Szturm

Szturm

czwartek, 31 sierpień 2017 19:05

Michał Walkowski - "Tam zmierza(my)"

 Dokąd zmierza polskie środowisko nacjonalistyczne? Oto jest pytanie – pytanie, nad którym nie sposób się nie zastanawiać świadomie w nim partycypując. Na temat „nas” i „celu naszej drogi” funkcjonuje wiele mitów, czy sprzecznych przekonań. Postaram się obnażyć kilka z nich oraz zaprezentować własne przemyślenia odnośnie tego, dokąd powinniśmy jako nacjonaliści zmierzać – w wymiarze indywidualnym, lokalnym, a przede wszystkim obejmującym całość naszego środowiska.

 

Pierwszym przykładem mitu na temat nas będzie pogląd, jakoby narodowcy w chwili obecnej nie znaczyli nic na scenie społeczno-politycznej. Może nie jest to wierutne kłamstwo, a jedynie wyolbrzymienie faktu, że nie znaczymy tyle co nasi ideowi poprzednicy. Nie mniej – takiemu przekonaniu ulega wiele osób w naszym środowisku zniechęcając się, gorsząc i często rezygnując z działalności. Fenomen Marszu Niepodległości jako bodajże największej manifestacji tożsamościowej w Europie, moda na manifestowanie swojego patriotyzmu odzieżą, obecnością na wydarzeniach związanych z polską historią, czy wreszcie rosnące, realne zainteresowanie sprawami Polski i Polaków wśród młodzieży – to są ważne osiągnięcia, które wypracował nie kto inny niż nacjonaliści polscy.

 

Innym mitem, który tym razem dotyczy jednak naszych dążeń, może być przekonanie o tym, że sami nie wiemy, czego chcemy i że nasze hasła są pustosłowiem przywoływanym na potrzeby stworzenia wyrazistego przekazu, czy gry wizerunkowej. Z takim poglądem wiąże się właśnie myśl o braku konkretnego celu. Faktem jest, iż większość osób wznoszących okrzyki „Wielka Polska!” nie ma pojęcia, jak ów stan naszej ojczyzny miałby wyglądać realnie, lecz nie oznacza to bynajmniej, że w środowisku brak prób sprecyzowania alternatyw względem obecnego systemu. Przykładem takich poczynań mogą być programy polityczne Ruchu Narodowego, czy Narodowego Odrodzenia Polski. To dość kontrowersyjne wśród nas ugrupowania. Równocześnie zdaję sobie sprawę, że niewiele znaczą, ale ich podrygi w kierunku zaproponowania Polakom czegoś więcej, czegoś lepszego niż demokracja liberalna nie mogą zostać przeoczone. Poza nimi zresztą toczy się wiele dyskusji na forach nacjonalistycznych, których potencjału nie doceniamy, a czasem jest on po prostu skutecznie niszczony przez różnych idiotów. Kolejnym komponentem potwierdzającym naszą użyteczność jest obecność w całej Polsce różnych organizacji społecznych, czy nawet lokalnych ugrupowań, które identyfikując się z nacjonalizmem starają się kształtować rzeczywistość wokół siebie na jego modłę.

 

Ostatnim przykładem fałszywego przekonania o nas lub naszych celach jest dysonans między powrotem do tradycji, a próbą wytworzenia nowego człowieka, czy nowego Polaka. Pozorność tej rzekomej sprzeczności dobrze ujawnia cytat z Gustawa Mahlera, który głosi, że „Tradycja nie czci popiołów. Ona podsyca płomień.” W przełożeniu na naszą sytuację – owe trafne spostrzeżenie doskonale oddaje, iż inspirowanie się tradycją nigdy nie będzie stało w sprzeczności z parciem naprzód. Wręcz przeciwnie – oba te elementy wzajemnie się uzupełniają i napędzają.

 

Przechodząc do powinności sfery indywidualnej każdego nacjonalisty należałoby zacząć od podziału na sfery aktywności ludzkiej. Dlaczego? Każdy z nas bowiem musi zachowywać skupienie na tym, żeby swoje kroki stawiać na rzecz dobra narodu i nie oddzielać życia prywatnego od aktywizmu. Wspomniane sfery naszej aktywności, które chciałbym przywołać na potrzeby tego tekstu, to: sfera psychiczna, sfera umysłowa i sfera fizyczna. Pierwsza z nich dotyczy duszy i emocji. O ile odnośnie formy istnienia pierwszego elementu nacjonaliści mogą się spierać, tak w przypadku drugiego panuje zgoda. W związku z tym nie mam zamiaru rozwijać tutaj istotności sfery duchowej każdego narodowca. O tym powstawało, powstaje i zapewne będzie powstawać wiele artykułów. Natomiast w przypadku emocji rzec warto, iż są one tym fragmentem nas, który zazwyczaj powinniśmy kontrolować i trzymać na wodzy. Nie jest tak jednak z dwiema „świętymi” emocjami – nienawiścią i miłością. One mogą stanowić źródło destrukcji, ale i narzędzie kreacji. Są realną bronią, którą posługuje się każdy człowiek, a rozmyślne ich używanie oraz wpływanie na nie u innych ludzi powinno być domeną każdego z nas – nacjonalistów. W sferze intelektualnej jako indywidua musimy opierać się na zdyscyplinowanej formacji – szczególnie w zakresie naszych pasji, talentów i zainteresowań, którymi moglibyśmy się przyczynić do przyszłego rozwoju ruchu narodowego i narodu w ogóle. Warto dodać, iż powinnością każdego z nas jest nie tylko inspirowanie się przedwojennymi postaciami, ale także bycie na bieżąco ze stanem naszej ideologii w Polsce i przynajmniej Europie. Jeśli chodzi o sferę fizyczną. Rzeczą oczywistą jest fakt, że naszym obowiązkiem jest praca nad swoim ciałem oraz możliwie spora przydatność do walki. „Życie i śmierć dla narodu!” – to hasło narodowych radykałów w sposób dobitny i syntetyczny ukazuje, jak powinien zachowywać się nacjonalista.

 

Działalność lokalna nacjonalistów jest zagadnieniem, któremu warto byłoby poświęcić osobny artykuł. Osobiście czuję pewien niedosyt, jeśli chodzi o publicystykę narodową poświęconą temu zagadnieniu. Sam czuję się zobowiązany do tego, żeby wspomnieć choćby pokrótce o tej kwestii. Przede wszystkim należy zaznaczyć, iż działanie na szczeblu lokalnym powinno być możliwie szerokie. Nie należy się więc wobec tego bać zakładania struktur lub nawet rozpoczynania indywidualnego aktywizmu na swoim podwórku. Jest to rzecz nad wyraz potrzebna. To wraz z tworzeniem kolejnych ugrupowań lub otwieraniu kół organizacji ogólnopolskich nacjonalizm rośnie w siłę. Dzięki takim poczynaniom, dzięki lokalnym liderom i aktywistom idea staje się bliższa ludziom. Rzecz jasna – nawiązywanie współpracy pomiędzy organizacjami lub jednostkami jest równie pożądane. Taki nacjonalistyczny networking powinien być możliwie szeroko stosowany. Ponadto każdy z nas powinien wiedzieć możliwie sporo o swoich druhach w idei. Nie tylko ze względu na bezpieczeństwo, lecz przede wszystkim ze względu na to, iż dzięki temu jesteśmy w stanie wykorzystywać nasz potencjał w stopniu najwyższym.

 

Mówiąc o całościowych celach należy zaznaczyć, że w środowisku nie ma jednomyślności odnośnie ich. W związku z powyższym należałoby stworzyć możliwie szeroką platformę intelektualnej wymiany myśli. Prace w tym kierunku podejmowane są przez różne organizacje i zrzeszenia niezależne. Mowa o konferencjach, debatach, czy pismach lub portalach internetowych. Nieskromnie zaznaczę, iż chciałbym, żeby ową platformą nadal był również „Szturm” – żeby to z niego wynikało wiele konstruktywnych propozycji dla całości obozu nacjonalistycznego w Polsce. Dodam, że starania o to będą tylko pogłębiane. Ponadto wciąż zbyt mało jest działań, które są podejmowane rezygnując z promocji szyldów organizacyjnych, a skupiając się na konsolidacji sił w celu realnego wpływania na sytuację, czy stan naszego narodu. Przeszkód do takich akcji jest wiele. Wspominałem o nich wymieniając mankamenty naszego środowiska w poprzednim z moich tekstów w „Szturmie”.

 

Dopóki nie zdamy sobie sprawy z tego, że nacjonalizmem należy żyć w każdym dniu, że musimy zakładać firmy, spółdzielnie, stowarzyszenia, fundacje, lokalne struktury narodowe i powinniśmy przynajmniej przestać toczyć bezsensowne wojenki personalne rozpoczynając myśleć kolektywnie, jak na nacjonalistów przystało, to nie zdołamy wygrać batalii o nasz naród, jego byt oraz dobro.


Michał Walkowski

Konserwatyzm ze względu na swoje potoczne znaczenie oraz konotacje polityczne i historycznej jest pojęciem niełatwym do bezpośredniego zdefiniowania. Chcąc pochylić się nad tym terminem, musimy najpierw dokonać jego demitologizacji. Czym zatem jest konserwatyzm? Czy jest to ideologia współczesnej mieszczańskiej prawicy? A może to raczej jest esencja tak zwanego reakcjonizmu, który bronił upadających monarchii w XIX wieku? Jeszcze innym ta idea będzie się kojarzyć z epigonami klasycznego liberalizmu spod znaku Janusza Korwin-Mikke. Problem identyfikacji konserwatyzmu z tym albo innym środowiskiem jest bardziej złożony. Niemniej jeśli ktoś kojarzy konserwatyzm tylko z jednym z owych środowisk, to tkwi w błędzie. Konserwatyzm został w powyższych przypadkach wykorzystany jedynie jako komponent ideologiczny bądź został przywłaszczony jako pusty katalog pojęć na potrzeby politycznej gry. Nie miejsce tutaj na polemikę opierającą się na cytatach sprzed 200 lat. Tylko jeśli przyjmiemy najbardziej ogólną i jednocześnie treściwą charakterystykę tego nurtu będziemy dopiero mogli obiektywnie spojrzeć na konserwatyzm z perspektywy nacjonalisty.

Niewątpliwą płaszczyzną porozumienia obu obozów pozostanie szacunek i ochrona tradycyjnych wartości. Konserwatyści jednak budują na tym fundamencie etykę organicznych wspólnot, która w optyce narodowych interesów może budzić podejrzenia. Jednym z głównych źródeł tego poglądu jest spisany przez św Tomasza z Akwinu „genetyczny porządek społeczności”. Wśród polskich nacjonalistów ta hierarchia jest bardziej znana jako wspominany wiele razy przez ks. Kneblewskiego porządek miłości (ordo caritatis). Niemniej przecież i dla większości nacjonalistów lokalne tradycje posiadają dużą wartość jako przejaw życia narodowego. Skąd zatem ta pozorna różnica? Dla polskich nacjonalistów regionalizm będzie już zawsze podświadomie kojarzył się z rozbiciem dzielnicowym i szlacheckim partykularyzmem. Natomiast dla konserwatystów regionalizm pełni rolę symbolu ostatniego bastionu oporu przed totalną biurokracją, ateizacją i protestanckim kapitalizmem. Oczywiście konserwatyści w większości nie wynoszą regionu ponad państwo. Wspomniany Akwinita, który niewątpliwie stanowi autorytet doktrynalny, uważał państwo za gwarancje porządku społecznego. Widzimy że nieporozumienia w tej kwestii wynikają raczej z rozłożenia akcentów w dyskursie. Rzadziej natomiast owe spory mają swoje źródło w fundamentach ideologicznych. Zupełny poziom abstrakcji ten problem nabiera w unitarnej Polsce, gdzie pobudzanie propaństwowego regionalizmu w duchu tradycyjnych wartości jest jak najbardziej wskazane.

Pochodną tych rozbieżności jest problem definiowania narodu. Konserwatyzm jest tu niesłusznie postrzegany jako ruch potencjalnie internacjonalistyczny. Nacjonalizm natomiast widziany z perspektywy konserwatyzmu jest często traktowany jako zatracony w szkodliwym szowinizmie. Również i w tym przypadku obie perspektywy są uwarunkowane przez tradycje polityczne. Oczywiście istnieją szersze przesłanki dla rozróżnienia obu wizji. Omówienie ich to zdecydowanie materiał na osobne opracowanie. Warto jednak zwrócić uwagę na pewne wspólne aspekty. Najbardziej autorytarne wizje monarchii katolickiej zawsze ostatecznie pozostają służbą dla obywateli. Chociaż monarchizm pozostaje ważnym elementem tożsamości ideologicznej konserwatyzmu, to ustrój państwowy jest niejako dla konserwatystów drugorzędny względem konieczności realizowania przez państwo funkcji kluczowych dla uchowania podstawowych wartości. Główną osią sporu jest pogląd na państwo narodowe. Niemniej nieodłączną częścią konserwatyzmu jest szacunek dla prawa zwyczajowego, które często stanowi integralną część kultury narodowej. Moim zdaniem pewną klamrą między doktryną nacjonalizmu i konserwatyzmu może być pogląd o rozwoju pojęcia narodu. W procesie ewolucji stosunków społecznych doszło krystalizacji właściwie pojęcia tożsamości, która wcześniej było hamowana przez ograniczone zdolności komunikacji społecznej. W historii jednak nie brak przykładów, gdzie tożsamość narodowy odcisnęła wyraźne piętno w czynnikach państwotwórczych. Jak słusznie zauważył Hegel spór o pierwszeństwo suwerenności władzy i suwerenności narodu jest pozorny. Nie ma władzy bez pewnego przyzwolenia poddanych jak i żaden naród nie może funkcjonować w anarchii. Stosunek władzy jest nierozłączny i na tym polu spór o ważność jest raczej zarzewiem sił wywrotowych albo tyranii. Władza służy narodowi, a naród słucha władzy. Na marginesie dywagacji ideologicznych to zdrowy rozsądek, który jest wpisany w oba światopoglądy, stawia raczej na praktykę polityczną kierowaną przez wyselekcjonowaną pod kątem moralnym kadrę i w tym kontekście pewne różnice światopoglądowe stają się wtórne względem państwowej motoryki.

Głównym zarzutem wobec konserwatyzmu pozostaje jego rzekomy ugodowy charakter względem zastanej władzy, który ma wynikać z braku idealizmu, braku ducha itp. Jest to zasadniczo uogólniające stwierdzenie, gdyż konserwatyzm nie neguje potrzeby dostosowywania państwa do życia narodu. Owe podejście nie wynika także z braku idealizmu, ale jest raczej jego wyrazem. W centrum konserwatywnej symboliki społecznej znajduje się m.in. drzewo albo krzew, które to są metaforą jednego wielkiego organizm. Zmianom w naturalnej strukturze obca jest rewolucyjna żywiołowość, która doprowadza do arbitralnych reform sprzecznych z możliwościami społeczeństwa. Nie oznacza to oczywiście, że reformy nie powinny niczego wymagać od poddanych. Konsekwencją takiego myślenia jak i szacunku dla tradycyjnych wartości jest niewykluczająca twórczego działania pokora wobec stworzenia. Dobrze oddaje ją cytat Stanisława Brzozowskiego, który pisząc to powoli już skłaniał się ku wierze katolickiej i nacjonalizmowi: „Ponieważ jesteśmy winni, nieskończenie winni wobec ludu, nie mamy prawa sądzić go surowo i zrażać się tem wszystkiem, co jest wynikiem jego nieszczęśliwego położenia, z którego my mniej lub więcej korzystaliśmy. Nie mamy prawa wątpić o nim, wierzyć powinniśmy w jego piękno, nie mamy prawa przypuszczać, że nie odpowiada on naszym wzniosłym marzeniom. Forma zewnętrzna jest wstrętna, straszna, odrażająca, ale na tem właśnie polegać powinno bohaterstwo naszej odkupiającej wiekowe winy miłości, abyśmy, pomimo tej formy i wbrew niej, dochowali wiary wielkiej przyszłości” Sama konserwatywna ewolucyjna metoda rozwoju narodu nie wyklucza także siłowego przewrotu wobec władzy, która staje się tyranią albo narusza boskie prawa (warto podkreślić, że jest to normą w obecnym świecie). Wyrazem tego w historii może być chociażby prawo oporu. Istnieje nadal także instytucja odwołania nawet papieża, gdyby ten naruszył fundamenty Wiary katolickiej.

Podsumowując idee nacjonalizmu i konserwatyzmu w swojej istocie posiadają wiele wspólnych mianowników, które dopiero na gruncie dalszego wnioskowania w oparciu o różne perspektywy historyczne dochodzą czasem do rozbieżnych wniosków. Oba nurty można by zobrazować jako dwie koliste płaszczyzny z częścią wspólną pośrodku. Konserwatyzm dążący do „wewnątrz”, do strefy elementarnej, która doprowadza do odnowy narodu poprzez wydobywanie idei z tego co zastaliśmy. Nacjonalizm stanowi płaszczyznę ciążącą na „zewnątrz”, która okala i nachodzi na konserwatyzm (wspólne mianowniki). Odnowa społeczeństwa jest w tym wypadu wynikiem rywalizacji narodów i twórczego czynu. Wektory o sprzecznym zwrocie tworzą dialektyczną jedność przeciwieństw, która ukazuje się nam jako siła motoryczna życia niezbędna dla funkcjonowania narodu. Oba nurty są oczywiście narażone na wypaczenia. Bez wątpienia patologiczną odmianą nacjonalizmu jest bezrefleksyjny szowinizm, który zawsze był krytykowany przez polskich nacjonalistów. Analogiczną patologią konserwatyzmu jest ślepa obrona tego co jest albo było. Wytrącenie wektora czynu skutkuje dla konserwatyzmu groźbą „zastygnięcia” idei oraz społeczeństwa, które ulega anomii. Natomiast gdy nacjonalizm zostanie pozbawiony wektora wartości stałych może „wylać się” ze swojej egzystencjalnej formy i następnie pogrążyć w niszczycielskim dla narodu ślepym politycznym nihilizmie. Śmiało można stwierdzić, że oba kierunki, o ile funkcjonują na gruncie wspomnianych sił, stanowią spójne integrum ideologiczne, które jednocześnie pozostawia sobie otwartą drogę dla ewolucji doktrynalnej, która będzie musiała sprostać wyzwaniom przyszłości naszego narodu.

Patryk Łukasz

 

W ostatnich dniach mamy do czynienia z ekscesami pod budynkiem parlamentu, urządzanymi przez tzw. opozycję totalną. Tak zwana opozycja totalna to zbiór skompromitowanych partii parlamentarnych związanych z biznesem i bankami, ich sojusznicy i przybudówki KOD, Obywatele PRL. Owi polityczni szubrawcy uważają, że łamana jest praworządność i podstawowe zasady państwa prawa. Protestują przeciwko reformie Krajowej Rady Sądownictwa, ustrojowi Sądów Powszechnych oraz rządom PiS-u. Nie muszę pisać, czym było przez ostatnie 8 lat dla tych środowisk pojęcie państwa prawa, bo czytelnik doskonale wie, że „demokratyczne państwo prawne” - tak, tak - nawet w Konstytucji owe błędne tłumaczenie z j. niemieckiego „demokratische Rechtstaat” zostało umieszczone! - w rozumieniu obrońców owego „państwa prawa” to możliwość robienia przekrętów na wszystkim co ruchome i nieruchome oraz prześladowanie grup społecznych i podsłuchiwanie dziennikarzy krytycznych wobec tych środowisk.

 

Chciałbym się skupić jednak w tym artykule tylko na wyżej wspomnianych reformach w kontekście właśnie prawidłowo pojmowanej praworządności i zasady państwa prawa.

 

Złamanie „Konstytucji”.
Wygaszenie immunitetów sędziom Sądu Najwyższego i przeniesienie ich w stan spoczynku prawdopodobnie jest literalnie niezgodne z zasadami obowiązującej ustawy zasadniczej. Jednakże nie uważam, by było w tym coś nagannego, czy tym bardziej niepraworządnego. Liberalna Konstytucja, uchwalona szemraną większością przez środowiska polityczne, które zostały niedawno odsunięte od władzy w państwie, a wobec których z każdym tygodniem można by wytoczyć nowy proces karny związany ze sprawowaniem przez nich wówczas władzy, nie jest jakimś absolutem, z którym obecni odpowiedzialni za Państwo powinni się w jakikolwiek sposób liczyć. Szyderstwem wręcz z zasad praworządności jest powoływanie się na narzucony Polakom projekt Konstytucji Unii Wolności, Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. Zawarte w niej zasady państwa liberalnego, a zgodne z nią w pełni zasady prymatu prawa unijnego nad prawem krajowym, furtki w przepisach umożliwiające drenaż kapitału przez międzynarodowe korporacje czy świadomie wprowadzona możliwość omijania prawa pracy przez zagraniczne korporacje to dorobek III RP, który nic wspólnego z praworządnością nie ma. Jest jej zaprzeczeniem i kpiną z suwerena, jakim jest Naród. Idąc dalej, można owe akty prawne uznać za legislacyjne bezprawie, ponieważ są rażąco niesprawiedliwe wobec Narodu, a niejednokrotnie uniemożliwiają zdrowej tkance społecznej rozwój i egzystencję. I mimo że pozornie są legalne, to piękne i klarowne pojęcia są jedynie przykrywką szwindlu. Jak pisał Carl Schmitt w jednym ze swoich tekstów: „Nie wolno nam trzymać się prawniczych pojęć, argumentów i przesądów, które zrodziła stara i chora epoka”. Ciężko zatem nazwać konstytucją czy ustawą akt prawny będący zalegalizowaniem szabru czy wyzysku. Zatem wadliwe, niesłużące Narodowi prawo należy derogować, nawet z pozornym naruszeniem innych norm. Obrońców starego i chorego porządku należy nazwać wprost szubrawcami czy złodziejami, a nie obrońcami praworządności. Niemniej same fakty potwierdzają, że moralność i prawość tych ludzi pochodzi z rynsztoka. Znajdziemy wśród nich zarówno zabójców księdza Popiełuszki, zatwardziałego alimenciarza czy, jak się ostatnio okazało, stręczyciela i handlarza żywym towarem. Zdrowa epoka, a tym bardziej Dobra Zmiana, nie powinna mieć dla takich person żadnych względności, a tym bardziej brać na poważnie ich protestów i Ruchu. To, co chore w życiu publicznym, powinno zostać z niego raz na zawsze usunięte.

 

Przywództwo jako samoistne prawo w działaniu
Znów posłużę się nieocenionym, aczkolwiek nieco zapomnianym dorobkiem niemieckiego politologa i prawnika - konstytucjonalisty Carla Schmitta. W zasadzie ten człowiek mógłby zastąpić w polskich podręcznikach wszechobecnego Maxa Webbera, ponieważ myśl Schmitta jest pełniejsza i pozbawiona liberalnego frazesu w swoich poglądach na funkcjonowanie państwa i systemu prawnego. W rozumieniu pojmowania prawa przez wspomnianych wcześniej liberałów traktują oni konstytucję i prawo karne jako „Wielką Kartę Zdrady”, a zasady prawa stanowionego przez III RP jako długi list żelazny mający umożliwiać im egzystencję w polskiej polityce i przekręty.

 

Tymczasem zgodnie z przyjętymi zasadami demokracji wybory zdecydowanie wygrało Prawo i Sprawiedliwość i ma pełne prawo do zaprowadzania swoich porządków w państwie. Na Partii i Rządzie spoczywa obowiązek przeforsowania swoich treści programowych we wszystkich publicznych instytucjach, a przede wszystkim we władzy sądowniczej, z uwagi na podstawowy obowiązek władzy, czyli ochrony Narodu przed wrogami zewnętrznymi i wewnętrznymi. Można by nawet napisać, również za Schmittem, że z przywództwa wypływa sędziowanie nad tym, co dla Narodu pożądane, a co nie. Tym zatem bardziej ciąży na szefie państwa obowiązek rozprawienia się z politycznymi insektami, pasożytami, które toczyły przez ostatnie ćwierćwiecze nasz Naród. Poprzez „rozprawienie się” mam na myśli usunięcie okrągłostołowej patologii z życia publicznego, uzdrowienie finansów publicznych poprzez mądrą politykę socjalną, wytoczenie procesów aferzystom czy zniszczenie wszelkimi sposobami obcych, czy należących do peerelowskiej czy michnikowej nomenklatury mediów i organizacji pozarządowych, finansowanych z zagranicy. Do takiego sędziowania uprawnia Partię przede wszystkim wygrana w wyborach na jesieni 2015 roku i skoro jest to postępowanie zgodne z wolą narodu, to mieści się to jak najbardziej w pojęciu praworządności, które nie może się ograniczać jedynie do literalnego zapisu normy prawnej. „Wszelkie prawo wywodzi się z prawa do życia narodu” pisał Schmitt i to powinno być uznawane za nadrzędną normę, nawet wobec tzw. Konstytucji z 1997 r.

 

Zatem można śmiało napisać, że w kontekście obecnie dokonywanych zmian w Polsce Prezes jest obrońcą prawa.

Sebastian Stelmach

piątek, 28 lipiec 2017 21:40

Karol Oknab - "Wola, wspólnota i suweren"

Rozważanie zagadnienia suwerenności władzy i państwa w epoce postmodernizmu może wydać się bezprzedmiotowe. Rozpłynięcie się struktur państwowych w organizacjach ponadpaństwowych, pojawienie się wielu podmiotów jak na przykład globalne koncerny lub organizacje terrorystyczne obejmujące swoją działalnością całą planetę czy też globalistyczne teorie dotyczące suwerennych miast1, wskazują na pewno, że nie należy skupiać się nad klasycznymi problemami dotyczącymi teorii „suwerenności”. Dywagacje na temat suwerenności formalnej, materialnej, pozytywnej, negatywnej bądź czy jest ona niepodzielna, czy też podzielna, można zostawić historykom. Wydarzenia ostatnich kilkunastu miesięcy w Polsce pokazują jednak, że istnieje jakiś podmiot, który zachował cechy, które kwalifikują się jako „niezależne sprawowanie władzy zwierzchniej”.


Suwerenem w państwie nie jest monarcha, to już wiemy od czasów rewolucji. Suwerenem w państwie nie jest także lud. Zapisy w obecnie obowiązującej Konstytucji, mówiące, że władza zwierzchnia w państwie należy do Narodu, są pozbawione faktycznego znaczenia. Teoria suwerennego ludu, który sprawuje władzę w państwie przez swoich przedstawicieli, została zminimalizowane przez teoretyków pozytywizmu prawniczego na czele z Martinem Kriele, którego poglądy podzielają dzisiejsi, najznamienitsi obrońcy Trybunału Konstytucyjnego. Suwerenne nie jest także samo prawo, rozumiane jako zamknięty, niewadliwy układ. Taki system, pozbawiony wspierającego go aparatu przemocy, pozostanie tylko w sferze abstrakcji.


Postmodernizm doprowadził do zanegowania podstawowych kategorii na których opierało się nowoczesne państwo. Idea suwerenności rozpłynęła się w teoretycznych dywagacjach o republice ludzkości, która zakończy historię człowieka czy też sieciowej strukturze władzy. Niemniej instytucje państwowe i należące do nich zasoby nadal istnieją. Pewien podmiot może objąć nad nimi swoją pieczę i swoją zbiorową wolą wykreować sytuacje, które pozwolą przełamać mu współczesny, polityczny impas.


W mojej ocenie najwięcej cech suwerenności przedstawia zorganizowana grupa ludzi, którą można określić jako partię polityczną (organizację). Rozumiem ją jako osobowy substrat pewnej ideologii, która skupia wokół siebie konkretnych ludzi, nawet jeśli ich ideologią będzie tylko chęć zachowania władzy za wszelką cenę. Dyskusje o różnicach między partią liberalną, partią administrującą, partią władzy czy też partią antysystemową są poza zakresem zainteresowania tego tekstu.


Natomiast drugi człon nazwy, nie może być rozumiany w sposób zawężający, na przykład jako działalności parlamentarna, czysto koniunkturalna, wobec której zrozumiałe zniechęcenie, prowadzi do tego, że rozsądni ludzie twierdzą, że polityka ich nie interesuje, nie chcą robić polityki (mimo, że w oczywisty sposób właśnie to robią). W późnej nowoczesności obok stanowienia prawa w parlamencie czy też różnych międzypartyjnych konfliktów, polityczną aktywnością będzie także na przykład pobicie uczestników wrogiej demonstracji. A być może dla określonych środowisk, mających jakieś ambicje polityczne, myślące nawet tylko potencjalnie o sprawowaniu władzy, taka aktywność polityczna, będzie jedyną możliwą i sensowną.


Najlepszym przykładem powyższego twierdzenia jest obecna partia rządząca. Choć nie jest to partia w żaden sposób „rewolucyjna”, z oczywistych sposobów odcinająca się od przemocy, to wykreowany parareligijny mit zamachu smoleńskiego, jest na tyle mobilizujący, za którym oczywiście kryje się także rządza łupów, że pozwolił jej na sukcesywny „podbój państwa”, który spotyka się z tylko z ograniczonym, słabym oporem.


Partia rządzą nie wykazuje większego zrozumienia dla obecnej, płynnej rzeczywistości, w której władza ma mieć charakter sieciowy, agonistyczny, deliberacyjny. Nie przejmuje się instytucjami międzynarodowymi, pokazując ich impotencję, nie oddaje religijnej czci konstytucjom i ustawom, tylko właśnie wyciągając słuszne wnioski ze obserwacji świata ponowoczesnego, a co za tym idzie, jest w stanie kreować nowe sytuacje.


Kiedy zanegowano istotę i sens istnienia państwa, społeczeństwa, kultury, na polu polityczności pozostała wola, która tylko czeka aby zostać zamanifestowana, przez tego kto będzie na tyle zdeterminowany, by się nią posłużyć. We współczesnym państwie, bardziej niż monarcha, lud, naród czy też prawo, suwerenem jest ta partia, która jest zdolna zmobilizować swoich członków i podbić państwo. Postmodernizm doprowadził do rozpadu podstawowych kategorii jakimi posługiwało się industrialne, mieszczańskie społeczeństwo. Posłużmy się przykładem uchodźców, aby ukazać nieadekwatność posługiwania się pojęciem „wspólnoty politycznej”; trudno mówić o istnieniu wspólnoty celów między zwolennikami niekontrolowanego napływu obcych przybyszów, marzących o „wielkiej wymianie”, która doprowadzi do zastąpienia dotychczasowych białych, słowiańskich etnosów, nowymi społecznościami metysów. Dzisiejsi zwolennicy „wielkiej wymiany” za kilka lat będą także zaciekle agitować, aby do wspólnoty politycznej zostały włączone na przykład roboty, które z punktu materialistycznego, niczym nie będą różnić się do pierwotnych członków wspólnoty politycznej, czyli obywateli będących ludźmi. Zatem wspólnota polityczna, identyfikująca się zawsze w opozycji do otoczenia, staje się nagle rezerwuarem dla każdego i dla wszystkiego, pozbawionym substancji, a samo słowo nie posiada już sensownego znaczenia, oprócz wykorzystywania go do walki politycznej.


W postmodernistycznym państwie nie istnieje pojęcie dobra wspólnego. Demokratyczny pluralizm doprowadził do erozji tego tradycyjnego pojęcia. Choć istnieje nadal pozór jednej wspólnoty obywateli uprawnionych do głosowania w wyborach powszechnych, to stopień polaryzacji postaw, światopoglądów, każe spoglądać na współczesnych Polaków jako ludzi może jeszcze posługujących się wspólnym językiem, ale nie tworzących narodu w klasycznym, modernistycznym tego słowa znaczeniu.
Jest to moim zdaniem fundamentalna uwaga, której sens zawiera się w przekonaniu o konieczności oderwania się od tradycyjnych, zdezaktualizowanych pojęć, których korzenie tkwią jeszcze w modernizmie. Takie pojęcia jak dialog, wspólnota, społeczeństwo, legitymacja, państwo, suwerenność ludu, narodowa demokracja utraciły swoje znaczenie. Zatem powyższe pojęcia pochodzące z innej epoki, powinny przestać być najważniejszym punktem odniesienia. W ich miejsce cenione stają się: woluntaryzm, aktywizm, „odwaga władzy”, zdolność do kreowania nowych sytuacji.


Tak więc uświadamiając sobie te okoliczności, dominujący dziś narodowi demokraci czerpiący z dziewiętnastowiecznych i dwudziestowiecznych koncepcji, powinni ustąpić już miejsca.


Karol Oknab

. Na przykład „Gdyby burmistrze rządzili światem” Benjamina Barbera, doradcy prezydenta Clintona, reprezentującego międzynarodową oligarchię.

Urodził się 26 sierpnia 1902 roku w Połtawie na terenach dzisiejszej Ukrainy. Przez wiele lat służył narodowi polskiemu jako polityk i działacz ONR „ABC”. Publikował w pismach takich jak „Nowy Ład”, „ABC” (ostatni redaktor naczelny tego pisma) czy „Prosto z Mostu”. W okresie międzywojennym napisał broszurę programową „Ustrój polityczny narodu” (Warszawa, 1938). Zmarł 30 lipca 1941 w obozie koncentracyjnym Auschwitz.

Jest on postacią o której zachowało się niewiele informacji. Nieliczne dostępne fakty wskazują jednak na to, że był on osobą która aktywnie działała w imię Wielkiej Polski. Świadczy o tym jego działalność polityczno- narodowa oraz bogata publicystyka, gdzie największą pozycję redaktora naczelnego (zresztą ostatniego) zdobył w „ABC” (od 1935 „ABC – Nowiny Codzienne”- dziennik związany z polskim ruchem narodowym, wydawany w Warszawie w latach 1926–1939). Co ciekawe, był to bardzo perspektywiczny dziennik wielokrotnie cenzurowany przez władze. Sama gazeta reklamowała się jako „aktualna, bezpartyjna, ciekawa”, co było nawiązaniem do pierwszych liter tytułu. Od innych polskich pism odróżniała się formułą zaczerpniętą z prasy zachodnioeuropejskiej i amerykańskiej. Zarządzanie nią nie należało do łatwych i wiązało się prawdopodobnie z wieloma nieprzyjemnościami dla jej członków, w tym samego Jana Korolca. Należy również wspomnieć, że gazeta była organem prasowym działającego tajnie Obozu Narodowo Radykalnego.

Jego ważnym osiągnięciem była praca wcześniej wspomniana: “Ustrój polityczny narodu”. Przedstawił w niej ważne jak na tamte czasy, mające również odzwierciedlenie w czasach dzisiejszych, problemy społeczne i wizje ulepszenia narodu przez jego doskonalenie.

Oto Jedne z ważniejszych Fragmentów Ustroju Politycznego Narodu;

Te same przepisy prawne, obowiązujące w rożnych

społeczeństwach, dają zupełnie inne skutki polityczne.

N. p. dawna nasza konstytucja marcowa

była wzorowana na przepisach konstytucyjnych

francuskich z okresu III-ej Republiki. Tymczasem

w praktyce nasz ustrój polityczny zawsze był inny,

niż we Francji.(Tu można wywnioskować że nawet ten sam ustrój polityczny w każdym państwie wygląda inaczej i może sprawdzać się dobrze w Rumunii a jednocześnie nie spełniać zamierzonej roli na Słowacji)

Olbrzymi wpływ na ustrój polityczny wywierają

stosunki gospodarcze. Te same przepisy prawne

zupełnie inaczej wyglądają w ustroju gospodarczym,

gdzie przemożny wpływ wywierają wielkie

koncerny i wielkie banki. Obok bowiem ośrodków władzy, jakie posiada państwo, powstają ośrodki

władzy faktycznej na skutek skupienia się w nielicznych

rękach wielkich mas kapitału

Rozpatrzmy dzisiejsze ustroje polityczne, zarówno

liberalne jak i dyktatorskie, zarówno monarchie

jak i republiki. Nie można zupełnie zrozumieć, co

się w nich dzieje, jeśli nie weźmie się pod uwagę wpływów,
jakie wywierają na nie wielcy potentaci finansowi.

Weźmy choćby drobny przykład z naszej

własnej polskiej rzeczywistości: Drobny podatnik,

gdy zostanie złapany na oszustwie podatkowym —

musi zapłacić grzywnę i nikt się nie martwi, skąd

weźmie na to pieniędzy. Taki zaś Eljasz Mazur, właściciel

wielkiej łuszczami ryżu w Gdyni, robi na niekorzyść

skarbu wielomilionowe niedokładności

w księgach i w rezultacie pozostaje bezkarny. A iluż

takich Mazurow wywiera wpływ na działanie ustroju

politycznego w rożnych państwach.(Typowy świat Kapitalizmu, wielka nierówność społeczna ukazana na przykładzie wielkiego finansjera z Gdyni.)

 

Zachęcam do przeczytania całej pracy Jana Korolca, która ukazuje problemy występujące w okresie międzywojennym i występujące również w czasach nam współczesnych.

 

Jan Korolec poświęcił znaczną część życia działalności na rzecz narodu polskiego i jest jednym z ważniejszych działaczy narodowych okresu międzywojennego. Prawdopodobnie właśnie przez działalność narodową został więźniem obozu koncentracyjnego Auschwitz, gdzie zmarł 30 lipca 1941 roku. My, jako Patrioci, powinniśmy zabiegać o pamięć osób, które wnosiły wkład w działalność narodową oraz szerzyć ich przemyślenia, żeby czas nie starł ich z kart historii.

 

Adrian Grudziński

 

 

O kapitalizmie nie należy mówić źle. Taka opinia jest dominująca w przestrzeni publicznej. Nie należy to do dobrego tonu. Wszystkie koncepcje i idee antykapitalistyczne, które są odpowiedziami na wyzysk i niesprawiedliwość wysuwane na zachodzie i w Polsce są wyśmiewane lub ignorowane. Szczególnie w państwach młodych, rozwijających się jak nasz. Problem jest szerszy. Otóż w ogóle nie toczą się u nas dysputy aksjologiczne na temat ustroju gospodarczego po 1989 roku.

 

Co pewien czas któryś z polityków narodowych szczyci się pragmatyzmem, nie rozumiejąc często tego, co mówi. Nadaje swojej wypowiedzi sens inny niż poglądy określane mianem pragmatyzmu. Zazwyczaj nazywa tak swoją zdolność do kompromisów, praktycyzm, a niekiedy koniunkturalizm.

Wielkie spory o wartości powinny były towarzyszyć przemianom 1989 roku. Zamiast tego, wdzięczność za otrzymywane pieniądze z Zachodu oraz tendencje naśladowcze – doprowadziły u nas do kapitalizmu. Mit wolnego rynku, konkurencji, miraże osiągania dobrobytu w drodze kopiowania neoliberalnych rozwiązań systemowych, zawęziły horyzonty naszych decydentów. Do debat na temat kształtu życia społecznego i gospodarczego nie dopuszczono.

Smutną satysfakcję mogę czerpać z rysującego się krachu - ubóstwionej przez tak wielu polityków - gospodarki neoliberalnej. Okazuje się nagle, że potrzebny jest interwencjonizm państwowy, planowanie oraz własność państwowa, a więc nie tylko prywatna.

 

Wiele głosów, by szukać własnych rozwiązań w sferze gospodarki i życia społecznego, by zasiąść do stołu i przeprowadzić ogólnonarodową debatę, zostało zlekceważonych. Jedyne dyskusje jakie się toczyły, dotyczyły jedynie kształtu i formy gospodarki wolnorynkowej, a nie gruntownych zmian i rewolucji ustrojowej w naszym państwie. Sytuację te można by porównać do tego, co miało miejsce w komunistycznej Polsce. Mam na myśli słynne hasło "Socjalizm tak, wypaczenia nie!". I tak jest obecnie. Kiedy na naszych oczach gospodarki neoliberalne się nie sprawdzają, heroldowie wolnego rynku przekrzykują się, że to co teraz mamy nie jest prawdziwym kapitalizmem, bo kiedyś to był ten słuszny, jedyny, prawdziwy albo dopiero nastanie po kilku zmianach. Do tej pory ten system przyniósł tylko jednym majątek, a innym ubóstwo.

 

Antykapitalizm jest oceniany jako pogląd radykalny. I słusznie, bo jest poglądem niebezpiecznym dla wielu osób posiadających władzę i pieniądze. Ludzi, którzy utrzymują się z wyzysku klasy robotniczej, zarówno w Polsce jak i na całym świecie. Niestety nurt ten w myśleniu o gospodarce jest mylnie utożsamiany z socjalizmem. Mylnie, gdyż powstało w historii wiele koncepcji ustrojowych społeczno-gospodarczych, które nie miały nic wspólnego z socjalizmem (nie były odmianami socjalizmu), a jednak głównym ich założeniem była praca na rzecz dobra wspólnego, narodu. Długo by wymieniać, ale chociażby włoski faszyzm, portugalski salazaryzm lub argentyński peronizm. Kościół Katolicki również stał twardo w tej kwestii i piętnował postawy liberalne, w gospodarce również. Jan XXIII w encyklice „Pacem in terris” jednoznacznie stwierdzał, że z prawa naturalnego, na gruncie którego stoi Kościół, wynika prawo każdego człowieka do korzystania z dóbr materialnych. Wyjaśnia on, że określona forma własności, a więc państwowa, prywatna, spółdzielcza – są rezultatem bliższego określenia przez stanowione prawo owego prawa do korzystania z własności w ogóle. Która forma własności ma dominować, o tym decyduje określone państwo w danym czasie, biorąc pod uwagę dobro wspólne.

 

Trzecia droga lub inaczej terceryzm to system społeczno-gospodarczy, który plasuje się pomiędzy kapitalizmem i socjalizmem. Może czerpać pewne rozwiązania z tych obydwu, które mają pozytywny charakter, jak własność prywatna (kapitalizm) i państwo socjalne (socjalizm). Ale w swym założeniu tworzy zupełnie innym system. Twórcy „trzeciej drogi” wyszli z założenia, iż system kapitalistyczny i socjalistyczny są systemami materialistycznymi prowadzącymi do zniewolenia człowieka, wobec czego warto byłoby stworzyć na ich bazie nowy system, który byłby kompilacją zalet tych idei, przy jednoczesnym wyeliminowaniu ich negatywnych stron.

 

Nacjonaliści powinni wreszcie zrozumieć, że istotne znaczenie ma nie tylko wygranie wyborów lub konsekwentne, oddolne działanie prospołeczne, lecz także rozwijanie i przedstawianie własnych koncepcji nowoczesnego państwa narodowego. Ukształtowana właściwie świadomość narodowo-radykalna w zakresie społeczno-gospodarczym przełoży się na udoskonalenie prawa i w konsekwencji na stosowne przemiany ekonomiczne. Nie przeprowadzona zostanie właściwie rewolucja narodowa bez właściwego i atrakcyjnego dla społeczeństwa programu gospodarczego.

Mówi się dużo w środowisku nacjonalistycznym o korporacjoniźmie i dystrybucjoniźmie, ale czy te stare systemy są dziś atrakcyjne dla zwykłego człowieka. Czy sprawdzą się w XXI wieku? W dobie globalizacji, nowoczesnych technologii i swobodnego przemieszczania się potrzebne są nowe rozwiązania. Przed nami, nacjonalistami stoi dzisiaj wyzwanie sformułowania i napisania takiego programu społeczno-gospodarczego będącego alternatywą dla systemu neoliberalnego. Może powinno się zaprzestać szukania nowych pomysłów w starych dziełach narodowców polskich i europejskich. Ich koncepcje były tak skonstruowane, by odpowiadały na potrzeby i wyzwania ich czasów.

 

Kapitalizm jest pojmowany dziś również jako najlepsza forma wolności jednostki. Kompletnie odrzucając prawdę o tym, że człowiek to istota stadna i to dzięki wspólnocie się realizuje. W parze z programami gospodarczymi, które (liczę, że jak najszybciej) nacjonaliści zaproponują społeczeństwu, musi iść rewolucja kulturowa. Musi ona zmienić myślenie ludzi, którzy tkwią w liberalnych kleszczach. Musimy kłaść nacisk na rozwój duchowy, wszechstronny psychiczny, jako wartość, a tę z kolei może zagwarantować nam narodowy radykalizm i trzecia droga. Wartość człowieczeństwa musi być definiowana przez rolę człowieka we wspólnocie. Tylko na tej drodze można ukształtować tę najdoskonalszą formę współistnienia, czyli narodu.

Paweł Doliński

 

Liczne porównania z przeszłością

To co się dzieje ostatnimi czasy, bardzo przypomina mi pewien okres dwudziestolecia międzywojennego. Dlaczego? Już wyjaśniam. W 1923 roku gospodarka II RP się ożywiła, ale równocześnie wpłyneło to na negatywny stan finansów państwa. Panował kryzys, większy niż obecnie. Ale jednak. Dodatkowo atmosferę zagrożenia podsycały protesty, w których uczestniczyły skrajnie lewicowe partie - Komunistyczna Partia Polski oraz jej przybudówki. Dziś jest tak samo jak wtedy jeśli chodzi o finanse i gospodarkę. Zagrażają jednak nie partie lewicowe, a lewackie i skrajnie antypolskie. Do tego wszystkiego przeciwko rządowi zaczynają występować Ukraińcy. Podobieństw jest znacznie więcej.

Ów kryzys demokracji parlamentarnej w Europie rozpoczął się już w latach dwudziestych ubiegłego stulecia. Jeśli chodzi o Polskę to przewrót majowy nastąpił w 1926 roku. Powodów było wiele, gdyż inni przywódcy partii politycznych również jak współcześnie, żądali zmian w Konstytucji i wzmocnienia władzy wykonawczej. Piłsudski po prostu wykorzystał odpowiedni moment i zrobił swoje. Robiąc to dla dobra narodu, a nie tylko i wyłącznie własnego. Nie brzmi to znajomo? Obywatelski Kukiz’15 domaga sie zmian w Konstytucji, w konsekwencji PiS, chcący naśladować sanację i jej mistrza - Józefa Piłsudskiego – poprzez głos Prezydenta wnoszącego o referendum w sprawie Konstytucji w 2018 roku, na te potrzeby odpowiada. Tylko teraz PiS nagle zabiera się za reformę sądownictwa, wprowadzając standardy europejskie i ich wieczny konkurent -Platforma Obywatelska wraz z nieznaną Nowoczesną zaczynają nawoływać do buntu. Nie nabiera to jeszcze rozmiarów zamieszek z 1923 roku ale kto wie... Drugiego przewrotu majowego też jak na razie jeszcze nie ma, lecz nic nie jest pewne. Pytanie czy to będzie Rząd, czy siły antyrządowe… Bo w II RP jeszcze za czasów życia Marszałka wprowadzono w życie ciekawe ustawy, w tym plan Kwiatkowskiego, który w ostateczności, przez wybuch II wojny światowej, nie wszedł w życie...

Dalczego tak się dzieje i do czego może to doprowadzić

Bardzo mnie zastanawia, dlaczego teraz, a nie wcześniej, ludzie wyszli na ulicę. Tyle afer „wybuchło” za czasów antypolskich rządów PO-PSL, a tylko Nacjonaliści dawali im wyraźny sprzeciw. Katastrofa smoleńska owiana była klauzurą milczenia. Władzę w demokratycznych wyborach przejmuje PiS. Próbuje reformować kraj, czasem popełniając błędy, a czasem nie, jednak od samego początku PiS-owi się przeszkadza. Rozumiem robić to po roku, po dwóch latach rządów ale po 2 dniach? Chciano dokończyć późną dekomunizacje - źle. Tego nie robi prawdziwa opozycja kierująca się interesem Polaków, tylko ludzie chcący wrócić do władzy. Do tego teraz pod pretekstem reformy sądów, powrotu podstawówek oraz groźby wzrostu podatków, wraz z Ukraińcami nawołują do ,,polskiego Majdanu", wprowadzając wrogi stan w polskim narodzie, stan w którym Polacy sami sobie są wilkami, bo jeden jest za PO, a drugi za PiS (nawet jeśli nie głosował za nich podczas wyborów). Szczekają Ci co do wyborów nie poszli, a narzekają. Kiedy pyta się ich o to czemu nie byłeś na wyborach? Odpowiadają „bo nie musiałem”. To może doprowadzić do wojny domowej – nawet nie zbrojnej, a mentalnej wojny domowej. Tylko kto na tym skorzysta? Niemcy, UE, może Rosja czy USA, bo na pewno nie Polska i Polacy. Wracając na chwile do Majdanu, jeśli nawet wybuchnie, to zobaczmy - czy coś się zmieniło po Majdanie na Ukrainie? Tylko oligarchowie, doszedł trwający jeszcze konflikt w Donbasie, a oprócz tego ? Nic. Bo gdyby się coś zmieniło, tylu Ukraińców nie przyjeżdżałoby do Polski za pracą. Bądźmy rozsądni. Czas pokaże czy PiS (nasza pseudosanacja) będzie realizować interesy narodu i jakiej transformacji ustrojowej dokona. Nie pozwólmy, aby ogarnęła nasz Naród wojna domowa – mentalna i co gorsza zbrojna...


Kacper Sikora

Ośrodki zajmujące się sianiem antyukraińskiej propagandy, bo tak należy nazwać niektóre media, nieraz już potrafiły udowodnić, że pokazywanie prawdy nie leży w ich intencjach. Tym razem ofiarą absurdalnych zarzutów padł czynnie zaangażowany w sprawę polsko-ukraińskiego pojednania reprezentant Korpusu Narodowego na Polskę, Władysław Kowalczuk.

Zacznijmy od początku. 11 lipca na warszawskim Skwerze Wołyńskim, wraz z reprezentantami kilku polskich środowisk narodowych, Kowalczuk złożył kwiaty, oddając hołd ofiarom Rzezi Wołyńskiej. Jak zadeklarował, jego działaniom przyświeca nie tylko chęć uhonorowania ofiar, ale i przeświadczenie, że takie wydarzenia nigdy nie powinny się powtórzyć. Dzień później na portalu Media Narodowe ukazał się wpis pt. „Pułk Azow uczcił kata polskiej ludności na Wołyniu”, w którym nie zająknięto się o powyższej sytuacji. Opisano za to, za portalem Azov.press, jak 10 dni wcześniej Władysław Kowalczuk wystąpił z przemówieniem na uroczystościach ku czci Romana Szuchewycza, dowódcy UPA, jednej z osób odpowiedzialnych za zbrodnie na Polakach. Równolegle, niezawodne jak zawsze Kresy.pl obwieściły światu, że doszło do „manipulacji”, czego dowodem ma być właśnie udział Kowalczuka w marszu upamiętniającym Szuchewycza, a o czym – jak wspomnieliśmy – pisano na oficjalnych stronach Ruchu Azowskiego.

Na usta ciśnie się pytanie, czy redaktorzy wspomnianego medium znają znaczenie słowa „manipulacja”, a jeśli tak, to czy umieją wskazać, w którym miejscu ona nastąpiła? Przecież, mimo że Ruch Azowski dystansuje się od ślepego naśladownictwa wzorców banderowskich (w sferze ideologicznej odwołując się głównie do zabitego przez banderowców melnykowca Mykoły Sciborskiego), to stosunek tego środowiska do czołowych postaci OUN-B nigdy nie był tajemnicą. Mimo szacunku, jaki budzą one wśród współczesnych nacjonalistów, azowcy – znacznie odważniej niż ogół ukraińskiego środowiska narodowego – starają się zmierzyć także ze zbrodniczą odsłoną działalności UPA, o czym wielokrotnie było w różnych miejscach wspominane. Z litości pomińmy już antyfaszystowską, godną stowarzyszenia „Nigdy Więcej” gorliwość redaktorów Kresów.pl, którzy uznają za stosowne epatować terminem „neonazizm” w stosunku do azowców (załóżmy – z korzyścią dla nich – że zgłębienie stosunku środowiska politycznego, stanowiącego zaplecze tego ruchu, do narodowego socjalizmu przerasta ich możliwości).

Zajmijmy się tym co w niniejszej sprawie poważne i istotne. Z pewnością istnieją duże różnice w narracjach historycznych polskiej i ukraińskiej. Zapewne w pełni nigdy nie staną się one tożsame, choć z czasem być może nieco się zbliżą. Szerzej starałem się z tym zagadnieniem zmierzyć w artykule „Skąd bierze się kult UPA?”, w 31. numerze pisma „Szturm”, do którego odsyłam zainteresowanych.[1] Poprzestańmy tu na konstatacji oczywistej dla każdego orientującego się w sprawie człowieka: UPA jest na Ukrainie szanowania nie ze względu na zbrodnie na Polakach. Jeśli już, to pomimo ich, choć zagadnienie to daleko bardziej skomplikowane. Dla Ukraińców etos UPA to tradycja wytrwałej, bezkompromisowej walki przeciw sowietom.

W tym kontekście groteskowo wygląda, widoczne w wielu dyskusjach, usilne łapanie za słówka Kowalczuka, mające na celu dowieść, iż nie uważa on Rzezi Wołyńskiej za ludobójstwo, mimo że stwierdzał to kilkukrotnie w różnych miejscach. Z drugiej strony próbuje się dowieść, że stawia on znak równości pomiędzy mordami UPA a akcjami odwetowymi polskiego podziemia, tylko dlatego że miał czelność o nich wspominać, w wyważony zresztą sposób. Niestety autor opublikowanego 17 lipca na Mediach Narodowych wpisu pt. „Władysław Kowalczuk: Rzeź Wołyńska była bratobójczą wojną” uznał za stosowne nawet z przychylnej (!) recenzji filmu „Wołyń”, autorstwa Kowalczuka, wyciągnąć jedynie te sformułowania, które pasowały mu do tezy o dwulicowym banderowcu, bałamucącym Polaków. Absurdalnie brzmi w tym kontekście lead artykułu, który przytoczmy w całości: „Przedstawiamy publicznie wyrażane poglądy Władysława Kowalczuka – reprezentanta ukraińskiej partii Korpus Narodowy, powstałej na bazie pułku Azow – na temat Rzezi Wołyńskiej, aby Czytelnicy mogli wyrobić sobie własny pogląd na działalność tej osoby”. I kto tu manipuluje?

Jeśli mowa o użyciu terminu „ludobójstwo” w odniesieniu do polskich akcji odwetowych, to wypada zauważyć, że – jakkolwiek jest to temat bardzo kontrowersyjny – w dość podobnym kierunku idą spostrzeżenia najbardziej uznanego polskiego znawcy tematu, prof. Grzegorza Motyki. Ów naukowiec pisał w swojej znanej książce „Od Rzezi Wołyńskiej do Akcji Wisła”, że zapewne niektóre z tych pacyfikacji na takie miano zasługują. Nawet zresztą jeśli tak nie jest („ludobójstwo” jest terminem stricte prawniczym), to sprowadzanie publikowanych przez Kowalczuka artykułów do wyciętych z kontekstu zdań, a nawet słów, wygląda żałośnie. Kowalczuk nieraz dawał do zrozumienia, iż jest świadom dysproporcji pomiędzy działaniami obu stron. Można tu w ogóle zapytać, czy w związku z faktem, iż Ukraińcy padali ofiarą polskiego podziemia na ogół w wyniku odwetów, ich potomkowie nie mają dziś prawa do pamięci o 10-15 tys. ukraińskich cywilów (w tym kobiet i dzieci) zabitych przez polskie podziemie. Oczywistym wydaje się, że nie można im tego odmawiać, ani specjalnie uzasadnionym nie jest dziwienie się samemu faktowi, że Ukraińcy przypominają sobie również o swoich zabitych niewinnie rodakach.

Niżej podpisany zna Władysława blisko 3 lata – może nie jest to wiele, ale wystarczająco dużo by poznać dążenia człowieka, z którym wielokrotnie współpracowało się we wspólnej sprawie, nie tylko zresztą na odcinku spraw polsko-ukraińskich. Z drugiej strony, tych kilka lat to zapewne dłużej niż wynosi staż działalności przeciętnego hejtera, który na widok działań podejmowanych przez Kowalczuka obwieszcza, że „z Ukraińcami nie będziemy rozmawiać”. W warszawskim środowisku narodowym nikt rozsądny, z osobami odrzucającymi ideę sojuszu polsko-ukraińskiego włącznie, nie ma wątpliwości, że intencje Władysława są czyste – trudno więc uniknąć pytania, dlaczego akurat niego obrzuca się błotem? Sam nie zgadzam się w niektórych sprawach z Kowalczukiem, niektóre używane przez niego sformułowania wydają mi się problematyczne, ale kim trzeba być, by za każdym razem dopatrywać się tu podstępów?

Poszlak wskazujących na to, że ktoś chciałby skompromitować akurat jego działania jest przecież niemało vide wypuszczane przez jeden z tabloidowych profili na Facebooku fałszywki screenów Kowalczuka, w których rzekomo wychwalał on mordy na Polakach, albo pojawiający się co jakiś czas na pomniku ofiar UPA w Gdańsku, kojarzony z Ruchem Azowskim symbol „Idei Nacji”. Być może autorem jest jakiś ukraiński wandal, daleko mi do pełnego negowania takiej ewentualności, pytanie tylko czemu posłużył się akurat symbolem ugrupowania oficjalnie dążącego do poprawy stosunków z Polakami?

Powiedzmy to otwarcie. Niektórym ludziom po prostu nie w smak jest to, że są ukraińscy nacjonaliści, którzy chcą by polsko-ukraiński dialog zastąpił ciągłe okazje do dowodzenia, że każdy ukraiński patriota najchętniej rezałby Polaków. Może dla części z nich sam fakt zaistnienia możliwości zmiany podejścia Polaków (czy polskich nacjonalistów) do zjawiska jakim jest odradzający się na Ukrainie nacjonalizm stanowi coś, do czego nie można dopuścić – niezależnie od tego jakie są fakty, niezależnie od tego jakie poglądy na sprawę polską wyznają współcześni ukraińscy nacjonaliści. Zabrakłoby paliwa, na którym można jechać, zyskać czyjeś poparcie (inna rzecz, że ukrainofobom wychodzi to nieudolnie, bo regiony najbardziej Ukrainie niechętne są przecież bastionami PiS-u, który zdaniem osób wyznających powyższe poglądy, jest „probanderowski”). Logika tworzenia sztucznych problemów nie prowadzi do niczego. Bo trudno mieć wątpliwości, że aberrację stanowi przeświadczenie, iż działalność wyrażającego żal z powodu Rzezi Wołyńskiej Ukraińca jest zagrożeniem.

W innym wypadku można byłoby przecież, zachowując różnice zdań, dyskutować na innym poziomie – bez odrzucania oczywistości, bez sprowadzania sprawy do absurdów. Można by powiedzieć, że stąd tylko krok do kolportowania popularnych niegdyś list ukrytych Żydów, gdyby nie fakt, że w internecie już od dawna pojawiają się wobec Ukraińców zarzuty daleko niższe niż oskarżenia o trwanie w antypolskiej konspiracji. Przykładowo, niedawno na jednej z brukowych (ale poczytnych) witryn można było przeczytać, że banderowcy składają dziś ofiary z ludzi. Innym razem, sugerowano, że pułk Azow jest jednostką zwalczającą chrześcijaństwo, ponieważ jego żołnierze w jednym z garnizonów postawili posąg słowiańskiego boga wojny Peruna. Daleko mi do rodzimowierstwa, a taki akt jawi mi się w najlepszym razie jako ekscentryczny, niemniej jednak pobieżne nawet wgłębienie się w zagadnienie wystarczy by stwierdzić, że w samym Azowie jest mnóstwo (zapewne większość) chrześcijan, prawosławnych, grekokatolików, a pewnie i rzymskich katolików. Nie od dziś wiadomo, że najdoskonalsza manipulacja zawiera w sobie ziarno prawdy – histeryczny ton często nie ma żadnego uzasadnienia, a mimo to w pisanych w nim jest znaczna część informacji z Ukrainy. Nie wątpię, że często staje się to udziałem ludzi naiwnych czy zdezorientowanych, ale nieraz trudno nie podejrzewać autorów o złą wolę.

A z Ukraińcami rozmawiać trzeba. Czy się nam to podoba czy nie – sprawy takie jak ekshumacje polskich ofiar Rzezi Wołyńskiej, dbanie o dziedzictwo kultury polskiej na Kresach czy sama poprawa bytu ukraińskich Polaków nie mają szans realizacji w warunkach permanentnie podgrzewanego konfliktu polsko-ukraińskiego, opartego w dużej mierze o wzajemnie niezrozumienie priorytetów. Powiedzmy nawet więcej, wobec faktu odgrywania dużej roli przez nacjonalistów (przynajmniej na zachodniej, najbliższej naszym uczuciom, Ukrainie), trudno spodziewać się by chociaż część z tych spraw została należycie rozwiązana bez znalezienia chociaż nici zrozumienia z Ukraińcami określającymi się jako nacjonaliści… mającymi UPA za swoich bohaterów.

Jako nacjonaliści opowiadający się za dialogiem z Ukraińcami – mimo że wysiłki podejmowane przez nas mają zasięg ograniczony – możemy już dziś pochwalić się pewnymi symbolicznymi osiągnięciami. Dzięki naszym środowiskom, oraz dzięki otwartości ze strony części ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego, hołd ofiarom Rzezi Wołyńskiej oddali już przedstawiciele środowisk takich jak UNA-UNSO, Kongres Ukraińskich Nacjonalistów czy (dwukrotnie) Ruch Azowski. Być może nie każdy z tych gestów wyglądał w 100 procentach tak jak by sobie tego życzyli co bardziej wymagający polscy narodowcy, ale trzeba mieć zerową wiedzę o poglądach panujących w ostatnich dekadach w łonie ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego na stosunki z Polakami, by nie widzieć tu kroku naprzód. W ciągu kilkunastu lat ruch ten przebył na tym polu bardzo długą drogę – od palenia polskich flag i skuwania tablic na Cmentarzu Orląt przez UNA-UNSO (warto zestawić to z działaniami azowców w sprawie kamiennych lwów rok temu), przez ciągłe zakłócanie obchodów rocznicy 11 lipca, po coraz liczniejsze w ostatnich latach propolskie gesty, ale i działania. Trzeba nie mieć elementarnej wiedzy, albo po prostu za grosz dobrej woli, by nie widzieć tej znaczącej ewolucji. Jeszcze kilkanaście lat temu wśród Ukraińców dominującą postawą była pełna negacja zbrodni UPA na Wołyniu, z czasem – wraz ze wzrostem wiedzy, ale i coraz bardziej propolską orientacją – pojawiły się tezy o równowadze win po obu stronach. Kiedyś świadomość skali Rzezi Wołynia i Galicji stanie się na Ukrainie faktem, także wśród nacjonalistów. Wymaga to właśnie dialogu, w tym również działań takich jak nasze skromne próby podjęcia trudnych dla Ukrainy tematów. Nie wszystko rozgrywa się pomiędzy rządami państw, duże znaczenie mają nastroje społeczne – mówiąc obrazowo, nawet gdyby rządy w Kijowie i Warszawie dogadały się w sprawie ekshumacji, to chyba lepiej by czynnik społeczny w nich nie przeszkadzał, nie demolował naszych miejsc pamięci, a odnosił się do nich ze zrozumieniem i szacunkiem. Zamykanie się na fakt, że wśród ukraińskich nacjonalistów coraz częstsze są propolskie tendencje, odrzucanie go dla samej zasady jawi się tu jako nonsens.

Jakie więc intencje przyświecają zwolennikom stałej eskalacji sporu polsko-ukraińskiego? Czy faktycznie zależy im na zbliżeniu do branej ciągle na sztandary prawdy historycznej, upowszechnieniu jej także na Ukrainie? Czy może jednak chodzi o to by stale podsycać najniższe fobie, o to by zawsze można było uderzyć w tony o zagrożeniu banderowskim? Podobnie jak wcześniej wypada się zastanowić czy nie chodzi po prostu o mobilizację poparcia – wszak pomysłów w sprawach naprawdę istotnych często brakuje.

Wobec tych czynników, można odnieść wrażenie, że kierunek w jakim zmierzają niektóre środki przekazu jest po prostu niepokojący. Widać to także w sprawach innych niż ukraińska, czego dowodem niech będzie pojawienie się w ostatnich dniach idiotycznego wręcz tekstu, w którym postulowano nie tyle nawet odbicie z rąk litewskich Wilna, co dosłownie wymazanie z mapy państwa litewskiego. Ani to możliwe, ani mądre – po co więc osoba (niewątpliwie merytorycznie przygotowana) takie rzeczy pisze? I po co takie, mogące przecież zaszkodzić naszym rodakom brednie publikować?

Co w ogóle powinno być celem mediów nacjonalistycznych, zapytajmy po raz kolejny w przeciągu ostatnich lat. Kształtowanie nowoczesnej myśli narodowej i upowszechnianie myślenia w kategoriach narodowych czy jedynie podgrzewanie emocji, koncentrowanie uwagi na nieistniejących problemach? Co to ma wspólnego z dobrymi tradycjami endeckiego myślenia o potrzebach narodu? W świecie mediów zapewne nie da się w pełni uniknąć populizmu, ale czy przyświecający naszym publicystom główny cel działania został należycie obrany?

Jakub Siemiątkowski

[1] http://szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/528-jakub-siemiatkowski-skad-bierze-sie-kult-upa

Każda osobowość ewoluuje. To samo tyczy się charakteru społecznego lub inaczej ujmując - „psychiki zbiorowości”. Dużo mówi się o mentalności post-komunistycznej w Polsce. Współcześnie objawia się ona głównie pośród starszych pracowników Urzędu Skarbowego czy Zakładu Ubezpieczeń Społecznych albo u Pani w lokalnym osiedlowym sklepie. Obrazują je filmy Barei, na myśl przychodzą sceny z "Misia". Owa osobowość podupada i zamiera. Wpływ na to zapewne ma zmiana pokoleniowa ludzi, którzy „nie znali komuny”. Uśmierca ją też doświadczenie „dzikiego polskiego kapitalizmu” lat 90 XX w. Wydaje się, iż ten osobliwy „dziki wschód ‘90”, a następnie wejście w struktury Unii Europejskiej, to proces kształtowania się nowego charakteru człowieka w Polsce. Użyć tu można pojęcia mentalności „neo-folwarcznej”.
Ten artykuł to rozważania o współczesnym polskim charakterze zbiorowości. To także forma spójnych obserwacji zachowań ludzkich. Oprócz tego to próba luźnej analizy porównawczej. Nie chcę, żeby ten tekst został odebrany jako „pisany pod tezę”. Temat z dziedziny socjologii i szerokiej wiedzy o społeczeństwie może wydać się trudny. W końcu szlachta nie istnieje w „realu” tylko na facebooku „szlachta nie pracuje”. Chłopi nie odprawiają już dawno pańszczyzny. Za komuny pracowali w PGRach w kolektywie, a dzisiaj jako rolnicy mają nowe możliwości. Najczęściej pracują dla siebie i na eksport. Sprzedają na targu marchewki, buraki, pomidory, a w okresie letnim truskawki czy maliny. Pałacyków nie ma. Zapomniane infrastruktury folwarków zarastają trawą. Część z nich odrestaurowano i przerobiono na muzea, a część z nich to domy weselne. Mieszczaństwo rozrosło pod wpływem zmian technologicznych i cywilizacyjnych. Ostało się duchowieństwo z silną pozycją społeczną. Więc jak można pisać o neo-folwark? Po prostu widać analogię pomiędzy współczesnością a dawnymi czasami przedrozbiorowymi. Widać „Pana” i „podwładnego” w psychice ludzkiej.

Warto zobrazować społeczeństwo neo-folwarczne. Zastanawiałem się jak to opisać dobierając odpowiednie terminy i słowa, często posługując się neologizmami. Wytypowałem trzy luźne zobrazowania, aby „wejść” w rozważania nad wybraną problematyką. Traktować je trzeba tylko i wyłącznie jako „próbę”, a nie „pewnik” w wybranej przeze mnie tematyce.


Po pierwsze społeczeństwo neo-folwarczne dzieli się na bogatych i biednych. „Bogacze” mają majątki najczęściej z czasów transformacji. Inni dorobili się majątku w czasie „dzikiego polskiego kapitalizmu lat 90”. Biedotą pozostaje każdy, kto nie posiada majątku w postaci firmy, działki, czy innych „bogactw” lub „wpływów” mających znaczenie społeczne np. w mediach czy polityce. Do biedoty zaliczyć trzeba też tych, którzy posiadają mały i skromny majątek, który nie wnosi nic do ekonomii i gospodarki, albo jest trudny do utrzymania.


Po drugie na posiadających i wynajmujących. Posiadacz to ten, który ma np. firmę, kamienicę, działkę, market. To on rozporządza „swoim biznesem”. Wynajmujący to ten np.: który mieszka i płaci czynsz w kamienicy; właściciel małego sklepu, gdzie płaci wielkie sumy pieniędzy za wynajem lokum; pracownik najemny zbierający maliny; kasjerki w markecie; telemarketer czy inny prekariusz, który „wynajmuje swoje zdolności” za „beznadziejne zarobki”. Są to osoby, które nie posiadają swojego majątku, albo te, które posiadają „mająteczek” trudny do utrzymania, gdzie więcej z jego powodu jest strat, niż pożytku.
Po trzecie na „będących przy korycie” i na „szarych obywateli”. „Będący przy korycie” to m.in. polityk, dziennikarz, a nawet może nim być ksiądz. „Będący przy korycie” ma coś do powiedzenia. Liczą się z jego zdaniem w opinii publicznej. Bierze udział w debatach. „Szary obywatel” to każdy z nas, kto nie ma wpływu na kształtującą się w szerszym spectrum rzeczywistość.

Po powyższym zobrazowaniu krystalizuje się nam wizja podziału na „szlachtę” i „chłopstwo” z dawnego folwarku. Stany jako takie nie funkcjonują w neo-folwarku. Klasy społeczne również ulegają rozmyciu. Wszystko opiera się na kwestii „posiadania” i „nieposiadania” majątku, dzięki któremu mamy szanse kreować rzeczywistość państwową i należeć do jednej lub do drugiej grupy ludzi. Szlachty rodowej nie ma w społeczeństwie neo-folwarcznym. Istnieje za to kasta, którą określimy mianem tzw. „szlachty pieniądza” lub „szlachty wpływów”. Aby wejść w ten „stan” musisz mieć spory majątek, którego utrzymanie nie jest dla Ciebie stratne. Podobnie „chłopstwo” nie odprawia pańszczyzny i nie jest przywiązane do ziemi. Wręcz przeciwnie w neo-folwarku mobilność jest bardzo cenna. To co łączy chłopa z folwarku i „neo-chłopa” z neo-folwarku to psychiczne „poddaństwo” wobec „Pana”. Panem w czasie Rzeczpospolitej Obojga Narodów był król, rodowy szlachcic i duchowny. Jak to będzie wyglądać w neo-folwarcznym społeczeństwie? Najczęściej to pracodawca, może to być właściciel kamienicy, pracownik banku, pracownik służby zdrowia (np. lekarz), kapłan, który bierze pieniądze za sakramenty, czy przedstawiciele władzy państwowej. Ostatnie to odpowiednik „państwowego folwarku”, forma „współczesnej neo-królewszczyzny”. Będzie to np. pracownik Urzędu Skarbowego, czy Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Gdy „neo-chłop” widzi władzę w postaci pieniądza, struktur państwa czy instytucji to czuje do niej respekt i strach wynikający z braku wiedzy na temat prawa. Stawia sobie pytania: „co mogę, a co nie?” „Co może zrobić Pan, a czego mu nie wolno?”. „Namiestnicy neo-folwarków” tę zależność wykorzystują. „Neo-chłop” bardzo często ma związane ręce i wprowadzany jest przez manipulacje specjalnie w błąd, przez co jest stratny.

Co różni folwark od neo-folwarku? Epicentrum wszelkich działań stały się głównie miasta, a nie ogromne orały ziemi na polach, przy których budowano pałace. Statusem majątkowym dawniej była ilość posiadanych wsi, teraz wyznacznik statusu jest inny. Na pierwszym miejscu będzie to ilość zgromadzonych funduszy i zarobek w skali roku. Następnie np. ilość posiadanych aut, nieruchomości, działek pod miastem, założonych prosperujących firm, modny ciuch, drogie perfumy, drogie zegarki, biżuteria z najwyższej półki, itd.


Najbogatsi są na szczycie „neo-folwarcznej szlachty”. Najbogatszych można określić terminem „neo-magnaterii”. W końcu mają największy wpływ w kreowaniu rzeczywistości. Pompują pieniądze w biznes i inwestycje. Daje im to niewyobrażalne zyski, przez co pomnażają swoje bogactwo. Rzadko się zdarza, żeby ich przodkowie pochodzili z inteligencji czy arystokracji. W końcu jednych i drugich w większości wymordowano podczas okupacji hitlerowskiej, część zginęła z rąk sowieckich oprawców w Katyniu, a później kolejną część dobili w kazamatach nienawiści siepacze Bieruta i Stalina. Z pochodzenia są najczęściej chłopami i robotnikami, przodkami ważnych dygnitarzy i partyjniaków poprzedniego systemu komunistycznego. Często nie dbają o swoją tradycję. Wstydzą się swojego prawdziwego pochodzenia. Doszukują się w badaniach genologicznych powiązań z dawną szlachtą rodową, aby podbudować swoje ego. Ma to motywy szaleństwa. Czynią to często w nielegalny sposób. Do nich zaliczyć trzeba np. „resortowe dzieci”, zabezpieczone przez rodziców, aby weszli w nową rzeczywistość III RP. Istnieje w tej grupie też druga grupa. Dorobiła się ona w latach ’90. Jej członkowie wpadli w tym okresie na jakiś biznes, który „wypalił”. Zyskali w szybkim tempie dużą sumę pieniędzy inwestując je np. w wykupywanie działek. Utrzymali status majątkowy na takim poziomie, że nie był on stratny. Pochodzenie tej grupy jest różne. Ich przodkowie mogli np. pochodzić ze strajkujących „solidarnościowców” z czasów PRL-u.


Drugim członem szlachty pozostają politycy w strukturach demo-liberalnego systemu. W jej skład mogą wchodzić bogacze, ale nie muszą. Tworzy się system „partyjniactwa”, który przypomina sposób walki „dwóch rodzin szlacheckich” rodem z „Zemsty” A. Fredry. Na myśl przychodzi mi również luźne porównanie współczesności ze stronnictwami z II poł. XVIII w. Pierwsze z nich to pro-oświeceniowa i robiąca coś dla ogółu „Familia”. Druga to tzw. „Stronnictwo Hetmańskie” mocno konserwatywne, anty-reformacyjne, wspierane finansowo przez Imperium Rosyjskie. „Współczesna Familia” to taki PiS, a „współczesne stronnictwo magnaterii” to takie PO. Jedno i drugie miało sporo do powiedzenia przy wsparciu obcych wpływów, (wtedy była głównie Rosja i Prusy, teraz jest to USA, albo RFN), aczkolwiek nie zrobiło nic większego dla swojego kraju. Ciągłe waśnie i kłótnie szlacheckie w sejmie, prowokacje, walka o wpływy, reformy wojska bez pokrycia, psychiczne oderwanie się od zastanej rzeczywistości to kolejny wspólny obraz mentalności folwarku i neo-folwarku.


Trzeci grupa to nadzorcy korporacji, właściciele średnich firm oraz najwyżsi szefowie większych firm, nad którymi stoi już tylko właściciel, najczęściej neo-magnat. (Trochę to zestawienie może wydać się mocno naciągane). Jak ich można zobrazować? Ostro kombinują jak się dorobić kosztem innych, duża część z nich traktuje pracownika gorzej niż śmiecia, często nie wypłacają oni należnej pensji. Normalna praca „neo-chłopa” zmienia się w wolontariat, a raczej w odrabianie pańszczyzny. Trudno mi to przyrównać do czasów folwarków i demokracji szlacheckiej, jakim „odpowiednikiem” mogliby być. Na myśl przychodzi mi subiektywna myśl, że takim „kimś” mógł być szlachcic, który przez złe kroki w życiu zubożał, stając się odpowiednikiem „szlachty szaraczkowej”, przez co musiał pracować dla magnaterii jako służba albo żołnierze. To porównanie najsilniej ma racje bytu, kiedy przed oczami mamy „nadzorcę” z korporacji wyżywającego się na podwładnych.
Czwarty człon neo-folwarcznej szlachty i ostatni jaki chciałem tu poruszyć to dziennikarze. Głównie oni, ale i nie tylko. Mogą nimi być tez publicyści, celebryci, często mainstreamowi piosenkarze i aktorzy. (Te dwie ostatnie grupy mogą być też neo-magnatami. Jak widać, podział w „nowej szlachcie” jest bardzo płynny i zależne jest to od posiadanego majątku. Niektóre podziały mogą się ze sobą łączyć). Skupimy się jednak na przykładzie dziennikarzy. To taki odpowiednik „szlachty szaraczkowej”, która „nie ma nic oprócz szabli”, ale chce coś ugrać w życiu. Dziennikarz to taki „żołnierzyk na sejmik”. Szable zamieniamy na mikrofon albo dyktafon i mamy „żołnierzyka propagandy i słowa”. Uważają się za nie wiadomo kogo, znawcy tematu, piszący paszkwile, aby zyskać więcej plonów w postaci złotówek przelanych na konto za dobrze opisany temat, aby był poczytny w dostępnych mediach.


W tym miejscu przejdziemy do szerszych rozważań na temat neo-chłopstwa. Nowe chłopstwo też się dzieli, głównie ze względu na zarobki. Na szczycie tej drabiny stoją Ci, co posiadają mały majątek. Może on być trudny w utrzymaniu, ale nie musi. W czasach nowożytnych byłby to odpowiednik „kmiecia”. Ci „neo-kmiecie” nie mają wpływu na tworzenie rzeczywistości państwowej, ale już w sferze lokalnej bywa to różnie. Na drugim miejscu wymienić tutaj trzeba pracowników korporacji i firm, mających status np. „kierownika zmiany”, „menadżera” czy „starszego telemarketera”. To taki dawny „wytypowany chłop z roli przez nadzorcę, aby zarządzał pracą reszty współziomków”. Idąc za przykładami „Pana” często mści się na podwładnych. Nie czuje więzi ze swoją grupą społeczną. Chce być lepszy od „swoich”. (Ogólnie neo-chłop ulega mocnej atomizacji, co odróżnia go od chłopa z czasów demokracji szlacheckiej). Podprogowo czuje się oderwany od swojej klasy społecznej. Pręży muskuły by być lepszy. Dąży do tego, aby więcej zarabiać. Bierze więcej zmian w pracy, aby przypodobać się „Panom”, często kosztem zdrowia psychicznego i fizycznego. Kolejną grupę stanowią prekariusze. Określiłem ich terminem: „chłopi na wynajem”. Dorabiają oni na kilku pracach, ze słabymi zarobkami, np. roznoszenie ulotek lub praca na słuchawce. Część z nich to studenci dorabiający do stypendium. Niektórzy z nich zostają po tych studiach i „ciułają” dalej. Ostatnia grupa jaką chciałbym poruszyć w tym wątku to pracownicy budowlani. Pośród nich dominują wysokoprocentowe trunki. Podobnie jak kiedyś chłop po ciężkiej pracy zawitał do gospody, tak teraz „budowlaniec” musi „golnąć” po pracy albo w jej trakcie. Społeczne przyzwolenie do alkoholu, jako używki, to też spuścizna czasów folwarków, która ewoluowała i przetrwała. Znamy to pośród znajomych, gdy zapytają: „No ze mną się nie napijesz?”.


Jak zachowują się ludzie w społeczności neo-folwarcznej? W relacjach dominuje pogarda. Pogarda wobec nieposiadających, którym się „nie udało”, bo się „nie uczyli”, choć studia nie dają gwarancji znalezienia pracy. Tylko pochodzenie z „nowej szlachty” daje możliwość rozwoju. Szlachta pieniądza i wpływów „załatwi ci stanowisko” w strukturach neo-folwarku. Liczą się tu konotacje rodzinne. Ci nieposiadający chcą być lepsi, starają się dorobić i „uciułać” grosz, aby poczuć się lepiej. Nienawiść i zazdrość idzie też w drugą stronę: Ci, co nie posiadają nic, albo mają mało, patrzą na ludzi z wyższych sfer z osobliwą dla nich pogardą - patrzą na „snobów”, „frajerów”, „złodziei” itd. Drugą cechą zachowań jest umiłowanie samowoli i anarchii, a nie państwa i struktur państwowych. Pojęcie to często mylone jest z wolnością. Tyczy się to neo-chłopstwa i neo-szlachty. Jeśli jeden i drugi będzie miał okazje przekroczenia cienkiej czerwonej linii „dobrego smaku”, aby coś „uzyskać”, albo „pokazać” (najczęściej swojemu niskiemu ego) - to zrobi to. Prześmiewczo określa się takich ludzi „Januszami biznesu”. „Kombinowanie” to domena polskości. Ukształtowana przez wieki, począwszy od czasów demokracji szlacheckiej, rozbiory, II RP, II W.Ś. i komunę. Ugrzęzło to w naszej świadomości. (Bardziej pozytywnym wydźwiękiem tego zjawiska jest stwierdzenie: „Polak potrafi”). Neo-chłopa i neo-szlachcica łączy jeszcze jedna ważna rzecz. Jeśli jedna z osób w kręgu rozpoczyna karierę, wybija się ponad innymi, to zamiast działać w kolektywie i solidarności, „podetnie się jej nogę”. „Wbije jej się nóż w plecy”. Zrobi się to tylko po to, żeby dany „osobnik” został tam gdzie do tej pory był i funkcjonował. Od tak, dla zabawy, pogardy lub nienawiści. Kolejną cechą ważną w mentalności neo-folwarcznej jest utarte myślenie „bo mi się należy”, bez względu na przynależność. Wydaje się, iż jest to jedna z niewielu cech, z dawnej zamierającej mentalności post-komunistycznej, która przetrwała i ewoluowała. „Bo mi się należy” stało się integralną częścią nowego charakteru. Słynne PRL-owskie powiedzenie: „czy się stoi, czy się leży, 500 zł się należy” przychodzi na myśl.


Artykuł ten to tylko i wyłącznie próba opisania charakteru zbiorowości we współczesnej Polsce. Oceniam go jako zjawisko negatywne. Jako nacjonaliści nigdy nie zintegrujemy swojego narodu, jeśli „mentalność neo-folwarczna” będzie się rozwijać i dobrze funkcjonować. Rozwarstwia to ludność żyjącą w Polsce, tworzą się dwie kasty: bogatych i biednych. Te dzielą się na mniejsze „wysepki ludności” w swojej grupie. Naród ma być „spójną tkanką”, a nie oderwaną od rzeczywistości „podzieloną zbieraniną”, gdzie „każdy sobie marchewkę skrobie”. Zarzuca się nam, że potrafimy tylko krytykować, a nie mamy recepty na problemy. Spróbuję przełamać ten schemat. Myślę, iż wyjściem z przytoczonej problematyki to pierwsze małe „zwycięstwo” - świadomość problemu. Świadomość, iż współczesne realia ekonomiczne i sama gospodarka w Polsce nie są skłonne do budowania świadomości obywatelskiej w dobrym słowa tego znaczeniu (kooperacji, kolektywizmu, demokracji bezpośredniej, idei narodowo-solidarystycznej), ale mogą być jakąś podstawą i bazą do takich postaw na przyszłość. Drugą receptą pozostaje „nie dać się wplątać” w zależności bogacz-biedak w codziennym życiu. Trzecia kwestia to znajomość prawa. Oczywiście nie wszyscy z nas to prawnicy po studiach, aczkolwiek przy obecnych formach przekazu informacji jakim jest chociażby Internet, wydaje mi się, iż możemy znaleźć interpretacje prawa na nurtujące nas sytuacje, w których np. policjant przekracza swoje uprawnienia i wchodzi bez nakazu do naszego domu.

Patryk Płokita