6 kwietnia 1652 roku zaczęła się właściwa historia współczesnej Republiki Południowej Afryki. (RPA). Wtedy to pierwsi holenderscy osadnicy pod wodzą Jana van Riebeecka, wylądowali na terenie dzisiejszego Kapsztadu. Przybycie tych trzech okrętów było tylko zwiastunem nadchodzącego holenderskiego osadnictwa na większą skalę. Do założonej przez niego kolonii przybywało głownie holenderskie chłopstwo. Oczekiwało ono poprawy swego bytu w nowym, odległym i tajemniczym świecie. Z czasem tych pionierów przyszłej RPA zaczęto nazywać Burami (hol. Boer – farmer). Oprócz tego na przestrzeni lat sami przyjęli miano Afrykanerów – Ludzi Afryki. Wzbogacili się oni o kolejny nowy napływ elementu europejskiego. Głównie byli to francuscy i niemieccy protestanci. Z czasem biali osadnicy Południowej Afryki faktycznie zlali się w zupełnie nowy, odrębny naród, oparty zwłaszcza na radykalnej odmianie kalwinizmu i własnym języku. Ten ostatni powstał z krzyżówki holenderskiego z lokalnymi, tubylczymi częściami mowy. Afrykanerzy od samego początku usiłowali się dość mocno odseparować od tubylczej, czarnoskórej ludności Afryki. Stanowiły one głównie napływowe północne plemiona Bantu (np. Zulusi), ale także autochtoni – np. Buszmeni. Polityka afrykanerów wynikała z głębokiej wiary w predestynację, czyli jednego z filarów kalwińskiego chrześcijaństwa. Uważali, że Bóg dając im tę odległą od domu ich ojców i nieprzyjazną krainę, uczynił ich narodem wybranym i predestynował do panowania nad murzyńskimi poganami. Paradoksalnie – w dzisiejszym świecie politycznej poprawności – to między innymi ta postawa przyczyniła się do późniejszego powstania najsilniejszego, najbogatszego i najbardziej rozwiniętego mocarstwa całej Afryki. Tekst, w którym chciałbym z pewną dozą własnych pro-afrykanerskich sympatii ukazać dramat upadku tegoż państwa, nie mógłbym nie zacząć od opisania jego początków.
Nacjonalizm afrykanerski rodził się w ogniu krwawych i brutalnych wojen burskich (przełom XIX i XX wieku) oraz niewoli tegoż ludu, który w ich wyniku dostał się pod panowanie Korony Brytyjskiej. Brytyjczycy opanowali Południową Afrykę zbrojnie, z czasem stali się także – jako zdecydowana mniejszość jej wielonarodowego i wielorasowego społeczeństwa – zdecydowanymi panami tamtejszej gospodarki. Prędko zwalczyli funkcjonującego zarówno u Burów, jak i tym bardziej u Murzynów, archaiczne stosunki ekonomiczne – zastępując je własnym, długotrwale budowanym kapitalizmem. Podbici Afrykanerzy postawili jednak na opór przede wszystkim kulturowy. Wkrótce powstały liczne stowarzyszenia pielęgnujące spajający podbity naród, własny język (który przeciwstawiano narzuconemu siłą, urzędowemu angielskiemu) – pierwszym z nich było Stowarzyszenie Prawdziwych Afrykanerów (przekształcone później w Związek Afrykanerski i koordynowane przez księdza Stephanusa Jacobusa du Toita), walczące "w obronie języka, narodu i ludu". Kultywowano pamięć o przodkach – pierwszych burskich osadnikach – jak i ludowe tradycje, dbano o znajomość historii wśród przyszłych pokoleń. Afrykanerzy starali się także przestrzegać ścisłej "higieny etnosu" – mianowicie unikali związków mieszanych, a już szczególnie międzyrasowych, uznając swoją krew – jak przystało na zdrowe, zmierzające drogą nacjonalizmu, społeczeństwo – za coś kluczowego dla przetrwania ich tożsamości. 31 maja 1910 roku – za porozumieniem brytyjskich władz kolonialnych i delegacji stronnictw burskich lojalistów – brytyjska kolonia i dwa częściowo autonomiczne, kontrolowane przez Koronę państewka Burów (zachodnie Oranje i wschodni Transwal) zostały połączone w jedną całość. Proklamowano wówczas Związek Południowej Afryki, który przetrwał aż do 1961 roku i uzyskania przez Burów niepodległości, o którą jednak walczyli wyjątkowo długo i na różne sposoby – często także te mniej wyrafinowane.
Ogół społeczeństwa Afrykanerów miał pełną świadomość swego politycznego i wciąż także często ekonomicznego upośledzenia względem znacznie mniej licznych od nich mieszkańców ZPA pochodzenia brytyjskiego, do których należała pełnia faktycznej władzy w państwie. Sprzyjało to rozwojowi nacjonalizmu afrykanerskiego, skierowanemu właśnie przeciwko Anglikom – którym zarzucano ograniczanie potencjału narodu Burów i blokowanie możliwości jego rozwoju. Na fali popularności postaw nacjonalistycznych, jaka przypadła na okres Międzywojnia – rządząca, lojalistyczna względem Brytyjczyków Partia Południowoafrykańska zyskała stale rosnącego przez ten czas w siłę oponenta politycznego, jakim stała się Partia Narodowa (Nasionale Party, NP.) Owa nowa siła polityczna składała się wyłącznie z Afrykanerów. Zabiegała wyłącznie o interesy Afrykanerów, co godziło zarówno w brytyjską dominację nad wielorasowym społeczeństwem ZPA, jak i brytyjską wizję tegoż społeczeństwa. W 1924 roku Partia Narodowa odniosła duży sukces wyborczy. Umożliwiło jej to zajęcie miejsca w koalicji rządowej razem z Partią Południowoafrykańską. Na czele tej ostatniej stanął premier Barry Hertzog. W efekcie nacjonalistom burskim udało się wywalczyć status języka urzędowego dla własnego narzecza, jak i np. prawo stanowiące o tym, że urzędnikiem państwowym może zostać wyłącznie osobą władająca zarówno angielskim, jak i właśnie językiem afrikaans. Był to wyraz podjętej przez premiera Hertzoga, tzw. polityki dwóch strumieni, która miała choć częściowa ostudzić gorące nastroje afrykanerskich nacjonalistów. Niewiele to jednak zmieniło – kolejne ustępstwa lojalistów i Korony jedynie wzmagały radykalizm Burów. W Partii Narodowej pod koniec lat 30. XX wieku doszło do poważnego rozłamu. Znaczna część działaczy, a właściwie całe skrajne skrzydło nacjonalistów, opuściło jej szeregi, zdecydowanie odrzucając możliwość jakiegokolwiek porozumienia z Brytyjczykami. Wzrost radykalizmu tej części tamtejszej, ówczesnej sceny politycznej był także efektem silnie uderzającego w ZPA światowego kryzysu gospodarczego, który zmusił wielu afrykanerskich polityków do układania się z burżuazją brytyjską, celem zdobycia wsparcia ekonomicznego w tych trudnych czasach. Podczas II Wojny Światowej skrajne skrzydło uległo zdecydowanej fascynacji narodowym socjalizmem niemieckim. Oczarowani hitleryzmem radykałowie założyli wiele mniejszych organizacji politycznych i bojówkarskich. Ich celem były m.in. akcje propagandowe skierowane do Afrykanerów, operacje sabotażowe (mające na celu utrudnienie Koronie Brytyjskiej prowadzenia wojny z III Rzeszą) oraz te bezpośrednio uderzające w kolorową ludność ZPA (murzyni, Azjaci). Najsłynniejszą organizacją z tego nurtu było Ossewa Brandwag, które nawet samą swą ekscentryczną nazwą (na polski: "Straż Wozów zaprzężonych w Woły") odwoływało się do narodowych mitów i tradycji historycznych, które miały świadczyć o akcentowanej przez jej działaczy wyższości narodu afrykanerskiego nad wszystkimi innymi, zamieszkującymi Południową Afrykę. Pozostawiając naszym szanownym czytelnikom ocenę zarówno umiarkowanego nacjonalizmu Afrykanerów skupionych w Partii Narodowej, jak i radykałów z organizacji takich jak Ossewa Brandwag, dodam na koniec tego akapitu, iż Burowie doczekali się triumfu swojej idei narodowej już po II Wojnie Światowej. Ponownie Zjednoczona Partia Narodowa (HNP), a później właściwie Partia Nacjonalistyczna (NP), zwyciężyła w 1948 roku w majowych wyborach do parlamentu ZPA. Zdobyła władzę głównie dzięki cenzusowi, który dzisiaj chyba stanąłby w gardle wszelkiej maści "tolerastom" i obrońcom demokracji liberalnej. Mianowicie, w tych wyborach mogli głosować wyłącznie obywatele ZPA o białym kolorze skóry. Nacjonaliści błyskawicznie zaczęli realizować swój program polityki społecznej – nazwany przez nich apartheidem – a już w 1961 roku wywalczyli sobie drogą dyplomatyczną całkowitą, polityczną suwerenność i niepodległość od Wielkiej Brytanii.
Mając za sobą wstęp przybliżający nieco nowożytną historię RPA, która proklamowana została w miejsce ZPA w 1961 roku, nadszedł czas, abym poruszył temat wspomnianego apartheidu. Słowo-klucz kojarzone na co dzień z "mroczną, okrutną i barbarzyńską" polityką w Południowej Afryce, dekady temu. Często i chętnie to hasło wykorzystują wszelacy piewcy "tolerancji" i miłośnicy dewiacji. Zwłaszcza ma to sytuację przeważnie wtedy, kiedy poczują się oni zagrożeni przez jakieś państwowe prawa rzekomo ich uciskające. Wracając do głównego wątku – 20 kwietnia 1948 roku na wiecu Partii Nacjonalistycznej w Paarl, przywódcy tejże formacji po raz pierwszy przedstawili założenia tego, co my nazywamy dziś apartheidem – a co oni nazwali wówczas "nową polityką rasową". Apartheid – w języku afrikaans "separacja", "odrębność", "rozróżnienie" – nigdy nie zakładał powrotu do haniebnych czasów niewolnictwa, gdy Murzynom (ale nie tylko, bo jak wiadomo – Biali też bywali niewolnikami w wielu częściach świata) faktycznie odbierano przyrodzoną godność ludzką. Jak sama nazwa wskazuje, zakładał on całkowite etniczne, kulturowe i ekonomiczne odseparowanie białej mniejszości (w momencie uzyskania przez RPA niepodległości około 3 miliony ludzi spośród 16 milionów całokształtu) od ludności reprezentującej inne kategorie rasowe: Kolorowych (1,5 miliona Buszmenów, Hotentotów i owoców związków mieszanych między Czarnymi, a Białymi), Azjatów (0,5 miliona głównie Hindusów wyznania hinduistycznego, bądź muzułmańskiego, którzy przybyli tu w dobie kolonializmu brytyjskiego) i Afrykanów (aż 10 milionów ludzi w 1961 roku). Spoglądając na statystyki sporządzone w RPA na podstawie kolejnych spisów ludności, nie sposób nie przyznać politykom i sympatykom Partii Nacjonalistycznej słuszności w obawach, że Biali w RPA wkrótce zostaną totalnie przytłoczeni przez inne rasy. Znaczna różnica w przyroście naturalnym już w 1985 roku doprowadziła do sytuacji, w której Biali stanowili zaledwie niecałą 1/6 całości ludności (według spisu: 4,5 miliona białych stanęło już wtedy w obliczu 23,5 miliona Afrykanów, przy 31 milionach ludzi mieszkających w kraju). Polityka apartheidu zapewniła wówczas potomkom Burów faktyczną dominację nad wszystkimi sferami życia w RPA. Uprzywilejowana pozycja gospodarcza, społeczna i polityczna pozwoliła im utrzymać tam swój porządek przez jeszcze trzy dekady. W czasach powojennego upadku kolonializmu i "wyzwoleń" kolejnych, brytyjskich i francuskich posiadłości na kontynencie afrykańskim, RPA pozostało białym mocarstwem czarnego lądu. I to mocarstwem przez wielkie M – bowiem faktycznie stanowiło ono wówczas pierwszą potęgę Afryki zarówno na polu polityczno-dyplomatycznym, jak i militarnym, czy gospodarczym. Ciekawy jest szczególnie ten ostatni aspekt – mało kto zdaje sobie sprawę, że w czasach "barbarzyństwa Białych" Republika Południowej Afryki była krajem faktycznie kwitnącym i rozwijającym się. Ponadto poziom życia był zdecydowanie wyższy niż w jakimkolwiek innym państwie Afryki na południe od Sahary. Władze w stolicy – Pretorii – mogły pochwalić się największymi w świecie zachodnim złożami złota (około 70% całości zasobów świata nie-socjalistycznego), diamentów (50% zasobów globu), surowców strategicznych takich jak chrom (75%), czy uran (30%); czy węgla kamiennego (80% zasobów Afryki). Naturalne bogactwa ziemi obiecanej Afrykanerów pozwoliły im na zbudowanie silnego i wysoko rozwiniętego państwa, zapewniające godne życie wszystkim swoim obywatelom. O ile faktycznie apartheid stawiał Białych na pozycji uprzywilejowanej i nie można temu zaprzeczyć, to jednak nie zmienia to faktu, że w jego okresie czarny robotnik i tak zarabiał około 2 czy 3 razy więcej niż jego "pobratymiec" z krajów tzw. "wolnej Afryki". Oprócz tego cieszył się znacznie wyższym poziomem życia, przejawiającym się między innymi w dostępie do znacznie lepszego, zbudowanego rękoma białego człowieka, systemu opieki zdrowotnej (może o tym świadczyć dwukrotnie niższy wskaźnik umieralności afrykańskich niemowląt, niż w krajach takich jak np. sąsiednie Lesotho). Paradoksalnie – Murzyni migrowali z krajów "wolnej Afryki" właśnie do RPA, oczekując poprawy swojego ziemskiego bytu. Nic jednak nie trwa wiecznie, o czym wkrótce boleśnie mieli przekonać się także i Afrykanerzy.
Zaciekła walka władz w Pretorii o utrzymanie supremacji narodu Afrykanerskiego nad innymi ludami we własnym państwie (Południowa Afryka dla Afrykanerów!) oraz próby zdecydowanego zepchnięcia ludności czarnoskórej do tzw. Bantustanów (czyli murzyńskich, częściowo autonomicznych, wiejskich państewek na obrzeżach RPA, zarządzanych przez wciąż hołdującą archaicznym, na poły feudalnym stosunkom ekonomicznym, "czarną arystokrację plemienną") stanęła jakby igłą w oku światowym piewcom wolności i demokracji. ONZ zdecydowanie potępił (a dobrze wiemy, ile warte są stronnicze potępienia i pochwały tejże fasadowej instytucji, która wtyka swój nos tylko tam, gdzie jest to wygodne "światowym elitom" hołdującym rzekomo nieuniknionemu globalizmowi) władze w Pretorii, zaś szereg państw afrykańskich i europejskich nakładał zgodnie kolejne sankcje na kraj Afrykanerów. Pozycja RPA jako czołowej potęgi Afryki, oddziałującej militarnie, bądź ekonomicznie i dyplomatycznie, na większość swoich sąsiadów i nie tylko, zaczęła stopniowo słabnąć. Także społeczna pozycja Afrykanerów została zdecydowanie "podkopana", zwłaszcza przez dwa główne czynniki: upadek ducha walki wśród części białego społeczeństwa i popadanie w skłonności do łagodzenia polityki względem roszczeniowej i ciągle liczebnie zagrażającej mu, czarnoskórej większości; oraz wzmożony aktywizm polityczny tej ostatniej części obywateli RPA, wspierany dodatkowo przez opinię i "kasę" międzynarodową. Najbardziej znaną formacją polityczną skupiającą czarnoskórych zwolenników tzw. "ruchu wyzwoleńczego" było słynne ANC – Afrykański Kongres Narodowy – który pomimo kolejnych represji, wymierzonych weń akcji policyjnych i raczej pobłażliwego zwalczania go przez rząd Partii Nacjonalistycznej, wciąż zyskiwał kolejne rzesze zwolenników, a już od lat 60. XX wieku prowadził walkę ekstremistyczną przy pomocy swojego zbrojnego ramienia – tzw. "Włóczni Narodu" (Umkhonto we Sizwe). Emigracyjne koła ANC doprowadziły z kolei np. do utworzenia w obrębie kontynentalnej Organizacji Jedności Afrykańskiej specjalnych komitetów i podgrup, jak chociażby Biuro d.s. bojkotu RPA, czy Biuro d.s. sankcji przeciwko RPA (!). Ta oraz inne organizacje podobnego typu – także europejskie, czy amerykańskie fundacje – za jasny cel postawiły sobie obalenie rządu białych w RPA i wpłynęły na ostateczny skutek tego przedsięwzięcia. Przykładem finansowanie ANC i innych formacji czarnoskórego ruchu wyzwoleńczego. Warto wspomnieć w tym miejscu o południowoafrykańskich komunistach rekrutujących się głównie z ówczesnego proletariatu. Otrzymywali oni wsparcie ze Związku Radzieckiego. Optowali oni głównie za radykalną rozprawą z „białymi faszystami z Pretorii”. Ich aktywizm wzrósł w tej dobie przemian społecznych i ustrojowych w RPA. Napięta sytuacja demograficzna radykalizowała spore masy afrykanerskiej prawicy, jednak ostatecznie w kołach rządowych zwyciężyła idea ugodowa, popierająca liberalizację prawa, a nazywana w afrikaans verligte (oświecony). Na przełomie lat 80. i 90. XX wieku, rząd RPA na czele z prezydentem Fryderykiem Wilhelmem de Klerkiem, rozpoczął demontaż apartheidu. W 1994 roku została rozpisana nowa konstytucja, kolejne wybory do parlamentu były zaś już powszechne. Głosami czarnoskórej większości władzę w RPA objął Afrykański Kongres Narodowy – dawne białe imperium czarnego lądu zaczęło odtąd spadać po równi pochyłej w stronę swojego nieubłaganego upadku, zaś sama ziemia obiecana Burów weszła w, zdawałoby się, nową erę.
Z punktu widzenia białego nacjonalisty, za jakiego bezsprzecznie się uważam, a który powinien solidaryzować się nie tylko z Białymi na całym świecie, ale także stawać w zdecydowanej obronie Prawdy i Porządku (jako oczywistych wartości), nie sposób jest chociażby nie wzruszyć się losem RPA i dzielnych Afrykanerów. Jeszcze w latach 80. XX wieku byli oni dominującą częścią społeczeństwa w tym wielorasowym i wielonarodowym kraju, gdzie utrzymywali względny porządek społeczny, jak i ekonomiczny, czy polityczny. Obecnie Biali w RPA zostali zepchnięci do zdecydowanej defensywy. Optymizmem nie napawa też mnie zwłaszcza los burskich właścicieli ziemskich i pracujących w ich gospodarstwach rolników, w obliczu murzyńskiej fascynacji słynną pieśnią pt. "Zabij farmera", bezwzględnie wprowadzaną przez bandyckie bojówki w życie przy milczeniu (a więc być może i cichej aprobacie) rządu ANC. Śmierć blisko czterech tysięcy afrykanerskich farmerów od 1994 roku jako "zemsta za apartheid"; największa na świecie (zaraz po niektórych niesławnych krajach Ameryki Łacińskiej) skala przestępczości zorganizowanej i niezorganizowanej; powszechny i dekadencki liberalizm; degeneracja etniczna poprzez związki mieszane (a co za tym idzie i nieunikniona śmierć demograficzna Afrykanerów); represyjny ostracyzm względem jej białych przeciwników; stopniowe obumieranie gospodarki, dawniej opartej głównie na państwowym kapitale i przemyśle górniczym; wreszcie zrujnowanie służby zdrowia (w ciągu zaledwie 22 lat od demontażu apartheidu średnia długość życia w RPA spadła z 64 do 56 lat). To wszystko jest bilansem upadku systemu, który choć według liberalnych definicji prawa mógł być niesprawiedliwy, to jednak w praktyce utrzymywał w Południowej Afryce porządek, rządy prawa i poziom życia zdecydowanie wyższy niż w np. Somalii. Niestety pod tym względem współczesna Republika Południowej Afryki dorównała jej standardom ostro pikując w dół. Warto wspomnieć prorocze słowa Janusza Walusia – naszego rodaka, skazanego w latach 90. XX wieku za zabójstwo lidera południowoafrykańskich komunistów – "Oni (ANC) (...) zniszczą ten wspaniały kraj". Dzisiaj ciężko jest nie przyznać mu racji, niezależnie od tego, jakie poglądy na co dzień nam w życiu towarzyszą – choć sam Janusz Waluś to bohater godny innego, odrębnego artykułu.
Podsumowując całość – epoka nowożytna pozwoliła narodowi Afrykanerom zbudować silną i bogatą ojczyznę, jednak dekadencja i liberalizm (które obecnie trawią także i nasz naród, a które właśnie złamały ducha walki o przetrwanie i dominację Białych w RPA) zniszczyły wszystko to, na co pracowali oni całymi pokoleniami. Czas pokaże, jaka przyszłość czeka dawny Kraj Przylądkowy... choć prognozy nie są raczej zbyt optymistyczne, zarówno dla ciemiężonych Burów, jak i dla czarnoskórej większości, która na własne życzenie odebrała sobie prawo do życia w państwie – co by nie mówić – bezpiecznym, zdrowym i bogatym. My zaś – jako narodowi radykałowie – solidaryzujmy się z naszymi ideowymi braćmi w RPA. Kolejne lata – upływające pod znakiem dalszego rozkładu moralności - będą bowiem wyjątkową ciężką próbą dla nich i ich tożsamości.
Jan Kuśmierczyk
Bibliografia:
1. Marek J. Malinowski, Białe Mocarstwo Czarnego Lądu, Wyd. 1, Warszawa, MON, 1986
2. Jan Balicki, Afrykanerzy, Afrykanie, Apartheid, Wyd. 1, Warszawa, Iskry, 1980
3. Andrzej Gąsowski, RPA, Wyd. 1, TRIO, 2006