
Szturm
Europa wciąż leży w zgliszczach
Zakończenie II wojny światowej to przełomowy moment w historii Europy. Po pokonaniu niemieckiego imperium, Europa podzieliła się na dwie części, w jednej z nich zapanował komunizm, w drugiej zaś liberalizm. Nacjonaliści we wszystkich krajach byli poddawani masowym represjom, bądź uciekając do lasów powoli ginęli w walce. Przyszłość mogła być jednak inna, gdyby nacjonalizm tamtejszych czasów nie poddał się zadufaniu w sobie. W latach trzydziestych demoliberalizm wydawał się już martwy, wyrzucony przez nacjonalistów ze wszystkich krajów na śmietnik historii. W Europie nikt wtedy w demokrację już nie wierzył i z całych sił nikt tego ustroju nie chciał. Jeżeli kiedykolwiek nacjonalizm znów zapanuje w Europie, musi wyciągnąć wnioski z brutalnej lekcji. Niestety, to Niemcy
i ich szowinistyczna ideologia doprowadziła do tego co mamy obecnie. Nie wygraliśmy tej wojny, my nacjonaliści przegraliśmy ją z kretesem i nie chodzi tutaj o przegraną III Rzeszy, ale o to, że wrogowie nacjonalizmu dostali wiatru w żagle, w kilka lat mając ogromną przewagę. Bastion za bastionem padały mury ustawione z własnych ciał europejskich rewolucjonistów. Tę wojnę przegrała cała Europa bez względu na to co mówi się obecnie. Zjadał nas najpierw komunizm, gwoździem do trumny jest demoliberalizm, który po wojnie wrócił, aby do końca rozprawić się z duszą Europejczyka. W Europie nie ma już ducha walki, tylko duch degeneracji. Wojna doprowadziła do śmierci kilkudziesięciu milionów ludzi, zniszczenia wielu europejskich miast, położonych doszczętnie w ruinach. Pomimo ich odbudowania w latach powojennych trzeba jasno stwierdzić, że Europa wciąż leży w zgliszczach nie mogąc podnieść się po latach 1939-1945.
Imperializm jest, jak już nie raz poruszaliśmy, wrogiem nacjonalizmu. Niestety, w tamtych burzliwych czasach to właśnie imperializm doprowadził do klęski całego kontynentu. Chęć panowania nad innymi narodami, niszczenie innych państw musiało się źle skończyć. Imperializm budzi nienawiść, potrafi dzielić narody i stawiać je przeciwko sobie na dobre lata, a może i wieki. Spójrzmy na nasze podejście do Niemców – bardzo wielu Polaków wciąż podejrzliwie patrzy na naszego zachodniego sąsiada. Ilu jest też takich, twierdzących, że nigdy nie będziemy w stanie sobie wzajemnie zaufać. Z Niemcami i tak nie jest źle, jak z naszym wschodnim sąsiadem. Na horyzoncie wciąż nie widać nadziei mogącej przełamać powstałe bariery na przełomie wieków między naszymi narodami. Osoby starające się poprawić stosunki między naszymi państwami narażone są na lincz. Spójrzmy też na nasze stosunki z Litwą i tak dalej… Imperializm to zło, które niestety tkwi w każdym z nas – pytanie tylko, jak silną wolę mamy aby go powstrzymać? Imperializm może wydawać się piękny, podbijanie innych państw, wielka siła, niepokonana armia. Jednak konsekwencje tego są bardzo bolesne, ile już imperiów w historii upadło przez swoje nasycenie? Prędzej czy później imperializm prowadzi do klęski. Do takiej klęski doprowadził Europę imperializm w XX wieku. Pytanie jest tylko jedno, kiedy taki sam los spotka demoliberalizm zrzucający bezprawnie na różne kraje bomby w imię „wolności i demokracji”. Powstrzymajmy imperializm, nacjonalizm musi być od niego wolny albo nigdy nie podniesiemy się z kolan.
Szowinizm to kolejny czynnik, którego musimy się wyzbyć. To on też jest wrogiem nacjonalizmu, do którego niegdyś wsiąknął i niestety przyniósł za sobą fatalne efekty. Szowinizm jest podobny do imperializmu – tak samo prowadzi do wrogości. Napuszcza jednych na drugich, starając się ze swoich sąsiadów – państw zrobić coś gorszego, coś czym i kim trzeba gardzić. Tak było w XX wieku, gdzie psychopaci z III Rzeszy mordowali wszystkich, którzy im się nie podobali, komuniści robili to samo, demoliberałowie w imię swoich interesów także robili to samo. I tak kółko się kręciło, a Europa tonęła we krwi. My, nacjonaliści powinniśmy zacząć podawać sobie ręce i ze sobą rozmawiać. Są jeszcze tacy, których wąskie myślenie nie pozwala na takie podejście. Są jeszcze wśród reprezentantów różnych narodów ludzie, dla których historyczne podziały nadal trzeba podtrzymywać, że są aktualne. Kiedy słyszę wyzwiska ze strony polskich nacjonalistów pod adresem narodu niemieckiego, a także niemieckich nacjonalistów pod adresem narodu polskiego, łapę się za głowę uznając takie postawy za głupotę i bezmyślność. Na widoku mamy degeneracje naszych narodów, partyjniaków grających na uczuciach europejskich społeczeństw, zjadające nas lenistwo, wyścig szczurów, kapitalizm, masową imigrację (w przypadku Zachodu oczywiście) itd. I tak dalej znajdą się ludzie chcący rozdrapywać stare rany. A naszym zadaniem nie jest mieć do siebie ciągłych pretensji, ale wzajemnie się zrozumieć i współpracować. Jeżeli chcemy tę rzeczywistość puścić z dymem, indywidualnie żaden ruch tego nie osiągnie. XXI wiek nie jest wiekiem szowinizmu i imperializmu, ani wrogości nacjonalizmów – ale ma być wiekiem współpracy i wspólnej walki.
Czerwona flaga powiewająca nad Berlinem w ‘45 roku nie oznaczała początku szczęścia z powodu śmierci psychopaty i jego paladynów. Za jednych morderców, przyszli następni. A jak pisał prof. Bartyzel, ostatni obrońcy Berlina nie walczyli już za zbrodniarza w ząbek czesanego, ale za Europę. Upadek Berlina miał symboliczne znaczenie. Dzisiaj my staramy się podnieść w demoliberalnym świecie, rozumiemy go świetnie, ale wciąż błądzimy w prowadzonej walce. Kłótnie między nacjonalistami to kompletny idiotyzm. Pozbądźmy się swoich uprzedzeń, posiadając klapki na oczach tak naprawdę umacniamy ustrój panujący na starym kontynencie. Demoliberalizm cieszy się, kiedy widzi, że nie musi się bardzo starać aby wyeliminować z poważnej walki swoich przeciwników. Na zakończenie – pamiętajmy o nacjonalistach poległych podczas II wojny światowej, o tych prześladowanych po wojnie i czasem zmuszonych do emigracji czy ukrywania się w lasach i o ich tragicznym końcu.
Pamiętajmy o wspólnych celach, zamiast dzielić się starymi waśniami. Europa niezwyciężona!
Krzysztof Kubacki
Mit II wojny światowej jako wojny Dobra ze Złem
II wojna światowa nie tylko była największym konfliktem zbrojnym XX wieku przez wzgląd na liczbę zaangażowanych w nią państw całej kuli ziemskiej, wystawionych do działania sił zbrojnych, skali wydatków finansowych oraz zniszczeń wojennych i milionów zabitych ludzi. Była również wojną idei, które w wielu punktach były zbieżne ze sobą pomimo niektórych przeciwieństw. Po 1945 roku ukuło się za pośrednictwem komunistycznej propagandy na Zachodzie i niestety trwa do dziś przekonanie, że państwa Osi i ich sojusznicy byli siłami Zła, a Związek Sowiecki i alianci zachodni – Dobra, ponieważ narody mieszkające w tym sztucznym tworze pod skrzydłami batiuszki Stalina zjednoczyły się i na bramach Berlina zniszczyły „niemiecki faszyzm”. Takie postrzeganie wojny prowadzi też do sytuacji, w której wyolbrzymiano zbrodnie niemieckie, a sowieckie usiłowano relatywizować i usprawiedliwiać. Jeden ze skutków jest taki, że o ile we współczesnych Niemczech po denazyfikacji nie ma jakichkolwiek odwołań do ideologii hitleryzmu, o tyle kacykowie sprawujący władzę w Federacji Rosyjskiej nie odcinają się od spuścizny ZSRR, a nawet pielęgnują mit „wyzwolicieli Europy spod krwiożerczego niemieckiego faszyzmu”.
Dziś specjalnie na okazję tegorocznych, okrągłych obchodów 70. rocznicy zakończenia II wojny światowej w Europie (jednocześnie pamiętając między innymi o Żołnierzach Wyklętych, Leśnych Braciach czy partyzantach rumuńskich walczących na Wschodzie do lat 60. i 70. przeciwko sowieckiej okupacji) trzeba zdecydowanie odrzucić mit II wojny światowej jako wojny Czerwonego i Alianckiego Dobra nad Brunatnym Złem, ponieważ z perspektywy badań historycznych jest to wierutnym kłamstwem. Mowa tutaj będzie między innymi o zbrodniach alianckich, próbach usprawiedliwiania mordów sowieckich czy bombardowaniom Drezna i Hiroszimy, sprawach dotyczących kolaboracji z III Rzeszą i ZSRS.
Kolaboracja ze Stalinem – TAK, z Hitlerem – NIE!
To jest tak w polskiej, jak i zachodniej historiografii najbardziej rozpowszechniony mit, który ma na celu utrwalanie zdobyczy obecnego demoliberalnego systemu. Po co to wszystko badać, jak jest już po fakcie? Sowieci pokonali zły faszyzm i to nie podlega dyskusji! A że dokonywali jakichś zbrodni, to pewnie na to ofiary zasłużyły, Niemcy byli największymi zbrodniarzami. Dopiero później będzie trochę mowy o zbrodniach, które na żadną relatywizację nie zasługują. Każda natomiast próba merytorycznego uzasadnienia słuszności niektórych polityków i państw europejskich biorących udział w II wojnie światowej po stronie państw Osi przez historyków, politologów i badaczy z innych dziedzin powoduje totalną nagonkę i oskarżenia o „neonazizm”, „negowanie zbrodni niemieckich”, „faszyzm”, „antysemityzm”, „opluwanie pamięci o ofiarach wojny” etc. W Polsce analogiczne reakcje miały miejsce po wydaniu książek śp. profesora Pawła Wieczorkiewicza kilka lat temu, natomiast w obecnym światku historycznym najwięcej gromów spadło na cenionego przeze mnie historyka młodego pokolenia, Piotra Zychowicza, który w przeciągu 2 lat napisał książki Pakt Ribbentrop – Beck, Obłęd ‘44 i Opcję Niemiecką, w tychże publikacjach w oparciu o źródła archiwalne i dokumenty znaczących publicystów (m.in. Adolfa Bocheńskiego, Władysława Studnickiego czy Stanisława Cat – Mackiewicza), polityków czy dowódców wojskowych uderzył w pokutujące w polskiej historiografii mity oraz przedstawił alternatywną wizję historii i scenariusze, które miały szanse na realizację, ale nie zostały one zrealizowane przez szereg czynników zewnętrznych i wewnętrznych. Nagonka na Zychowicza doszła do tego stopnia, że od groma historyków oskarżało go o „manipulowanie faktami”, „opluwanie polskich bohaterów” oraz brzydziło się jego publicystycznym stylem pisania. Tu jednak nie czas i miejsce na pisanie recenzji jego książek, ponieważ na przykładzie polskim chciałem pokazać, jaka hipokryzja panuje w historiografii powojennej.
Z kolei Stalina i Związek Sowiecki już się tak mocno nie atakuje pomimo iż takie ataki byłyby pożądane w dobie trwającego konfliktu ukraińsko – rosyjskiego. Polityków, którzy podjęli kolaborację z Sowietami, przedstawia się jako kryształowych polityków, patriotów realizujących rację stanu swoich Ojczyzn oraz współarchitektów zwycięstwa wojennego. Tu natychmiast powinienem wskazać na podstawowy podział, obecnie popularny w zachodniej historiografii. Mowa mianowicie o dwóch podłożach kolaboracji – kolaboracji ideologicznej i pragmatycznej. Kolaboracja ideologiczna polegała na współpracy z okupantem w oparciu o te poglądy, które posiadały wspólny punkt zaczepienia – w przypadku III Rzeszy i jej sojuszników były to podejście do kwestii żydowskiej czy antykomunizm (m.in. Strzałokrzyżowcy, Żelazna Gwardia, chorwaccy ustasze, ruch rexistowski Leona Degrelle, Vidkun Quisling czy w przypadku Polski – Narodowa Organizacja Radykalna oraz „Miecz i Pług”), z kolei w wypadku ZSRS – ideologia komunistyczna, internacjonalizm oraz walka o wyzwolenie narodowe jako punkt do budowania bolszewizmu (na przykład Gwardia Ludowa, PPR). Natomiast kolaboracją pragmatyczną określa się działalność polityczną, która była obliczona nie na popieranie i przenoszenie ideologii swoich mocarstw na grunt ojczysty, tylko na zabezpieczenie bytu biologicznego swojego narodu i na jak największą minimalizację ofiar. Pragmatykami byli zatem marszałek Phillipe Petain, Miklos Horthy oraz dowódcy AK na Nowogródczyźnie (oni w zamian za zawieszenie broni z Niemcami otrzymywali broń i zaopatrzenie potrzebne do rozprawienia się z sowiecką partyzantką i żydowskimi bandami mordującymi Polaków w latach 1942 – 1944).
Nie potępia się zatem obecnie premiera Wielkiej Brytanii, Winstona Churchilla, który zawierając porozumienie ze Stalinem w celu pokonania III Rzeszy powiedział, że gotów jest podpisać pakt z diabłem, by pokonać szatana, nie potępia się polityków polskiego rządu na emigracji za podpisanie paktu Sikorski – Majski 30 lipca 1941 roku, nie potępia się dowódców Armii Krajowej za wystawienie na pewną śmierć kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy w celu współpracy z Sowietami w ramach „akcji Burza” oraz nie mówi się o tym, iż Adolf Hitler był sojusznikiem Stalina w latach 1939 – 1941. Analogicznie spora część krajów europejskich nie jest stygmatyzowana za podjęty sojusz z hitlerowskimi Niemcami w czasie wojny – Chorwacja, Węgry, Rumunia, Bułgaria, Słowacja, Francja, Czechy, co więcej one teraz są państwami podmiotowymi na arenie europejskiej, a ich zaangażowanie po tej stronie jest uzasadniane. To z kolei nad Wisłą nie jest wystarczające do stwierdzenia, iż jakiekolwiek porozumienie z niemieckim diabłem dałoby więcej korzyści niż strat i stanowi wystarczający argument wobec typowo polskiego gdybania w stylu „A co by o nas pomyślał cały świat?”, „Podpisując pakt z Hitlerem skompromitowalibyśmy się na wieki i tak dalej, i tak dalej”.
Alianci jako obrońcy dziedzictwa kulturowego – Monte Cassino, Drezno, Tokio
To jest kolejny mit rozpowszechniony po zakończeniu II wojny światowej. Miał on ukazywać ludzkie oblicze żołnierzy sił sprzymierzonych przeciwko Hitlerowi oraz utrwalić stereotyp, iż zbrodni dopuszczali się jedynie Niemcy i ich sojusznicy. Natomiast przemilcza się to, jak alianci traktowali wszelkie zasoby dziedzictwa kulturowego oraz cywilów i jeńców. Tu będzie rzecz jasna mowa o aliantach zachodnich, o zbrodniach sowieckich będzie później.
Największą ze zbrodni dokonanych na zabytkach dziedzictwa kulturowego dokonanych przez aliantów zachodnich był dzień 15 lutego 1944 roku, kiedy 239 amerykańskich bombowców (w tym 144 ciężkie bombowce B-17, czyli słynne „latające fortece”) zrzuciło bomby na dotychczas nieobsadzone przez Niemców opactwo benedyktyńskie na wzgórzu Monte Cassino. Co bardziej paradoksalne, w bombardowaniu nie zginął ani jeden niemiecki żołnierz, ani jeden z mnichów, natomiast w świetle przeprowadzonych po wojnie badań szacuje się, iż na 1 do 2 tysięcy uchodźców przebywających w klasztorze mogło zginąć kilkaset ludzi (głównie kobiety i dzieci). Tu można przywołać kapitana Sidneya Waugha, który jak wielu wrogów Kościoła Katolickiego nie ukrywał radości ze zniszczenia klasztoru ojców chrześcijańskiej Europy i w swoim pamiętniku napisał: Nie przypominam sobie, żeby coś, co widziałem lub zrobiłem, tak mnie uszczęśliwiło jak widok tego zburzonego na wzgórzu opactwa... Z radością patrzyłem na ten symboliczny rozpad Kościoła i skostniałej tradycji. Konsekwencją zbombardowania klasztoru stało się obsadzenie jego ruin przez elitarne oddziały niemieckie i skupienie się Linii Gustawa w oparciu o ten najwęższy punkt, co przedłużyło walki o to wzgórze do końca maja 1944 roku (które kosztowały życie 923 polskich żołnierzy).
Paradoksalnie, zbombardowanie Monte Cassino nie spotkało się ze stanowczą reakcją Stolicy Apostolskiej. Pomimo iż Watykan wiedział o zniszczeniu klasztoru, to nie potępił tego działania. Tutaj z kolei u podstaw takiego postępowania leżała obawa o to, iż wojska alianckie zbombardują Rzym obsadzony przez Niemców, znana była opinia, że alianci dokonywali bombardowań w każdym miejscu, w których podejrzewano, że znajdują się wojska niemieckie. Należy o tym pamiętać, gdy mówi się o innych przykładach dewastacji zabytków kultury i świątyń w Italii przez aliantów, między innymi o nalocie aliantów na papieską rezydencję w Castel Gandolfo, gdzie zginęło 17 zakonnic.
Innym znakomitym przykładem zbrodniczej polityki aliantów wobec kultury było bombardowanie niemieckich miast w latach 1944 – 1945. Symbolem stało się Drezno, które padło ofiarą nalotów alianckich 13 i 14 lutego 1945 roku, w ich wyniku zginęło wg różnych szacunków od 25 do 200 tysięcy ludzi (w tym kilka tysięcy Polaków – robotników przymusowych). I tutaj także zderzają się opinie techniczne i logistyczne zwolenników i przeciwników dokonania tej zbrodni. Popierający ten akt wskazywali na konieczność złamania potencjału przemysłowego i lotniczego III Rzeszy oraz osłabienia woli walki narodu niemieckiego, z kolei przeciwnicy podkreślili, iż nie było bombardowanie miasta opłacalne, ponieważ przemysł ewakuowano na prowincję, transport działał mimo wszystko, a wola walki wzmocniła się. Tu można w dyskusji przywołać słowa Joe Heydeckera, żołnierza Wehrmachtu, który w swoich zapiskach pisał: Co słyszeliście o Rotterdamie, jego gęsto zaludnionym centrum, gdzie dzisiaj stoi spiżowy krzyk rzeźbiarza Ossipa Zadkine’a? Co o Coventry, o jego startej w proch starówce, gdzie tylko ruina wieży katedry i resztki murów obwodowych przypominają o 1940 roku? Pod gruzami Warszawy legło, zmiażdżonych i zasypanych w 1939 roku przez niemiecką artylerię i bomby lotnicze, czterdzieści tysięcy. Powiedzmy to bardzo wolno: czter-dzie-ści ty-się-cy. A potem niech nam zamarznie na ustach słowo: Drezno.
Było Monte Cassino, było Drezno, teraz Tokio! Bombardowania stolicy dumnej Japonii rozpoczęły się od rajdu ppłk Jamesa Doolittle’a w dniach 17 – 19 kwietnia 1942 roku na Tokio. Tenże rajd miał głównie charakter wojskowy, ponieważ jego celem było przynajmniej symboliczne zmazanie hańby z Pearl Harbor, co się powiodło – Japończycy stracili 1 niszczyciel oraz zbombardowane 2 składy amunicji i 6 fabryk czołgów. Następne bombardowania Tokio były analogicznie do Drezna także obliczone na efekt psychologiczny, czyli złamanie oporu narodu japońskiego oraz skłonienie do kapitulacji. O ile w 1944 roku naloty na Tokio nie odnosiły poważniejszych zniszczeń, o tyle późniejsze siały poważne spustoszenie w infrastrukturze miejskiej – najbardziej niszczycielskie okazały się dwa naloty dokonane przez amerykańskie bombowce B-29 na Tokio w 1945 roku. Pierwszy nalot, który miał miejsce w nocy z 23 na 24 lutego 1945 roku, zakończył się zniszczeniem ponad 2 km2 miasta, drugi nalot dywanowy w nocy z 9 na 10 marca 1945 roku doprowadził do śmierci około 72 do 83,9 tysiąca Japończyków oraz spalenia prawie 277 tysięcy budynków (głównie drewnianych). Zginęło zatem w czasie bombardowań japońskiej stolicy nieco więcej osób niż 6 sierpnia w ataku atomowym na Hiroszimę.
Sowieci jako sędziowie „europejskich faszystów”
W latach 1945 – 1949 Europejczycy mieli okazję śledzić przebieg procesów norymberskich, na których sądzeni byli za swoje zbrodnie dygnitarze i dowódcy sił zbrojnych hitlerowskich Niemiec. Natomiast na ławach oskarżonych nie znalazło się (choć powinno) miejsce dla dygnitarzy Związku Sowieckiego, którzy ponosili bezpośrednią odpowiedzialność za szereg zbrodni wojennych i aktów ludobójstwa skierowanych przeciwko jeńcom wojennym i ludności cywilnej okupowanych terenów wschodniej i środkowej Europy. Niestety jak mówi i się spełnia zazwyczaj stare powiedzenie, historię piszą zwycięzcy, a sowieckie imperium odniosło zwycięstwo, a jakakolwiek próba podnoszenia niewygodnych dla ZSRS i ich alianckich sojuszników kwestii spotykała się z represjami i publicznym ostracyzmem.
Sowietom należy się analogiczna Norymberga przede wszystkim za to, że są współwinowajcami wybuchu II wojny światowej razem z III Rzeszą, w latach 1939 – 1941 Sowieci razem z Niemcami okupowali Polskę i prowadzili szeroko zakrojoną współpracę gospodarczą, militarną i logistyczną. Należy im się też Norymberga za liczne zbrodnie na narodzie polskim począwszy od niezgodnej z prawem międzynarodowym agresji 17 września 1939 roku, poprzez Katyń, Charków, Twer, Bykownię i Kuropaty, deportacje około 1,5 miliona naszych rodaków do sowieckich łagrów, niszczenie świątyń katolickich i zabytków polskiej kultury (zamków, pałaców, archiwaliów, bibliotek etc.), Obławę Augustowską, zsyłki dziesiątek tysięcy żołnierzy Armii Krajowej po operacji „Burza” po Proces Szesnastu i zbrojne zwalczanie podziemia niepodległościowego w latach 1944 – 63 wspólnie z polskimi i żydowskimi komunistami.
Tak samo się należy za zbrodnie na innych narodach Europy, za które ponoszą bezpośrednią odpowiedzialność, a do którego to dziedzictwa obecnie się poczuwa Federacja Rosyjska. Wszyscy zwolennicy i historyczni ignoranci niech poczytają sobie, jak w rzeczywistości wyglądało „wyzwalanie” Europy od rzekomego faszyzmu – zwiększanie zniszczeń, grabieże majątków i dóbr, gwałty na setkach tysięcy kobiet zakończone najczęściej zabójstwami bądź aborcją, wyłapywanie młodych ludzi w celu pracy na rzecz nowego okupanta, zsyłki do łagrów za antysowiecką działalność oraz masowe egzekucje. Rozliczenie do dziś ze zbrodniami alianckimi i sowieckimi nie zostało dokonane, z kolei mają miejsce przykłady ciągłego przepraszania za rzekome winy Polaków czasów II wojny światowej.
Żydzi jako największe ofiary Zła
Najbardziej kontrowersyjną kwestią dotyczącą II wojny światowej jest udział Żydów w tymże konflikcie. Jednym z elementów polityki historycznej syjonistycznego lobby jest mitologizacja Holokaustu, która uniemożliwia jakiekolwiek rzetelne badania historyczne poświęcone tej tematyce, ponieważ grozi to publicznym ostracyzmem, groźbami karalnymi oraz karami ze strony systemu i dożywotnią stygmatyzacją jako antysemity, neonazisty i negacjonisty. W ferworze czołobitności wobec izraelskich polityków odwiedzających Niemcy, USA, Rosję, a nawet Polskę (której naród ma rzekomo ponosić współodpowiedzialność za ludobójstwo Żydów) zapomina się z kolei o tym, iż element żydowski odgrywał znaczącą rolę w aparatach represji i siłach zbrojnych obu totalitarnych reżimów.
Zapomina się również o licznych zbrodniach dokonywanych przez Żydów. Symbolem tejże zbrodniczości stały się w naszej historii masakry w Nalibokach i Koniuchach. W Koniuchach 29 stycznia 1944 roku żydowska banda pod wodzą Jaakowa Prennera wspólnie z partyzantami sowieckimi wymordowała 38 Polaków i spaliła większość zabudowań. Naliboki natomiast 8 maja 1943 roku były świadkiem śmierci 128 polskich mieszkańców, zamordowanych przez sowieckich i żydowskich bandytów. Co jest przedmiotem hipokryzji to fakt, iż w 2008 roku powstał film Opór z Danielem Craigiem w roli głównej, który przedstawia „historię walk partyzantów żydowskich z Niemcami” i sceny ochrony Żydów białoruskich. Szkoda, że Edward Zwick nie wykazał się pełnym obiektywizmem jako reżyser i nie przedstawił mordów dokonanych przez żydowskich partyzantów w Nalibokach i Koniuchach.
Tajemnicą nie jest fakt, iż około 100 – 150 tysięcy Żydów służyło w niemieckich siłach zbrojnych w czasie II wojny światowej, spośród których bardzo wielu dorabiało się Żelaznych Krzyży i stopni oficerskich (21 generałów Wehrmachtu, siedmiu admirałów Kriegsmarine i jeden feldmarszałek mieli żydowskie pochodzenie). Warto wspomnieć, iż niemieccy Żydzi byli bardzo dobrze zasymilowani i uważali się za członków narodu niemieckiego, mimo swojego delikatnie mówiąc niechętnego stosunku do Adolfa Hitlera i ideologii narodowo – socjalistycznej. Pomimo natomiast coraz bardziej radykalnej polityki III Rzeszy wobec żydowskich żołnierzy kilka tysięcy z nich za zgodą Hitlera uzyskało warunkowe pozostanie w armii niemieckiej (Genehmigung), natomiast wyjątkowi szczęśliwcy mogli otrzymać „certyfikat niemieckiej krwi” (Deutschblütigkeitserklärung).
Podobnie w Związku Sowieckim, w szeregach Armii Czerwonej walczyło blisko pół miliona Żydów, spośród nich ponad 300 dosłużyło się stopnia generała, a niejeden z żołnierzy miał zaszczyt otrzymać tytuł Bohatera Związku Radzieckiego. Także i w Sowietach pomimo tego patriotycznego aktu ze strony Żydów w obronie sowieckiej rodiny reżim nieufnie podchodził do tejże narodowości, a sama sowiecka armia była siedliskiem antysemityzmu, nie wolno było informować o skali masowych mordów dokonywanych przez Niemców na Żydach. Na ten zakaz skarżyła się nawet tak wielka gwiazda sowieckiej propagandy jak Ilja Erenburg. Stalin nie chciał współczucia dla ofiar Holokaustu. Główną ofiarą wojny miał być naród radziecki. Tymczasem do antysemickich ekscesów dochodziło w samym Związku Radzieckim, z dala od linii frontu. Fala uchodźców żydowskich przyczyniła się tam do powstania mitu, że Żydzi to tchórze i dekownicy, którzy nie chcą walczyć z Hitlerem. To wystarczyło jako pretekst do rozpoczęcia prześladowań.
Powyższe przykłady zatem świadczą o tym, iż naród żydowski czynnie brał udział w II wojnie światowej i wzajemnym dziele zniszczenia prowadzonym przez sowieckich i niemieckich dyktatorów, czego dowodem między innymi jest fakt, iż 50% stanowisk kierowniczych MBP i 18,7% ogółu jego pracowników (później ten odsetek wzrósł do 37%) stanowili Żydzi, co świadczy o ich znacznym udziale w zbrodniczych działaniach wobec Polaków w latach 1944 – 1956.
Podsumowanie
W tym roku mija okrągło 70 lat od zakończenia drugiej wojny światowej. Na ulicach Paryża, Nowego Jorku i Londynu tysiące ludzi witały swoich weteranów, piły szampana i cieszyły się z wreszcie nastanego pokoju. Za Żelazną Kurtyną narody środkowej i wschodniej Europy kontynuowały wojnę tym razem nie z niemieckim, ale z drugim, sowieckim najeźdźcą do lat 60. i 70. Z kolei na ulicach Berlina i Tokio miały miejsce akty żałoby narodowej ze strony narodów niemieckiego i japońskiego, które zostały upokorzone przez bezwarunkową kapitulację znaczoną krwią milionów rodaków. Do dzisiaj wszyscy odczuwamy jej skutki tym bardziej, iż nadal na Zachodzie króluje utrwalana przez syjonistyczne lobby propaganda starająca się relatywizować zbrodnie niemieckie oraz ich odium odpowiedzialności zrzucać na inne narody, stąd Polacy są oskarżani o współsprawstwo Holokaustu, co jest wierutną bzdurą. Wiele narodów wytworzyło swoje mity narodo – i państwowotwórcze w wyniku wojny, Rosjanie jako zwycięzcy faszyzmu, Żydzi jako jedyne ofiary Holokaustu, Polacy jako naród walczących za wolność waszą i naszą na każdym froncie etc.
Na chwilę obecną podnieśliśmy się z wojennych zgliszcz, jednak nadal nie cichną echa tych, którzy odwołują się wciąż do zbrodniczego dziedzictwa Hitlera i Stalina. W przypadku Niemiec na szczęście jest to margines, w Federacji Rosyjskiej natomiast mamy powszechny kult Armii Czerwonej, NKWD i Stalina, które ponoszą bezpośrednią współwinę za zniszczenie całej Europy w czasie II wojny światowej. Równą winę ponoszą również spadkobiercy aliantów, którzy z zimną krwią dopuszczali się zbrodni, o których nie chcą mówić, ponieważ nadszarpnęłoby to wizerunek USA jako drugiego zwycięzcy wojny. Analogicznie Żydzi, którzy akcentują jedynie wątek Holokaustu zapominając o swym udziale w niemieckich i sowieckich wojskach oraz zbrodniach, jakich się dopuścili sami, a którą to politykę kontynuują prowadząc eksterminację Palestyny od lat 30. XX wieku. O tę pamięć wołają solidarnie ofiary Warszawy, Oświęcimia, Workuty, Katynia, Drezna, Tokio i Hiroszimy. II wojna światowa zatem nie była wcale wojną między tzw. Czerwonym i Alianckim Dobrem a Brunatnym Złem, była za to najkrwawszą wojną w dziejach, która na zawsze zmieniła oblicze Europy i całego świata.
Adam Busse
Wybrana bibliografia:
- Doolittle, General Doolittle’s Report on Japanese Raid, „War Department. Headquarters of the Army Air Forces”, Waszyngton, 18 kwietnia 1942.
- Fiszer, Lotnictwo w osiąganiu celów strategicznych operacji militarnych, Warszawa 2011.
- Gociek, Józef Stalin, zapomniany wróg Żydów, „Rzeczpospolita”, 11 stycznia 2008 [dostęp: 11 stycznia 2008].
- Heydecker, Moja wojna. Zapiski i zdjęcia z sześciu lat w hitlerowskim Wehrmachcie, Warszawa 2009.
- Sunić, Dresden: Death from above, „The Occidental Observer”, 20 lutego 2013 [dostęp: 20 lutego 2013].
- Zychowicz, Żydowscy żołnierze Hitlera (wywiad z Bryanem Markiem Riggem), „historia.wp.pl” (przedruk z miesięcznika „Historia Do Rzeczy”), 19 maja 2014 [dostęp: 19 maja 2014].
Ludzie wśród ruin
Słynny słoweński zespół Laibach, jedna z nielicznych kapel grających industrial, której udało się przebić do mainstreamu i symboliczno-politycznymi prowokacjami trwale zapisać w historii muzyki, czas jakiś temu wydał nową płytę o nazwie Spectre, na której to w utworze zatytułowanym Eurovision opisuje kondycję duchową Zachodu i podsumowuje ją smutnymi słowy Europe is falling apart ("Europa rozpada się"). Nie sposób nie zgodzić się z tą refleksją. Nie sposób nie postawić sobie pytania - jak to się stało? Dlaczego, nawiązując do słynnej pracy Juliusa Evoli, żyjemy wśród ruin?
Matka Europa doświadczyła na przestrzeni dziejów wielu tragedii. Narodziny protestantyzmu rozdarły Christianitas na część wierną Rzymowi oraz papieżom wrogą. Rewolucja francuska oraz następne zrywy, głównie zrewoltowanego, zaczadzonego liberalizmem mieszczaństwa, wywróciły do góry nogami ład polityczno-społeczny i podniosły rękę na wszelkie dotychczasowe autorytety. Wreszcie, narody Europy oddały się czemuś tak makabrycznemu i wstrząsającemu, że aż na swój chory sposób pięknemu w swej dekadencji, czyli dokonały hekatomby i samozagłady na bitewnych polach pierwszej wojny światowej. Po niej rzesze robotników zaślepione ideą komunizmu postanowiły przynajmniej spróbować wprowadzić internacjonalistyczny socjalizm na Starym Kontynencie, co szczęśliwie w większości przypadków skończyło się jakże "okropnym" i "złym" "białym terrorem". Tak, na przestrzeni ostatnich wieków Europa wycierpiała się niemiłosiernie.
A jednak zdawać się mogło, że nagle pojawił się płomień nadziei. Wszędzie zaczęli pojawiać się ludzie będący "wysłannikami Michała Archanioła" (Corneliu Codreanu), mówiącymi o potrzebie "odmłodzenia katolicyzmu" (Leon Degrelle) i to bynajmniej nie w modernistyczno-śmieszkowym tych słów znaczeniu, chcącymi "strzec ognia Tradycji" (Julius Evola). W Hiszpanii anarchistyczne bandy i komunistyczne hordy rodem z tolkienowskiego Mordoru starły się z siłami katolicko-narodowymi w krwawym starciu, co zakończyło się wielkim zwycięstwem antybolszewickiej krucjaty. Młodzież wszystkich narodów myślała nie tylko o imprezach i miłości (choć wszyscy bohaterowie powinni być również niepoprawnymi romantykami, pomnijmy chociażby na smutny los Jose Antonio, który był nie tylko wzorem nacjonalistycznego idealisty, ale również ideałem tragicznie zakochanego marzyciela), ale również o ojczyźnie, nowej, młodej, zwycięskiej Europie, obaleniu międzynarodowej lichwy i gotowości chwycenia za broń przeciwko wielomilionowemu, czerwonemu pochodowi śmierci ze wschodu, jeśli tylko takowy z woli Stalina nastąpi... Oczywiście, nie wszystko było idealne, ale być może pierwszy raz nastąpiła szansa, ażeby Stary Kontynent znów odżył.
I wówczas wydarzyła się tragedia. Tragedia poprzedzająca tragedię następną. 8 (czy tam według stalinowskiej modły 9) maja 1945 roku to klęska. Wschodnia część Europy dostała się we władze sowieckich bestii, "wyzwolicieli" gwałcących wszystko dookoła, rozkradających wszelką własność, zaczynając od pałaców wielowiekowych arystokratycznych rodów, a kończąc na butach i zegarkach (przecież nawet słynne zdjęcie z wywieszenia czerwonej flagi nad Berlinem musiało zostać wyretuszowane tak, by nie było widać "czasów" na ręce sołdata), w łapska aparatczyków, sowieckich agentów, wreszcie w niewolę NKWD i ich lokalnych odpowiedników w rodzaju Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego czy terroryzującego Węgrów AVH. Nie można jednak zapomnieć również o zgliszczach na Zachodzie, o tych wszystkich francuskich kościółkach obróconych w pył przez amerykańskie i brytyjskie bombowce, o płonących miastach, represjach, jakie francuska i włoska prawica doznała nie tylko z rąk komunistycznych partyzantów, lecz także nowych władz (wspomnijmy tylko zupełnie bezsensowny, z punktu widzenia racjonalności prawa karnego, mord na Brasillachu, za którym przed egzekucją wstawiali się nawet intelektualiści o skrajnie innych poglądach i orientacjach politycznych czy uwięzienie Charlesa Maurrasa oraz Juliusa Evoli), a przede wszystkim o powolnym, lecz nieprzerwanym sączeniu w duszę Europejczyków jadu, jakim jest liberalizm. W gruncie rzeczy to nie katownie ubeków, doły śmierci w Bleiburgu i obrócony w pył klasztor na Monte Cassino sprawiły o tym, że żyjemy wśród ruin - to totalne zniszczenie mentalności Europejczyków jest największym nieszczęściem maja '45, którego zwieńczeniem był maj '68, najbardziej obrzydliwa lewacka ruchawka w dziejach (skądinąd owo określenie na protesty studenciaków doskonale pasuje w kontekście tego, o co im głównie chodziło).
Tragedia jednakże poprzedzona była, o czym już pisałem, inną tragedią. Tą tragedią był 1 września 1939 roku.
Znam się trochę na historii, ale po pierwsze, nie jest celem tego tekstu analiza uzbrojenia, zdolności bojowych i tak dalej poszczególnych armii, po drugie moja wiedza ma charakter wyłącznie hobbystyczny, a nie naukowy, wreszcie nie chciałbym (cóż za łaskawość z mojej strony, czyż nie?) pozbawić kilku pisarzy chleba, więc nie będę tutaj analizował dokładnie, czy polska armia ramię w ramię z Wehrmachtem była w stanie Moskwę zająć czy też nie. Chodzi mi o to, że zamierzam zwrócić uwagę na kilka innych, a też wielce istotnych, kwestii.
To, że atak Niemiec na Polskę był dla nas tragiczny, jest rzeczą oczywistą. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na dwa inne fakty, które były jego rezultatem, a zapewne umykają one uwadze. Pierwszym z nich było oczywiście rozbicie jedności Europy. Był to skutek wielu przyczyn, między innymi (nie wahajmy użyć się tych słów) kretyńskiej polityki zagranicznej rządu sanacyjnego. To, co uczynił Beck i jego koledzy, było aktem niedojrzałości politycznej i braku świadomości, o jak wielką grę idzie stawka. Ale czemuż się dziwić? Przecież Polską nie rządzili ani narodowi radykałowie, ani konserwatywno-autorytarny dyktator pokroju Franco, lecz kilku cwaniaków, którzy kombatancką przeszłością (trochę jak dzisiaj, czyż nie?) legitymizowali swe dorwanie się do koryta w 1926 roku. Zaiste, gdyby doszło do rewolucji i do władzy doszły autentyczne siły narodowe, wówczas zupełnie inny byłby bieg historii. Powiedzmy więcej - nawet gdyby ta rewolucja była wspierana i to mocno przez zagranicę, tak jak to miało miejsce chociażby podczas Narodowej Rewolucji Legionowej w Rumunii, to byłoby to zgodne z polską racją stanu (uratowałoby to nas przed wojną z Niemcami i wielomilionową rzezią rodaków) i było zbawienne dla Europy. Sanacyjny układ rządzący był rakiem, który należało wyciąć dla dobra Polski i całego Starego Kontynentu. Stało się inaczej i tak oto Polacy, naród który powstrzymał bolszewików w 1920 roku, zamiast dołączyć do antykomunistycznej krucjaty z kilkunastoma innymi nacjami w 1941 roku, zmuszony był ratować swoją biologiczną egzystencję, zajmując się walką przeciw Niemcom, a wreszcie, nie mam pojęcia na ile w formie rozpaczy i nacisków anglosaskich, a na ile przez wpływy sowieckiej agentury, próbujący szukać pomocy u dyktatora, który wcześniejszych kilka lat życia spędził na eksterminacji Polaków na wschodzie, wysiedlaniu setek tysięcy Kresowiaków do Kazachstanu, Donbasu i innych równie koszmarnych miejsc, wreszcie dokonujący zbrodni katyńskiej. Polscy nacjonaliści, o czym słusznie wspomniał niegdyś lider ruchu legionowego Horia Sima, którzy przez całe dwudziestolecie międzywojenne mówili o wrogości wobec masonerii i zagrożeniu liberalizmem, nagle znaleźli się w obozie tych, którzy do owych organizacji należeli i o takowy ustrój walczyli. W wyniku takowego biegu wydarzeń neutralność postanowiła więc zachować Hiszpania - ortodoksyjnie katoliccy mieszkańcy tego państwa nie mogli stanąć do walki w jednym szeregu z pogańskimi barbarzyńcami gnębiącymi katolicką Polskę. Oczywisty sprzeciw wobec niemieckiej polityki względem naszego kraju rodził się również na Węgrzech. Jedność została rozbita.
Oczywiście, walka ochotników przeciw Armii Czerwonej była przede wszystkim walką nie entuzjastów rządu berlińskiego i jego ideologii, ale europejskich patriotów ratujących swe ojczyzny i całą cywilizację europejską przed bolszewizmem. To wszystko jednak działo się nie z racji na politykę Niemiec, ale czasem wręcz pomimo takowej polityki. Julius Evola idealnie opisał to w Orientacjach, gdzie uznał, że "nie twierdzimy, że w nurtach tych [faszyzmie i narodowym socjalizmie] było dokładnie rozdzielone to, co istotne od tego, co przypadkowe, że ideom towarzyszyły odpowiednie głębokie przekonania i kwalifikacje osób, że przezwyciężone zostały w nich wpływy i oddziaływania tych sił, które powinny być zwalczane. Proces ideologicznego oczyszczenia mógłby nastąpić dopiero później, po rozwiązaniu bezpośrednich i naglących problemów politycznych". Konserwatywni politycy tacy jak marszałek Petain czy Antonescu, wychowani w mistycznej atmosferze narodowi rewolucjoniści z rumuńskiego ruchu legionowego, monarchiści z Akcji Francuskiej czy walońskiego ruchu Christus Rex, narodowo-katolickie rządy Chorwacji i Słowacji - wszyscy oni mogli mieć w pewnych miejscach poglądy zbieżne z nazistami, nie zmienia to jednak faktu, że nazistami nie tylko, że nie byli, ale wielu z nich nimi mogło się po prostu brzydzić. Najlepszym przykładem jest tutaj naturalnie Francisco Franco, który raz jeden spotkał się z Hitlerem (w wyniku czego kilka tysięcy ochotników hiszpańskich mogło wyruszyć w ramach Błękitnej Dywizji na front wschodni), niemniej jednak formalnie Hiszpania pozostała neutralna, a przywódca III Rzeszy wspominał to spotkanie jako wyjątkowo frustrujące. W zasadzie jedynymi miejscami, gdzie panował nazizm jako taki, były Niemcy oraz tereny przez nie kontrolowane w wyniku militarnej (bądź agenturalnej - patrz: Węgry w latach 1944-45) ekspansji. Pomimo ideologicznych różnic niemal wszystkie państwa Europy mniej lub bardziej nastawione były proniemiecko - a raczej proeuropejsko, pomimo tego, że to Niemcy zyskały dominującą pozycję. Dobro Europy, szansa na jej ocalenie przed wpływami z zewnątrz oraz uratowaniem przed rakiem trawiącym ją od wewnątrz wymagała zachowania jedności - nawet jeśli było to bardzo trudne. Słusznie zauważył Ronald Lasecki w swym niedawnym tekście, że nacjonaliści w poszczególnych państwach dostrzegli w Berlinie lidera Starego Kontynentu, mimo, że ten sam nie kreował paneuropejskiej polityki. Był to z jego strony ogromny błąd.
To, co wydarzyło się w '39 roku i co rzutowało na całą II wojnę światową, to błędy ideologiczne, jakimi są szowinizm, rasizm, skrajny narodowy egoizm. Wojna we wrześniu była nieszczęściem, ale nawet wówczas jeszcze istniała szansa na uratowanie sytuacji, chociażby częściowe - wystarczy przypomnieć sobie Francję, której Niemcy nie cierpieli jak zarazy, lecz wojna zakończyła się częściową okupacją kraju, a częściowym uratowaniem państwowości. W przypadku Polski naziści nie zdobyli się nawet na to - obrzydliwy szowinizm panujący wśród części przywódców hitlerowskich sprawił, że nasz podbity kraj postanowiono zamienić w kolonię, a naród polski poddać eksterminacji. To rozpoczęło najbardziej ponury element II wojny światowej i to, z czym się ona głównie kojarzy - makabrycznymi rzeziami w Europie. Polskie wsie zapłonęły z rąk ukraińskich szowinistów na Wołyniu, bośniackie - z rąk serbskich. Litewscy nacjonaliści mordowali tysiącami polską młodzież w Ponarach. Wreszcie, wynikająca z rasizmu nazistowska polityka antyżydowska, która doprowadziła do powstania przemysłu śmierci, pomysłu nie tylko zasługującego na jednoznaczną ocenę z punktu widzenia etyki, ale także godnego uznania za jakiś totalny nonsens z punktu widzenia realiów politycznych, społecznych, ekonomicznych i militarnych w trakcie prowadzenia wojny na dwa fronty, tak jakby dokonanie zagłady innej nacji zostało uznane za ważniejsze zadanie niż zwycięstwo lub porażka podczas konfliktu zbrojnego. Dodatkowo poszczególne narody europejskie również postanowiły wzmocnić się kosztem swoich sąsiadów czy wyrównać stare rachunki z nielubianymi pobratymcami zza miedzy - dość wspomnieć tutaj inwazję faszystowskich Włoch na Królestwo Grecji (w którym władzę sprawował nacjonalistyczny rząd Metaksasa) czy arbitraż wiedeński, gdyż nie było bardziej palących problemów niż ustalenie, czyj w końcu powinien być Siedmiogród - rumuński czy węgierski.
Często gdy nacjonalistę spyta się jaki, jest jego ulubiony ruch polityczny z okresu międzywojennego, to pada odpowiedź, że był to Legion Michała Archanioła. Nie ma w tym nic dziwnego. Nie sposób nie czuć fascynacji mistykami podążającymi od wioski do wioski z przesłaniem o wielkości narodu i miłości do Boga i drugiego człowieka, fanatykami poszczącymi dla dobra zwycięstwa ruchu i ostatecznego zbudowania nowej, lepszej ojczyzny, nawet w więzieniach organizujących czuwania modlitewne i wreszcie mającymi za swój symbol krzyż będący zarówno kratą - znakiem represji, jakie spadły na Legion ze strony władz, jak i symbolem religijnym - znakiem Księcia Zastępów Niebieskich. Kiedy spyta się o najbardziej fascynujące wydarzenie z tego okresu, to zapewne padnie odpowiedź, że hiszpańska wojna domowa, gdyż wówczas hiszpańscy narodowi radykałowie z Falangi wespół z tradycjonalistycznymi karlistami i przy wsparciu ochotników z całej Europy, broniąc Krzyża i niepodległości, zbrojnie przeciwstawili się komunistom. Gdzie te wszystkie wartości, gdzie idealizm, gdzie chęć zbudowania lepszego świata w masakrowaniu wiosek i sporach terytorialnych?
Europa przegrała. Przegrała cała przede wszystkim przez głupotę zaczadzonych chorą ideologią przywódców III Rzeszy, a za ich błędami poszły kolejne europejskie nacje. Do nas należy wskrzeszenie wielosetletniego dziedzictwa, którego jesteśmy spadkobiercami - ale musimy to robić mądrze. Profesor Jacek Bartyzel w słynnym tekście z okazji 65. rocznicy zakończenia wojny napisał, że wzniesie cichy toast za francuskich ochotników z Charlemagne, gdyż bronili nie zbrodniarza stojącego na czele Rzeszy, lecz Sacra Europa. Pamiętajmy, co jest prawdziwym celem nacjonalizmu. Polskę można kochać mądrze albo głupio. Można pokrzykiwać o wypowiedzeniu wojny wszystkim sąsiadom dookoła i urządzeniu naszym sąsiadom co najmniej nowego Kircholmu i Orszy (że już nie wspomnę o rewizji granic z narodem, który obecnie tak bardzo jest pogardzany i sprowadzany wyłącznie do "narodu sprawców" straszliwej czystki etnicznej), można też dążyć do współpracy i wspólnego odbudowania cywilizacji europejskiej i myśleć nie o zwycięstwach militarnych, lecz przede wszystkim zwycięstwach duchowych, bo to właśnie na tej płaszczyźnie przede wszystkim żyjemy wśród ruin. Miasta odbudowano, dusze pozostają w niewoli liberalizmu i grzechu. A jeśli ktoś wam powie, że nie macie racji, że takie myślenie jest defetyzmem, brakiem wiary we własne siły i zdradzaniem ziemi ojczystej, to przypomnijcie takiej osobie, że był już naród, który ponad wszystko pragnął podbijać inne narody - 2 maja 1945 roku jego stolica została zdobyta przez Armię Czerwoną.
Michał Szymański
Czy jesteśmy sekciarzami?
W czasach wzrostu politycznych napięć, my, narodowi radykałowie wciąż tkwimy w swoistych okopach, chowając się za organizacyjnymi nazwami, czasem wręcz sobą gardzimy. Kiedy narodowcy łączą się w strukturach Ruchu Narodowego, liberałowie i lewica potrafią zewrzeć szyki – my wciąż jesteśmy dla siebie obcy. Wielu twierdzi, że to właśnie jego organizacja jest wielką jakością i jest w stanie sama zmienić kraj, i ogólnie rzecz biorąc –system. Taka organizacja patrzy z góry na inne, stwierdzając, że tylko ona jest radykalna, a reszta to marne podróbki. Niestety panuje u nas takie podejście. Na przestrzeni lat między organizacjami narodowo-radykalnymi padło bardzo dużo ostrych słów. Czy jednak to ma nas od siebie oddalać i pomimo starzenia się poszczególnych działaczy taka niechęć wciąż ma istnieć? Czy nie jesteśmy już na to zbyt dojrzali i że tak napiszę „za starzy”? Nie będzie Wielkiej Polski, nie będzie narodowej rewolucji, nie będzie wdrożenia postulatów narodowo-radykalnych na większą skalę, jeżeli nie zaczniemy na początku chociaż ze sobą rozmawiać i powoli na poszczególnych akcjach wspierać się. Możemy zakładać jeszcze milion organizacji i organizować milion małych akcji, jednak to wszystko i tak pójdzie na śmietnik historii. Na śmietnik historii mogą wysłać nas przyszłe pokolenia, które zapewne stwierdzą, że zachowywaliśmy się jak małe dzieci, bądź dojrzewający chłopcy, z wielkimi frazesami na ustach. I chyba rzeczywiście – jeżeli nic się nie zmieni, będą mieli racje.
Na czym miałoby polegać takie „przełamywanie lodów”? Na początku po prostu od nawiązania kontaktu, może kongresu narodowych-radykałów. Na szczeblach lokalnych przecież większość z nas się zna, a jeżeli nie, to warto wymienić się kontaktami. Ważną sprawą byłoby przestanie obrzucania się wzajemnie błotem. Co kto sądzi o danej organizacji powinien zostawić dla siebie, oficjalnie organizacje narodowo-radykalne powinny jeżeli nie chcą być dla siebie przychylne, to chociaż żeby były neutralne. Wzajemne obrzucanie się błotem robi z nas ludzi niepoważnych, odrzuca od nas wartościowych ludzi, ale przede wszystkim niszczymy przez to nasze ideały, o które walczymy. Tak naprawdę na chwilę obecną więcej nas łączy niż dzieli. Siadając do jednego stołu sądzę, że sporów większych by nie było, a dyskusja toczyła by się jedynie wokół jakichś mniejszych, mających niewielkie znaczenie spraw. Sami sobie wbijamy nóż w plecy i będziemy dalej marginesem jeżeli nie spełnimy tych postulatów, o których pisze wyżej. Mam to szczęście, że nie jestem zrzeszony w żadnej z organizacji, poświęcam się „Szturmowi” i dzięki temu mam kontakt z liderami różnych organizacji. Panie i panowie, naprawdę istnieje płaszczyzna, na której możemy uścisnąć sobie dłoń!
Jeżeli nie przestaniemy się obrażać, to te wszystkie akcje nic nie będą warte. Może ktoś sobie wmawiać, że liczy się jakość a nie ilość. A ja powiem, że to bzdura. Ilość musi się zwiększać a razem z nią jakość. Powinniśmy wzajemnie za siebie trzymać kciuki i jak piszę, przede wszystkim ze sobą rozmawiać. Jestem otwarty na każdego narodowo-radykalnego towarzysza walki bez względu na jego przynależność organizacyjną. Taką postawę musi przyjąć każdy, albo to wszystko będzie gó..o warte! Idea jest najważniejsza, a nie nasze osobiste niechęci, bariery trzeba niszczyć choć powstało ich przez lata bardzo wiele.
Jeżeli jednak ich nie przełamiemy, nasi przeciwnicy będą nas przerastać coraz bardziej, a nasz świat pozostanie jedynie w sferze marzeń.
A tak poza tym – to już 8 „Szturm”, zapraszam do czytania!
Krzysztof Kubacki
Szturm miesięcznik narodowo-radykalny numer 7 2015 PDF MOBI EPUB
Cierpienie Młodego Wernera
Cierpienie Młodego Wernera
Dla Bojowca
Bojowniku! Młody byłeś!
Gdy z Rosyjskim zaborcą się biłeś!
Nie robiłbyś tego, gdyby nie nieścisłość jedna:
Ojczyzna rozebrana — to dopiero rzecz wredna!
Von Płotto, na śmierć skazany…
Pułkownik potępiony! Skarany!
Spytasz się ty pewnie za co?
Ja ci odpowiem: za niewolę! Za to! Za to!
O drugiej na skrzyżowaniu,
Czekacie na cel, który ma w zwyczaju
Wracać tędy o tej porze.
Nie możecie zawieść… O mój Boże!
Nagle huk, nagle błysk!
Nagle ryk, nagle świst!
Szesnastego nastał próby czas!
Szesnastego nastał walki czas!
Von Płotto nie rozumie co się stało,
Jęcząc leży na ziemi z nogą rozerwaną.
W szoku umiera. Cóż za cios!
Polak zgotował dla zaborcy los!
Powstanie Poetów
Powstanie Poetów
I wybuchło, przeciw zepsuciu,
Powstanie… Powstanie Poetów!
Dosyć zniewolenia! Luksusu
Przepychu WszechPanów! Gburów!
…
Wasze obietnice spełzły na n i c z y m !
…
Wyszli ci najmniejsi, malutcy,
Jak posągi, tacy w i e l c y!
…
W swych czasach zwani „ g ł u p c y ”
…
Dwie boginie doszły do głosu,
Imiona i c h : B u n t , G n i e w.
Powstanie, Powstanie Poetów!
W Dublinie, w Corku, walka, krew!
…
W o z d o b i e z b a r y k a d a m i
…
„Na broń bagnet!”, „czekać!”
Poeci, ledwo co ubrani…
— Kilka kul kazano ładować
…
Powstanie Wielkanocne
24-30 kwietnia 1916 roku.
Otchłań
Piękny wiosenny poranek. Ulicami stolicy przemykały samochody. Ruch się zmniejszył, ponieważ wielu już pracowało. Słońce przesuwało się w kierunku południowym. Promienie napawały „radością życia”. Niektórzy ubrali krótkie rękawki. Szły kolumny wycieczek. Na niebie żadnych chmur. Bulwary zapraszały do spacerów. Co chwilę przejeżdżał na rowerze modnie ubrany człowiek. Słuchawki w uszach chroniły przed ewentualnymi troskami.
W nowoczesnym społeczeństwie rozpacz równa się chorobie śmiertelnej. Zbiera spore żniwo wśród zbiorowości opartej na samej ekonomii. Ród rozpada się na rodziny. Rodziny rozpadają się na jednostki. Każdy musi pracować, konsumować i umierać. Niektórzy wychodzą na tym dobrze, mając nadmiar wszelkiego zbytku. Wielu zaś staje się bezrobotnymi bądź najemnikami. Uzależniają się materialnie od pracodawców. Likwiduje się duchowość, jako przesąd. Niszczy się tożsamość, jako „rasizm”. Zwalcza się idee „totalitarne”, które mogłyby odmienić rzeczywistość. Niech masy nie robią rewolucji! Niech każdy atom skupi się na własnym szczęściu — sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Liberalizm oferuje wiele możliwości, by „obywatel czuł się dobrze”. Nie będzie wtedy myślał o wzniosłych sprawach. Sensem życia jest przyjemność. Jednych stać na wakacje za granicą, innych na prostytutkę, jeszcze innych na narkotyki bądź alkohol. Można także zrzucić winę na swój organizm — wtedy energia idzie w diety, leki, wizyty lekarskie. Jednak od czasu do czasu komuś to przestaje wystarczać — staje nad przepaścią, po czym się rzuca.
Niektórzy przeszli o stopień wyżej. Pod wpływem natchnienia zwrócili się ku Narodowej Rewolucji. Zrozumieli, iż na świat powinien wyglądać inaczej. Czytają pisma poświęcone rewolcie przeciw współczesnemu światu. Słuchają muzyki, zagrzewającej do boju. Na demonstracjach prezentują niepoprawne symbole. Walczą z zagorzałymi wrogami w Internecie.
Jednak stojący na moście spoglądał jeszcze dalej. W młodym wieku, pomimo sprzeciwu bliskich, zaangażował się politycznie. Chodził na marsze, rozdawał ulotki, słuchał wykładów, wyjeżdżał „na akcje”. Po kilku latach dostrzegł monotonność w działaniu, stanowczo za mała liczba przekonanych, jeszcze mniejsza ilość chętnych do współpracy. Niezwykle zniechęcająco zadziałały wybory — chodzenie po ulicach, żebranie o podpisy, stanie godzinami, słuchanie „Nie, dziękuję.” Wszystko dla iluś tam znaków z tuszu. Dla procenta, zauważalnego tylko dla działaczy.
Lecz dokąd pójść? „Zmiana poglądów” nie wchodziła w grę. Od dzieciństwa nieprzerwanie marzył o rewolucji. Przeglądał książki, co zaowocowało również dobrymi wynikami w nauce. To był obiektywny atut. Za cenę wieczorów spędzonych w szkole, grubych tomów, zarwanych nocy, godzin stresu uzyskiwał dyplomy w konkursach. Zwolnienie z egzaminu porównać można z nobilitacją. „Ale po humanie nie ma pracy.” Iść do pracy w fast foodzie po tylu latach wysiłku? Nigdy!
Kiedy inni bawili się w berka, on śledził przebieg II wojny światowej. Kiedy oni cieszyli się młodością, on przejmował się przyszłością. Nie chodził w piątki do klubów. Nie znalazł sobie „miłości”. Czy to moralność stawała na drodze, czy niemoc? W każdym razie tym bardziej nie mógł podzielić losu większości rówieśników. To oznaczałoby, iż nie ma na świecie żadnej sprawiedliwości.
Wiarę kiedyś miał dużą. Zawsze odmawiał pacierz, chodził w niedzielę do kościoła, spowiadał się. Służył nawet do Mszy, lecz po skandalach na obozie parafialnym zaprzestał. Próbował odnaleźć się w Tradycji, ale i to nie wystarczało. Kuszony perspektywą „siły woli” zadawał się z „okultystami”. Obiecywali potęgę za cenę odrzucenia chrześcijańskiej moralności. Słowa to wszystko, na co ich było stać. Już powrócił do Kościoła, gdzie miłosierny Bóg wysłuchuje grzeszników. Tam napotkał Teologa, który każdy swój sąd podpierał cytatem z Biblii. Kościół katolicki to herezjaci, podobnie jak protestanci czy prawosławni. Pismo Święte w setkach miejsc sfałszowane, cały świat zdemonizowany, wszystkie sakramenty niegodne, duchowni plugawią „Trójjedynego Boga Jahwe”. Dla uczonego żadna znana osobistość nie stanowiła autorytetu. Ponadto codziennie dzwonił, aby godzinami rozprawiać na temat „zdemonizowania” oraz egzaminował z własnych osądów. Skutecznie zniechęcało to do jakiejkolwiek wiary. Młodzieniec uznał, że pewnie już jest potępiony, a nawet stanowi wcielenie samego Lucyfera. Przynajmniej według nauk Teologa.
„Pomyśl o rodzinie” — często mówi się samobójcom. To prawda, kochają. Może. Tylko czym przynosi im radość? Poglądami, których nie znoszą? Wiedzą, którą nijak wykorzystać? Karierą, której nie zrobi? Dziećmi, których nie spłodzi?
Spojrzał na płynącą rzekę. Miliony fal na wodzie. Tysiące kamyczków pod nią. Patyczki, płynące z prądem. Hektolitry monotlenku diwodoru. Miliardy niewidocznych cząsteczek. Połacie powietrza rozciągnięte na całą Ziemię. Ziarenka piasku na wyspach. Jeden drobiazg mniej czy więcej — kogo to obchodzi?
Czy warto jednak odejść w zapomnieniu, bez żadnej zemsty? Bez skończonego dzieła? A JEST JESZCZE SZANSA??? ILE RAZY MAM PRÓBOWAĆ?! SKOCZĘ! Przełożył nogę. Drugą trzymała jakby niewidzialna siła.
— Tchórzu! Nic nie umiesz! Nawet skończyć ze sobą! Będziesz dalej się męczył bez sensu! Już jesteś w piekle! Już! Teraz!
Chce skoczyć, a równocześnie nie chce. Sensu życia już nie ma. Na pewno? Czy wszystkie szanse zaprzepaszczone? Tak bardzo pragniesz umrzeć jak Werter? Śmierć przegranego? Jak umarł Yukio Mishima? Co wcześniej zrobił?!
Wacław Dzięcioł
Islam okiem nacjonalisty —obrońcy Tradycji czy terroryści?
Europa i Europejczycy, dla własnego odrodzenia, muszą stać się świadomi tych, którzy są prawdziwymi wrogami naszej cywilizacji. Wyciągając wnioski z tej rzeczywistości, Europa będzie w stanie zacząć kroczyć ku odrodzeniu, które podąży od rodziny do rodziny, z dzielnicy do dzielnicy i zostanie osiągnięte z koncertem narodowego przebudzenia w kreacji Europy, która będzie wielka, silna i wolna, to jest pierwszy krok ku Bogu, a nie przeciw wrogom. To jest ekspresja miłości do narodów tej ziemi. To nie jest nienawiść do niewinnych.– Roberto Fiore.
Nigeria, Somalia, Indonezja, Syria, Irak, Arabia Saudyjska, Pakistan i tak dalej, i tak dalej… Co łączy te odległe od siebie nawet setki czy tysiące kilometrów państwa Afryki, Azji i Bliskiego Wschodu? Łączy je islam, a obecnie również łączy je fakt, iż w tym regionie mają miejsce prześladowania chrześcijan, za które główną odpowiedzialność ponoszą i ekstremiści z Państwa Islamskiego, Boko Haram, Frontu Al-Nusra i wybiórczo interpretowane prawo religijne w przypadku Pakistanu czy Arabii Saudyjskiej. Teraz przenieśmy się do Francji, Niemiec, Danii, Szwecji i Norwegii, tam też są głównie pochodzące z imigracji społeczności muzułmańskie, spośród których parę procent może być radykalnie i negatywnie nastawiona do „zachodniej cywilizacji”, czego efektem był zamach na redakcję bluźnierczego szmatławca Charlie Hebdo w styczniu b.r.Ostatnio nasilają się również zamachy ze strony Państwa Islamskiego jak w Tunezji, gdzie zginęli również Polacy, czy śmierć 137 muzułmanów w zamachu bombowym w Sanie (stolicy Jemenu).
Równocześnie z rozwojem islamskiej imigracji postępuje kampania na rzecz powstrzymania islamizacji Europy. Problem polega nie tyle na szczerości intencji autorów tejże inicjatywy, ale na dość płytkim rozumieniu problemu sprowadzanym do porównywania Koranu z Mein Kampf, oklejania słupów czy latarni wlepkami z hasłem „Kupując kebaba osiedlasz Araba”, organizowaniu przeróżnych akcji uświadamiających etc. Nie zamierzam wymieniać różnych inicjatyw mających na celu uświadamianie społeczeństwa, szczególnie że najmocniejszym echem odbiły się ostatnie protesty w Niemczech przeciwko islamizacji naszego zachodniego sąsiada. Nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby nie fakt, iż organizowała je demoliberalna PEGIDA, coś na wzór angielskiej EDL. Innym faktem spłycającym islam do terroryzmu była rzeź 77 osób na wyspie Utoya oraz zamach bombowy w Oslo dokonane 4 lata temu przez syjonistycznego fanatyka Andersa BehringaBreivika, którym część prawicy tak narodowej, jak i liberalnej się ekscytowała, nie wspominając już o trwającej od 2001 roku amerykańskiej „wojnie z terroryzmem”.
Z jednej strony lewica chcąca asymilacji napływowych muzułmanów, przyznania im większych praw socjalnych, mieszkaniowych oraz na rynku jeszcze bardziej niż białym Europejczykom, obywatelom swoich krajów, lewica promująca multikulturalizm. Z drugiej strony populistyczna prawica mówiąca o groźbie islamizacji Europy, wspierająca Izrael w „operacjach przeciw Hamasowi” z przekonania, iż ten syjonistyczny twór jest przedmurzem Europy przed islamem, jak w XVII wieku Polska była przedmurzem katolicyzmu. Dla nas, nacjonalistów znad Wisły, problem określenia swojego stosunku do islamu jest tym trudniejszy, że najbardziej popularne są hasła antyislamskie, mała jest powszechność wiedzy na temat Bliskiego Wschodu i jego specyfiki politycznej, nie mówiąc o stanie wiedzy o religii muzułmańskiej, co już daje solidną pożywkę do forsowanych przez syjonistyczne lobby teorii o „zderzeniu cywilizacji”.
Właśnie te, a nie inne doświadczenia nakłoniły mnie do napisania tego tekstu. W nim postaram się odpowiedzieć na podstawowe pytanie zawarte w tytule. Jak powinniśmy postrzegać muzułmanów, czy są to obrońcy swojej Tradycji przed zgnilizną obyczajowo-kulturową Zachodu, która to dała swój asumpt do działania po rewolcie 1968 roku, czy ich religijność jest bardziej przyciągającym lekiem dla zagubionej duchowo młodzieży? A może rzeczywiście są terrorystami i z uśmiechem na ustach poodrzynaliby głowy wszystkim chrześcijanom oraz tym spośród sprzedajnych Europejczyków, którzy ich karmili większym socjalem, zapewnieniem mieszkań oraz przyzwalaniem na „Róbta, co chceta”w ich własnych krajach? Zarówno moje zainteresowanie islamem i Bliskim Wschodem, które wyrażałem już od gimnazjum, jak i poglądy czołowych figur europejskiego trzeciopozycyjnego nacjonalizmu, pozwolą Wam przedstawić moją opinię na ten orientalny temat.
Co mogłoby przemawiać za tym, iż muzułmanie są bardziej obrońcami Tradycji niż terrorystami? Podejście do drugiego człowieka, nawet innowiercy, gdy dzieje mu się krzywda we własnym kraju bądź gdzie współżyje z wyznawcami Allaha. To przypominać powinno prastarą zasadę chrześcijańskiej miłości bliźniego zawartą w Przykazaniu Miłości: „Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego”. Jakie były reakcje uważanych za terrorystów przywódców Hamasu i Hezbollahu na prześladowania chrześcijan przez bojówki islamistów w Egipcie, Iraku czy na zamach w Paryżu? Wbrew temu, co tylko nic niewiedzący na ten temat ignorant w telewizji lub niedouczony politykier powie, nie! Ci „terroryści” nie tylko nie wyrazili aprobaty dla dokonania zamachu, ale jeszcze mieli czelność go potępić! W komunikacie Hamasu czytamy, iż Hamas „potępia agresję wobec magazynu Charlie Hebdo i podkreśla, że różnica opinii i poglądów nie powinna usprawiedliwiać zabójstwa”.Nie inaczej postąpił duchowy lider Hezbollahu, Hassan Nasrallah, który styczniowy zamach skomentował tak: „Zachowanie grupy takwirystów, którzy twierdzą, że żyją zgodnie z islamem, zniekształciły islam, Koran i narody muzułmańskie bardziej niż wrogowie islamu… którzy obrażali Proroka w filmach… albo rysowali karykatury Proroka”.
Dość powiedzieć o tym, iż członkowie Hezbollahu i Hamasu nie żywią negatywnego stosunku do chrześcijan, a nawet składają im życzenia z okazji Świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy, co świadczy o tym, iż muzułmanie wyrażają szacunek wobec wyznawców Chrystusa, których przodkowie na Bliskim Wschodzie i w Afryce żyli ponad 2 tysiące lat temu. Na te przeświadczenie wskazuje również fakt, iż nikt inny jak syryjskie oddziały paramilitarne, Hezbollah i inne formacje zbrojne walczą przeciwko terrorystom z Państwa Islamskiego, którzy dokonują zbrodni i na chrześcijanach, i na muzułmanach. Zrealizować syjonistyczną wizję zderzenia cywilizacji próbował Benjamin Netanjahu, premier Izraela i rzeźnik Gazy, zrównując Hamas do ISIS, co mu się nie udało, ponieważ obie te organizacje różnią się w swoich celach. Hamas walczy o niepodległość Palestyny, a ISIS chce na gruzach Rzymu ustanowić ogólnoświatowy kalifat. Należy również podkreślić, iż przed eksportem „amerykańskich wolności i demokracji” chrześcijanie w Libii, Iraku, Iranie czy Syrii,pomimo iż rządzeni przez autorytarne reżimy, to jednak pod ich rządami mieli zapewnioną stabilizację, opiekę medyczną, swobodę wyznania, a nawet mogli brać swój udział w sprawowaniu władzy (takim przykładem może być prawa ręka Saddama Husajna, wiceprezydent Iraku Tarik Aziz). Potem jednak runęły te państwa, spotkałem się kiedyś z argumentem, że „krzyżowcy” z US Army wkraczający do Iraku mieli rzekomo występować w obronie chrześcijan uciskanych przez Husajna, co wprawiło mnie nie tyle w śmiech, ale puknięcie w czoło w stronę hipokrytów, którzy teraz finansują mordujące chrześcijan bojówki Państwa Islamskiego.
Dalej, muzułmanie starają się prowadzić życie w zgodzie ze swoimi prawami niezależnie od regionu, w którym mieszkają — czy to kraj muzułmański, czy zachodnia Europa, czy USA. Dlaczego? Dlatego, iż islam analogicznie jak chrześcijaństwo nie posiada granic narodowych ani etnicznych, ma zatem charakter uniwersalny.Życie zgodne z nauczaniem Allaha konsekwentnie przestrzegane przez muzułmanów ma charakter bardziej autentyczny niż te (przepraszam za śmiałość) 90% „zadeklarowanych katolików” w Polsce, spośród których ledwie 30-40% stara się prowadzić życie zgodne z prawidłami Ewangelii i nauczaniem społecznym Kościoła katolickiego, a reszta pokazowo robi to od święta jak faryzeusze w trakcie postu opisani w 6. rozdziale Ewangelii wg św. Mateusza: „Gdy się modlicie, nie postępujcie jak obłudnicy. Oni modlą się chętnie w synagogach i miejscach publicznych, aby zwrócić na siebie uwagę. Zapewniam was: oni już otrzymują swoją zapłatę. Gdy ty się modlisz, wejdź do swego mieszkania, zamknij za sobą drzwi i módl się do Ojca, który jest w ukryciu. A twój Ojciec, który widzi także to, co ukryte, nagrodzi ciebie”.Ich źródłem nauczania jest Koran spełniający rolę księgi objawionej, jak dla nas Pismo Święte.Dla nas Biblia jest księgą napisaną przez ludzi pod natchnieniem Bożym, tak dla muzułmanów każdy werset w Koranie jest powszechnie uważany za każdy znak dany im przez Allaha. Tak jak my posiadamy regulacje prawne w postaci prawa kanonicznego, tak oni mają prawo szariatu, nad którego surowością co prawda można dyskutować, jednak jego skuteczność powoduje, iż w krajach muzułmańskich jest nieporównywalnie mniejszy odsetek dokonywanych przestępstw różnego rodzaju niż w krajach europejskich, w których panuje święte oburzenie na takie metody, że to ciemnogród, zacofanie, średniowieczne sposoby karania, kończąc na stwierdzeniach, że Arabowie cofają się w rozwoju.
Czas powołać się na Juliusa Evolę, który pisząc w Rivolta contro ilmondo moderno w 1969 roku wskazał na niezmienny charakter tradycyjnego islamu: „Ostatecznie, islam stanowi tradycyjną całość, ponieważ świat szariatu oraz sunny, tj. egzoterycznego prawa i tradycji, znajduje swoje dopełnienie nie tyle w mistyce, ile w pełnoprawnych organizacjach inicjacyjnych —turuq — charakteryzowanych przez ezoteryczną naukę, ta'wil, oraz metafizyczną doktrynę Najwyższej Tożsamości, tawhid. Powtarzające się w tych organizacjach, oraz generalnie pośród szyitów, pojęcia, takie jak masum, podwójna prerogatywa ismy czy nieomylności w nauczaniu oraz niemożności bycia splamionym przez grzech, będące przywilejem przywódców, widocznych oraz ukrytych imamów oraz mudżtahidów, prowadzą w kierunku niezłomnej rasy ukształtowanej przez tradycję o poziomie wyższym nie tylko od judaizmu, ale także od wierzeń, które opanowały Zachód”.
O tym, iż muzułmanie bronią swojej Tradycji jeszcze mocniej niż chrześcijanie czy wyznawcy lokalnych kultów, świadczą również ich masowe protesty w reakcji na jakiekolwiek akty skierowane przeciwko islamowi — tak było w przypadku spalenia Koranu przez Amerykanów w Afganistanie, publikacji karykatur Mahometa w duńskich, szwedzkich i francuskich gazetach, tak było ostatnio po Charlie Hebdo. Które to pismo nie wywołało już równolegle masowego wzburzenia ze strony chrześcijan, którzy obok muzułmanów oraz francuskich nacjonalistów z Frontu Narodowego i Groupe Union Defense byli tym samym obiektem ataków ze strony tego syjonistycznego pisemka.Niemniej zdarzały i zdarzają się przypadki wspólnego dzielenia losu prześladowanych przez wyznawców Allaha i Jezusa Chrystusa choćby na Bliskim Wschodzie.
Warto przytoczyć tu zatem opinię Gabora Vony, lidera narodowo-radykalnej partii węgierskiej Jobbik, co może wielu polskich narodowców sympatyzujących z madziarskimi bratankami wprawić w zdumienie, to zgodny z moim poglądem fakt, iż większym wrogiem od islamu jest liberalizm, który poprzez budowanie egoistycznej postawy wobec własnego życia, promowanie multikulti oraz hurrawolnościowe podejście na zasadzie „Róbta, co chceta”dąży wraz z powszechną globalizacją do zniszczenia kultur i odrębności narodowych. Które to procesy wspiera oś Stany Zjednoczone — Izrael, wrogo usposobiona wobec Tradycji i dążąca do utworzenia Nowego Porządku Świata, gdzie nie będzie miejsca dla jakiejkolwiek odrębności wspólnotowej oraz nastąpi zatracenie Ducha na rzecz Materii: „Warunkiem przetrwania świata jest zachowanie tradycyjnej kultury. Istnieje tylko jedna kultura, która trzyma się swoich tradycji. Jest nią świat islamu. Ostatnim bastionem tradycyjnej kultury, tej, która umiejętnie łączy to, co transcendentne i codzienne, jest islam. Jeśli islam upadnie, wtedy zaniknie prawie całe światło i nic nie powstrzyma już ciemności globalizmu, a historia prawdziwa dobiegnie końca”.
W podobnym tonie 4 lata temu wyraził się lider CasaPound Italia, GianlucaIannone, komentując zabicie 2 i zranienie 3 Senegalczyków we Florencji, za który to atak spadła odpowiedzialność na „faszystów trzeciego millenium”: „Byliśmy i zawsze będziemy przeciwko masowej imigracji, która jest dyktowana przez globalne rynki z którymi walczymy, ale nie oznacza to akceptacji dla aktów przemocy. Obrona własnej tożsamości nie oznacza negacji i odrzucenia tożsamości innych. W ostatnich latach ksenofobiczne teksty nie pojawiały się na naszych stronach, ale na łamach dziennika Corrieredella Sera i były autorstwa Oriany Fallaci. To one inspirowały mordercę Breivika, który był także wielkim admiratorem Churchilla — wielkiego obrońcy demokracji przeciwko faszyzmowi. Działalność czerwonych reakcjonistów po wydarzeniach we Florencji (atakowanie naszych lokali) wzmacniają obecny reżim. Ale taka postawa to ich specjalność od roku 1943. Mieliśmy zawsze duży szacunek dla islamu, podobnie jak giganci pokroju Nietzschego, Evoli, Pounda czy Mussoliniego. Naszym obowiązkiem jest dialog i odrzucenie idiotyzmów o »zderzeniu cywilizacji«. Islamofobia to produkt antyfaszystowskich kręgów anglosaskich, zostawmy ich z paranoicznymi obsesjami i skupmy się na problemach dotykających bezpośrednio narodu”.
Dlaczego islam dla zachodnich demoliberałów jest złem i należy z tym walczyć? Ponieważ jest to znakomita zasłona dymna mająca ukryć duchową i moralną pustkę Zachodu. Islam w konfrontacji z nową, świecką religią konsumpcjonizmu i ateizmu, jawi się przede wszystkim jako nośnik tradycyjnych wartości i moralności ugruntowanej prawem, stąd Europejczycy będą traktować ich religię tak samo wrogo, jak chrześcijaństwo. Tak dla Europy Zachodniejnie islam jest zagrożeniem, a co najwyżej karą za zaniedbanie duchowe naszego kontynentu, natomiast problem imigracji bardziej należy rozpatrywać w aspektach ekonomicznych niż religijnych, o których to aspektach więcej ode mnie napisał Wojciech Trojanowski na łamach portalu nacjonalista.pl. Sam w sobie islam jest religią, a atakowanie religii tylko dlatego, że poprzez surowe nakazy moralne i prawa uderza w materialistyczne wartości promowane przez Zachód, będzie wściekle atakowany i demonizowany, wielu populistycznych prawicowców i narodowców daje się zatem złapać w sidła ukrytej opcji syjonistycznej ubranej w patriotyczne i proeuropejskie slogany. Przy czym spośród czołowych idoli mających uderzać w „islamizm”, który atakuje prawdziwych muzułmanów występuje między innymi włoska aktorka Oriana Fallaci, która promuje hedonistyczną kulturę Zachodu i to w jej obronie usiłuje uderzać w wojownicze tony przeciwko islamowi, przyrównując go z narodowym socjalizmem, a nawet hitleryzmem.
O tym wypowiadał się również jeden z ideologów Prawego Sektora, IhorZahrebelny, którego opinia potwierdza istotę problemu w imigracji, nie samym islamie, dlatego nie powinno się atakować religii muzułmańskiej jako takiej oraz stanowi o tym, iż większym zagrożeniem dla naszej europejskiej, łacińskiej kultury jest kulturowy marksizm łączony z liberalizmem obyczajowym: „Muzułmanie nie zważają na prawa, które stoją w sprzeczności z ich religią. W tym leży ich przewaga.Podobnie muszą działać chrześcijanie, wszyscy Europejczycy, przecież polityczno-prawna rzeczywistość współczesnej Europy jest de facto antychrześcijańska i antyeuropejska”.
Nasza tradycja walki z muzułmańskim imperium, jakim było Imperium Osmanum, i mir obrońców Wiednia i Europy, którzy w 1683 roku zatrzymali pochód Półksiężyca na chrześcijański Zachód nie powinny nam zamykać oczu na problematykę związaną z imigracją radykalnego elementuskutkującą tym, co się obecnie dzieje w Europie Zachodniej. Niemniej nie wolno patrzeć na ten problem w jego zewnętrznej warstwie, a należy wskazać głębię problemu. Zewnętrzna warstwa zwana jest islamem, natomiast głębi należy upatrywać w polityce multikulti forsowanej przez liberałów i kulturowych neomarksistów, która odniosła zdecydowaną porażkę. To nie muzułmanie są winni tego stanu rzeczy, że zasiedlają europejskie miasta i starają się zachować swoją odrębność kulturowo-religijną. Winni tego stanu rzeczy są władcy państw europejskich, którzy przyzwolili na masową imigrację, która to imigracja następuje bardziej z aspektów społeczno-ekonomicznych niż religijnych, na co także wskazuje francuski pisarz i myśliciel związany z nurtem Trzeciej Pozycji, Alain de Benoist. Dlaczego? Ano dlatego też, że większość imigrantów pochodzi z krajów eksploatowanych przez międzynarodowe korporacje i pozbawianych swoich naturalnych surowców, z których to zyski na rodzimych rynkach pozwoliłyby na stabilizację gospodarki państw afrykańskich, a ponadto nie wolno zapominać, że w Afryce i na Bliskim Wschodzie zniszczonym przez jankeskie czołgi i „Arabską Wiosnę” trwają ciągłe migracje ludności spowodowane konfliktami zbrojnymi, zamachami stanu czy dewastacją środowiska naturalnego.
Zatem kto zyskuje na sztucznym „zderzaniu cywilizacji” mającym skłócić wyznawców dwóch największych religii świata i je osłabić na rzecz podporządkowania ich „sile wyższej” czy ich zniszczenia jako ostatnich bastionów Tradycji? Odpowiedź jest jedna — syjonistyczne lobby, któremu tak jak prawdziwym terrorystom jest na rękę powiększanie się legionów islamofobów, dla nich nie są to czynniki mające być postrachem, ale błogosławieństwem zważając na fakt, iż terroryzm ISIS i syjonistyczne lobby znakomicie ze sobą współgrają (co widać we wspieraniu Państwa Islamskiego przez agentów Mossadu czy pozytywnych opiniach m.in. BaruchaEfratiego, rabina na Zachodnim Brzegu Jordanu,który uznaje ISIS za dar Boży w walce z wrogami Izraela). Jest im to na rękę, ponieważ dzięki takim teoriom spiskowym będą w stanie wprowadzić Nowy Porządek Świata, w którym nie będzie miejsca dla jakichkolwiek kultur czy odrębności.
Autentyczny nacjonalizm powinien zerwać z wszelkimi populistycznymi kalkami o „zderzeniu cywilizacji”, o wojowniczości całego świata islamskiego bez rozróżniania i pogłębiania wiedzy na temat specyfiki islamu i Bliskiego Wschodu. Ten tekst powinien dotrzeć tym bardziej, iż sam kilka lat temu dopuszczałem się takich grzechów, których istotę zauważyłem dopiero, gdy przeszedłem już z drogi konserwatywno-populistycznej na drogę nacjonalisty. Drogę, która stara się szukać przyczyn problemów współczesnego świata w istocie głębi równocześnie rozszerzając horyzonty, które nie kończą się na wydumanych sloganach o wspieraniu islamizmu poprzez zjedzenie kebaba czy wrzucanie wszystkich muzułmanów do worka pod tytułem muzułmanie — islam — islamiści — terroryści. To, co napisałem, traktuję jako rodzaj pokuty za swoje grzechy przeszłości.
Adam Busse
Nie tylko Europa! – o szukaniu inspiracji i perspektywach rozwoju ideowego cz. I
Dziedzictwo Fiume
Wszyscy, którzy powstali ze wszystkich szczepów, zgromadzą się pod naszym znakiem. I bezbronni zostaną uzbrojeni. I sile zostanie przeciwstawiona siła. I rozpocznie się nowa krucjata wszystkich narodów biednych i zbiedzonych przeciw wszystkim narodom uzurpatorskim, kumulującym wszelkie bogactwa, przeciw rasom łupieżczym, przeciwko kaście lichwiarzy, wczoraj wykorzystujących wojnę, a dziś ciągnących korzyści z pokoju
G. D’Annunzio
Kilka lat temu parę osób w Polsce nieśmiało podnosiło dyskusję o potrzebie współpracy narodowychrewolucjonistóweuropejskich. Wtedy byli zbywani i nazywani zdrajcami przez wielu narodowców i „prawdziwych patriotów”. Dzisiaj, gdy współpraca ruchów narodowych i radykalnych w Europie jest czymś oczywistym, część ówczesnych przeciwników stoi w pierwszym szeregu głośno mówiących o europejskiej jedności. Tylko mentalni skinheadzi lat 90-tych krzyczą, że Polak nie może współpracować z Niemcem czy Rosjaninem,„bo to zdrada ojczyzny”. Jednak czy europejska współpraca w zglobalizowanym świecie, którego rządy zależne są od międzynarodowych korporacji, przyniesie zamierzony efekt?
Coraz częściej uwaga osób zainteresowanych zmianą pada na inne kontynenty niż Europa. Globalizacja ekonomiczna niesie za sobą również globalizację buntu. Rewolucja XXI wieku to nie rewolucja jednego państwa czy nawet kontynentu. To oddolna, często pozornie nieprzynosząca efektów praca działaczy wielu państw z kontynentów dotkniętych plagą neoliberalnych, ponadnarodowych korporacji i ich antyspołecznej polityki. W czasie, gdy istnienie rządów i państw narodowych jest fikcją, a lokalna tradycja i tożsamość ulegają destrukcyjnym wpływom amerykańskiej pseudokultury (brzydził się nią już w latach 30. XX wieku Julius Evola), coraz częściej pojawiają się głosy nawołujące do radykalnej zmiany i solidaryzowania się z ludźmi buntującymi się na każdej ulicy, w każdym mieście, w każdym państwie i na każdym kontynencie. Kiedyś solidarność z ruchami z innych państw walczącymi o zmiany była domeną środowisk anarchiczno-rewolucyjnych, dzisiaj przebija się również do świadomości ruchów o charakterze narodowym.
Solidaryzm z walczącymi z uciskiem towarzyszył ruchom anarchistycznym od początku ich istnienia. Było to związane z charakterystyczną dla tych grup ideą buntu, nieposłuszeństwa, internacjonalizmu oraz walki o wyzwolenie spod dyktatu władzy. W XXI wieku ideę solidaryzmu ponownie zaczynają dostrzegać ugrupowania narodowe charakteryzujące się nowoczesnym nacjonalizmem, dostosowanym do współczesności, pozbawionym nadmiernego bagażu ideologicznego okresu międzywojnia. Poszukiwania inspiracji już dawno nie obejmują terytorium Europy — przenoszą się na obszary Ameryki Południowej czy Środkowej. To właśnie tam trwa opór, opór skierowany przeciwko neoliberalnym korporacjom, imperializmowi politycznemu oraz kulturowemu. Silne więzi lokalne, przywiązanie do rodziny, szacunek dla przodków i tradycji to fundament latynoskich ludów stawiających opór anglosaskiemu indywidualizmowi.
Wracając do początków: pozaeuropejski zwrot w doktrynie rewolucyjnej (warto przyjrzeć się takim inspiracjom u filozofów typu J.Evola czy R.Guénon, gdzie można przeprowadzić bardzo dokładną analizę na płaszczyźnie metapolitycznej), niesłusznie nazywaną „prawicową”, można dostrzec już w myśli Gabrielle’a D’Annunzia. Poeta Italii, romantyczny buntownik, rewolucjonista i patriota, człowiek, który potrafił wykorzystać mity i nastroje społeczne, pchnął Włochów do czynu 12 września 1919 — przeprowadził udane zajęcie Fiume (obecnie Rijeka). Miasto, którego większość mieszkańców stanowili Włosi miało zostać przekazane Królestwu Serbów, Chorwatów i Słoweńców. Spór terytorialny oraz urażona duma kombatantów spowodowały, że D’Annunzio poprowadził trzytysięczny oddział z Ronchi do Monfalcone. Zajął miasto i mimo braku poparcia ze strony rządu Italii, ogłosił Fiume wolnym miastem. Przez 16 miesięcy panowały tam rewolucyjne rządy. Mimo blokady handlowej miasto wypracowało własne metody pozyskiwania surowców. Nawiązywano do pirackich wypraw Uscocchi— słowiańskich piratów — stosowano prowokacje oraz różne inne fortele[1].
D’Annuzio utworzył nową, rewolucyjną oazę, w której panował prymat ducha nad materią, jedność wszystkich mieszkańców. Fiume stało się „latarnią morską dla wszystkich ludów uciśnionych przez plutokrację — ośrodek, z którego miałaby wyjść krucjata wolnych narodów przeciwko wszelkim imperializmom”[2]. To właśnie tam powstawały jedne z pierwszych sojuszy ekstremów wymierzone w imperialistyczne, antynarodowe i wspólnotowe wartości. Idee te znalazły swoje odbicie w projekcie Ligii Fiumeńskiej, która miała zrzeszać przedstawicieli ruchów wyzwoleńczych i antyimperialistycznych. Mieli znajdować się w niej m.in. Irlandczycy, Palestyńczycy, ludy słowiańskie prześladowane przez Serbię oraz przedstawiciele narodów arabskich i azjatyckich. Głównym wrogiem dla Ligi miał być brytyjski imperializm, który D’Annuzio przedstawił tak: „Nienasycone imperium, które ma na oku Konstantynopol, które skrywa chęć posiadania przynajmniej jednej trzeciej przestrzeni chińskiej, które obejmuje wszystkie wyspy Pacyfiku na południe od równika, z ich ogromnymi bogactwami, a które nigdy nie ma dość. Może także i przeciw nam zastosować te same »środki egzekucji«, jakie zostały użyte przeciw ludowi Pendżabu, a przez poetę Rabindranatha Tagore nazwane »takimi, które nie znajdują porównania w całej historii cywilizowanych rządów«”. W celu powołania nowej organizacji D’Annunzio spotkał się m.in. z węgierskimi komunistami. Wolne Fiume zostało spacyfikowane przez armię włoską w „Krwawe Boże Narodzenie” —Natale di sanguane, po serii kilkudniowych starć padło ostatecznie 29 grudnia 1920 roku.
Pomimo upadku Fiume pozostało mitem, mitem walki, oporu przeciw tworzącym się nowym ponadnarodowym, quasi-pokojowym strukturom politycznym. Kombatanci ostatniej, pirackiej utopii widzieli Fiume jako zagładę mieszczańskiego świata, rewolucyjny potencjał scalający radykalne ruchy polityczne. Nie popełnili poważnego błędu. Benito Mussolini uznał Fiume za utopię, która nie wytrzymała starcia z realną polityką. Uznał, iż była to ostatnia batalia „faszyzmu kombatanckiego” — faszyzmu artystów, poetów i romantyków politycznych. Nadszedł czas partii, makiawelizmu i realizmu politycznego, odejścia od skrzydła rewolucyjno-syndykalistycznego, czas faszyzmu Mussoliniego…
Po upadku Fiume powstawały inicjatywy mające na celu utworzenie ogólnoeuropejskiego braterstwa w duchu faszyzmu Mussoliniego, a później i nazizmu. Nie były to ruchy bliskie ideom Fiume, zostały naznaczone przez kult państwa, szowinizm, a często teżi biologiczny rasizm. Nie przedstawiały ideału buntu i młodości, który skupił w sobie radykalne nurty budując Fiume, nurty, których celem było przeciwstawienie się obowiązującym kanonom polityki, ekonomii oraz mieszczańskim konwenansom. Wizja D’Annunzia wyprzedziła swoją epokę. W pewnych punktach zaczęła odżywać w okresie powojennym. Do dzisiaj inspiruje nacjonalistów Zachodniej Europy, rozpalając serca i umysły działaczy.
„Dlategoteż nasza sprawa jest największa i najpiękniejsza z tych, jakie dziś zostały przeciwstawione demencji i podłości tego świata. Rozpina się ona wielkim łukiem od Irlandii do Egiptu, od Rosji do Stanów Zjednoczony, od Rumunii do Indii. Gromadzi ona narody białe i kolorowe. Godzi Ewangelię i Koran, chrześcijaństwo i islam. Scala w jedną wolę buntu, jaką noszą ludzie w kościach i we krwi, sól i żelazo, wystarczające, by zasilić ich wybuchowy czyn. Każde powstanie jest próbą wyrazu, próbą tworzenia”[3].
Tomasz Kosiński
[1] Więcej o Fiume, ostatniej pirackiej utopii: http://konserwatyzm.pl/artykul/12711/groene-nationalisten-fiume---ostatnia-piracka-utopia
[2] E. Gentile, Origins of fascist ideology 1918-1925
[3] Przemówienie D’Annunzia z 24 października 1919 roku