Jak większość doniesień medialnych z wyjątkiem prognozy pogody, protest medyków wzbudza skrajne emocje. Przed wydaniem opinii wypadałoby skonsultować się z protestującymi przedstawicielami zawodów medycznych, bo czerpanie wiedzy z mediów, szczególnie tych „prawych”, zagraża zdrowiu psychicznemu. Niezależnie od tego, czy przekroczenie wydatków rzędu sześciu procent PKB na służbę zdrowia to dla zadłużonej Polski „za dużo”, reakcje na protest medyków pokazują dobitnie, że solidarność po polsku dla niektórych wciąż oznacza tyle, co „dziadować po równo”. Wszystko, byleby móc dalej winić mityczny system, narzekać na kolejki do specjalisty i wznieść kieliszek lub sześć za zdrowie.
„Pseudolekarze” – podróżują po świecie, wcinają kanapki z kawiorem, piją latte w drogich kawiarniach (zakładam, że Magdalena Ogórek do tanich nie chadza). W dupach się roszczeniowym gówniarzom poprzewracało, społeczeństwo szantażują! Głodują? To schudną. Nie podoba się? Mamy dwóch Ukraińców na pani/a miejsce. A teraz już całkiem na poważnie. Jeśli TVP aspiruje do tego samego poziomu manipulacji, co TVN i Gazeta Wyborcza to musi się jeszcze wiele nauczyć. Póki co, tak prymitywne, że obraża. Gdyby protest rezydentów przypadł na okres rządów Platformy Obywatelskiej, „prawi” urządzaliby masowe pikiety poparcia głodujących. Warto przypomnieć, że protest rezydentów miał miejsce jeszcze w 2008 roku, gdy szefową resortu zdrowia była Ewa Kopacz. Wtedy rezydenci domagali się zwiększeniu ich uposażenia do 100% średniej krajowej (zarabiali ok. 60%). Dziś wyćwiczony grymas smutku na twarzy Mai Ostaszewskiej popierającej z rozpędu kolejny protest skutecznie zniechęca niektórych do głębszej refleksji. Równie żałosne, co popieranie protestu, bo uderza w znienawidzony PiS, jest potępianie protestu, „bo wsparł go Maciej Stuhr”.
Rezydent to pełnoprawny lekarz, a rezydentura to nic innego, jak forma zatrudnienia i forma robienia specjalizacji, która trwa zwykle 5-6 lat. To nie kursy, ani praktyki – to praca. „Gówniarze” o których mowa, to najczęściej osoby w wieku 26-35 lat. Obecny protest jest pierwszym, który jednoczy wszystkie środowiska medyczne. Podstawowy postulat Porozumienia Zawodów Medycznych to zwiększenie rządowych nakładów na służbę zdrowia. Służba zdrowia to w równym stopniu lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni, technicy radioterapii i elektroradiologii, fizjoterapeuci, analitycy medyczni, diagności laboratoryjni, logopedzi oraz psycholodzy zatrudnieni w publicznych poradniach zdrowia psychicznego, czy na oddziałach onkologicznych w co przyzwoitszej placówce.
Wyrazem chęci „radykalnych zmian” stał się obywatelski projekt (zmiany) ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych[1]. Cel: 6,8% PKB na służbę zdrowia do 2021, nie mniej niż 5,2% w przyszłym roku, nie mniej niż 6,2% w 2020[2]. Pod względem wydatków na służbę zdrowia, Polska ze swoim starzejącym się społeczeństwem plasuje się na szarym końcu rankingu Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju. W 2016 roku rządowe wydatki na służbę zdrowia wyniosły 4,4% PKB – dokładnie tyle samo, ile w 2014 czy 2011[3]. Dla porównania, w zeszłym roku Słowacja przeznaczyła na służbę zdrowia 5,5% PKB, Węgry 5,2%, Czechy 6%, Słowenia 6,1%. W czołówce rankingu tradycyjnie znalazły się Niemcy (9,5%), Szwecja (9,2%) i Japonia (9,1%). Najnowszą propozycją polskiego resortu zdrowia jest stopniowe osiągnięcie 6% do 2025 roku, zaczynając od 4,67% w 2018[4]. Jednocześnie Konstanty Radziwiłł twierdzi, że „6 proc. PKB na ochronę zdrowia w kontekście innych wydatków usztywnia nasz budżet w stopniu bardzo znacznym”[5]. Minister zdrowia tłumaczy to przeszło bilionowym zadłużeniem Polski, którego obsługa kosztuje rocznie ponad 30 miliardów złotych. Pada zarzut o zbyt duże wydatki na politykę historyczną (IPN) albo za duży procent PKB na zbrojenia: „Chcemy naród chory, ale uzbrojony?”. Właściwie postawione pytanie powinno brzmieć: „Czemu naród nie może być zdrowy i uzbrojony?”. Trudno podtrzymać dotychczasowy wizerunek partii prospołecznej oszczędzając na ochronie zdrowia.
Wiedziona ciekawością odwiedziłam wrocławski Szpital Kliniczny Uniwersytetu Medycznego, w którym od kilku dni trwa głodówka. O proteście z chęcią opowiedział mi jeden z lekarzy, na trzecim roku rezydentury na internie (medycyna wewnętrzna). By wziąć udział w głodówce (czyt. „odejść od łóżek pacjentów”) wziął urlop wypoczynkowy. Na drugim roku studiów medycznych dorabiał kładąc podłogi, ma też doświadczenie w obsłudze kasy sklepowej. W branży budowlanej zarabiał więcej niż obecnie. Czemu się nie przekwalifikuje? Nie zadałam tego pytania, bo mnie samą ono obrzydza. „Medycyny mu się zachciało!”. Rodzice nie są lekarzami. Ci w czarnych koszulkach to głodujący, ci w białych wpierają, towarzyszą, po prostu są. Nie tylko lekarze. Na miejscu spotkałam panią elektroradiolog, specjalistkę analityki medycznej, panią psycholog, a nawet (nie)zwykłą żonę rezydenta. Od pacjentów dostają nie tylko zgrzewki napojów, ale także wyrazy poparcia zapisane na karteczkach, przyklejanych na ścianę. Tylko jedna pacjentka wyraziła swoją werbalną dezaprobatę: „Pozdychajcie tu wszyscy!”
***
– Ta reforma nie jest dla nas - medyków, ale dla zwykłych ludzi. O tym, że zdrowie nie jest kosztem, a inwestycją przypomina pielęgniarz i ratownik medyczny z Warszawy, magister zdrowia publicznego, specjalność: zarządzanie w ochronie zdrowia. Obok postulowanych 6,8% na zdrowie, medycy domagają się zwiększenia liczby personelu. „Noc, 50 łóżkowy oddział, 56 pacjentów. Z obsady lekarz, 2-3 pielęgniarki... Gdyby chłop 80 kilo przewrócił się idąc do łazienki to zgodnie z przepisami BHP z podłogi może Pana podnieść co najmniej 5 osób. Proszę policzyć ile jest? Maks 4. Gdyby doszło do jednego zatrzymania akacji serca, obrzęku, zawału, udaru, co w szpitalu nie jest niczym nadzwyczajnym, to potrzeba co najmniej 3 osób do skutecznej akcji... Oznacza to, że pozostali pacjenci zostają bez opieki. Na takiej neurologii czy kardiologii zdarza się kilka zgonów dziennie”. Dodajmy, że średni wiek pielęgniarki w Polsce to 50 lat.
***
Wśród moich znajomych-studentek medycyny są zarówno aktywne działaczki IFMSA[6] zaaferowane głodem w Afryce, przeświadczenie o własnej wyższości wynikającej z samego faktu studiowania medycyny, jak i takie, które choć wyższe wykształcenie zdobędą jako pierwsze w rodzinie, niechętnie odpowiadają na pytanie „co studiujesz?”. Wszelkim schematom wymyka się Maria, studentka szóstego roku medycyny, która sama określa się jako „narodowiec”, swego czasu redaktorka portalu „Będąc Młodym Lekarzem”. Nie ma lekarzy w rodzinie. Po studiach czeka ją jeszcze rok stażu, LEK (Lekarski Egzamin Końcowy) i wreszcie specjalizacja. Popiera protest zawodów medycznych, bo chce, aby polscy medycy leczyli ludzi w Polsce, nie za granicą. – Nie zaczęło się od stawiania ultimatum, ale od rozmów. Najpierw w swoim gronie, później pomiędzy grupami zawodowymi, następnie z rządem. Ten ostatni pozostał głuchy, stąd ten protest. Jej znajoma z roku zarobiła w wakacje 2,4 tys. netto miesięcznie pracując w korporacji, gdzie głównym wymogiem była znajomość francuskiego. Odpowiedzialność bez porównania mniejsza, zarobki wyższe. Rządowi ma za złe postrzeganie „służby zdrowia” jako swego rodzaju niewolnictwo. Jej zdaniem praca na 3 etatach, obcinanie miejsc pracy ani tym bardziej przymus odpracowywania studiów nie jest rozwiązaniem braków kadrowych – Jeśli Polacy rzeczywiście chcą „służby”, niech zapewnią jej narzędzia do pracy, a przede wszystkim utrzymanie – na poziomie stosownym do odpowiedzialności. Nie do pomyślenia są porównania lekarzy do mechaników i górników albo – co najbardziej ponure – do weterynarzy. Chyba, że chcemy porównywać pacjentów do zwierząt. Ja nie chcę.
***
Są tacy, którzy na lekarzy patrzą przez pryzmat „koperty”. Są tacy, którzy sprawiają wrażenie zazdrosnych o dyplom uczelni medycznej. Prawdę mówiąc, mnie też odpychają patetyczne tytuły w stylu „Głodni bogowie, czyli to nie jest kraj dla zdolnych ludzi”[7]. Rozumiem aluzję, rzecz w tym jednak, że lekarze bogami nie są. Są ludźmi, którzy będą decydować o naszym „być albo nie być”. W imię politycznych sympatii i antypatii poświęca się własne prawo do, brzydko mówiąc, lepszej jakości „usługi”. Równie chorą jest atmosfera, w której zaczyna się wartościować, kto powinien zarabiać więcej – urzędnik, położna, lekarka, nauczyciel – szczególnie w czasach, gdy ich przełożeni, opiniotwórcy i faktyczni decydenci z Wiejskiej niezmiennie zarabiają krocie przy zerowej odpowiedzialności. Aż smutno się robi na myśl, że prawdziwe nosacze sundajskie z Borneo są gatunkiem zagrożonym, a te w rodzime, stanowiące zastępy archetypicznych Januszów mają się tak dobrze. Wszystko jedno – „somsiad” czy inna grupa zawodowa – nie daj Boże, by „mieli lepiej”. Nie ważne, że wszyscy jedziemy na tym samym wózku. W tym właśnie wyraża się sedno kolonialnej mentalności.
Marta Niemczyk
1.Dz. U. z 2016 r. poz. 1793
http://www.rezydenci.org.pl
według danych Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) https://data.oecd.org/healthres/health-spending.htm [dost. 27.10.2016]
http://www.mp.pl/pacjent/aktualnosci/174346,rzad-przyjal-projekt-zwiekszajacy-naklady-na-ochrone-zdrowia [dost. 27.10.2016]
http://www.mp.pl/pacjent/aktualnosci/174279,68-proc-pkb-jest-po-prostu-niemozliwe [dost. 27.10.2016]
International Federation of Medical Students' Association – Międzynarodowe Stowarzyszenie Studentów Medycyny
http://www.bedacmlodymlekarzem.pl/2017/10/glodni-bogowie-czyli-to-nie-jest-kraj-dla-zdolnych-ludzi/ [dost. 27.10.2017]