczyć system i na jego gruzach wybudować nowy dom dla naszego Narodu.